Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
80 osób interesuje się tą książką
David Attenborough, najsłynniejszy przyrodnik świata i legendarny dokumentalista, filmował we wszystkich oceanicznych siedliskach na świecie: od lodowatych zbiorników na biegunach po odległe rafy koralowe. Teraz dzieli się swoimi opowieściami o tych najbardziej tajemniczych zakamarkach planety.
Przez ostatnie sto lat udało nam się odkryć i dowiedzieć o oceanach więcej niż w jakimkolwiek innym okresie historii ludzkości. Poznaliśmy stworzenia zamieszkujące najbardziej tajemnicze i najdziksze czeluści, a dzięki nowym technologiom zobaczyliśmy wiele cudów natury. Jednocześnie nasze działania doprowadziły do tak głębokich zmian, że za kolejne sto lat być może będziemy świadkami oceanicznego wymierania.
Co możemy zrobić, aby uratować ocean? David Attenborough ma dla nas radę: zajrzyjmy w jego głąb.
Ręka do góry, z ręką na sercu: kto wie, czym są namorzyny? Niewiele podniesionych rąk, prawda? A mówimy o jednym z najważniejszych ekosystemów i dla oceanów, i dla ludzkości. Mimo to od wiedzy na jego temat większość z nas oddziela – nomen omen – ocean. David Attenborough i Colin Butfield sprawiają, że oceany stają się nam bliskie niczym staw w ulubionym parku.
Szymon Bujalski, dziennikarz dla klimatu
David Attenborough nie obraziłby się chyba na to porównanie: jest jak wiekowy płetwal, od wielu dekad przemierzający glob. Jego perspektywa na świat – w tym ten podmorski – jest wyjątkowa. Obserwował, jak zmienia się nasze postrzeganie życia mórz i oceanów. Jak udaje nam się zerkać na dno coraz większych głębin. Stawiać kolejne pytania i z odmętów fal wyławiać zdumiewające odpowiedzi. Ta książka przypomina wspólne nurkowanie z wybitnym ekspertem, w ciszy i z szacunkiem dla oceanicznych tajemnic.
Adam Robiński
W czasach, gdy wydaje nam się, że poznaliśmy naszą planetę wzdłuż i wszerz, ocean pozostaje wciąż w dużej mierze nieodkrytą białą plamą. Autorzy pokazują nam, że to nie tylko kluczowy element układu klimatycznego czy kuszące potencjałem miejsce pełne drogich surowców, ale także kolebka początków życia i niemal surrealistyczna wizja świata, gdzie doświadczenie grawitacji jest odmienne od tego na lądzie, dźwięk staje się dotykalny w formie fal, światło wielopostaciowe, a czas odczuwany w nieludzkich skalach przez stworzenia, o których istnieniu nawet jeszcze nie wiemy. Bogactwo wiedzy o bogactwie oceanów!
Dominika Słowik
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 424
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wierzymy, że książki mogą zmienić świat. Wydajemy książki o przyrodzie, o naszych relacjach z dzikim światem, o tym, dokąd zmierza. Nasze książki pozwalają oderwać umysł, przynoszą ukojenie i pobudzają wrażliwość.
Chcemy pomóc Wam odkryć swoje zielone, naturolubne serce.
Chcemy przybliżyć Wam różnorodność naszej planety.
Bo to, co dzikie, nas zachwyca.
Inne naturolubne książki Wydawnictwa Poznańskiego:
Olivier Franklin-Wallis, Zasypani. Sekretne życie śmieci, przełożył J. Konieczny
Robert Macfarlane, Dzikie miejsca, przełożyła K. Bażyńska-Chojnacka
Adam Zbyryt, Sensacyjne życie ptaków. Pierzaste wampiry, tęczowe albatrosy i trujące przepiórki
Łukasz Skop, Kwiaty bez ogródek
Łukasz Skop, Zrób ten zielnik
Jacek Karczewski, Zobacz ptaka. Opowieści po drodze
John Lewis-Stempel, Szarak za miedzą. Prywatne życie pola, przeł. H. Jankowska
John Lewis-Stempel, Prywatne życie łąki, przeł. M. Miłkowski
Łukasz Łebek, Co gryzie weterynarza
Dara McAnulty, Dziki rok. Zapiski młodego przyrodnika, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka
David Attenborough, Życie na naszej planecie. Moja historia, wasza przyszłość, przeł. P. Surniak
Łukasz Łukasik, Magdalena Sarat, Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza
Robert Macfarlane, Podziemia. Podróż w głąb czasu, przeł. J. Konieczny
Jacek Karczewski, Noc Sów. Opowieści z lasu
Jakub Chełmiński, Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?
Jacek Karczewski, Jej wysokość gęś. Opowieści o ptakach
Daniel C. Taylor, Yeti. Jak poszukiwania legendarnego człowieka śniegu uratowały Himalaje, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka
Robert Macfarlane, Góry. Stan umysłu, przeł. J. Konieczny
Robert Macfarlane, Szlaki. Opowieści o wędrówkach, przeł J. Konieczny
Magda Bloch, A Adi powiedział...
Charles Foster, Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą, przeł. J. Konieczny
Przedmowa autorów
Pisząc tę książkę, czerpaliśmy inspirację z prac setek specjalistów z rozmaitych dyscyplin naukowych. Na końcu zamieszczono najważniejsze wykorzystane przez nas źródła bibliograficzne. Nie sposób jednak już teraz nie wspomnieć o ogromnym wkładzie wielu wspaniałych naukowców i badaczy, których życzliwość i szczodrość w dzieleniu się z nami wiedzą oraz poświęcony nam czas sprawiły, że zawarte w tej książce treści są aktualne i wiernie oddają stan współczesnej wiedzy naukowej.
W szczególności chcielibyśmy podziękować dr. Markowi Belchierowi, rządowi Georgii Południowej i Sandwicha Południowego oraz Brytyjskiemu Instytutowi Badań Antarktycznych; Madi Bowden-Parry z Uniwersytetu w Exeter; Rodowi Downiemu, głównemu konsultantowi do spraw strefy polarnej w brytyjskim oddziale WWF; Nico Koedamowi, emerytowanemu profesorowi z Vrije Universiteit w Brukseli, związanemu obecnie z Zespołem Badawczym do spraw Biologii Morskiej na Uniwersytecie Gandawskim; dr. Tomowi Bechowi Letessierowi z Uniwersytetu Plymouth oraz Uniwersytetu Zachodniej Australii; profesorowi Danielowi Mayorowi z Uniwersytetu w Exeter; profesorowi Michaelowi Meredithowi z Brytyjskiego Instytutu Badań Antarktycznych; profesor Pippie Moore z Uniwersytetu Newcastle; profesorowi Callumowi Robertsowi z Uniwersytetu Exeter oraz dr. Danowi Smale’owi z Brytyjskiego Towarzystwa Biologii Morskiej.
Szczególne wyrazy wdzięczności należą się dr. Casperowi van de Geerowi z Uniwersytetu w Exeter, który współpracował z nami blisko w trakcie powstawania tej książki, a jego przełomowe badania i rozległa wiedza odcisnęły ślad niemal na każdej z jej stronic.
Dziękujemy Wam wszystkim.
DAVID ATTENBOROUGH i COLIN BUTFIELD
luty 2025 r.
Przedmowa
Jak daleko sięgam pamięcią, najwcześniejszym wspomnieniem związanym z oceanem była dla mnie tropikalna laguna.
W kolumnie cieplejszej wody unosiły się ku powierzchni i opadały na dno amonity, od czasu do czasu poruszające się samodzielnie, a ich skręcone muszle, przywodziły na myśl baranie rogi, w zawiesistej od osadów toni wodnej nadawały im zaskakująco opływowe właściwości. Przypominające kształtem pociski belemnity strzykały atramentem, usiłując umknąć przed drapieżnikami unoszącymi się nad rafami ostryg. Byłem przekonany, że to zasobne wodne środowisko jest domem setek innych gatunków, które miałem jeszcze poznać w przyszłości. Postanowiłem nie ustawać w poszukiwaniach.
Ta tropikalna laguna była w istocie jedynie wytworem mojej wyobraźni, rozbudzonej eksploracją opuszczonego wapiennego kamieniołomu w Leicestershire, znajdującego się w odległości około stu kilometrów od wybrzeża. Dla małego chłopaka takiego jak ja, żyjącego w latach trzydziestych, miejsce tego rodzaju kryło w sobie obietnicę niesłychanych przygód, a myśl, że miliony lat wcześniej znajdowała się tu ciepła, dzika laguna, czyniła je jeszcze bardziej fascynującym. Całe dnie spędzałem na poszukiwaniu skarbów ukrytych w skałach, osadzonych w prehistorycznych tropikalnych morzach. Trzymanie skamieniałości dawno wymarłych stworzeń morskich w połączeniu ze świadomością, że widzę je na własne oczy jako pierwszy człowiek na świecie, rozpalało moją ciekawość. Przez resztę życia zastanawiałem się, co takiego może się jeszcze kryć pod powierzchnią oceanu.
Paleontolodzy zdają sobie sprawę z tego, że obraz przedwiecznego oceanu rekonstruowany przez nich na podstawie rzadko występujących zachowanych fragmentów jest niekompletny. Wielu cudownych stworzeń, w które obfitowały morza z okresu jury i kredy, być może nigdy nie uda się nam poznać – o ile nie zachowały się w postaci skamieniałości, nigdy nie zdołamy ich odkryć. Podobnie jest z moim dążeniem do zrozumienia, czym jest ocean, nieosiągalnym w granicach życia.
Za czasów mojej młodości ludzkość również dostrzegała zaledwie przebłyski życia w oceanach. Wiele jeszcze pozostawało do zrozumienia. Choć znajdowaliśmy stworzenia na ogromnych głębokościach, to o tym, jak udaje się im tam przetrwać i z jakimi gatunkami dzielą te głębiny, nadal wiedzieliśmy niewiele więcej, niż o morzach, w których kiedyś żyły skamieniałe amonity. Polowaliśmy na wieloryby, łowiliśmy je w ogromnych ilościach, ale nie wiedzieliśmy prawie nic o wpływie, jaki połowy te mogą wywrzeć na cały ekosystem oceaniczny. Fotografowaliśmy rafy koralowe, ale nie potrafiliśmy wyjaśnić, dlaczego kryją one w sobie tak oszałamiającą różnorodność.
Mam to szczęście, że żyję od niemal stu lat. W tym czasie zdołaliśmy odkryć i dowiedzieć się o oceanach więcej niż w jakimkolwiek innym okresie historii ludzkości. Badania morskie odsłoniły przed nami cuda natury, o których młody chłopak w latach trzydziestych XX wieku mógł jedynie pomarzyć. Nowe technologie pozwoliły nam zarejestrować zachowania stworzeń w stanie dzikim, o czym na wczesnych etapach mojej kariery mogłem tylko śnić, a jednocześnie doprowadziliśmy do tak poważnych zmian w oceanach, że w ciągu następnych stu lat będziemy najprawdopodobniej świadkami albo masowego wymierania życia oceanicznego, albo jego spektakularnego wskrzeszenia.
Nie zdążę się już dowiedzieć, jak skończy się ta historia, ale przez lata, które poświęciłem na odkrywanie cudów naszej planety, zdołałem się przekonać, że im więcej ludzi cieszy się przyrodą i rozumie, jak ona działa, tym większa staje się nadzieja na uratowanie zarówno jej, jak i nas samych. Kiedy wraz z Colinem postanowiliśmy napisać tę książkę, zależało nam na tym, by naszym czytelnikom udzielił się dreszczyk emocji, jakiego dostarcza odkrywanie i poznawanie, chcieliśmy ich zachęcić do trzeźwego spojrzenia na niebezpieczeństwo, w jakim znajduje się nasz ocean, a przede wszystkim podzielić się z nimi opowieściami, które w naszym przekonaniu mogą zainspirować nowe pokolenie do sięgnięcia spojrzeniem poza brzeg i zajrzenia w głąb.
DAVID ATTENBOROUGH, luty 2025 r.
CZĘŚĆ PIERWSZA
ZA ŻYCIA JEDNEGO PŁETWALA BŁĘKITNEGO
Wszystko, co wiemy, pochodzi od zmarłych; słoje z okazami wyblakłych stworzeń, które wydobyto z niewyobrażalnych głębin, opowieści przekazywane przez odkrywców i rybaków, resztki wyrzucone na plaże lub pozostawione na skalistym wybrzeżu. Sto lat temu znaczna część naszego oceanu pozostawała dla nas tajemnicą – ogromnym światem ukrytym przed naszym spojrzeniem, widzianym jedynie oczyma naszej wyobraźni.
W tamtym czasie już dość dużo wiedzieliśmy o życiu na lądzie. Jednak nasza wiedza o gatunkach zasiedlających pozostałe dwie trzecie powierzchni naszej planety i dziewięćdziesiąt dziewięć procent jej obszaru nadającego się do zamieszkania zawierała mnóstwo luk, a jej ulotne przebłyski zachęcały nas do podejmowania dalszych i głębszych poszukiwań. Początkowo to wszystko wydawało się dość niedorzeczne – olśniewająca różnorodność kwitła przecież w ubogich w składniki odżywcze wodach, wyrastające z dala od kontynentów podwodne góry tętniły życiem, a raz za razem znajdowano kolejne szczątki zwierząt wymykające się naukowemu wyjaśnieniu. Stopniowo jednak odnajdowaliśmy również wskazówki, które naprowadziły nas na pewne domysły, pozwalające nam postawić pierwsze hipotezy, te zaś przyniosły na koniec objawienie. Postęp technologiczny sprawił, że mogliśmy obserwować i śledzić życie w oceanach oraz sporządzić w końcu jego mapę. Stopniowo ocean zaczął zdradzać niektóre ze swoich tajemnic.
OCEAN SPOKOJNY, ROK 1941
Dwieście kilometrów od wybrzeży Kalifornii, w zasięgu wzroku marynarzy wyruszających w morze z konwoju ciężko opancerzonych stalowoszarych okrętów, wynurza się płetwal błękitny. Jeden z marynarzy, który dorastał, łowiąc ryby na wodach Pacyfiku, rozpoznał z pokładu jego charakterystyczny pysk. U szczytu głowy płetwala błękitnego znajdują się potężne mięśnie w kształcie litery V okalające jego nozdrza – bliźniacze otwory oddechowe typowe dla wszystkich fiszbinowców. Kiedy mięśnie te się rozluźniają, otwory się domykają, by zapobiec przedostawaniu się wody, ale kiedy potężny wieloryb wypływa na powierzchnię, mięśnie się kurczą, a jego nozdrza się otwierają, umożliwiając oddychanie. Fontanny tryskające z nozdrzy płetwala błękitnego są łatwe do odróżnienia od spłaszczonego obłoku, tworzącego się tuż nad powierzchnią wody, znamiennego dla humbaków, również często pojawiających się na tym obszarze. Unoszą się wysoko z prędkością sięgającą niemal sześciuset kilometrów na godzinę, a siłę do tego czerpią z potężnych płuc – niezwykłej cechy największego zwierzęcia na Ziemi.
To była ośmioletnia samica. Żerowała w zimnych, bogatych wodach otaczających Alaskę, a teraz wyprawiła się tysiące kilometrów na południe, przedzierając się przez sięgające wysoko ku powierzchni lasy wodorostów, mijając po drodze bogate w składniki odżywcze delty rzek. Zatrzymywała się tylko po to, by znaleźć chwilę wytchnienia i pożywić się pokarmem obficie nagromadzonym w okolicy gór podmorskich oraz w rejonach upwellingów, tzn. wynoszenia bogatych w składniki odżywcze wód głębinowych, przyciągających życie z wód otwartego oceanu.Wkrótce skieruje się z powrotem w stronę lądu – gdzie zmienia się skład gatunkowy nadbrzeżnej roślinności, a miejsce jodeł zajmują kaktusy – w poszukiwaniu cieplejszych, osłoniętych wód, by wydać na świat swoje pierwsze cielę.
Zarówno wieloryby, jak i żeglarze w tamtym czasie nie wiedzieli, że świat ludzki przeżywał wówczas najbardziej burzliwy okres we współczesnej historii, a na ogromnych połaciach oceanu wkrótce miał zapanować względny spokój. Mimo prób jądrowych i bitew morskich, okropności drugiej wojny światowej miały przynieść wytchnienie przynajmniej niektórym zakątkom oceanu. Pewne obszary, w tym część Morza Północnego na terenie Europy, stały się zbyt niebezpieczne, aby na nich łowić ryby, co doprowadziło do niebywałego rozkwitu życia morskiego. Ten przypadkowy eksperyment, choć wynikający z wyjątkowo ponurych okoliczności, po raz pierwszy dostarczył nam niezbitych dowodów na tak wielką skalę, że ocean może ulec samoistnej regeneracji w tempie szybszym, niż moglibyśmy to sobie wyobrazić.
LONG BEACH W KALIFORNII, ROK 2024
U końca swego długiego żywota nasz wieloryb odbywa tę podróż po raz ostatni. Wynurza się w odległości stu metrów od niewielkiej łodzi wypełnionej turystami. Przebywający na pokładzie biolog opowiada o nawykach żywieniowych i migracjach wielorybów, a obserwatorzy wielorybów mają nadzieję, że uda im się uchwycić przynajmniej jego płetwę ogonową albo pysk. Dźwigi załadunkowe w porcie Long Beach ledwie zniknęły z pola widzenia, gdy łódź dotarła na głębsze wody, gdzie pojawiają się płetwale błękitne i ich bliscy krewni przemierzający trasę między Parkiem Narodowym Channel Islands a plażami stanowiącymi raj dla wielbicieli surfingu oraz portami żeglugowo-przeładunkowymi u wybrzeża Los Angeles.
Życie tej samicy było udane. Jako jedna z nielicznych w swoim gatunku zdołała przetrwać okres komercyjnych połowów wielorybów i setki razy przemierzyła drogę wzdłuż tego wybrzeża, pokonując dziesiątki tysięcy kilometrów. Najprawdopodobniej wydawała na świat cielęta co dwa lub trzy lata przez całe swoje długie życie, w trakcie którego jej gatunek, znajdujący się na skraju wyginięcia, zaczął się odradzać.
W ciągu jej życia ludzkość zdołała odbyć własną podróż: od postrzegania wielorybów jako źródła tłuszczu do zachwytu nad nimi, a nawet odczuwania jakiejś więzi, wynikającej z podziwu dla ich inteligencji i zdolności do budowania złożonych relacji, przypominających nasze własne. Mądrzy i pełni pasji ludzie położyli kres wielorybnictwu na skalę przemysłową, by nawiązać z wielorybami całkiem nową relację zrodzoną z chęci ich poznania, bardziej dalekowzroczną i opartą na współodczuwaniu. Z podobną dalekowzrocznością powinniśmy zacząć podchodzić do ochrony ich domostwa. Dla wielu z nas świat poza plażą wydaje się mroczny, groźny, nieziemski. Leży przecież poza zasięgiem wzroku, a już na pewno umysłu. Stopniowo jednak podejście to ulega zmianie. Dekady zaangażowanych badań naukowych i postępu technologicznego wraz z szacunkiem, którym znów zaczynamy darzyć tradycyjną wiedzę lokalnych społeczności, przyniosły ze sobą niewiarygodne odkrycia, ujawniając kluczową rolę oceanu w naszym życiu i pokazując nam, co dokładnie powinniśmy uczynić, by go uzdrowić.
Samica płetwala błękitnego wypływa na powierzchnię po raz ostatni. Następnie zanurza się w głębiny. Obserwatorzy wielorybów już więcej jej nie zobaczą.
Długość życia pojedynczego płetwala błękitnego wynosząca około dziewięćdziesięciu lat stanowi przydatny punkt odniesienia dla naszej podróży ku odkryciu oceanów. Dzisiejsze spojrzenie na świat tego gatunku diametralnie różni się od tego, jak postrzegaliśmy ocean w latach trzydziestych XX wieku, gdy nasz płetwal przyszedł na świat.
Choć kultury z oceanicznymi tradycjami żeglarskimi, w szczególności Polinezyjczycy, przez tysiące lat zdobywały wiedzę na temat tego, jak fachowo przemierzać ocean, a kraje specjalizujące się w komercyjnych połowach, takie jak Wielka Brytania i USA, nauczyły się, jak skutecznie namierzać ogromne ławice ryb, nauce nie udało się jeszcze wyjaśnić powodów, dla których prądy oceaniczne zachowują się w taki, a nie inny sposób, a dane gatunki ryb występują zwykle w konkretnych miejscach o określonej porze. By lepiej zrozumieć te kwestie, potrzebowaliśmy nowego spojrzenia na naszą planetę.
„Ocean” to znacznie bardziej odpowiednia nazwa dla naszego świata niż „Ziemia”. Obecnie nieco ponad siedemdziesiąt procent powierzchni naszej planety pokrywają masy słonej wody tworzące jeden Wszechocean. Przemieszczanie się płyt tektonicznych wraz z cyklicznie pojawiającymi się zlodowaceniami kształtuje mapę naszego oceanu, jednak przez ostatnie dziesięć tysięcy lat główne połączenia nie zmieniły się znacząco. Kiedy na świat przychodził nasz płetwal błękitny, połączenia te mogliśmy obserwować jedynie z powierzchni i z lądu. Znaliśmy kształty kontynentów okalanych przez ocean, potrafiliśmy odwzorować na mapie przerwy między lądami łączące Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim, Morze Śródziemne z Atlantykiem i Atlantyk z Arktyką. Ale ocean zyskuje sens dopiero w trzech wymiarach, więc by naprawdę go zrozumieć, potrzeba nam wielorybiego spojrzenia na świat.
To właśnie postępy w technikach sonarowych, rozwinięte w okresie drugiej wojny światowej, umożliwiły nam po raz pierwszy rzeczywisty wgląd w dno oceaniczne, jeszcze zanim nasz wieloryb osiągnął wiek młodzieńczy. Dane dostarczone przez echosondy ujawniły, że dno oceanu nie jest bynajmniej płaską, pozbawioną wyróżniających cech równiną, jak wielu z nas sądziło, ale obejmuje rozległe grzbiety górskie, głębokie rowy podmorskie oraz liczne wulkany. Jego cechy i obszary są równie wyraźnie zarysowane, jak te lądowe. Wówczas zaczęliśmy ujmować ocean jako całość złożoną z pięciu głównych połączonych ze sobą akwenów: Oceanu Arktycznego, Atlantyckiego, Indyjskiego, Spokojnego i Południowego – choć tego ostatniego nie uznawano oficjalnie za odrębny basen oceaniczny aż do roku 2021.
Ocean Spokojny jest zdecydowanie największym z nich i obejmuje niemal połowę obszaru oceanicznego, jest też również na tyle ogromny, że mógłby pomieścić wszystkie lądy istniejące obecnie na Ziemi. Nazwany w ten sposób został w XVI wieku przez przeprawiającego się przezeń portugalskiego odkrywcę Ferdynanda Magellana ze względu na spokój panujący zwykle na jego wodach. Wydaje się to nieprawdopodobne dla każdego, kto zaznał zimy na Pacyfiku u wybrzeży Hawajów lub w północnej Kalifornii, jednak trzeba pamiętać, że Magellan wpłynął nań zdradliwą i najeżoną śmiertelnymi niebezpieczeństwami cieśniną znajdującą się u krańca Ameryki Południowej, która wciąż nosi jego imię, na jej tle więc pogodny dzień na Pacyfiku zaiste mógł wydawać się spokojny. Pacyfik jest na tyle rozległy, że jeśli wyprawimy się z Melbourne w Australii, możemy – bez opuszczania jego obszaru – dotrzeć na południowy skraj Chile, a nawet Morzem Beringa do Arktyki.
Miejsce i charakter połączeń pięciu basenów oceanicznych mają kluczowe znaczenia dla zrozumienia, w jaki sposób prądy, składniki odżywcze oraz organizmy morskie przemieszczają się w oceanie. Trasa wiodąca z Pacyfiku do najmniejszego z basenów, czyli do Oceanu Arktycznego, prowadzi przez wąską i płytką Cieśninę Beringa. Tą wąską szczeliną przeciska się stosunkowo niewiele mas wodnych i dzikich zwierząt. Z kolei miejsce, w którym Ocean Spokojny łączy się z najmłodszym ze basenów oceanicznych, czyli Oceanem Południowym, uznać by można za morski odpowiednik miksera. Wody z basenów Pacyfiku, Atlantyku i Oceanu Indyjskiego łączą się tu z Oceanem Południowym, gdzie następnie mieszają się ze sobą za sprawą Antarktycznego Prądu Okołobiegunowego (Prądu Wiatrów Zachodnich), krążącego nieustannie wokół Antarktydy zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Do połowy lat pięćdziesiątych XX wieku główne baseny oceaniczne, ich podziały (Morze Bałtyckie, Morze Północne, Zatoka Meksykańska i inne) oraz ich połączenia należały do wspólnego języka naukowego i politycznego. Choć od dawna wiedzieliśmy, że różne siedliska oceaniczne rozwijają się w odmiennych częściach świata – rafy koralowe w tropikach, lasy wodorostów w wodach umiarkowanych – dopiero wtedy zaczęliśmy postrzegać wodę morską jako element jednego systemu, a liczne morza jako jeden, spójny ocean.
Rzeczywiście, im bliżej się przyglądaliśmy tym zagadnieniom, tym wyraźniejsze stawały się dowody na to, że niektóre gatunki można znaleźć w całym Wszechoceanie: przykładowo, występowanie płetwala błękitnego zaobserwowano we wszystkich basenach oceanicznych; jedynie zamarznięte rejony Arktyki i Oceanu Południowego pozostawały poza jego zasięgiem, co z pewnością ulegnie zmianie w nadchodzących latach, gdy wzrośnie liczba wielorybów, a lodowce się stopią i zaczną się cofać.
W latach pięćdziesiątych nasz płetwal był już w pełni dorosłym osobnikiem o długości ponad dwudziestu pięciu metrów i wadze przekraczającej sto pięćdziesiąt ton. Samica ta nie była po prostu „duża” – ona należała do największego pod względem rozmiaru gatunku zwierząt na naszej planecie, znacznie masywniejszego niż większość dinozaurów. Wiedzieliśmy już, dlaczego ten gatunek mógł osiągnąć tak znaczne rozmiary: wyporność wody morskiej pozwala żyjącym w oceanie zwierzętom na masę, której na lądzie nie utrzymałby żaden szkielet kostny. O życiu płetwala błękitnego nie wiedzieliśmy jednak dostatecznie dużo, by pojąć, dlaczego takie rozmiary były dla niego korzystne z ewolucyjnego punktu widzenia. Znalezienie odpowiedzi na to pytanie zajęło nam większość życia naszego wieloryba.
Kluczowej wskazówki dostarczyła pogłębiona wiedza na temat działania prądów oceanicznych. Od dawna wiadomo było, że pod powierzchnią oceanu dominują określone prądy, ale dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku dziesięciolecia badań prowadzonych przez dziesiątki naukowców z całego świata połączono ze sobą w celu opisania globalnego układu prądów znanego jako cyrkulacja termohalinowa, czyli globalny pas transmisyjny, jak to się teraz zwykło nazywać. Zawdzięcza ona swą nazwę dwóm czynnikom wpływającym na gęstość wody morskiej, czyli temperaturze (gr. thermos) oraz zasoleniu (gr. hals, haliodes), a źródłem całego tego układu są zamarzające wody u północnego i południowego bieguna naszej planety. Z wód oceanicznych zamarzających w okolicach Arktyki wydziela się sól, która zamarznąć nie jest w stanie, w wyniku czego pozostałe powierzchniowe masy wodne stają się gęstsze i podnosi się ich poziom zasolenia. Taka zimna, gęsta woda opada następnie na dno, zasysając pozostałe masy wodne z powierzchni, które zajmują jej miejsce, w wyniku czego tworzy się prąd. Gęsta, opadająca w kierunku dna woda wypycha wodę z głębin na południe i przez setki lat ten powolny prąd głębinowy przemieszcza się przez kolejne baseny oceaniczne w kierunku Antarktydy, gdzie dołącza do niego więcej zimnej i słonej, opadającej na dno wody. Antarktyczny Prąd Okołobiegunowy przepycha masy wody wokół Antarktydy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, aż do momentu gdy ponownie skierują się na północ, przybierając postać dwóch prądów – jednego zmierzającego w kierunku Oceanu Indyjskiego, a drugiego w stronę Oceanu Spokojnego. W trakcie przemieszczania się na północ prądy te stopniowo się ogrzewają i wznoszą ku powierzchni. Cieplejsze wody krążą nadal wokół globu i ostatecznie powracają na północny Atlantyk i ku Arktyce, gdzie cały cykl rozpoczyna się na nowo.
Prądy wynoszą składniki odżywcze z głębin na powierzchnię, umożliwiając rozwój planktonu, a tym samym zasilając niemal całą oceaniczną sieć pokarmową. Naukowcy odkryli również, że prądy te, poprzez transportowanie ciepła z równika w kierunku biegunów i z powrotem, wywierają znaczący wpływ na panujący na świecie klimat. Przykładowo, to właśnie ten układ przenosi ciepłą wodę przez północny Atlantyk, podtrzymując na terenie krajów północno-zachodniej Europy, takich jak Wielka Brytania, klimat znacznie cieplejszy i łagodniejszy niż ten, z jakim spotykamy się w pozostałych miejscach na tej samej szerokości geograficznej.
Prądy oceaniczne, zarówno lokalne, jak i globalne, są nieodzowne dla podtrzymania całego życia na Ziemi, nie tylko płetwala błękitnego. Sądzi się jednak, że zjawisko wynoszenia oceanicznych wód głębinowych za sprawą prądów wywarło szczególny wpływ na ewolucję płetwali błękitnych, ponieważ składniki odżywcze dostarczane na powierzchnię stanowią pokarm dla organizmów, które padają łupem płetwali błękitnych, a wybór tego rodzaju łupu z kolei wyjaśnia, dlaczego płetwal błękitny zyskuje tak olbrzymie rozmiary. Stworzenie to utrzymuje olbrzymią masę, pożerając w ogromnych ilościach jedne z najmniejszych zwierząt żyjących w oceanie. Nie potrzebuje jednak, co oczywiste, aż tak niewiarygodnych rozmiarów, by tę zdobycz obezwładnić. W ciągu dziewięćdziesięcioletniego życia nasz płetwal błękitny pochłonął miliardy kryla, drobnych skorupiaków przypominających krewetki, a sposób, w jaki udaje mu się tego dokonać, wymagał dość niezwykłej transformacji fizycznej.
Mimo ogromnych rozmiarów jedną z najbardziej zauważalnych cech płetwala błękitnego jest jego opływowość. Niczym torpeda w zwolnionym tempie, porusza się on w wodzie, opływającej go wzdłuż głowy i boków, z prędkością przelotową sięgającą około dziesięciu kilometrów na godzinę. A kiedy napotka ławicę kryla, potrafi rozewrzeć masywne szczęki pod kątem prawie dziewięćdziesięciu stopni, przesuwając żuchwę i rozciągając fałdy skórne pod otworem gębowym, co umożliwia mu połknięcie jednym haustem osiemdziesiąt tysięcy litrów wody wypełnionej krylem. Następnie filtruje ją z pomocą płyt rogowych zwanych fiszbinami, zwisających po obu stronach górnej szczęki, obmywanych wodą, na których zatrzymuje się kryl. Dla porównania my, ludzie, jesteśmy w stanie przełknąć zaledwie 0,07 litra wody, i to bez kryla. Podczas odżywiania paszcza płetwala błękitnego może się powiększyć do rozmiaru odpowiadającego reszcie ciała, nadając jego sylwetce kształt ogromnej kijanki.
Ta metoda odżywiania znana jest pod nazwą lunge-feeding, a polega na połykaniu otwartą paszczą wody wraz z pokarmem, który zostaje równocześnie z niej odfiltrowywany. O ile możemy to stwierdzić na podstawie zapisów kopalnych i geologicznych, wyewoluowała ona u wielorybów fiszbinowych nieco ponad siedem milionów lat temu – naukowcy uważają, że mniej więcej w tym samym czasie, w którym doszło do znacznego nasilenia się zjawiska podnoszenia się oceanicznych wód głębinowych bogatych w składniki odżywcze. Prowadziło to do zakwitów planktonu, rozwoju drobnych ryb i skorupiaków, które padały łatwym łupem tego rodzaju gatunków, zdolnych do pochłaniania i odfiltrowywania znacznych ilości drobnego pokarmu zawartego w wodzie. W przeciwieństwie do innych fiszbinowców płetwale błękitne w toku ewolucji wyspecjalizowały się w łowieniu, przy czym kryl stanowił niemal całość ich diety. Specjalizacja tego rodzaju dodatkowo wpłynęła na ich wygląd i zachowanie.
Istnieje co najmniej osiemdziesiąt pięć gatunków kryla występujących w oceanie i wszystkie one żywią się planktonem. Termin „plankton” pochodzi od greckiego słowa oznaczającego „dryfujący” i używa się go na określenie dowolnych mikroskopijnych rozmiarów zwierząt (zooplanktonu) lub roślin (fitoplanktonu) dryfujących wraz z prądami oceanicznymi. Ilość kryla w obrębie pojedynczej ławicy jest ogromna, ale nie występują one wszędzie ani zawsze, mogą również być rozmieszczone nierównomiernie i znajdować się w znacznych odległościach od siebie. Drapieżnik szczytowy żywiący się krylem powinien zatem mieć możliwość funkcjonowania bez pobierania pokarmu, a kiedy tylko natrafia się ku temu okazja, musi być w stanie pochłonąć ogromną jego ilość naraz. Olbrzymi wieloryb z wielką paszczą, o opływowych kształtach, a jednocześnie zdolny do przetrwania przez wiele miesięcy bez pożywienia dzięki zgromadzonym zapasom tłuszczu, w powolnym tempie pokonujący ogromne odległości, okazuje się wysoce skutecznym rozwiązaniem ewolucyjnego problemu przetrwania dzięki odżywianiu się samym krylem.
Ale na kryla poluje coś jeszcze innego, coś dłuższego niż nasz płetwal błękitny. Coś niemal dwustumetrowej długości, co unosi się nocą w toni wodnej. Coś upiornie bielejącego w mroku, rozsnuwającego wokół siebie jasnobłękitną bioluminescencyjną poświatę w celu zwabienia zdobyczy ku tworzącym kurtynę parzydełkom. Wygląda na pojedynczy organizm, o długim, ciągnącym się jak nić przezroczystym ciele przypominającym meduzę, w istocie jednak to gigantycznych rozmiarów rurkopław, czyli kolonia genetycznie identycznych osobników zwanych zooidami, z których każdy pełni swoistą funkcję podtrzymującą życie całej kolonii: niektóre łapią zdobycz, inne ją trawią; niektóre pomagają jej się unosić w toni wodnej, inne odpowiedzialne są za rozmnażanie. Rurkopław prowadzi nocny tryb życia, ponieważ właśnie wtedy z głębin wynurza się największa liczba organizmów stanowiących jego pokarm. To tak zwane dobowe migracje pionowe – największy ruch biomasy na Ziemi przebiegający w cyklu dobowym.
Chociaż od wielu lat wiedziano o tego rodzaju migracjach, dopiero w okresie gdy nasz wieloryb osiągał wiek średni, naukowcom udało się opracować technologie i narzędzia badawcze na tyle zaawansowane, by odkryć rzeczywistą skalę migracji pionowej zachodzącej każdego dnia w oceanie. Do tego momentu większość z nas myślała o migracjach zachodzących w wodzie jako przemieszczaniu się przede wszystkim w poziomie w celu znalezienia nowych żerowisk lub miejsc odpowiednich do rozmnażania, co obserwowano u wielu wielorybów, tuńczyków czy ptaków morskich. Pogłębione badania wykazały jednak, że ogromna liczba kryla, ryb z rodziny świetlikowatych, kałamarnic i niezliczonych innych gatunków zapuszcza się w ciągu dnia w głębiny poza zasięgiem przenikania światła, by uniknąć spotkania z drapieżnikami posługującymi się wzrokiem.
Gigantyczny rurkopław, tworzący kolonię pojedynczych organizmów zwanych zooidami, może osiągać rozmiary większe niż płetwal błękitny
Po zapadnięciu zmroku szukają z kolei wód obfitujących w fitoplankton i kierują się w tym celu ku powierzchni. Podobnie jak we wszystkich pozostałych migracjach, również w tej udział biorą drapieżniki. Niektóre przemieszczają się w pionie, wyłapując wznoszących się podróżników, podczas gdy inne, takie jak gigantyczny rurkopław, zastygają w oczekiwaniu, a zastawiona przez nie ogromnych rozmiarów pułapka powierzchnią dorównuje długości dwóch boisk piłkarskich. Przy miliardach zwierząt uczestniczących w tej migracji każdej nocy, drapieżnikom nigdy nie brakuje zdobyczy.
Druga połowa życia naszego wieloryba pokrywa się z okresem wprost niesamowitych odkryć. Zaczęliśmy postrzegać ocean w trzech wymiarach, a wraz z rozwojem technologii odkryć nieustannie przybywało. Za sprawą naukowców badających morza i oceany dokonał się ogromny skok technologiczny, dzięki któremu zyskali oni zupełnie nowe spojrzenie na głębiny oceaniczne. Podwodne batyskafy zrewolucjonizowały eksplorację oceanów, a w latach siedemdziesiątych wykorzystano je do odkrycia zupełnie nieznanych dotąd form życia skupiających się wokół głębinowych kominów hydrotermalnych. Wraz z dalszym rozwojem technologii odkrywano kolejne cuda. Zdalnie sterowane jednostki mogły odtąd spędzać całe dnie na eksplorowaniu oceanicznego dna, przesyłając uzyskane obrazy i dane z powrotem na powierzchnię. Obecnie każdy, kto dysponuje połączeniem z internetem, może oglądać na żywo wideo z misji poszukiwawczych wykonywanych przez tego rodzaju zdalnie sterowane pojazdy zanurzające się niekiedy na głębokość tysięcy metrów.
Wysłanie nowych urządzeń w głębiny zmieniło nasze spojrzenie na ocean, podobnie jak wysłanie ich w kosmos. W 1957 roku wystrzeliliśmy pierwszego satelitę. W ciągu następnych sześćdziesięciu lat technologia satelitarna rozwinęła się do tego stopnia, że pozwoliła namierzyć tysiące gór podwodnych wcześniej ukrytych przed naszym wzrokiem pod powierzchnią oceanu, umożliwiła nam śledzenie specjalnie oznakowanych zwierząt w celu rozpoznania ich szlaków migracyjnych oraz dała nam wgląd w najaktywniejsze i najbogatsze pod względem bioróżnorodności miejsca w oceanach, jak również przyczyniła się do poznania najważniejszych „autostrad”, którymi poruszają się dzikie stworzenia morskie. Połączenie obserwacji wizualnych ze znakowaniem osobników pozwoliło nam uzyskać pełniejszy obraz życia płetwali błękitnych na całym świecie. Zidentyfikowano odrębne podgatunki i populacje oraz zarejestrowano niektóre z ich masowych migracji, ujawniając nieznane dotąd połączenia między różnymi obszarami naszego oceanu. Przykładowo, nasz wieloryb, podgatunek zwany płetwalem błękitnym północnym, spędza najprawdopodobniej całe życie na północno-wschodnim obszarze Pacyfiku, w swych północnych podróżach zapędzając się w okolice Alaski, na południe zaś docierając nawet ku wybrzeżom Kostaryki.
Jednak satelity i łodzie podwodne dostarczają zaledwie fragmentaryczny obraz. Zrozumienie powiązań między cechami oceanu a migracją gatunków – znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego niektóre gatunki wybierają określone trasy – wymaga szczegółowych metod odwzorowywania, w przypadku których kolejny przełom przyniosło zastosowanie przyrządów sonarowych.
Wynaleziona pod koniec lat osiemdziesiątych echosonda wielowiązkowa daje możliwość sporządzenia wyjątkowo szczegółowych odwzorowań znacznych rozmiarów obszaru dna morskiego. Jej najnowsza wersja może wysłać ze statku przeszło tysiąc pięćset sygnałów na sekundę. Wiązki takiej echosondy rozchodzą się po dnie i pozwalają nam stworzyć mapę dźwiękową, następnie przekształcaną komputerowo w wizualne odwzorowanie dna morskiego. Do końca 2023 roku udało się w ten sposób odwzorować już dwadzieścia pięć procent całego dna oceanicznego z rozdzielczością stu metrów, a niekiedy nawet większą. Obecnie trwa realizacja ambitnego projektu, którego celem jest stworzenie pełnej mapy dna morskiego do 2030 roku. W ten sposób uzyskany obraz uzupełnia się za pomocą echosond z rozszczepioną wiązką, które wysyłają i odbierają impulsy dźwiękowe w kolumnie wody. Umożliwia to wykrycie określonych gatunków na danym obszarze przez wykreślanie map dźwiękowych, choć oczywiście jedynie w odniesieniu do tych osobników, które akurat w tym momencie przebywają na danym obszarze.
Ale nawet tego rodzaju ograniczenia daje się obecnie pokonać dzięki postępom w opracowaniu metod pobierania próbek środowiskowego DNA, które pozwalają naukowcom wykryć wszystko, co w określonym czasie przepływa przez daną kolumnę wody. W badaniach tych wykorzystuje się próbki pobrane z wody w poszukiwaniu śladów przebywających tam gatunków morskich, ich skóry, odchodów i śluzu, co pozwala na identyfikację organizmów, które przemierzały dany obszar w ciągu ostatnich kilku godzin, bez potrzeby ich odławiania czy nawet obserwacji
Te przyprawiające o zawrót głowy postępy technologiczne w połączeniu z możliwościami statków, które pozostają na otwartym oceanie przez wiele miesięcy, oraz wiedzą, jaką zapewniają zdalne systemy monitorowania za pośrednictwem boi, które przez okrągły rok dostarczają informacji o falach, temperaturze i składzie chemicznym wody, zrewolucjonizowały nasze rozumienie oceanu. W ciągu życia jednego płetwala błękitnego przeszliśmy od prześlizgiwania się po powierzchni oceanu do zgłębienia jego znaczenia. Jednak chociaż w ciągu ostatnich dziewięćdziesięciu lat coraz nowsze technologie pozwoliły nam spojrzeć na ocean oczami wieloryba, jednocześnie sprawiły, że jego świat zmienił się nie do poznania.
Nie powinno nas zatem dziwić, że gdy nałożymy mapę nasilenia globalnych połowów (miejsc, gdzie łowiono najwięcej) na mapę świata, okazuje się ona skorelowana z miejscami, w których nauka odnotowała największe stężenia składników odżywczych i najaktywniejsze skupiska życia morskiego. Podobnie jak wieloryby, łodzie rybackie mogą teraz pływać po oceanie całymi miesiącami, wykrywać góry podwodne i za pomocą echosond lokalizować potencjalną zdobycz. Osiągnęliśmy taką biegłość w połowach ryb, że – jak obliczono – do 2024 roku ludziom udało się zmniejszyć biomasę w oceanach o 2,7 gigaton. Dla porównania całość biomasy populacji ludzkiej stanowi zaledwie około 0,4 gigatony, więc nietrudno sobie wyobrazić zachwianie równowagi, do jakiego doprowadziło usunięcie siedmiokrotnie większej od niej biomasy z oceanicznego ekosystemu po to, by wykorzystać ją do wykarmienia innego gatunku i gatunków z nim stowarzyszonych.
Ale zmiany zachodzące w świecie naszych wielorybów nie ograniczają się do przełowienia. Płetwal błękitny, podobnie jak wiele innych gatunków żyjących na otwartym oceanie, zmieniał dietę, zachowania i zdolności nawigacyjne w ciągu milionów lat, by jak najskuteczniej wykorzystać swoją pozycję w różnorodnym i złożonym oceanicznym ekosystemie naszej planety. Nisza, którą sobie w ten sposób wygospodarował, jest tak wąska, ponieważ żywi się głównie krylem, a jego ciało doskonale przystosowało się do wykorzystywania właśnie tego źródła pożywienia. To uczyniło go nad wyraz skutecznym drapieżnikiem, jednocześnie jednak wysoce podatnym na wszystko, co ogranicza dostępność kryla lub zdolność płetwali do znalezienia miejsc jego występowania.
Wciąż nie wiemy dokładnie, w jaki sposób płetwale błękitne korzystają z połączenia różnych swoich zmysłów do tego, aby przemierzać ocean, ale wiemy, że dźwięk odgrywa kluczową rolę i że istnieją szerokie szlaki migracyjne, którymi podążają w różnych porach roku. Co więcej, naszą działalnością również wpływamy na ich zmysły i wybór danego szlaku, i to na więcej sposobów, niż możemy sobie wyobrazić. Odbywający się na całym świecie transport towarów na dziesiątkach tysięcy ogromnych statków powoduje mnóstwo hałasu, który nieuchronnie wpływa na szlaki migracji wielorybów. Ocieplający się i zakwaszający ocean również zmienia rozkład zawartego w nim życia, sprawiając, że utarte wzorce żywieniowe i rozrodcze zaczynają zawodzić. Celowo usuwając większe gatunki w oceanie w poszukiwaniu pożywienia, nasze sieci, włoki do połowu dennego i dragi częstokroć naruszają i unicestwiają całe siedliska, zaburzają złożone sieci pokarmowe w sposób, którego pełnego wpływu jeszcze nie poznaliśmy.
Jednak dzięki naszemu nowemu zrozumieniu odkryliśmy także niezwykłą zdolność oceanu do regeneracji. Wiemy teraz znacznie więcej na temat tego, gdzie kwitnie życie, i rozumiemy, jak możemy mu w tym pomóc. Poznaliśmy przykłady takiej odbudowy życia oraz odrodzenia i potrafimy, jeśli tylko tego zapragniemy, monitorować i zmieniać praktyki połowowe, by osiągnąć i zachować stan równowagi w oceanie, w którym zaspokojenie naszych potrzeb da się pogodzić ze swobodnym rozwojem zamieszkującego go życia. Gdyby nasz płetwal błękitny urodził się dzisiaj, mógłby z powodzeniem dożyć XXII wieku. W świecie, w którym działalibyśmy z taką samą dalekowzrocznością i wykazywalibyśmy się takim samym zrozumieniem, jakie niegdyś uratowały jej gatunek i ocaliły jej domostwo, samica ta mogłaby dożyć czasów tej cudownej transformacji. Położone w zimnych, okołobiegunowych morzach żerowiska mogłyby obfitować w plankton, kryla i niezliczone gatunki ryb. Jej młode urodziłyby się w bezpiecznych wodach chronionych namorzynami i koralowcami. Kiedy płynęłaby otwartym oceanem, szlaków jej migracji nie tarasowałyby żadne sieci, a mijane przez nią góry podwodne tętniłyby życiem. A gdy podpływałaby do brzegów, oceaniczne dno porośnięte byłoby lasem wodorostów, pokryte koralowcami, pełne małży, homarów i ostryg. Być może podczas swoich podróży na drodze napotkałaby gdzieś naszych potomków – członków społeczeństw pozostających w równowadze ze światem przyrody zapewniającym im pożywienie, środki do podtrzymania życia i służącym również za natchnienie w przyszłości, w której ludzkość wyrośnie z prób zapanowania nad falami i zamiast tego będzie w końcu prosperować w harmonii z najdzikszymi zakątkami na Ziemi.
W ciągu życia jednego pojedynczego płetwala błękitnego zdołaliśmy dowiedzieć się o naszym oceanie więcej niż w toku całych dotychczasowych dziejów człowieka. Ale czy uda nam się z równą dalekowzrocznością pomóc oceanom odrodzić się po szkodach, które mu w tym okresie wyrządziliśmy? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy zostawić naszego wieloryba i zanurzyć się po kolei w każdy z najważniejszych ekosystemów oceanicznych. Od rozległego otwartego przestworu oceanu po tajemnicze głębinowe kominy hydrotermalne, od zamarzniętego morza Arktyki aż po dziki Ocean Południowy, od odizolowanych gór podwodnych po gęste podwodne lasy wodorostów, olśniewające ogrody koralowe i splątane namorzyny. Każde z tych środowisk kryje własne ewolucyjne cuda, niesie inspirację dla ich ludzkich opiekunów i daje wskazówki dotyczące przyszłości życia na Ziemi.