6 randek - Aleksandra Łacic - ebook

6 randek ebook

Łacic Aleksandra

5,0

32 osoby interesują się tą książką

Opis

6 randek 

Gorące, włoskie lato, 6 randek i jedna kobieta, która próbuje poskładać serce na nowo.

Jeszcze do wczoraj Weronika była poukładaną, zamożną i szczęśliwą mężatką. Właśnie, do wczoraj!

Rzuca wszystko i wyjeżdża na wymianę zawodową do Włoch. Mediolan, randki z Tindera i wieczory z przyjaciółmi
miały być tylko przygodą i oderwaniem głowy od polskich problemów, ale życie pisze zupełnie inny scenariusz. Między śmiechem a łzami, między kieliszkiem wina a pocałunkiem, powoli wraca do siebie.


Tylko czy Werka da radę śmiać się z kimś w innym języku, zapomnieć o przeszłości i otworzyć serce na coś więcej?

Sprawdź!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Początek

Ta historia zaczyna się zupełnie zwyczajnie, nie zapowiadając nic interesującego. Bo cóż wyjątkowego mogło się wydarzyć w moim życiu, gdy miesiąc temu zostało zbite jak stary, niepotrzebny wazon, którego nikomu nie szkoda, zamiecione i wyrzucone do śmieci…

Nie tak to sobie zaplanowałam. Moje życie miało być idealne.

Mam świetną pracę, zarabiam ogromne pieniądze, sama dorobiłam się wszystkiego: własnego mieszkania, dobrego samochodu, wysokiej pozycji w międzynarodowej korporacji.

W odpowiednim czasie poznałam faceta, który wydawał się być doskonały. Naprawdę miał wszystko, czego oczekiwałam po partnerze. Piękny, mądry, zabawny, a przede wszystkim był najlepszym człowiekiem, jakiego znałam. Był moją prawdziwą przyjaciółką. I to już powinno było dać mi do myślenia… Ale nie dało. Byłam tak oczarowana, że klapki na oczach konia przy moim zaślepieniu to był pikuś.

Był… Czas przeszły i dokonany.

No cóż, było minęło, ale zacznijmy od początku, bo chyba od tego powinnam zacząć swoją historię.

Kilka słów o mnie. Mam na imię Werka i skończone 35 lat. Mam ogrom forsy na koncie, delikatną nadwagę i od niedawna jestem singlem. Chyba, bo siedzę cały czas przy papierach rozwodowych, nie mając pewności, czy je podpisać.

Zawieszam wzrok. Park Morskie Oko w Warszawie. Wydawało mi się, że mam wszystko, a w zasadzie miałam wszystko do momentu, gdy Marek, mój cudny mąż, na swoich czterdziestych urodzinach, postanowił obwieścić wszem i wobec, że zaczyna układać sobie zupełnie nowe życie.

No dobra, bez owijania w bawełnę. Marek przy naszych wszystkich znajomych, najbliższych przyjaciołach, bez konsultacji ze mną, ba, bez informacji i jakichkolwiek sygnałów, że coś takiego nastąpi, oznajmił swój coming out, po czym przedstawił swojego nowego partnera. A potem odwrócił się w moją stronę i poinformował łaskawie, że zrywa z naszym dotychczasowym życiem.

Czujecie grozę i upokorzenie?

Mój mąż, po pięciu latach bycia razem przyznał się, że jest gejem. Nie bi, gejem.

Faktycznie, lepszego przyjaciela w życiu nie miałam. Coś mi nie grało w naszym związku, ale tłumaczyłam to sobie moją pracą w korpo, cały czas w natłoku obowiązków. Wspólne wieczory tylko od wielkiego dzwonu. Ale tak właśnie żyje połowa moich znajomych. Owszem, wątpliwości czasem pojawiały się, ale zanim zdążyłam się nad nimi zastanowić, znikały.

No cóż... Życie…

Wracając do tematu, ta historia zaczyna się zupełnie zwyczajnie. I pewnie niejedna osoba, po przeczytaniu stwierdzi, że doświadczyła tego samego. Wielu z nas jest już po rozwodzie w wieku 35 lat. Ale do rzeczy.

1

Była końcówka długiej majówki. Siedziałam na ogromnej sofie, opierając głowę o ramię swojej najlepszej przyjaciółki, Zośki.

Zosia była przy mnie prawie zawsze, a szczególnie wtedy, gdy działo się w moim życiu coś naprawdę okropnego. Bez namysłu rzucała swoje obowiązki, których, nota bene, miała bardzo niewiele, i spędzała ze mną dnie i noce. Potrafiła wynaleźć setki różnych zajęć po to tylko, by odwrócić moją uwagę od piętrzących się problemów.

Po odejściu Marka, to właśnie Zo zajęła jego miejsce. Wprowadziła się do mnie ze swoimi dwoma kotami, próbując mnie ratować i wyciągnąć z głębokiej depresji. Można o niej powiedzieć wiele, złego i dobrego, ale nikt nie pasował mi tutaj bardziej niż ona, jej energia i specyficzne wsparcie.

Siedziałyśmy razem w milczeniu przez kilka dni, patrząc na papiery, jakie przesłał mecenas Marka.

– Podpisz je w końcu – powiedziała mi któregoś wieczoru Zo, podając zgryziony długopis. – Będziesz miała to z głowy. Zamknij ten temat. To sytuacja bez wyjścia i tylko tracisz czas, zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego. Bo tego sensu tu brak. On ciebie najzwyczajniej w świecie oszukał. Ten człowiek nie jest tym, za kogo się podawał. I nie miej do niego pretensji. Natury nie oszukasz, a on próbował to zrobić. Wybacz mu i pogódź się z tym. Idź do przodu, dziewczyno.

– Słucham? – spojrzałam na nią zaskoczona tym, co usłyszałam. – Jak mogę nie mieć do niego pretensji? Zmarnował tyle lat mojego życia – dodałam ze łzami w oczach.

– Zmarnował? – zdziwiła się Zo. – Nie patrz na to w ten sposób. Wyraziłaś na to zgodę, był twoim najlepszym przyjacielem, przeżyłaś z nim piękne chwile, prowadziłaś cudowne rozmowy. Nadal uważasz, że te lata były dla ciebie zmarnowane? Czegoś się jednak w tym związku nauczyłaś, nabyłaś nowych doświadczeń, poznałaś głębię emocji. A teraz czas tę wiedzę wykorzystać. To już przeszłość. Czas najwyższy stanąć na nogi i zacząć budować tę twoją idealną sielankę na nowo. Zastanów się, nic mu nie zawdzięczasz. Wszystko, co tu jest, to twoje. Mieliście podpisaną intercyzę. Chłop na własne życzenie pozbawił się wszystkich fajnych i zupełnie darmowych rzeczy. Jeszcze tylko musisz mu odebrać samochód. I pamiętaj też, kto samochodu nie ma, a chętnie by go przygarnął – dodała z miną niewiniątka.

– No przecież wiesz, że to ty dostaniesz auto – dodałam z przekąsem. – Wydaje ci się wszystko takie proste. Pamiętaj, że ty się kiedyś stąd wyprowadzisz, zresztą razem z tymi dwoma sierściuchami, a ja znowu zostanę sama – odpowiedziałam.

– Wiesz co, Werka? Mam pomysł. Musisz zacząć wychodzić z domu i zacząć się z kimś spotykać – oczy Zosi nagle rozbłysły. – Odrobina atencji i seksu by ci pomogła w życiu. Jesteś zgorzkniała i fatalna – dodała bez cienia litości.

Zosia i ja znamy się od czasów studiów. Była przebojowa, z wiecznie rozczochranymi, jasnymi włosami, pachnąca kadzidłami i zawsze ubrana, jakby właśnie wróciła z festiwalu jogi w Goa. Typowa artystka. Ale też jedyna osoba, przy której mogłam być do bólu szczera i której ufałam bezgranicznie. Zawsze stawała za mną murem, nawet wtedy, gdy sama nie miałam już siły się podnieść.

– Nie mam na to czasu, Zo. Sama wiesz, że projekt goni projekt – burknęłam, opierając głowę na jej ramieniu.

– Przestań! Jesteś nie do życia. Rozwód rozwodem, stało się i już nie mamy na to wpływu, mleko się rozlało – przerwała mi, szturchając mnie lekko. Trzeba tu rozpalić szałwię, wygnać z tego domu negatywną energię i złe fluidy. Zaraz tym się zajmę.

Na kanapę wskoczył jeden z jej kotów, ten z białą plamką na łapce. Obie zaczęłyśmy go głaskać jednocześnie. Rozejrzałam się po moim czystym mieszkaniu kalkulując, czy to na pewno dobry pomysł, że te koty czują się tu tak dobrze. Świeże kwiaty na stole już są obgryzione. Tymczasem ja jestem perfekcjonistką. Każdy detal tego wnętrza jest przemyślany. Drewniane meble, zielone rośliny i porządek, w którym czuje się ciepło domu. Taki był też Marek, typowa baba. Dlaczego dopiero teraz to widzę? Jaki inny hetero wrzuca swoje skarpetki do kosza na pranie? Od rana jeździ odkurzaczem i przynosi do domu świeże hortensje?

Jest mi potrzebny prawdziwy samiec, myślę, który dałby mi poczucie adoracji i sprawiłby, że znowu poczuję się jak kobieta, a nie jak przyjaciółka.

– Masz rację – powiedziałam cicho. – Muszę zacząć żyć normalnie. Pogodzić się z tym, co było. I chcę w końcu znowu poczuć się jak kobieta.

Zosia uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie mocno, nie mówiąc już nic więcej. I tak wiedziała wszystko.

– Najpierw jednak muszę dokończyć projekt. Wiesz, że w przyszłym tygodniu rozstrzygnie się konkurs.

– Nie widzę związku, możesz połączyć obie sprawy – próbowała mnie przekonać.

Co do konkursu, nakreślę mniej więcej, o co chodzi.

Szefem organizacji, w której pracuję, jest obcokrajowiec. Nasze fabryki są rozmieszczone po całej Europie. Żeby nie było nudno, szef raz na jakiś czas ogłasza konkursy, które polegają na, po prostu, wymianie personelu z tych fabryk od jakiś totalnie bezsensownych działów. Oni przyjeżdżają i najczęściej przepijają 3 miesiące pobytu w Polsce. Takie wyjazdy absolutnie nikomu nie służą, nic nie dają, narażają firmę na koszty, ale… Ale wygranie takiego konkursu i trzymiesięczny wyjazd wiąże się z ogromnymi dodatkami do pensji i jeśli trafisz na fajny kierunek, masz darmowe wakacje. Pamiętajmy też, że można trafić na Rumunię i wówczas jest słabo.

Jednak tym razem wymianę mamy z Włochami i szykują się trzy miesiące w Mediolanie. W związku z tym złożyłam zgłoszenie konkursowe, a razem ze mną kilkanaście innych osób.

– Trzymam zatem kciuki za ciebie, Werka, może taki wyjazd to będzie nieoczekiwany zwrot akcji twojego nudnego życia. Wrócisz zmaltretowana przez jakiegoś Mariano. Oj, byłoby cudnie. Może też przeprowadzisz się tam na stałe i zostawisz mi mieszkanie na Mokotowie. Oj, byłoby jeszcze cudniej… – rozmarzyła się Zo.

– Za Italię! – i stuknęłyśmy się pełnymi kieliszkami wina.

2

Wjechałam windą na szóste piętro, gdzie mieści się moje biuro, poprawiając w lustrze czarną uprząż na białej koszuli. Czarne paseczki wbijały mi się pod pachę. Ostatnio były jeszcze całkiem luźne i mogłam je zakładać na nagie ciało. Miałam nadzieję, że tym pobudzę i zachęcę Marka do różnych rzeczy, związanych z naszym pożyciem seksualnym. Myliłam się, nie reagował, a mnie nawet do głowy nie przyszło, by się zastanowić, dlaczego. A przede wszystkim spytać. Teraz te czarne paski służą mi jako ozdobnik na jasne koszule. Do niczego więcej już się nigdy nie przydadzą. 

Jak zawsze, związałam ciasno w kucyk swoje ciemne włosy, wygładzając je pastą. A następnie pewnym krokiem weszłam na otwartą przestrzeń, w której rzędami poustawiane były biurka, a przy nich pracujący ludzie. Większość z nich odwróciła głowę w moją stronę i machnęła ręką w geście powitania. Odwzajemniłam gest i weszłam do jedynej, zamkniętej przestrzeni na tym piętrze, do swojego biura. Nie zdążyłam jeszcze nawet usiąść, a tym bardziej wyjąć elektrycznego papierosa, kiedy drzwi do biura otworzyły się szeroko i zobaczyłam w nich głowę własnej asystentki.

– Dopiero co weszłam – zaczęłam szybko.

– Werka, to pilne, jesteś mega spóźniona, zapraszam na czwarte piętro, szef już na was czeka – powiedziała i tak szybko, jak się pojawiła, zniknęła.

Pospiesznie poprawiłam włosy i ruszyłam windą na miejsce spotkania.

– No kochani, dziś jest taki cudowny dzień i mam taki wspaniały zespół… – zaczął pierdolić głupoty, jak zawsze, nasz dyrektor. Typowa korpo gadka chłopa urodzonego we Włoszech, niemającego zielonego pojęcia o prawdziwej, ciężkiej pracy.

– Jesteśmy po majówce. Widzę – rozejrzał się po twarzach wszystkich uczestników spotkania, po czym kontynuował – że wszyscy są wypoczęci. Chciałbym ogłosić wyniki, na które czekacie od pewnego czasu. Cieszę się, bo mogą pojechać aż cztery osoby. Mamy niespodziankę. Wybrałem dwie panie oraz dwóch panów, będą tzw. PARY – zaśmiał się głośno, niczym stary satyr, na co wszyscy zareagowali śmiertelną ciszą.

W tej korporacji nikt się nie śmiał. Wszyscy byli nudni i smutni. Odchrząknął i otworzył laptopa.

– Projekt zrealizuje Weronika i Emilka – spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na drobną blondynkę tuż po mojej lewej.

Boże, dlaczego kolejny raz mi to robisz? Emilka? Jest okropna, taka skacząca wesz, szczekająca jak mały pies i absorbująca czas, zadając miliony pytań, a przede wszystkim z ogromnym parciem na moje stanowisko. Nie wiem, jakim kluczem dobierali ten zespół.

– Hm…, dobrze, jak zawsze widzę ogromny entuzjazm u Weroniki, cudownie… – z kwaśną miną komentował szef.

Zna mnie na wylot. Doskonale wie, jaka ze mnie pesymistka i jak bardzo nienawidzę ludzi. Jednak starał się ze wszystkich sił, bym okazała choć odrobinę zadowolenia.

Na szczęście kolejne dwie osoby to Maks, dział inwestycji oraz Szymon, dział logistyki. Spojrzałam na Maksa i odetchnęłam z ulgą. Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo.

Po tym ekspresowym spotkaniu, chłopaki podeszli do mnie, gratulując zarówno wygranej w konkursie, jak i współtowarzyszki na kolejne trzy miesiące.

Wyjeżdżaliśmy za dwa tygodnie. Mieliśmy już wszystko załatwione, nocleg, mieszkania, samochody, biura, a także osoby, które będą się nami opiekować.

Ostatniego dnia siedziałam ze swoją przyjaciółką, dopijając resztki wina, jakie zostały w lodówce.

– Proszę cię Zo, nie zdemoluj mi tego mieszkania. Dbaj o nie, a jak podczas mojej nieobecności pojawi się Marek, po prostu go zabij – poprosiłam. – I weź ogarniaj te koty. Już czuję, jak szczają w moim mieszkaniu. W moim pięknym, zadbanym mieszkaniu.

– Nie martw się. Wrócisz i będzie tu pięknie. Tylko wiesz co? Życzę sobie, byś wróciła tutaj opalona i uśmiechnięta. Popatrz na siebie. Zgubisz parę kilo i będzie dobrze. Jeszcze nie jesteś taka stara i nie zamieniłaś się jeszcze w ropuchę, znajdziesz sobie jeszcze fajnego faceta – moja przyjaciółka potrafiła z każdej sytuacji wyciągnąć coś pozytywnego.

– Zosia, facet to nie wszystko. Ja mam w końcu czas, żeby zająć się sobą. Byłam przez pięć lat żoną cipeusza, z którym nic mnie nie łączyło – próbowałam wytłumaczyć jej moje stanowisko w sprawie.

– Kolejny raz ci mówię i zanotuj to sobie raz na zawsze, że nie musisz się z nikim wiązać. Po prostu masz trzy miesiące dla siebie. Cały ten czas możesz poświęcić na nic nierobienie w pracy. Zwiedzaj Mediolan, pij wino i baw się. I pamiętaj o tym, że tam jesteś anonimowa. Nikt cię nie będzie oceniał i komentował twojego zachowania, a to, co zrobisz w Mediolanie, tam zostanie – moja kumpela ciągnęła pouczającym tonem.

– Nie zapominaj, że jedzie tam ze mną ukochana Emilka. A wiesz, co jest najgorsze? Że będziemy razem mieszkać – poskarżyłam się Zo.

– Znając twojego szefa, to wynajął wam tak wielką chałupę, że nawet nie będziesz jej widywać – próbowała mnie pocieszyć.

– No właśnie. Każda dwójka dostaje mieszkania, fakt, dosyć spore, ale nadal to tylko mieszkania. Mamy oddzielne pokoje, osobne łazienki, ale jeden wspólny salon, więc siłą rzeczy będziemy się ze sobą spotykać – prawie załkałam zawiedziona.

– Przykre, dlatego nie marnuj z nią czasu, a jak już totalnie nie będziesz miała innego wyjścia, to zawsze masz dwóch fajnych chłopaków z firmy, możesz wprowadzić się do nich – podpowiadała.

3

Nadszedł dzień wyjazdu. Udało mi się spakować w dwie ogromne walizki, jakbym przenosiła swoje życie na stałe poza granice Polski. Byłam naprawdę zadowolona, że wyjeżdżam. Miałam przeczucie, że dobrze mi to zrobi, że chociaż przez chwilę zapomnę o tym, co się wydarzyło w moim życiu i jak bardzo zostałam skrzywdzona. Miałam nadzieję, że wymażę ze swojej głowy Marka, który zrujnował mnie emocjonalnie jako partnerkę, przyjaciółkę, a przede wszystkim jako kobietę.

Wszyscy czworo spotkaliśmy się dopiero przy wejściu do gate. Zerknęliśmy na swoje bilety. Siedziałam koło Maksa. To kolejna pozytywna rzecz.

– Gdzie zamieszkacie? – zapytałam podczas zapinania pasów. – Ciekawe, czy jesteśmy daleko od siebie – dodałam.

Maks wyjął telefon i przegrzebał kilka wiadomości, pokazując mi adres, a potem wpisał w Google’a i znalazł na mapie to miejsce. Chłopakom poszczęściło się. Dostali dom, niby z dala od centrum, ale za to z jakim widokiem… Piękny, ogromny taras, cztery sypialnie, wokół domu ogród. Pozazdrościłam im, to nie było sprawiedliwe. My miałyśmy się gnieździć w niewielkim mieszkaniu w centrum, a oni dostali willę.

– Co ty zrobiłeś szefowi, że dostałeś taką lokalizację? Mieliśmy dostać wszyscy mieszkania – zaatakowałam z oburzeniem.

– Werka, możesz u nas bywać tak często, jak tylko chcesz, przecież dostałyście samochód. Pamiętaj, że to ja zajmuję się inwestycjami w tej firmie i to ja zarabiam najlepszy hajs dla szefa… Cała reszta was, no cóż, stanowi jedynie koszt – dodał ze śmiechem.

– A to kolejne pytanie, jakie auto dostaliście? – zignorowałam drugą część zdania, mając świadomość tego, jak Maks lubi się szczycić swoimi osiągnięciami.

– Nie dostaliśmy, tylko sam sobie wybrałem – i pokazał mi zdjęcie czarnego SUV-a. Gwiazda Mercedesa świeciła się z przodu jak reflektor.

Znowu wytrzeszczyłam oczy i zagryzłam mocno zęby.

– Po raz kolejny pytam, co zrobiłeś naszemu szefowi, pedale – dodałam z dezaprobatą i pokazałam koledze naszego Fiata 500. 

Widziałam, że walczy, ale nie dał rady, wybuchnął głośnym śmiechem, po czym pogładził moje rozczochrane włosy. 

– Przecież sobie możesz wypożyczyć samochód. A z drugiej strony, po co ci? – dodał pojednawczym tonem. – Mieszkasz w centrum, masz blisko do wszystkiego, a autobusem dojeżdżasz pod same biuro. Daj spokój Wera, w końcu mamy możliwość odetchnąć i trochę wyluzować. Ja przynajmniej mam taki zamiar. Mam pewien pomysł, co możemy zrobić… – i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – Możemy sobie założyć portale randkowe. Może znajdziemy tutaj miłość swojego życia? I może w końcu uda nam się zapomnieć o tym, co nas ostatnio spotkało – dodał z nadzieją w głosie.

Kolega też ostatnio skończył swój „modelowy” związek. On miał gorzej, bo jego śliczna dziewczyna okazała się być wariatką i wyprowadziła się od niego, zabierając dziecko. Podejrzewam, że złamało mu tu serce, jednak nie dawał tego po sobie poznać.

– Możemy po prostu się rozerwać i spędzić fajnie trzy miesiące. W Polsce nigdy nie mamy na to czasu, a nawet jeśli, to i tak cały czas wracamy myślami do naszych ex… A tymczasem rozejrzyj się, jakie mamy teraz doskonałe warunki, okoliczności przyrody, ciepło, plaża, tanie drinki, słońce i laski chodzące prawie w samych majtkach, z gołymi cyckami i świecącymi dupami. Jesteśmy w Mediolanie, w mieście, gdzie roi się od turystów, a zaczyna się sezon – przekonywał. – Wiesz, ile będziesz miała Anglików, Niemców czy Szwedów? Do wyboru, do koloru. A może nawet jakiś Włoch ci się przytrafi? To jest taka rada od kolegi z pracy. Ja przynajmniej zamierzam tak zrobić. Przekonasz się, to będą nasze trzy cudowne miesiące. Wejdź na ten portal i załóż sobie profil! – nie pytając o zdanie, wyjął mi z ręki mój telefon i nim samolot wystartował, ściągnął mi na telefon aplikację, wgrywając przy tym kilka zdjęć.

– Wiesz, że tam nie ma plaży? – zapytałam, bezwiednie patrząc na to, co robi. Zlekceważył mnie zupełnie, wpisując coraz to nowe informacje o mnie. – Tam nie będzie dziewczyn w samych majtkach… – dodałam.

– No i bardzo proszę, ja bym cię już brał – uśmiechnął się przy tym uroczo, obejmując ramieniem i całując w czubek głowy.

A po tym, jak gdyby nic się nie wydarzyło, włożył do uszu Airpodsy, naciągnął na głowę kaptur od bluzy i zamknął oczy.

Spojrzałam na to, co stworzył w telefonie. Miało to sens, w każdym razie nie było w tym nic niestosownego.

Najbardziej w akcji uczestniczenia w portalach randkowych, bałam się oceny przez innych, a najbardziej przez bliskich. A tymczasem badania wskazują, że w krajach rozwiniętych od 20 do 40%1 dorosłych korzystało z portali randkowych przynajmniej raz w życiu. W USA, na przykład, około 30-40% singli korzysta z takich aplikacji, jak Tinder czy Bumble. W Polsce2 natomiast, według raportu z 2022 roku3, około 30-35% osób dorosłych przynajmniej raz założyło konto na portalu randkowym. Największe zainteresowanie wykazują osoby w wieku od 25 do 34 lat. Dlaczego nie mogę zrobić tego samego? Jak to się mówi, to nie mydło, nie wymydli się. I kolejne, kto nie próbuje, ten nie ma.

Na lotnisku w Bergamo znaleźliśmy się w chwilę. Po naszą czwórkę przyjechał młody Włoch, nie rozumiejący ani słowa po angielsku. Jechaliśmy przez wąskie uliczki Bergamo, nie kierując się w stronę autostrady, a ku wzniesieniu, gdzie położone było stare miasto. Emilka w końcu do czegoś się przydała. Płynnym, miejscowym językiem prowadziła z kierowcą zaciętą dyskusję. Ale zasuwała po włosku, skubana. Złapałam się na tym, że ją podziwiam, a u mnie to coś nowego, jeśli chodzi o tę dziewczynę. Przyda nam się tu.

Nagle odwróciła się w moją stronę z nietęgą miną.

– Co jest? – zapytałam przez zęby, wyczuwając totalną klapę.

– Mamy dom w Bergamo. Nie mieszkamy w Mediolanie – wydukała z rozczarowaniem.

– Że co? O nie! Nie ma takiej możliwości! Nie będę w tej dziurze mieszkała! Miałyśmy dostać apartament w centrum miasta! – odpowiedziałam podniesionym głosem.

– On nie ma na to wpływu. Nie wyżywaj się na nim. Zadzwonimy zaraz i to wyjaśnimy – Emilka stanęła w obronie chłopaka.

Maks przysłuchiwał się naszej rozmowie i doskonale się bawił.

– Wybacz, ale pasuje ci country girl style. Będziesz miała swoją włoską sielankę – żartował.

– Maks, nie pomagasz! – warknęłam.

Nagle samochód zwolnił i zatrzymał się na wzniesieniu, tuż przy pięknym, starym domu, otoczonym ogrodem i niskim, kamiennym płotkiem.

– Questa è una casa per signore, vi lascio il mio numero, sarò felice di aiutarvi4 – powiedział melodyjnym głosem, aż mnie zatkało.

– Grazie, Marco5 – odpowiedziała Emilka.

Nie powiem, była przemiła dla młodego chłopaka, aż za bardzo.

– Chodź Wera, obejrzyjmy ten dom, zanim z niego zrezygnujemy – zaproponowała.

– Serio? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Werka! Idziemy! – Maks złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę domu. – Będzie pięknie, zobaczysz – przekonywał.

– Spierdalaj – odparłam krótko, ale dosadnie, próbując wyrwać rękę z męskiego uścisku.

Wysiadłam z samochodu i podeszłam do bagażnika, by wyszarpać z niego dwie, ogromne walizki. Obejrzałam się na dom i popatrzyłam na schody, które musiałyśmy pokonać i chyba z tysiąc razy zaklęłam pod nosem.

– Otwieraj to badziewie – wysyczałam do mojej współlokatorki.

Emi posłusznie przekręciła klucz w zamku i stanęła jak wryta…

– Suń się. O ja pierdzielę! Toż to pałac! – krzyknęłam w zachwycie.

Wchodząc do wnętrza tej włoskiej kamienicy, natychmiast wyczułyśmy jej wyjątkowy klimat. Powietrze wypełniał zapach lawendy, unoszący się z bukietu w wazonie na stoliku w holu. Podłoga ze starego gresu chciała nam opowiedzieć na dzień dobry całą historię tego miejsca. Światło słońca wpadało przez wąskie, drewniane okiennice, prosto na nasze twarze. I wszystko to razem wzięte rekompensowało lokalizację, jednocześnie karcąc mnie za marudzenie. I stałyśmy tak przez chwilę, jak zaczarowane.

Nagle dotarło do mnie, że w nozdrzach czuję aromat świeżej kawy. Zamknęłam oczy i pociągnęłam nosem w poszukiwaniu kierunku, skąd ta woń dobiega. I tak jak po sznurku, z zamkniętymi oczami, poszłam dalej za tym najpiękniejszym zapachem świata. Zaprowadził mnie do salonu.

Stała tam ogromna kanapa obita miękkim materiałem, otoczona rzuconymi niedbale, ale z wyczuciem smaku, poduszkami w odcieniach oliwki i wina. Na starym, drewnianym stoliku stała misa z dojrzałymi cytrynami i pomarańczami.

– Jezu… jak w filmie – wyszeptałam cicho i skierowałam się w stronę kuchni, totalnie zapominając o obecności Emilii.

Kuchnia otwierała się na salon. Na pierwszym planie drewniany blat i miedziane garnki wiszące na haczykach. W tle słychać było delikatne pobrzękiwanie filiżanek, jakby ktoś przygotowywał espresso.

– Buongiorno – powiedziałam niedbale do osoby stojącej tyłem do mnie.

I teraz klatka stop! Wyobraź sobie, że odwraca się w twoją stronę delikatnie podstarzały Rudolph Valentino i podaje ci z flirciarskim uśmieszkiem filiżankę espresso. Widzę to oczami wyobraźni, jak stoję z rozdziawioną gębą i nie jestem w stanie wymamrotać nawet jednego słowa. Dobrze, że chociaż ślina nie ścieka mi po brodzie.

Uratowała mnie Emila, wyciągając pospiesznie rękę do naszego gospodarza i przywitała się, na szczęście po angielsku. Złapałam mini kubeczek i wypiłam zawartość. Kawa była niezwykle mocna, od razu przeszły mnie ciarki poprzedzające palpitacje.

– A to jest Weronika. Zaszło małe nieporozumienie i nas wcale miało tu nie być – dodała zgodnie z tym, o czym rozmawiałyśmy w samochodzie.

– Alessandro – mężczyzna wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja nadal nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W tym momencie odruchowo powinnam wyciągnąć dłoń na przywitanie, a mnie nawet to do głowy nie przyszło. Zamiast tego uśmiechnęłam się głupawo i pospiesznie spytałam o sypialnię.

Doskonale mnie przeczytał. Wyczuł moje skrępowanie i już wiedziałam, że zechce się tym bawić. Alessandro miał koło pięćdziesiątki. Kruczoczarne włosy przeplatały gdzieniegdzie srebrne pasemka. Jak na Włocha był dość wysoki, smukły, a przy tym dobrze zbudowany i przezajebiście zadbany. Jego oczy błyszczały, a ich piwny kolor przypominał bursztyny. Ubrany w białą koszulę z podwiniętymi mankietami i luźne, lniane spodnie, zrobił w moim kierunku jeden, jeden jedyny krok, a ja w tym samym momencie poczułam jego zapach… No obłęd!

Nagle zdałam sobie sprawę z tego, jak właśnie teraz wyglądam i… czar prysł. Luźne, dresowe spodenki i włosy zaplecione w niedbały koczek.

– Veronic? Si? Zaprowadzę cię – dodał po angielsku i puścił mnie przodem.

Czułam na plecach jego spojrzenie, lustrujące mnie z góry na dół i zatrzymujące się na moich zbyt zaokrąglonych pośladkach.

– To tu – dodał po chwili.

Zatrzymałam się, a on podszedł bliżej, łapiąc za klamkę od drzwi. Był cholernie blisko, za blisko, czułam jego ciepło niemalże ocierające się o moje plecy i swoje twardniejące sutki pod luźną bluzką.

Otworzył szeroko drzwi, a ja ujrzałam najbardziej uroczy z możliwych pokój. Magia – pomyślałam. To jest zaczarowane miejsce. Weszłam do środka, rozejrzałam się i zamarłam z wrażenia. Zobaczyłam balkon, wąski, z kutą balustradą oplecioną bluszczem. Wyjrzałam na zewnątrz. Zobaczyłam dachy innych kamienic i błękit nieba, a z oddali usłyszałam gwar wąskiej, brukowanej uliczki.

– Dziękuję – wyszeptałam i odwróciłam się twarzą do Włocha.

Ten oparł dłoń o futrynę, wykonując ruch głową, którym poskromił opadające pasmo włosów.

– Miłego pobytu w Albergo – odpowiedział i pożegnał się z zalotną miną, po czym zamknął za sobą drzwi.

Opadłam na łóżko, a serce tłukło się we mnie, jak szalone. Nie wiem, czy to przez niego, czy przez zajebiście mocną kawę. Zamknęłam oczy, próbując się skupić, by poczuć zapach tego miejsca i zapamiętać go na zawsze. Ale jedyne, co w tej chwili czułam, to zapach mężczyzny, który opuścił przed minutą moją sypialnię. Pozostałe zostały przytłumione, a następnie wyeliminowane z moich nozdrzy. Ta jedyna w swoim rodzaju, dominująca woń, uderzyła we mnie jednocześnie intensywnością i delikatnością, wypełniając moją przestrzeń magnetyczną aurą, od której trudno było mi się uwolnić.

I jestem w czarnej dupie. Muszę sobie tu kogoś znaleźć, za dużo seksu lata w powietrzu. Jednak te Włochy to magiczne miejsce.

Uspokoiłam się nieco i poszłam do łazienki ogarnąć się po podróży i emocjach, jakie od dnia wyjazdu z Polski mi towarzyszyły. Strumienie wody spływały po moim nagim ciele, opadając leniwie na kamienną posadzkę prysznica. Jeśli cały wyjazd ma być pełen takich wrażeń, to dość szybko zapomnę o bolesnym rozstaniu.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Złapałam ręcznik, przewiązując go w pośpiechu na piersiach i w ostatniej chwili przesunęłam zieloną słuchawkę.

– Maks! – krzyknęłam do aparatu.

– Hej! Co tak krzyczysz i dlaczego jesteś taka zdyszana? Tak szybko ogarnęłaś randkę? – usłyszałam roześmiany głos.

– Przestań, brałam prysznic – wyjaśniłam krótko i zwięźle.

Zapadła chwila ciszy.

– A powiesz coś więcej? – poprosił zaintrygowany, ale po głosie poznałam, że dobrze się przy tym bawi.

– Erotoman gawędziarz! Co chcesz? – wypaliłam prosto z mostu.

– Przyjedziemy po was o 18:00. Zapraszamy na wspólną kolację, trochę się zintegrujemy – powiedział już poważnym tonem.

– Musimy? – zapytałam z nadzieją w głosie, że jednak powie, że nie.

– Masz coś lepszego do roboty? Wolisz siedzieć z Emi w domu? – zapytał z niedowierzaniem w głosie.

– Mogłabym w tym czasie przewertować Tindera w poszukiwaniu kogoś, kto umili mi te kilka miesięcy w Bergamo – stwierdziłam rzeczowym tonem.

– To ty jeszcze tego nie zrobiłaś? Ja jutro mam już pierwszą rankę – pochwalił się.

– Jakie to okrutne z twojej strony… – stwierdziłam rozżalona, że ja jeszcze nawet nie rozpakowałam nawet walizek. – Do później – dodałam i rozłączyłam się.

4

Przyjechali po nas punkt osiemnasta. Na dworze było jeszcze jasno i bardzo ciepło. Powoli jechaliśmy w kierunku centrum Mediolanu. Dzieliliśmy się wrażeniami tych pierwszych paru godzin. Ciężko było mi się do tego przyznać, ale dom w Bergamo nadzwyczajnie podobał mi się.

– Szkoda tylko, że tak daleko od siebie mieszkamy – powiedział Szymon. – Chociaż z drugiej strony to może dobrze, że nie widziałyście naszego domu, bo byście umarły z zazdrości. Jest przepiękny i ogromny. Mamy 4 sypialnie, 2 balkony, a samochodem do centrum jedziemy 15 minut – dodał.

– Ty tak serio? – zapytała z niedowierzaniem Emila. – Wiesz, że wzięłam udział w konkursie tylko dlatego, żeby pomieszkać w Mediolanie, a nie w jakimś starym, obleśnym Bergamo? – powiedziała rozżalona.

– Emila, proponuję wyjaśnić to jutro. Tymczasem możemy pomieszkać tu jakiś czas – zaproponowałam polubownie.

– Przeprowadź się do nas – rzucił Szymon, wprowadzając Maksa w zakłopotanie.

– Daj jej spokój – uratowałam kolegę. – Mamy takiego gospodarza, że Emi ani myśli o przeprowadzce.