Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
646 osób interesuje się tą książką
Ekscytujący romans hate-love.
Dwudziestodwuletnia Elena Miralles już jako dziecko uciekała w świat rysunków i projektowania. Właśnie wtedy zapragnęła zostać architektem, ale zderzenie z okrutną rzeczywistością doszczętnie pochłonęło jej marzenie.
Teraz dziewczyna ledwo wiąże koniec z końcem, pracując w małej kawiarence. Czasem znajduje ogłoszenia i dorabia jako fotomodelka. Jest w stanie zrobić wszystko, aby zdobyć pieniądze na upragnione studia.
Wystarczy jeden pechowy dzień, by w jej życiu nastąpił istny rollercoaster. Elena spóźnia się do pracy, a jakby tego było mało, niemal wpada pod samochód niezwykle przystojnego mężczyzny. Niestety, gdy ten otwiera usta, okazuje się największym arogantem, jakiego nosił świat.
Los bywa jednak przewrotny. Tak się składa, że ją i nieznajomego mężczyznę na rok połączy przymusowy kontrakt. Ta w teorii wymarzona współpraca może dla obojga zmienić się w prawdziwą udrękę.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 596
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Daria Wieczorek
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Magdalena Magiera
Korekta: Marta Grandke, Martyna Góralewska, Agnieszka Zwolan
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-178-2 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Drogi Czytelniku, chciałabym zaznaczyć, że idea projektu, o którym mowa w książce, oraz przedsięwzięcia z nim związane zostały stworzone na potrzeby fabuły i są wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Ponadto przypominam, że Cheat Destiny zawieratreści nieodpowiednie dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia. W książce występują sceny erotyczne, a główna bohaterka była ofiarą zarówno przemocy psychicznej, jak i fizycznej. We wspomnieniach wraca do swoich traumatycznych przeżyć.
Pamiętaj, proszę, że jesteś wystarczający, a Twoje zdrowie psychiczne jest najważniejsze. Dbaj o siebie.
Cheat Destiny jest pierwszym tomem dylogii Lost in Passion. Drugi tom zostanie poświęcony innym bohaterom. Jeśli zdecydowałeś się sięgnąć po lekturę – zapraszam, wejdź do świata Eleny oraz Graysona i daj się zgubić w namiętności.
ELENA
– Jasna cholera! – wysapałam.
Dlaczego ten pieprzony budzik nie zadzwonił?
Przeklinałam cały świat i siebie.
Spojrzałam na ekran telefonu i zdałam sobie sprawę, że moja zmiana w kawiarni rozpoczęła się godzinę temu. A ja dalej byłam w mieszkaniu i do końca nie ogarniałam rzeczywistości. W biegu nałożyłam pastę na szczoteczkę i zaczęłam myć zęby. W międzyczasie ochlapałam twarz wodą, aby choć w małym stopniu się rozbudzić. Na kawę nie miałam już czasu, mogłam sobie o niej tylko pomarzyć.
W pośpiechu narzuciłam na siebie znoszoną koszulkę z logo kawiarni i wciągnęłam na tyłek jeansowe spodnie. Wystukałam wiadomość, przepraszając koleżankę, którą miałam zmienić, i powiadomiłam ją, że za niedługo się pojawię.
Minęło zaledwie kilka sekund, a już dostałam pełen jadu SMS z informacją, że szef o wszystkim się dowiedział. Wiadomość kończyła chamsko uśmiechnięta emotka.
Cholerna Alison zawsze musiała mi dopiec.
Oczami wyobraźni widziałam, jak jej twarz przybiera podobną do emotikony minę. Na samą myśl miałam ochotę dopaść dziewczynę i zedrzeć z jej twarzy ten wredny uśmieszek satysfakcji. Na domiar złego, jeśli ten palant naprawdę się o tym dowiedział, na pewno utnie mi już i tak żałośnie śmieszną pensję albo – co gorsza – zwolni mnie.
O mój Boże… Nie.
Eleno Miralles, nie martw się na zapas.
Z tą myślą ruszyłam do drzwi, a po drodze wzięłam z fotela torebkę. Zamknęłam skrzypiące drzwi na klucz i poczułam na klatce schodowej znajomą woń stęchlizny. Fiołkami tu pachnieć nie miało prawa, bo czego można się było spodziewać po mikroskopijnie małym i obskurnym mieszkanku, w dodatku w najmniej ciekawej okolicy Seattle.
Zbiegłam ze schodów i już po chwili znalazłam się na świeżym powietrzu. Odetchnęłam pełną piersią, pozbywając się nieprzyjemnego zapachu, który drażnił nozdrza. Wiosenne promienie słońca muskały moją twarz.
Merlin – okoliczna kawiarenka, w której pracowałam, znajdowała się piętnaście minut piechotą od mojego bloku. Tego dnia wręcz biegłam, jednak cała masa ludzi, która nie powinna dziwić w centrum miasta o godzinie dziewiątej rano, postanowiła mi to mocno utrudnić.
Kiedy przed moimi oczami zaczął rozpościerać się szyld dobrze mi znanej, największej firmy architektonicznej w mieście – Williams Company – zwolniłam kroku. Mimo tego, że byłam już cholernie spóźniona, po prostu nie potrafiłam inaczej. Za każdym razem, gdy przechodziłam tuż obok niej, odczuwałam niewyjaśnione podekscytowanie. Specjalnie wybierałam dłuższą drogę, aby móc choć przez krótką chwilę na nią spojrzeć i marzyć.
Akurat tego nikt nie mógł mi odebrać.
To między innymi z tą firmą wiązały się moje niespełnione dotąd plany i marzenia.
Marzenie, które było w moim umyśle od dziecka. Odkąd pamiętam, chciałam zostać architektem. Uwielbiałam wzorować się na powstałych już budynkach i rozrysowywać plany nowych, dodając im duszę i tym samym cząstkę siebie.
Ale los, z jakim przyszło mi się zmierzyć, odkąd wydałam na tym świecie pierwszy krzyk, nie chciał być dla mnie łaskawy.
Dlatego pracowałam w kawiarni i czasem przeglądałam ogłoszenia, w których poszukiwano fotomodelek. Dorabiałam sobie i każdy zaoszczędzony cent odkładałam do słoika oznaczonego największym marzeniem – studia architektoniczne.
Po nich mogłabym się starać o staż w firmie, której oryginalność i brak konkurencji na rynku budziły moją fascynację. Byli najlepsi w swoim fachu. A teraz, gdy w zarządzie stery po ojcu przejął Dominic Williams wespół z Ethanem Davisem, mówiono, że Williams Company jest nie do zdarcia. Bo tak było. Dwóch najlepszych architektów zarządzających ogromnym przedsiębiorstwem – to po prostu musiało się udać.
Czasem zazdrościłam Violet Johnson, że rozkochała w sobie brata Demi Williams. I samej Demi też, bo to ona zdołała skraść serce największego casanovy w Seattle. Stale śledziłam na portalach plotkarskich ich burzliwie rozwijającą się relację, ale głęboko w sercu zawsze im kibicowałam. Byli dla siebie stworzeni, co pokazali, gdy po wybuchu wielkiego skandalu, kiedy cała prawda o ich udawanym związku i intrydze George’a Williamsa wyszła na jaw, zawalczyli o siebie. Teraz tworzą cudowne małżeństwo, w dodatku kilka dni temu wyciekły zdjęcia z ich ślubu, na których Ethan całuje delikatnie zaokrąglony brzuch żony. Na ten widok aż zapiekły mnie w oczach łzy.
Marzyłam o szczęśliwym, zdrowym związku i… macierzyństwie.
Chciałam stworzyć rodzinę, której nigdy nie miałam. Pragnęłam, aby ktoś pokochał mnie tak mocno, abym to ja była epicentrum czyjegoś świata. Również chciałam kochać miłością bezgraniczną…
Nagle z myśli wyrwał mnie przeraźliwy dźwięk klaksonu. Poczułam, jak o moje nogi coś się ociera i o mało nie straciłam równowagi. Zszokowana, chwiejąc się, oparłam dłonie na chłodnej masce czarnego samochodu.
Cholera.
Kilkukrotnie mrugnęłam, próbując dojść do siebie po niecodziennej sytuacji. Poczynając od dłoni opartych na masce, zlustrowałam przód auta. Luksusowego i zapewne równie cholernie drogiego.
Miałam przechlapane.
Gdy usłyszałam odgłos gwałtownie zamykanych drzwi, uniosłam głowę i napotkałam spojrzenie oczu, jakich w życiu jeszcze nie widziałam. Od razu przyszła mi na myśl gorzka czekolada rozpływająca się pod wpływem ciepłego dotyku. Oburzony, spoglądał na mnie spod ciemnych rzęs. Ostre rysy twarzy dodawały mężczyźnie surowości. Pełne usta okalał parodniowy ciemny zarost, a kosmyki brązowych włosów delikatnie opadały na czoło, na którym utworzyła się niewielka zmarszczka.
Przede mną stała istna perfekcja.
Autentycznie nigdy nie spotkałam tak przystojnego mężczyzny, który onieśmielałby samym spojrzeniem.
I tak sądziłam, dopóki ów niesamowicie pociągający facet nie otworzył swoich ust wyglądających jak pieprzony grzech.
W mig cała aura intymności, która roztoczyła się wokół nas, zniknęła. Zastąpiła ją…
– Co ty odpierdalasz, do cholery?! – Ochrypły ton głosu przeszył mnie na wskroś.
– Ja… Ja… – jąkałam się.
Co jest? To było do mnie niepodobne. Zawsze wiedziałam, co odpowiedzieć, ale w tamtej chwili… po prostu odebrało mi zdolność logicznego myślenia.
– No co?! – zirytował się jeszcze bardziej. – Z impetem wpierdalasz się na miejsce parkingowe, doskonale widząc, że właśnie mam zamiar na nim zaparkować. Samobója próbujesz strzelić czy skoku na odszkodowanie ci się zachciało?!
– Możesz się łaskawie nie wydzierać? – zapytałam ściszonym, ostrym tonem, kiedy zauważyłam, że wzbudzamy zainteresowanie przechodniów. Zdawałam sobie sprawę, że jeszcze chwila, a nie będę w stanie opanować napływającej furii. – Po prostu się zamyśliłam i nie zauważyłam, że zboczyłam z chodnika. Przepra…
Nieznajomy dupek nawet nie zauważył, że właśnie próbowałam go przeprosić, tylko ruszył na mnie tyradą.
– To może księżniczka przestanie chodzić z głową w chmurach i zacznie zwracać uwagę na otaczający ją świat, co? – Jego słowa aż ociekały kpiną.
– „Księżniczka” nie ma zamiaru słuchać rad jakiegoś nadętego dupka – odparłam przesadnie przesłodzonym głosem, ale wewnątrz toczyłam ze sobą walkę, aby nie rozkwasić mu tej ładnej buźki.
Określenie „piękny na zewnątrz, brzydki w środku” idealnie do niego pasowało.
– W takim razie obawiam się, że twoje życie szybciej się skończy, niż się zaczęło, skarbie. – Przyszpilił mnie hardym spojrzeniem, którym zaczął wodzić po całym moim ciele. Mimo ciepła panującego na zewnątrz przeszył mnie dreszcz. – I zabieraj łapy z mojego auta – cmoknął.
Co za… pieprzony arogant.
Od razu oderwałem ręce od maski samochodu i wzrokiem spiorunowałam jego właściciela.
– No tak, przecież nie można zostawić ani jednej skazy na takim cacku – warknęłam. – Chociaż przepraszam, to nieodpowiednie określenie, bo… – urwałam, a mężczyzna spojrzał na mnie, niczego nie rozumiejąc – …wygląda tak tandetnie i tanio jak jego właściciel. Żegnam.
Może i skłamałam. Trudno. Temu facetowi należało utemperować odrobinę zbyt wybujałe ego.
Gdy się odwróciłam, przerzuciłam długie, ciemne włosy przez ramię i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Do moich uszu zdążyło dotrzeć jeszcze siarczyste przekleństwo i słowa:
– Pierdolona wariatka.
Niezmiernie mi miło, pierdolony gburze – odpowiedziałam w myślach.
Ludzie mówią, że podobno miłość od pierwszego wejrzenia istnieje. Szczerze mówiąc, uważałam to za bujdy. Ale nienawiść od pierwszego spojrzenia… Owszem. Właśnie się o tym przekonałam.
Całe szczęście, że już nigdy więcej nie spotkam tego niestabilnego emocjonalnie dupka.
– Hej! Możesz wziąć kilka? – zagadała nieznajoma dziewczyna, dotykając delikatnie moje ramię. – Muszę się tego pozbyć, żeby mi zapłacili. Dzięki!
Nawet nie miałam czasu na reakcję, po prostu wsadziła mi w rękę plik kartek i zniknęła, zmierzając w przeciwnym kierunku. W pobliżu nie zauważyłam ani jednego kosza na śmieci, wrzuciłam więc wszystko do torby i biegiem ruszyłam do kawiarni.
Wbiegłam do środka zdyszana i od razu spotkałam się z nieprzychylnymi spojrzeniami Alison oraz szefa.
Kurwa.
Teraz to już koncertowo miałam przechlapane.
– Eleno Miralles – rzucił z jadem w głosie szef, obrzucając mnie ostrym spojrzeniem znad kwadratowych oprawek okularów. Skuliłam się, udając skruchę. To zawsze działało. – Co masz na swoje wytłumaczenie?
– Przepraszam, panie Gordon. Ja… po prostu… moja sąsiadka zasłabła – wydukałam. – Nie mogłam jej tak zostawić, rozumie pan. Musiałam pomóc i wezwać karetkę.
Za te kłamstwa będę się kiedyś smażyła w piekle.
– Nie, nie rozumiem, Miralles! – warknął, zbijając mnie z tropu. – I już nic nigdy więcej nie chcę rozumieć. Jesteś zwolniona w trybie natychmiastowym. Zabieraj swoje szmaty z mojej kawiarni i więcej tu nie wracaj – oznajmił chłodno, a potem wycofał się do swojego mikroskopijnego biura.
Stałam jak wryta w podłogę. Bo przecież… Przecież to nie mogła być prawda.
To na pewno sen. Uszczypnę się teraz w ramię i obudzę się z tego okropnego koszmaru.
Ale… nic takiego się nie stało, dalej stałam żałośnie wpatrzona w oddalającą się sylwetkę rozgniewanego szefa. Potem zobaczyłam ucieszoną z takiego obrotu spraw koleżankę.
– Ale proszę pana! – zawołałam, jednak na nic się to zdało. Facet zdecydowanym krokiem się oddalał, nie zważając na moje słowa. – Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy – powiedziałam błagalnym tonem. – Proszę dać mi ostatnią szansę…
Naprawdę tylko kilka razy zdarzyło mi się spóźnić. Kiedy jednak była taka potrzeba, zawsze bez zająknięcia zostawałam po godzinach. Nigdy nie sprawiałam problemów.
– Miralles, nie chcę tego słuchać. Zabieraj rzeczy. – Łypnął na mnie, a potem zniknął za drzwiami swojego biura.
– Ale…
Moje życie w tym momencie legło w gruzach.
Jak opłacę rachunki? Za co kupię jedzenie? Nie miałam za wiele oszczędności.
Nie poradzę sobie.
Byłam bliska płaczu. Chciałam się rozpłakać jak małe, bezbronne dziecko. Chciałam wyć, by wylać całą frustrację.
Dlaczego akurat ja?
Ostatni raz spojrzałam na Alison, trzymającą w ręce plecak z moimi rzeczami.
– Przemiło było z tobą współpracować, koleżanko. Każdy ma swój koniec, twój właśnie nadszedł. – Zatrzepotała wachlarzem sztucznych rzęs, uśmiechając się słodko.
Wyrwałam z jej dłoni moją własność i w ciszy opuściłam lokal.
Znowu przemierzałam tę samą drogę, wodząc po okolicy zamglonym wzrokiem, a po moich policzkach spływały łzy. Ludzie rzucali mi współczujące spojrzenia. Ale co mi po tym? Nikt nie mógł mnie uratować od biedy zaglądającej do mojego życia. Nie miałam żadnych perspektyw.
Dotarłam do mieszkania, rzuciłam torebkę i plecak w kąt, a sama upadłam na zimną podłogę i oparłam głowę o szafę.
Płakałam.
Płakałam tak mocno, że obraz przed moimi oczami zlewał się w jedną ciemną plamę. W uszach mi szumiało, a ciało odmówiło posłuszeństwa. W końcu z wyczerpania zasnęłam i nie czułam już nic…
Nawet nie wiedziałam, ile czasu spędziłam śpiąc na zimnych kafelkach. W mieszkaniu panowała już ciemność. Moje oczy były do tego stopnia opuchnięte, że ledwie mogłam przez nie patrzeć. Nawet okłady z zamarzniętego groszku średnio pomagały.
W głowie kotłowały mi się miliony myśli.
Co ja teraz zrobię? Jak sobie poradzę?
Byłam gotowa iść jeszcze raz do kawiarni i błagać szefa, żeby przemyślał swoją decyzję, żeby dał mi cholerną szansę.
Naprawdę czułam się zdesperowana.
Nie potrafiłam się uspokoić, ręce nieustannie mi drżały, a na klatce piersiowej spoczął znajomy ciężar poczucia winy.
Próbowałam czymkolwiek zająć myśli. Podgłośniłam muzykę lecącą z telefonu, przechadzałam się po niewielkim pokoju, a potem zaczęłam ponownie układać wszystkie rzeczy. Przestawiałam segregatory, zeszyty, książki, szkicowniki, na nowo układałam je w różnych kombinacjach. Nawet ich kolor i wielkość zaczęła mnie irytować. Nagle uderzyłam dłonią o biurko i oparłam na nim łokcie, a potem skryłam twarz w dłoniach.
Kurwa.
Kopnęłam w leżącą na podłodze torebkę. Cała jej zawartość rozsypała się wokół. Pośród drobniaków, szczotki do włosów i portfela leżał plik ulotek.
W jednej chwili powróciły do mnie wspomnienia feralnego poranka, kiedy to po kłótni z tamtym gburowatym dupkiem pewna dziewczyna bezpardonowo wcisnęła mi je w dłonie.
Zaczęłam zbierać wszystko z podłogi. Miałam zamiar wyrzucić ulotki do śmietnika, jednak coś przykuło moją uwagę.
Słowa zapisane kursywą na samym dole kartki:
Może to właśnie ciebie szukamy?
Powoli zaczęłam przesuwać wzrokiem po tekście. Z każdą chwilą moje oczy robiły się coraz większe. Kiełkujące uczucie zdumienia zaczęło brać nade mną górę.
Fine Art Models ogłasza casting skierowany do fotomodeli i fotomodelek oraz fotografów mody z całego świata. Celem rocznego projektu jest odnalezienie nowej, unikatowej twarzy oraz nietuzinkowego talentu w branży fotograficznej.
Od dwudziestego siódmego maja do trzeciego czerwca osoby, które ukończyły osiemnaście lat, mogą się zarejestrować na stronie FineArtModels.com, zgłosić chęć udziału w castingu, umieścić zdjęcia i krótkie nagranie wideo oraz wypełnić kwestionariusz.
Spośród zgłoszeń wybierzemy dwadzieścia cztery osobowości – dwunastu modeli oraz dwunastu fotografów – które zaprosimy do siedziby firmy w celu objaśnienia dalszych etapów projektu i ustalenia warunków umowy.
Finałowa dwójka otrzyma nagrodę w wysokości stu tysięcy dolarów. Ale to nie wszystko! Podpiszą z nami dwuletni kontrakt, który będzie dla nich wyjątkową szansą na współpracę z najznakomitszymi, znanymi na całym świecie profesjonalistami z branży modelingu oraz fotografii mody.
Aby dowiedzieć się więcej, odwiedź naszą stronę!
Dwanaście miesięcy, dwanaście wyjątkowych par i dwanaście niesamowitych, chwytających za serca zdjęć…
Może to właśnie ciebie szukamy?
Prześledziłam tekst po raz setny. Za każdym razem zatrzymywałam się na kwocie wygranej.
Przecież to… To pozwoliłoby mi w końcu spełnić marzenia i wyrwać się z tej nędzy, w której ledwie wiązałam koniec z końcem.
Ale co, jeśli się nie uda?
Ta myśl od razu przysłoniła mój zapał.
A jeśli nie jestem wystarczająco dobra?
Na pewno było dużo więcej lepszych osób ode mnie, z większym potencjałem.
Pomyślałam jednak, że jeśli nie spróbuję, nie dowiem się…
Nie miałam już nic do stracenia.
I to wtedy determinacja przejęła nade mną kontrolę.
Ja kontra cały świat.
Usłyszałam kiedyś od ważnej dla mnie osoby pewne słowa, które w tamtej chwili krążyły w mojej głowie: „Każdy człowiek ma jakieś przeznaczenie. I to tylko od nas zależy, czy się mu poddamy, czy weźmiemy życie w swoje ręce i postąpimy wbrew temu, co zostało nam zapisane”.
Miałam zamiar oszukać przeznaczenie.
GRAYSON
– Pierdolona wariatka – wychrypiałem pod nosem, spoglądając w dal za oddalającą się kaskadą brązowych włosów.
Co to miało być, do cholery jasnej?
Przez chwilę nawet nie wykonałem żadnego ruchu. Po prostu stałem i wgapiałem się jak zahipnotyzowany w przecznicę, za którą zdążyła zniknąć szatynka. Nie miałem szansy jej zatrzymać. Ale to akurat lepiej dla niej, bo gdyby nasza rozmowa potoczyła się dalej… Sam nie wiem, kto by skończył gorzej. Coś mi podpowiadało, że to ten typ kobiety, do której zawsze należy ostatnie słowo. A takich unikałem jak ognia.
Gdybym w porę nie zauważył, że zbacza z chodnika, doszłoby do nieciekawego zdarzenia. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Chociaż mogę stwierdzić, że po wymianie kilku zdań, które przeistoczyły się w słowne przepychanki, i tak do niego doszło.
Pokręciłem delikatnie głową, wyrzucając z niej szatynkę i tę całą niefortunną sytuację.
Całe szczęście, że już nigdy więcej jej nie spotkam.
Przeniosłem spojrzenie na znajdujący się na moim lewym nadgarstku zegarek. Była już dziewiąta, więc pospiesznie zamknąłem samochód i ruszyłem ku budynkowi z szyldem Williams Company.
Czas mnie nieco gonił, bo mój ojciec na ten dzień zapragnął projektu swojej najnowszej inwestycji. A sam, jak to było w zwyczaju, nie miał czasu na jego odbiór. Z ulgą wszedłem do opustoszałej windy.
Ostatnie, czego potrzebowałem, to tłum ludzi gnieżdżących się w tej klaustrofobicznej blaszanej puszce.
– Kochanie, obiecuję, że za godzinę będę w domu. I tak, kupię ci te żelki. Czekoladę też. – Usłyszałem stłumiony głos, kiedy postawiłem pierwszy krok w biurze mojego dobrego znajomego, Ethana Davisa.
To między innymi dzięki niemu udało się w tak szybkim czasie zorganizować odbiór projektu. W tak ogromnym i dobrze prosperującym przedsiębiorstwie nie można było żądać niczego na już. Jak to mówią: „Na wszystko, co dobre, trzeba poczekać”. Ale mój ojciec nienawidził czekania. Dlatego też byłem zmuszony skorzystać ze swoich kontaktów.
– Na pewno wszystko okej? Nic więcej nie potrzebujesz? – Ethan nie zauważył, że stoję w progu i zasypywał pytaniami, jak mniemam, swoją świeżo upieczoną żonę, Demi. – Dobrze, dobrze! Już się nie denerwuj, kochanie. Niedługo będę. Kocham was. – Zakończył połączenie.
Chrząknąłem, chcąc dać mu znać o swojej obecności.
Ethan odwrócił się na pięcie i kiwnął głową.
– O! Cześć, stary. Wybacz, nie zauważyłem, że przyszedłeś – rzekł, wymieniając ze mną uścisk dłoni. – Ale zaraz, to nie twój ojciec miał odebrać projekt?
– Cześć, Ethan – mruknąłem. – I tak, miał, czas przeszły. Jak zawsze zatrzymała go robota.
Usiadłem na chwilę w fotelu naprzeciwko biurka, za którym usadowił się mężczyzna.
– Kurwa – zaklął po cichu. – Miał zatwierdzić projekt i mieliśmy wprowadzić ewentualne poprawki. Twój ojciec robi mi podwójną robotę.
– Sorry, Ethan, ale nic nie poradzę. Jedynie mogę mu przekazać, że spieprzył sprawę, chociaż i tak pewnie nieszczególnie się tym przejmie – dokończyłem poirytowany.
Nic tak bardzo mnie nie wkurwiało jak to, że mój ojciec uważał się za pieprzonego pana świata. I dosłownie każdego traktował z wyższością – jak swojego podwładnego. Ten człowiek uważał, że skoro jest jednym z najlepszych chirurgów w mieście, należy mu się wszystko. Na już.
– Nie no, rozumiem, Grayson. Wiem, z kim mam do czynienia – westchnął ciężko Ethan. – Przekaż mu tylko, żeby się ze mną skontaktował, gdy przejrzy całość.
Przytaknąłem.
Ethan przekazał mi plik dokumentów oraz plan inwestycji, który był powodem, dla którego zjawiłem się w jego biurze.
– Ale swoją drogą… raz jeszcze podwójne gratulacje, stary. Zaskoczyliście wszystkich wieścią o ciąży – rzuciłem, a potem rozciągnąłem wargi w leniwym półuśmiechu.
– Dzięki – powiedział, a potem parsknął śmiechem. – Do mnie samego to jeszcze nie dociera. To jak sen.
– W końcu niecodziennie się dowiadujesz, że będziesz tatą.
Rozmowę przerwał nam SMS od mojego ojca. W krótkim czasie przyszło ich jeszcze kilkanaście. W każdej z nich mnie pospieszał. Miałem wrażenie, że dosłownie wszystko we mnie się zagotowało.
– A! Jeszcze jedno – zaczął Ethan. Zatrzymałem się w pół kroku i odwróciłem głowę w jego kierunku. – Przekaż mu też, żeby z łaski swojej zajrzał do skrzynki mailowej. Parę dni temu wysłałem mu wizualizację i do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi.
Widziałem, że kumpel ledwie powstrzymuje złość, która była wyczuwalna w jego głosie.
A mi po prostu zrobiło się wstyd. Bo, cholera, ciągle musiałem za ojca świecić oczami.
– Jasne. – Pokręciłem zrezygnowany głową. – Ja go kiedyś… po prostu… – urwałem i zacisnąłem usta w cienką linię, a wolną rękę zwinąłem w pięść.
– To nie twoja wina, Grayson. Jak uporasz się ze starym, zadzwoń. Wyskoczymy na piwo, w końcu jeszcze mogę – zaśmiał się w głos Ethan, na co kąciki moich ust poszybowały odrobinę ku górze.
Zbiłem z nim męską piątkę, przy okazji obiecując, że się odezwę.
Wyszedłem z biura i skierowałem się do windy. Tym razem miałem już mniej szczęścia. W środku było tyle ludzi, że ledwo się mieścili. Gdyby nie to, że mój telefon ponownie zawibrował w kieszeni, poczekałbym, aby przebyć tę krótką drogę w samotności. Postanowiłem jednak się wepchnąć i od razu odczułem niebywały dyskomfort.
Nienawidzę ludzi.
Te kilkanaście sekund, podczas których zjeżdżaliśmy na parter, dłużyło mi się niemiłosiernie. Liczyłem w myślach, aby nie przyjebać niskiemu, krępemu mężczyźnie, który co chwilę trącał mnie w plecy trzymanym w dłoni czasopismem. Akurat teraz musiał je przeglądać. Kretyn.
Kiedy już wsiadłem za kierownicę samochodu, rzuciłem dokumenty oraz telefon na miejsce pasażera. Wyjechałem spod firmy i zmierzałem do kliniki, w której mój ojciec odbywał, miałem wrażenie, tygodniowy dyżur, gdyż za każdym razem, gdy czegoś ode mnie oczekiwał, zasłaniał się pracą.
Kiedy do moich uszu dotarł irytujący głośny dźwięk telefonu, nawet nie spoglądając, kto dzwoni, przesunąłem palcem po ekranie i odebrałem połączenie. Całą swoją uwagę skupiłem na drodze. Byłem pewny, że to kolejne męczące dupę przypomnienie od mojego ojca, dlatego od początku rozpocząłem tyradę.
– Przecież już jadę, do cholery, nie rozdwoję się, żeby być i u ciebie, i odbierać twój projekt – warknąłem, wzmacniając chwyt na kierownicy.
Tylko spokój jest w stanie mnie uratować – powtarzałem w myślach jak mantrę.
– Hola, hola! Braciszku, skąd te nerwy? – Usłyszałem rozbawiony głos mojej młodszej siostry.
– A, to ty, Blair – mruknąłem.
– Uważaj, bo ten entuzjazm zaraz cię zabije – zadrwiła.
– Nie mam ochoty na żarty. Potrzebujesz czegoś? – zapytałem, w duchu przeklinając kolejny korek, który utworzył się przy rondzie.
– A czy ja dzwonię tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebuję?
– Do rzeczy, Blair – rzuciłem hardo.
– Jaki ty nagle oczytany się stałeś – prychnęła. – Dzwoniła do ciebie matka?
I po usłyszeniu tego pytania już wiedziałem, że zdecydowanie szykuje się coś cholernie niewygodnego.
– Nie – zaprzeczyłem.
– W takim razie mogę cię jedynie przestrzec. Nasza wspaniałomyślna rodzicielka przed chwilą mnie poinformowała, że w piątek mamy obydwoje zjawić się na kolacji – oznajmiła zrezygnowanym tonem.
Musiał być jakiś haczyk. Nasza matka nigdy nie organizowała kolacji tak po prostu. Zawsze miała konkretny powód, a raczej cel.
– Co tym razem?
– Zaprosiła państwa Millerów z dziećmi. No wiesz, tego sztywniackiego przyszłego pana kardiologa z przerośniętym ego i jego równie nadętą siostrzyczkę – wysyczała z niechęcią.
– Mam rozumieć, że jeszcze nie znudziło jej się swatanie i nieudolne próby przekonywania nas do medycyny? – Przetarłem dłonią znużoną twarz.
– W rzeczy samej, drogi bracie! – odpowiedziała z przesadnym entuzjazmem. – Wolałam cię uprzedzić, a teraz idę pisać te swoje gorszące badziewia, jak to powiedziała matka. Bye! – krzyknęła i zaraz przerwało połączenie.
Świetnie.
Czy ten dzień mógłby już się skończyć? Pięknie proszę, bo jeszcze chwila i wykituję.
Czy moja rodzina nie mogłaby być choć w najmniejszym stopniu normalna?
Jak nie ojciec, to matka…
Nawet nie zdążyłem dokończyć myśli, bo telefon ponownie zadzwonił.
– Grayson, gdzie ty się pałętasz? – wybrzmiał ostrym tonem Anthony Rogers. – Miałeś być na miejscu dziesięć minut temu. Czas to pieniądz, synu.
– Zawsze mogłeś sam odebrać projekt, miałbyś wszystko na ten jakże cenny czas – odpowiedziałem zgryźliwie.
– Nie tym tonem.
Raz, dwa, trzy…
Chuj z tym uspokajaniem się!
– Są gigantyczne korki, nie jestem w stanie dotrzeć szybciej – oznajmiłem butnie.
Do ostatniego słowa próbowałem utrzymać opanowany głos, zaraz potem nacisnąłem czerwoną słuchawkę i agresywnie uderzyłem ręką o deskę rozdzielczą.
Miałem dość. Dosłownie wszystkiego i wszystkich.
Piętnaście minut później zaparkowałem pod prywatną kliniką chirurgiczną. Przed wejściem wziąłem kilka głębszych oddechów, aby nieco uspokoić trawiącą mnie złość. Kiedy przekraczałem próg, do moich uszu dotarł gwar rozmów. W recepcji znajdowała się cała masa ludzi, a siedzące za kontuarem pracownice ledwie dawały radę z ich obsługą. Można było dostrzec przemęczenie na ich twarzach. Zdecydowanie nie zazdrościłem takiej pracy.
Ominąłem tłum, kierując się w stronę gabinetu mojego ojca. Zapukałem w masywne dębowe drzwi ozdobione złotą tabliczką z wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem oraz tytułem lekarskim. Kiedy usłyszałem dosadne „wejść”, pchnąłem je i wkroczyłem do środka.
Zza czarnych oprawek przeszyło mnie na wskroś surowe spojrzenie Anthony’ego Rogersa.
– Powierzyłem ci tylko jedno zadanie, a ty i tak nie byłeś w stanie wykonać go wystarczająco poprawnie – odparł oskarżycielskim tonem.
Ciebie też niezmiernie dobrze widzieć, pożal się Boże, ojcze.
Zacisnąłem palce na dokumentach.
– Tak jak już wspominałem, były korki. Nie jestem w stanie wszystkiego przeskoczyć.
– Mało mnie to interesuje, mogłeś wyjechać wcześniej. Nie próbuj się zasłaniać jakimiś prymitywnymi rzeczami, Graysonie.
Graysonie Rogersie, do niczego się nie nadajesz, ciągle wszystko psujesz, niczego nie potrafisz wykonać wystarczająco dobrze…
To była codzienność.
Zawsze byłem niewystarczający. Ciągle brakowało mi jakiegoś niewiadomego elementu, którego pragnął mój ojciec.
– Przypomnę ci tylko, że nie jesteś jedynym klientem Davisa. I ten człowiek posiada również coś takiego jak życie prywatne – odburknąłem. – Z którego korzysta – dodałem zgryźliwie po cichu.
Ojciec obrzucił mnie upominającym spojrzeniem, niemo nawołując, abym przekazał w jego dłonie upragniony projekt. Oddałem mu wszystkie informacje od Ethana i sam miałem zamiar usunąć się z gabinetu, w którym czułem się niechciany.
Dyskomfort przeszywał moją klatkę piersiową i wypełniał ją ciążącym głazem.
– Matka powiadomiła cię już o kolacji z Millerami? – zapytał, zaabsorbowany kartkowaniem stron.
– Jeszcze nie, ale Blair coś wspominała.
– Ta dziewczyna ma zdecydowanie za długi jęzor – wypalił ściszonym głosem.
Wzniosłem oczy, powstrzymując niezbyt elokwentne słowa, które z ogromną siłą cisnęły się na moje usta.
– Skoro już nieco wiesz, liczę na twoją obecność – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Będziecie mieć z Blair wspaniałe towarzystwo. Ron i Sabrina poszli w ślady swoich rodziców i rozwijają się na studiach medycznych.
Przypominał mi o tym za każdym razem, kiedy rozmawialiśmy. Żadna pieprzona nowość.
– Doprawdy niesamowite – rzuciłem sarkastycznie.
– Na pewno imponujące. Zauważ, że nie tracą czasu na jakieś bzdurne robienie zdjęć półnagim kobietom i pisaninę gorszących pseudoksiążek, które jedyne, co przynoszą, to wstyd i hańbę naszej szanowanej rodzinie. – Jego ostry, roszczeniowy ton wdarł się do mojego mózgu, uruchamiając mechanizm obronny.
I już wiedziałem, że na zgryźliwej pogadance się nie skończy. Nawet nie chodziło o mnie… Zdążyłem się przyzwyczaić. Ale Blair… Nie mogłem pozwolić, by po raz kolejny jej umniejszał.
– To, co pisze Blair, nigdy nie stało obok pseudoksiążek. Gdybyś tylko zdołał otworzyć oczy na otaczający cię realny świat, zauważyłbyś, że sprawia jej to przede wszystkim ogromną radość i otacza ją cała masa czytelników, którzy pokochali jej twórczość. Daj spokój z tym wiecznym naciskaniem. Obydwoje już podjęliśmy decyzję co do naszej przyszłości i nie łączy się ona w żadnym stopniu z medycyną. Pogódź się z tym wreszcie. – Uniosłem głos.
– Nigdy się to nie wydarzy. Możesz mnie przekonywać, ale ja i tak mam swoje zdanie! – Skrzywił się, uderzając pięścią o stół.
– To nie oczekuj, że zjawimy się na tej sztywniackiej kolacji. – Wzruszyłem obojętnie ramionami.
– Tylko spróbujcie…
Nie usłyszałem, co jeszcze mówił, bo zatrzasnąłem drzwi i w szybkim tempie pokonałem szpitalny korytarz.
– Kurwa mać – zakląłem siarczyście, stawiając pierwsze kroki na świeżym powietrzu.
Chciałem usunąć się w cień. Za każdym razem wizyta u mojego ojca kończyła się w podobny sposób. Nie potrafił pogodzić się z tym, że siostra i ja obraliśmy zupełnie inne drogi niż te, które nam zaplanowali wspólnie z matką.
Kochałem fotografię od najmłodszych lat, a miłość do niej zaszczepił we mnie dziadek. On jako jedyny z tej nienormalnej rodziny też poszedł swoją drogą i do końca dni spełniał się w fotografowaniu otaczającego go świata. Nikt nie był w stanie pojąć, co takiego się kryje po drugiej stronie obiektywu…
Zirytowany wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów i nerwowo sięgnąłem po jednego, po czym zaraz go odpaliłem. Zaciągnąłem się, a duszący dym wypełnił moje płuca.
Uwielbiałem to uczucie.
Telefon po raz kolejny tego poranka wydał z siebie głośne wibracje. Gdy spojrzałem na rozświetlony ekran, zauważyłem ponownie imię mojej siostry. Przez wzburzenie po wizycie u ojca miałem ochotę ją zignorować, zapamiętując jednocześnie, by potem oddzwonić. Ale jednak coś mnie podkusiło, aby przesunąć palec po ekranie i odebrać.
– Grayson! – wykrzyknęła przeraźliwie, na co moje serce zaczęło wybijać szybszy rytm. – Cokolwiek teraz robisz, natychmiast wejdź w link, który ci przed chwilą wysłałam – powiedziała szybko rozemocjonowanym głosem.
– Boże, Blair – westchnąłem ciężko. – O co tyle…
Nie pozwoliła mi dokończyć, tylko ponaglała:
– Zamknij się w końcu i sprawdź.
Dla świętego spokoju odsunąłem telefon od ucha i wszedłem w ostatnią wiadomość od Blair. Nie zagłębiając się w nagłówek linku, po prostu go kliknąłem. Przekierowało mnie na stronę jednej z najpopularniejszych agencji modelingowych w stanie Waszyngton.
– Już?! – emocjonowała się.
– Cicho, czytam – odwarknąłem.
Leniwie przesuwałem wzrokiem po tekście, nie rozumiejąc, co ja według Blair mogłem mieć do czynienia z modelingiem.
Przecież ja nawet, do cholery, uśmiechnąć się nie potrafię.
– Co ja mam z tym wspólne… – urwałem, gdy doszedłem do kluczowego momentu ogłoszenia.
Fine Art Models ogłasza casting skierowany do fotomodeli i fotomodelek oraz fotografów mody z całego świata. Celem projektu jest odnalezienie nowej, unikatowej twarzy oraz nietuzinkowego talentu w branży fotograficznej.
Zamarłem.
Papieros wypadł z mojej dłoni.
Przecież to… To pozwoliłoby mi osiągnąć wszystko, o czym marzyłem od dziecka.
To była moja szansa. Jedna na milion.
Moja wiecznie zamknięta furtka do kariery w końcu mogłaby powoli zacząć się otwierać. Gdyby tylko się udało…
– O cholera – odpowiedziałem przez ściśnięte emocjami gardło.
– Grayson, to twoja szansa, nie możesz jej zmarnować! To musi się udać! Musi! Rozumiesz?
Kiedy Blair zasypywała mnie lawiną pytań, ja zatraciłem się we własnych myślach.
O mój Boże, to naprawdę się dzieje.
ELENA
Przekroczyłam próg siedziby Fine Art Models. Dalej nie dowierzałam, że spośród setki tysięcy osób to właśnie ja otrzymałam jedno wyjątkowe miejsce w szczęśliwej dwunastce. Po tygodniach załamania i milionach myśli wyniszczających mnie z każdym dniem, nadszedł moment nadziei.
Nadziei na lepsze i całkowicie inne jutro.
Mojego dobrego humoru nic nie było w stanie zniszczyć, chociaż… Nawarstwiający się z każdą chwilą stres przed spotkaniem odrobinę przysłaniał szczęście.
Żadne obawy jednak nie mogły zmienić tego, że to właśnie w tej chwili w końcu poczułam, że odżyłam na nowo.
Podeszłam do kontuaru, za którym siedziała młoda kobieta o ognistych włosach, zdecydowanie stanowiących jej znak rozpoznawczy. Gdy uniosła na mnie wzrok, jej oczy nieco się rozjaśniły, a firmowy uśmiech wypłynął na jej potraktowane czerwoną pomadką usta.
– Dzień dobry. – Przełknęłam gulę w gardle i uprzejmie się uśmiechnęłam.
– Dzień dobry! W czym mogę pani pomóc?
– Byłam umówiona na dziesiątą, na spotkanie z panią Loren Payne. – Przekalkulowałam na szybko w głowie, czy na pewno nie przekręciłam nazwiska największej ikony wśród managerów branży modelingowej. Ale całe szczęście podołałam, nie zaliczając wtopy na wejściu.
– Ach tak. Czyli rozumiem, że pani Elena Miralles? – Kobieta prześledziła wzrokiem ekran laptopa, po czym ponownie na mnie spojrzała.
– Dokładnie – potwierdziłam.
Kobieta przeprosiła mnie na moment, aby wykonać telefon. Po chwili ponownie się do mnie odezwała:
– Dobrze, w takim razie proszę pokierować się windą na drugie piętro, a tam do pierwszych drzwi po lewej. Pani Payne już pani oczekuje.
Poczułam, jak pod wpływem stresu moje wnętrzności delikatnie się zaciskają.
Podziękowałam rudowłosej i ruszyłam przed siebie według jej wskazówek. W windzie szybko poprawiłam delikatnie rozmazany eyeliner w kąciku oka. Drżące ręce zacisnęłam w pięści, próbując choć trochę opanować zdenerwowanie.
Od tego spotkania zależało wszystko.
Moje być albo nie być.
Zapukałam w przeszklone drzwi i po chwili usłyszałam ciche: „Proszę”. Wzięłam ostatni głęboki oddech i nacisnęłam srebrną klamkę. Na drżących nogach odzianych w klasyczne, i jedyne w mojej skromnej szafie, szpilki weszłam do środka.
Siedząca za biurkiem brunetka uniosła na mnie wzrok znad kwadratowych białych okularów. Zacięta mina i zaciśnięte w cienką linię czerwone usta podpowiadały mi, że ta rozmowa może nie należeć do najłatwiejszych. Kobieta miała ekstrawagancki styl, ale zarazem wyglądała niebywale profesjonalnie.
Ja w mojej kilkuletniej czarnej klasycznej sukience mogłam się jedynie schować.
Nie pasuję do tego świata – przeszło mi przez myśl.
– Elena, tak? – zapytała zdecydowanym tonem.
W co ja się wpakowałam, do cholery?
Byłam trochę przerażona.
Nie no, nie ma się co oszukiwać, byłam okropnie przerażona.
– Tak, dzień dobry – odpowiedziałam ostrożnie, a nerwowy uśmiech wypłynął na moje wargi.
– Cześć! – odparła rozpromieniona, czym mnie zaskoczyła, bo spodziewałam się raczej sztywniackiego, przyprawiającego o zawał serca formalnego spotkania. – Napijesz się czegoś? W zasadzie to mam wodę i… – zacięła się na moment, spoglądając w kierunku stolika kawowego. Zmarszczyła brwi. – W zasadzie to tylko wodę. Wybacz, moja asystentka wzięła dzisiaj wolne, więc z kawy nici.
– Woda będzie jak najbardziej okej, dziękuję. – Odetchnęłam z ulgą.
Jak się okazało, moja rozmówczyni tylko wyglądała na groźną i niepotrzebnie się stresowałam.
A mówią, żeby nie oceniać książki po okładce…
– Świetnie! Zapraszam, usiądźmy na kanapie. – Wskazała wypielęgnowaną dłonią na mebel stojący w rogu ogromnego biura. – Tam zdecydowanie będzie wygodniej niż na tych okropnie twardych fotelach. Prosiłam już z dziesięć razy o ich wymianę, ale do niektórych informacje docierają z opóźnieniem. – Jej ton był podszyty ewidentnym sarkazmem.
Zaśmiałam się pod nosem, siadając na skórzanej sofie.
Loren nalała wodę do szklanek i postawiła je na stole przed nami.
– Możemy zaczynać, Eleno! – Klasnęła w dłonie i założyła nogę na nogę. – Nie będę ukrywać, że twoja uroda niezwykle nas zaintrygowała. Zdecydowanie wyróżniasz się wśród tłumu. Twoi rodzice są Amerykanami czy może mają obce pochodzenie?
Na wzmiankę o rodzicach od razu się spięłam, a trzymana w dłoni szklanka prawie mi się wyśliznęła. Spojrzałam niepewnie na kobietę, a wokół mojej szyi jakby owinęła się niewidzialna pętla.
– Moja mama… – odkaszlnęłam – …ona… miała hiszpańskie korzenie.
Wiedziałam tylko tyle, bo nigdy nie miałam okazji o cokolwiek jej zapytać. Przełknęłam gule w gardle, błagając w myślach, aby już więcej o nich nie pytała.
Loren nie wyczuła mojego zdenerwowania i kontynuowała rozmowę.
– No tak! Stąd ta niesamowita, złocista karnacja. Ale najbardziej wzrok przykuwają twoje włosy. Są naturalne?
Przytaknęłam.
Włosy faktycznie stanowiły mój ogromny atut. Długie, sięgające do pasa, w ciemnym kawowym odcieniu.
– Bez dwóch zdań twoja uroda zapiera dech w piersiach – zaśmiała się w głos.
Jej komplementy sprawiały, że ciepło rozlewało się po mojej klatce piersiowej. Ale też odrobinę mnie to speszyło.
– Dziękuję – odchrząknęłam.
– No ale dobrze, dość prywaty, przejdźmy do konkretów, w końcu właśnie po nie przyszłaś. Jak już zostałaś powiadomiona w mailu, projekt realizowany będzie przez cały rok, co wiąże się ze zrezygnowaniem ze swojego dotychczasowego życia prywatnego.
Nic mnie tu nie trzymało. Było mi wszystko jedno, moje życie prywatne, zawodowe czy uczuciowe po prostu nie istniało.
– Rozpoczynamy za dwa tygodnie, dokładnie pierwszego lipca. Każdemu z was zostanie przydzielony fotograf wybrany na podobnej zasadzie jak wy. Od momentu utworzenia par jesteście nierozłączni i obydwoje pracujecie na własny sukces i na swoje benefity, jakie uzyskają wygrany model oraz fotograf – zaznaczyła rzeczowym tonem. – Projekt wiąże się z sześcioma wyjazdami w ciągu tego roku do miejsc, które zostały opisane w umowie. I oczywiście Fine Art Models zapewni wszystkie udogodnienia w czasie waszych podróży. O wszystkim będziecie powiadamiani na bieżąco, w tym o tematyce zdjęcia, na jakie czekamy w danym miesiącu. Będą one umieszczane na naszej stronie internetowej, gdzie również wejdziemy w interakcje z internautami, którzy będą mieli wpływ na wybór tych najlepszych. Ale wiadomo, ostateczna decyzja i tak należy do nas. – Mrugnęła do mnie. – Tak że musicie dać z siebie naprawdę wszystko, aby przez cały ten rok tworzyć emocjonujące zdjęcia z duszą. Oprócz tego zapewnimy wam również studio fotograficzne, w którym pod okiem profesjonalistów dodatkowo będziecie wykonywać sesje, ale tam już typowo modowe i pozowane – oznajmiła, wskazując dłonią zapisek w umowie. – No i w końcu po pracowitym roku pełnym wyzwań, ale mam nadzieję, że również mnóstwa pozytywnych wrażeń, odbędzie się gala, na której poznamy zwycięzców.
Loren entuzjastycznie klasnęła w dłonie i podała mi wydrukowaną umowę, którą śledziłam wzrokiem, kiedy ta prowadziła monolog.
– Dwanaście miesięcy, dwanaście różnych zdjęć i dwoje przeznaczonych sobie osób do współpracy, pracujących na swój indywidualny sukces…
To wszystko brzmiało jak sen, z którego nigdy nie chciałam się budzić. Zalążek euforii uwalniał się w moim ciele, a ja czułam coraz większą ekscytację.
– Wszystko jasne, Eleno? – zapytała Loren, uważnie mi się przyglądając.
– Jak najbardziej – odparłam, powstrzymując targające mną emocje.
– W takim razie proszę, jeśli umowa jest dla ciebie jasna, podpisz oba egzemplarze. – Podała mi drugi, który starannie prześledziłam wzrokiem, kartkując strony.
Złożyłam podpisy, które przypieczętowały moje życie na najbliższy rok.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że przyniesie mi on tyle nieoczekiwanych wydarzeń, na które nie byłam gotowa…
Przekazałam kobiecie jedną z umów, a drugą zachowałam dla siebie.
Loren wstała i podała mi dłoń.
– Bardzo się cieszę! – Przyciągnęła mnie do siebie i objęła ramionami. – I powodzenia, Eleno, chociaż w głębi duszy czuję, że wcale go nie potrzebujesz. Sama dasz sobie ze wszystkim radę.
Może dla kogoś to były tylko słowa. Błahe, nic nieznaczące, ale…
Ale dla mnie te słowa znaczyły dużo więcej. To chyba pierwszy raz, kiedy poczułam, że ktoś we mnie wierzy, tak naprawdę. I była to całkowicie obca mi osoba.
– Naprawdę dziękuję – wydukałam cicho.
Moje emocje zmieniały się jak w pieprzonym kalejdoskopie.
Już sama nie wiedziałam, co właściwie czuję.
Loren posłała mi pokrzepiający uśmiech.
– W przyszłym tygodniu odbędzie się spotkanie organizacyjne i wtedy też poznacie swoich partnerów. Szczegóły wyślemy mailowo.
– Jasne! Do zobaczenia. – Podałam jej dłoń i ruszyłam do drzwi.
Kiedy zamknęłam je za sobą, odetchnęłam, na sekundę przymykając powieki. Oczami wyobraźni już przeniosłam się do chwili, gdy przygoda będzie miała swój początek.
Oby trafił mi się zdolny fotograf. W końcu obydwoje będziemy musieli współpracować dla obopólnej korzyści…
Z milionem myśli w głowie ruszyłam do windy i wkroczyłam do niej z szerokim uśmiechem na wargach. Gdy już zjechałam na dół…
Nie! To się, do cholery, nie dzieje. To nie miało prawa się zdarzyć!
W sekundę mój promienny uśmiech zastąpił grymas pełny niedowierzania.
Centralnie przy drzwiach wyjściowych stał tamten nadęty facet, któremu parę tygodni wcześniej przypadkowo prawie weszłam pod koła samochodu.
Jak duże było prawdopodobieństwo, że w tak wielkim mieście, jakim jest Seattle, nasze drogi mogłyby się kiedykolwiek w jakiś sposób połączyć? No, cholera, żadne.
Korzystając z tego, że był pochłonięty flirtowaniem z rudowłosą recepcjonistką, zboczyłam w prawo i pomknęłam ku toaletom.
Przecież nie mogłam ominąć ich jak gdyby nigdy nic i wyjść. Sądząc po jego wcześniejszym zachowaniu, ponownie musiałabym słuchać jego tyrady.
A za to podziękuję. Niech swoje „słodkie słówka” wsadzi sobie w… Nieważne.
Postanowiłam odczekać kilka minut, a potem pospiesznie wymknąć się z firmy. Przecież nie mogłam spędzić w tej łazience całej wieczności.
W końcu zdecydowałam się złapać za klamkę i gwałtownie pchnęłam drzwi, żeby wyjść.
Siarczyste przekleństwo i syk wyrażający ból uświadomiły mi, że muszę zacząć być odrobinę delikatniejsza, bo właśnie staranowałam kogoś pieprzonymi drzwiami.
– Mój Boże – pisnęłam przeraźliwie, po czym położyłam dłoń na ustach. – Bardzo pana przepra… – ucięłam zatrwożona.
Wraz z chwilą, gdy spojrzenie nieznajomego dupka złączyło się z moim, miałam ochotę zakopać się żywcem.
Czy nade mną ciąży jakieś fatum?!
Paliłam się żywym ogniem, kiedy nieznajomy rzucał we mnie gromy, niemo przekazując, jak bardzo ma ochotę mnie rozszarpać. Falujące nozdrza były kolejnym dowodem na jego wzburzenie.
Ten, kto pisał scenariusz mojego życia, musiał mieć zdecydowanie nie po kolei w głowie…
– O, pani wariatka – wyburczał pod nosem, taksując mnie piorunującym spojrzeniem.
– O, pan nadęty dupek – odpyskowałam. – O ile mnie pamięć nie myli, zapomniałeś o drugim członie mojego uroczego przezwiska. Pani pierdolona wariatka – sprecyzowałam.
Od razu pożałowałam, że nie ugryzłam się w porę w język.
Boże, czemu mój cholerny mózg tracił połączenie z aparatem mowy w nieodpowiednim momencie?!
Muszę się natychmiast zamknąć.
To było jedyne i najlepsze rozwiązanie tej sytuacji.
– Pamięć akurat masz niesamowicie dobrą. Brak ci jedynie pokory, skarbie. – Każde jego słowo wręcz ociekało jadem.
I… Ja już sama nie wiedziałam, o co chodzi. Bo ten facet samym spojrzeniem podburzał mnie i sprawiał, że nie potrafiłam siedzieć cicho. Na usta od razu cisnęły mi się nieprzyzwoite epitety.
– Pokory mam wystarczająco dużo, za to mam cholerną alergię na dupków – syknęłam.
– I fetysz taranowania ludzi i ich samochodów, co? – Zaśmiał się ironicznie.
– Jasne, to moja pasja. Codziennie czatuję na facetów i ich drogie zabawki, aby zostawić na nich swój skażony ślad – odwarknęłam sarkastycznie.
Brunet górował nade mną, przeszywając mnie poważnym spojrzeniem. Czułam, jak pod jego ciężarem moja odwaga nieco maleje.
Chociaż… Czy aby na pewno?
– Dam ci dobrą radę – szepnęłam konspiracyjnie. – Na drugi raz trzymaj się z dala od drzwi damskiej łazienki. Nigdy nie wiesz, co czyha po drugiej stronie.
Facet pokręcił głową z politowaniem, pozostawiając to bez komentarza.
– I pilnuj auta. – Mrugnęłam do niego na odchodne. – A teraz żegnam.
Odwróciłam się do niego tyłem i ruszyłam wprost do drzwi wyjściowych. Nie miałam jednak tyle szczęścia, aby spokojnie do nich dotrzeć. Poczułam, jak szorstka dłoń w zdecydowanym chwycie zamknęła się na moim nadgarstku, a następnie przyciągnęła mnie do siebie. Wydałam z siebie cichy, zszokowany pisk, a galopujące w piersi serce omal jej nie rozerwało. Odbiłam się od torsu bruneta, a zaraz potem stanęłam z nim twarzą w twarz. Jego tęczówki niebezpiecznie błyszczały, stopniowo ciemniejąc. Wręcz przybrały barwę nocnego nieba rozświetlonego milionem gwiazd.
Och, do cholery! Dlaczego w tym momencie analizowałam pieprzony kolor oczu tego dupka?
Nieznajomy, nie zrywając ze mną kontaktu wzrokowego, zaczął się powoli zbliżać do mojej twarzy. Przeszył mnie dreszcz i poczułam, jak moje policzki spowija żar.
Co tu się, do cholery, dzieje?
Ta chwila trwała w nieskończoność. Brunet odgarnął mi kosmyk za ucho. Miałam wrażenie, że na krótki moment zatrzymał na nim palce. Nie. To na pewno moja wybujała wyobraźnia. W końcu się nachylił i jego ciepły oddech owiał moją szyję.
– Nie pogrywaj ze mną, laleczko – wyszeptał ostrzegawczo z charakterystyczną chrypą w głosie.
Wstrzymałam powietrze, jednoczenie boleśnie przygryzając wargę. Czułam, jak żyła na mojej szyi wyraźnie pulsuje, co również nie umknęło uwadze bruneta. Obrzucił mnie ostatnim pogardliwym spojrzeniem, po czym się wyprostował i minął mnie, ocierając się o moje ramię. Przeskoczyła pomiędzy nami niewidzialna iskra i przeszył mnie prąd, aż podskoczyłam w miejscu.
Mój niewyparzony język naprawdę wpędzi mnie kiedyś w kłopoty.
ELENA
Upłynął dokładnie tydzień od mojej ostatniej wizyty w Fine Art Models i ponownego spotkania nieznajomego dupka z przerośniętym ego.
Nie powiem, zaskoczył mnie swoim ostatnim ruchem i słowami, które permanentnie zagościły w mojej głowie, i aż nazbyt intensywnie zaczęłam analizować jego zachowanie.
Nienawidziłam tego.
Z całego serca nienawidziłam mojej głowy, która nigdy nie dawała mi żyć w spokoju. Ciągłe rozmyślanie, wmawianie sobie czegoś, wyrzuty i odwieczne pytanie: „A co by było, gdyby?”. Za każdym razem utrudniało mi to normalne funkcjonowanie. Analizowałam dosłownie wszystko.
Moją przeszłość.
Każdą relację, osobę, zachowanie.
Kończąc na samej sobie.
Wiedziałam, że to niezdrowe. Wiedziałam, że za każdym razem raniłam wyłącznie siebie, wmawiając sobie, że nikt nigdy mnie nie zechce, że do niczego się nie nadaję i że zawsze wszystko psuję.
Ale ja po prostu nie potrafiłam inaczej.
Za maską obojętności i pozornie radosnego człowieka stała zraniona dziewczyna, która nigdy tego szczęścia nie zaznała.
Och… Za bardzo się rozkleiłam.
Przystanęłam przed szklanym wieżowcem, wzięłam jeden głęboki wdech, następnie wypuściłam ze świstem powietrze i ruszyłam w kierunku automatycznie rozsuwanych drzwi.
Zaczęłam się zastanawiać, czy idące przede mną kobiety, których uroda zapierała dech w piersiach, również uczestniczą w projekcie.
W recepcji ponownie przywitała mnie rudowłosa, delikatnie uśmiechając się na mój widok. Ruchem głowy wskazała w kierunku wind, do których również zmierzały wspomniane kobiety. Odpowiedziałam jej niewielkim uśmiechem i podążyłam za nimi.
W oczekiwaniu na windę przyjrzałam się dokładnie dwóm blondynkom. Ta odrobinę wyższa miała na sobie zwiewny kombinezon w beżowym odcieniu, zaś ciało drugiej opinała krótka niebieska sukienka. Przy nich moje sprane jasne jeansy i włożona w nie biała koszula prezentowały się dość kiepsko.
W międzyczasie do naszej trójki zdążyła dołączyć jeszcze jedna dziewczyna i jeden mężczyzna. Już w windzie zapanowała niezręczna cisza. Posyłaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia, chcąc przyjrzeć się przeciwnikom.
Stres zaczął spowijać moje ciało, czułam, jak dłonie z każdą sekundą stają się coraz wilgotniejsze.
Przez cały ten tydzień po spotkaniu z Loren zastanawiałam się, kim będzie człowiek, z którym przez najbliższy rok będę musiała tworzyć parę.
Czy będzie to kobieta, a może mężczyzna? Będzie to ktoś starszy czy młodszy? Znajdę z tym kimś nić porozumienia, a może jednak nie? I tak cały czas.
Wysiadłam z windy i od razu podążyłam za wszystkimi pod salę konferencyjną.
Chciałam mieć już za sobą to spotkanie i proces poznawania moich przeciwników oraz przeznaczonego mi fotografa.
Należałam raczej do osób zamkniętych w sobie. I nie chodzi o to, że nie lubiłam poznawać nowych ludzi, wręcz przeciwnie, ale z tą różnicą, że każda moja relacja – czy to w odniesieniu do przyjaźni, czy do miłości – kończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Ciągle to mi czegoś brakowało. Dlatego z biegiem czasu nauczyłam się dystansować do nowo poznanych, nie chcąc ponownie być zranioną.
Kiedy jeszcze pracowałam w kawiarni, czasem lubiłam się przyglądać przychodzącym tam parom albo grupom przyjaciół. Patrzyłam na nich z zazdrością, której nie byłam w stanie zrozumieć. Może chodziło o to, że zawsze marzyłam, żeby mieć u swego boku osobę, z którą będę mogła stworzyć tak piękną relację?
– Cholera. – Stłumiłam niemy okrzyk, kiedy odbiłam się od czegoś twardego. Gdy zdałam sobie sprawę, że tym czymś są szerokie plecy jakiegoś mężczyzny, stanęłam jak wryta, na moment przymknęłam powieki, aby opanować poczucie wstydu, które mną zawładnęło.
Kurwa. Ja naprawdę muszę nauczyć się poruszać bezpiecznie. Bo ewidentnie mi to nie wychodzi.
– Przepraszam najmocniej, nie zauważyłam pana – powiedziałam szybko, lustrując wzrokiem sylwetkę postawnego mężczyzny, która wydała mi się dziwnie znajoma.
Prychnęłam w myślach. Przecież miliony mężczyzn na świecie mają podobną budowę.
Brunet powoli odwrócił się w moim kierunku, a kiedy moje spojrzenie padło na jego twarz…
Nie. Nie. Nie. Kurwa. Nie. To nie może być prawda.
– Powiedziałbym, że bardzo mnie to dziwi, ale musiałbym skłamać – przyznał nieco zachrypniętym głosem, obrzucając mnie tym samym oskarżycielskim spojrzeniem co ostatnio. – Pani wariatka i fetyszystka taranowania wszystkiego i wszystkich.
Zagryzłam wnętrze policzka, powstrzymując się przed wypowiedzeniem słów, których mogłabym potem żałować. Jednocześnie zaczęłam się zastanawiać, co takiego złego zrobiłam w życiu, że ten u góry postanowił mnie karać w tak okrutny sposób.
– To już chyba przeznaczenie, nieprawdaż? Trzeci raz w tym miesiącu pakujesz mi się pod nogi.
Co za bezczelny…
– Nie, po prostu z niewyjaśnionych powodów coś przyciąga mnie do dupków – odparłam z irytacją. Znowu poległam i dałam się sprowokować.
– Już myślałem, że całkowicie zabrakło ci tego ciętego języka – rzucił, po czym oblizał dolną wargę, a ja, jak ostatnia idiotka, z zainteresowaniem prześledziłam ten ruch.
W chwili, gdy obydwoje mierzyliśmy się wrogimi spojrzeniami, z sali konferencyjnej wyłoniła się Loren, której głos skutecznie ochłodził napiętą atmosferę między nami.
W duchu dziękowałam jej na kolanach. Każda kolejna sekunda w jego towarzystwie napawała mnie tysiącem sprzecznych emocji.
– Witajcie, kochani! – rozległ się jej dźwięczny głos po korytarzu wypełnionym prawie trzydziestką ludzi. – Zapraszam! Możecie zajmować miejsca w sali, za chwilę rozpoczniemy spotkanie.
Druga połowa obszernych drzwi również została otworzona, a ludzie zaczęli przekraczać próg sali. Zaczekałam, aż wszyscy wejdą, i dopiero wtedy ruszyłam.
Ewidentnie czułam za sobą obecność tego dupka.
Ogromny prostokątny stół stał pośród przeszklonych ścian. Ludzie siadali wokół niego, ja wybrałam pierwsze wolne miejsce – między dwoma starszymi mężczyznami. Małą torebkę położyłam sobie na kolanach i ścisnęłam w dłoniach długi pasek, powstrzymując w ten sposób fale potęgującego się z każdą minutą stresu.
Gdy uniosłam wzrok znad stołu, moje spojrzenie po raz kolejny skrzyżowało się ze spojrzeniem bruneta. Nie był w ogóle skrępowany, że przyłapałam go na wgapianiu się we mnie. Rozsiadł się nonszalancko naprzeciwko i bacznie studiował moją twarz. A ja chyba właśnie spalałam się żywym ogniem, uświadamiając sobie, że nieznajomy arogant również jest uczestnikiem projektu.
Cholera jasna.
Nie potrafiłam tylko rozgryźć, w jakim charakterze. Z taką twarzą i ciałem bez wątpienia mógł pracować jako model, jednak nie pasowała mi do niego ta rola. Coś mi podpowiadało, że ten facet raczej staje po drugiej stronie obiektywu. Ale jeśli tak było i moja intuicja mnie nie myliła…
– Raz jeszcze witam was wszystkich! – Loren wybudziła mnie z letargu i to na niej już po sekundzie skupiłam całą uwagę. – Jak już zostaliście poinformowani na naszych poprzednich indywidualnych spotkaniach, teraz przyszedł czas na ogłoszenie par, w których przez cały rok będziecie współpracować. To dlatego bardzo nam zależy, abyście znaleźli wspólny język, żeby wasza współpraca była owocna. Rozpoczynając od pierwszego lipca, co dwa miesiące będziecie zmieniać miejsce pobytu na mapie świata. Wszystko zostało skrupulatnie zaplanowane, aby wasze lokalizacje się nie pokrywały. Na wykonanie zdjęcia będziecie mieli cały miesiąc, na wysłanie finalnej wersji będzie czas do ostatniego dnia danego miesiąca. I tu liczymy na waszą niepowtarzalną interpretację danego tematu i kreatywność, bo właśnie takich osób szukamy. Nie liczą się tylko piękna buźka i ciało oraz niesamowite oko fotografów, chcemy znaleźć dwójkę najlepszych, którzy zaskoczą nas swoimi nietuzinkowymi pomysłami. Temat lipcowego zdjęcia oraz dokładny adres miejsca, do którego się udacie, znajdziecie tutaj. – Wskazała na mały stos czarnych, eleganckich kopert z logo firmy. – W środku znajdują się również niezbędne bilety lotnicze oraz karta debetowa. Tak jak się umawialiśmy, każdego miesiąca na wasze konta bankowe będą wpływać fundusze. Cała reszta informacji odnośnie do całego projektu będzie wysyłana do was drogą mailową.
Po przemówieniu Loren, inni dopytywali jeszcze o szczegóły podróżowania i zakwaterowania. Byłam jedną z nielicznych osób, które nie miały żadnych pytań. Nic mnie tu nie zatrzymywało, mogłam lecieć choćby na koniec świata. Ważna była jedynie świadomość tego, że musiałam dać z siebie dwieście procent. Choćbym miała wypruć sobie żyły.
To musiało się udać. Na tamten moment nie widziałam innej opcji.
– Dobrze, skoro to mamy już jasne, przyszedł czas na ogłoszenie waszych współpracowników. Bardzo was proszę, aby wyczytana dwójka wstała i podeszła po odbiór koperty. Sally – powiodła dłonią do stojącej w progu rudowłosej recepcjonistki – wskaże wam miejsce, gdzie będziecie mogli się zapoznać i omówić wstępne szczegóły współpracy.
I kiedy Loren wyczytała pierwsze dwie osoby, poczułam, jak stres przybiera na sile, osiągając po chwili apogeum.
Sala coraz bardziej pustoszała. Wciąż czekałam na swoją kolej, przyglądając się pozostałym. Pan nadęty dupek również nie opuścił jeszcze pomieszczenia, sprawiał jednak wrażenie aż nazbyt rozluźnionego.
– Elena Miralles. – Uniosłam gwałtownie głowę, słysząc wypowiadane z akcentem moje imię i nazwisko. O mój Boże. To się dzieje. – Twoim fotografem został Grayson Rogers. Zapraszam!
Rogers. Zmarszczyłam brwi. Skądś kojarzyłam to nazwisko.
I kiedy chciałam wstać, nogi nagle odmówiły mi posłuszeństwa. Wata. Zrobiła się z nich pieprzona wata. Bo wraz ze mną ze swojego miejsca wstał pan nadęty dupek.
Moje przerażone spojrzenie spotkało się z jego zdumionymi oczami. Wargi bruneta delikatnie się rozchyliły i mężczyzna nabrał ze świstem haust powietrza.
Ja pieprzę. Kto się, do cholery, bawi moim marnym losem?!
Otrząsnęłam się, ponownie próbując wstać. Opanowałam rozedrgany oddech i miękkie nogi, które chybotały się jak galareta. Obydwoje w tym samym momencie dotarliśmy do Loren, która z uśmiechem przekazała mężczyźnie kopertę, a następnie Sally, patrząc maślanym wzrokiem na tego aroganta, wskazała nam jeden z gabinetów znajdujących się na piętrze.
Kiedy tam dotarliśmy, zapanowała między nami grobowa cisza.
– Nie wierzę – westchnęłam żałośnie. – Spośród tylu ludzi musiałam trafić akurat na ciebie.
– Teraz… – zaczął, ale urwał na chwilę, żeby pozbyć się chrypy – …to już chyba naprawdę przeznaczenie, Eleno – odparł tonem podszytym drwiną.
– Przestań, do cholery, sobie z tego żartować – warknęłam, butnie zakładając ramiona na piersi.
– A ty przestań zachowywać się tak, jakby zawalił ci się świat. Mnie też nie jest na rękę praca z pojebaną, zadzierającą nosa modeleczką – wysyczał.
Nie. Nie ma szans, że będę z nim współpracować. Nie w tym cholernym życiu.
– To rusz się w tej chwili! – krzyknęłam, a on popatrzył na mnie faktycznie jak na wariatkę. – Idziemy do Loren. To nie ma racji bytu, nie ma szans na powodzenie. Żadnych szans.
– Wiesz, cholernie bym chciał, ale chyba zapomniałaś o jednej bardzo ważnej kwestii. Nie można zmieniać pieprzonych partnerów – upomniał mnie ostro.
– Musimy spróbować – wyrzuciłam przez zęby.
Natychmiast opuściłam pomieszczenie i rozejrzałam się wokół. Dostrzegłam kobietę otoczoną paroma osobami.
– Loren! – zawołałam.
– Tak, Eleno? – Uniosła na mnie wzrok.
Przeprosiła rozmówców, po czym do mnie podeszła, a następnie zmarszczyła brwi, przyglądając mi się uważnie, by potem unieść wzrok i napotkać spojrzenie mojego… tymczasowego cholernego partnera.
– Czy… – zacięłam się, nie będąc w stanie sklecić żadnego sensownego pytania. – Czy jest możliwość zmiany pary?
Chyba nigdy do tej pory nie zrobiłam aż tak maślanych oczu.
– Nie, oczywiście, że nie. W umowie jasno było zapisane, że przydzielone sobie osoby nie mogą się wymieniać między innymi parami – oznajmiła spokojnie Loren.
Tylko spokój, Elena. Tylko spokój… nas uratuje.
– Tak, jasne, rozumiem – odpowiedziałam, zrezygnowana, siląc się na półuśmiech.
– Czy między wami… – wykonała dynamiczny ruch palcem, wskazując na naszą dwójkę – …coś było albo…
– Nie! – wykrzyknęliśmy obydwoje, patrząc po sobie pogardliwym spojrzeniem.
– To znaczy… – odchrząknęłam. – Nic nie ma, nie było i nie będzie. Dosłownie nic. Jedno wielkie nic.
Boże.Zamknij się w końcu – zbeształam się w myślach.
Kobieta parsknęła cicho, kiwając głową.
– W takim razie życzę wam owocnych sesji. Eleno, Graysonie, liczę na waszą pasjonującą współpracę, która przyniesie same sukcesy. – Mrugnęła sugestywnie i odeszła w kierunku biura.
Przeklęty los nieźle się nami zabawił. Gdybym tylko wiedziała, jak się potoczy nasza współpraca…
GRAYSON
Nie dowierzałem.
Naprawdę nie byłem w stanie uwierzyć, że moją współpracownicą w zajebiście ważnym dla mnie przedsięwzięciu została ta poruszająca się jak taran i przy okazji zadzierająca nosa modeleczka.
Siedzieliśmy po przeciwnych stronach niewielkiego stolika kawowego i mieliśmy nietęgie miny.
Och, cholera! Jedynie to nas łączyło.
– Słuchaj… – zaczęliśmy niemal jednoczenie.
– Mów pierwsza.
– Dobra, mów ty, wcięłam ci się. – Westchnęła ciężko, czym jeszcze bardziej mnie poirytowała.
– Boże, czy ty musisz być taka…
– No jaka? – obruszyła się, siadając sztywno na kanapie.
– Uparta, rozkapryszona, irytująca, wredna, zarozumiała – wyliczałem, wpatrując się w jej twarz, która z każdym wypowiedzianym przeze mnie nieprzychylnym słowem przybierała coraz bardziej rumiany kolor. – Mam wymieniać dalej? – zapytałem z kpiną.
Nie wiem dlaczego, ale w jakiś dziwny sposób intrygowało mnie, jak niewiele musiałem zrobić, aby doprowadzić ją do szału. W jej niemal czarnych tęczówkach tańczyły wrogie iskierki, a charakterystycznie zmarszczony nos nasunął mi na myśl każde z naszych poprzednich niezbyt udanych i niefortunnych spotkań.
I zdecydowanie nie powinienem zwracać na to aż takiej uwagi…
– Po prostu się zamknij, chociaż w ten sposób zrobisz coś pożytecznego – odpowiedziała z jadem w głosie.
– Nie ty tu jesteś od dyktowania warunków, modeleczko – prychnąłem.
– A co, może ty? – syknęła. – I przestań mnie tak nazywać, do cholery.
– Zdecydowanie lubię sobie porządzić. – Mrugnąłem do niej, ignorując jej obiekcje co do nowego przezwiska.
– Ktoś tu ma chyba nieco wybujałe ego – szepnęła pod nosem prześmiewczo, a zaraz potem zlustrowała moją twarz pogardliwym spojrzeniem. – Gówno mnie obchodzi, w co się bawisz z innymi i jakie role przybierasz. Przestań się zachowywać jak skończony dupek i przejdźmy wreszcie do konkretów.
Elena pochyliła się nad stolikiem, mrużąc oczy. Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałbym martwy. Byłem tego pewny.
– Ten niewyparzony język wpierdoli cię kiedyś na minę – mruknąłem pod nosem. – W takim razie jak widzisz naszą współpracę, Eleno?
Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłoń na pasku czarnej torebki. Pozycję bojową w sekundę zastąpiła niepewność. Ta kobieta zmieniała się jak w kalejdoskopie.
– Będę z tobą szczera, bo cholernie mi zależy. Ten projekt jest dla mnie naprawdę ważny i nie mogę pozwolić sobie na to, że przez nasz niezbyt dobry początek wszystko się sypnie – powiedziała wprost.
To chyba kolejna rzecz, która nas łączyła.
– I tu akurat mam bardzo podobne zdanie – odparłem, czym nieco zaskoczyłem moją rozmówczynię. Jej zaciekawiony wzrok w sekundę skupił się na moich oczach.
– Nie musimy pałać do siebie sympatią, w zasadzie na to chyba już za późno.
– Trafne spostrzeżenie. – Założyłem ramiona na piersiach.
– Więc po prostu zachowujmy się jak dorośli ludzie. Wykonujmy powierzone nam zadania jak najlepiej potrafimy, w końcu obydwoje mamy jeden cel i aby go osiągnąć, musimy grać do jednej bramki. Chcąc nie chcąc… zostaliśmy na siebie skazani – skwitowała rzeczowym tonem.
Trudno było mi się nie zgodzić z jej stwierdzeniem. Tylko od naszej dwójki zależało powodzenie projektu i przebieg całorocznej współpracy. A coś mi podpowiadało, że wiele nieoczekiwanych wydarzeń dopiero przed nami. Trafiły na siebie dwa mocne charaktery i żadne z nas nie potrafiło odpuścić w odpowiednim momencie. A to napawało mnie małą obawą, bo mogło nam zaszkodzić, szczególnie gdyby nasze wizje były rozbieżne.
Moja głowa tego nie wytrzyma.
– A poza tym nie wchodźmy sobie w drogę i ograniczajmy się do minimum. – Wzruszyła delikatnie ramionami. – To jedyne logiczne wyjście.
– Więc… – zacząłem, dokładnie przyglądając się dziewczynie. Powoli lustrowałem jej sylwetkę, w końcu dotarłem do twarzy, na której gościła zagadkowa mina. – Pozostała nam tylko współpraca – oznajmiłem.
– Dokładnie. Innego wyjścia nie mamy – burknęła, emanując niechęcią i poczuciem zawodu.
Sam też nie pałałem optymizmem, do cholery.
Mój wzrok napotkał czarną kopertę leżącą pośrodku szklanego stołu, więc sięgnąłem po nią. Ze środka wyjąłem białą kartkę, na której widniały dwie informacje:
Grecja.
Każdy z nas nosi maski…
Pierwszy temat naszego zdjęcia.
Miralles wyciągnęła w moją stronę dłoń, dając mi do zrozumienia, abym przekazał jej kartkę.
– Zatrzymamy się na wyspie Skiathos – odparła, śledząc wzrokiem tekst. – A na lotnisku musimy się zjawić w piątek o dziesiątej.
– Zanotowałem – odpowiedziałem. – Myślę, że… – uciąłem nagle, zastanawiając się, czy mój pomysł nie jest jednak głupi. – Najprościej będzie się chyba wymienić numerami telefonów, żebyśmy niczego nie pomieszali przy wylocie.
– Mhm. Racja. – Pokiwała delikatnie głową. – Podaj telefon, wpiszę ci mój numer i wyślę do siebie wiadomość.
Wyciągnąłem smartfon z kieszeni jeansowych spodni i po odblokowaniu bez słowa podałem go dziewczynie. Nasze palce nieznacznie się o siebie otarły i poczułem jak mały elektryzujący ładunek przebiega między nami. Elena również musiała go poczuć, bo pospiesznie zabrała rękę, biorąc się za wpisywanie swojego numeru. Po chwili położyła telefon na stole i popchnęła go w moją stronę.
Grymas uśmiechu pojawił się na moich ustach. Zapisałem ją w kontaktach moim nowym ulubionym przezwiskiem – „Modeleczka”.
– To chyba na tyle, resztę obgadamy w trakcie lotu, teraz nie traćmy na to czasu – mówiła, pakując do torebki telefon.
– Jasne, modeleczko – wymruczałem, przejeżdżając dłonią po parodniowym zaroście.
Elena nie skomentowała w żaden sposób mojej odpowiedzi, posłała mi tylko piorunujące spojrzenie i w ciszy ruszyła do drzwi, a potem zatrzasnęła je za sobą.
Oj tak, ta współpraca na pewno będzie burzliwa – pomyślałem.
W tej dziewczynie drzemało coś tajemniczego, czego nie byłem w stanie odszyfrować.
Ale miałem na to całkiem sporo czasu…
I lubiłem wyzwania.
Wstałem na równe nogi i sięgnąłem do stolika po kartkę. Złożyłem ją na pół i schowałem do tylnej kieszeni spodni. Ruszyłem w kierunku windy, błagając, aby była pusta. Tego dnia miałem już serdecznie dość towarzystwa ludzi.
Moje modły zostały wysłuchane, wsiadłem więc do środka. Na parterze dobiegł do mnie gwar rozmów. Pośród kilkunastu ludzi rozpoznałem kilka osób, które również brały udział w projekcie. Śmiały się do siebie i wesoło rozmawiały.
Całkowite przeciwieństwo pogawędki z irytującą modeleczką.
– Och, Grayson! – Dotarł do mnie słodki głos rudowłosej recepcjonistki. – Skoro ostatnio nie dałeś się skusić na drinka, to co powiesz na dzisiejszy wieczór? Mam wolne mieszkanie i wiesz… – Zarumieniła się. – Mogłabym coś przygotować – zaproponowała, spoglądając na mnie ogromnymi niebieskimi oczami.
Dobrze wiedziałem, jaki podtekst niesie za sobą jej propozycja.Sally wydawała się naprawdę urocza, ale nie miałem najmniejszej ochoty na wplątywanie się w jakieś niezobowiązujące relacje, szczególnie teraz, kiedy poświęcałem całe życie, aby móc spełniać marzenia.To nie kobiety i krótkie przygody były obecnie w mojej głowie.
– Sally, przepraszam, ale nie dam rady – odparłem sztywno, nie chcąc jej urazić. – Potwierdziłem już obecność na kolacji u moich rodziców.
Kurwa, właśnie! Cholerna kolacja.
Ten dzień chyba pobił rekord gównianych zdarzeń, bo dobrze wiedziałem, jaki będzie przebieg i koniec mojego spotkania z rodzicami.
– Och, jasne, rozumiem – odpowiedziała z wyraźnym zawodem w głosie. – No nic, może innym razem się uda. Powodzenia! – Uśmiechnęła się słodko i nagle zrobiła coś nieoczekiwanego. Wspięła się na palce i złożyła na moim policzku delikatny pocałunek, po czym ruszyła w kierunku kontuaru.
Powiodłem za nią zaskoczonym spojrzeniem, ale zaraz sam skierowałem się do wyjścia.
Na zewnątrz panowała wysoka temperatura, która uderzyła podwójnie po przebywaniu w klimatyzowanym budynku. Rozejrzałem się po okolicy i powędrowałem do zaparkowanego nieopodal auta. Będąc już w środku, przejrzałem na szybko listę powiadomień w telefonie i zauważyłem wiadomość od Blair.
Blair:
Uwaga, matka zmieniła godzinę, mamy być na osiemnastą. Przyjedziesz po mnie, prawda? <3
Ja:
A mam inne wyjście?
Blair:
Jasne, że nie!
Przewróciłem oczami i rzuciłem telefon na sąsiednie siedzenie. Wiedziałem, że za trzy godziny będę musiał zmierzyć się z kolejnymi spojrzeniami potępiającymi moje życiowe wybory.
Wprost nie mogłem się doczekać.
Chwilę po siedemnastej zaparkowałem pod mieszkaniem Blair. Droga do naszego domu rodzinnego powinna była trwać nie więcej niż dwadzieścia minut, ale zważając na korki w centrum miasta, wolałem wyjechać wcześniej. Moja matka nie zniosłaby chyba, gdybyśmy się spóźnili.
Isabella Rogers była ucieleśnieniem pedantyzmu i punktualności. Lubiła być postrzegana jako idealna, ale sęk w tym, że wcale taka nie była. Przez lata dopracowała swoją grę aktorską do perfekcji, przez co w oczach innych uchodziła za wzór kobiety wiodącej ustabilizowane, eleganckie życie. Szkoda, że była to tylko piękna otoczka, a w środku wszystko gniło.
– Hej! Hej! Hej! – Blair wparowała do auta, robiąc wokół siebie mnóstwo hałasu.
Cała ona.