Między jeziorami. Czas złych snów - Magdalena Wala - ebook

Między jeziorami. Czas złych snów ebook

Magdalena Wala

4,7

Opis

Drugi tom przejmującej serii "Między jeziorami".

Wojna się kończy... Kto zapłaci najwyższą cenę za przegraną III Rzeszy?

Kilka tygodni po rozstaniu z Piotrem Amalia wraz z innymi mieszkankami Schönwalde ucieka przed zbliżającymi się Sowietami. Mroźna zima utrudnia ewakuację i kobietom nie udaje się dotrzeć w głąb Rzeszy. Kiedy wycieńczone uciekinierki trafiają na oddziały wroga, na własnej skórze doświadczają bestialstwa Rosjan. Muszą szukać kolejnych kryjówek, a ostatecznie podejmują decyzję o powrocie do rodzinnej wioski. Mają nadzieję, że najgorsze już za nimi…

Czy Amalii uda się połączyć z rodziną? Co ją czeka w miejscu, które nazywała domem? I czy w czasie wojennej zawieruchy ponownie spotka się z Piotrem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (83 oceny)
61
18
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RenataMierz

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna tragiczna, poruszająca.
00
ZabaWberecie

Nie oderwiesz się od lektury

polkmelam w całości. historia którą się przemilcza
00
orikasia1

Nie oderwiesz się od lektury

Smutny bardzo ten tom, ale potrzebny
00
Edytka75M

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
89malenka

Nie oderwiesz się od lektury

powieść trudna, acz ciekawa. trudna bo niektóre opisane sceny zmuszały mnie do tego żeby odłożyć książkę na bok... ale o trudnych rzeczach też trzeba pisać... dlatego dziękuję. czekam z niecierpliwością na III tom.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt se­rii i okładki ANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce© ulzanna/Adobe Stock © alena/Adobe Stock © Lau­ren­tiu Ior­da­che/Adobe Stock © Ma­rina Smo­ro­din­skaya/Adobe Stock © Avant­garde/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Mag­da­lena Wala, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6290-8
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Kiedy ro­zum śpi,

bu­dzą się de­mony

(ty­tuł ry­ciny Fran­ci­sca Goi)

Ofia­rom wojny

Pro­log, zima 1945

Zimno.

Kiedy słońce po­woli zni­kało za ota­cza­ją­cym drogę la­sem i za­pa­dał zmrok, po­tra­fiła my­śleć je­dy­nie o tym, że wraz z na­sta­niem ciem­no­ści zrobi się jesz­cze zim­niej. Czuła, jak mróz wśli­zguje się w głąb jej ciała, prze­szy­wa­jąc wszyst­kie tkanki, się­ga­jąc lo­do­wa­tymi igłami aż do ko­ści. W ta­kich chwi­lach ma­rzyła, aby się na­resz­cie pod­dać. Sku­lić na skrzy­pią­cym śniegu i po pro­stu za­snąć. Wów­czas skoń­czy­łyby się nie tylko jej wszyst­kie zmar­twie­nia. Zo­sta­wi­łaby za sobą rów­nież nad­cią­ga­jącą ze wschodu grozę. Bo So­wieci nie­ubła­ga­nie się zbli­żali. Od dwóch dni wszy­scy w ich ża­ło­snej ko­lum­nie ucie­ki­nie­rów zda­wali so­bie sprawę, że było je­dy­nie kwe­stią czasu, kiedy ich do­pę­dzą. I za­mor­dują, może wcze­śniej tor­tu­ru­jąc bez li­to­ści. Dla­tego za­sta­na­wiała się nad za­prze­sta­niem da­rem­nego mar­szu, a śmierć we śnie ja­wiła się jako długo ocze­ki­wana przy­ja­ciółka. Znik­nie wtedy prze­ra­że­nie i na­resz­cie ogar­nie ją po­zba­wiona trosk ni­cość.

Te ko­biety le­żące na po­bo­czu wy­glą­dały prze­cież tak spo­koj­nie. Na nie­któ­rych twa­rzach dało się do­strzec wy­gięte w lek­kim uśmie­chu usta, tak jakby śniły coś przy­jem­nego. O tym, że nie zdo­łają się obu­dzić, świad­czyła po­kry­wa­jąca je cie­niutka war­stwa śniegu. Zbyt ła­two mo­głaby do nich do­łą­czyć i wy­śnić ostatni szczę­śliwy sen. Od­su­nęła od sie­bie tę ku­szącą myśl.

Tak... Chęt­nie za­mknę­łaby na za­wsze oczy, gdyby nie sio­stra i córka. I Piotr. Jego obiet­nice. Te, które jej zło­żył, od­cho­dząc, i ta, któ­rej za­żą­dał od niej. Osta­tecz­nie nie wy­je­chała wcze­śniej, więc mu­siała zro­bić wszystko, aby prze­żyć, tak aby on mógł do­trzy­mać swo­jej przy­sięgi. O tym my­ślała, kiedy na­słu­chi­wała zbli­ża­ją­cego się dud­nie­nia i cier­piała z po­wodu zimna. Je­śli za­mor­dują ją So­wieci, przy­naj­mniej umrze z czy­stym su­mie­niem, że zro­biła wszystko, aby prze­trwać. Za­pew­nić choćby po­zór bez­pie­czeń­stwa sio­strze. Na­wet je­śli taka gwał­towna śmierć bę­dzie bar­dziej bo­le­sna. Na­wet je­śli mia­łaby o nią gło­śno bła­gać.

Ama­lia od­wró­ciła się i zer­k­nęła na śpiącą pod pie­rzy­nami sio­strę. Może to ostat­nie chwile, kiedy Frieda od­po­czywa tak spo­koj­nie. Miała na­dzieję, że Else, która wy­je­chała z te­ściami, po­mimo to­czą­cych się walk jest bez­pieczna. Za­sta­na­wiała się, jak wy­gląda, ile uro­sła. Czy po kilku mie­sią­cach roz­łąki w ogóle po­zna swoją matkę? Ich spo­tka­nie było jesz­cze moż­liwe, je­śli za­ci­śnie zęby i po­stara się do­trzeć na za­chód. Wów­czas uda jej się zna­leźć od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. Po­łą­czyć się z có­reczką. I wró­cić do Prus, kiedy na­resz­cie skoń­czy się wojna. To nie­pa­trio­tyczne, ale naj­bar­dziej ży­czyła so­bie jak naj­szyb­szej klę­ski wła­snego pań­stwa. Może ona na­resz­cie za­pewni im wol­ność. Oby tych, któ­rzy prze­trwają za­wie­ru­chę, cze­kało ży­cie w lep­szym świe­cie.

Dla­tego od­rzu­ciła po­kusę pod­da­nia się i upar­cie parła na­przód, sta­ra­jąc się nie my­śleć o mro­zie i wy­cień­cze­niu. Na­dal miała na­dzieję na szczę­śliwe za­koń­cze­nie. Prze­trwa­nie tej drogi, spo­tka­nie z córką i może na­wet od­na­le­zie­nie Pio­tra. Na­wet je­śli ogar­niała ją roz­pacz, a wy­czer­pane ciało bun­to­wało się prze­ciwko mar­szowi. Mu­siała prze­trwać. I nie prze­szko­dzi jej w tym nikt i nic.

Zwłasz­cza zimno.

Roz­dział 1

Ama­lia unio­sła twarz i za­drżała, kiedy po­czuła na po­liczku zimny puch. Śnieg znów za­czął pa­dać gru­bymi pła­tami, ogra­ni­cza­jąc wi­docz­ność. Po­su­wali się w śli­ma­czym tem­pie, więc przy­naj­mniej nie mu­siała się mar­twić zgu­bie­niem drogi pod­czas śnie­życy. Po pro­stu kie­ro­wała się tam, gdzie cią­gnęli inni. Kilka go­dzin temu za­pa­dła ciem­ność, a oni na­dal nie zna­leźli żad­nego schro­nie­nia, w któ­rym mo­gliby spę­dzić noc. Za­spo­koić ssący głód, od­po­cząć, a przede wszyst­kim się ogrzać. O tym ko­biety my­ślały naj­czę­ściej. O ogniu, który może dać choćby odro­binę cie­pła lu­dziom, ale przede wszyst­kim zwie­rzę­tom. Je­śli Strzała pad­nie, nie do­trą da­leko na pie­chotę. Ucie­ki­nierki, za­gro­żone wi­zją zbli­ża­ją­cych się So­wie­tów, naj­chęt­niej kon­ty­nu­owa­łyby po­dróż także nocą, aż do­trą do pierw­szej sta­cji, z któ­rej zdo­łają od­je­chać. Nie­stety, z po­wodu znisz­czeń po­ciągi prze­stały kur­so­wać przez miej­sco­wo­ści le­żące na tra­sie ich ucieczki. Czas spę­dzony w po­dróży wy­dłu­żał się, więc mu­siały się za­trzy­my­wać na noc­legi, na­wet je­śli to jesz­cze bar­dziej je opóź­niało. Te­raz Ama­lia ża­ło­wała, że nie udały się w stronę Königs­bergu[1]. Je­śli zdo­ła­łyby do­trzeć do mia­sta przed na­dej­ściem wroga, za­okrę­to­wa­łyby się na pierw­szy lep­szy sta­tek i resztę drogi prze­były mo­rzem.

W ich sy­tu­acji nie było ła­twych wyjść ani pro­stych roz­wią­zań. W cza­sie drogi na za­chód za­gra­żało im spo­tka­nie z wro­giem, a sta­tek mógłby pójść na dno w cza­sie na­lotu. Wes­tchnęła i przez chwilę ob­ser­wo­wała, jak jej od­dech za­mie­nia się w mleczną parę. Za­uwa­żyła, że ko­smyki wło­sów, które wy­mknęły się spod czapki, zo­stały już po­bie­lone szro­nem.

– Las się prze­rze­dza – za­uwa­żyła Leni, która to­wa­rzy­szyła jej na koźle. – Wkrótce po­win­ny­śmy do­je­chać do ja­kiejś wio­ski.

Ama­lia po­słała są­siadce matki zmę­czony uśmiech. Leni, po­dob­nie jak po­zo­stałe dwie ko­biety, z któ­rymi po­sta­no­wiła dzie­lić trudy ucieczki, po­zo­stała w Schön­walde sama, więc Ama­lia przy­gar­nęła ją na swój wóz. Więk­sza grupa da­wała jej po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Każdą z ko­biet, które za­brała, znała od dziecka.

– Oby­śmy tym ra­zem zna­la­zły noc­leg – mruk­nęła Ama­lia.

W po­przed­niej miej­sco­wo­ści wszyst­kie domy za­stały za­jęte, a z ostat­niej sto­doły prze­go­niono je strza­łami z ka­ra­binu, co zmu­siło je do kon­ty­nu­owa­nia po­dróży. W krót­kiej prze­rwie na­kar­miła i na­po­iła ko­nia, aby nie padł po dro­dze z wy­czer­pa­nia. Ma­rzyła o cie­ple i miej­scu, gdzie mo­głaby choć kilka go­dzin się prze­spać.

Przy­mknęła oczy i otrzą­snęła się gwał­tow­nie, czu­jąc, jak ze zgra­bia­łych pal­ców wy­su­wają się lejce. Za­mru­gała kil­ka­krot­nie i za za­słoną śniegu za­uwa­żyła ma­ja­czące w od­dali bu­dynki. Wieś wy­da­wała się po­grą­żona w ciem­no­ściach i cał­ko­wi­cie opu­sto­szała. Pew­nie było to złudne wra­że­nie z po­wodu czar­nego pa­pieru, któ­rym za­sła­niano szyby. Wi­działa, jak ma­sze­ru­jące przed nimi ko­biety wcho­dzą do wnę­trza pierw­szego z bu­dyn­ków i prak­tycz­nie na­tych­miast zo­stają z niego wy­rzu­cone przez wy­chu­dzo­nego męż­czy­znę. Pew­nie ro­bot­nika przy­mu­so­wego, który po ewa­ku­acji wła­ści­cieli prze­jął go­spo­dar­stwo. Star­sza z ko­biet o coś za­py­tała, ale obcy za­trza­snął jej drzwi przed no­sem. Ama­lia się wzdry­gnęła, kiedy gdzieś w po­bliżu za­czął uja­dać pies.

– Może uda się w któ­rymś z na­stęp­nych do­mostw – rzu­ciła z na­dzieją Leni.

Kiedy do­tarły do cen­trum wsi, Ama­lia sta­nęła pod ko­ścio­łem i prze­ka­zała lejce star­szej ko­bie­cie. Na­stęp­nie za­częła krą­żyć od drzwi do drzwi i kiedy pra­wie stra­ciła już na­dzieję, wska­zano jej na­stępny dom.

– Stoi pu­sty – wy­tłu­ma­czyła jej au­to­chtonka. Są­dząc po roz­mia­rach jej brzu­cha, lada dzień spo­dzie­wała się roz­wią­za­nia. Ama­lia nie dzi­wiła się, że ko­bieta po­sta­no­wiła ra­czej zdać się na ła­skę wroga, niż ro­dzić gdzieś w dro­dze pod­czas śnie­życy. – Gu­staw wró­cił z wojny bez nogi, a Hilda zde­cy­do­wała się z nim po­zo­stać. Dwa dni temu za­strze­lił ją i sie­bie, kiedy po wsi po­szła plotka, że lada mo­ment wkro­czą Ru­skie.

Dom stał na ubo­czu, wy­raź­nie skrom­niej­szy niż inne, które od­wie­dziły wcze­śniej. Wcale jej to nie prze­szka­dzało. W dro­dze zda­rzało im się sy­piać w sto­do­łach i w pu­stych obo­rach na sło­mie. Zwie­rzęta, które w nich prze­by­wały, zo­stały za­brane. Tym ra­zem ko­biety miały na­dzieję na praw­dziwy od­po­czy­nek. Każde łóżko w tych oko­licz­no­ściach wy­da­wało się Ama­lii szczy­tem luk­susu. Nim się po­że­gnały, od cię­żar­nej do­wie­działa się też, jak da­leko zdo­łały do­je­chać, i po raz pierw­szy po­czuła ni­kłą na­dzieję, że może im się uda. Na­stęp­nego wie­czoru po­winny do­trzeć w oko­lice Lieb­stadt[2], a po­tem, je­śli po­goda nie po­gor­szy się jesz­cze bar­dziej, dzień, góra dwa miały do El­bing[3]. Stam­tąd po­winny kon­ty­nu­ować po­dróż po­cią­giem. Może, roz­ma­rzyła się, już za kilka dni do­trą do Ker­pen i na­resz­cie bę­dzie mo­gła uści­skać swoje dziecko. Tam nie­straszni jej będą Fran­cuzi czy Ame­ry­ka­nie. Nie spo­dzie­wała się, aby te­ściów cze­kało po­dobne trak­to­wa­nie, ja­kie gro­ziło Ma­zu­rom z rąk bar­ba­rzyń­skich So­wie­tów.

– Udało nam się zna­leźć dom. – Uśmiech­nęła się do są­siadki, sa­do­wiąc się na koźle.

Star­sza ko­bieta na­tych­miast prze­ka­zała do­bre wie­ści do tyłu.

– Na­prawdę tę noc spę­dzimy w domu? – usły­szała głos naj­star­szej spo­śród Ma­zu­rek. Truda Czwella przy­jaź­niła się z matką Ama­lii. Obie ko­biety ak­tyw­nie udzie­lały się na spo­tka­niach mo­dli­tew­nych gro­mad­ka­rzy, a zmarły mąż Trudy przed po­wo­ła­niem do woj­ska był ka­zno­dzieją. Ama­lia bar­dzo ją lu­biła, po­nie­waż ko­bieta miała zdro­wo­roz­sąd­kowe po­dej­ście do ży­cia. Za­cho­wała rów­nież opty­mizm, który pod­czas drogi pod­no­sił je wszyst­kie na du­chu, cho­ciaż po­dob­nie jak to­wa­rzyszki zo­stała sa­motna po utra­cie naj­bliż­szych na woj­nie. Te­raz je­chała do córki, która miesz­kała w Bors­dor­fie. Tam rów­nież tym­cza­sowo za­mie­rzały się osie­dlić po­zo­stałe są­siadki.

– To praw­dziwy cud, że po­zo­stał pu­sty – za­wtó­ro­wała jej naj­bar­dziej zbli­żona wie­kiem do Trudy są­siadka.

Leni Wa­gner od­zy­wała się z rzadka i je­dy­nie wtedy, kiedy było to nie­zbędne. Jej mąż po­legł kil­ka­na­ście mie­sięcy wcze­śniej, a trzej sy­no­wie po­dzie­lili jego los. Wa­gne­ro­wie zaj­mo­wali obej­ście le­żące naj­bli­żej go­spo­dar­stwa ro­dzi­ców Ama­lii, a z dziećmi Leni mło­dzi Schi­man­scy ga­niali po po­lach, kiedy tylko wy­ro­śli z pie­luch. Zwłasz­cza te­raz Ama­lia z roz­czu­le­niem wspo­mi­nała pach­nącą świeżo upie­czo­nym chle­bem kuch­nię pani Wa­gner. Jesz­cze w pierw­szych la­tach wojny po­miesz­cze­nie wy­peł­niał gwar. Z bie­giem czasu sta­wało się co­raz bar­dziej pu­ste i ci­che. Po­dob­nie jak wła­ści­cielka kuch­nia cze­kała na lep­sze czasy.

Kiedy pod­je­chały pod znaj­du­jące się tuż na skraju lasu go­spo­dar­stwo, Ama­lia za­częła wy­przę­gać ko­nia. Po­zo­stałe ko­biety, nie zwle­ka­jąc, ścią­gnęły z wozu pie­rzyny i we­szły do środka. Drzwi za­stały otwarte i nim je za sobą za­trza­snęły, do­strze­gła, że jedna z jej to­wa­rzy­szek za­pala lampę. Nafta już się im koń­czyła i Ama­lia po­sta­no­wiła ran­kiem prze­szu­kać dom. Mo­głyby za­brać pa­liwo do lampy, za­miast zo­sta­wić je So­wie­tom. W stajni zna­la­zła za­pas ob­roku, któ­rego hojną por­cję wy­dzie­liła Strzale. Póź­niej na­poi klaczkę i da jej zmie­sza­nego ze słomą siana, by miała rano siłę wieźć je da­lej. Ich za­pas już się wy­czer­py­wał, więc za­bie­rze dwa worki pa­szy ze sobą. Że­gnana par­sk­nię­ciami ko­byłki, za­my­kała za sobą drzwi, kiedy pod dom pod­je­chała inna ro­dzina w po­szu­ki­wa­niu schro­nie­nia na noc. Star­szy męż­czy­zna to­wa­rzy­szył kilku ko­bie­tom w róż­nym wieku. Byli to Sa­len­go­wie. Po­cho­dzili z Pe­it­schen­dorfu[4] i Ama­lia kil­ka­krot­nie się z nimi ze­tknęła.

– Do­piero przy­je­cha­li­śmy i nie zdą­ży­łam wejść do środka, lecz my­ślę, że miej­sca star­czy dla wszyst­kich – od­po­wie­działa na py­ta­nie, uśmie­cha­jąc się do nich ze zmę­cze­niem. Nie znała przy­by­szów zbyt do­brze, ale prze­cież wszy­scy znaj­do­wali się w tym sa­mym opła­ka­nym po­ło­że­niu. Skie­ro­wała się ku drzwiom, kiedy z wnę­trza domu do­biegł stłu­miony krzyk Helgi Brock. Czyżby w środku na­tra­fiły na ko­goś ob­cego? Za­nie­po­ko­jona Ama­lia we­szła do domu, za­do­wo­lona, że ma za ple­cami star­szego, bo star­szego, ale jed­nak męż­czy­znę.

Pchnęła drew­niane odrzwia i zna­la­zła się w cia­snej sieni. Jej są­siadki i Frieda stały przy wej­ściu do jed­nego z po­koi. Był pu­sty, więc skąd ten krzyk? Truda Czwella oświe­tlała wnę­trze sy­pialni, a lampa drżała w jej unie­sio­nej w górę ręce. Ama­lia sta­nęła w progu i wtedy za­uwa­żyła, co tak po­ru­szyło pa­nią Brock. Białą po­ściel zna­czyły spore plamy. I wtedy zro­zu­miała, że go­spo­darz mu­siał za­strze­lić sie­bie i żonę wła­śnie tu­taj. W ich mał­żeń­skim łóżku. Ciała za­brano, ale nikt nie uprząt­nął spla­mio­nej krwią po­ścieli. Bo niby dla­czego miałby to zro­bić? Miej­sco­wych zo­stało we wsi nie­wielu.

Helga, którą czę­sto uwa­żała za nad­wraż­liwą, tym ra­zem miała po­wód do hi­ste­rii. Matka Ama­lii zwy­kła ma­wiać, że pani Brock ma ar­ty­styczną du­szę. Ama­lia uwa­żała, że star­sza od niej o kil­ka­na­ście lat ko­bieta zbyt­nio ulega emo­cjom. Od czasu śmierci męża co­raz czę­ściej tra­ciła kon­trolę nad swoim za­cho­wa­niem. Jej to­wa­rzy­stwo cza­sem było mę­czące, ale Ama­lia i tak uwiel­biała słu­chać jej pa­pla­nia. I skry­cie za­zdro­ściła umie­jęt­no­ści przy­stra­ja­nia wnętrz. Kilka umiesz­czo­nych tu i ów­dzie dro­bia­zgów spra­wiało, że po­miesz­cze­nia sta­wały się przy­tulne.

– Mo­żemy po pro­stu roz­ło­żyć po­sła­nie na pod­ło­dze – za­pro­po­no­wała Ama­lia, wy­ja­śniw­szy po­krótce sy­tu­ację. – Albo spać w kuchni. Może zo­stało tro­chę opału...

Dom skła­dał się za­le­d­wie z dwóch po­koi i kuchni. Szkoda, że prąd zo­stał od­cięty, po­nie­waż wieś była ze­lek­try­fi­ko­wana. Osta­tecz­nie zde­cy­do­wały się na noc­leg w kuchni, po­koje zo­sta­wia­jąc Sa­len­gom, po­nie­waż Helga Brock na­dal nie do­szła do sie­bie po od­kry­ciu spla­mio­nej krwią po­ścieli. Zresztą... Ama­lia rów­nież nie po­tra­fi­łaby za­snąć w tym łóżku. Zna­la­zły tro­chę wę­gla i roz­pa­liły w piecu. W wy­chło­dzo­nej kuchni do­piero za ja­kiś czas zrobi się cie­pło. W jed­nym z garn­ków pod­grzały so­bie wodę. Jed­nak mimo tej odro­biny luk­susu tylko Frieda na­tych­miast za­snęła.

– A je­śli oni wy­brali lep­sze roz­wią­za­nie? Ode­szli szybko i prak­tycz­nie bez cier­pie­nia – wy­ra­ziła my­śli wszyst­kich Helga Brock, kiedy le­żały już w ciem­no­ściach, snu­jąc roz­wa­ża­nia o wła­ści­cie­lach go­spo­dar­stwa, w któ­rym no­co­wały.

Wszyst­kim aż za do­brze utkwiły w pa­mięci ob­razy z Nem­mers­dorfu. Wo­bec moż­li­wo­ści tak bru­tal­nej śmierci szybki strzał mógł oka­zać się bło­go­sła­wień­stwem. A jed­nak każda z nich wy­brała ucieczkę, po­mimo trud­no­ści, które na­po­tkały po dro­dze. Czło­wiek bę­dzie cze­piał się ży­cia, do­póki bez reszty nie straci na­dziei. Wszyst­kie li­czyły na szczę­śliwy traf: że uda im się bez­piecz­nie opu­ścić Prusy Wschod­nie i zna­leźć schro­nie­nie w głębi Nie­miec. Ama­lia do­dat­kowo mar­twiła się o ro­dzi­ców. O ojca, który po­mimo wieku i ka­lec­twa zo­stał zmu­szony do pod­ję­cia walki, i o matkę, która po­sta­no­wiła zo­stać w swoim domu. Czy So­wieci okażą choć odro­binę mi­ło­sier­dzia star­szej ko­bie­cie? Czy ro­dzeń­stwo Czaj­ków jej po­może w trud­nych chwi­lach? Lę­kała się od­po­wie­dzi na to py­ta­nie, po­nie­waż Po­lacy, a zwłasz­cza Sta­szek, cho­wali urazę do au­to­chto­nów.

– W ta­kich sy­tu­acjach nie ma do­brych roz­wią­zań – wy­szep­tała. – Te­raz każdy wy­bór ozna­cza stratę.

Oba­wiała się my­śli o tym, co jesz­cze może utra­cić w naj­bliż­szych dniach. Zer­k­nęła na spo­koj­nie śpiącą Friedę. Co bę­dzie mu­siała od­dać, aby za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo młod­szej sio­strze? Li­czyła się z moż­li­wo­ścią, że już tylko ona zo­stała jej z ca­łej ro­dziny Schi­man­skich.

Ama­lia zmu­siła się do za­mknię­cia oczu i uspo­ko­je­nia my­śli. Czar­no­widz­two i pod­da­nie się roz­pa­czy żad­nej z nich nie po­może. Nie uchroni przed ni­czym ani nie na­karmi. Dla sio­stry mu­siała po­zo­stać silna. Za­częła my­śleć o córce prze­by­wa­ją­cej z dziad­kami w Ker­pen. O Pio­trze... Jemu na pewno nie gro­ziło ta­kie nie­bez­pie­czeń­stwo jak Niem­com po za­ję­ciu tego te­renu przez So­wie­tów. Uśmiech­nęła się w ciem­no­ści, wspo­mi­na­jąc jego twarz. Wie­dział, gdzie jej szu­kać po woj­nie, więc je­śli po­sta­nowi z nią być, na pewno się od­najdą. Przez ja­kiś czas zo­staną w Schön­walde, a kiedy upew­nią się, że jej ro­dzi­com do­brze się wie­dzie, wraz z Else osie­dlą się w mie­ście. Na­wet je­śli Piotr bę­dzie na­le­gał na prze­pro­wadzkę do Pol­ski, ja­koś so­bie po­ra­dzą. On po­może jej prze­trwać trudne chwile. Z nim nie bę­dzie oba­wiała się sta­wić czoła wro­go­ści Po­la­ków. Ob­razy ich trójki ra­zem wy­ci­szyły ją i uła­twiły za­śnię­cie.

Z nie­spo­koj­nego snu wy­rwał Ama­lię dźwięk zbli­ża­ją­cych się po­jaz­dów. I strzały od­dane gdzieś w po­bliżu. Ro­zej­rzała się po kuchni. Żadna z ko­biet już nie spała, wszyst­kie z trwogą wpa­try­wały się w okno. Cho­ciaż zo­stało za­sło­nięte i nie mo­gły wi­dzieć, co się dzieje na dwo­rze, ha­łasy nie po­zo­sta­wiały wąt­pli­wo­ści. Gdzieś w po­bliżu So­wieci to­czyli walki z Volks­stur­mem, choć bar­dziej praw­do­po­dobne było, że żoł­nie­rze wroga wła­śnie wkra­czali do wio­ski. Wi­działa, jak Helga się że­gna i szep­cze pod no­sem mo­dli­twę. Sama też szybko się prze­że­gnała, jed­nak bła­ga­nie Boga o cud zo­sta­wiła so­bie na póź­niej. Te­raz mu­siały się wy­do­stać z domu. Znaj­do­wał się na skraju wsi i ist­niała nie­wielka szansa, że uda im się uciec.

– Ubie­raj się! – rzu­ciła do za­spa­nej sio­stry. – Tylko prędko.

Gdzieś w od­dali usły­szała krzyki, więc sama przy­śpie­szyła ru­chy, wkła­da­jąc na sie­bie co­raz to nowe war­stwy odzieży. Je­śli do wsi we­szli So­wieci, mu­szą skryć się w le­sie i cze­kać, do­póki tamci nie odejdą. Ich po­dróż na wo­zie wła­śnie do­bie­gła końca, bo naj­praw­do­po­dob­niej nie da­dzą rady za­przę­gnąć ko­nia. Le­piej bę­dzie w ucieczce na za­chód po­ru­szać się bez­dro­żami, je­dy­nie z żyw­no­ścią, i to w ta­kiej ilo­ści, jaką mo­głyby unieść. Na wo­zie nie umkną przed so­wiec­kimi sa­mo­cho­dami. Może nie­miecka obrona da im dość czasu na do­tar­cie do do­brze sko­mu­ni­ko­wa­nego mia­sta. Żal jej było Strzały, jed­nak koń po­wi­nien prze­trwać. Co naj­wy­żej zo­sta­nie za­re­kwi­ro­wany przez wroga.

– Szyb­ciej! – syk­nęła do są­sia­dek. Za ścianą w po­koju dało się sły­szeć ruch. Sa­len­go­wie rów­nież po­sta­no­wili jak naj­szyb­ciej opu­ścić wieś. – Ma­cie wszystko? – upew­niła się.

W tym sa­mym mo­men­cie usły­szała mę­skie śmie­chy i gło­śne trza­ski. Naj­praw­do­po­dob­niej ktoś ko­pał w drzwi, usi­łu­jąc je wy­wa­żyć, pod­czas gdy inni wa­lili pię­ściami w okna. Ktoś coś krzyk­nął po ro­syj­sku. Przy­mknęła z prze­ra­że­nia oczy, czu­jąc, jak jej serce pra­wie wy­rywa się z piersi.

Spóź­niły się.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Königs­berg – Kró­le­wiec.
[2] Lieb­stadt – Mi­ła­kowo.
[3] El­bing – El­bląg.
[4] Pe­it­schen­dorf – Piecki.