Akademia uroków. Lekcja 3. Tajemnice bywają śmiertelne - Ellen Stellar - ebook

Akademia uroków. Lekcja 3. Tajemnice bywają śmiertelne ebook

Ellen Stellar

4,7

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Bohaterowie Akademii powracają, by zmierzyć się z kolejnym nieznanym zjawiskiem – ktoś odkrył jak wzmacniać wszystkie uroki tak, że nawet Rian Tier, Pierwszy Miecz Imperium, nie jest w stanie ich zdjąć. Co więcej, ów tajemniczy ktoś rzuca nieznany urok na samego lorda-dyrektora!

Przed dzielną adeptką Akademii Uroków kolejne wyzwania! Musi zmierzyć się nie tylko z nowym, tajemniczym zjawiskiem, ale i z własnym narzeczonym.

Może byłoby to mniej skomplikowane, gdyby nie przeszkadzała w tym przyszła teściowa, lady Monstrum, starająca się za wszelką cenę zrobić z młodej adeptki kandydatkę na żonę godną jej syna.

Dołóżmy do tego różowe majteczki lorda Ellochara, mącące w głowie nawet najodporniejszym czytelniczkom, i Syna Imperatora, który ni stąd, ni zowąd postanawia uczynić z Deyki swoją narzeczoną, czym doprowadza swego kuzyna do szału.

Trzecia część Akademii Uroków dostarczy Wam wielu wrażeń i sprawi, że z wypiekami na twarzy będziecie obserwować pojedynek Deyi i lady Tier. Która z pań postawi na swoim? Odpowiedzi znajdziecie na kartach Lekcji trzeciej: Tajemnice bywają śmiertelne.

Przygotujcie się na salwy śmiechu, niespodziewane zwroty akcji i nieprzerwaną lekturę. Tej książki nie będziecie mogły odłożyć ani na moment!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (41 ocen)
30
10
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ulcia1616

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny tom, czekam na ciąg dalszy 😉
10
SylwiaKam

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham! po prostu kocham tą serię. Już nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Polecam z całego serca 😍🤎🤎🤎
10
Sysolek

Dobrze spędzony czas

chyba najmniej wciągająca z dotychczasowych, ale warta przeczytania.
00
kciska

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu uwielbiam całą serię! Kolejny tom potrzebny na JUŻ!!!
00
justa87

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serię, polecam z calego ❤️
00

Popularność




AKA­DE­MIA URO­KÓW

AKADEMIA UROKÓWLekcja 3. Tajemnice bywają śmiertelne

Tytuł oryginału:АКАДЕМИЯ ПРОКЛЯТИЙУрок 3. Тайны бывают смертельными

Copyright © by Ellen Stellar

Polish edition © by Wing Person 2025

Wydanie I

ISBN: 978-83-972711-1-1

Przekład z języka rosyjskiego:Agnieszka Papaj-Żołyńska

Redakcja: Karolina Brzuchalska

Korekta: Georgina Szelejewska

Projekt okładki: Piotr Sokołowski

Opracowanie graficzne i skład: Mariusz Bieniek – Pracownia Inicjał

Konwersja: Mateusz Cichosz (@magik.od.skladu.ksiazek)

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydawnictwo Wing Person

[email protected]

www.wingperson.pl

El­len Stel­lar

AKA­DE­MIAURO­KÓW

Lek­cja 3

Ta­jem­nice by­wają śmier­telne

Prze­ło­żyła Agnieszka Pa­paj-Żo­łyń­ska

Lek­cja druga: Nie wplą­tuj się w po­dej­rzane śledz­twa

Stresz­cze­nie

Po za­ska­ku­ją­cych (szcze­gól­nie dla głów­nej za­in­te­re­so­wa­nej) oświad­czy­nach ma­gi­stra Tiera, Deya robi wszystko, co w jej mocy, by od­su­nąć w cza­sie ry­chłe za­mąż­pój­ście. Lord Tier ma jed­nak inne plany… A jak wiemy, cier­pli­wość nie jest jego naj­moc­niej­szą stroną.

Na do­miar złego do za­sy­pa­nego śnie­giem Ar­damu przy­bywa z mi­sją ma­teczka, wy­nio­sła i dumna lady Tier, piesz­czo­tli­wie na­zwana przez Deyę lady Mon­strum. Przy­szła te­ściowa nie jest za­chwy­cona wy­branką swo­jego syna. Wspólny obiad za­po­znaw­czy w re­stau­ra­cji Złoty Fe­niks koń­czy się awan­turą, pod­czas któ­rej Deya zrywa za­rę­czyny i ucieka. Oka­zuje się jed­nak, że ma­gia pier­ścionka za­rę­czy­no­wego, który otrzy­mała od lorda-dy­rek­tora, zo­stała już ak­ty­wo­wana i żadna z dam nie ma na nią wpływu.

W mię­dzy­cza­sie nasi dzielni de­tek­tywi – Deya i Ju­rao – otwie­rają biuro w cen­trum Ar­damu, za­czy­nają roz­wią­zy­wać pierw­sze sprawy i oczy­wi­ście nie­mal od razu wplą­tują się w aferę kry­mi­nalną.

Pod­czas mi­sji Straży Noc­nej w mia­steczku Rra­dak an­ga­żują się w sprawę z udzia­łem trol­lich na­jem­ni­ków (zna­nych z Lek­cji pierw­szej Aka­de­mii Uro­ków). Od­naj­dują też za­gi­nio­nego mi­strza ar­te­fak­tów, Arso Nkera, który po­da­ro­wuje Deyi ta­jem­ni­czy me­da­lion – je­den z za­gi­nio­nych ar­te­fak­tów rodu Tier, wy­kra­dziony ze skarbca Im­pe­ra­tora.

Mistrz Nker przy­wią­zuje do aury adeptki rów­nież inny ar­te­fakt – Du­cha Zło­tego Smoka, który po­ja­wia się w ży­ciu dziew­czyny pod po­sta­cią ru­dego, za­bie­dzo­nego kotka. Deya przy­gar­nia przy­błędę i za­biera go ze sobą do Aka­de­mii, czym spro­wa­dza na sie­bie liczne kło­poty.

Ko­lejne sprawy biura de­tek­ty­wi­stycz­nego De­Jure są rów­nie spek­ta­ku­larne. Jedno ze śledztw koń­czy się na­wet bru­tal­nym mor­der­stwem klienta, sza­now­nego gnoma Rutty. Pod­czas prze­szu­ki­wa­nia miej­sca zbrodni Deya i Ju­rao od­kry­wają ko­lejny ar­te­fakt rodu Tier oraz ta­jem­ni­czą ta­bliczkę z in­skryp­cją w nie­zna­nym im ję­zyku.

Do­dat­kowo sen z oczu Deyi spę­dzają re­la­cje z przy­szłym mał­żon­kiem, a wi­sio­rek po­da­ro­wany jej przez mi­strza Arso Nkera staje się po­wo­dem burz­li­wej kłótni mię­dzy na­rze­czo­nymi. Nie pierw­szej i zde­cy­do­wa­nie nie ostat­niej. Pod­czas nie­pla­no­wa­nej wi­zyty w pa­ła­co­wej bi­blio­tece Deya po­znaje na­stępcę tronu, księ­cia Dar­ga­na­sha, który bar­dzo szybko traci głowę dla jej wiel­kich brą­zo­wych oczu i wło­sów w ko­lo­rze doj­rza­łej wi­śni.

Lady Mon­strum w końcu ka­pi­tu­luje przed sta­ro­żytną ma­gią i uznaje za­rę­czyny Deyi ze swoim sy­nem. Nie za­mie­rza jed­nak ani na chwilę usu­nąć się w cień, o nie! Pierw­sza Dama Im­pe­rium do­maga się, aby przy­szła sy­nowa od­wie­dziła ją w sto­licy i po­zwo­liła się wpro­wa­dzić w taj­niki dwor­skiej ety­kiety.

Co z tego wy­nik­nie? Czy Deya po­ra­dzi so­bie z wy­ma­ga­jącą te­ściową? Jak za­koń­czy się wi­zyta adeptki w ro­dzin­nym Za­grze­biu? I z ja­kim ta­jem­ni­czym uro­kiem zmie­rzą się tym ra­zem nasi ­dzielni de­tek­tywi? Od­po­wie­dzi szu­kaj­cie w Lek­cji trze­ciej: Ta­jem­nice by­wają śmier­telne!

Adeptko Riate!

De­li­kat­nie wi­bru­jący głos dy­rek­tora na­szej uczelni spra­wia, że cała drżę i za­mie­ram w pół kroku. Na­wia­sem mó­wiąc, drżą rów­nież szyby we wszyst­kich oknach.

– Ocze­kuję wy­ja­śnień! – Lord Rian Tier, ma­gi­ster czar­nej ma­gii, sio­strze­niec Im­pe­ra­tora, Pierw­szy Miecz Im­pe­rium i czło­nek Or­deru Nie­śmier­tel­nych świ­druje mnie oczami ciem­nymi jak Ot­chłań Bez­denna. Wcale nie ocze­kuje wy­ja­śnień, o nie! On ich wręcz żąda!

Wzdy­cham bez­gło­śnie i usi­łuję zna­leźć sen­sowną od­po­wiedź.

– Tak wy­szło…

W sztuce ko­mu­ni­ka­cji osią­gnę­łam mi­strzo­stwo, bez dwóch zdań.

Na­gle za ple­cami ma­gi­stra otwie­rają się drzwi. Lord-dy­rek­tor od­wraca się gwał­tow­nie i wbija wście­kłe spoj­rze­nie w sa­mo­bójcę, który ośmie­lił się prze­rwać na­szą roz­mowę. To mistrz Gort, miej­scowy ko­wal, do­brze zbu­do­wany mło­dzie­niec o sze­ro­kich ra­mio­nach i kwa­dra­to­wej szczęce. Męż­czy­zna naj­wy­raź­niej nie zdaje so­bie sprawy, że za chwilę może po­że­gnać się z ży­ciem. Wręcz prze­ciw­nie, robi krok do przodu, sku­tecz­nie igno­ru­jąc spoj­rze­nie roz­ju­szo­nego ma­gi­stra.

– Pan wy­ba­czy, sza­nowny dy­rek­to­rze – od­zywa się tu­bal­nym gło­sem – ale nie ży­czę so­bie, aby prze­by­wał pan sam na sam z moją na­rze­czoną i to w jej sy­pialni.

Krążą słu­chy, że mistrz Gort go­łymi rę­kami wy­gina pod­kowy i wy­kuwa mie­cze dwu­ręczne, ale in­tu­icja pod­po­wiada mi, że w star­ciu z lor­dem Tie­rem nie ma naj­mniej­szych szans.

– Twoją na­rze­czoną?! – W jed­nej chwili cała uwaga Riana sku­pia się na nie­szczę­snym męż­czyź­nie.

– Moją! – Ko­wal ani my­śli ustą­pić. Je­śli wie­rzyć opo­wie­ściom mo­jej ciotki Rui, po­trafi też wła­sno­ręcz­nie uka­tru­pić le­śną zwie­rzynę.

Ma­gi­ster uśmie­cha się pod no­sem.

– Dam ci jedną radę, czło­wieku – od­zywa się spo­koj­nie. – Ni­gdy wię­cej nie pró­buj choćby spoj­rzeć w jej stronę.

Mistrz Gort szcze­rzy się, pre­zen­tu­jąc zna­czące braki w uzę­bie­niu, wy­pina pierś i pod­wija rę­kawy.

– Le­piej za­słoń tę wiel­ko­miej­ską fa­cjatę, bo gdy z tobą skoń­czę, to cię ro­dzona matka nie po­zna! – mó­wiąc to, rzuca się na ma­gi­stra.

Jed­nak Rian nie za­mie­rza wda­wać się w bójkę przy świad­kach. Chwyta ko­wala za koł­nierz, unosi jego ma­sywne ciało nad pod­łogę i bez zbęd­nych słów wy­nosi z sy­pialni.

Po chwili na scho­dach roz­le­gają się lek­kie, wręcz non­sza­lanc­kie kroki i to­wa­rzy­szące im okrzyki za­sko­czo­nego tłumu. A trzeba do­dać, że w nie­wiel­kiej ja­dalni mo­jego ro­dzin­nego domu zgro­ma­dziło się nie­mal czter­dzie­ści osób.

Za­skrzy­piały drzwi wej­ściowe. Na ze­wnątrz sza­leje za­mieć śnieżna, jed­nak gdy nie­szczę­sny ko­wal za­czyna bła­gać o li­tość, klnąc się na Ot­chłań Bez­denną, że już ni­gdy nie spoj­rzy w moim kie­runku, wszy­scy sły­szymy go do­sko­nale. Pod­bie­gam do okna w samą porę, aby do­strzec, jak mistrz Gort na czwo­ra­kach wy­co­fuje się z po­dwórka. Lord Tier po­pra­wia rę­ka­wiczki i jak gdyby ni­gdy nic wraca do środka. Le­d­wie za­my­kają się za nim drzwi, od­ska­kuję od szyby. Nie mam złu­dzeń, że na tym cała afera się skoń­czy. I słusz­nie.

– Deyu! – grzmi ma­gi­ster, a cały dom po­now­nie trzę­sie się w po­sa­dach. – Bądź tak miła i zejdź do nas.

Prze­ły­kam ner­wowo ślinę, ani my­śląc ru­szyć się z miej­sca. Lord jed­nak nie daje za wy­graną.

– Deyu! W tej chwili!

Co mam mu niby po­wie­dzieć? Jak wy­tłu­ma­czyć przy ca­łej ro­dzi­nie, że da­łam się wy­ko­rzy­stać? Że zgo­dzi­łam się na tę farsę wy­łącz­nie dla­tego, iż zro­biło mi się żal bied­nego chło­paka? Prze­cież je­żeli to zro­bię, ko­wal obe­rwie nie tylko od ma­gi­stra, ale rów­nież od mo­jego ojca. Na­wia­sem mó­wiąc, cio­cia Rui też bę­dzie się miała z pyszna. A prze­cież w końcu ze­rwa­ła­bym te fał­szywe za­rę­czyny. Pla­no­wa­łam zro­bić to ju­tro, a nie na oczach wszyst­kich. Kto mógł prze­wi­dzieć, że Rian sta­nie na progu mo­jego domu już trze­ciego dnia po moim przy­jeź­dzie, a nie pią­tego, jak by­li­śmy umó­wieni?!

Ale za­cznijmy od po­czątku.

TY­DZIEŃ TEMU

Ta wy­prawa od sa­mego po­czątku nie prze­bie­gała po mo­jej my­śli. Nie dość, że mu­sia­łam po­dró­żo­wać w po­wo­zie wy­na­ję­tym przez lorda-dy­rek­tora, to jesz­cze pil­no­wał mnie od­dział na­jem­ni­ków oso­bi­ście wy­bra­nych przez Darę. Jakby za­klę­cie ochronne, które na­ło­żył na mnie Rian, było nie­wy­star­cza­jące!

Cze­kały mnie cztery dni w dro­dze. Pla­no­wa­łam od­wie­dzić babkę od strony ojca oraz wuja z ro­dziną. Ale już na pierw­szym przy­stanku spo­tkało mnie roz­cza­ro­wa­nie! Oka­zało się, że miesz­ka­nie babci było pu­ste!

– Pani Dora wy­je­chała na ważną na­radę ro­dzinną – po­in­for­mo­wała mnie jedna z są­sia­dek, gdy przez kilka mi­nut bez­sku­tecz­nie do­bi­ja­łam się do drzwi.

Jaka szkoda, że zba­ga­te­li­zo­wa­łam tę in­for­ma­cję! Po­win­nam przy­pi­sać jej więk­sze zna­cze­nie, bo „ważne na­rady” za­zwy­czaj zwia­sto­wały ry­chłe za­rę­czyny. A – nie li­cząc mo­jej sied­mio­let­niej sio­stry – w ca­łej ro­dzi­nie by­łam je­dyną panną na wy­da­niu. Przy­naj­mniej zgod­nie z ak­tu­alną wie­dzą mo­ich bli­skich. Ale to nie był ko­niec nie­spo­dzia­nek, po­nie­waż wkrótce wy­szło na jaw, że wuja rów­nież nie ma w domu! Na szczę­ście za­sta­li­śmy jego te­ściową, która zgo­dziła się nas prze­no­co­wać. Jed­nak i ten zbieg oko­licz­no­ści nie dał mi do my­śle­nia. Na­stęp­nego ranka, jak gdyby ni­gdy nic, wy­ru­szy­łam w dal­szą po­dróż, po dro­dze ba­wiąc się ze Szczę­śliw­kiem i ucząc się prze­ciw­za­klęć, które spi­sa­łam z księgi ma­gi­stra Te­sme.

Po­tem było rów­nie cie­ka­wie. Na trak­cie pro­wa­dzą­cym do miej­sco­wo­ści We­rges, za­le­d­wie dzień drogi od mo­jej ro­dzin­nej wsi, Za­grze­bia, na­pa­dło na nas stado wil­ko­ła­ków. Przy­naj­mniej tak od­czy­tali sy­tu­ację ma­go­wie bo­jowi wy­na­jęci przez od­ro­dzoną duch śmierci. Na nic zdały się moje okrzyki, że to tylko przy­ja­ciele. A prze­cież w isto­cie tak było. Oko­liczne lasy za­miesz­ki­wało wielu zmien­no­kształt­nych, któ­rzy od czasu do czasu za­trzy­my­wali po­wozy pocz­towe, aby do­wie­dzieć się, co cie­ka­wego wy­da­rzyło się na świe­cie. Zimy w Po­gra­ni­czu są wy­jąt­kowo mroźne, więc za­zwy­czaj wi­tali po­dróż­nych w wil­czej po­staci. W końcu żadne okry­cie nie za­stąpi zwie­rzę­cego fu­tra, prawda? Jed­nak za­nim zdą­ży­łam wy­ja­śnić moim straż­ni­kom tu­tej­sze zwy­czaje, ma­go­wie po­wa­lili za­klę­ciami trzech śmiał­ków, któ­rzy nas za­trzy­mali. Po chwili na ra­tu­nek to­wa­rzy­szom wy­sko­czyła nie­mal cała wa­taha i zro­biło się spore za­mie­sza­nie. Ma­go­wie przy­jęli po­stawy bo­jowe, go­towi bro­nić mnie do upa­dłego, a ja usi­ło­wa­łam wy­do­stać się z ka­rety, żeby wy­ja­śnić sy­tu­ację. Nie­stety je­den z nich rzu­cił na drzwi Klą­twę klatki i mimo usil­nych sta­rań nie mo­głam ich otwo­rzyć. Krzy­cza­łam i tłu­kłam pię­ściami w ściany po­wozu, ale po­nie­waż do­okoła pa­no­wał straszny rwe­tes, nikt nie zwra­cał na mnie uwagi… aż do chwili, gdy za­gro­zi­łam, że ich wszyst­kich prze­klnę!

Drzwi ka­rocy uchy­liły się nie­mal na­tych­miast.

– Coś ty po­wie­działa? – wark­nął naj­star­szy ze straż­ni­ków, lord Or­wes.

Na wi­dok jego groź­nej miny ko­lana się pode mną ugięły. Na szczę­ście ura­to­wał mnie je­den ze zmien­no­kształt­nych:

– Chło­paki, prze­cież to Deya! – krzyk­nął ra­do­śnie.

– Czy pani ich zna, lady Riate? – Mag szybko spu­ścił z tonu.

O, pro­szę! Wła­śnie dla­tego wo­la­łam po­dró­żo­wać dy­li­żan­sem pocz­to­wym – jego woź­nice do­sko­nale znają miej­scowe zwy­czaje i za­wsze przy­wożą wil­ko­ła­kom co nieco w po­darku. Za­miast tego mu­sia­łam długo tłu­ma­czyć straż­ni­kom, jak bar­dzo się po­my­lili. Ko­niec koń­ców nie tylko na po­wrót za­mknięto mnie w ka­re­cie, ale jesz­cze za­bez­pie­czono ją za­klę­ciem Mil­cze­nie. Tym­cza­sem we­soła kom­pa­nia ma­gów i zmien­no­kształt­nych roz­sia­dła się wo­kół ogni­ska i bie­sia­do­wała do bla­dego świtu. Szkoda tylko, że za­klę­cie dzia­łało w jedną stronę – oni może mnie nie sły­szeli, za to ja otrzy­ma­łam całą gamę nie­za­po­mnia­nych wra­żeń, pełną chó­ral­nych okrzy­ków i nie­przy­zwo­itych pie­śni.

Do­piero nad ra­nem wy­ru­szy­li­śmy w dal­szą po­dróż. Ma­go­wie je­chali w kom­plet­nej ci­szy, wal­cząc ze strasz­liwą cho­robą zwaną ka­cem i od czasu do czasu prze­kli­na­jąc pod no­sem wil­ko­łaki i ich pa­skudne trunki, z któ­rymi na­wet za­klę­cie trzeź­wo­ści nie mo­gło so­bie po­ra­dzić. Sło­wem, cztery dni mi­nęły jak z bi­cza strze­lił i wszyst­kim wy­raź­nie ulżyło, gdy wresz­cie do­tar­li­śmy do celu.

Już z da­leka za­uwa­ży­łam, że nasz dom zo­stał grun­tow­nie wy­re­mon­to­wany. Po­wóz za­trzy­mał się przed sa­mym wej­ściem. Lord Or­wes otwo­rzył drzwi ka­rety, po­dał mi rękę w że­la­znej rę­ka­wicy i po­mógł zejść po schod­kach.

– Obiekt Deya Riate, cały i zdrowy, zo­stał do­star­czony na miej­sce prze­zna­cze­nia – wy­re­cy­to­wał. – Pod­czas po­dróży obiekt nie szla­jał się po ciem­nych za­uł­kach, nie spo­ży­wał al­ko­holu w po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwie, nie uczest­ni­czył w żad­nej awan­tu­rze i nie był świad­kiem sy­tu­acji, które mo­głyby zna­cząco wpły­nąć na jego kon­struk­cję psy­chiczną lub za­gro­zić mo­ral­nemu pro­wa­dze­niu się.

Wtedy mnie olśniło!

– To dla­tego za­mknę­li­ście mnie w po­wo­zie, kiedy po­szli­ście w tango z wil­ko­ła­kami? Że­bym przy­pad­kiem nie była świad­kiem sy­tu­acji, które mo­głyby zna­cząco wpły­nąć na moją kon­struk­cję psy­chiczną lub za­gro­zić mo­ral­nemu pro­wa­dze­niu się?!

– Wy­peł­ni­li­śmy wa­runki kon­traktu w ści­słej zgod­no­ści z wy­ma­ga­niami od­ro­dzo­nej duch śmierci – od­parł bez mru­gnię­cia okiem.

Aha! Już wiem, komu po­win­nam po­dzię­ko­wać za naj­kosz­mar­niej­szą po­dróż w moim ży­ciu! Je­dyne, o czym te­raz ma­rzy­łam, to od­po­cząć we wła­snym domu, po­sie­dzieć z ro­dzi­cami przy wiel­kim drew­nia­nym stole w ich ja­dalni, opo­wie­dzieć, co u mnie, a po­tem roz­ko­szo­wać się ci­chym po­trza­ski­wa­niem drewna w ko­minku i bło­gim mru­cze­niem Drapki na mo­ich ko­la­nach…

Drzwi do­mo­stwa otwo­rzyły się, za­nim ma­go­wie zdą­żyli wy­pa­ko­wać moje ba­gaże. Ogłu­szyły nas po­wi­talne okrzyki, tu­pot licz­nych nóg i ra­do­sne wi­waty. Po chwili cała moja ro­dzina wy­pa­dła z domu, aby po­wi­tać naj­star­szą córkę, czyli mnie. Le­d­wie po­wstrzy­ma­łam wes­tchnie­nie, gdy do­strze­głam, ile osób zgro­ma­dziło się na na­szym skrom­nym po­dwó­rzu. Oczy­wi­ście, ko­cham mo­ich bli­skich, ale… je­ste­śmy w Po­gra­ni­czu, co ozna­cza, że w każ­dej ro­dzi­nie jest co naj­mniej ósemka dzieci. I kiedy te dzieci przy­jeż­dżają ze swo­imi dziećmi, to ca­łej ja­dalni nie wy­star­czy, by ich po­mie­ścić. Wy­glą­dało na to, że mia­łam przed sobą wszyst­kich krew­nych ze strony taty i przy­naj­mniej po­łowę od strony mamy! Jed­nak nie to było naj­gor­sze! Nie­koń­czący się stru­mień rąk i nóg po­rwał mnie do środka pro­sto przed ob­li­cze ciotki Rui!

– Deyu! Na­sza ko­chana dziew­czynko! Cie­szę się, że cię wi­dzę! – Szwa­gierka mo­jego taty wy­cią­gnęła do mnie ma­sywne ra­miona. Ciotka Rui, po­tężna ko­bieta o na­la­nej twa­rzy, była ofi­cjalną głową na­szego rodu, co ozna­cza, że od­po­wia­dała za wszel­kie sprawy zwią­zane ze swa­tami.

Po­wta­rzam, na­prawdę ko­cham mo­ich bli­skich, ale na wi­dok tej kon­kret­nej krew­nej mia­łam ochotę od­wró­cić się na pię­cie i uciec gdzie pieprz ro­śnie. Jed­nak nie z ciotką te nu­mery. Bez­ce­re­mo­nial­nie ode­pchnęła moją mamę na bok i ru­szyła w moim kie­runku. Kie­dyś pew­nie bym nie za­re­ago­wała, w mil­cze­niu go­dząc się ze swoim lo­sem, ale dzięki lor­dowi-dy­rek­to­rowi nie je­stem już tamtą po­korną Deyą. Chwała mu za to.

– Ciem­nych, cio­ciu! – przy­wi­ta­łam się gło­śno, a po­tem zwin­nie prze­ci­snę­łam się obok niej. Moja piękna, ele­gancka mama szybko za­mknęła mnie w ob­ję­ciach. Wy­glą­dała na bar­dzo zmę­czoną.

– Je­steś w domu! – wy­szep­tała. Za­wsze tak mó­wiła. W tym jed­nym krót­kim zda­niu za­wie­rało się wszystko: ra­dość z mo­jego po­wrotu, tro­ska o mnie i smu­tek, że wkrótce znowu wy­jadę. – Tata się na to nie zgo­dził – do­dała rów­nie ci­cho.

Od­su­nęła się lekko i ujęła moją twarz w dło­nie. Jej mina zdra­dzała wszystko. W końcu ciotka Rui na­le­gała na moje za­mąż­pój­ście, od­kąd skoń­czy­łam czter­na­ście lat. Na Ot­chłań Bez­denną, pie­kielna swatka!

– Skoro już wszy­scy zdą­żyli wy­mie­nić uprzej­mo­ści – sark­nęła ciotka – za­pra­szam pa­nie do kuchni! A pa­nom na ra­zie po­dzię­ku­jemy, dziś świę­tu­jemy w ko­bie­cym gro­nie.

Spoj­rza­łam py­ta­jąco na mamę, która wy­raź­nie zdu­siła w so­bie nie­za­do­wo­le­nie. Spró­bo­wała się na­wet uśmiech­nąć, ale wy­pa­dło to ra­czej sztucz­nie. Prze­klęta ciotka! Może i jest głową rodu Riate, ale nie upo­waż­nia jej to do pa­no­sze­nia się po moim domu! Nie za­mie­rza­łam w mil­cze­niu zno­sić jej za­cho­wa­nia.

– A co to za oka­zja, cio­ciu? – Od­wró­ci­łam się, aby od­szu­kać ją wzro­kiem. Nie było to zresztą trudne. Ma­sywna syl­wetka ciotki wy­raź­nie od­ci­nała się na tle po­zo­sta­łych człon­kiń rodu. Więk­szość ko­biet w na­szej ro­dzi­nie to drobne, nie­bie­sko­okie blon­dynki. Ja też nie wpi­suję się w ten ka­non z mo­imi brą­zo­wymi oczami i wło­sami w ko­lo­rze doj­rza­łej wi­śni, ale przy­naj­mniej nie mam jej ga­ba­ry­tów! Ciotka była rów­nie bar­czy­sta, co jej mał­żo­nek, a prze­cież wuj był my­śli­wym, jak mój oj­ciec. Cha­rak­ter też miała pa­skudny i ja­koś tak źle pa­trzyło jej z oczu.

– Wielka ra­dość, Deyko! – Uśmiech­nęła się krzywo i prze­cze­sała ręką siwe włosy. – Wresz­cie po­zbę­dziemy się sta­rej panny, która przy­nosi hańbę na­szej ro­dzi­nie.

Za­pa­dła ci­sza.

W po­rządku, może i je­stem starą panną. Moje młod­sze sio­stry już dawno wy­szły za mąż i mają po kil­koro dzieci. Ja w tym roku skoń­czy­łam dwa­dzie­ścia lat, czyli co naj­mniej od czte­rech po­win­nam dbać o wła­sne ogni­sko do­mowe. Stara panna, za­kała rodu. To pew­nie był ide­alny mo­ment, aby na­po­mknąć, że je­stem już po sło­wie… Ale co in­nego po­wie­dzieć o tym ro­dzi­com, a co in­nego wścib­skiej ciotce. Tego tylko bra­ko­wało, żeby roz­po­wia­dała na lewo i prawo, że jest krewną sa­mego lorda Tiera.

Na­bra­łam głę­boko po­wie­trza i wpa­trzy­łam się w złote oczy Szczę­śliwka. Przy­po­mniało mi się, że po­win­nam jesz­cze od­na­leźć na­szą kotkę i do­wie­dzieć się, na czym po­lega se­kret jej dłu­go­wiecz­no­ści. Ta myśl do­dała mi otu­chy.

– Ow­szem, cio­ciu Rui. – Zgro­mi­łam ją wzro­kiem. – Je­stem starą panną. I ten stan bar­dzo mi od­po­wiada. Poza tym nie mogę ni­kogo po­ślu­bić, do­póki nie ukoń­czę Aka­de­mii Uro­ków, więc bę­dziesz mu­siała po­go­dzić się z fak­tem, że ja się za mąż nie wy­bie­ram!

Ciotka była świę­cie prze­ko­nana, że jej główną mi­sją – jako głowy rodu – było wy­swa­ta­nie każ­dej panny Riate. Szkoda, że po śmierci dziadka bab­cia Dora wy­brała ją na swoją na­stęp­czy­nię. Są­dzę, że ona rów­nież tego ża­łuje, ale co się stało, to się nie od­sta­nie. Wszy­scy mu­simy wy­pić piwo, któ­rego na­wa­rzyła. Wuj jesz­cze był w po­rządku, ale ta stara wiedźma… Gdy mój tata oże­nił się z mamą bez jej bło­go­sła­wień­stwa, nie mógł uczest­ni­czyć w na­ra­dach ro­dzin­nych aż do na­ro­dzin trze­ciego dziecka. Wie­dzia­łam jed­nak, że oj­ciec ko­cha swo­ich krew­nych, i nie chcia­łam przy­spo­rzyć mu do­dat­ko­wych zmar­twień.

– Skoń­czy­łaś? – za­szcze­bio­tała ciotka.

– Tak.

– Za­pa­mię­taj więc, droga Deyko – za­częła men­tor­skim to­nem – to, że umiesz czy­tać i uczysz się w ja­kiejś ni­komu nie­po­trzeb­nej aka­de­mii, nie zmie­nia faktu, że na­zy­wasz się Riate! I póki żyję…

– W Aka­de­mii Uro­ków, cio­ciu! – Ze­zło­ści­łam się. – Uczę się w Aka­de­mii Uro­ków! A poza tym pro­wa­dzę wła­sną firmę, biuro de­tek­ty­wi­styczne De­Jure, które otwo­rzy­łam wraz z moim wspól­ni­kiem…

– Drow Ju­rao Nay­te­sem – do­koń­czyła ciotka pa­skud­nym to­nem.

Z wra­że­nia o mało nie upu­ści­łam Szczę­śliwka na pod­łogę. Ciotka na­chy­liła się nade mną.

– Na­iwna dziew­czyno – szep­nęła mi do ucha. – Wiem wszystko o two­ich przy­go­dach w Ar­da­mie. Rów­nież o tym, że przez cztery lata pra­co­wa­łaś jako kel­nerka w pod­rzęd­nej knaj­pie i ob­ści­ski­wa­łaś się z pi­ja­kami po ką­tach. Jesz­cze słowo, a tak cię urzą­dzę, że twoja matka spali się ze wstydu.

Rui wy­pro­sto­wała się i spoj­rzała na mnie wy­zy­wa­jąco. A ja sta­nę­łam przed praw­dzi­wym dy­le­ma­tem: Klą­twa ostrej bie­gunki czy Ca­ło­dniowa czkawka? Oba uroki mo­gły po­wa­lić nie tylko ciotkę, ale i do­ro­słego trolla. Wiem o tym do­sko­nale, po­nie­waż uży­łam jed­nego z nich pod­czas na­szej pierw­szej sprawy z Ju­rao. Pro­wa­dzi­li­śmy śledz­two w Mar­twym Mie­ście i mu­sie­li­śmy bro­nić się przed bandą na­jem­ni­ków. Nie są­dzę jed­nak, aby lord Tier oka­zał wy­ro­zu­mia­łość, gdy­bym rzu­ciła po­dobną klą­twę na wła­sną krewną. Jak nic skoń­czy­łoby się to skre­śle­niem mnie z li­sty adep­tów.

Nie mo­głam po­zwo­lić, aby po­dobne oszczer­stwa uszły ciotce pła­zem, ale wo­la­łam unik­nąć awan­tury na oczach ca­łego rodu. Prze­łknę­łam więc dumę.

– Do­brze, cio­ciu Rui – wy­ce­dzi­łam z tru­dem. – Czy mogę naj­pierw od­świe­żyć się po po­dróży?

– Oczy­wi­ście, naj­droż­sza – wy­szcze­rzyła zęby – ale le­piej się po­śpiesz.

Od­wró­ci­łam się na pię­cie i wy­bie­głam na po­dwórko. Lo­do­waty wiatr sma­gnął mnie po twa­rzy, a do­okoła za­wi­ro­wały płatki śniegu. Na­gle Szczę­śli­wek za­sy­czał, wy­giął się w łuk i wy­sko­czył z mo­ich rąk pro­sto w wy­soką za­spę. Utknął w niej po sam wą­saty pysz­czek. Schy­li­łam się, aby po­móc mu się wy­do­stać. Kot jed­nak po­sta­no­wił zdra­dzić swoje ma­giczne po­cho­dze­nie i jak gdyby ni­gdy nic wy­pełzł spod śniegu. Po­krę­ci­łam głową z nie­do­wie­rza­niem. Cza­sami za­po­mi­nam, że pod tą fu­trzaną po­włoką skrywa się Duch Zło­tego Smoka. Moje my­śli za­prząt­nęła Drapka, która usi­ło­wała chwy­cić go za ogon. Szczę­śli­wek czmych­nął, a na­sza ro­dzinna kotka trą­ciła mnie no­sem i za­mru­czała na po­wi­ta­nie.

– Kosz­mar­nych, moja droga. – Kuc­nę­łam przed nią i po­dra­pa­łam za pu­cha­tym uchem. – Cie­kawe, kim je­steś na­prawdę, kotką czy od­ro­dzo­nym du­chem…

Drapka zbli­żyła się do mnie i oparła przed­nie łapy na mo­ich ko­la­nach. Po­mru­czała jesz­cze przez chwilę, po­ugnia­tała łap­kami moją su­kienkę, a po­tem spoj­rzała na mnie wiel­kimi, błysz­czą­cymi oczami.

– A ty jak są­dzisz? – spy­tała.

Z wra­że­nia prze­wró­ci­łam się pro­sto w za­spę śnieżną! Czy ja mam omamy? Prze­cież to się w gło­wie nie mie­ści! Kotka tym­cza­sem obe­szła mnie do­okoła i po­tarła łeb­kiem moją dłoń.

– Zwa­rio­wa­łaś? – mruk­nęła. – Za­raz się prze­zię­bisz. Wsta­waj, Deyu, kto to wi­dział na śniegu sie­dzieć?

Gdyby po­dobna sy­tu­acja przy­da­rzyła mi się w prze­szło­ści, pew­nie ucie­kła­bym z dzi­kim wrza­skiem.

– Ciem­nych dni – wy­mam­ro­ta­łam, wpa­tru­jąc się w pu­szy­stą istotkę.

– To­bie rów­nież, Deyko – od­rze­kła kotka. – A te­raz pod­nieś się z ziemi albo cię po­dra­pię.

Wsta­łam i po­śpiesz­nie otrze­pa­łam su­kienkę.

– Od­ro­dzony duch – wy­szep­ta­łam i za­szczę­ka­łam zę­bami z zimna. Kotka wsko­czyła mi na ręce, a ja przy­tu­li­łam ją z przy­zwy­cza­je­nia.

– Po­wiedz Eri­sie, że idziesz do babci – za­rzą­dziła Drapka, sztur­cha­jąc mnie no­sem w szyję. – Nie bój się mnie. Wszystko ci wy­ja­śnię, ale nie tu­taj.

Ob­ję­łam ją moc­niej i po­de­szłam do drzwi wej­ścio­wych.

– Ma­muś, zaj­rzę na chwilę do babci – krzyk­nę­łam i się od­wró­ci­łam, za­nim ktoś zdą­żył mnie za­trzy­mać. Po chwili uda­łam się ścieżką wzdłuż domu, bro­dząc po ko­lana w świe­żym śniegu. – A gdzie jest mój oj­ciec?

– Czeka na cie­bie w Za­sta­wie – wy­ja­śniła Drapka. – Nikt nie prze­wi­dział, że przy­je­dziesz z ob­stawą, a nie dy­li­żan­sem pocz­to­wym. Ale nic się nie martw, już po niego po­słali.

Uśmiech­nę­łam się na myśl o tym, ja­kiego mam wspa­nia­łego tatę. I mamę, i sio­stry, i braci… wszyst­kich poza tą okropną Rui!

– Zmie­ni­łaś się, Deyko – cią­gnęła kotka. – Wzro­kiem już nie ucie­kasz, mó­wisz gło­śniej i z więk­szą pew­no­ścią sie­bie. Tylko gar­bisz się jak wcze­śniej.

– To twoja wina! Je­steś strasz­nie ciężka – stęk­nę­łam.

– Też coś! – prych­nęła. – Spró­buj sama uda­wać, że je­steś w ciąży! To wcale nie ta­kie ła­twe.

Sta­nę­łam jak wryta. Czyli to wszystko było kłam­stwem! Skrzy­dlate ko­cięta, które co roku od­la­ty­wały do lasu… A prze­cież tak bar­dzo się o nie mar­twi­łam! Za każ­dym ra­zem no­si­łam im mleka i długo na­wo­ły­wa­łam z na­dzieją, że wrócą.

– Czego tak sto­isz? Po­śpiesz się! Nie mamy zbyt wiele czasu. W domu nie da­dzą nam po­roz­ma­wiać, tam ściany mają uszy. I lu­dzi tyle, co zom­bie na wio­snę…

Ła­two jej mó­wić, „po­śpiesz się”! Za­ci­snę­łam zęby i po­mknę­łam po mo­krej dróżce. W końcu zmar­z­nięta i za­sa­pana wpa­dłam do domu babci. Drzwi do izby otwarły się nie­mal na­tych­miast i przez ogłu­sza­jący szum wia­tru przedarł się zdzi­wiony głos:

– To ty, Dey­uszko?

– Ja, ba­bu­niu! Ciem­nych nocy!

Nie­szczę­sna Drapka wy­lą­do­wała w za­spie, gdy z roz­pędu ob­ję­łam uko­chaną sta­ruszkę.

– Dey­uszka, naj­droż­sza! – Silne ra­miona za­mknęły mnie w moc­nym uści­sku. Mimo upływu lat bab­cia wciąż miała krzepę i była pełna ener­gii. – Co u cie­bie? Jak po­dróż?

– Wszystko w po­rządku. Cie­szę się, że już je­stem w domu. – Fak­tycz­nie. Po­czu­łam, jak na krótką chwilę ucho­dzi ze mnie całe na­pię­cie.

– Co za nie­zdara z cie­bie, Deyko! – roz­le­gło się pro­sto z za­spy. – A może to z ze­msty?!

Pod­sko­czy­łam jak opa­rzona. Nie spo­dzie­wa­łam się, że kotka ode­zwie się przy babci.

– Opa­nuj się, Drapo jedna. Dziew­czyna spu­dło­wała, a ty wcale nie wy­glą­dasz na nie­szczę­śliwą. Wi­dzia­łam, jak w lo­cie ma­cha­łaś ogo­nem.

Od­su­nę­łam się i spoj­rza­łam na bab­cię w osłu­pie­niu. Kotka tym­cza­sem wy­pro­sto­wała pu­szy­sty ogon, z dumą prze­ma­sze­ro­wała obok nas i znik­nęła we­wnątrz domu.

– Wska­kuj do środka. – Ba­bu­nia ob­jęła mnie za ra­miona i po­pchnęła w stronę drzwi. – Mróz okrutny, szkoda zdro­wia.

Po­słusz­nie we­szłam do sieni, zdję­łam mo­kre ko­zaki i skie­ro­wa­łam się do izby. Dom babci był bar­dzo stary, ale dru­giego ta­kiego w ca­łym Za­grze­biu ze świecą szu­kać. Były w nim trzy prze­stronne po­miesz­cze­nia, a wszyst­kie ściany były pod­grze­wane. We­wnątrz pach­niało trawą cy­try­nową, miętą her­ba­cianą i in­nymi zio­łami, któ­rych na­wet nie po­tra­fi­łam na­zwać. A gdy bab­cia pie­kła świeże bu­łeczki, ich za­pach do­cie­rał na drugi ko­niec wio­ski i długo uno­sił się w po­wie­trzu.

– Usiądź, co tak sto­isz w progu. – Pod­su­nęła mi krze­sło. – I roz­bierz się, bo się zgrze­jesz.

Bez słowa zdję­łam płaszcz, czapkę i sza­lik, a bab­cia w tym cza­sie na­lała nam po fi­li­żance her­baty. Drapka do­stała świe­żej śmie­tany na spodeczku.

– Zmie­ni­łaś się – stwier­dziła. – To spoj­rze­nie, po­stawa, na­wet uśmiech. Twoje oczy aż się błysz­czą, Deyko. Przy­znaj się, ko­chasz ko­goś po­nad ży­cie, dumę i wła­sne pra­gnie­nia. Zdra­dzisz mi imię tego szczę­śliwca?

Wzdry­gnę­łam się i sza­lik wy­padł mi z rąk.

– Szczę­śli­wek! – krzyk­nę­łam z prze­stra­chem.

Bab­cia spoj­rzała na mnie ze zdu­mie­niem, a Drapka wsko­czyła na stół i za­częła wy­li­zy­wać śmie­tanę.

– Nic mu nie bę­dzie – burk­nęła z nie­za­do­wo­le­niem. – Za­po­luje na coś w le­sie i nad ra­nem do cie­bie wróci. Nic mu tu nie grozi.

Bab­cia od­zy­skała re­zon.

– Znowu przy­tar­ga­łaś ja­kie­goś du­cha? – fuk­nęła gniew­nie.

– Co masz na my­śli, mó­wiąc „znowu”? – Opa­dłam z ulgą na krze­sło.

– A co, my­ślisz, że sama się przy­błą­ka­łam? – par­sk­nęła kotka. – Przy­wlo­kłaś mnie o wła­snych si­łach. Mia­łaś może ze trzy lata, od ziemi jesz­cze nie od­ro­słaś, ale nie prze­szłaś obo­jęt­nie obok ma­łego kotka. Ależ się Erisa wście­kła. Na szczę­ście Oron, twój oj­ciec, sta­nął w mo­jej obro­nie. „Na­kar­mimy ma­leń­stwo”, po­wie­dział. „Zo­bacz, ja­kie Deyka ma do­bre ser­duszko”. Nie każdy duch po­trafi się od­ro­dzić, to wy­maga ogrom­nej ener­gii. Je­śli do tego ucie­kasz przed zgrają ma­gów, mu­sisz się gdzieś ukryć, aby na­brać sił. Tak wła­śnie zna­la­złam się w ciele nowo na­ro­dzo­nego ko­ciaka, prze­gna­łam jego du­szę i za­ję­łam jej miej­sce. Ry­zyko było ogromne, ciemni ma­go­wie dep­tali mi po pię­tach, a ko­tek le­d­wie dy­chał. Od­ro­dze­nie to bar­dzo zło­żony pro­ces i nie­jed­no­krot­nie zwie­rzę, w które usi­łu­jesz się wcie­lić, gi­nie. Po­trzeba wy­jąt­ko­wej tro­ski i cie­pła cu­dzej du­szy, ko­goś, kto do­bro­wol­nie się nim po­dzieli. Wy­obraź to so­bie, Deyu. Moim śla­dem po­dą­żało dwóch ma­gów i je­den ma­gi­ster. By­łam bar­dzo po­tężna, ale od cią­głego prze­no­sze­nia się z jed­nego ciała do dru­giego moje siły ga­sły jak świeca na wie­trze. Ten mały ko­tek był moją ostat­nią de­ską ra­tunku. A prze­cież mu­sia­łam jesz­cze uciec. Ma­go­wie po­dró­żo­wali na jasz­czu­rach, ko­rzy­stali z za­klę­cia przy­wo­łu­ją­cego, pod­czas gdy ja le­d­wie prze­bie­ra­łam łap­kami w śniegu. Tego dnia dwa razy mi się po­szczę­ściło, Deyu. Twój oj­ciec za­brał córkę na ja­gody, a ty mnie ura­to­wa­łaś. Wzię­łaś na rączki i scho­wa­łaś pod płasz­czem. Gdy po­dzie­li­łaś się ze mną swoim cie­płem, ma­go­wie zgu­bili trop. Kiedy wró­ci­li­ście do domu i Erisa zo­ba­czyła, że je­steś cała ubru­dzona krwią z mo­ich ła­pek, usi­ło­wała mnie wy­rzu­cić. Ale jej na to nie po­zwo­li­łaś! Po­dzie­li­łaś się cie­płem swo­jej du­szy i dzięki temu prze­ży­łam.

Drapka po­de­szła bli­żej i uło­żyła pysz­czek na mo­ich dło­niach.

– My­śla­łam, że tro­chę pod­ro­snę, na­biorę sił i odejdę – cią­gnęła. – Ale lata mi­jały, a ty ro­słaś taka mą­dra i do­bra. Nie mo­głam cię tak zo­sta­wić.

– Co masz na my­śli? – spy­ta­łam po­dejrz­li­wie.

Kotka spoj­rzała mi pro­sto w oczy.

– Gdy­bym nic nie zro­biła, twój los w Za­grze­biu byłby prze­są­dzony. A co ty my­śla­łaś, Deyu? Za­rę­czyny w wieku czter­na­stu lat, po­tem swaty i ko­niec pie­śni. Szes­na­ście wio­sen i won za mąż. A prze­cież nie taki los był ci pi­sany!

Na­gle zro­biło mi się słabo. Za­mknę­łam oczy i z tru­dem prze­łknę­łam ślinę.

– Wil­ko­łak?! – wy­szep­ta­łam, z bó­lem wspo­mi­na­jąc fe­ralną noc, która na za­wsze od­mie­niła ży­cie ca­łej na­szej ro­dziny.

Drapka zmru­żyła ciemne śle­pia.

– Za kogo ty mnie masz? O mało nie zdar­łam so­bie wszyst­kich pa­zu­rów, gdy pró­bo­wa­łam po­wstrzy­mać two­jego ojca przed wyj­ściem na po­lo­wa­nie. Sama mnie wtedy od­nio­słaś na górę! Poza tym wil­ko­łaki nie są po­datne na ma­gię, w in­nym wy­padku od­cią­gnę­ła­bym go od Orona, jak to ro­bi­łam z in­nymi zwie­rzę­tami. W końcu nie bez po­wodu zo­stał naj­lep­szym my­śli­wym w Za­grze­biu.

– Wy­bacz… – Z ulgą wy­pu­ści­łam po­wie­trze. Nie wiem, co bym zro­biła, gdyby się oka­zało, że to ona spro­wa­dziła wil­ko­łaka do na­szej wio­ski.

– No, ja my­ślę – burk­nęła kotka. – Ale nie będę ukry­wać, że twoje pierw­sze spo­tka­nie z lor­dem Gar­da­kiem to już moja sprawka.

Z wra­że­nia omal nie upu­ści­łam fi­li­żanki z her­batą, którą wła­śnie unio­słam do ust.

– Dla­czego to zro­bi­łaś? – zdu­mia­łam się.

– Och, Deyko! Bo nie je­stem uzdro­wi­cielką! Nie po­tra­fi­łam oca­lić two­jego ojca, a nie było czasu, aby zna­leźć lep­sze roz­wią­za­nie. Chyba wiesz, jak to by się skoń­czyło?

Ow­szem, tata sko­nałby na na­szych oczach. A strata głowy ro­dziny wią­zała się z nie­uchronną prze­pro­wadzką do ciotki i wuja. By­li­by­śmy cał­ko­wi­cie zdani na ich ła­skę lub nie­ła­skę. Aż strach po­my­śleć! Wów­czas w moim ży­ciu nie po­ja­wiłby się ani lord Tier, ani Ju­rao. Nie by­łoby Aka­de­mii Uro­ków, biura de­tek­ty­wi­stycz­nego, ni­czego by nie było! Zdaje się, że cała afera z na­szym miej­sco­wym ary­sto­kratą, lor­dem Gar­da­kiem, oka­zała się bło­go­sła­wień­stwem! A prze­cież z mo­jej per­spek­tywy wy­glą­dało to zu­peł­nie ina­czej. Lord opła­cił le­cze­nie ojca, a ja mia­łam od­pra­co­wać ten dług jako nie­wol­nica. Gdy­bym nie wstą­piła do Aka­de­mii Uro­ków, do końca ży­cia by­ła­bym jego wła­sno­ścią.

– Długo bę­dziesz tak mil­czeć? – Głos babci wy­rwał mnie z za­my­śle­nia. – Czy zdra­dzisz mi wresz­cie, co to za je­den?

Ostroż­nie zsu­nę­łam rę­ka­wiczkę z le­wej dłoni i po­ka­za­łam jej pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy. Im­po­nu­jący czarny klej­not za­lśnił w bla­sku świec, a ja uśmiech­nę­łam się bez­wied­nie.

– No, no, no! – Drapka za­strzy­gła uszami. – Ktoś tu chyba zło­wił grubą rybę!

Szybko cof­nę­łam dłoń. Słowa kotki przy­po­mniały mi, że Rian to prze­cież nie par­tia dla mnie. Pierw­szy Miecz Im­pe­rium i wiej­ska dzie­wu­cha, do­bre so­bie…

– Wy­bacz. – Kotka trą­ciła mnie no­sem. – Nie chcia­łam spra­wić ci przy­kro­ści. Jak się na­zywa twój wy­bra­nek?

Bab­cia prze­stała za­wra­cać so­bie głowę py­ta­niami, chwy­ciła mnie za rękę i przyj­rzała się pier­ścion­kowi.

– To na pewno mag – wy­szep­tała. – Po­tężny i z wy­so­kiego rodu. Czyżby w jego ży­łach pły­nęła błę­kitna krew? – Wbiła we mnie uważne spoj­rze­nie. Przed tą ko­bietą nic się nie ukryje.

– To sio­strze­niec Im­pe­ra­tora, lord Rian Tier…

Drapka z wra­że­nia spa­dła ze stołu i roz­płasz­czyła się na pod­ło­dze, a bab­cia za­sty­gła z roz­dzia­wio­nymi ustami. Jed­nak już po chwili obie od­zy­skały dar mowy.

– Sio­strze­niec Im­pe­ra­tora?! Czyś ty zwa­rio­wała?!

– Jak do tego do­szło?!

Wzru­szy­łam ra­mio­nami i ostroż­nie wy­su­nę­łam dłoń z rąk babci. Mu­snę­łam pal­cami pier­ścio­nek. Czarny ka­mień lśnił i ocza­ro­wy­wał jak ma­gne­tyczne spoj­rze­nie ma­gi­stra. Uświa­do­mi­łam so­bie, jak bar­dzo za nim tę­sk­nię.

– Czego mil­czysz?! – Drapka wy­la­zła spod stołu i z po­wro­tem usa­do­wiła się na swoim miej­scu. – Jak się po­zna­li­ście?

– W su­mie to… rzu­ci­łam na niego urok – wy­zna­łam ze wsty­dem.

Kotka po­now­nie znik­nęła pod sto­łem.

– Chyba na ra­zie zo­stanę tu­taj – miauk­nęła ża­ło­śnie. – Tak bę­dzie bez­piecz­niej. Co było da­lej? Opo­wia­daj!

Jed­nak za­nim zdą­ży­łam co­kol­wiek wy­ja­śnić, drzwi wej­ściowe otwo­rzyły się, wpusz­cza­jąc do środka lo­do­waty wiatr i wi­ru­jące płatki śniegu. Roz­le­gły się cięż­kie kroki, a w progu izby po­ja­wiła się zna­joma, ma­sywna syl­wetka.

– Tata! – krzyk­nę­łam i rzu­ci­łam się z ra­do­ścią w jego ob­ję­cia.

– A ja cze­ka­łem na cie­bie w Za­sta­wie! – Oj­ciec przy­tu­lił mnie tak mocno, że na mo­ment stra­ci­łam od­dech. – Dey­uszka, sło­neczko! Strasz­nie za tobą tę­sk­ni­łem!

– Oro­nie, za­raz ją udu­sisz – fuk­nęła bab­cia. – Masz krzepę jak niedź­wiedź i tyle samo gra­cji!

Wie­dzia­łam, że mówi tak tylko z przy­zwy­cza­je­nia, bo w rze­czy­wi­sto­ści da­rzy zię­cia ogromną sym­pa­tią. Za­raz zresztą się­gnęła po fi­li­żankę i za­pa­rzyła mu her­baty z so­lidną por­cją miodu.

– Sia­daj do stołu – po­le­ciła. – Na pewno je­steś głodny. Kto to wi­dział ścią­gać tylu go­ści pod je­den dach!

– Fakt, od śnia­da­nia nic nie ja­dłem – przy­znał oj­ciec. On rów­nież bar­dzo sza­no­wał swoją te­ściową.

– To trzeba było przyjść wcze­śniej!

Sta­ruszka za­częła krzą­tać się po izbie i wkrótce na stole po­ja­wił się pół­mi­sek z cie­płym gu­la­szem i ta­lerz ze świeżo po­kro­jo­nym chle­bem. Po­czu­łam, jak bur­czy mi w brzu­chu.

– Ja też po­pro­szę. – Uśmiech­nę­łam się przy­mil­nie. – Co prawda ja­dłam po dro­dze, ale two­jemu gu­la­szowi ni­gdy się nie oprę.

Za­nim się obej­rza­łam, po­sta­wiła przede mną pe­łen ta­lerz. Oj­ciec w po­śpie­chu zdjął ko­żuch, czapkę i ka­mi­zelkę, usiadł do stołu i w zdu­mie­wa­ją­cym po­śpie­chu za­czął po­chła­niać swoją por­cję. Naj­wy­raź­niej chciał się do­wie­dzieć, co u mnie sły­chać. Jed­nak bab­cia go uprze­dziła:

– Oro­nie, może ty prze­mó­wisz Rui do ro­zumu? Co to za cyrk z za­rę­czy­nami?

Oj­ciec odło­żył łyżkę i wes­tchnął ciężko.

– Po­ra­dzę so­bie z nią. Sam. Ale wiedz, że spo­śród tych wszyst­kich ka­wa­le­rów je­den Rad­gan ma łeb na karku. To do­bry chło­pak. Szla­chetny, za­radny, od­ważny. A bez bło­go­sła­wień­stwa głowy rodu Deya i tak nie może opu­ścić ro­dzin­nego domu. Dla­tego zno­szę to wszystko z god­no­ścią… Cór­ciu – zwró­cił się do mnie. – ­Wy­świadcz mi przy­sługę. Po­znaj tych za­lot­ni­ków i je­śli któ­ryś ci się spodoba, niech tak bę­dzie, a je­śli nie, obie­cuję, że roz­pę­dzę ich na cztery wia­try.

Kłót­nia wi­siała w po­wie­trzu. Tata wy­raź­nie się po­wstrzy­my­wał, aby nie po­wie­dzieć, co tak na­prawdę my­śli o pla­nach ma­try­mo­nial­nych ciotki. Dam so­bie rękę uciąć, że w my­ślach klął na czym świat stoi. Wy­mie­ni­ły­śmy z bab­cią zna­czące spoj­rze­nia. Star­sza pani pu­ściła do mnie oko.

– Spóź­ni­li­ście się z tymi swa­tami – stwier­dziła z sa­tys­fak­cją. – Spójrz no tylko na swoją córkę: błysk w oku, po­liczki ru­miane, to do­bre ser­duszko nie na­leży już do niej.

Po tych sło­wach oj­ciec zu­peł­nie stra­cił ape­tyt. Ta­lerz z gu­la­szem po­szedł w za­po­mnie­nie, a on po­chy­lił się w moją stronę.

– Tylko mi nie mów, że za­ko­cha­łaś się w ja­kimś lor­dzie! – Ostat­nie słowo wy­po­wie­dział z całą nie­na­wi­ścią, na jaką tylko było go stać. Po wszyst­kim, co prze­szli­śmy z po­wodu Gar­daka, ży­wił od­razę do wszyst­kich ary­sto­kra­tów. Po­sta­no­wi­łam prze­mil­czeć ro­do­wód Riana.

– To mag – od­par­łam wy­mi­ja­jąco. – Je­den z naj­lep­szych w Ar­da­mie!

Ten fakt chyba nie zro­bił na nim wra­że­nia. Zmarsz­czył brwi i wbił we mnie lo­do­wate spoj­rze­nie.

– A czy ten mag od­wza­jem­nia twoje uczu­cia? – Za­ru­mie­ni­łam się na te słowa, więc do­dał ła­god­niej: – Dey­uszko, je­steś moim naj­więk­szym skar­bem, ale rzadko który męż­czy­zna po­trafi to do­strzec. Je­żeli ktoś cię skrzyw­dził albo do cze­goś przy­mu­sił…

– On po­pro­sił mnie o rękę! – wy­rzu­ci­łam z sie­bie, aby zdu­sić w za­rodku mor­der­cze za­pędy ro­dzica. Tata spoj­rzał na mnie jak na wa­riatkę.

– A ty?

– Zgo­dzi­łam się. Tak, wiem, bez zgody ciotki nie po­win­nam przy­jąć oświad­czyn, ale ja go ko­cham! A on ko­cha mnie, tak są­dzę.

– Tak są­dzisz? – po­wtó­rzył. – Ko­muś się po­szczę­ściło. My­ślisz, że jest go­dzien mo­jej córki?

– Lep­szego ze świecą szu­kać – oznaj­miła bab­cia, ale oj­ciec wy­raź­nie cze­kał na moją od­po­wiedź.

– To do­bry czło­wiek, tato. Może nie wi­dać tego na pierw­szy rzut oka, ale nie przej­dzie obo­jęt­nie obok cu­dzej krzywdy.

– Czyli szla­chetny. – Tata po­ki­wał głową.

– I bar­dzo tro­skliwy – do­da­łam.

– Też do­brze.

– Jest bar­dzo od­po­wie­dzialny. – Uśmiech­nę­łam się do wła­snych my­śli. – Za co­kol­wiek się bie­rze, robi to su­mien­nie i z za­an­ga­żo­wa­niem.

Przez pe­wien czas sły­chać było tylko trzask ognia w piecu. W końcu tata prze­rwał ci­szę.

– Gdy­byś za­częła od tego, że jest przy­stoj­nym męż­czy­zną albo po­tęż­nym ma­giem, był­bym prze­ciwny. Ale ty za­wsze do­strze­gasz w lu­dziach to, co naj­waż­niej­sze: do­bre serce, od­wagę, uczci­wość. No do­brze, ufam two­jej in­tu­icji. Kiedy nam go przed­sta­wisz?

Ot, cały oj­ciec. Nic do­dać, nic ująć.

– Przy­je­dzie za pięć dni – przy­zna­łam.

– Ach tak – za­my­ślił się. – To on wy­na­jął ma­gów i ka­retę?

– On.

– To się ceni – stwier­dził z sza­cun­kiem. – Dużo od cie­bie star­szy?

Wstyd przy­znać, ale ni­gdy się nad tym nie za­sta­na­wia­łam.

– Star­szy…

– Ma­jętny?

– T-tak… – W ta­kim tem­pie za­raz doj­dziemy do ro­do­wodu.

– No, chwała Ciem­nej Bo­gini! – Oj­ciec z po­wro­tem się­gnął po mi­skę z gu­la­szem. – Naj­waż­niej­sze, że nie jest lor­dem, Deyu. Lorda za próg bym nie wpu­ścił.

Wy­mie­ni­ły­śmy z bab­cią spoj­rze­nia.

– Oro­nie, nie wszy­scy lor­do­wie są źli – za­częła ostroż­nie sta­ruszka. – Można spo­tkać wśród nich po­rząd­nych lu­dzi.

– Bred­nie! – Oj­ciec ude­rzył łyżką o stół. – Córka my­śli­wego nie po­winna się wią­zać z ary­sto­kratą! Na­wet je­śli to do­bry czło­wiek, to ani jego ro­dzina, ani zna­jomi nie przyjmą dziew­czyny, która nie wy­wo­dzi się z wyż­szych sfer. Ni­gdy nie zgo­dził­bym się na ślub z lor­dem! Z po­rząd­nym ma­giem, pro­szę bar­dzo, ale z lor­dem? Po moim tru­pie.

– To le­piej za­cznij ko­pać mo­giłę – sark­nęła bab­cia.

– Tato, on jest wy­soko uro­dzony – wy­mam­ro­ta­łam, wpa­tru­jąc się we wła­sne dło­nie. – Masz ra­cję. Nie­ła­two bę­dzie mi się od­na­leźć w krę­gach, w któ­rych się ob­raca. Ale zro­zum, Rian ni­komu nie po­zwoli mnie skrzyw­dzić, na­wet sa­memu Im­pe­ra­to­rowi. – Prze­łknę­łam ślinę i w mil­cze­niu ocze­ki­wa­łam słów ojca.

– Lord Gar­dak nie tylko z nami po­stą­pił tak okrut­nie, Deyu. W Za­grze­biu nikt gło­śno o tym nie mó­wił, ale kiedy sprawą za­jął się twój lord-dy­rek­tor, oka­zało się, że po­dob­nych umów było aż dzie­więć. Dzie­więć, Deyu!

Na­bra­łam ze świ­stem po­wie­trza i wpa­try­wa­łam się w niego z prze­ra­że­niem.

– Na Ot­chłań Bez­denną, ja­kie to szczę­ście, że wa­szą Aka­de­mię Uro­ków prze­kształ­cono w uczel­nię woj­skową i za­częła się ta cała afera z ho­no­rem i god­no­ścią adep­tów! Nie wiem, w jaki spo­sób twój dy­rek­tor do­wie­dział się o na­szym długu, ale cie­szę się, że tak się stało. Lord Tier nie po­prze­stał na two­jej spra­wie, za co bar­dzo go sza­nuję. Gdy tylko do­wie­dział się o po­zo­sta­łych umo­wach, przy­je­chał tu oso­bi­ście, otwo­rzył sejf w obec­no­ści ofi­ce­rów Straży Dzien­nej i od­czy­tał wszyst­kie do­ku­menty. – Oj­ciec za­ci­snął dło­nie w pię­ści, a ja na mo­ment prze­sta­łam od­dy­chać. – Ten drań trzy­mał w nie­woli dzie­więć dziew­cząt! I o mały włos, a by­ła­byś dzie­siąta!

Obie z bab­cią pa­trzy­ły­śmy na niego w osłu­pie­niu. Na­wet Drapka roz­dzia­wiła pysz­czek i przy­glą­dała mu się spod stołu.

– Tego lata w Za­grze­biu od­re­mon­to­wano dzie­sięć do­mów – cią­gnął bez­barw­nym gło­sem. – Ale tylko w na­szym nie za­pa­no­wał smu­tek. Tylko ty oka­za­łaś się tak sprytna i od­ważna, aby rzu­cić wszystko i wstą­pić do aka­de­mii. Po­zo­stałe dziew­częta nie miały tyle szczę­ścia – wes­tchnął ciężko. – Są­sie­dzi twier­dzili, że szły na służbę, ale czort je­den wie, co tam się działo za za­mknię­tymi drzwiami. Młod­sze trzy­mał przy so­bie, a gdy do­ra­stały, od­sy­łał je do pracy w kuchni albo jako po­ko­jówki. Strach po­my­śleć, Deyu, strach po­my­śleć.

Nie mo­głam w to uwie­rzyć! Rian nic mi nie po­wie­dział!

– Ale dla­czego? – Za­bra­kło mi od­po­wied­nich słów. – Dla­czego…

– Róż­nie. – Tata zro­zu­miał moje py­ta­nie. – Nie­któ­rych nie było stać na wy­kup, inni wo­leli od­dać córkę, niż stra­cić cały ma­ją­tek. Tylko jedna rzecz mnie cie­szy: lord Gar­dak już ni­gdy ni­komu nie wy­rzą­dzi krzywdy.

– Co masz na my­śli? – Spoj­rza­łam na niego ze zdu­mie­niem.

– Twój dy­rek­tor po­sta­wił go przed są­dem. – Tata uśmiech­nął się krzywo. – Szkoda, że nie wi­dzia­łaś miny Gar­daka, gdy usły­szał kwotę od­szko­do­wa­nia. W po­rów­na­niu z in­nymi nasz wy­kup to tyle, co nic. Ale nie ża­łuję. Lord za­pła­cił za cier­pie­nie, któ­rego ja ni­gdy w ży­ciu nie chciał­bym do­świad­czyć.

– I co było da­lej? – wtrą­ciła się bab­cia, która rów­nież sły­szała tę opo­wieść po raz pierw­szy.

Oj­ciec wzru­szył ra­mio­nami.

– Re­kom­pen­sata po­chło­nęła nie­mal cały jego ma­ją­tek, ale lord-dy­rek­tor na tym nie po­prze­stał. Po­zwał Gar­daka o znie­wa­że­nie ho­noru i za­cho­wa­nie nie­godne ary­sto­kraty Ciem­nego Im­pe­rium, a na­stęp­nie po­zba­wił go ty­tułu. Lord po­bladł w mgnie­niu oka. Do ostat­niej chwili my­ślał, że wszystko uj­dzie mu na su­cho. Gdy nikt nie pa­trzył, na­chy­lił się nade mną i wy­szep­tał, że prę­dzej czy póź­niej i tak cię do­pad­nie. To był gwóźdź do jego trumny. Nie wiem ja­kim cu­dem, ale lord Tier go usły­szał, po­zba­wił ty­tułu, sta­no­wi­ska i ska­zał na ze­sła­nie. O ile mi wia­domo, nikt już stam­tąd nie wraca.

Cóż, z wła­snego do­świad­cze­nia wiem, że Rian ma do­sko­nały słuch. Ale nie to mnie te­raz in­te­re­so­wało.

– Tato, a czy mia­łeś oka­zję roz­ma­wiać z lor­dem Tie­rem?

– Oczy­wi­ście. – Oj­ciec za­ci­snął pięść. – Chłop na schwał! Po roz­pra­wie po­je­cha­li­śmy do Za­grze­bia, po­pi­li­śmy tro­chę, po­sie­dzie­li­śmy. Opo­wie­dzia­łem mu o ca­łej sy­tu­acji, a on za­pew­nił, że Gar­dak już ni­gdy nie wróci. Po­czciwy czło­wiek, ten twój dy­rek­tor.

Za­my­śli­łam się, roz­wa­ża­jąc, czy to do­bry mo­ment, aby zdra­dzić toż­sa­mość mo­jego na­rze­czo­nego, ale wtedy oj­ciec oznaj­mił:

– Co zaś się ty­czy lor­dów, Deyu, moja od­po­wiedź brzmi: nie! Od ma­łego żyją w prze­ko­na­niu, że wszystko im wolno, ro­bią, co chcą, ko­biety trak­tują jak… Ech! Z sza­cun­kiem od­no­szą się tylko do wła­snej żony, a i to nie za­wsze. A po­ta­jem­nie oglą­dają się na inne i tylko pa­trzą, którą za­cią­gnąć do swo­jej sy­pialni. Lor­dowi nie od­dam, ko­niec pie­śni!

Taki ob­rót sprawy zu­peł­nie mi nie od­po­wia­dał.

– Tato, ale ja…

– Trzy dni i Rui się uspo­koi – prze­rwał mi. – Po­tem spo­tkam się z twoim wy­bran­kiem, ale wierz mi na słowo, nie po­zwolę na ślub z byle kim. Spoj­rzę mu pro­sto w oczy i je­śli do­strzegę w nich mrok, nie od­dam! Na­wet je­śli bę­dzie to sam Im­pe­ra­tor!

– Do­brze. – Opu­ści­łam głowę, skry­wa­jąc uśmiech. Ko­goś czeka nie­spo­dzianka i zdaje się, że cał­kiem przy­jemna. Przy­naj­mniej taką mia­łam na­dzieję. – Tato, a co po­win­nam zro­bić z za­lot­ni­kami?

– Z dwoma sam po­roz­ma­wiam. Żal mi tylko Rad­gana, to do­bry my­śliwy, przy­dałby się w ro­dzi­nie. Za to ko­wal w ogóle mi się nie po­doba. Rui go skądś przy­tar­gała…

Jak się póź­niej oka­zało, to wła­śnie z ko­wa­lem mie­li­śmy naj­więk­szy pro­blem.

Gdy wró­ci­li­śmy z oj­cem do domu, oka­zało się, że na po­dwó­rzu przy­go­to­wano już stoły dla męż­czyzn, a dla ko­biet na­kryto w ja­dalni – w końcu siar­czy­sty mróz to nie­od­po­wied­nia po­goda dla ma­tek, za­równo obec­nych, jak i przy­szłych. Zgod­nie z tra­dy­cją za­lot­ni­ków po­sa­dzono u szczytu trzech sto­łów. Każdy przy­był z naj­bliż­szą ro­dziną, więc przed na­szym do­mem zgro­ma­dziło się łącz­nie bli­sko sześć­dzie­siąt osób. Na­wia­sem mó­wiąc, krewni za­lot­nika aż do za­rę­czyn nie po­winni roz­ma­wiać z jego przy­szłą wy­branką. Le­dwo prze­szłam przez furtkę, rzu­ciła się na mnie na oko pię­cio­let­nia dziew­czynka i z roz­pędu ob­jęła mnie chu­dziut­kimi ra­mion­kami.

– Czy zo­sta­niesz moją nową ma­mu­sią?

Zdę­bia­łam, ale na szczę­ście oj­ciec nie stra­cił re­zonu. Po­chy­lił się, wziął małą na ręce i pod­rzu­cił, aż za­pisz­czała z ra­do­ści.

– Kino, ty już masz swoją mamę – po­gro­ził jej pal­cem. – A te­raz bie­gnij do taty prędko jak wiatr! Dasz radę?

Dziew­czynka po­ki­wała głową i po­mknęła do ogrom­nego męż­czy­zny sie­dzą­cego przy jed­nym ze sto­łów.

– Nie­uczciwa za­grywka, droga Rui – wy­mam­ro­tał oj­ciec pod no­sem. Ale nie zdą­żył po­wie­dzieć nic wię­cej, gdyż z trzech róż­nych stron na­de­szli moi za­lot­nicy: ko­wal Gort, pie­karz Okr i my­śliwy Rad­gan. Dwaj pierwsi przy­glą­dali mi się nie­chęt­nie, naj­wy­raź­niej li­czyli na młod­szą zdo­bycz. Za to Rad­gan uśmiech­nął się na po­wi­ta­nie. Ką­tem oka do­strze­głam ciotkę drep­czącą po­śpiesz­nie w na­szym kie­runku. Zgod­nie z tra­dy­cją za chwilę na­stąpi uro­czy­ste za­po­zna­nie…

„Za­raz się za­cznie” – po­my­śla­łam. Ale tata po raz ko­lejny mnie za­sko­czył.

– Sam naj­pierw z nimi po­roz­ma­wiam – ode­zwał się sta­now­czo, za­sła­nia­jąc mnie przed ciotką. – A po­tem ty bę­dziesz mo­gła ich przed­sta­wić jako głowa rodu Riate.

Ża­ło­wa­łam, że nie mogę zo­ba­czyć jej miny, ale wście­kłe sy­cze­nie pod­po­wie­działo mi, że nie była za­chwy­cona. Oj­ciec jed­nak nie za­mie­rzał cze­kać na jej re­ak­cję.

– Ża­den z was nie otrzyma mo­jego bło­go­sła­wień­stwa – oznaj­mił pro­sto z mo­stu.

Za­pa­dła ci­sza. W tej chwili bar­dzo się cie­szy­łam, że stoję za nim. Po chwili ku­charz Okr wy­mi­nął nas w kom­plet­nym mil­cze­niu, a w ślad za nim ru­szyli jego krewni. Na­stęp­nie ten sam los spo­tkał ród Rad­ga­nów. Gdy my­śliwy prze­cho­dził obok taty, ten po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu i szep­nął:

– Bez ob­razy, mój druhu, ale za­szły pewne oko­licz­no­ści, o któ­rych nie mia­łem po­ję­cia.

– Ja­sne, ro­zu­miem – od­parł męż­czy­zna. – Wpad­nij ju­tro, to wszystko opo­wiesz.

Tak oto na­sze po­dwó­rze opu­ściło dwóch za­lot­ni­ków. Ale nie ko­wal!

– Obie­cano mi żonę! – huk­nął, gdy po­zo­stali znik­nęli za furtką.

Ciotka Rui w mig pod­sko­czyła i za­częła wy­rzu­cać z sie­bie po­tok słów, któ­rego nie spo­sób było za­trzy­mać. Cóż, w końcu to ona od­po­wia­dała za za­rę­czyny, śluby, a także roz­wody. W licz­nych sło­wach opi­sy­wała moje za­lety, a ko­wala w ogóle przed­sta­wiła w taki spo­sób, jak­bym miała wyjść za mąż co naj­mniej za Im­pe­ra­tora. O, iro­nio! Sta­łam na mro­zie, wy­słu­chu­jąc tych wszyst­kich bredni, aż na­gle po­czu­łam, że coś tuli się do mo­jej nogi. Schy­li­łam lekko głowę i zo­ba­czy­łam Szczę­śliwka. Zgod­nie z oby­cza­jem po­win­nam stać ze skrom­nie opusz­czo­nymi oczami i ani drgnąć, do­póki ciotka nie skoń­czy mó­wić. Mimo to na­chy­li­łam się i wzię­łam ko­cura na ręce.

– Na­tych­miast wy­rzuć to miau­czące pa­skudz­two! – wy­darła się ciotka.

Bez słowa wy­pro­sto­wa­łam się, przy­tu­li­łam kota jesz­cze moc­niej i spoj­rza­łam jej wy­zy­wa­jąco w oczy. Czu­łam, że jesz­cze chwila i zu­peł­nie stracę nad sobą pa­no­wa­nie. Oj­ciec chyba też to do­strzegł.

– Marsz do domu – ode­zwał się ci­cho, za­po­bie­ga­jąc nad­cią­ga­ją­cej awan­tu­rze.