Zanim zrozumiem - Magdalena Wala - ebook

Zanim zrozumiem ebook

Magdalena Wala

4,4

Opis

Witajcie w Zaborzu! Czy poznaliście już wszystkie tajemnice?

 

Kinga kończy toksyczne małżeństwo. Próbuje być silna i samodzielna. Niestety trudna przeszłość znowu wkrada się w jej życie. Wyjazd do pensjonatu Jesionowy Zakątek ma jej pomóc uporządkować niedokończone sprawy i odetchnąć od codziennych zmartwień.

 

Do Zaborza trafia też młody Niemiec, który pod wpływem opowieści swojej babki i odnalezionych w domu dokumentów usiłuje odszukać ślady swoich przodków.

 

Jakie sekrety skrywają tajemnicze dokumenty? Czy warto było poznać całą prawdę o swojej rodzinie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (187 ocen)
111
51
22
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra i poruszająca książka, warto przeczytać.
10
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

niezwykła historia...
00
ag1ata

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna bardzo ciekawa część
00
DonataG

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Au­tor: Mag­da­le­na Wala

Re­dak­cja: Zu­zan­na Wie­rus

Ko­rek­ta: Ju­sty­na To­mas

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Skład: Ro­bert Ku­pisz

Zdjęcia na okład­ce: Jo­va­na Ri­ka­lo, Jane Mor­ley/Tre­vil­lion Ima­ges; Alek­san­dra Wój­cik/zdjęcie au­tor­ki

Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Mag­da­le­na Wala

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej ksi­ążki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2021

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-788-4

Przy­go­to­wa­nie e-Bo­oka: Ma­riusz Kur­kow­ski

Prolog

Ztam­te­go dnia naj­bar­dziej utkwi­ła jej w pa­mi­ęci zie­leń podło­gi.

Dziew­czyn­kę po­sa­dzo­no na twar­dym drew­nia­nym krze­śle, sta­now­czo dla niej za wy­so­kim, po­nie­waż jej sto­py nie do­ty­ka­ły po­prze­cie­ra­ne­go miej­sca­mi li­no­leum. Cze­ka­jąc, lek­ko maj­ta­ła no­ga­mi i wpa­try­wa­ła się w te ja­śniej­sze frag­men­ty podło­gi, w my­ślach do­pa­so­wu­jąc ich kszta­łt do zna­nych so­bie przed­mio­tów. Do­kład­nie tak, jak ba­wi­ła się w domu, kie­dy cze­ka­ła na ma­mu­się. Mia­ła ocho­tę się po­ba­wić, po­bie­gać po po­dwór­ku, może po­ob­ser­wo­wać la­ta­jące w po­wie­trzu pta­ki. Ubra­na na nie­bie­sko pani ka­za­ła jej jed­nak nie ru­szać się z miej­sca. Po­słu­sze­ństwo oka­za­ło się bar­dzo trud­ne. Od dłu­go­tr­wa­łe­go sie­dze­nia dziew­czyn­kę za­czy­na­ła bo­leć pupa, więc od cza­su do cza­su wier­ci­ła się nie­cier­pli­wie, po­szu­ku­jąc wy­god­niej­szej po­zy­cji. Ża­ło­wa­ła, że nie zdąży­ła za­brać ze sobą ma­łej lal­ki, któ­rą kie­dyś przy­nió­sł jej je­den z wuj­ków.

− Zaj­mij się tym i nie prze­szka­dzaj – po­le­cił, wręcza­jąc jej nie­wiel­ką za­baw­kę.

Pierw­szą w ca­łym jej ży­ciu. Do tam­tej pory z za­zdro­ścią spo­gląda­ła przez ku­chen­ne okno na inne dziew­czyn­ki, któ­re ma­sze­ro­wa­ły dum­nie chod­ni­kiem ra­zem ze swo­imi la­la­mi. Ołów­kiem na­szki­co­wa­ła więc na kart­ce kszta­łt lal­ki i wy­ci­ęła go ostro­żnie no­życz­ka­mi. Kie­dy trzy­ma­ła w dło­ni de­li­kat­ną wy­ci­nan­kę, lu­bi­ła so­bie wy­obra­żać, że to praw­dzi­wa lal­ka. W ta­jem­ni­cy opo­wia­da­ła jej o ró­żnych spra­wach i wy­obra­ża­ła so­bie przy­go­dy, któ­re pa­pie­ro­wa lala prze­ży­wa. Oczy­wi­ście wszyst­kie ko­ńczy­ły się do­brze. Do­rot­ka, bo tak dała jej na imię, za­wsze wra­ca­ła do domu do ko­cha­jącej ma­mu­si. Tak przy­naj­mniej było do cza­su, kie­dy mama dziew­czyn­ki po­tar­ga­ła lalę i wy­rzu­ci­ła do śmie­ci.

− Trze­ba było być grzecz­ną dziew­czyn­ką – krzy­cza­ła.

Sta­ra­ła się być grzecz­na, na­praw­dę! To nie jej wina, że pod­czas nie­obec­no­ści ma­mu­si szklan­ka wy­su­nęła jej się z ręki i roz­bi­ła na podło­dze. Uwa­żnie zbie­ra­ła po­tem szkla­ne okrusz­ki, pil­nu­jąc, aby się nie ska­le­czyć. Ale i tak jej się to nie uda­ło. Mama nie gnie­wa­ła się na­wet tak bar­dzo o szklan­kę jak o to, że cór­ka po­pla­mi­ła jej su­kien­kę.

− Nie trze­ba było mnie do­ty­kać brud­ny­mi łap­ska­mi – po­wie­dzia­ła ostro, wi­dząc, jak cór­ce na wi­dok po­dar­tej za­baw­ki za­czy­na­ją pły­nąć po po­licz­kach łzy wiel­kie jak gro­chy. Mama jesz­cze bar­dziej pod­kre­śli­ła swo­ją zło­ść kil­ko­ma klap­sa­mi wy­mie­rzo­ny­mi w dzie­ci­ęce po­ślad­ki. Te razy nie bo­la­ły jed­nak tak bar­dzo jak uni­ce­stwie­nie Do­rot­ki. Na samą myśl o tym, że pa­pie­ro­wa la­lecz­ka nie prze­ży­je już żad­nej przy­go­dy, dziew­czyn­ka czu­ła smu­tek tak wiel­ki, że nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać pła­czu. Nie od­wa­ży­ła się jed­nak wy­dać z sie­bie żad­ne­go gło­śne­go dźwi­ęku, aby nie roz­zło­ścić ma­mu­si jesz­cze bar­dziej.

A po­tem wu­jek wręczył jej naj­praw­dziw­szą lal­kę. Była nie­wiel­ka i w kil­ku miej­scach mia­ła łysą gło­wę, ale dziew­czyn­ce spodo­ba­ła się jej su­kien­ka w kwiat­ki. Tro­chę przy­po­mi­na­ła ulu­bio­ny strój ma­mu­si. Mała nie­śmia­ło wy­ci­ągnęła po nią rącz­kę, nie mo­gąc uwie­rzyć w swo­je szczęście.

− Nie trze­ba roz­piesz­czać ba­cho­ra – po­wie­dzia­ła ma­mu­sia na wi­dok nie­ocze­ki­wa­ne­go pre­zen­tu.

Dziew­czyn­ka oba­wia­ła się, że lal­ka zo­sta­nie jej ode­bra­na, ale mama tyl­ko ka­za­ła jej być ci­cho. Mała usia­dła więc w swo­im kąci­ku na podło­dze w kuch­ni i ze wszyst­kich sił sta­ra­ła się grzecz­nie ba­wić, kie­dy mama śmia­ła się z wuj­kiem w po­ko­ju. Czu­ła co­raz sil­niej­szy głód, ale zda­wa­ła so­bie spra­wę, że kie­dy ma­mu­sia za­my­ka drzwi, pod żad­nym po­zo­rem nie wol­no ich otwie­rać. Za­sta­na­wia­ła się, czy może po pro­stu prze­nie­ść ta­bo­ret i wy­ci­ągnąć z chle­ba­ka bu­łkę, jed­nak bała się, że może za bar­dzo przy tym ha­ła­so­wać. Mama prze­cież w ko­ńcu wyj­dzie i wte­dy da jej coś do zje­dze­nia przed spa­niem. Chy­ba że zno­wu będzie nie­grzecz­ną dziew­czyn­ką i coś zbroi. Wte­dy na pew­no po­wędru­je do łó­żka bez ko­la­cji. Ma­mu­sia nie przyj­mu­je tłu­ma­czeń, że coś się sta­ło nie­chcący.

− Ba­chor pew­nie jest głod­ny – po­wie­dzia­ła mama do wuj­ka, otwie­ra­jąc drzwi i wy­cho­dząc z po­ko­ju. Ukro­iła krom­kę chle­ba, po­sma­ro­wa­ła ją mar­ga­ry­ną i wręczy­ła cór­ce. Z czaj­ni­ka na­la­ła do kub­ka let­niej wody.

− Zjedz szyb­ko i ma­sze­ruj do ła­zien­ki. Woda cze­ka w mied­ni­cy.

Dziew­czyn­ka wie­dzia­ła, że ma umyć rącz­ki i bu­zię, a na­stęp­nie za­pu­kać do po­ko­ju, by mama ści­ągnęła mied­ni­cę z ta­bo­re­tu. Wte­dy będzie mo­gła za­nu­rzyć w niej nogi, a je­śli ma­mu­sia się po­śpie­szy, to może woda będzie jesz­cze cie­pła. Dziew­czyn­ka wie­dzia­ła, że jest jesz­cze zbyt mała, aby zro­bić to sa­mo­dziel­nie. Kie­dyś pró­bo­wa­ła i w efek­cie mied­ni­ca spa­dła, woda roz­la­ła się po podło­dze, a za­alar­mo­wa­na ha­ła­sem mama po zo­ba­cze­niu ba­ła­ga­nu si­ęgnęła po skó­rza­ny pas. Dziew­czyn­ka na­uczy­ła się wte­dy, że nie­po­słu­sze­ństwo nie­sie za sobą bar­dzo bo­le­sne skut­ki. Dziś za karę mama mo­gła jej też za­brać nową lal­kę i znisz­czyć ją jak Do­rot­kę. Dziew­czyn­ka zmarsz­czy­ła brwi. Może le­piej nie ko­chać za­baw­ki za bar­dzo i nie nada­wać jej imie­nia? Kie­dy zo­sta­nie jej ode­bra­na, pew­nie nie po­czu­je ta­kie­go smut­ku.

Lal­ka po­zo­sta­ła więc po pro­stu Lalą. Umy­ta dziew­czyn­ka sie­dzia­ła w kuch­ni, ci­chut­ko opo­wia­da­jąc jej o so­bie. Lala oka­za­ła się do­brym słu­cha­czem. Sie­dzia­ła na sto­le i wpa­try­wa­ła się w swo­ją wła­ści­ciel­kę brązo­wy­mi ocza­mi. Nie prze­ry­wa­ła, jak to mia­ła w zwy­cza­ju Do­rot­ka. Po tym, jak dziew­czyn­ka zdra­dzi­ła jej wszyst­kie swo­je se­kre­ty, przy­tu­li­ła ją moc­no do sie­bie.

− Będę bar­dzo grzecz­na, aby nic ci się nie sta­ło – obie­ca­ła, nim za­snęła opar­ta o ku­chen­ny stół. Obu­dzi­ła się rano na wer­sal­ce. Ma­mu­si już nie było, ale zo­sta­wi­ła jej na ta­le­rzu dwie krom­ki chle­ba z ma­słem i ka­wa­łek su­chej kie­łba­sy. Dziew­czyn­ka po­my­śla­ła, że mama mu­sia­ła być w na­praw­dę do­brym hu­mo­rze, sko­ro nie obu­dzi­ła jej w nocy, tyl­ko prze­nio­sła ją na wer­sal­kę.

Pod­czas spędza­nych sa­mot­nie dni dziew­czyn­ka uwiel­bia­ła cze­sać dłu­gie ja­sne wło­sy Lali szczot­ką mamy, aż tak śmiesz­nie się stro­szy­ły. Wy­gła­dza­ła je wte­dy, a na­rzędzie uwa­żnie od­kła­da­ła na miej­sce, pil­nu­jąc, by nie zo­stał na nim na­wet je­den wło­sek Lali. Ma­mu­sia za­bro­ni­ła dziew­czyn­ce ru­szać swo­ich rze­czy, ale szczot­ka tak bar­dzo ją ku­si­ła. Nie gro­zi­ło jej prze­cież przy­ła­pa­nie na za­ka­za­nej czyn­no­ści, po­nie­waż za­wsze była sama. Mama za­zwy­czaj ca­ły­mi dnia­mi prze­by­wa­ła poza do­mem, a wra­ca­ła wie­czo­rem w to­wa­rzy­stwie ja­kie­goś wuj­ka. Wte­dy za­zwy­czaj po­da­wa­ła dziew­czyn­ce na obiad zim­ną zupę albo go­to­wa­ła dla niej ma­ka­ron, któ­ry po­le­wa­ła odro­bi­ną roz­pusz­czo­ne­go ma­sła. Ma­łej nie sma­ko­wa­ły te da­nia, ale ja­dła je, rów­no­cze­śnie ma­rząc o ro­so­łku i go­rących ko­tle­ci­kach, któ­re daw­no temu sma­ży­ła dla niej bab­cia. Sta­rusz­ka nie na­zy­wa­ła jej też ba­cho­rem, tyl­ko ja­koś ina­czej. Ład­niej. Dziew­czyn­ka jed­nak już nie pa­mi­ęta­ła jak.

Mimo że mama często krzy­cza­ła, dziew­czyn­ka moc­no ją ko­cha­ła. Chcia­ła, aby częściej prze­by­wa­ła z nią w domu. Mo­gły­by się ba­wić rów­nie do­brze, jak inne ma­mu­sie i có­recz­ki, któ­re często ob­ser­wo­wa­ła przez okno. W sło­necz­ne dni cho­dzi­ły­by ra­zem na spa­ce­ry i plac za­baw. Dziew­czyn­ka bu­ja­ła­by się na hu­śtaw­ce, a mama przy­gląda­ła­by się jej, sie­dząc na ła­wecz­ce. Gdy­by zaś pa­dał deszcz, przy­tu­li­ły­by się do sie­bie na wer­sal­ce, a mama czy­ta­ła­by jej baj­kę tak dłu­go, aż nie zmo­rzy­łby ich sen. Ma­mu­sia jed­nak mu­sia­ła pra­co­wać, by mia­ły gdzie miesz­kać i co jeść. Dla­te­go dziew­czyn­ka pod­czas jej nie­obec­no­ści mu­sia­ła grzecz­nie sie­dzieć w domu.

Tego dnia ma­mu­sia wy­jąt­ko­wo dłu­go nie wra­ca­ła. Za­zwy­czaj po­ja­wia­ła się jesz­cze, nim dziew­czyn­kę za­czy­na­ło ssać w żo­łąd­ku. Kie­dy nad­sze­dł zmrok, pod­da­ła się po­ku­sie i zaj­rza­ła do chle­ba­ka. Zna­la­zła tam spo­rą pi­ęt­kę. Wie­dzia­ła, że naj­le­piej by­ło­by od­kro­ić ka­wa­łek, ale nie po­tra­fi­ła. Bała się ska­le­czyć i na­ro­bić ba­ła­ga­nu. Wte­dy do­pie­ro mama by się gnie­wa­ła! Nie umia­ła rów­nież ode­rwać ka­wa­łka, więc po pro­stu od­gry­zła spo­ry kęs su­che­go chle­ba i za­częła go żuć. Wła­śnie prze­ły­ka­ła to, co mia­ła w buzi, kie­dy roz­le­gło się do­no­śne pu­ka­nie do drzwi.

Za­ma­rła. Pa­mi­ęta­ła na­kaz ma­mu­si. Dziew­czyn­ce pod żad­nym po­zo­rem nie wol­no było się od­zy­wać ani otwie­rać drzwi. Ni­ko­mu!

Sie­dzia­ła więc ci­chut­ko na ta­bo­re­cie, li­cząc na to, że obcy za­raz so­bie pój­dą. Pu­ka­nie jed­nak po­wtó­rzy­ło się i było jesz­cze bar­dziej na­tar­czy­we. Dziew­czyn­ka po­ło­ży­ła chleb na sto­le, ze­sko­czy­ła ze sto­łka i na pa­lusz­kach zbli­ży­ła się do drzwi. Była cie­ka­wa, kto za nimi stoi, ale wi­zjer znaj­do­wał się zbyt wy­so­ko. Ku­si­ło ją, aby przy­nie­ść ta­bo­ret, ale bała się, że obcy ją usły­szą.

Po­czu­ła ulgę, kie­dy usły­sza­ła, jak pu­ka­ją do drzwi sąsiad­ki. Usły­sza­ła gło­sy ja­ki­chś pa­nów. Pró­bo­wa­ła je roz­po­znać, ale ra­czej nie na­le­ża­ły do żad­ne­go z wuj­ków, któ­rzy by­wa­li u nich w domu. Na­gle roz­le­gł się zgrzyt otwie­ra­ne­go zam­ka i do­no­śny głos wścib­skiej sta­ru­chy, jak tę pa­nią na­zy­wa­ła ma­mu­sia.

− Nic nie wiem o żad­nym mężu, chy­ba że zmie­nia ich co ty­dzień. – Star­sza pani tak dziw­nie za­cmo­ka­ła. – Ci­ągle spro­wa­dza so­bie co­raz to now­szych fa­ga­sów. Zo­sta­ją na kil­ka go­dzin i wy­cho­dzą w nocy.

Dziew­czyn­ka za­drża­ła. W gło­sie sąsiad­ki usły­sza­ła coś, co bar­dzo jej się nie spodo­ba­ło. Nie po­tra­fi­ła jed­nak tego na­zwać. Kim byli ci lu­dzie? I cze­go chcie­li od jej ma­mu­si?

− Wie pani może coś o ro­dzi­nie? Ro­dzi­cach?

Na ja­kiś czas za­pa­dło mil­cze­nie.

− Cóż, bar­dzo pani dzi­ęku­je­my…

Dziew­czyn­ka chcia­ła już wró­cić do je­dze­nia, po­nie­waż gło­śno za­bur­cza­ło jej w brzu­chu. Te dwa kęsy, któ­re zdąży­ła od­gry­źć, nie za­spo­ko­iły jej gło­du. Ko­lej­ne sło­wa star­szej ko­bie­ty za­trzy­ma­ły ją jed­nak w nie­wiel­kim przed­po­ko­ju. I wy­stra­szy­ły.

− Jest dziec­ko…

Zno­wu usły­sza­ła zbli­ża­jące się ci­ężkie kro­ki.

− Dziec­ko?

− Dziew­czyn­ka… Czte­ry, może pięć lat.

− Wie pani, z kim te­raz prze­by­wa? Kto od­bie­ra małą z przed­szko­la? Na na­sze pu­ka­nie nikt nie od­po­wia­da…

Dziew­czyn­ka za­drża­ła, kie­dy usły­sza­ła ochry­pły śmiech ko­bie­ty.

− Z przed­szko­la? Po mo­je­mu to ona nie cho­dzi do żad­ne­go przed­szko­la, tyl­ko ca­ły­mi dnia­mi sie­dzi tam sama, bie­du­la, kie­dy jej ma­mu­sia szla­ja się nie wia­do­mo gdzie…

Przez mo­ment na ko­ry­ta­rzu zro­bi­ło się ca­łkiem ci­cho i dziew­czyn­ka po­czu­ła na­dzie­ję, że obcy już so­bie po­szli…

− Mówi pani, że to dziec­ko jest te­raz w miesz­ka­niu samo?!

− Pu­ka­li­śmy, ale nikt nie otwo­rzył…

− Mała jest ci­chut­ka, ale cza­sa­mi coś sły­szę w ci­ągu dnia… Na pew­no cze­ka w środ­ku na mamę.

− Jak jej na imię?

Za­pa­dła ci­sza. Dziew­czyn­ka sku­li­ła się i za­częła drżeć ze stra­chu. Zy­ska­ła pew­no­ść, że roz­mo­wa do­ty­czy jej i ma­mu­si. Te­raz obcy wie­dzą, że ktoś prze­by­wa za za­mkni­ęty­mi drzwia­mi miesz­ka­nia…

− Nie wiem. Ni­g­dy nie sły­sza­łam, aby zwró­ci­ła się do swo­jej có­recz­ki po imie­niu.

Znów roz­le­gło się na­glące pu­ka­nie do drzwi i sły­chać było pro­śbę jed­ne­go z mężczyzn, aby otwo­rzy­ła. Chcie­li jej po­wie­dzieć coś wa­żne­go o ma­mie. Dziew­czyn­ka wy­co­fa­ła się do kuch­ni i za­tka­ła uszy pi­ąst­ka­mi. Po­wta­rza­ła so­bie, że jest bez­piecz­na w za­mkni­ęciu, jak prze­ko­ny­wa­ła ją ma­mu­sia. Musi tyl­ko po­cze­kać do jej po­wro­tu.

Kie­dy usły­sza­ła zgrzyt klu­cza w zam­ku, po­bieg­ła pod drzwi uszczęśli­wio­na i pew­na, że mama na­resz­cie wró­ci­ła.

− Mamu… – za­częła ra­do­sne przy­wi­ta­nie, po czym rap­tow­nie urwa­ła, a uśmiech spe­łzł jej z twa­rzy. Za otwar­ty­mi drzwia­mi uj­rza­ła gru­pę lu­dzi. Dwóch umun­du­ro­wa­nych mężczyzn, jed­ne­go ta­kie­go zwy­czaj­ne­go i pa­nią, któ­ra wy­gląda­ła na su­ro­wą. Ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi wpa­try­wa­ła się w dziew­czyn­kę, któ­ra za­częła się co­fać. Zbyt często wi­dy­wa­ła ten wy­raz twa­rzy u ma­mu­si, kie­dy zro­bi­ła coś złe­go. Ostat­nie spoj­rze­nie po­wie­dzia­ło jej, że za ob­cy­mi w głąb ich miesz­ka­nia za­gląda gru­pa za­cie­ka­wio­nych nie­co­dzien­nym za­jściem sąsia­dów.

Nie za­sta­na­wia­ła się, tyl­ko za­re­ago­wa­ła in­stynk­tow­nie. Mu­sia­ła się ukryć i po­cze­kać na po­wrót ma­mu­si. Nie za­sta­na­wia­jąc się, wbie­gła do po­ko­ju i wci­snęła się po­mi­ędzy ścia­nę a wer­sal­kę.

− Ma­lut­ka, nie chce­my ci zro­bić krzyw­dy. Two­ja mama za­cho­ro­wa­ła i chce­my się tobą za­opie­ko­wać – po­wie­dział je­den z mężczyzn.

Miał miły głos, ale dziew­czyn­ka i tak nie za­mie­rza­ła opusz­czać kry­jów­ki. Wsu­nęła się głębiej pod wer­sal­kę. Mu­sia­ła wy­trwać, aż so­bie pój­dą. Była taka prze­ra­żo­na. Mama pew­nie po­my­śli, że dziew­czyn­ka otwo­rzy­ła drzwi nie­zna­jo­mym, i będzie się bar­dzo gnie­wać. Nie po­słu­cha tłu­ma­czeń cór­ki. Dziew­czyn­ka wo­la­ła jed­nak karę od mamy niż opusz­cze­nie schro­nie­nia.

− Ale pa­to­lo­gia… – wes­tchnęła ko­bie­ta. – Dziec­ko mu­sia­ło być bar­dzo głod­ne. Zna­la­złam w kuch­ni nad­gry­zio­ną pi­ęt­kę su­che­go chle­ba. Lo­dów­ka świe­ci pust­ka­mi. Nie sądzę, aby tu go­to­wa­ła…

Dziew­czyn­ka sku­li­ła się jesz­cze bar­dziej, czu­jąc, jak moc­no bije jej ser­dusz­ko. Sta­ra­ła się za­cho­wy­wać bez­sze­lest­nie. Sły­sza­ła skrzy­pie­nie otwie­ra­nej przez ob­cych sza­fy i jęk sprężyn za­pa­da­jących się pod ci­ęża­rem któ­re­goś z in­tru­zów.

− Gdzie ona mo­gła się ukryć?

− To drob­ne dziec­ko. Pew­nie z nie­do­ży­wie­nia… Co za wy­rod­na mat­ka... na tyle go­dzin zo­sta­wiać ta­kie­go ma­lu­cha sa­me­go. I to w ta­kich wa­run­kach. Że też się o nią nie bała…

Dziew­czyn­ka już otwie­ra­ła usta, aby za­pro­te­sto­wać, kie­dy uświa­do­mi­ła so­bie, że wte­dy obcy na pew­no ją znaj­dą. Za­mknęła więc bu­zię i za­ma­rła w bez­ru­chu. I wte­dy po­czu­ła, że coś po niej cho­dzi.

Wy­da­ła z sie­bie prze­szy­wa­jący wrzask. Nie­na­wi­dzi­ła ro­ba­li i bała się szczy­pa­wic. Mama twier­dzi­ła, że wcho­dzą ma­łym nie­grzecz­nym dziew­czyn­kom do uszu… Mała szyb­ko jed­nak po­ża­ło­wa­ła, że nie za­cho­wa­ła ci­szy. Po po­licz­kach dziew­czyn­ki za­częły pły­nąć łzy.

− Jej głos do­bie­gał stąd…

− Wi­dzę ka­wa­łek su­kien­ki… Mu­si­my od­su­nąć tę wer­sal­kę, tyl­ko ostro­żnie…

Wkrót­ce sil­ne ręce chwy­ci­ły ją wpół i mimo że wiła się, sta­ra­jąc wy­rwać z uści­sku, jej wy­si­łki oka­za­ły się da­rem­ne. Dło­nie nie spra­wia­ły bólu, ale jed­no­cze­śnie nie po­zwa­la­ły na od­zy­ska­nie swo­bo­dy. Dziew­czyn­ka roz­pła­ka­ła się ża­ło­śnie.

− Po­wi­nien zo­ba­czyć ją le­karz… – oznaj­mi­ła sta­now­czo ko­bie­ta. – Wy­gląda, jak­by od daw­na nikt tu po­rząd­nie nie sprzątał.

− Może ma ko­goś bli­skie­go… – za­sta­na­wiał się trzy­ma­jący ją mężczy­zna.

− Pi­ęk­nie się scho­wa­łaś, ma­lut­ka – po­chwa­lił ją dru­gi. Wy­da­wał się we­so­ły. Miał dość spo­ry, trzęsący się brzuch. Wy­glądał jak Świ­ęty Mi­ko­łaj bez bro­dy. – Je­ste­śmy z po­li­cji i po­ma­ga­my lu­dziom. Ta­kim, któ­rzy mają kło­po­ty, ro­zu­miesz?

Za­częli jej za­da­wać ko­lej­ne py­ta­nia, ale prze­ra­żo­na mil­cza­ła. O po­li­cji sły­sza­ła od ma­mu­si same złe rze­czy. Do­wie­dzia­ła się, że je­śli będzie nie­grzecz­na pod­czas jej nie­obec­no­ści, po­li­cjan­ci przyj­dą i ją za­bio­rą. I już ni­g­dy nie zo­ba­czy mamy.

− Zo­staw­cie mnie. Już nie będę nie­grzecz­na… – obie­cy­wa­ła, po­ci­ąga­jąc no­sem. – Nie będę bra­ła chle­ba bez po­zwo­le­nia mamy. Tyl­ko by­łam już taka głod­na­aaaaaa…

− Boże… – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta. – Po­trzeb­ny będzie psy­cho­log dzie­ci­ęcy. Im szyb­ciej, tym le­piej.

W taki spo­sób dziew­czyn­ka zna­la­zła się na twar­dym krze­śle, z któ­re­go przy­gląda­ła się zie­lo­nej podło­dze. Od cza­su do cza­su za­sta­na­wia­ła się, czy nie uda­ło­by jej się uciec, ale ko­bie­ta, któ­ra z nią przy­je­cha­ła, za­jęła miej­sce tuż obok jej krze­sła. Dziew­czyn­ka wes­tchnęła. Była bar­dzo sen­na i chcia­ła już wró­cić do dom­ku. Do mamy. Cie­szy­ła się tyl­ko, że po­li­cjan­ci nie oka­za­li się aż tak strasz­ni. Nie zbi­li dziew­czyn­ki, mimo że po­dra­pa­ła i ugry­zła jed­ne­go z nich, kie­dy zmu­si­li ją, aby wsia­dła do sa­mo­cho­du, a na­wet ku­pi­li jej po dro­dze cie­płą ka­nap­kę. Rzu­ci­ła się na nią od razu w au­cie, mimo że ma­mu­sia ostrze­ga­ła ją, aby ni­g­dy nie przyj­mo­wa­ła je­dze­nia od ob­cych. Na­resz­cie była syta, a oczy same jej się za­my­ka­ły. Już pra­wie za­sy­pia­ła, kie­dy zza drzwi wy­chy­li­ła się pani w bia­łym ubra­niu.

− Za­pra­szam – po­wie­dzia­ła. – Dok­tor wła­śnie przy­sze­dł.

Rozdział pierwszy

Kinga ode­bra­ła bia­łą, nie­win­nie wy­gląda­jącą ko­per­tę i od­da­li­ła się od okien­ka pocz­to­we­go. Nadaw­cą li­stu była kan­ce­la­ria ad­wo­kac­ka usy­tu­owa­na na dru­gim ko­ńcu Pol­ski. Dziew­czy­na wpa­try­wa­ła się w czar­ny na­druk i za­sta­na­wia­ła, co może ozna­czać to pi­smo. Kło­po­ty? Ja­kiś po­zew? Za­wsze sta­ra­ła się po­stępo­wać zgod­nie z pra­wem, nie ko­rzy­sta­ła z pi­rac­kich pro­gra­mów i pła­ci­ła po­dat­ki na czas. Nie ro­bi­ła ni­cze­go, co mo­gło­by wy­ja­śnić za­in­te­re­so­wa­nie olsz­ty­ńskich praw­ni­ków. Nie po­win­no do niej za­tem przy­jść pi­sem­ko z na­tych­mia­sto­wym we­zwa­niem do za­pła­ty. Rów­nież ża­den z jej zna­jo­mych nie po­cho­dził z tam­tych te­re­nów. Mia­ła też na­dzie­ję, że to nie ja­kieś we­zwa­nie do ure­gu­lo­wa­nia dłu­gów by­łe­go już męża. Cho­ciaż ono pew­nie nie przy­szło­by z Olsz­ty­na, taką przy­naj­mniej mia­ła na­dzie­ję. Ty­mek był zdol­ny do ró­żnych wy­sko­ków, a jego dzia­łal­no­ść mia­ła sze­ro­ki za­si­ęg.

Ty­mon… Gdy Kin­ga za nie­go wy­cho­dzi­ła, na szczęście wci­ąż miał pie­ni­ądze. Choć to nie one były istot­ne, ale skut­ki, któ­re po­ci­ągał za sobą ten ma­jątek. To wła­śnie z tego po­wo­du oj­ciec na­mó­wił Tym­ka, aby za­bez­pie­czył się przed „pan­ną nikt” i spi­sał in­ter­cy­zę. Kin­ga bez pro­te­stu pod­pi­sa­ła pod­su­ni­ęte jej do­ku­men­ty, pew­na, że sko­ro ko­cha­ją się z na­rze­czo­nym, on ni­g­dy nie wy­ko­rzy­sta ich prze­ciw­ko niej. Przed ślu­bem na­dal grze­szy­ła na­iw­no­ścią, uwa­ża­jąc, że uczu­cie, któ­re ich łączy, prze­trwa do gro­bo­wej de­ski. Rze­czy­wi­sto­ść dość szyb­ko sko­ry­go­wa­ła to wy­obra­że­nie, le­cząc dziew­czy­nę z za­śle­pie­nia. Kin­ga mo­gła­by jesz­cze to­le­ro­wać lek­ko­my­śl­no­ść Tym­ka i jego prze­ko­na­nie, że sko­ro ma pie­ni­ądze, to wszyt­ko mu uj­dzie na su­cho. Gwo­ździem do trum­ny ich ma­łże­ństwa sta­ła się naj­ba­nal­niej­sza i naj­bar­dziej okle­pa­na z przy­czyn. Zdra­da.

Kin­ga wa­ha­ła się przez kil­ka ty­go­dni, ale osta­tecz­nie po­sta­no­wi­ła ode­jść. Nie była pew­na, czy gdy­by wcze­śniej za­szła w ci­ążę, zde­cy­do­wa­ła­by się na taki krok. We­dług niej dziec­ko po­win­no się wy­cho­wy­wać w pe­łnej ro­dzi­nie. Praw­do­po­dob­nie zo­sta­ła­by z Tym­kiem dla do­bra ma­le­ństwa, jed­no­cze­śnie ka­rząc się za wcze­śniej­szą głu­po­tę w do­bo­rze part­ne­ra. Ku jej ogrom­nej uldze ich ostat­nia wspól­nie spędzo­na noc nie oka­za­ła się brze­mien­na w skut­ki, co znacz­nie uła­twi­ło jej de­cy­zję. Ni­g­dy nie za­po­mni wy­ra­zu twa­rzy Ty­mo­na, kie­dy któ­re­goś wie­czo­ru po po­wro­cie do domu za­stał ją ze spa­ko­wa­ny­mi wa­liz­ka­mi. Rów­nie za­sko­czo­ny tym fak­tem był teść. Jako żona Kin­ga po­win­na się prze­cież na­uczyć pa­trzeć przez pal­ce na wy­sko­ki męża i być wdzi­ęcz­na za wszyst­ko, co od nie­go do­sta­je.

− Od­cho­dzisz?! Ty?! Co­raz bar­dziej przy­po­mi­nasz ka­sza­lo­ta, po­win­naś być za­do­wo­lo­na, że mimo to na­dal chcę z tobą być – sko­men­to­wał, kie­dy do­bit­nie wy­tłu­ma­czy­ła mu, dla­cze­go zde­cy­do­wa­ła się ode­jść. Gdy spra­wy nie szły po jego my­śli, ro­bił się zło­śli­wy.

− Dla­cze­go nie od razu płe­twa­la błękit­ne­go? – zri­po­sto­wa­ła. Wle­pił w nią zdzi­wio­ne spoj­rze­nie. – Jest wi­ęk­szy – uli­to­wa­ła się i po­da­ła wy­ja­śnie­nie. Po czym za­trza­snęła za sobą drzwi.

To jej nie­chęć do uzy­ska­nia pre­fe­ro­wa­nej przez męża smu­klej­szej syl­wet­ki sta­ła się jed­ną z przy­czyn, dla któ­rych Ty­mek wy­mie­nił ją na szczu­plej­szy i przede wszyst­kim młod­szy mo­del. I osta­tecz­nym bo­dźcem ko­ńczącym ich ma­łże­ństwo. Kie­dy uda­ło jej się zna­le­źć praw­ni­ka, fir­ma męża splaj­to­wa­ła, do cze­go do­pro­wa­dzi­ły nie­umie­jęt­ne za­rządza­nie i nad­mier­na uf­no­ść wo­bec nie­od­po­wied­nich osób. Znie­cier­pli­wie­ni kon­tra­hen­ci za­żąda­li spła­ty zo­bo­wi­ązań i sta­ło się: nowo od­kry­te szczęście męża Kin­gi nie trwa­ło dłu­go. Kie­dy pie­ni­ądze ko­chan­ka się roz­pły­nęły, szczu­plut­ka Mi­cha­sia na­tych­miast znik­nęła i po­zo­sta­wi­ła go nie­utu­lo­ne­go w żalu po obu po­wa­żnych stra­tach. Kin­ga nie przej­mo­wa­ła się już roz­pa­czą męża, po­nie­waż ma­chi­na roz­wo­do­wa zo­sta­ła pusz­czo­na w ruch.

Ty­mek z pod­ku­lo­nym ogo­nem wró­cił do wście­kłe­go ta­tu­sia, któ­ry spo­ro za­in­we­sto­wał w fir­mę syna.

− Może przy­naj­mniej twój oj­ciec nie za­żąda od cie­bie spła­ty zo­bo­wi­ązań – pró­bo­wa­ła go odro­bi­nę po­cie­szyć po pierw­szej roz­pra­wie roz­wo­do­wej.

Nie ży­wi­ła już do nie­go ura­zy. Jej mi­ło­ść za­częła się roz­pły­wać wsku­tek wie­lu roz­cza­ro­wań, na­to­miast ci­ągle bar­dzo go lu­bi­ła. Kie­dy tego chciał, po­tra­fił roz­ta­czać wo­kół sie­bie chło­pi­ęcy urok, któ­ry kie­dyś tak ją po­ci­ągał. Jed­nak to, co było urze­ka­jące w chło­pa­ku, w co­dzien­nym ży­ciu sta­ło się prze­kle­ństwem. Po dwóch la­tach ma­łże­ństwa Kin­ga za­częła się oba­wiać, że Ty­mon po­zo­sta­nie wiecz­nym chłop­cem, a jej nie­zbęd­ny był mężczy­zna. Wte­dy po­mi­mo wci­ąż cie­płych uczuć za­pra­gnęła uwol­nić się od męża. Zda­ła so­bie spra­wę, że Ty­mek nie jest w sta­nie jej uszczęśli­wić. Ow­szem, wie­lo­krot­nie przy­rze­kał, że się zmie­ni, ale ko­ńczy­ło się na pu­stych obiet­ni­cach. Nie­dłu­go po­tem do­star­czył jej od­po­wied­nie­go pre­tek­stu. Ow­szem, uro­ni­ła łzę albo na­wet dwie, ale nie za­mie­rza­ła ru­szać ich ma­łże­ństwu z od­sie­czą. W re­zul­ta­cie spo­tka­li się w sądzie.

Ty­mon w od­po­wie­dzi tyl­ko rzu­cił jej po­nu­re spoj­rze­nie. Ich dom wła­śnie po­sze­dł pod mło­tek i Ty­mek zno­wu wy­lądo­wał na ła­sce ta­tu­sia. Ob­ra­ził się też na nią nie tyl­ko o roz­wód, lecz też o to, że to jego wska­za­ła jako win­ne­go. Z po­cząt­ku Kin­ga chcia­ła tyl­ko ode­jść, ale kie­dy na­stąpi­ła ka­ta­stro­fa fi­nan­so­wa, ad­wo­kat uświa­do­mił jej, że znaj­du­jący się bez środ­ków do ży­cia były mąż może wy­stąpić do sądu o ali­men­ty. Ty­mek ra­czej sam by na to nie wpa­dł, ale ta­kie roz­wi­ąza­nie mógł mu pod­su­nąć któ­ryś z życz­li­wych ko­le­gów praw­ni­ków. Albo na­wet wła­sny oj­ciec.

Po­wo­ła­ła więc na świad­ka byłą asy­stent­kę Tym­ka, któ­ra wi­dy­wa­ła to i owo, po­nie­waż Wa­rze­cha ju­nior ni­g­dy nie na­uczył się zna­cze­nia sło­wa „dys­kre­cja”. Świet­nie był mu za to zna­ny rze­czow­nik „osten­ta­cja”, co odro­bi­nę ra­zi­ło Kin­gę jesz­cze przed ślu­bem. Po prze­pro­wadz­ce do no­we­go domu, z dala od wpły­wu te­ścia, za­mie­rza­ła pod­jąć pró­bę na­pra­wy męża, jed­nak to on na­uczył ją, że ludz­ka na­tu­ra jest nie­zmien­na. No, chy­ba że ktoś wręcz po­żąda zmian, wte­dy wszyst­ko sta­je się mo­żli­we. Pod­czas po­stępo­wa­nia sądo­we­go Kin­ga wy­ko­rzy­sta­ła tę wadę Tym­ka i otrzy­ma­ła roz­wód z orze­cze­niem o wi­nie męża.

Wte­dy wła­śnie bło­go­sła­wi­ła prze­zor­no­ść te­ścia, dzi­ęki któ­rej nie mu­sia­ła od­po­wia­dać za dłu­gi męża po­wsta­łe w trak­cie trwa­nia ich ma­łże­ństwa. Zresz­tą z cze­go mia­ła­by je spła­cić? Prze­cież, jak jej tłu­ma­czył przed ślu­bem oj­ciec Tym­ka, nie po­sia­da­ła ni­cze­go, co przed­sta­wia­ło­by ja­kąkol­wiek re­al­ną war­to­ść. Ko­mor­nik naj­praw­do­po­dob­niej nie skon­sul­to­wa­łby swo­ich czyn­no­ści z Wa­rze­chą se­nio­rem, tyl­ko za­jął wszyst­ko, co mo­żna spie­ni­ężyć. W tym część pen­sji, któ­ra co mie­si­ąc spły­wa­ła na jej kon­to. Kin­ga la­ta­mi spła­ca­ła­by dłu­gi, nim uda­ło­by się roz­wi­kłać praw­ny ga­li­ma­tias. Po roz­pra­wie, pod­czas któ­rej orze­czo­no ich roz­wód, sie­dząc na ka­na­pie z od­zy­sku, pierw­szy kie­li­szek przy­wie­zio­ne­go jesz­cze z Gru­zji wina wy­chy­li­ła za zdro­wie te­ścia. Bu­tel­ka wy­traw­ne­go trun­ku była zresz­tą je­dy­ną wspól­ną rze­czą, któ­rą wy­nio­sła z domu by­łe­go męża.

Od tam­tej pory mi­nęło pół roku. Co ja­kiś czas wci­ąż od­bie­ra­ła te­le­fo­ny od spa­ni­ko­wa­ne­go Tym­ka, któ­ry bła­gał o po­życz­kę, po­nie­waż sza­now­ny ta­tuś się na nie­go wy­pi­ął. Dzwo­nił, kie­dy po­trze­bo­wał jej po­mo­cy, naj­częściej w ja­ki­chś bła­hych spra­wach. Albo po pro­stu kie­dy mu­siał się wy­ga­dać. A przy­naj­mniej tak tłu­ma­czył to w ich roz­mo­wach. Głu­pia, ni­g­dy nie na­uczy­ła się od­ma­wiać wy­star­cza­jąco sta­now­czo. Na­dal zbyt często ule­ga­ła pro­śbom by­łe­go męża…

Wła­śnie po­ło­ży­ła klu­cze na ko­mo­dzie, kie­dy za­dzwo­nił. Za­sta­na­wia­ła się, czy jego te­le­fon ma coś wspól­ne­go z ode­bra­nym przez nią tego dnia li­stem, ale oka­za­ło się, że Ty­mek dzwo­ni z pro­śbą o po­życz­kę. Kin­ga ode­tchnęła z ulgą, jed­no­cze­śnie gło­śno za­sta­na­wia­jąc się, dla­cze­go za­wra­ca gło­wę wła­śnie jej, za­miast zwró­cić się do ojca.

− To sta­ry skne­ra. Nie chce mi po­ży­czyć na­wet zło­tów­ki – ża­lił się Ty­mek. – Bądźże czło­wie­kiem.

Kie­dy ostat­nio prze­gląda­ła się w lu­strze, Kin­ga wci­ąż do­strze­ga­ła w nim od­bi­cie że­ńskiej wer­sji przed­sta­wi­cie­la ga­tun­ku homo sa­piens. Może tro­chę ob­fit­sze­go w kszta­łty, niż kie­dy jesz­cze no­si­ła na­zwi­sko Wa­rze­cha, ale po­mi­mo in­sy­nu­acji Tym­ka zde­cy­do­wa­nie na­dal bar­dziej przy­po­mi­na­ła czło­wie­ka niż wy­rzu­co­ne­go na brzeg wie­lo­ry­ba. Na szczęście pod­czas ich trwa­jące­go nie­ca­łe dwa lata ma­łże­ństwa Kin­ga po­zna­ła nie­fra­so­bli­wo­ść Tym­ka na tyle, że nie dała mu się na­mó­wić na żad­ne po­życz­ki. Dzi­ęki temu żyła w mia­rę wy­god­nie i nie mu­sia­ła się za­sta­na­wiać, co na­stęp­ne­go dnia wło­żyć do garn­ka. Nie gro­ził jej głód, czy­li je­dy­na rzecz, któ­rej tak na­praw­dę nie po­tra­fi­ła znie­ść. Sło­wo „die­ta” było dla niej sy­no­ni­mem do­bro­wol­ne­go pod­da­nia się tor­tu­rom.

− Prze­cież nie śpisz pod mo­stem, tyl­ko w ro­dzin­nej wil­li. Przy­jął cię do domu z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi…

− Ale mó­głby mi dać tro­chę kasy – za­zwy­czaj brzmia­ła ri­po­sta eks­męża. – Do gro­bu jej prze­cież ze sobą nie we­źmie.

Na szczęście prze­by­wa­nie z Tym­kiem pod jed­nym da­chem zdo­ła­ło nie­co uod­por­nić ją na uty­ski­wa­nia, to­też i tę pró­bę szan­ta­żu emo­cjo­nal­ne­go pu­ści­ła mimo uszu.

− Ile po­trze­bu­jesz?

Nie po­tra­fi­ła po­ha­mo­wać cie­ka­wo­ści, więc w du­chu sama wy­gło­si­ła so­bie ka­za­nie. Ty­mek na pew­no od­bie­rze to jako prze­jaw sła­bo­ści i te­raz do­pie­ro za­cznie ją na­ga­by­wać. Cho­ciaż po­zby­cie się stów­ki by­ło­by nie­wiel­ką ceną za świ­ęty spo­kój.

− Dzie­si­ęć…

− Zło­tych? – Z po­wo­du ta­kiej kwo­ty za­wra­ca jej gło­wę? Prze­cież jego oj­ciec daje dużo wy­ższe na­piw­ki… Nie sądzi­ła, aby po­ża­ło­wał dy­chy jedy­na­ko­wi.

Usły­sza­ła, jak Ty­mek par­ska śmie­chem. I już wie­dzia­ła, jak moc­no się po­my­li­ła.

− Ty­si­ęcy, skar­bie. Co ja so­bie ku­pię za dzie­si­ęć zło­tych? Nie star­czy mi na­wet na piwo…

Czy on sądzi, że Kin­ga śpi na pie­ni­ądzach? Ostat­nie oszczęd­no­ści za­in­we­sto­wa­ła w sprzęt, któ­ry po­mo­że jej roz­wi­nąć wła­sną dzia­łal­no­ść.

− Nie mam tyle – po­wie­dzia­ła i roz­łączy­ła się.

Kie­dy znów usły­sza­ła dzwo­nek, a na wy­świe­tla­czu po­now­nie po­ja­wi­ło się imię eks­męża, wy­łączy­ła te­le­fon. Cały Ty­mon. Kie­dy Kin­ga już zja­dła ma­ka­ron z na­pręd­ce przy­go­to­wa­nym so­sem pie­czar­ko­wym, za­in­te­re­so­wa­ła się za­war­to­ścią ode­bra­nej na po­czcie ko­per­ty.

Kil­ka razy ob­ró­ci­ła bia­ły pro­sto­kąt w pal­cach, ale pierw­szy raz spo­tka­ła się z tą na­zwą. Wil­lan & Wil­lan. Pew­nie fir­ma ro­dzin­na. Ro­ze­rwa­ła ko­per­tę, nie chcąc od­wle­kać za­po­zna­nia się z jej za­war­to­ścią.

Pi­smo zo­sta­ło ja­sno sfor­mu­ło­wa­ne. Była pro­szo­na o jak naj­szyb­szy kon­takt w spra­wie ob­jęcia spad­ku.

Zdzi­wio­na Kin­ga odło­ży­ła kart­kę na sto­lik i za­my­śli­ła się. Spa­dek? W Olsz­ty­nie? Ni­ko­go tam prze­cież nie zna, a su­cho sfor­mu­ło­wa­ny list nie pre­cy­zo­wał, po kim mo­gła go odzie­dzi­czyć. Na­gle jej ser­ce za­bi­ło moc­niej. Czy­żby… Za­raz jed­nak par­sk­nęła nie­we­so­łym śmie­chem. W ta­kim wy­pad­ku pew­nie otrzy­ma­ła­by je­dy­nie dłu­gi do spła­ce­nia. Jed­nak je­śli to była ta mo­żli­wo­ść, tym szyb­ciej mu­sia­ła się nią za­jąć, aby zrzec się spad­ku. Nie po to unik­nęła jed­nej fi­nan­so­wej ka­ta­stro­fy, aby wsku­tek nie­do­pa­trze­nia wła­do­wać się w ko­lej­ną. Nie­ste­ty do­cho­dzi­ła już ósma wie­czo­rem: nie zdąży wy­ko­nać te­le­fo­nu do praw­ni­ka. Spra­wa będzie mu­sia­ła po­cze­kać do po­nie­dzia­łku.

Resz­tę wie­czo­ru Kin­ga po­świ­ęci­ła na wer­to­wa­nie stron in­ter­ne­to­wych w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji na te­mat pra­wa spad­ko­we­go. Za­częła czy­tać i po­czu­ła na ple­cach zim­ne dresz­cze, po­nie­waż mo­gła odzie­dzi­czyć wy­łącz­nie dłu­gi, któ­re w ta­kim wy­pad­ku była zo­bo­wi­ąza­na spła­cić. Z nie­ja­ką ulgą od­no­to­wa­ła, że ist­nie­je mo­żli­wo­ść od­rzu­ce­nia spad­ku, co za­mie­rza­ła uczy­nić. Pod wa­run­kiem jed­nak, że zdąży. Do­czy­ta­ła, że oświad­cze­nie na­le­ży zło­żyć w ci­ągu sze­ściu mie­si­ęcy od dnia otwar­cia spad­ku lub ogło­sze­nia te­sta­men­tu. Mar­twił ją jed­nak list prze­sła­ny na na­zwi­sko Wa­rze­cha. Nie no­si­ła go od tro­chę po­nad pół roku. Czy to zna­czy, że było już za pó­źno na od­rzu­ce­nie nie­chcia­ne­go dzie­dzic­twa? Nie wie­dzia­ła prze­cież, kie­dy zma­rł spad­ko­daw­ca. Dziw­ne było też to, że my­śląc o śmier­ci oso­by, któ­ra mu­sia­ła być z nią w ja­kiś spo­sób zwi­ąza­na, od­czu­wa­ła nie smu­tek, ale lęk. Na­ra­sta­jący strach, że jej ukła­da­ne z ta­kim wy­si­łkiem ży­cie może na­gle roz­sy­pać się w gru­zy. Po­now­nie przez czy­jąś lek­ko­my­śl­no­ść.

Z moc­no bi­jącym ser­cem otwo­rzy­ła ko­lej­ną wi­try­nę i za­głębi­ła się w lek­tu­rze ar­ty­ku­łu. In­for­ma­cje w nim za­war­te oka­za­ły się nie­co bar­dziej opty­mi­stycz­ne. Mo­gła spró­bo­wać do­wie­ść przed sądem, że do­wie­dzia­ła się o spad­ku za pó­źno, aby go od­rzu­cić. Je­śli jed­nak jej się to nie uda, będzie dzie­dzi­czyć z ca­łym do­bro­dziej­stwem in­wen­ta­rza. Czy­li do wy­so­ko­ści po­sia­da­ne­go przez spad­ko­daw­cę ma­jąt­ku. Nie zo­sta­nie zmu­szo­na do spła­ty resz­ty. W tym wy­pad­ku też roz­po­zna­ła nie­ko­rzyst­ną dla sie­bie oko­licz­no­ść. Ko­mor­nik na po­czet dłu­gów mógł za­jąć oso­bi­sty ma­jątek Kin­gi, zmu­sza­jąc ją do wy­rów­na­nia stra­ty na odzie­dzi­czo­nych ak­ty­wach.

Za­mknęła prze­glądar­kę i wy­da­ła z sie­bie po­tężne wes­tchnie­nie. To roz­wi­ąza­nie było dla niej je­dy­nie odro­bi­nę ko­rzyst­niej­sze. Tak czy ina­czej, ten spa­dek ozna­czał dla niej masę kło­po­tów. A ona nie mo­gła cho­wać gło­wy w pia­sek ni­czym struś i cze­kać, aż pro­ble­my same się roz­wi­ążą. Mu­sia­ła za­cząć dzia­łać jak naj­szyb­ciej.

Tro­chę ku­si­ło ją, aby za­dzwo­nić do mamy, ale nie chcia­ła jej nie­po­ko­ić. Ostat­nio przy­spo­rzy­ła jej zbyt wie­lu zmar­twień. Swo­ją pulę wy­czer­pa­ła na przy­naj­mniej dzie­si­ęć lat. Uśmiech­nęła się. Mama mia­ła ten­den­cję do zbyt­nie­go za­mar­twia­nia się. To źle, ale Kin­ga i tak po ci­chu cie­szy­ła się z mat­czy­nej tro­ski. Wie­dzia­ła, że wy­ni­ka ona z mi­ło­ści, a tę ce­ni­ła so­bie naj­bar­dziej. Szcze­re uczu­cie. Może wła­śnie dla­te­go mło­da ko­bie­ta po­zwo­li­ła umrzeć swo­je­mu ma­łże­ństwu, kie­dy zy­ska­ła pew­no­ść, że Ty­mek prze­stał ją ko­chać.

O ile kie­dy­kol­wiek da­rzył ją tym uczu­ciem.

Rozdział drugi

Kinga sta­ła w sze­ro­ko otwar­tych drzwiach i z wście­kło­ścią wpa­try­wa­ła się w by­łe­go męża. Non­sza­lanc­ko opie­rał się o fra­mu­gę i wi­dząc jej minę, ści­ągnął pa­lec z dzwon­ka. Kie­dy zo­ba­czy­ła Tym­ka przez wi­zjer, nie za­mie­rza­ła go wpusz­czać, więc od­da­li­ła się do po­ko­ju na pa­lusz­kach. Nie wy­star­czy­ło. Naj­wy­ra­źniej usły­szał jej kro­ki.

− Otwórz, Ki­nia! – po­pro­sił.

Nie za­re­ago­wa­ła, więc po­now­nie na­ci­snął dzwo­nek. Kin­ga wy­trzy­my­wa­ła wwier­ca­jący się w uszy dźwi­ęk przez całe pięć mi­nut, po czym się pod­da­ła. W pod­jęciu szyb­kiej de­cy­zji po­mo­gło jej wa­le­nie w ka­lo­ry­fer w wy­ko­na­niu pana Krzy­sia z góry. I prze­ci­ągły płacz dziec­ka sąsia­dów z le­wej. Co wpad­ło Tym­ko­wi do gło­wy, by do­bi­jać się do jej drzwi w nie­dzie­lę o szó­stej rano? Za cza­sów ich ma­łże­ństwa w ten dzień ty­go­dnia zwy­kle nie uda­wa­ło mu się zwlec z łó­żka przed je­de­na­stą… I nic w tym dziw­ne­go, bo za­zwy­czaj ba­lo­wał do bia­łe­go rana w to­wa­rzy­stwie Kin­gi lub – częściej – ko­goś in­ne­go.

− Cze­go? – wark­nęła.

Nie wy­ja­śnił, tyl­ko bez par­do­nu wła­do­wał się do jej miesz­ka­nia. Kó­łka jego wa­liz­ki pra­wie prze­to­czy­ły się po jej bo­sych sto­pach. W my­ślach Kin­ga za­częła od­li­czać do dzie­si­ęciu, ale kie­dy sko­ńczy­ła, wca­le nie czu­ła się spo­koj­niej­sza. Może po­win­na spró­bo­wać do­li­czyć do ty­si­ąca?

− Po­wiedz, że z nie­wy­spa­nia mam zwi­dy… albo jesz­cze le­piej zgiń, prze­pad­nij… – wy­mam­ro­ta­ła.

− Siło nie­czy­sta? – Ty­mek roz­sia­dł się na jej łó­żku i ob­da­rzył ją tym uśmie­chem, któ­ry w prze­szło­ści spra­wiał, że za­po­mi­na­ła o wszyst­kich ra­cjo­nal­nych ar­gu­men­tach. I za­zwy­czaj zga­dza­ła się na jego po­my­sły, na­wet je­śli coś w środ­ku niej krzy­cza­ło, że na pew­no tego po­ża­łu­je. – Przy­kro mi, ale to nie dzia­ła w ten spo­sób, ko­cha­nie.

− Sko­ro nie wy­star­czył roz­wód, być może ko­niecz­ne będą eg­zor­cy­zmy… Ty­mek, co ty tu­taj ro­bisz? W nie­dzie­lę o – włączy­ła wy­świe­tlacz te­le­fo­nu – szó­stej z mi­nu­ta­mi.

− Wpro­wa­dzam się. Za­pa­rzysz mi kawy? Je­stem sko­na­ny…

Kin­ga przy­mknęła oczy i sta­ra­ła się za­cho­wać spo­kój, mimo że na­ra­sta­ła w niej ocho­ta, aby wy­ra­zić swo­ją fru­stra­cję krzy­kiem. To jed­nak nie spodo­ba­ło­by się sąsia­dom. Usia­dła więc obok Tym­ka i po­nu­ro spoj­rza­ła na wa­liz­kę. To nie wy­gląda­ło jej na przy­ja­ciel­ską wi­zy­tę.

− Ty­mek… Naj­pierw wy­ja­śnie­nia, a po­tem zo­ba­czy­my…

Znów się uśmiech­nął.

− To brzmi le­piej niż: „Wy­noś się” albo: „Za­dzwo­nię po po­li­cję”.

Nie od­po­wie­dzia­ła, tyl­ko spla­ta­jąc ręce przed sobą, spoj­rza­ła na nie­go wy­mow­nie.

− Wy­pro­wa­dzi­łem się od ojca – prze­rwał, naj­wy­ra­źniej cze­ka­jąc na jej re­ak­cję. Prze­li­czył się, bo za­cho­wa­ła ka­mien­ny wy­raz twa­rzy. To, że opu­ścił wil­lę ta­tu­sia, zro­zu­mia­ła, kie­dy do­strze­gła jego wa­liz­kę. – Ci­ągle mi truł…

− Dla­cze­go po­tra­fię go zro­zu­mieć? – spy­ta­ła iro­nicz­nie. Oj­ciec pew­nie chciał, aby Ty­mek za­jął się czy­mś bar­dziej kon­struk­tyw­nym niż wiecz­ne zbi­ja­nie bąków.

− Pro­szę cię… Mu­szę na chwi­lę znik­nąć mu z oczu. Po­wi­nien się prze­ko­nać, że nie da rady mnie zła­mać.

Do­pie­ro te­raz po­czu­ła iskrę cie­ka­wo­ści prze­bi­ja­jącą się przez za­nie­po­ko­je­nie i gniew wy­wo­ła­ne obec­no­ścią Tym­ka w jej azy­lu. Mu­siał po­wa­żnie na­roz­ra­biać, sko­ro po­sta­no­wił się wy­pro­wa­dzić z wil­li na­le­żącej do ojca. Szko­da tyl­ko, że nie po­my­ślał o wła­snym miesz­ka­niu, za­miast bla­dym świ­tem pa­ko­wać się do cu­dze­go. Mia­ła na­dzie­ję, że jego na­głe po­ja­wie­nie się nie jest zwi­ąza­ne z ko­lej­ną de­spe­rac­ką pro­śbą o po­ży­cze­nie pie­ni­ędzy. Chy­ba nie jest na tyle głu­pi, aby za­dłu­żać się u nie­od­po­wied­nich lu­dzi? Wes­tchnęła. Ty­mek był przy­zwy­cza­jo­ny do spe­łnia­nia swo­ich za­chcia­nek, a o ich nie­przy­jem­nych skut­kach prze­ko­ny­wał się za­zwy­czaj, kie­dy było już za pó­źno.

− To, że chcesz za­miesz­kać sam, jest dla mnie w pe­łni zro­zu­mia­łe. Tyl­ko dla­cze­go pa­ku­jesz się do mnie na wa­le­ta, za­miast po­szu­kać wła­sne­go miesz­ka­nia? Mo­głeś zo­stać u ojca jesz­cze przez ty­dzień czy dwa. W tym cza­sie na pew­no zna­la­złbyś coś do wy­na­jęcia.

Ge­stem po­ka­za­ła mu, że ma nie sie­dzieć w ubra­niach na jej ko­łdrze, więc od­su­nął po­ściel i po­now­nie opa­dł na roz­ło­żo­ną sofę.

− Nie stać mnie. Ostat­nie pie­ni­ądze po­szły na za­le­głe wy­pła­ty. Nie mam kasy na kau­cję. Tak na­praw­dę na nic mnie nie stać, więc li­czę na po­moc do­brych lu­dzi. – Pu­ścił do by­łej żony oko.

Po sprzecz­ce pod­czas ich roz­pra­wy roz­wo­do­wej na­dal ją za taką uwa­żał? Niby nie ży­wi­li do sie­bie ura­zy, ale żal mógł po­zo­stać. Cho­ciaż Ty­mek na­le­żał do osób, któ­re wo­la­ły nie pa­mi­ętać o za­szło­ściach, a w bli­źnich do­strze­gać je­dy­nie za­le­ty. Czy­li sta­no­wił zu­pe­łne prze­ci­wie­ństwo swo­je­go ojca, twar­de­go, ego­istycz­ne­go dra­nia. Może dla­te­go też star­szy Wa­rze­cha był ska­za­ny na suk­ces, a je­dy­ny syn sta­wał się dla nie­go co­raz wi­ęk­szym roz­cza­ro­wa­niem. W cza­sie ich ma­łże­ństwa se­nior z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał na po­ja­wie­nie się wnu­ka, któ­re­go mó­głby ukszta­łto­wać na swój ob­raz i po­do­bie­ństwo. Czy­li zro­bić coś, co nie uda­ło mu się z sy­nem.

Kin­ga jesz­cze raz po­my­śla­ła z wdzi­ęcz­no­ścią o Bo­żej opatrz­no­ści, któ­ra oka­za­ła swo­je mi­ło­sier­dzie w po­sta­ci jed­nej kre­ski na te­ście ci­ążo­wym. Po uro­dze­niu dziec­ka ni­g­dy nie zde­cy­do­wa­ła­by się na roz­wód, i to nie tyl­ko dla­te­go, że chcia­ła­by za­pew­nić ma­lu­cho­wi pe­łną ro­dzi­nę. Star­szy Wa­rze­cha zro­bi­łby prze­cież wszyst­ko, co w jego mocy, aby po roz­sta­niu ode­brać jej dziec­ko. A zmo­bi­li­zo­wa­łby do tego celu wszyst­kie swo­je środ­ki. Te­raz pew­nie w ocze­ki­wa­niu na wnu­ka po­sta­no­wił moc­niej po­pra­co­wać nad sy­nem. Na­wet po­czu­ła coś na kszta­łt wspó­łczu­cia. Jej i jego naj­bli­żsi krew­ni mo­gli słu­żyć za po­twier­dze­nie po­wie­dze­nia, że z ro­dzi­ną naj­le­piej wy­cho­dzi się na zdjęciach.

− I uwa­żasz, że nie będzie cię u mnie szu­kał?

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

− Roz­wie­dli­śmy się prze­cież. To nie po­trwa dłu­go. Naj­wy­żej kil­ka dni…

Dni, któ­re je­śli Kin­ga cze­goś szyb­ko nie wy­my­śli, mogą ła­two prze­ro­dzić się w ty­go­dnie. Wa­rze­cha se­nior szyb­ko zlo­ka­li­zu­je syn­ka, a po­tem uzna, że na­le­ży uka­rać byłą sy­no­wą. Wy­sko­ki Tym­ka zwy­kle w pa­skud­ny spo­sób od­bi­ja­ły się na niej.

Chwi­lo­wo po­go­dzi­ła się z obec­no­ścią eks­męża i uda­ła się do kuch­ni, aby za­pa­rzyć so­bie kawę. Eks­pres za­szu­miał i do kub­ka za­czął ście­kać aro­ma­tycz­ny płyn.

− Na­dal pi­jesz lurę…

Nie sko­men­to­wa­ła, tyl­ko uzu­pe­łni­ła mle­kiem na­pój. Po czym do­da­ła do nie­go spo­rą ły­żkę mio­du li­po­we­go, któ­ry mama przy­wio­zła jej z pa­sie­ki w Brzesz­czach. Upi­ła po­tężny łyk i od­su­nęła się od eks­pre­su, aby Ty­mek mógł się ob­słu­żyć. Nie za­mie­rza­ła od­gry­wać roli do­brej go­spo­dy­ni. Nie­co się skrzy­wi­ła, kie­dy Ty­mek zmi­ni­ma­li­zo­wał ilo­ść wody i zwi­ęk­szył stęże­nie kawy do mak­si­mum.

− Nie wszy­scy lu­bią płyn­ną smo­łę, któ­rą ty na­zy­wasz kawą.

Za­częła już od­czu­wać do­bro­czyn­ne skut­ki dzia­ła­nia wy­pi­te­go na­pa­ru. Te­raz mu­sia­ła tyl­ko wy­my­ślić ja­kiś spo­sób, aby jak naj­szyb­ciej po­zbyć się by­łe­go męża. Jed­nak naj­pierw za­mie­rza­ła za­spo­ko­ić swo­ją cie­ka­wo­ść. Cały czas nie­po­ko­iła ją wi­zja Tym­ka ogry­wa­jące­go się w ka­sy­nie do ko­szu­li. Wo­bec ma­fii na­wet star­szy Wa­rze­cha mógł się oka­zać bez­rad­ny.

− Co się sta­ło tym ra­zem?

− Oj­ciec chce, abym po­sze­dł do pra­cy – rzu­cił ta­kim to­nem, jak­by wy­ma­gał od nie­go co naj­mniej, by po­pe­łnił ry­tu­al­ne sep­pu­ku.

Nie wzru­szy­ło jej to.

− No i? Lu­dzie za­zwy­czaj, żeby mieć co jeść, wła­śnie idą do pra­cy. Nie ka­żde­go los ob­da­rzył bo­ga­tą ro­dzi­ną. A je­śli taki szczęściarz nie robi z tym ma­jąt­kiem nic sen­sow­ne­go, szyb­ko może go stra­cić. Coś o tym wiesz, praw­da? – Nie zdo­ła­ła się po­wstrzy­mać przed uszczy­pli­wo­ścią, mimo że twarz Tym­ka pre­zen­to­wa­ła całą gamę zra­nio­nych uczuć.

− Za­cząłbym ja­kąkol­wiek sen­sow­ną ro­bo­tę, byle tyl­ko wy­rwać się z domu, ale nie w taki spo­sób, w jaki chce oj­ciec!

Odło­żył pu­sty ku­bek po ka­wie na nie­wiel­ką ladę od­dzie­la­jącą kuch­nię od po­ko­ju. Kin­ga sie­dzia­ła po tu­rec­ku na roz­ło­żo­nej so­fie i przy­gląda­ła się, jak Ty­mek usi­łu­je ma­sze­ro­wać tam i z po­wro­tem po nie­wiel­kiej prze­strze­ni jej ka­wa­ler­ki. Ro­bił tak nie raz w cza­sie ich ma­łże­ństwa, ale wte­dy ob­szar do cho­dze­nia miał zde­cy­do­wa­nie wi­ęk­szy i nie obi­jał się nie­mi­ło­sier­nie o me­ble. I wła­sną wa­liz­kę, któ­ra prze­wró­ci­ła się z hu­kiem, za­nim zdążył ją chwy­cić.

− Kur­wa jego mać – oznaj­mił do­bit­nie, naj­pierw roz­ma­so­wu­jąc obo­la­łe udo, po czym po­now­nie sta­wia­jąc wa­liz­kę na kó­łkach. Pa­trzył przy tym z obu­rze­niem na Kin­gę, jak­by to ona była win­na cia­sno­ty, w któ­rej zmu­szo­ny był prze­by­wać.

− Pro­po­no­wa­łem, żeby zro­bił mnie swo­im za­stęp­cą, ale on tyl­ko się ro­ze­śmiał. Wi­dzę, że obo­je ma­cie po­dob­ne po­czu­cie hu­mo­ru – sko­men­to­wał z nie­sma­kiem, za­uwa­żyw­szy, że Kin­ga za­czy­na ra­do­śnie chi­cho­tać. Śmia­ła się tak bar­dzo, że do­pie­ro po chwi­li zdo­ła­ła sko­men­to­wać jego wi­zję przy­szło­ści w fir­mie Wa­rze­chy se­nio­ra.

− Je­śli two­je­mu ojcu za­le­ży na do­bru swo­ich tar­ta­ków, w tym dzie­si­ęcio­le­ciu nie po­wie­rzy ci żad­ne­go sta­no­wi­ska kie­row­ni­cze­go. Ca­łkiem nie­daw­no wszy­scy zdąży­li się prze­ko­nać, ile były war­te two­je stu­dia z za­rządza­nia.

Ty­mek od­chrząk­nął i za­jął miej­sce obok niej. W mil­cze­niu przy­glądał się, jak była żona ocie­ra z kąci­ków oczu łzy roz­ba­wie­nia.

− Chciał, abym sta­rał się o sta­no­wi­sko przed­sta­wi­cie­la han­dlo­we­go. Prze­sze­dł cały ten bzdur­ny pro­ces re­kru­ta­cji, łącz­nie z pi­sa­niem li­stów mo­ty­wa­cyj­nych i roz­mo­wą kwa­li­fi­ka­cyj­ną.

Ten po­my­sł Wa­rze­chy se­nio­ra miał sens, uzna­ła Kin­ga po krót­kim na­my­śle. Ty­mek, je­śli chciał, by­wał uro­czy, miał ga­da­ne i po­tra­fi­łby sprze­dać dia­błu wia­dro lawy. Fak­tycz­nie mógł się do­sko­na­le spraw­dzić w te­re­nie, wci­ska­jąc lu­dziom pro­duk­ty ofe­ro­wa­ne przez fir­mę ojca. W na­ma­wia­niu oka­zał się świet­ny, zdo­ła­ła się o tym prze­ko­nać na wła­snej skó­rze, zga­dza­jąc się na ma­łże­ństwo, mimo że chwi­la­mi na­cho­dzi­ły ją wąt­pli­wo­ści. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że wszy­scy inni mie­li ich zde­cy­do­wa­nie wi­ęcej. I do cze­go osta­tecz­nie do­pro­wa­dził ją jego urok? Zo­sta­ła pierw­szą roz­wód­ką w ro­dzi­nie! Pra­cu­jąc jako przed­sta­wi­ciel han­dlo­wy, Ty­mek mó­głby jed­nak prze­kuć tę wadę w za­le­tę.

− Prze­cież mu­szą ja­koś spraw­dzić, czy się na­da­jesz…

− Kie­dy za­kła­da­łem fir­mę, nikt mnie nie mu­siał spraw­dzać… – zi­ry­to­wał się. Kin­ga nie ode­zwa­ła się, tyl­ko rzu­ci­ła mu zna­czące spoj­rze­nie, a Ty­mek odro­bi­nę się zmie­szał. – Prze­cież i tak żąda, że­bym tam pra­co­wał, więc po ja­kie­go grzy­ba mam wcze­śniej prze­cho­dzić cały ten cyrk?

− Jego cyrk, jego ma­łpy – rzu­ci­ła fi­lo­zo­ficz­nie. – Więc po­sta­no­wi­łeś za­pro­te­sto­wać, ucie­ka­jąc z domu?

Za­ru­mie­nił się lek­ko. Za­wsze prze­kli­nał odzie­dzi­czo­ną po mat­ce kar­na­cję, któ­ra po­wo­do­wa­ła, że na­wet naj­lżej­sze ozna­ki za­wsty­dze­nia były do­sko­na­le wi­docz­ne na jego twa­rzy. To zresz­tą spo­wo­do­wa­ło, że pró­bo­wał za­pu­ścić bro­dę. Rzad­kie kęp­ki wy­ra­sta­jące mu na po­licz­kach nie po­tra­fi­ły za­tu­szo­wać tego man­ka­men­tu. A że nie do­da­wa­ły mu uro­dy, szyb­ko zre­zy­gno­wał z tego po­my­słu. Pod ko­niec zwi­ąz­ku z Kin­gą go­lił już gład­ko po­licz­ki. Ona w cza­sie ich ma­łże­ństwa na­uczy­ła się pil­nie zwra­cać uwa­gę na tę ce­chę, po­nie­waż gdy ob­ser­wo­wa­ła twarz Tym­ka, zy­ski­wa­ła pew­no­ść, czy jej mąż na­praw­dę ża­łu­je, czy tyl­ko uda­je. W prze­szło­ści za­zwy­czaj mia­ło zda­rza­ło się to dru­gie, jed­nak obec­nie wy­gląda­ło na to, że Ty­mek na­resz­cie zdo­był się na szcze­ro­ść. Rów­nież z sa­mym sobą.

− Za­czął na­ci­skać, więc po­my­śla­łem, że war­to znik­nąć mu z ra­da­ru na parę dni. Po ty­go­dniu, naj­wy­żej dwóch po­wi­nien od­pu­ścić.

Rany bo­skie, po­my­śla­ła. Ty­dzień, naj­wy­żej dwa? Osza­le­je z nim sam na sam na dwu­dzie­stu paru me­trach! Już te­raz czu­ła ro­dzący się w głębi czasz­ki ból gło­wy. Po kil­ku dniach w to­wa­rzy­stwie Tym­ka może wró­cić do punk­tu wy­jścia. A do­pie­ro co zdąży­ła się jako tako po­zbie­rać po roz­wo­dzie. Otrząsnęła się. Nie chcia­ła na­wet roz­wa­żać ta­kiej mo­żli­wo­ści.

I jak w ogó­le on so­bie to wszyst­ko wy­obra­ża? Za łó­żko słu­ży­ła jej roz­kła­da­na sofa, odro­bi­nę za cia­sna dla pary, a za sze­ro­ka dla sin­gla. Dla niej sa­mej ide­al­na, tyle że były mąż nie da się wy­eks­mi­to­wać na podło­gę. Zdąży­ła za do­brze go po­znać. Za­cznie się od przy­tu­la­nia w nocy, a po­tem wia­do­mo… Po­win­na so­bie zna­le­źć ja­kie­goś fa­ce­ta od razu po roz­wo­dzie. Te­raz nie mia­ła­by pro­ble­mu. Nowy part­ner prze­go­ni­łby sta­re­go ze swo­je­go te­ry­to­rium. Te­raz jest już na to za pó­źno. Ech…

− Nie mo­żesz u mnie zo­stać – oznaj­mi­ła mu ka­te­go­rycz­nie.

− Dla­cze­go?

Jesz­cze miał czel­no­ść wy­glądać na zdzi­wio­ne­go! Wła­ści­ciel­ka miesz­ka­nia wręczy­ła jej tyl­ko je­den kom­plet klu­czy, a prze­cież w po­nie­dzia­łek musi wy­jść do pra­cy. Cho­ćby po to, aby wy­pro­sić u sze­fo­wej kil­ka dni urlo­pu, kie­dy będzie za­ła­twiać spra­wy zwi­ąza­ne ze spad­kiem w Olsz­ty­nie.

Wła­śnie, spa­dek… Na do­da­tek cze­ka ją ten wy­jazd w naj­bli­ższym cza­sie. Przez chwi­lę po­czu­ła po­ku­sę, aby po­dzie­lić się tą in­for­ma­cją z eks­mężem, ale bły­ska­wicz­nie zmie­ni­ła zda­nie. Nie tak daw­no prze­cież pro­sił ją o po­życz­kę. Usły­szy „spa­dek”, po­my­śli so­bie Bóg wie co i jego sys­te­ma­tycz­ne te­le­fo­ny ma gwa­ran­to­wa­ne.

− Dla­te­go, że uło­ży­łam so­bie ży­cie bez cie­bie i nie mam ocho­ty wra­cać do prze­szło­ści. To nie two­ja wil­la, tyl­ko ma­le­ńkie miesz­ka­nie. Za­gry­zie­my się tu­taj.

− Nie mam nic prze­ciw­ko, je­śli raz czy dwa ugry­ziesz mnie w przy­pły­wie…

− Nie ko­ńcz, je­śli nie chcesz na­tych­miast wy­lądo­wać za drzwia­mi – prze­rwa­ła mu ostro.

Nie­za­do­wo­lo­na po­czu­ła, że tym ra­zem to ona się czer­wie­ni. Wi­dząc to, Ty­mek tyl­ko się uśmiech­nął. Pod­nió­sł dło­nie w ge­ście ka­pi­tu­la­cji i po­now­nie za­ga­ił.

− To co? Mogę zo­stać?

Kin­ga zdąży­ła już za­po­mnieć, że jest nie tyl­ko lek­ko­my­śl­ny, ale rów­nież upar­ty.

− Ty­mek, nie masz przy­pad­kiem ja­ki­chś ko­le­gów, u któ­rych mó­głbyś prze­no­co­wać? Ja­kie­jś ko­bie­ty, z któ­rą ak­tu­al­nie się spo­ty­kasz? – rzu­ci­ła z na­dzie­ją.

Z za­kło­po­ta­niem wzru­szył ra­mio­na­mi.

− Jest ktoś, ale na ra­zie to świe­że i nie chcę jej spło­szyć, wkra­cza­jąc na­gle do jej miesz­ka­nia z wa­liz­ką. Chcę, aby mia­ła o mnie jak naj­lep­szą opi­nię – oznaj­mił ci­cho po chwi­li prze­rwy.

Kin­ga chcia­ła za­py­tać, dla­cze­go ta­kie my­śli nie przy­szły mu do gło­wy w zwi­ąz­ku z jej oso­bą, ale sama po­tra­fi­ła so­bie od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie. Przy niej nie mu­siał już ni­cze­go uda­wać, przez tych kil­ka lat zdąży­ła go po­znać jak zły sze­ląg. Co­kol­wiek zro­bi, jej to już ra­czej nie zdzi­wi. Osta­tecz­nie bar­dziej już chy­ba nie zdo­ła jej pod­pa­ść. Jed­nak wy­węszy­ła nowy kie­ru­nek, w któ­rym mo­gła podążyć, sko­ro chcia­ła się go po­zbyć.

− Mó­wisz, że ktoś po­ja­wił się na two­im ce­low­ni­ku… To za­sta­nów się, co ta ko­bie­ta so­bie po­my­śli, kie­dy się do­wie, że po­now­nie za­miesz­ka­łeś z byłą żoną? – podło­ży­ła mu nowy trop.

− Nie z tobą, a u cie­bie – spro­sto­wał.

Le­d­wo po­wstrzy­ma­ła się od prze­wró­ce­nia ocza­mi. Je­śli Ty­mek nie wy­tłu­ma­czy tego od­po­wied­nio swo­jej dziew­czy­nie, za­ko­ńczy ten zwi­ązek, za­nim na do­bre go za­czął. Kin­ga prze­wi­dy­wa­ła na­wet ko­ńców­kę z fa­jer­wer­ka­mi god­ny­mi ob­cho­dów No­we­go Roku. Ty­mek wci­ąż nie na­uczył się poj­mo­wać spo­so­bu, w jaki ro­zu­mu­ją ko­bie­ty.

− Jak­by to ro­bi­ło ró­żni­cę… Po­słu­chaj…

− Nie wszyst­kie ko­bie­ty są ta­kie jak ty! – za­pe­rzył się.

Za­czy­na się. Po­czu­ła, jak w mo­men­cie ro­śnie jej ci­śnie­nie, a ból gło­wy się na­si­la.

− Czy­li ja­kie? – spy­ta­ła zwod­ni­czo ła­god­nym gło­sem.

− No… Ta­kie zoł… – urwał. – Nie­da­jące so­bie nic lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć.

Wdech. Wy­dech. Za­ci­snęła ręce na ko­łdrze, aby go nie wal­nąć, po­nie­waż oba­wia­ła się, że mo­gła­by go tro­chę uszko­dzić. Już raz le­d­wo się przed tym po­wstrzy­ma­ła, rok temu, za­raz po tym, jak zde­cy­do­wa­ła się ode­jść i spa­ko­wa­ła swo­je rze­czy. Czu­ła w so­bie wte­dy ta­kie po­kła­dy wy­ni­ka­jące­go z upo­ko­rze­nia gnie­wu, że na­praw­dę przez chwi­lę ro­zu­mia­ła te żony, któ­re w mo­men­cie za­śle­pie­nia fu­rią chwy­ta­ją za pierw­sze z brze­gu ostre na­rzędzie. Nie chcia­ła wy­słać Tym­ka na tam­ten świat przy oka­zji tej spe­cy­ficz­nej te­ra­pii ra­dze­nia so­bie ze stre­sem, więc po­prze­sta­ła na w mia­rę uprzej­mym „że­gnaj”.

Ode­tchnęła.

− Jak wte­dy, kie­dy usi­ło­wa­łeś mi nie­skład­nie wy­ja­śnić, co two­je ręce ro­bi­ły na ty­łku Mi­cha­si? Go­łym ty­łku, przy­po­mi­nam!

− My­śla­łem, że to wszyst­ko zo­sta­wi­li­śmy w prze­szło­ści – mruk­nął.

− Bo zo­sta­wi­li­śmy. Te­raz oma­wia­my two­ją nie­umie­jęt­no­ść skła­da­nia wy­ja­śnień, któ­ra rów­nież zo­sta­ła udo­wod­nio­na na sali sądo­wej. – Cze­go mój ad­wo­kat nie omiesz­kał wy­ko­rzy­stać, do­da­ła w du­chu. – A ty wcho­dzisz w nowy zwi­ązek i nie chcia­ła­bym, abyś za­czął go od nie­po­ro­zu­mień. Ży­czę ci wy­łącz­nie szczęścia i wy­da­je mi się, że dla wła­sne­go do­bra po­wi­nie­neś wró­cić do domu lub no­co­wać u osob­ni­ka płci męskiej. Nikt nie po­sądzi cię o prze­jście na dru­gą stro­nę, za­pew­niam.

Na­praw­dę mia­ła na­dzie­ję, że ten ar­gu­ment od­po­wied­nio do nie­go prze­mó­wi.

− Już pró­bo­wa­łem, ale nie zda­ło to eg­za­mi­nu. Moi kum­ple albo wła­śnie ba­da­ją nowe te­ry­to­rium i nie­po­trzeb­ne im w tym cza­sie moje to­wa­rzy­stwo, albo po ich do­mach gra­su­je le­gion roz­wrzesz­cza­nych dzie­cia­ków, nie da­jąc czło­wie­ko­wi od­po­cząć. Bar­tek ma prze­cho­dzące­go za­pa­le­nie ucha dwu­let­nie­go syna, któ­ry naj­pierw kon­cer­to­wał przez pół nocy, aby przed pi­ątą wła­do­wać mi się do łó­żka i urządzić so­bie tram­po­li­nę z mo­je­go brzu­cha. Nie­zbyt miła po­bud­ka, za­pew­niam cię – oznaj­mił skrzy­wio­ny, jed­no­cze­śnie roz­ma­so­wu­jąc za­cząt­ki mi­ęśnia piw­ne­go.

Pra­wie par­sk­nęła śmie­chem, wy­obra­ża­jąc so­bie tę sce­nę. Nie­ty­kal­no­ść cie­le­sna Tym­ka zo­sta­ła spro­fa­no­wa­na o świ­cie przez ma­lu­cha. Do­brze, że do­dat­ko­wo nie zo­stał za­po­zna­ny z za­war­to­ścią jego pie­lu­chy po ca­łej nocy. W su­mie Kin­gi nie zdzi­wi­ło, że Ty­mek po­sta­no­wił się ewa­ku­ować. Tyl­ko dla­cze­go aku­rat do niej?!

− Tak czy ina­czej, mogę cię po­często­wać śnia­da­niem, a po­tem uprzej­mie po­że­gnać. Prze­stań się za­cho­wy­wać jak przed­szko­lak i wróć do domu. Twój tata ma do­bry po­my­sł z tym sta­no­wi­skiem przed­sta­wi­cie­la han­dlo­we­go.

Ge­stem po­ka­za­ła Tym­ko­wi, że ma ze­jść z sofy, po czym za­bra­ła się do cho­wa­nia po­ście­li do nie­wiel­kiej skrzy­ni. W tym cza­sie były mąż od­sta­wił wa­liz­kę do kąta przy ka­lo­ry­fe­rze. Wkrót­ce w po­ko­ju pa­no­wał już za­da­wa­la­jący po­rządek, a Kin­dze za­bur­cza­ło w brzu­chu.

Prze­szła do kuch­ni i otwo­rzy­ła lo­dów­kę. Sama zro­bi­ła­by so­bie ze dwie ka­nap­ki, ale Ty­mek cie­szył się do­brym ape­ty­tem. Mu­sia­ła­by spędzić w kuch­ni przy­naj­mniej go­dzi­nę… W tej sy­tu­acji frank­fur­ter­ki na cie­pło wy­da­wa­ły się do­brym po­my­słem. A przede wszyst­kim szyb­kim i sy­cącym.

− To nud­ne…

Ty­mek naj­wy­ra­źniej po­sta­no­wił wró­cić do te­ma­tu ich dys­ku­sji. Kin­ga pu­ści­ła to mimo uszu, sta­wia­jąc na ga­zie ron­del z wodą.

W tym sa­mym mo­men­cie, w któ­rym były mąż szy­ko­wał się, by kon­ty­nu­ować swój mo­no­log, ode­zwa­ła się jego ko­mór­ka. Nie­wiel­kie miesz­ka­nie wy­pe­łni­ły dźwi­ęki Mar­sza im­pe­rial­ne­goz Gwiezd­nych wo­jen.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Prolog

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty>

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty/p>

Rozdział dwudziesty szósty

Rozdział dwudziesty siódmy

Rozdział dwudziesty ósmy

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Rozdział trzydziesty

Epilog

Kilka słów na koniec