Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Justyna próbuje stawić czoła życiu, które ewidentnie zmieniło się po ślubie. Snuje wspomnienia o przeszłości, kiedy była młoda, niezależna i wolna. Nazywała siebie wtedy niewinnym głuptaksiem, co w rzeczy samej było przeciwieństwem jej natury. Niewinny głuptasek to była jej postawa, jaką przyjmowała wobec mężczyzn, pragnąc ich uwieść, najczęściej dla zabawy i własnej satysfakcji.
Moment zamążpójścia okazał się początkiem podążania po linii pochyłej skierowanej w dół. Droga ta z każdym dniem stawała się coraz trudniejsza do pokonania. Dzieci, narastające obowiązki, brak wsparcia męża oraz codzienna frustracja. Po kilku latach walki o utrzymanie względnego spokoju i pozoru kochającej się rodziny, zaczyna snuć refleksje na temat sensu tego, co robi każdego dnia. I nie ma co ukrywać. Jest ciężko. Cholernie ciężko.
Z dnia na dzień staje się dla własnego męża kimś, czyja obecność drażni i przeszkadza. Czuje się jak zbędny mebel. Pogrążona w rozpaczy, niepewności, bezsilności oraz poczuciu totalnego odrzucenia, ostatkami sił stara się utrzymać chwiejną konstrukcję pożycia małżeńskiego. Autentyczna i pełna zwrotów wizja życia z narcyzem realizuje się w jej własnym domu.
Wyraźnie widać, jak Justyna się zmienia, jak jej nastawienie, kiedyś skupione na potencjale związku i wewnętrznym przekonaniu, że jej pragnienie dobra wystarczy, dziś ledwo dycha. Jej wewnętrzny dialog ukazuje, jak trudno jest jej funkcjonować w toksycznym związku. Huśtawka emocji, wewnętrzna walka z własnymi myślami, nieustanne poczucie zmęczenia oraz wyrzuty sumienia. Tym jest Justyna przez ostatnie lata bycia ze swoim mężem. Narastające sytuacje konfliktowe doprowadzają do pełnego bólu rozstania, które finalnie jest początkiem nowej, acz już od jakiegoś czasu upragnionej drogi. Drogi wolności, niezależności, ale przede wszystkim drogi pełnej spokoju.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 302
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
2
Tytuł Baby są głupie. (Nie) prawdziwa historia z narcyzem w tle.
Projekt okładki CANVA
Copyrights by Sandra Wilk
Borne Sulinowo 2025
3
I.
Czasami chciałabym być piękna, niesamowicie piękna, zmysłowa i niezależna. Tak. Koniecznie z grubym portfelem, z wymarzoną pracą, taką, co robi się w niej karierę. Chciałabym być taką kobietą, co jak idzie po chodniku faceci się ślinią i rzucają marynarkę pod moje stopy. Tak, może wtedy on poświęciłby mi więcej uwagi? Może wtedy zasługiwałabym na jego wzrok, jego czas, może? A właściwie chcę w to wierzyć, choć w głębi duszy wiem, że to gówno prawda. Tak byłoby tylko na chwilę, żeby potem znów wrócić do normy, którą jest niepotrzebne dzwonienie do siebie,. A może właśnie potrzebne?
Mi potrzebne. Jednak on już dawno nie odbiera wszystkich moich telefonów. To nieważne. Ja nie jestem ważna, ot kolejny mebel, kolejne przyzwyczajenie jak to, że zawsze po myciu zębów pozostawia na umywalce niespłukane resztki. Życie to chwile, te chwile, które kobiety chciałaby, aby trwały bez końca.
Głupie baby.
*
4
I nawet, gdy rozpalona do białości z powodu jego niepotrzebnych humorów, jak gdyby miał okres stulecia (ale co on może o tym wiedzieć? Przecież jest mężczyzną, panem świata, a ty tylko babą), ostrożnie kapituluję, przygaszając samą siebie, podchodzę i tuląc się niczym niewinna (a może winna?) kotka, i mrucząc jakby przeprośnie, choć w rzeczywistości to nie moja wina, że jest jak jest. Ale tak, łaszę się, aby wreszcie poczuć jak opada z niego testosteron, połechtany sprawnie moim mruczeniem, mówię – kochanie, daj spokój, uśmiechnij się, jestem tu i kocham ciebie.
*
To, że baby są głupie, odkryłam zaraz po ślubie. Nie, wcześniej nic na to nie wskazywało. Może i mogłam się wydawać niewinnym, małym głuptaskiem, ale to przecież kręci facetów, a i dzięki temu nie raz uniknęłam niepotrzebnej damsko-męskiej opresji. A ja lubiłam nimi kręcić, o tak. Tym bardziej to lubiłam, im bardziej im się wydawało, że mają nade mną kontrolę. Tak jestem głuptaskiem, tylko twoja obecność może mnie oświecić, może mi wskazać sens życia – ciebie. Dla mnie sensem miał być on, dla niego głównie moja szparka.
5
*
Kiedyś troszkę, po cichu obserwowałam jedną moją koleżankę, nota bene matkę trójki dzieci (co miało być dla mnie dość istotne później). Przyglądałam się jej małżeństwu.
Podziwiałam jej siłę, dzięki której nie zwariowała idąc kolejny raz z dziećmi do lekarza. Tak było też pewnego jesiennego dnia.
Deszcz siąpił niemiłosiernie. Automatycznie można było wyczuć dreszcz na plecach.
– Co tam u ciebie Nikola, pytałam, gdzie idziesz?- spotkałyśmy się w pobliżu ośrodka zdrowia. Jej zmęczona twarz niemo krzyczała, a z ust słyszałam,
– Znowu są chorzy - miała na myśli trójkę swoich małych dzieci. Sama ich liczba wydawała mi się wtedy abstrakcyjna.
Próbując wczuć się w tą nieznana mi dotąd sytuację, zapytałam z zaskoczeniem,
- A co im jest?
- Kaszel, kaszlą i kaszlą - mówiła patrząc nieobecnymi oczami, ręce zwisały jej bezsilnie – już dawałam im Bactrin i Pulneo i nic. Znowu dostali wziewy (co to jest cholera?!). To już drugi raz w tym miesiącu - załamywała się. Jej twarz była szara, 6
pogrążona w wielkim, egzystencjalnym smutku. Jej ubiór idealnie odwzorowywał jej własne samopoczucie.
Matko, nie mogłam sobie wyobrazić skąd dzieci mogą mieć tak często kaszel. Czy to możliwe, żeby ciągle chorować i ciągle mieć kaszel? To wszystko było dla mnie jakby z innej planety. Nie miałam jeszcze wtedy dzieci, nie rozumiałam.
Dzieci kaszlą, i może z lekkim niedowierzaniem pomyślałam sobie tylko – szkoda mi ciebie kobieto. Widziałam jak za każdym razem w takiej chorobowej sytuacji z Nikoli ulatuje radość, radość życia, którą miała kiedyś w sobie aż po brzegi.
Była jeszcze sprawa z telefonem i dzwonieniem. Dzieci, co już widziałam, wypompowywały z niej życie, wszystkie życiodajne soki. Jej mąż, może z miłości, może z zazdrości, nie wiem sama, dzwonił co chwilę do niej, jak tylko była poza domem, jakby chciał sprawdzić, czy nie zapomniała oddychać.
- Długo jeszcze? Gdzie jesteś? Co robisz? - Słychać było ze słuchawki lekko zniecierpliwiony, męski głos. Z napięciem zaciskała telefon w dłoni, wysłuchując głosu w słuchawce.
- A gdzie mogę być (w dupie!), jeszcze nie doszłam do sklepu -
odpowiedziała niechętnie sarkastycznym tonem - nie dzwoń 7
więcej, nie przeszkadzaj mi! - I tak się skończyła rozmowa małżonków…Cholera, pomyślałam robiąc krzywy grymas, jak tak można do siebie mówić?
Ale telefony powtarzały się co kilka minut, aż wróciła do domu. Przecież siedzenie z dziećmi to żadna robota, jak twierdził ten jej i cała reszta męskiej populacji (włączając w nią także baboluje1). Więc, po co dzwonił? Jeżeli tak bardzo ją kocha, dywagowałam sama ze sobą, mógłby chociaż zakupy zrobić sam.
– Cholera ten to ma wejście - rzuciła nerwowo w moją stronę, zaciskając pięści na siatce pełnej ciężkich zakupów.
- Tak, przytaknęłam krótko, ten twój to trafia w czas i miejsce –
zaraz potem się zamknęłam, bo nie wiedziałam, co mam mówić.
Milczenie jest złotem, jak dobrze pamiętam, więc postanowiłam trzymać język za zębami. Ale w głowie mi huczało - Boże, myślałam, jakiemu facetowi chce się wciąż wydzwaniać i sprawdzać, co robi jego dojechana, ledwo zipiąca żona? W
niemałym szoku wracałam do domu rozmyślając o biednej 1 Baboluje- to znaczy baby, co to chcą być facetami i robią za nich w związkach nie tylko les. Nota bene określenie mojej przyjaciółki z Wielkopolski.
8
Nikoli. Cóż, nie znałam tego z autopsji. Ale miałam poznać już niedługo…
*
Jakoś na drugim roku studiów założyłam sobie profil na portalu randkowym. Właściwie tak dla jaj (a może dla połechtania
własnego
niepohamowanego
pragnienia
satysfakcji??). Tak czy siak wsiadłam do tego wirtualnego pociągu i zabawa się zaczęła. Wybierałam, co smaczniejsze fotki, aby zwracać na siebie odpowiednią uwagę. Zawsze skutkowało. I o to mi chodziło (ale ze mnie perfidna bestia, co?). Otrzymywałam same pikantne komentarze i nie ukrywam, wiele (nie) stosownych propozycji. Spotkałam się z kilkoma kandydatami na ofiarę. Nie ma co, przekonałam się, że tylko spotkanie w realu pozwala na właściwa ocenę wirtualnego gościa o niebanalnej osobowości i słusznej sylwetce. I okazywało się, że nie tylko ja polowałam, ale także sama stawałam się czyjąś ofiarą.
Pamiętam, że ten pierwszy miał na imię Michał. Wysoki (choć w realu nie aż tak, czyżby się nagle skurczył…?), brunet 9
(to się zgadzało), zawadiacki uśmiech – to też. Wirtualny czar jednak prysł, kiedy zaczęliśmy rozmawiać.
- Fajnie, że przyszłaś - rzucił zadziornie, jednocześnie mierząc mnie z góry na dół z niemałym przekąsem. Głos miał nie tęgi, ot taki piskliwy, drażnił mnie jak odgłos skrobania widelcem po talerzu.
- Wygrała ciekawość - odparłam dość chłodno. Niech sobie nie myśli, że sama jego obecność, ta koszula pod sweterkiem i misternie ułożony włos wystarczą, aby zrobić na mnie jakieś wrażenie. Przewróciłam pierwszy raz oczami. Zauważył to i zaraz się uśmiechnął pod nosem.
- Ja też byłem bardzo ciekawy, czy te fotki nie były przerobione w photoshopie - mówił nadal, zaglądając mi gdzie się tylko dało, przez barierę, jaką był dzielący nas stolik. Próbowałam ukryć irytację, jaką wzbudzały we mnie jego kolejne piskliwe słowa.
- I jak? - Znów przewróciłam oczami – Czy ekran kłamał? -
Spojrzałam mu teraz w oczy spod rzęs, opierając brodę o wpół
zamkniętą dłoń. To była perfidna zagrywka z mojej strony. Nie 10
wiem dlaczego, ale chciałam sobie trochę z nim poigrać. Może to miała być taka mała zemsta za ten męczący głos.
- Ależ skąd! - Naprężył się jak kogut, chcąc zapewne wyeksponować to, czego miał nie za wiele pod koszulą. Czułam napięcie. – Te twoje oczy są jeszcze bardziej zadziorne niż na zdjęciach - wypalił na wydechu, spuszczając z siebie skumulowane chwilę wcześniej ciśnienie. – To czego się napijesz piękna - No zaczyna się, pomyślałam, czując jego wzrok coraz bardziej wbijający się we mnie. Byłam ciekawa, co będzie dalej. W sumie nie był wcale zły, choć ten głos i ta koszula niestety od razu stworzyły między mną a nim pewien dystans.
- Jak dla mnie Martini ze spritem - uśmiechnęłam się, rozglądając się na boki. Trochę ludzi już było w lokalu, zagęszczało się. Pełno studentów, wyluzowanych, roześmianych z brunatną butelką w ręku. Michał złożył zamówienie.
Patrzyłam na niego, a niech zacznie rozmowę, pomyślała, a niech się wysili. No to zaczął:
11
- Czym się zajmujesz? - zapytał i nie czekając na odpowiedź
(choć już właściwie otworzyłam usta, aby jej udzielić) ciągnął
dalej,
- Ja jestem nauczycielem języka polskiego w szkole średniej, w sumie to w liceum. Klasy pełne dziewczyn - powiedział to z pewną satysfakcją, jakby ten fakt potęgował jego męskość. Ja byłam już na drugim roku studiów, więc zupełnie nie widziałam w sobie nastolatki, ale z każdym kolejnym słowem zaczynałam się czuć jak jedna z jego uczennic.
- Jeśli dobrze pamiętam chyba pisałaś, że studiujesz psychologię w naszym pięknym mieście. Muszę ci powiedzieć, że robiłem podyplomówkę z psychologii i byłem jednym z najlepszych studentów, więc jak coś to mogę ci pomóc, bo dobrze wiem, że ten kierunek do łatwych nie należy. Wiem też, że wiele osób odpada, bo się nie nadają. A jak tobie idzie? Taka ładna to chyba z wiedzą na bakier? - powiedział ot tak, poprawiając sobie rękaw sweterka. Mało się nie zachłysnęłam swoim drinkiem i już zaczynałam kombinować, jak się stąd ulotnić.
- Jakoś daję sobie radę, nie narzekam - powiedziałam z pewnością w głosie i błyskiem w oku - Myślę, że to miejsce nie 12
sprzyja tematom nauki. Właściwie nie po to tu przyszłam.
Myślałam, że będziemy się dobrze bawić – miałam nadzieję, że dałam mu do myślenia, ale jednak nie. Spojrzał na mnie jakoś tak od niechcenia i powiedział:
- Wiesz, ja już się nabawiłem na studiach w Warszawce, sama wiesz, o co chodzi, nie? Mam 27 lat i szukam kogoś z kim mogę stworzyć prawdziwy dorosły związek - mówił patrząc na mnie z wyraźnym politowaniem - Piękne oczy to nie wszystko - dodał
sarkastycznie - ja potrzebuję prawdziwej kobiety.
No to przegiąłeś pałę, krzyczałam w myślach. Nie dam sobą pomiatać. Wstałam zamaszyście.
- Skoro już się nabawiłeś to zmień lokal, bo ja mam zamiar bawić się tu do rana i wyrywać facetów jak chwasty! A ty lepiej uważaj żeby cię twoje uczennice gdzieś nie zczapiły, bo nie raz tu widziałam takie niedorośnięte lachony, co to szukają sponsora! - jednym łykiem dopiłam drinka i poszłam do baru zagadać jakiegoś „normalnego” faceta. Zostawiłam go przy stoliku lekko zesztywniałego, z wyraźnym rumieńcem i ogniem w oczach. Nie zdążył mi nic odpowiedzieć, a może nie chciał, bo kilku fajnych gości, co to przyglądało się nam od jakiegoś 13
czasu, patrzyło teraz na niego prześmiewczo. Widać było, że świerzbią ich ręce. Może szukali sobie jelenia. A Michaś chyba to w porę wyczuł i zaraz się ulotnił.
Pamiętam, że tamta noc mimo wszystko była przyjemna i roztańczona. Właściwie od razu przestałam myśleć o gburowatym nauczycielu. Ale nie na długo, bo ten w akcie zemsty pozwolił sobie wpisać na moim profilu kilka nieprzyjemnych komentarzy. Z pewnością niegodnych pedagoga! Że niby to ja kłamczucha, i nieokrzesana, i do tego groziłam mu. A na privie wysłał mi jeszcze kilka mądrych pouczeń dojrzałego mężczyzny, skierowanych do nieobytego w świecie dziewczęcia. Żenada. Wkurzyłam się nie na żarty.
Próbowałam mu co nieco w miarę kulturalnie wytłumaczyć, ale był tak oporny, że dopiero telefon od moich kolegów posadził
go spokojnie na dupie. Tak, to było ciekawe doświadczenie.
Po jakimś czasie dałam się namówić jeszcze na kilka spotkań z facetami poznanymi w sieci. Jeden (chyba Sergiusz) przyjechał po mnie wieczorem i spędziliśmy „uroczy” wieczór w jego aucie (wiesz mała silnik 2.0, 150km, aluski, skórzane fotele). Zatrzymaliśmy się na pobliskim boisku i rozmawialiśmy o jego aucie do północy (sic!). Pokazywał mi 14
swój sprzęt zamontowany w bagażniku (posłuchaj no tylko mała….umcy! umcy! umcy! … - aż uszy pękały! O matko zlituj się!). Niestety nie miałam jak się ulotnić, bo było już dość późno i bardzo ciemno, tak że po dwóch i pół godzinie wysłuchiwania o sprzęcie, aucie z ulgą zostałam odwieziona do domu. Chyba nie muszę mówić, że to było nasze jedyne spotkanie. Był jeszcze gościu ze śmiesznym głosem, potem jeden, co był niższy ode mnie (ogólnie bardzo fajny, ale nie mogłam się przełamać do różnicy wzrostu), no i koleś, który wprost powiedział, o co mu chodzi. Ostatnim z jakim zdecydowałam się spotkać był, jak się później okazało, mój przyszły mąż.
*
Z Żabą (moim mężem) znaliśmy się dwa lata, jak postanowiliśmy się rozstać. Nie powiem było super, nie umieliśmy bez siebie żyć (tak się nam wydawało). Ale o tym zaraz. Pamiętam, jak pewnego dnia będąc z Żabą w jego rodzinnym domu, siedząc nierozerwalnie wtuleni w siebie, jak to normalnie bywa w okresie wielkiego zakochania, nie wiem czy w przypływie emocji czy czego innego, ale nagle mój facet powiedział patrząc mi głęboko w oczy
15
- Wiesz, że będziesz moją żoną…?- Nastała dziwna cisza.
Wzrok mu się rozpływał, ale jednocześnie był taki zdecydowany i męski, a bynajmniej takie chyba maiłam odnieść wrażenie.
Byłam trochę w szoku, bo znaliśmy się kilka miesięcy i szczerze jakoś nie myślałam o zamążpójściu, ale nie chcąc wyjść na jakąś…jakąś… (właściwie jaką do cholery??) nie wiem jaką, ale odpowiedziałam równie zdecydowanie:
- Tak, wiem – i poważna rozmowa się skończyła. Boże, czyż to nie komicznie brzmiało? Jak teraz to sobie przypominam to zalewam się łzami ze śmiechu, haha. Zabrakło tylko marsza Mendelsona i już byłoby po krzyku. Taka powaga, bo głupia baba nie umiała powiedzieć, że myśli inaczej. Ale cóż, młode mózgi jeszcze nie były w stanie przetrawić, czym jest ta prawda, prawda TOTALNEJ REZYGNACJI Z SIBIE dla dobra drugiej połówki. Wtedy to wszystko wydawało się takie proste, komicznie proste. Do pełni komizmu brakowało mi tylko nosa klauna i pieska na monocyklu.
Kończąc tę niezwykle istotną dygresję i wracając do sedna. Pewnego dnia postanowiliśmy się rozstać. W sumie była to nieoczekiwana decyzja. Kochaliśmy się szaleńczo i sprzeczaliśmy się o pierdoły. Ten dzień zaczął się jak każdy 16
inny, ale od słowa do słowa poprztykaliśmy się o jakąś nieistotna różnicę zdań i mój chłopak po prostu sobie wyjechał, nie mówiąc ani słowa. Te jego zachowanie było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Na początku myślałam, że robi mi jaja (zdarzało mu się nie raz wciskać mi z pełną powagą jakiś kit, który zaraz łykałam) i że wróci wieczorem. Jednak bardzo szybko przekonałam się, że tak nie jest. Nie wrócił i przestał się odzywać. Nawet nie potrafię wyrazić, jak bardzo mnie to zabolało, bo zawsze trudno nam było się rozstać, choć na chwilę. Czułam się jakbym straciła całą siebie. Dusiło mnie w gardle, dusiło mnie w klatce, miękły mi nogi. Powoli rozpadałam się na kawałki, ale postanowiłam sobie twardo, że w żadnym wypadku pierwsza do niego NIE zadzwonię. A musze przyznać, że dla mnie był to nie lada wyczyn, bo zwykle to ja pierwsza próbowałam załagodzić nieodpowiednią sytuację.
Chodziłam, sprzątałam, robiłam zakupy, płakałam, rozmawiałam ze siostrą, modliłam się, płakałam…myślałam o tym, co nas łączyło i co razem przeżyliśmy, nie spałam, nie jadłam i trwałam w tym bólu cały tydzień. Był to bardzo trudny dla mnie czas, chyba jak dotąd najtrudniejszy, jaki przyszło mi przejść w związku. Tak, dałam radę wytrzymać CAŁY tydzień.
17
A to tylko dlatego, że przez cały ten czas w pogotowiu była moja siostra. Wydzwaniała do mnie co chwilę, aby skontrolować stan mojej początkującej depresji:
- Hej Sjestra - mówiła wesoło na przywitanie - i jak tam dzionek? Fembata2 wypita? – jej radosny, pełen entuzjazmu głos dźwięczał w słuchawce. Pewnie myślała, że wywoła tym efekt fali. Tymczasem właśnie teraz irytował mnie niesamowicie.
- Hej - odpowiadałam ponuro, tak samo jak dziś wyglądałam -
tak właśnie spaceruję po rozżarzonych węglach z filiżanką ulubionej herbatki w jednej ręce i młotem pneumatycznym w drugiej.
- A po gwizdka ci ten młot? - zapytała lekko zaskoczona Młoda.
- Wiesz…- ciągnęłam powoli - pomyślałam sobie, że mam trochę wolnego czasu i skoro mam już rozpieprzone serce, to może przy okazji zrobię remont silnika w aucie – powaga nie schodziła mi z tonu i w rzeczy samej, wierzcie lub nie, miałam zamiar zrealizować swój plan.
2 Fembata czytaj herbata, określenie synka naszej koleżanki, który nie umiał
jeszcze dobrze mówić.
18
- Weź nie pierdol! – wykrzyknęła Młoda (nota bene to jej ulubiony tekst, częściej używany niż przecinek i nie raz się zastanawiałam czy przypadkiem to nie były jej pierwsze słowa).
– To znaczy… nie denerwuj się Sjestra – zjechała trochę z tonu
- A skąd wzięłaś ten młot? – zapytała z niemałym zdziwieniem.
- Właściwie to nie młot, ale jakaś szlifierka czy coś - mówiłam przyglądając się sprzętowi, który trzymałam w drugiej ręce.
- A może potrzebujesz pomocy przy tym remoncie? - Młoda próbowała załagodzić jakoś tę dziwną sytuację.
- Niech no pomyślę- mówiłam lekko zdyszana siłując się z klapą od auta - jak masz litra czystej, to może na coś się przydasz.
- Tylko litra?- Słyszałam w słuchawce śmiech - Da się załatwić.
A coś ty taka zasapana? - pytała dalej, słowa szybko płynęły z jej ust. Jak dla mnie o wiele za szybko.
- Siłuję się z klapą od hondy i jeśli zaraz mi się nie podda, to chyba będę jej musiała zafundować jesień średniowiecza –
mówiłam postękując jednocześnie.
19
- Nie wiem, co masz na myśli - powiedziała niepewnie Młoda-ale poczekaj zaraz wpadnę z motywatorem. To narcyza!3.
- Nara pa!- zdążyłam tylko odpowiedzieć i się rozłączyła.
Nie minął studencki kwadrans, a szlifierkę zamieniłam na pierwszego drinka. Siostra przybyła migiem.
- Powiedz mi Sjestra- pełna żalu i złości pytałam Młodej -
dlaczego on się tak zachował? Zabrał dupę w troki bez żadnego słowa wyjaśnienia.
- No wiesz Sjestra, ja ci mam przypominać takie rzeczy?! -
zapytała z oburzeniem - To tylko facet! Nie wymagaj od niego więcej niż od chomika, to niesprawiedliwe! - Zaśmiała się.
Siedziałyśmy oparte o koło od hondy i roześmiane patrzyłyśmy na zdjęcie mojego mena, przyklejone do ściany starym kawałkiem taśmy klejącej. Wokoło było duża kałuża, bo rzucałyśmy w niego prezerwatywami napełnionymi wodą.
- Rzeczywiście – przytaknęłam - chomiki nie potrafią mówić, może dlatego nic nie powiedział? A ja głupia baba katuje swoją 3Narcyza – o Narcyzie opowiem wam nieco dalej..
20
głowę wyrzutami sumienia, brakiem empatii i jeszcze kilkoma takimi - mówiłam nalewając wody do kolejnej gumki.
- Słuchaj no ty moja głupia babo, chomik to tylko zwierzak, który kieruje się instynktem. Jeśli czuje zagrożenie albo ucieka, albo udaje padlinę. Ewidentnie widać, że ten twój wybrał opcję numer jeden, bo miał jeszcze na tyle werwy, aby zwiać –
mówiła już lekko niewyraźnie, po czym wzięła soczysty łyk czystej.
- Szkoda, że nie miał na tyle jaj, żeby podać powód swojej ucieczki – parsknęłam z napojem w ustach – czyżbym zagłaskała drania? Przekarmiła? – oparłam głowę o ramię Młodej i patrzyłam na nią nieco smutnym wzrokiem.
- Justyna to nie tak, widocznie twój chomik nie dorósł do tego, aby pozostać w jednej klatce z drugim chomikiem. I szczerze zastanów się czy powinnaś z nim być – i tu Młoda miała rację.
Mój chomik uciekł, to znaczy mój facet, ale przecież nie rozstaliśmy się jeszcze. To była próba, nie lada próba, ale nie umiałam przewidzieć jej końca.
21
- Wypijmy za błędy - krzyknęłam celując koślawo w foto mojego chomika, ale balon wyśliznął mi się z rąk i wylądował
na moich kolanach. Parsknęłyśmy śmiechem.
Młoda chwyciła moja buzię w dłonie i lekko zalatującym oddechem powiedziała mi prosto w twarz najszczerszą radę, jaką potrafiła mi dać, będąc w tym stanie – Tylko nie dzwoń do niego, dasz radę. Lepiej nie mieć wcale chomika, niż mieć go na głowie.
- Dobrze prawisz, kobieto – tymi słowami podziękowałam jej najbardziej poważnie, jak umiałam w tej chwili. Tańczyłyśmy potem na masce hondy. Zaliczyłam przy tym niezły upadek na pośladki (Poczułam go dopiero kolejnego dnia. Ajć!) Nawet nie pamiętam jak, gdzie i o której godzinie zasnęłam.
Rano po przebudzeniu płakałam. Byłam sama, a telefon milczał. Młoda pewnie jeszcze odsypiała u siebie w domu.
Czułam się źle. Jakoś dawałam radę - nie zadzwoniłam. Dziś mijał tydzień i dziś miało się wszystko zmienić.
Wieczorem zjawił się chomik.
Leżałam sobie właśnie na starej kanapie przed telewizorem, kiedy usłyszałam dźwięk klucza wkładanego do 22
zamka drzwi. To był on. Od razu usiadłam i odruchowo zaczęłam przeczesywać włosy i pocierać dłońmi o spodnie. Nie wiedziałam, jak mam na niego patrzeć. Ale plan miałam już obmyślony. Wszedł, jeszcze nie zdążył zdjąć czapki, a ja już ruszyłam do akcji:
- Myślałam o nas. I wiesz.. - z lekkim zawahaniem zrobiłam krótką przerwę - doszłam do wniosku, że nie dojrzeliśmy do mieszkania razem – starałam się utrzymać kamienny wyraz twarzy i nie rozpłakać się. Kochałam go bardzo, a słowa, które przed chwilą do niego powiedziałam, cięły moje gardło niczym żyletki. Nie wspominając o sercu. Wyraźnie był zaskoczony.
Napuszył się jak paw. Z pewnością nie spodziewał się „takiego”
przywitania, bo sama przyzwyczaiłam go do tego, że za bardzo nie musiał się starać. I się zaczęło
- Co?! – wykrzyknął – co mówisz? - stał jak wryty, dłonie miał
otwarte, żyły nabrzmiałe.
- To, co słyszałeś – odpowiedziałam najspokojniej jak tylko umiałam. Miałam nadzieję, że nie widać jak cała drżę - nie możemy mieszkać razem, tak nie może być, jak teraz było –
uzupełniłam pocierając dłonią o dłoń. Nie, nie rzucałam go, 23
podałam jedynie swoje zastrzeżenia, co do naszego związku.
Ale chyba źle to odebrał
- Tak! Tak! – wykrzykiwał. Zaczął nerwowo chodzić po mieszkaniu i rzucać mi ogniste spojrzenia – to w takim razie koniec! Słyszysz, koniec z nami!! – darł się i chodził w tę i z powrotem, jakby czegoś szukał. Przestraszyłam się, ale brnęłam w zaparte.
- Skoro tak uważasz, to w takim razie koniec – zrobiłam krótką pauzę na przemyślenia, bo teraz ja byłam zaskoczona, że on tak łatwo chce zakończyć to, co było między nami. Jednocześnie nie chciałam robić czegoś na przekór sobie. Myślałam, że moja uwaga o wspólnym mieszkaniu zmobilizuje go do walki, jakiejś próby zmiany, ale czegoś takiego zupełnie nie brałam pod uwagę.
- A co z moimi pieniędzmi?!- wykrzyczał. Od jakiegoś czasu próbowaliśmy razem kręcić jakiś biznes i wyłożył na niego swoje oszczędności – Teraz oddam ci tyle, ile mam – poszłam do drugiego pokoju, przyciasnej sypialni, w której ledwo mieściło się rozkładane łóżko i jedna, stara, powycierana już szafka nocna. Przyniosłam w gotówce połowę tego, co włożył
24
do biznesu – Resztę oddam ci jak najszybciej - położyłam pieniądze na stole i odsunęłam się. Starałam się nie patrzeć mu w oczy.
Stał nieruchomo, zamurowany totalnie, patrzył na mnie, a oczy robiły mu się coraz większe. Zapanowała nieprzyjemna cisza. Chyba docierało do niego to, co mu przed chwilą powiedziałam. Myślę, że nie wierzył, że stać nie na ten krok. To był już koniec.
Po chwili rzucił mi się do kolan, zaczął je ściskać sam klęcząc. Całował moje kolana i mówił:
- Przepraszam, przepraszam, kocham cię, nie zostawiaj mnie, nie chcę się z tobą rozstawać, przepraszam – to był słowospad, dosłownie wodospad słów i pocałunków. Tulił mnie ze łzami w oczach, dotykał gorącymi, spoconymi dłońmi moich rąk, nóg, stóp, twarzy, włosów. Tak jakby nagle z chłopaka stał się dojrzałym mężczyzną. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Ale musiałam postawić swoje warunki
- Skoro tak, to za pół roku ma być ślub. Nie może być tak jak było,
nie
mogę
żyć
w
niepewności.
Potrzebuję
odpowiedzialnego chomika, przejęzyczyłam się, to znaczy 25
faceta – zgodził się od razu. Wybaczyłam mu i oddałam pocałunki. Byłam szczęśliwa. Udało mi się przetrwać i wygrałam tę bitwę. Kolejnego dnia zaczęłam planować nasze wesele.
*
Dwa tygodnie przed ślubem wzięło mnie na natrętne rozmyślanie o tym, co już nie długo miałam zamiar zrobić. Czy nie popełniam błędu? Czy na pewno robię dobrze? Czy to ten jeden jedyny, któremu chcę oddać całe swoje życie…? Już sama nie wiem. Gubię się w swoich myślach. Czyżbym zapomniała, że każda z nas chce być królową, księżniczką, jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną i niezastąpioną? Każda z nas szuka, przebiera, całuje mnóstwo żab (jeżeli ma taka możliwość), aby wreszcie wybrać jedną z nich, która nigdy tak naprawdę pozostanie żabą i nigdy nie zmieni się w księcia. A my w to wierzymy, dlatego baby są głupie. Baby, a nie kobiety. Babami stajemy się już po wszystkim, po ceremonii, po uroczystym tak, po przebraniu sterty pieluch i wielu nieprzespanych nocach.
Widzimy w tym sens, staramy się. Staramy się wierzyć, że to jest ten sens, za którym goniłyśmy, odkąd byłyśmy 26
niewinnymi głuptaskami. Sens przytakiwania, akceptowany przez same kobiety, niespełnione księżniczki, pełne emocji, rozterek, przeciwieństw. Przecież każda z nich chciała być królową, a staje się babą. I do tego głupią, bo ślepo wierzy aż do końca, że jeszcze nadejdzie cud przemienienia. Czy rzeczywiście tak mijają najlepsze lata naszego życia? Z tą rozterką zasnęłam w swoim ulubionym fotelu.
*
Patrzę na małe dziewczynki, małe dziwki, jak zwykła je nazywać moja Ciotka, która mieszkając na zachodzie, o dwie dekady wcześniej od polskiego społeczeństwa doświadczyła potworności konsumpcjonizmu, wżerającego się w młode, nieświadome ciałka bezwzględnie wbijając w nie swoje łapczywe szpony.
- Małe dziwki, miniaturki swoich matek - powtarzała Ciotka -
obcasiki, spódniczka… Wyobraź sobie taką sytuację -
opowiadała:
- Nie, moje dziecko nie mogło tego zrobić! - Wrzeszczała wredna Arabka (Ciotka lubiła wczuć się w sytuację i robiła to 27
bezbłędnie, naśladując dziki wzrok tej kobiety i zamaszyste ruchy rękami).
- Jak nie mogło, jak zrobiło, proszę spojrzeć - i wtedy Ciotka pokazuje mi jak skierowała palec wskazujący na podartą spódniczkę innej małej dziwki. Arabka zrobiła wielkie oczy.
- Niemożliwe! Moje dziecko jest bardzo dobrze wychowane, wręcz idealne (tak, jak reklama francuskich perfum od Chanel), dobre (jak cukier psujący zęby), i pani nie ma prawa jej oskarżać! Ta mała kłamie! - Zrobiła przy tym kilka zamaszystych ruchów rękoma, aż Ciotka musiała się odsunąć (tak mówiła…) cóż, nie mogła za wiele więcej powiedzieć, bo i jej nie raz „dostało się” za nietutejszy akcent. Paranoja.
- Tak, wszyscy kłamią - powtarzała pod nosem Ciotka –
Niestety w dzisiejszych czasach nauczyciele nie mogą za wiele zrobić w relacji z uczniami, bo brak im siły przebicia oraz autorytetu, stale sprawnie osłabianego nowymi, wciąż mnożącymi się trendami wychowania. Nauczyciel się nie liczy, a zwłaszcza jak jest nim kobieta (czytaj: głupia baba) - zrobiła krótką pauzę i spojrzała w dal, jakby na kogoś czekała. Zaraz wzrok jej rozbłysnął,
28
- Ale wiesz, bycie obcokrajowcem ma też i swoje dobre strony.
Na przykład, kiedy czasem moja klasa mnie wkurza ja, z najpiękniejszym uśmiechem, na jaki mnie stać, mówię do tych dzieci po polsku – wy głupie debile, wasze główki są tak puste, jak bęben Rolingstonesów. Wtedy ciekawe dzieci pytają mnie, co do nich powiedziałam, a ja na to - że jesteście moją najlepszą klasą i bardzo wszystkich lubię – zawadiacki uśmiech zagościł
w kąciku jej ust.
- Uwierz, to mi daje przez chwilę uczucie czystej satysfakcji –
powiedziała roześmiana Ciotka - A w sumie to mi i tak już czasem wszystko jedno. Co roku obcinają mi przyszłą emeryturę, to ja mogę czasem pogadać sobie na lekcji po polsku. I od razu mi lepiej.
- Co ty powiesz, niezły z ciebie gagatek ciocia – lekko w szoku spojrzałam na nią i obie się roześmiałyśmy. Próbowałam sobie to wyobrazić i wprost nie mogłam się nie śmiać. Trzeba przyznać, ma babka ikrę, a może po prostu ma już dosyć bycia głupia babą.
Tak się zastanawiam, czy te małe dziwki też staną się głupimi babami? Hmm, chyba nie, bo od zarania dziejów dziwki 29
są na topie. Zwłaszcza teraz. Ta z tym, tamta z tamtym, kolejny rozwód, wymiana partnerów. Ale jest świetna, wyzwolona i piękna! Niczym królowa życia! Głupie są tylko te, które siedzą cicho w domu, przy mężu. Te królowymi życia nie zostaną, co najwyżej królowymi domowych pieleszy. Ale co tam, bywają lepsze i gorsze dni. Dziś jest ten lepszy – widziałam się z Elwirą. A kiedy spotykam się z Elwirą wszystko jest takie inne.
Nie, dalej jesteśmy głupimi babami, choć usilnie staramy się nawzajem przekonać, że tak nie jest, że właściwie ma być jak jest, i że to jest ok, a my robimy, co w naszej mocy, by choć przez chwilę poczuć się znów jak księżniczki. Nie raz próbowałyśmy rozkminić ten temat. Tego dnia również.
- Cześć Elwirko kochana - rzucam od drzwi - Co słychać? –
Elwira lekko zakręcona (co jej się nierzadko zdarza) i lekko rozczochrana (co zdarza jej się tak samo często) otwiera drzwi na oścież, a spod nóg wylatuje na mnie jej pies. Wielki, kudłaty, 40 kilogramowy owczarek.
- Kurwa, Czaruś, tylko mi w tyłek nie wjedź – odpalam swoje drugie zdanie zaraz po przywitaniu przyjaciółki i mówię do niej chwiejąc się na nogach - kiedy wychowasz tego pchlarza?
Przecież zna mnie od lat, a nadal skacze do mnie jak do obcego.
30
- Kochana sorry za szczerość, ale przecież wiesz, że on tak reaguje tylko na głupie baby, czyli na umęczone życiem mężatki, niemające sił na jakikolwiek protest nawet wobec psa -
mówiła patrząc na mnie tym swoim zagubionym wzrokiem, próbując jednocześnie doprowadzić do ładu swoją nadto odrośniętą fryzurę - to może opowiesz mi o wypadzie do Tajlandii na rozluźnienie? Choć zaparzę ci twojej ukochanej herbaty.
- Ty to wiesz, jak mnie rozbroić, jestem twoja - z uśmiechem oklapnęłam najdelikatniej, jak potrafiłam na bordowy fotel z uszami. Tak, to była moja miejscówka na wypad do Tajlandii wprost z salonu mojej przyjaciółki. Elwira przyczłapała powoli w sowich pluszowych kapciach kotkach i rozsiadła się obok mnie w drugiej ostoi spokoju, jaką był czarny pluszowy szezlong.
- Ach Tajlandia – powtórzyła za mną rozmarzonym głosem
-Acha…- zawtórowałam – i wszystko jasne, zaśmiałyśmy się.
- Tylko mi tu nie zaczynaj znów z tymi cudzoziemcami w białych spodenkach – bojowo zaczęła Elwira – w pracy mam ich naprawdę dość. No, może jeszcze nie miałam nikogo z 31
Tajlandii, ale ci, z którymi dotychczas miałam do czynienia naprawdę niczym się nie różnią od naszych polskich szaraczków
- popatrzyła na mnie znad kubka. Jej zielone oczy były wesołe.
- A weź spadaj, czy musisz psuć mi moją ciężko wypracowaną wizję, opitą litrami nie taniej Dilmah? To dzięki niej jeszcze żyję – mówiłam dość poważnie puszczając do niej oko – to na razie mój jedyny, działający sposób na zapomnienie o byciu głupia babą.
- Fakt, to trudne zadanie. Mąż nie ma czasu, dzieci nie słuchają, a na karku dwa etaty plus trzeci w domu – zapanowała krótka cisza. To była nasza rzeczywistość. Elwira przerwała ciszę cichym, zamyślonym tonem:
- Łapię się na tym, że rzeczywistość totalnie mnie pochłania.
Jakby mnie już nie było, jakbym nie panowała nad nią.-
Mieszała łyżeczką uderzając o ścianki kubka, zapatrzona w ścianę.
- Ja też nie raz się tak czułam i doszłam do wniosku, że nie ja panuję nad życie, ale ono nade mną. Skoro nade mną panuje, to ja zależę od niego. Jak to dziwnie brzmi… Wciąż żyję jakimś złudzeniem. Czy ty też masz takie wrażenie o sobie? - zapytała, 32
ale w tej samej chwili wszedł do mieszkania jej mąż i na tym skończyły się nasze rozważania.
*
- Hej Justyna - słyszę w słuchawce spokojny, melodyjny głos młodszej siostry i od razu wchodzę na inny poziom, poziom uspokojenia.
- No hejka- odpowiadam żywo.
- Wiesz, czytałam jedną z tych książek, które mi pożyczyłaś i wyczytałam w niej, że życie jest jak brudnopis. Zapisujesz w nim różne rzeczy, sytuacje, zdarzenia, i co jakiś czas wymazujesz to, co ci nie pasowało na coś lepszego, że w każdej chwili możesz poprawić swoje życie i tym samym próbować aż do końca nadać mu lepszy kształt, wyraz. Czy aby na pewno?
Jak Ty myślisz Sjestra, hm?
- Próbowałam sobie to wyobrazić, kiedy czytałam książkę.
Umieściłam w tym swoim wyimaginowanym brudnopisie swoje teraźniejsze życie, i wiesz, dla mnie ono nie ma możliwości być brudnopisem. No bo jak do cholery wymazać przeszłość? Ten brudnopis, to dla mnie kłamstwo życia.
33
- Dlaczego tak się tym przejmujesz, olej to – Młoda jak zwykle na lajciku podchodziła do poważnych spraw.
- Widzisz, nawet czytając lekką książkę nie umiem uciec od analiz. Moje życie to wieczna analiza. Może dlatego nie zdałam prawka tyle razy – głupkowato się zaśmiałam, chcąc odwrócić uwagę od zakłopotania.
- Znowu zaczynasz stękanie siostro – Młoda zawsze umiała wyczuć mój nastrój - Lepiej powiedz, co na obiad pichcisz? Bo ja chyba zrobię dziś łazanki, nic mi się nie chce, a z tym mało roboty. Niech żrą.
- A ty tam prosiaki masz, haha? – zapytałam kąśliwie.
- Taa, dwa knury, ha ha!
- To powinni wszystko zeżreć skoro knury, ha ha.
- Oby, bo jak nie, to jutro dietka - wesoły konwers trwał.
- No to se pożartowałyśmy. Humorek lepszy można wracać do obowiązków. To buziaki, kończę, bo właśnie dzwoni domofon.
- Okej, do później.
- Narcyza!
34
-No Narcyza!
*
A z Narcyzą to było tak…Moja babcia, już wtedy po osiemdziesiątce, dostawała systematycznie pocztę od swojej przyjaciółki z dzieciństwa, Narcyzy. Jednego dnia przyszła właśnie do niej kartka od Narcyzy i babcia poprosiła, żebym jej przeczytała treść. No więc ja biorę kartkę w dłoń i czytam: Kochana Zosiu,
Jak Twoje zdrowie? Czy jeszcze sama czytasz i piszesz? Jamieszkam sama, nogi dają mi się we znaki. Co u Dorotki i jejdzieci? Pozdrawiam Cię
Nara pa
Hmm, powtórzyłam raz jeszcze „Nara pa??”. Nie byłam pewna czy dobrze zrozumiałam.
- Czy taka stara babka żegna się Nara pa - spytałam siostry?
Wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać. Po chwili wybuchłam śmiechem.
35
- Ty, to nie „Nara pa” tylko NARCYZA!!! Starsza pani po prostu napisała swoje imię dość niewyraźnie i podzielone na dwie części.
- Nie wierze kurwa- rżała moja siostra wyrywając mi kartkę z ręki - daj zobaczyć! Rzeczywiście! - I w jednej chwili obydwie pokładałyśmy się ze śmiechu, wyobrażając sobie, jak stara, poczciwa Narcyza, koleżanka naszej babci zza Buga, w jednej sekundzie stała się Naracyza vel „Nara Pa” joł joł.
- Taką to na melanżyk można zaprosić - skwitowała moja młodsza Sjestra.
- Oj tam dziewczyny, dajcie spokój - przerwała lekko zdenerwowana babcia, po czym wkroczyła z jednym ze swoich rosyjskich powiedzonek - oddajcie mi kartkę i poszły won!
To poszłyśmy.
*
Często śni mi się Paryż. Dawno tam nie byłam. Śni mi się, że jadę metrem lub chodzę sobie ulicami koło Luwru, alejami Champs Elysees. Sama. Chciałabym tam znów pojechać sama, spacerować, obserwować ludzi i ich życie, poczuć inne 36
zapachy, rytm życia i przede wszystkim zobaczyć piękno wylewające się zewsząd, jak z przepełnionej czary.
Głowa kobiety jest jak jej torebka, może dlatego tak siedzi we mnie ten Paryż? Jak niejedna mała rzecz, która wala się po torebce i jest na tyle mała i niegroźna, że przeoczam jej obecność pozwalając nieświadomie, by tkwiła w jakimś zakamarku. - Może się jeszcze kiedyś na coś się nada? A niech sobie będzie, kiedyś zrobię remanent torebki to ją najwyżej wywalę. Teraz nie mam czasu - Tłumaczę sama sobie.
Paryż sam w sobie nie jest niczym błahym, jednak jego wspomnienie, choć nadal gdzieś tętni i próbuje przebić się przez szarą rzeczywistość, zostaje stłamszone, ukryte innymi bibelotami mojej torebki – głowy. To wspomnienie przypomina mi o wolności i o czasach niewinnego głuptaska.
Pamiętam, jak byłam tam jako dziewiętnastolatka. Zaraz po średniej szkole i po tym jak nie dostałam się na studia (bo babcia twierdziła, że nikt mi nie pomoże i nie da pieniędzy na życie na studiach, bo tu w domu bieda i lepiej trzeba było iść do technikum, żeby potem szybko dostać pracę, a nie jakieś tam liceum i wymysły, na które nie stać nikogo. Skoro tak to nie 37
pojechałam na egzaminy do wymarzonej szkoły na wymarzony kierunek kulturoznawstwo), moja Ciotka załatwiła mi pracę na winobraniu na południu Francji (a to zupełnie inna historia). Po okresie pracy zostałam jeszcze u niej, bo i tak nie miałam ani szkoły, ani pracy, więc Ciotka chcąc mi jakoś pomóc pogadała z koleżankami tu i tam i załatwiła mi pracę w Anglii (znałam dobrze język angielski). Polska nie była jeszcze wtedy w UE, więc ryzyko wyjazdu do Anglii było niemałe ze względu na kontrole osób wjeżdżających.
Pojechałam. I ziścił się najczarniejszy scenariusz. W
Dover na odprawie, po krótkiej rozmowie z celnikiem zaczęła się moja przygoda.
- Who do You want visit In GB?- usłyszałam z typowym brytyjskim akcentem.
– My family - starałam się odpowiadać jak najbardziej naturalnie, jednak emocje czułam ogromne.
- What do You want to see there? - pytał nadal celnik.
– Just visit my family and see some places in London - ale on ciagnał dalej.
38
– Oh yes? So what do You want to see In London? – padło pytanie.
– Hmm, Big Ben, Backingham Palace, British Museum-wyliczałam najbardziej znane miejscówki w Londynie, które pierwsze przyszły mi do głowy.
- Ok, let’s call to Your family - jego ton wydawał się być dość przyjazny.
I to był koniec mojego pobytu w Anglii. Za Chiny nie mogli dodzwonić się do osób, które na mnie czekały, a które tymczasowo miały być „moją rodziną” (jak się później okazało pomyliłam jedną cyfrę w numerze telefonu do „rodzinki” i to był powód ich podejrzeń!) Głupia baba ze mnie. Więc wzięto mnie na self control do osobnego pomieszczenia. Potem na dokładny wywiad w małym pomieszczeniu bez okien i klamek (sic!). Jesteś kryminalistką, mówiłam w myślach sama do siebie, śmiejąc się ironicznie. Przesłuchujący mnie funkcjonariusz znalazł w mojej torbie notes, w którym miałam zapisane różne numery telefonów. Dokładnie im się przyglądał i pytał o każdy.
Potem skupił się na wewnętrznym wybrzuszeniu okładki notesu.
Niecierpliwie wsadził przygrube palce do małego otworu, z 39
którego wyjął prezerwatywę. Zrobił zdziwioną minę i burknął
coś z wyraźnym brytyjskim akcentem. Ja z ledwością powstrzymywałam śmiech, bo w ogóle o niej nie pamiętałam.
Pytania mnożyły się i mnożyły, kazano mi się rozebrać do bielizny, mój bagaż zabrano i spakowano w czarny foliowy wór (walizka ciężka jak cholera, od słoików pełnych jedzenia, jakie przygotowała mi mama), paszport zabrano, zalokowano w kopertę i po jakimś czasie zakazano wjazdu do GB). Z mojego autokaru cofnięto także Monikę i Agnieszką, kuzynki z Sochaczewa. Zgadałyśmy się po przesłuchaniu i od tej chwili trzymałyśmy się razem. Było mi raźniej. Przesiedziałyśmy całą noc w jakimś pomieszczeniu z Turkami i Arabami. Był strach.
Ale co mogłyśmy zrobić? Moja angielska przygoda właśnie się skończyła.
Rano zawieziono nas na sygnałach, w zamkniętym, oznakowanym aucie z kratami w oknie, na pierwszy prom powrotny do Calais we Francji. Scena niczym z filmu. A my śmiałyśmy się jak głupie, bo sytuacja była co najmniej głupia.
W porcie Calais zatrzęsienie Polaków. Ludzie spali i siedzieli gdzie się da. Jak się potem okazało, ich także cofnięto z 40
poprzedniego autokaru, zmierzającego do upragnionego celu nas wszystkich. Z naszego autokaru cofnięto tylko mnie, Agę i Monikę. Z tego zaś, prawie cały skład. To, co się działo w Calais, to była chamówa totalna.
– Kurwa, daj zajarać - słyszałam, obok zaś ktoś sikał w kącie.
Myślałam, że się porzygam. Czułam się prawie jak w ojczyźnie.
- Kurwa, co to ma być - powiedziałam bardzo zniesmaczona w stronę Moni i Agi.
- To nasi kochani rodacy w całej swojej krasie - skwitowała ironicznie Monika, wskazując głową na gościa, śpiącego na ławce z butelką piwa.
- Wyjechałyśmy z gówna i trafiłyśmy w jeszcze większe gówno
- dodała Agnieszka, rozglądając się na boki. Polusów było pełno w każdym kącie. Nie było wystarczająco miejsca, żeby wszyscy mogli usiąść, więc spali i siedzieli na nieczystej podłodze. Ten widok był smutny i odpychający zarazem.
- A panienki to skąd są? - Przywalił się jakiś nieświeży amant.
- We don’t understand - rzuciła szybko Aga. O dziwo poskutkowało, bo koleś zluzował i odszedł.
41
- Chodźmy poszukać jakiejś łazienki, bo pomału zajeżdża od nas jak od tego gościa - powiedziałam do dziewczyn i ruszyłyśmy na podbój portu. Szczęśliwym trafem łazienka miała dwa
prysznice. Jedyny pozytyw całej tej przygody.
Zakluczyłyśmy drzwi zewnętrzne, pootwierałyśmy walizki i pobudzone niepohamowanym śmiechem wskoczyłyśmy pod ciepły strumień wody. Śmiech, który nas ogarnął był w rzeczywistości wyrazem totalnej bezsiły, zawodu i poczucia straty.
- Nawet nie dali nam zobaczyć wybrzeża - powiedziała Monika z nostalgią, wycierając ręcznikiem swoje ciemne, długie włosy.
- Za to widziałyśmy kilka fajnych cel - rzuciła sarkastycznie Agnieszka.
- Bezcenne - dodałam próbując zachować powagę, ale w tym samym momencie parsknęłyśmy śmiechem, aż tusz do rzęs wypadł mi z dłoni. Całe pomieszczenie było już wilgotne od pary. Siedziałyśmy tam od ponad godziny. Co chwile ktoś pukał
do drzwi, ale my nawet nie zwracałyśmy na to uwagi. Cofnęli nas, zabrali szansę na lepsze jutro, zmarnowali nasz czas, pieniądze, no i słoiki od mamy. Tego nie wybaczę im nigdy.
42
Poczułyśmy się ciut lepiej ze świeżym odzieniem i bezbłędnym make up’em. Nie ma się co oszukiwać, moralnie to była porażka.
Pakowałyśmy już swoje ręczniki, kiedy okazało się, że jeden z kranów przy umywalce nie chciał się zakręcić. Woda leciała z niego na maxa.
- Kurde, co teraz, co teraz laski, zaraz zaleje łazienkę! -
Krzyknęłam do kuzynek, próbując zakręcić kurek.
- Dobra spadamy stąd, póki nikogo nie ma pod drzwiami - Dała komendę Agnieszka. Na raz wepchałyśmy się w drzwi, wypadając z walizkami w rękach wprost na główny korytarz i robiąc przy tym niemały raban. Przez kilka minut ludzie obserwowali nas z ciekawością. Potem mogłyśmy już odsapnąć.
- I co teraz robimy?- Niepewnie zapytała Agnieszka. Paliła kolejnego papierosa. Ogień dał jej kręcący się koło nas chłopak, mniej więcej w naszym wieku. Ludzie tłoczyli się na korytarzu niczym robaki pełzające bez celu. Stali w małych grupkach drwiąc głośno z zaistniałego stanu rzeczy. Jakby w ogóle nie zależało im na wjeździe na wyspy. Podśmiechiwali się ze strażników portu i z napotykanych Anglików. Koczowali w 43