Życie jest zbyt krótkie - Jimenez Abby - ebook + książka

Życie jest zbyt krótkie ebook

Jimenez Abby

4,6
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 419

Data ważności licencji: 7/17/2026

Oceny
4,6 (2300 ocen)
1670
427
168
27
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WeronikaTrz

Nie oderwiesz się od lektury

Ona jest popularną youtuberką, która zwiedziła pół świata, chcąc wycisnąć z życia jak najwięcej. On jest wziętym prawnikiem, którego sukcesy w pracy rekompensują nieudaną sferę uczuciową. Oboje postanowili odłożyć miłość na bok - jednak ona ma względem nich całkowicie inne plany. Sięgając po kolejną pozycję Abby spodziewałam się raczej zabawnej, romantycznej historii, z którą spędzę kilka przyjemnych godzin, odłożę na półkę i po pewnym czasie kompletnie o niej zapomnę. Z pewnością nie oczekiwałam tak ogromnego emocjonalnego rollercoastera, podczas którego momentami śmiałam się w głos, by za chwilę czuć coraz mocniej wzbierające w moich oczach łzy - dawno nie czytałam książki, która wywołała we mnie tak skrajne emocje. Jimenez przelała na karty papieru historię dogłębnie poruszającą, ale przy tym dającą iskierkę nadziei. Przesiąkniętą po brzegi dawką tak potrzebnego i rozbrajającego humoru, który idealnie równoważył momentami naprawdę trudną tematykę. I wypełnioną postaciami, którym ...
92
angi_black

Dobrze spędzony czas

Naprawdę świetna książka. Bardzo mi się podoba że autorka pisze swoje książki o różnych chorobach dotyczących mnóstwa osób. Bardzo szybko idzie się wciągnąć w tą historie. Bohaterowie od razu nas wciągają w swoje życie i ich problemy oraz uczucia. Bardzo wam ją polecam i czekam na kolejne książki tej autorki. 😀
50
Kari_84

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie przedstawiona historia w historii... Zabawna, intrygująca, czasami smutna, ale napisana prostym językiem. bardzo lekko czyta się te książkę i naprawdę nie można się od niej oderwać. Już dawno nie czytałam tak dobrej lektury.
30
GrazynaSwit

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, jedna z lepszych
30
Matahari

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z całej trylogii!
20

Popularność




Tytuł oryginału: Life’s Too Short

Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus

Redakcja: Słowne Babki

Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Monika Marczyk, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

© 2019 by Abby Jimenez

This edition published by arrangement with Forever, New York, New York, USA. All rights reserved.

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Katarzyna Bieńkowska

ISBN 978-83-287-1896-8

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Mojej babci, która była mistrzynią dobrego życia.

Żałuję, że już Cię nie ma i nie możesz wziąć tej książki do ręki.

Clickbait (ang. click – kliknięcie, bait – przynęta) – zjawisko internetowe polegające na przyciąganiu uwagi za pomocą tytułów bądź miniaturek, które przesadnie wyolbrzymiają faktyczną treść i/lub znaczenie artykułu.

Wikipedia

Rozdział 1

Usłyszałem płacz za ścianą. Szok, co tam zastałem!

ADRIAN

Przeraźliwy płacz.

W mieszkaniu obok niemowlak z piekła rodem ryczał bez przerwy od miliona godzin. Leżałem w łóżku, wpatrując się po ciemku w sufit.

Rachel jęknęła obok mnie.

– Musisz coś zrobić. Idź tam.

– Nie pójdę – odburknąłem. – Nie znam tej kobiety.

Zdaje mi się, że widziałem raz sąsiadkę, jak wyjmowała listy ze skrzynki w holu na dole, ale rozmawiała przez telefon i nie patrzyła w moją stronę, więc się nie przywitałem. Teraz żałowałem, że nie zdążyłem jej poznać na tyle dobrze, by móc wysłać jej esemesa z prośbą, żeby przeniosła się do innego pokoju, takiego, który nie sąsiaduje przez ścianę z moją sypialnią.

Rachel westchnęła sfrustrowana, a ja przekręciłem się na bok i przytuliłem do jej pleców.

Zesztywniała. Właściwie reagowała tak na mój dotyk za każdym razem, odkąd tu przyjechała trzy dni temu.

– Co się stało?

Odwróciła głowę w moją stronę.

– Nic. Jestem po prostu zmęczona. Jeszcze chwila, a przeniosę się do hotelu, żeby móc choć trochę pospać. Bez ciebie – dodała zaczepnie.

Zaśmiałem się ze znużeniem. Wiedziała, jak mnie sprowokować do działania, to pewne.

Spędzałem z moją dziewczyną tylko jeden weekend w miesiącu. Utrata tej ostatniej wspólnej nocy, zanim ona wróci do Seattle, była ceną, której nie zamierzałem płacić z powodu mojej sąsiadki czy też jej dziecka.

Cholera!

Niechętnie zwlokłem się z łóżka, włożyłem T-shirt i kapcie, po czym wyszedłem na klatkę schodową.

Nie miałem pojęcia, czy w ogóle mi otworzy. Była czwarta nad ranem, a ja byłem dla niej obcym facetem. Rachel pewnie zadzwoniłaby na policję, gdyby nieznajomy mężczyzna zapukał do drzwi jej mieszkania w środku nocy.

– Kto tam? – Przez wrzask niemowlaka usłyszałem kobiecy głos.

– Sąsiad.

Rozległ się szczęk zasuwki i drzwi się uchyliły.

Tak, to ta dziewczyna spod skrzynki na listy. Wyglądała okropnie. Miała na sobie czarny, spłowiały i rozciągnięty T-shirt z rozprutym szwem na ramieniu i zaplamione spodnie od dresu. Do tego podkrążone oczy i rozczochrane kręcone włosy.

– O co chodzi? – spytała, spoglądając na mnie znad małego wrzaskliwego tłumoczka, który przyciskała do piersi.

Jeszcze nigdy nie widziałem tak małego dziecka. Miałem w lodówce kostki sera większe od niego. W ogóle nie wyglądało na prawdziwe niemowlę.

Za to brzmiało aż nazbyt realistycznie.

Sąsiadka patrzyła na mnie zniecierpliwiona.

– No więc?

– Za cztery godziny muszę być w sądzie. Czy mogłabyś może…

– Czy mogłabym co? – Przeszyła mnie wzrokiem.

– Czy mogłabyś może przenieść się do innej części mieszkania? Żebym mógł trochę pospać?

– Tu nie ma innej części mieszkania. To kawalerka.

No tak. Wiedziałem to przecież.

– Okej… a możesz…

– Co mogę? Uciszyć ją? – Przechyliła głowę. – Może zamknąć ją w szafie? Bo wiesz, skłamałabym, gdybym powiedziała, że tego nie rozważałam.

– Ja…

– Bo nie mówimy tu o grze na trąbce. Ani o zbyt głośno nastawionym telewizorze. To maleńka istota ludzka. Nie da się przemówić jej do rozsądku, wszelkie próby negocjacji zawodzą, więc naprawdę nie wiem, co mam ci powiedzieć. – Zaczęła kołysać wrzeszczące niemowlę, a ono ryczało dalej. – Jest nakarmiona, umyta, ma czystą pieluszkę. Nie gorączkuje. Jest za mała na ząbkowanie. Dałam jej paracetamol i kropelki na kolkę. Kołysałam ją i nosiłam, i właśnie zaczynam dochodzić do wniosku, że uosabia ona jakąś kosmiczną, karmiczną karę za zbrodnie, które popełniłam w poprzednim życiu, bo za żadne skarby nie mogę pojąć, co robię źle. – Zaczęła drżeć jej broda. – Więc nie, nie mogę jej uciszyć. Nie potrafię pomóc ani tobie, ani sobie, ani jej, i jest mi naprawdę bardzo przykro, że moje prywatne piekło nie pozwala ci spać. Skombinuj sobie zatyczki do uszu.

Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Stałem tam i mrugałem do judasza.

Super. Teraz to ja byłem dupkiem.

Przeczesałem palcami brodę, westchnąłem przeciągle i znowu zapukałem. Wiedziałem, że moja sąsiadka wygląda przez judasza, bo ryk dobiegał tuż zza drzwi. Otworzyła je.

– Czego jeszcze chcesz? – Łzy ciekły jej po twarzy.

Wykonałem gest: dawaj-ją-tutaj.

– Daj mi tę małą.

Wybałuszyła oczy.

– Idź wziąć prysznic. Ponoszę ją.

Zamrugała.

– Jaja sobie robisz?

– Bynajmniej. Widzę, że potrzebujesz chwili wytchnienia. Może to coś pomoże.

Robienie w dalszym ciągu tego samego przyniesie te same rezultaty. Jej sposoby uspokojenia małej nie działały i jasne było, że ta sytuacja nie rozwiąże się sama bez interwencji z zewnątrz.

Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby mi odbiło.

– Nie dam ci mojego dziecka.

– Bo co? Boisz się, że to ją wkurzy? – Wrzaski, jakby dla zilustrowania mojego argumentu, podniosły się o oktawę. – Potrzymam ją, żebyś mogła się odświeżyć. Skoro i tak żadne z nas nie śpi, to nie ma sensu, żebyśmy oboje cierpieli. A ty masz wymiociny we włosach.

Popatrzyła na swoje włosy, przerzucone przez ramię, i dostrzegła białą breję. Przewróciła oczami, jakby wcale jej to nie zdziwiło, po czym znów spojrzała na mnie.

– Słuchaj, doceniam twoją propozycję, ale to naprawdę nie jest twój problem.

Potarłem czoło znużonym gestem.

– No, pozwolę sobie mieć odmienne zdanie na ten temat. Dopóki nasze mieszkania ze sobą sąsiadują, tkwimy w tym oboje. Czasami zmiana okoliczności może wpłynąć na zmianę zachowania. Może to coś da, jeśli potrzyma ją ktoś inny, a ty w tym czasie obniżysz swój poziom stresu.

Kołysała niemowlę. Bezskutecznie, bo i tak płakało. Widziałem frustrację w jej podkrążonych oczach. Wyglądała na wykończoną.

– Nie znam cię – powiedziała.

– Nazywam się Adrian Copeland. Mieszkam po sąsiedzku, pod numerem 307, i jestem właścicielem tego budynku. Mam trzydzieści dwa lata, nie byłem karany, jestem wspólnikiem w kancelarii prawnej Beaker i Copeland w St. Paul. Nie stanowię żadnego zagrożenia, stoję tu, na korytarzu o – spojrzałem na zegarek – czwartej zero siedem nad ranem i próbuję ci pomóc. Wpuść mnie, proszę, i pozwól mi ją potrzymać.

Patrzyłem, jak jej stanowczość powoli się załamuje. Potrafiłem interpretować wyraz ludzkich twarzy. Była jak sędzia przysięgły, który ugnie się wobec impasu – i tak się też stało.

Pchnęła drzwi, otwierając je szerzej, i wpuściła mnie do środka.

Wszedłem do mieszkania. Cholera, wyglądało jak pobojowisko.

Sprawiało wrażenie, jakby kiedyś było całkiem przyjemne, urządzone w stylu Pottery Barn. Ale teraz niewielka kawalerka została całkowicie zagracona akcesoriami niemowlęcymi. Fotelik samochodowy, łóżeczko dziecięce przy wielkim łożu w głębi, huśtawka. Na blatach kuchennych tłoczyły się butelki, a do tego wszystkiego ten gówniany zapach. To znaczy dosłownie gówniany. Smrodek obsranych pieluszek.

Zmierzyła mnie wzrokiem.

– Tak do twojej wiadomości, mam taki mały szpikulec, więc nie próbuj żadnych głupot.

Uniosłem brew.

– Mały szpikulec?

Zadarła podbródek.

– Tak. No wiesz, breloczek do kluczy. I mam też zainstalowane kamery. Całe mnóstwo. I spluwę – dodała. – Mam też spluwę.

Skrzyżowałem ręce na piersi.

– Spoko. A potrafisz się posługiwać tą swoją spluwą?

– Nie – stwierdziła rzeczowo. – Co czyni mnie jeszcze groźniejszą.

Parsknąłem.

Stała tam, wciąż trzymając dziecko, jakby uznała, że wpuścić mnie to jedno, ale pozwolić mi sobie pomóc – to co innego. Wyciągnąłem dłonie w jej stronę, ale potrząsnęła głową.

– Musisz najpierw umyć ręce.

No tak. Słyszałem już o tym. Niemowlęta mają słabszy układ odpornościowy. Poszedłem do aneksu kuchennego i umyłem ręce nad stertą brudnych naczyń.

– Nie byłaś w ciąży – rzuciłem przez ramię, podnosząc głos, żeby mnie usłyszała przez wrzaski małej. – Skąd ją masz?

– Z Targetu – odparła z kamienną twarzą. – Mieli akurat wyprzedaż, a wiesz, jak to jest, nie da się wyjść tylko z jedną rzeczą – wymamrotała.

Kąciki moich ust drgnęły.

Po ręcznikach papierowych została pusta rolka, a sądząc po stanie reszty mieszkania, nie mogłem mieć zaufania do ściereczki wiszącej na kuchence. Obok pustej misy na owoce leżała samotna papierowa serwetka, więc wytarłem w nią ręce. Rozpadła się na kawałeczki, które wyrzuciłem do przepełnionego kosza na śmieci.

– Opiekuję się nią tymczasowo – odpowiedziała na moje pytanie, przekrzykując płacz małej. Spojrzała na mnie nieufnie, kiedy podszedłem do niej i wyciągnąłem ręce. Odwróciła się do mnie bokiem, osłaniając wrzeszczące niemowlę. – Trzymałeś już kiedyś dziecko?

– Nie. Ale nie wydaje mi się, żeby to było takie trudne.

– Musisz podtrzymywać jej głowę. O tak. – Pokazała mi swoją dłoń podłożoną pod małą, przypominającą kiwi główkę.

– Dobra. Kumam.

– I musisz ją kołysać. Ona to lubi.

– O czym najlepiej świadczy jej ryk, od którego ziemia drży w posadach – rzuciłem kąśliwie.

Zmrużyła groźnie brązowe oczy.

– Żartuję. Dam sobie radę, słowo.

Wciąż stała bez ruchu. Czekałem cierpliwie.

Wreszcie kiwnęła głową.

– No dobra. – Podeszła bliżej, żeby podać mi dziecko. Na tyle blisko, że poczułem zapach jej włosów, kiedy pochyliła się, by włożyć mi małą w objęcia. Wanilia – z nutą skwaśniałego mleka.

Kołysałem maleńkie, wrzeszczące zawiniątko. Buzia małej była cała czerwona i wykrzywiona furią. Nie mogła ważyć więcej niż cztery i pół, góra pięć kilo.

– Jesteś pewny, że sobie poradzisz? – spytała, przyglądając mi się sceptycznie.

– Idź. Wszystko będzie dobrze. I nie śpiesz się.

Odczekała jeszcze chwilę.

– Będę tuż obok, gdybyś czegoś potrzebował. W razie czego zapukaj do drzwi łazienki.

– W porządku.

– To jest Grace. Ja mam na imię Vanessa.

– Bardzo mi miło, Vanesso. A teraz: idź. Wziąć. Prysznic.

Stała jeszcze kilka sekund, po czym odwróciła się wreszcie, wygrzebała jakieś ciuchy z komody i poszła do łazienki. Powoli zamknęła za sobą drzwi, do ostatniej chwili łypiąc na mnie przez szparę.

Z wiercącego się różowego kocyka w moich ramionach wydobył się akurat wyjątkowo przenikliwy dźwięk. Popatrzyłem na to rozjuszone maleństwo.

Bardzo niewiele potrafiło mnie wytrącić z równowagi. Właściwie, oprócz latania, to NIC. Byłem karnistą – adwokatem w sprawach karnych. Każdego dnia miałem do czynienia ze złem w czystej postaci. Z zaskoczeniem stwierdziłem jednak, że widok tej maleńkiej istotki wywołał nagle we mnie dziwne uczucie. Sam nie wiem – lęk? Była taka krucha. I węższa niż moje przedramię!

Uznałem, że bezpieczniej będzie, jeśli usiądę, więc przeniosłem się na kanapę.

Wrzaski nie zmieniły natężenia, gdy dołączył do nich szum prysznica. To niesamowite, jak długo takie maleństwo potrafi płakać.

– Co ci jest? – szepnąłem.

Próbowałem się zastanowić, co mogło wywołać tę rozpacz. Istniała jedynie ograniczona liczba problemów, które mogły dotyczyć kogoś, kto nie wie jeszcze nic o takich sprawach, jak podatki czy lęk egzystencjalny.

Vanessa powiedziała, że ją nakarmiła, więc mała nie była głodna. Miała sucho. Dostała kropelki na kolkę, więc nic jej chyba nie bolało. Na pewno była zmęczona, ale coś nie pozwalało jej zasnąć.

Co mnie nie dawało spać?

I nagle mnie olśniło.

Położyłem Grace na poduszce kanapy, rozchyliłem kocyk i zacząłem sprawdzać pajacyk, w który była ubrana. Wodziłem palcami wzdłuż szwów, aż wreszcie na wysokości brzuszka znalazłem winowajcę. Z materiału wciąż sterczała plastikowa żyłka od metki w kształcie litery T. Całkowicie niewidoczna.

– Nic dziwnego, że jesteś wkurzona. Też bym się wkurzył – mruknąłem. Rozejrzałem się za nożyczkami. Nigdzie żadnych nie widziałem, więc pochyliłem się i rozerwałem to cholerstwo zębami. Następnie rozpiąłem pajacyk i wyciągnąłem drugą część drapiącej żyłki, po czym potarłem knykciami czerwone miejsce na brzuszku Grace.

– Ciiiiiii….

Przestała płakać niemal natychmiast.

Rozdział 2

Superprzystojniak poskramia moje dziecko!

VANESSA

To nie była do końca prawda, kiedy powiedziałam, że go nie znam. Adrian Copeland był najprzystojniejszym facetem w całym budynku, więc to oczywiste, że go znałam. A w każdym razie o nim wiedziałam. Jak wszyscy. Był tu legendarnym wręcz kawalerem.

On natomiast prawdopodobnie nie znał mnie. A kiedy wreszcie się poznaliśmy, była czwarta nad ranem, nie mógł spać z powodu mojej nieudolności w opiece nad dzieckiem, a ja w dodatku miałam rzygi we włosach – bo jakżeby inaczej.

Byłam naprawdę zbyt wykończona, by się tym przejmować. To była najgorsza noc z najgorszych dwóch tygodni w całym ostatnim roku. Zostałam znienacka wrzucona w macierzyństwo, straszliwie pokłóciłam się z siostrą, a teraz Grace miała jakieś potworne załamanie, którego przyczyny nie mogłam pojąć.

Zupełnie tego nie rozumiałam. Grace była wprost cudownym dzieckiem. Takim niewiarygodnie grzecznym i spokojnym. Gdybym miała wybierać, jakie niemowlę zostanie mi podrzucone, nie mogłabym prosić o łatwiejsze w obsłudze. Mało płakała, świetnie spała, w ciągu dwóch tygodni miałyśmy już ustalony rytm dnia, wszystko było pod kontrolą – aż tu nagle tuż po kąpieli diabli wzięli jej pogodne usposobienie.

Próbowałam już wszystkiego. Skorzystałam nawet z wideoporady pediatry, który jednak zupełnie się nie przejął i zaproponował, żebym przyszła z małą jutro, jeśli wciąż będzie „marudzić”.

Oferta Adriana była zbyt wspaniałomyślna, żebym mogła ją odrzucić.

Po pierwsze, jego rozumowanie wydało mi się sensowne. To, co robiłam – czy też to, czego nie robiłam – nie przynosiło efektów, więc na tym etapie byłam jak najbardziej otwarta na wszelkie sugestie. Spróbowałabym nawet egzorcyzmów, gdyby do moich drzwi zapukał ksiądz, a nie wzięty adwokat.

Po drugie, facet miał zbyt dużo do stracenia, żeby zrobić coś głupiego.

To był koleś, który co najmniej raz w miesiącu trafiał na łamy „The Star Tribune” z powodu swoich dokonań prawniczych. Wiedziałam o tym, bo za każdym razem Pani Joga spod 303 podsyłała mi link z dwudziestoma buźkami z serduszkami zamiast oczu. Podejrzewam, że miała ustawiony Google Alert. Była, można powiedzieć, jego psychofanką.

Adrian pod tym względem był podobny do mnie. Musiał dbać o reputację i swój wizerunek publiczny. Zamordowanie Grace i mnie byłoby zupełnie nie w jego stylu i fatalnie wpłynęłoby na jego sytuację zawodową. Poza tym sądził, że jest w mieszkaniu pełnym kamer, co nie było prawdą, ale on o tym nie wiedział.

No i ostatnia sprawa: on jeden przybył mi na ratunek. Nikt inny nie łomotał w moje drzwi, żeby mnie wyzwolić z siódmego kręgu piekła. A ja naprawdę potrzebowałam tego prysznica. OKROPNIE. Musiałam zmyć z siebie dziecięce rzygowiny i własny pot i przebrać się w spodnie, które nie miały plam od niemowlęcych siuśków. No a w tym czasie ktoś musiał potrzymać Grace. Za każdym razem, kiedy usiłowałam położyć ją do łóżeczka, zaczynała wrzeszczeć tak głośno, że bałam się, czy nie eksploduje.

Potrzebowałam dosłownie pięciu minut. Pięciu krótkich minutek. Może to coś da, a nawet jeśli nie, to przynajmniej będę w trochę lepszej formie i zyskam nieco sił, by dalej zmagać się z wrzaskami Grace, bo w tej chwili jakieś dwie sekundy dzieliły mnie od kompletnego załamania nerwowego.

Rozebrałam się i umyłam w takim tempie, jakbym robiła to na czas. Mniej więcej po czterech minutach, odkąd weszłam pod prysznic – i był to zdecydowanie najlepszy, choć chyba najkrótszy prysznic w moim życiu – zakręciłam wodę, żeby wyjść, a wtedy usłyszałam upiorną, lodowatą ciszę.

Serce omal mi nie stanęło.

O mój Boże!

Coś było nie tak.

Tak szybko owinęłam się ręcznikiem, że omal nie poślizgnęłam się na mokrych płytkach podłogi.

Co ja sobie myślałam? Wcale nie znam tego faceta. To znaczy, zdawało mi się, że go znam, ale tak naprawdę przecież nie znam. A jeśli on ją porwał? Wyrzucił przez balkon? Co, jeśli okaże się całkiem normalnym facetem, który akurat był na skraju psychotycznego załamania i płacz Grace doprowadził go do ostateczności, tak że dosłownie wytrząsnął z niej życie? Ależ ja byłam głupia!

Otworzyłam drzwi łazienki, przygotowana na Bóg wie co, i zamarłam.

Adrian był w pozycji półleżącej na kanapie w moim słabo oświetlonym salonie, głowę opierał na poduszce, a na mój widok położył palec na ustach. Grace zaś leżała na plecach, wtulona w zgięcie jego łokcia, i… spała.

Gapiłam się na nich z otwartymi ustami. Nie mogłam w to uwierzyć. Kapiąc wodą na podłogę, podeszłam na paluszkach, żeby sprawdzić, czy mała na pewno oddycha.

Co to za czary? Jak on tego dokonał? Był zaklinaczem niemowląt czy co? Grace pomrukiwała przez sen tak słodko, że aż przyłożyłam sobie dłoń do serca.

Musi istnieć jakiś pierwotny wewnętrzny czujnik, który włącza się, kiedy widzisz faceta opiekującego się dzieckiem, bo przysięgam, że z miejsca poczułam się troszkę zakochana. To znaczy, koleś był ciachem już bez tych czarów, ale teraz? Jasna cholera!

Ociekałam wodą i gapiłam się na niego. Widząc, że nie ruszam się z miejsca, mrugnął znacząco i dyskretnym gestem pokazał, żebym wracała do łazienki. Zarumieniłam się i poszłam się ubrać.

Kiedy wróciłam, splatając włosy w wilgotny warkocz, Grace nawet nie drgnęła. Stanęłam obok kanapy i związałam włosy gumką.

– Zrobiłaś już wszystko, co chciałaś? – spytał szeptem.

Kiwnęłam głową i pochyliłam się, żeby uwolnić go od Grace.

Boże, jak on cudownie pachniał. W tym zapachu było coś sennego, ciepłego i męskiego. Czysta bawełna i testosteron.

Wzięłam Grace na ręce, modląc się, żeby się nie obudziła i znów nie zaczęła płakać, kiedy będę ją kładła do łóżeczka.

Nie obudziła się.

Kiedy odwróciłam się do Adriana, żeby mu podziękować, szedł już do drzwi. Po drodze wyszarpnął jeszcze worek ze śmieciami z kuchennego kosza, zabrał go ze sobą i wyszedł bez słowa.

Odgarnęłam grzywkę z czoła. O. Mój. Boże.

Musiałam nagrać filmik. Natychmiast.

Przez ostatnie dwa tygodnie niczego nie wstawiałam. Mój kanał na YouTubie kompletnie zamarł. Musiałam zwolnić na ten czas całą ekipę produkcyjną. Płaciłam tylko mojemu operatorowi Malcolmowi. Nie dość, że nie zarabiałam pieniędzy, to jeszcze zawiodłam moich subskrybentów. Ale nie miałam o czym mówić.

Zajmowanie się maleńkim dzieckiem nie jest specjalnie ekscytujące. Wczoraj połączyłam się na wideoczacie z Malcolmem, żeby przedyskutować, jakie odcinki mogłabym nagrywać z domu. Wszystkie pomysły były dosyć słabe. Głównie tutoriale urodowe. Na przykład jak wypróbowuję odjechane maseczki błotne albo farbuję włosy na różne kolory. Albo vlog o tym, jak otwieram listy od fanów. Nudy na pudy.

Ale to…

Chwyciłam laptopa i na palcach poszłam do łazienki. Usiadłam na klapie kibelka i zatytułowałam filmik „SUPERPRZYSTOJNIAK POSKRAMIA MOJE DZIECKO”. Nie zawracałam sobie głowy suszeniem włosów czy make-upem. Zawsze stawiałam na autentyzm. Wzięłam głęboki wdech i włączyłam nagrywanie.

– Hejka wszystkim! Jak widzicie, żyję. – Pomachałam do ekranu. – No cóż, to były bardzo interesujące dwa tygodnie. Dostawałam od was pełne troski mejle. Bardzo wam, kochani, dziękuję, że tak się o mnie martwicie. I zgadza się, nie dotarłam na konferencję w LA w ubiegłym tygodniu. Wiem, że wiele osób było rozczarowanych, i bardzo, bardzo mi przykro z tego powodu. Jeśli kupiliście bilet, żeby mnie zobaczyć, wyślijcie jego zdjęcie i wasz adres Malcolmowi. – Uniosłam palec nad głowę, w miejsce, w którym Malcolm potem wklei swój adres mejlowy. – A ja poproszę, żeby on wam wysłał moje zdjęcie z autografem. Wiem, że to niezupełnie to samo, co spotkanie twarzą w twarz, ale przysięgam, że odwołałam przyjazd z ważnego powodu.

Na pewno wszyscy się zastanawiacie, gdzie ja się podziewam. Jak mogliście się zorientować po tytule tego filmiku, mam dziecko! Niespodzianka! Jesteście zaskoczeni? Bo ja z pewnością byłam. – Przechyliłam głowę i zrobiłam zeza do kamery. – Pewna bliska mi osoba była w ciąży i trzy tygodnie temu urodziła zdrową dziewczynkę. A potem, dwa tygodnie temu, zostawiła maleństwo u mnie, żeby móc wyskoczyć po coś do sklepu, i już nie wróciła.

Mama Grace nie jest, niestety, w tej chwili w najlepszej formie. Jej tata w ogóle nie wchodzi w grę, tak więc stałam się tymczasową opiekunką noworodka, chociaż nie mam pojęcia, jak opiekować się takim maleństwem. Rzecz jasna, wyprawa do Meksyku, którą planowałam na gwiazdkowy odcinek za trzy tygodnie, jest odwołana, a zamiast tego będziemy przez jakiś czas eksplorować ekscytujące czterdzieści metrów kwadratowych mojej kawalerki.

Umilkłam na chwilę, żeby ta nowina zdążyła dotrzeć do moich widzów.

– Na pewno ciekawi was, o co chodzi z tym przystojniakiem? No więc chwilę temu minęła czwarta nad ranem, a ja nie zmrużyłam jeszcze tej nocy oka przez mojego małego aniołka. Za nami jakieś milion godzin nieprzerwanego płaczu. Nas obu – dodałam. – Aż w końcu mój sąsiad zza ściany zapukał do drzwi z pytaniem, czy mi nie pomóc.

Pozwólcie, że powiem wam o nim dwa słowa. To najprzystojniejszy kolo w całym budynku. Może nawet na całym osiedlu. Jest tak atrakcyjny, że gdyby podjechał do mnie w ślepym zaułku białym vanem bez okien, miał na rękach gumowe rękawiczki, wymachiwał srebrną taśmą izolacyjną i twierdził, że da mi cukierka – wsiadłabym bez wahania. Poza tym, że jest singlem i że jest wybitny w swoim zawodzie, to jeszcze nosi naprawdę wspaniałą brodę. Kiedy wprowadziłam się tutaj we wrześniu, ciągle widziałam, jak biega bez koszulki, więc wiem, że ma fantastyczny kaloryfer. Tak go zresztą będziemy nazywać. Pan Kaloryfer.

No więc zjawia się tutaj niczym jakiś rycerz w lśniących spodniach od piżamy. Ja mam rzygi we włosach, i to wcale nie w rozrywkowym stylu, po wypiciu zbyt wielu tequili w Cancun. Nie, to pewna mała istotka obrzygała mi włosy. A on proponuje, że potrzyma mi dziecko, żebym mogła wziąć prysznic. Przystaję na to. Proszę, nie osądzajcie mnie. To był ekspresowy prysznic. A kiedy wyszłam z łazienki, on zaczarował to dziecko. Oboje leżeli na kanapie. To był, serio, najseksowniejszy widok, jaki oglądałam w życiu. Wyglądał jak na jednej z tych pozowanych fotek z Instagrama, na których diabelnie seksowni modele prezentują się w różnych swobodnych domowych scenkach. W prawdziwym życiu nikt nie wygląda tak dobrze, polegując na kanapie. Serio.

Jak wiecie, kochani, mam słabość do brodatych przystojniaków. Nic na to nie poradzę. Ale szczerze, po tym ostatnim tygodniu? Zaczynają mnie kręcić tatusiowie. Dochodzi już do tego, że widzę, dajmy na to, jakiegoś faceta w Targecie, z brzuszkiem piwnym, z zakolami i z dzieckiem w nosidełku, a ja zaczynam lustrować go wzrokiem i myśleć: „Założę się, że ten koleś mógłby zmieniać pieluszki przez całą noc”. Więc gdy zobaczyłam tego przystojniaka z moim cierpiącym na kolkę maleństwem, wtulonym w jego pierś, może troszeczkę się zakochałam.

„Czyli jesteś już gotowa na miłość?” – zapytacie. – Przechyliłam na bok głowę tak, że warkocz opadł mi na ramię. – Nie, poza Panem Kaloryferem moje podejście do randkowania się nie zmieniło, więc się nie nakręcajcie. Poza tym nawet gdyby to zauroczenie było wzajemne i ten facet byłby gotów przymknąć oko na moje liczne i poważne wady – och, no i na to! – Wstałam, otworzyłam drzwi łazienki, po czym obróciłam laptopa, żeby pokazać katastrofalny stan mojego mieszkania. Zamknęłam drzwi i znów skierowałam kamerkę na siebie. – Tak, to naprawdę pieluchy pełne ludzkich odchodów na moim stoliku do kawy. Tak to właśnie wyglądało, kiedy tu wszedł. Jak mógłby się nie zakochać, co? Tak czy owak, w dalszym ciągu nie jestem zainteresowana randkowaniem w dającej się przewidzieć przyszłości z powodów już wcześniej wielokrotnie tu omawianych. Ale dziewczyna może sobie przecież pooglądać wystawy.

Ziewnęłam, zasłoniwszy usta wierzchem dłoni.

– Pora spać. Jeszcze tylko parę spraw, zanim się rozłączę. Jeśli podobał wam się ten filmik, nie zapomnijcie zasubskrybować mojego kanału. I jak zawsze będę ogromnie wdzięczna za wszelkie datki na rzecz mojej ulubionej organizacji charytatywnej. Razem zdołamy znaleźć skuteczne lekarstwo.

Zakończyłam filmik i wysłałam go Malcolmowi. On wstawi linki, doda hasztagi i w ciągu dwóch godzin zamieści ten filmik na YouTubie, gdzie moi subskrybenci, którzy pewnie sądzili, że nie żyję, skoro od prawie dwóch tygodni nie wstawiłam nic nowego, rzucą się na niego jak wściekłe niedźwiedzie.

Na razie miałam jedynie bardzo pobieżną wizję tego, co będzie dalej. Robiłam vlogi podróżnicze. Moje filmiki prawie zawsze były realizowane na wyjazdach. Jeszcze nigdy nie nakręciłam żadnego z mojego mieszkania. To było coś zupełnie innego niż moje wcześniejsze produkcje i mogłam nawet stracić przez to subskrybentów. Naprawdę trudno mi było to oszacować.

Miałam wiernych fanów, którzy zostaną ze mną bez względu na wszystko. Ale większość użytkowników internetu nudzi się bardzo szybko. Jeśli nie będę regularnie dostarczać im rozrywki, odejdą.

A jeśli stracę możliwość zarabiania pieniędzy…

Starałam się o tym nie myśleć.

To znaczy, w pewnym sensie wiedziałam, jak to będzie z tym filmikiem. W komentarzach pojawi się to, co zwykle. Niektórzy okażą mi wsparcie, inni nie, a ci wspierający będą atakować tych hejtujących. Pewnie sporo osób będzie coś truło o tym, jaka jestem bezmyślna, że powierzyłam obcemu facetowi swoje dziecko. Kilkoro innych będzie się oburzało stanem mojego mieszkania. Pojawią się też standardowe nienawistne komentarze dotyczące mojego wyglądu.

Większość z tego po mnie spłynie. Po ponad dwóch latach wystawiania się w ten sposób na widok publiczny nic nie mogło mnie już zranić. Poza tym miałam też szalenie przydatną umiejętność patrzenia na sprawy z właściwej perspektywy, i to bardziej rozwiniętą niż u większości osób, toteż nie przejmowałam się drobiazgami.

Nigdy.

A w ogólnym rozrachunku większość rzeczy to zupełne drobiazgi…

Zwłaszcza jeśli człowiekowi być może został tylko rok życia.

Rozdział 3

Zdrada wyszła na jaw!

ADRIAN

Wyrzuciłem śmieci Vanessy i wróciłem do mieszkania. W sypialni paliło się światło. Rachel wstała z łóżka i miotała się po pokoju, wrzucając swoje rzeczy do torby podróżnej.

Stałem w progu i mrugałem zaskoczony.

– Co ty robisz?

– Pakuję się.

Ściągnąłem brwi.

– Co? Już wychodzisz? Wydawało mi się, że lot masz dopiero o trzeciej. Mieliśmy zjeść razem lunch.

Nie odpowiedziała. Poszła do łazienki. Słyszałem, jak krząta się tam, otwiera i zamyka szuflady, trzaska drzwiczkami szafki. Wróciła do pokoju, zapakowała kosmetyczkę do torby, którą zapięła na suwak, i wysunęła jej wyciąganą rączkę.

– Rachel…

– Mam wcześniejszy lot o siódmej piętnaście – mruknęła, unikając mojego wzroku. – Przyuczamy nowego pracownika, i muszę przy tym być.

– Musisz przy tym być? Uświadomiłaś to sobie teraz, o czwartej nad ranem?

Milczała chwilę ze wzrokiem wbitym w podłogę, po czym spojrzała mi w oczy.

– Adrianie, myślę, że powinniśmy zrobić sobie przerwę.

Zamarłem.

– Co? Dlaczego?

Patrzyła na mnie przez cały pokój, dolna warga jej drżała.

– Nie powinnam tu być. Mam swoje obowiązki, zobowiązania, nie powinnam ciągle latać przez pół kraju…

Kiwnąłem głową.

– Okej. Masz rację, nie powinno tak być, że to ty zawsze przylatujesz tutaj. Pozwól, że przyjadę na trochę do ciebie. Samochodem. Wezmę tydzień wolnego.

Potrząsnęła głową.

– Nie. Z mojej strony to niemożliwe. Nie na to się pisałam. Nie spodziewałam się, że sprawy między nami zrobią się takie poważne. Nie mogę bardziej się w to angażować, nie w mojej sytuacji…

Teraz ja pokręciłem głową.

– To znaczy, w jakiej sytuacji?

– Adrianie, ja mam męża.

Te słowa walnęły mnie jak obuchem.

– Co? – wyjąkałem.

Broda jej się trzęsła.

– Mam męża – powtórzyła.

Stałem tam i gapiłem się na nią przez dobre trzydzieści sekund.

– Nie chciałam cię zranić – wyszeptała. – Zamierzałam go zostawić, ale potem jakoś nie mogłam tego zrobić i… To miała być tylko jednorazowa przygoda… my mieliśmy być jednorazową przygodą… ale… stało się inaczej. Nie byłam przygotowana na to, że poczuję do ciebie coś więcej, i…

Przeciągnąłem dłonią po twarzy i usiadłem na brzegu łóżka w ciężkim szoku.

Przeszła przeze mnie nawałnica sprzecznych emocji. Zaskoczenie, poczucie zdrady, ból, niedowierzanie. Byliśmy razem przez osiem miesięcy. Osiem pieprzonych miesięcy. A ona miała męża???!!!

Wziąłem głęboki wdech, żeby się uspokoić, i spojrzałem na Rachel stojącą przy drzwiach.

Przycisnęła dłonie do policzków.

– Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze mogłabym ci powiedzieć.

Przewiesiła sobie przez ramię torbę z laptopem i stała tak przez dłuższą chwilę.

– Będę za tobą tęskniła.

Rzuciła mi jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i wyszła.

***

Dziesięć godzin później moja asystentka położyła teczkę z aktami na moim biurku, a ja odchyliłem się do tyłu w fotelu i potarłem palcami oczy.

– Co się dziś z tobą dzieje? – spytała Becky bez ogródek.

Żuła gumę. Głośno. Znowu!

Lubiłem ją i cieszyłem się, że mamy ją w kancelarii. Świetnie sobie radziła. Była ambitna i kompetentna. Zaczynała jako stażystka, ale tak znakomicie jej szło, że zatrudniłem ją na pełny etat. Jednak mimo całej mojej sympatii czasem miałem poczucie, że mam do czynienia z licealistką, a nie pracownicą. Becky się nie obcyndalała. Nie miała żadnych oporów. Nie dość, że nie krępowała się powiedzieć mi, że mam na krawacie plamę od kawy, to jeszcze nie kryła swojej opinii, jeśli uważała, że ten krawat jest brzydki.

– Wypluj, proszę, tę gumę – mruknąłem, otwierając teczkę. – Prawie dziś nie spałem.

Wyjęła gumę z ust i stała, trzymając ją w palcach, podczas gdy ja przeglądałem akta.

– No tak, jesteś dziś bardziej rozchwiany emocjonalnie niż zwykle.

Odetchnąłem głęboko.

– Chyba wyjdę wcześniej.

Puściła do mnie oko.

– Dobra, ale nie wrócisz do domu i nie zaczniesz pisać depresyjnych haiku, co? Bo to byłoby bardzo nie fair wobec mnie, gdybym musiała je potem czytać.

Prychnąłem.

– Nie, nie wrócę do domu i nie zacznę pisać haiku.

– Cieszę się. Choć powinieneś wiedzieć, że w twoim dzisiejszym horoskopie napisali, że czekają cię dramatyczne zmiany w życiu.

Uniosłem brew.

– Czytasz mój horoskop?

– Oboje jesteśmy Koziorożcami – fuknęła zniecierpliwiona, jakby to było coś, co powinienem wiedzieć. Oparła rękę na biodrze. – Ty nigdy nie wracasz wcześniej do domu. Od jakichś dwóch miesięcy jesteś jakiś nieteges. Przestałeś chodzić na siłownię…

– Skąd wiesz? – mruknąłem ze wzrokiem utkwionym w przeglądanych aktach.

– Bo mój chłopak też chodzi do Lifetime Fitness i mówi, że kiedyś ćwiczyłeś tam codziennie, a teraz w ogóle się nie pojawiasz. Prawie nic nie jesz na lunch, jesteś dziwnie osowiały. Co się dzieje?

Nadąłem policzki i oderwałem wzrok od papierów na biurku.

– Nie wiem. To nie jest mój najlepszy rok. W dodatku rozstaliśmy się z Rachel.

– Boże, nie znosiłam jej.

Prychnąłem drwiąco.

– Słucham?

Wzruszyła ramionami niespeszona.

– Nigdy jej nie lubiłam. A jej konto na Instagramie wygląda mi na pacynkę.

Zmarszczyłem czoło.

– Na co?

Wydała pomruk frustracji.

– Boże, ale z ciebie boomer! Pacynka? Lewe konto? – Przesadnie wolno wymawiała słowa, jakby to mogło pomóc mi je zrozumieć. – Fałszywka?

Zacisnąłem usta i kiwnąłem głową.

– No, to by nawet miało sens – odparłem. – Szkoda, że mówisz mi to dopiero teraz. – Zamknąłem teczkę. – Chyba się dzisiaj po prostu zwolnię z powodów osobistych.

Becky westchnęła zrezygnowana.

– W porządku. Odwołam wszystkie spotkania. Ale przysięgam na Boga, Adrianie, musisz się jak najszybciej wygrzebać z tego dołka. A może byś tak adoptował psa albo co?

Moja mama powiedziała to samo kilka tygodni temu, tuż po swojej przeprowadzce. Najwyraźniej psy stanowią rozwiązanie wszelkich życiowych problemów.

– Tylko nie kota – ciągnęła Becky. – Będzie łaził po domu i strącał ci drinki ze stolika do kawy. Nie jesteś na to dość silny psychicznie.

Wybuchłem śmiechem.

– Dzięki za radę. Będę o tym pamiętał.

– Moja znajoma prowadzi schronisko dla zwierząt. Szukają domów tymczasowych dla psów. Chcesz, żebym ci jakiegoś załatwiła? Jeśli się polubicie, możesz go adoptować, a jeśli nie, weźmie go ktoś inny.

To nie był taki zły pomysł. Pewnie mógłbym go nawet zabierać ze sobą do kancelarii. Becky wyprowadzałaby go na spacer, kiedy byłbym w sądzie. Faktycznie ostatnio brakowało mi poczucia celu w życiu. Dawniej sporo czasu spędzałem z mamą i babcią, ale w październiku obie wyprowadziły się do Nebraski, by zamieszkać z nowym mężem mamy.

To właśnie po ich wyjeździe zaczęło się moje pogorszenie nastroju, które wypominała mi Becky. Zanosiło się na to, że samotnie spędzę święta.

Babcia i mama zaprosiły mnie do siebie, ale nie przepadałem za Richardem, mężem mamy. Nie pojechałem na ich ślub w sierpniu i nie zamierzałem spędzać z nimi Święta Dziękczynienia ani Bożego Narodzenia.

Jedynym, na co się cieszyłem, były odwiedziny Rachel.

Ta nagła czarna ziejąca dziura w moim życiu osobistym do reszty mnie dobiła.

Nasz młodszy prawnik, Lenny, zajrzał do mojego gabinetu i popatrzył na mnie, wychylając się zza Becky, która wciąż sterczała naprzeciwko mojego biurka, wpatrzona w swój telefon.

– Hej, Becky właśnie przysłała mi esemesa z informacją, że zerwaliście z Rachel. Przykro mi, stary.

– Tak, dzięki. – Włożyłem do teczki akta, które chciałem zabrać do domu.

Lenny stanął w drzwiach, oparł się o framugę i skrzyżował ręce na piersi. Czarnoskóry, w moim wieku, był doskonały w mediacjach i z nim jako jedynym spotykałem się czasem po pracy.

– Hej, wyskoczymy razem na lunch w tym tygodniu? Masz może czas?

– Ma – potwierdziła Becky, podnosząc wzrok znad ekranu smartfona.

Rzuciłem jej ironiczne spojrzenie, po czym odpowiedziałem Lenny’emu:

– Daj mi tylko znać kiedy.

Postukał knykciami o framugę, wymierzył we mnie żartobliwie dwa palce i poszedł.

Becky wciąż stała przy moim biurku i pisała esemesa. Włożyła gumę z powrotem do ust.

Siedziałem i czekałem, aż zauważy, że się jej przyglądam.

– Becky… – zagadnąłem, wpatrując się w nią z irytacją.

Zrobiła balon.

– Chyba znalazłam ci psa.

– Świetnie. Fantastycznie. Ale proszę, żebyś kontynuowała poszukiwania przy własnym biurku. A idąc tam, spróbuj się powstrzymać przed opowiadaniem kolejnym osobom o moich prywatnych sprawach.

Uśmiechnęła się z przekąsem, oczywiście zupełnie niespeszona, i ruszyła do drzwi.

Pięć minut później pojawił się w nich Marcus.

– Cześć, kolego.

Marcus Beaker był założycielem naszej firmy i moim równorzędnym wspólnikiem. Miał pięćdziesiąt dwa lata, był biały, łysy, z lekką nadwagą i bystry jak diabli. Nieszczęśliwy w małżeństwie z lekarką, która z trudem go znosiła i z upodobaniem wyjeżdżała na długie wakacje bez niego.

Stanowiliśmy świetny duet. Ja byłem doskonałym rzecznikiem kancelarii w przyciągających uwagę publiczną sprawach – rzadko dawałem się czymkolwiek zaskoczyć i media mnie uwielbiały. Marcus miał reputację buldoga i był jedyną znaną mi osobą z etyką pracy równą mojej.

Rozsiadł się teraz w fotelu naprzeciwko mojego biurka.

– Słyszałem, że wychodzisz dziś wcześniej – zagaił.

Wiedziałem, dlaczego tu jest. Moje wyjście do domu przed siedemnastą było ponoć równoznaczne z ryczącą syreną alarmową w biurze. To tak, jakby najlepszy koń wyścigowy kuśtykał po torze.

Marcus nie miał jednak powodu do zmartwień. Ja stres i frustrację przekuwałem na jeszcze wydajniejszą pracę. Zawsze tak było. Już w ogólniaku. Im więcej zmartwień miałem na głowie, tym produktywniejszy się stawałem. To dlatego skończyłem szkołę przed czasem i ze znakomitym wynikiem, a na studiach zdobywałem kolejne stypendia. Obecnie moje depresyjne życie osobiste wywindowało naszą kancelarię do pierwszej piątki w Minnesocie. Ale nie miałem Marcusowi za złe, że do mnie zajrzał. Podobało mi się jego zaangażowanie.

– W środę mam dwa przesłuchania ex parte – powiedziałem. – Mogę się do nich przygotować z domu. Chyba zaczyna mi się migrena – skłamałem.

Prawdziwy powód mojej niedyspozycji tylko by zwiększył jego zatroskanie.

– Zawsze mogę przydzielić kogoś innego do sprawy Kellera – rzucił, zwracając się do wygładzanego właśnie krawata.

Starałem się zachować obojętny wyraz twarzy.

To był taki szturchaniec z jego strony. Chciał mi dać do zrozumienia, że bez względu na to, jakiego rodzaju są moje problemy, oczekiwał, że uporam się z nimi jak najszybciej i wrócę do pracy.

I znów podobała mi się jego postawa.

Nie podniosłem wzroku znad mejla, którego pisałem do Becky.

– Nie sądzę, żeby kto inny poradził sobie w tej chwili z którą­kolwiek z moich spraw. – Kliknąłem „Wyślij” i popatrzyłem mu w oczy.

Marcus rozparł się w fotelu, palce splótł na brzuchu.

– Keller i Garcia? Co ci dwaj kretyni znowu zmalowali?

– Garcia złamał ustalenia dotyczące opieki nad córką i w zeszłym tygodniu zabrał ją do innego stanu, w odwiedziny do swojej matki. Druga strona wnosi o całkowite odebranie praw rodzicielskich aż do końca procesu.

Marcus przechylił głowę.

– Facet jest oskarżony o uchylanie się od płacenia podatków. To nie jest przestępstwo z użyciem siły. Sąd nie odbierze mu praw.

– Wiem. Dostanie najwyżej pouczenie.

– A Keller?

Prychnąłem.

– Była żona przyłapała go, jak o drugiej nad ranem walił konia pod jej oknem, łamiąc zakaz zbliżania.

– Auć. – Zachichotał.

– Ona też wnosi o odebranie praw rodzicielskich.

Zerknął na zegarek.

– I w jej przypadku sąd się do tego przychyli. Ten facet nie potrafi utrzymać kutasa w spodniach. To mu nie pomoże w sprawie o napaść.

– Zgadza się. – I dlatego nie powierzyłbym tej sprawy nikomu innemu poza mną. Marcus też nie.

Pokiwał głową.

– No to miłego wieczoru. – Wstał, po czym zamarł z dłonią na oparciu fotela. – Hej, a może w przyszłym miesiącu pojechałbyś z nami na święta do naszej chatki? Jessica właśnie urządziła jaccuzi na tarasie.

Potrząsnąłem głową.

– Wydaje mi się, że raczej wybiorę się do Nebraski. Mama zapraszała mnie, żebym zobaczył, jak wyremontowali dom.

Kolejne kłamstwo.

Nie lubiłem spędzać świąt samotnie, ale spędzanie ich z Marcusem, obcowanie z jego zrzędliwą żoną i obserwowanie ich pozbawionego miłości małżeństwa było moją wizją piekła. Zawodowa kariera mojego wspólnika była świadectwem jego ciężkiej pracy i zaangażowania, ale jego życie prywatne stanowiło opowieść ku przestrodze.

Zrobiłem, co miałem do zrobienia, i wyszedłem z kancelarii przed trzecią.

Mama zadzwoniła, kiedy jechałem do domu.

Wpatrywałem się w powiadomienie Bluetooth w moim samochodzie. Nie byłem w nastroju, żeby z nią rozmawiać, nie chciałem jednak przekierowywać jej do poczty głosowej, na wypadek gdyby stało się coś złego – co w obecnych okolicznościach było bardzo prawdopodobne.

Odetchnąłem głęboko i wcisnąłem „odbierz”, usiłując wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu, niż go rzeczywiście miałem.

– Cześć, mamo.

– Adrianie, dzwonię, żeby zapytać, jak ci minęło Święto Dziękczynienia.

No jasne.

Dzwoniła, żeby mnie zmusić do przyjazdu na Boże Narodzenie. W nadziei, że dostałem nauczkę, spędziwszy samotnie Święto Dziękczynienia, i teraz będę już grzeczny.

Niedoczekanie.

– Było w porządku – odparłem krótko.

Wcale nie było. Spędziłem samotnie cały dzień, jedząc chińszczyznę na wynos i czytając akta.

Westchnęła.

– Wiesz, nie musi tak być. Chcemy cię tutaj. Proszę, przyjedź na Boże Narodzenie.

Zacisnąłem zęby.

– Nie.

Prawie czułem, jak przeszywa mnie pełnym dezaprobaty wzrokiem.

– Wiesz, nie tylko Richarda ranisz tym bojkotem. Ranisz także mnie i babcię. Ona nie rozumie, dlaczego cię tu nie ma. Z każdym dniem jest coraz bardziej skołowana, nie wiem, ile czasu jeszcze jej zostało. Naprawdę chcesz poświęcić waszą więź z powodu jakiejś… zadawnionej urazy?

Zaśmiałem się sarkastycznie.

– Zadawnionej urazy? Żartujesz sobie?

Oczami duszy widziałem, jak rozkłada ręce.

– Popełnił błąd. Ale bez względu na to, co o tym sądzisz, Richard jest teraz moim mężem i chciałby poznać cię bliżej…

– A ja nie mam na to najmniejszej ochoty. On nie jest dla ciebie dość dobry. Nie powinnaś była za niego wychodzić po tym, co zrobił.

Milczała przez dłuższą chwilę.

– Może kiedyś ty będziesz potrzebował wybaczenia, Adrianie. I ktoś udzieli go tobie.

Teraz oboje umilkliśmy.

Mama płakała. Słyszałem jej szloch. Wjechałem na moje miejsce w garażu pod budynkiem i wrzuciłem tryb postoju.

Przedtem byliśmy z mamą blisko. To znaczy przed nim. Opiekowałem się nią – zawsze tak było. Opiekowałem się nią, odkąd skończyłem piętnaście lat i mój gówniany ojciec nas zostawił. Zwykle w każdą niedzielę jadłem obiad z nią i babcią. Płaciłem za wszelkie naprawy w domu, woziłem babcię do lekarza.

A potem mama wdała się w ten szalony romans.

To było fatalne samo w sobie, a później on wywiózł je obie do pieprzonej Nebraski.

Sytuacja coraz bardziej się pogarszała, a ponieważ nie wyglądało na to, że Richard da drapaka ani że mama zdecyduje się go rzucić, najwyraźniej to ja musiałem się dostosować. Albo to, albo mogłem pożegnać się z moją rodziną. Innego wyboru nie miałem.

A obie te opcje były niemożliwe.

Mama wydmuchała nos.

Zacisnąłem powieki.

– Nie możemy porozmawiać o czymś innym?

– Adrianie, wiem, że to dla ciebie trudne. Może powinieneś z kimś porozmawiać…

– Nie. Płacenie jakiemuś terapeucie dwustu dolarów za godzinę nie sprawi, że zmienię stosunek do tej sprawy.

Pociągnęła nosem.

– No cóż. W takim razie chyba nie mamy już o czym mówić. Zadzwoń, kiedy już postanowisz, co jest dla ciebie ważne.

I się rozłączyła.

Siedziałem w samochodzie i przez dobrą minutę ściskałem sobie grzbiet nosa, zanim wreszcie wysiadłem.

Wszedłem do budynku, wyjąłem pocztę ze skrzynki w holu na dole i ruszyłem schodami na górę. Byłem jedno piętro pod moim mieszkaniem, kiedy usłyszałem krzyk.

Kobiecy krzyk.

Zamarłem na półpiętrze, próbując ustalić, czy dochodzi z góry, czy z dołu.

Jednak z góry.

Z mojego piętra.

Pokonałem resztę schodów, skacząc po dwa stopnie, i wypadłem na korytarz.

Znudzony młodzieniec w kurtce marynarskiej i z fularem na szyi przeglądał coś w telefonie, stojąc obok niewysokiej blondynki w szarej bluzie z kapturem. Drugi mężczyzna usiłował się wepchnąć do mieszkania Vanessy, napierając na uchylone drzwi.

– Puszczaj! – wrzasnęła z wnętrza mieszkania. – Bo zadzwonię po gliny.

– Hej! – krzyknąłem.

Wszyscy zamarli. Podszedłem do nich zdecydowanym krokiem, a wtedy ten facet puścił klamkę i się cofnął. Był starszy, po pięćdziesiątce. Szpakowate włosy, krzaczaste brwi, sweter w romby pod sportową marynarką.

Kobieta była na haju. Jej źrenice były wielkości szklanych kulek do gry.

Vanessa wyjrzała na korytarz przez szparę w drzwiach. Miała rozciętą wargę.

Zacisnąłem zęby.

– Mogę państwu w czymś pomóc? – zwróciłem się do starszego mężczyzny, patrząc na niego z góry.

Zmierzył mnie wzrokiem.

– To nie pański interes, panie szykowny ochroniarzu. Nie potrzebujemy pomocy. Proszę się nie wtrącać. – Odwrócił się do Vanessy. – Mamy wszelkie prawo ją zobaczyć! – Podniósł wzrok i wymierzył w nią palec.

Vanessa zadarła brodę.

– No nie. Bynajmniej. Przyznano mi tymczasową opiekę. Jeśli Annabel chce zobaczyć swoją córkę, przyprowadź ją, kiedy będzie czysta.

Młodszy mężczyzna fuknął zniecierpliwiony.

– Dobra, Vanesso. Przyjechałem tu wyłącznie po ten plecak Gucciego, który mi obiecałaś. Jeśli podasz mi go przez drzwi, na korytarzu zrobi się o jedną osobę mniej.

– Pieprz się, Brent!

Rozdziawił usta.

– Dlaczego się na mnie wściekasz? Ja tylko się z nimi zabrałem!

– Nie powinieneś był dopuścić, żeby w ogóle tu przyjeżdżali! – wybuchnęła Vanessa.

Skrzyżował ręce na piersi.

– Jesteś wkurzona, bo nie pomagam ci przy dziecku? Wiesz, jaki jestem wrażliwy i jak łatwo u mnie o odruch wymiotny. Naprawdę nie mogę zmieniać pieluszek. Pamiętasz, jak zamówiłaś tę sałatkę grecką w Christos, a widok i zapach fety sprawiły, że zwymiotowałem do donicy?

Vanessa przewróciła oczami.

– Brent. Zabierz. Ich. Do. Domu.

– Nic podobnego nie zrobi! Nie ruszymy się stąd, dopóki nie zobaczymy Grace! – warknął starszy mężczyzna. – To porwanie!

Brent prychnął drwiąco.

– No chyba jednak nie. – Znów skrzyżował ręce. – Możemy już stąd iść? To takie upokarzające.

Starszy facet wykonał taki ruch, jakby znów miał naprzeć na drzwi. Zrobiłem krok do przodu i znalazłem się między nim a Vanessą, na co on skulił się i cofnął. Może i byłem w garniturze i w krawacie, ale wciąż miałem jednak metr osiemdziesiąt osiem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak groźnie potrafię wyglądać, kiedy się nie uśmiecham.

– Osoby, które nie mają przyznanej opieki nad dzieckiem, wszelkie odwiedziny muszą mieć zatwierdzone sądownie.

Facet nadął pierś.

– Nie ruszymy się stąd, dopóki nie zobaczymy dziecka, to moje ostatnie słowo! – wycedził, łypiąc na mnie zaczepnie.

– W porządku. W takim razie wezwijmy policję, żeby pomogła nam rozwiązać ten konflikt. – Machnąłem głową w stronę dziewczyny w bluzie. – Ona jest wyraźnie pod wpływem narkotyków. Nie omieszkam też wspomnieć, że widziałem, jak pan próbował siłą wedrzeć się do mieszkania. Vanessa ma rozciętą wargę, zakładam więc, że miała również miejsce napaść z pobiciem, w związku z czym radzę, żeby wniosła skargę i wystąpiła o nakaz zbliżania się. Który z pewnością uzyska. A wtedy państwa odwiedziny, o ile w ogóle dostaną państwo do nich prawo, będą się odbywały wyłącznie pod nadzorem, i to w biurze szeryfa. – Posłałem mu surowe spojrzenie. – A coś mi mówi, że nie chcieliby państwo się tam znaleźć.

Stał i patrzył na mnie wyzywająco, natomiast blondynka miała taką minę, jakby w ogóle nie bardzo wiedziała, co się dzieje.

Brent uśmiechał się szeroko, jakby dopiero teraz w pełni do niego dotarło, że tu jestem. Przysłonił usta dłonią i teatralnym szeptem zwrócił się do Vanessy, która wciąż wyglądała przez uchylone drzwi.

– Widziałaś to? Czy to nie było boskie? W dodatku to jest naprawdę drogi garnitur od Armaniego.

Zignorowałem go.

Starszy mężczyzna wyprostował się i z urazą obciągnął marynarkę.

– Doskonale. – Łypnął jeszcze raz na Vanessę. – Jak widać, nie jesteśmy tu mile widziani.

Nie patrzył mi w oczy, kiedy drobnymi kroczkami przesuwał się korytarzem, ciągnąc blondynkę za rękaw. Brent odczekał jeszcze moment, zanim ruszył ich śladem.

– Świetny krawat.

To powiedziawszy, też sobie poszedł.

Popatrzyłem na Vanessę. Mrugała przez chwilę, spoglądając na mnie błędnym wzrokiem, po czym zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Wciąż tam stałem i gapiłem się na numer jej mieszkania, gdy znów je uchyliła.

– Dziękuję – powiedziała szybko.

I znów zatrzasnęła drzwi.

No dobra…

Odczekałem jeszcze chwilę, żeby się upewnić, czy ci ludzie, kimkolwiek, u diabła, byli, już nie wrócą.

Nie wrócili.

***

Była prawie piąta, a ja siedziałem przy kuchennym barku i przeglądałem akta, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem i ujrzałem Becky.

Z psem.

– Dzwoniłam chyba z siedem milionów razy – wypaliła. – Myślałam już, że nie żyjesz. Ty zawsze odbierasz telefon.

– Możemy nie rozmawiać o mojej śmierci? – spytałem, stojąc w drzwiach. – Co to niby ma być?

– Twój pies? – Chwyciła jego łapę i pomachała nią do mnie. – Ten, o którym ci mówiłam? Ze schroniska?

Potrząsnąłem głową.

– To nie jest mój pies.

To był… sam nie wiem co. Może chihuahua? Tyle że wiekowy. Miał krótką brązową sierść z łysymi plackami w kilku miejscach na piersi, zamglone i załzawione wyłupiaste oczy, no i język, którego spory kawał zwisał z boku pyszczka. Wyglądał jak swoja własna karykatura.

– A jednak. To właśnie twój pies – odparła, mlaskając gumą.

Skrzyżowałem ręce na piersi.

– Nie, mój pies to pies, z którym mogę pójść pobiegać. Za duży, żeby nosić go na rękach.

Prychnęła pogardliwie.

– Teraz jesteś odludkiem, pamiętasz? Przyprowadzę ci wyżła weimarskiego, ty go nie wyprowadzisz na spacer i zdemoluje ci mieszkanie. Wtedy zaszyjesz się jeszcze głębiej w tej swojej króliczej norze, a potem będę musiała cię odwiedzać na oddziale psychiatrycznym, przemycając telefon w majtkach, żebyś mógł pracować, bo dopiero by było, gdybyś wziął wolne z powodu problemów psychicznych. Boże broń. – Zrobiła balona. – Ten pies pasuje do twojego stylu życia.

Zmrużyłem oczy.

– Jesteś zorganizowany, potrafisz skrupulatnie zarządzać czasem, a on musi dostawać lekarstwa dwa razy dziennie. Lubi siedzieć w domu, podobnie jak ty. Masz luksusowy apartament, a on niczego nie zniszczy. Nie linieje, jego kupki są wielkości cukierka Tootsie Roll. Korzysta z podkładów higienicznych, więc nie musisz nawet wyprowadzać go na spacer, jeśli nie masz ochoty wychodzić. Jest idealny. Jeśli go nie pokochasz, przynieś go jutro do pracy, a ja go oddam z powrotem do schroniska.

Westchnąłem przeciągle i spojrzałem na to małe, nieszczęsne paskudztwo.

– Czy on w ogóle ma zęby?

– Nie. I to jest bardzo dobra wiadomość, bo gryzie.

Zaśmiałem się głośno.

Podniosła z podłogi swoją torbę.

– Wpuść mnie, to ci pokażę jego akcesoria. – Przecisnęła się do środka obok mnie i zamknęła za sobą drzwi. – Potrzymaj go. – Podała mi dygoczącego psiaka. Nie wziąłem go od niej od razu, więc przewróciła oczami i przycisnęła mi go delikatnie do piersi.

Warknął.

Wsunęła ręce do torby.

– Dobra, no więc on ma artretyzm, różne alergie i zapalenie skóry, musi dostawać po jednej tabletce każdego lekarstwa rano, a tego ostatniego także wieczorem. – Potrząsnęła trzema buteleczkami. – Podawaj mu je w serku topionym. On je po prostu połknie. Nie może jeść suchej karmy z powodu braku zębów, więc masz tu dla niego mokrą. Co tydzień trzeba go kąpać w specjalnym szamponie do suchej skóry. Tu masz jego pieluszki…

– Pieluszki? – jęknąłem. – To on robi pod siebie?

Becky zastygła z rękami w torbie i posłała mi karcące spojrzenie.

– Ma czternaście lat. W przeliczeniu na ludzkie to jakiś milion. Poza tym ma robaki.

– Że co?

Przewróciła oczami.

– Dostał już lekarstwo na odrobaczenie. Powinny wyjść z kupą, jak się zdaje, więc nie świruj, jeśli zobaczysz tasiemca. Możesz zacząć panikować, gdyby wciąż się ruszał. Wtedy musisz znów zawieźć pieska do weterynarza.

– Jezu Chryste, Becky. – Ścisnąłem sobie grzbiet nosa. – Prosisz mnie, żebym został, cholera, psim pielęgniarzem.

– Właśnie. – Podała mi całą torbę.

Westchnąłem z rezygnacją.

– Jak on się wabi? – mruknąłem, popatrując na niego niechętnie.

– Harry Puppins.

– O Boże.

– Dasz sobie radę.

– Mimo że mój dzisiejszy horoskop donosi, że w moim życiu nastąpią drastyczne zmiany?

Wzruszyła ramionami.

– No, sądzę, że mogą to być tylko zmiany na lepsze.

Zrobiła jeszcze jednego balona i sobie poszła.

Rozdział 4

Będziecie zasłaniać oczy, oglądając ten przerażający filmik!

VANESSA

Smarowałam pękniętą wargę carmexem, gdy nagle usłyszałam głosy na korytarzu. Wspięłam się na palce, żeby wyjrzeć przez judasza. Adrian rozmawiał z jakąś dziewczyną, trzymającą chihuahuę na rękach.

Jego ledwie widziałam, bo stał w drzwiach, które były za bardzo z boku w stosunku do wizjera, miałam natomiast doskonały widok na nią.

Była ładna, co nie powinno mnie w sumie dziwić. Facet był dziesiątką. Mógłby się umawiać z supermodelkami, gdyby chciał.

Adrian podszedł do niej, żeby popatrzeć na psa, i znalazł się w moim polu widzenia. Wciąż był w spodniach od garnituru, który miał na sobie wcześniej, ale zdjął marynarkę i krawat. Rozpiął też dwa górne guziki jasnoniebieskiej koszuli, a rękawy podwinął do łokci.

Boże, ależ on był seksowny. Można by zrobić cały kalendarz ze zdjęciami Adriana Copelanda i zebrać dość pieniędzy, by sfinansować lekarstwo na raka. Adrian uprawiający jogging bez koszulki. Adrian w garniturze. Adrian z moją małą siostrzenicą w ramionach.

Wydawał się rozdrażniony. Skrzyżował ręce na piersi. Nie słyszałam, o czym rozmawiali.

Mój laptop zadźwięczał, informując mnie o przychodzącym połączeniu na Skypie.

Drake.

Opuściłam posterunek przy judaszu, usiadłam i odebrałam.

Na monitorze pokazała się opalona twarz Drake’a Lawlessa. Sądząc po palmach w tle, był gdzieś w tropikach. Już mu zazdrościłam.

Miał swój naszyjnik z zębów rekina, rozwichrzone blond włosy i, jak zwykle, był bez koszulki. Prawie czułam zapach kokosowego kremu, słońca i oceanu.

– Siema, ślicznotko. – Posłał mi jeden z tych swoich oszałamiających uśmiechów. – No więc… Pan Kaloryfer, powiadasz?

Parsknęłam.

– Żebyś wiedział. Ten facet to chodzący cud – oświadczyłam, rozglądając się za pilnikiem do paznokci na blacie biurka. – Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych.

„Szkoda tylko, że pewnie nigdy już go nie zobaczę, chyba że przez judasza”.

Drake nie zdążył mi odpowiedzieć, bo na ekranie za nim pojawił się goły Laird.

– Laird! – wrzasnęłam, gwałtownie odwracając głowę. Obaj moi kumple zaśmiali się z wnętrza laptopa.

– Cześć, Nesso! – zawołał Laird.

Fuknęłam z oburzeniem, wpatrzona w podłogę.

– Laird, w ogóle nie zamierzam z tobą rozmawiać.

– Och, daj spokój. – Słyszałam uśmiech w jego głosie. – On mi złożył propozycję nie do odrzucenia.

Zerknęłam na ekran. Laird uśmiechał się znad ramienia Drake’a, bezpośredni widok na jego krocze został na szczęście przysłonięty torsem tamtego.

Skrzyżowałam ręce na piersi.

– Najpierw zostawiasz mnie dla Drake’a i zmuszasz mnie do szukania na gwałt nowego operatora, a teraz jeszcze pokazujesz mi swoje jajka. A już myślałam, że ten tydzień nie może być gorszy.

Obaj znów się roześmiali, po czym Laird wyszedł z kadru, majtając penisem. Przeniosłam wzrok na Drake’a.