Duchy kurhanów - Magdalena Wala - ebook + książka

Duchy kurhanów ebook

Magdalena Wala

4,3

Opis

Kobieca historia walki o wolność i miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn

Kończy się I wojna światowa. W Zasławowie, majątku należącym do rodziny Kalinowskich, dorastają bliźniaczki Sabina i Maria. Dziewczęta przygotowują się do ostatniego roku nauki we lwowskim gimnazjum i cieszą letnią swobodą. Sielanka się kończy, gdy starszy o 12 lat brat podejmuje decyzje mające zaważyć na ich życiu. Marię chce wydać za mąż za obcego, ale bogatego mężczyznę, a Sabinę umieścić w klasztorze. Siostry domyślają się, że plany brata mają uratować Kalinowskich przed bankructwem i są związane z ponurą przepowiednią dotyczącą kurhanów znajdujących się niedaleko dworu. Zbuntowana Sabina nie zamierza wkładać habitu i bierze sprawy w swoje ręce. Z pomocą siostry próbuje rozwikłać rodzinną tajemnicę i zadbać o przyszłość bliskich.

Tymczasem jesienią wybuchają walki o Lwów, w których bliźniaczki aktywnie uczestniczą. Sabina rozważa wstąpienie do Ochotniczej Ligi Kobiet. W trakcie działań wojennych spotyka tajemniczego mężczyznę…

Jak potoczą się losy bliźniaczek? Czy upiorna przepowiednia kolejny raz się spełni?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (44 oceny)
24
11
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
YvonneZet

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, nieprzewidywalna. Przeczytałam jednym tchem!
00
nie_tylko_o_ksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

RECENZJA PATRONACKA Bardzo lubię, kiedy bohaterka lub bohaterki czytanej przeze mnie książki są silnymi postaciami kobiecymi, kiedy nie boją się walczyć o swoje i dążyć do spełniania pragnień i marzeń, bez względu na to, czy ich postawa spotyka się z aprobatą społeczeństwa. Magdalena Wala w swoich powieściach pisze przede wszystkim o kobietach, żyjących w minionych czasach, kiedy wydarzenia historyczne zmieniały koleje ludzkich losów. W cyklu z koronkami, który otworzyła książka Klątwa ruin, następnie wydano Panią z wieży, by wreszcie oddać w ręce czytelników najświeższa powieść: Duchy kurhanów – ten głos silnych kobiet wybrzmiewa tutaj szczególnie donośnie! Powieść ma swój początek u schyłku I wojny światowej, kiedy w rodzinnej posiadłości Kalinowskich, bliźniaczkom pozostaje ostatni rok nauki w gimnazjum, a ich starszy brat podejmuje decyzje o ich dalszym życiu. Zaplanowanie przyszłości Sabiny i Marii bez pytania zainteresowanych o zdanie, wyjątkowo nie podoba się zbuntowanej i s...
00

Popularność




Za­pra­sza­my na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt se­rii i okład­ki ANNA SLO­TORSZ/ART­NO­VO.PL
Fo­to­gra­fie na okład­ce© khar­chen­ko­iri­na/Ado­be Stock © can­dy­1812/Ado­be Stock © Na­tu­re Pe­ace­ful/Ado­be Stock Do­me­na pu­blicz­na: po­lo­na.pl
Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻBIE­TA SPA­DZI­ŃSKA-ŻAK
Ko­rek­taBO­GU­SŁA­WA OTFI­NOW­SKA
SkładLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Mag­da­le­na Wala, Pu­bli­cat S.A. MMXXII (wy­da­nie elek­tro­nicz­ne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­to­ra, w tym nie­le­gal­ne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nio­ne.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6277-9
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bo­wa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fi­ce@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wa­le 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­zni­ca@pu­bli­cat.pl

Gra­ży­nie i Syl­wii.

Dzi­ęku­ję!

UPROSZ­CZO­NE DRZE­WO GE­NE­ALO­GICZ­NE SA­BI­NY I MA­RII

PRO­LOG

Luty 1846 roku

Wła­śnie za­częło świ­tać, kie­dy trwa­jący całą noc rej­wach wresz­cie za­ma­rł. Dzie­dzicz­ka, pod­trzy­mu­jąc ogrom­ny brzuch, dźwi­gnęła się z fo­te­la, skąd ko­men­de­ro­wa­ła słu­żący­mi, któ­rzy na­pręd­ce pa­ko­wa­li po­zo­sta­wio­ne jesz­cze we dwo­rze naj­war­to­ściow­sze przed­mio­ty. Zer­k­ni­ęcie przez okno upew­ni­ło ją, że ka­żdy w po­śpie­chu wy­ko­ny­wał jej po­le­ce­nia. Mężczy­źni, ugi­na­jąc się pod ci­ęża­rem wy­pe­łnio­nych ku­frów, ła­do­wa­li je na duży wóz. Do ele­ganc­kiej brycz­ki sta­jen­ni wła­śnie za­przęga­li parę siw­ków. Po­pa­trzy­ła da­lej, na po­kry­te śnie­giem traw­ni­ki i dęby za­sa­dzo­ne przy alei pro­wa­dzącej do dwo­ru. Za nimi nie­bo za­czy­na­ło się już roz­ja­śniać.

– Prze­każ Ja­śko­wi, żeby na­tych­miast wy­je­żdżał. Dro­ga do Prze­my­śla może już być za­blo­ko­wa­na, niech omi­nie mia­sto i kie­ru­je się na Lwów. Tra­sa będzie dłu­ższa, ale bez­piecz­niej­sza.

Ciot­ka męża, któ­ra pod­czas ocze­ki­wa­nia na roz­wi­ąza­nie do­trzy­my­wa­ła jej to­wa­rzy­stwa, ski­nęła gło­wą.

– Nie wol­no nam dłu­żej opó­źniać wy­jaz­du. Agu­la wspo­mi­na­ła, że we wsi już wrze. Lada chwi­la ktoś może wpa­ść na po­my­sł, żeby splądro­wać dwór. To do­praw­dy nie­szczęście, że mój bra­ta­nek mu­siał wy­je­chać w in­te­re­sach aku­rat w ten nie­bez­piecz­ny czas – uty­ski­wa­ła pani Ja­wor­ska, ale dzie­dzicz­ka tyl­ko po­sła­ła jej bla­dy uśmiech.

Do­brze, że to nie była pierw­sza ci­ąża pani Będ­kow­skiej. Dzie­si­ęć lat wcze­śniej uro­dzi­ła syna, któ­ry obec­nie uczęsz­czał do szko­ły we Lwo­wie. Mimo że mąż chciał jak naj­szyb­ciej mieć ko­lej­ne­go, do tej pory ich po­czy­na­nia po­zo­sta­ły bez­owoc­ne. I kie­dy stra­ci­li już na­dzie­ję, oka­za­ło się, że zno­wu ob­da­rzy męża po­tom­kiem. Bóg da, to po­wi­je dru­gie­go sil­ne­go chło­pa­ka.

Star­sza ko­bie­ta z lek­kim nie­po­ko­jem przy­pa­try­wa­ła się bla­dej twa­rzy po­wi­no­wa­tej. We­dług dok­to­ra jej czas miał na­de­jść za nie­spe­łna dwa ty­go­dnie. Oby tyl­ko zdąży­ły bez­piecz­nie do­je­chać do Lwo­wa...

– Przy­go­tuj na­sze okry­cia. I bu­tel­ki z go­rącą wodą do grza­nia rąk – przy­ka­za­ła słu­żącej.

Szko­da, że mro­zy już od­pu­ści­ły. Le­piej by­ło­by ru­szyć sa­nia­mi, niż ry­zy­ko­wać wy­pa­dek pod­czas roz­to­pów. To naj­gor­szy czas na pod­ró­że, jed­nak nie mia­ły wy­bo­ru, je­śli chcia­ły oca­lić ży­cie. Elżbie­ta Ja­wor­ska nie za­mie­rza­ła zda­wać się na ła­skę chło­pów na­wet za cenę uciecz­ki z wła­sne­go domu. Te mury nie­jed­ne­go już do­świad­czy­ły, więc prze­trwa­ją i ple­bej­ską re­wo­lu­cję.

– Wszyst­ko go­to­we! – prze­ka­za­ła Agu­la, wpa­da­jąc do sa­lo­nu. Przez ra­mię mia­ła prze­wie­szo­ne pod­bi­te fu­trem ob­szer­ne pe­le­ry­ny.

W in­nych oko­licz­no­ściach za taki brak sza­cun­ku zo­sta­ła­by skar­co­na przez Elżbie­tę, jed­nak te­raz wska­za­ny był po­śpiech. Na do­da­tek brze­mien­na pani, krzy­wi­ąc się, po­now­nie za­częła ma­so­wać so­bie dół ple­ców. Wy­gi­ęła się nie­co, szu­ka­jąc po­zy­cji, któ­ra przy­nio­sła­by jej cho­ciaż krót­ko­trwa­łą ulgę. Agu­la szyb­ko za­rzu­ci­ła jej na ra­mio­na gra­na­to­wą pe­le­ry­nę. Pani Ja­wor­ska w swo­ją opa­tu­li­ła się sama. Po­de­szła do mło­dej dzie­dzicz­ki i pod­trzy­ma­ła ją, kie­dy ta sta­wia­ła nie­pew­ne kro­ki.

Za nimi szła do­świad­czo­na aku­szer­ka, któ­rą we­zwa­ły do dwo­ru dwa ty­go­dnie wcze­śniej. Emi­lia Będ­kow­ska ży­czy­ła so­bie, aby po­ród ode­brał jej za­ufa­ny dok­tor, ale w cza­sie zimy ist­nia­ło duże ry­zy­ko, że nie do­je­dzie na czas. Ciot­ka męża za­pro­po­no­wa­ła za­tem, aby na wszel­ki wy­pa­dek udzie­lić go­ści­ny zna­jo­mej aku­szer­ce. Ko­bie­ta mia­ła spo­re do­świad­cze­nie i, co dla dzie­dzicz­ki oka­za­ło się de­cy­du­jące, była czy­sta. Emi­lia nie za­po­mnia­ła hi­sto­rii opo­wia­da­nej przez ku­zyn­kę, do któ­rej w ostat­niej chwi­li we­zwa­no babę ze wsi. Le­karz, któ­ry po­ja­wił się pó­źniej, stwier­dził po­wa­żne za­pa­le­nie, a bie­dacz­kę z tru­dem od­ra­to­wa­no.

Kie­dy zna­la­zły się w brycz­ce, Elżbie­ta po­czu­ła ulgę. Jak do tej pory wszyst­ko ukła­da­ło się gład­ko. Prze­że­gna­ła się po­śpiesz­nie, kie­dy ko­nie szarp­nęły. Oby nie po­my­śla­ła tego w złą go­dzi­nę.

Wy­je­cha­ły wła­śnie poza mur ota­cza­jący za­bu­do­wa­nia dwor­skie, kie­dy brycz­ka wy­ra­źnie zwol­ni­ła. Elżbie­ta uchy­li­ła okno i wy­sta­wi­ła gło­wę na ze­wnątrz. W od­da­li wi­dać było spo­rą gru­pę mężczyzn, któ­ra zbli­ża­ła się od stro­ny wsi. Za­ma­ru­dzi­ły zbyt dłu­go i nie uda im się już skręcić w omi­ja­jącą wieś dro­gę wio­dącą do Prze­my­śla. Taka ban­da bez wąt­pie­nia za­trzy­ma i ob­ra­bu­je po­wóz. Po­zo­sta­wa­ła im tyl­ko jed­na, wła­ści­wie nie­uczęsz­cza­na, pe­łna wy­bo­jów dro­ga. Ła­two mo­gli zła­mać na niej oś w po­wo­zie albo zgu­bić koło. Jed­nak nie mie­li wy­jścia.

– Skręcaj na Bie­da­ko­wo! – roz­ka­za­ła wo­źni­cy.

Ko­nie się za­trzy­ma­ły. Mężczy­zna naj­wy­ra­źniej nie był prze­ko­na­ny co do wy­bo­ru tej dro­gi. Nie dzi­wi­ła mu się. Nikt przy zdro­wych zmy­słach nie za­pusz­czał się w tam­te re­jo­ny. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach do Bie­da­ko­wa je­ździ­li okrężną tra­są. Jed­nak dzi­siej­szy po­ra­nek oka­zał się da­le­ki od nor­mal­no­ści.

– Ja­śnie pani... – W gło­sie wo­źni­cy dał się sły­szeć wy­ra­źny pro­test. Mi­ko­łaj słu­żył we dwo­rze jesz­cze za ży­cia star­sze­go bra­ta Elżbie­ty. Przez dwa­dzie­ścia lat z okła­dem zo­stał do­sko­na­le za­zna­jo­mio­ny z miej­sco­wy­mi le­gen­da­mi i prze­sąda­mi. Na szczęście po­cho­dził z Prze­my­śla i nie miał zwi­ąz­ków z chło­pa­mi. Nie gro­zi­ło im za­tem, że opu­ści ko­zioł, aby na wła­sną rękę szu­kać ra­tun­ku w uciecz­ce.

– Wo­lisz spo­tkać się z nimi? – spy­ta­ła.

Oku­ta­ni w ko­żu­chy chło­pi dzie­rży­li w dło­niach na­rzędzia, któ­re świad­czy­ły o by­naj­mniej nie po­ko­jo­wym cha­rak­te­rze wi­zy­ty. A ko­bie­ty nie pra­gnęły zo­stać tego po­ran­ka na­dzia­ne na wi­dły czy po­bi­te ce­pa­mi. Ku ich uldze Mi­ko­łaj uznał, że z dwoj­ga złe­go woli po­je­chać prze­klętą dro­gą, niż spo­tkać się ze zbun­to­wa­ny­mi wie­śnia­ka­mi. Wi­dząc, że po­wóz skręca, chło­pi roz­po­częli po­ścig. Brycz­ka pod­sko­czy­ła na wy­bo­ju, a Emi­lia wy­da­ła z sie­bie prze­ci­ągły jęk. Elżbie­ta na­tych­miast za­trza­snęła okno i rzu­ci­ła żo­nie bra­tan­ka pe­łne wspó­łczu­cia spoj­rze­nie. Na czo­le ko­bie­ty, mimo pa­nu­jące­go we­wnątrz po­wo­zu chło­du, per­lił się pot.

– Wy­trzy­maj. To na szczęście nie po­trwa dłu­go. Kie­dy mi­nie­my kur­ha­ny, ry­chło do­trze­my do lep­szej dro­gi.

Po­wóz ko­ły­sał się gwa­łtow­nie na re­so­rach, a mło­da pani Będ­kow­ska przy­gry­zła usta, po czym znów jęk­nęła.

– Oba­wiam się, cio­ciu, że mogę nie do­trwać do lep­szej dro­gi. Dziec­ku moc­no śpie­szy się na świat.

– Masz bóle?

Za­częła ro­dzić? Te­raz? Z da­le­ka od wy­go­dy cie­płe­go łó­żka, czy­stych prze­ście­ra­deł i go­rącej wody. A przede wszyst­kim le­ka­rza! Zmi­łuj się, Pa­nie Boże, i Najświ­ęt­sza Pa­nien­ko! Tyś swo­je­go syna przy­naj­mniej po­wi­ła w staj­ni...

Pani Będ­kow­ska ski­nęła gło­wą.

– Czu­łam dys­kom­fort od wczo­raj­sze­go po­po­łud­nia, ale uzna­łam, że to wsku­tek lęku. Zo­rien­to­wa­łam się, co się dzie­je, do­pie­ro kie­dy wsia­dłam do po­wo­zu, ale do­pó­ki nie zna­le­źli­śmy się na tej dro­dze, ży­wi­łam na­dzie­ję, że wy­trwam jesz­cze parę go­dzin. Jed­nak ode­szły mi wody. A ból bły­ska­wicz­nie na­ra­sta. Zu­pe­łnie ina­czej niż po­przed­nio...

He­nia ro­dzi­ła bli­sko dwie doby i to do­świad­cze­nie spra­wi­ło, że uni­ka­ła ma­łżon­ka. Do­pie­ro jego sta­now­cze żąda­nia zmu­si­ły ją do ule­ga­nia mu w ło­żni­cy. Z jed­nej stro­ny chcia­ła wy­pe­łnić swój obo­wi­ązek, z dru­giej bała się dłu­go­tr­wa­łe­go bólu. Kie­dy znów po­częła, sta­ra­ła się uchro­nić przed cier­pie­niem na wszel­kie mo­żli­we spo­so­by, dla­te­go te­raz to­wa­rzy­szy­ła jej aku­szer­ka. A jed­nak, mimo po­wzi­ętych środ­ków ostro­żno­ści, ten po­ród miał oka­zać się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej pa­mi­ęt­ny niż po­przed­ni. Kie­dy po wy­je­ździe męża do­ta­rły do niej nie­po­ko­jące plot­ki o roz­ru­chach na wsiach, za­miast opu­ścić dwór, jak uprzed­nio pla­no­wa­ła, mu­sia­ła się za­jąć za­bez­pie­cze­niem ma­jąt­ku. Zszar­pa­ne ner­wy i bie­ga­ni­na naj­wy­ra­źniej spo­wo­do­wa­ły, że tym ra­zem dziec­ku śpie­szy­ło się na świat. Chy­ba że wcze­śniej za­mor­du­ją ich chło­pi. Moc­ne szarp­ni­ęcie spra­wi­ło, że po­czu­ła ko­lej­ną falę bólu. Wy­krzy­cza­ła za­sły­sza­ne u męża wul­ga­ry­zmy. Żad­na z ko­biet nie sko­men­to­wa­ła do­bo­ru słów, a Emi­lia przez chwi­lę po­czu­ła się nie­co le­piej. Aku­szer­ka pod­wi­nęła jej suk­nię i roz­po­częła szyb­kie ba­da­nie.

– Mu­si­my się za­trzy­mać – zde­cy­do­wa­ła. – Wi­dać już głów­kę.

Elżbie­ta zer­k­nęła przez okno. Wła­śnie do­je­żdża­li w oko­li­ce kur­ha­nów, więc na­le­ża­ło kon­ty­nu­ować pod­róż tą dro­gą.

– To już dłu­go nie po­trwa. Za pi­ęt­na­ście mi­nut po­win­ni­śmy do­trzeć do lep­sze­go trak­tu.

– Ona nie ma tyle cza­su, a jak nie zdo­łam ode­brać po­ro­du w pod­ska­ku­jącym na wy­bo­jach cia­snym po­wo­zie. Dziec­ku i mat­ce może stać się krzyw­da – per­swa­do­wa­ła aku­szer­ka.

Agu­la rzu­ci­ła bo­ja­źli­we spoj­rze­nie na bli­źnia­cze kur­ha­ny, któ­re już wy­ro­sły obok dro­gi, i drżącym gło­sem za­częła od­ma­wiać zdro­wa­śki.

– Za­trzy­maj po­wóz! – po­le­ci­ła Emi­lia wo­źni­cy, sta­ra­jąc się głębo­ko od­dy­chać. Ka­żde szarp­ni­ęcie brycz­ki wy­wo­ły­wa­ło roz­dzie­ra­jący ból. Nie mo­gła na­wet w mia­rę wy­god­nie się uło­żyć, co po­tęgo­wa­ło jej dys­kom­fort. Kie­dy roz­chy­li­ła po­wie­ki i zo­ba­czy­ła, że ciot­ka męża za­mie­rza je­chać da­lej, z ca­łej siły ryk­nęła: – Za­trzy­maj!

Jej wrzask mu­siał do­trzeć do Mi­ko­ła­ja, po­nie­waż po­jazd rap­tow­nie zwol­nił, po czym sta­nął.

– Czy to mądre? – spy­ta­ła ciot­ka.

– Nie... w gło­wie... mi te­raz ro­dzin­ne... prze­sądy... i ba­ja­nia – wy­rzęzi­ła Emi­lia, na­pi­na­jąc mi­ęśnie. W tym mo­men­cie były jej naj­zu­pe­łniej obo­jęt­ne opo­wie­ści o stra­szących w po­bli­żu upio­rach. Chcia­ła tyl­ko wy­pchnąć z sie­bie dziec­ko. I cho­ciaż chwi­lę od­po­cząć. Kie­dy tak le­ża­ła na po­dusz­kach, wszyst­ko inne prze­sta­ło za­przątać jej my­śli. Sły­sza­ła, jak Mi­ko­łaj wy­ci­ągnął z ku­fra przy­mo­co­wa­ne­go z tyłu brycz­ki na­czy­nie i po­bie­gł po wodę. Ciot­ka usia­dła na­prze­ciw­ko niej i lnia­ną ście­recz­ką ocie­ra­ła jej spo­co­ne czo­ło. Emi­lia moc­no zła­pa­ła jej rękę i wy­da­ła z sie­bie wrzask. Mo­ment pó­źniej za­wtó­ro­wał jej gło­śny płacz no­wo­rod­ka. Ob­ró­ci­ła gło­wę i spoj­rza­ła na za­krwa­wio­ne dziec­ko. Naj­gor­sze było już za nią... Z wol­na do­cie­ra­ły do niej od­gło­sy go­rącz­ko­wej krząta­ni­ny i po­my­śla­ła, że je­śli po­ło­ży gło­wę na ko­la­nach Agu­li, ja­koś prze­trwa dro­gę do naj­bli­ższe­go mia­sta.

– Jak moje dziec­ko?

– Zdro­wa dziew­czyn­ka – oznaj­mi­ła z uśmie­chem aku­szer­ka. Szyb­ki­mi ru­cha­mi za­wi­nęła no­wo­rod­ka w prze­wo­żo­ne w ku­frze po­wi­ja­ki i po­da­ła pani Ja­wor­skiej, któ­ra za­cmo­ka­ła i sze­ro­ko uśmiech­nęła się do ma­łej.

Emi­lia sta­ra­ła się stłu­mić roz­cza­ro­wa­nie. Na­ro­dzi­ny cór­ki ozna­cza­ły, że Ka­rol za­cznie na­le­gać, aby spró­bo­wa­li po­now­nie. Jed­nak ten dru­gi po­ród oka­zał się szyb­szy, więc może ko­lej­ny też nie będzie taki bo­le­sny. Musi się za­sta­no­wić, ja­kie imię nadać uro­dzo­nej w ta­kich oko­licz­no­ściach cór­ce. Może Be­ata? Bło­go­sła­wio­na mimo oko­licz­no­ści, w któ­rych przy­szła na świat. Wła­śnie od­pręży­ła się i przy­mknęła na chwi­lę oczy, kie­dy znów po­czu­ła ból brzu­cha. Co się dzia­ło? Prze­cież aku­szer­ka po­szła za­ko­pać ło­ży­sko?!

Po­czu­ła na­gły przy­pływ nie­po­ko­ju. Ko­bie­ta nie po­cho­dzi­ła z tych oko­lic, za­tem może zro­bić to w oko­li­cy kur­ha­nów. Emi­lia nie wie­rzy­ła w prze­sądy, ale prze­ka­zy­wa­na w ro­dzi­nie męża hi­sto­ria po­cho­wa­nych tam lu­dzi bu­dzi­ła w niej dresz­cze prze­ra­że­nia. Cho­ciaż wy­da­rzy­ła się wie­ki temu, Będ­kow­scy na­dal byli prze­ko­na­ni o nie­uchron­no­ści kary ci­ążącej nad ich ro­dem za oszu­stwo i zbrod­nię.

– Znaj­dź aku­szer­kę – szep­nęła do po­ko­jów­ki. – Spraw­dź, gdzie za­ko­pa­ła...

– Po­le­ci­łam jej, aby trzy­ma­ła się z dala od kur­ha­nów – uspo­ka­ja­ła Agu­la.

Czy­żby na­wet taka od­le­gło­ść prze­szka­dza­ła upio­rom z prze­szło­ści? Emi­lia od­czu­wa­ła co­raz sil­niej­szy ból i na­dal mia­ła skur­cze. Zu­pe­łnie tak, jak­by... Ciot­ka męża pa­trzy­ła na nią z ro­snącym nie­po­ko­jem. Cho­ciaż była za­mężna, ni­g­dy nie uda­ło jej się uro­dzić dziec­ka.

– Wy­da­je mi się... Nie... je­stem pew­na... że znów ro­dzę. Wo­łaj­cie aku­szer­kę... – Ostat­nie sło­wa wy­jęcza­ła.

Agu­la prze­ka­za­ła po­le­ce­nie wo­źni­cy, Emi­lia zaś za­częła się za­sta­na­wiać, czy za­nim po­wtór­nie uro­dzi, nie zo­sta­nie zmu­szo­na do udzie­le­nia po­mo­cy po­bla­dłej na­gle ciot­ce męża. Wy­da­wa­ło się, że star­sza ko­bie­ta jest na skra­ju omdle­nia. Jesz­cze go­to­wa upu­ścić ma­le­ństwo! Po­ko­jów­ka mu­sia­ła do­jść do tego sa­me­go wnio­sku, bo ode­bra­ła no­wo­rod­ka pani Ja­wor­skiej.

Emi­lia do­sko­na­le zda­wa­ła so­bie spra­wę, cze­go naj­bar­dziej boi się po­wi­no­wa­ta. Ją naj­bar­dziej w tym mo­men­cie in­te­re­so­wa­ło, czy dziec­ko jest zdro­we. Czu­jąc ko­lej­ną falę bólu, po­now­nie chwy­ci­ła Elżbie­tę za rękę.

– Po­trze­bu­ję cię te­raz bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek – wy­rzęzi­ła.

Ku jej uldze chwi­lę pó­źniej wró­ci­ła aku­szer­ka i prze­jęła kon­tro­lę. Pod­czas ko­lej­nych skur­czy wspie­ra­ła mło­dą pa­nią Będ­kow­ską, któ­ra czu­ła, że co­raz bar­dziej słab­nie. A je­śli nie będzie w sta­nie wy­pchnąć z sie­bie dziec­ka i umrze tu­taj? Przy kur­ha­nach? Upio­ry otrzy­ma­ją ko­lej­ne dwie ofia­ry.

– Moc­niej. Dasz radę, pani!

Emi­lia zmu­si­ła się do pod­jęcia wy­si­łku. Nie pod­da się tak ła­two, udo­wod­ni, że le­gen­da jest jed­ną wiel­ką bzdu­rą. Na­pi­ęła mi­ęśnie i po chwi­li usły­sza­ła gło­śny płacz ko­lej­ne­go dziec­ka. Mo­ment pó­źniej za­pa­dła ci­sza.

– To dru­ga dziew­czyn­ka... – oznaj­mi­ła aku­szer­ka.

Elżbie­ta od­ma­wia­ła ko­lej­ne mo­dli­twy, bła­ga­jąc Boga o zmi­ło­wa­nie, i jed­no­cze­śnie ener­gicz­nie się wa­chlo­wa­ła. W tym mo­men­cie żad­na z nich nie czu­ła chło­du. Aku­szer­ka szyb­ko owi­nęła dru­gie dziec­ko, chro­ni­ąc je od zim­na. Elżbie­ta nie­chęt­nie si­ęgnęła po bli­źniacz­kę.

– Jak bar­dzo jest uszko­dzo­na? – spy­ta­ła szep­tem, nie chcąc obu­dzić Emi­lii, któ­ra za­pa­dła w sen.

– Uszko­dzo­na? To ślicz­na, ca­łko­wi­cie zdro­wa dziew­czyn­ka! – za­pew­ni­ła aku­szer­ka. – Po­wi­cie bli­źni­ąt zda­rza się rzad­ko, a po­nie­waż pani w do­dat­ku ro­dzi­ła na otwar­tym po­wie­trzu, po­wi­nien je jak naj­szyb­ciej obej­rzeć dok­tor.

Elżbie­ta od­wa­ży­ła się spoj­rzeć na dziec­ko. Rze­czy­wi­ście, twarz dziew­czyn­ki nie no­si­ła żad­nych oznak, że coś może być nie w po­rząd­ku. A ta­kie­go styg­ma­tu naj­bar­dziej się oba­wia­ła. Do­brze utkwi­ła jej w pa­mi­ęci czer­wo­na pla­ma na twa­rzy ciot­ki Lau­ry Będ­kow­skiej, któ­ra uro­dzi­ła się jako młod­sza z bli­źni­ąt ja­kieś sto lat wcze­śniej. Kor­net nie był w sta­nie jej ca­łko­wi­cie za­kryć. Bu­zia nowo na­ro­dzo­nej była po­zba­wio­na wad, a ma­le­ńka tak słod­ko spa­ła, że star­sza ko­bie­ta się roz­czu­li­ła. Może upio­ry, po­nie­kąd asy­stu­jąc przy po­ro­dzie, oka­za­ły na­resz­cie mi­ło­sier­dzie? Do­szły do wnio­sku, że dług zo­stał w ko­ńcu spła­co­ny? Uspo­ko­jo­na ko­ły­sa­ła dziec­ko.

– Kie­dy do­je­dzie­my do mia­sta, mu­si­my ku­pić ró­żno­ko­lo­ro­we ubran­ka, aby roz­ró­żnić dziew­czyn­ki. – Elżbie­ta się uśmiech­nęła, kie­dy mi­nęli Bie­da­ko­wo. Im da­lej na wschód, tym po­win­no być spo­koj­niej.

– To nie będzie ko­niecz­ne, ja­śnie pani. Pó­źniej uro­dzo­na dziew­czyn­ka ma na głów­ce nie­wiel­kie zna­mię. Będzie jed­nak zu­pe­łnie nie­wi­docz­ne, kie­dy uro­sną jej wło­sy.

Pani Ja­wor­ska na­tych­miast od­su­nęła ko­cyk i od­sło­ni­ła głów­kę no­wo­rod­ka. Jej oczy się roz­sze­rzy­ły.

– Niech nas Bóg ma w swo­jej opie­ce... – wy­szep­ta­ła.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki