Wyjaśniamy morderstwa - Richard Osman - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Wyjaśniamy morderstwa ebook i audiobook

Osman Richard

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Wyjaśnianie morderstw? To biznes rodzinny.

Steve Wheeler, emerytowany policjant, lubi spokojne życie w małym miasteczku. Prowadzi jednoosobową agencję detektywistyczną, lecz zajmuje się błahymi sprawami. Jego codzienność to quizy w pubie, ulubiona ławka, kot czekający w domu. Dni przygód dobiegły końca. Emocjami żyje teraz jego synowa Amy.

Amy Wheeler kocha silne emocje. Pracuje w prywatnej agencji ochrony osobistej i codziennie grożą jej niebezpieczeństwa. Przebywa na prywatnej wyspie, chroniąc ekscentryczną pisarkę Rosie D’Antonio, lecz w pobliżu dochodzi do morderstwa, a policja znajduje przy zwłokach torbę z pieniędzmi. Rajski zakątek przestaje być spokojny...

Rozpoczyna się emocjonujący wyścig dokoła świata. Czy Amy i Steve zdołają uciec i przechytrzyć mordercę?

Richard Osman to brytyjski pisarz, producent i prezenter telewizyjny. Jego pierwsze cztery powieści, Czwartkowy Klub Zbrodni, Człowiek, który umarł dwa razy, Kula, która chybiła i Ostatni gasi światło, stały się bestsellerami bijącymi rekordy sprzedaży na całym świecie. Wyjaśniamy Morderstwa to pierwsza część nowego cyklu, gdy ekipa Czwartkowego Klubu Zbrodni korzysta z krótkiego urlopu. Richard Osman mieszka w Londynie z żoną Ingrid i kotką Liesl.

Nowa para detektywów.

Seria szokujących zbrodni.

Witajcie w świecie kłopotów...

Pochwały dla książki Richarda Osmana

„Piekielnie dobra”

Ian Rankin

„Mądra, ciepła i dowcipna”

Val McDermid

„Zabawna, inteligentna, wciągająca”

Harlan Coben

„Genialnie trzyma w napięciu”

Jeffery Deaver

„Prawdziwy król kryminału. Osman jest coraz lepszy”

Shari Lapena

„Uśmiechnęłam się milion razy”

Marian Keyes

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 361

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 43 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior

Data ważności licencji: 5/21/2031

Oceny
4,5 (20 ocen)
13
5
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mag-tur

Z braku laku…

Richard Osman dał się poznać szerszemu gronu za sprawą cyklu „Czwartkowy Klub Zbrodni”. Teraz miałam okazję zapoznać się z jego książką „Wyjaśniamy morderstwa”, która rozpoczyna nowy cykl. Tak jak w poprzednim, nie obejdzie się bez zbrodni, na co już sam tytuł naprowadza czytelnika. Jednak jeśli szukacie grozy to i owszem, znajdziecie ją, jednak taką nieco opatuloną w płaszczyk łagodności. Nie brak w niej, szalonych pościgów, zwrotów akcji i zabawnych sytuacji. Dlaczego? Bo to kryminał z gatunku cozy crime. Są infuencerzy, którzy giną w tragicznych okolicznościach i jest Amy, która zajmuje się ochroną osób. W tym tomie ma za zadanie uchronić słąwną pisarkę Rosie przed osobą, która dybie na jej cenne życie. I jak bardzo spodobała mi się postać Rosie tak bardzo Amy nie przypadła mi do gustu. Generalnie jak rzadko meczyłam sie w takcie czytania tej powieści i nie do końca jestem w stanie określić czym to było spowodowane. Po prostu nie było pomiędzy nami (książką i mną) dobrej energii, kt...
00
sniff

Dobrze spędzony czas

świetna książka, świetny lektor
00
Oktanian

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka, zabawna, intrygująca lektura, trafiająca w 100% w moje poczucie humoru (podczas czytania przez cały czas towarzyszył mi uśmiech). Będę czekać na kolejne części
00
Barakwu

Z braku laku…

Ledwie przebrnąłem.
00
bialowiczewelina

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna! lekka, zabawna, ale przy tym inteligenta. Już nie mogę doczekać się kolejnej części.
00

Popularność



Kolekcje



Dedykacja

Dla Janet Eli­za­beth Wri­ght (1946–2023) z miło­ścią, która wypeł­nia całe życie

Wstęp

Trzeba zosta­wiać jak naj­mniej śla­dów. To pod­sta­wowa zasada.

Cza­sami należy roz­ma­wiać z ludźmi, nie da się tego unik­nąć. Wyda­wać roz­kazy, orga­ni­zo­wać wysyłkę towa­rów, zabi­jać itd., itd. Nie można ist­nieć w próżni, na litość boską!

Musisz zadzwo­nić do François Loubeta? W razie abso­lut­nej koniecz­no­ści? Posta­raj się o tele­fon z wbu­do­wa­nym urzą­dze­niem znie­kształ­ca­ją­cym głos. Nawia­sem mówiąc, jeśli nie jest to abso­lutna koniecz­ność, bar­dzo szybko poża­łu­jesz, że dzwo­ni­łeś.

Ale więk­szość komu­ni­ka­cji odbywa się za pomocą ese­me­sów albo mediów spo­łecz­no­ścio­wych. Wyso­kiej klasy prze­stępcy bywają nie­uchwytni jak mil­le­nialsi.

Natu­ral­nie tek­sty są zaszy­fro­wane, ale jeśli poli­cja zła­mie szyfr? To się zda­rza. Wielu kry­mi­na­li­stów sie­dzi w wię­zie­niu, bo jakiś nerd z lap­to­pem miał za dużo wol­nego czasu. Trzeba się więc jak naj­le­piej ukryć.

Można ukryć adres IP – to bar­dzo pro­ste. Mejle François Loubeta okrą­żają cały świat, nim zostaną wysłane. Nawet nerd z lap­to­pem nie będzie w sta­nie odkryć, skąd naprawdę pocho­dzą.

Język każ­dego czło­wieka ma nie­po­wta­rzalne cechy. Cha­rak­te­ry­styczne zwroty, rytm, oso­bo­wość. Ktoś może prze­czy­tać mejla, a potem pocz­tówkę, którą wysła­łeś w dwa tysiące dzie­wią­tym roku, i będzie pewien, że napi­sała je ta sama osoba. Nauka, rozu­mie­cie. Tak czę­sty wróg uczci­wego kry­mi­na­li­sty.

Wła­śnie dla­tego ChatGPT oka­zał się darem nie­bios.

Po napi­sa­niu mejla albo jakie­go­kol­wiek tek­stu trzeba po pro­stu prze­pu­ścić go przez ChatGPT, który natych­miast kasuje oso­bo­wość autora. Spłasz­cza tekst, wygła­dza, likwi­duje dzi­wac­twa języ­kowe, aż oso­bo­wość znika.

„ChatGPT, napisz to w stylu miłego angiel­skiego dżen­tel­mena” – tak zawsze brzmi pole­ce­nie Loubeta.

Sprytne, bo gdyby te mejle były pisane w rodzi­mym języku François Loubeta, jego toż­sa­mość sta­łaby się oczy­wi­sta. Zbyt oczy­wi­sta.

Ale w tej sytu­acji nikt ni­gdy się nie zorien­tuje, który z tysiąca mejli napi­sał François Loubet.

Można oczy­wi­ście wie­dzieć, czym się zaj­muje François Loubet, ale nie da się pra­wie nic z tym zro­bić.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Z New Forest do Karoliny Południowej

1

W końcu to się stało.

Andrew Fair­banks zawsze wie­dział, że pew­nego dnia będzie sławny. Ten dzień wresz­cie nad­szedł – cichy, sło­neczny wto­rek na początku sierp­nia.

Trzy lata publi­ko­wa­nia na Insta­gra­mie fil­mów na temat fit­nessu dało mu grupę fanów, ale nic, co mogłoby się rów­nać z obecną falą zain­te­re­so­wa­nia. Było to sza­leń­stwo.

Miał romans z gwiazdką muzyki pop i w gaze­tach od czasu do czasu uka­zy­wały się jego foto­gra­fie. Ale nie na pierw­szych stro­nach – tak jak dzi­siaj.

Ści­gał sławę bar­dzo długo i wresz­cie ją zdo­był. Jego nazwi­sko jest na ustach ludzi na całym świe­cie. Stał się gwiazdą mediów spo­łecz­no­ścio­wych. Sel­fie zro­bione na jach­cie poja­wia się wszę­dzie. Andrew, bez koszulki i opa­lony, mru­gał do apa­ratu, a cie­płe słońce mru­gało wraz z nim. Wzno­sił trium­falny toast butelką Kru­sher Energy Drink.

A komen­ta­rze pod zdję­ciem! Emoji! Ser­duszka, ogień, pożą­da­nie. Wszystko, o czym zawsze marzył.

Jed­nak nie­które z komen­ta­rzy mogłyby tro­chę popsuć mu humor. „Tro­chę za szybko odszedł”, „Taki wyspor­to­wany, RIP”, „Oglą­da­nie tej fotki budzi wielką nostal­gię, gdy się wie, co się potem stało”. Ale nie można się sprze­czać ze sta­ty­sty­kami. Poziom ruchu budzi podziw. W biu­rze ekipy pro­duk­cyj­nej Wyspy miło­ści prze­ka­zy­wano sobie jego foto­gra­fię i dys­ku­to­wano o tym, jaki mógłby być fan­ta­styczny, gdyby… no wiesz…

Tak, w końcu wszy­scy poznali Andrew Fair­banksa. Albo, jak go teraz nazy­wano: „Andrew Fair­banksa, tra­gicz­nego influ­en­cera z Insta­grama”.

Więc nie wszystko układa się pomyśl­nie. W grun­cie rze­czy nawet te nie­wiel­kie pozy­tywy zaczy­nają odcho­dzić w prze­szłość. Jest śro­dowe popo­łu­dnie i jego nazwi­sko zaczyna spa­dać w ran­kin­gach. Na świe­cie dzieją się inne rze­czy. Gwiazda base­balla wje­chała pika­pem do basenu byłej żony. Vlo­gerka od kosme­ty­ków powie­działa coś nie­sto­sow­nego o Tay­lor Swift. Tematy roz­mów się zmie­niają.

Andrew Fair­banks został zna­le­ziony mar­twy. Strze­lono mu w głowę, zwią­zano liną i wyrzu­cono do morza z jachtu pły­ną­cego po Atlan­tyku. Na pokła­dzie nie było nikogo poza nim i żad­nych śla­dów innych osób. Zna­le­ziono tylko skó­rzaną torbę z bli­sko milio­nem dola­rów.

Nie daje to nikomu prawa, by cie­szyć się sławą dłu­żej niż jeden dzień. Może kie­dyś powsta­nie pod­cast o tej spra­wie, albo – jesz­cze lepiej – film doku­men­talny na Net­flik­sie, lecz teraz Andrew zaczyna popa­dać w zapo­mnie­nie.

Wkrótce sta­nie się jedy­nie posta­cią na foto­gra­fii trzy­ma­jącą fio­le­towy napój ener­ge­ty­zu­jący na tle błę­kit­nego morza, zwło­kami w kost­nicy w Karo­li­nie Połu­dnio­wej i zdaw­ko­wym pyta­niem: „Pamię­tasz faceta, który zgi­nął na jach­cie z kupą pie­nię­dzy?”.

Kto go zabił? Nie wia­domo. Ktoś to zro­bił i w mediach spo­łecz­no­ścio­wych poja­wia się wiele przy­pusz­czeń na ten temat. Dla­czego go zabito? Zagadka – musiały ist­nieć jakieś powody, prawda? Zazdro­sna part­nerka? Rywal z Insta­grama zaj­mu­jący się fit­nes­sem? Mogą ist­nieć różne wytłu­ma­cze­nia. Uwie­rzy­cie, co ta vlo­gerka powie­działa o Tay­lor Swift?

Ale ten jeden dzień był wspa­niały. Gdyby Andrew cią­gle żył, szu­kałby agenta, by zająć się reklamą na pełny etat. Załatw mi kilka nowych umów, batony pro­te­inowe, wybie­la­nie zębów, może mógł­bym fir­mo­wać wła­sną wódkę?

Tak, przez jeden dzień cały świat podzi­wiał Andrew Fair­banksa. Kiedy rekiny odpły­nęły, nie zostało pra­wie nic.

Tak to bywa w show-biz­ne­sie.

2

Dla­czego nie lubisz mówić o sobie? – pyta Rosie D’Anto­nio. Unosi się na wodzie w wiel­kim nadmu­chi­wa­nym fotelu w kształ­cie łabę­dzia. – Zawsze o to pytam.

Amy Whe­eler sie­dzi, sztywno wypro­sto­wana, na krze­śle ogro­do­wym nad base­nem. W jej oczach odbija się słońce; trzyma pisto­let w zasięgu ręki. Lubi Karo­linę Połu­dniową. A przy­naj­mniej ten ukryty zaką­tek. Wcze­sny ranek, prze­szło trzy­dzie­ści stopni Cel­sju­sza, wiatr od strony Atlan­tyku i nikt nie pró­buje jej zabić – na razie. Od dawna nikogo nie zastrze­liła, ale nie można mieć wszyst­kiego.

– Chyba cho­dzi o mój nos – mówi Amy.

– Co jest nie tak z twoim nosem? – pyta Rosie, popi­ja­jąc coś zie­lo­nego przez słomkę, która nie nadaje się do recy­klingu, i poru­sza­jąc pal­cami w wodzie.

– Nie wiem – odpo­wiada Amy. Impo­nuje jej, że Rosie D’Anto­nio nawet na base­nie ma pełny maki­jaż. W jakim jest wieku? Sześć­dzie­siąt, osiem­dzie­siąt lat? Zagadka. W jej aktach jest adno­ta­cja, że „odmó­wiła poda­nia daty uro­dze­nia”. – Cza­sami wydaje mi się krzywy.

– Zope­ruj go – mówi Rosie. – Niech będzie mniej­szy, więk­szy, jeśli uwa­żasz to za lep­sze roz­wią­za­nie. Życie jest zbyt krót­kie, by nie lubić wła­snego nosa. Pro­ble­mami są głód i brak wi-fi, a nie nosy. Co jesz­cze?

– Włosy – odpo­wiada Amy. Grozi jej, że się zre­lak­suje. Amy nie­na­wi­dzi się relak­so­wać. Zbyt wiele czasu na myśle­nie. Woli dzia­łać. – Ni­gdy dobrze się nie ukła­dają.

– Rozu­miem – mówi Rosie. – Łatwo to napra­wić. Korzy­stam z pomocy spe­cja­listki od wło­sów. Skądś przy­la­tuje, chyba z Chile. Pięć tysięcy dola­rów i po kło­po­cie. Jestem gotowa zapła­cić.

– Mam uszy róż­nej wiel­ko­ści – dodaje Amy.

Rosie prze­krzy­wia głowę, pod­pływa do Amy i przy­gląda jej się bar­dzo uważ­nie.

– Nie widzę. Masz piękne uszy. Jak Gol­die Hawn.

– W szkole zmie­rzy­łam je kie­dyś linijką – mówi Amy. – Jedno jest o mili­metr dłuż­sze, zawsze to zauwa­żam. I mam za krót­kie nogi w porów­na­niu z resztą ciała.

Rosie kiwa głową i znowu wypływa na śro­dek basenu, gdzie słońce grzeje naj­moc­niej.

– Powiedz, Amy, co w sobie lubisz.

– Jestem Angielką – odpo­wiada Amy. – Niczego w sobie nie lubię.

– To nudne – zauważa Rosie. – Ja też byłam kie­dyś Angielką, ale to prze­zwy­cię­ży­łam. Wybierz coś.

– Chyba jestem lojalna – mówi Amy.

– To dobra cecha – zga­dza się Rosie. – Pasuje do kobiety zaj­mu­ją­cej się ochroną oso­bi­stą.

– A krót­kie nogi spra­wiają, że mam nisko poło­żony punkt cięż­ko­ści, więc jestem bar­dzo dobra w walce – dodaje Amy.

– No widzisz. – Rosie kiwa głową. – Lojalna i bar­dzo dobra w walce.

Obraca twarz w stronę słońca.

– Jeśli ktoś spró­buje mnie zastrze­lić w tym tygo­dniu, zasło­nisz mnie wła­snym cia­łem?

– Świetny pomysł, choć widuje się to głów­nie w fil­mach – odpo­wiada bez prze­ko­na­nia Amy.

Wie z doświad­cze­nia, że trudno uska­ki­wać przed kulami. Latają naprawdę szybko.

– Albo w książ­kach – dodaje Rosie. – Masz ochotę na jointa? Chyba zapalę.

– Lepiej nie – sprze­ci­wia się Amy. – Maxi­mum Impact robi nam co trzy mie­siące obo­wiąz­kowe testy krwi. Taka jest poli­tyka firmy. Ślad sub­stan­cji odu­rza­ją­cych i wyla­tuję.

Rosie chrząka pota­ku­jąco.

Nie jest to naj­bar­dziej eks­cy­tu­jąca praca w życiu Amy, ale świeci słońce i lubi klientkę, powie­ścio­pi­sarkę Rosie D’Anto­nio, autorkę świa­to­wych best­sel­le­rów. „W jed­nym rzę­dzie z Lee Chil­dem”. Rezy­den­cja w stylu hisz­pań­skim na pry­wat­nej wyspie u wybrzeży Karo­liny Połu­dnio­wej. Z oso­bi­stym sze­fem kuchni.

Skom­pli­ko­wane przy­czyny ope­ra­cyjne spra­wiły, że Amy musiała kie­dyś spę­dzić cały mie­siąc w nie­czyn­nym ruro­ciągu naf­to­wym w Syrii, więc to krok do przodu. Szef kuchni przy­nosi jej talerz bli­nów z wędzo­nym łoso­siem. Nie jest zawo­do­wym kucha­rzem: to były żoł­nierz Navy SEALs, Kevin. Ale szybko się uczy. Zeszłego wie­czoru boeuf bour­gu­ignon oka­zał się trium­fem. Eta­towy szef kuchni Rosie otrzy­mał dwa tygo­dnie urlopu. Amy, Rosie i Kevin, dawny żoł­nierz Navy SEALs, to jedyni miesz­kańcy wyspy i tak na razie pozo­sta­nie.

– Nikomu nie wolno mnie zabić – mówi Rosie. Pod­pływa do kra­wę­dzi basenu i zwija jointa. – Z wyjąt­kiem mnie samej.

– Nie pozwolę ci na to – zauważa Amy.

– Jed­nak ktoś może pró­bo­wać mnie zastrze­lić – mówi Rosie. – W dzi­siej­szych cza­sach ni­gdy nic nie wia­domo. Więc jeśli ktoś zacznie do mnie strze­lać, nie ma co zasła­niać mnie przed kulami. Nie jestem tego warta. Pozwól­cie zabić starą kobietę.

Maxi­mum Impact Solu­tions, pra­co­dawca Amy, jest jedną z naj­więk­szych agen­cji ochrony oso­bi­stej, może drugą co do wiel­ko­ści, odkąd Henk van Veen odszedł, zabie­ra­jąc połowę klien­tów. Jeśli ktoś was okrada albo zamie­rza zabić, jeśli w waszej pry­wat­nej armii poja­wia się nie­za­do­wo­le­nie, trzeba się zwró­cić wła­śnie do Maxi­mum Impact Solu­tions. Firma ma wiele dewiz, ale „pozwól­cie zabić starą kobietę” nie jest jedną z nich.

– Nie pozwolę nikomu cię zabić – mówi Amy.

Pamięta, jak w dzie­ciń­stwie oglą­dała Rosie w lokal­nej tele­wi­zji. Ele­gancka gar­sonka, dumna mina. Widziała, że kobieta może być silna, i wiele to dla niej zna­czyło; spała zwi­nięta w kłę­bek pod łóż­kiem i marzyła o lep­szych cza­sach. Rosie nie zgi­nie pod jej opieką.

– Co to za akcent? – pyta Rosie, po raz pierw­szy zacią­ga­jąc się join­tem. – Ładny. Z Man­che­steru?

– Z Wat­ford – odpo­wiada Amy.

– Hm, za długo miesz­kam za gra­nicą – mówi Rosie. – Opo­wiedz mi o Wat­ford.

– To mia­sto w Anglii – wyja­śnia Amy.

– Wiem, Amy. Ładne?

– Nie byłoby to pierw­sze słowo, które przy­szłoby mi do głowy – mówi Amy. Póź­niej zamie­rza zadzwo­nić do swo­jego teścia, Steve’a. Jest pią­tek, więc powi­nien być w domu. Plotki o Rosie go zacie­ka­wią. Zawsze lubił silne kobiety. Może znowu polubi?

Amy myśli o sil­nych kobie­tach i przy­po­mina sobie Bellę San­chez. Bella San­chez przy­po­mina jej Marka Goocha, a z kolei Mark Gooch…

Wła­śnie na tym polega pro­blem, Amy, prawda? Kiedy się odprę­żasz, zaczy­nasz myśleć. To nie w twoim stylu. Prze­stań myśleć: ni­gdy ci to dobrze nie robiło. Zada­waj ciosy, pędź samo­cho­dem, roz­bra­jaj ładunki wybu­chowe, ale nie myśl, na litość boską! Życie to nie szkoła.

– Anglia jest zwa­rio­wana – mówi Rosie. – W latach osiem­dzie­sią­tych mnie kochali, w latach dzie­więć­dzie­sią­tych nie­na­wi­dzili, po roku dwu­ty­sięcz­nym zapo­mnieli, a po dwa tysiące dwu­dzie­stym znowu sobie przy­po­mnieli. Teraz znowu mnie uwiel­biają. Przez cały czas ani na jotę się nie zmie­ni­łam. Czy­ta­łaś jakieś moje powie­ści, Amy?

– Nie – kła­mie Amy. Każdy czy­tał jedną z ksią­żek Rosie D’Anto­nio. Amy czy­tała jej książki już jako nasto­latka. Dała jej jedną z nich pra­cow­nica opieki spo­łecz­nej i przy­ło­żyła palec do ust na znak, że to sekret. I co za sekret! Śmierć, luk­sus, piękne stroje, krew. Ele­ganc­kie gar­sonki i tru­ci­zna. Ale nie wolno być fanką klientki. Kula nie zwraca uwagi na to, że ktoś jest sławny. To jedna z dewiz Maxi­mum Impact Solu­tions.

Wczo­raj w samo­lo­cie Amy znowu prze­czy­tała Śmierć naci­ska spust. Nakrę­cili na jej pod­sta­wie film z Ange­liną Jolie, ale książka jest lep­sza. Mnó­stwo seksu z milio­ne­rami, mnó­stwo broni. Rze­czy dobrze znane Amy.

– Jesteś mężatką? – pyta Rosie. – Masz dzieci?

– Mężatką, bez dzieci – odpo­wiada Amy.

– Twój mąż to dobry facet?

– Tak – odpo­wiada Amy, myśląc o Ada­mie. – Rów­nie dobry jak ja. Lubię go.

Rosie kiwa głową.

– Pra­wi­dłowa odpo­wiedź. Mar­twi się o cie­bie?

– Nie lubi, kiedy do mnie strze­lają – wyja­śnia Amy. – Raz w Maroku zaata­ko­wano mnie mie­czem i zaczął pła­kać.

– Ty też pła­ka­łaś?

– Nie pła­ka­łam od dwu­na­stego roku życia – odpo­wiada Amy. – Oduczy­łam się tego.

– Brzmi to faj­nie – mówi Rosie. – Mogę cię opi­sać w książce? Sto sześć­dzie­siąt osiem cen­ty­me­trów wzro­stu, nie­bie­skie oczy, ni­gdy nie pła­cze, zabija złych face­tów?

– Nie – odpo­wiada Amy. – Nie lubię roz­głosu.

– Obie­cuję, że nie wspo­mnę o two­ich uszach.

Amy i jej teść pró­bują codzien­nie roz­ma­wiać. Ni­gdy o tym nie dys­ku­to­wali – stało się to dla nich waż­nym zwy­cza­jem. No cóż, to ważne dla Amy. Na przy­kład kie­dyś musiała przez dwa­na­ście godzin zacho­wy­wać abso­lutną ciszę; sie­działa w ruro­ciągu naf­to­wym, gdy ści­gała ją grupa zabój­ców. Tego dnia mogła tylko wysy­łać ese­mesy. Steve to rozu­mie. Praca to praca.

– Możesz nosić wła­sne ubra­nia? – pyta Rosie. – A może mun­dur?

Amy spo­gląda na mun­dur polowy i spło­wiały T-shirt marki Under Armour.

– Wła­sne.

Rosie pyta­jąco unosi brew.

– Cóż, nikt nie jest dosko­nały.

Amy nie lubi robić zbyt dłu­gich przerw mię­dzy tele­fo­nami, bo ni­gdy nie wia­domo, co Steve jadł i czy dba o sie­bie. Jej zda­niem kiep­skie odży­wia­nie świad­czy o braku logiki.

Praw­do­po­dob­nie powinna zadzwo­nić rów­nież do męża, ale mniej się mar­twi o Adama. A poza tym o czym mogliby roz­ma­wiać?

– Kiedy przy­szłaś, mia­łaś w torebce Śmierć naci­ska spust – mówi Rosie. – Egzem­plarz prze­czy­tany mniej wię­cej do połowy.

Amy kiwa głową. Zła­pano ją na gorą­cym uczynku.

– Więc czy­ta­łaś jedną z moich ksią­żek? Wcze­śniej mówi­łaś, że ich nie znasz.

– Bada­nia nad klien­tami.

– Gówno prawda – odpo­wiada Rosie. – Podoba ci się?

– Nie było niczego innego do czy­ta­nia.

– Jasne, że ci się podoba, jestem pewna. Czy­ta­łaś scenę, gdy boha­terka zastrze­liła faceta w samo­lo­cie?

– To fajna scena – odpo­wiada Amy.

– Tak – zga­dza się Rosie, kiwa­jąc głową. – Pilot, z któ­rym się spo­ty­ka­łam, pozwo­lił mi na próbę strze­lić z pisto­letu na pokła­dzie. Robi­łaś to kie­dyś?

– Czy strze­la­łam z pisto­letu w samo­lo­cie? Nie – kła­mie Amy.

– Nic się nie stało – mówi Rosie. – Musieli wymie­nić obi­cie z cie­lę­cej skóry na jed­nej z kanap, to wszystko.

– Gdyby kula prze­biła kadłub, mogłoby dojść do dekom­pre­sji i wszy­scy by zgi­nęli – zauważa Amy. Amy kie­dyś wysko­czyła z samo­lotu ze spa­do­chro­nem w cza­sie takiego incy­dentu. Przez następne pięć dni ukry­wała się przed woj­skami rebe­lian­tów w Bur­kina Faso. Oka­zało się to w końcu bar­dzo zabawne. Prze­ko­nała się, że adre­na­lina działa kojąco na duszę i pomaga na skórę. Cza­sami ogląda na Insta­gra­mie tuto­riale o pie­lę­gna­cji skóry, ale nie ma jak strze­la­nina, a póź­niej skok ze spa­do­chro­nem. Może powinna krę­cić wła­sne filmy? Znowu spo­strzega, że zaczęła myśleć, więc prze­staje.

– Szczę­ście, że nic się nie stało – mówi Rosie, wypi­ja­jąc resztę zawar­to­ści kie­liszka. – Mam ochotę się przejść, Amy. Możemy popły­nąć na stały ląd? Napić się cze­goś? Wywo­łać awan­turę?

Kło­poty Rosie zaczęły się od tego, że w swo­jej naj­now­szej powie­ści Trupy i bry­lanty spor­tre­to­wała rosyj­skiego oli­gar­chę Wasi­lija Kar­pina, wła­ści­ciela kon­cernu che­micz­nego. Wydaje się, że Wasi­lij nie ma nor­mal­nego poczu­cia humoru rosyj­skich oli­gar­chów, wła­ści­cieli kon­cer­nów che­micz­nych. Po otrzy­ma­niu kuli w liście i nie­uda­nym porwa­niu w cza­sie wie­czoru autor­skiego w Nashville Rosie zaan­ga­żo­wała pro­fe­sjo­na­li­stów i w naj­bliż­szej przy­szło­ści musi prze­by­wać w zamknię­ciu.

Trwają roz­mowy. Jeff Nolan, szef Amy, skon­tak­to­wał się z kole­gami Wasi­lija w Lon­dy­nie. Miejmy nadzieję, że po krót­kich nego­cja­cjach Wasi­lij zre­zy­gnuje z zemsty. Nie­któ­rzy klienci Maxi­mum Impact Solu­tions mogliby wyświad­czyć mu kilka przy­sług. Dojdą do poro­zu­mie­nia, Wasi­lij da się uła­go­dzić, a Rosie znowu będzie mogła żyć nor­mal­nie. A jeśli nie, pozo­sta­nie pod opieką Amy.

Do tego czasu Amy i Rosie tkwią na idyl­licz­nej wyspie z pośpiesz­nie prze­szko­lo­nym sze­fem kuchni. Amy naprawdę potrze­buje kilku spo­koj­nych dni; gdyby miała być szczera, chęt­nie zosta­łaby tu dłu­żej, ale szybko musi zająć się poważ­nymi spra­wami. Nikt nie zabije Rosie D’Anto­nio, więc Amy jest bar­dzo kosz­towną opie­kunką. Czy jest w tym coś zabaw­nego?

– Na razie ni­gdzie nie jedziemy – mówi Amy. – Możesz zostać zamor­do­wana.

Rosie prze­wraca oczami i zaczyna zwi­jać następ­nego jointa.

– Och, Amy, wolę zostać zamor­do­wana niż się nudzić.

Amy Whe­eler, która przez więk­szość dzie­ciń­stwa sta­rała się sie­dzieć cicho i nie rzu­cać się w oczy, jest skłonna się z tym zgo­dzić.

3

Rudy kot, nie można do niego podejść. Wręcz wynio­sły, sukin­syn. Mason’s Lane. Pod­ją­łem próbę nawią­za­nia kon­taktu, ale została odrzu­cona. Trze­cia pięć­dzie­siąt osiem rano.

Steve chowa dyk­ta­fon do kie­szeni. Sły­szy, jak rudy kot nie­zgrab­nie wspina się na ogro­dze­nie z tyłu domu. Rzadko widuje na spa­ce­rach nie­zna­jome koty. To chyba nic waż­nego, ale pra­wie wszystko jest nie­ważne, prawda? Nie­które rze­czy w końcu do cze­goś pro­wa­dzą. Raz zła­pał uzbro­jo­nego ban­dytę dzięki opa­ko­wa­niu bato­nika marki Twix zna­le­zio­nemu w wiel­kim piecu do wyta­pia­niu surówki. Rzadko zda­jemy sobie w danej chwili sprawę ze zna­cze­nia wyda­rzeń, a zano­to­wa­nie szcze­gó­łów nie kosz­tuje prze­cież ani gro­sza.

Skręca w główną ulicę i widzi przed sobą szarą szosę zalaną mdłym świa­tłem księ­życa.

Gdy­by­ście chcieli odwie­dzić Axley – a powin­ni­ście, mia­steczko by się wam spodo­bało – mogli­by­ście pomy­śleć, że zna­leź­li­ście ide­alną angiel­ską miej­sco­wość. Główna ulica łagod­nie opa­da­jąca w dół i okrą­ża­jąca wiej­ski staw. Są tam dwa puby, Pod Mosiężną Małpą i Dzban, nie­roz­róż­nialne dla tury­stów, lecz pełne sub­tel­nych, waż­nych róż­nic dla miej­sco­wych. Na przy­kład nad jed­nym wisi flaga bry­tyj­ska, a nad dru­gim – ukra­iń­ska. Rzeź­nik, pie­kar­nia, a poza tym nie­wielki skle­pik sprze­da­jący świece zapa­chowe i zakładki do ksią­żek. Mar­kizy w paski, rowery oparte o witryny skle­pów, szyldy rekla­mu­jące her­batę, tarota i karmę dla psów. W jed­nej czę­ści wio­ski znaj­duje się kościół, a w dru­giej buk­ma­cher, można wybie­rać. Kie­dyś Steve odwie­dzał oba te miej­sca, ale teraz dał temu spo­kój.

Wokół roz­ciąga się New Forest, wielki las. Ścieżki i szlaki, ćwier­ka­nie pta­ków, ple­caki i płasz­cze prze­ciw­desz­czowe tury­stów. Kuce z New Forest cza­sami błą­kają się na głów­nej ulicy Axley i ludzie odno­szą się do nich z wiel­kim sza­cun­kiem. Las nale­żał do nich, nim poja­wili się tu ludzie, a także długo póź­niej. Axley to maleńka wio­ska wśród drzew.

Kiedy Steve przy­je­chał tu po raz pierw­szy – przed dwu­na­stu laty, prawda? Deb­bie powinna pamię­tać, może przed pięt­na­stu, bo czas szybko pły­nie – nie dał się nabrać na siel­ską atmos­ferę. Nie oszu­kały go malwy, ciastka ani pogodne powi­ta­nia: „Dzień dobry!”. Widział sekrety za każ­dymi paste­lo­wymi drzwiami, widział trupy w każ­dej uliczce, a bicie kościel­nych dzwo­nów za każ­dym razem zwia­sto­wało śmierć.

W żywo­pło­cie utknęło opa­ko­wa­nie po chip­sach. Steve bie­rze je i wyrzuca do kosza. Mon­ster munch. W miej­sco­wym skle­piku nie sprze­dają mon­ster munch, więc to jakiś tury­sta.

Nie, Steve nie dał się nabrać na Axley. Ćwierć wieku służby w poli­cji nauczyło go myśleć jak naj­go­rzej o ludziach. Trzeba zawsze spo­dzie­wać się naj­gor­szego i być przy­go­to­wa­nym na wszystko. Ni­gdy nie dać się zasko­czyć, przez nikogo ani nic.

Zabawne, bio­rąc pod uwagę to, co się wkrótce zda­rzyło.

Zatrzy­muje się przed agen­cją nie­ru­cho­mo­ści i spo­gląda przez szybę. Gdyby prze­pro­wa­dzał się dziś na wieś, nie byłoby go stać na zakup domu. Teraz czło­wieka stać na zakup domu tylko wtedy, gdy kupił go przed pięt­na­stu laty.

Pomy­lił się co do Axley – musi to przy­znać. W domach nie kryły się mor­der­stwa, na ulicz­kach nie leżały zakrwa­wione trupy. W końcu zaczął się uspo­ka­jać.

W dzie­ciń­stwie ni­gdy nie był spo­kojny: zadbał o to ojciec. Szkoła? Był zbyt inte­li­gentny, by się dosto­so­wać, ale nie­wy­star­cza­jąco inte­li­gentny, by uciec. W wieku osiem­na­stu lat wstą­pił do Metro­po­li­tan Police i codzien­nie oglą­dał naj­gor­sze rze­czy, jakie ma do zaofe­ro­wa­nia Lon­dyn. Cza­sem nawet wśród kole­gów. Codzien­nie bójki.

Znowu wyj­muje dyk­ta­fon.

– Jasno­nie­bie­ski volks­wa­gen pas­sat, numer reje­stra­cyjny PN17 DFQ, na par­kingu pubu Pod Mosiężną Małpą. – Obcho­dzi samo­chód. – Stara nalepka poświad­cza­jąca opła­ce­nie podatku dro­go­wego. Na pod­ło­dze leży opa­ko­wa­nie z sieci pie­kar­ni­czej Greggs. Gdzie jest naj­bliż­szy mar­ket Greggs? W Southamp­ton? Przy auto­stra­dzie M27?

Kon­ty­nu­uje spa­cer. Doj­dzie do stawu, posie­dzi tam przez chwilę, a potem wróci. Oczy­wi­ście, że tak: robi to każ­dego wie­czoru.

Axley zmie­niło Steve’a. Nie od razu, tylko powoli – uśmiech po uśmie­chu, przy­sługa po przy­słu­dze, babeczka po babeczce. Ludzie i miej­sco­wość zbu­rzyli mur, który zbu­do­wał wokół sie­bie w ciągu wielu lat. Deb­bie prze­po­wia­dała, że to się sta­nie, lecz jej nie wie­rzył. Uro­dziła się w Axley i namó­wiła go do prze­pro­wadzki, gdy w końcu odszedł z Metro­po­li­tan Police. Wie­działa.

Steve mar­twił się, że w Axley nie będzie się działo nic cie­ka­wego, znik­nie adre­na­lina, ale Deb­bie go uspo­ko­iła: „Jeśli zaczniesz się nudzić, to tylko dwa­dzie­ścia minut drogi od Southamp­ton i jest tam mnó­stwo mor­derstw”.

Nie tęsk­nił za eks­cy­tu­ją­cymi wyda­rze­niami i za adre­na­liną.

Lubił sie­dzieć w domu, goto­wać dla Deb­bie, słu­chać śpiewu pta­ków, zna­lazł dobrą dru­żynę roz­wią­zu­jącą quizy w pubie. Dobrą, ale potrze­bu­jącą nowego, dobrego zawod­nika.

Odwie­dził ich bez­domny kot, praw­dziwy uliczny zabi­jaka, i nie chciał odejść. Po dzie­się­ciu dniach pry­cha­nia i walk wresz­cie się zaprzy­jaź­nili. Teraz Steve czyta gazetę w fotelu, a Pasz­tet (nazwany tak od kło­po­tów, które nie­ustan­nie spra­wiał) sie­dzi mu na kola­nach, mru­cząc przez sen. Dwóch sta­rych drani w dosko­na­łej komi­ty­wie.

Deb­bie namó­wiła Steve’a do zało­że­nia agen­cji detek­ty­wi­stycz­nej. Nie musiał pra­co­wać, bo zara­biała dość pie­nię­dzy jako malarka, ale miała rację. Praw­do­po­dob­nie potrze­bo­wał zaję­cia, poczu­cia, że jest uży­teczny dla spo­łe­czeń­stwa. Wymy­ślił nazwę: „Steve pro­wa­dzi śledz­twa”. Pamięta nie­dzielny lunch, gdy jego syn Adam przy­je­chał z żoną, Amy. Amy zaj­muje się ochroną oso­bi­stą, pra­cuje dla miliar­de­rów i oli­gar­chów, zawsze na dru­gim końcu świata. Steve roz­ma­wia z Amy czę­ściej niż z Ada­mem. To ona tele­fo­nuje i go zapra­sza, gdy wyko­nuje zada­nia w Anglii.

Pro­po­no­wała, by nazwał firmę Mave­rick Steel Inter­na­tio­nal Inve­sti­ga­tions. Powie­działa, że marka jest bar­dzo ważna w świe­cie agen­cji detek­ty­wi­stycz­nych, lecz Steve odparł, że nazywa się Steve i pro­wa­dzi śledz­twa, więc czy „Steve pro­wa­dzi śledz­twa” to zła marka?

Amy pra­cuje teraz gdzieś w Ame­ryce z Rosie D’Anto­nio, pisarką. W trak­cie następ­nej roz­mowy Steve wypyta ją o naj­śwież­sze plotki. Kiedy ktoś chroni cele­bry­tów, zawsze poja­wiają się plotki. Kie­dyś Amy chro­niła pio­sen­ka­rza z grupy roc­ko­wej, który zaży­wał hero­inę, jeż­dżąc na sło­niu.

– Róż­nica czasu w porów­na­niu z Ame­ryką – mówi do dyk­ta­fonu.

Agen­cja detek­ty­wi­styczna pozwala mu się czymś zająć i dostar­cza skrom­nych docho­dów. Ma kilka kon­tak­tów w fir­mach ubez­pie­cze­nio­wych. Jeśli ktoś w rejo­nie New Forest ubiega się o odszko­do­wa­nie w związku z pro­ble­mami z krę­go­słu­pem, sie­dzi przed jego domem albo śle­dzi go w dro­dze na siłow­nię. Jest szczę­śliwy, że ludzie pra­wie zawsze mówią prawdę. Jeśli ktoś tego bar­dzo potrze­buje, zaj­muje się też roman­sami. Jedyna zasada to uni­ka­nie dal­szych podróży. Nie lubi się odda­lać od Axley. W razie potrzeby może poje­chać do Broc­ken­hurst; jest tam kilka faj­nych pubów. W osta­tecz­no­ści do Rin­gwood albo w oko­lice Lyming­ton, ale jeśli ktoś prosi, by udał się do Southamp­ton lub Por­ts­mouth, grzecz­nie odma­wia.

Jeżeli ktoś zaan­ga­żuje się w śledz­two w spra­wie mor­der­stwa, szybko się prze­ko­nuje, że prze­staje być panem swo­jego czasu. Steve ni­gdy nie opusz­cza quizów w pubie Pod Mosiężną Małpą w środę wie­czo­rem. Mor­der­stwo z pew­no­ścią by z tym koli­do­wało. Nie, dzię­kuję.

Dociera do stawu i siada na zwy­kłym miej­scu, ulu­bio­nej ławce Deb­bie. Uwiel­biają ją kaczki, lecz teraz smacz­nie śpią – podob­nie jak reszta wio­ski. Steve czuwa nad nimi. Jest im to winny po tym, co zro­biło dla niego Axley.

Cią­gle pamięta odprę­że­nie, gdy życie wresz­cie się uspo­ko­iło. Wie­rzył, że ludzie dobrze mu życzą i że każdy dzień przy­nie­sie coś dobrego. Poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Oczy­wi­ście tak się nie stało. Czy w ogóle można na to liczyć?

W pew­nym sen­sie śmierć Deb­bie go nie zasko­czyła. Przy­go­to­wy­wał się do niej psy­chicz­nie od dnia, gdy się zako­chali. Wie­dział, że żona w końcu umrze. Na raka, na serce, samo­chód ude­rzy jej rower na wiej­skiej dro­dze, dosta­nie udaru, zgi­nie z rąk zło­dziei. Miał wiel­kie szczę­ście, że się poko­chali, ale prze­czu­wał, że coś mu je odbie­rze.

Pew­nego dnia zabił ją wagon kole­jowy, który wypadł z szyn w trak­cie zbli­ża­nia się do sta­cji. Na pero­nie stały trzy osoby: Deb­bie i dwóch innych bie­da­ków, któ­rzy stra­cili życie tego desz­czo­wego stycz­nio­wego ranka.

Mimo sta­ran­nych przy­go­to­wań oka­zało się to nie­spo­dzianką. Można czę­sto o czymś myśleć, lecz czło­wiek ni­gdy nie jest przy­go­to­wany na to, że pęk­nie mu serce.

Po śmierci Deb­bie wio­ska go wspie­rała, pomo­gła mu prze­trwać. Kiedy spa­ce­ruje po Axley, gdzie zna wszyst­kich i wszy­scy go znają, jest wdzięczny, że czuje się kochany. Bo jeśli ktoś nie czuje się kochany, trudno cokol­wiek czuć.

Nad brze­giem stawu idzie samotny kuc, kiwa­jąc łbem. Steve patrzy na niego podejrz­li­wie. Cóż, patrzy. Jego spoj­rze­nia zawsze są podejrz­liwe. Cały czas ma z tego powodu kło­poty w pubie.

– Powi­nie­neś spać – mówi do kuca.

Zwie­rzę obraca głowę w jego stronę, jakby chciało powie­dzieć: „Ty też”. Steve uznaje, że kuc ma rację. Zwie­rzę idzie powoli dalej, prze­cho­dzi przez główną ulicę, mija skle­pik z pocz­tów­kami, zatrzy­muje się przy śmiet­niku i coś z niego wyciąga. Axley znowu należy do Steve’a.

Pociera pal­cami mosiężną tabliczkę na ławce. Imię Deb­bie, data jej uro­dzin, data śmierci. Naci­ska guzik nagry­wa­nia w dyk­ta­fo­nie, bo ina­czej byłby po pro­stu czło­wie­kiem sie­dzą­cym na ławce i mówią­cym do sie­bie.

– Cześć, Debs. Wczo­raj zaję­li­śmy dru­gie miej­sce w quizie. Do dru­żyny Nor­mana ze sklepu dołą­czył jego szwa­gier, który go odwie­dził, więc nie mie­li­śmy szans. Chcie­li­śmy zło­żyć zaża­le­nie, bo wyda­wało się to tro­chę podej­rzane, ale po powro­cie do domu wszystko spraw­dzi­łem i naprawdę jest szwa­grem Nor­mana, więc nie mogli­śmy nic zro­bić. Pasz­tet zabił nor­nicę, pierw­szą od jakie­goś czasu; miło wie­dzieć, że cią­gle jest dra­pież­ni­kiem. Zaniósł ją do domu Mar­ga­ret, nie do naszego, taki był rezul­tat. Nie­dawno widzia­łem nowego kota na Mason’s Lane, rudego zabi­jakę, możesz sobie wyobra­zić. Hmm… Amy pra­cuje z Rosie D’Anto­nio, no wiesz, pisarką. Nie w moim typie, choć ludzie mówią, że jest bar­dzo piękna. Prze­każę jej ser­decz­no­ści od cie­bie. Amy, nie Rosie D’Anto­nio. Dowiem się plo­tek. W skle­piku jest nowa zapie­kanka, chyba z kur­cza­kiem, można ją pod­grzać w mikro­fa­lówce. Dam ci znać, jak sma­kuje, jeśli zbiorę się na odwagę. Poza tym nic nowego. Kocham cię, Debs.

Wyłą­cza dyk­ta­fon i chowa go do kie­szeni. Gła­dzi dło­nią ławkę.

– Kocham cię, laleczko. Zoba­czę, czy ten kot cią­gle się tu kręci.

Rusza główną ulicą. Jutro znowu zacznie szu­kać psa, który zgu­bił się na miej­sco­wym kem­pingu; wła­ści­ciele, tury­ści z Lon­dynu, byli zroz­pa­czeni. Steve rozu­mie psy – szybko go znaj­dzie. Dali mu zaliczkę, pięć­set fun­tów gotówką. Zro­biłby to za pięć­dzie­siąt fun­tów; lon­dyń­czycy są roz­rzutni. A w miej­sco­wym skle­piku z kasy zni­kają pie­nią­dze. Zamon­to­wał w zeszłym tygo­dniu ukrytą kamerę i poje­dzie obej­rzeć film. To córka wła­ści­ciela – pra­wie natych­miast się domy­ślił. Zna się na ludziach; tak naprawdę są zdu­mie­wa­jąco podobni do psów. Ale wła­ści­ciel nie uwie­rzy, że to jego córka, dopóki nie zoba­czy dowodu.

Axley jest spo­kojne i ciche. Steve jest za to wdzięczny. Inni starsi gli­nia­rze, któ­rych znał, zbli­żają się do sześć­dzie­siątki, zaj­mują się podej­rza­nymi inte­re­sami, piją, palą jed­nego papie­rosa za dru­gim albo stre­sują się na śmierć. Ale Steve rozu­mie, jak koń­czy się życie, i nie ma zamiaru się prze­ciwko temu bun­to­wać.

Nie można mieć przy­jem­no­ści bez bólu, więc Steve posta­no­wił się obyć bez przy­jem­no­ści. Ogląda tele­wi­zję, uczest­ni­czy w quizach w pubie, w miarę moż­no­ści pomaga ludziom, ale zawsze wraca na fotel z kotem o imie­niu Pasz­tet.

Kiedy kogoś aresz­tu­jesz, zwy­kle reaguje na dwa spo­soby. Nie­któ­rzy wierz­gają albo wrzesz­czą przez całą drogę do celi, a inni mil­czą, wie­dząc, że gra skoń­czona.

Kto wie, kiedy twoja gra się skoń­czy? Kiedy będziesz stał na pero­nie i pociąg się wyko­lei?

Kie­dy­kol­wiek ma się to stać, Steve przyj­mie to spo­koj­nie.

4

Jeff Nolan, szef Maxi­mum Impact Solu­tions, myśli o Andrew Fair­bank­sie.

Ludzie muszą być cza­sem zabi­jani; to po pro­stu biz­nes i Jeff rozu­mie to lepiej od innych. Ale pożarci przez rekina? Przy­pusz­cza, że daje to do myśle­nia, i może wła­śnie o to cho­dzi. Gdy zamor­do­wano Bellę San­chez, nikt tak naprawdę nie zwró­cił na to uwagi. Ludzie mówili tro­chę o Marku Goochu, zasta­na­wiali się, ale to pierw­szy przy­pa­dek budzący powszechną uwagę. Pierw­szy, który skło­nił kogoś do zada­wa­nia pytań. Przede wszyst­kim poli­cję. Jeff nie lubi, gdy odwie­dza go w pracy poli­cja. Pró­bo­wał być pomocny – w końcu zgi­nął młody czło­wiek – lecz ist­nieje prze­cież coś takiego jak tajem­nica klienta.

Jeff wie, jaki jest zwią­zek mię­dzy trzema zabój­stwami. Wie też, kto za nimi stoi.

François Loubet.

Ma zada­nie do wyko­na­nia. Nie zamie­rza zban­kru­to­wać z powodu tych mor­derstw, na litość boską.

Poli­cja nie jest praw­dzi­wym pro­ble­mem, bywa nim bar­dzo rzadko. Praw­dzi­wym pro­ble­mem są klienci. Tego ranka umowy roz­wią­zali pił­karz Pre­mier League i holen­der­ski impor­ter mari­hu­any. Stra­cili zaufa­nie do Maxi­mum Impact Solu­tions. Nie można ich winić. Kiedy wia­do­mo­ści się rozejdą, inni klienci też się wyco­fają. Nie­wąt­pli­wie pójdą do Henka, jego daw­nego wspól­nika, a jesz­cze daw­niej naj­lep­szego przy­ja­ciela.

A teraz zło­żył mu wizytę Max High­field. Można by pomy­śleć, że powi­nien mieć lep­sze spo­soby spę­dza­nia czasu, a jed­nak zdjął buty, oparł nogi na stole kon­fe­ren­cyj­nym Jeffa i wywo­łuje kło­poty.

– Sta­wia mnie to w złym świe­tle, Jeff – mówi, prze­su­wa­jąc dło­nią po wło­sach jak posi­wiały w bojach wete­ran wojenny, a nie czło­wiek, który nie­dawno zjadł śnia­da­nie w eks­klu­zyw­nej restau­ra­cji.

– Rozu­miem, Max – odpo­wiada Jeff. – Rozu­miem.

Jeff od razu to prze­wi­dy­wał. Wie­dział, że po śmierci Andrew Fair­banksa inni klienci doda­dzą dwa do dwóch. Ludzie szu­kają infor­ma­cji w Google. Zwłasz­cza cele­bryci, któ­rzy robią to nało­gowo.

– Ilu klien­tów ci zała­twiam? – pyta Max.

– Och, mnó­stwo, mnó­stwo – odpo­wiada Jeff. – Wła­śnie dla­tego płacę ci ćwierć miliona fun­tów rocz­nie, Max. – Plus hono­ra­ria za kon­sul­ta­cje. I dzie­sięć tysięcy pre­mii za każ­dego nowego klienta, za przy­cią­ga­nie sław­nych ludzi. Głów­nie akto­rów, ale Max jest gwiaz­do­rem fil­mo­wym i zna wszyst­kich.

– Ćwierć miliona? – Max się śmieje. – Wiesz, ile dosta­łem za ostatni film krę­cony przez Marvel Enter­ta­in­ment?!

– Nie – odpo­wiada Jeff. – I nie musisz mi mówić. Jestem pewien, że to pouf…

– Osiem i pół miliona – prze­rywa Max. – Osiem i pół miliona. Fun­tów, nie dola­rów. Dosta­łeś kie­dyś hono­ra­rium w wyso­ko­ści ośmiu i pół miliona fun­tów, Jeff?

– Tak – odpo­wiada Jeff. – Kilka razy, ale to nie­ważne. Rozu­miem, że to dla cie­bie trudne z powodu wpływu na twój wize­ru­nek.

– Troje klien­tów nie żyje – mówi Max, bęb­niąc pal­cami w potężne uda, które pozwa­lają mu tak dobrze grać boha­tera fil­mów akcji. – O troje za wielu.

– No cóż, zaba­wię się w adwo­kata dia­bła, ale, mię­dzy nami mówiąc, nie byli to poważni klienci, raczej płotki, z całym sza­cun­kiem dla ich pamięci – odpo­wiada Jeff. – Nie wyglą­dało na to, by Andrew Fair­banks miał lada dzień zdo­być Oscara. Był influ­en­ce­rem w branży fit­ness.

Max nagle staje się bar­dzo poważny. Zdej­muje nogi ze stołu.

– Oscary są znacz­nie prze­ce­niane, Jeff. To wszystko poli­tyka.

– Jestem tego pewien – odpo­wiada Jeff. – A teraz, jeśli…

– Wielu wiel­kich akto­rów ni­gdy nie dostało Oscara – prze­rywa Max.

– Zgoda, zgoda. Przed­sta­wię ci mój plan – mówi Jeff.

– Samuel L. Jack­son ni­gdy nie dostał Oscara. Wie­dzia­łeś o tym? – Max High­field powoli, ze smut­kiem kiwa głową.

– Przy­znaję, że nie wie­dzia­łem – odpo­wiada Jeff. – Moja pra­cow­nica jest w Karo­li­nie Połu­dnio­wej, gdzie zamor­do­wano Andrew Fair­banksa. Ona…

– Tra­volta też ni­gdy nie zdo­był Oscara – cią­gnie Max. – Johnny Depp, Jason Sta­tham. To poli­tyka. Trzeba paso­wać.

– Zamie­rzam z nią poroz­ma­wiać – mówi Jeff. – Dys­kret­nie się cze­goś dowie­dzieć.

– Prze­pra­szam, z kim zamie­rzasz poroz­ma­wiać? – pyta Max. – Roz­ma­wia­li­śmy o Osca­rach, prawda?

– Mam pra­cow­nicę, która jest w Karo­li­nie Połu­dnio­wej – powta­rza Jeff. – Amy Whe­eler. Przed laty krótko się tobą opie­ko­wała.

– Pamię­tam ją – odpo­wiada Max High­field. Przez chwilę inten­syw­nie wpa­truje się w Jeffa. Na pewno kie­dyś mu mówiono, że jego inten­sywne spoj­rze­nie robi duże wra­że­nie. – Kolejny przy­pa­dek to Tom Cru­ise. Jeff, ktoś wspo­mniał ci kie­dyś, że wyglą­dasz jak czar­no­skóry Jason Sta­tham?

Jeff docho­dzi do wnio­sku, że powi­nien wró­cić do tematu.

– To deli­katna sprawa, na pewno to rozu­miesz, Max – cią­gnie. – Znasz cha­rak­ter tego biz­nesu. Ale chcę, żebyś wie­dział, że trak­tu­jemy tę sprawę bar­dzo poważ­nie.

– Zasta­na­wiam się nad przej­ściem do Henka – odpo­wiada Max, znowu opie­ra­jąc nogi na bla­cie. – Posta­no­wi­łem cię uprze­dzić. Założę się, że zapłaci mi wię­cej.

– Cóż, był­bym zaszo­ko­wany, gdy­byś o tym nie myślał – odpo­wiada Jeff. Max High­field byłby naj­więk­szą gwiazdą, którą ukradł mu Jeff. – Możemy roz­ma­wiać o pie­nią­dzach.

– Amy Whe­eler zabro­niła mi zjeż­dżać moto­cy­klem z mostu – mówi Max.

– Tak, to ona – potwier­dza Jeff. – Zdaje się, że wzią­łeś za wiele środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych?

– Nie należy ich mie­szać z whi­sky – mówi Max.

– Naprawdę? – pyta Jeff. – Na pewno gdzieś sły­sza­łem, że…

– I popla­miła mi krwią dżin­sową mary­narkę.

– Spa­cy­fi­ko­wała bójkę, którą spro­wo­ko­wa­łeś w barze, i ktoś ska­le­czył ją kawał­kiem szkła – odpo­wiada Jeff.

– Dosta­łem tę mary­narkę od Harry’ego Sty­lesa.

– Max, czy zaufasz mi na kilka tygo­dni? – pyta Jeff, pró­bu­jąc wró­cić do tematu. – Aż usta­limy, co się dzieje?

– Jasne, jasne – mówi Max. – Dwa tygo­dnie.

Max zaczyna wkła­dać buty, sygnał, że jest gotów do wyko­na­nia następ­nego kroku w Świe­cie Genial­nego Maxa High­fielda. Jeff wstaje.

– Nawia­sem mówiąc, zachwy­ci­łem się twoim nowym fil­mem, Ram­page 7.

– Dzięki, stary – odpo­wiada Max. – Nie prze­pa­da­łem za Ram­page 6, ale odzy­ska­li­śmy formę. Miło zagrać w trzech fil­mach po kolei.

Jeff kiwa głową. W jed­nym z fil­mów Max ma wąsy, a w dru­gim opa­skę na oku i fran­cu­ski, a może holen­der­ski akcent.

– Henk wspo­mniał, że krzywo trzy­ma­łeś pisto­let i że ktoś powi­nien cię tego nauczyć – cią­gnie Jeff. – Ale mnie się podo­bało. Ja też cza­sami krzywo trzy­mam broń.

– Henk to powie­dział? – Max pro­stuje się na pełną wyso­kość. Sto dzie­więć­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów, które spra­wiły, że nie grał długo w dru­go­rzęd­nych bry­tyj­skich ope­rach mydla­nych.

– Oba­wiam się, że tak.

– Hm – pomru­kuje Max. Wygląda, jakby musiał coś prze­my­śleć.

– Nie wszy­scy czują kino – dodaje Jeff.

– Jestem źle rozu­miany jako czło­wiek – odpo­wiada Max. – I jako arty­sta. Ale taka jest Wielka Bry­ta­nia.

– Straszny kraj, zga­dzam się – mówi Jeff i wymie­nia z Maxem uścisk dłoni. – Zała­twię tę sprawę.

Max wycho­dzi, oto­czony ude­rza­jącą do głowy aurą testo­ste­ronu i wody toa­le­to­wej Toma Forda, po czym mija Susan Knox idącą na spo­tka­nie z Jef­fem. Daje jej moc­nego klapsa w tyłek.

– Ach, moja gorąca tygry­sica – mówi.

– Sze­fowa działu HR – wtrąca Jeff.

– Nie ma nic prze­ciwko klap­som – rzuca przez ramię Max. – To kom­ple­ment.

– Domy­ślam się, że jed­nak masz coś prze­ciwko temu – mówi Jeff, zapra­sza­jąc Susan, by zajęła miej­sce.

– Tak, mam – odpo­wiada bez­na­mięt­nie Susan. – Mam coś prze­ciwko klap­som.

– Chcia­ła­byś, żebym coś zro­bił? – pyta Jeff.

– Zli­kwi­do­wał patriar­chat? – suge­ruje Susan.

– Poroz­ma­wiam z klien­tami – mówi Jeff. – Nie lubią, gdy czar­no­skó­rzy cze­goś im zabra­niają, ale zro­bię wszystko, co w mojej mocy. To akta François Loubeta?

Susan kiwa głową i kła­dzie teczkę na biurku Jeffa.

– Wolno spy­tać, dla­czego chcia­łeś je zoba­czyć?

Przed dwoma laty wyko­nali pracę dla Loubeta. Oczy­wi­ście się z nim nie spo­tkali; nikt nie spo­tyka się z François Loube­tem. To naj­więk­szy prze­myt­nik pie­nię­dzy na świe­cie i z nikim się nie kon­tak­tuje. Ochra­niali jed­nego z człon­ków jego per­so­nelu. W tam­tym cza­sie Henk miał obiek­cje. Był zawsze bar­dziej wybredny niż Jeff w kwe­stii doboru klien­tów. Ale, jak powie­dział Jeff, jeśli nie chroni się kry­mi­na­li­stów, bar­dzo szybko zaczyna bra­ko­wać klien­tów. Henk odkryje to, pro­wa­dząc wła­sną firmę. Czy ta awan­tura nie była począt­kiem końca ich współ­pracy?

Jeff otwiera teczkę i patrzy na Susan.

– Czy­ta­łaś te akta?

– Czy czy­ta­łam? – pyta Susan. – Nie, są poufne.

Jeff kiwa głową. Natu­ral­nie, że czy­tała; nic nie szko­dzi. Susan umie dotrzy­mać tajem­nicy.

Na wierz­chu leży wydruk mejla wysła­nego przez Jeffa kilka mie­sięcy temu do François Loubeta, nim zaczęły się zabój­stwa. Dowód, jeśli Jeff będzie go kie­dy­kol­wiek potrze­bo­wał.

Mon­sieur Loubet!

Mam nadzieję, że ten mejl dotrze do Pana. Powi­nien Pan mnie pamię­tać, wyko­na­li­śmy dla Pana pewną pracę przed dwoma laty. Bar­dzo doce­ni­li­śmy szybką zapłatę. Muszę jed­nak prze­ka­zać nie­po­ko­jące wia­do­mo­ści.

Jeśli mogę mówić bez ogró­dek, dwoje moich klien­tów zostało nie­dawno przy­ła­pa­nych na prze­my­ca­niu przez gra­nicę dużych sum pie­nię­dzy.

Wno­szę z tego, że moją firmę zaczął wyko­rzy­sty­wać gang zawo­do­wych prze­myt­ni­ków. Jest Pan jedy­nym prze­myt­ni­kiem, który miał kon­takt z Maxi­mum Impact Solu­tions. Potrze­buję Pana pil­nej pomocy, by uzy­skać potrzebne infor­ma­cje. Czy mogli­by­śmy poroz­ma­wiać?

Oba­wiam się, że nie mogę pozwo­lić, by moja firma była w dal­szym ciągu zagro­żona, i podejmę wszel­kie nie­zbędne kroki, by chro­nić swo­ich klien­tów i ich inte­resy. Co ozna­cza, że jeśli to Pan za tym stoi, Panie François, a tak uwa­żam, będę Pana ści­gał.

Z powa­ża­niem Jeff Nolan

Jeff unosi głowę znad wydruku.

– Wiesz, z czego się utrzy­muje François Loubet, Susan?

Susan kręci głową.

– Nie mogę tego wie­dzieć bez dostępu do jego akt.

– Może przy­pad­kiem na nie zer­k­nę­łaś, robiąc kopie, coś w tym rodzaju?

– Gdy­bym na nie zer­k­nęła, co się cza­sami zda­rza, powie­dzia­ła­bym, że to jeden z czo­ło­wych prze­myt­ni­ków pie­nię­dzy na świe­cie – odpo­wiada Susan. – Zaj­muje pierw­sze miej­sce na liście naj­bar­dziej poszu­ki­wa­nych prze­stęp­ców FBI. Ostat­nio wymie­niał z tobą mejle.

– Cho­ler­nie dokład­nie zer­k­nę­łaś na te akta – zauważa Jeff.

– Czę­sto kopiuję mate­riały – mówi Susan. – Domy­ślam się, że nikt nie wie, kto to taki?

Jeff kiwa głową.

– Rozu­miesz teraz, dla­czego czy­tam jego akta?

– Jego pie­nią­dze zna­le­ziono przy Andrew Fair­bank­sie? – suge­ruje Susan.

– Są też inne rze­czy, które mogłaś przy­pad­kiem zauwa­żyć w aktach – dodaje Jeff.

– To z pew­no­ścią pro­blem – przy­znaje Susan. – Ale mie­wa­łeś pro­blemy już wcze­śniej i zawsze jakoś je roz­wią­zy­wa­łeś. Wie­rzę, że teraz też sobie pora­dzisz. Przy­da­łoby się ziden­ty­fi­ko­wać Loubeta, mogę jakoś w tym pomóc?

– Czy ktoś pra­cuje z Amy Whe­eler? – pyta Jeff. – Zaj­muje się ochroną Rosie D’Anto­nio, prawda?

– Dawny żoł­nierz Navy SEALs o imie­niu Kevin – odpo­wiada Susan. Jak zawsze ma gotową odpo­wiedź. Wła­śnie dla­tego Jeff pozwala jej czy­tać doku­menty. Oczy­wi­ście nie wszyst­kie.

– Nie jest z naszej firmy – mówi Jeff.

– Zaan­ga­żo­wany za pośred­nic­twem lokal­nej filii – wyja­śnia Susan. – Świet­nie się nada­wał i miał nie­na­ganne świa­dec­two moral­no­ści wysta­wione przez Lowe­sport Police Depart­ment.

– Ostatni klienci Amy to cie­kawe przy­padki ze względu na mor­der­stwa – zauważa Jeff. – Co o tym sądzisz jako sze­fowa HR?

– Jako sze­fowa HR uwa­żam, że powi­nie­neś pil­nie z nią poroz­ma­wiać – odpo­wiada Susan. – Natych­miast ścią­gnę ją do kraju.

Susan pra­cuje z Jef­fem od naj­wcze­śniej­szych dni w City. Powie­działby, że towa­rzy­szyła mu w dobrych i złych chwi­lach, ale – szcze­rze mówiąc – nie było wielu złych chwil.

Roz­waża następny krok. Amy musi się domy­ślać, że trzy mor­der­stwa ozna­czają dla niej poważne kło­poty. Musi rozu­mieć, że wszystko wska­zuje na nią. Posta­na­wia prze­słać jej wia­do­mość. Ścią­gnąć ją do Lon­dynu i zoba­czyć jej reak­cję.

Jeff pod­nosi z biurka następną kartkę.

– Nawia­sem mówiąc, dzię­kuję za stresz­cze­nie fabuły Ram­page 7.

Czy­tał je przed przy­by­ciem Maxa High­fielda.

– Było to przy­jemne – mówi Susan. – Cóż, męczące, ale praca jest sen­sem mojego życia.

Jeff znowu patrzy na Susan. Byłby bez niej zagu­biony, pozba­wiony uszu i oczu. Wiele zawdzię­cza jej mądrym radom.

– Muszę coś zro­bić w spra­wie Maxa High­fielda – odzywa się. – Jego zacho­wa­nie jest nie do przy­ję­cia.

Susan wstaje.

– Chcę po pro­stu wyko­ny­wać swoją pracę, Jeff. Ścią­gnij Amy Whe­eler do kraju, może być w nie­bez­pie­czeń­stwie.

– Mmm – mru­czy Jeff.

Susan pochyla się i kła­dzie rękę na dłoni Jeffa.

– Kocham cię, Jeff, ale nie musisz mnie rato­wać przed Maxem High­fiel­dem. Sama sobie z nim pora­dzę, rozu­miesz?

Jeff rozu­mie i jest wdzięczny. Max jest warty dla niego mnó­stwo pie­nię­dzy. Byłby warty mnó­stwo pie­nię­dzy także dla Henka.

Henk van Veen. On i jego stary przy­ja­ciel stwo­rzyli tę firmę. Butch Cas­sidy i Sun­dance Kid, Cagney i Lacey. Trzy mie­siące wcze­śniej się roz­stali. Może miało to coś wspól­nego z Loube­tem? Z Hen­kiem ni­gdy nic nie wia­domo.

Jeff spo­gląda na wyso­kie lustro na końcu sali kon­fe­ren­cyj­nej. Znaj­duje się za nim sekretny gabi­net Henka. Sie­dział w abso­lut­nej ciszy ze szkla­neczką brandy w ręku i obser­wo­wał spo­tka­nia przez lustro wenec­kie. Mówił, że ma to dodat­kowo zabez­pie­czyć ich inte­resy, lecz tak naprawdę cho­dziło o to, by nikt o nim nie mówił. Wła­śnie taki jest Henk. Podejrz­liwy, para­no­idalny. Uży­teczny w inte­re­sach, lecz iry­tu­jący jako wspól­nik.

Wszy­scy się dowie­dzieli o sekret­nym pokoju, bo Jeff szybko o nim opo­wie­dział. Póź­niej, gdy chcieli roz­ma­wiać o Henku, cho­dzili do pubu.

Spo­gląda na Susan.

– Mogę ci zadać jesz­cze jedno pyta­nie?

– Strze­laj – odpo­wiada Susan.

Jeff znowu bie­rze teczkę Loubeta.

– Uwa­żasz, że Henk zaglą­dał kie­dyś do tych akt?

– Och, Henk zaglą­dał wszę­dzie – mówi Susan.

5

Co robisz? – pyta Steve. Trzyma tele­fon mię­dzy ramie­niem a uchem i głasz­cze obiema rękami łeb Pasz­teta. Gdyby gła­dzić go tylko jedną ręką, oka­załby nie­za­do­wo­le­nie.

– Sie­dzę nad base­nem i popi­jam kok­tajl pro­te­inowy – odpo­wiada Amy. – A ty?

– Oglą­dam Punkt kry­tyczny, jedząc jajko po szkocku – mówi Steve. – Gdzie twoja klientka? Nie powin­naś z nią być?

– W namio­cie tle­no­wym – odpo­wiada Amy. – Medy­tuje. Co to jest Punkt kry­tyczny?

– Co to jest Punkt kry­tyczny? – dziwi się Steve. – Pytasz poważ­nie?

– Domy­ślam się, że to tele­tur­niej? – mówi Amy.

– Tak, tele­tur­niej. Co to jest Punkt kry­tyczny, dobre sobie! – Cza­sami Steve się zasta­na­wia, w jakim świe­cie żyje Amy. Wszy­scy oglą­dają Punkt kry­tyczny.

– Mógł­byś iść na spa­cer? – pyta Amy. – Poćwi­czyć taekwondo? Ode­tchnąć świe­żym powie­trzem?

– Mam otwarte okno – odpo­wiada Steve. – I byłem już na dwóch spa­ce­rach. Posze­dłem do sklepu kupić jajka po szkocku i wró­ci­łem.

– Nie powi­nie­neś jeść jajek po szkocku – mówi Amy. – To nie jest praw­dziwe jedze­nie. Są nad­mier­nie prze­two­rzone.

– Wła­śnie dla­tego tak mi sma­kują – odpo­wiada Steve.

– Musisz porząd­nie się odży­wiać, okej? – mówi Amy. – Jak ci sma­kuje żyw­ność orga­niczna, którą dla cie­bie zamó­wi­łam?

Steve spo­gląda na kuch­nię i widzi stos nie­zje­dzo­nych warzyw. Raz w tygo­dniu przy­cho­dzi po nie Bob z pie­karni i dorzuca do kom­po­stu.

– Są świetne – odpo­wiada. – Na przy­kład cuki­nie. – Wie, że nie będzie mu łatwo się wymi­gać. Amy jest prze­szko­lo­nym śled­czym.

– Jak przy­rzą­dzasz cuki­nie? – pyta Amy.

– No cóż… – zaczyna Steve. Musiał to widzieć w tele­wi­zji. – Kroję je, wrzu­cam na patel­nię…

– Aha.

– Potem tro­chę oliwy, tro­chę soli… – Brzmi to prze­ko­nu­jąco. A Amy nie może niczego udo­wod­nić.

– Steve, zja­dłeś coś z tych pude­łek?

– Jesz­cze nie – przy­znaje Steve. – Byłem zbyt zajęty, by goto­wać. Ale dałem swo­jej sąsiadce Mar­ga­ret tro­chę mło­dych cebul i bakła­żana.

– Po pro­stu nie chcę, żebyś umarł z głodu – mówi Amy. – Wiem, że to ego­izm z mojej strony.

– Ja też nie chcę, żebyś zgi­nęła, ale nie powstrzy­muję cię od lata­nia po całym świe­cie z bro­nią. – Cza­sami w trak­cie roz­mowy z synową trzeba przejść do ataku. Amy to sza­nuje.

– Wiem – odpo­wiada Amy. – Ale to coś innego. Jestem sobą.

– Jajka po szkocku i pisto­lety niczym się nie róż­nią, Amy. Są ekwi­wa­lentne. Jak się miewa Rosie D’Anto­nio? Gwiaz­do­rzy?

– Chwi­lowo nie – zaprze­cza Amy. – Dość ją lubię. Czy na moim miej­scu zro­bił­byś sobie ope­ra­cję pla­styczną nosa?

– Kie­dyś zła­mano mi nos – mówi Steve. – Ude­rzyła mnie cegłą kobieta w pubie. Pró­bo­wa­łem aresz­to­wać jej brata na Old Kent Road. Co to jest namiot tle­nowy?

– Namiot pełen tlenu – odpo­wiada Amy. – W Axley dzieje się coś cie­ka­wego?

– Zgu­bił się pies – mówi Steve. – Tury­stom z Lon­dynu. Jaka jest pogoda?

– Żar leje się z nieba – odzywa się Amy. – Nie mógł­byś wytrzy­mać. Roz­to­pił­byś się.

– Jakiego kremu z fil­trem SPF uży­wasz?

– Nie wie­rzę w SPF – odpo­wiada Amy. – Strasz­nie się pocę, co zapew­nia mi natu­ralną ochronę.

– Jezu, Amy – mówi Steve. – Trzy­dzie­ści na ramiona, pięć­dzie­siąt na twarz. Więc nikt jesz­cze nie strze­lał do Rosie D’Anto­nio?

– Jesz­cze nie – odpo­wiada Amy. – Gdzie twoim zda­niem jest pies?

– Domy­ślam się, że dobrze się bawi – mówi Steve. – Wącha drzewa. Mam plan.

– Zawsze masz plan.

– Kiedy znowu cię zoba­czę? Mar­ga­ret pytała o cie­bie. Chcia­łaby z tobą poroz­ma­wiać.

– Zaraz potem jest giełda bry­lan­tów w Dubaju – mówi Amy. – Spo­tkam się tam z Ada­mem, powi­nie­neś przy­je­chać.

– Do Dubaju? Nawet za milion lat.

– Wyna­jęli nam willę – mówi Amy. – Spa­kuj szorty i przy­leć.

– Nie mam szor­tów – odpo­wiada Steve.

– Wyda­wało mi się, że sprze­dają je w skle­pach – zauważa Amy.

– I nie latam samo­lo­tami – dodaje Steve. – Nie lubię sie­dzieć koło ludzi. A gdyby chcieli ze mną poroz­ma­wiać?

– Nikt nie chce z tobą roz­ma­wiać, nie martw się.

– W tę środę jest quiz w pubie – mówi Steve. – A poza tym przy­wiozą mi półki. Muszę pokwi­to­wać odbiór. Więc to nie­moż­liwe.

– Mar­ga­ret może pokwi­to­wać odbiór pó­łek – suge­ruje Amy. Steve wyczuwa, że Amy prze­grywa bitwę, ale trzeba jej przy­znać, że ni­gdy się nie pod­daje. – Mógł­byś pole­cieć z lot­ni­ska w Southamp­ton, spraw­dza­łam.

– Southamp­ton? – pyta Steve. – Są roboty dro­gowe na A31… Jak długo musiał­bym jechać? Jak się miewa Adam?

– Ty mi powiedz. Mówił, że dzwo­nił do cie­bie w week­end.

– Ach tak, tak, oczy­wi­ście – odpo­wiada Steve. Kolejne kłam­stwo. Szcze­rze mówiąc, powi­nien odpo­wiadać: „Bez komen­ta­rzy”, na każde pyta­nie Amy. Oszczę­dzi­łoby mu to mnó­stwa kło­po­tów. – Dobrze się czuje i bawi. Tęskni za tobą.

– Nie dzwo­nił do cie­bie, prawda?

– Oczy­wi­ście, że nie dzwo­nił – odpo­wiada Steve. – O czym mie­li­by­śmy roz­ma­wiać?

– O czym­kol­wiek. Jesteś jego ojcem. O czym my roz­ma­wiamy?

– O psach. Jaj­kach po szkocku. Namio­tach tle­no­wych. Moich nie­do­cią­gnię­ciach jako czło­wieka?

– Nie mógł­byś z nim o tym mówić?

– Z Ada­mem? Daj spo­kój, Ames? To nasze sprawy.

– Powiem mu, żeby do cie­bie zadzwo­nił – mówi Amy. – Jest w Makau.

– Naprawdę? – pyta Steve, zasta­na­wia­jąc się, gdzie leży Makau. Spraw­dzi to; wła­śnie takie rze­czy poja­wiają się w quizach. – Żad­nego śladu Rosjan? Zabój­ców?

– Jeste­śmy na pry­wat­nej wyspie, Steve – odpo­wiada Amy. – Mogliby mnie tu zabić tylko Rosie i Kevin, dawny żoł­nierz Navy SEALs. Daję słowo, że jestem bez­pieczna.

– Ale masz oczy sze­roko otwarte?

– Zawsze mam sze­roko otwarte oczy – potwier­dza Amy. – Możemy poroz­ma­wiać póź­niej?

– Dobrze – mówi Steve. – Będę szu­kał psa i zjem lunch w pubie. Poza tym ktoś pod­krada pie­nią­dze ze sklepu.

– Wró­cisz do domu na Punkt zwrotny?

– Punkt kry­tyczny – popra­wia Steve. – Nie roz­ma­wiaj z obcymi.

– Pamię­tasz, co mówiła Deb­bie? – pyta Amy. – Obcy to przy­ja­ciel, któ­rego jesz­cze nie znasz.

– Pod­kra­dła to z filmu – mówi Steve.

– Deb­bie pole­cia­łaby do Dubaju – dodaje Amy.

– Nie powstrzy­my­wał­bym jej – odpo­wiada Steve. – Tkwi­łaby w kor­kach z powodu robót dro­go­wych.

– Wiem, że pole­ciał­byś razem z Deb­bie – odzywa się Amy.

– Nie, muszę ode­brać półki – mówi Steve. – Deb­bie czy nie Deb­bie.

– Nie potra­fił­byś jej odmó­wić – odpo­wiada Amy. – Wzniosę toast na jej cześć, gdy skoń­czymy roz­ma­wiać. Zaprzy­jaź­ni­łaby się z Rosie.

– Zawsze uwiel­biała pry­watne wyspy. Była zachwy­cona, gdy mie­li­śmy pry­watny boks w restau­ra­cji Nando’s.

– Uwa­żaj na sie­bie, Steve – mówi Amy. – Poroz­ma­wiamy póź­niej.

– Kocham cię, Ames. Na pewno jesteś bez­pieczna?

– Ja też cię kocham. Tak, obie­cuję, że ni­gdy nie będę bez­piecz­niej­sza.

Steve zdej­muje rękę z głowy Pasz­teta, który obrzuca go kar­cą­cym wzro­kiem. Steve wyłą­cza tele­fon. Zawsze pła­cze po tele­fonach Amy. Nie wie dla­czego, ale nauczył się to akcep­to­wać. Kiedy w jego oczach poja­wiają się łzy, Pasz­tet wyciąga łapę i opiera ją o pierś Steve’a. Praw­do­po­dob­nie jest głodny.

6

Feli­city Wool­la­ston wie, że przy takich wpły­wach powinna się prze­nieść do nowego biura. Ale lubi obecne miej­sce. Dwa pokoje nad biu­rem podróży przy głów­nej ulicy Let­chworth Gar­den City. To jej pasuje. Spo­kój, żad­nych samo­cho­dów. Żad­nych klien­tów, któ­rzy mie­liby ochotę wsiąść do pociągu i doświad­czyć buj­nego życia Let­chworth. Tylko Feli­city, akwa­rium i sta­cja radiowa Clas­sic FM.

Powinna rów­nież zaan­ga­żo­wać pra­cow­ni­ków, to także wie, ale komu może ufać w obec­nej sytu­acji? Jej firma nie zmie­niła się od bli­sko czter­dzie­stu lat. Feli­city sama obsłu­guje klien­tów i pełni funk­cję recep­cjo­nistki, posłu­gu­jąc się nieco zmie­nio­nym tonem głosu. Prawdę mówiąc, ni­gdy nie była na tyle zajęta, by potrze­bo­wać per­so­nelu, ani na tyle bogata, by za to pła­cić. Zmie­niło się to w ciągu dwóch ostat­nich lat z przy­czyn, któ­rych nie rozu­mie.

Patrzy przez okno na główną ulicę Let­chworth. Męż­czy­zna wjeż­dża hulaj­nogą do mar­ketu sieci WH Smith po prze­ciw­nej stro­nie, nasto­la­tek pali papie­rosa na podium dla orkie­stry w cza­sie prze­rwy na lunch, a męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze – załóżmy, że agent nie­ru­cho­mo­ści – opiera się o otwarte drzwi samo­chodu, roz­ma­wia­jąc przez komórkę. Z żoną? Z klien­tem? Trudno powie­dzieć, ale Feli­city i tak widzi, że męż­czy­zna kła­mie.

Była gotowa do przej­ścia na eme­ry­turę, gdy poja­wili się nowi klienci. Ni­gdy nie spo­tkała żad­nego z nich; nowe umowy funk­cjo­nują ina­czej. Tłu­ma­czono jej to setki razy, ale Feli­city jest cią­gle przy­zwy­cza­jona do sta­rych zwy­cza­jów, oso­bi­stego kon­taktu. Jeśli klient był akto­rem, krzą­tała się koło niego, wysy­łała mu kwiaty do gar­de­roby. Jeśli otwie­rał lokalny ośro­dek wypo­czyn­kowy, poja­wiała się z miej­sco­wymi dzien­ni­ka­rzami. Klienci Feli­city nie są zapra­co­wani, więc zawsze może ich wspie­rać. Daw­niej dosta­wali mnó­stwo zle­ceń: Sue Cham­bers wystę­po­wała w tele­wi­zji, Alan Baxter pro­wa­dził pro­gram śnia­da­niowy w Chil­tern FM, Mal­colm Car­ne­gie prze­ma­wiał w klu­bach rugby. Ale to już prze­szłość. Sue ma kło­poty ze sta­wem bio­dro­wym i nie może podró­żo­wać. Alan wpadł w kło­poty, gdy zamie­ścił na Face­bo­oku post o Adol­fie Hitle­rze, a Mal­colm Car­ne­gie zmarł na sta­cji ben­zy­no­wej. Została didżejka z miej­sco­wego radia, a także Miriam (regu­lar­nie wystę­po­wała przez dwa sezony w serialu Ber­ge­rac), a poza tym skom­pro­mi­to­wany brzu­cho­mówca. Szcze­rze mówiąc, Feli­city była bli­ska kapi­tu­la­cji, dopóki nie zadzwo­niła do jej drzwi kobieta w spodniach i mary­narce.

Czter­dzie­ści lat pracy w branży. Nie­źle. Ni­gdy nie była bogata, ale ni­gdy nie cho­dziła głodna. Kilku mło­dych klien­tów zmie­niło agen­cje, gdy odnie­śli suk­ces (żad­nych pre­ten­sji, takie rze­czy się zda­rzają), kilku debiu­tan­tów, któ­rzy mogli dotrzeć na szczyt, lecz nie dotarli. Nor­malne sprawy. Ale teraz jest star­sza. Pra­cuje, bo ina­czej musia­łaby sie­dzieć w domu, a woli mil­czący tele­fon w biu­rze od mil­czą­cego tele­fonu w domu. Woli brak pracy od braku rodziny.

Feli­city miała wra­że­nie, że kobieta, która ją odwie­dziła, ubrana w zie­lone spodnie i mary­narkę, zło­żyła jej wizytę w bar­dzo dobrym dniu. Wypiły fili­żankę her­baty – Feli­city musiała wyjść, by kupić tro­chę mleka – a kobieta opo­wie­działa o świe­cie influ­en­ce­rów i kre­owa­niu marek. Feli­city grzecz­nie kiwała głową i uda­wała, że rozu­mie. Rzu­ciła kilka nazwisk zna­jo­mych z BBC i opo­wie­działa, że kie­dyś o mało nie zaczęła repre­zen­to­wać Angeli Rip­pon, po czym kobieta rów­nie grzecz­nie kiw­nęła głową. Wyda­wało się, że roz­mowa pro­wa­dzi doni­kąd, po czym kobieta zapro­po­no­wała jej mnó­stwo pie­nię­dzy. Zanim Feli­city się zorien­to­wała, Feli­city Wool­la­ston Asso­cia­tes stało się Vivid Viral Media Agency. Zaczęły napły­wać rachunki i fak­tury z nazwami mnó­stwa firm, a w każdy pią­tek Feli­city zano­siła je na pocztę i wysy­łała dalej. Jedno z ulu­bio­nych zajęć w tygo­dniu, ponie­waż poczta leży w pobliżu miłej kawiarni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki