41,50 zł
Opowieść o bolesnej stracie, która wpływa na losy rodziny, zmieniając ją na zawsze W 1980 roku wybuch gazu w szkole w Ortuelli, w Kraju Basków, pochłonął życie wielu dzieci, w tym Nuco. Od tego czasu jego dziadek, Nicasio, co czwartek odwiedza grób chłopca, dzieląc się z nim opowieściami o świecie. Codzienność dziadka, pełna bolesnych wspomnień i niegasnącej miłości, staje się sercem tej niezwykle emocjonalnej historii. Życie rodziny uległo nieodwracalnej zmianie, a rodzice Nuco próbują radzić sobie z cierpieniem każde na własny sposób. Matka, Mariaje, nie potrafi oderwać się od przeszłości, podczas gdy ojciec, José Miguel, szuka ukojenia w zapomnieniu. Fernando Aramburu po raz kolejny udowadnia swój literacki kunszt, wciągając czytelnika w głęboką analizę emocji i relacji międzyludzkich.Chłopiecto nie tylko historia żalu i straty, ale także próba odpowiedzi na pytanie: czy można pogodzić się z niewyobrażalną tragedią?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 198
Rok wydania: 2025
El niño
© Fernando Aramburu, 2024
Published by agreement with Tusquets Editores, Barcelona, Spain
Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2025 for the Polish translation by Karolina Jaszecka
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Grafika na okładce: © Infinity/Adobe Stock
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Iwona Wyrwisz, Edyta Malinowska-Klimiuk
Info o dofinansowaniu (nowa formułka i nowe logo)
Tłumaczenie tej książki otrzymało dotację hiszpańskiego Ministerstwa Kultury
za pośrednictwem Dyrekcji Generalnej ds. Książek, Komiksów i Czytelnictwa.
ISBN: 978-83-8230-992-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2025
Czytelnicy tej książki znajdą w niej kilka fragmentów, w których – o ile dobrze zrozumiałem – powieść zamierza objaśniać się sama. W tych właśnie miejscach tekst wypowiada się w pierwszej osobie, świadomy – jak twierdzi – że jest zbiorem słów, za pomocą których została przekazana pewna historia. Niekiedy pozwala sobie skierować jakąś obiekcję pod adresem autora, co – czynione na forum publicznym – zapewne nie jest dla niego zbyt przyjemne.
Początkowo uznałem wspomniane ingerencje za dokuczliwe wtręty i – co wydaje mi się jeszcze bardziej problematyczne – zbędny dodatek przerywający, a tym samym zaburzający tok narracji. Później jednak zmieniłem zdanie.
Zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie pociąga za sobą ten zabieg. Mam na myśli oczywiste ryzyko wzbudzenia niechęci zwłaszcza w miłośnikach powieści, którzy nie znoszą wszelkiego rodzaju zakłóceń fabuły.
Chociaż dla mnie byłoby najprościej usunąć te dziesięć fragmentów, przyznaję, że do ich pozostawienia skłoniła mnie ich zwięzłość. Pomijając potencjalny dyskomfort podczas lektury i pojawiającą się z jego przyczyny natychmiastową niechęć, uważam treść tych rozdziałów za całkiem istotną. Pewne nieuwzględnione przez narratora szczegóły wydają mi się znaczące, gdyż zapewniają cenne spostrzeżenia na temat przedstawionych postaci oraz ich sytuacji. Co więcej, doceniam ich pomocną rolę we wprowadzaniu chwil wytchnienia do opowieści, w której nie brakuje intensywnych emocji.
Po próbnym przeczytaniu całości z pominięciem wspomnianych fragmentów zdałem sobie sprawę z poważnego problemu – bez nich pojawiają się luki, które sprawiają, że historia staje się niekompletna. Aby jednak ułatwić lekturę tym czytelnikom, którzy będą innego zdania i zechcą opuścić tych dziesięć wtrąceń, oznaczam je kursywą.
Hanower, listopad 2023 roku
NICASIO chodzi na cmentarz zazwyczaj w czwartki. Dlaczego w czwartki? A co to za różnica? Przecież trzeba było wybrać jakiś dzień. Musiałoby się wydarzyć coś naprawdę poważnego, żeby zrezygnował ze swojego rytuału. Nieistotne, czy jest lato, czy zima; leje deszcz czy szaleje zawieja; źle się czuje albo przypomina mu o sobie lumbago. Czasami zabiera ze sobą parasol, nawet jeśli na niebie nie ma ani jednej chmurki; wtedy służy mu za laskę, i idzie tak sobie, kroczek za kroczkiem, drogą prowadzącą pod górę, mamrocząc do siebie, ze spokojem i z ciężkim oddechem człowieka, któremu brakuje dwóch lat do skończenia siedemdziesiątki.
Lubi ptaki. Jeśli dostrzeże jakiegoś po drodze – na gałęzi, na dachu, w powietrzu – przystaje, żeby mu się przyjrzeć, odgadnąć, jaki to gatunek. Przy okazji robi sobie chwilowy odpoczynek, aby następnie, zadowolony z krótkiej obserwacji, wznowić wędrówkę, aż dojrzy kolejny okaz.
Prawdę mówiąc, z tymi ptakami to zależy od dnia. Zdarza się, że mężczyzna jest tak bardzo pochłonięty myślami i wewnętrznym monologiem, że zupełnie nie zwraca uwagi na to, co się dzieje wokół niego.
Czasami (choć coraz rzadziej, bo w sumie po co) ktoś zatrzymuje się obok niego i pyta z najlepszymi intencjami, czy go podwieźć na cmentarz albo – jeśli już wraca – do domu. Lecz on rzadko przyjmuje taką propozycję, bo potrzebuje i szuka samotności, głębokiej samotności. Natrętne bubki! Nie widzicie, że chcę być sam?
Od ludzi woli ptaki. Często powtarza to sobie w duchu.
Nie można wykluczyć, że Nicasio oprócz czwartków chodzi też w inne dni tygodnia – w tym niedziele – dotrzymać towarzystwa swojemu wnukowi. Zazwyczaj w takich przypadkach podejmuje decyzję spontanicznie. Przypuśćmy, że znudzony, senny, siedzi w fotelu w salonie, słuchając radia; w najmniej oczekiwanej chwili ogarnia go fala nostalgii i mówi: Idę odwiedzić Nuca. Tym czułym zdrobnieniem rodzina i znajomi nazywali chłopca od dnia jego narodzin. Mariaje: Przecież dziś nie jest czwartek. Wtedy Nicasio odpowiada, że to jego sprawy i że nikt poza nim nie jest w stanie ich zrozumieć.
Gdyby mógł, gdyby mu pozwolili, zamieszkałby w namiocie pod murem cmentarza i nie wracałby do Ortuelli; żywiłby się korzonkami i dzikimi owocami, pił deszczówkę i krople rosy. Nie takie rzeczy przeżył podczas wojny i później, kiedy głodowali. Mógłby tak żyć przez wiele tygodni, miesięcy, a nawet lat – tyle, ile mu jeszcze zostało na tym świecie. Wszystko dokładnie sobie przemyślał. Kłopot w tym, że Mariaje zaciekle sprzeciwia się temu pomysłowi, a on przecież nie zamierza sprawiać przykrości swojej córce. Tak wiele dla niego robi!
CHWILĘ później samolot znika w chmurze nad szczytami gór Triano. Ciekawe, dokąd leci. W tłumie gapiów krążą słuchy, że na pokładzie jest pięćdziesięcioro dzieci, że samolot pilotuje nauczycielka, drugim pilotem jest inny nauczyciel, a szkolna kucharka kursuje alejką między rzędami foteli niczym stewardesa. Pilnuje dzieci, głaszcze je po głowach, śpiewa im piosenki z czasów swojego dzieciństwa. Wszyscy są martwi. Dlatego siedzą z obojętnością na twarzy, milczący, z nieruchomym wzrokiem. Nicasia denerwują takie komentarze. Uważa je za nieczułe, powierzchowne, jakby rzucane przez osoby, które nie wycierpiały nawet połowy tego, co on. Płonie w nim gniew, ale żeby nie wszczynać kłótni, wraca do domu. I wspinając się po schodach, mruczy do siebie; podnosi głos, kiedy wchodzi do mieszkania, po czym wypija duszkiem dwie szklaneczki wina, które trzyma pod zlewem w starym gąsiorze oplecionym wikliną. Gdy tylko przychodzi Mariaje, podbiega do niej i chwytając ją za ramiona, zapewnia i wielokrotnie powtarza, że chłopiec nie leciał tamtym samolotem. Naliczył czterdzieści dziewięć dziecięcych twarzy, przyjrzał się uważnie każdej z nich z osobna i wielokrotnie przestudiował rejestr pasażerów, ale nie znalazł najmniejszego dowodu na to, że Nuco wsiadł na pokład tej przeklętej maszyny. I dodaje: Nie słuchaj plotek. W miasteczku jest pełno mącicieli i kłamców. Nuco nie wyruszył w żadną podróż w jedną stronę. Wiem, co mówię. Późno już, mówi córka z opuszczoną głową, jakby czegoś szukała na czubkach swoich butów. Późno? Przecież dopiero co minęło południe, a my jeszcze nie jedliśmy obiadu. Uwierz mi, tato, że o tej porze powinieneś spać. Nie będziesz słuchać ludzkich bredni? Postaram się, ale niczego nie mogę ci obiecać.
O JOSÉ Miguelu, niech spoczywa w pokoju, mogę mówić tylko w samych superlatywach, i nie dlatego, że próbuję go idealizować. Z całym szacunkiem, ale mój mąż nie był człowiekiem, którego można byłoby uznać za wzór. Przypuszczam, że do takiej książki, jaką planuje pan napisać, tysiąc razy bardziej pasowałby morderca, przemocowiec, złodziej bankowy – jednym słowem ktoś, czyje występki przyciągałyby uwagę i były materiałem do opisania mnóstwa mrożących krew w żyłach wydarzeń, czy jak pan to sobie nazwie.
Proszę mi wierzyć, że nie jestem typową wdową, która wspomina przeszłość w różowych kolorach i wypiera z pamięci problemy małżeńskie lub ukrywa je w najciemniejszych zakamarkach swojej duszy w nadziei, że o nich zapomni. Ja nie mam co zapominać. Nie, nie czuję ani krzty urazy, ani cienia goryczy, jeśli chodzi o moje małżeństwo. A jeśli pan mi nie wierzy, proszę pojechać do Baracaldo i porozmawiać z moją przyjaciółką Garbiñe.
Z biegiem lat stwierdzam, że byłam mniej nieszczęśliwa, niż mi się kiedyś wydawało, chyba że czas i niepostrzeżenie ogarniające mnie zaniki pamięci zdołały pomieszać mi w głowie. Wszystko jest możliwe. Mój dotychczasowy plan na życie runął z dnia na dzień ze znanego panu powodu, a także z innych przyczyn, które nie wiem, czy pana zainteresują. To wszystko mnie jednak nie złamało, wciąż trwam, oddycham, cieszę się zdrowiem i spokojem w swojej samotności, i nie mówię tego wszystkiego, aby pokazać, jaka jestem twarda albo odważna. Jeśli w najtrudniejszych chwilach nie popadłam w depresję, to dzięki miłości, jaką mój mąż – tak niezdarny, biedak, w sprawach uczuciowych – starał się mi okazać; dzięki mojemu ojcu, z samego faktu, że nim był i że mnie potrzebował, co pozwalało mi często zapomnieć o cierpieniu albo odsuwałam je na później; a także dzięki pocieszeniu, jakie od czasu do czasu znajdowałam w wierze – chociaż nie wiem, do jakiego stopnia.
JEŚLI chodzi o miejsce na cmentarzu, chłopiec miał względne szczęście. Mariaje pospiesznie poprawia ojca. Chcesz powiedzieć, że to ty miałeś szczęście. Nicasio zamyśla się na chwilę, ale nie znajdując argumentu do sprzeciwu, przyznaje córce rację.
Chodzi o to, że Nucowi przydzielono niszę w trzecim rzędzie od dołu, tuż przy schodach. W ten sposób Nicasio ma grób wnuka na wysokości oczu i może do niego mówić, jak do osoby o podobnym wzroście bez konieczności pochylania się lub zadzierania głowy. Gorzej byłoby, gdyby pochowali chłopca w górnym rzędzie. Co miałby wtedy począć? Przynosić co czwartek z domu drabinę, żeby móc z bliska szeptać do chłopca, jak to ma w zwyczaju?
Z wyjątkiem kilku czarnych płyt zakrywających nisze większość jest biała. Również ta Nuca. Pod imieniem i dwoma nazwiskami znajduje się data jego śmierci (23 października 1980) i wiek – 6 lat. Dopiero co skończone. Napis uzupełnia obietnica wiecznej pamięci ze strony najbliższych.
Płyta jest osłonięta szklanymi drzwiczkami zamykanymi na zamek. Nicasio przypuszcza, że Mariaje ma klucz do niego. On podczas każdej wizyty przeciera szybę chustką do nosa. Pewnego dnia, miesiąc po pogrzebie, zdenerwował się na córkę, która wciąż nie potrafiła zrozumieć jego zachowania. Ja nie odwiedzam grobu. Odwiedzam Nuca, a to nie to samo.
Pomiędzy płytą niszy a szybą znajduje się przestrzeń z wąską półką, na której stoi wazonik z plastikowymi kwiatami i gipsowa figurka Najświętszego Serca Jezusa. Podobne dekoracje zdobią pozostałe nisze, nadając całości kolumbarium harmonijny wygląd. W niszy Nuca u dołu figurki leży martwa mucha z uniesionymi nóżkami. Sposób, w jaki się tam dostała, pozostanie zagadką. Nicasiowi nie podobają się kwiatki. Nie wie, kto je tam włożył. Córka? A może ktoś z urzędu miasta nie chciał, żeby kolumbarium wyglądało zbyt ponuro. Nicasio nie usunął ich przez szacunek i dlatego, że może chłopcu jest z nimi raźniej. Najchętniej zabrałby też bukiety z wazonów przytwierdzonych na zewnątrz. To przypomina kwiaciarnię, utyskuje. Jak zwykle chucha w szybę, przeciera ją chustką do nosa, a potem zbliża twarz do niszy i mówi: Zabiorę cię stąd, Nuco. Nie wiem kiedy, ale cię zabiorę. O nic się nie martw.
W drodze powrotnej do miasteczka przystaje, żeby obejrzeć stadko sześciu lub siedmiu ptaków lecących z dużą prędkością w stronę gór. Szpaki, mówi. Gdy tylko znikają z jego pola widzenia, rusza w dalszą drogę. Obym nie zapomniał poprosić Mariaje o klucz, żeby wyjąć muchę.
WRACAJĄC do mojego męża, miło wspominam jego charakter. Był bardzo uczynny i troszczył się o rodzinę. Najważniejszą jego cechą była jednak łagodność. Kiedyś zażartowałam: Urodziłeś się, żeby we wszystkim ustępować, prawda? A on się roześmiał. Pewnie nawet nie pojął, co mam na myśli.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chodzi mi o to, że był głupi, ale że był dobry i bezkonfliktowy.
José Miguel pracował w fabryce Nervacero w Portugalete. Ostatnimi czasy martwił się, że straci pracę, bo przedsiębiorstwo miało poważne kłopoty z powodu kryzysu, a z administracji wyciekły do robotników – nie wiadomo, jakimi kanałami – wieści o szykowanym planie zwolnień. Wyznał mi, że z tego powodu dręczyły go nocne koszmary. Miał głęboko zakorzenione poczucie obowiązku, żeby utrzymać mnie i dziecko. Oddawał mi całą swoją wypłatę do rozporządzania. A ja wydzielałam mu z jego własnych pieniędzy skromną kwotę na osobiste wydatki. Potrzebujesz więcej? Nigdy nie potrzebował więcej. Wystarczało mu to, co miał w kieszeni. Nie chodził do baru, nie interesowały go góry, piłka nożna, jazda na rowerze ani żadna inna aktywność, którą uprawiają tutejsi mężczyźni. Jego jedynym hobby, które oczywiście szanowałam, było weekendowe wędkowanie na morzu z przyjaciółmi.
Często wracał z fabryki tak zmęczony, że zasypiał na kanapie, podczas gdy do niego mówiłam. Wzbudzał wtedy we mnie mieszankę współczucia i miłości. Pewnego dnia, krótko po ślubie, podczas obróbki stali zranił się w rękę. Lekarz przyznał później, że był bliski jej utraty. Na szczęście w porę dotarł do szpitala i rękę udało się uratować, choć stracił czucie w jednym palcu i pozostała mu na niej brzydka blizna.
Był wspaniałym ojcem, wysokim, krępym mężczyzną, który traktował syna z największą delikatnością, jakby się bał go popsuć. Podnosił go ostrożnie tymi swoimi łapskami olbrzyma, o tak twardej i zrogowaciałej skórze, że wyglądały jak z kamienia. Czułam przyjemne mrowienie, kiedy patrzyłam, jak odkłada Nuca do kołyski, jakby ten był kruchą porcelanową figurką, i całuje go na pożegnanie w czoło lub w policzek, ale mówię panu, że to nie było takie typowe cmok, cmok i już, lecz pocałunek przepełniony ogromną czułością.
W miasteczku byli przystojniejsi i błyskotliwsi chłopcy, cieszę się jednak, że posłuchałam ojca, który powiedział, kiedy stałam się nastolatką: Znajdź sobie dobrego człowieka, dziecko. Nieważne, czy jest gruby, łysy albo ma duży nos. Najważniejsze są miłość i szacunek. Propozycja ślubu wyszła ode mnie. W sprawach uczuciowych mój mąż miał opóźniony zapłon. Był nieśmiały i mało wylewny. I wie pan co? Był moim pierwszym i ostatnim chłopakiem.
Nieświadomie dostarczał mi dużo przyjemności swoimi szorstkimi dłońmi. Kiedy byliśmy sami, w pełni oddawał się obmacywaniu. Uwielbiał to! Dotykać, ściskać, pieścić, ale powoli, nigdy na siłę, tymi swoimi rękami i grubymi palcami, które sprawiały wrażenie, jakby były pokryte papierem ściernym. Początkowo udawałam, że się opieram, ale tylko po to, by przedłużyć przyjemne doznania. Nigdy mu o tym nie powiedziałam ani nie podziękowałam za to, a teraz żałuję.
MARIAJE pamięta poranek dwudziestego trzeciego października, jakby to było wczoraj. Gdyby mogła, gumką myszką wymazałaby z mózgu obrazy z tamtego dnia, które mimo upływu czasu wciąż bez wahania opisuje jako przerażające; ale wiadomo, dodaje, że człowiek nie ma wpływu na to, jak funkcjonuje umysł. A zaraz potem oświadcza – zaprzeczając swoim wcześniejszym słowom – że całkowite wymazanie Nuca z pamięci byłoby niesprawiedliwe. Waha się więc między zapomnieniem a rozpamiętywaniem, lecz w głębi duszy cieszy się, że nie ma kontroli nad swoimi wspomnieniami. Nauczenie się, jak z nimi żyć, było dla niej na przestrzeni lat jednym z największych wyzwań.
Tamtego dnia chłopiec obudził się nieswój. Matka zaznacza: Może tak mi się wydaje teraz, kiedy wiem, co miało się wydarzyć krótko przed południem. Nuco ociągał się ze wstaniem z łóżka. Zwykle wyskakiwał z niego jak kot, gdy tylko matka wchodziła do sypialni, żeby go obudzić. Co się stało, śpiochu? Ubierał się też dłużej niż zwykle. Nie smakowało mu śniadanie. Mariaje na wszelki wypadek dotknęła jego czoła. Raczej nie miał gorączki. Opieszały, milczący chłopiec wyraźnie nie spieszył się do wyjścia do szkoły, co było dziwne, bo uwielbiał brać udział w zajęciach; czuł nieskrywaną sympatię graniczącą z uwielbieniem do swojej wychowawczyni; wielu uczniów z jego klasy mieszkało, podobnie jak on, w dzielnicy Otxartaga.
Nicasio był głęboko przekonany, że chłopiec miał zdolność przewidywania przyszłości. Nie chodzi o to, że ujrzał w myślach albo przyśnił mu się wybuch. Po prostu musiał mieć przeczucie, nieświadomie wysnuł wniosek z niewytłumaczalnych bodźców albo usłyszał głos, który wyszeptał mu podczas snu: Nie wstawaj, Nuco. Nawet nie myśl o pójściu do szkoły. Biada ci, jeśli to zrobisz.
Mariaje podejrzewała, że poprzedniego dnia jej syn pokłócił się, a może nawet pobił z jakimś kolegą z klasy. Trudno było to ustalić ze względu na introwertyczną, niezbyt komunikatywną osobowość jej syna. Uczęszczał do pierwszej klasy podstawówki. Należał do tego rodzaju nowych uczniów, którzy podchodzą do nauki z nietkniętym entuzjazmem; a jednocześnie był bardzo wrażliwy i – co tu kryć – tak delikatny, że najmniejsze niepowodzenie mogło ten entuzjazm osłabić. Według Mariaje odziedziczył tę cechę po José Miguelu. Kiedy coś nie szło po ich myśli, żaden nie protestował ani się nie buntował. Woleli szczelnie otoczyć się ciszą i w samotności trawić swój gniew oraz smutki.
Boli cię coś? Nie wiem. Wychowawczyni na ciebie nakrzyczała? Tym razem chłopiec pokręcił głową. Któryś z kolegów cię uderzył? Znów zaprzeczył. Ktoś powiedział ci coś przykrego? Ta sama odpowiedź.
Siedząc przy kuchennym stole nad poranną porcją kakao z mlekiem, chłopiec odpowiedział „tak” tylko wtedy, gdy matka, aby poprawić mu nastrój, zaproponowała, że zadzwoni po dziadka i on odprowadził go do szkoły. Z dziadkiem Nuco poszedłby wszędzie. I z José Miguelem, ale ten o tej porze pracował już w fabryce. W niektórych sytuacjach chłopiec wolał towarzystwo dziadka. Dziadek był najfajniejszy. Z nim śmiech i dobra zabawa były gwarantowane. Niecały tydzień wcześniej Nicasio wprawił chłopca w zachwyt obietnicą: kiedy Nuco będzie starszy, wyrobi dla niego karnet kibica klubu piłkarskiego Athletic i będą razem chodzić na mecze na stadion San Mamés w biało-czerwonych koszulkach. Wdowiec mieszkał w odległości dwóch przecznic od domu swojej córki i zawsze miał czas, żeby zabrać chłopca na spacer albo się z nim pobawić. Natychmiast po telefonie od Mariaje poszedł po wnuka. Ileż to razy i z jaką goryczą będzie powtarzać w przyszłości, że nigdy sobie nie wybaczy, iż tamtego ranka odprowadził go do szkoły!
ZDAJĘ sobie sprawę, że jestem podporą narracyjną nieszczęścia o tak ogromnych rozmiarach, że wszelkie próby jego zaklasyfikowania nie mają sensu. Na stronach poprzedzających ten fragment jest jednak coś, co mi ciąży, budzi we mnie swego rodzaju podejrzenia, wątpliwości. Gdyby to, co zostało opisane, było zwykłą fikcją, wytworem rozgorączkowanego umysłu pisarza, niezależnie od tego, jak bardzo opartą na jego osobistych doświadczeniach, służyłbym mu bez najmniejszych wyrzutów sumienia; okazuje się jednak, że będę musiał znaleźć w sobie miejsce na wypowiedzi o silnym ładunku emocjonalnym, ponieważ większa część historii, którą mam zrelacjonować, wydarzyła się naprawdę. Uważam więc, że ryzyko popadnięcia w sentymentalny nadmiar lub spotęgowanie eksklamacji uczuciowych jest niemałe.
Postrzegam siebie tylko jako skromny tekst podzielony na fragmenty, sumę słów ułożonych w taki sposób, by miały sens. Nie dane jest mi nawet schować się za argumentem stylu. Nie znajdziecie we mnie śmiałych porównań, błyskotliwych metafor, obfitości retorycznych tropów, choć nie jestem, a przynajmniej nie sądzę, abym był, jedynie efektem funkcjonalnej prozatorskiej papki. Wystarczy, że jestem precyzyjny i traktuję z szacunkiem tych, którzy tak wiele wycierpieli – a może wciąż cierpią, jeśli jeszcze żyją – z powodu nieszczęścia, jakie dotknęło ich przed ponad czterdziestu laty.
Proszę mnie nie utożsamiać z tym, co przekazuję; a raczej z tym, co ten, kto mnie pisze, chce, abym przekazał. Daleki jestem od zastępowania czyjegokolwiek bólu. „Cierpienie jest głupotą”, napisał Cesare Pavese w swoim dzienniku. Rozumiem, że do takiego stwierdzenia ma prawo tylko ktoś, kto sam cierpiał. Wątpię, czy potrafię w wiarygodny sposób oddać ból związany z utratą dziecka; chociaż mam obowiązek podjąć się tego zadania jako pośrednik, posłaniec lub zwykły tłumacz.
Wczoraj matka i ojciec całowali syna, rozmawiali z nim, prowadzili go za rękę, a teraz to dziecko, które nosiło w sobie całą swoją przyszłość, leży w szpitalnej kostnicy martwe, całkiem martwe; bardziej martwe być nie może. Za kilka godzin rozpocznie się naturalny rozkład jego ciała i wkrótce chłopiec stanie się tylko obrazem przywoływanym ze smutkiem w myślach; kilkoma zdjęciami, pamiętasz? Imieniem wypowiadanym w samotności zabarwionej nostalgią lub wyrytym na nagrobku, który bezlitośnie zniszczą siły przyrody i czas.
Dwudziesty trzeci października 1980 roku wypadł w czwartek. Pięćdziesięcioro uczniów w wieku od pięciu do sześciu lat oraz troje dorosłych straciło życie w wyniku wybuchu propanu w szkole w Ortuelli. Ja, podobnie jak liczne teksty, które mnie poprzedziły, mogę, a raczej muszę o tym zaświadczyć. Wystarczy mi do tego określona liczba słów, które nazwą i opiszą. Nie potrafię jednak uwolnić się od obawy, że wbrew sobie mógłbym popaść w artyzm, w literacki nadmiar, i ostatecznie ułożyć się w przypominającą powieść nowelkę, która wystawiłaby się na ryzyko wzbudzenia w potencjalnych czytelnikach aprobaty, a nawet pochwały kosztem tragedii, która była potwornym ciosem dla wielu rodzin.
ZWŁASZCZA przez kilka pierwszych miesięcy, potem coraz rzadziej, krewni często odwiedzali kolumbarium, przynosili świeże kwiaty, myli szyby i na ogół skupiali się w grupkach, żeby porozmawiać. Nicasio nie chciał z nikim nawiązywać kontaktu. Mają śmierć wymalowaną na twarzach. To przez nich ptaki przestały latać nad cmentarzem.
Przesadzasz, tato.
Zdarzało się, że kiedy po wejściu przez bramę Nicasio usłyszał głosy, odwracał się na pięcie i spacerował niecierpliwie i ze złością po okolicy, używając parasola jak laski, zabijając czas w oczekiwaniu, aż cmentarz się wyludni. Gadają, opowiadają, jak im ciężko, i powtarzają w kółko to samo: że nigdy nie zapomną, że cierpią na bezsenność albo koszmary, że biorą jakieś tam leki na depresję, że próbują ze wszystkich sił przezwyciężyć rozpacz, bo życie toczy się dalej, że mają inne dzieci, którymi trzeba się zająć, i że psycholog powiedział im to i tamto albo nic nie powiedział.
On chce być z Nukiem sam na sam i rozmawiać z nim bez świadków, którzy by patrzyli, podsłuchiwali, wtrącali się, a potem obgadywali, że jest stuknięty.
Mariaje stara się zachować spokój, ale nie zawsze z pozytywnym skutkiem. Chodzisz przez cały dzień i narzekasz. Czy tak trudno ci zrozumieć, że inni też są w żałobie?
Ojciec usłyszał, że cmentarz pozostaje otwarty w nocy dla uczczenia pamięci zmarłych dzieci i na wypadek, gdyby ktoś nagle poczuł potrzebę, żeby je odwiedzić. Jak się nad tym, cholera, dobrze zastanowić, to nie byłby zły pomysł, żeby pójść tam z latarką o trzeciej nad ranem, choć kto wie, czy o tej godzinie nie zastanie się przed murem z niszami ludzi gawędzących o pogodzie i popijających kawę z termosu. Poza tym Nicasio wcześnie kładzie się spać. O dziewiątej wieczorem zaczynają mu się kleić oczy. To pewnie wiek i wino wypite do kolacji sprawiają, że jego powieki stają się ciężkie. Najpóźniej o dziesiątej leży już w łóżku.
Nie zawsze udaje mu się uniknąć spotkania. Zdarzają się poranki, kiedy pierwszy dociera na cmentarz.
Cieszy się, że nie ma nikogo, gdy nagle pojawia się jakaś kobieta, a potem mężczyzna z miasteczka i już nie ma drogi odwrotu.
Ktoś mówi: Kiedy spotykam na ulicy hydraulika, nie mogę się powstrzymać, żeby powiedzieć mu, co o nim myślę. Zrujnowałeś nam życie, draniu.
Ktoś inny dodaje: Słyszałam, że zniszczyli mu samochód.
Pierwszy rozmówca: Wolałbym, żeby rozwalili mi samochód zamiast córki.
Nicasio nie wtrąca się do rozmowy. Zna osobiście miejscowego hydraulika.
To porządny człowiek, ofiara kaprysu losu i spartaczonej instalacji gazowej. Skąd miał, biedak, wiedzieć? Przecież tego ranka w jednej ze szkolnych sal uczyła się też jego córka.
Nie można usprawiedliwiać wszystkiego poniesieniem wielkiej straty i pogrążeniem się w bólu.
Co do tego Mariaje zgadza się z ojcem.
W SUFICIE piwnicy