Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Po prawie trzydziestu latach od brutalnego zamordowania 19-letniej Lucyny na jej grobie pojawia się bukiet świeżych frezji. Matka dziewczyny twierdzi, że ktoś zrobił to celowo, co więcej – wiedział, że to ulubione kwiaty Luśki. Kobieta jest przekonana, że morderca żyje i w ten sposób daje o sobie znać.
Sprawa trafia do sekcji „archiwum x”, którą prowadzą Klara Majewska i Antoni Praszyński.
Czy uda się rozwikłać zagadkę sprzed lat? Co tak naprawdę stało się z Lucyną i kto położył frezje na jej grobie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 142
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Michał siedział przy stole w kuchni z niewyraźnym uśmiechem i z trudem przełykał kolejny talerz zupy ogórkowej. Już ponad godzinę czekał na Lucynę, z którą umówił się u niej w domu. Ale mama dziewczyny, Iwona Zduńska, tylko zerkała na zegarek i bezradnie rozkładała ręce. Miała na sobie niebieski fartuch z kieszonką, w której siedział chomik. Wyglądało to zabawnie, ale tym razem Michałowi nie było do śmiechu.
– No ja nie wiem, gdzie ją poniosło. Powiedziała, że będzie koło szóstej, tak? – upewniła się Iwona, patrząc na Michała.
Chłopak pokiwał głową. Za trzy godziny odchodził ostatni pociąg do Poznania, a zatem nie zostało mu zbyt wiele czasu. Gdzie ona jest?
– Może poszła do jakiejś koleżanki i się zasiedziała? – podsunął rozwiązanie, ale Zduńska tylko wzruszyła ramionami.
– Chyba nie, skoro byliście umówieni. Ale licho ją tam wie, może i faktycznie u którejś utknęła. Zjedz jeszcze zupy, bo ci wystygnie. Ja też miałam za chwilę wychodzić, ale poczekam tu z tobą.
Michał posłusznie włożył łyżkę do talerza, chociaż zupełnie nie miał apetytu. Czuł się tak, jakby coś ściskało mu żołądek, chociaż nie rozumiał dlaczego. Już tak bywało czasami, że Lucyna się spóźniała, tyle że nigdy aż tak bardzo. Raz uciekł jej autobus, a innym razem pomagała starszej pani zanieść zakupy do mieszkania. Dlaczego zatem teraz odczuwał dziwny niepokój? Otrząsnął się, jakby próbował strzepnąć z siebie głupie myśli. Zerknął na cztery frezje, które przywiózł Luśce, jej mama wstawiła je do białego wazonu w niebieskie róże.
Zaraz przyjdzie.
Na pewno wkrótce się zjawi.
Wokół jego nóg podskakiwał pies Lucyny, Krokus, trzyletni jamnik szorstkowłosy.
Kiedy jednak Luśka nie stawiła się w ciągu kolejnej godziny, uśmiechnął się z przymusem do Iwony i powiedział, że musi się zbierać na dworzec.
Spojrzała na niego jakoś tak nieprzytomnie i szybko pokiwała głową.
– Gdzie ona może być? – spytała, wyglądając przez okno.
Michał ponownie usiadł na krześle. Jeszcze trochę mógł zaczekać.
– Ja jednak z panią zostanę, dobrze? Posiedzimy razem. Chyba że pani musi wyjść…
Iwona Zduńska machnęła ręką.
– Nie, to nie takie ważne… – Widać było, że z każdą kolejną minutą jest coraz bardziej zdenerwowana. Kiedy zadzwonił telefon, gwałtownym ruchem podniosła słuchawkę, by po chwili szybko odpowiedzieć: – Niestety dzisiaj nie dam rady. Przepraszam.
Lucyna nie zjawiła się w domu do godziny dwudziestej drugiej i wtedy matka postanowiła pojechać na policję. Michał zadzwonił do rodziców i powiedział, że zostaje na noc.
– To do niej niepodobne, gdyby miała coś ważnego do zrobienia, dałaby znać – powtarzała Zduńska, nerwowo skubiąc mankiet popielatej bluzki.
– Pojadę z panią – zaoferował chłopak.
To były chyba najgorsze dwie godziny w życiu ich obojga. Policja wprawdzie przyjęła zgłoszenie, chociaż bez przekonania. Ostatecznie Lucyna miała dziewiętnaście lat, była pełnoletnia, zatem nie dało się tej sprawy potraktować jako zaginięcie dziecka. Iwona Zduńska przekonywała jednak, że podobne sytuacje nigdy wcześniej się nie zdarzały. Że nawet jeżeli Luśka się spóźniała, to zazwyczaj był to kilkunastominutowy poślizg, w każdej innej sytuacji dzwoniła i mówiła, że będzie później. Wiedziała, że matka może się denerwować.
– Była umówiona ze swoim chłopakiem, który nie mieszka tutaj, tylko dojeżdża pociągiem. Na pewno uszanowałaby to, że się dla niej pofatygował. Naprawdę tak ciężko to zrozumieć? – pytała coraz bardziej roztrzęsiona.
Policjant, który przyjął zgłoszenie, był tu nowy i chociaż wszystko skrupulatnie notował, to potem zadawał mnóstwo kretyńskich pytań, co w odczuciu Iwony niepotrzebne, a czas uciekał.
Kiedy zjawił się podkomisarz Bogdan Zalewski, którego znała, a on znał również Luśkę, w końcu postanowiono rozpocząć poszukiwania. Zaczęto od przeczesania niewielkiego lasu, który rósł niedaleko domu obu kobiet. W tym czasie Iwona obdzwoniła i obeszła wszystkich znajomych Luśki, ale każdy tylko bezradnie rozkładał ręce. Ostatnią osobą, która widziała Lucynę, okazała się Monika, jej serdeczna przyjaciółka. Dziewczyny spotkały się tego dnia około godziny siedemnastej.
– Chciała ode mnie pożyczyć sukienkę, przymierzyła kilka, w końcu wybrała taką zieloną i powiedziała, że idzie do domu. Nie mam pojęcia, dlaczego nie wróciła – mówiła Monika, żałując, że nie może bardziej pomóc.
– Nic nie wspomniała, że jesteście umówione – zdenerwowała się matka.
– To było na spontana. Luśka wpadła tylko po ciuchy.
Całonocne poszukiwania okazały się bezowocne, Lucyny nigdzie nie było i nikt nie potrafił powiedzieć, co się z nią mogło stać.
– Zaczniemy znowu szukać rano. – Zalewski próbował uspokoić Zduńską. – Może jednak gdzieś zabalowała, co?
Kobieta nie odpowiedziała.
Przez całą noc nie zmrużyła oka, podobnie jak Michał. Razem próbowali cokolwiek ustalić. Dopiero nad ranem chłopak zdrzemnął się w dużym pokoju na kanapie, a matka dziewczyny postanowiła raz jeszcze pójść do lasu, by szukać swojego dziecka. Wzięła ze sobą Krokusa.
Był czwartek, godzina czwarta trzydzieści sześć, dwudziesty piąty maja dziewięćdziesiątego piątego roku. Wniebowstąpienie Pańskie. Kiedy Iwona Zduńska weszła w młody zagajnik, pies nagle zaczął ujadać, a ona zobaczyła postać, która na jej widok wydała z siebie dziwny dźwięk, a następnie zaczęła uciekać. Było jeszcze szaro, nie mogła zatem dojrzeć szczegółów.
– Hej! Stój! Kim jesteś?! – krzyczała kobieta, a potem próbowała dogonić mężczyznę. Bezskutecznie. Po niedługim czasie zupełnie straciła go z oczu.
Cały czas słyszała jednak w głowie ten charakterystyczny dźwięk, coś w rodzaju bełkotu, jakby ta postać nie potrafiła się normalnie wysłowić. Była coraz bardziej przerażona, a jej serce biło jak oszalałe.
– Luśka, gdzie ty, na Boga, jesteś?
Szła wolno, ostrożnie, uważając na każdy krok. Wpatrywała się z napięciem w ściółkę. Słońce prześwitywało przez gałęzie drzew, a ptaki zdawały się niemal krzyczeć. Iwona poruszała się jak w transie, miała wrażenie, że idzie znacznie wolniej niż zwykle, a nogi grzęzną jej w błocie. Krokus za to zdawał się coraz bardziej nerwowy, w końcu znowu zaczął szczekać i odbiegł na prawo. Iwona ruszyła za nim i wtedy zobaczyła rower Luśki porzucony w krzakach. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Wiedziała już, że stało się coś złego, coś, co wszystko zmieni.
Nieodwracalne zło.
Pół godziny później natrafiła na ciało córki. Krokus znalazł ją jako pierwszy i położył się u jej nóg. Lucyna miała ściągnięte spodnie i opuszczaną do połowy kolan bieliznę. W ręku trzymała strzęp zielonego materiału, prawdopodobnie z sukienki, o której wcześniej wspominała Monika. Leżała twarzą do ziemi. Iwona podbiegła do niej i chwyciła w ramiona, wyjąc jak ranne zwierzę. Dostrzegła rozpiętą bluzkę i ślady krwi na policzku, a na szyi ciemne pręgi. Oczy dziewczyny patrzyły przed siebie, ale niczego już nie widziały.
Na podstawie oględzin patologa ustalono, iż zgon Lucyny Zduńskiej miał miejsce kilka godzin wcześniej. Śmierć nastąpiła przez uduszenie, ale najpierw dziewczyna została najprawdopodobniej zgwałcona. Później tę hipotezę odrzucono. Sprawcy nigdy nie udało się ująć, ale Iwona Zduńska przysięgła sobie, że będzie żyła tak długo, aż pozna prawdę.
Podkomisarz Bogdan Zalewski wspierał ją, jak mógł, poruszył niebo i ziemię, ale bezskutecznie. Gdy w dwa tysiące siódmym zmarł na zawał, Iwona pomyślała, że teraz nie ma już nikogo, kto będzie próbował jej pomóc.
A jednak prawie trzydzieści lat po śmierci córki pojawiła się na poznańskiej komendzie i chciała koniecznie rozmawiać z kimś, kto zajmował się zbrodniami sprzed lat. W ten sposób trafiła na Klarę i Antoniego.
Rozdział
1
Iwona Zduńska dobiegała osiemdziesiątki, ale nadal dobrze się trzymała. Chodziła zdecydowanym, pewnym krokiem, a chociaż jej twarz pokrywała siatka zmarszczek, to jednak nie sprawiała wrażenia zmęczonej życiem staruszki. Wręcz przeciwnie. Jej oczy w dalszym ciągu błyszczały, a ruchy zdawały się dynamiczne. Kiedy opowiadała o swojej zamordowanej przed prawie trzydziestu laty córce, cały czas nerwowo gestykulowała i zakładała za ucho opadający kosmyk siwych włosów. Poprosiła też o szklankę wody, a następnie opróżniła ją niemal jednym haustem.
– Owszem, zajmujemy się zbrodniami, do których doszło kilkadziesiąt lat temu, ale nie bardzo rozumiemy, dlaczego pani teraz z tym przychodzi – powiedziała ostrożnie Klara, kiedy już wysłuchała historii o zamordowanej Lucynie Zduńskiej.
Starsza kobieta wyciągnęła chusteczkę z torebki i głośno wytarła nos.
– Na jej grobie pojawiły się świeże kwiaty. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jestem jedyną osobą, która o to dba. Czasem też zjawia się Michał, dawny chłopak mojej córki, ale to bardzo rzadko. Mieszka za granicą, w Londynie, i w Polsce bywa raz, dwa razy w roku. Zawsze kiedy przyjeżdża, najpierw przychodzi do mnie, chwilę rozmawiamy, a potem razem idziemy na cmentarz. Wiem z całą pewnością, że te kwiaty nie są od niego. Nikt nigdy wcześniej ich tam nie kładł. Oprócz mnie. Dlaczego więc właśnie teraz? – Powiodła po nich bladoniebieskim wzrokiem.
Klara i Antoni spojrzeli po sobie. To nie musiało nic znaczyć, chociaż wiedzieli, że tego typu sytuacje nie biorą się tak zupełnie z niczego.
– A może to jednak ktoś z rodziny? – zasugerował Antoni.
Iwona Zduńska przecząco pokręciła głową.
– Ja rozumiem, że dla was to brzmi absurdalnie, ale wiem, co mówię. Lucynkę wychowywałam samotnie, jej ojciec zmarł, kiedy była małym dzieckiem. Tak naprawdę nie miałam żadnej rodziny, bo sama pochodzę z domu dziecka. Mój mąż wcześnie stracił rodziców, a zatem Luśka nie znała nawet dziadków. Mam tylko kuzynkę, ale rzadko z nią rozmawiam i prawie się nie widujemy. Poza tym ona mieszka pod Warszawą. Gdyby chciała mnie odwiedzić albo pojechać na grób Luśki, to zrobiłybyśmy to razem, jestem pewna. Powtarzam raz jeszcze, nie ma takiej możliwości, żeby te kwiaty przyniósł ktoś, kogo znam.
– Może to przypadek? – zastanawiała się Klara. – Ktoś tamtędy przechodził i w taki sposób zapragnął upamiętnić śmierć młodej dziewczyny?
– Bzdura – orzekła starsza pani zaciętym głosem. – Poza tym to nie wszystko. To nie były jakieś tam kwiaty, tylko frezje, które moja córka kochała najbardziej na świecie. Powiedziała mi kiedyś, że jak skończy chemię, to wymyśli frezjowy zapach perfum i one będą znane na całym świecie. Bardziej nawet niż Chanel numer pięć – dodała ze smutnym uśmiechem.
– To dość popularne kwiaty – wtrąciła nieśmiało Klara.
– Ale nie na grobach – weszła jej w słowo Zduńska. – Na groby przynosi się tradycyjne wiązanki, chryzantemy, astry, a latem choćby róże. Frezje rzadko się widuje, wiem, co mówię. Może się mylę, ale intuicja podpowiada mi, że ktoś położył tam ten bukiet nie bez powodu. Czy istnieje szansa, żebyście wrócili do tej sprawy? Ja wam we wszystkim pomogę. W końcu to ja ją znalazłam. – Spuściła głowę.
Klara się zamyśliła. To nie był pierwszy przypadek, kiedy przychodzili do nich rodzice zamordowanych dzieci lub byli kochankowie, którzy z różnych powodów uważali, że sprawę morderstwa sprzed lat da się wciąż wyjaśnić. Bo ktoś gdzieś zobaczył osobę podobną do zamordowanej, bo przeczytał o tym, że najnowsze techniki pozwalają wykryć zbrodnie nawet sprzed kilku dekad, bo coś im się nagle przypomniało. Czasami były to ślepe zaułki, które donikąd nie prowadziły, ale niekiedy faktycznie udało się odkopać coś, co wydawało się, że zostało już na zawsze pogrzebane. Klara wierzyła w intuicję, wierzyła w podszepty podświadomości, bo wielokrotnie się przekonała, że wystarczy minimalny punkt zaczepienia, żeby można było ruszyć dalej. Spojrzała teraz na Antoniego i kiwnęła głową.
– Obiecuję, że zajrzymy do akt i spróbujemy zrobić, co w naszej mocy. Czy w dziewięćdziesiątym piątym roku, kiedy zginęła pani córka, policja kogoś podejrzewała?
Iwona Zduńska smutno się uśmiechnęła.
– Tak, ale wszystkie te osoby miały niepodważalne alibi. Część z nich już nie żyje, dlatego nie wiem, czy to mógłby być jakiś trop. Bardzo pomagał mi wtedy podkomisarz Zalewski, ale jego też już nie ma.
– A pani? – wtrącił nagle Antoni. – Czy pani miała jakieś swoje typy?
Zduńska dotknęła dłońmi rozpalonego czoła.
Nadal je miała. A w zasadzie jeden. Tyle że nie znalazła na to żadnych dowodów, nic, czego mogłaby się chwycić. Śledziła go nawet, próbowała sama się czegoś dowiedzieć, ale wszystko na nic.
– Możliwe i dlatego będę wam pomagać, na ile mogę. Tylko go złapcie. – Spojrzała na nich błagalnym wzrokiem.
Rozdział
2
Klara Majewska od świtu siedziała nad aktami, które przyniosła jej Kaśka. Przyjechała do pracy dużo wcześniej, w komendzie nie było jeszcze nikogo. Wysłała Antoniemu wiadomość, że chce przyjrzeć się tej sprawie, zanim podejmie ostateczną decyzję.
„Będę za godzinę”, odpisał.
Klara nalała kawy do kubka, skrzywiła się, bo niestety skończył się cukier, i zaczęła przeglądać dokumenty.
Lucyna Zduńska rok przed zaginięciem i tragiczną śmiercią ukończyła liceum. Chciała się dostać na studia chemiczne, ale za pierwszym razem oblała egzamin. Brała korepetycje, żeby spróbować ponownie.
Jej chłopak był studentem pierwszego roku politechniki poznańskiej. Pochodzili z tej samej niewielkiej miejscowości koło Gniezna, a w samym Gnieźnie ukończyli liceum.
Lucynę faktycznie znalazła matka, która dwudziestego piątego maja dziewięćdziesiątego piątego roku, we wczesnych godzinach porannych, wybrała się do lasu, żeby dalej szukać córki. Zabrała ze sobą psa rasy jamnik. I tak naprawdę to dzięki niemu odnalazła swoje dziecko. Najpierw pies nerwowo zaszczekał i dokładnie w tym momencie Iwona zauważyła postać, która poderwała się z ziemi i zaczęła uciekać. Nie dogoniła tej osoby, co zeznała podczas śledztwa. Później jamnik zaczął piszczeć, skamleć i drapać ściółkę kilkanaście metrów od skraju lasu, w mieszanej liściasto-iglastej drągowinie. Zduńska od razu rozpoznała czerwoną bluzkę, w którą tego dnia ubrana była jej córka. Dziewczyna leżała twarzą do ziemi, na głowie miała ślady uderzenia czymś ciężkim, a spodnie i bieliznę opuszczone do kolan. Padła ofiarą przemocy, zgon nastąpił w wyniku uduszenia.
Policja przeprowadziła szczegółowe dochodzenie, przepytano większość mieszkańców niewielkiej miejscowości pod Gnieznem, w której żyła Lucyna Zduńska, ale niewiele ustalono. Nikt nie zauważył niczego podejrzanego, nikt też niczego nie słyszał.
Monika, przyjaciółka denatki, była ostatnią osobą, która ją tego dnia widziała. Dziewczyny spotkały się o siedemnastej i spędziły ze sobą mniej więcej godzinę. W tym czasie Lucyna wybrała sukienkę, którą wzięła ze sobą, gdy wychodziła. Powiedziała, że wraca do siebie, ponieważ umówiła się ze swoim chłopakiem Michałem Drawskim.
Jego również przesłuchano, ale bardzo szybko odrzucono jako ewentualnego podejrzanego. Alibi Michała nie sposób podważyć. Całe popołudnie i wieczór spędził w domu Lucyny Zduńskiej, czekając na nią razem z jej matką. Chłopak był roztrzęsiony, trudno było z nim rozmawiać, w końcu podano mu silne leki uspokajające. Około godziny jedenastej przyjechali po niego rodzice i zabrali do siebie.
Przesłuchano kilkadziesiąt osób, z czego kilkanaście wytypowano na ewentualnych podejrzanych, ale wszystkich z podejrzeń oczyszczono, a śledczym nie udało się niczego ustalić.
Lekarz medycyny sądowej stwierdził, że Lucyna nie padła ofiarą czynności seksualnych, nie wykryto bowiem żadnych śladów spermy, niczego, co wskazywałoby na gwałt. Na ciele dziewczyny znaleziono wprawdzie krew, ale należała ona do denatki, z kolei próbki DNA spod jej paznokci nie pokrywały się z tymi pobranymi od ewentualnych podejrzanych.
Na miejscu zbrodni przeprowadzono dokładne oględziny i zabezpieczono ślady, niestety nie doprowadziły one do ujęcia przestępcy.
Jednym z podejrzanych był miejscowy niemowa, który od zawsze zaczepiał młode dziewczyny. Mężczyznę przesłuchano, ale z braku dowodów musiano porzucić i ten trop. Jego rodzice bowiem zaświadczyli, że w dniu morderstwa przez cały czas przebywał z nimi w domu i nigdzie nie wychodził.
Po dwóch latach sprawa została umorzona ze względu na niewykrycie sprawcy zabójstwa, a motywu zbrodni nie ustalono. Podkomisarz Bogdan Zalewski z racji tego, że znał rodzinę zamordowanej, zajmował się tą sprawą dłużej, już na własną rękę, niestety bezskutecznie.
Klara podniosła głowę. Była to kolejna zbrodnia, której nie udało się rozwiązać i która najwyraźniej miała swój dalszy ciąg. Coś jej mówiło, że frezje znalezione przez matkę dziewczyny na grobie faktycznie nie pojawiły się tam przypadkowo. Pytanie tylko, czy przyniósł je morderca, czy zupełnie ktoś inny. Ktoś, kto jednak miał związek z tą sprawą, ale z jakiegoś powodu nie mógł o niej mówić.
Kiedy Antoni Praszyński przyjechał do komendy, Klara podała mu akta i w skrócie opisała, co się w nich znajduje.
– I co o tym myślisz? – Antoni spojrzał na nią pytająco.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, ale coś mi mówi, że w tej sprawie może faktycznie coś jeszcze być.
– Frezje? – odgadł Antoni.
Skinęła głową.
– Kobieta ma rację. To nie są kwiaty, które zazwyczaj kładzie się na grobach. Ktoś wiedział, że Lucyna Zduńska je lubiła. Zaczęłabym od jej byłego chłopaka, bo w dalszym ciągu wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, że to on je przyniósł. No chyba że potwierdzimy, iż w tym czasie przebywał w Londynie.
– Mógł kogoś poprosić – zauważył przytomnie Antoni.
Klara pstryknęła palcami.
– Bierzemy to?
– Ufam twojej intuicji. – Ukłonił się jej i puścił oko.
Kilka dni później mieli już listę osób, które postanowili po raz kolejny przepytać. Niestety większość podejrzanych, wytypowanych w dziewięćdziesiątym piątym, już nie żyła, ale w dalszym ciągu dysponowali kilkoma nazwiskami, które ewentualnie mogłyby się do czegoś przydać.
Postanowili zacząć od Michała Drawskiego. Klara zadzwoniła do niego jeszcze tego samego dnia.
– Sprawa Lucyny? – wyszeptał do telefonu, kiedy się przedstawiła i podała powód, dlaczego się z nim kontaktuje. – Ale czemu teraz?
– Jesteśmy z sekcji archiwum X i odkopujemy sprawy z przeszłości. Zwróciła się do nas matka zamordowanej, sugerując, że temat zabójstwa jej córki może mieć ciąg dalszy. Czy przebywał pan w ostatnim czasie w Polsce i czy odwiedził pan miejscowość, w której mieszka Iwona Zduńska, matka denatki? – spytała Klara.
Michał Drawski odchrząknął i odpowiedział zmienionym głosem:
– Tak, byłem tam trzy tygodnie temu, ale wyjątkowo nie pojechałem do pani Iwony. Przebywałem wyłącznie w Poznaniu.
– Czyli nie odwiedził pan grobu Lucyny Zduńskiej ani nie kupił kwiatów? – drążyła Klara.
Mężczyzna zaprzeczył.
– Na cmentarz zawsze jeździłam z mamą Luśki, nigdy sam. To jest taki nasz rytuał, ale tym razem nie udało mi się, miałem zbyt mało czasu. Przykro mi, ale bardziej nie mogę pomóc.
– Rozumiem, a kiedy będzie pan następnym razem w Polsce?
– Planowałem przyjechać z rodziną na Boże Narodzenie, gdzieś w połowie grudnia.
– Jeżeli będę miała wcześniej jakieś pytania, to chętnie połączę się z panem telefonicznie z możliwością użycia kamery – zaproponowała policjantka.
– Dobrze, ale dlaczego chce pani ze mną rozmawiać? – Mężczyzna miał coraz bardziej zdenerwowany głos, co nie uszło uwadze Klary.
– Ponieważ podjęliśmy decyzję o powrocie do tej sprawy, a pan jest jedną z nielicznych osób, które dokładnie pamiętają, co się wtedy wydarzyło.
– Tyle że ja byłem cały czas w domu z mamą Lucyny. Nie bardzo wiem, jak jeszcze miałbym pomóc. Wydaje mi się, że wtedy powiedziałem wszystko.
– No właśnie. – Klara się uśmiechnęła. – Wydaje się panu. I całkiem możliwe, że jednak mógł pan o czymś zapomnieć, przeoczyć jakiś szczegół, który może mieć istotne znaczenie. Proszę się nie denerwować, nie jest pan o nic podejrzany. Po prostu każda informacja, nawet najdrobniejsza, może okazać się kluczowa.
– Jasne – odparł. – Pozostaję zatem do państwa dyspozycji.
Majewska rozłączyła się i zerknęła na Antoniego.
– I co?
– Chcesz powiedzieć, że już go podejrzewasz? – Zaśmiał się. – Co prawda w wypadku takich zbrodni często stoi za nimi ktoś bliski, zwłaszcza partner, ale nie ulegajmy schematom. Skoro facet przez cały wieczór i popołudnie przebywał w domu matki zamordowanej, to raczej ma wyjątkowo mocne alibi.
– Chyba że zlecił to morderstwo – zastanowiła się Klara.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki