Bogini błędów - Karolina Urbaniec - ebook + książka

Bogini błędów ebook

Karolina Urbaniec

4,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Walka o siebie. Spektakularna kradzież. Rodzina bez więzów krwi. Ta historia musi się skończyć z hukiem.

Arabela porzuciła wygodne życie córki wpływowego biznesmena i zanurzyła się w świecie, którego wcześniej nie znała – pełnym ryzyka, niepewności i skrajnych emocji. Po ucieczce do Hiszpanii i związaniu się z grupą złodziei jej codzienność to już nie korporacyjne zebrania, tylko tajne plany, szyfry i poszukiwanie skarbu.

Gdy trop prowadzi ją z Ibizy aż do Wenecji, dziewczyna musi nie tylko zawalczyć o legendarny diament, lecz także chronić swoje zranione serce. W tym czasie Tiago staje przed najtrudniejszym wyborem: zdradzić przyjaciół, by uratować brata, czy po raz kolejny zaryzykować wszystko dla kobiety, którą kocha.

Przeszłość, od której Arabela chciała uciec, wciąż depcze jej po piętach. Gdy dziewczyna znów staje twarzą w twarz ze złodziejem o zawadiackim uśmiechu, serce podpowiada jedno, a rozum – drugie. A kiedy ich ścieżki krzyżują się w Wenecji, płoną nie tylko uczucia…

W trakcie tej niebezpiecznej przygody nie można ufać nawet sobie. To opowieść o dziewczynie, która chciała więcej, i chłopaku, który nie zamierzał już kraść nic oprócz jej serca.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 650

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
3
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marcelka1999

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️ wciąga od pierwszej do ostatniej strony ❤️‍🔥
11
Liv5476

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna tak jak pierwszy tom!
00
eediii
(edytowany)

Nie polecam

Nudna i tak samo słaba jak pierwsza część, przeczytałam bo nie lubię zostawiać niedokończonych serii . Nie polecam 👎
12



Wydawczyni: Maria Mazurowska, Olga Gorczyca-Popławska

Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska

Korekta: Agnieszka Zygmunt-Bisek

Projekt okładki: Agata Łuksza

DTP: pagegraph.pl

Copyright © 2025 by Karolina Urbaniec

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-304-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla walczących z wiatrakami

Wszyscy odgrywamy swoje role, póki tu jesteśmy, a jak śmierć nadejdzie i obedrze nas z tego wszystkiego, co nas między sobą wyróżniało, wszyscy zarówno idziemy do grobu!

Miguel de Cervantes (Don Kichot z La Manchy, tłum. W. Zakrzewski)

OD AUTORKI

Drogi Czytelniku,

miło mi powitać Cię w kontynuacji mojej powieści. Zanim wyruszymy w kolejną niebezpieczną podróż, tak jak poprzednio chcę prosić, byś pamiętał, że wszystko, co tu przeczytasz, jest fikcją literacką. Będziesz miał do czynienia z ludźmi o wątpliwej moralności, którzy nie zawsze postępują uczciwie. Relacje, które nawiązują, również bywają nieodpowiednie. W treści pojawiają się takie zachowania, jak: zażywanie środków odurzających, naruszenia prawa, sceny intymne, przemoc fizyczna i psychiczna. Poruszam również temat zaburzeń psychicznych. Osoby wrażliwe muszą być świadome ich występowania, zanim zdecydują się zapoznać z tą historią.

Przygotowałam dla Was playlistę, która pomoże Wam wczuć się w klimat.

Dziękuję, że jesteście.

Karolina Urbaniec

PRÓLOGO

Najważniejszą życiową lekcją zapamiętaną przez dziewczynkę okazała się sierpniowa noc, którą spędziła na półpiętrze, między szczeblami barierki, gdy podglądała dorosłych grających w kości. Nie rozumiała jeszcze zasad. Nie zastanawiało jej, dlaczego rodzice tak bardzo ekscytują się wyrzuceniem kilku pojedynczych oczek ani dlaczego pan Cameron denerwował się, gdy wypadła mu trójka. Podobała jej się jednak atmosfera gry. Moment wyczekiwania, kiedy kości toczyły się po gładkim obrusie. W pamięć zapadła jej zwłaszcza wygrana ojca tuż po tym, jak inni wytykali mu, że cały czas jest na ostatnim miejscu.

W końcu rodzice poszli odprowadzić gości do drzwi, a kuchnia, którą do tej pory wypełniał gwar, nagle stała się dziwnie cicha i pusta. Dziewczynka patrzyła na kości, jakby te postanowiły rzucić na nią urok. Miała ruszyć do swojego pokoju, zanim ktoś przyłapie ją na tym, że wciąż jeszcze nie śpi, ale nie mogła przestać zastanawiać się, jakie to uczucie, gdy bierze się udział w grze.

Ostrożnie zeszła po schodach i zbliżyła się do stołu. Potrzebowała dwóch dłoni, by zebrać wszystkie kości. Wydawały się za duże dla jej dziecięcych rączek. Cztery upadły na obrus, ale piąta złośliwie potoczyła się na ziemię. Dziewczynka jęknęła cicho. Ledwie zdołała podążyć za nią wzrokiem, gdy zguba znalazła się w dużej dłoni ojca.

Felipe podniósł kostkę z ziemi, przyjrzał się czarnemu oczku, które wypadło, i ruszył do stołu, by spojrzeć na pozostałe. Arabela spodziewała się upomnienia za to, że nie śpi, ale z jego ust padło tylko radosne:

– No nieźle, storczyku. Masz już trzy setki!

Odsunął trzy kostki z jedynką na wierzchu, po czym podał jej dwie pozostałe.

– Zapisujesz czy rzucasz dalej?

Dziewczynka zmarszczyła brwi.

– Co to znaczy?

Ojciec spojrzał na nią z rozbawieniem.

– Rzucając kostką, zbierasz punkty. Jeśli wyrzucisz piątkę lub jedynkę, dodajesz je według skali. Pozostałe liczby muszą wypaść jako trzy lub więcej, żeby mogły się liczyć – tłumaczył powoli, ale jej siedmioletni umysł potrzebował chwili, żeby to przetworzyć. – Kiedy wyrzucisz coś, co się liczy, możesz to zapisać albo zaryzykować i rzucać dalej. Jeśli jednak wypadnie coś innego, tracisz to, co miałaś wcześniej.

Przejęła od niego kostki i zastanowiła się przez chwilę.

– Bez sensu.

Felipe zaśmiał się cicho, siadając przy stole naprzeciwko niej.

– Nie, malutka. Musisz podjąć decyzję.

Po chwili wahania rzuciła. Wypadła piątka i czwórka.

– Co teraz?

– Znów możesz rzucić jedną kostką albo zapisać liczbę.

Zachęcona tym, że jej się udało, spróbowała ponownie.

– No i bardzo mi przykro – obwieścił ojciec, gdy wypadła dwójka.

Dziewczynka poczuła złość narastającą w piersi. Nie potrafiła zrozumieć, jak głupi musiał być człowiek, który wymyślił, że liczy się piątka, ale dwójka już nie.

– Mogę jeszcze raz?

– W następnej kolejce.

Felipe zgarnął wszystkie kości i rozrzucił je po powierzchni blatu, by następnie zacząć wybierać te trafione. Córka obserwowała go uważnie, jakby próbowała odnaleźć w jego ruchach jakąś technikę. W końcu poprzednią rozgrywkę udało mu się wygrać. On jednak rzucał, dopóki ostatnia kość nie padła na złą liczbę, i również został z niczym.

– Jak ci się udało wygrać z pozostałymi?

Wzruszył ramionami.

– Oni zapisywali, a ja ryzykowałem – oznajmił, prostując się na krześle. – Przez kilka kolejek nic mi to nie dało, ale później zaczęło się opłacać i ich przegoniłem.

Dziewczynka przytaknęła z zainteresowaniem.

– Jak grać, to o wszystko, Arabelo. – Spojrzał na nią z czułością. – Sęk w tym, by ostatecznie nie żałować wyboru.

Nachylił się, by pocałować ją w czoło, po czym podniósł się z miejsca i wyszedł. Chwilę później do pomieszczenia wróciła jej mama, a ona dostała burę za to, że jeszcze nie leży w łóżku.

Pamiętała o tamtej chwili, kiedy lata później przyszło jej stać przed kolejnym wyborem. Tym razem nie mogła jednak niczego zapisać. W grę wchodziły wygrana albo życie, którego dla samej siebie nie chciała. Nie było niczego pomiędzy. Wiedziała, że musi podjąć ryzyko. Nawet jeśli miałby to być jej największy błąd.

CAPÍTULO UNO

Ibiza. Baleary. Hiszpania

Dotarło do niej, że historia naprawdę lubi zataczać koło, gdy po raz kolejny w ciągu miesiąca znalazła się w zupełnie obcym miejscu bez pieniędzy, zapasowych ubrań i planu działania. Różnica była taka, że tym razem została uwięziona na wyspie, nie miała ze sobą telefonu, zamiast męża szukał jej Diaz, a za plecami bezustannie zrzędził Matías.

Zdawać by się mogło, że ze względu na podbramkową sytuację zawarli z tym ostatnim swego rodzaju sojusz. Arabela zaczynałaby go nawet uważać za całkiem dobrego kompana, gdyby w ciągu kilkugodzinnej podróży co najmniej dwanaście razy nie przeszło jej przez myśl, by wepchnąć go pod pociąg. Prawdziwy kryzys ich współpracy nastąpił jednak w momencie, gdy okazało się, że nie stać ich na jakikolwiek telefon komórkowy.

– Mówiłem – oznajmił, niemal z satysfakcją, gdy wypadł za nią przez drzwi sklepu na rozgrzaną od słońca ulicę urokliwej starej części miasta.

Arabela zacisnęła szczękę, by powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś, czego mogłaby pożałować. Usiłując zignorować przytyk, ruszyła prosto przed siebie. Wypatrywała innego sklepu, w którym być może uda im się znaleźć używany aparat w niższej cenie. Próbowała nie zrażać się tym, że odwiedzili ich już kilka i jak dotąd żaden sprzedawca nie chciał nic opuścić. Potrzebowali telefonu do kontaktu z pozostałymi, którzy mieli dołączyć do nich, kiedy tylko Tiagowi uda się zgarnąć zwój należący do Diaza.

JeśliTiagowi uda się zgarnąć zwój, pojawiła się natrętna myśl, stanowiąca ucieleśnienie lęku, który starała się ignorować, odkąd tylko wyjechali z La Manchy. Nie mogła teraz zastanawiać się nad tym, jak radzi sobie Tiago. Miała na głowie swoje zmartwienia, chociażby brak miejscówki na zbliżającą się noc.

– Mogliśmy zatrzymać się po komórkę w Sevilli. Były dwa razy tańsze niż tutaj. Miejscowi żerują na turystach – ciągnął dalej Matías, czym przyprawiał ją o ból głowy.

Stanęła w miejscu, bo poczuła, że jeśli jeszcze raz ugryzie się w język, lada moment wypluje go na ziemię. Odwróciła się do kompana, patrząc, jak zaplata na torsie przedramiona pokryte tatuażami. Nie mogła się nadziwić, że mimo zmęczenia bijącego z jego ciemnych oczu wciąż miał siłę prawić jej morały.

– Wtedy nie zdążylibyśmy na pociąg i musielibyśmy płacić za nowe bilety, na które i tak nie byłoby nas stać – przypomniała, mając nadzieję, że to zamknie mu usta.

Nadaremnie.

– Wtedy darowalibyśmy sobie kanapki w porcie.

Uniosła brwi.

– I żywili się czym? Promieniami słonecznymi?

Westchnienie Matíasa przebiło się przez zgiełk ulicznego ruchu i rozgadanych turystów. Uniósł dłoń do czoła, by osłonić oczy przed ostrym słońcem.

– Nie mówię, że mieliśmy w ogóle nie jeść. Zauważam tylko, że można było znaleźć tańszą opcję niż Starbucks.

– Zauważasz – prychnęła, nie mając pojęcia, skąd do głowy przyszło mu tak wyrafinowane słowo. – Szkoda, że nie byłeś taki oszczędny, gdy domówiłeś dodatkowy bekon i awokado. – Wyrzuciła ramiona w górę.

– No tak, dwa euro faktycznie zrobiłoby nam teraz różnicę.

Zmrużyła powieki, mając ochotę wytknąć mu, że odwraca kota ogonem, ostatecznie uznała jednak, że szkoda na to energii. Zamiast tego postanowiła skupić się na działaniu.

Telefon. Musieli zadzwonić do Julia, powiedzieć, że są cali i potrzebują wsparcia. Wtedy wspólnie pomyślą nad tym, co powinni zrobić dalej. Wiedziała, że na ulicy raczej nikt nie pożyczy jej aparatu. Turyści byli nieufni.

– Nie możesz po prostu zwinąć komuś komórki? – spytała ze zmęczeniem, gdy przypomniała sobie, z kim tak właściwie ma do czynienia.

Przecież brał udział w kradzieżach razem z Tiagiem i Victorią. Jako nastolatek musiał mieć w tym doświadczenie, zanim dorósł na tyle, by ktoś dał mu legalną pracę. Matías jednak wyglądał, jakby świadomie nie sugerował takiej możliwości.

– To działka Tiaga.

Założyła ręce na piersi i zmierzyła go nieufnym spojrzeniem.

– Czyli mam uwierzyć, że robiłeś to tylko w ostateczności?

– Wierz sobie, w co chcesz – odparł tym swoim ofensywnym tonem, po czym odwrócił od niej wzrok, jakby sądził, że gdzieś w oddali wypatrzy sposób na rozwiązanie ich problemu.

Oboje byli zmęczeni i rozdrażnieni. Potrzebowali odpoczynku. Musieli znaleźć jakiś nocleg, zanim rzucą się sobie do gardeł. Wizja spędzenia nocy na plaży wypełnionej pijanymi turystami napawała Arabelę niepokojem. Słynąca z klubów muzycznych Ibiza tętniła życiem przez okrągłą dobę. Gromadziła młodych ludzi szukających rozrywki i niezapomnianych przygód. Wciągała ich niczym potworna Charybda. Była rajem dla spragnionych wrażeń bogaczy, niemających co zrobić z pieniędzmi. Oni dwoje przyjechali tu jednak w jasnym celu.

Skupiwszy się na tym, ruszyła w dół zatłoczonego deptaka. Ukradkiem zaczęła przyglądać się przechodniom oraz ich telefonom. Część trzymała je w rękach, stukając palcami w wyświetlacze, część nosiła w kieszeniach spodni, a jeszcze inni poza zasięgiem wzroku. Tiago kiedyś tłumaczył jej, że to całkiem proste. Wystarczyło odwrócić uwagę potencjalnej ofiary. Ona jednak nigdy niczego nie ukradła. No może poza jajkiem niespodzianką, którą zwinęła z Mercadony, by udowodnić Matíasowi, że byłaby w stanie to zrobić. Z pewnością mogłaby zagadać jakiegoś nieostrożnego wczasowicza, ale na deptakach w centrum roiło się od policji. Musieliby zboczyć w nieco ustronniejsze miejsce.

Wtedy na skrzyżowaniu dostrzegła niewielką restaurację. Wyróżniała się na tle innych prostotą. Nie była tak elegancka i wymyślna jak te kilkupiętrowe gmachy wyjęte wprost z Instagrama. Zajmowała parter budynku mieszkalnego, w którym wynajmowano pokoje. Wyglądała na wielopokoleniowy biznes, prowadzony przez miejscowych. Przed wejściem stało kilka niewielkich stolików, ale wszystkie były zajęte. Nad drzwiami okolonymi wijącym się krzewem pełnym różowych pąków wisiał drewniany szyld z nazwą: Tres Hermanas.

Arabela weszła do lokalu, starając się nie wyglądać jak ostatnia przybłęda. Postanowiła zajrzeć do środka w nadziei, że może któryś z gości, pochłonięty jedzeniem, akurat niefortunnie zostawi komórkę na blacie. Woń świeżego pieczywa dotarła do niej równo z brzdękiem dzwonka zawieszonego nad drzwiami. Nagle uzmysłowiła sobie, jak bardzo jest głodna.

Wewnątrz panowało ogromne zamieszanie. Salę obsługiwały dwie młode dziewczyny. Uwijały się jak pszczółki, próbując nadążyć za ruchem, ale to i tak nie wystarczało. Brudne naczynia stały na kilku stołach, jakby od jakiegoś czasu nie miał ich kto pozbierać. Klienci przy barze nerwowo oczekiwali na przyjęcie zamówienia. W głowie Arabeli zaczęła rodzić się pewna myśl, że może wcale nie musi kraść… Może zdołaliby zdobyć telefon i nocleg za jednym zamachem całkiem legalnie.

Odwróciła się przez ramię, by spojrzeć na wchodzącego za nią Matíasa. Nie minęła chwila, gdy w jego ciemnych oczach coś błysnęło, a ona wiedziała już, że wpadł na ten sam pomysł. Pozostało pytanie, które z nich odważy się podjąć działania. Dylemat rozwiązał się, gdy towarzysz wskazał jej jedną z przechodzących obok kelnerek. Arabela dała więc za wygraną i bez wahania złapała dziewczynę w przejściu między stolikami.

– Przepraszam, chciałabym…

– Tak, zaraz przyniosę menu – odparła tamta z automatu, układając kolejny brudny talerz na stercie piętrzącej się w jej ręce.

Arabela potrząsnęła głową, choć tamta nawet nie patrzyła w jej stronę.

– Nie o to chodziło.

– To zaraz przyjmę zamówienie. – Zmęczony głos dziewczyny uderzył w nią niczym packa w natrętną muchę.

Nie zabrzmiała zbyt uprzejmie, gdy jednak wiele osób oczekuje czegoś w tym samym czasie, trudno zachować pogodę ducha. Arabela doświadczała tego w najbardziej gorących okresach w firmie ojca, kiedy właściwie nie odkładała słuchawki telefonu.

– Chcieliśmy spytać, czy nie przydałaby się wam pomoc – wtrącił Matías, jakby uważał, że Arabeli nie uda się dojść do sedna.

Odruchowo zgromiła go za to wzrokiem, ale ostatecznie zawtórowała mu skinieniem głowy.

– Chyba brakuje wam obsługi.

Dopiero teraz kelnerka przeniosła na nich wzrok. Jej ciemne oczy wyglądały, jakby od kilku dni nie widziały poduszki. Ubrudzona przepaska od niechcenia wisiała na wąskich biodrach, a włosy zaplecione w warkoczyki wymykały się spod czerwonej bandany.

– Sezon urlopowy – wyjaśniła lakonicznie. – Robimy, co możemy.

– Możemy pomóc – zaproponował chłopak, na co uśmiechnęła się od niechcenia.

– Nie przyjmujemy nowych pracowników.

Natychmiast wróciła do swoich obowiązków. Jeden kieliszek ześlizgnął się z trzymanej przez nią wieży naczyń i runął w dół. Stłukłby się, gdyby nie refleks Matíasa, który złapał go w dłoń. Arabela spojrzała na niego z niemym uznaniem.

– Nie chcemy pracy – sprecyzowała za niego tonem sugerującym, że nie zamierza sprawiać problemów. – Potrzebujemy tylko kwatery na jedną noc, a widzieliśmy, że na górze prowadzicie noclegownię. Nie mamy za dużo pieniędzy, ale moglibyśmy w zamian pomóc wam ogarnąć ten ruch. Mam doświadczenie w gastronomii.

Kelnerka przez chwilę patrzyła na nich niepewnie. Oczywiste było, że nie zwykła dostawać takich propozycji codziennie. W gruncie rzeczy mogli okazać się oszustami. Otworzyła usta prawdopodobnie po to, żeby odmówić, ale wtedy gdzieś w głębi sali rozległ się huk szkła upadającego na ziemię.

Zwrócili głowy w tamtym kierunku, by ujrzeć, jak druga kelnerka klęczy nad roztrzaskanym talerzem, a znad stolika wrzeszczy na nią łysawy klient w okularach przeciwsłonecznych. Dziewczyna zerknęła na nich przepraszająco.

– Wybaczcie, muszę pomóc siostrze…

Matías uniósł dłoń w uspokajającym geście.

– Ja się tym zajmę.

Bez mrugnięcia ruszył w stronę stolika. Arabela z osłupieniem obserwowała, jak jej towarzysz szybkim krokiem zbliżył się do rozzłoszczonego mężczyzny i z kamienną twarzą oznajmił, że ma się uspokoić albo wyjść. Klient próbował się stawiać, ale gdy dotarło do niego, że przeciwnik jest znacznie postawniejszy, natychmiast spuścił z tonu, przeprosił i usiadł. W tym czasie Matías przyklęknął obok dziewczyny i pomógł jej posprzątać. Arabelę zdziwiło, jak bezkompromisowo załatwił sprawę, nie dając się sprowokować. Gdyby był z nimi Tiago, pewnie skończyłoby się szarpaniną. Ale on lubił, gdy wokół niego powstawało zamieszanie. Chaos był dla niego jak tlen. To najbardziej różniło ich od siebie z Matíasem.

Kolejna myśl o Tiagu sprawiła, że w żołądku poczuła ukłucie. Zupełnie jakby ktoś wsunął jej między żebra szpilkę. Uczucie minęło jednak, gdy wciąż stojąca obok niej kelnerka oderwała wzrok od siostry i na powrót zwróciła się ku Arabeli. Opuściła spięte ramiona, jakby właśnie poczuła ulgę.

– Dzięki.

– Nic nie zrobiłam.

– Ale gdyby nie twój chłopak, pewnie miałybyśmy problemy – powiedziała, wskazując Matíasa pomagającego jej siostrze wynieść szkło na zaplecze.

Arabela nie wyprowadziła jej z błędu. Miała nadzieję, że jeśli wezmą ich za parę, chętniej udostępnią im miejsce na nocleg.

– To jak będzie? – pociągnęła temat, próbując wykorzystać wdzięczność dziewczyny wobec Matíasa. – Chodzi tylko o jedną noc. Nic więcej.

Kelnerka przez chwilę się zastanawiała, jakby nie była pewna, czy jest upoważniona do podejmowania takich decyzji. Zaraz jednak skinęła głową.

– Spytam moją tíę. To jej restauracja. Prowadziła ją z babcią i drugą siostrą, ale gdy zmarły, lokal został w naszych rękach. Jeśli tia się zgodzi, chętnie przyjmę pomoc – wyznała, po czym podała jej wolną dłoń. – Roksana.

– Arabela – przedstawiła się, po czym zgarnęła kilka szklanek ze stolika obok. – Pomogę ci to zanieść na zaplecze.

Przeszły przez wąskie drzwi do maciupkiej kuchni, w której niemal w fabrycznej kooperacji poruszało się trzech kucharzy. Którykolwiek z nich pełnił również funkcję zmywającego, ewidentnie porzucił tę czynność, zostawiając odkręcony kran oraz stertę naczyń samym sobie. Tía okazała się starszą kobietą pochyloną nad koszem obierków od ziemniaków. Mimo podeszłego wieku, sugerowanego przez siwiuteńki gruby warkocz wystający spod chusty, z zawzięciem i precyzją wykonywała swoją pracę.

Roksana podeszła do niej, wskazała Arabelę i zaczęła tłumaczyć sytuację. Ciemne oczy kobiety przez chwilę lustrowały dziewczynę z nieufnością, gdy przestępowała z nogi na nogę.

– Nie wiedziałem, że masz doświadczenie w gastronomii – podsunął Matías, który zjawił się nagle tuż obok.

Brzmiał, jakby był niemal pewien, że zmyśliła to na poczekaniu. W końcu odkąd się poznali, miał ją za rozpuszczoną bogaczkę, która na zawołanie dostawała wszystko, co chciała.

– W ogólniaku pracowałam przez wakacje, zanim ojciec zatrudnił mnie w firmie – wyjaśniła, nie odrywając wzroku od właścicielki lokalu, jakby chciała wyczytać z jej twarzy, jaką decyzję podejmie. – Chciał nauczyć mnie wartości pieniądza.

– Mam nadzieję, że nauczył cię również szorowania druciakiem oleju z patelni, bo najwyraźniej za moment ta wiedza ci się przyda – rzucił pod nosem, gdy Roksana ponownie zaczęła zmierzać w ich kierunku.

Bez słowa skinęła głową, po czym zgarnęła z półki dwie zapaski.

Przeszkolenie było krótkie, treściwe i odbywało się od razu podczas pracy.

Arabela śmiała się z Matíasa, gdy to on został oddelegowany na zmywak. Sama natomiast przybrała uśmiech, który zwykle serwowała inwestorom w firmie ojca, starając się jak najlepiej okiełznać grupę głodnych turystów z Francji. Mimo ogólnego zmęczenia wydarzeniami ostatnich dni mogła choć na chwilę przestać myśleć o gnębiących ją problemach. Wyobrazić sobie, że jest zwykłą dziewczyną, dorabiającą w sezonie jako kelnerka. Poza kilkoma uciążliwym klientami praca nie była wcale taka zła. W gruncie rzeczy momentami sprawiała jej więcej radości niż ostatnie lata spędzone za biurkiem na klepaniu maili i sklejaniu prezentacji. Pozwalała na kontakt z ludźmi, a przy tym niosła ze sobą coś namacalnego. Coś, za czym Arabela nie tak dawno zdecydowała się ruszyć i co doprowadziło ją aż na Ibizę.

Następne godziny zleciały jak minuty. Niemal nie zauważyła, kiedy zrobiło się ciemno, a ostatni goście wyszli z lokalu. Kończyła zmywać podłogę, kiedy Roksana podeszła do niej, ściągając z bioder przepaskę.

– Tía Eliza zaprasza na kolację. – Wskazała ruchem głowy zaplecze. – Później pokażemy wam pokój. Nie jest największy i zwykle nie oferujmy go gościom, ale powinien się nadać.

Arabela uśmiechnęła się w odpowiedzi, a gdy dziewczyna już miała odchodzić, omal nie zapomniała zadać pytania, dla którego tak właściwie weszła do Tres Hermanas.

– Mogłabym pożyczyć telefon?

Roksana skinęła głową, po czym wyjęła komórkę z kieszeni krótkich spodenek i podała ją Arabeli.

W tym samym momencie z kuchni wyjrzał Matías. Wyglądał, jakby woda podczas zmywania chlusnęła mu w twarz. Jego podkoszulek miejscami ociekał, lepiąc się do umięśnionego torsu.

– Widzę, że załapałeś się na prysznic – zagadnęła nieco przekornie, gdy szedł w jej stronę.

– Wal się – mruknął, odwiązując morką przepaskę i rzucając nią prosto w dziewczynę. – Przynajmniej nie capię olejem.

Złapała przepaskę, gdy on wskazał plamę na jej topie. Skrzywiła się, bo nawet nie pamiętała, w którym momencie się ubrudziła. Matías westchnął i skrzyżował ramiona na piersi. Spodziewała się, że lada moment zacznie narzekać na to, co musiał znosić w ramach planu, ale on tylko stanął przy niej, przypatrując się komórce w jej dłoni.

– Powinniśmy byli zadzwonić wcześniej. Pozostali pewnie odchodzą od zmysłów.

– Nie było czasu – zaoponowała w ramach usprawiedliwienia. – Zaoferowaliśmy pomoc. Nie mogłam gadać przez telefon przy pełnym obłożeniu.

Odblokowała komórkę, po czym weszła w opcję wybierania. Nagle jej kciuk zadrżał nad wyświetlaczem. Złapała się na tym, że wpisuje numer Tiaga. Poczuła irytację rosnącą w piersi. Nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Miała skupić się na przetrwaniu, a tymczasem każda jej myśl pędziła w jego stronę. To do niego chciała zadzwonić. Powiedzieć mu, że jest bezpieczna, i upewnić się, że Diaz nie przejrzał ich planu. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Z wielu przyczyn.

Nie zdążyła skasować numeru, gdy Matías się ku niej nachylił i przypomniał o jednej z nich.

– Lepiej teraz do niego nie dzwonić. Nie wiadomo, kto przy nim siedzi.

Niechętnie musiała przyznać mu rację. Jeśli Diaz miał uwierzyć, że uciekli bez pomocy Tiaga, nie mogli się z nim kontaktować. W każdym razie nie bezpośrednio. Szybko wpisała więc numer Julia.

Wybrała zieloną słuchawkę i w oczekiwaniu na połączenie strzepnęła z ramienia towarzysza odrobinę mąki. Pojawił się pierwszy sygnał. Potem drugi. Połączenie odrzucono.

– Kurwa, co jest? – syknęła, jak dotąd przekonana, że Julio będzie wraz z Vic i Rikiem czekać na telefon.

Wybrała numer jeszcze raz. Po drugiej stronie rozległ się znużony głos jej przyrodniego wujka.

– Nie, nie interesuje mnie fotowoltaika.

Wzniosła oczu ku niebu, prosząc w duchu o cierpliwość do tego niebywałego przypadku.

– Tu Arabela. Dzwonię, żeby powiedzieć, że dotarliśmy na miejsce – rzuciła, po czym zerkając na Matíasa, dodała: – Choć z trudem. Grinch z La Manchy niczego mi nie ułatwiał.

Chłopak zmarszczył brwi, po czym powtórzył bezgłośnie to, co powiedziała, i dopiero wtedy dotarło do niego, że nazwała w ten sposób jego. Nie miała jednak zamiaru tłumaczyć, skąd to przezwisko. Czekała na odpowiedź Julia, która nie pojawiała się nieco zbyt długo.

– Nie mogłaś puścić SMS-a? Nie odbieram od obcych numerów. Stresuje mnie to.

Przewróciła oczami. Wystarczył dzień w jego towarzystwie, by przekonać się, że bezsprzecznie brakuje mu taktu. Z drugiej strony okoliczności nie pozwoliły im na lepsze poznanie. W trakcie ich nielicznych rozmów udało jej się ustalić jedynie, że jest nieznośnym ekscentrykiem z zamiłowaniem do wszystkiego, co drogie. Niemniej on i jego matka, a jej babcia, należeli do ostatnich krewnych, którym na niej zależało. Isabella miała pieniądze i możliwości, by pomóc jej doprowadzić sprawę do końca, a że podobno rodziny się nie wybiera…

– Będziemy potrzebowali pomocy – kontynuowała, starając się nie zbaczać z tematu. – Macie coś nowego? Archeolog rozszyfrował kolejne zapiski?

– Nie. Mówi, że potrzebuje trzeciego zwoju.

Spojrzeli po sobie z Matíasem. Wyglądało na to, że dopóki Tiagowi nie uda się zdobyć ostatniej transkrypcji, będą musieli szukać na ślepo. Wszystko było więc w jego rękach. Nie mieli dużego pola manewru.

– W porządku. W takim razie będziemy działać sami i czekać, aż do nas dołączycie – westchnęła ciężko. – Miło byłoby jednak, gdybyśmy mogli liczyć na jakieś wsparcie… Głównie finansowe. Wydawało mi się, że wspominałeś kiedyś, że masz tu znajomości.

– Taaak… Wszystkim się zajmę, ale z małym opóźnieniem. – Nie wiedzieć czemu brzmiał jak zleceniobiorca, który próbuje w delikatny sposób przekazać, że koncertowo spartolił robotę. – Mamy tutaj, cóż… lekki kryzys.

Arabela poczuła, jak wszystkie jej mięśnie nieprzyjemnie się spinają. Nie takiej wiadomości oczekiwała po ciężkim dniu.

– To znaczy?

Przez chwilę w słuchawce pulsowała cisza.

– No tak jakby… Tiago został aresztowany.

Zamrugała, mając wrażenie, że te słowa usłyszała jedynie wewnątrz własnej głowy. Wypowiedziane na głos nie miałyby dla niej sensu.

Tiago aresztowany?

Spojrzała na Matíasa, ale ten milczał, wpatrując się w trzymaną przez nią komórkę. Wiedziała, o czym myślał. Że przecież Tiago nigdy wcześniej nie dał się złapać. Nie bez powodu w La Manchy nazywano go Hermesem.

Dopiero po chwili udało jej się odzyskać głos.

– „Jakby”? Co masz na myśli?

– Przymknęli go.

– Tyle do mnie dotarło, ale za co? – spytała zirytowana tym, że zamiast przejść do sedna, ciągle trzyma ją w napięciu.

Nie wiedziała jednak, że nie jest gotowa na odpowiedź, która lada moment miała uderzyć w nią jak grom z jasnego nieba.

– Za zamordowanie ciebie i Matíasa.

CAPÍTULO DOS

Komenda Główna. La Mancha. Hiszpania

Przed rozwaleniem głowy o ścianę celi powstrzymywały go głód nikotynowy i świadomość, że dokonując żywota na podłodze komendy, prawdopodobnie wyświadczyłby komuś przysługę. Z czołem przytkniętym do chłodnych metalowych krat Tiago od godziny obserwował, jak podkomisarz Ortega co jakiś czas wyjmuje z paczki kolejnego papierosa. Niewątpliwie próbował zrobić mu tym na złość. Jakby nie wystarczało samo to, że znajdował się w areszcie, oskarżony o zamordowanie dziewczyny, dla której ryzykował tak wiele. Ktokolwiek był odpowiedzialny za scenariusz zwany jego życiem, umiłowanie do absurdu musiał mieć na poziomie jakiegoś potwornie niespełnionego pisarza.

Po tym, jak funkcjonariusze wpakowali go do radiowozu i zabrali spod zgliszczy miejsca, które przez jakiś czas mógł nazywać domem, próbował wymyślić, jak wykaraskać się z tej sytuacji. Szybko okazało się, że po raz pierwszy w życiu naprawdę zabrakło mu pomysłów. Cały plan, który udało mu się wymyślić, spalił na panewce. Teraz nie było już sposobu, by im się udało. Diaz odnajdzie Vic i Rica, a następnie przejmie zwoje. Arabela i Matías nie znajdą skarbu. Zginą, by uwiarygodnić przestępstwo, w które został wrobiony. W lepszym wypadku Arabela zostanie odesłana do Anglii, gdzie rodzina jej byłego zadba, by zapłaciła za to, co mu zrobiła. A Tiago w tym czasie zgnije na podłodze tej celi.

I wszystko to będzie moją winą.

Prosił się o to. Mógł przewidzieć, że w którymś momencie szczęście przestanie mu dopisywać, a mimo to szedł w zaparte. Wydawało mu się, że nie musi wybierać. Że może zemścić się na Diazie i równocześnie zatrzymać Arabelę. Czasem mimo swojej nieufności wobec świata wciąż pozostawał niezwykle naiwny.

Dym z papierosa Ortegi mozolnie rozpłynął się w powietrzu, a on pomyślał, że jeśli coś mogłoby mu w tej chwili pomóc pozostać przy zdrowych zmysłach, to właśnie tytoń przenikający płuca. Spojrzał na podkomisarza.

– Dasz jednego? – zagadnął po raz kolejny, mając nadzieję, że zirytowany policjant w końcu przestanie go ignorować i spełni prośbę tylko po to, by w końcu się odczepił. – No weź, Chudy, bądź kolegą…

Policjant odwrócił się ku niemu, dopiero gdy usłyszał przezwisko z czasów szkolnych. Ortega był kilka lat starszy, ale dawniej zdarzyło im się widywać na boisku w Criptanie. Nazywali go Chudy, bo wyglądał jak ten kowboj z Toy Story. Tiago wiedział, że go pamięta. Funkcjonariusz spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem, jakby żałował, że zgodził się wziąć popołudniową zmianę tego dnia.

– Co z twoim prawem do zachowania milczenia, Hermes?

Tiago wzruszył ramionami.

– To prawo, nie nakaz, prawda?

Ortega przewrócił oczami. Mimo wszystko zrzucił obute nogi z blatu i skierował się ku osadzonemu. Stanął po przeciwnej stronie krat, wyciągnął z paczki papierosa i wsunął między pręty. Tiago pochwycił go w zęby i czekał, aż funkcjonariusz wystawi w jego stronę ogień. Gdy końcówka bibułki zajęła się żarem, zaciągnął się dymem.

Przymknął powieki, rozkoszując się tym, jak przeżera mu płuca. Zdążył poczuć się niemal sielsko, gdy głos dobiegający z sąsiedniej celi sprowadził go na ziemię.

– Możesz im powiedzieć, że chcę zadzwonić?

Blaise Cameron podniósł się z pryczy ustawionej pod ścianą, patrząc na otoczenie ze zniecierpliwieniem. W zapiętym pod szyję włoskim garniturze wglądał jak oskarżyciel, a nie osadzony. Jedynym, co psuło ten jego wymuskany wizerunek, była paskudna śliwa pod okiem, którą Tiago z dumą uważał za jedno ze swoich najlepszych dzieł. Nabił mu ją tuż po aresztowaniu, gdy w drodze posadzono ich obok siebie. Rzucił się na niego z dziką rozkoszą, wkładając w to całą frustrację i złość, jaka zawładnęła nim w związku z utratą Nory i fałszywymi oskarżeniami.

Kiedy Tiago odwrócił się, by na niego spojrzeć, siniak wydawał się większy. Uśmiechnął się półgębkiem. Cameron nie mówił po hiszpańsku. Bez jego pomocy nie mógł załatwić sobie nawet wyjścia do toalety, a tak się składało, że on nie miał zamiaru niczego mu ułatwiać. Chwycił papierosa w skute kajdankami dłonie i ponownie zwrócił się do Ortegi.

– Pyta, czy jak zrobi ci laskę, to też jednego dostanie.

Funkcjonariusz prychnął, wiedząc już co nieco o jego poczuciu humoru.

– Powiedz mu, że tam, gdzie obaj niedługo traficie, będzie miał do tego okazji od chuja.

Tiago uniósł brwi, bo docenił żart. Niemniej poczuł się odrobinę dotknięty.

– Jestem niewinny. Wiesz o tym – powiedział z przekonaniem.

Ortega dorastał w Criptanie. Tak samo jak wszyscy dookoła wiedział, że Matías był dla Tiaga jak brat. Hermes nie wyrządziłby mu krzywdy. Nawet gdyby poszło o dziewczynę, jak twierdzili świadkowie podstawieni przez Diaza.

– Okaże się, gdy zakończymy śledztwo.

Tiago zaciągnął się po raz kolejny, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową.

Absurd.

Był złodziejem, kanciarzem i oszustem, ale nie mordercą. Każdy, kto znał go choć trochę, mógł to potwierdzić bez zawahania, a jednak za to właśnie pierwszy raz w życiu został aresztowany.

– Co odpowiedział? – spytał Blaise, z jakiegoś powodu łudząc się, że Tiago naprawdę przetłumaczył policjantowi jego prośbę.

– Że możesz pocałować go w dupę.

Zgasił niedopałek o kraty i rzucił go na ziemię, po czym odwrócił się w stronę Camerona. Ilekroć na niego patrzył, wzbierała w nim chęć puszczenia pawia.

Pamiętał wszystko, co Arabela opowiedziała mu ledwie noc wcześniej, gdy ukrywali się wewnątrz wiatraka na Sierra de los Molinos. Że na nią naciskał. Zastraszał. Że próbował zrobić z niej swoją marionetkę. Nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby od niego nie uciekła. Jak bardzo jeszcze mogłaby zostać skrzywdzona. Cameron dalej robiłby z nią, co mu się żywnie podobało, a on nie mógłby pomóc, bo nawet by jej nie poznał.

– Też nie chcę tu być – odparł Blaise tonem negocjatora. – Pomóż mi wykonać telefon, a moi prawnicy dowiodą, że nie mieliśmy z tą chorą sytuacją nic wspólnego.

Na widok kotłującej się w nim desperacji Tiago miał ochotę się roześmiać. Jeszcze do niedawna zdawało się, że Blaise będzie próbował zabić go za to, że zbliżył się do Arabeli, a teraz starał się nakłonić go do pomocy. Zabawne, jak szybko potrafił zmieniać strony, gdy wyczuwał, że pali mu się tyłek.

– Nie jestem zainteresowany – mruknął od niechcenia. – Z przyjemnością poobserwuję, jak próbujesz dogadać się po hiszpańsku.

Uśmiechnął się okrutnie, uświadamiając mu, że jakakolwiek próba zdobycia jego sympatii jest z góry skazana na niepowodzenie. Nie miało znaczenia, że obaj znaleźli się w równie gównianej sytuacji.

– Nie zapominaj, że obaj jesteśmy oskarżeni.

– Ja poradzę sobie w więzieniu. Znam kogo trzeba, ale ty… – Tiago zaśmiał się sucho, czerpiąc satysfakcję z tego, jak nieudolnie Blaise usiłował ukryć przerażenie. – Ty będziesz miał przejebane.

Cameron pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Niezły z ciebie pojeb, co?

Tiago lekceważąco uniósł brwi.

– Ze mnie? Nie przypominam sobie, żebym usiłował zabić żonę – zadrwił, choć jego głos przepełniała odraza.

– Gówno wiesz o tym, co się wydarzyło – odparował Blaise, podchodząc bliżej do oddzielających ich krat. – Nie było cię tam. Znasz tylko mały wycinek, który Arabela przedstawiła ci tak, jak chciała. Zawsze lubiła manipulować prawdą… Zresztą w tym aspekcie chyba jesteście siebie warci, co?

Jego wzrok padł na wisiorek wystający spod koszulki Tiaga. Małe serduszko z czarnym kamieniem w środku, które dla popisu zwinął Arabeli niedługo po tym, jak się poznali. Kazała mu je zatrzymać, dopóki nie będzie miała jak odwdzięczyć się za pomoc. To było jednak, zanim dowiedziała się, że zainteresowanie z jego strony nie jest bezinteresowne. W każdym razie nie od początku.

– Wiesz, że dostała go ode mnie?

Tiago zacisnął usta w wąską kreskę, próbując ukryć zaskoczenie. Tym razem to Blaise prowokacyjnie się uśmiechnął.

– I była u mnie po tym, jak uwięził ją Diaz. Prosiła o pomoc, zanim pomogłeś jej zwiać – mówił, choć o tym akurat Tiago wiedział dzięki Ikerowi. Razem ustalili, że to właśnie on przekaże tę informację Diazowi. Mieli nadzieję, że to odciągnie jego uwagę i dzięki temu łatwiej będzie im zaplanować ucieczkę. Niemal im się to udało, choć ostatecznie osiągnęli tyle, że w ramach nauczki Diaz postanowił wtrącić do więzienia Blaise’a razem z nim. – Szkoda, że nie widziałeś, co była w stanie zrobić, żebym ją stamtąd wyciągnął. Mało brakowało, a pozwoliłaby mi się zerżnąć.

Tiago poczuł, jak jego szczęka się zaciska. Trwało to jednak tylko do momentu, w którym przypomniał sobie, że nie może dać sukinsynowi satysfakcji i pozwolić się sprowokować. Musiał jakoś ostudzić złość, którą tamten właśnie wtłoczył mu do żył. Nie chciał słuchać, jak mówi o niej w taki sposób. Trudno było mu wyobrazić ją sobie z kimś takim. Zasługiwała na znacznie więcej, a jednak… Czy mógł uważać, że sam by jej to dał? Też miał swoją szansę, którą nieodwracalnie zmarnował. W końcu Arabela coś do niego czuła. Chciała z nim być i to on swoimi kłamstwami zmusił ją do odejścia. To przez niego ona i Matías musieli uciekać. Należało powiedzieć jej o wszystkim, kiedy była okazja. Przyznać, że z początku pomagał jej, by zdobyć zwoje dla Diaza. Powinien był wprowadzić ją w plan. Zrozumiałaby. On jednak musiał ryzykować. Musiał kręcić i komplikować, bo przywykł do tego, że jeśli coś ma się udać, to nie może być proste. Życie nauczyło go, że nie zdobędzie niczego uczciwie, więc po prostu przestał próbować. Choć czasem niezmiernie tego żałował.

Ujął w dłonie łańcuszek i schował go pod koszulkę. Nie miało znaczenia, skąd pochodził. Dostał go od niej. Tylko to się liczyło. Po ich rozmowie, gdy ukrywali się we wnętrzu wiatraka, nie chciała przyjąć go z powrotem. To dało mu nadzieję, że ostatecznie go nie skreśliła.

– Przyszła do ciebie, bo wiedziała, że twoja chciwość pomoże jej w ucieczce – wyjaśnił chłodno. Miał nadzieję, że jeśli zgasi w Blaisie przeświadczenie, że Arabela mogłaby do niego wrócić, zażegna ten lęk również w sobie. – Na szczęście uprzedziłem fakty.

– A mimo to jesteśmy w tym samym miejscu – rzucił tamten sardonicznie. – Przejrzyj na oczy. Wykorzystywała cię tak samo jak ty ją. Wróci do mnie, jeśli tylko uzna, że to bardziej jej się opłaca.

Tiago odwrócił się, mając dość patrzenia na parszywą gębę Camerona. Potem jednak zaczął się zastanawiać, co Arabela zrobi, gdy się dowie, że Diaz wrobił go w jej zabójstwo. Wróci, by swoją obecnością udowodnić jego niewinność? A może zignoruje to, bo uzna, że zasłużył, i będzie sama kontynuowała poszukiwania? Gdyby był na jej miejscu, właśnie tak by postąpił. Ona jednak była od niego lepsza. Mimo to nie umiał zdusić w sobie przekonania, że dobrzy ludzie pod wpływem zawodu stają się tacy jak cała reszta.

W przestrzeni rozniosło się echo ciężkich kroków. Przez otwarte drzwi wmaszerował komisarz Lunes. Był znacznie starszy od Ortegi i co za tym szło, mniej wyrozumiały dla Tiaga. Rozumiał też angielski, przez co dłuższe znęcanie się nad Blaise’em zostało wykluczone.

– Możesz powtórzyć telefon – rzucił do Camerona, podchodząc do jego celi z kluczami.

Blaise wyszedł na zewnątrz i spojrzał na Tiaga z triumfem. Później przeszedł za biurko, gdzie Ortega podał mu komórkę. Tiago wykorzystał przysługujące mu połączenie na samym początku, by zadzwonić do Victorii. Powiedziała, że ma się nie martwić i wszystkim się zajmą, ale niespecjalnie w to wierzył. Nie mieli pieniędzy na dobrego prawnika, a po tym, co wywinął, wątpił, by babka Arabeli chciała mu pomóc. Sam jednak nie mógł zrobić niczego zza krat. Był całkowicie zdany na nich.

Przeszedł się wzdłuż celi, po czym przysiadł na pryczy i podciągnął kolana, by oprzeć na nich łokcie. W tej pozie obserwował, jak Blaise czeka, aż ktoś po drugiej stronie podniesie słuchawkę. Po kilku sekundach oczy mężczyzny nieco się rozszerzyły, a on sam wyprostował się na krześle, tak jakby rozmówca mógł zobaczyć, że siedzi zgarbiony.

– To ja. Tak, tak, wiem. Pojawiły się komplikacje. – Tylko tyle zdążył powiedzieć, zanim ktoś po drugiej stronie się wtrącił. Odczekał chwilę. – Tak, znalazłem ją, ale daj wyjaśnić. Tato, posłuchaj…

Tiago poczuł, jak w żołądku ścisnęło go poczucie niesprawiedliwości. To samo, które nachodziło go w dzieciństwie. Zastanawiał się, jak to jest, że ktoś taki jak Blaise ma bogatego ojca, do którego może zwrócić się o pomoc, a on był zdany na los. W czym był gorszy, że nie zasłużył na to, by móc zwrócić się do kogoś „tato”? Przez chwilę słuchał, jak Cameron wyjaśnia ojcu sytuację, odrobinę naciągając fakty, tak jakby nie chciał wyjść na nieudacznika.

– Zostałem wrobiony i potrzebuję pomocy.

Rozpacz w jego głosie sprawiała jednak, że przestał wyglądać jak ten pewny siebie sukinsyn, który dostaje wszystko na skinienie palca. Przypominał raczej dziecko przerażone tym, że sprawiło rodzicom zawód. Tiago wyobrażał sobie, jakie to uczucie.

– Tak, wiem, że to kosztuje, ale posłuchaj mnie, błagam… – Głos mu niemal zadrżał. Nagle przypomniał sobie, że Tiago może wszystko usłyszeć, i zaczął mówić ciszej. – Dlaczego zawsze to robisz? Przyjechałem tu, bo mówiłeś, że mam doprowadzić to do końca. Posłuchałem cię. Znalazłem ją, ale to, co się wydarzyło, nie jest moją winą i… Nie słucham cię? Ciągle cię słucham! Właśnie dlatego ją straciłem! Bo cię słuchałem. Masz mnie za swojego syna czy lojalnego psa, który skacze na komendę? Przecież wiesz, że sam się z tego nie wygrzebię. Nie mogę nawet…

Nagle urwał i przez jego twarz przemknęło coś na kształt rezygnacji. Jakby coś w nim pękło.

Jego ojciec się rozłączył.

Nie mieli prostej relacji. Tiago wywnioskował to już z urywków rozmowy. Rozjaśniła mu jednak obraz tego, co łączyło Blaise’a z Arabelą. Oboje pozostawali pod kontrolą rodziców. Nawet jeśli nie musieli. Ona próbowała się od tego uwolnić, a on… Niekoniecznie. Gdyby nie to, że Tiago przy pierwszej lepszej okazji z chęcią by go zajebał, mógłby mu odrobinę współczuć. Później jednak przypomniał sobie jego propozycję w zamian za współpracę i uśmiechnął się pod nosem.

– Jak tam załatwianie prawników ojca? – zagadnął, gdy Ortega odprowadzał go do celi.

Blaise nie odpowiedział. Usiadł tylko na swojej pryczy i zaciekle gapił się w ścianę, aż w końcu Lunes oznajmił, że przenoszą ich z komisariatu do aresztu śledczego.

CAPÍTULO TRES

Faro. Algarve. Portugalia

Gdy zadzwonił telefon, siedzieli nad basenem, kończąc pizzę. Stół dookoła nich uginał się od talerzy pełnych potraw przyrządzonych przez kucharzy Isabelli, sterty papierów z numerami do prawników, kodeksami prawnymi i konsultacjami mogącymi pomóc Tiagowi. Część z nich zdążył obślinić Tanos, proszącym wzorkiem wpatrujący się w ich talerze. Rico rzucił mu plaster wędzonej szynki, mając nadzieję, że dzięki temu rottweiler nie odgryzie mu ręki, gdy on podniesie tyłek z krzesła. Pies miał destrukcyjną potrzebę zaznaczania terytorium i przypominania Ricowi, że do niego nie należy.

Obserwował zwierzę z nieufnością, słuchając, jak Vic próbuje namówić do współpracy kolejnego mecenasa znalezionego w internecie. Jak dotąd każdy rezygnował, gdy słyszał nazwisko Diaz. Doskonale wiedzieli, jak kończą ludzie, którzy zdecydowali się z nim zadrzeć. Tłumaczenie im sytuacji było syzyfową pracą.

– Od kiedy wszyscy prawnicy to takie przestraszone pizdy? – jęknęła sama do siebie, gdy kolejny odmówił. – Przecież taka sprawa zapewnia rozgłos. Zresztą nie robią tego za darmo.

Podparła głowę dłonią, spoglądając na towarzyszy ciemnymi oczami. Zmęczenie zaczynało dawać się we znaki. Było to widać w każdym jej geście i westchnieniu.

– Nie słyszałem jeszcze, żeby komuś kasa i sława przydały się dwa metry pod ziemią – mruknął Julio, nie odrywając wzroku od kartki, którą trzymał przed sobą. – Chyba że mówimy o mitologii. Tam za przejazd do krainy umarłych przewoźnik przyjmował obole.

Rico nadstawił uszu, zaciekawiony. Wciąż nie odrywał jednak wzroku od psa, jakby toczyli właśnie bitwę na spojrzenia.

– Słaba waluta. Ja bym przyjmował euro – przyznał od niechcenia. – W najgorszym razie przewoziłbym dusze za paczkę szlugów.

Victoria przeniosła na niego zirytowane spojrzenie i wiedział już, co za moment padnie z jej ust: „To nie są żarty, Emilio”. Podobne rzeczy słyszał od niej nieustannie przez ostatnie dni. „Ogarnij się, Rico”, „Nie teraz, Rico”, „Bądź poważny, Rico”. Zupełnie jakby zapomniała, że dzięki śmiechowi od dziecka w naturalny sposób radził sobie z tym, co czuł. Spodziewał się rozbawić nieco towarzyszy, ale odpowiedziała mu jedynie cisza. Dotarli do takiego momentu zniechęcenia, że nic nie mogło rozładować kotłującego się w nich napięcia. Miał wrażenie, że jedyne, co robi od kilku dni, to przeszkadza.

Jego siostra już zaczęła otwierać usta, ale przerwał jej dzwonek leżącego na stole telefonu. Julio, wertujący w tym czasie listę kontaktów matki, był do tego stopnia pochłonięty zadaniem, że omal nie zignorował sygnału. Gdy odbierał, nawet nie przeszło mu przez myśl, że to wyczekiwany telefon od Arabeli i Matíasa. W pierwszej chwili rozmowa przebiegała dość niezręcznie. Trudno było wyjaśnić, że ich przyjaciel trafił za kratki. W dodatku oskarżony o zbrodnie, których zaprzeczenie stanowili oni sami. Z mniejszą bądź większą wprawą Julio streścił im sprawę Tiaga, na co Arabela zareagowała słowami:

– Mamy przejebane.

Później po obu stronach słuchawki zapadła cisza, jakby to stwierdzenie było informacją ostateczną. W końcu jednak Victoria odebrała mu komórkę, by ułożyć ją na środku stołu.

– Musicie wracać. W przeciwnym razie nie mamy co liczyć na to, że uda nam się wydostać Tiaga z aresztu.

– Diazowi właśnie o to chodzi. – W słuchawce rozbrzmiał głos Matíasa. – Chce nas tam ściągnąć, żeby dostać zwoje.

Victoria zmarszczyła brwi, jakby do tej pory przestał już interesować ją skarb, za którym tamci wyruszyli w podróż. Zważywszy na sytuację, w jakiej się znaleźli, całkiem słusznie.

– Więc co chcesz zrobić? Zostawić go tam?

Julio od niechcenia wzruszył ramionami, bawiąc się leżącym przed nim długopisem.

– Zawsze może wytatuować sobie na ciele plan więzienia, który pomoże mu uciec. – Victoria zmroziła go spojrzeniem, ale niespecjalnie się tym przejął. – No co? Kocham Skazanego na śmierć. Oglądałem każdy sezon po trzy razy. Wenthworth Miller uświadomił mi, że lubię nie tylko dziewczyny.

Na jego ustach pojawił się ledwie zauważalny uśmiech. Rico poczuł na plecach dreszcz, który przechodzi ludzi, gdy orientują się, że ktoś ma z nimi coś wspólnego. Przypomniał sobie, jak on i pozostali pomieszkiwali w starym kinie. Pewnego razu Tiagowi udało się podpiąć film do projektora. Całą noc oglądali pierwszy sezon. Powiedziałby o tym Juliowi, gdyby nie irytująca nieśmiałość, która nachodziła go w jego towarzystwie. Ubiegł go zresztą dochodzący z telefonu głos Matíasa:

– Skupmy się wszyscy.

Rico niemal potrafił sobie wyobrazić, jak przyjaciel opiera dłonie na skroniach i ucieka wzrokiem w stały punkt, usiłując się skoncentrować. Nie miał wątpliwości, że Matías martwił się o Tiaga. Wiedział jednak, że nie pozwoli, by wszystko poszło na marne. Będzie szukał tak długo, aż znajdzie odpowiednie rozwiązanie.

– Najlepiej byłoby, gdyby nadal uznawali nas za zmarłych – przyznał w końcu nieco ostrożnym tonem. – Wtedy Diaz nie będzie mógł szantażować Tiaga, że przywróci na mnie dług, a nagranie, na którym Arabela… – Zdał sobie sprawę, że dziewczyna znajduje się obok niego.

Victoria nachyliła się nad telefonem. Rico nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją tak czujną. Zwykle wyglądała w ten sposób, gdy sądziła, że rozmówca próbuje zrobić ją w chuja.

– Jakie nagranie?

Odpowiedziała im cisza. Vic ściągnęła usta z wściekłości, ciągle jeszcze czekając, ale w końcu straciła cierpliwość.

– Poważnie, kurwa? Znów coś, o czym nie wiemy?!

Odepchnęła telefon w stronę Julia i podniosła się z miejsca, jakby musiała rozchodzić złość, zanim powie coś, czego mogłaby żałować. Rico spojrzał w jej kierunku. Po części ją rozumiał. Ostatnie dni były dla nich mieszanką niepokoju i lęku. Sam również czuł się skołowany. W jednej chwili był w Toledo i próbował zaimponować Juliowi, gdy trafił lotką w środek tarczy, a chwilę później Matías w pośpiechu mówił im, że mają zgarnąć zwoje i zwiewać z miasta.

Na początku żadne z nich nie wiedziało, o co chodzi. Mimo to zaufali jego słowom i wykonali zadanie, jak należało. Dopiero w połowie drogi do Portugalii Tiago zadzwonił, żeby wyjaśnić sytuację. Z tamtego momentu pamiętał jedynie paraliżujący szok oraz przekleństwa Vic. Trudno było mu przyswoić możliwość, że Tiago tak wiele przed nimi zataił. Zdawało mu się, że zna go na wylot, a jednak nie pierwszy raz okazało się, że miewał tajemnice. Były jego częścią na równi z czarującym uśmiechem i smykałką do kłopotów. Do podobnej sytuacji doszło kilka lat wcześniej, gdy Tiago pochopnie podpisał kontrakt z Pacynkarzem. Tak samo jak wtedy, teraz też wpakował ich w kłopoty, z których musieli jakoś się wygrzebać. Wbrew pozorom Rico nie czuł do niego o to żalu. Wiedział, że Tiago nie miał złych intencji. Chciał spłacić swój dług i ich odciążyć. Vic jednak zdawała się kolekcjonować urazy, by później naraz wyrzucać je, gdy robiły się zbyt ciężkie.

Usiłując zachować nieco większą powściągliwość, Julio nachylił się nad telefonem.

– Vic miała na myśli… – rzucił okiem na blondynkę, wciąż drepczącą tam i z powrotem – …że jeśli powinniśmy o czymś jeszcze wiedzieć, to teraz jest dobra okazja.

Słuchawkę wypełnił niepewny głos Arabeli.

– Słuchajcie, chodzi o to, że… Blaise był synem ekswspólnika mojego ojca. Gdy tata dowiedział się, że mam zamiar za niego wyjść, wpadł w szał. W czasie wesela pokłóciliśmy się i doszło do tragedii – mówiła szybko, jakby słowa wywoływały na jej języku gorzki smak, którego natychmiast chciała się pozbyć. Coś w jej głosie sugerowało jednak, że miała czynny udział w tej tragedii. – W miejscu, gdzie zmarł, były kamery. Uznaliśmy to za wypadek, więc Blaise miał pozbyć się nagrania, ale tego nie zrobił. Zatrzymał je. Wtedy nie wiedziałam dlaczego, ale teraz oczywiste jest, że chciał mnie szantażować w kwestii zarządzania Garcia Industries. Gdyby to wyszło na światło dzienne, uznaliby, że miałam coś na sumieniu. Mogliby mnie oskarżyć.

Rico zerknął na siostrę, której złość zdawała się nieco mijać pod wpływem wyznania. Odwróciła się ku nim i powoli wróciła do stolika.

– Przepraszam, że nie powiedziałam prawdy na samym początku. Nie sądziłam, że… – urwała Arabela, ale wszyscy doskonale wiedzieli, co miała na myśli.

Nie sądziła, że się zaprzyjaźnią. Rico pomyślał, że gdyby przypadkiem zaciukał swojego starego, też raczej nie chwaliłby się tym na prawo i lewo. Poza tym Arabela wiele przeszła. Najpierw do pieca dawał jej Matías, a teraz dowiedziała się, że osoba, do której zaczęła się zbliżać, od samego początku ją oszukiwała.

Przez ostatnie tygodnie Rico obserwował, jak z każdą chwilą Arabela i Tiago znaczyli dla siebie coraz więcej. Jak on przypatrywał jej się ukradkiem, a ona próbowała stłumić uśmiech, gdy go na tym przyłapywała. Każda ich interakcja wyglądała autentycznie. Nie mówiąc już o sytuacji, w której zastał ich w jednej sypialni. Pomyślał, że nigdy nie widział dwóch tak bardzo owładniętych sobą osób. A później wydarzyło się to wszystko i Rico sam czuł się jak największy głupiec. Nie był już pewien niczego.

– Teraz to już i tak nic nie zmienia. Ty masz na głowie Blaise’a, a my Diaza – powiedziała Victoria, która ponownie zajęła miejsce przy stole. – Jedziemy na tym samym wózku.

– Raczej na wozie z gównem – mruknął Rico, mając nadzieję, że rozładuje tym trochę napięcie. Nie wiedział, czy udało mu się to osiągnąć na Ibizie, ale w Faro kącik ust Julia uniósł się wystarczająco, by poczuł się lepiej. Na wpół świadomie powiódł wzrokiem po twarzy chłopaka siedzącego naprzeciwko. Po jego kręconych ciemnych włosach, okrągłych oprawkach okularów i pełnych ustach. Zdecydowanie nie powinien myśleć tak wiele o tym uśmiechu. Powinien poświęcić mu chwilę bądź dwie, ale nie tyle, by musieć przyznać przed sobą, że to sprawia mu przyjemność. Zupełnie jak patrzenie w ogień.

Do rzeczywistości przywróciło go rzucone w eter pytanie siostry:

– W takim razie jaki jest plan?

– Musimy wyciągnąć ich obu – oznajmiła Arabela. – I to jak najszybciej.

Matías odpowiedział coś, czego nie wychwycił mikrofon w komórce. Usłyszeli natomiast kolejną odpowiedź Arabeli.

– Jest jedynym, co dzieli firmę mojego ojca od wpadnięcia w sidła Roberta Camerona. Po to przyjechałam tu na początku. By na to nie pozwolić. Nie mogę ot tak o tym zapomnieć.

Rico zmarszczył brwi, zastanawiając się, kim jest Robert. Po chwili w jego głowie zapaliła się żarówka.

No tak, stary Blaise’a.

Zapowiadało się, że lada moment Matías i Arabela zapomną o połączeniu i zaczną się kłócić, ale w porę przerwał im Julio.

– Chwila, chwila. Chyba coś źle usłyszałem. Jak to „Musimy wyciągnąć ich obu”? Masz na myśli Blaise’a? – Zmarszczył brwi, bo pogubił się w tym, co usłyszeli. – Nie uważam tego za dobry pomysł. W Nowym Testamencie też wyciągnęli z kicia nie tego, co trzeba. Też na „B” i jeśli dobrze pamiętam, nie był to zbyt mądry ruch.

– Mam nadzieję, że mimo wszystko uda mi się dobić z nim targu – oznajmiła Arabela niepewnie, jakby po raz pierwszy odważyła się wypowiedzieć tę myśl na głos. – Zaproponuję mu część ze skarbu w zamian za firmę. Zresztą… Nie ma co się łudzić, że pozostanie w więzieniu. Obawiam się tylko, że jego prawnicy postanowią zwalić całość zarzutów na Tiaga.

– Ale to Blaise ma sensowniejszy motyw – zauważyła Victoria.

Gęsta cisza zdawała się odzwierciedlać przytłaczającą bezradność.

– Potrzebuję czasu, żeby coś wymyślić – oznajmił w końcu Matías. – Zdzwonimy się rano. Bądźcie pod telefonem.

– Janse – odparła Vic. – Trzymajcie się.

Połączenie zostało zakończone.

Przez chwilę w przestrzeni odbijały się jedynie dźwięk filtrowanej w basenie wody i pochrapywanie Tanosa, który zasnął pod ich stopami. Rico przysłuchiwał się temu spokojnemu dźwiękowi, który z jakiegoś powodu wydawał mu się nieodpowiedni. W końcu znaleźli się w potrzasku. Czy świat nie powinien się zatrzymać w oczekiwaniu, aż się uwolnią?

Julio bezradnie rozłożył ręce.

– Czyli co? Czekamy?

Vic zawzięcie pokręciła głową. Wyglądała jak wtedy, gdy zdarzało mu się wracać ze szkoły z siniakiem. Jakby miała sprawić, że za moment ludzkość stanie w ogniu, jeśli ktoś nie odpowie za krzywdę osoby, którą kochała.

– Tiago zachował się jak skończony chuj, ale nie pozwolę mu spędzić w więzieniu ani doby – odparła, rozglądając się po wymiętej stercie papierów. – Ja dalej będę obdzwaniała prawników, a ty spróbuj poruszyć swoje kontakty, dobrze? Trzeba się też zająć organizacją podróży. Musimy jak najszybciej wrócić do Criptany.

Rico poczuł w żołądku nieprzyjemny ścisk, który towarzyszył mu, ilekroć czuł się pominięty. Jako najmłodszy zawsze uchodził za najmniej rozgarniętego. Tego, którym trzeba się opiekować w czasie każdej akcji. Poniekąd rozumiał, skąd takie przeświadczenie. Nie był najbardziej zorganizowany, a mózg zajęty ADHD czasem podsuwał mu żarty w najmniej odpowiednich momentach. Gdy jednak przychodziły chwile takie jak ta, przytłaczało go poczucie bezużyteczności. Chciał pomóc.

– Ja mogę to zrobić.

Z jakiegoś powodu ta propozycja zdawała się wzbudzić w jego siostrze złość. Jakby nie miała ochoty poprawiać po nim błędów.

– Ty?

– Chyba potrafię sprawdzić trasę w GPS-ie i ogarnąć kilka kanapek na drogę. Zresztą to drugie i tak zrobi za mnie Fernando.

Vic patrzyła na niego niepewnie, jakby nawet to zdawało się jej zbyt wielką odpowiedzialnością. Wtedy jednak niespodziewanie wstawił się za nim Julio.

– Przypilnuję go – rzucił.

Gdyby to słowo padło z ust kogoś innego, Rico poczułby się dotknięty. W końcu próbował odciążyć siostrę i pokazać, że kiedy trzeba, potrafi być zaradny. Błysk w oku Julia podpowiadał mu jednak, że może nie powinien odtrącać tej pomocy.

– W porządku. – Dała za wygraną.

Zamierzała powiedzieć coś jeszcze, ale w tej chwili Tanos poderwał się z miejsca i pognał w stronę tarasu, gdzie zza przeszklonych drzwi wyłoniła się jego właścicielka. Stanęła przed nimi w piętnastocentymetrowych szpilkach, jedwabnym kimonie i okularach przeciwsłonecznych.

Babcia Arabeli, a zarazem matka Julia, była kobietą nadzwyczajną. Miała sześćdziesiąt dziewięć lat, umysł jastrzębia i język cięty jak u kobry. Mało tego, była obrzydliwie bogata. Rico poznał ją, gdy porwali ich jej ludzie, po tym jak włamali się do jednego z mieszkań jej obecnego partnera, by dostać kronikę. Od pierwszej chwili sprawiała wrażenie postaci, którą wyróżnia ekstrawagancja. Miała mocne spojrzenie kogoś, kto doskonale wie, jak trudno było mu zapracować na swoją pozycję.

Rico trochę się jej bał.

– Powinniście coś zobaczyć – oznajmiła, po czym nie czekając na ich reakcję, ruszyła do środka. Spojrzeli po sobie i natychmiast podnieśli się z miejsc.

Przeszli przez ścieżkę prowadzącą wzdłuż trawnika, do wnętrza chłodnego od marmurów. W salonie na ogromnej plazmie leciały właśnie wiadomości. W prawym rogu, nad blondwłosą prezenterką wyświetlało się zdjęcie sygnalityczne ciemnowłosego chłopaka. Zielone oczy Tiaga były wbite w obiektyw, a kącik ust – nieznacznie uniesiony, jakby w drwinie widział jedyną szansę na pokazanie, że nie stracił kontroli nad sytuacją. Jakby była jego jedynym sprzymierzeńcem. Nad jego policzkiem, tuż pod okiem, malowała się fioletowa plama.

Rico poczuł, jak przechodzi go zimny dreszcz. Tiago był dla niego jak starszy brat. Zawsze podziwiał to, jak z każdej sytuacji potrafił wyjść bez szwanku. Nigdy nie sądził, że zobaczy go w więziennym kombinezonie. Nie tylko nim wstrząsnął ten widok.

Przez chwilę trwającą nie dłużej niż mrugnięcie sądził, że widział w oku siostry łzę. Wydało mu się to dziwne, bo nie pamiętał, by uroniła przy nim jakąkolwiek, odkąd uciekli z domu ich matki. Ta emocja zniknęła jednak szybciej, niż się pojawiła. Zastąpił ją jakiś przebłysk, świadczący o tym, że na coś wpadła.

– Obrócimy to na naszą korzyść – oznajmiła. – Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobimy.

CAPÍTULO QUATRO

Ibiza. Baleary. Hiszpania

Roksana zaprowadziła ich do pokoju na poddaszu, który wielkością przypominał składzik na miotły. Właściwie Arabela była niemal pewna, że do tej pory właśnie taką funkcję pełnił. Poza prowizorycznym łóżkiem i rozwieszonym nad nim hamakiem, nadającym przestrzeni wygląd kajuty, wewnątrz mieściła się tylko rozkręcona szafka, na której stała lampka, nocą stanowiąca jedyne oświetlenie. W ciągu dnia promienie słoneczne wpadały do środka przez niewielkie okienko, pod którym rozciągał się poziomy dach.

Ich gospodyni rozejrzała się dookoła, nieco skrępowana tym, że do zaoferowania ma jedynie tak niewielką przestrzeń, po czym podała Arabeli pościel dla niej i Matíasa.

– Może to nie pięć gwiazdek, ale powinno wystarczyć na jedną noc – oznajmiła z przepraszającym uśmiechem.

– Za darmo to uczciwa cena – sarknął Matías, przyglądając się ich kwaterze.

Arabela chrząknęła, by mu przypomnieć, że powinien okazać choć minimum wdzięczności. Nie zabiłaby go odrobina uprzejmości. Gdy obejrzał się na Roksanę, jego zwyczajowo zasępiona mina na chwilę zniknęła, zastąpiona czymś na kształt uśmiechu.

– Łazienka jest po prawej, na końcu korytarza – kontynuowała. – Rano tia zaprasza na ścianie.

– Dzięki za wszystko. Ratujesz nam tyłki. – Roksana w odpowiedzi pokręciła głową, pokazując, że to żaden problem, po czym w końcu zostawiła ich samych.

Ledwie drzwi się zamknęły, oboje rzucili się w stronę łóżka, by zaklepać je sobie na noc. Pierwszy zdążył usiąść na nim Matías, co powstrzymało Arabelę.

– I co? Że niby kto pierwszy, ten lepszy? – Założyła ręce na piersi. – To dziecinne.

– Mówisz tak, bo nie zdążyłaś przede mną.

Racja.

– To dobranoc.

Matías przyłożył głowę do poduszki i przewrócił się na drugi bok.

Nagle do jej nozdrzy dotarł paskudny smród. Przez chwilę sądziła, że to coś z zewnątrz, ale wtedy dotarło do niej, że nie myła się od dwóch dni.

– O nie, nie ma mowy. – Podeszła bliżej. – Najpierw prysznic. Capisz jak stary kozioł, a ja nie mam ochoty udusić się w nocy.

– Prysznic nic nie da, póki mamy brudne ubrania – odparł znużony, nawet się nie odwracając. – Jeśli Julio załatwi nam gotówkę, juro kupimy nowe. Jedną noc przeżyjesz.

– Może cię zaskoczę, ale ubrania da się wyprać. Idź więc do łazienki, zostaw tam ubrania, a może w geście dobrej woli wypiorę je razem ze swoimi – oznajmiła z pasywno-agresywnym uśmiechem.

Matías poderwał się do siadu i w końcu na nią spojrzał.

– Pranie nie wyschnie w pięć minut. Chyba nie sądzisz, że będziemy paradować przy sobie w bieliźnie.

Oburzenie w jego głosie wydało się zabawne. Każdy inny facet nie przegapiłby okazji do zobaczenia jej bez ubrań. On jednak konsekwentnie utrzymywał, że okazanie jakiegokolwiek zainteresowania względem niej jest dla niego uwłaczające.

– Widzieliśmy się w strojach kąpielowych. Nie bądź taką cnotką. – Cisnęła w niego zabranym z krzesła ręcznikiem.

Gromiąc ją spojrzeniem, podniósł się z posłania i wyszedł do łazienki. Po jakimś czasie wrócił, niezręcznie wślizgując się do pokoju w samych bokserkach. Musiała stłumić śmiech łaskoczący ją w gardle, gdy patrzyła, jak chłopak próbuje ukryć skrępowanie. Miał ładne ciało. Wyrzeźbione i smukłe. To dało jej do zrozumienia, że nie wstydzi się swojej sylwetki, tylko jej spojrzenia.

– Co? – warknął, gdy się zorientował, że Arabela nie zamierza uciec wzrokiem.

W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami, wiedząc, że to go rozdrażni, i sama ruszyła do łazienki.

Prysznic zajął jej dłuższą chwilę, podobnie jak pranie. Najmniej przyjemnym momentem był bieg przez korytarz w bieliźnie, z niemą modlitwą, by nikt z sąsiadów nie wychodził akurat z pokoju.

Gdy wróciła do środka, rozwiesiła uprane ubrania na krześle, obrzuciła wzrokiem ich klitkę i westchnęła ciężko. Zmęczona oparła się o ścianę i zsunęła na podłogę, czując, że pięty zaczynają ją swędzieć z bólu. Spędzili długie godziny w podróży, a później jeszcze pomagali w restauracji. Potrzebowali konkretnego odpoczynku, jeśli nazajutrz mieli w ogóle się obudzić.

Nie mogli jednak się położyć bez powrotu do tematu bomby, którą zrzucił na nich Julio kilkadziesiąt minut wcześniej.

– Naprawdę zamierzasz dalej się w to bawić?

Podniosła wzrok, wiedząc, że Matías ma na myśli Garcia Industries.

– Jasne, że tak – odparła. – To moja własność. Nie oddam jej bez walki.

Przez jakiś czas, zaaferowana zwojami oraz ich powiązaniem z jej rodziną, zapomniała, że przyleciała do Hiszpanii nie tylko po to, by uchronić się przed działaniami męża, lecz także by znaleźć sposób na ocalenie firmy ojca. Po tym, jak wyszła za Blaise’a, pozwoliła mu wykupić część udziałów. To miało pomóc im przetrwać kolejne miesiące na rynku. Gdy zorientowała się, że została oszukana, a inwestycja miała jedynie pomóc w sprzedaży spółki, wiedziała, że będzie musiała ich powstrzymać. Sądziła, że jeśli odnajdzie babcię, ta jej pomoże. Po drodze jednak sprawa się skomplikowała. Do sprzedania marki Blaise i jego ojciec wciąż potrzebowali jej podpisu. Tylko dzięki temu jeszcze nie było po wszystkim. Teraz jednak została uznana za martwą. Jeśli taki stan rzeczy się utrzyma, część firmy należąca do niej z automatu przejdzie na Blaise’a i już nic nie stanie mu na przeszkodzie.

Matías zmarszczył brwi, jakby wciąż zdawał się nie rozumieć tej decyzji.

– Nie lepiej byłoby odpuścić i otworzyć nową za pieniądze ze skarbu? Taką… wiesz, całkowicie twoją. Bez niczyich wpływów.

Arabela spuściła wzrok na dłonie. Oczywiście, że przeszło jej to przez myśl. Gdyby chodziło tylko o nią, pewnie tak by zrobiła, ale nie mogła. Firmę stworzył Felipe.

– To ostatnie, co zostało mi po ojcu.

– Który próbował cię zabić.

Nagle przez chwilę znów znalazła się w biurze Felipe i ocierała ręce z krwi. Zacisnęła zęby, starając się nie pokazać po sobie emocji. Wiedziała jednak, że Matías dostrzeże jej poruszenie. Jak na kogoś zdającego się mieć w nosie wszystko dookoła, bywał zadziwiająco spostrzegawczy.

Na moment pogrążyła się we własnych myślach, próbując odnaleźć we wspomnieniach moment, w którym Felipe zaczął się zmieniać. Odkąd pamiętała, była jego malutką córeczką. Skarbem, który próbował ukształtować na własne podobieństwo. Im starsza się jednak robiła, tym więcej widział w niej własnych wad. W końcu dorosła na tyle, by dostrzec cechy, które wcześniej ignorowała. Stał się kontrolujący, próbował grać na jej emocjach i z dnia na dzień coraz bardziej przygniatało go sfrustrowanie własnym życiem. A mimo to w jednym miał rację: nie powinna była wychodzić za Blaise’a. Czasem zastanawiała się, co by było, gdyby go posłuchała. Czy życie i tak doprowadziłoby ją do miejsca, w którym się teraz znajdowała? Diaz szukałby zwojów, więc może znalazłby jej ojca i zatrudnił kogoś, by się do nich włamał. Może byłaby wtedy w domu. Może tak poznałaby Tiaga. Może spotkanie było im pisane w każdej wersji świata.

A może nie.

Zresztą roztrząsanie tego niczego nie zmieniało. Wciąż siedziała w małym pokoju gdzieś na Ibizie, próbując znaleźć sposób na wytłumaczenie Matíasowi tego, co nią kierowało.

– Był straszną osobą – przyznała w końcu. – Ale przez większość mojego życia był dobrym ojcem i ze względu na to muszę chociaż spróbować zawalczyć.

Matías skinął głową, ale w tym geście nie było zbyt wiele przekonania. Nie rozumiał przywiązania, jakie zachodzi między krewnymi. Sam żadnych nie miał. Jego jedyną rodziną byli Tiago, Vic i Rico.

– Poza tym wciąż mam siostrę, której przydadzą się pieniądze. Nie zamierzam ot tak oddawać ich Robertowi Cameronowi.

– Byłem przekonany, że jesteś rozpieszczoną jedynaczką – rzucił uszczypliwie, nie pozwalając poufałej atmosferze na dłużej zagościć między nimi.

To groziło zmuszeniem do wyznań również jego. Wtedy mogliby się nawzajem zrozumieć i w efekcie, nie daj Boże, zapałać do siebie sympatią.

Wzruszyła ramionami.

– To nie pierwsze, co założyłeś na mój temat – pociągnęła, mając nadzieję, że w ten sposób choć na chwilę oderwie się od myślenia o ojcu oraz Tiagu.

– Bo ty niczego nie zakładasz na temat ludzi.

Skinęła głową, na co on prychnął z irytacją.

– Świat tak nie działa. Ludzie tak nie działają – kontynuował. – To się dzieje z automatu. Najstarszą metodą poznawczą jest odbieranie otoczenia przez skojarzania. Widzisz obszarpanego i brudnego człowieka, myślisz, że jest bezdomnym. Widzisz dziecko, więc w okolicy spodziewasz się rodzica. Stoi przed tobą kobieta w kitlu, zakładasz, że jest lekarką. Nawet jeśli będziesz się starać nie oceniać z góry, twój mózg i tak przylepi jakąś łatkę.

– Ale pozory mylą – odparła z przekonaniem. – Kobieta w kitlu może iść na bal kostiumowy. Ty myślałeś, że jestem jedynaczką, a jednak mam siostrę. Ja sądziłam, że masz poczucie humoru, a okazałeś się sztywny jak kij od miotły.

Spodziewając się piorunującego spojrzenia, zaśmiała się cicho, a on pokręcił głową. W kąciku jego ust jednak również mignęło coś na kształt uśmiechu.

– Lepiej wróćmy do tego, w jaki sposób zamierzamy wyciągnąć z paki Tiaga i jeszcze przy tym zmusić Blaise’a do współpracy – podsunął, a ją natychmiast opuściła ochota na żarty.

Wiedziała, co muszą zrobić, ale nie miała pojęcia, jak tego dokonać.

– Na pewno jest sposób. Musi istnieć.

Matías strzelił oczami gdzieś w sufit nad nimi.

– Jakbym słyszał Tiaga – mruknął z niedowierzaniem. – Chyba potrzebujemy się przespać.

– Chyba tak.

Spojrzała na rozwieszony nad łóżkiem hamak i westchnęła. Przez chwilę zastanawiała się, czy spanie na ziemi nie byłoby wygodniejsze. Po części liczyła na to, że Matías odstąpi jej materac. Czuła jednak, że to nie miałoby sensu. Nie zmieściłby się w hamaku, a nie było opcji, żeby spali przyciśnięci do siebie. Tym bardziej jedynie w bieliźnie. Już sam przymus spania w jedynym pomieszczeniu zdawał się wysoce niekomfortowy.

Wsparta o ścianę, stanęła na ramie łóżka, by wgramolić się na hamak. Po chwili znalazła się w środku, otulona materiałem niczym poczwarka. Dotąd łudziła się, że zmęczenie pozwoli jej zasnąć w każdej pozycji, ale najwyraźniej nie było to takie proste. Tym bardziej, że dłoń utknęła jej gdzieś pod pośladkiem. Temperatura na poddaszu również nie sprzyjała zasypianiu. Powietrze było suche i duszące.

– To dobranoc – powiedział Matías, kładąc się gdzieś pod nią.

– Yhym – mruknęła.

Skupiła się na tym, jak ułożyć się nieco wygodniej, a przy tym nie spaść na podłogę. Wierciła się przez chwilę, aż w końcu zrozumiała, że nie zmruży w tym miejscu oka.

– Duszno – rzuciła niby w eter.

Odpowiedział jej znużony głos Matíasa:

– Okno jest otwarte.

– Wciąż duszno.

Znów próbowała się podciągnąć. Kolejny ruch wykonała jednak nieco zbyt gwałtownie, w rezultacie czego usłyszała pękanie szwów. Poczuła, że spada, i zanim się zorientowała, wylądowała na leżącym pod nią Matíasie. Jęk, który wyrwał się z jego ust, był równie głośny jak trzask łóżka. Arabela miała nadzieję, że gdy jutro będą opuszczać pokój, nie natkną się na żadnego zgorszonego sąsiada.

– Żyjesz? – spytała, jak najszybciej usiłując wstać.

Matías doskonale zamortyzował upadek, ale sam chyba nie był w najlepszym stanie. Zacisnął powieki oraz zęby, kuląc się na tym, co zostało z łóżka. Gdy podążyła wzrokiem za jego dłońmi i zobaczyła je przy kroczu, nagle zrozumiała, co się stało. Gwałtownie wciągnęła powietrze przez zęby.

– Uderzyłam cię w…?

Przytaknął, wciąż nie otwierając oczu.

– Łokciem?

Kolejne skinięcie. Bała się, że gdy tylko Matías zdoła się podnieść, udusi ją tym, co zostało z hamaka.

– Boli?

– Nie, kurwa, łaskocze.

Przewróciła oczami. Mogła się domyślić, że będzie zachowywał się tak, jakby zrobiła to specjalnie.

– Ale po co ten cynizm? – spytała, próbując ironią przegnać poczucie winy.

Sam sobie na to zasłużył. Mógł oddać jej łóżko.

Z westchnieniem rozejrzała się po pokoju. Wyglądało na to, że ich jedyne miejsce do spania właśnie zostało zniszczone. Jej wzrok padł na okienko wychodzące na dach.

– Chodź. Mam pomysł.

Patrząc na nią wilkiem, Matías powoli zaczynał walczyć z bólem. Nie czekając, aż za nią ruszy, zgarnęła swoją pościel z łóżka i przerzuciła ją przez okno, by następnie sama przejść na drugą stronę. Ostrożnie stąpała po blaszanych dachówkach. Miała nadzieję, że okażą się bardziej wytrzymałe niż hamak. Na zewnątrz było przyjemnie chłodno. Wiatr wiejący od zatoki delikatnie muskał jej skórę. Rozłożyła posłanie, bo czym usiadła, wypatrując plamek światła na niebie.

W końcu Matías do niej dołączył. Ułożył pościel na tyle daleko od niej, na ile było to możliwe, po czym położył się z rękami pod głową. Spojrzała na niego kątem oka.

– Już ci przeszło?

Z jakiegoś powodu drażnienie go wydało jej się bardziej naturalne niż przeprosiny.

– Czasem zastanawiam się, czy to wszystko jest warte znoszenia twojej obecności – rzucił zgryźliwie.

– Daj spokój, ten dramatyzm nie jest w twoim stylu.

Z westchnieniem przeniosła wzrok na gwiazdy. Nie mogła uwierzyć, że patrzy na to samo niebo, które ledwie dwa dni wcześniej obserwowała z wnętrza wiatraka, słuchając historii, którą opowiadał jej Tiago. Ponownie miała wrażenie, że ktoś z góry obserwuje ją i śmieje się z tego, gdzie się znalazła. Może patrzące na nich gwiazdy ukarały ich, bo próbowali sięgnąć tak wysoko jak one. Może dlatego znalazła się tutaj, a on w areszcie. Coś ścisnęło ją w trzewiach.

– Myślisz, że sobie poradzi? – Pozwoliła wybrzmieć obawie, która męczyła ją cały dzień.

Nie usłyszała odpowiedzi. Przez chwilę sądziła, że być może Matías już zasnął, ale w końcu chrząknął cicho.

– Znasz go – rzucił. – Tiago jest jak kameleon. Dostosuje się do każdej sytuacji.

Brzmiał, jakby usilnie próbował wierzyć w te słowa, ale ona pamiętała wyraz jego twarzy w momencie, gdy dowiedzieli się o aresztowaniu. Wyglądał, jakby przed rzuceniem wszystkiego z miejsca i ruszeniem w drogę powrotną powstrzymywały go jedynie zdrowy rozsądek oraz przekonanie, że nie może pozwolić sobie na decyzje pod wpływem emocji. Być może nauczył się tego, gdy mieszkał na ulicy. Może wyniósł to z potwornego miejsca, w którym spędził pierwsze lata życia, a może taki już się urodził. Momentami jednak miała wrażenie, że było to dla niego ciężarem.

– Wyciągniemy go stamtąd – kontynuował, jakby chciał przekonać o tym ich oboje. – O ile sam nie postanowi zwiać.

Uśmiechnęła się mimowolnie. Coś takiego byłoby w stylu Tiaga. Mimo wszystko pobyt w areszcie wiązał się z wieloma konsekwencjami. Myśl o tym, że był w niebezpieczeństwie, przepalała jej płuca. Nienawidziła tego. Po tym, co jej zrobił, nie powinno jej obchodzić, co się z nim stanie.

Był zdrajcą. Powinna traktować go jak zdrajcę.