Niepokorne. Ścieżki wolności - Magdalena Wala - ebook

Niepokorne. Ścieżki wolności ebook

Magdalena Wala

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 351

Data ważności licencji: 5/30/2030

Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka
00
AnnaGrzybowska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna pozycja.
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne zakończenie opowieści o Jadwidze i Racheli
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki ANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce © NE97/Adobe Stock © In­tre­pid Art/Adobe Stock © Ki­rill/Adobe Stock © Fe­odo­ra­_21/Adobe Stock © over­lays-te­xtu­res/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaANNA KU­RZYCA
SkładLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Mag­da­lena Wala, Pu­bli­cat S.A. MMXXV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6871-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

1

Ja­dwiga

Czer­wiec 1919

Agata Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska ele­ganc­kim ge­stem odło­żyła sztućce na ta­lerz i ski­nęła na lo­kaja. Fran­ci­szek szybko uprząt­nął brudną za­stawę, po czym znacz­nie już wol­niej, jakby ce­le­bru­jąc ten mo­ment, roz­sta­wił przed pań­stwem mniej­sze ta­le­rzyki, de­se­rowe. Chwilę póź­niej na przy­kry­tym śnież­no­bia­łym ob­ru­sem stole po­ja­wiła się pa­tera z cia­stami. Srebrna za­stawa była czę­ścią po­sagu pra­babki Ja­dwigi i An­to­niego, Anny Są­gajłło-Mi­chal­czew­skiej, i znaj­do­wała się w po­sia­da­niu ro­dziny jesz­cze przed po­wsta­niem stycz­nio­wym.

– Może na­resz­cie zmieńmy te­mat – prze­rwała An­to­niemu, który wła­śnie re­la­cjo­no­wał sio­strze za­ob­ser­wo­waną na ulicy sy­tu­ację. – Opo­wie­ści o pe­ry­pe­tiach oso­bi­stych róż­nego sortu na­cią­ga­czy i in­nych prze­stęp­ców są ta­kie wul­garne! Aneg­dotki o jar­marcz­nym za­cho­wa­niu ko­biet z ni­zin spo­łecz­nych za­cho­waj dla ko­le­gów z ko­mi­sa­riatu, a nie roz­trzą­saj ich przy stole w ele­ganc­kim domu, zwłasz­cza w obec­no­ści mło­dej pa­nienki. Mon Dieu! Do­brze, że twój świę­tej pa­mięci oj­ciec tego nie sły­szy.

– My­ślę, że byłby za­chwy­cony – mruk­nęła Ja­dzia pod no­sem, po czym w od­po­wie­dzi na kar­cący wzrok matki po­wstrzy­mała wes­tchnie­nie i za­jęła się kon­sump­cją tarty z tru­skaw­kami.

Agata po ukoń­cze­niu czter­dziestki na­dal miała do­sko­nały słuch. Co prawda nie wy­pa­dało już ka­rać dzie­więt­na­sto­let­niej córki ode­sła­niem do łóżka bez ko­la­cji, ale za nie­sfor­ność mo­gła ją na przy­kład po­zba­wić de­seru. A Ja­dzia uwiel­biała tru­skawki i bitą śmie­tanę. Pani Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska z ko­lei bar­dzo dbała o szczu­płą syl­wetkę córki.

– Też tak są­dzę. – An­toni uśmiech­nął się do młod­szej sio­stry. – Osta­tecz­nie ileż czasu można trwo­nić na bez­owoc­nych dys­ku­sjach o przy­bra­niach ka­pe­lu­szy. Zwłasz­cza że Ja­dzię zaj­mują po­waż­niej­sze te­maty. Do­brze, aby wy­cho­dząc na ulicę, była świa­doma nie­bez­pie­czeństw, ja­kie tam na nią czy­hają. Niemcy zo­stali roz­bro­jeni, Ro­sja­nie nie upo­rali się jesz­cze z re­wo­lu­cją, a nasi wal­czą z bol­sze­wi­kami na wscho­dzie. To, nie­stety, ide­alny czas dla róż­nej ma­ści ma­ru­de­rów, jak choćby tych od Jun­dasa[1]. To nad wy­raz roz­sądna dziew­czyna.

Ja­dzia po­śpiesz­nie prze­łknęła ostatni ka­wa­łek tarty i z ża­lem uznała, że nie zmie­ści żad­nego wię­cej. Prze­wi­dy­wała, że dys­ku­sja za chwilę zbo­czy w re­jony, któ­rych bar­dzo nie lu­biła. Brat, sta­ra­jąc się prze­mó­wić jej matce do roz­sądku, sam wy­wo­łał nieco za­po­mniany już te­mat, nie­zbyt dla niej wy­godny. Tak jak prze­wi­dy­wała, na re­ak­cję matki nie mu­siała długo cze­kać.

– Roz­sądna? Ra­czysz chyba żar­to­wać. Nie pa­mię­tasz? Pe­wien czas temu ob­wo­ziła po War­sza­wie ja­kąś że­braczkę. Ży­dówkę w do­datku! – wy­bu­chła Agata, po­rzu­ca­jąc po­zory ła­god­no­ści. – Sama ją za­pro­siła do po­wozu, a prze­cież ta... bru­da­ska mo­gła ją na przy­kład ob­ra­bo­wać.

An­toni rzu­cił sio­strze prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie. Ty­rady Agaty na ten te­mat z ty­go­dnia na ty­dzień sta­wały się co­raz bar­dziej uciąż­liwe. Ja­dzia zda­wała so­bie sprawę, że matka w ten spo­sób chce nie tylko wzbu­dzić w niej wy­rzuty su­mie­nia, ale przede wszyst­kim uwię­zić ją w domu. Dziew­czyna przy­zna­wała, że czasy były nie­pewne, a ulice War­szawy pełne róż­nego ro­dzaju prze­stęp­ców, ale prze­cież z lęku przed przy­pad­ko­wym spo­tka­niem zło­czyńcy nie mo­gła nie wy­ściu­biać nosa z miesz­ka­nia. Nie są­dziła przy tym, aby matka chciała z niej zro­bić za­kon­nicę. Po pro­stu nad­mier­nie chro­niła swoją je­dy­naczkę. Gdyby Ja­dwiga miała bar­dziej ule­gły cha­rak­ter, Agata mo­głaby z córki uczy­nić spo­łeczną ka­lekę.

– To moja zna­joma z Mo­rę­dowa – po­wtó­rzyła po raz ty­sięczny po­zba­wio­nym emo­cji gło­sem. – Do­strze­głam Ra­chelę przez przy­pa­dek i chcia­łam za­mie­nić z nią kilka słów. Za­nie­po­ko­iły mnie jej plany wy­jazdu do Ame­ryki. Chcia­łam się upew­nić, czy nie wpad­nie w ja­kieś ta­ra­paty. Od­ra­dza­łam jej ten po­mysł, ale, nie­stety, nie udało mi się jej prze­ko­nać. Mar­twię się o nią, po­nie­waż obie­cała mi wy­słać wia­do­mość, lecz do tej pory nie otrzy­ma­łam żad­nego li­stu.

– Jesz­cze tego bra­ko­wało! – wy­ce­dziła matka. – Ko­re­spon­den­cja z... z...

Ja­dwiga w ci­szy przy­glą­dała się ją­ka­ją­cej matce. Agata Są­gajłło-Mi­chal­czew­ska naj­wy­raź­niej nie znaj­do­wała od­po­wied­nich słów od­da­ją­cych jej po­gardę dla osób sto­ją­cych ni­żej w hie­rar­chii spo­łecz­nej. A zwłasz­cza dla Ży­dów, bo oni jej zda­niem znaj­do­wali się na sa­mym dnie. Spo­tkała się z twier­dze­niem, że sta­no­wili wrzód, któ­rego na­le­żało się po pro­stu po­zbyć, aby móc utwo­rzyć po­tężne pań­stwo. Gdyby Ja­dzia nie znała matki tak do­brze, po­my­śla­łaby, że za­czy­tuje się w pi­smach Dmow­skiego. Agata jed­nak dys­ku­sje o po­li­tyce uwa­żała za rów­nie or­dy­narne jak roz­mowy o nie­bez­pie­czeń­stwach cza­ją­cych się na ulicy.

Ja­dwi­dze wpa­dło do głowy, że Agata by­łaby w sta­nie prze­jąć nie­od­po­wied­nią, jej zda­niem, ko­re­spon­den­cję córki, i przez chwilę ob­ser­wo­wała re­ak­cję matki. Miała pew­ność, że po­tra­fi­łaby się po­su­nąć do ta­kiej in­ge­ren­cji w jej pry­wat­ność, jed­nak chyba na­dal nie wpa­dła na ten po­mysł. A dziew­czyna nie za­mie­rzała jej go pod­su­wać.

Wo­bec tego mu­siała uzbroić się w cier­pli­wość. W od­ro­dzo­nej przed nie­spełna ro­kiem Pol­sce mało co funk­cjo­no­wało spraw­nie, w tym poczta. Z roz­mowy z bra­tem wy­wnio­sko­wała, że upły­nie sporo czasu, za­nim ich oj­czy­zna bę­dzie dzia­łać jak do­brze na­oli­wiony me­cha­nizm.

Fran­ci­szek spraw­dził, czy pań­stwu ni­czego nie bra­kuje, po czym bez­sze­lest­nie opu­ścił ja­dal­nię, zo­sta­wia­jąc chle­bo­daw­ców przy de­se­rze. Ja­dzia roz­wa­żała, czy za kil­ka­na­ście mi­nut nie sku­sić się jesz­cze na ma­lutki ka­wa­łek tarty. Albo przy­naj­mniej ja­błecz­nika? Na pa­te­rze zo­stały dwa ka­wałki. Wy­rzu­ciła z pa­mięci słowa za­sły­szane pod­czas ostat­niego ka­za­nia, kiedy ksiądz grzmiał na te­mat grze­chu ła­kom­stwa. Gdyby matka po­zwa­lała czę­sto­wać się sło­dy­czami służ­bie, może za­sta­no­wi­łaby się, ale pani domu wszystko miała wy­li­czone, a jej zda­niem słu­żący nie po­winni być roz­piesz­czani. Mieli się pro­wa­dzić i ja­dać skrom­nie. W cza­sach wciąż pa­nu­ją­cych nie­do­bo­rów żyw­no­ści i ro­sną­cych cen Agata jak ja­strząb pil­no­wała ra­chun­ków, a na­wet naj­lep­sza ku­charka zo­sta­łaby bez mru­gnię­cia okiem zwol­niona, gdyby lek­ce­wa­żyła so­bie jej po­le­ce­nia.

An­toni wła­ści­wie od­gad­nął prośbę, która cza­iła się w oczach Ja­dzi, i zo­sta­wił ostatni ka­wa­łek cia­sta. Dziew­czyna, nie zwle­ka­jąc, na­ło­żyła go so­bie na ta­lerz. Matka, za­jęta ty­radą na te­mat Ży­dów, zda­wała się nie za­uwa­żać ła­kom­stwa la­to­ro­śli. Ja­dzia pil­no­wała, aby za­do­wo­le­nie nie od­biło się na jej twa­rzy. Ja­błecz­nik oka­zał się rów­nie wy­borny jak tarta.

– ...i dla­tego na­leży uważ­nie spraw­dzać, z kim ko­mu­ni­kuje się Ja­dzia. Na­wet nie wszyst­kie jej ko­le­żanki ze szkoły sta­no­wią od­po­wied­nie, moim zda­niem, to­wa­rzy­stwo dla panny Są­gajłło-Mi­chal­czew­skiej. A co do­piero ja­kaś nę­dzarka...

Ja­dzia uznała, że le­piej da so­bie spo­kój z bez­owocną dys­ku­sją, po­nie­waż i tak nie zdoła prze­ko­nać matki. Dzięki Bogu, że miała An­to­niego z jego dość li­be­ral­nymi po­glą­dami. Brat, od kiedy słu­żył w po­li­cji, zwięk­szył czuj­ność, ale ra­czej sku­piał się na ostrze­że­niach, a nie za­ka­zach. Dzięki dyk­te­ryj­kom o pracy po­li­cjanta prze­wi­ja­ją­cym się w ich roz­mo­wach wie­działa, w ja­kie za­ułki War­szawy nie na­leży się za­pusz­czać. W tym wy­padku zdrowy roz­są­dek wy­gry­wał z cie­ka­wo­ścią. Nie za­po­mniała, jak lata temu nie­wiele bra­ko­wało, a zo­sta­łaby po­waż­nie skrzyw­dzona przez uchodź­ców. Gdyby w od­po­wied­nim mo­men­cie nie po­ja­wił się An­toni, wej­ście w tłum skoń­czy­łoby się dla niej i Ra­cheli źle. Wojna wy­do­by­wała z więk­szo­ści lu­dzi wszystko, co naj­gor­sze. A te­raz nie działo się le­piej. Cho­ciaż, o dziwo, na uli­cach War­szawy czuła się bez­piecz­niej­sza niż na pro­win­cji. Wszystko, co naj­gor­sze ją spo­tkało w ży­ciu, wy­da­rzyło się wła­śnie tam. W Mo­rę­do­wie.

– I dla­tego mu­simy w końcu coś po­sta­no­wić, je­śli cho­dzi o przy­szłość Ja­dwigi. Za­koń­czyła edu­ka­cję, po­winna więc za­jąć się czymś po­ży­tecz­nym.

Ja­dzia prze­stała sku­piać się na ja­błecz­niku i z uwagą za­częła wsłu­chi­wać się w słowa matki.

– Przed mło­dymi ko­bie­tami roz­cią­gają się te­raz sze­ro­kie per­spek­tywy – za­uwa­żył brat. – Ja­dzia ma jesz­cze dość czasu, aby zde­cy­do­wać, co wła­ści­wie chce w ży­ciu ro­bić.

– Mam pe­wien po­mysł, skoro mama nie po­zwo­liła mi stu­dio­wać – mruk­nęła dziew­czyna.

– Tego jesz­cze bra­ko­wało. Twój oj­ciec na­wie­dzałby mnie w nocy, gdy­bym wy­ra­ziła zgodę na taką fa­na­be­rię. Już szkoła na­biła ci głowę nie­bez­piecz­nymi po­my­słami, a co do­piero, gdy­byś po­szła na uni­wer­sy­tet. Stu­dia to naj­lep­szy spo­sób na to, aby ko­bieta się sto­czyła. Ni­gdy nie po­zwo­li­ła­bym ci prze­by­wać bez przy­zwo­itki w mę­skim to­wa­rzy­stwie.

Sły­szała to już wiele razy. Do­póki się nie usa­mo­dzielni i nie wy­pro­wa­dzi, matka nie spu­ści jej z oka. Bę­dzie cią­gać ją na ko­lejne her­batki, aby po­znała tych, któ­rzy jej zda­niem li­czą się w to­wa­rzy­stwie. Mu­siała coś wy­my­ślić, nim umrze z nu­dów. Gdyby jej ro­dzina była bied­niej­sza, mo­głaby się upie­rać, że pój­dzie do pracy. Sta­ni­sław jed­nak w imie­niu ku­zy­no­stwa do­sko­nale dbał o fi­nanse. W tym jed­nym nie mo­gła kry­ty­ko­wać no­wego pana na Mo­rę­do­wie. Ro­snąca in­fla­cja nie za­szko­dziła sy­tu­acji ro­dziny, więc wszy­scy żyli bez­tro­sko, nie mar­twiąc się o pie­nią­dze. An­toni mógł się re­ali­zo­wać w po­li­cji, a Agata bie­gać po ma­ga­zy­nach mód i by­wać na ko­lej­nych przy­ję­ciach.

– Za­ję­ła­bym się pracą w ja­kimś sto­wa­rzy­sze­niu. Mamy wojnę, więc przy­da­dzą się każde ręce do pracy.

– Też mi po­mysł! – fuk­nęła matka.

– Bar­dzo do­bry. – An­toni po­parł sio­strę. – Ja­dzia nie musi po­dej­mo­wać pracy za­rob­ko­wej, ale je­śli chce być po­ży­teczna, to może po­roz­ma­wiać choćby z pa­niami z Pol­skiego Bia­łego Krzyża.

– Za­ło­żyła go He­lena Pa­de­rew­ska – za­wtó­ro­wała Ja­dzia, zda­jąc so­bie sprawę, jak ważne były dla matki od­po­wied­nie zna­jo­mo­ści. A żona pre­miera i słyn­nego wir­tu­oza w jed­nej oso­bie zde­cy­do­wa­nie do ta­kich na­le­żała.

– Gdyby zo­sta­nie wo­lon­ta­riuszką za­gwa­ran­to­wało ci wstęp na sa­lony Pa­de­rew­skich, przy­kla­snę­ła­bym two­jemu po­my­słowi. Jed­nak tam mo­żesz się do­stać bez sty­ka­nia się z nie­od­po­wied­nim to­wa­rzy­stwem. – Mama po chwili wa­ha­nia od­rzu­ciła jej pro­po­zy­cję.

– Zro­bi­ła­bym coś dla kraju – ku­siła Ja­dzia. – Nie chcę się prze­cież za­cią­gnąć do Ochot­ni­czej Le­gii Ko­biet i iść na front, tylko pra­co­wać jako wo­lon­ta­riuszka dla żoł­nie­rzy.

Matka, która wła­śnie upiła ły­czek kawy, za­krztu­siła się i roz­kasz­lała. An­toni chciał jej po­móc, lecz ge­stem po­ka­zała mu, że ma usiąść.

– I tyle przy­cho­dzi z wy­słu­chi­wa­nia bzdur – wy­rzę­ziła po chwili, na­dal za­ru­mie­niona na twa­rzy. – Tak, po­win­naś zro­bić coś dla kraju, ale naj­pierw mu­sisz coś zro­bić dla sie­bie.

– Cóż ta­kiego? – spy­tała Ja­dzia z na­dzieją.

– Wyjść za mąż, ko­cha­nie – wy­ja­śniła ze spo­koj­nym uśmie­chem matka.

2

Ra­chela

Po go­dzi­nach, które zda­wały jej się wiecz­no­ścią, na­resz­cie po­czuła, że pod­nosi się z łóżka. Do jej uszu do­biegł sze­lest wkła­da­nych ubrań, co ode­brała za­równo z na­dzieją, jak i lę­kiem. Ubie­ra­jąc się, gwiz­dał pod no­sem ja­kąś skoczną me­lo­dię, zga­dy­wała więc, że opusz­czał ją w zna­ko­mi­tym na­stroju, pod­czas gdy ona wal­czyła ze łzami. Za­ci­śnięte po­wieki nieco tylko po­ma­gały, ale zda­wała so­bie sprawę, że kiedy ów męż­czy­zna na­resz­cie wyj­dzie z jej po­koju, nie zdoła ich dłu­żej po­wstrzy­mać.

Trza­snęły za­my­kane drzwi i Ra­chela zo­stała sama. Na­gła ci­sza du­siła ją, za­ci­skała gar­dło, unie­moż­li­wia­jąc swo­bodne na­bra­nie od­de­chu. Wresz­cie po kilku mi­nu­tach za­częły do niej do­cie­rać dźwięki z ulicy, przy któ­rej stał bu­dy­nek. Zna­jomy stu­kot koń­skich ko­pyt na bruku, skrzy­pie­nie kół i po­krzy­ki­wa­nia w ob­cym ję­zyku. Pod oknem ka­mie­nicy ktoś gło­śno się za­śmiał, a Ra­chela ze wzdry­gnię­ciem otwo­rzyła oczy.

Od­dy­cha­jąc chra­pli­wie, ro­zej­rzała się, za­trzy­mu­jąc wzrok na ko­lej­nych ele­men­tach wy­po­sa­że­nia. Le­żała na du­żym łóżku z drew­nia­nym za­plec­kiem, do­mi­nu­ją­cym w nie­wiel­kim po­koju. Przed sobą miała to­a­letkę z obitą w jed­nym miej­scu por­ce­la­nową mi­ską i dzban z wodą. W ką­cie obok drzwi stała spora szafa. Ob­razu do­peł­niały dwa po­cho­dzące z róż­nych kom­ple­tów drew­niane krze­sła. Sprzęty, cho­ciaż nieco sfa­ty­go­wane, w ich miesz­ka­niu w szte­tlu zo­sta­łyby uznane za luk­su­sowe. Po­trzą­snęła głową. Nie po­winna sku­piać się na tym, co utra­ciła przez wła­sną na­iw­ność i za­wie­rze­nie ob­cemu. Wo­lała nie wspo­mi­nać upodle­nia prze­ży­tego w tym wy­glą­da­ją­cym na miły po­koju.

– Nie zga­dzam się.

Ta­kie słowa wy­rze­kła, kiedy skoń­czył po raz pierw­szy. Wy­po­wie­działa je w ji­dysz, a póź­niej po­wtó­rzyła po pol­sku i nie­miecku. Nie znała ję­zyka, któ­rym się po­słu­gi­wał, i nie są­dziła, aby ją ro­zu­miał, ale i tak chciała gło­śno wy­ra­zić swój sprze­ciw. Oszczę­dziła so­bie krzyku, po­nie­waż nie li­czyła, że kto­kol­wiek ru­szy jej z po­mocą. Nie po tym, czego do­wie­działa się od Jo­sefa w re­stau­ra­cji. Męż­czy­zna coś miękko wy­szep­tał i lekko po­gła­dził Ra­chelę po po­liczku. Za­cho­wy­wał się tak, jakby chciał uci­szyć po­bu­dzone zwie­rzątko. Miała na­dzieję, że da jej spo­kój i na­resz­cie so­bie pój­dzie, ale kiedy chciała się za­sło­nić przed jego spoj­rze­niem, mocno przy­trzy­mał jej ręce. Nic so­bie nie ro­bił z jej skrom­no­ści, kiedy wę­dro­wał naj­pierw wzro­kiem, a po­tem dłońmi po jej ciele. Za­cho­wy­wał się zu­peł­nie jak ku­piec ob­ma­cu­jący to­war, kiedy wy­da­wał z sie­bie za­do­wo­lone po­mruki, naj­praw­do­po­dob­niej ukon­ten­to­wany za­ku­pem. A po­tem, po­mimo że za­częła z nim wal­czyć, przy­ci­snął ją swoim cia­łem i przy­trzy­mu­jąc w gó­rze jej nad­garstki, znów przy­mu­sił. Kiedy wy­ko­rzy­stał ją po raz ostatni, była już zbyt zmę­czona i otę­piała, aby sta­wiać czynny opór. Tylko du­siła w so­bie szloch wzbie­ra­jący z po­wodu nie­spra­wie­dli­wo­ści, która ją spo­ty­kała. Fi­zyczny dys­kom­fort nie do­skwie­rał jej tak bar­dzo, jak kłę­biące się głę­boko w środku emo­cje i wy­rzuty su­mie­nia. Za­słu­żyła so­bie na to wszystko wła­sną głu­potą. Gdyby po­słu­chała rad ro­dzi­ców, sio­stry, a na­wet ciotki, nie skoń­czy­łaby jako nie­czy­sta gdzieś za oce­anem.

Za­ci­snęła po­wieki i ma­rzyła, aby po ich roz­chy­le­niu uj­rzeć zna­jome twa­rze. Nie­stety, jej rze­czy­wi­stość to obce mia­sto i po­kój. Na­brała po­wie­trza. Mu­siała się stąd ja­koś wy­do­stać. Uciec z tego miej­sca, zna­leźć so­bie uczciwą pracę i wró­cić do domu. O ile ma jesz­cze do czego wra­cać. Słońce już za­szło i w po­koju zro­biło się dość ciemno, jed­nak za­uwa­żyła na pod­ło­dze swoje po­roz­rzu­cane ubra­nia, a na jed­nym z krze­seł to­rebkę.

Usia­dła i jęk­nęła, po­nie­waż po­czuła na­gły ból. Nie­ważne. Roz­są­dek pod­po­wia­dał, że kur­czył jej się czas, je­śli miała wy­mknąć się nie­zau­wa­żona. Plany mo­gła snuć, kiedy bę­dzie bez­pieczna. Wtedy też zdąży so­bie po­pła­kać. Nie zwra­ca­jąc uwagi na od­czu­waną na­dal sen­ność, wkła­dała na sie­bie ko­lejne czę­ści gar­de­roby. Po­czuła ulgę, kiedy pod man­kie­tem wy­ma­cała zgru­bie­nie, w któ­rym znaj­do­wał się jej cały ma­ją­tek. Prze­słane przez Ma­rikę do­lary. One po­zwolą jej prze­trwać dni, a na­wet ty­go­dnie, kiedy bę­dzie szu­kała pracy. To, co stało się dzi­siaj, nie może się już po­wtó­rzyć. Mu­siała zdo­być pie­nią­dze na bi­let do No­wego Jorku i nie za­mie­rzała ich za­ro­bić, sprze­da­jąc wła­sne ciało. A o tym, co się wy­da­rzyło w tym po­koju, po pro­stu za­po­mni. Aż pod­sko­czyła, kiedy gdzieś z góry do­biegł ją gło­śny ko­biecy krzyk. Urwał się na­gle, a wy­stra­szona dziew­czyna stała dłuż­szą chwilę, cze­ka­jąc, czy się po­wtó­rzy.

Chwy­ciła to­rebkę i uchy­liła drzwi. Zo­ba­czyła nie­oświe­tlony krótki ko­ry­tarz, na któ­rego końcu były schody. Kiedy prze­cho­dziła obok drzwi, usły­szała chi­chot, zdwo­iła więc wy­siłki, aby po­ru­szać się bez­sze­lest­nie. Nie­stety, nim do­tarła do scho­dów, ktoś szarp­nął ją za ra­mię i nie zdo­łała stłu­mić krzyku.

– Wra­caj do po­koju – po­wie­dział obcy drab. – Ju­tro ktoś po cie­bie przyj­dzie.

Nie­zna­jomy nie był od niej wiele wyż­szy, ale ogar­nię­tej pa­niką dziew­czy­nie wy­dał się ol­brzy­mem, kiedy bez wy­siłku tak nią szarp­nął, że nie wie­dząc, kiedy, bo­le­śnie ude­rzyła ra­mie­niem o drzwi. Gdy usły­szał jej ci­chy jęk, tylko wy­szcze­rzył zęby w krzy­wym uśmie­chu.

Ra­chela wy­pro­sto­wała się i z od­wagą, o którą sie­bie nie po­dej­rze­wała, spoj­rzała mu w oczy.

– Nie chcę tu być.

– Nie­waż­nie, czego ty chcesz, dziwko. Właź do po­koju, pó­kim miły.

Jego za­cho­wa­nie tak za­szo­ko­wało dziew­czynę, że przez chwilę nie po­tra­fiła w ża­den spo­sób za­re­ago­wać. Otwie­rała usta, aby za­pro­te­sto­wać, kiedy za­mach­nął się i ude­rzył ją w twarz tak mocno, że jej głowa od­biła się od drzwi. Po­czuła pie­kący ból roz­le­wa­jący się po po­liczku i czole, któ­rym ude­rzyła o twarde drewno. Nie zdą­żyła na­wet unieść dłoni do pul­su­ją­cego po­liczka, kiedy męż­czy­zna otwo­rzył drzwi i bez­ce­re­mo­nial­nie we­pchnął ją do środka. Po­ty­ka­jąc się, zro­biła kilka kro­ków, nie zdo­łała jed­nak utrzy­mać się na no­gach i wy­lą­do­wała na pod­ło­dze, tłu­kąc so­bie bio­dro. Nim się zo­rien­to­wała, obcy za­trza­snął drzwi i prze­krę­cił w zamku klucz.

Sie­działa przez chwilę i wpa­try­wała się w za­mknięte drzwi. Wła­śnie otrzy­mała lek­cję tego, jak bę­dzie trak­to­wana w przy­szło­ści. Nie... Mu­siała się wy­do­stać z tego domu. Nie umiała po­go­dzić się z tym, co ją spo­tkało tego po­po­łu­dnia, i nie wy­obra­żała so­bie, aby mo­gła po­zwo­lić na ko­lejne ta­kie zaj­ście. Na na­stęp­nego męż­czy­znę, który ją zbruka. Z dresz­czem prze­ra­że­nia przy­po­mniała so­bie ko­lejkę przed bur­de­lem w dziel­nicy por­to­wej. Kilku, a na­wet kil­ku­na­stu męż­czyzn dzien­nie. Nie prze­trwa cze­goś ta­kiego. Prę­dzej osza­leje albo umrze.

Ma­rika prze­żyła – ode­zwał się ci­chy gło­sik w jej wnę­trzu.

– Tak, to prawda, ale nikt jej nie zmu­szał, to była jej de­cy­zja – wy­szep­tała. Drgnęła. Jak dziw­nie brzmiał jej głos, kiedy od­bi­jał się od ścian pra­wie pu­stego po­koju.

Na­prawdę? – sprze­ci­wił się ów we­wnętrzny głos. – Czy prze­ży­łyby z matką, gdyby nie zde­cy­do­wała się na pro­sty­tu­cję? Na pewno nie uda­łoby im się do­trzeć do Ame­ryki. Ale może ty wtedy nie na­bi­ła­byś so­bie głowy mrzon­kami, które do­pro­wa­dziły cię... tu­taj. Bo na­wet wy­mu­szone mał­żeń­stwo z Mo­ry­cem by­łoby lep­sze niż cze­ka­jący cię los, je­śli nie uda ci się uciec. Myśl!

Drab za­mknął ją w po­koju, ale była pewna, że na­dal kręci się w po­bliżu. Jej wzrok przy­zwy­czaił się już do ciem­no­ści, więc po­ję­ku­jąc z bólu, pod­nio­sła się na nogi i po­de­szła do fu­tryny. Na­wet gdyby go nie było, nie uda jej się sfor­so­wać so­lid­nego drewna, oce­niła. Spoj­rzała na okno. Nie­wiel­kie, ale da­łaby radę się zmie­ścić. Lekko uty­ka­jąc, zbli­żyła się do okna i spoj­rzała w dół. Na szczę­ście znaj­do­wała się na pierw­szym pię­trze, więc je­śli wy­sko­czy, ist­niało praw­do­po­do­bień­stwo, że się nie za­bije. Mo­gła się po­ra­nić, ale wo­lała skrę­cić kostkę czy na­wet od­nieść po­waż­niej­sze ob­ra­że­nia, niż zo­stać w tym domu. Chciała otwo­rzyć okno i wtedy stra­ciła na­dzieję. W miej­scu, gdzie wcze­śniej mu­siała znaj­do­wać się klamka, wid­niał otwór. Zroz­pa­czona szarp­nęła za ramę kilka razy, ale jej palce ze­śli­zgi­wały się, a okno ani drgnęło. I to wła­śnie stało się kro­plą prze­peł­nia­jącą czarę go­ry­czy. Ra­chela po­czuła, jak długo po­wstrzy­my­wane łzy same za­czy­nają ciec jej po twa­rzy. Opa­dła na ko­lana przy oknie i roz­sz­lo­chała się, po­nie­waż w pełni do­tarła do niej po­waga sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­zła.

Nie zdoła na ra­zie uciec, a wy­da­rze­nia tego po­po­łu­dnia i wie­czoru będą się po­wta­rzać, aż ją znisz­czą. Każdy przy­cho­dzący do niej męż­czy­zna zrobi swoje, nie zwa­ża­jąc na jej sprze­ciw. Obcy, z któ­rym się obu­dziła, klient, nie oka­zał się bru­talny, ale nie mo­gła po­wie­dzieć tego sa­mego o dra­bie z ko­ry­ta­rza. I są­dziła, że ta­kie trak­to­wa­nie ra­czej było re­gułą niż wy­jąt­kiem. Za oknem pa­no­wała już ci­sza, kiedy w końcu uspo­ko­iła się na tyle, aby wstać i usiąść na łóżku. Po­mimo że się sta­rała, aż do świtu nie zdo­łała zmru­żyć oka.

Z głę­bo­kiego snu wy­rwało ją mocne po­trzą­śnię­cie za ra­mię.

– Wsta­waj! – Przez sen przedarł się chra­pliwy ko­biecy głos. Nie na­le­żał do matki, więc co ja­kaś obca ko­bieta ro­biła w ich domu...

Zdez­o­rien­to­wana Ra­chela otwo­rzyła pie­kące oczy i od razu je zmru­żyła, na wpół ośle­piona pro­mie­niem słońca pa­da­ją­cym jej na twarz. Usia­dła i wi­dok po­koju na­tych­miast ją otrzeź­wił.

– Rusz się, skar­beńku. Nie mamy ca­łego dnia, że­byś mo­gła się wy­le­gi­wać w łó­żeczku. Wy­cho­dzimy.

Dziew­czyna wsu­nęła stopy w trze­wiki i chwy­ciła za to­rebkę. Ru­szyła za ko­bietą ko­ry­ta­rzem, po­tem w dół, po scho­dach po­kry­tych nieco spło­wia­łym dy­wa­nem, aż zna­la­zły się przed wyj­ściem. Tam cze­kała już jedna ze szwa­gie­rek Jo­sefa Gu­ra­riego. I wy­glą­dała jesz­cze go­rzej niż Ra­chela. Jedną ręką przy­ci­skała do piersi roz­dartą na przo­dzie su­kienkę, a po jej schlud­nej po­przed­niego dnia fry­zu­rze nie zo­stał na­wet ślad. Za to liczne sińce zna­czyły jej twarz i ręce. Pu­stym wzro­kiem wpa­try­wała się przed sie­bie i wcale nie za­re­ago­wała na po­ja­wie­nie się ko­biet. Pil­no­wał jej ro­sły si­wo­brody męż­czy­zna.

– To były bok­ser – rzu­ciła obo­jęt­nie ko­bieta – więc nie pró­buj­cie ni­czego głu­piego. Rusz­cie się.

Ra­chela szła wolno, sta­ra­jąc się dys­kret­nie ob­ser­wo­wać oto­cze­nie. Znaj­do­wała się w ob­cym mie­ście i dla wła­snego do­bra mu­siała je jak naj­szyb­ciej po­znać. Z po­czy­nio­nych ob­ser­wa­cji wy­wnio­sko­wała, że to duże mia­sto, więc je­śli uda jej się ucieczka, po­winna bez pro­blemu wto­pić się w tłum. Cho­ciaż na ulicy głów­nie sły­chać było obcy jej ję­zyk, do­tarły do niej rów­nież strzępki zdań wy­po­wie­dzia­nych w ji­dysz. Może więc trafi na lu­dzi, któ­rzy zdo­łają jej po­móc. Tylko jak ich od­róż­nić od tych trak­tu­ją­cych ko­biety jak to­war?

Aby prze­trwać, mu­siała się tego jak naj­szyb­ciej na­uczyć.

Nie wolno jej było się pod­dać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Banda gra­su­jąca w War­sza­wie i oko­li­cach do 1919 roku, roz­bita przez woj­sko. Na jej czele stał Jó­zef Ciem­niew­ski ps. Jun­das.