Kolęda na cztery ręce - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Kolęda na cztery ręce ebook i audiobook

Natasza Socha

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jedna nieprzemyślana decyzja może na zawsze odmienić nasz los. Boleśnie przekonała się o tym Maria, której urażona w młodości duma przekreśliła szansę na szczęście u boku ukochanego. Jesienią życia na swojej drodze spotyka Paulinę, dla której ostatni rok nie był sprzyjający. Po trudnym rozstaniu dziewczyna ma złamane serce, a do jej drzwi coraz częściej puka samotność. Teraz jeszcze zmuszona jest spędzać czas z dojrzałą podopieczną fundacji, w której pracuje, a przecież wcale nie przepada za starszymi ludźmi. Ten grudzień zapowiada się naprawdę fatalnie! Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Paulina odkrywa, że z Marią łączy ją o wiele więcej, niż mogła przypuszczać. Poznając historię nowej znajomej, zaczyna uświadamiać sobie, co tak naprawdę jest ważne. Czy dzięki temu uda jej się zawalczyć o życie, jakiego pragnie?

Natasza Socha, mistrzyni świątecznych opowieści, powraca z historią, która napawa nadzieją, radością oraz wiarą w przyszłość. I po raz kolejny udowadnia, że dobrzy ludzie są wokół nas – wystarczy się dobrze rozejrzeć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 278

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 56 min

Lektor: Lena Schimscheiner

Oceny
4,5 (182 oceny)
105
59
15
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ran11

Dobrze spędzony czas

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją pierwszej przeczytanej świątecznej książki w tym roku i oficjalnie otwieram sezon na Last Christmas! Nie wiem jak Wy, ale ja z pierwszym śniegiem całkowicie nastroiłam się świątecznie, a „Kolęda na cztery ręce” jeszcze bardziej mi w tym pomogła! ❄️„Kolęda na cztery ręce” to przepiękna i ciepła opowieść o międzypokoleniowej przyjaźni, która połączyła dwie całkiem odmienne dusze. Paulina jest młodą dziewczyną, która twardo stąpa po ziemi i po drodze zgubiła gdzieś „ducha świąt”. Dodatkowo aktualnie przeżywa rozstanie i jest przekonana, że wszystko dzieje się na przekór jej myśli. Pani Maria z kolei, to przeurocza staruszka, która stara się czerpać z życia pełnymi garściami i próbować coraz to nowszych form rozrywki. Jak możecie się domyślić z takiej znajomości wyniknie mnóstwo, zarówno zabawnych, kłopotliwych, jak i wzruszających sytuacji. ❄️Jestem zauroczona! To idealne słowo, które opisze mój stosunek do tej książki! Zarówno podczas lektury, jak i p...
20
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
10
Willaasia

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka, lekka, prosta a jednak pełna zwyczajnej mądrości życia. Tak łatwo czasami zapominamy o tym co wnajwazniejsze .
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry audiobook
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: DO­RO­TA WIERZ­BIC­KA
Re­dak­cja: DO­MI­NI­KA WRE­SI­ŁO
Ko­rek­ta: ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, EWA KO­CHA­NO­WICZ, AGNIESZ­KA STĘPLEW­SKA
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych oraz ilu­stra­cje: ALEK­SAN­DRA OGO­RZA­ŁEK
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘBUŚ
© Co­py­ri­ght by Na­ta­sza So­cha © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2022
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07807-5
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

To za­sta­na­wia­jące, że o wie­le ła­twiej jest po­pe­łnić głu­po­tę niż zro­bić coś do­bre­go. Zu­pe­łnie jak­by czło­wiek z za­ło­że­nia był zły i po­tra­fił tyl­ko psuć wszyst­ko, cze­go się do­tknie. Pau­li­na prze­ko­na­ła się o tym na wła­snej skó­rze, choć gdy­by ktoś na tym eta­pie ży­cia za­py­tał ją, czy jest zdol­na do po­pe­łnie­nia głup­stwa, pew­nie by go wy­śmia­ła. Była nor­mal­na, zwy­czaj­na. Może kie­dyś tro­chę się bun­to­wa­ła, ale wszyst­ko mie­ści­ło się w gra­ni­cach nor­my. Trud­no bo­wiem na­zwać tych kil­ka ta­tu­aży, kol­czy­ki w uszach i języ­ku ja­ki­mś wiel­kim bun­tem. Ot, po pro­stu – po­do­ba­ło jej się to, zwłasz­cza że nie po­do­ba­ło się ro­dzi­com.

Pro­blem Pau­li­ny po­le­gał na tym, że od pew­ne­go cza­su nie wie­dzia­ła, kim jest, kim chcia­ła­by być i jaki ma w ży­ciu cel. Czu­ła się wy­pło­wia­ła, tak jak­by nie za­wie­ra­ła w so­bie żad­nych ko­lo­rów, jak­by wszyst­ko było mdłe i roz­my­te. Winą za swo­je nie­po­wo­dze­nia obar­cza­ła cały świat. Uwa­ża­ła, że los się na nią uwzi­ął i dla­te­go nie przy­tra­fia jej się to, o czym ma­rzy. Tak było naj­pro­ściej. Cho­dzi­ła po świe­cie zgar­bio­na, ze wzro­kiem wbi­tym w zie­mię i po­nu­rą miną. Oschła i pe­łna pre­ten­sji.

– Jak le­zie? – sły­sza­ła nie­raz od za­gnie­wa­nych star­szych lu­dzi, na któ­rych cza­sem wpa­da­ła, bo nie mie­li na tyle re­flek­su, żeby w porę usu­nąć jej się z dro­gi.

Wzru­sza­ła wte­dy ra­mio­na­mi. Pod ko­niec ty­go­dnia wspo­mi­na­ła na­to­miast wszyst­kie nie­for­tun­ne sy­tu­acje, któ­re przy­da­rzy­ły jej się w ci­ągu ostat­nich dni.

Wdep­ni­ęcie w psią kupę.

Nie­smacz­na kawa ku­pio­na w dro­dze do pra­cy.

Deszcz, któ­ry ją za­sko­czył.

Star­sza ko­bie­ta, któ­ra po­gro­zi­ła jej la­ską.

Tym ra­zem jed­nak li­sta tych epi­zo­dów wzbo­ga­ci­ła się o coś znacz­nie gor­sze­go.

Nie­po­trzeb­nie dała się na­mó­wić na to wy­jście. Nie prze­pa­da­ła za po­dob­ny­mi im­pre­za­mi, gło­śną mu­zy­ką i idio­tycz­nym za­cho­wa­niem lu­dzi pod wpły­wem al­ko­ho­lu. Wo­la­ła ka­me­ral­ne im­pre­zy albo, dla od­mia­ny, kon­cer­ty roc­ko­we. Tym ra­zem jed­nak po­zwo­li­ła się wy­ci­ągnąć do mod­ne­go klu­bu na uro­dzi­ny Ka­śki, ko­le­żan­ki z pra­cy, a po­tem po­pi­ja­ła jed­ne­go drin­ka za dru­gim i przez wi­ęk­szo­ść cza­su była pew­na, że ogar­nia sy­tu­ację. Tyle że w ja­ki­mś mo­men­cie urwał jej się film i wszyst­ko, co było pó­źniej, dzia­ło się nie­ja­ko poza jej świa­do­mo­ścią. Tak na­praw­dę to, co zro­bi­ła, zo­ba­czy­ła do­pie­ro na fil­mi­ku, któ­ry od­two­rzył jej po­li­cjant.

Na­gra­nie z mo­ni­to­rin­gu miej­skie­go. Wi­dać na nim kom­plet­nie pi­ja­ną Pau­li­nę, któ­ra z gry­ma­sem wście­kło­ści na twa­rzy chwy­ta za ka­mień, a na­stęp­nie roz­bi­ja nim wi­try­nę. Na tym się jed­nak nie ko­ńczy. Na ko­lej­nym ujęciu Pau­li­na pa­ku­je się na po­dest wy­sta­wy, ści­ąga ze sto­jące­go ma­ne­ki­na po­ma­ra­ńczo­wą ma­ry­nar­kę i se­le­dy­no­we spodnie i pró­bu­je to wszyst­ko na sie­bie za­ło­żyć. Jest li­sto­pad, zim­no, mo­kro, ale jej naj­wy­ra­źniej to nie prze­szka­dza. Zdej­mu­je swo­je dżin­sy, kurt­kę i ko­szul­kę, rzu­ca je na zie­mię, a na­stęp­nie w po­śpie­chu za­kła­da ubra­nia z wy­sta­wy. Zu­pe­łnie jak­by na siłę chcia­ła stać się kimś in­nym, może ład­niej­szym, bar­dziej świa­to­wym.

– Spójrz­cie na mnie! Je­stem raj­skim pta­kiem w ma­ry­nar­ce Cha­nel i spodniach, chwi­la... – zer­ka na met­kę – Va­len­ti­no! Czy te­raz nie wy­glądam le­piej? Może wresz­cie ktoś mnie za­uwa­ży! Zresz­tą, co to w ogó­le za po­my­sł, żeby ma­ne­kin no­sił dro­ższe ciu­chy niż ja!

Wy­stęp prze­ry­wa przy­jazd ra­dio­wo­zu, pró­ba za­trzy­ma­nia Pau­li­ny, któ­ra ko­ńczy się szar­pa­ni­ną z po­li­cjant­ką. Że­nu­jące.

Kie­dy na­stęp­ne­go dnia Pau­li­na wy­trze­źwia­ła w po­li­cyj­nym aresz­cie i zo­ba­czy­ła na­gra­nie, po­czu­ła się jak sko­ńczo­na idiot­ka. Za­wsze wy­da­wa­ło jej się, że ta­kie wy­bry­ki to do­me­na głu­pich na­sto­la­tek, có­re­czek bo­ga­tych ro­dzi­ców, któ­rym prze­wró­ci­ło się w gło­wie i któ­re my­ślą, że wszyst­ko im wol­no. Ona mia­ła pra­wie trzy­dzie­ści lat, była do­ro­słą ko­bie­tą, a za­cho­wa­ła się po pro­stu kre­ty­ńsko. Do­sko­na­le wie­dzia­ła dla­cze­go. Ale prze­cież nie przy­zna się na ko­men­dzie, że przez zła­ma­ne ser­ce, nie­uda­ne ży­cie i pro­ble­my emo­cjo­nal­ne. Brzmia­ło me­lo­dra­ma­tycz­nie i po pro­stu ba­nal­nie. Ni­ko­go to dzi­siaj nie wzru­sza.

– Nie wiem, co mam po­wie­dzieć – mruk­nęła tyl­ko, pró­bu­jąc nie pa­trzeć w oczy po­li­cjan­to­wi, na któ­re­go ustach błąkał się sar­ka­stycz­ny uśmie­szek.

Pau­li­na oczy­wi­ście wie­dzia­ła, że zro­bi­ła coś głu­pie­go, ale to jesz­cze nie po­wód, żeby ja­kiś fa­cet się z niej na­bi­jał.

– W za­sa­dzie nic nie musi pani mó­wić, bo wszyst­ko jest na na­gra­niu – po­in­for­mo­wał ją spo­koj­nym to­nem po­li­cjant, cho­ciaż Pau­li­na mo­gła­by przy­si­ąc, że w jego gło­sie wy­czu­ła drwi­nę.

Spu­ści­ła wzrok i upo­rczy­wie pa­trzy­ła na swo­je buty, żeby się nie na­kręcać. Pró­bo­wa­ła głębo­ko od­dy­chać i nie zwra­cać uwa­gi na dud­ni­ące ser­ce. Zno­wu los pod­sta­wił jej nogę. I jak tu wie­rzyć w spra­wie­dli­wo­ść?

– Co te­raz? – spy­ta­ła tyl­ko.

– Kara za znisz­cze­nie cu­dze­go mie­nia oraz po­nie­sie­nie kosz­tów wy­bi­tej szy­by, uszko­dzo­ne­go ma­ne­ki­na i odzie­ży. Nie chcia­łbym pani mar­twić, ale gro­zi to po­zba­wie­niem wol­no­ści od trzech mie­si­ęcy do pi­ęciu lat.

Pau­li­na w ko­ńcu pod­nio­sła gło­wę i wbi­ła w nie­go zdu­mio­ne spoj­rze­nie.

– Ile? – pra­wie krzyk­nęła, oszo­ło­mio­na tym, co usły­sza­ła. – Ja ro­zu­miem, że po­stąpi­łam głu­pio, i oczy­wi­ście po­kry­ję wszyst­kie kosz­ty, ale chy­ba nie do­sta­nę pi­ęciu lat za to, że ro­ze­bra­łam ma­ne­ki­na i za­ło­ży­łam cu­dze ciu­chy? Sam pan przy­zna, że to ja­kieś prze­gi­ęcie...

Po­li­cjant wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To już nie ode mnie za­le­ży, a w przy­szło­ści ra­dzę bar­dziej się kon­tro­lo­wać. Ja tyl­ko in­for­mu­ję, że je­że­li war­to­ść znisz­czo­nych rze­czy nie prze­kra­cza pi­ęciu­set zło­tych, to ten czyn jest wy­kro­cze­niem, na­to­miast je­że­li prze­kra­cza, to mó­wi­my już o prze­stęp­stwie okre­ślo­nym w ar­ty­ku­le dwie­ście osiem­dzie­si­ątym ósmym, pa­ra­graf pierw­szy Ko­dek­su kar­ne­go. Moim skrom­nym zda­niem ta szy­ba plus ma­ne­kin oraz dro­gie ciu­chy zde­cy­do­wa­nie były war­te wi­ęcej. – Roz­ło­żył bez­rad­nie ręce. – Więc sama pani ro­zu­mie...

Pau­li­na była pew­na, że to nie­mo­żli­we. Pięć lat? Chy­ba osza­lał albo pró­bu­je ją idio­tycz­nie na­stra­szyć. Naj­wy­ra­źniej będzie mu­sia­ła wy­na­jąć praw­ni­ka, któ­ry chy­ba ja­koś ją z tego wy­bro­ni lub przy­naj­mniej spra­wi, że sąd zmniej­szy wy­rok. Może po­wie mu, że nie była świa­do­ma tego, co robi, po­nie­waż znaj­do­wa­ła się w sta­nie to­tal­ne­go upo­je­nia al­ko­ho­lo­we­go? Może doda, że chy­ba ktoś jej cze­goś do­sy­pał do drin­ka, no i sta­ło się to, co się sta­ło. Przez jej gło­wę prze­la­ty­wa­ły set­ki my­śli, sce­na­riu­szy i wi­zji tego, co z nią będzie w nie­da­le­kiej przy­szło­ści. Jed­no było pew­ne. Chy­ba wła­śnie zna­la­zła się w naj­bar­dziej kry­tycz­nym mo­men­cie swo­je­go ży­cia.

Kie­dy wró­ci­ła do domu, czu­ła się jak otępia­ła. Przez mo­ment wy­da­wa­ło jej się, że to nie dzie­je się na­praw­dę, że to tyl­ko ja­kaś dziw­na hi­sto­ria, któ­rą usły­sza­ła od ko­goś albo obej­rza­ła w ki­nie. Ni­g­dy wcze­śniej nie zła­ma­ła pra­wa, ni­g­dy nie była ka­ra­na i przez myśl by jej nie przy­szło, żeby zro­bić coś tak głu­pie­go. Sama nie wie­dzia­ła, jak do tego do­szło, dla­cze­go tyle wy­pi­ła i za­częła roz­ra­biać. Bo roz­sta­ła się z chło­pa­kiem? Bo ży­cie wy­da­je jej się te­raz rów­nie fa­scy­nu­jące jak zupa mlecz­na? Wie­dzia­ła, jak że­nu­jąco to brzmi.

We­szła do nie­wiel­kiej kuch­ni i sta­nęła przed oknem. Po dru­giej stro­nie, dość bli­sko, znaj­do­wa­ła się sta­ra ka­mie­ni­ca z ogrom­ny­mi okna­mi, a na dru­gim pi­ętrze, do­kład­nie na tej sa­mej wy­so­ko­ści, na któ­rej było lo­kum Pau­li­ny, miesz­ka­ła czte­ro­oso­bo­wa ro­dzi­na. Naj­wy­ra­źniej bar­dzo nie lu­bi­ła fi­ra­nek. Pan domu wła­śnie przy­tasz­czył ogrom­ną wa­liz­kę, któ­rą po­ło­żył na sto­le i otwo­rzył ku ucie­sze dwój­ki swo­ich dzie­ci. Na wi­dok tego, co było w środ­ku, Pau­li­na tyl­ko zgrzyt­nęła zęba­mi. Ko­lo­ro­we bomb­ki, świa­te­łka na cho­in­kę, ła­ńcu­chy, de­ko­ra­cje.

– To chy­ba ja­kaś kpi­na, prze­cież do świ­ąt zo­stał po­nad mie­si­ąc! Czy ci lu­dzie na­praw­dę mu­szą już te­raz dra­żnić mnie tym wszyst­kim? – mruk­nęła do sie­bie i za­mknęła oczy.

Nie cho­dzi­ło tu wca­le o to, czy Pau­li­na lu­bi­ła świ­ęta, czy też nie, tyl­ko o sy­tu­ację, w któ­rej wła­śnie się zna­la­zła. Wi­sia­ła nad nią gro­źba po­zba­wie­nia wol­no­ści (w dal­szym ci­ągu nie mo­gła w to uwie­rzyć), tym­cza­sem w miesz­ka­niu na­prze­ciw­ko niej ci lu­dzie za­cho­wy­wa­li się tak, jak­by w ogó­le ich nie in­te­re­so­wa­ło, że nie wszy­scy są w tym mo­men­cie szczęśli­wi. To było nie­co ab­sur­dal­ne my­śle­nie, w ko­ńcu co ich ob­cho­dzi­ła ja­kaś sąsiad­ka, o któ­rej ist­nie­niu pew­nie na­wet nie mie­li po­jęcia. W głębi du­szy chcia­ła, żeby cały świat cier­piał ra­zem z nią, albo przy­naj­mniej jej wspó­łczuł i wy­ci­ągnął do niej rękę. Błysz­czące ozdo­by cho­in­ko­we zde­cy­do­wa­nie nie pa­so­wa­ły do tego, jak się te­raz czu­ła. Nie mia­ła na­wet po­jęcia, czy przyj­dzie jej świ­ęto­wać te­go­rocz­ną Wi­gi­lię w domu czy może ra­czej w celi z ja­ki­miś mor­der­czy­nia­mi, któ­re oka­żą się dla niej bez­li­to­sne.

Naj­chęt­niej za­dzwo­ni­ła­by do Arka, ale duma jej na to nie po­zwa­la­ła. Osta­tecz­nie ze­rwa­ła z nim przed po­nad dwo­ma mie­si­ąca­mi i so­len­nie obie­ca­ła so­bie, że ni­g­dy, prze­nig­dy już się do nie­go nie ode­zwie.

Chcia­ło jej się pła­kać i jed­no­cze­śnie krzy­czeć ze zło­ści. Wsta­ła i po­szła do ła­zien­ki. Sta­nęła przed lu­strem i do­kład­nie się so­bie przyj­rza­ła. Była okrop­nie zwy­czaj­na. Pró­bo­wa­ła to zmie­nić asy­me­trycz­nym ci­ęciem i pod­go­le­niem kar­ku, kol­czy­ka­mi w uszach i języ­ku oraz ta­tu­aża­mi, ale na­dal mia­ła wra­że­nie, że jest po pro­stu ni­ja­ka. Brązo­we oczy, mały nos, wąskie usta, tro­chę za bar­dzo wy­sta­jący pod­bró­dek, no i te cho­ler­ne pie­gi, któ­ry­mi było ob­sy­pa­ne jej cia­ło. Zu­pe­łnie jak­by ktoś dmuch­nął w jej stro­nę cy­na­mo­nem. Do­praw­dy, cu­dow­ne wy­ró­żnie­nie od na­tu­ry.

Od­kręci­ła ku­rek i na­pu­ści­ła wody do wan­ny. We­szła do niej w ubra­niu i za­nu­rzy­ła się aż po czu­bek gło­wy. A po­tem sie­dzia­ła mo­kra i zzi­ęb­ni­ęta przez ko­lej­ne pół go­dzi­ny, zu­pe­łnie jak­by chcia­ła po­czuć się jesz­cze go­rzej. I z całą pew­no­ścią jej się to uda­ło.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki