Zespół - Adela D. Zalewska - ebook + audiobook

Zespół ebook i audiobook

Adela D. Zalewska

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzeci tom serii Tancerze.

Spełniają marzenia, kochają, walczą, cierpią, poszukują swojej drogi, wikłają się w trudne sprawy. ale w obliczu tragedii, kiedy ważą się ich losy, są gotowi stanąć w obronie Zespołu.

Wiktoria przypadkiem dowiaduje się, że jej Zespół wkrótce może przestać istnieć. Razem z resztą tancerzy próbują odwrócić to co gotuje im los. Wciąż zmagając się z prywatnymi sprawami, zrobią wszystko aby ich rodzina przetrwała.

Czy uda im się zatrzymać bieg wydarzeń rozpoczęty tragedią z początku sezonu?

Czy ten, którego uważali za ojca, stanie na wysokości zadania?

Jak zakończy się ta taneczna historia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 427

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 53 min

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Jak można się zżyc z fikcyjnymi osobami...pisze autorka w podsumowaniu. Można, bo bohaterowie tej historii tacy są... pozytywnie zakręceni i za to ich polubiłam. Polecam serdecznie ❤️ całą serię.
00

Popularność




PROLOG Peter

Jestem jak wino za wcześnie zlane do butelek. Nie odstało swego czasu, nie nabrało mocy, nie zaczerpnęło intensywności płynącej z cichej fermentacji i teraz leżakuje niepewne, czy temperatura nie wypchnie go z butelek, czy piwnica nie będzie zbyt wilgotna, czy dotrwa do degustacji czyste, klarowne i bez obcego zapachu.

Tak właśnie się czuję. Bez niej. Wybrakowany, niedokończony, niedopowiedziany. Nie wiem, czy to na co patrzę jest piękne, gdyż to ona była moim określeniem piękna; nie wiem, czy to co robię ma sens, bo to ona była moim sensem; nie wiem, czy to co się wokół mnie dzieje jest prawdą, bo to ona była wyznacznikiem moich ocen. Była natchnieniem, była opoką, marzeniem i spełnieniem. Była radością i smutkiem, nadzieją i zwątpieniem, miłością i nienawiścią. Była wszystkim. Była.

Rozdział 1

Wiktoria szła do biura dyrektora Wólczyńskiego nabuzowana niczym sprinter przed biegiem na sto metrów. Dawno nikt tak jej nie wyprowadził z równowagi jak Tymoteusz Reliński – człowiek, który tymczasowo pełnił rolę choreografa w zespole Petera.

Od śmierci Agnieszki minęło kilka tygodni. Cały zespół wciąż pozostawał w szoku i nikt nie był w stanie zrozumieć, co się właściwie stało. Wypadek na motocyklu był tak nieprawdopodobny, że prawda o tym, co się wydarzyło docierała do wszystkich ratami. Tak naprawdę nikt nie wiedział o pasji Agnieszki do motocykli, dlatego samo wymienianie słowa ‘motor’ w jednym zdaniu z żoną Petera zdawało się być nieporozumieniem. Dziewczyny płakały po kątach i byle wspomnienie o trenerce wywoływało spazmy. Chłopaki zaś, mimo iż starali się zachowywać pozory, martwili się głównie o Petera. Kontakt z nim niemal całkowicie się urwał, odkąd po pogrzebie wziął wolne. Ich praca bez choreografa ograniczała się głównie do żmudnych powtórzeń i treningów technicznych, które wkrótce miała prowadzić nowa osoba. Jednak Zespół bez szefa był jak orkiestra bez dyrygenta i czuć było, że mimo łączących ich więzi, wkrótce nie będzie czego zbierać.

Dyrektor Wólczyński był przyjacielem Petera i starał się zrobić wszystko, aby Zespół działał, licząc jednocześnie na to, że Duke wkrótce wróci do formy. Odkąd zdecydowali się na współpracę renoma teatru wzrosła, a po ostatnim, nowatorskim sezonie, zakończonym europejskim tournee, polscy tancerze zyskali znacznie na wartości. Światowe zespoły wręcz zabijały się o gościnne występy, także poszczególnych członków obu działających w teatrze zespołów. Wólczyński był zadowolony i snuł plany na przyszłość. Niestety wiadomość o śmierci żony Petera była jak grom z jasnego nieba, a na dodatek to on musiał przekazać tę wieść Duke’owi.

Kiedy nieobecność kierownika Zespołu się przedłużała, dyrektor został zmuszony do poszukania zastępstwa. Rozmowa z Karolem Bartolewskim – świeżo upieczonym szefem zespołu głównego nieco go zmartwiła, gdyż ten skądinąd świetny choreograf, widział tylko czubek własnego nosa i nie czuł potrzeby grania w jednej drużynie. Doprowadzenie go do pionu było konieczne, jednak Wólczyński czuł, że to rozwiązanie tymczasowe. Bartolewski oddelegował do poprowadzenia Zespołu swojego asystenta – Tymoteusza Relińskiego, który przypominał Wólczyńskiemu dobrze wytresowanego pieska, wykonującego wiernie polecenia. Czuł, że to nie jest dobre rozwiązanie, ale obecnie nie miał innego.

Już na pierwszych zajęciach Wiktoria dostała alergii na Relińskiego, który nazywał ją „Królową” i wychwalał pod niebiosa, co wydało jej się nieszczere i zawierające jakiś podtekst. Na początku starała się ignorować jego zachowanie, ale w miarę upływu czasu Tymoteusz zaczął insynuować przejście do zespołu głównego i obiecywać partie solowe. Dawna – zapatrzona w siebie – Wiktoria pewnie złapałaby się na te zapewnienia, ale obecnie była zbyt zżyta z całym zespołem, by nawet pomyśleć o jego opuszczeniu. Już raz to zrobiła i omal nie straciła tego, co najważniejsze. Teraz nie miała zamiaru ryzykować. Ignorowała więc Tymka na tyle, na ile można ignorować choreografa, a ten doprowadzał ją do szewskiej pasji, której nawet Adam nie potrafił rozładować. Miarka się przebrała pod koniec drugiego tygodnia współpracy, gdy Reliński poprosił ją o pozostanie po zajęciach.

– Przemyślałaś sprawę? – zapytał prosto z mostu.

– Jaką sprawę? – odparła, czując co się święci.

– Królowo… – to powiedzonko w połączeniu z jego drwiącym uśmiechem spowodowało, że złapały ją mdłości.

– Przestań mnie tak nazywać – wysyczała przez zęby.

– Nie podoba ci się? – jego nieszczere zdziwienie tylko ją rozjuszyło, ale zanim zdecydowała się na wygarnięcie, co o nim myśli, przerwał jej odwracając się plecami.

– U nas byłabyś królową… – powiedział wzruszając ramionami. – A tutaj… – zamyślił się. – Naprawdę pasuje ci ta niepewność? Raz solistka, raz w tle, czasem rola charakterystyczna, czasem epizod – spojrzał ponownie na Wiktorię, która obserwowała go uważnie. – Powinnaś błyszczeć, niczym gwiazda, a tymczasem zapychasz dziury.

Wiktoria prychnęła. Nie miała zamiaru dyskutować z tym durniem. On nie miał pojęcia o zasadach panujących w zespole Petera, a ona nie zamierzała mu tego tłumaczyć.

– Jeśli to wszystko, to już pójdę – powiedziała, podjąwszy decyzję, że zaraz uda się do Wólczyńskiego poinformować o zachowaniu Relińskiego. Może to nie było molestowanie, ale można by to podciągnąć pod mobbing.

– Wrócimy do tej rozmowy – odparł Tymoteusz, a drwiący uśmieszek ponownie wpełzł na jego usta.

Wiktoria tylko wywróciła oczami i wyszła zamykając z hukiem drzwi. Widok Adama powinien ją ucieszyć, ale nie wiedzieć czemu dodatkowo ją rozjuszył.

– Widzę bojowy nastrój, królowo! – zaśmiał się Adam.

– Jeszcze raz mnie tak nazwij, a klnę się na swoje stopy, że cię zamorduję! – wycedziła, biorąc się pod boki.

Adam parsknął śmiechem, ale widząc wkurzone spojrzenie Wiki zrozumiał, że sprawa jest poważna.

– Czego Tymek od ciebie chciał? –zapytał, dotykając jej policzka.

W tym momencie Reliński wyszedł z sali i obrzucając oboje przelotnym spojrzeniem, powiedział:

– Kiepskie tu zwyczaje macie. Romanse w pracy obniżają morale – wzruszył ramionami. – Chyba trzeba coś z tym zrobić – dodał wyraźnie rozbawiony i ruszył korytarzem do części biurowej.

Wiktoria drgnęła. Już zamierzała szarżować na tego przemądrzałego konusa i pewnie rozjechałaby go niczym oddział husarii, ale Adam chwycił ją w pasie i mocno przycisnął do siebie.

– Spokój, kochanie – powiedział cicho wprost w jej włosy.

Momentalnie się rozluźniła. Ciepło ciała Adama i jego wibrujący w trzewiach głos zawsze działały na nią kojąco. Stała w jego objęciach wyrównując oddech i czerpiąc z jego spokoju.

– Dzieje się coś niedobrego, Adam – szepnęła po chwili.

– Wiem – odparł.

– Jak to i jesteś taki spokojny? – odwróciła się gwałtownie.

Wzruszył ramionami.

– Wczoraj Marcus i Blanka dostali od Bartolewskiego propozycję przejścia do Głównego – powiedział. – Dziś rano rozmawiał też z Gieną i Maiko.

– Co? – Wiktoria wytrzeszczyła oczy. – Co ci dwaj kombinują?

– Wnioskuję, że Tymek próbuje zwerbować ciebie – dopytał.

– A to banda intryganckich kmiotków! – jęknęła Wiktoria.

Adam wyszczerzył zęby. Powiedzonka Wiktorii zawsze wprawiały go w dobry nastrój.

– Jesteś nie do wytrzymania! – żachnęła się w komentarzu miny narzeczonego. – Trzeba coś z tym zrobić! – dodała w zamyśleniu.

– Zaraz zajęcia z Ceską – odparł Adam. – Po pracy trzeba się zebrać i pogadać.

Wiktoria chwilowo się zawiesiła, ale zaraz odzyskała rezon.

– Ceską? – zapytała.

– Zastępuje Hankę. Zapomniałaś?

Hanna była specjalistką od żmudnego powtarzania elementów technicznych. Drążek i setki powtórzeń tego samego w kółko i w kółko i jeszcze raz – to opis zajęć z tą kobietą. Mimo nudy i niemal sennej atmosfery na zajęciach, każdy bardzo je sobie cenił. Pamięć ciała to coś, co dla tancerzy jest niesłychanie ważne, a tego typu zajęcia doprowadzały proste gesty, ruchy rąk i nóg do perfekcji. W połowie sezonu Hanka zakończyła współpracę z teatrem i odeszła na emeryturę. Wólczyński zatrudnił Ceskę Hutton – byłą tancerkę The Royal Ballet, a od kilku lat specjalistkę od doskonalenia techniki.

– A tak – machnęła ręką Wiktoria. – Dziś pierwsze spotkanie. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. Idź, muszę jeszcze do toalety.

Skłamała. Nie zamierzała zostawiać sprawy na później, chciała zrobić coś teraz, natychmiast. Czuła zobowiązanie wobec Zespołu i palące pragnienie, by wszystko wróciło do normy. Wiedziała, że nie do końca jest to możliwe z przyczyn niezależnych od niej, ale była zdeterminowana, aby naprawić przynajmniej to, co się dało. Obdarzyła swojego mężczyznę lekkim pocałunkiem, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku biur.

Zmierzała do gabinetu Wólczyńskiego z determinacją i pewnością, że nie pozwoli intrygom zniszczyć jej ukochanego zespołu, jednak podniesione głosy dochodzące z mijanego biura kierownika Karola Bartolewskiego zmusiły ją do zatrzymania.

– Co oni tacy lojalni, do cholery! – nieco piskliwy głos Bartolewskiego był zbyt charakterystyczny, aby pomylić go z kimś innym. – Nie spodziewałem się, że tyle to potrwa.

– Pomału, Karolu – obleśny głos Relińskiego był równie łatwy do zidentyfikowania. – To kwestia czasu.

– Nie mamy czasu! – wrzasnął Bartolewski. – Lepszej okazji nie będzie i nie możemy jej zmarnować. Ten cyrk musi się skończyć!

Wiktoria stanęła przy drzwiach, nasłuchując. Wiedziała, że ta rozmowa jest istotna i mimo poczucia, że to co robi daleko wykracza poza jej poczucie godności, postanowiła wysłuchać tyle, ile zdoła. Szczęście jej sprzyjało, gdyż o tej porze większość pracowników wyszła na obiad, co potwierdzała cisza za innymi drzwiami w pobliżu. Przysunęła się do drzwi, za którymi toczyła się dyskusja na temat być albo nie być Zespołu i starała się nie uronić ani słowa.

– Ta banda tancerzyków jest jak wrzód na dupie tego teatru – westchnął Bartolewski.

– Wólczyński chyba tak nie uważa – odparł jego rozmówca.

– Bo to idiota, który je z ręki temu amerykańskiemu szamanowi.

Reliński parsknął.

Szaman to ksywa Duke’a, którą znali wszyscy, ale nikt nigdy nie odważył się nią go nazwać, wiedzieli bowiem, że Mistrz mógłby wpaść w szał, słysząc znienawidzone przezwisko. Nadał mu je nauczyciel jeszcze w czasach jego kariery w balecie nowojorskim. Pasowało jak ulał, gdyż Peter bez problemu przyswajał wszelkie choreografie dużo szybciej od pozostałych, ale potem na scenie wyjątkowo często je zapominał. To jednak nie było nigdy dla niego problemem, gdyż zastępował umykające fragmenty własnymi pomysłami. Doprowadzało to do wściekłości choreografów, jednak ostatecznie dzięki zdolnościom Duke’a, wielokrotnie ich praca była nagradzana, właśnie ze względu na tego tancerza.

– Pamiętam go na scenie – westchnął Bartolewski. – Zawsze pewny siebie, zawsze uśmiechnięty, jakby w ogóle nie miał tremy. Wyśmienitym tancerzem nigdy nie był i osobiście nie zdzierżyłbym kogoś takiego w swoim zespole, ale to jak potrafił zaczarować publiczność było niezwykłe.

– Mówisz, jakbyś go podziwiał.

– Chyba zwariowałeś – parsknął Karol. – Nigdy nie pojmę, jak szefostwo go znosiło. To co wyczyniał, tańcząc kompletnie co innego na premierze i co innego na kolejnych przedstawieniach, to był istny cyrk. Nie rozumiem, dlaczego zawsze uchodziło mu to na sucho.

– O co ty właściwie masz do niego żal? – zapytał nagle Reliński.

– Żal? – zaśmiał się Bartolewski. – Nie bądź niedorzeczny, Tymek.

– Nie wierzę, że to zwykła zazdrość.

– W dupie mam w co wierzysz – warknął Karol. – Masz jeszcze dwa tygodnie. Musisz zdobyć Będzińską i Kęcińskiego.

– Jeszcze z nim nie rozmawiałem. Zacząłem od Wiktorii, myślę, że on będzie tylko dodatkiem.

Szkoda, że Adam tego nie słyszy – pomyślała Wiktoria. – Może nie podchodziłby do sprawy tak lekko.

– To się pośpiesz. Ja zajmę się resztą.

– A co ze spektaklem? – głos Relińskiego lekko zadrżał.

– A co ma być? – Bartolewski prychnął.– Ustaliliśmy to już.

– Tak, ale…

– Jakie ale, Tymek? – głos Bartolewskiego stwardniał i niebezpiecznie zbliżył się do drzwi.

Wiktoria drgnęła. Wiedziała, że musi natychmiast odejść, ale tak bardzo chciała usłyszeć resztę.

– To dobry spektakl… – wymamrotał Reliński.

– Gówno mnie to obchodzi! – krzyknął Bartolewski. – Masz to usadzić, inaczej ja usadzę ciebie.

Dalej Wiktoria nie słuchała, pobiegła w stronę bliższej klatki schodowej, jednak już po kilku krokach usłyszała otwierające się drzwi gabinetu Bartolewskiego. Musiała improwizować. Błyskawicznie odwróciła się udając, że idzie w ich kierunku i trafiła na stalowy wzrok kierownika zespołu.

– Dzień dobry, panie Karolu – powiedziała przymilnym głosem.

– Dzień dobry – warknął Bartolewski, przyglądając jej się przez chwilę. – Pani Będzińska, czy nie powinna być pani właśnie na zajęciach? – dodał zerkając na zegarek i wbijając wzrok w oczy Wiktorii.

Wiktoria wytrzymała jego spojrzenie, w głowie układając sobie przemowę.

– Tak – powiedziała hardo, przenosząc spojrzenie na stojącego za plecami Bartolewskiego Tymka. – Chciałam jednak porozmawiać z panem Tymoteuszem. Mam mu coś bardzo ważnego do powiedzenia.

Bartolewski obrzucił ją rozbawionym wzrokiem, po czym ruszył korytarzem, nie formułując żadnej odpowiedzi. Zarówno Tymek, jak i Wiktoria odprowadzili go wzrokiem.

– Czyżbyś się namyśliła? – zapytał Tymek z nutą zadowolenia w głosie obserwując, jak Wiki powoli do niego podchodzi.

– Powiedzmy, że potrzebuję więcej danych – powiedziała, strzepując delikatnie niewidzialny pyłek z jego ramienia.

Tymek podążył wzrokiem za jej dłonią i przyglądał się temu co robi lekko skonsternowany.

– Co chcesz wiedzieć? – zapytał drżącym głosem.

Wiktoria wiedziała, że Reliński na nią leciał. Doskonale zdawała sobie sprawę, że patrzył na nią jak na łakomy kąsek nie tylko dlatego, że chciał ją mieć w swoim zespole, ale także dlatego, że chciał ją mieć w swoim łóżku. Kiedyś wydawał jej się nieszkodliwym współpracownikiem, z którym mijała się tylko na korytarzu. On pracował w Głównym, ona u Petera. Ich drogi rzadko się krzyżowały. Teraz, gdy Tymek występował w roli choreografa, a więc także jej szefa, sytuacja stała się dziwna. Czuła do niego odrazę, ile razy próbował jej dotykać udając, że koryguje jej ustawienie lub wymuszając partnerowania celem prezentacji swojej wizji. Najchętniej dałaby mu po gębie, po tym jednak co usłyszała stojąc za drzwiami tego gabinetu, myślała tylko o tym, aby wykorzystać jego słabość do niej w celu ratowania tego, co kochała.

– Może umówimy się na kawę? – zapytała lekkim, nieco zmysłowym głosem.

Widok zmieszanego i podekscytowanego Tymka sprawił jej satysfakcję.

* * *

– Nie ma mowy! – warknął Adam.

– Daj spokój – odparła Wiktoria, wsiadając do samochodu.

Jechali do domu Gabriela, gdzie umówili się z resztą w celu znalezienia wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli i podjęcia jakichś decyzji. Czuli się w obowiązku ratowania Zespołu i nie widzieli siebie w innym miejscu.

– Jak mogłaś się z nim umówić? – biadolił Adam. – Przecież ten palant ślini się na twój widok. Powinnaś go raczej oskarżyć o molestowanie.

– Przestań, jest nieszkodliwy – zbagatelizowała uwagę narzeczonego.

– Zależy dla kogo – wymamrotał.

– Jesteś zazdrosny?

Obrzucił ją takim spojrzeniem, że uśmiech spełzł z jej ust.

– Jestem, do cholery! – warknął. – Jesteś moja.

– Głupek! – żachnęła się Wiktoria.

– Rozwiń, kochanie tę myśl – stwierdził z nutą groźby.

Wiktoria fuknęła ze złości.

– Czy ty w ogóle słuchałeś tego, co mówiłam?

– Tak, ale…

– Musimy wiedzieć, co te zakłamane świnie kombinują. Zespół znaczy dla mnie zbyt wiele, a Peter… – zachłysnęła się powietrzem, bo na chwilę żal chwycił ją za gardło.

Adam spojrzał na nią, gdy próbowała przełknąć łzy cisnące jej się do oczu i wiedział, że jeśli sprawa wzbudza w jego narzeczonej tak mocne uczucia, to on nie jest w stanie z tym walczyć.

– Jeśli cię dotknie, to odrąbię mu łapy – powiedział przez zęby, parkując pod domem.

– Sama to zrobię – parsknęła Wiktoria i położyła dłoń na klamce chcąc wysiąść.

– Wiki… – głos Adama zatrzymał ją w połowie ruchu.

Odwróciła się i napotkała jego wzrok przepełniony miłością. Uwielbiała to spojrzenie. Dodawało jej zawsze otuchy i sprawiało, że robiło jej się ciepło na sercu.

– Kocham cię – szepnął, chwytając delikatnie jej podbródek.

Zanim odpowiedziała już nakrył swoimi wargami jej usta i całował tak, jakby nie mógł się nasycić.

– To powinno być karalne! – drzwi kierowcy się otworzyły i za plecami Adama pojawił się Gabriel. – Wszyscy na was czekają, a wy się migdalicie w miejscu publicznym!

– Zazdrościsz? – warknął Adam, odrywając się niechętnie od ust Wiktorii i uśmiechając się ciepło w odpowiedzi na jej uniesione kąciki.

– Od odpowiedzi zależy moja przyszłość, więc wolę nie odpowiadać – wzruszył ramionami Gabriel.

– Martwisz się moją reakcją, czy Wiktorii? – zapytał Adam, wysiadając z samochodu.

– Pochlebiasz sobie, Adamie – powiedziała Gośka, która stała kawałek dalej.

Wiktoria parsknęła śmiechem.

– Wszyscy już są? – zapytał Adam, zmieniając temat.

– Tak – pokręcił głową Gabriel. – Niczym cholerna narada wojenna.

* * *

Dom chłopaków przypominał ul. Wzmożone rozmowy w każdym kącie, napięta atmosfera i wisząca w powietrzu niepewność rzucały się w oczy i uszy już od progu. Wszyscy wiedzieli po co tu byli, czuli, że ważą się ich losy i nie zamierzali stać z boku i po prostu patrzeć jak rozpada się coś co budowali przez lata.

Gdy przy kominku stanął Marcus gwar ucichł, a wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.

– Peter wrócił dziś ze Stanów… – powiedział. – Myślę, że powinniśmy go odwiedzić.

– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytała Gośka. – Mamy mu się władować do domu całą watahą?

– Idiotą nie jestem, Gośka – warknął zupełnie jak nie on.

Gabriel obrzucił przyjaciela spojrzeniem od którego Marcus zbladł, ale Gośka potrafiła sobie radzić sama.

– Chodzi mi o to, że trzeba tu delikatności – powiedziała łagodnie.

– Co proponujesz? – ton Marcusa także złagodniał.

– Wszyscy jesteśmy przygnębieni tym, co się stało – odparła po chwili zastanowienia. – Ale to on został z tym sam. Zawsze był dla nas wsparciem i wielokrotnie rozwiązywał nasze problemy. Teraz on potrzebuje nas.

Blanka załkała, a Maiko wybiegła szlochając z salonu.

Atmosfera zgasła jeszcze bardziej. Smutek był wręcz namacalny.

– Wzajemnie się potrzebujemy – powiedziała Wiktoria. – Jeśli czegoś nie zrobimy to po Zespole zostanie tylko wspomnienie.

Wszystkie oczy wpatrzone były teraz w nią.

– Nie tragizuj – próbował zbagatelizować jej słowa Giena.

Wiktoria spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.

– Ile ci obiecał Bartolewski? – zapytała.

Giena wybałuszył oczy.

– Skąd o tym wiesz?

– To nie tajemnica chyba, skoro sam o tym mówiłeś dziś rano – wtrącił Adam.

– Na nic się nie zgodziłem – wpadł w obronny ton Giena. – Mam inne plany. Znajomy z Elektronu wkręcił mnie na przesłuchanie i się spodobałem. Jeszcze jednak nie zdecydowałem co zrobię.

– To twoja sprawa – powiedziała rzeczowo Wiktoria. – Nikt nikogo do niczego nie zmusza. W naszym świecie lojalność to tylko słowo upadające pod naporem innego – kariera.

Słowa Wiktorii cięły jak nożem. Wszyscy doskonale rozumieli co miała na myśli. Droga zawodowa tancerza była krótka, więc każdy chciał wycisnąć z niej jak najwięcej, zanim będą zmuszeni odejść. Niektórzy mogli kontynuować pracę twórczą jako choreografowie czy mistrzowie w szkołach baletowych, teatrach i grupach nieformalnych, nie dla wszystkich jednak wystarczyło etatów i nie każdy miał do tego dryg. Innym pozostawały prywatne biznesy bardziej lub mniej związane z tańcem. Tak czy inaczej każdy chciał utrzymać się na powierzchni jak najdłużej, a przy tym zbudować swoją markę, znane nazwisko, aby mieć szansę pracy w ukochanej dziedzinie, także po zakończeniu kariery tancerza.

– Jeszcze nikt nie podjął decyzji – stwierdził Marcus, przerywając ciszę, która była jakby połączeniem przemyśleń wszystkich zebranych w salonie osób. Wręcz dało się wyczytać z ich twarzy, o czym myśleli.

– Bartolewski rozmawiał już z kilkorgiem z nas – powiedziała Wiktoria. – Reliński ma za zadanie zwerbować mnie i Adama.

– Skubańce – parsknął Gabriel.

– Tymek jest tylko pionkiem – kontynuowała Wiktoria. – Ma doprowadzić do fiaska spektaklu.

– Jak to? – dopytywała Blanka.

– Podsłuchałam ich – odparła Wiktoria. – Bartolewski ma coś do Petera jeszcze z czasów, gdy tańczyli razem, a teraz chce się go pozbyć. Spektakl i my będziemy ofiarami. Zamierzam się dowiedzieć czegoś więcej od Tymka.

– Trzeba zawiadomić Wólczyńskiego, to przyjaciel Petera – stwierdził Gabriel.

– Tak zrobimy – odparł Adam. – Ale niestety wątpię, czy to coś pomoże.

– Nie bądź takim pesymistą – westchnęła Gośka.

– Po prostu myślę, że nie Karol jest naszym problemem.

– Adam ma rację – wtrącił Marcus. – Bez Petera Zespołu nie będzie. Nawet jeśli Bartolewski z Tymkiem przestaną jątrzyć, to i tak zostaniemy bez choreografa – stwierdził. – Musimy coś zrobić, aby Peter wrócił, inaczej nie będzie ani spektaklu, ani nas.

– Sam mówiłeś, że wrócił ze Stanów – powiedział Giena. – Pewnie w poniedziałek przyjedzie.

– Niestety – pokręcił głową. – Słyszałem, że złożył wniosek o kolejny urlop.

– Co w takim razie zrobimy? – zapytała Gośka.

– A co możemy? – rozłożył ręce.

Cisza zaległa w salonie.

– The fall of „The fall” – zadrwił James.

Przez pomieszczenie przemknął szmer śmiechu pełnego frustracji i na powrót zapadła cisza. Gra słów „upadek upadku”, czyli tytułu spektaklu, który przygotowywali, wprawiła wszystkich w przygnębienie. Wszystkie głowy były pochylone w rezygnacji. Marcus gapił się w kominek, jakby szukał dawno nie rozpalonego w nim płomienia, Gabriel głaskał plecy Gośki, obserwując drzewa szumiące za oknem, Blanka chlipała w kącie sofy, James z Adamem wymieniali smutne spojrzenia, a Andżela nerwowo nakręcała na palce swoje rude loki.

Wiktoria stała wciąż na środku i obserwowała przyjaciół, nie mogąc uwierzyć, że zabrakło im ducha. Było jej wręcz wstyd za nich. Jak mogli zapomnieć, ile serca okazywał im Peter, jak dbała o nich Agnieszka? Dlaczego teraz, gdy stanęli przed wyborem, nie potrafią podjąć decyzji?

– Może właśnie całą watahą, Gośka – powiedziała w końcu, nawiązując do wcześniejszej wymiany zdań pomiędzy nią a Marcusem. – Każdy, komu zależy.

Rozdział 2

Wiktoria weszła do Roju, gdzie umówiła się z Tymkiem. Była zdeterminowana aby wyciągnąć z niego więcej informacji na temat planu Bartolewskiego. Musiała być jednak ostrożna, bo nie wiedziała jak krótka jest smycz, na której kierownik trzyma swojego pieska. Poza tym już od progu zauważyła Adama, który według niej bardzo nieumiejętnie schował się w kącie restauracji, powodując jej niekontrolowane parsknięcie śmiechem. Założył czapkę z daszkiem i chował się za menu, najwyraźniej uważając, że Wiki go nie poznaje. Pokręciła głową obrzucając wzrokiem salę i namierzając Tymka przy jednym ze stolików w głębi, wyciągnęła telefon i napisała sms-a do narzeczonego.

Wiki: Doprawdy świetnie się ukryłeś. Szpiegujesz mnie?

Adam wyciągnął telefon i po zerknięciu na ekran, zrobił się czerwony jak burak.

Adam: Po prostu muszę wiedzieć, czy mam mu uciąć łapy.

Wiktoria przeczytała wiadomość i uśmiechnęła się, a po chwili ruszyła do stolika Tymka. Jego wygląd nieco zaskoczył Wiktorię. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu prowadził zajęcia. Był wówczas w dresie, który z pewnością nie pachniał kwiatkami. Teraz miał na sobie świeże ubranie, a lekko wilgotne włosy wskazywały na to, że musiał niedawno wziąć prysznic. Tymczasem ona była właśnie w stroju ćwiczebnym, zdecydowanie nie pierwszej świeżości. Zemdliło ją na myśl, że ten cudak przygotowywał się na ich spotkanie, zupełnie jakby była to randka. Co prawda zasugerowała mu to w sposób, którego Adam z pewnością nie przyjąłby lekko do wiadomości, ale zrobiła to tylko po to, aby mieć pewność, że nie odmówi.

Tymek zerwał się na jej widok, odsunął krzesło i zaprosił, by usiadła. Był tak podekscytowany, że chwilowo nawet ją to rozbawiło. Widocznie myślał, że ma na coś szansę. Na tę myśl Wiktoria potrząsnęła głową.

– Na co masz ochotę, Królowo? – Wiktoria spojrzała na niego złowrogo, więc się zmitygował. – Oczywiście, Wiktorio, przepraszam.

– Umówiliśmy się na kawę – odparła, starając się ignorować chęć przywalenia Tymkowi w tę jego gładko ogoloną gębę.

– Jasne – zaśmiał się. – Ale może jesteś głodna, po całym dniu pracy?

– W sumie to nie. Kawa wystarczy.

Tymek przywołał kelnerkę i zamówił dwie kawy i ciastka, wywołując zdziwienie Wiktorii.

– Zjesz dwa? – zapytała, gdy kelnerka odeszła.

– Co?

– Ciastka.

– Ach, nie. Jedno dla ciebie oczywiście.

– Chyba w innym wcieleniu – parsknęła Wiktoria.

– Nie musisz aż tak dbać o linię – skomentował Tymek.

– Przeciwnie. Muszę – odparła twardo.

– Skarbie… Jesteś idealna.

W pierwszym momencie Wiktoria chciała strzelić mu z liścia za nazwanie jej skarbem, ale przypomniawszy sobie po co tu jest, szybko się uspokoiła i skwitowała jego stwierdzenie lekkim uśmiechem.

– Tak uważasz? – zapytała, postanawiając go kokietować zanim wyciągnie z niego jakieś informacje.

– No jasne! – ożywił się. – Uważam, że jesteś świetną tancerką. Masz talent, idealną technikę i prezencję, a do tego olśniewającą urodę.

Wiktoria udała zawstydzenie. Takie komplementy przyjmowała jedynie od Adama, a i tak nie zawsze była w stanie je przyswoić. Taka gadka w ustach Tymka powodowała jedynie obrzydzenie.

– Tak, tak – kontynuował Tymek. – Powinnaś być gwiazdą tego teatru i błyszczeć jak najpiękniejszy diament.

Zamrugała gwałtowanie, próbując zignorować ten wyjątkowo ostentacyjny podryw, ale Reliński najwyraźniej uznał trzepotanie rzęs za zachętę do dalszego wygadywania bzdur, bo to co wypłynęło z jego ust chwilę później, omal nie wywołało u niej salwy śmiechu.

– Taki talent, takie piękno nie może być schowane, musi zostać pokazane w najpiękniejszej oprawie – mówił z zapałem jej towarzysz. – Potrzebujesz jednak kogoś, kto o ciebie zadba, przy kim rozkwitniesz, kto wydobędzie z ciebie wszystko, co najlepsze – dodał, kładąc dłoń na jej dłoni.

Najchętniej zrzuciłaby ją jak coś obleśnego i biegiem popędziła do łazienki umyć skórę, ale powstrzymała się przed zbyt ostrą reakcją. Delikatnie wysunęła dłoń spod jego ręki i oparła plecy o krzesło.

– Masz kogoś konkretnego na myśli? – zapytała, siląc się na spokój i obserwując jak kelnerka stawia kawę na stoliku.

– Co? – Tymek wyglądał na zdezorientowanego. – A tak… jasne – szybko wrócił do wątku, gdy kelnerka odeszła. – To chyba oczywiste – uśmiechnął się.

– Mówisz o sobie? – dopytała.

– U mnie miałabyś pewne tylko główne role, klasyczne i piękne, tak jak ty.

– Naprawdę?

– Oczywiście – odparł nachylając się nad stolikiem. – Byłabyś na piedestale, a cała reszta mogłaby się jedynie grzać w twoim blasku.

Podobnie jak ty – dodała w myślach.

– Ale to przecież Karol jest szefem – postanowiła grać w tę grę.

– Ostatnio prawie nie pojawia się na próbach – machnął ręka. – Ja decyduję o obsadzaniu ról i wyglądzie scen.

Wiedziała, że to nieprawda, że zespół główny jest oczkiem w głowie Bartolewskiego i nie pozwoliłby nikomu decydować o czymkolwiek, a już na pewno nie Tymkowi, którego uważał za głupka. Nie mogła jednak dać po sobie poznać, że mu nie wierzy. Mierziło ją, że uważa ją za pustą, głupią blondzię, która leci na komplementy i obietnice kariery, ale tym razem musiała pogodzić się z ta rolą. Stawka była wysoka, więc nie wahała się poświęcić.

– Chcesz powiedzieć, że rola Carmen jest moja? – zapytała z podekscytowaniem.

Jeszcze jakiś rok temu pewnie ta ekscytacja byłaby prawdziwa, ale teraz jej priorytety były zupełnie inne. Wierzyła w Zespół, wierzyła w Petera i wierzyła w spektakl, który tworzyli, a który zapowiadał się więcej niż obiecująco. Nie mogła pozwolić, aby jej wiara spełzła na niczym.

– Jeśli przejdziesz do nas, to nie tylko Carmen, ale i Hariettę z Monogamii będziesz mogła wpisać do swojego cv.

– Naprawdę? – zachwyciła się nieszczerze, wiedząc, że rolę Harietty ma zatańczyć Elena Kotkova – primabalerina baletu moskiewskiego, którą gościnnie zaprosił do Warszawy Wólczyński.

– Oczywiście.

– A nie miała jej przypadkiem zatańczyć Elena?

Tymek nieco pobladł. Widać było, że próbuje wybrnąć z niezbyt dobrze wyglądającej sytuacji, a Wiktoria nie zamierzała mu pomagać. Cierpliwie czekała, napawając się jego zdenerwowaniem.

– Tak, to prawda – powiedział wreszcie. – Ale gdybyś się zgodziła, rola byłaby twoja.

– To cudowna oferta! – zapiszczała nienaturalnie. – Taka wielka szansa! Dziękuję ci Tymek! – dodała, kładąc dłoń na jego ręce.

Oczy Tymka się rozświetliły.

– Czyli się zgadzasz? – dopytał i tym razem to w jego głosie była słyszalna ekscytacja.

– No jasne! Jak mogłabym odrzucić taką wspaniałą ofertę?

Tymek spojrzał na nią lekko rozbawiony i zapytał:

– Nie będzie ci brakowało Zespołu?

Wyglądało na to, że nie był aż tak głupi jak myślała. Musiała jakoś go przekonać. Udawanie pustej lali, obojętnej na innych, mogłoby wypaść nieprawdziwie, a zbytnie wspominki sprowadzić ją samą na manowce. Wybrała półprawdę.

– Zespół stanowi połowę mojego życia, więc oczywiste jest, że zawsze będę mieć sentyment. Ale kariera tancerza należy chyba do najkrótszych, więc nie zamierzam tkwić w miejscu, gdzie chyba już nie osiągnę niczego.

– To dlaczego zrezygnowałaś z Nowego Jorku? – dopytywał.

Wiktorii zrobiło się słabo. Chyba wiedział na jej temat sporo i czuła się jak na egzaminie, do którego niezbyt dokładnie się przygotowała.

– Wszyscy wiedzą dlaczego – powiedziała wzdychając. – Ale chyba się pomyliłam – dodała nieswoim głosem, rozkładając ręce.

Tymek rozluźnił brwi. Wyglądał jakby jej wierzył.

– Może omówmy szczegóły – zaproponował.

– Dzisiaj? Tak od razu?

– A na co czekać? Obsadzanie ról trwa, trzeba kuć żelazo.

– A co z innymi? – wypaliła Wiktoria.

– Jakimi innymi?

– Słyszałam, że inni z Zespołu także dostali propozycję przejścia.

– Skąd?

Wiktoria spojrzała na niego z pobłażaniem.

– Rozmawiamy ze sobą, Tymek.

– Jasne… – zamyślił się.

Wiktoria czekała chwilę, ale gdy zerknęła na zegarek dotarło do niej, że jest mocno spóźniona. Mieli dziś wybrać się do Petera i do wyznaczonej pory została tylko godzina.

Najwyżej pójdę jak stoję – pomyślała.

– No więc? – dopytała, gdy Tymek siedział dłużej bez słowa.

– Co?

– Co z propozycjami dla innych? Złożyliście je niemal połowie Zespołu. Czyżby brakowało wam tancerzy? W głównym chyba tylko Marisa na zwolnieniu?

– Dobrych tancerzy nigdy dość – zaśmiał się nerwowo.

– Z pewnością – odparła, nieumiejętnie ukrywając drwinę. – Czyli pozostali także dostaną tak wspaniałe oferty? – dodał szybko.

– Masz na myśli kogoś szczególnego? – tym razem Tymek zadrwił z niej.

Wspominanie o innych najwyraźniej nie było dobrym pomysłem. Wiktoria musiała naprawić błąd.

– Skąd – odparła. – Po prostu się zastanawiam, czy nie za dużo będzie gwiazd na tym firmamencie.

– Nikt nie jest w stanie ci dorównać – zachichotał. – Jesteś perłą, a ja dopilnuję, abyś jeszcze dostała koronę.

Tymek wrócił do pochlebstw, więc Wiki odetchnęła. Wciąż jednak niczego szczególnego z niego nie wyciągnęła. Musiała bardziej popracować, ale nie bardzo miała pomysł na dalszą rozmowę. Musiała sprawić, aby jej zaufał i wygadał się z czymś, co mogłaby wykorzystać. Najgorsze było to, że wiedziała, co chce usłyszeć, ale nie miała pojęcia, jak to od niego wyciągnąć. Nie mogła przecież zapytać wprost, czy i jak zamierzają rozwalić z Karolem Zespół. Rozejrzawszy się, spostrzegła przy stoliku niedaleko nich parę, która najwyraźniej się kłóciła i przyszedł jej do głowy pomysł. Sięgnęła po telefon i korzystając z chwilowego rozkojarzenia Tymka, który pochłaniał ciasto, napisała szybkiego sms–a do Adama.

Wiki: Zagrajmy.

Liczyła, że jej narzeczony podejmie wyzwanie.

Westchnęła i uśmiechnęła się zachęcająco do Tymka. Po chwili zaś pochyliła się nad stolikiem, sięgając swoją łyżeczką do ciasta na talerzyku Tymka. Ten zerknął na drugi talerzyk, który Wiki zignorowała i obserwował jak odkraja kawałek ciasta i wkłada go do ust. Wyglądał jakby oglądał co najmniej striptiz: szeroko otwarte, acz zamglone oczy, rozchylone usta, Wiktoria wiedziała, że idzie dobrą drogą. Ostentacyjnie oblizała łyżeczkę i trzymając ją niedaleko ust zmrużyła oczy mrucząc.

Tymek poprawił się na krześle i odchrząknął, ale gdy chciał coś powiedzieć obok stolika pojawił się Adam.

– Co tu się wyprawia, do cholery? – warknął, obierając za cel Tymka.

– Och – udała zaskoczenie Wiktoria. – My tylko…

– Co wy tylko? – krzyknął Adam, uderzając rękami w blat stolika.

– My… tutaj… to nic… – plątała się Wiktoria i wreszcie spojrzała błagająco na Tymka.

Ten, chcąc ratować damę w opałach, wyprostował się i powiedział:

– Tylko rozmawiamy. Raczyłbyś się oddalić, bo omawiamy ważne sprawy.

– Ważne sprawy? – warknął Adam. – Trzymacie się za rączki, jecie z jednego cholernego talerzyka. Czyżby w tym lokalu brakowało zastawy? – irytował się dalej.

– Nie drzyj się – odparł Tymek. – Jestem twoim przełożonym…

– Gówno mnie obchodzi kim jesteś, jeśli obrabiasz moją narzeczoną!

– Adam, proszę – szepnęła Wiktoria, stając obok narzeczonego. – Porozmawiamy w domu.

– Żartujesz sobie? – zadrwił Adam. – Umawiasz się z tym palantem, a potem sądzisz, że zechcę z tobą rozmawiać?

– Ty, Kęciński uważaj na słowa! – Tymek wstał.

– Bo co? – zjeżył się Adam.

– Już wystarczy – szepnęła Wiktoria, patrząc błagalnie na Adama.

Nie chciała, aby przegiął i nadszarpnął sobie opinię z powodu jej intrygi.

– Radzę ci dobrze Kęciński – kontynuował po chwili Tymek. – Odejdź i nie przeszkadzaj w rozmowie.

Adam spojrzał na Wiktorię z miną śmiertelnie urażonego kochanka i wypuścił głośno powietrze. Wiktoria znała umiejętności aktorskie Adama, ale teraz nie bardzo wiedziała, czy to gra czy już prawdziwy foch. Wyglądał na naprawdę wkurzonego.

– Ładna rozmowa – pokręcił ze złością głową.

– Wyjaśnię ci wszystko w domu – powiedziała Wiktoria.

– Nie musisz. Wszystko jasne – wypalił ostro Adam i odwrócił się na piecie.

– Adam, proszę – krzyknęła za nim, ale ten nawet się nie obejrzał i wyszedł z Roju.

Wiktoria spojrzała na Tymka, próbując minę wdzięcznej, smutnej dziewczynki i po chwili klapnęła na krzesło.

– Narozrabiałam – szepnęła.

Tymek także usiadł, ale tym razem na krześle obok Wiktorii i ją objął. Wzdrygnęła się, ale nie protestowała.

– Nie wiem, czy będę mogła przyjąć twoją propozycję – jęknęła, udając smutek.

– A niby czemu nie? – odparł Tymek. – Bo pan nerwowy ci nie pozwoli? Chyba nie odrzucisz takiej szansy z powodu zaborczego narzeczonego?

– Po prostu, nie chcę robić sobie wrogów.

– A co cię to obchodzi? – zdziwił się.

– Jak to? Przecież on też dostał propozycję od Karola.

– Nie masz się czym martwić – odparł, machnąwszy ręką.

– Łatwo ci powiedzieć. Nie ty ryzykujesz upadkiem z pierwszego piętra w duecie – zaśmiała się, wyswabadzając z jego ramion.

– Nie ma takiej opcji.

Tymek westchnął i sięgnął po swój deser.

– Jeśli Adam przejdzie, to jest jednak prawdopodobieństwo, że razem zatańczymy, choćby na próbie.

– Nie ma – stwierdził krótko Tymek.

Jego ton i lekki uśmiech bardzo ją zdziwiły. Za jego spokojem coś się kryło i musiała się dowiedzieć co.

– Skąd ta pewność?

– Bo to tylko ściema – powiedział beztrosko, przełykając kolejny kawałek ciasta.

I sypnął się. Tymek palnął coś czego nie powinien. Problem był tylko taki, że Wiktoria nie była pewna czy właśnie to chciała usłyszeć.

– Co jest ściemą? – dopytała. – Możesz jaśniej?

– Naprawdę nie musisz się przejmować – machnął ręką.

– Nie wiem, Tymek – powiedziała. – Jak na razie, to nie wygląda to na poważną ofertę. Mówisz jakimiś półsłówkami, a ja po prostu chcę wiedzieć o co chodzi.

Tymek spojrzał na Wiki, odłożył talerzyk i rozejrzawszy się schylił do niej, mówiąc:

– To jest tajemnica. Nikt nie może o tym wiedzieć.

– Serio? – zakpiła. – Czy to jest piaskownica?

– Proszę… - westchnął Tymek.

– Ok – powiedział powoli Wiktoria.

Tymek ponownie się rozejrzał i nachylił do niej.

– Te oferty to chwilówki.

– Że co? – zdziwiła się.

– Karol wymyślił, że podprowadzi kilku tancerzy dobrą ofertą.

Zamrugała, w mig pojmując co się działo. Że też wcześniej nie zrozumiała. W jednej chwili złość zalała jej oczy.

– On i Peter mają jakiś konflikt od czasów szkolnych – kontynuował tymczasem Tymek, zajadając drugą porcję ciasta. – Moim zdaniem czas wybrał sobie niefajny… żałoba itd. Ale co mi ostatecznie do tego? Szef zleca, ja wykonuję. W każdym razie, ty nie musisz się martwić.

– Nie martwię się – wysyczała.

Martwiła się, ale nie o siebie. O cały Zespół.

Tak bardzo chciała powiedzieć temu wybrakowanemu palantowi, co o nim myśli. Ale nie mogła. Musiała najpierw zastanowić się, jak to wszystko rozegrać. Zamierzała iść do Wólczyńskiego, to jasne, ale najpierw spotka się z resztą u Petera.

* * *

Adam siedział w samochodzie, czekając na Wiktorię. Umówili się, że będzie czekał na parkingu na ulicy za rogiem Roju, ale ponieważ nie było tam miejsca, zaparkował w prostopadłej.

Nie podobało mu się to, że jego narzeczona spotyka się z innym, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że ona go nie znosi. Już sama świadomość, że Reliński ślini się na jej widok zagotowała mu krew żyłach. Poszedł więc do restauracji, aby mieć oko na to, co będzie się działo i móc interweniować. Kiedy Wiki go poznała czuł się zawiedziony własnymi zdolnościami do intryg. Po sprawie z Gośką miał doświadczenie, nabrał wtedy wszystkich włącznie z Wiki. Tymczasem teraz okazało się, że zdecydowanie nie nadawał się do pracy incognito.

Przyglądał się rozmowie swojej dziewczyny z Tymkiem i omal nie wyszedł z siebie, widząc spojrzenie tego palanta. On ją pożerał wzrokiem, wręcz gwałcił oczami. Chciał zerwać się i natłuc mu za myśli, które w jego ocenie były oczywiste. Sam był facetem i doskonale wiedział, co tli się w głowach mężczyzn na widok takiej kobiety jak Wiktoria. Wiedzę czerpał z pierwszej ręki, bo sam wielokrotnie o niej fantazjował. Tyle, że on był w niej beznadziejnie zakochany od lat i w pewnym sensie dawało mu to usprawiedliwienie.

– Dupek z ciebie – wyszeptał.

Był zazdrosny o wszystkich facetów, a nawet o własne wspomnienia sprzed kilkunastu miesięcy. Wiedział jednak, że Wiki go kocha, więc nawet przez myśl mu nie przeszło, aby robić jej jakiekolwiek wyrzuty z powodu rozmów z innymi mężczyznami. Poza tym ufał jej i mimo, że czuł naturalną zazdrość, nie odbierała mu ona zmysłów. Do teraz.

Kiedy spojrzał ponownie w stronę stolika, gdzie siedział Tymek i Wiki, omal nie dostał zawału. Ten palant jej dotykał, robiąc przy tym maślane oczy. Chciał się zerwać i zakończyć ten cyrk, ale do porządku przywołał go sms. To Wiki prosiła o wsparcie. Jedno słowo i wiedział, że ma okazję pomóc nie tylko jej, ale także Zespołowi, a przy tym zaznaczyć swoją obecność. I zagrał. Zagrał swoją malutką rolę, licząc na to, że będzie przekonujący.

Teraz zaś, analizując swój występ, był w lekkim szoku, wspominając minę Wiki, która w pewnym momencie wyglądała jakby sama uwierzyła w to, co mówił. Czyżby przegiął?

Spojrzał na zegarek. Była już 19:00. Za pół godziny mieli być pod domem Petera, tymczasem Wiki wciąż była w restauracji z Tymkiem. Korciło go, aby tam pójść, sprawdzić co się dzieje, ale się powstrzymał. Po chwili zza rogu wyłoniła się jego narzeczona. Wyglądała na roztrzęsioną. Rozglądała się na wszystkie strony, szukając samochodu Adama wzdłuż drogi. Przeszła w jedną i drugą stronę, podczas gdy on ją obserwował z poprzecznej uliczki. Widział w jej oczach prawdziwe przerażenie i wtedy poczuł szczęście, a zaraz potem smutek. Szczęście, bo jej zachowanie potwierdzało, jak jej na nim zależało. Smutek, bo sprawił jej przykrość. Zatrąbił, zwracając uwagę na siebie, a kiedy jej wzrok padł na niego, jej twarz się rozjaśniła. Uśmiechnęła się i podbiegła do samochodu.

– Fajnie było patrzeć jak cię szukam? – zganiła go, wsiadając.

Parsknął śmiechem. Tylko Wiki potrafiła być tak skrajna w emocjach. Najpierw była przerażona, gdy nie mogła namierzyć samochodu, potem się cieszyła, gdy już znalazła, a zaraz potem opieprzała go.

– Nic nie poradzę, że uwielbiam na ciebie patrzeć – odparł z miną niewiniątka.

Kiedy ponownie na niego spojrzała, ujrzał w jej oczach pożądanie. Nie było wątpliwości, Wiktoria miała ochotę na seks, a ta świadomość rozpaliła w nim ogień. Rzucił się do jej ust i zmiażdżył je tak gwałtownym pocałunkiem, że aż jęknęła. Całował intensywnie, trzymając jej twarz w dłoniach i nie pozwalając na zaczerpnięcie oddechu aż wreszcie przerwał, gotów zawieźć ją gdzieś, gdzie będą mogli się kochać. Wiki jednak miała inny plan, bo natychmiast przywarła do niego ponownie i nie przerywając pocałunku wślizgnęła się na jego kolana. Gdy poczuł jej ciepłe ciało blisko swojego nie było już odwrotu. Miał gdzieś to, że stoją na ulicy w centrum Warszawy, miał gdzieś, czy ktoś ich zobaczy, świat nagle wydał mu się nieważny. Oboje byli spragnieni, a gwałtowność pocałunków i pobieżnych pieszczot rozpaliła ich błyskawicznie. Kochali się szybko, ale intensywność doznań wydzierała z ich piersi westchnienia i jęki rozkoszy.

– Te świnie zaplanowały totalną zagładę naszego Zespołu – powiedziała Wiktoria, opadając na siedzenie pasażera.

Otumaniony orgazmem sprzed chwili Adam spojrzał w jej zarumienioną od przeżytej rozkoszy twarz i dopiero po kilku sekundach załapał o co jej chodzi.

– Kobiece mózgi szybciej dochodzą do siebie… – skomentował ze śmiechem.

– Adam! – jęknęła, poprawiając ubranie. – Czy ty rozumiesz?

– Nie do końca – odparł. – Ale widząc jak bardzo to przeżywasz, zapewne sytuacja nie wygląda zbyt dobrze.

– Sytuacja wygląda katastrofalnie! – podniosła głos. – Wiesz, czego się dowiedziałam od tego troglodyty?

Pokręcił głową.

– Ten cały werbunek do Głównego to lipa!

– Nie rozumiem.

– Chodzi tylko o to, by rozbić Zespół, a potem pozbyć się tych, co zgodzili się przejść.

– Cholera – Adam spoważniał. – To dlatego umowa miała być tylko do końca sezonu. Rzekomo kolejną mieliśmy podpisać z nowym sezonem. A tymczasem wraz z ostatnim spektaklem mieliśmy wylecieć na zbity pysk.

– Ty w ogóle rozważałeś tę propozycję!? – zirytowała się Wiktoria.

– Skąd! – zaprzeczył gwałtownie.

Nigdy w życiu nie chciałby pracować dla Karola. Prędzej by całkiem zrezygnował i poszukał pracy gdzie indziej.

– Po weekendzie idę do Wólczyńskiego – stwierdziła Wiki.

– I co zamierzasz powiedzieć?

– Jak to co? – znowu się zezłościła. – Wszystko! To, że te dwa zazdrosne knury chcą zniszczyć spektakl i Zespół, że próbują podkupywać tancerzy proponując główne role i….

– Główne role? – zainteresował się.

– Aj, nawet nie chce mi się o tym mówić – machnęła rękę. – Ten dupek zaproponował mi rolę Carmen.

Adam zrobił wielkie oczy.

– I co?

– No jak co! W dupie mam tę rolę!

– W du… – parsknął niezbyt szczerym śmiechem. – To Carmen! Kobieto.

– No i co z tego? Nie odejdę z Zespołu dla roli w spektaklu tej kłamliwej szumowiny.

– Jak na razie wszystko wskazuje na to, że Zespół wkrótce przestanie istnieć.

Ciężko mu było wypowiedzieć te słowa, ale obawiał się, że mają problem, z którym tym razem sobie nie poradzą.

– Dzięki za wsparcie! – warknęła. – Nie zależy ci na naszej grupie?

Adam natychmiast zmiękł. Przysunął się do Wiki i przytulił.

– Oczywiście, że zależy – powiedział. – I wiesz, że zawsze cię wspieram – wyszeptał w jej włosy. – Zawsze będę.

– Wiem.

Pocałował ją w czubek głowy.

– Jeśli sobie życzysz, to pójdę dokopać Tymkowi, a zaraz potem Karolowi.

Wiki parsknęła.

– Kusisz. Ale to niewiele chyba pomoże, co?

– Raczej – wzruszył ramionami. – Może zatem pojedziemy do Wólczyńskiego?

– Coś ty… nie będziemy go nachodzić w domu.

– Ok – pokiwał głową i zerknął na zegarek.

Było już grubo po 19:00. Musieli się spieszyć jeśli chcieli załapać się na wizytę u Petera.

– Jedźmy więc najść kogoś innego – powiedział, odpalając silnik. – Wataha czeka.

Wiktoria uśmiechnęła się nieznacznie i widział, że myślami była już zupełnie gdzie indziej.

Rozdział 3 Peter

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog. Peter
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3. Peter
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9. Peter
Rozdział 10
Rozdział 11. Peter
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15. Peter
Rozdział 16
Rozdział 17. Peter
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20. Peter
Rozdział 21
Peter
Rozdział 22. Peter
Rozdział 23
Rozdział 24. Peter
Rozdział 25

Zespół

Seria:

Tancerze

Copyright © Adela D. Zalewska

Wszelkie prawa zastrzeżone

Górki 2021

Redakcja: Dudziuk & Przyjaciele

Korekta: Joanna Węglarska-Struczko

Przygotowanie okładki: Kozak Druk

FB: Adela Zalewska

Dystrybucja: Adela D. Zalewska

ISBN 978-83-958795-5-5