Syn Szefa - Anna Margot - ebook
NOWOŚĆ

Syn Szefa ebook

Anna Margot

4,7

1819 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasem zmiany w firmie są konieczne, jednak nie zawsze chciane, zwłaszcza jeśli dotyczą samego szefa.

Joanna pracuje od lat w jednym miejscu. Nie narzeka na swoje życie. Tak samo jak na pracę i obecnego pracodawcę. Wszystko się jednak zmienia, gdy jej przełożonym zostaje równie piekielnie przystojny i pociągający, co arogancki Marcin – syn szefa. Szybko staje się postrachem firmy, a pierwsze spotkanie obojga bohaterów nie należy do udanych. Wszystko zmienia się podczas służbowego wyjazdu…

Niestety pewnego dnia daje o sobie znać nieprzyjemna przeszłość Marcina. Przeszłość, która może bardzo namieszać nie tylko w jego życiu. Przemilczane sprawy stają się problemem. A i Joanna miała ich w swoim życiu sporo.
Co może pójść nie tak, kiedy twoim nowym przełożonym zostaje piekielnie przystojny syn szefa? Otóż wszystko.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 455

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (64 oceny)
52
6
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kupismilena

Nie oderwiesz się od lektury

naprawde fajna książka, mozna sie posmiać. wiecej takich prosze
20
Wasilewska83

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo bardzo fajna. ❤️
10
Ivone2846

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z lepszych książek jakie ostatnio czytałam z humorem.Polecam serdecznie
10
Weronika8608

Całkiem niezła

hmm...trochę nie rozumiem tych super opinii, jak dla mnie ksiażka wcale nie jest zabawna, historia jakich wiele
10
laiagogo

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka, zabawna, dobrze się czyta. Fajna 🫠
10



Rozdział 1

Aśka

– Pani Joasiu, czy może pani za chwilę przyjść do mojego gabinetu? – zapytał ciepło szef, gdy zaczepił mnie na korytarzu. Właśnie wracał z urzędu miasta, gdzie złożył dokumenty na przetarg o interesujący go grunt.

– Oczywiście, panie Stanisławie – odpowiedziałam, podnosząc wzrok znad drukarki, która znowu postanowiła zastrajkować i zesrała się w najbardziej nieodpowiednim momencie. Ciekawe, czy widział, jak przed chwilą sprzedałam jej delikatnego kopa? Odwzajemniłam jednak uśmiech. – Za kilka minut skończę to zestawienie, o które szef prosił, i jak tylko się wydrukuje, to je przyniosę. Ewentualnie przepiszę ręcznie, to wtedy za kilkaset tysięcy minut, dodałam w myślach, złorzecząc tej przeklętej maszynie.

– Nie o tej sprawie chciałem rozmawiać, ale dobrze. Proszę na spokojnie to skończyć i przynieść do mnie za chwilę – powiedział z uśmiechem. – I proszę zamówić serwis, a nie znęcać się nad tym biednym urządzeniem – dopowiedział, a następnie zniknął w swoim gabinecie. Cholera, czyli jednak zauważył.

Po kwadransie, z kompletem krzywo wydrukowanych kopii na wymiętych kartkach, weszłam do gabinetu pana Stanisława. Przyglądałam się chwilę siwej głowie wystającej zza ekranu komputera. Na mój widok starszy mężczyzna zamknął laptop i gestem dłoni wskazał krzesło naprzeciw siebie. Popatrzył na naręcze papierów, które wyglądało, jakby ktoś je wyciągnął z zepsutej niszczarki, a nie nowiutkiej drukarki. Albo psu z gardła czy nawet z tej drugiej strony, pod ogonem. Były po prostu pomięte w chuj. Ściągnął okulary i potarł zmęczone oczy, ale nie skomentował.

– Wie pani, pani Joasiu, że ze względów zdrowotnych lekarz kazał mi trochę zwolnić?

– Wiem. Nawet ja to szefowi mówiłam, jeszcze zanim zdiagnozowano u szefa nadciśnienie i arytmię. Ba, sama szefa na badania wysyłałam – przypomniałam.

Z panem Staszkiem Drewnowskim znaliśmy się już kilkanaście lat. Dał mi szansę, którą wykorzystałam najlepiej, jak umiałam, a gdy firma zdrowo się rozwinęła, zostałam jego główną asystentką. Wiele mu zawdzięczałam, zawsze był wyrozumiały, więc z czasem i ja zaczęłam dawać mu drobne, osobiste rady.

– Pamiętam, i bardzo pani za to dziękuję. Moja żona jest pani za to jeszcze bardziej wdzięczna. Przez lata nie udało jej się zaciągnąć mnie na badania. Tak czy inaczej, niebawem będę musiał przekazać stery młodszym – westchnął.

Pamiętam, jak żona szefa prosiła mnie, żebym pomogła jej namówić Staszka na badania. Ona nie miała już ani sił, ani pomysłów, jak przekonać coraz bardziej zmęczonego i drażliwego męża na wizytę u lekarza. Uciekłyśmy się do delikatnego podstępu, w ramach którego zaproponowałam szefowi zakład, który oczywiście przegrał.

– Proszę się nie martwić. Maciek na pewno sobie poradzi, a pan nie odchodzi jeszcze całkowicie. Na razie tylko zyskuje pan dodatkową parę rąk, nóg i oczu, która pana odciąży. To w zasadzie przygotowanie syna na przejęcie firmy w przyszłości. Maciek równie dobrze jak pan zna firmę, a w razie czego wiem, że nawet później będzie mógł liczyć na pana pomoc. Choć mam nadzieję, że nie nadejdzie to zbyt wcześnie – pocieszałam go.

– I na pani pomoc również, bo przecież się pani nie zwolni, prawda? – Zerknął na mnie z żartobliwą miną. – Nikt też nie zostanie zwolniony, dopóki będę żył, a na razie nie wybieram się na tamten świat, tylko trochę zwalniam. Jest pani najlepszą asystentką, jaką miałem.

– Jestem jedyną asystentką, jaką pan miał – odpowiedziałam pewnie.

– To prawda. Rozkręcała pani ten biznes praktycznie razem ze mną, choć zaczynała od segregowania faktur i biegania na pocztę. Zna go pani od podszewki. – Uśmiechnął się do swoich wspomnień.

Pan Stanisław przyjął mnie na praktyki, kiedy dopiero rozkręcał firmę. Później, gdy byłam na czwartym roku studiów, zatrudnił mnie na pół etatu. Teraz, po kilkunastu latach wciąż jestem asystentką prezesa prestiżowej firmy budowlanej. I przez całe życie nie robiłam nic innego. Może powinnam była ruszyć w świat, zdobyć różnorodniejsze doświadczenie w innych branżach, ale mój szef zawsze był miły, wspierał mnie, pomagał. I bardzo dobrze, bo jako młoda, samotna matka i tak nie mogłabym sobie pozwolić na próby alternatywnych możliwości, praktyczne analizy rynku zatrudnienia w innych miejscach czy podobne czynności, które podejmowali moi bezdzietni znajomi zaraz po studiach lub jeszcze w ich trakcie. Pofarciło mi się z pracą i szefem, więc zostałam, a doświadczenie zdobywałam tylko u boku pana Drewnowskiego. Każdemu życzyłabym takiego szefa. Ktoś mógłby powiedzieć, że monotonnie, ale dla mnie stabilnie i w dobrej atmosferze.

– Jedyną, bo nie wyobrażam sobie nikogo innego na tym miejscu, nawet jeśli na stałe zastąpi mnie syn.

– Teraz, dopóki pan nie unormuje spraw zdrowotnych, Maciek zjedzie panu pomóc? – dopytałam.

– No właśnie o tym chciałem z panią pomówić. Nie Maciek, tylko Marcin – odpowiedział i znowu westchnął. – Maciek w końcu się ustatkował i nie chce wyjeżdżać z Poznania, a z kolei Marcin… Cóż, jemu akurat dobrze zrobi zmiana otoczenia – dodał jakby z bólem.

Szef miał dwóch synów, bliźniaków dwujajowych, ale od zawsze mówił, że to Maciek przejmie po nim Drew-Bud. To właśnie on przyjeżdżał do firmy i pomagał ojcu. Drugiego syna nie widziałam tu chyba nigdy. Z tego, co wiedziałam, nie interesował się biznesem ojca. Niby skończył architekturę, ale wyjechał za granicę, pracował na swój rachunek, a szef każdą opowieść o nim zaczynał od słów: „Skaranie boskie z tym dzieckiem”. Choć to dziecko, o ile dobrze kojarzyłam, miało tak jak ja trzydzieści osiem lat i czasem robiło dla ojca zdalnie jakieś projekty. Ja sama wymieniałam z nim e-maile kilka razy w roku. Zapamiętałam, że zawsze szczędził w nich uprzejmości. Słowa „proszę” czy „dziękuję” raczej były mu obce. Tyle o nim wiedziałam. Za to kilka minut młodszy Maciej to do rany przyłóż, uczynny i pomocny kumpel, kierujący się w życiu podobnymi wartościami co ojciec. Zawsze, gdy przyjeżdżał, miał dla mnie i Ewy, z którą dzieliłam pokój, oraz innych dziewczyn, miłe słowo i coś słodkiego. Z ochroniarzami ucinał sobie pogawędki, jeszcze zanim dotarł do gabinetu ojca. Nawet panie sprzątaczki znał z imienia.

W sumie to ciekawiło mnie, jaki był ten starszy bliźniak. Chyba ktoś tak blisko spokrewniony z panem Staszkiem, panią Jadzią i Maćkiem nie mógł być zły, prawda? No, chyba że jest się tą czarną owcą, która znajdzie się w każdej rodzinie. Ale czy to zwierzę nie powinno być w takiej sytuacji mniej spokrewnione?

*

Przerwę na lunch spędzałam standardowo z Ewką, koleżanką z pokoju. Ona była asystentką biura, ja w zasadzie samego prezesa. Opowiadałam jej o zmianie, o której poinformował mnie pan Staszek.

– Ale jak to: Marcin? Przecież on pracuje w Londynie – zdziwiła się.

– Podobno już nie, a Maciek nie chce się przeprowadzać z Poznania, więc niebawem będzie tutaj zarządzał jego brat – poinformowałam.

– Słyszałam, że to niezłe ciacho – powiedziała Ewa z błyskiem w oku. – Przynajmniej będzie na kim wzrok zawiesić – westchnęła z rozmarzeniem.

– A ja słyszałam, że to niezłe ziółko i żebym nie brała za bardzo do siebie jego kąśliwości. Pan Staszek obiecał, że postara się go utemperować do czasu, aż odejdzie od nas całkowicie – odpowiedziałam. – Już się boję, wiesz? Jeśli szef mówi „niezłe ziółko”, możemy się tu spodziewać całkowitego spalenia na popiół.

– Ale przynajmniej nacieszymy oczy – kontynuowała znad swojej sałatki.

– Jeśli nadal będziemy tu pracować.

– Mówiłaś, że szef dał nam gwarancję zatrudnienia. – Zerknęła na mnie.

– Dopóki tu będzie: tak. Ale jak długo będzie, nie wiemy.

– Firma to całe jego życie. Pewnie pomoc syna to chwilowy przymus. Zobaczysz, podleczy się i znów sam będzie chciał stać na straży całego swojego imperium. A ten cały Marcin znudzi się i wyjedzie tak szybko, jak się pojawił.

– Oby, bo nigdy nie pracowałam z nikim innym. Z szefem znamy się dobrze, jesteśmy zgranym zespołem. Rozumiemy się bez słów.

– Jeśli jego syn jest tak przystojny, jak mówią, albo chociaż w połowie, to z nim też mogłabym się porozumiewać bez słów. – Poruszyła sugestywnie brwiami.

Rozdział 2

Aśka

– Ewa, cholera, nie mogłaś mnie uprzedzić? – wściekałam się do telefonu, idąc do galerii handlowej, bo usłyszałam, że moja koleżanka spóźni się dwadzieścia minut. – Za to, że będę na ciebie czekać, robisz za mnie w poniedziałek raport.

– Niby jaki?

– Jeszcze nie wiem. Jakiś się znajdzie. – Uśmiechnęłam się.

– Daj spokój. Uznaj to za twój czas na łowy. Możesz iść na kawę i może akurat podejdzie do ciebie i dosiądzie się jakiś przystojniak. Albo obleje cię niechcący kawą, gdy będziesz szukać wolnego miejsca, a w ramach przeprosin zaprosi do swojego stolika i postawi ci sernik. No… a potem ty w łazience postawisz mu coś innego.

– Przestań. Jesteś niewyżyta seksualnie czy jak?

– I na końcu się okaże, że to miłość twojego życia. A wszystko dzięki mnie, bo się spóźniłam. Wierz mi, nie chciałabym, żebyś przez moją punktualność nie poznała swojej drugiej połówki. – Moja koleżanka miała wyjątkowo bujną wyobraźnię.

– Uważasz, że jakiś niezdara, który poparzy mnie gorącą kawą, ma być moim potencjalnym partnerem?

– Hmm… – Zamyśliła się. Prawie słyszałam, jak obracały się trybiki w jej zboczonej głowie, gdy tworzyła kolejny niedorzeczny scenariusz. – To może na sali byłby przystojny lekarz i od razu by cię przebadał, uratowałby twoje cycki przed trwałymi uszkodzeniami gorącą kawą?

– Chyba czytasz za dużo romansów.

– Dlaczego? Uważasz, że w prawdziwym życiu nie może, dajmy na to, taki kelner zapatrzyć się na wchodzącą do kawiarni ciebie? I wtedy jakiś wredny gość to widzi, podkłada mu nogę, a ten potyka się i pięknym ślizgiem ląduje u twoich stóp, ratując kawałek napoleonki, który trzyma na talerzyku. Potem zaś wyciąga go w twoją stronę. Znam cię, kupiłby cię ciastkiem, jeśli byłoby z kremem.

– Ta. Tylko znając moje szczęście – kontynuowałam, idąc długim przejściem wzdłuż parkingu – najprędzej moim przeznaczeniem byłby właśnie ten gnojek, który podłożył nogę kelnerowi. Poza tym… NOŻ, KURDE MAĆ! – krzyknęłam, gdy nagle przede mną, z prędkością sto razy większą niż parkingowa, przemknął jakiś wypasiony samochód. Oczywiście wjechał w kałużę i ochlapał białą nogawkę moich eleganckich spodni.

– Boże, Aśka, żyjesz? Co się stało? – W głosie Ewki usłyszałam autentyczne przerażenie. – Aśka, cholera, odezwij się!

– Żyję – odpowiedziałam i wypuściłam wstrzymywane podświadomie powietrze. – Właśnie jakiś gnojek w wypasionym aucie z pełną premedytacją mnie ochlapał, gdy wjechał z impetem w wielką kałużę. O, widzisz. Takie jest moje przeznaczenie – dodałam, patrząc z bólem na swoje jeszcze do niedawna śnieżnobiałe, eleganckie spodnie w kant.

– Ładny chociaż? Może zaraz wysiądzie i cię przeprosi, zaprosi na kawę. A potem będziecie żyli długo i…

– Przestań – warknęłam. – To już nie jest śmieszne.

– Tak wiem, za dużo czytam, ale sama powiedz…

– Milcz! Właśnie do mnie idzie i wcale nie ma miny skruszałego baranka. Raczej rozwścieczonego byka.

– Przystojny chociaż? Matko, taki rozwścieczony byk brałby cię ostro…

– Ewka, do cholery! Zbieraj dupę i widzę cię za kwadrans albo wracam do domu!

– Będę, będę. Muszę zobaczyć tego rozognionego faceta. – Rozłączyła się.

– Czy ty jesteś ślepa, czy nienormalna?! – wydarł się na mnie koleś. Oszalał? Przecież to on mnie ochlapał, i to na pasach. – Wlazłaś mi pod koła, ślepoto! Święta krowa!

Stałam chwilę jak wryta, bo mężczyzna ewidentnie albo zwariował, albo był niepoczytalny. Wzięłam głęboki wdech. Podobno z psychopatami trzeba na spokojnie.

– Słuchaj no, cwaniaczku. Po pierwsze, nie przypominam sobie, żebym z takim bucem przechodziła na „ty”. Po drugie, to ja szłam po pasach. To takie miejsce, po którym chodzą piesi, wie pan? I to nie ja jechałam ponad sześćdziesiąt kilometrów na godzinę po parkingu, na którym jest ograniczenie do dwudziestu!

– Pfff – prychnął wrednie nieznajomy.

Trzymajcie mnie, on prychnął. Prychnął jak obrażony kot, któremu ktoś nasrał właśnie do miski. Może faktycznie był niepoczytalny?

– Naucz się chodzić uważniej, kobieto!

– A ty się naucz przepisów ruchu drogowego, piracie. – Postanowiłam mu nie „panować”, jeśli on nie miał w sobie za grosz szacunku.

– Tak? I czego jeszcze?

– Ogłady, kultury, manier – zaczęłam spokojne wyliczanie.

– Spieprzaj, wariatko!

– Ja jestem wariatką?! Gdybym teraz wezwała policję, to poza mandatem mogłabym żądać zwrotu kosztów za pralnię. Wiesz, że mają tu monitoring?

– Nie ośmielisz się – wysyczał przez zęby, robiąc krok w moją stronę.

Przełknęłam głośno ślinę, ale nie opuściłam gardy. Nie okazałam strachu. Byłam na parkingu zatłoczonego centrum handlowego, a nie w ciemnej uliczce.

– Oczywiście, że się ośmielę – odparłam hardo. – Ale tego nie zrobię, bo szkoda mi czasu na takiego palanta jak ty. – Dumna z siebie, że to powiedziałam, ominęłam go i weszłam do środka w poszukiwaniu łazienki. Nawet się nie obejrzałam. Taka ze mnie twarda babka, a co.

W łazience od razu stanęłam na jednej nodze, a drugą zarzuciłam na blat przy umywalce niczym rasowa baletnica. Zaczęłam się wyginać, żeby trafić pod kran i spróbować zaprać nogawkę. Gdy już ustawiłam się pod odpowiednim kątem, od razu zabrałam się za usuwanie plamy. Była świeża, więc zeszła bardzo szybko. Został jedynie wielki, mokry zaciek czystej wody. Przystanęłam przy suszarce do rąk i zastanawiałam się, jak umieścić pod nią nogę, gdy do pomieszczenia weszła moja koleżanka.

– Tutaj jesteś.

– Jestem.

– Co robisz? – zapytała, patrząc na moje spodnie.

– Udało mi się sprać tę cholerną plamę, a teraz myślę, jak to wysuszyć. – Wskazałam palcem na nogawkę.

Koleżanka spojrzała z konsternacją na mnie, potem na suszarkę.

– Nogi tak nie wygniesz.

– To i ja zauważyłam, Sherlocku.

– A jakbyś tak usiadła na blacie?

– Nawet jak zdejmę szpilkę, noga mi tu nie wejdzie.

– Albo wejdzie, ale nie wyjdzie.

– No i cała, i tak się nie zmieści – dodałam.

– To może wejdę do Auchan, kupię ci najtańszą suszarkę do włosów i zaraz ją oddamy? – podpowiedziała.

– No nie wiem. Będzie wstyd.

– No to nie ma innej opcji. Ściągaj je – rozkazała.

– Co?

– Spodnie. Ściągaj spodnie.

– Zwariowałaś. Może lepiej idź na halę i kup mi jakieś.

– Na bank nie trafię z rozmiarem, masz zbyt szerokie biodra. Jesteś tak niewymiarowa, że nawet sama sobie ciuchów z neta nie zamawiasz. – Westchnęła. – No dalej. Zdejmuj spodnie, dwie minuty i będą suche.

Teraz to ja westchnęłam, bo nie wymyśliłam nic lepszego. Szybko je zdjęłam i podałam Ewie. Sama, w szpilkach i stringach, stanęłam za nią, żeby zasłonić się przed wchodzącymi tu kobietami. Oczywiście miałam bluzkę, nawet w miarę elegancką, ale dosyć krótką, więc ogólnie mogłabym wzbudzać ciekawość.

Ewa z zapałem godnym sportowca suszyła moje spodnie, jakby walczyła o medal dla najszybszej i najlepszej suszaczki. Drzwi do łazienki znowu się otworzyły, jednak nie weszła kolejna kobieta. Wparował tu ten gbur, przez którego Ewka właśnie pomagała mi uratować ubranie. Stanął jak wmurowany, mierząc mnie speszonym spojrzeniem. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na bieliźnie, nogach i szpilkach, po czym powoli – zbyt powoli – wrócił oczami wyżej i skupił na mojej twarzy.

– Hej, przystojniaku, to damska łazienka. Znaczków na drzwiach nie ogarniasz? – zapytała go z uśmiechem Ewa i puściła do niego oko.

– Czyli faktycznie jesteś ślepy – warknęłam. – A teraz wypierdzielaj!

Mężczyzna ani drgnął. Przetarł dłonią kark w zakłopotaniu, burknął coś pod nosem, co na pewno nie było przeprosinami, i zanim wyszedł, obrzucił jeszcze raz spojrzeniem moje ciało od pasa w dół.

– Jezu, a ty co taka agresywna? Widziałaś, jakie z niego ciacho? Może się zagapił, nie spojrzał na drzwi. Dlaczego potraktowałaś go od razu tak ostro? Jak ty masz sobie znaleźć faceta, skoro każdego zniechęcasz już na starcie?

– Posłuchaj. To nie ja chcę znaleźć sobie faceta, tylko ty mnie, to raz. A dwa, to przez niego to wszystko. To właśnie on wjechał z impetem w tę przeklętą kałużę i mnie tak urządził.