Zakochana w Tobie - Becky Wade - ebook + książka

Zakochana w Tobie ebook

Becky Wade

3,8

Opis

Sławna modelka Willow Bradford upaja się ciszą i spokojem w swoim rodzinnym mieście aż do momentu, kiedy staje twarzą w twarz ze swoim dawnym chłopakiem Corbinem Stewartem.

Były zawodnik amerykańskiego footballu jest silny, czarujący i przywykł, że dostaje wszystko, czego chce… Jedynym wyjątkiem jest Willow. Nigdy nie był w stanie o niej zapomnieć, jednak ona daje mu jasno do zrozumienia, że nie zamierza ponownie wystawić swojego serca na zranienie.

Dawna tajemnica rodziny Corbina ponownie krzyżuje ich drogi, ale czy może połączyć złamane w przeszłości serca, i to jeszcze pośród tylu komplikacji?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (62 oceny)
18
18
19
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Becky Wade

Zakochana w Tobie

Tom II z serii Przypadki sióstr Bradford

Tłumaczenie Renata Czernik

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:

Falling for You. Bradford Sisters Romance #2

Autor:

Becky Wade

Tłumaczenie z języka angielskiego:

Renata Czernik

Redakcja:

Brygida Nowak

Beata Szostak

Korekta:

Dominika Wilk

Skład:

Klaudyna Szewczyk

ISBN 978-83-66297-19-7

Cover design by Jennifer Parker

Cover photography by Mike Habermann Photography, LLC

© 2018 by Rebecca C. Wade by Bethany House Publishers, a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.

© 2019 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo

Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak

ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów

www.dreamswydawnictwo.pl

Druk: drukarnia Skleniarz

Książkę wydrukowano na papierze Ecco book cream 2.0 70g dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.

Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Dla mojej redaktorki, Raeli Schoenherr

Miło się z Tobą rozmawia, jesteś szczera i pełna entuzjazmu. Masz przepiękne włosy i zachwycający gust w wyborze

eleganckich butów. Jesteś wyjątkowo uprzejma. I niezwykle inteligentna. Mam ogromne szczęście, ponieważ użyczałaś swojej mądrości przy redakcji każdej z moich powieści.

Jestem bardzo wdzięczna, że mam Cię przy sobie.

Dziękuję Ci!

Rozdział pierwszy

Odkryłam tajemnicę.

Corbin Stewart spojrzał z zaciekawieniem na dwunastoletnią Charlotte Dixon.

– Jaką tajemnicę?

– Rodzinny sekret.

– Duży czy mały?

– Myślę, że to raczej duży sekret – szepnęła. Jej jasna twarz otoczona długimi ciemnymi włosami wydawała się bledsza niż zwykle.

Kiedy Charlotte pojawiła się obok niego, Corbin zmagał się z taśmą rozciągniętą na kontuzjowanym ramieniu. Teraz pozwolił jej opaść i usiadł okrakiem na ławce do podnoszenia ciężarów, zwrócony twarzą w kierunku dziewczynki. Charlotte była córką jego kuzyna Marka, co w zasadzie nie czyniło jej jego bratanicą, jednak w ten sposób o niej myślał i tak ją nazywał. Ponieważ Corbin był jedynakiem i miał tylko dwóch bliskich kuzynów – Marka i kuzyna, który mieszkał w Michigan bez dzieci – Charlotte była najbliższą namiastką bratanicy, jaką mógł kiedykolwiek mieć.

Uniósł figlarnie brew.

– Więc? Zdradź mi ten sekret.

– Zdecydowałam, że nic ci nie powiem.

– No zdradź mi go, Charlotte. I tak muszę siedzieć na rehabilitacji i naprawdę nie mam teraz nic lepszego do roboty niż słuchanie zrzędzeń siódmoklasistki.

– Zrzędzeń? Nie zrzędzę.

– Zaufaj mi. Zrzędzisz. Teraz zdradź mi ten sekret.

Charlotte przybrała twarz sierżanta.

– Wracaj do pracy z taśmą, wuju Corbinie. Potem pogadamy.

– No zdradź ten sekret.

– Taśma – ponagliła.

Charlotte, gdy dorośnie, chciała zostać chirurgiem ortopedą i pomoc Corbinowi w rehabilitacji ramienia traktowała jak osobistą misję życiową. Od czterech miesięcy, zaraz po szkole, spotykała się z nim na sesjach fizykoterapii w centrum rehabilitacji doktora Wallace’a.

Podniósł taśmę i wrócił do pracy, obserwując Charlotte kątem oka.

– No zdradź mi tę tajemnicę.

– Wyprostuj kręgosłup. Tak lepiej.

Na początku czerwca Corbin opuścił Dallas i pojechał do Seattle, aby doktor Wallace mógł wykonać mu zabieg wszczepienia endoprotezy ramienia. To była druga operacja od ostatniej gry z Mustangami w styczniu zeszłego roku. W trzeciej kwarcie gry przeciwnik stojący na pozycji obrony powalił go tak, że ramię Corbina zostało zmiażdżone w zderzeniu z kaskiem innego upadającego zawodnika.

Z tysiąca meczów rozegranych podczas całego swojego życia żaden nie wpłynął na niego tak bardzo jak ten. Kwarta trwała zaledwie sześć sekund. Te sześć sekund sprawiło, że jego kość ramienna pękła w pięciu miejscach, zakończyło jego karierę, wysłało go na sześciotygodniowe topienie smutków w alkoholu, skazało go na miesiące bólu i podarowało mu jedną ohydną bliznę.

Po drugim zabiegu doktor Wallace nie musiał wcale nakłaniać Corbina do rehabilitacji w nowoczesnym ośrodku w Shore Pine w stanie Waszyngton. Po pierwsze, w Shore Pine mieszkali Mark i jego rodzina, a po drugie, Corbin potrzebował wytchnienia od nachalności mediów, którą musiał znosić w Dallas.

Od czerwca do września przeszedł szereg zabiegów fizjoterapeutycznych. Miał masaż nerwowo-mięśniowy, terapię polem elektromagnetycznym i krioterapię.

Przez cały okres rehabilitacji Charlotte rozmawiała z nim o wszystkim. Poprawiła nawet jego formę. Opowiadała mu o swojej miłości do koreańskiej muzyki pop, o wielorybach i przedmiotach ścisłych. Powiedziała mu, dlaczego jej dwaj młodsi bracia tak ją wkurzają i dlaczego rodzice już jej nie rozumieją. Ale po raz pierwszy wspomniała o jakimkolwiek rodzinnym sekrecie.

Corbin był zawsze wtajemniczany w sekrety rodzinne. Kiedy miał tyle lat co Charlotte, znał pewien sekret, który bardzo mu ciążył. Nie chciał tego samego dla spokojnej, niezwykłej, słodkiej, sarkastycznej i inteligentnej bratanicy.

– Myślałam o tym przez trzy dni – rzekła Charlotte. – I jest tylko jedna osoba, z którą chcę porozmawiać o tej tajemnicy.

Corbin zacisnął szczęki w obawie, że może nieopatrznie odgadnąć, o kogo chodzi – a nie był to żaden z jej rodziców.

– Jeśli mi nie powiesz, to powinnaś porozmawiać o tym z mamą lub tatą.

Potrząsnęła głową.

– Przez całe moje życie okłamywali mnie w sprawie tej tajemnicy. Całe moje życie! Nie mogę im ufać.

– Teraz na stopach! – zawołał terapeuta. – Chód pająka.

Corbin i Charlotte, doskonale już obeznani w ćwiczeniach rehabilitacyjnych ramienia, przenieśli się do pustego miejsca przy ścianie. Corbin zaczął powoli przesuwać palcami prawej dłoni po ścianie, dopóki nie wyciągnął ramienia nad głową tak wysoko, jak tylko mógł. Po czym powtórzył ćwiczenie jeszcze raz.

– Aż do wczorajszej nocy zamierzałam wyznać ci ten sekret. Ale potem zdałam sobie sprawę, że tobie również nie mogę zaufać.

Spojrzał na nią z udawanym oburzeniem.

– Dlaczego nie możesz mi ufać? Przecież to ja ci powiedziałem, żebyś była czujna, bo Sehun [1] wróci do EXO, kiedy ty byłaś bardziej zafascynowana Chenem. Później przyznałaś mi rację co do Sehuna.

To była wina Charlotte, że znał imiona członków przynajmniej trzech koreańskich girlsbandów i trzech boysbandów. Próbował wymazać z pamięci te informacje, ale przylgnęły do niego jak graffiti do ściany.

– Nie mogę ci zaufać, ponieważ nigdy nie powiedziałeś mi o tym, że Willow Bradford była twoją dziewczyną.

Szach-mat.

Charlotte patrzyła na niego podejrzliwie.

Corbina i Willow łączyła skomplikowana relacja. Na początku była słodka – bardzo słodka – ale potem zrobiło się gorzko. Problem polegał na tym, że koniec okazał się tak bardzo gorzki, że ilekroć Charlotte wspomniała o Willow, a zdarzało się to często, musiał zaciskać zęby i odwracać wzrok.

Willow dorastała w Shore Pine, nieopodal miasteczka Merryweather. Charlotte była pod wrażeniem kobiety, która praktycznie dorastała na jej podwórku, a potem osiągnęła światowy sukces jako modelka. Dziewczyna wierzyła, że jej idolka była aniołem zesłanym na ziemię, aby nosić modne ubrania, całować dzieci i działać cuda.

– Tyle razy rozmawiałam z tobą o Willow – przypomniała Charlotte. – Tyle razy.

Corbin milczał.

– Rozmawiałam z tobą o niej przynajmniej raz na każdej terapii.

Nie odpowiedział.

– I nigdy nie zdradziłeś, że byłeś jej chłopakiem. – Rozczarowanie zmarszczyło jej czoło.

Corbin westchnął i opuścił rękę.

– Nic ci nie powiedziałem, ponieważ wiedziałem, że będziesz ze mnie wyciągać wszystkie informacje na jej temat.

– Cóż... Tak. Wyciągałabym.

– Mój związek z Willow nie skończył się dobrze. – Ilekroć myślał o Willow, rozdzierała go mieszanina zranienia, winy, frustracji i pożądania. – Więc gdybyś ciągnęła mnie za język, byłoby mi trudno nie powiedzieć ci o niej nic złego. Robiłem ci przysługę, milcząc i pozwalając wierzyć, że jest święta. Właściwie teraz, kiedy o tym myślę, jestem pod wrażeniem swojego milczenia. Jestem bohaterem.

– Zeszłego wieczoru próbowałam znaleźć w Internecie informacje, jak mogłabym, no wiesz, spotkać Willow, aby wyznać jej mój sekret. Żułam gumę przed monitorem i kiedy zobaczyłam jej zdjęcie z tobą, byłam tak zszokowana, że ją wyplułam. To było ohydne.

– Ohydne, że umawiałem się z nią czy że wyplułaś gumę?

– To, że wyplułam gumę. W Willow Bradford nie ma nic obrzydliwego. Ona jest doskonała.

Zmrużył jedno oko i cicho warknął:

– No widzisz. Teraz, kiedy już wiesz, że ją znam, muszę cię rozczarować. Ona nie jest idealna. Ona jest człowiekiem.

– Proste ramię przy podnoszeniu hantli! – zawołał terapeuta.

Corbin chwycił ciężarek w prawą dłoń i powoli podniósł go, wyprostowując ramię.

– Jak długo, no wiesz, chodziliście ze sobą? – zapytała Charlotte.

– Przez siedem miesięcy.

– Jak dawno temu?

– Cztery lata temu.

– Dlaczego się rozstaliście?

– Nie chcę do tego wracać.

– Kochałeś ją?

„Tak”.

– Do tego też nie chcę wracać.

– Czy możesz mi pomóc spotkać się z Willow? – zapytała Charlotte.

– Nie.

– Trzymaj ramię prosto, wujku Corbinie.

Rozwścieczyło go, jak trudne wciąż były dla niego niektóre z tych prostych ćwiczeń.

– Moja mama słyszała, że Willow od kilku miesięcy prowadzi zajazd swojej mamy albo hotel czy coś podobnego w Merryweather – powiedziała Charlotte. – Wiedziałeś, że jest w Waszyngtonie?

– Tak – odparł niechętnie. – Wiedziałem.

Zaokrągliły jej się oczy.

– Widziałeś Willow Bradford, od kiedy mieszkasz w Shore Pine?

– Kilka razy.

Przypomniał sobie dokładnie, jak wyglądała w momencie, gdy stanęli twarzą w twarz prawie trzy miesiące temu. Jej długie, pełne wdzięku nogi się napięły, a blada skóra zaczerwieniła. Blond włosy miała lekko rozwiane, przez co można było pomyśleć, że wyglądała, jakby właśnie pocałował ją ktoś, kto wiedział, jak całować. Mimo że był ciepły lipcowy wieczór, jej zielone oczy połyskiwały lodowatą złością.

– Widziałem ją na przyjęciu urodzinowym – powiedział. – Na przyjęciu urodzinowym, na które nigdy bym nie poszedł, gdybym wiedział, że ona też tam będzie.

– Mógłbyś mi pomóc spotkać się z Willow – stwierdziła Charlotte. – Wiem, że mógłbyś... – Spoglądała na niego odważnym, lecz pełnym cierpienia wzrokiem. – Nie mogę spokojnie spać przez ten sekret. Nie mogę o nim porozmawiać z moimi rodzicami i nie mogę też wyznać go tobie.

Wiedział, że wpadł w kłopoty. Na boisku był bestią, ale jeśli chodziło o Charlotte, stawał się miękki jak cukrowa pianka.

– A może porozmawiasz ze szkolnym pedagogiem?

– Nie.

– Może z pastorem młodzieżowym w kościele?

– Nie. W głębi serca wiem, że Willow Bradford może mi pomóc. Jest naprawdę słodka i kocha dzieci, ponieważ działa na rzecz Benevolence Worldwide [2].

– To, że jest ambasadorką organizacji charytatywnej, wcale nie znaczy, że kocha dzieci.

– Oczywiście, że znaczy. Poza tym ona, jedna z jej sióstr i ich ojciec byli w telewizji i rozmawiali o tym, jak sobie poradzili z rodzinną tragedią, którą przeżyli, kiedy macocha Willow została zabita. Mój sekret także dotyczy rodzinnej tragedii.

Zmarszczył brwi z zaciekawienia i ściągnął usta.

– Naprawdę?

– Tak. Widzisz? Willow i ja mamy wspólne rodzinne tragedie.

Westchnął.

– Wiem, że mi pomoże. Myślę, że sam Bóg chce, żeby ona mi pomogła – powiedziała Charlotte z pewnym rodzajem dramatyzmu, który był charakterystyczny dla dwunastoletnich dziewcząt.

Corbin zdał sobie sprawę, że go przycisnęła, ale to nie uczyniło go nieczułym.

– Proszę, proszę, pomóż mi ją poznać – błagała Charlotte.

Szach-mat.

Wiadomości wymienione przez Corbina i Willow piętnaście dni przed ich rozstaniem:

CORBIN: TĘSKNIĘ ZA TOBĄ. WYDAJE SIĘ, JAKBY MINĘŁA WIECZNOŚĆ, ODKĄD WYJECHAŁAŚ.

WILLOW: WYJECHAŁAM ZALEDWIE WCZORAJ.

CORBIN: DOKŁADNIE, ZANIM CIĘ POZNAŁEM, NIE WIEDZIAŁEM, ŻE DZIEŃ MOŻE TRWAĆ WIECZNOŚĆ.

WILLOW: ISTOTNIE, DZIEŃ MOŻE TRWAĆ WIECZNOŚĆ. TEŻ ZA TOBĄ TĘSKNIĘ.

CORBIN: WRÓĆ DO DALLAS I SPOTKAJ SIĘ ZE MNĄ W TEN WEEKEND.

WILLOW: CHCIAŁABYM, ALE LUDZIE Z HARPER’S BAZAAR [3], KTÓRZY MNIE ZAANGAŻOWALI DO ZDJĘĆ W MAROKU, NIE BYLIBY ZACHWYCENI, GDYBYM WYJECHAŁA. TY WYBIERZ SIĘ DO MNIE DO MAROKA.

CORBIN: MÓGŁBYM.

WILLOW: CHYBA ŻE GRASZ W TEN WEEKEND.

CORBIN: NO TAK. PECH.

WILLOW: JAK MÓGŁBYŚ PRZEGAPIĆ MECZ. SZALEJESZ ZA FOOTBALLEM.

CORBIN: BARDZIEJ SZALEJĘ ZA TOBĄ.

WILLOW: CÓŻ, JEŚLI ZDECYDUJESZ SIĘ POŚWIĘCIĆ MECZ W TYM TYGODNIU, TO DAJ MI ZNAĆ. ZADBAM O FILIŻANKĘ SŁAWNEJ MAROKAŃSKIEJ MIĘTOWEJ HERBATY DLA CIEBIE.

CORBIN: NIE CHCĘ HERBATY, CHCĘ CIEBIE.

Rozdział drugi

Nic dziwnego, że korzenno-dyniowe latte robiło o tej porze roku taką furorę. Willow z aprobatą pociągnęła łyk kawy domowej roboty, którą przyrządziła dla swoich gości w zajeździe. Być może była trochę za mocno cynamonowa, ale niezaprzeczalnie pyszna.

Mama Willow zawsze po południu serwowała napoje gościom Zajazdu Bradfordwood. Kiedy przeminęło lato, a jesień zawitała w całej swojej okazałości, Willow posłusznie zastąpiła herbatę malinową i cytrynowe ciasteczka korzenno-dyniowym latte i kruchymi ciastkami migdałowymi, zgodnie z wytycznymi, które zostawiła jej mama.

Latte było atrakcją dla dzisiejszych przyjezdnych gości: dwóch sióstr z Portland, jednej pary z Minnesoty i jednej pary z San Francisco. Willow zameldowała i oprowadziła wszystkich po zajeździe, a później zaprosiła gości do kuchni, by poczęstowali się kolacją.

Oparła się o blat kuchenny, ugryzła ciastko i sprawdziła swój telefon. Siedemnasta dwie. Miała nieodebrane połączenie od Nory, więc oddzwoniła do niej.

Siostra odebrała po drugim sygnale.

– Halo?

– Hej – rzuciła Willow. – Przepraszam, że nie odebrałam telefonu.

– Nie ma problemu. Dzwoniłam, ponieważ... No cóż, powód cię nie zachwyci.

– W porządku. Dlaczego mnie nie zachwyci?

– Bo to dotyczy Corbina.

Willow skrzywiła się, a potem skoncentrowała na przełknięciu kęsa ciastka. Nora miała rację. Nie była zachwycona.

Jej siostra od niedawna spotykała się ze wspaniałym mężczyzną, Johnem Lawsonem. Jedyną wadą Johna, o ile Willow mogła tak powiedzieć, był fatalny gust w doborze przyjaciół. John, który nie miał pojęcia, że w przeszłości coś łączyło Corbina i Willow, zaprosił go w lipcu na urodzinowe przyjęcie babci Willow i Nory.

Od czasu imprezy Nora i John robili wszystko, co w ich mocy, aby trzymać Corbina z dala od Willow. Zwykle Nora zadawała sobie trud, żeby nie wypowiadać przy siostrze jego imienia, mimo że Willow doskonale wiedziała, że oboje spędzali czas z Corbinem. Za każdym razem, gdy słyszała, że Nora widziała jej byłego, Willow czuła się trochę jak licealistka, której najlepsza przyjaciółka została skradziona przez jej odwiecznego wroga.

Willow miała tylko dwie siostry, obie młodsze. Corbin mógł zaprzyjaźnić się z chłopakiem czyjejkolwiek siostry w całych Stanach Zjednoczonych. W całych Stanach! Dlaczego tak mu zależało na przyjaźni z chłopakiem akurat jej siostry?

Czekała i czekała, aż Nora powie, że Corbin doszedł do siebie po operacji barku i wrócił do Teksasu. Niestety, nie ma tak dobrze.

– Przykro mi, że muszę wspomnieć o Corbinie – powiedziała Nora. – Ogromnie cię przepraszam.

Willow patrzyła przez okno na drzewo, którego liście zaczęły zmieniać kolor na złoty.

– Wygląda na to, że wisisz mi lody Ben & Jerry’s, kiedy przyjedziesz jutro do Bradfordwood na kolację.

– Oczywiście, zgadzam się.

– Zamieniam się w słuch.

– Corbin chciałby prosić cię o przysługę.

„Brzmi zabawnie” – pomyślała Willow.

– Córka jego kuzyna jest twoją wielką fanką. Wczoraj ta dziewczynka, ma na imię Charlotte, powiedziała Corbinowi, że natrafiła na jakiś sekret. Ale nie chce go zdradzić nikomu poza tobą.

Willow uporządkowała stos serwetek z nadrukiem zajazdu.

– Rozumiem. – Fakt, że Charlotte postanowiła wyznać jej tajemnicę, właściwie nie zaskoczył Willow. Przez lata fani opowiadali jej przedziwne rzeczy, pytali o przedziwne rzeczy i robili przedziwne rzeczy w jej obecności.

– Corbin martwi się, że to może być dość poważne – wyjaśniła Nora. – Coś, o czym powinna z kimś porozmawiać. Rozumiesz?

– Tak.

– Corbin chciałby ją przywieźć, żeby się z tobą zobaczyła.

– Kiedy?

– Za około trzydzieści minut?

Dzisiaj? Wolałaby to odłożyć. Jednak żyła wystarczająco długo, aby zrozumieć, że odwlekanie rzeczy, których się obawia, nie przynosi żadnych korzyści.

– W porządku, ale teraz stawiasz mi Cherry Garcia od Ben & Jerry’s.

– Stoi.

– Gdzie on chce się ze mną spotkać? – zapytała Willow.

– Jesteś teraz w zajeździe?

– Tak.

– Więc powiem mu, żeby przywiózł tam Charlotte. Dziękuję bardzo!

Rozłączyły się. Willow usiadła przy biurku usytuowanym we wnęce w ścianie z półkami, na których stały książki kucharskie, talerze, stojaki na ciasta, zdjęcia i serwisy do herbaty. Uspokoiła natłok myśli, przeglądając na komputerze matki rezerwacje na nadchodzący tydzień, aby upewnić się, że oczekiwani goście otrzymali e-maile z potwierdzeniem.

Dziesięć lat temu jej mama wykorzystała swój wyjątkowy gust, zainwestowała dość sporą kwotę pieniędzy i włożyła wiele pracy, by zmienić to, co kiedyś było starym, zakurzonym dworkiem, w zajazd.

Dwustuakrowy kawałek ziemi, który był w ich rodzinie od pokoleń, został nazwany Bradfordwood dawno, dawno temu. Przez cały ten czas na rodzinnym terenie wzniesiono tylko dwie budowle: zabytkową rezydencję z cegły, w której dorastały Willow i jej siostry, oraz dom w kolonialnym stylu, z błyszczącymi oliwkowymi drzwiami i pięcioma pokojami. Ten drugi zbudowano z kamienia wapiennego w 1890 roku w głębokim lesie przy rzece, na tyle daleko od posiadłości rodziny Willow, że do mieszczącego się tam teraz zajazdu wiodła osobna droga dojazdowa.

Kiedy jej rodzice postanowili spędzić dwa lata w Afryce jako misjonarze, Willow natychmiast zgłosiła się na ochotnika do prowadzenia zajazdu, dopóki kierownik, którego zatrudniła mama, nie przeniesie się z rodziną do Waszyngtonu. Zarządzała zajazdem od początku maja do dzisiaj, dwudziestego trzeciego września, i miała dalej się nim zajmować aż do Święta Dziękczynienia.

Rodzice i siostry wychwalali ją za wspaniałomyślność, ale prawda była taka, że potrzebowała przerwy od presji związanej z modelingiem. Potrzebowała tego zajazdu.

Zajmowanie się tym miejscem – przygotowywanie śniadań, a po południu ciasteczek, kontaktowanie się z gośćmi, nadzorowanie dokonanych rezerwacji i fakturowanie – pomagało jej wypełnić przynajmniej część tej olbrzymiej pustki w jej życiu... pustki, którą – miała nadzieję i modliła się o to – pewnego dnia być może wypełni jej własna rodzina.

Willow zeskoczyła z krzesła i skierowała się do łazienki, by skontrolować swój wygląd. Miała na sobie zwykły jesienny ubiór, jeansy i wysokie buty. Dzisiaj połączyła je z kaszmirowym swetrem w kolorze kości słoniowej i złotymi, szerokimi kolczykami.

Spojrzawszy w lustro, starła ze skóry pod okiem kropkę z tuszu do rzęs. Jej włosy były przyklapnięte. Przeczesała palcami luźne fale, które spadły na ramiona, a następnie nałożyła świeżą warstwę różowego błyszczyku. Makijaż był jej pancerzem obronnym, a skoro już musiała spotkać się z Corbinem, potrzebowała tego pancerza.

Wróciła do salonu, gdzie włączyła automatyczny kominek. Ciepłe promienie rozświetliły pomieszczenie od sufitu aż po dywaniki w stonowanych barwach, sprawiając, że wnętrze wydawało się nagle bardziej przestronne i przytulne. Dwa z czterech salonów były obecnie zajęte przez gości.

Przez te wszystkie lata, które upłynęły od jej romansu z Corbinem, zapomnienie o nim stanowiło wyzwanie. Odkąd zobaczyła go na przyjęciu urodzinowym babci, zapomnienie o nim stanowiło niewyobrażalnie trudne wyzwanie. Wspomnienia wypływały na wierzch jak bąbelki z dna szklanki wypełnionej zimnym sprite’em, pociągając za sobą niekończącą się męczarnię.

Kiedy zapalała zapałką świecę pachnącą jak jabłecznik, rozległo się pukanie do drzwi. Przyjęła postawę obronną, która zacisnęła się wokół jej tułowia jak pięść.

Zapomni o Corbinie. Zapomni o nim i skoncentruje się na dziewczynce. Naprawdę chciała jej pomóc.

Gdy otworzyła frontowe drzwi zajazdu, zmusiła się do kontaktu wzrokowego z Corbinem.

– Cześć.

– Cześć. – Jego brązowe oczy były nieufne. – Chciałbym ci przedstawić moją bratanicę, Charlotte Dixon. Charlotte, to jest Willow Bradford.

– Cześć, Charlotte. Miło cię poznać.

Dziewczynka wydała z siebie stłumiony pisk.

– Wow. To naprawdę ty. – Wpatrywała się w Willow ze ściskającą serce mieszanką strachu i nadziei.

Jak to jest być młodym i nosić swoje emocje jak odznaki, które każdy może zobaczyć? Willow miała trzydzieści jeden lat. Modelingiem zajęła się jako dziewiętnastolatka i od tamtego czasu nie uzewnętrzniała swoich emocji, chyba że przed fotografem.

Charlotte, która ściskała wypolerowane drewniane pudełko, wyglądała na bardzo małą w porównaniu z okazałą posturą Corbina, choć prawdopodobnie była wysokiego wzrostu i być może ważyła nieco więcej niż inne dziewczęta w jej wieku. Wydawało się, że jej ciało gromadzi masę, by wkrótce wystrzelić w górę.

Miała nieco ponure szare oczy i łagodną prostokątną twarz z pryszczami, które na szczęście jeszcze nie wyglądały poważnie. Była ubrana w bluzę z kapturem z nazwą jej parafii i szare legginsy wsunięte w botki. Jej zaskakująco piękne włosy opadły na jedno ramię.

Willow wprowadziła ich do środka. Goście siedzący w salonie prawie natychmiast rozpoznali Corbina. Na dowód tego słyszała ciche pomruki i niemal czuła siłę ich zainteresowania. Corbin Stewart przyciągał uwagę, jak światło przyciągało ćmy.

Zajął miejsce na skórzanej kanapie przy oknie z widokiem na podjazd. Willow i Charlotte usadowiły się na dwóch tapicerowanych krzesłach naprzeciwko. Dziewczynka ostrożnie ustawiła pudełko na kolanach.

– Czy mogę przynieść wam coś do picia? – Willow zapytała swoich gości.

– Tak... to znaczy... – Charlotte pokręciła głową i zachichotała sama z siebie, błyskając srebrnym aparatem ortodontycznym. – Nie. Proszę. To znaczy dziękuję. Przepraszam! Trochę się denerwuję... będąc tak blisko pani. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę. Ale jestem.

– W porządku. Corbin? Czy potrzebujesz czegoś?

„Może arszenik?” Willow przeniosła uwagę na niego.

– Nie. Dziękuję.

Miał na sobie granatowy sweter i jeansy. Prosty ubiór.

Po raz pierwszy osobiście spotkała go wiele lat wcześniej, kiedy uczestniczył w sesji zdjęciowej dla magazynu Sports Illustrated prezentującej filantropijnych sportowców, modelki, aktorów, muzyków i magnatów biznesowych. Trzymała wtedy kubek kawy na wynos. Studio było skąpane w złotych promieniach wpadającego słońca. Już wówczas dało się dostrzec, że to mężczyzna o statusie legendy.

Tamtego dnia był bardzo zrelaksowany. Jego poczucie humoru, urok i pewność siebie działały na wszystkich jak balsam. Zafascynował sobą każdą osobę, nawet ją, zawsze przezorną. Nie miała wtedy pojęcia, że ten rozgrywający zawodnik drużyny footballowej z nieodpartym uśmiechem stanie się kiedyś jej zgubą.

Jego twarz była teraz szczuplejsza i bardziej kanciasta niż przedtem. Nadal miał krótko ścięte brązowe włosy w kasztanowym odcieniu.

Corbin nie przypominał urodą bajkowego księcia. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i atletyczną budowę ciała, co bezkompromisowo czyniło go atrakcyjnym sportowcem. Miał obecnie trzydzieści pięć lat i fakt, że wyprzystojniał przez ostatnie cztery lata, uderzył w nią jak głęboka niesprawiedliwość.

Charlotte odchrząknęła.

– Dziękuję bardzo, że pozwoliła mi pani przyjść, pani Bradford. To naprawdę miłe z pani strony.

– Nie ma za co.

– Wszyscy z Merryweather i Shore Pine są z pani ogromnie dumni. Śledzę pani karierę od lat i czytam wszystko, co tylko udaje mi się znaleźć. Podoba mi się, że jest pani wzorem do naśladowania dla dzieci.

– Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. – Poczuła się winna, ponieważ nie była tak dobrym wzorem do naśladowania, jak chciałaby być – i jak Charlotte oraz jej własna rodzina ją postrzegali.

Dziewczynka oblała się rumieńcem.

– Pewnie. To... fajnie poznać kogoś, kto tutaj dorastał i stał się sławny. Jest pani pierwszą sławną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam.

– Drugą – sprostował Corbin.

Charlotte przewróciła oczami.

– Sportowcy się nie liczą.

– Zgadzam się – powiedziała do niej Willow. – Dlaczego mężczyźni grający w football mają być sławni, skoro tylko biegają po boisku za piłką?

– Dokładnie! – przytaknęła Charlotte.

Corbin prychnął.

– Czy nie będzie to dla pani problemem, jeśli wuj zostanie i posłucha? – spytała dziewczynka. – Nie powiedziałam mojej mamie, o czym chcę z panią porozmawiać, ale ona wie, że Corbin przywiózł mnie tutaj, żeby się z panią spotkać. To dzięki niemu przyjechałam i... A zresztą nieważne! – Założyła kosmyk włosów za ucho.

– Nadal uważam, że powinnaś wtajemniczyć w to członka rodziny, Charlotte – powiedział Corbin.

Willow utrzymywała kontakt wzrokowy z jego krewną.

– To zależy od ciebie – rzekła.

– Zdecydowałam, że nie będzie mi przeszkadzało, jeśli będzie nas słuchał – odparła Charlotte. – Czasami ma dobre pomysły.

– Czy wolno mi się odzywać, czy jestem uprawniony tylko do słuchania? – zapytał rozbawionym tonem.

Dziewczynka zachichotała.

– Myślę, że możesz czasem się odezwać.

– Siostra poinformowała mnie, że odkryłaś sekret, o którym chcesz mi powiedzieć – zagadnęła Willow.

Charlotte kiwnęła głową.

– Czy to pudełko ma z nim coś wspólnego?

– Tak. Babcia i dziadek, rodzice mojej mamy, mieszkają tak jak my w Shore Pine. Razem z braćmi czasami spędzamy u nich noc. Wie pani, wtedy, gdy moi rodzice decydują się na wyjazd na randkę czy cokolwiek innego.

Willow skinęła głową.

– Kilka dni temu również spędziliśmy noc u babci i dziadka. Nie mogłam zasnąć, dlatego wstałam i wybrałam sobie książkę. Wie pani, babcia trzyma dla mnie książki w szafie w sypialni, gdzie śpię. Na jednej z półek w tej szafie była też narzuta i pomyślałam: „Super, poczytam sobie w łóżku”. Kiedy wyciągnęłam tę narzutę, zobaczyłam to za nią. – Charlotte położyła rękę na górze pudełka. Miała krótkie paznokcie pomalowane na jasnoniebieski kolor. Na dwóch z nich lakier zaczynał odpryskiwać. – Zajrzałam do środka i zobaczyłam, że były tam listy, obrazki i różne przedmioty. Tak więc rozłożyłam to na łóżku i dokładnie przejrzałam.

– I? – zapytała Willow.

– Wszystko w tym pudełku dotyczy kobiety, która zniknęła w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym roku. Miała wtedy dwadzieścia osiem lat i nazywała się Josephine Blake. To starsza siostra mojej babci. Babcia jest środkową córką. Ma jeszcze młodszą siostrę. Ale proszę popatrzeć... moja babcia i moja mama, i wszyscy inni w rodzinie zawsze mi mówili, że Josephine zmarła.

Willow analizowała związki rodzinne, które przedstawiła Charlotte, aby odpowiednio je zrozumieć.

– Zawsze wiedziałam o Josephine – kontynuowała dziewczynka. – Mówią o niej, a w domu babci są jej zdjęcia. Ale powiedzieli, że zginęła w wypadku samochodowym. Ile razy pytam o wrak samochodu, robi się bardzo niezręcznie. Nigdy nie chcą rozmawiać o tym, co się stało. – Zmarszczyła nos. – Myślałam, że to dziwne, i teraz wiem dlaczego. Kłamali. Josephine nie umarła w wypadku. Ona zaginęła.

– Czy jest możliwe, że zginęła w wypadku wkrótce po zaginięciu? – zapytała łagodnie Willow.

– Nie. W tym pudełku znajdują się artykuły, na przykład z dwudziestej piątej rocznicy zaginięcia, które mówią o tym, że ta sprawa nigdy nie została rozwiązana.

– Ach.

– Ale naprawdę przerażające jest to... – Oczy Charlotte wręcz błagały Willow o zrozumienie tego, co za chwilę powie. – ...że nazywam się Charlotte Josephine. A ona wygląda jak ja. – Dziewczynka otworzyła pudełko i podała Willow czarno-białe zdjęcie.

Fotografia była zrobiona bardzo profesjonalnie i najprawdopodobniej pochodziła z dnia zakończenia roku szkolnego. Kobieta na zdjęciu miała na sobie czarną koszulę z odkrytymi ramionami i perłowe kolczyki. Ciemne, długie włosy, natapirowane z tyłu, z przodu rozdzielał przedziałek. Oczy jej błyszczały, a szeroki uśmiech ukazywał przebojowość, pewność siebie i optymizm. Zdjęcie naprawdę zaintrygowało Willow, choć sama nie wiedziała dlaczego. Przecież nic je nie łączyło...

Nie, to nie do końca prawda... Willow była najstarszą z trzech sióstr, zupełnie jak Josephine. Jednak miały coś wspólnego.

Co stało się z tą młodą, przepiękną kobietą? Czy mama i babcia Charlotte znały odpowiedź? Czyżby zdecydowały się trzymać w tajemnicy przed dziewczynką wieści o losie Josephine, gdyż prawda okazałaby się zbyt tragiczna dla dziecka? A może rzeczywiście tajemnica zniknięcia tej kobiety nie została rozwiązana przez ponad czterdzieści lat, tak jak podejrzewała Charlotte?

Willow zerknęła na dziewczynkę. Bezsprzecznie Charlotte weszła właśnie w etap bycia nastolatką. Willow wyobrażała sobie, jakby jej dorosła twarz bawiła się w chowanego pod warstwami młodości. Pewnego dnia będzie miała wyraziste i piękne rysy, bardzo podobne do tych, jakie wyróżniały kobietę ze zdjęcia. Charlotte i Josephine miały takie same ciemne włosy, ten sam nos, ten sam kształt twarzy.

– Masz rację. – Willow oddała zdjęcie. – Myślę, że będziesz wyglądała bardzo podobnie do niej, gdy dorośniesz.

Charlotte podała fotografię Corbinowi. Willow celowo unikała jego wzroku, kiedy wyciągał rękę do dziewczynki, jednak ignorowanie go wydawało się nie pomagać. Pochłaniał niewspółmierne ilości powietrza, przestrzeni i ciepła. Mimo że rozmawiała tylko z Charlotte i to jej patrzyła w oczy, sama świadomość jego obecności była nie do wytrzymania.

Tyle, jeśli chodziło o jej plan, żeby trzymać się od niego z daleka.

– Mam obsesję na punkcie wszystkiego, co jest w tym pudełku – powiedziała Charlotte. – Są tu zdjęcia, artykuły z gazet, listy. Czytałam i przeglądałam wszystko około sześćset razy.

– Czy rozmawiałaś o tym z babcią? – zapytała Willow.

– Nie. Wsadziłam pudełko do śpiwora i zabrałam ze sobą do domu. Nie powiedziałam jej jeszcze, że je mam.

– A co z twoją mamą i twoim tatą? Rozmawiałaś z nimi?

Charlotte pokręciła głową.

– Wszyscy mnie okłamywali. Chciałam najpierw porozmawiać z panią. Czy mogę prosić o jakąś radę? Wiem, że pani rodzina także przeżyła, no wie pani, coś smutnego.

Macocha Willow została zgwałcona i zamordowana, gdy Willow miała zaledwie dwa lata. Od tamtego czasu rodzina Bradfordów musiała żyć z tym brzemieniem.

– Doświadczenie mojej rodziny nauczyło mnie, że ważne jest, aby na wszystkie pytania znalazły się odpowiedzi. To pomaga zrozumieć, co się wydarzyło, a następnie się z tym uporać. Więc moja rada dla ciebie to usiąść z mamą i babcią i długo rozmawiać z nimi o Josephine. Twoja babcia prawdopodobnie wie wszystko, co trzeba wiedzieć, o tym, co stało się z jej starszą siostrą. Jak ci się podoba moja rada?

– Może być.

Willow czekała. Widziała, że dziewczynka próbuje zdobyć się na odwagę, by powiedzieć coś więcej.

– Dużo o tym wszystkim myślałam i zdecydowałam, że sama znajdę Josephine. – W słowach Charlotte wybrzmiała determinacja właściwa tym, których doświadczyło życie. – Chciałam zapytać panią, czy byłaby pani chętna... Wiem, że proszę o wiele... ale zastanawiałam się, czy mi pani pomoże, pani Bradford... odnaleźć Josephine.

Serce Willow zamarło. Nie chciała zawieść Charlotte, jednak to właśnie będzie musiała zrobić.

Willow zawsze miała miękkie serce. Była troskliwa i taktowna. Nawet w podstawówce wyróżniała się dojrzałością. Teraz była wystarczająco roztropna, by umieć odmówić, kiedy było to konieczne, prowadzić szczere rozmowy, radzić sobie z osobistymi i zawodowymi nieporozumieniami, ustalać granice i dokonywać trudnych wyborów.

Nie oznaczało to jednak, że robiła to z przyjemnością.

Radowała ją harmonia. Uwielbiała, kiedy mogła zareagować na czyjąś prośbę zdecydowanym „tak”.

– Nie mam żadnego doświadczenia w odnajdywaniu zaginionych osób – powiedziała.

– W porządku. Nie trzeba pani doświadczenia. Ja też nie wiem za dużo na temat poszukiwania zaginionych ludzi i tym podobnych spraw. Ale wiem, że powinnam ją znaleźć, a kiedy zobaczyłam datę jej zaginięcia, stało się jasne, że Bóg chce, żeby to właśnie pani mi pomogła.

– Kiedy zaginęła?

– Dwunastego kwietnia – powiedziała Charlotte. – W pani urodziny.

Willow przeszedł dreszcz, a na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.

Dziewczynka wyjęła z pudełka artykuł z gazety.

– Tu. Proszę spojrzeć na datę.

„Mieszkanka Shore Pine, pani Josephine Howard Blake, zaginęła rano w sobotę 12 kwietnia” – przeczytała Willow. Ta kobieta rzeczywiście zniknęła w dniu urodzin Willow, na wiele lat przed jej narodzinami.

Pożółkły wycinek z gazety przedstawiał zdjęcie Josephine ubranej w biały kombinezon frotté bez ramiączek. Stała blisko stołu piknikowego na tle rzeki i wzgórz. Uśmiechała się delikatnie, z głową przechyloną na bok. Jej wspaniałe ciało i lśniące włosy wyglądały jak z plakatu promującego zdrowy tryb życia.

Willow przejrzała resztę artykułu.

– Chciałabym ci pomóc, ale nie mogę. Tak mi przykro. Jestem pewna, że policjanci przeszkoleni do radzenia sobie z takimi przypadkami jak zaginięcie Josephine zrobili już wszystko, co można było zrobić, by ją znaleźć. Nie sądzę, że jest coś nowego, co mogłabym wnieść do tej sprawy.

Charlotte opuściła bezradnie ramiona.

– Jestem w Waszyngtonie – kontynuowała Willow – tylko na parę miesięcy, aby prowadzić zajazd. Wyjeżdżam zaraz po Święcie Dziękczynienia.

Dziewczynka spoglądała na nią z błagalnym wyrazem twarzy.

Willow jęknęła w duchu. Niszczyła nadzieje dziecka, a tego nie było w jej dzisiejszych planach. Ani w żadnych innych.

– Rozumiem – powiedziała po chwili Charlotte. – Czy myśli pani... Czy to będzie w porządku, jeśli my – pani i ja – pozostaniemy w kontakcie? Gdybym chciała panią o coś zapytać lub coś takiego?

– Charlotte – rzekł Corbin upominającym tonem.

– Chętnie podam ci mój adres mailowy. – Willow miała trzy konta na poczcie elektronicznej, każde używała w innym celu, każde z innym poziomem prywatności. – W porządku?

– Tak! Proszę. Byłoby świetnie.

– Pójdę do kuchni i zapiszę ci ten adres. – Willow podniosła się z miejsca.

Corbin również wstał.

– Czy mogę zamienić z tobą słowo? – spytał.

„Nie! Ani jednego słowa”.

Charlotte, która nadal siedziała, bacznie im się przyglądała.

Willow skinęła głową z przyzwoleniem, nie chcąc go zlekceważyć przy Charlotte. Bez wątpienia Corbin to przewidział, więc wykorzystał sytuację.

„Cham”.

– Poczekasz na nas? – zapytał dziewczynki.

– Pewnie.

– Możesz robić wszystko, cokolwiek robią panienki w twoim wieku, gdy zostają same przez kilka minut. Pograj w łapki? – drażnił się. – Poskacz na skakance?

– Oglądamy filmy z YouTube’a na naszych telefonach – poinformowała go.

– Niezły wybór, laleczko. Zawsze to coś innego...

Willow wyczuwała obecność Corbina za sobą, gdy szli głównym holem do kuchni. Kiedy dotarli na miejsce, wyprostowała ramiona i odwróciła się w jego stronę. Otaczały ich nowoczesne urządzenia kuchenne i granitowe blaty, a w powietrzu unosił się zapach ziela angielskiego. Dzieliły ich zaledwie dwa metry drewnianej podłogi, ale ta przestrzeń mogła być równie dobrze kontynentem.

Podczas ich ostatniej wspólnej nocy, zanim wyjechała na kontrakt do Maroka, a potem do Niemiec, przyniosła mu do domu tajskie jedzenie. Pogoda była cudowna, siedzieli w ogrodzie pod gwiazdami, gdzie jedli i całowali się, całowali się i jedli. Szeptała mu do ucha czułe słowa, przepełniona przekonaniem, że był tym jedynym. Jej jedynym.

Przed nim i po nim spotykała się przez dłuższy czas z różnymi mężczyznami. Ale żaden ze związków nie wpłynął na nią tak jak związek z Corbinem. Był jedynym mężczyzną, w którym była dziko, bezrozumnie oraz fatalnie zakochana.

– Dziękuję, że zechciałaś się spotkać z Charlotte – powiedział.

Skinęła sztywno głową i skrzyżowała ramiona.

Spojrzał na nią, jakby byli przeciwnikami w partii szachów. Chłodno. Wyzywająco.

Kiedyś przywarła ustami do małej blizny, która odznaczała się na jego skórze po lewej stronie dolnej wargi. Kiedyś dotknęła palcem wskazującym jego lekko krzywego zęba po prawej stronie i opowiedziała mu, jak jego prawie – ale nie całkiem – perfekcyjny uśmiech doprowadza ją do szaleństwa. Kiedyś, wtulona w jego ramiona, wdychała sosnowy zapach jego mydła.

– John i Nora są razem szczęśliwi – stwierdził.

– Tak, są.

– Czy nie sądzisz, że skoro wpadamy na siebie z ich powodu, powinniśmy znaleźć jakiś sposób, aby dla ich dobra się dogadać?

– Poprosiłeś mnie o chwilę rozmowy tylko dlatego, że zastanawiasz się, czy nie powinniśmy się dogadać dla dobra Johna i Nory?

– Między innymi z tego powodu, ale też po to, żeby przeprosić.

Czy rzeczywiście miał zamiar przeprosić? Jakże miło byłoby zobaczyć go kajającego się.

– Jestem pewien, że trudno jest ci o mnie zapomnieć. – Zimne rozbawienie błysnęło w jego oczach. – Przykro mi, że musiałaś cierpieć.

Gniew gwałtownie podniósł jej ciśnienie.

– Zapomnienie o tobie nie było trudne. I nie wpadliśmy na siebie dziś po południu. Poprosiłeś mnie o przysługę...

– W imieniu Charlotte.

– Na którą głupio się zgodziłam. Pozwoliłam ci ją sprowadzić i przez to musiałam zawieść nadzieje bardzo słodkiej dziewczynki. A teraz muszę znosić ciebie i twój... twój... – Nie mogła znaleźć wystarczająco okropnego słowa. – Nonsens.

Przekrzywił głowę.

– Czyli nie dogadamy się?

– Czekam, aż wrócisz do Teksasu, abyśmy oboje nie musieli marnować wysiłków na próby dojścia do porozumienia.

– Nie wracam do Teksasu.

Zamarła.

– Co masz na myśli? Mieszkasz w Teksasie.

– Nie muszę mieszkać w Teksasie – powiedział. – Mam cztery domy w różnych stanach, w tym jeden w Shore Pine, który kupiłem parę miesięcy temu.

Kupił dom w jej zakątku w Waszyngtonie? „Nie!” Okolica odcinka Great Bend kanału Hood nie była wystarczająco duża dla nich obojga.

– Dlaczego kupiłeś dom w Shore Pine?

Wzruszył ramionami.

– Mam swoje powody.

– Wymień jeden.

– Dom wymaga dużo pracy, a ja potrzebuję zajęcia. Odnawiam go.

Willow spiorunowała go wzrokiem. Nadzieja, że Corbin wkrótce zniknie z jej życia, której tak kurczowo się trzymała, została zniszczona bez ostrzeżenia niczym autostrada w Kalifornii podczas trzęsienia ziemi.

Przyjrzał się jej.

– Minęły cztery lata, a ty wciąż mnie nienawidzisz – powiedział.

– Nie obchodzisz mnie na tyle, żeby cię nienawidzić.

– Tak mówi twój głos i język ciała. Ale oczy opowiadają inną historię.

Już zapomniała, że często jej mówił – i wiele razy udowodnił – że potrafi wyczytywać jej uczucia w oczach. Mógł sobie nadal mieć tę umiejętność, ale teraz jej nie znał.

– Nasz związek był krótkotrwałą pomyłką – powiedziała. – Zamierzchła historia. Nie nienawidzę cię, ale nie polubię cię i nie zaufam z powodu tego, jak zakończyły się sprawy między nami.

– Przyznałem się wtedy, że wszystko schrzaniłem, i poprosiłem cię o wybaczenie. Nie zrobiłaś tego.

– Nie mogłam.

– Więc właściwie to ty zakończyłaś nasz związek.

– Po tym, co zrobiłeś.

– Akurat ty też nie byłaś bez winy.

Opuściła ramiona i wpatrywała się w niego, zdumiona jego tupetem.

– Derek Oliver – dodał tytułem wyjaśnienia.

Zbladła.

– Chodzi mi o to, że oboje zrobiliśmy rzeczy, których nie powinniśmy byli zrobić – nadmienił.

– Tak, ale za dziewięćdziesiąt pięć procent z tych rzeczy odpowiadasz ty.

– Siedemdziesiąt pięć procent – odparował.

– Wstrząsy mózgu zrujnowały ci pamięć, jeśli uważasz, że zasługujesz tylko na siedemdziesiąt pięć procent winy.

– Moje wspomnienie tego, co zaszło między nami, jest bardzo, bardzo przejrzyste. Załóż się.

– Zasługujesz na co najmniej dziewięćdziesiąt procent winy – powiedziała.

– Osiemdziesiąt procent.

– Osiemdziesiąt pięć. To moja ostateczna oferta.

– W porządku. Biorę na siebie osiemdziesiąt pięć procent winy. – Przysunął się bliżej. W jego ciemnych oczach dostrzegła narastającą irytację. Prowokował ją, ale najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność. – Tak dla jasności, też cię nie lubię ani ci nie ufam.

Odsunęła się gwałtownie.

– Czuję potrzebę ustalenia podstawowych zasad.

Posłał jej szeroki uśmiech, choć pełen goryczy.

– Ty zawsze uwielbiałaś zasady.

Istotnie, cały czas postępowała według przyjętych reguł.

– Nie proś mnie więcej o żadne przysługi, Corbin. Nie jestem ci nic winna.

– Ty tak sądzisz.

– Nie proś mnie znowu o żadną rozmowę na osobności. Nie ma powodu, abyśmy przebywali gdziekolwiek razem sam na sam.

– Mogę wymyślić kilka powodów...

– Nie dzwoń do mnie. Nie wysyłaj esemesów.

– Czy mogę wysłać ci list?

– Nie.

– Mogę obkleić twój dom papierem toaletowym?

– Nie. I to już inna sprawa. Nie drażnij mnie. Zdaję sobie sprawę, że myślisz, iż jesteś dowcipny. Ale wiele z nas nie podziela tej opinii.

– Wiele z nas? Odważ się wskazać jeszcze jedną osobę, która nie uważa mnie za dowcipnego.

– Jeśli wpadniemy na siebie w przyszłości z powodu Johna i Nory – kontynuowała – nie odzywaj się do mnie.

– A mogę komunikować się z tobą przez pokój za pomocą języka migowego?

– Nie możesz. I na koniec, nie flirtuj ze mną.

– Flirtowanie to dla mnie jak oddychanie, Willow.

– Dobrze. Zatem może kiedy przestaniesz, to wreszcie się udusisz.

W kuchni na parę sekund zapanowała cisza.

Potem odwrócił głowę i się roześmiał.

Willow zmarszczyła brwi.

Napotkał jej spojrzenie.

– Ha – powiedział w końcu.

– Co „ha”?

– Czy jestem tak niebezpieczny, że potrzebujemy ustalać zasady?

– Tak – odpowiedziała z naciskiem. – Ty i wirus ebola. – Spojrzała na zegarek. – No cóż! Robi się późno. – Na kartce papieru z biurka mamy zapisała swój adres e-mail. Następnie pospieszyła w kierunku salonu, chcąc jak najszybciej odprawić dziewczynkę z tajemniczą opowieścią o zaginionej krewnej i mężczyznę, o którym od dawna rozpaczliwie pragnęła zapomnieć.

SMS od Nory do Willow:

NORA: SPÓJRZ, OTO MOJE ZDJĘCIE Z SAFEWAYA, GDZIE KUPUJĘ CHERRY GARCIA. ZWRÓĆ SZCZEGÓLNĄ UWAGĘ NA MOJĄ ŻAŁOSNĄ MINĘ MÓWIĄCĄ: „WYBACZ MI, PROSZĘ”.

Artykuł z Dziennika Shore Pine z 15 kwietnia 1977 roku:

Josephine Howard Blake, mieszkanki Shore Pine, nie widziano od rana w sobotę 12 kwietnia. Jej mąż, Alan Blake, twierdzi, że opuściła dom około godziny 10.00, mówiąc, że ma do załatwienia kilka spraw.

Pani Blake nie wróciła do domu przy Overlook Drive do późnego wieczoru. Wówczas jej mąż skontaktował się z rodziną i przyjaciółmi żony, jednak nikt nie znał miejsca jej pobytu. Pan Blake postanowił poszukać jej w mieście.

Na skraju Shore Pine, naprzeciwko restauracji Penny’s Diner i około siedemdziesiąt metrów od wejścia na szlak turystyczny Pacific Dogwood, zauważył należącego do Josephine chevroleta impalę. Samochód był otwarty, a wewnątrz leżała jej torebka z całą zawartością. Kluczyki od pojazdu znajdowały się pod wycieraczką po stronie kierowcy. Nie było żadnych oznak walki. Policja została już powiadomiona i prowadzi dochodzenie.

„W tej chwili jest zbyt wcześnie, aby spekulować na temat miejsca pobytu pani Blake” – powiedział komisarz policji Conrad. „Mamy nadzieję, że pani Blake zdecydowała się na wyjazd wypoczynkowy i wkrótce skontaktuje się z rodziną”. Jednak w dalszych wyjaśnieniach komisarz Conrad potwierdził, że prace pogłębiarskie wykonywane na jeziorze Shore Pine w niedzielę rzeczywiście były związane z poszukiwaniem zaginionej.

Pani Blake jest najstarszą córką długoletnich mieszkańców Shore Pine, Franka i Helen Howardów. Po ukończeniu Uniwersytetu Stanu Waszyngton pani Blake pracowała jako doradca w Centrum Leczenia Summer Grove w Shore Pine.

Policja prosi każdego, kto widział panią Blake lub rozmawiał z nią w sobotę, o skontaktowanie się z policją.

Rozdział trzeci

Jedyna cecha u kobiet, której Corbin nigdy nie był w stanie się oprzeć?

Opanowana pewność siebie.

Ładna twarz, atrakcyjne ciało były w porządku i robiły na nim potężne wrażenie. Lecz to właśnie kobiety o wyrachowanej pewności siebie były jego słabością.

Willow Bradford bez wątpienia do nich należała.

Po ich wczorajszej rozmowie w Zajeździe Bradfordwood odwiózł Charlotte i wrócił do domu. Od tamtego czasu upłynęło kilkanaście godzin, podczas których nieustannie rozmyślał o Willow, mimo że z całej siły starał się skupić na czymś innym. Nawet sen nie dał mu wytchnienia.

Corbin przesunął w pilarce starą, wysłużoną deskę, tworząc gładką, równą krawędź.

Jego ręce potrzebowały zajęcia, a mózg oderwania się od myśli o zielonookiej piękności, dlatego poszedł do swojego garażu, który obecnie służył mu za pracownię.

Obejrzał deskę i odłożył ją na bok. Dwa pręgowane boksery siedziały blisko jego stóp, przyglądając się jego pracy. Mężczyzna podrapał każdego psa pod brodą, po czym podszedł do sterty desek leżących przed wejściem do garażu. Drewno pochodziło z jego dwóch szop, które zostały wyburzone. Zachował je, wiedząc, że znajdzie się dla niego przeznaczenie w nowym domu. Przed urazem ramienia Corbin był w stanie przenosić wiele desek za jednym razem. Teraz był zmuszony do poprzestania na dwóch i obciążania przy tym głównie lewej ręki.

Powoli, bo każdy gwałtowny ruch powodował ból, przeniósł drewno do garażu.

Kiedy w końcu ułożył duży stos, zatrzymał się, wsparł ręce na biodrach i ciężko westchnął.

„Willow”.

Willow Bradford z pozoru wydawała się rozpieszczona. Nieskazitelna uroda i kremowa skóra oraz elegancki ubiór sprawiały, że wyglądała jak ktoś, kto wychował się w przepychu i miał niebywałe wyczucie smaku i gustu. Niewątpliwie taka była.

Jednak kiedy byli razem, ona nigdy nie zachowywała się jak rozpieszczona panna. Była osobą, z którą rozmawiało się z przyjemnością. Twardo stąpająca po ziemi. Cierpliwa. Z głową na karku. W odróżnieniu od innych kobiet, z którymi się umawiał, nie była kapryśna. Trudno było sprawić, aby straciła nad sobą panowanie.

Nigdy nie wyznali sobie miłości. Pomimo tego Corbin był wtedy gotowy założyć się o swój dom, że Willow go kochała. Gdyby jednak się założył, straciłby dach nad głową.

Odkąd przybył do Waszyngtonu, chwile, w których ją widział, wliczając w to wczorajszy dzień, sprawiły, że poza rozpieszczonej panny uderzyła go z podwójną siłą.

Utwierdziło go to tylko w przekonaniu, do którego doszedł po ich rozłące: że Willow jest bardzo pamiętliwa. Że nie czuła do niego kiedyś tego, o czym tak był przekonany. Że zależało mu na niej o wiele bardziej, niż jej zależało na nim.

Dlaczego więc wczoraj nie był w stanie lepiej nad sobą panować? Dlaczego nie potrafił stworzyć między nimi takiego dystansu, jakiego chciał?

Siedział wtedy naprzeciwko niej w salonie zajazdu, a ona konsekwentnie go ignorowała, rozmawiając z Charlotte. Gestykulowała z wdziękiem. Słuchała. Mówiła znajomym głosem, który rozgrzewał go jak mocny alkohol. Corbinowi wciąż rzucała się w oczy jej wyrachowana, chłodna pewność siebie.

Willow miała o wiele więcej samokontroli niż większość kobiet. Czy nawet mężczyzn.

Miał jednak dobrą pamięć. Wiedział, że pod tą powierzchowną pozą skrywa się pasja. Z tą świadomością czuł się jeszcze bardziej zafascynowany jej opanowaną pewnością siebie.

Corbin nałożył robocze rękawice na dłonie, wsunął na nos okulary ochronne i ustawił kolejną deskę na pilarce.

Od czwartej klasy był rozgrywającym. Dzięki footballowi nabrał siły w prawej ręce i barku.

Od lat myślał o tym, w jaki sposób chciałby zakończyć karierę. Planował zrezygnować na własnych warunkach, będąc na szczycie, grając jak najlepiej.

Nic w odejściu z drużyny nie poszło tak, jak się spodziewał. W mrocznych chwilach po wypadku na boisku jego zdrowie mocno podupadło. Nieustanny ból doprowadzał go do szału. Kiedy trzeźwiał, truchlał ze strachu, że dopadnie go choroba psychiczna, która nękała ojca, więc jak najszybciej przestał pić.

Przez sześć trudnych tygodni nie był w stanie zaakceptować faktu, że kariera, która tak wiele dla niego znaczyła, skończyła się bez jego zezwolenia. Żadne logiczne wytłumaczenie czy próba wdzięczności nie pomagały.

Po szczególnie strasznej, nieprzespanej nocy w domu odwiedził go kapelan Mustangów, pastor Mason.

Corbin zawsze uważał się za chrześcijanina. Może nie zagorzałego chrześcijanina, ale jednak. Wraz z ojcem chodzili do kościoła, kiedy odwiedzali rodzinę. Babcia ze strony taty zabierała Corbina ze sobą na nabożeństwa w niedziele i środy, gdy spędzał u niej trzy tygodnie każdego lata.

Kiedy pastor Mason przybył do niego pewnego późnego ranka w lutym, Corbin poczuł ulgę. Wiedział, że nie może dalej tak żyć. Wiedział też, że pastor Mason jest godny zaufania. Znali się od trzynastu lat, przez które Corbin grał w Mustangach. Pastor, który również był zawodnikiem footballu, jeszcze w czasach studiów ponad cztery dekady wcześniej, miał świetne poczucie humoru i szczere podejście.

Siedząc naprzeciwko Masona w swoim salonie, Corbin usłyszał sam siebie wyznającego prawdę i przyznającego się, jak nisko upadł.

Pastor wyjaśnił mu, że same praktyki religijne, nawet jeśli to jest religia chrześcijańska, nie wystarczą, by go uratować. Powiedział, że to Jezus i wiara w Niego ratują człowieka.

Tamtego ranka Corbin desperacko pragnął być ocalony. Po wyjaśnieniach pastora, w jaki sposób powinien się modlić o zbawienie, Corbin modlił się własnymi słowami.

Miał nadzieję, że modlitwa naprawi to, co w nim zepsute. Naprawi jego życie. Uleczy ramię i usunie obawy. Miał nadzieję, że uczyni wszystko lepszym i łatwiejszym.

Po wszystkim nie poczuł się niestety nową osobą, jak obiecał mu pastor. Właściwie czuł się tak samo. Życie wciąż było ciężkie.

Jednak w następnych dniach zły nastrój i rozczarowanie zdawały się ustępować. Nadal się modlił i przestał pić. Skoncentrował się na wyzdrowieniu.

Minęło siedem miesięcy od odwiedzin pastora Masona, a Corbin nie miał pojęcia, czy postępuje po chrześcijańsku. Był weteranem chyba każdej przyjemności, którą oferował świat, ale niewątpliwie był żółtodziobem w kwestii wiary.

W niedziele chodził do kościoła Bethel w Shore Pine, gdzie siadał na tyłach świątyni. I prawie skończył słuchać Pisma Świętego z audiobooka. Przez większość dni wciąż czuł się bardzo podobny do siebie z czasu, zanim zaczął się modlić, ale nie był pijany ani przerażony, ani tak zły, że nie mógł nawet myśleć.

Nadal był przeważnie samolubny. Kontynuował walkę z tymi samymi grzechami i słabościami, z którymi walczył od zawsze. Nie był pewien, czy mógłby całkowicie zaufać Bogu.

Czasami zastanawiał się, czy nie był szalony, twierdząc, że modlitwa, którą cicho odmawiał w swoim domu w Dallas, coś w nim zmieniła. Możliwe, że sam uporządkował swoje życie siłą woli.

Sięgnął po kolejną deskę.

Tej wiosny i lata – przez zakończenie kariery, dwie operacje, dwie rehabilitacje i przeprowadzkę – życie zdawało mu się niekończącym się twardym, zmrożonym polem, po którym z mozołem usiłował kroczyć.

W ogóle nie chciał po nim iść. Ale odkąd odnalazł tam siebie, szedł krok po kroku, aby w końcu dotrzeć na drugą stronę.

Wczorajsze spotkanie z Willow nie przypominało wędrówki po twardym, zmrożonym polu. Po raz pierwszy od mniej więcej roku świat ponownie wydawał się pełny jaskrawych kolorów. Corbinem targały sprzeczne pragnienia i silne emocje, których nie doświadczał od miesięcy.

Obudziła go.

Chociaż powinien był trzymać język za zębami i po prostu wyjść z Charlotte po tym, jak Willow powiedziała, że nie może jej pomóc, nie był w stanie tego zrobić. Zamiast tego zmusił swoją byłą do stawienia mu czoła.

Dlaczego to zrobił? Czy potrzebował, żeby zwróciła na niego uwagę? Dlaczego? Ponieważ wiedział, że nie może jej mieć? Ponieważ była tak zdeterminowana w udawaniu, że on nie istnieje?

Corbin nie miał pojęcia. Bez względu na przyczynę nie potrafił wyjść, nie zamieniwszy z nią wcześniej słowa.

Przez minione lata nauczył się radzić sobie ze wszystkimi typami przedstawicielek płci pięknej. Zazwyczaj ujarzmienie kobiety nie zajmowało mu nawet minuty. Ale kiedy był w kuchni z Willow, nie chciał jej ujarzmić. Chciał ją wzburzyć.

Potem, gdy ona w odpowiedzi określiła podstawowe zasady, jego stary duch rywalizacji wybuchł w nim jak wulkan.

Nigdy nie słyszał o regułach, które aż do tego stopnia błagały, żeby zostać złamane. Równie dobrze mogła machać czerwoną płachtą przed bykiem.

Ale to, że byk zobaczył czerwoną płachtę, nie oznaczało, że musiał zaatakować.

Jeszcze nie znalazł sposobu na naruszenie zasad Willow. Tylko głupiec zdecydowałby się narazić na złamanie serca po raz drugi. Nie miał zamiaru tego przeżywać. To byłoby idiotyczne...

Jednak na samą myśl o zszarganiu reguł Willow i graniu jej na nerwach poczuł determinację – silniejszą niż w przypadku czegokolwiek innego, czego doświadczał od stycznia.

– Cześć, sąsiedzie!

Podniósł wzrok i zobaczył Macy idącą w jego stronę. Był tak zamyślony, że nie zauważył jej samochodu. Wyłączył pilarkę. Prostując się, zdjął okulary ochronne i spojrzał na nią.

Macy, rozwiedziona mama trójki dzieci, była jego najbliższą sąsiadką. Jego dom stał w centrum trzydziestohektarowego terenu, co znaczyło, że musiała do niego podjechać niezły kawałek, kiedy chciała wpaść z wizytą, ale i tak robiła to kilka razy w tygodniu.

– Razem z dziećmi robiliśmy dziś chleb z dyni. – Wyciągnęła przykrytą folią prostokątną foremkę, którą przewiązała kokardą. – Przyniosłam jeden dla was.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. Wiem, że oboje lubicie dużo jeść.

– Masz rację. Lubimy. – Uśmiechnął się. Był to wymuszony uśmiech.

W przeciwieństwie do pewnej profesjonalnej modelki Macy go lubiła.

Jednak Macy nie miała tej opanowanej pewności siebie. Sprawiała, że czuł się tak, jakby szedł przez twarde, zmrożone pole.

– I to podsumowuje szaleństwo zeszłego dnia – powiedziała Willow Norze i Britt. Właśnie wprowadziła je w szczegóły rozmowy z Charlotte i Corbinem.

Obie siostry przyglądały się jej z ogromną uwagą.

Nora, dwa lata młodsza od Willow, miała cynamonowoczerwone włosy i była molem książkowym ze skłonnością do udowadniania, że jest pomocna. Willow uwielbiała urodę Nory – jej bladą twarz w kształcie serca, średni wzrost, inteligentne oczy – ponieważ Willow kochała siostrę. Minionego lata, kiedy staromodny styl Nory przeobraził się nagle w totalne bezguście, Willow wkroczyła i taktownie, z poprawnością polityczną, która oszołomiłaby niejedną stylistkę, nakłoniła Norę do przemiany. Obecnie siostra ubierała się, jak przystało na elegancką genealog promieniejącą miłością dzięki Johnowi.

Britt była sześć lat młodsza od Willow. Ze swoją wyrazistą, szczupłą twarzą, jasnobrązowymi oczyma i burzą kasztanowych włosów Britt mogła również zostać modelką. Była nawet o pięć centymetrów wyższa od Willow, lecz ani trochę niezainteresowana jej profesją.

Jedyny zawód, jaki kiedykolwiek interesował Britt, to ten, którym się obecnie zajmowała: wytwórczyni i sprzedawca czekolady. Rozkoszowała się kreatywnością i przygodą, dążąc do doskonałości w tej dziedzinie sztuki. Dziś wieczorem założyła cienką przepaskę do włosów, które związała w niedbały kok. Miała na sobie kraciastą koszulę, pikowaną kamizelkę, jeansy i kozaki, które wygięła wzdłuż górnej krawędzi, aby odsłonić wewnętrzne futerko.

Trzy siostry niosły miseczki z lodami, łyżki, termos kawy bezkofeinowej, kubki i trzy koce na przystań u końca murawy, która rozciągała się od tarasu zabytkowej rezydencji Bradfordwood aż do kanału Hood.

Przy rodzinnym doku nie były obecnie zacumowane żadne łodzie, ale solidna drewniana konstrukcja mogła poszczycić się przenośnym paleniskiem i trzema krzesłami. Willow uwielbiała siedzieć na przystani, słuchając chlupotu wody i ciesząc się widokami. Obecnie była jedyną mieszkanką rezydencji, ponieważ jej rodzice wyjechali służyć jako misjonarze, a siostry miały własne domy w Merryweather. Chodziła na przystań w mgliste poranki, podczas złotych godzin popołudniami i wieczorem, tak jak teraz, a także po zmroku. W tej chwili pomarańczowo-żółte płomienie paleniska rzucały poświatę na Willow, jej siostry i ciemne fale kanału.

– Więc jak myślisz, dlaczego tak naprawdę Corbin poprosił o rozmowę z tobą? – zapytała Britt.

– Ponieważ mnie nienawidzi i bawi go wkurzanie mnie.

Nora otworzyła usta, potem zaczęła się nad tym zastanawiać, zamknęła je i w zamyśleniu przyglądała się Willow. Najprawdopodobniej kusiło ją, żeby bronić Corbina. Ale nie zrobi tego. Lojalność należała się Willow. Nie zaryzykowałaby krzywdzenia siostry, obstając za Corbinem.

– Corbin cię nie nienawidzi. – Britt oplotła dłońmi parujący kubek. – Podczas przyjęcia urodzinowego babci w powietrzu między wami wisiało dużo czegoś ciężkiego...

– Ciężki wstręt – przerwała jej Willow.

– Nie. – Britt zdecydowanie potrząsnęła głową. – Na przyjęciu cierpiałaś, ale nadal go kochałaś, on to odwzajemniał, a stąd już tylko krok do małżeństwa.

Nora prychnęła.

– Wcale nie! – zawołała Willow.

– Taka jest prawda – upierała się Britt. – Znam się na tych sprawach. Jestem guru od romansu.

Willow przewróciła oczami, a potem zjadła łyżkę lodów, pozwalając im roztopić się na języku, zanim przeżuła wiśnię i kawałki czekolady.

– Kiedyś kochałaś Corbina – stwierdziła Britt.

– „Kiedyś” to kluczowe słowo – powiedziała.

– Ale go kochałaś. I on też cię kochał.

– Nigdy mi tego nie powiedział.

Britt spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem.

– Myślę, że powiedział.

– On jest sportowcem – odparła Willow. – Nie sądzę, że kochał którąkolwiek z kobiet, z którymi chodził. Nigdy nie był żonaty. Nigdy się nie zaręczył.

– Cóż, myślę, że on cię kochał – rzekła Britt. – Wasza wspólna historia ma potężną moc.

– Moc, żeby mnie drażnić. Tylko o to chodzi. Nigdy nie powinnam była pozwolić mu wziąć na siebie mniej niż dziewięćdziesiąt dwa i pół procenta winy za nasze zerwanie.

Nie było do końca prawdą, że moc drażnienia to jedyna siła, z jaką Corbin na nią działał. Od ich ostatniego spotkania momentami wciąż czuła się wstrząśnięta, zła i zdenerwowana wspomnieniem tego, co powiedział podczas wizyty w zajeździe.

– Co dokładnie się wydarzyło, że wasz związek się rozpadł? – zapytała Britt. – Byliście szczęśliwie zakochani, a potem się skończyło. Jedyne, co powiedziałaś w tamtym czasie, to to, że Corbin nie był mężczyzną, za którego go uważałaś.

– Szczerze, nie chcę do tego wracać.

W dużej mierze dlatego, że mówienie siostrom wszystkiego oznaczałoby pogrążenie samej siebie.

– Zapomniałaś o wywiadzie telewizyjnym, którego udzielił Corbin w ESPN [4]? – Nora zapytała Britt.

– Och. – Britt podrapała się po czole. – Zgadza się. Zapomniałam.

– Powiedzmy, że miałam wystarczająco dobre powody, by z nim zerwać, i zostawmy to tak, jak jest – odparła Willow. – Przy odrobinie szczęścia już go nie zobaczę. A jeśli nawet będzie inaczej, określiłam już, jak ma to wyglądać. – Zamieszała lody, po czym wzięła kęs. Ich dyskusja o Corbinie przygasiła radość z jedzenia lodów Cherry Garcia. Kolejny minus dla niego.

– Co zamierzasz zrobić z tą dziewczynką? – zapytała ją Nora. – Jak ona ma na imię?

– Charlotte. – Willow odstawiła miskę. – Jest urocza, ale niewątpliwie jest w trudnym wieku siódmoklasistki.

– Ten okres był najgorszy! – wtrąciła Britt.

– Straszny – zgodziła się Nora.

– Odpowiadając na twoje pytanie – Willow zwróciła się do Nory – nie jestem pewna, co mam zrobić z Charlotte. Nigdy nie czułam takich wyrzutów sumienia jak wtedy, kiedy powiedziałam jej, że nie będę mogła pomóc.

Charlotte podbiła serce Willow. Obie, jak trafnie wskazała dziewczynka, miały związek z kobietami, które tragicznie zginęły.

Ale chodziło o coś więcej. Charlotte przypominała jej Norę i Britt, kiedy były w tym wieku. Willow była najstarsza. Potrzeba wspierania młodszych sióstr tkwiła w niej od urodzenia. Odrzucenie prośby tej dwunastolatki było sprzeczne z jej instynktem.

„Charlotte nie jest twoją młodszą siostrą”. A jednak z pewnością poczuła siostrzaną czułość wobec dziewczynki.

– Nie ma możliwości, żebym rozwiązała sprawę sprzed lat z udziałem zaginionej kobiety. Właśnie dlatego odmówiłam Charlotte. – Willow wskazała na Norę, zanim sięgnęła po kubek z kawą. – Ty jesteś historykiem i genealogiem.

Nora była właścicielką Osady Historycznej Merryweather, ale na co dzień osobiście sprawowała pieczę jedynie nad biblioteką przy Green Museum. Pozostałe budynki wynajmowała sprzedawcom. – Jesteś bardziej kompetentna niż ja, aby jej pomóc.

– Możesz dać jej moje namiary, jeśli będzie chciała.

– Nie obraź się, Noro, ale nie sądzę, żeby była zainteresowana – powiedziała Britt.

– Nie obrażam się. – Nora zapięła górny guzik kurtki, a potem podciągnęła koc pod brodę.

– Wygląda na to, że jesteś jedyną osobą, której ona ufa i którą ona podziwia – Britt zwróciła się do Willow. – To od ciebie potrzebuje pomocy.

– Za to ja jestem skłonna przyznać, że Charlotte wybrała właściwą siostrę – stwierdziła Nora. – Umiesz słuchać, Willow. Jesteś troskliwa. Masz oko do detali. Kto wie, co ty i Charlotte mogłybyście razem odkryć.

– To prawda – powiedziała Britt. – Ta kobieta zniknęła w dniu twoich urodzin, więc może Bóg rzeczywiście chce, żebyś połączyła siły z tą dziewczynką.

Najwyraźniej jej siostry bezgranicznie wierzyły w to samo co Charlotte.

– Ona jest moją fanką, co oznacza, że widzi mnie zza szkieł różowych okularów. Dlatego myśli, że mam moc rozwikłania tajemnicy Josephine Blake. Ale ja przecież jestem zwykłą osobą...

– Nie jesteś zwykła – zaprzeczyła Nora.

– Nie jestem też Sherlockiem Holmesem – odpowiedziała Willow.

Jej siostry nie miały wieloletniego doświadczenia z fanami. Nie rozumiały, że we własnych umysłach kreują oni obrazy swoich idoli – takie, za jakich chcieliby ich uważać. Corbin zrozumiałby fenomen fanów, gdyż sam miał ich całe rzesze.

Corbin to łajdak. Był równie godny zaufania co dzieciak z niezmazywalnym markerem w dłoni.

– Charlotte musi porozmawiać z mamą i babcią – stwierdziła Britt. – Powinny jej powiedzieć prawdę, aby mogła zrozumieć, co się wydarzyło.

– Zgadzam się – odparła Willow. – Właśnie tak jej poradziłam.

– Czy jesteśmy pewne, że ona rzeczywiście pójdzie tą drogą? – zapytała Nora. – To trochę trudna sytuacja dla dwunastolatki, która musi skonfrontować rodzinę z kłamstwem, jakie od lat jej wpajali.

Poczucie winy Willow wobec Charlotte przybrało na sile.

– Ma mój adres mailowy. Jeżeli się ze mną skontaktuje, zrobię, co w mojej mocy, żeby ją do tego zachęcić.

Nora przysunęła stopy bliżej ognia.

– Jeśli będziecie potrzebowały, abym poszperała w danych historycznych, to dajcie znać.

– Odmówiłam jej. Dlaczego mówisz o mnie i Charlotte tak, jakbyśmy były już duetem walczącym z przestępczością?

– Bo wiemy, że zmienisz zdanie – odparła Britt.

– Jestem modelką! Czy rzeczywiście obie chcecie, żebym zagłębiła się w sprawę zaginięcia ciotki Charlotte sprzed czterdziestu lat?

– Tak – odpowiedziały zgodnie, uśmiechając się.

E-mail od Charlotte do Willow:

Pani Bradford,

chcę tylko podziękować za spotkanie. To była najlepsza rzecz, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w moim życiu.

Wysłałabym Pani kwiaty lub coś innego, gdybym miała pieniądze. Niestety nie mam, dlatego wysyłam Pani link do wspaniałej piosenki BTS[5], zespołu, który uwielbiam.

Jungkook z BTS to jeden z moich ulubionych piosenkarzy.

Pozdrawiam

Charlotte

Charlotte,

nie ma za co dziękować! To była ogromna przyjemność Cię poznać. Czy miałaś już okazję porozmawiać z mamą i babcią o Josephine? Jeśli tak, daj mi znać, jak poszło.

Podobał mi się teledysk. Szczególnie taniec BTS-ów i kostiumy. Dawniej też byłam fanką boysbandów. Uwielbiałam zwłaszcza *NSYNC[6].

Willow

Pani Bradford,

oglądałam teledysk Bye Bye Bye zespołu *NSYNC. Był niezły. Wszyscy chłopcy wydają się bardzo utalentowani, z wyjątkiem blondyna z kręconymi włosami.

Nie rozmawiałam jeszcze z mamą i babcią o Josephine. Ciągle to odkładam. Cała sprawa powoduje, że boli mnie brzuch.

Pozdrawiam

Charlotte

Charlotte,

rozumiem. O ważnych rzeczach czasami łatwiej porozmawiać z nieznajomą niż otwarcie z członkami swojej rodziny. Niemniej jednak myślę, że to ważne, żebyś z nimi porozmawiała, dlatego zachęcam Cię, abyś podjęła decyzję, kiedy i gdzie zapytasz mamę i babcię o Josephine, a potem zmów modlitwę o odwagę i przejdź do rzeczy.

Informuj mnie na bieżąco!

Willow

Pani Bradford,

kiedy mama powiedziała mojej babci, że mam się z Panią spotkać, babcia zaproponowała, żebym zaprosiła Panią na lunch do naszego domu w sobotę. Chcą Panią poznać i wspólnie zjeść posiłek.

Jestem pewna, że jest Pani bardzo zajęta. Ale jeśli mogłaby Pani przyjść, to zdecydowałam, że zapytam o Josephine, gdy będziemy wszyscy siedzieć przy stole.

Czy mogłaby Pani przyjść?

Moja babcia robi pyszne kanapki z kurczakiem i sałatą, których normalnie nie lubię, ale babci są naprawdę dobre.

Mam nadzieję, że Pani przyjdzie.

Pozdrawiam

Charlotte

Charlotte,

proszę, podziękuj babci za zaproszenie na lunch. Chętnie przyjdę.

Willow

Przypisy

[1] Sehun – południowokoreański tancerz, raper, piosenkarz, model i aktor. Członek boysbandu EXO, którego członkowie pochodzą z Korei Południowej i Chin. (Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

[2] Benevolence Worldwide – wolontariacka fundacja działająca na rzecz ubogich na całym świecie.

[3]Harper’s Bazaar – amerykański miesięcznik o tematyce modowej.

[4] Amerykańska stacja telewizyjna poświęcona tematyce sportowej.

[5] Siedmioosobowy boysband z Korei Południowej, znany także jako Beyond The Scene.

[6] Pięcioosobowy amerykański zespół popowy działający w latach 1995-2002.