Wszystko jest grą - R. B. Kolas - ebook

Wszystko jest grą ebook

R. B. Kolas

3,6

Opis

Aleksandra, zawodowa dziennikarka, usiłuje rozwiązać tajemnicę zabójstwa swojej przyjaciółki Niny. Odkrywa sekrety i kłamstwa osób z kręgu swoich przyjaciół, stając się celem dla mordercy. Czy zabójcą jest ktoś z jej najbliższych znajomych? W cieniu tych wszystkich wydarzeń rodzi się uczucie między główną bohaterką a inspektorem policji prowadzącym śledztwo. Ta powieść kryminalna jest pełna wartkich zwrotów akcji, miłości i zdrady, a także niespodziewanych i szokujących odkryć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
1
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




R. B. Kolas

Wszystko jest grą

© R. B. Kolas, 2019

Aleksandra, zawodowa dziennikarka, usiłuje rozwiązać tajemnicę zabójstwa swojej przyjaciółki Niny. Odkrywa sekrety i kłamstwa osób z kręgu swoich przyjaciół, stając się celem dla mordercy. Czy zabójcą jest ktoś z jej najbliższych znajomych? W cieniu tych wszystkich wydarzeń rodzi się uczucie między główną bohaterką a inspektorem policji prowadzącym śledztwo.

Ta powieść kryminalna jest pełna wartkich zwrotów akcji, miłości i zdrady, a także niespodziewanych i szokujących odkryć.

ISBN 978-83-8155-764-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1

W ten listopadowy wieczór ulica Akacjowa była praktycznie pusta, wypełniona miarowymi i niezmiennymi odgłosami padającego deszczu, a on uderzając o szyby grał na nich swą kołysankę. Jego krople niczym srebrne łzy lśniły w świetle latarni, których szary blask sączył się sennie w mrok ulicy. W powietrzu unosił się zapach gnijących liści, typowy dla tej pory roku, przypominał o zbliżającej się i nieuniknionej zimie.

Nieoczekiwanie w tę ciszę wdarło się ostre światło reflektorów samochodowych i cichy szum silnika lekko wytaczającego się auta z garażu. Kierowca wyjechał na jezdnię zostając tylnymi kołami na chodniku i zahamował- wyraźnie na kogoś czekając. W tym samym momencie wyłoniła się postać kobiety- smukłej, a nawet filigranowej, jej ciemne lekko kręcone włosy luźno opadały na ramiona, szary dobrze skrojony płaszcz w sposób bardzo subtelny akcentował wszystkie atuty jej figury. W pośpiechu zamknąwszy drzwi garażowe podążyła szybkim krokiem w stronę samochodu, zatrzymała się na chodniku i zaczęła powtarzać zamykanie- tym razem bramy. Nagle usłyszała pisk hamulców, huk zderzenia i okropny zgrzyt rozdzieranej blachy. Jej ciałem wstrząsnął zimny dreszcz, ogarnął ją dziwny, niewytłumaczalny lęk, odwróciła się… To co zobaczyła sprawiło, że zabrakło jej tchu, nogi stały się miękkie niczym z waty, nie mogła wykonać ruchu, czuła się sparaliżowana.

Z tego odrętwienia wyrwała ją reakcja Romana Stańczyka — jej męża, wyskoczył z ich samochodu sprężyście niczym drapieżnik atakujący zdobycz i szybko ruszył w kierunku auta, które pojawiło się tak nagle i z takim impetem uderzyło w ich pojazd, robiąc przy tym mnóstwo szkód. Ale było za późno, jedyne co udało mu się zobaczyć to szary dym wydobywający się z rury wydechowej i pisk opon, gdy pędzący samochód skręcił w lewo lub prawo, nie widzieli w którą stronę, bo cały czas miał nie zapalone światła, a gęsta ciemność pochłaniała wszystko niczym czarna dziura, zostawiając tylko nie przeniknioną i ciężką kurtynę mroku.

Nie zauważyła również, kiedy na ulicy pojawili się ich sąsiedzi głośno coś komentując i wypytując o całe to wydarzenie. Stopniowo, bardzo powoli zaczęła rozróżniać głosy i rozumieć komentarze. Pan Kowalski-średniego wzrostu, nadmiernie szczupły mężczyzna po czterdziestce, swym dość wysokim głosem donośnie informował, że dzwonił już na policję. Na co pan Hieronim krzyknął, że tu policja na nic się nie zda, bo drań czmychnął, chyba że komuś z sąsiadów udało się numery spisać. W tym czasie na czoło wyszedł Piotr Izydorczyk-mężczyzna po trzydziestce, któremu zbyt wcześnie czas zaczął cofać fryzurę do tyłu, jednocześnie wyrównując te braki wypychaniem brzucha do przodu- mieszka z żoną w domu obok; często wspólnie z Romanem jeździ na pływalnię. W zasadzie to jedyny mężczyzna na Akacjowej, z którym Stańczyk utrzymuje koleżeńskie kontakty. Podszedł do niego podał mu rękę na powitanie po czym zapytał. -Słuchaj, a co właściwie się tu stało? — Pytaniu Piotrka zawtórowało wielu sąsiadów, któryś nawet zaczął opowiadać swoją wersję zdarzeń, gdy nagle ktoś mu przerwał i powiedział, że najlepiej będzie, gdy to Roman opowie. Nie trzeba było go drugi raz prosić. W tym momencie nawet stres nie miał znaczenia, skoro mógł być w centrum uwagi. Ten trzydziestodwuletni mężczyzna, był wysoki i dobrze zbudowany, choć nie atletyczny; jego ciemnoblond włosy były elegancko przystrzyżone i ułożone, a fryzura skutecznie opierała się panującej pogodzie. Prawdopodobnie nie bez znaczenia była dość duża ilość kosmetyków na jego głowie, można było to dostrzec bez problemu w blasku światła latarni. Poprawił płaszcz, ręką przeczesał grzywkę, odchrząknął i zaczął opowiadać. — Wyjechałem z garażu i czekałem na Ninę, chciałem włożyć telefon w uchwyt, ale jak na złość wyleciał mi z ręki, więc schyliłem się i zacząłem go szukać. Kompletnie nic nie widziałem i nie słyszałem. Podniosłem głowę do góry praktycznie w momencie, w którym ten idiota we mnie wjechał. Usiłowałem od razu wyskoczyć z auta, chciałem zobaczyć jego tablice, ale było zbyt ciemno, a on był za szybki. Jedyne co udało mi się zauważyć, to to, że to prawdopodobnie była KIA, chociaż i tego w stu procentach pewny nie jestem… — Dłużej już nie zwracała uwagi na to co mówił, czuła jak w środku niej wszystko się trzęsie, jak szybko bije jej serce. W uszach słyszała jego mocny łomot, który skutecznie zagłuszał toczącą się dyskusję. Niespodziewanie poczuła, że czyjeś ramię ją obejmuje i rozciera jej rękę jakby chciało ją rozgrzać. Odwróciła głowę i zobaczyła zatroskaną twarz pani Zofii Rzepki. Osoby bardzo ciepłej i serdecznej, która wprawdzie zbliżała się do siedemdziesiątki, ale swoją żywiołowością i energią mogłaby zawstydzić nie jedną dużo młodszą kobietę, a jej wypieki… Znali je chyba wszyscy mieszkańcy Akacjowej, a ponieważ jej ciasta charakteryzowała poezja smaków zamówieniom od sąsiadów nie było końca, ku wielkiej radości pani Zofii.

— Jak się czujesz Nineczko? Zimno ci? — W jej głosie słychać było troskę.

— Nie, to chyba przez ten stres. Jestem taka … — w tym momencie Nina przerwała, bo zauważyła, że inni też ucichli i zaczęli się rozsuwać robiąc przejście dla pani Leokadii, która z impetem przeszła przez szpaler sąsiadów kierując się wprost do Romana.

Pani Leokadia Nowak, była 65-cio letnią emerytką, wraz z mężem Julianem mieszkali w narożnym domu po przeciwnej stronie ulicy Akacjowej. Ta średniego wzrostu, lekko korpulentna kobieta o blond włosach przypominających swym odcieniem dojrzałe zboże, które były krótko i bardzo modnie obcięte, na nosie miała okulary w ciemnej markowej oprawie. I chociaż nie można było nazwać jej plotkarą czy osobą patologicznie wścibską, nie mniej jednak panią Leokadię zawsze bardzo interesowało życie jej sąsiadów i to co działo się na ich ulicy. Z tych też powodów nikogo nie zdziwiło to, że pani Nowakowa może mieć bardzo ważne informacje. Gdy już dotarła do Romana, złapała trzy głębokie wdechy, by pokonać swoją zadyszkę i zaczęła relacjonować to co zaobserwowała ze swego okna.

— Słuchajcie to indywiduum, to chyba jakiś zbrodniarz, morderca… -tu jej relacja została przerwana przez słuchaczy, kilku z nich głośno zaczęło się z nią nie zgadzać, ktoś w tej gromadce lekko zachichotał. Pani Leokadia z lekka się żachnęła, by następnie wszystkich ich przekrzyczeć i kontynuować swoją opowieść.

— Ale dajcie mi dokończyć, a zobaczymy czy nie przyznacie mi racji. Było tak około siódmej, może nawet trochę wcześniej, zrobiłam sobie herbatę i miałam włączyć telewizor, kiedy usłyszałam jadący samochód, od niechcenia zerknęłam w okno. Prawdopodobnie nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie to, że nie miał zapalonych świateł, a przecież była już ostra szarówka. A od tego włamania do Lisieckich — w tym momencie wymownie, jakby czekając na jakąś pozytywną reakcję Piotra Lisieckiego odwróciła się twarzą wprost do niego. — to zrobiłam się taka bardziej czujna, więc patrzę w okno, a tu ten samochód zatrzymuje się centralnie przy naszym domu. Słuchajcie, stanął, stoi i nic. Ja mam swój fotel zaraz przy oknie, to tak mimo chodem oczy same mi wędrowały co chwila w jego stronę. Siedział tam i siedział, może z godzinę, aż tu nagle ruszył i znowu bez świateł, więc zaciekawiona wyjrzałam już mocniej. Widziałam, jak pruł niczym kamikadze wprost na pana Romana. Mówię wam, to tak jakby celowo się na niego zaczaił- w tym momencie zabrakło jej tchu, więc zrobiła pauzę, którą błyskawicznie wykorzystali inni, by skomentować nie znane sobie dotąd fakty. Dyskusja z każdą minutą przybierała na sile, a towarzystwo było coraz bardziej rozgorączkowane, gdy nagłe pojawienie się policji uspokoiło ich emocje i zapał.

Rozdział 2

W tym samym czasie, kilka ulic dalej za ogromnymi i ciężkimi, drewnianymi drzwiami znajdował się pub o angielsko brzmiącej nazwie,,Blue Moon”. W jego wnętrzu dominowały cztery kolory. Podłoga była wyłożona biało-czarnymi płytkami, na których ustawiono czarne skórzane sofy i fotele, otaczały one prostokątne drewniane stoły. Ściany były dwukolorowe- od dołu do połowy była na nich bardzo głęboka czerń, która kończyła się gdzieś pod szeroką drewnianą listwą biegnącą poziomo wokół całej sali. Spod niej wystrzeliwała w górę tapeta sprawiająca wrażenie trójwymiarowej. Widniały na niej prostokąty, które zbudowane były z trójkątów, wszystko to miało barwę morskiego turkusu, który w zależności od kąta padającego nań światła raz wydawał się być bardziej niebieski innym razem bardziej zielony. Z sufitu na długich złotych prętach spadały w dół czarno-złote lampy. Przy jednym ze stolików grupa przyjaciół spędzała piątkowe popołudnie. I tak naprawdę sami nie bardzo potrafili jakoś uzasadnić wyboru tego miejsca na punkt swoich spotkań, gdy niejednokrotnie ktoś zadawał im pytanie, dlaczego właśnie tam, zawsze padała ta sama odpowiedź, że tam im jest wygodnie. Dziś, jak co tydzień o tej samej porze siedzieli tam niemalże w tym samym składzie, brakowało tylko Niny i Romana, ale oni nie towarzyszyli im regularnie, więc ich nieobecność nikogo zbytnio nie zaskoczyła.

Na stoliku stała już dosyć duża ilość pustych szklanek po piwie i każdy z nich trzymał kolejną w dłoni, ale i w tych ilość złotego płynu dobiegała końca.

— No, nasze zdrowie panie i panowie i czyja teraz kolej? — Wznosząc charakterystyczny dla siebie toast zapytał Zygmunt Wrobel, ewidentnie najstarszy członek grupy, ten czterdziestoośmioletni mężczyzna miał blond włosy, na które dość widocznie zaczęła wspinać się siwizna.

— Nie ulega wątpliwości, że to moja tura. -Odpowiedział Mateusz Rymarczyk- posiadający nietuzinkowy styl, około trzydziestoletni człowiek- na głowie miał czapkę dość nietypową — z przodu wyglądem przypominającą tzw. Leninówkę z wyhaftowanymi czterema gwiazdkami srebrno-białymi takimi samymi jakie widnieją na policyjnych czapkach oficerskich, z tyłu zaś wyglądała jak typowa bejsbolówka. Na jego szczupłej twarzy pod nosem zauważyć można było bardzo króciutko przycięty wąs ciągnący się od lewego do prawego kącika ust; gdy podnosił do góry brodę naszym oczom ukazywał się gęsty zarost okalający cały podbródek i połowę szyi. -Stawiam, wypijam i spływam- po czym raźno wstał od stołu i podszedł do baru, by złożyć zamówienie.

— A co on taki żywczyk? -Figlarnie wydymając wargi, Aleksandra odprowadziła przyjaciela pełnym podejrzeń wzrokiem, który nieumyślnie zatrzymał się na zegarze wiszącym nad barem, była 22.10, gdy ten zniknął w tłumie klientów wybuchnęła śmiechem. Aleksandra Woś — szczupła, ciemna szatynka- emanująca naturalną elegancją i nietuzinkową urodą. Jej ciemne równiutko przycięte włosy, mimo lekkiego roztargania sprawiały wrażenie jakby właśnie tak zostały uczesane, a każdy jej uśmiech uwidaczniał bardzo wyraziste i klasyczne kości policzkowe. -Jak myślicie speszył się? — Na to pytanie odpowiedział jej gromki śmiech przyjaciół. Wrodzona, wprost chorobliwa nieśmiałość Mateusza, była już od dawna dla nich powodem do żartów.

— Ja się wprost nie mogę doczekać jej przyjścia, tyle o niej słyszałem, a dziś wreszcie będę mógł zobaczyć ją na własne oczy- Na twarzy Dawida malowało się podekscytowanie. Dawid Drymalski, niespełna trzydziestoletni mężczyzna, wysoki i wysportowany szatyn, który idąc za prądem modowym nosił zarost, wprawdzie do brody drwala dużo mu brakowało, ale był on dumą swojego właściciela.

— Nie tylko Ty, ja też dzisiaj dostąpię tego zaszczytu — Ewelina Budnar, wydawała się niewiele starsza od swojej towarzyszki, była równie szczupła i atrakcyjna, lecz w zupełnie innym stylu. Jej uroda ujmowała swoją prostotą, gruby warkocz bardzo ciemnych włosów sięgał jej aż do pasa, a niezbyt grube usta miały bardzo soczysty koralowy odcień. Kobieta z dumą podniosła głowę i wypięła pierś, jakby ktoś zaraz miał jej przypiąć do niej medal.

W tym momencie wszyscy jeszcze bardziej gromko się zaśmiali. Padło jeszcze kilka innych dowcipnych uwag, aż pojawił się Mateusz z tacą pełną szklanek z piwem, postawił ją na stole, po czym każdemu podał wprost do ręki po jednej. Już miał usiąść, gdy zabrzęczała jego komórka. Spojrzał na nią i w tym momencie jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się promienny uśmiech, ale jakiś inny, bardzo różniący się od tego, który widują u niego codziennie, w tym było coś tak szczególnego, że spojrzawszy na niego poczuli się jak rodzice patrzący na swoją dorastającą latorośl i ogarnęła ich duma, a wzruszenie chwyciło ich za serca.

— Przyjechała, chyba muszę… — Nie dokończył, bo Alex wpadła mu w zdanie

— Leć, leć niech nie czeka, bo ucieknie — Mówiąc to wykonała znaczący gest ręką nakazujący oddalenie się.

Mateusz nie czekając nawet sekundy dłużej ruszył pędem w kierunku drzwi wejściowych. Nie upłynęło nawet pięć minut, gdy zobaczyli, jak wraca w towarzystwie szalenie atrakcyjnej blondynki. Była to Jolanta Bąkowska, dwudziestopięcioletnia dziewczyna, która sprawiła, że każdy mężczyzna będący wtedy w pubie wlepił w nią swój wzrok i obślinił sobie brodę niczym ząbkujący osesek. Idąc poruszała się z taką gracją jakby szła po wybiegu dla modelek. Jej długie jasnoblond włosy poruszały się lekko, lecz w sposób bardzo zsynchronizowany z jej krokami. Wszyscy byli nią niezaprzeczalnie oczarowani, takie samo uczucie od kilku miesięcy nie opuszczało Mateusza. Gdy już doszli do stolika dokonał prezentacji i przedstawił ją Ewelinie i Dawidowi. Ta pierwsza podając jej rękę zrobiła to z tak dziwną miną, że oczy wszystkich przy stoliku powędrowały w jej stronę, a Jola stała wyraźnie speszona, w tym momencie Ewelina podskoczyła na swoim krześle, po czym odwróciła się do Alex i głośno przez zęby krzyknęła.

— A ty co mnie kopiesz jak wściekła kobyła?! —

Tego Aleksandra się nie spodziewała, zrobiła minę pytająco- cierpiącą i wyraźnie nie wiedziała co odpowiedzieć. Do Eweliny dotarła dziwaczność jej zachowania, bo zaczęła się tłumaczyć w sposób sobie właściwy.

— No co! Ja tylko patrząc na nią zastanawiam się czy aby na pewno jestem hetero? Bo ona jest jak z obrazka… — Podparła ręką policzek ciągle z zachwytem gapiąc się na dziewczynę.

W tym momencie cała konsternacja gdzieś odparowała ustępując miejsca ogólnemu rozbawieniu i nawet Jola, która stała z bardzo niepewną miną usiadła i śmiała się z całym lekko już podchmielonym towarzystwem. Wypili jeszcze po jednym piwie, a dowcipom z Eweliny nie było końca, po czym wstali i rozeszli się do domów.

Rozdział 3

Alex pożegnawszy wszystkich, poszła najpierw szybko w kierunku postoju taksówek, ale będąc w odległości kilku kroków od celu, niespodziewanie zmieniła zdanie. Pomyślała, że nie jest jeszcze tak późno, ani też nie pada bardzo mocno, więc może spokojnie pójść pieszo do domu. W tym czasie wypite piwo będzie mogło odparować z jej organizmu. Tylko pierwszych kilka kroków miało tępo marszowe, później stopniowo zwalniało, aż doszło do bardzo wolnego rytmu spacerowego. Przyczyną tych zwolnień było coraz mocniejsze zamyślenie. Na początku układała sobie grafik relaksu na weekend, to planowanie nic nie robienia zostało zakłócone przez wspomnienia opowiadanych dzisiaj żartów, które nie spodziewanie przerodziły się w refleksje nad uczuciem Mateusza do Jolanty. On był dla niej kimś szczególnym, kimś więcej niż tylko przyjacielem od dzieciństwa. Traktowała go jak brata i to co do niego czuła, śmiało można nazwać siostrzaną miłością. W tym momencie w jej głowie pojawiły się te wszystkie smutne i ciężkie chwile z jej życia i zobaczyła jak zawsze wtedy był przy niej Mati, wspierający ją i pocieszający jak tylko potrafił najlepiej. W tym momencie uśmiechnęła się ciepło sama do siebie… A potem nagle zobaczyła Mateusza w towarzystwie Joli, ujrzała ponownie ten blask w jego oczach i tą rozpromienioną twarz i poczuła jak w środku opływa ją fala ciepła, a łzy napływają jej do oczu. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała jak mocno jest zakochany. Tak bardzo ją ta sytuacja wzruszała i cieszyła, uważała, że on zasługuje na szczęście i że to już najwyższy czas, by los mu dobrem odpłacił za jego wielkie serce. W tym momencie pojawiły się we wspomnieniach byłe miłości Matiego, te wszystkie podłe lafiryndy, które chciały go podle wykorzystać i porzucić. Pomyślała wtedy, że gdyby okazało się, iż Jolka jest jedną z nich, to sama własnoręcznie wyrwie jej wszystkie kłaki i zetrze jej szczotką ryżową ten uśmieszek z twarzy. Myśląc o tym bezwiednie zerknęła kątem oka w mijaną szybę wystawową i… stanęła jak wryta, serce podeszło do gardła, a ciałem wstrząsnął dreszcz strachu. To co zobaczyła było przerażająco wściekłe, potrzebowała kilku sekund, by zrozumieć, że to co ją przeraziło to jej własne odbicie. Parsknęła śmiechem, gdy się trochę uspokoiła rozejrzała się wokół ale na szczęście ulica o tej porze była niemalże pusta. Machnęła ręką i poszła dalej starając się już nie myśleć.

Bardzo szybko dotarła do domu, w zasadzie to był on własnością jej ciotki, która na emeryturze poznała miłość swego życia i wyjechała razem z nim do Felixstowe w Wielkiej Brytanii, a swoją nieruchomość zostawiła pod opieką siostrzenicy w zamian za to, mogła w niej mieszkać za darmo. Aleksandra była zadowolona z takiego układu, tą propozycję otrzymała w bardzo nieciekawym momencie życia, właśnie miała bardzo burzliwy rozwód. Jej mąż Jakub, nie dość, że zdobywał awanse i uznanie za artykuły, które ona za niego pisała to jeszcze ją zdradzał z młodymi i naiwnymi adeptkami dziennikarstwa. Przez ponad rok walczyła z nim w sądzie, bo on postanowił odebrać jej wszystko, aż w końcu zrezygnowana ustąpiła, by móc wreszcie, w spokoju zacząć lizać rany i w tym momencie los się do niej uśmiechnął zsyłając jej darmowy dach nad głową.

Był to nieduży bliźniak, do którego prowadziła wąska ścieżka wysypana białym żwirem, na całej długości zamontowane lampy oświetlały dróżkę na końcu, której znajdowały się dwa stopnie prowadzące na zadaszony ganek. Otworzyła drzwi i w niedużym przedpokoju ściągnęła kozaki, niedbale powiesiła płaszcz na wieszaku. Zapaliła światło w saloniku połączonym z kuchnią, rzuciła torebkę na szarą sofę z żółtym wykończeniem, stojącą blisko drzwi, po czym boso po drewnianej podłodze przeszła do kuchni. Nalała sobie soku z lodówki, wróciła do sofy, usiadła, odstawiła szklankę na biały, okrągły stoliczek w stylu retro stojący tuż przy niej i zaczęła szukać w torebce swojej komórki. Poszukiwania nie były proste i wymagały wyjęcia dość dużej ilości rzeczy, aż w końcu w jej dłoni zalśnił złoto-biały telefon. Ponownie upiła łyk soku i zaczęła sprawdzać wiadomości zostawione na poczcie głosowej, w pewnym momencie na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia, szybciutko wybrała numer z kontaktów i zadzwoniła.

— Ninuś co się dzieje? Czy wszystko ok? — Aleksandra zdawała się być coraz bardziej zdenerwowana.

— Już teraz chyba tak, ale ciągle jeszcze jestem przerażona. Roman cały czas rozmawia jak nie przez telefon to z policją. Mogłabyś wpaść? Wiem, że jest późno, ale… potrzebuję cię. — Nina, była ewidentnie mocno zdenerwowana.

— Za kwadrans jestem u ciebie. — To powiedziawszy ubrała się błyskawicznie i równie szybko wybiegła z domu.

Rozdział 4

Była już 23.50, gdy oczom Alex ukazała się ulica Akacjowa. Jeszcze tylko chwilka i będę u ciebie- pomyślała, czuła krople potu spływające po jej ciele, ale nic nie miało znaczenia, liczyło się tylko to, że przyjaciółka jej potrzebuje. I wreszcie dotarła. Minęła metalową, elegancką furtkę, szeroki -zrobiony z bardzo drogich płyt- chodnik prowadzący wprost do drzwi wejściowych domu Niny i Romana. Był on duży i bardzo ekskluzywny. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak wielka biała bryła, w którą wmontowano niestandardowo duże okna, dół do wysokości parapetów wyłożono drewnem, z którego zrobiono również drzwi wejściowe do domu jak i wrota garażowe. Całość oświetlały lampy, tak sprytnie wkomponowane w budynek, że widoczne było tylko ich światło, lecz nie one. Dopiero przy samym wejściu zorientowała się jakie jest tam zamieszanie, policja wciąż prowadziła swoje czynności, mające na celu zrekonstruowanie całego zajścia. Nawet nie potrzebowała dzwonić do drzwi, bo te były uchylone, pchnęła je tylko i weszła do środka. Znalazła się w obszernym holu, nikt nie musiał jej wprowadzać, była tu już tyle razy, że doskonale znała rozkład pomieszczeń. Zaraz po lewej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do gabinetu Romana, nieco dalej po prawej stronie, było lustrzane wejście do pomieszczenia na płaszcze i buty, a zaraz za nim gospodarze mieli łazienkę dla gości. Kilka kroków dalej, tym razem po lewo, było duże dojście do pokoju dziennego, naprzeciwko niego oszklone drzwi prowadziły do kuchni, z której przez wąskie przejście wchodziło się do garażu, pozostała jej część była otwarta na jadalnię, a ta z kolei, na salon.

Alex bez wahania, pewnym i szybkim krokiem poszła bezpośrednio do pokoju dziennego. Był olbrzymi, podłogi z jasnego drewna, białe ściany okalała gęsta sieć okien, sufit przecięty był podwójną drewnianą belką, którą wspierał gruby, zrobiony z tego samego materiału filar będący jedynym elementem oddzielającym salon od jadalni. Tak jak się tego spodziewała, Nina siedziała na czarnej skórzanej sofie, otulona puszystym kocem w kolorze oliwkowej zieleni. Wzrok utkwił jej na jakimś punkcie w ścianie naprzeciwko, trzęsącą ręką podnosiła filiżankę z kawą do ust, gdy zobaczyła swoją przyjaciółkę, zerwała się z miejsca, szybkim krokiem podeszła do niej i padły sobie w objęcia. W tym momencie Nina wybuchneła płaczem niczym małe dziecko. Aleksandra cierpliwie czekała, aż się uspokoi i będzie mogła wszystko jej opowiedzieć. Sama też potrzebowała chwili, by odpocząć i złapać oddech. Po kilku minutach obie siedziały już na sofie, rozmawiając popijały kawę. Nina właśnie skończyła relacjonować przyjaciółce przebieg wydarzeń dzisiejszego wieczoru, gdy do pokoju wszedł Roman, był w trakcie prowadzenia rozmowy telefonicznej, zobaczywszy kobiety, pożegnał rozmówcę. Widząc pytające spojrzenie żony pośpiesznie wyjaśnił.

— To Mateusz, pytał czy wszystko u nas w porządku, bo nie byliśmy w pubie. Witaj Alex. — Ponownie skierował twarz w stronę żony. — Naprawdę nie mogłaś pozwolić jej spać, przecież nikomu nic się nie stało. — W tym momencie, ktoś z przedpokoju zawołał Romana, ten obrócił się na pięcie i wyszedł.

Po chwili do salonu wszedł młody mężczyzna, wysoki szatyn, bardzo przystojny, wysportowany, o bardzo sympatycznej twarzy. Włosy na bokach miał bardzo krótko przycięte, natomiast jego długa grzywka zaczesana do góry figlarnie sterczała mu nad czołem.

— Dobry wieczór paniom, komisarz Radosław Goznerski Wydział kryminalny, która z pań to Nina Stańczyk? — To mówiąc wyjął swoją legitymację służbową.

— To ja. -Odpowiedziała głosem, który sugerował, że jest zmęczona i zaniepokojona.

— Przepraszam, ale z tego co wiem, ona złożyła już zeznania, więc nie można by już dzisiaj dać jej spokój. — Ostro zaoponowała przyjaciółka.

— A pani to kto? — Zapytał komisarz

— To Aleksandra Woś, moja najlepsza przyjaciółka, praktycznie jest dla mnie jak siostra. — Pospieszyła z szybkim wyjaśnieniem Nina.

— Czy pani też była świadkiem zdarzenia? — Żywo zainteresował się policjant.

— Nie, niecałą godzinę temu dowiedziałam się o tym co się stało. —

— A co pani robiła dziś wieczorem? — Pytania komisarza były coraz bardziej irytujące dla Alex, w końcu nie wytrzymała i wybuchła.

— Nie to żebym miała coś do ukrycia, ale kompletnie nie rozumiem celu tego przesłuchania, jeżeli wydaje się panu, że przyjechałam tu samochodem, spowodowałam wypadek po czym zwiałam, by uniknąć odpowiedzialności, to jest pan w dużym błędzie. — Oburzenie, które w niej zebrało sprawiło, że niemalże wykrzyczała te słowa. — Dla jasności, jak co tydzień, około godziny 18.30 byłam w pubie, Blue Moon” w towarzystwie kilkorga przyjaciół i wyszliśmy stamtąd grubo po 22-giej. Nazwiska znajomych podać? — Wypowiedź Aleksandry przepełniona była jadem.

— Tak poproszę, ale to już jak dołączy do nas aspirant Sikora, gdy skończy rozmawiać z panem Stańczykiem. Teraz jeśli pani pozwoli, porozmawiam z panią Stańczyk. — Nie można było nie wyczuć złośliwości w tym ostatnim zdaniu.

— Zrób nam kawy proszę. — Nina zwróciła się do przyjaciółki, chciała zakończyć ich dialog w obawie, że lada moment przerodzi się on w prawdziwy konflikt. — Napije się pan kawy z nami, panie komisarzu? —

— Czarną bez cukru, jeśli to nie kłopot oczywiście. — Ochoczo przytaknął Goznerski.

Aleksandra podniosła się bez ociągania z sofy i poszła do kuchni, tam napełniła czajnik wodą, włączyła i udała się w głąb domu, by odnaleźć Romana z aspirantem i zaproponować im gorący napój. Gdy wyszła z kuchni zobaczyła męża przyjaciółki rozmawiającego przez telefon, był odwrócony do niej plecami, więc nawet jej nie zauważył, nie podeszła do niego, stanęła i czekała aż skończy, nie chciała podsłuchiwać, ale strzępki jego konwersacji same do niej docierały.

— Ile razy mam ci powtarzać, że nic mi nie jest. — Roman wydawał się być ostro zniecierpliwiony. — Myszko porozmawiamy jutro, naprawdę nie mam teraz czasu. Mam na głowie policje, rozhisteryzowaną Ninę i jakby tego było mało, jeszcze Alex. Naprawdę już muszę kończyć. — W tym miejscu zrobił pauzę, by jakaś osoba, którą nazywał,,myszką” mogła coś powiedzieć. — Ja ciebie też, no pa. — I rozłączył się, nie spojrzawszy za siebie, szybko wszedł do swojego gabinetu.

Stała w wejściu jeszcze chwilę, starając się wyjść z szoku w jaki wprawiła ją ta sytuacja. Miała kompletny mętlik w głowie, wprawdzie nigdy nie przepadała za Romanem, wydawał się jej być zimny i narcystyczny, ale to… Nie, to musi mieć jakieś normalne wyjaśnienie — myślała — uznała, że to zmęczenie i nadmiar wrażeń wywołały w jej wyobraźni jakieś wypaczenia. Postanowiła dać sobie z tym na dzisiaj spokój. Potrząsnęła głową, by porządnie się otrząsnąć z tego dziwnego stanu i poszła szybko do pokoju, za drzwiami którego zniknął.

Była już prawie trzecia w nocy, gdy ostatni policjant opuścił dom Stańczyków. Roman też pożegnał obie kobiety i poszedł spać. Zostały same, zaparzyły nie wiadomo którą kawę i usiadły w kuchni.

— Zostaniesz u nas. — Zaproponowała Nina

— Wybacz, ale naprawdę nie mogę. Muszę jutro… — To powiedziawszy spojrzała na zegarek. — O cholera, to już ta godzina. Muszę dzisiaj skończyć artykuł i wysłać Ewelinie, żeby zdążyła na poniedziałek zrobić makietę, a szczerze powiedziawszy to jestem okropnie do tyłu z tym tekstem. Ale powiedz mi, dowiedziałaś się czegoś od policji? Co tu właściwie robili kryminalni? Chyba nie zajmują się teraz wypadkami drogowymi? — Zadała mnóstwo pytań, by przyjaciółka nie drążyła dłużej tematu zanocowania u nich. Okłamała ją pierwszy raz w życiu, ale musiała pobyć sama, by spokojnie zanalizować podsłuchaną rozmowę.

— No właśnie, to jakiś koszmar. Wyobraź sobie, że prowadzą dochodzenie dwutorowo. Jedna opcja to zwykły wybryk jakiegoś pirata drogowego, a druga to zaplanowany zamach na Romana. — W tym momencie z jej oczu popłynęły łzy.

— Daj spokój, jaki zamach. Leokadia nagadała jakichś bzdur, a ty się teraz zamartwiasz. No już cichutko, wszystko będzie dobrze. — W tym momencie zaczęła ocierać jej łzy swoją dłonią.

— Ale to już nie chodzi tylko o to co powiedziała Nowakowa. Oni tam robili jakieś swoje pomiary, sprawdzali zostawione przez tamten samochód ślady i okazało się, że to jest prawdopodobne. —

— To jakaś kompletna bzdura, bo przecież gdyby chciał to by walnął, a sami mówiliście, że to wyglądało jakby zbyt późno was zobaczył i nie zdążył już wyminąć. Wiesz co, prześpijmy się z tym, a gdy wypoczniemy, spojrzymy na to z zupełnie innego punktu widzenia i wtedy to wszystko przegadamy. Dzwonię po taksówkę, bo zaraz zacznie świtać. — Wzięła komórkę i zamówiła taryfę, która pojawiła się pod domem Stańczyków po dziesięciu minutach. Pożegnała się z przyjaciółką i wróciła do siebie.