Ocean. Ostatnie dzikie miejsce - David Attenborough,Colin Butfield - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ocean. Ostatnie dzikie miejsce ebook i audiobook

David Attenborough, Colin Butfield

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

80 osób interesuje się tą książką

Opis

David Attenborough, najsłynniejszy przyrodnik świata i legendarny dokumentalista, filmował we wszystkich oceanicznych siedliskach na świecie: od lodowatych zbiorników na biegunach po odległe rafy koralowe. Teraz dzieli się swoimi opowieściami o tych najbardziej tajemniczych zakamarkach planety.

Przez ostatnie sto lat udało nam się odkryć i dowiedzieć o oceanach więcej niż w jakimkolwiek innym okresie historii ludzkości. Poznaliśmy stworzenia zamieszkujące najbardziej tajemnicze i najdziksze czeluści, a dzięki nowym technologiom zobaczyliśmy wiele cudów natury. Jednocześnie nasze działania doprowadziły do tak głębokich zmian, że za kolejne sto lat być może będziemy świadkami oceanicznego wymierania.

Co możemy zrobić, aby uratować ocean? David Attenborough ma dla nas radę: zajrzyjmy w jego głąb.

 

 

Ręka do góry, z ręką na sercu: kto wie, czym są namorzyny? Niewiele podniesionych rąk, prawda? A mówimy o jednym z najważniejszych ekosystemów i dla oceanów, i dla ludzkości. Mimo to od wiedzy na jego temat większość z nas oddziela – nomen omen – ocean. David Attenborough i Colin Butfield sprawiają, że oceany stają się nam bliskie niczym staw w ulubionym parku.

Szymon Bujalski, dziennikarz dla klimatu

 

David Attenborough nie obraziłby się chyba na to porównanie: jest jak wiekowy płetwal, od wielu dekad przemierzający glob. Jego perspektywa na świat – w tym ten podmorski – jest wyjątkowa. Obserwował, jak zmienia się nasze postrzeganie życia mórz i oceanów. Jak udaje nam się zerkać na dno coraz większych głębin. Stawiać kolejne pytania i z odmętów fal wyławiać zdumiewające odpowiedzi. Ta książka przypomina wspólne nurkowanie z wybitnym ekspertem, w ciszy i z szacunkiem dla oceanicznych tajemnic.

Adam Robiński

 

W czasach, gdy wydaje nam się, że poznaliśmy naszą planetę wzdłuż i wszerz, ocean pozostaje wciąż w dużej mierze nieodkrytą białą plamą. Autorzy pokazują nam, że to nie tylko kluczowy element układu klimatycznego czy kuszące potencjałem miejsce pełne drogich surowców, ale także kolebka początków życia i niemal surrealistyczna wizja świata, gdzie doświadczenie grawitacji jest odmienne od tego na lądzie, dźwięk staje się dotykalny w formie fal, światło wielopostaciowe, a czas odczuwany w nieludzkich skalach przez stworzenia, o których istnieniu nawet jeszcze nie wiemy. Bogactwo wiedzy o bogactwie oceanów!

Dominika Słowik

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 30 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Róża Cieślińska-Dziekiewicz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Ocean. Earth’s Last Wil­der­ness
Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2025 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Sła­wo­mir Kró­lak, 2025 Text co­py­ri­ght © Da­vid At­ten­bo­ro­ugh Pro­duc­tions Li­mi­ted & Co­lin But­field 2025 The ri­ght of Da­vid At­ten­bo­ro­ugh and Co­lin But­field to be iden­ti­fied as the Au­thors of the Work has been as­ser­ted by them in ac­cor­dance with the Co­py­ri­ght, De­si­gns and Pa­tents Act 1988.
Re­dak­torka ini­cju­jąca: Pau­lina Sur­niak
Re­dak­torka pro­wa­dząca: We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Agata Gać
Re­dak­cja: Anna Stro­żek
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: prof. dr hab. Mo­nika Nor­mant-Sa­remba
Ko­rekta: Ka­ro­lina Li­bro, Anna Zien­tek
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak | Pra­cow­nia Li­ter­nic­twa i Gra­fiki
Ilu­stra­cje we wnę­trzu: © Jen­ni­fer N.R. Smith 2025
Ilu­stra­cje w roz­dziale Ocean Po­łu­dniowy na pod­sta­wie pro­jektu Gott-Gold­berg-Van­der­bei dzięki uprzej­mo­ści Ro­bert Van­der­bei
Pro­jekt okładki: © Yeachin Tsai
Ad­ap­ta­cja okładki i strony ty­tu­łowe: Magda Bloch
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-68479-05-8
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wie­rzymy, że książki mogą zmie­nić świat. Wy­da­jemy książki o przy­ro­dzie, o na­szych re­la­cjach z dzi­kim świa­tem, o tym, do­kąd zmie­rza. Na­sze książki po­zwa­lają ode­rwać umysł, przy­no­szą uko­je­nie i po­bu­dzają wraż­li­wość.

Chcemy po­móc Wam od­kryć swoje zie­lone, na­tu­ro­lubne serce.

Chcemy przy­bli­żyć Wam róż­no­rod­ność na­szej pla­nety.

Bo to, co dzi­kie, nas za­chwyca.

Inne na­tu­ro­lubne książki Wy­daw­nic­twa Po­znań­skiego:

Oli­vier Fran­klin-Wal­lis, Za­sy­pani. Se­kretne ży­cie śmieci, prze­ło­żył J. Ko­nieczny

Ro­bert Mac­far­lane, Dzi­kie miej­sca, prze­ło­żyła K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Adam Zby­ryt, Sen­sa­cyjne ży­cie pta­ków. Pie­rza­ste wam­piry, tę­czowe al­ba­trosy i tru­jące prze­piórki

Łu­kasz Skop, Kwiaty bez ogró­dek

Łu­kasz Skop, Zrób ten ziel­nik

Ja­cek Kar­czew­ski, Zo­bacz ptaka. Opo­wie­ści po dro­dze

John Le­wis-Stem­pel, Sza­rak za mie­dzą. Pry­watne ży­cie pola, przeł. H. Jan­kow­ska

John Le­wis-Stem­pel, Pry­watne ży­cie łąki, przeł. M. Mił­kow­ski

Łu­kasz Łe­bek, Co gry­zie we­te­ry­na­rza

Dara McA­nulty, Dziki rok. Za­pi­ski mło­dego przy­rod­nika, przeł. K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Da­vid At­ten­bo­ro­ugh, Ży­cie na na­szej pla­ne­cie. Moja hi­sto­ria, wa­sza przy­szłość, przeł. P. Sur­niak

Łu­kasz Łu­ka­sik, Mag­da­lena Sa­rat, Ło­sie w ka­czeń­cach. O czym mil­czy Bie­brza

Ro­bert Mac­far­lane, Pod­zie­mia. Po­dróż w głąb czasu, przeł. J. Ko­nieczny

Ja­cek Kar­czew­ski, Noc Sów. Opo­wie­ści z lasu

Ja­kub Cheł­miń­ski, Smog. Die­sle, kop­ciu­chy, ko­miny, czyli dla­czego w Pol­sce nie da się od­dy­chać?

Ja­cek Kar­czew­ski, Jej wy­so­kość gęś. Opo­wie­ści o pta­kach

Da­niel C. Tay­lor, Yeti. Jak po­szu­ki­wa­nia le­gen­dar­nego czło­wieka śniegu ura­to­wały Hi­ma­laje, przeł. K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Ro­bert Mac­far­lane, Góry. Stan umy­słu, przeł. J. Ko­nieczny

Ro­bert Mac­far­lane, Szlaki. Opo­wie­ści o wę­drów­kach, przeł J. Ko­nieczny

Magda Bloch, A Adi po­wie­dział...

Char­les Fo­ster, Jak zwie­rzę. In­tymne zbli­że­nie z na­turą, przeł. J. Ko­nieczny

Przed­mowa au­to­rów

Pi­sząc tę książkę, czer­pa­li­śmy in­spi­ra­cję z prac se­tek spe­cja­li­stów z roz­ma­itych dys­cy­plin na­uko­wych. Na końcu za­miesz­czono naj­waż­niej­sze wy­ko­rzy­stane przez nas źró­dła bi­blio­gra­ficzne. Nie spo­sób jed­nak już te­raz nie wspo­mnieć o ogrom­nym wkła­dzie wielu wspa­nia­łych na­ukow­ców i ba­da­czy, któ­rych życz­li­wość i szczo­drość w dzie­le­niu się z nami wie­dzą oraz po­świę­cony nam czas spra­wiły, że za­warte w tej książce tre­ści są ak­tu­alne i wier­nie od­dają stan współ­cze­snej wie­dzy na­uko­wej.

W szcze­gól­no­ści chcie­li­by­śmy po­dzię­ko­wać dr. Mar­kowi Bel­chie­rowi, rzą­dowi Geo­r­gii Po­łu­dnio­wej i San­dwi­cha Po­łu­dnio­wego oraz Bry­tyj­skiemu In­sty­tu­towi Ba­dań An­tark­tycz­nych; Madi Bow­den-Parry z Uni­wer­sy­tetu w Exe­ter; Ro­dowi Do­wniemu, głów­nemu kon­sul­tan­towi do spraw strefy po­lar­nej w bry­tyj­skim od­dziale WWF; Nico Ko­eda­mowi, eme­ry­to­wa­nemu pro­fe­so­rowi z Vrije Uni­ver­si­teit w Bruk­seli, zwią­za­nemu obec­nie z Ze­spo­łem Ba­daw­czym do spraw Bio­lo­gii Mor­skiej na Uni­wer­sy­te­cie Gan­daw­skim; dr. To­mowi Be­chowi Le­tes­sie­rowi z Uni­wer­sy­tetu Ply­mo­uth oraz Uni­wer­sy­tetu Za­chod­niej Au­stra­lii; pro­fe­so­rowi Da­nie­lowi May­orowi z Uni­wer­sy­tetu w Exe­ter; pro­fe­so­rowi Mi­cha­elowi Me­re­di­thowi z Bry­tyj­skiego In­sty­tutu Ba­dań An­tark­tycz­nych; pro­fe­sor Pip­pie Mo­ore z Uni­wer­sy­tetu New­ca­stle; pro­fe­so­rowi Cal­lu­mowi Ro­bert­sowi z Uni­wer­sy­tetu Exe­ter oraz dr. Da­nowi Smale’owi z Bry­tyj­skiego To­wa­rzy­stwa Bio­lo­gii Mor­skiej.

Szcze­gólne wy­razy wdzięcz­no­ści na­leżą się dr. Ca­spe­rowi van de Ge­erowi z Uni­wer­sy­tetu w Exe­ter, który współ­pra­co­wał z nami bli­sko w trak­cie po­wsta­wa­nia tej książki, a jego prze­ło­mowe ba­da­nia i roz­le­gła wie­dza od­ci­snęły ślad nie­mal na każ­dej z jej stro­nic.

Dzię­ku­jemy Wam wszyst­kim.

DA­VID AT­TEN­BO­RO­UGH i CO­LIN BUT­FIELD

luty 2025 r.

Przed­mowa

Jak da­leko się­gam pa­mię­cią, naj­wcze­śniej­szym wspo­mnie­niem zwią­za­nym z oce­anem była dla mnie tro­pi­kalna la­guna.

W ko­lum­nie cie­plej­szej wody uno­siły się ku po­wierzchni i opa­dały na dno amo­nity, od czasu do czasu po­ru­sza­jące się sa­mo­dziel­nie, a ich skrę­cone muszle, przy­wo­dziły na myśl ba­ra­nie rogi, w za­wie­si­stej od osa­dów toni wod­nej nada­wały im za­ska­ku­jąco opły­wowe wła­ści­wo­ści. Przy­po­mi­na­jące kształ­tem po­ci­ski be­lem­nity strzy­kały atra­men­tem, usi­łu­jąc umknąć przed dra­pież­ni­kami uno­szą­cymi się nad ra­fami ostryg. By­łem prze­ko­nany, że to za­sobne wodne śro­do­wi­sko jest do­mem se­tek in­nych ga­tun­ków, które mia­łem jesz­cze po­znać w przy­szło­ści. Po­sta­no­wi­łem nie usta­wać w po­szu­ki­wa­niach.

Ta tro­pi­kalna la­guna była w isto­cie je­dy­nie wy­two­rem mo­jej wy­obraźni, roz­bu­dzo­nej eks­plo­ra­cją opusz­czo­nego wa­pien­nego ka­mie­nio­łomu w Le­ice­ster­shire, znaj­du­ją­cego się w od­le­gło­ści około stu ki­lo­me­trów od wy­brzeża. Dla ma­łego chło­paka ta­kiego jak ja, ży­ją­cego w la­tach trzy­dzie­stych, miej­sce tego ro­dzaju kryło w so­bie obiet­nicę nie­sły­cha­nych przy­gód, a myśl, że mi­liony lat wcze­śniej znaj­do­wała się tu cie­pła, dzika la­guna, czy­niła je jesz­cze bar­dziej fa­scy­nu­ją­cym. Całe dnie spę­dza­łem na po­szu­ki­wa­niu skar­bów ukry­tych w ska­łach, osa­dzo­nych w pre­hi­sto­rycz­nych tro­pi­kal­nych mo­rzach. Trzy­ma­nie ska­mie­nia­ło­ści dawno wy­mar­łych stwo­rzeń mor­skich w po­łą­cze­niu ze świa­do­mo­ścią, że wi­dzę je na wła­sne oczy jako pierw­szy czło­wiek na świe­cie, roz­pa­lało moją cie­ka­wość. Przez resztę ży­cia za­sta­na­wia­łem się, co ta­kiego może się jesz­cze kryć pod po­wierzch­nią oce­anu.

Pa­le­on­to­lo­dzy zdają so­bie sprawę z tego, że ob­raz przed­wiecz­nego oce­anu re­kon­stru­owany przez nich na pod­sta­wie rzadko wy­stę­pu­ją­cych za­cho­wa­nych frag­men­tów jest nie­kom­pletny. Wielu cu­dow­nych stwo­rzeń, w które ob­fi­to­wały mo­rza z okresu jury i kredy, być może ni­gdy nie uda się nam po­znać – o ile nie za­cho­wały się w po­staci ska­mie­nia­ło­ści, ni­gdy nie zdo­łamy ich od­kryć. Po­dob­nie jest z moim dą­że­niem do zro­zu­mie­nia, czym jest ocean, nie­osią­gal­nym w gra­ni­cach ży­cia.

Za cza­sów mo­jej mło­do­ści ludz­kość rów­nież do­strze­gała za­le­d­wie prze­bły­ski ży­cia w oce­anach. Wiele jesz­cze po­zo­sta­wało do zro­zu­mie­nia. Choć znaj­do­wa­li­śmy stwo­rze­nia na ogrom­nych głę­bo­ko­ściach, to o tym, jak udaje się im tam prze­trwać i z ja­kimi ga­tun­kami dzielą te głę­biny, na­dal wie­dzie­li­śmy nie­wiele wię­cej, niż o mo­rzach, w któ­rych kie­dyś żyły ska­mie­niałe amo­nity. Po­lo­wa­li­śmy na wie­lo­ryby, ło­wi­li­śmy je w ogrom­nych ilo­ściach, ale nie wie­dzie­li­śmy pra­wie nic o wpły­wie, jaki po­łowy te mogą wy­wrzeć na cały eko­sys­tem oce­aniczny. Fo­to­gra­fo­wa­li­śmy rafy ko­ra­lowe, ale nie po­tra­fi­li­śmy wy­ja­śnić, dla­czego kryją one w so­bie tak osza­ła­mia­jącą róż­no­rod­ność.

Mam to szczę­ście, że żyję od nie­mal stu lat. W tym cza­sie zdo­ła­li­śmy od­kryć i do­wie­dzieć się o oce­anach wię­cej niż w ja­kim­kol­wiek in­nym okre­sie hi­sto­rii ludz­ko­ści. Ba­da­nia mor­skie od­sło­niły przed nami cuda na­tury, o któ­rych młody chło­pak w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku mógł je­dy­nie po­ma­rzyć. Nowe tech­no­lo­gie po­zwo­liły nam za­re­je­stro­wać za­cho­wa­nia stwo­rzeń w sta­nie dzi­kim, o czym na wcze­snych eta­pach mo­jej ka­riery mo­głem tylko śnić, a jed­no­cze­śnie do­pro­wa­dzi­li­śmy do tak po­waż­nych zmian w oce­anach, że w ciągu na­stęp­nych stu lat bę­dziemy naj­praw­do­po­dob­niej świad­kami albo ma­so­wego wy­mie­ra­nia ży­cia oce­anicz­nego, albo jego spek­ta­ku­lar­nego wskrze­sze­nia.

Nie zdążę się już do­wie­dzieć, jak skoń­czy się ta hi­sto­ria, ale przez lata, które po­świę­ci­łem na od­kry­wa­nie cu­dów na­szej pla­nety, zdo­ła­łem się prze­ko­nać, że im wię­cej lu­dzi cie­szy się przy­rodą i ro­zu­mie, jak ona działa, tym więk­sza staje się na­dzieja na ura­to­wa­nie za­równo jej, jak i nas sa­mych. Kiedy wraz z Co­li­nem po­sta­no­wi­li­śmy na­pi­sać tę książkę, za­le­żało nam na tym, by na­szym czy­tel­ni­kom udzie­lił się dresz­czyk emo­cji, ja­kiego do­star­cza od­kry­wa­nie i po­zna­wa­nie, chcie­li­śmy ich za­chę­cić do trzeź­wego spoj­rze­nia na nie­bez­pie­czeń­stwo, w ja­kim znaj­duje się nasz ocean, a przede wszyst­kim po­dzie­lić się z nimi opo­wie­ściami, które w na­szym prze­ko­na­niu mogą za­in­spi­ro­wać nowe po­ko­le­nie do się­gnię­cia spoj­rze­niem poza brzeg i zaj­rze­nia w głąb.

DA­VID AT­TEN­BO­RO­UGH, luty 2025 r.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

ZA ŻY­CIA JED­NEGO PŁE­TWALA BŁĘ­KIT­NEGO

.

Wszystko, co wiemy, po­cho­dzi od zmar­łych; słoje z oka­zami wy­bla­kłych stwo­rzeń, które wy­do­byto z nie­wy­obra­żal­nych głę­bin, opo­wie­ści prze­ka­zy­wane przez od­kryw­ców i ry­ba­ków, resztki wy­rzu­cone na plaże lub po­zo­sta­wione na ska­li­stym wy­brzeżu. Sto lat temu znaczna część na­szego oce­anu po­zo­sta­wała dla nas ta­jem­nicą – ogrom­nym świa­tem ukry­tym przed na­szym spoj­rze­niem, wi­dzia­nym je­dy­nie oczyma na­szej wy­obraźni.

W tam­tym cza­sie już dość dużo wie­dzie­li­śmy o ży­ciu na lą­dzie. Jed­nak na­sza wie­dza o ga­tun­kach za­sie­dla­ją­cych po­zo­stałe dwie trze­cie po­wierzchni na­szej pla­nety i dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent jej ob­szaru na­da­ją­cego się do za­miesz­ka­nia za­wie­rała mnó­stwo luk, a jej ulotne prze­bły­ski za­chę­cały nas do po­dej­mo­wa­nia dal­szych i głęb­szych po­szu­ki­wań. Po­cząt­kowo to wszystko wy­da­wało się dość nie­do­rzeczne – olśnie­wa­jąca róż­no­rod­ność kwi­tła prze­cież w ubo­gich w skład­niki od­żyw­cze wo­dach, wy­ra­sta­jące z dala od kon­ty­nen­tów pod­wodne góry tęt­niły ży­ciem, a raz za ra­zem znaj­do­wano ko­lejne szczątki zwie­rząt wy­my­ka­jące się na­uko­wemu wy­ja­śnie­niu. Stop­niowo jed­nak od­naj­do­wa­li­śmy rów­nież wska­zówki, które na­pro­wa­dziły nas na pewne do­my­sły, po­zwa­la­jące nam po­sta­wić pierw­sze hi­po­tezy, te zaś przy­nio­sły na ko­niec ob­ja­wie­nie. Po­stęp tech­no­lo­giczny spra­wił, że mo­gli­śmy ob­ser­wo­wać i śle­dzić ży­cie w oce­anach oraz spo­rzą­dzić w końcu jego mapę. Stop­niowo ocean za­czął zdra­dzać nie­które ze swo­ich ta­jem­nic.

OCEAN SPO­KOJNY, ROK 1941

Dwie­ście ki­lo­me­trów od wy­brzeży Ka­li­for­nii, w za­sięgu wzroku ma­ry­na­rzy wy­ru­sza­ją­cych w mo­rze z kon­woju ciężko opan­ce­rzo­nych sta­lo­wo­sza­rych okrę­tów, wy­nu­rza się płe­twal błę­kitny. Je­den z ma­ry­na­rzy, który do­ra­stał, ło­wiąc ryby na wo­dach Pa­cy­fiku, roz­po­znał z po­kładu jego cha­rak­te­ry­styczny pysk. U szczytu głowy płe­twala błę­kit­nego znaj­dują się po­tężne mię­śnie w kształ­cie li­tery V oka­la­jące jego noz­drza – bliź­nia­cze otwory od­de­chowe ty­powe dla wszyst­kich fisz­bi­now­ców. Kiedy mię­śnie te się roz­luź­niają, otwory się do­my­kają, by za­po­biec prze­do­sta­wa­niu się wody, ale kiedy po­tężny wie­lo­ryb wy­pływa na po­wierzch­nię, mię­śnie się kur­czą, a jego noz­drza się otwie­rają, umoż­li­wia­jąc od­dy­cha­nie. Fon­tanny try­ska­jące z noz­drzy płe­twala błę­kit­nego są ła­twe do od­róż­nie­nia od spłasz­czo­nego ob­łoku, two­rzą­cego się tuż nad po­wierzch­nią wody, zna­mien­nego dla hum­ba­ków, rów­nież czę­sto po­ja­wia­ją­cych się na tym ob­sza­rze. Uno­szą się wy­soko z pręd­ko­ścią się­ga­jącą nie­mal sze­ściu­set ki­lo­me­trów na go­dzinę, a siłę do tego czer­pią z po­tęż­nych płuc – nie­zwy­kłej ce­chy naj­więk­szego zwie­rzę­cia na Ziemi.

To była ośmio­let­nia sa­mica. Że­ro­wała w zim­nych, bo­ga­tych wo­dach ota­cza­ją­cych Ala­skę, a te­raz wy­pra­wiła się ty­siące ki­lo­me­trów na po­łu­dnie, prze­dzie­ra­jąc się przez się­ga­jące wy­soko ku po­wierzchni lasy wo­do­ro­stów, mi­ja­jąc po dro­dze bo­gate w skład­niki od­żyw­cze delty rzek. Za­trzy­my­wała się tylko po to, by zna­leźć chwilę wy­tchnie­nia i po­ży­wić się po­kar­mem ob­fi­cie na­gro­ma­dzo­nym w oko­licy gór pod­mor­skich oraz w re­jo­nach upwel­lin­gów, tzn. wy­no­sze­nia bo­ga­tych w skład­niki od­żyw­cze wód głę­bi­no­wych, przy­cią­ga­ją­cych ży­cie z wód otwar­tego oce­anu.Wkrótce skie­ruje się z po­wro­tem w stronę lądu – gdzie zmie­nia się skład ga­tun­kowy nad­brzeż­nej ro­ślin­no­ści, a miej­sce jo­deł zaj­mują kak­tusy – w po­szu­ki­wa­niu cie­plej­szych, osło­nię­tych wód, by wy­dać na świat swoje pierw­sze cielę.

Za­równo wie­lo­ryby, jak i że­gla­rze w tam­tym cza­sie nie wie­dzieli, że świat ludzki prze­ży­wał wów­czas naj­bar­dziej burz­liwy okres we współ­cze­snej hi­sto­rii, a na ogrom­nych po­ła­ciach oce­anu wkrótce miał za­pa­no­wać względny spo­kój. Mimo prób ją­dro­wych i bi­tew mor­skich, okrop­no­ści dru­giej wojny świa­to­wej miały przy­nieść wy­tchnie­nie przy­naj­mniej nie­któ­rym za­kąt­kom oce­anu. Pewne ob­szary, w tym część Mo­rza Pół­noc­nego na te­re­nie Eu­ropy, stały się zbyt nie­bez­pieczne, aby na nich ło­wić ryby, co do­pro­wa­dziło do nie­by­wa­łego roz­kwitu ży­cia mor­skiego. Ten przy­pad­kowy eks­pe­ry­ment, choć wy­ni­ka­jący z wy­jąt­kowo po­nu­rych oko­licz­no­ści, po raz pierw­szy do­star­czył nam nie­zbi­tych do­wo­dów na tak wielką skalę, że ocean może ulec sa­mo­ist­nej re­ge­ne­ra­cji w tem­pie szyb­szym, niż mo­gli­by­śmy to so­bie wy­obra­zić.

LONG BE­ACH W KA­LI­FOR­NII, ROK 2024

U końca swego dłu­giego ży­wota nasz wie­lo­ryb od­bywa tę po­dróż po raz ostatni. Wy­nu­rza się w od­le­gło­ści stu me­trów od nie­wiel­kiej ło­dzi wy­peł­nio­nej tu­ry­stami. Prze­by­wa­jący na po­kła­dzie bio­log opo­wiada o na­wy­kach ży­wie­nio­wych i mi­gra­cjach wie­lo­ry­bów, a ob­ser­wa­to­rzy wie­lo­ry­bów mają na­dzieję, że uda im się uchwy­cić przy­naj­mniej jego płe­twę ogo­nową albo pysk. Dźwigi za­ła­dun­kowe w por­cie Long Be­ach le­d­wie znik­nęły z pola wi­dze­nia, gdy łódź do­tarła na głęb­sze wody, gdzie po­ja­wiają się płe­twale błę­kitne i ich bli­scy krewni prze­mie­rza­jący trasę mię­dzy Par­kiem Na­ro­do­wym Chan­nel Is­lands a pla­żami sta­no­wią­cymi raj dla wiel­bi­cieli sur­fingu oraz por­tami że­glu­gowo-prze­ła­dun­ko­wymi u wy­brzeża Los An­ge­les.

Ży­cie tej sa­micy było udane. Jako jedna z nie­licz­nych w swoim ga­tunku zdo­łała prze­trwać okres ko­mer­cyj­nych po­ło­wów wie­lo­ry­bów i setki razy prze­mie­rzyła drogę wzdłuż tego wy­brzeża, po­ko­nu­jąc dzie­siątki ty­sięcy ki­lo­me­trów. Naj­praw­do­po­dob­niej wy­da­wała na świat cie­lęta co dwa lub trzy lata przez całe swoje dłu­gie ży­cie, w trak­cie któ­rego jej ga­tu­nek, znaj­du­jący się na skraju wy­gi­nię­cia, za­czął się od­ra­dzać.

W ciągu jej ży­cia ludz­kość zdo­łała od­być wła­sną po­dróż: od po­strze­ga­nia wie­lo­ry­bów jako źró­dła tłusz­czu do za­chwytu nad nimi, a na­wet od­czu­wa­nia ja­kiejś więzi, wy­ni­ka­ją­cej z po­dziwu dla ich in­te­li­gen­cji i zdol­no­ści do bu­do­wa­nia zło­żo­nych re­la­cji, przy­po­mi­na­ją­cych na­sze wła­sne. Mą­drzy i pełni pa­sji lu­dzie po­ło­żyli kres wie­lo­ryb­nic­twu na skalę prze­my­słową, by na­wią­zać z wie­lo­ry­bami cał­kiem nową re­la­cję zro­dzoną z chęci ich po­zna­nia, bar­dziej da­le­ko­wzroczną i opartą na współ­od­czu­wa­niu. Z po­dobną da­le­ko­wzrocz­no­ścią po­win­ni­śmy za­cząć pod­cho­dzić do ochrony ich do­mo­stwa. Dla wielu z nas świat poza plażą wy­daje się mroczny, groźny, nie­ziem­ski. Leży prze­cież poza za­się­giem wzroku, a już na pewno umy­słu. Stop­niowo jed­nak po­dej­ście to ulega zmia­nie. De­kady za­an­ga­żo­wa­nych ba­dań na­uko­wych i po­stępu tech­no­lo­gicz­nego wraz z sza­cun­kiem, któ­rym znów za­czy­namy da­rzyć tra­dy­cyjną wie­dzę lo­kal­nych spo­łecz­no­ści, przy­nio­sły ze sobą nie­wia­ry­godne od­kry­cia, ujaw­nia­jąc klu­czową rolę oce­anu w na­szym ży­ciu i po­ka­zu­jąc nam, co do­kład­nie po­win­ni­śmy uczy­nić, by go uzdro­wić.

Sa­mica płe­twala błę­kit­nego wy­pływa na po­wierzch­nię po raz ostatni. Na­stęp­nie za­nu­rza się w głę­biny. Ob­ser­wa­to­rzy wie­lo­ry­bów już wię­cej jej nie zo­ba­czą.

Dłu­gość ży­cia po­je­dyn­czego płe­twala błę­kit­nego wy­no­sząca około dzie­więć­dzie­się­ciu lat sta­nowi przy­datny punkt od­nie­sie­nia dla na­szej po­dróży ku od­kry­ciu oce­anów. Dzi­siej­sze spoj­rze­nie na świat tego ga­tunku dia­me­tral­nie różni się od tego, jak po­strze­ga­li­śmy ocean w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku, gdy nasz płe­twal przy­szedł na świat.

Choć kul­tury z oce­anicz­nymi tra­dy­cjami że­glar­skimi, w szcze­gól­no­ści Po­li­ne­zyj­czycy, przez ty­siące lat zdo­by­wały wie­dzę na te­mat tego, jak fa­chowo prze­mie­rzać ocean, a kraje spe­cja­li­zu­jące się w ko­mer­cyj­nych po­ło­wach, ta­kie jak Wielka Bry­ta­nia i USA, na­uczyły się, jak sku­tecz­nie na­mie­rzać ogromne ła­wice ryb, na­uce nie udało się jesz­cze wy­ja­śnić po­wo­dów, dla któ­rych prądy oce­aniczne za­cho­wują się w taki, a nie inny spo­sób, a dane ga­tunki ryb wy­stę­pują zwy­kle w kon­kret­nych miej­scach o okre­ślo­nej po­rze. By le­piej zro­zu­mieć te kwe­stie, po­trze­bo­wa­li­śmy no­wego spoj­rze­nia na na­szą pla­netę.

„Ocean” to znacz­nie bar­dziej od­po­wied­nia na­zwa dla na­szego świata niż „Zie­mia”. Obec­nie nieco po­nad sie­dem­dzie­siąt pro­cent po­wierzchni na­szej pla­nety po­kry­wają masy sło­nej wody two­rzące je­den Wszech­ocean. Prze­miesz­cza­nie się płyt tek­to­nicz­nych wraz z cy­klicz­nie po­ja­wia­ją­cymi się zlo­do­wa­ce­niami kształ­tuje mapę na­szego oce­anu, jed­nak przez ostat­nie dzie­sięć ty­sięcy lat główne po­łą­cze­nia nie zmie­niły się zna­cząco. Kiedy na świat przy­cho­dził nasz płe­twal błę­kitny, po­łą­cze­nia te mo­gli­śmy ob­ser­wo­wać je­dy­nie z po­wierzchni i z lądu. Zna­li­śmy kształty kon­ty­nen­tów oka­la­nych przez ocean, po­tra­fi­li­śmy od­wzo­ro­wać na ma­pie prze­rwy mię­dzy lą­dami łą­czące Mo­rze Czer­wone z Oce­anem In­dyj­skim, Mo­rze Śród­ziemne z Atlan­ty­kiem i Atlan­tyk z Ark­tyką. Ale ocean zy­skuje sens do­piero w trzech wy­mia­rach, więc by na­prawdę go zro­zu­mieć, po­trzeba nam wie­lo­ry­biego spoj­rze­nia na świat.

To wła­śnie po­stępy w tech­ni­kach so­na­ro­wych, roz­wi­nięte w okre­sie dru­giej wojny świa­to­wej, umoż­li­wiły nam po raz pierw­szy rze­czy­wi­sty wgląd w dno oce­aniczne, jesz­cze za­nim nasz wie­lo­ryb osią­gnął wiek mło­dzień­czy. Dane do­star­czone przez echo­sondy ujaw­niły, że dno oce­anu nie jest by­naj­mniej pła­ską, po­zba­wioną wy­róż­nia­ją­cych cech rów­niną, jak wielu z nas są­dziło, ale obej­muje roz­le­głe grzbiety gór­skie, głę­bo­kie rowy pod­mor­skie oraz liczne wul­kany. Jego ce­chy i ob­szary są rów­nie wy­raź­nie za­ry­so­wane, jak te lą­dowe. Wów­czas za­czę­li­śmy uj­mo­wać ocean jako ca­łość zło­żoną z pię­ciu głów­nych po­łą­czo­nych ze sobą akwe­nów: Oce­anu Ark­tycz­nego, Atlan­tyc­kiego, In­dyj­skiego, Spo­koj­nego i Po­łu­dnio­wego – choć tego ostat­niego nie uzna­wano ofi­cjal­nie za od­rębny ba­sen oce­aniczny aż do roku 2021.

Ocean Spo­kojny jest zde­cy­do­wa­nie naj­więk­szym z nich i obej­muje nie­mal po­łowę ob­szaru oce­anicz­nego, jest też rów­nież na tyle ogromny, że mógłby po­mie­ścić wszyst­kie lądy ist­nie­jące obec­nie na Ziemi. Na­zwany w ten spo­sób zo­stał w XVI wieku przez prze­pra­wia­ją­cego się prze­zeń por­tu­gal­skiego od­krywcę Fer­dy­nanda Ma­gel­lana ze względu na spo­kój pa­nu­jący zwy­kle na jego wo­dach. Wy­daje się to nie­praw­do­po­dobne dla każ­dego, kto za­znał zimy na Pa­cy­fiku u wy­brzeży Ha­wa­jów lub w pół­noc­nej Ka­li­for­nii, jed­nak trzeba pa­mię­tać, że Ma­gel­lan wpły­nął nań zdra­dliwą i na­je­żoną śmier­tel­nymi nie­bez­pie­czeń­stwami cie­śniną znaj­du­jącą się u krańca Ame­ryki Po­łu­dnio­wej, która wciąż nosi jego imię, na jej tle więc po­godny dzień na Pa­cy­fiku za­iste mógł wy­da­wać się spo­kojny. Pa­cy­fik jest na tyle roz­le­gły, że je­śli wy­pra­wimy się z Mel­bo­urne w Au­stra­lii, mo­żemy – bez opusz­cza­nia jego ob­szaru – do­trzeć na po­łu­dniowy skraj Chile, a na­wet Mo­rzem Be­ringa do Ark­tyki.

Miej­sce i cha­rak­ter po­łą­czeń pię­ciu ba­se­nów oce­anicz­nych mają klu­czowe zna­cze­nia dla zro­zu­mie­nia, w jaki spo­sób prądy, skład­niki od­żyw­cze oraz or­ga­ni­zmy mor­skie prze­miesz­czają się w oce­anie. Trasa wio­dąca z Pa­cy­fiku do naj­mniej­szego z ba­se­nów, czyli do Oce­anu Ark­tycz­nego, pro­wa­dzi przez wą­ską i płytką Cie­śninę Be­ringa. Tą wą­ską szcze­liną prze­ci­ska się sto­sun­kowo nie­wiele mas wod­nych i dzi­kich zwie­rząt. Z ko­lei miej­sce, w któ­rym Ocean Spo­kojny łą­czy się z naj­młod­szym ze ba­se­nów oce­anicz­nych, czyli Oce­anem Po­łu­dnio­wym, uznać by można za mor­ski od­po­wied­nik mik­sera. Wody z ba­se­nów Pa­cy­fiku, Atlan­tyku i Oce­anu In­dyj­skiego łą­czą się tu z Oce­anem Po­łu­dnio­wym, gdzie na­stęp­nie mie­szają się ze sobą za sprawą An­tark­tycz­nego Prądu Oko­ło­bie­gu­no­wego (Prądu Wia­trów Za­chod­nich), krą­żą­cego nie­ustan­nie wo­kół An­tark­tydy zgod­nie z ru­chem wska­zó­wek ze­gara.

Do po­łowy lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku główne ba­seny oce­aniczne, ich po­działy (Mo­rze Bał­tyc­kie, Mo­rze Pół­nocne, Za­toka Mek­sy­kań­ska i inne) oraz ich po­łą­cze­nia na­le­żały do wspól­nego ję­zyka na­uko­wego i po­li­tycz­nego. Choć od dawna wie­dzie­li­śmy, że różne sie­dli­ska oce­aniczne roz­wi­jają się w od­mien­nych czę­ściach świata – rafy ko­ra­lowe w tro­pi­kach, lasy wo­do­ro­stów w wo­dach umiar­ko­wa­nych – do­piero wtedy za­czę­li­śmy po­strze­gać wodę mor­ską jako ele­ment jed­nego sys­temu, a liczne mo­rza jako je­den, spójny ocean.

Rze­czy­wi­ście, im bli­żej się przy­glą­da­li­śmy tym za­gad­nie­niom, tym wy­raź­niej­sze sta­wały się do­wody na to, że nie­które ga­tunki można zna­leźć w ca­łym Wszech­oce­anie: przy­kła­dowo, wy­stę­po­wa­nie płe­twala błę­kit­nego za­ob­ser­wo­wano we wszyst­kich ba­se­nach oce­anicz­nych; je­dy­nie za­mar­z­nięte re­jony Ark­tyki i Oce­anu Po­łu­dnio­wego po­zo­sta­wały poza jego za­się­giem, co z pew­no­ścią ule­gnie zmia­nie w nad­cho­dzą­cych la­tach, gdy wzro­śnie liczba wie­lo­ry­bów, a lo­dowce się sto­pią i za­czną się co­fać.

W la­tach pięć­dzie­sią­tych nasz płe­twal był już w pełni do­ro­słym osob­ni­kiem o dłu­go­ści po­nad dwu­dzie­stu pię­ciu me­trów i wa­dze prze­kra­cza­ją­cej sto pięć­dzie­siąt ton. Sa­mica ta nie była po pro­stu „duża” – ona na­le­żała do naj­więk­szego pod wzglę­dem roz­miaru ga­tunku zwie­rząt na na­szej pla­ne­cie, znacz­nie ma­syw­niej­szego niż więk­szość di­no­zau­rów. Wie­dzie­li­śmy już, dla­czego ten ga­tu­nek mógł osią­gnąć tak znaczne roz­miary: wy­por­ność wody mor­skiej po­zwala ży­ją­cym w oce­anie zwie­rzę­tom na masę, któ­rej na lą­dzie nie utrzy­małby ża­den szkie­let kostny. O ży­ciu płe­twala błę­kit­nego nie wie­dzie­li­śmy jed­nak do­sta­tecz­nie dużo, by po­jąć, dla­czego ta­kie roz­miary były dla niego ko­rzystne z ewo­lu­cyj­nego punktu wi­dze­nia. Zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi na to py­ta­nie za­jęło nam więk­szość ży­cia na­szego wie­lo­ryba.

Klu­czo­wej wska­zówki do­star­czyła po­głę­biona wie­dza na te­mat dzia­ła­nia prą­dów oce­anicz­nych. Od dawna wia­domo było, że pod po­wierzch­nią oce­anu do­mi­nują okre­ślone prądy, ale do­piero w la­tach sześć­dzie­sią­tych XX wieku dzie­się­cio­le­cia ba­dań pro­wa­dzo­nych przez dzie­siątki na­ukow­ców z ca­łego świata po­łą­czono ze sobą w celu opi­sa­nia glo­bal­nego układu prą­dów zna­nego jako cyr­ku­la­cja ter­mo­ha­li­nowa, czyli glo­balny pas trans­mi­syjny, jak to się te­raz zwy­kło na­zy­wać. Za­wdzię­cza ona swą na­zwę dwóm czyn­ni­kom wpły­wa­ją­cym na gę­stość wody mor­skiej, czyli tem­pe­ra­tu­rze (gr. ther­mos) oraz za­so­le­niu (gr. hals, ha­lio­des), a źró­dłem ca­łego tego układu są za­ma­rza­jące wody u pół­noc­nego i po­łu­dnio­wego bie­guna na­szej pla­nety. Z wód oce­anicz­nych za­ma­rza­ją­cych w oko­li­cach Ark­tyki wy­dziela się sól, która za­mar­z­nąć nie jest w sta­nie, w wy­niku czego po­zo­stałe po­wierzch­niowe masy wodne stają się gęst­sze i pod­nosi się ich po­ziom za­so­le­nia. Taka zimna, gę­sta woda opada na­stęp­nie na dno, za­sy­sa­jąc po­zo­stałe masy wodne z po­wierzchni, które zaj­mują jej miej­sce, w wy­niku czego two­rzy się prąd. Gę­sta, opa­da­jąca w kie­runku dna woda wy­py­cha wodę z głę­bin na po­łu­dnie i przez setki lat ten po­wolny prąd głę­bi­nowy prze­miesz­cza się przez ko­lejne ba­seny oce­aniczne w kie­runku An­tark­tydy, gdzie do­łą­cza do niego wię­cej zim­nej i sło­nej, opa­da­ją­cej na dno wody. An­tark­tyczny Prąd Oko­ło­bie­gu­nowy prze­py­cha masy wody wo­kół An­tark­tydy zgod­nie z ru­chem wska­zó­wek ze­gara, aż do mo­mentu gdy po­now­nie skie­rują się na pół­noc, przy­bie­ra­jąc po­stać dwóch prą­dów – jed­nego zmie­rza­ją­cego w kie­runku Oce­anu In­dyj­skiego, a dru­giego w stronę Oce­anu Spo­koj­nego. W trak­cie prze­miesz­cza­nia się na pół­noc prądy te stop­niowo się ogrze­wają i wzno­szą ku po­wierzchni. Cie­plej­sze wody krążą na­dal wo­kół globu i osta­tecz­nie po­wra­cają na pół­nocny Atlan­tyk i ku Ark­tyce, gdzie cały cykl roz­po­czyna się na nowo.

Prądy wy­no­szą skład­niki od­żyw­cze z głę­bin na po­wierzch­nię, umoż­li­wia­jąc roz­wój plank­tonu, a tym sa­mym za­si­la­jąc nie­mal całą oce­aniczną sieć po­kar­mową. Na­ukowcy od­kryli rów­nież, że prądy te, po­przez trans­por­to­wa­nie cie­pła z rów­nika w kie­runku bie­gu­nów i z po­wro­tem, wy­wie­rają zna­czący wpływ na pa­nu­jący na świe­cie kli­mat. Przy­kła­dowo, to wła­śnie ten układ prze­nosi cie­płą wodę przez pół­nocny Atlan­tyk, pod­trzy­mu­jąc na te­re­nie kra­jów pół­nocno-za­chod­niej Eu­ropy, ta­kich jak Wielka Bry­ta­nia, kli­mat znacz­nie cie­plej­szy i ła­god­niej­szy niż ten, z ja­kim spo­ty­kamy się w po­zo­sta­łych miej­scach na tej sa­mej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej.

Prądy oce­aniczne, za­równo lo­kalne, jak i glo­balne, są nie­odzowne dla pod­trzy­ma­nia ca­łego ży­cia na Ziemi, nie tylko płe­twala błę­kit­nego. Są­dzi się jed­nak, że zja­wi­sko wy­no­sze­nia oce­anicz­nych wód głę­bi­no­wych za sprawą prą­dów wy­warło szcze­gólny wpływ na ewo­lu­cję płe­twali błę­kit­nych, po­nie­waż skład­niki od­żyw­cze do­star­czane na po­wierzch­nię sta­no­wią po­karm dla or­ga­ni­zmów, które pa­dają łu­pem płe­twali błę­kit­nych, a wy­bór tego ro­dzaju łupu z ko­lei wy­ja­śnia, dla­czego płe­twal błę­kitny zy­skuje tak ol­brzy­mie roz­miary. Stwo­rze­nie to utrzy­muje ol­brzy­mią masę, po­że­ra­jąc w ogrom­nych ilo­ściach jedne z naj­mniej­szych zwie­rząt ży­ją­cych w oce­anie. Nie po­trze­buje jed­nak, co oczy­wi­ste, aż tak nie­wia­ry­god­nych roz­mia­rów, by tę zdo­bycz obez­wład­nić. W ciągu dzie­więć­dzie­się­cio­let­niego ży­cia nasz płe­twal błę­kitny po­chło­nął mi­liardy kryla, drob­nych sko­ru­pia­ków przy­po­mi­na­ją­cych kre­wetki, a spo­sób, w jaki udaje mu się tego do­ko­nać, wy­ma­gał dość nie­zwy­kłej trans­for­ma­cji fi­zycz­nej.

Mimo ogrom­nych roz­mia­rów jedną z naj­bar­dziej za­uwa­żal­nych cech płe­twala błę­kit­nego jest jego opły­wo­wość. Ni­czym tor­peda w zwol­nio­nym tem­pie, po­ru­sza się on w wo­dzie, opły­wa­ją­cej go wzdłuż głowy i bo­ków, z pręd­ko­ścią prze­lo­tową się­ga­jącą około dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę. A kiedy na­po­tka ła­wicę kryla, po­trafi ro­ze­wrzeć ma­sywne szczęki pod ką­tem pra­wie dzie­więć­dzie­się­ciu stopni, prze­su­wa­jąc żu­chwę i roz­cią­ga­jąc fałdy skórne pod otwo­rem gę­bo­wym, co umoż­li­wia mu po­łknię­cie jed­nym hau­stem osiem­dzie­siąt ty­sięcy li­trów wody wy­peł­nio­nej kry­lem. Na­stęp­nie fil­truje ją z po­mocą płyt ro­go­wych zwa­nych fisz­bi­nami, zwi­sa­ją­cych po obu stro­nach gór­nej szczęki, ob­my­wa­nych wodą, na któ­rych za­trzy­muje się kryl. Dla po­rów­na­nia my, lu­dzie, je­ste­śmy w sta­nie prze­łknąć za­le­d­wie 0,07 li­tra wody, i to bez kryla. Pod­czas od­ży­wia­nia pasz­cza płe­twala błę­kit­nego może się po­więk­szyć do roz­miaru od­po­wia­da­ją­cego resz­cie ciała, na­da­jąc jego syl­wetce kształt ogrom­nej ki­janki.

Ta me­toda od­ży­wia­nia znana jest pod na­zwą lunge-fe­eding, a po­lega na po­ły­ka­niu otwartą pasz­czą wody wraz z po­kar­mem, który zo­staje rów­no­cze­śnie z niej od­fil­tro­wy­wany. O ile mo­żemy to stwier­dzić na pod­sta­wie za­pi­sów ko­pal­nych i geo­lo­gicz­nych, wy­ewo­lu­owała ona u wie­lo­ry­bów fisz­bi­no­wych nieco po­nad sie­dem mi­lio­nów lat temu – na­ukowcy uwa­żają, że mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, w któ­rym do­szło do znacz­nego na­si­le­nia się zja­wi­ska pod­no­sze­nia się oce­anicz­nych wód głę­bi­no­wych bo­ga­tych w skład­niki od­żyw­cze. Pro­wa­dziło to do za­kwi­tów plank­tonu, roz­woju drob­nych ryb i sko­ru­pia­ków, które pa­dały ła­twym łu­pem tego ro­dzaju ga­tun­ków, zdol­nych do po­chła­nia­nia i od­fil­tro­wy­wa­nia znacz­nych ilo­ści drob­nego po­karmu za­war­tego w wo­dzie. W prze­ci­wień­stwie do in­nych fisz­bi­now­ców płe­twale błę­kitne w toku ewo­lu­cji wy­spe­cja­li­zo­wały się w ło­wie­niu, przy czym kryl sta­no­wił nie­mal ca­łość ich diety. Spe­cja­li­za­cja tego ro­dzaju do­dat­kowo wpły­nęła na ich wy­gląd i za­cho­wa­nie.

Ist­nieje co naj­mniej osiem­dzie­siąt pięć ga­tun­ków kryla wy­stę­pu­ją­cych w oce­anie i wszyst­kie one ży­wią się plank­to­nem. Ter­min „plank­ton” po­cho­dzi od grec­kiego słowa ozna­cza­ją­cego „dry­fu­jący” i używa się go na okre­śle­nie do­wol­nych mi­kro­sko­pij­nych roz­mia­rów zwie­rząt (zoo­plank­tonu) lub ro­ślin (fi­to­plank­tonu) dry­fu­ją­cych wraz z prą­dami oce­anicz­nymi. Ilość kryla w ob­rę­bie po­je­dyn­czej ła­wicy jest ogromna, ale nie wy­stę­pują one wszę­dzie ani za­wsze, mogą rów­nież być roz­miesz­czone nie­rów­no­mier­nie i znaj­do­wać się w znacz­nych od­le­gło­ściach od sie­bie. Dra­pież­nik szczy­towy ży­wiący się kry­lem po­wi­nien za­tem mieć moż­li­wość funk­cjo­no­wa­nia bez po­bie­ra­nia po­karmu, a kiedy tylko na­tra­fia się ku temu oka­zja, musi być w sta­nie po­chło­nąć ogromną jego ilość na­raz. Ol­brzymi wie­lo­ryb z wielką pasz­czą, o opły­wo­wych kształ­tach, a jed­no­cze­śnie zdolny do prze­trwa­nia przez wiele mie­sięcy bez po­ży­wie­nia dzięki zgro­ma­dzo­nym za­pa­som tłusz­czu, w po­wol­nym tem­pie po­ko­nu­jący ogromne od­le­gło­ści, oka­zuje się wy­soce sku­tecz­nym roz­wią­za­niem ewo­lu­cyj­nego pro­blemu prze­trwa­nia dzięki od­ży­wia­niu się sa­mym kry­lem.

Ale na kryla po­luje coś jesz­cze in­nego, coś dłuż­szego niż nasz płe­twal błę­kitny. Coś nie­mal dwu­stu­me­tro­wej dłu­go­ści, co unosi się nocą w toni wod­nej. Coś upior­nie bie­le­ją­cego w mroku, roz­snu­wa­ją­cego wo­kół sie­bie ja­sno­błę­kitną bio­lu­mi­ne­scen­cyjną po­światę w celu zwa­bie­nia zdo­by­czy ku two­rzą­cym kur­tynę pa­rzy­deł­kom. Wy­gląda na po­je­dyn­czy or­ga­nizm, o dłu­gim, cią­gną­cym się jak nić prze­zro­czy­stym ciele przy­po­mi­na­ją­cym me­duzę, w isto­cie jed­nak to gi­gan­tycz­nych roz­mia­rów rur­ko­pław, czyli ko­lo­nia ge­ne­tycz­nie iden­tycz­nych osob­ni­ków zwa­nych zoo­idami, z któ­rych każdy pełni swo­istą funk­cję pod­trzy­mu­jącą ży­cie ca­łej ko­lo­nii: nie­które ła­pią zdo­bycz, inne ją tra­wią; nie­które po­ma­gają jej się uno­sić w toni wod­nej, inne od­po­wie­dzialne są za roz­mna­ża­nie. Rur­ko­pław pro­wa­dzi nocny tryb ży­cia, po­nie­waż wła­śnie wtedy z głę­bin wy­nu­rza się naj­więk­sza liczba or­ga­ni­zmów sta­no­wią­cych jego po­karm. To tak zwane do­bowe mi­gra­cje pio­nowe – naj­więk­szy ruch bio­masy na Ziemi prze­bie­ga­jący w cy­klu do­bo­wym.

Cho­ciaż od wielu lat wie­dziano o tego ro­dzaju mi­gra­cjach, do­piero w okre­sie gdy nasz wie­lo­ryb osią­gał wiek średni, na­ukow­com udało się opra­co­wać tech­no­lo­gie i na­rzę­dzia ba­daw­cze na tyle za­awan­so­wane, by od­kryć rze­czy­wi­stą skalę mi­gra­cji pio­no­wej za­cho­dzą­cej każ­dego dnia w oce­anie. Do tego mo­mentu więk­szość z nas my­ślała o mi­gra­cjach za­cho­dzą­cych w wo­dzie jako prze­miesz­cza­niu się przede wszyst­kim w po­zio­mie w celu zna­le­zie­nia no­wych że­ro­wisk lub miejsc od­po­wied­nich do roz­mna­ża­nia, co ob­ser­wo­wano u wielu wie­lo­ry­bów, tuń­czy­ków czy pta­ków mor­skich. Po­głę­bione ba­da­nia wy­ka­zały jed­nak, że ogromna liczba kryla, ryb z ro­dziny świe­tli­ko­wa­tych, ka­ła­mar­nic i nie­zli­czo­nych in­nych ga­tun­ków za­pusz­cza się w ciągu dnia w głę­biny poza za­się­giem prze­ni­ka­nia świa­tła, by unik­nąć spo­tka­nia z dra­pież­ni­kami po­słu­gu­ją­cymi się wzro­kiem.

Gi­gan­tyczny rur­ko­pław, two­rzący ko­lo­nię po­je­dyn­czych or­ga­ni­zmów zwa­nych zoo­idami, może osią­gać roz­miary więk­sze niż płe­twal błę­kitny

Po za­pad­nię­ciu zmroku szu­kają z ko­lei wód ob­fi­tu­ją­cych w fi­to­plank­ton i kie­rują się w tym celu ku po­wierzchni. Po­dob­nie jak we wszyst­kich po­zo­sta­łych mi­gra­cjach, rów­nież w tej udział biorą dra­pież­niki. Nie­które prze­miesz­czają się w pio­nie, wy­ła­pu­jąc wzno­szą­cych się po­dróż­ni­ków, pod­czas gdy inne, ta­kie jak gi­gan­tyczny rur­ko­pław, za­sty­gają w ocze­ki­wa­niu, a za­sta­wiona przez nie ogrom­nych roz­mia­rów pu­łapka po­wierzch­nią do­rów­nuje dłu­go­ści dwóch bo­isk pił­kar­skich. Przy mi­liar­dach zwie­rząt uczest­ni­czą­cych w tej mi­gra­cji każ­dej nocy, dra­pież­ni­kom ni­gdy nie bra­kuje zdo­by­czy.

Druga po­łowa ży­cia na­szego wie­lo­ryba po­krywa się z okre­sem wprost nie­sa­mo­wi­tych od­kryć. Za­czę­li­śmy po­strze­gać ocean w trzech wy­mia­rach, a wraz z roz­wo­jem tech­no­lo­gii od­kryć nie­ustan­nie przy­by­wało. Za sprawą na­ukow­ców ba­da­ją­cych mo­rza i oce­any do­ko­nał się ogromny skok tech­no­lo­giczny, dzięki któ­remu zy­skali oni zu­peł­nie nowe spoj­rze­nie na głę­biny oce­aniczne. Pod­wodne ba­ty­skafy zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wały eks­plo­ra­cję oce­anów, a w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych wy­ko­rzy­stano je do od­kry­cia zu­peł­nie nie­zna­nych do­tąd form ży­cia sku­pia­ją­cych się wo­kół głę­bi­no­wych ko­mi­nów hy­dro­ter­mal­nych. Wraz z dal­szym roz­wo­jem tech­no­lo­gii od­kry­wano ko­lejne cuda. Zdal­nie ste­ro­wane jed­nostki mo­gły od­tąd spę­dzać całe dnie na eks­plo­ro­wa­niu oce­anicz­nego dna, prze­sy­ła­jąc uzy­skane ob­razy i dane z po­wro­tem na po­wierzch­nię. Obec­nie każdy, kto dys­po­nuje po­łą­cze­niem z in­ter­ne­tem, może oglą­dać na żywo wi­deo z mi­sji po­szu­ki­waw­czych wy­ko­ny­wa­nych przez tego ro­dzaju zdal­nie ste­ro­wane po­jazdy za­nu­rza­jące się nie­kiedy na głę­bo­kość ty­sięcy me­trów.

Wy­sła­nie no­wych urzą­dzeń w głę­biny zmie­niło na­sze spoj­rze­nie na ocean, po­dob­nie jak wy­sła­nie ich w ko­smos. W 1957 roku wy­strze­li­li­śmy pierw­szego sa­te­litę. W ciągu na­stęp­nych sześć­dzie­się­ciu lat tech­no­lo­gia sa­te­li­tarna roz­wi­nęła się do tego stop­nia, że po­zwo­liła na­mie­rzyć ty­siące gór pod­wod­nych wcze­śniej ukry­tych przed na­szym wzro­kiem pod po­wierzch­nią oce­anu, umoż­li­wiła nam śle­dze­nie spe­cjal­nie ozna­ko­wa­nych zwie­rząt w celu roz­po­zna­nia ich szla­ków mi­gra­cyj­nych oraz dała nam wgląd w naj­ak­tyw­niej­sze i naj­bo­gat­sze pod wzglę­dem bio­róż­no­rod­no­ści miej­sca w oce­anach, jak rów­nież przy­czy­niła się do po­zna­nia naj­waż­niej­szych „au­to­strad”, któ­rymi po­ru­szają się dzi­kie stwo­rze­nia mor­skie. Po­łą­cze­nie ob­ser­wa­cji wi­zu­al­nych ze zna­ko­wa­niem osob­ni­ków po­zwo­liło nam uzy­skać peł­niej­szy ob­raz ży­cia płe­twali błę­kit­nych na ca­łym świe­cie. Zi­den­ty­fi­ko­wano od­rębne pod­ga­tunki i po­pu­la­cje oraz za­re­je­stro­wano nie­które z ich ma­so­wych mi­gra­cji, ujaw­nia­jąc nie­znane do­tąd po­łą­cze­nia mię­dzy róż­nymi ob­sza­rami na­szego oce­anu. Przy­kła­dowo, nasz wie­lo­ryb, pod­ga­tu­nek zwany płe­twa­lem błę­kit­nym pół­noc­nym, spę­dza naj­praw­do­po­dob­niej całe ży­cie na pół­nocno-wschod­nim ob­sza­rze Pa­cy­fiku, w swych pół­noc­nych po­dró­żach za­pę­dza­jąc się w oko­lice Ala­ski, na po­łu­dnie zaś do­cie­ra­jąc na­wet ku wy­brze­żom Ko­sta­ryki.

Jed­nak sa­te­lity i ło­dzie pod­wodne do­star­czają za­le­d­wie frag­men­ta­ryczny ob­raz. Zro­zu­mie­nie po­wią­zań mię­dzy ce­chami oce­anu a mi­gra­cją ga­tun­ków – zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi na py­ta­nie, dla­czego nie­które ga­tunki wy­bie­rają okre­ślone trasy – wy­maga szcze­gó­ło­wych me­tod od­wzo­ro­wy­wa­nia, w przy­padku któ­rych ko­lejny prze­łom przy­nio­sło za­sto­so­wa­nie przy­rzą­dów so­na­ro­wych.

Wy­na­le­ziona pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych echo­sonda wie­lo­wiąz­kowa daje moż­li­wość spo­rzą­dze­nia wy­jąt­kowo szcze­gó­ło­wych od­wzo­ro­wań znacz­nych roz­mia­rów ob­szaru dna mor­skiego. Jej naj­now­sza wer­sja może wy­słać ze statku prze­szło ty­siąc pięć­set sy­gna­łów na se­kundę. Wiązki ta­kiej echo­sondy roz­cho­dzą się po dnie i po­zwa­lają nam stwo­rzyć mapę dźwię­kową, na­stęp­nie prze­kształ­caną kom­pu­te­rowo w wi­zu­alne od­wzo­ro­wa­nie dna mor­skiego. Do końca 2023 roku udało się w ten spo­sób od­wzo­ro­wać już dwa­dzie­ścia pięć pro­cent ca­łego dna oce­anicz­nego z roz­dziel­czo­ścią stu me­trów, a nie­kiedy na­wet więk­szą. Obec­nie trwa re­ali­za­cja am­bit­nego pro­jektu, któ­rego ce­lem jest stwo­rze­nie peł­nej mapy dna mor­skiego do 2030 roku. W ten spo­sób uzy­skany ob­raz uzu­peł­nia się za po­mocą echo­sond z roz­sz­cze­pioną wiązką, które wy­sy­łają i od­bie­rają im­pulsy dźwię­kowe w ko­lum­nie wody. Umoż­li­wia to wy­kry­cie okre­ślo­nych ga­tun­ków na da­nym ob­sza­rze przez wy­kre­śla­nie map dźwię­ko­wych, choć oczy­wi­ście je­dy­nie w od­nie­sie­niu do tych osob­ni­ków, które aku­rat w tym mo­men­cie prze­by­wają na da­nym ob­sza­rze.

Ale na­wet tego ro­dzaju ogra­ni­cze­nia daje się obec­nie po­ko­nać dzięki po­stę­pom w opra­co­wa­niu me­tod po­bie­ra­nia pró­bek śro­do­wi­sko­wego DNA, które po­zwa­lają na­ukow­com wy­kryć wszystko, co w okre­ślo­nym cza­sie prze­pływa przez daną ko­lumnę wody. W ba­da­niach tych wy­ko­rzy­stuje się próbki po­brane z wody w po­szu­ki­wa­niu śla­dów prze­by­wa­ją­cych tam ga­tun­ków mor­skich, ich skóry, od­cho­dów i śluzu, co po­zwala na iden­ty­fi­ka­cję or­ga­ni­zmów, które prze­mie­rzały dany ob­szar w ciągu ostat­nich kilku go­dzin, bez po­trzeby ich odła­wia­nia czy na­wet ob­ser­wa­cji

Te przy­pra­wia­jące o za­wrót głowy po­stępy tech­no­lo­giczne w po­łą­cze­niu z moż­li­wo­ściami stat­ków, które po­zo­stają na otwar­tym oce­anie przez wiele mie­sięcy, oraz wie­dzą, jaką za­pew­niają zdalne sys­temy mo­ni­to­ro­wa­nia za po­śred­nic­twem boi, które przez okrą­gły rok do­star­czają in­for­ma­cji o fa­lach, tem­pe­ra­tu­rze i skła­dzie che­micz­nym wody, zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wały na­sze ro­zu­mie­nie oce­anu. W ciągu ży­cia jed­nego płe­twala błę­kit­nego prze­szli­śmy od prze­śli­zgi­wa­nia się po po­wierzchni oce­anu do zgłę­bie­nia jego zna­cze­nia. Jed­nak cho­ciaż w ciągu ostat­nich dzie­więć­dzie­się­ciu lat co­raz now­sze tech­no­lo­gie po­zwo­liły nam spoj­rzeć na ocean oczami wie­lo­ryba, jed­no­cze­śnie spra­wiły, że jego świat zmie­nił się nie do po­zna­nia.

Nie po­winno nas za­tem dzi­wić, że gdy na­ło­żymy mapę na­si­le­nia glo­bal­nych po­ło­wów (miejsc, gdzie ło­wiono naj­wię­cej) na mapę świata, oka­zuje się ona sko­re­lo­wana z miej­scami, w któ­rych na­uka od­no­to­wała naj­więk­sze stę­że­nia skład­ni­ków od­żyw­czych i naj­ak­tyw­niej­sze sku­pi­ska ży­cia mor­skiego. Po­dob­nie jak wie­lo­ryby, ło­dzie ry­bac­kie mogą te­raz pły­wać po oce­anie ca­łymi mie­sią­cami, wy­kry­wać góry pod­wodne i za po­mocą echo­sond lo­ka­li­zo­wać po­ten­cjalną zdo­bycz. Osią­gnę­li­śmy taką bie­głość w po­ło­wach ryb, że – jak ob­li­czono – do 2024 roku lu­dziom udało się zmniej­szyć bio­masę w oce­anach o 2,7 gi­ga­ton. Dla po­rów­na­nia ca­łość bio­masy po­pu­la­cji ludz­kiej sta­nowi za­le­d­wie około 0,4 gi­ga­tony, więc nie­trudno so­bie wy­obra­zić za­chwia­nie rów­no­wagi, do ja­kiego do­pro­wa­dziło usu­nię­cie sied­mio­krot­nie więk­szej od niej bio­masy z oce­anicz­nego eko­sys­temu po to, by wy­ko­rzy­stać ją do wy­kar­mie­nia in­nego ga­tunku i ga­tun­ków z nim sto­wa­rzy­szo­nych.

Ale zmiany za­cho­dzące w świe­cie na­szych wie­lo­ry­bów nie ogra­ni­czają się do prze­ło­wie­nia. Płe­twal błę­kitny, po­dob­nie jak wiele in­nych ga­tun­ków ży­ją­cych na otwar­tym oce­anie, zmie­niał dietę, za­cho­wa­nia i zdol­no­ści na­wi­ga­cyjne w ciągu mi­lio­nów lat, by jak naj­sku­tecz­niej wy­ko­rzy­stać swoją po­zy­cję w róż­no­rod­nym i zło­żo­nym oce­anicz­nym eko­sys­te­mie na­szej pla­nety. Ni­sza, którą so­bie w ten spo­sób wy­go­spo­da­ro­wał, jest tak wą­ska, po­nie­waż żywi się głów­nie kry­lem, a jego ciało do­sko­nale przy­sto­so­wało się do wy­ko­rzy­sty­wa­nia wła­śnie tego źró­dła po­ży­wie­nia. To uczy­niło go nad wy­raz sku­tecz­nym dra­pież­ni­kiem, jed­no­cze­śnie jed­nak wy­soce po­dat­nym na wszystko, co ogra­ni­cza do­stęp­ność kryla lub zdol­ność płe­twali do zna­le­zie­nia miejsc jego wy­stę­po­wa­nia.

Wciąż nie wiemy do­kład­nie, w jaki spo­sób płe­twale błę­kitne ko­rzy­stają z po­łą­cze­nia róż­nych swo­ich zmy­słów do tego, aby prze­mie­rzać ocean, ale wiemy, że dźwięk od­grywa klu­czową rolę i że ist­nieją sze­ro­kie szlaki mi­gra­cyjne, któ­rymi po­dą­żają w róż­nych po­rach roku. Co wię­cej, na­szą dzia­łal­no­ścią rów­nież wpły­wamy na ich zmy­sły i wy­bór da­nego szlaku, i to na wię­cej spo­so­bów, niż mo­żemy so­bie wy­obra­zić. Od­by­wa­jący się na ca­łym świe­cie trans­port to­wa­rów na dzie­siąt­kach ty­sięcy ogrom­nych stat­ków po­wo­duje mnó­stwo ha­łasu, który nie­uchron­nie wpływa na szlaki mi­gra­cji wie­lo­ry­bów. Ocie­pla­jący się i za­kwa­sza­jący ocean rów­nież zmie­nia roz­kład za­war­tego w nim ży­cia, spra­wia­jąc, że utarte wzorce ży­wie­niowe i roz­rod­cze za­czy­nają za­wo­dzić. Ce­lowo usu­wa­jąc więk­sze ga­tunki w oce­anie w po­szu­ki­wa­niu po­ży­wie­nia, na­sze sieci, włoki do po­łowu den­nego i dragi czę­sto­kroć na­ru­szają i uni­ce­stwiają całe sie­dli­ska, za­bu­rzają zło­żone sieci po­kar­mowe w spo­sób, któ­rego peł­nego wpływu jesz­cze nie po­zna­li­śmy.

Jed­nak dzięki na­szemu no­wemu zro­zu­mie­niu od­kry­li­śmy także nie­zwy­kłą zdol­ność oce­anu do re­ge­ne­ra­cji. Wiemy te­raz znacz­nie wię­cej na te­mat tego, gdzie kwit­nie ży­cie, i ro­zu­miemy, jak mo­żemy mu w tym po­móc. Po­zna­li­śmy przy­kłady ta­kiej od­bu­dowy ży­cia oraz od­ro­dze­nia i po­tra­fimy, je­śli tylko tego za­pra­gniemy, mo­ni­to­ro­wać i zmie­niać prak­tyki po­ło­wowe, by osią­gnąć i za­cho­wać stan rów­no­wagi w oce­anie, w któ­rym za­spo­ko­je­nie na­szych po­trzeb da się po­go­dzić ze swo­bod­nym roz­wo­jem za­miesz­ku­ją­cego go ży­cia. Gdyby nasz płe­twal błę­kitny uro­dził się dzi­siaj, mógłby z po­wo­dze­niem do­żyć XXII wieku. W świe­cie, w któ­rym dzia­ła­li­by­śmy z taką samą da­le­ko­wzrocz­no­ścią i wy­ka­zy­wa­li­by­śmy się ta­kim sa­mym zro­zu­mie­niem, ja­kie nie­gdyś ura­to­wały jej ga­tu­nek i oca­liły jej do­mo­stwo, sa­mica ta mo­głaby do­żyć cza­sów tej cu­dow­nej trans­for­ma­cji. Po­ło­żone w zim­nych, oko­ło­bie­gu­no­wych mo­rzach że­ro­wi­ska mo­głyby ob­fi­to­wać w plank­ton, kryla i nie­zli­czone ga­tunki ryb. Jej młode uro­dzi­łyby się w bez­piecz­nych wo­dach chro­nio­nych na­mo­rzy­nami i ko­ra­low­cami. Kiedy pły­nę­łaby otwar­tym oce­anem, szla­ków jej mi­gra­cji nie ta­ra­so­wa­łyby żadne sieci, a mi­jane przez nią góry pod­wodne tęt­ni­łyby ży­ciem. A gdy pod­pły­wa­łaby do brze­gów, oce­aniczne dno po­ro­śnięte by­łoby la­sem wo­do­ro­stów, po­kryte ko­ra­low­cami, pełne małży, ho­ma­rów i ostryg. Być może pod­czas swo­ich po­dróży na dro­dze na­po­tka­łaby gdzieś na­szych po­tom­ków – człon­ków spo­łe­czeństw po­zo­sta­ją­cych w rów­no­wa­dze ze świa­tem przy­rody za­pew­nia­ją­cym im po­ży­wie­nie, środki do pod­trzy­ma­nia ży­cia i słu­żą­cym rów­nież za na­tchnie­nie w przy­szło­ści, w któ­rej ludz­kość wy­ro­śnie z prób za­pa­no­wa­nia nad fa­lami i za­miast tego bę­dzie w końcu pro­spe­ro­wać w har­mo­nii z naj­dzik­szymi za­kąt­kami na Ziemi.

W ciągu ży­cia jed­nego po­je­dyn­czego płe­twala błę­kit­nego zdo­ła­li­śmy do­wie­dzieć się o na­szym oce­anie wię­cej niż w toku ca­łych do­tych­cza­so­wych dzie­jów czło­wieka. Ale czy uda nam się z równą da­le­ko­wzrocz­no­ścią po­móc oce­anom od­ro­dzić się po szko­dach, które mu w tym okre­sie wy­rzą­dzi­li­śmy? Aby od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, mu­simy zo­sta­wić na­szego wie­lo­ryba i za­nu­rzyć się po ko­lei w każdy z naj­waż­niej­szych eko­sys­te­mów oce­anicz­nych. Od roz­le­głego otwar­tego prze­stworu oce­anu po ta­jem­ni­cze głę­bi­nowe ko­miny hy­dro­ter­malne, od za­mar­z­nię­tego mo­rza Ark­tyki aż po dziki Ocean Po­łu­dniowy, od od­izo­lo­wa­nych gór pod­wod­nych po gę­ste pod­wodne lasy wo­do­ro­stów, olśnie­wa­jące ogrody ko­ra­lowe i splą­tane na­mo­rzyny. Każde z tych śro­do­wisk kryje wła­sne ewo­lu­cyjne cuda, nie­sie in­spi­ra­cję dla ich ludz­kich opie­ku­nów i daje wska­zówki do­ty­czące przy­szło­ści ży­cia na Ziemi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki