Duety - Adela D. Zalewska - ebook + audiobook

Duety ebook i audiobook

Adela D. Zalewska

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Drugi tom serii Tancerze.
Dwa gorące Duety poszukają swojej drogi, własnego sposobu na wspólne życie. Nie obejdzie się bez emocji, nie unikną żalu, nie wszyscy dostaną nagrodę. Ale przede wszystkim nie zabraknie tanecznego klimatu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 9 min

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

W tej części historie bohaterów toczą się dalej , dzieje się dużo i dobrego i złego też. To trzeba przeczytać. Polecam serdecznie ❤️
00

Popularność




CZĘŚĆ PIERWSZA

Miłość się zjawia niespodziewanie,

czasami zostaje na śniadanie.

Czasami pachnie bzem i różami,

czasami pachnie naszymi łzami. (…)

Dorota Flisikowska

Prolog Adam

– Stchórzył – stwierdziłem, gdy wszedłem do garderoby.

Spektakl wypadł fantastycznie. Peter miał rację, gdy na początku sezonu zapowiadał wyjątkowość tego roku. Dwa spektakle, które stworzyliśmy od września, były zupełnie inne niż to, co mieliśmy dotychczas w dorobku. Można powiedzieć, że nasze kreacje nie były jedynie wynikiem ciężkiej pracy, ale także swego rodzaju odzwierciedleniem tego, co działo się w naszym prywatnym życiu.

Gdy zaczynaliśmy kilka lat temu, byliśmy bandą egoistycznych dzieciaków, którym ambicja przesłaniała rzeczywistość. Mieliśmy się za królów życia, którym należy się wszystko co najlepsze, a kiedy dostaliśmy się do zespołu Petera, który postanowił kontynuować swoją wielką karierę w Polsce, całkiem nam odbiło. Małpi rozum – to stwierdzenie, które świetnie pasowało do tego, co się z nami wtedy działo. Praca z Peterem zrobiła z nas zapatrzonych w siebie narcyzów, przekonanych, że wszystko się nam należy. Razem z: Jamesem, Marcusem i Gabrielem oraz Wiktorią tworzyliśmy grupę, której szef był na szczycie i liczyliśmy, że znajdziemy się tam razem z nim niemal natychmiast. Tak się stało, ale nie bez wysiłku. Byliśmy zaczątkiem czegoś, co stanowiło ewenement na skalę światową, bo nigdzie indziej nie było zespołu, który działał równolegle z głównym baletem narodowym przy jednym teatrze, wzajemnie się uzupełniając.

Co roku spektakle Petera zbierały najlepsze recenzje światowych sław baletu, teatru i dziedzin pokrewnych. Stawiano nas za wzór umiejętnego połączenia klasyki z nowoczesnością, elegancji ze swobodą, techniki z improwizacją i teatru z prawdziwym życiem. Peter był pełen pomysłów, nie stronił od nowości i technicznych nowinek. Łączył balet z tańcem współczesnym, wplatał mody i elementy etniczne, sięgał do możliwości telewizji i efektów specjalnych, korzystał z usług projektantów mody i wnętrz, sprowadzał specjalistów z dziedzin, o których nigdy nie pomyślelibyśmy, że mogą mieć cokolwiek wspólnego z tańcem.

Czuliśmy się ważni, pławiliśmy się w swojej doskonałości, aż nasze zadufanie stało się widoczne na zewnątrz i Peter musiał ustawić nas do pionu. Wymagał od nas nie tylko perfekcji w pracy, ale także wzajemnego zrozumienia i wsparcia, nie tolerował przy tym niezdrowej rywalizacji ani wywyższania się. Dość szybko zrobił z nas rodzinę, bez której nie wyobrażaliśmy sobie życia. Mimo różnic w charakterach, zwyczajach i języku, trzymaliśmy się razem, a spektakle, które wspólnie tworzyliśmy były jak historia naszego życia. Taniec stał się w pełni naszym życiem.

Każdy spektakl Petera był wyjątkowy i zdobywał najlepsze recenzje, jednak ten kończący sezon 2019/2020 to prawdziwy majstersztyk. I czułbym jedynie dumę i satysfakcję gdyby nie to, co działo się przez ostatnie miesiące oraz wydarzenie sprzed chwili.

– Nie wiem, co się stało – powiedział Marcus, popijając wodę.

– Nic się nie stało – wtrącił po angielsku James, zalegając na sofie pod ścianą. – Adam ma rację. Stchórzył.

James był klasycznym Amerykaninem podchodzącym do wszystkiego z entuzjazmem, ale i mówiącym to, czego inni nie chcieli bądź bali się powiedzieć. Co prawda bariera językowa bywała dla niego ciężka do przeskoczenia, ale radził sobie. Rozumiał polski, ale ciężko było mu w tym języku mówić. Nasze dyskusje z boku wyglądały komicznie, bo James odpowiadał po angielsku na pytania zadane po polsku albo wtrącał amerykańskie zwroty w polskich zdaniach.

– Gdzie on w ogóle jest? – zapytałem.

– Odbiera nagrodę od Gośki? – zaśmiał się Marcus.

– Tough girl! – stwierdził James, grzebiąc w telefonie.

Powiedzenie o Gośce, że to silna dziewczyna to duże niedopowiedzenie. Ona była niczym biblijna skała, bo tylko taka miała szansę zapanować nad trudnym charakterem naszego Gabriela.

Uśmiechnąwszy się pod nosem, podszedłem do swojego stanowiska przy lustrze i rozpocząłem żmudny proces usuwania makijażu. Nie cierpiałem tego badziewia, nigdy się do niego nie przyzwyczaiłem i nie zamierzałem tego czynić. W całym moim tanecznym życiu makijaż był tym, czego nienawidziłem i gdyby tylko było to możliwe, to unikałbym go, tak jak unikałem makijażystki Julii, która nie dawała się zwieść i zawsze odnajdowała mnie w odmętach teatralnych kulis i zaciągała do charakteryzatorni. Rajtuzy i białe trykoty nie stanowiły problemu, makijaż to była dla mnie istna udręka. Tak bardzo trzymałem się swojej niechęci do tej strony zawodu, że nie znałem nawet sposobów skutecznego usuwania tego syfu po przedstawieniu, bez konieczności szukania Julii po spektaklu celem pozbycia się charakteryzacji. Chłopaki nie mogli zrozumieć mojego uporu, zwłaszcza, że był to nieodzowny element każdego przedstawienia.

– Tyle zachodu, żeby rzucić kilka czułych słówek do mikrofonu? – zapytałem, rozpaczliwie szorując gębę nawilżającymi chusteczkami, jednak efekt był tragiczny. Wokół oczu rozmazane czarne kreski utworzyły nieregularne aureole, mazia z policzków zwałczyła się niczym źle położona szpachla, a farba z ust rozlała się, przywodząc mi na myśl wargi Wiktorii, gdy rzucałem się na jej pomalowane czerwienią usteczka, całując do utraty tchu. Jednym słowem wyglądałem jak zmęczony Joker.

– Dureń miał się oświadczyć – westchnął Marcus. – Ale widocznie strach go obleciał.

Od kilku tygodni Gabriel szykował się na ten dzień. Numer, który wywinął Gośce był w mojej ocenie niewybaczalny, a jednak ona dała mu szansę. Później wszyscy modliliśmy się, aby Gabrielowi udało się wrócić i zrobiliśmy wszystko, by pomóc Gośce sprowadzić go ponownie do zespołu. Wszystko szło świetnie, aż do dziś. Peter oddał Gabrielowi swoją chwilę sławy, a ten ją zamienił na ckliwe wyznanie, z którego niewiele wynikało. Miał się oświadczyć, a tymczasem zrejterował. Dureń.

– Gdybym ja dostał taką okazję, to bym jej nie zmarnował.

Słowa poleciały ze mnie zbyt szybko, i dopiero po chwili zorientowałem się, że to, co miało zostać w mojej głowie, wydostało się na zewnątrz i teraz wszyscy obecni w garderobie analizują usłyszane rewelacje. Próbowałem zatrzeć wrażenie szorując dalej gębę, ale na niewiele się to zdało.

– To już ten etap z Wiktorią? – zdziwił się James, siadając nagle wyprostowany na sofie.

Patrzyłem dłuższą chwilę na zdziwione twarze chłopaków odbijające się w lustrze i szukałem sposobu na wyratowanie tej sytuacji. Spotykaliśmy się z Wiktorią zaledwie od kilku miesięcy, ale ja kochałem się w niej od wielu lat. Może dla mnie to już był ten etap, biorąc pod uwagę miniony czas, ale dla niej raczej nie. Poza tym, co ja w ogóle wygadywałem?

– Zapomnijcie – jęknąłem wreszcie.

– Chyba śnisz – zaśmiał się Marcus. – To dopiero nius!

Marcus był w naszej paczce specjalistą od dogryzania, ale zwykle czepiał się Gabriela. Teraz istniało prawdopodobieństwo, że oberwie się także mnie.

– Dajcie spokój – poprosiłem, szukając kolejnych nawilżających szmatek, aby doprowadzić się do porządku. Dlaczego nigdy nie zapytałem dziewczyn, jak usunąć tę makabrę z twarzy?

Moje męki przerwał Marcus, podając mi butelkę z jakąś mazią.

– Użyj tego – stwierdził. – Wyglądasz jak klaun po pogrzebie.

Patrzyłem na niego błagalnym wzrokiem, bo nie wiedziałem, co mam z tym zrobić.

– Nałóż tego trochę na wacik i pocieraj aż makijaż zejdzie – ulitował się nade mną. – Nie rozumiem, że po tylu latach wciąż nie masz o tym pojęcia – dodał rozbawiony.

Nagle drzwi do garderoby otworzyły się i wszedł Gabriel. Był blady jak trup i przestraszony, jakby zobaczył ducha tego trupa. Oparł się całym sobą o zamknięte drzwi i westchnął głęboko. Żaden z nas przez chwilę nic nie mówił. Gabriel patrzył nam po kolei w oczy i zsunął się po drzwiach, siadając na podłodze. Nigdy nie widziałem go w takim stanie.

– Kurwa mać – zaklął siarczyście. – Jaki ze mnie tchórz!

– No! – zadrwił Marcus.

Zawsze był bezpośredni, ale w mojej ocenie w tym momencie nieco przesadził. Gabriel widocznie sam wiedział, że zmarnował świetną okazję, nie trzeba mu było jeszcze dopiekać. Ale Marcus się dopiero rozkręcał.

– Patałach z ciebie! – szydził. – Tyle przygotowań, abyś przedstawił Gośce szkolną scenkę rodzajową? Masz jeszcze jaja, czy może podczas zabiegu ci je rozgotowali?

Gabriel spojrzał złowrogo na Marcusa, James parsknął śmiechem, za nim ja nie wytrzymałem, a ostatecznie śmiech naszej czwórki wypełnił całe pomieszczenie.

– Wy mi lepiej powiedzcie, jak to naprawić – stwierdził Gabriel nagle poważniejąc.

– Tu nie ma nic do naprawienia – wzruszyłem ramionami. – Zmarnowałeś okazję życia, to teraz będziesz musiał zrobić to jak każdy normalny człowiek.

– Ty Joker, w filozofa się bawisz? – zapytał Gabriel wstając z podłogi.

– Więcej nie dam się złapać Julii – odpowiedziałem, pakując sobie do oka sporą porcję białej brei od Marcusa.

Pieczenie zmusiło mnie do zaprzestania czynności i puszczenia wiązanki na cały ten makijażowy idiotyzm.

– Adam ma rację – potwierdził mój wywód James. – Nie każdy ma do dyspozycji: teatr, scenę, artystów z najwyższej półki oraz tysięczną publiczność jako tło oświadczyn. Niektórzy robią to zwyczajnie na kolacji przy świecach, wycieczce do zoo, albo w trakcie nieziemsko podniecającego bzykania w przerwie meczu na stadionie narodowym.

Gabriel popatrzył na Jamesa z rozdziawioną japą, zresztą podobnie wyglądał Marcus, mnie daleko było do jakichkolwiek widocznych na twarzy emocji z powodu rozmazanej farby, ale w głębi byłem równie zaskoczony wywodem Jamesa.

– Czuję zmiany – westchnął po dłuższej chwili Marcus. – Duże zmiany.

– Dorastamy, panowie – stwierdził Gabriel z nagłą wesołością, gdy do garderoby wparowała Wiktoria.

James, który właśnie zdjął trykot i stał z ptakiem na wierzchu, omal nie wyłożył się jak długi, rzucając się po coś do okrycia.

– Cholera, kobieto, puka się! – wrzasnął, świecąc tyłkiem w jej kierunku.

Ale ona nawet na chłopaków nie spojrzała. Otaksowała przelotnie Gabriela i podeszła prosto do mnie.

Złożyła na moich rozmemłanych w trakcie demakijażu ustach niemal bolesny pocałunek i szepnęła.

– Wyżki za dwie minuty.

Obróciła się na pięcie i już jej nie było.

Oszołomiony patrzyłem chwilę na swoje odbicie w lustrze, przez moment oceniając szanse dokończenia demakijażu, ale stwierdziwszy, że to daremny trud zerwałem się i wybiegłem z garderoby, mając w całkowitym poważaniu zdegustowanych kolegów oraz to, że wciąż wyglądałem jak bohater horroru po ucieczce z kryjówki mordercy.

Teraz liczyła się dla mnie tylko Wiktoria.

Pędziłem zakulisowymi korytarzami jak na złamanie karku. Tym pocałunkiem Wiktoria wzbudziła we mnie pożądanie, które rosło z każdym kolejnym zakrętem i każdym schodkiem, które musiałem pokonać. Na wyżkach spotykaliśmy się często, ale w tym momencie czułem się bardziej podekscytowany niż zwykle. Może to wpływ emocjonalnego spektaklu, który właśnie był za nami, a może sprawy Gośki i Gabriela tak nas wszystkich nakręcały, jednego byłem pewien: cieszyłem się na to spotkanie jak dziecko. Wyżkami nazywaliśmy górną część scenografii, gdzie dostać się można było korytarzem zewnętrznym, lub po prowizorycznych schodach zmontowanych z elementów rusztowania. Nie było to bezpieczne miejsce na miłosne igraszki, ale dla wielu dość interesujące. Parokrotnie nakrywano tam migdalące się pary, aż wreszcie Peter dostał reprymendę od dyrektora, aby ukrócił ten proceder, bo jak stwierdził, nie zamierzał płacić odszkodowań za wypadki spowodowane rozwiązłością tancerzy. Podobno Peter skwitował ostrzeżenia Wólczyńskiego śmiechem i zapytał, czy podobne rozmowy przeprowadził także z kierownikiem zespołu głównego, opery i innych grup artystycznych działających w teatrze. Tak czy inaczej wspinałem się na górę nie mogąc opanować uśmiechu wywołanego ekscytacją.

Gdy wgramoliłem się wreszcie na górną platformę, Wiktoria stała do mnie tyłem. Usłyszała mnie, ale się nie obróciła tylko ruszyła przed siebie, w miejsce, gdzie platforma przylegała do ściany. Oparła dłonie o ścianę i czekała. Sukienka, którą narzuciła na siebie, ledwo zakrywała jej pośladki. Przyglądałem się jej pięknym, długim nogom z nieskrywanym zadowoleniem, gdy powiedziała:

– Chodź do mnie.

Więcej zachęty nie potrzebowałem. Podszedłem szybko, pogłaskałem jej cudowny tyłek, zsunąłem majtki i dotknąłem jej. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić Wiktoria wypchnęła mocniej pośladki przywierając do mnie.

– Szybciej – szepnęła. – Chcę ostro.

Przez moment przeleciało mi przez głowę, że coś jest nie tak, bo zachowanie Wiktorii nie było zwyczajne, ale jej zdecydowane ruchy nie pozwoliły mi na dalsze analizy. Moje ciało reagowało na nią jak dynamit na zapałki, więc każdy jej ruch przyprawiał mnie o kolejne dreszcze pożądania. Spełniłem jej życzenie i pieprzyłem ją mocno, gryząc w kark i dając jej to, czego oczekiwała. Po wszystkim przylgnąłem do niej całym sobą, całując jej odsłonięte ramiona i obejmując ją, gdy nagle jej ciało zaczęło drżeć. Wzdrygnąłem się i natychmiast odwróciłem ją do siebie. Widok zapłakanej twarzy był dla mnie niczym cios.

– Co się dzieje, kochanie? – spytałem, głaszcząc jej twarz.

Płakała jeszcze bardziej, więc zacząłem się zastanawiać, co spieprzyłem. Nic nie przychodziło mi do głowy, ale nie cierpiałem oglądać mojej Wiki w takim stanie.

– Wiktoria, błagam – prosiłem. – Powiedz mi, co się stało.

– Wyjeżdżam – wyłkała po chwili.

Zamrugałem kilkakrotnie. Miałem wrażenie, że platforma wyjeżdża mi spod nóg. Złapałem się myśli, że to jakiś zwykły wyjazd na wczasy, ot wakacje, odpoczynek, ale w głębi wiedziałem, że takie emocje nie towarzyszyłyby zwykłej informacji o wyjeździe w góry czy do Grecji.

– Nie rozumiem – stwierdziłem spokojnie, próbując za wszelką cenę ukryć zdenerwowanie. – Wyjeżdżasz? Gdzie?

Wiktoria utkwiła spojrzenie w stopach, więc wiedziałem, że to co chce mi powiedzieć, będzie jak cios.

I było.

– Do Nowego Jorku – powiedziała.

Poczułem jakbym połknął jakiś cholerny kamień. Nie spodziewałem się takiej informacji, a już na pewno nie teraz.

– O czym ty mówisz? – zapytałem cofnąwszy się nieco, próbując naciągnąć spodnie na goły tyłek. – Bo raczej nie o wakacjach, prawda? – walczyłem z pieprzonym trykotem, który za żadne skarby nie chciał współpracować z moją spoconą skórą.

Zmierzyłem ją wzrokiem. Stała kompletnie rozbita, wywołując we mnie jednocześnie chęć przytulenia jej, jak i dania kolejnego klapsa, tym razem bez podtekstu. Widziałem, że zbiera myśli i próbuje poskładać jakąś odpowiedź, ale mnie brakowało cierpliwości.

– Wiktoria? – ponagliłem, ujmując jej podbródek i unosząc do góry tak, aby na mnie spojrzała.

– Dostałam propozycję pracy w American Ballet Company – powiedziała. – Zaproponowali mi 120 000 dolarów rocznie oraz dwuletni kontrakt.

Miałem wrażenie, że kamień z żołądka ciągnie mnie w dół i zaraz polecę w przepaść bez dna. Nie mogłem zrozumieć, co się właściwie działo. Jeszcze kilka minut temu byłem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Miałem kobietę marzeń, karierę, której zazdrościł nam niemal każdy tancerz na świecie oraz mnóstwo planów, począwszy od tych wakacyjnych, aż po te, o których Wiktoria na razie miała nie wiedzieć. A teraz? Teraz wszystko się rozsypało. Nie mogłem oczywiście mieć do niej żalu, ani tym bardziej jej zabraniać, ale czułem się pominięty. A do tego dusiło mnie poczucie wykorzystania. Wybór chwili na poinformowanie mnie o wyjeździe był tak niewłaściwy, że mój spokój trafił szlag.

Wziąłem głęboki wdech, aby stłumić chęć wykrzyczenia tego, co krążyło mi po głowie. Chciałem jej zarzucić brak szczerości i zaufania, niedojrzałość i niepoważne traktowanie naszego związku. Czułem żal, czułem się oszukany i zdruzgotany.

– Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałem, opierając ręce o barierkę platformy.

– W przyszłym tygodniu.

Pochyliłem głowę niedowierzając w to, co słyszę. Miała wyjechać za kilka dni i trzymała mnie w niewiedzy? Nagle mnie olśniło. Musiałem wiedzieć jeszcze tylko jedno.

– Kiedy dostałaś propozycję? – spytałem, zerkając na nią przez ramię.

Patrzyła błagalnie tymi swoimi niebieskimi oczami, w których stanęły łzy.

– Przepraszam – szepnęła.

– Kiedy? – krzyknąłem, aż się wzdrygnęła.

– Dowiedziałam się w dniu wypadku Gabriela.

– Od listopada? – jęknąłem. – Cholera, Wiktoria. Tyle czasu nic mi nie powiedziałaś? Spędzaliśmy ze sobą całe dnie, okazji ci chyba nie brakowało?!

– Nie potrafiłam – podeszła do mnie i dotknęła mojego policzka.

Przymknąłem na chwilę oczy, ale zaraz się odsunąłem. Nie mogłem zostać tam ani sekundy dłużej, bo wściekłość była już o milimetry od wyrwania się na zewnątrz. Gdybym został, mógłbym powiedzieć coś, czego bym żałował, a tego na pewno nie chciałem. Odwróciłem się gwałtownie, próbując za wszelką cenę stłumić emocje i ruszyłem na dół. Do moich uszu dotarł jeszcze jej szloch, ale miałem to gdzieś.

Wiedziała tyle miesięcy, planowała wyjazd, zmianę całego swojego życia i nic mi nie powiedziała. Podjęła decyzję i nawet nie zamierzała jej ze mną rozważyć. Zwyczajnie nie brała mnie pod uwagę w swoich planach, ani naszego związku. Tyle lat czekałem na nią i byłem pewien, że gdybym wiedział o tej propozycji pewnie rozważałbym wyjazd razem z nią. Chciałem z nią być i żadne zrządzenie losu nie miało prawa zniszczyć tego, co nas łączyło. Żadne, poza samą Wiktorią. Ona podjęła decyzję za nas oboje.

Wróciłem do garderoby i ignorując chłopaków, spakowałem torbę, po czym wciąż mając na sobie trykot wybiegłem z teatru. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, z bezsilności miałem mdłości, a gardło zacisnęło mi się z żalu. W głowie miałem zamęt, ciało odmawiało mi posłuszeństwa, a serce… Nie miałem pojęcia, że pieprzona miłość może tak boleć.

Andżela

Wczoraj James wyjechał do Bostonu. Chciał odwiedzić rodzinę, której nie widział od ponad roku. Niemal do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy z nim nie polecieć, ale przeciągałam decyzję tak długo, że w końcu było za późno. W sumie odetchnęłam z ulgą, że decyzja jest już poza mną.

– Moja mama liczyła, że cię pozna, Andż – powiedział po angielsku James, gdy żegnaliśmy się na lotnisku.

Przebywał w Polsce już od ponad pięciu lat, ale jego polski wciąż kulał. Bardzo starał się mówić po polsku, ale praca z Peterem – rodakiem – ułatwiała mu znalezienie powodu, aby używać rodzimego języka. W spokojnych rozmowach sobie radził, ale gdy był zdenerwowany lub podekscytowany polskie słowa znikały z jego wypowiedzi jak zaczarowane. To, że użył angielskiego teraz było dla mnie sygnałem, że daleko mu do beztroski.

– Przepraszam – odparłam czując straszne wyrzuty sumienia. – Będzie inna okazja.

– Jasne – parsknął.

Nie wiem dlaczego, ale od razu zakiełkowała we mnie złość. Na niego? Na siebie? Na sytuację? Nie wiedziałam. Czułam, że zachowuję się źle, podczas gdy on starał się powściągać emocje. Może właśnie to mnie tak wkurzało? Może chciałam go sprowokować?

– Nie rób z tego tragedii – zganiłam go.

Westchnął ciężko.

– Możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? – zapytał.

– O co ci chodzi?

– Andżi, nie udawaj – powiedział spokojnym głosem. – Walczysz ze mną jakbym był twoim wrogiem.

– Nie wymyślaj – żachnęłam się.

– Powiedz mi czego oczekujesz – dotknął mojego policzka.

Jego dotyk był jak zwykle pełen ciepła, które od razu otoczyło mnie całą, niosąc ukojenie i spokój. Tylko James miał na mnie taki wpływ, dlatego wciąż walczyłam w głowie ze swoimi głupimi wymysłami.

– Wszystko dobrze, J. – szepnęłam. – Naprawdę. Może to zmęczenie.

James wypuścił głośno powietrze i pokiwał głową. Wiedziałam, że nie uwierzył moim zapewnieniom.

– Może te dwa tygodnie osobno dobrze nam zrobi – powiedział bardziej do siebie niż do mnie, chwyciwszy rączkę walizki.

Zignorowałam to.

– Pozdrów wszystkich – powiedziałam.

Nachylił się, aby mnie pocałować, a ja, nie wiedzieć czemu, odwróciłam głowę tak, że trafił w policzek. W jego oczach błysnął żal, ale szybko się zmitygował i uśmiechnął. Odpowiedziałam mu raczej grymasem niż uśmiechem.

Patrzyłam na jego znikającą w tłumie sylwetkę, mając przeczucie, że moje życie wkrótce się zmieni.

* * *

Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Mój związek z Jamesem był zwyczajnie dziwny. Niby iskrzyło, niby było nam dobrze, ale ja wciąż czułam, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Gdy analizowałam wszystko, nie byłam w stanie wyłapać tego czegoś, co sprawiało, że czułam jakiś niedosyt. Czy to spokojny charakter Jamesa mnie tak wkurzał? Jego brak chęci życia na krawędzi, spontaniczności i żywiołowego wyrażania emocji?

Gośka twierdziła, że przeciwieństwa się przyciągają. I tak było. Na początku. Wtedy, gdy byliśmy siebie ciekawi, gdy mieliśmy dużo sobie do powiedzenia, gdy staraliśmy się odgadywać nasze pragnienia i emocje. Potem odkryłam, że J. jest domatorem, uwielbia oglądać filmy w domu i jest tak słodko romantyczny, że czasami zbierało mnie na mdłości. Tak, popieprzyło mnie do reszty! Bo jaka dziewczyna nie chciałaby słuchać komplementów nawet wtedy, gdy cuchnie po wielogodzinnym treningu, a jej włosy sterczą na wszystkie strony, odwracając uwagę od czerwonej ze zmęczenia twarzy? Albo kto nie chciałby spędzić wieczoru na przytulaniu lub spacerować za rękę po Starym Mieście? Odpowiedź jest prosta: każda by tego chciała! Każda, tylko nie ja! Ja, Andżela Piekut byłam inna. Byłam: szalona, wyzwolona, nieujarzmiona i żądna przygód. Uwielbiałam ryzyko, uwielbiałam zmęczenie, kochałam ruch i zabawę. Nie potrafiłam zagrzać miejsca przy facecie dłużej niż kilka tygodni. J. był wyjątkiem. Swoją cierpliwością i powściągliwością doprowadził do tego, że to ja latałam za nim.

Półtora roku wcześniej

Miłość to zapach jego ciała, który niezmiennie wywołuje we mnie dreszcze.

Siła jego ramion broniąca mnie przed wszystkim co złe.

Ciepło miłości w spojrzeniu rozgrzewające moją duszę.

Paula Nowicka z asha reads

Andżela

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
CZĘŚĆ PIERWSZA
Prolog. Adam
Andżela
Andżela
Wiktoria
Adam
Wiktoria
CZĘŚĆ DRUGA
Adam
Wiktoria
James
Wiktoria
Andżela
James
Wiktoria
Adam
James
Andżela
Adam
Wiktoria
Adam

Duety

Seria:

Tancerze

Copyright © Adela D. Zalewska

Wszelkie prawa zastrzeżone

Górki 2021

Redakcja: Dudziuk & Przyjaciele

Korekta: Joanna Węglarska-Struczko

Redakcja techniczna: A.Z. Co.

Przygotowanie okładki: A.Z Co.

FB: Adela Zalewska

Dystrybucja: Adela D. Zalewska

ISBN 978-83-958795-3-1