Życie za bestseller - Adam Kopacki - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Życie za bestseller ebook i audiobook

Kopacki Adam

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy Odra wypluwa kolejne zwłoki, wrocławska policja szybko oświadcza, że w wyniku nieszczęśliwego wypadku zginął młody pisarz. Tylko jego mama jest przekonana, że dokonano zabójstwa, ale nikt jej nie wierzy. Ostatnią nadzieją okazuje się Iga Mróz – przyjaciółka autora z dzieciństwa.
Iga ma wiele do udowodnienia sobie i innym. Kilka lat temu policja odrzuciła jej kandydaturę, z czym nadal nie może się pogodzić. Przyjmuje detektywistyczne wyzwanie i wkracza w społeczność literacką. Autorzy, bookstagramerzy, wydawcy, redaktorzy, bibliotekarze – tu każdy jest podejrzany.
Czy Iga sprosta zadaniu, zanim ucierpi kolejna osoba? Jakie tajemnice branży wydawniczej odkryje podczas śledztwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 55 min

Lektor: Tomasz Urbański
Oceny
4,0 (155 ocen)
67
47
26
11
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nika741

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalny początek serii WROcrime. Wyborna powieść kryminalna, w której autor kreuje rzeczywistość najprawdziwszą, odkrywając zakamarki ludzkiej natury i literatury. Kłęby myśli o próżnych pragnieniach i ich realizacji, które nie zawsze kończą się sukcesem. Perfekcyjnie nakreślony fikcyjny świat prowadzi po krętej drodze siejąc spustoszenie, poddając niszczycielskiej sile słabości. Duszna atmosfera nasiąknięta bólem utraty staje się labiryntem przypuszczeń. Przed Igą trudne zadanie. Musi obnażyć kłamstwa, by uchronić przed tragedią kolejne osoby. Stąpa po cienkiej linie niepewności. Wiele tropów, a prawda tylko jedna. Zdaje się bezbronna, ale w chwili zagrożenia potrafi przechytrzyć drapieżnika i go pokonać. Udowania tym sobie i innym, że obrała właściwą drogę. "Nie pozwól sobie nigdy wmówić, że się do czegoś nie nadajesz". Wkraczamy w wykreowany świat pozorów, gdzie wybrzmiewa przemoc, manipulacje, chęć zysku, uzależnienie i depresja. Toksyczne relacje, które jak lodowy odłamek n...
40
mimix86

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka, dla miłośników kryminałów i Wrocławia, czułam się jakbym była jednym z bohaterów
30
jacdzi

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna historia, lekkie pióro i świetnie wykreowana postać Igi
30
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna książka. dobra fabuła.
20
mwojcik33

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca książka 😉 autor budował napięcie w niesamowity sposób ❤️
20

Popularność




Redakcja

Monika Tomys

Korekta

Robert Ratajczak

Konsultacje

Jakub Węgrzyn

Projekt okładki, skład i łamanie

Natalia Jargieło

Fotografia autora

Katarzyna Staniorowska

© Copyright by Adam Kopacki

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

Wydanie I

ISBN 978-83-67334-76-1

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2024

www.arw-vectra.pl

„Sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki, bez utraty entuzjazmu.”

Winston Churchill

PROLOG

– Synu, ty żyjesz?!

– Mamo, przepraszam, chciałem zadzwonić wcześniej, ale wiesz, że mi się telefon wyłącza, kiedy jest tak zimno.

– Wracasz do domu?

– No właśnie jeszcze nie.

– Ale jest już prawie dwudziesta druga… Coś się stało czy musisz posprzątać stoisko? Opowiadaj w ogóle, jak ci poszło pierwszego dnia na Festiwalu! Tak mi przykro, że nie mogłam być dzisiaj z tobą, ale wiesz, jak to jest u mnie w pracy. Na szczęście jutro będę cały dzień!

– Słuchaj, właśnie dzwonię powiedzieć, żebyś nie czekała. Mamo, jeszcze nie mogę ci zdradzić, o co chodzi, ale… Jestem taki szczęśliwy!

– A pamiętasz, co ci mówiłam? Wiedziałam, że dużo osób zainteresuje się twoją książką!

– Nie uwierzysz, kiedy ci wszystko opowiem! Po prostu lepiej być nie mogło! W życiu nie spodziewałem się, że akurat coś takiego się wydarzy. Wygląda na to, że wkońcu zacznie się układać! Zacznie nam się układać. Rozumiesz to, mama? Jeszcze będzie dobrze! Już ja się o to postaram. Tak się cieszę, że zdecydowałem się wziąć udział w tym wydarzeniu. Gdyby nie Wrocławski Festiwal Słowa, to…

Podrapany samsung znów przegrał walkę z mrozem. Hubert Bielewicz potarł go dłońmi, ale i to zawiodło. Telefon nie chciał się włączyć i przypominał zamarznięty wkład do lodówki turystycznej.

Skoro dochodziła dwudziesta druga, należało wybrać się w umówione miejsce niedaleko mostu Zwierzynieckiego. Hubert naciągnął na dłonie rękawy kurtki, którą kupił na wyprzedaży w pierwszej klasie liceum, i wyruszył spod Hali Stulecia. Pod jego stopami chrupał i strzelał śnieg, co brzmiało, jakby ktoś ciął gruby karton.

Myśl czarniejsza od skorpiona nawiedziła umysł Huberta, aż zadygotał. I to wcale nie z powodu lodowatej temperatury. Co, jeśli mama dzwoniła, bo ojciec naprawdę wrócił szybciej z trasy? Potrzebowała pomocy, ale nie mogła o nią prosić przez telefon?

Usłyszał łoskot. A może to płaszcz zatrzepotał w oddali? Przez chwilę wydawało mu się, że idzie za nim jakaś kobieta. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Obserwowały go tylko ozdobione płatkami śniegu korony drzew, a Hala Stulecia przypominała zamrożoną twierdzę.

Zdecydował, że uda się na umówione spotkanie, załatwi sprawę, dzięki której w jego życiu miało dojść do przełomu, i jak najszybciej wróci do mieszkania na Nowym Dworze. Powinien zameldować się na skwerze przy moście Zwierzynieckim o dwudziestej drugiej piętnaście, ale pomyślał, że zjawi się tam wcześniej, pomimo że znowu zaczęło śnieżyć. W końcu zimna nie należało się bać. Zło czaiło się w zupełnie innej postaci i czekało na niego w zupełnie innym miejscu we Wrocławiu.

Przedzierał się przez zaspy, a w jego adidasach powoli zbierała się woda, przez co skarpetki przylgnęły mu do palców. Po lewej stronie nieliczne samochody sunęły wolno, zupełnie jakby kierowcy się bali, że zaraz wpadną w poślizg i zatrzymają się na słupkach drogowych.

Przy moście Zwierzynieckim schylił się, aby dojrzeć, gdzie jest ścieżka spacerowa, ale napadało tyle śniegu, że w końcu się poddał i wszedł na drogę po omacku. Uważając, żeby za bardzo nie zboczyć z trasy, maszerował niczym niezłomny alpinista wzdłuż Starej Odry, a drogę wyznaczały mu rosnące po obu stronach klony i rząd latarni. Odnosił wrażenie, że znalazł się w śnieżnym tunelu prowadzącym do nowego świata.

Wiało coraz mocniej, w jego uszach wręcz huczało. Ochroniłby się przed wyciem wiatru, gdyby tylko miał kaptur. Westchnął i mimo wszystko szedł dalej, powtarzając sobie, że inna, lepsza przyszłość zależy wyłącznie od niego.

Ktoś mignął mu przed oczami? Czy to kruk przeleciał?

Hubert zatrzymał się i rozejrzał dookoła, ale dmuchnęło mu prosto w twarz, więc odruchowo zmrużył oczy. Wciąż się trząsł. Gdyby nie wizja tego, co go czeka, już dawno zawróciłby i pojechał do mamy. Szczególnie że wyczuł w jej głosie nutkę zaniepokojenia. Jednak już za chwilę jego życie miało się polepszyć. Jeszcze trochę, a razem z mamą uwolnią się z piekła, w którym każdego dnia coraz bardziej brakowało tlenu.

– O, już przyszedłeś – usłyszał za plecami. – Dobrze, podoba mi się to. To znaczy, że naprawdę jesteś gotowy na wszystko.

– Bo jestem. – Obejrzał się za siebie, jednak nie dopatrzył się nikogo w ciemnościach. – Naprawdę nie wierzę, że to dla mnie zrobisz. Kto by pomyślał…

– No już, już. Jeszcze przyjdzie czas na podziękowania. – Głos nadlatywał zza latarni od strony rzeki. – To chodź, idziemy. Chyba trochę ci zimno w tej kurtce i… adidasach. Rękawiczek też nie masz?

Hubert wzruszył ramionami. Przywykł do tego, że nie stać go ani na płaszcz, ani na rękawiczki czy zimowe buty, tym bardziej skórzane.

– Gdzieś je zostawiłem. Pewnie w Hali. Poza tym… nawet nie jest tak zimno. Bywało gorzej.

– Trzymaj, rozgrzejesz się.

– Ale ja nie piję alkoho… – Przez gwint butelki wepchniętej mu do ust poleciała czysta wyborowa. – Dziękuję, ale ja naprawdę…

– Musisz się trochę rozluźnić. Myślisz, że dyrektorzy wydawnictw zainteresują się takim sztywniakiem? Jeśli pokażesz, że naprawdę stać cię na wiele, to… To gwarantuję ci, że już niedługo nie poznasz samego siebie.

– Daj. – Wziął butelkę i pociągnął łyk wódki. – Już mówiłem. Zrobię wszystko.

– Dobry chłopiec. Trzymaj, owiń butelkę reklamówką i schowaj w nią te swoje dłonie, bo jak ktoś zobaczy, że są takie czerwone, to… Po prostu tak zrób. Pamiętaj, tam będą nie tylko właściciele wydawnictw, ale także ludzie z branży filmowej. Na pewno przygotowałeś swoje najlepsze pomysły?

– Tak, mam ich aż…

– Tak jak ci mówiłem. To musi być coś wyjątkowego. Coś, od czego im szybciej serce zabije. A uwierz mi, takich ludzi nie jest łatwo poruszyć… Mam nadzieję, że się postarałeś. Teraz historie kryminalne są na topie, ale… one wszystkie już gdzieś były. Ludzie powoli się nudzą. Potrzebny jest… powiew świeżości.

– Jestem pewien, że będzie trzeba wezwać kardiologa, kiedy opowiem im, co wymyśliłem.

– O, proszę! Ktoś tu się rozkręca. Dobrze, bardzo dobrze. Wypij jeszcze trochę. Jak tak dalej pójdzie… Jeśli dobrze wypadniesz, to… może już w czerwcu będziesz musiał kupić nowe buty na premierę ekranizacji twojej książki. Wiesz, Wrocławski Festiwal Słowa to dopiero początek. Trzymaj się mnie, słuchaj się mnie, a daleko zajdziesz.

Hubert pokiwał głową i pociągnął kolejny łyk wódki, zapominając o wcześniejszych postanowieniach, że nie tknie alkoholu, nawet jeżeli ktoś przystawi pistolet jego mamie do skroni.

– A widzisz ten budynek? Rezydencję Szczytnicką? Wspaniale ją odnowili. Perełka, po prostu perełka. Do tego ta lokalizacja. Domyślasz się już może, co chcę ci powiedzieć? Rób, co mówię, a już za rok będzie cię na nią stać. I nie mam na myśli jednego apartamentu. Będziesz miał tyle pieniędzy, że kupisz całą willę!

– Jeden apartament powinien wystarczyć, ale…

– Ale teraz ja mówię. Jeszcze coś chcę ci pokazać. Coś, co jest… bezcenne. Nawet sto takich rezydencji nie może się temu równać. Podejdź tu bliżej. O, właśnie tu. Patrz i… podziwiaj. Widzisz już? Tam, na dole, w Odrze.

Hubert nachylił się, osłonił oczy przed śniegiem i spojrzał na czarną rzekę.

– Nie, nic nie widzę. Tylko jakieś śmieci wystają spod zamarzniętych gałęzi. Co tam jest?

– Ty.

Hubert poczuł dłoń na plecach, a następnie zaczął spadać w przepaść. Wypuścił reklamówkę z butelką wyborowej, odbił się od zbocza i poturlał wprost do Starej Odry. Zamachał rękoma, wierzgnął nogami, ale ruchy krępowały mu kurtka i dżinsy. Automatycznie zaczerpnął powietrza, jednak jego płuca zaatakowała mroźna woda.

Walczył do końca, cały czas myśląc o tym, że nawet nie powiedział mamie ostatni raz, jak bardzo ją kocha.

Rozdział 1

– Złodziej! Pomocy!

Iga Mróz zareagowała instynktownie i rozejrzała się, żeby zlokalizować, skąd nadleciał krzyk przerażonej kobiety. Dostrzegła, że tuż przy pomniku Aleksandra Fredry jakaś fotografka wymachuje w kierunku mężczyzny uciekającego ze skradzioną torbą.

Nie czekając ani chwili, Iga rzuciła się w pościg. Papierowy kubek z resztką cappuccino tylko jej przeszkadzał, więc upuściła go na kostkę brukową wrocławskiego rynku, a następnie skoordynowała ruchy rąk z ruchami nóg, aby przyspieszyć.

– Proszę tu poczekać. Zaraz go dorwę! – rzuciła Iga, mijając fotografkę i nie spuszczając z oczu złodzieja, który właśnie dobiegał do bramy prowadzącej do ulicy Więziennej. Odbiła się mocniej stopami i pognała za nim.

Od jej ostatniego joggingu nad Odrą minęły zaledwie dwa dni. Wciąż piekły ją uda, pośladki i łydki, ale to tylko zachęciło Igę do walki. Jej ciało było stworzone do ruchu. Lubiła obolałe mięśnie, bo wtedy czuła, że naprawdę żyje. Teraz miała jasny cel, a adrenalina działała jak paliwo.

Wparowała na Więzienną akurat w momencie, żeby dojrzeć, że mężczyzna skręca w prawo. Wiedziała, że szanse jego ucieczki wzrosną, jeśli zniknie z jej pola widzenia. Nie mogła sobie pozwolić nawet na chwilę zwątpienia, więc pędząc za nim, starała się równocześnie nasłuchiwać, dokąd ucieka.

Mężczyzna biegł szybko, ale to tylko motywowało ją do zwiększenia tempa. Kontrolowała oddech, biorąc wdech na jedno uderzenie nóg, a następnie wydychając powietrze, żeby nie obciążać niepotrzebnie organizmu dwutlenkiem węgla. Z każdym metrem przyspieszała. Jeszcze trochę, a będzie w stanie go dosięgnąć.

Myśl, aby krzyknąć do złodzieja, zapaliła się w jej głowie i od razu zgasła. Iga przeczuwała, że mężczyzna łatwo się nie podda, więc nie zamierzała tracić energii na grzeczne prośby o zwrot cudzej własności. Już i tak odezwała się do fotografki, co przypłaciła gorszą prędkością na początku pościgu.

Skręciła w prawo, następnie w lewo i już po chwili goniła go ulicą Szewską. Jej platynowy warkocz rytmicznie odbijał się od pleców, a po lewym policzku, omijając trzy małe pieprzyki, spływała strużka potu. Dobrze, że założyła błękitną sportową bluzkę, legginsy i adidasy, bo dzięki temu ruszała się jak zawodowa sprinterka.

Skupiona na uciekającym mężczyźnie, kątem oka rejestrowała, że Wrocław dopiero budzi się do życia. Bez studentów miasto wydawało się opustoszałe. W okolicy kręciły się cztery osoby, które na moment zastygły, żeby obserwować obławę.

Iga zacisnęła pięści, bo wyobraziła sobie, że jeden z gapiów zatarasuje drogę złodziejowi i powali go na ziemię. Może i dzięki temu szybciej odzyskałaby zgubę, ale wolała dopaść złoczyńcę sama. Chociaż nie popierała coraz częstszej znieczulicy społecznej, odetchnęła w duchu, kiedy nikt nie zareagował. Nie potrzebowała niczyjej pomocy.

Kiedy znaleźli się w zaułku Ossolińskich, serce Igi zabiło jeszcze szybciej niż dotychczas. Jej organizm zareagował tak na dźwięk kroków złodzieja, który ewidentnie zwolnił, wręcz przeszedł do marszu. Zamierzał wykorzystać sytuację, że zostali sami, i chciał się na nią rzucić?

„Niech będzie”. Uśmiechnęła się i upomniała samą siebie, że musi zaczekać, aż to on ją zaatakuje. Inaczej trudno będzie wytłumaczyć, że działała w samoobronie. Wciąż widziała tylko jego plecy i głowę skrytą w kapturze czarnej bluzy. Gdyby na nią spojrzał, mogłaby ocenić, czy chce dalej bawić się w ganianego, czy zdecydował, że czas wyjaśnić sprawę za pomocą kilku lewych i prawych sierpowych.

Mężczyzna gwałtownie wyhamował, bo na jego drodze wyrosła żeliwna brama, która blokowała przejście przez wąski przesmyk. Szarpnął nią, jednak nic nie zdziałał.

„Lepiej być nie mogło”. Kiedy Iga dzisiaj rano wstawała, nie spodziewała się, że spotka ją aż takie szczęście. Marzyła o tym, aby się komuś przydać i w końcu nadarzyła się okazja.

Dlatego teraz zwolniła, odchrząknęła po cichu, żeby uspokoić oddech i, zakradając się od tyłu, podniosła ręce do gardy. Niższa o głowę od złodzieja, którego ramiona ledwo mieściły się w bluzie, wiedziała, że tylko szybkie ruchy zapewnią jej zwycięstwo.

Wtedy zrobił coś, czego w ogóle się nie spodziewała.

Cisnął torbę za siebie, w kierunki Igi, a następnie wskoczył na żeliwną bramę ozdobioną napisem Ossolineum. Przeskoczył na drugą stronę i pobiegł dalej, ani razu się nie odwracając.

Podbiegła do bramy i zaczęła się wspinać, jednak w połowie drogi znieruchomiała. Dlaczego nie zabrał torby? Bał się, że Iga nie odpuści?

Miał rację. Goniłaby go, aż pękłyby jej płuca. Prawdopodobnie wykalkulował, że rabunek się nie opłaca. Może w końcu podczas ucieczki kaptur zsunąłby mu się z głowy, przez co łatwiej byłoby go zidentyfikować.

„Biec dalej czy…?”. Chociaż na myśl, że powinna odpuścić, aż ją zemdliło, Iga zaklęła pod nosem, zeskoczyła z bramy, podniosła torbę i wycofała się z zaułka.

Na rynek wróciła inną trasą, bo tym razem wybrała się ulicą Uniwersytecką, żeby tysięczny raz podziwiać główny gmach Uniwersytetu Wrocławskiego. Jak zawsze wyobrażała sobie, jak by to było, gdyby miała okazję dokończyć studia na jednej z najlepszych uczelni w Polsce.

Po liceum planowała zacząć karierę w policji. Jednak poniosła porażkę, więc żeby nie popaść w otchłań bezsensowności, szybko opracowała plan B i zdecydowała, że złoży podanie na kryminologię.

Przez rok łapała się prac dorywczych, bo chciała odciążyć w domowych wydatkach mamę Aldonę i zaoszczędzić jak najwięcej na studia. W październiku dwa tysiące szesnastego roku wydawało jej się, że w końcu zapomina żrący smak niepowodzenia, który kojarzył jej się z niezdanymi egzaminami policyjnymi.

Z ogromną determinacją rozpoczęła zajęcia. Na przedmiotach związanych z kryminologią brała aktywny udział i zawsze z bólem serca wychodziła z sali. Tak bardzo podobało jej się na uczelni, że nawet teoretyczne zagadnienia z socjologii, propedeutyki prawa, pedagogiki czy ekonomii jej nie nudziły. Pewnie ukończyłaby studia z wyróżnieniem, gdyby nie pechowy wypadek mamy.

W styczniu, kilka miesięcy po rozpoczętych przez Igę studiach, Aldona w drodze na Dworzec Główny wywróciła się o wystające szyny tramwajowe i złamała prawe biodro. Odszkodowanie z ubezpieczenia i przeciętne zarobki nie pozwalały jej na opłacenie profesjonalnej opiekunki, więc Iga momentalnie podjęła decyzję, że wypisze się z listy studentów, żeby pomóc mamie w codziennych obowiązkach.

Aldona prosiła córkę, aby wzięła urlop dziekański albo przeniosła się na studia zaoczne. Zamierzała wziąć pożyczkę w banku, byleby tylko Iga nie porzucała swojego kolejnego marzenia. Jednak Iga nawet nie chciała o tym słyszeć, bo zbyt dobrze rozumiała, że odsetki zjedzą ich i tak pustawe portfele, a zobowiązanie będzie ciągnęło się latami.

Kryminologia trafiła do tematów tabu, gdzie pierwsze miejsce niezmiennie zajmowała praca w policji. Czasami Idze robiło się przykro, że nie przeżyła studenckiego życia jak jej rówieśnicy. Jeszcze częściej jej gardło zaciskał wstyd, kiedy ktoś pytał, jaką uczelnię skończyła. Szybko upominała się, że przecież to był jej wybór, żeby się wypisać. Mimo to odnosiła wrażenie, że niektórzy oceniają ją jako nieudacznicę.

Przynajmniej teraz o tym nie myślała, bo właśnie udało jej się zrobić coś dobrego. Kiedy dotarła do miejsca, z którego było widać pomnik Fredry, uniosła wysoko torbę, pokazując, że odzyskała skradzioną własność.

– Dziękuję! – Fotografka ściskająca w dłoni bezlusterkowego canona doskoczyła do niej. – Naprawdę pani dziękuję! Robimy właśnie sesję ślubną. No i ja zawsze mam torbę na ramieniu. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby dzisiaj położyć ją z boku. Było mało ludzi i nawet nie pomyślałam, że ktoś może chcieć ją ukraść. I… po prostu mnie zmroziło. Normalnie bym pobiegła za tym facetem, ale jakoś… No nie wiem.

Idze wydało się to urocze, że dorosła kobieta, która z wyglądu przypominała młodszą wersję Carli Bruni, tak idealistycznie i naiwnie ocenia świat. Oddała zgubę, przetarła pot kapiący z nosa i sprawdzając, czy warkocz jej się nie rozwiązał, powiedziała:

– Po pierwsze, to żadna pani, tylko Iga, jak coś. A po drugie, to ja powinnam podziękować za rozgrzewkę z rana. I pomyśleć, że chciałam dzisiaj założyć sandały… Wtedy to dopiero bym sobie pobiegała. Ale no nic. Szkoda tylko, że go nie dogoniłam, bo… Dobra, najważniejsze, że torba do ciebie wróciła. Mam nadzieję, że nic się nie popsuło. Ten typ dosyć mocno walnął nią o chodnik.

– Diana, cześć! – Fotografka podała jej rękę, podziękowała jeszcze raz, a następnie wysypała zawartość torby na ziemię. Wśród perfum Coco Mademoiselle, iqosa i głównie pustych opakowań po heetsach znajdował się przenośny dysk zewnętrzny, po który od razu sięgnęła. – Uf, jest cały! Przynajmniej do czegoś przydała się ta antywstrząsowa obudowa… Ale co ja sobie myślałam…? Dlaczego w ogóle zabrałam ten dysk z domu? Iga, tak? Iga, nie wiem, jak ci dziękować. Ja mam tu wszystkie swoje zdjęcia, wszystkie swoje prace. To są dwa lata ciężkiej harówki. Gdybym to straciła, to… to nie wiem co.

– Może warto je do chmury wrzucić? Wtedy chyba będzie bezpieczniej i nie będziesz musiała targać ze sobą dysku.

– No właśnie tyle się teraz mówi o własności intelektualnej, że powinno się ją chronić i w ogóle. Wiem, że głupio to zabrzmi, ale myślałam, że może mi ktoś to ukraść. – Zaproponowała Idze heetsa, ale ta odmówiła, więc odpaliła sama. – Z tego wszystkiego zapomniałam, że w prawdziwym życiu nadal dochodzi do przestępstw. Naprawdę, dzięki wielkie!

– Nie ma najmniejszej sprawy. – Iga machnęła ręką, a następnie spojrzała w kierunku modelki w sukni ślubnej i zmarszczyła czoło. – Nie powinnaś się nią zająć? Chyba nieźle się wystraszyła. Tak się trzęsie, że jej welon faluje.

– Wątpię. Raczej kac ją jeszcze trzyma po weekendzie.

Iga roześmiała się, a następnie spojrzała na kostkę brukową.

– O, właśnie, ja tu gdzieś wyrzuciłam swoje cappuccino.

– Zaraz ci odkupię! Powiedz tylko, jakie chcesz. Na zwykłym mleku czy jakimś roślinnym?

– Chodziło mi o to, żeby po sobie posprzątać.

– Wszystkim się zajmę. I tak muszę filtr gdzieś wyrzucić. Miałam przestać palić, ale sama widzisz, jaka ta praca jest stresująca. W sumie nie tylko praca, ale… No nic. Ty się nigdzie nie ruszaj, ja już lecę to ogarnąć i kupić kawę. Będę ci chyba do końca życia wdzięczna.

– Nie, naprawdę nie trzeba. Wracaj do modelki, zanim będziesz musiała karetkę wzywać.

Diana nachyliła się nad bibelotami z torby.

– Moment, tu gdzieś jeszcze powinny być moje wizytówki. O, są! Trzymaj i dzwoń, kiedy tylko będziesz potrzebowała sesji. Zrobię każdą. Profesjonalną, przyjacielską, na Tindera. Za tę akcję to nawet i na panieński pójdę, jeśli będzie trzeba. Chociaż przyznam, że na rozwodowym bym się lepiej bawiła.

Pomimo protestów Igi Diana wcisnęła jej wizytówkę do ręki.

– DiaLem… – przeczytała na głos Iga nazwę firmy Diany Lempickiej – …meLaiD.

– Że co…?

– A, nic, nic, ja sobie po prostu tak od tyłu… – Doszła do wniosku, że nieznajoma nie zrozumie, dlaczego lubi czytać słowa wspak, i ograła sytuację uśmiechem. – W każdym razie dzięki wielkie.

– Jesteś pewna, że nie chcesz tej kawy? Zrobię jeszcze kilka zdjęć i będę miała wolne. Chociaż jak tak patrzę na tę dziewczynę, to chyba nawet tych kilku zdjęć nie wytrzyma. Może śniadanie w Charlotte? Albo Central Café? Naprawdę chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć.

Iga zerknęła na zegar na wrocławskim ratuszu.

– Już ósma?! Muszę lecieć do pracy, bo inaczej się spóźnię, a wtedy…

Dianie nie było dane się dowiedzieć, co stanie się, jeśli Iga nie zdąży, bo ta zerwała się do biegu po kocich łbach, a na rynku znowu rozległ się odgłos, jakby wyścigowa klacz walczyła o pierwsze miejsce w Wielkiej Wrocławskiej.

Rozdział 2

Iga wparowała do biura firmy ochroniarskiej Sigma, w której pracowała od czterech miesięcy.

Stanęła pod klimatyzacją, żeby choć trochę schłodzić rozpalone ciało. Zasłaniając usta dłonią, zapytała:

– Stary jest?

– Jest. – Głos szefa zadudnił jej w głowie jak wyrok. – I zaprasza do siebie.

Często zastanawiała się, jak to jest możliwe, że jej przełożony wszystko słyszy. Zamontował kamery i podsłuch, żeby sprawdzać pracowników? W oczach Igi prezentował się jako konkretny i twardy dowódca, ale nie pasował jej na osobę obsesyjnie kontrolującą, czy zespół odpowiednio pracuje.

Zamiast spuścić głowę, zadarła ją wysoko i ruszyła do gabinetu. Po drodze przybiła piątki z dwoma kolegami, trzem innym puściła oczko. Próbowała wyczytać z ich min, co ją czeka, ale koledzy albo kręcili głową, albo potrząsali karcąco palcem w geście ostrzeżenia. Mirosław Wiśniewski, z którym najbardziej się zakumplowała, skierował kciuk w dół niczym w starożytnym Koloseum.

W odpowiedzi Iga zgarbiła się, a następnie otworzyła szeroko oczy i zacisnęła usta, naprężającym przy tym mięśnie szyi. Podniosła trzęsące się ręce, zakrywając nimi pół twarzy, przez co ekipa ochroniarzy pękła i w pokoju rozległ się chichot, bo nikogo nie nabrała, że aż tak się boi.

Kiedy dołączyła do zespołu, szybko zrozumiała, że w tym zawodzie przyda się odrobina humoru i z chęcią z niego korzystała, aby rozładować napięcie. Jednak nie wszystkie żarty Idze się podobały, więc panowie szybko zrozumieli, że czas zmienić repertuar, i jeśli opowiadali kawały o blondynkach, to już nie występowały one w roli ofiar, które nie zostały obdarzone inteligencją.

Dzięki temu w Sigmie coraz częściej bywało wesoło, chyba że ktoś się spóźnił. Przełożony tolerował sporo, ale brak punktualności uważał za zniewagę zasługującą na najsurowszą karę. Iga pamiętała o najważniejszej zasadzie, jednak wciąż miała problem, żeby się jej trzymać. W tym miesiącu już trzeci raz wbiegła do biura po ósmej. Wcześniej miała tak słabe wymówki, że nawet nie próbowała się bronić. Bo czy szef uwierzyłby, że całą noc czytała Kryminalistykę Kuczyńskiego? Albo czy zrozumiałby, że spotkała po drodze bezdomnego kundelka i wolała poczekać, aż ktoś z jej znajomych z Grupy Ratuj przyjedzie go odebrać, zanim zestresowany pies wpadnie pod samochód albo zaatakuje przechodnia, czym wyda na siebie wyrok śmierci?

– Dzień dobry, szefie! – Drzwi były uchylone, więc nic dziwnego, że usłyszał, jak go nazwała. Zamknęła je za sobą i stanęła przed biurkiem. Skrzyżowała ręce za plecami, chociaż korciło ją, żeby złapać jedną z teczek i się nią powachlować. – Jakie plany na ten tydzień?

Przełożony odruchowo przejechał palcem wskazującym i kciukiem pod nosem, ściągając skórę, gdzie jeszcze niedawno wąsy grube niczym cumy strzegły jego twarzy. Od kiedy w firmie ochroniarskiej pojawiła się Iga, panowie nie tylko częściej zastanawiali się nad żartami, lecz także zakładali schludniejsze koszule, używali bardziej wyrafinowanych perfum i odkryli, że we Wrocławiu jest wiele salonów barberskich, w których bez utraty godności mogą poddać się zabiegom pielęgnacyjnym.

– To jak, coś ciekawego się szykuje? – dopytywała dalej. – Mam nadzieję, że dobrze spisałam się podczas ostatniego zadania. Ja wiem, że w każdej chwili ktoś może wywieźć z budowy miedziane rury albo instalacje elektryczne, ale szczerze przyznam, że po miesiącu w stróżówce nie pogardziłabym czymś… żywszym.

Wwiercał się w nią spojrzeniem, jednak nie zmusił jej do opuszczenia wzroku. W końcu skinął, zezwalając, aby usiadła na obrotowym krześle. Oparł się o fotel, a jedną dłoń położył na biurku.

– Wiesz, że jest jedna rzecz, której naprawdę nie lubię?

– Cukru w kawie?

– A ty tutaj przyszłaś pracować jako baristka? Przypomnieć ci, jak się nazywamy? Sigma zadba o ciebie, a nie Sigma zaparzy ci najlepszą kawę na świecie i zrobi kotka z pianki na cappuccino. To jest firma ochroniarska i niektórych, a nawet wielu, jak nie wszystkich, zasad trzeba przestrzegać. Co, jeśli kiedyś przyjdzie ci konwojować jakiegoś VIP-a?

I tu ją miał.

To był moment, kiedy należało zaprzestać dyskusji. Nawet wbrew swojej naturze. W takiej pracy to dowódca o wszystkim decydował. Uczyła się tego każdego dnia od nowa, zupełnie jakby w nocy resetowała jej się pamięć krótkotrwała. Mimo że czasami miewała inne, w jej ocenie lepsze, zdanie, to i tak obowiązywała hierarchia.

Posłusznie opuściła wzrok i dopiero wtedy zauważyła, że na biurku wśród dokumentów leży wypowiedzenie.

Jej serce stanęło, a tuż potem zakołatało. Lewa powieka skoczyła, kark zesztywniał. Iga wpatrywała się w kartkę, jakby zobaczyła na niej nekrolog głoszący śmierć jej mamy. Ostatnie badanie wzroku potwierdziło, że nie potrzebuje okularów, ale i tak nie była w stanie przeczytać niczego więcej oprócz tytułu dokumentu. Reszta literek zlała się i przypominała czarną breję.

Zupełnie innym tonem, bez krzty humoru czy ironii, kładąc rękę na piersi, powiedziała:

– Szefie, ja wiem. Punktualność przede wszystkim. Nie chcę się nawet tłumaczyć, bo popełniłam błąd i tyle. Mogę za to obiecać, że od teraz będę meldować się w biurze dziesięć, jak nie dwadzieścia minut przed ósmą. Tylko proszę, bez żadnego… Po prostu udajmy, że to się nie wydarzyło.

Zaciągnął się powietrzem, jakby palił niewidzialne cygaro, i zmarszczył czoło. Jeszcze nie widział Igi w takim stanie. Zazwyczaj tryskała energią, wypytywała kolegów o szczegóły konwojowania pieniędzy z banku, potakiwała głową i powtarzała zasady operacji, żeby być przygotowaną w przyszłości na podobne zlecenie. Teraz przypominała kotkę, która zbiegła z domu, dostała łomot od watahy dzikich psów i przepraszającym wzrokiem błagała właściciela, aby wpuścił ją do ciepłego domu.

Chciał zapytać, czy z Igą wszystko w porządku, kiedy zorientował się, że ta wpatruje się w wypowiedzenie niczym zahipnotyzowana. Szybko zgarnął stos dokumentów z biurka i odłożył je do szuflady. Pstryknął palcami, żeby przerwać jej trans, ale to nie podziałało, więc dodatkowo odchrząknął głośno.

– Iga, po prostu przychodź punktualnie. Żadne za dziesięć czy za dwadzieścia ósma. Nikt ci teraz nie będzie płacił za niepotrzebne nadgodziny, a wolontariatu tu nie uprawiamy.

Czyli po prostu udzielał jej standardowej reprymendy, tak jak pozostałym ochroniarzom, niezależnie od stażu pracy? To skąd się wzięło wypowiedzenie, które według niej oznaczało kolejną życiową porażkę?

– Zrozumiano? – zapytał, przeciągając samogłoski, co Iga odebrała jako oznakę zniecierpliwienia, więc natychmiast poderwała się i doskoczyła do drzwi.

– Tak jest, szefie! To ja idę zapytać chłopaków, co mnie czeka w tym tygodniu. Nawet jeśli znowu przypadnie mi stróżówka, to nie będę narzekać… Co ja gadam? W stróżówce jest super! To najlepsza praca na świecie!

– Czekaj chwilę. Chciałem o czymś z tobą porozmawiać – przywołał ją z powrotem na miejsce, a sam poprawił się na fotelu, jakby nagle zdał sobie sprawę, że siedzi na potłuczonym szkle. – Bo ty nie masz licencji…

– Nie mam, ale już niedługo będę mieć! Chcę zrobić kurs, tylko jeszcze zbieram pieniądze. Brakuje mi już naprawdę niewiele!

– Przecież pamiętam, co mi powiedziałaś podczas rozmowy rekrutacyjnej. Aż taki stary to ja nie jestem. Chyba nie muszę ci przypominać, że tytuł najstarszego w ekipie należy się Stachowi. Tak samo jak nie muszę powtarzać, że przyjąłem cię jako jedyną osobę bez licencji, bo wiedziałem, że to tylko kwestia czasu. No i właśnie chodzi o to, że rozmawiałem na twój temat z górą. Powiedzmy, że nie wspomniałem o tym, jak trudno ci sprawdzić godzinę, ale ogólnie wszyscy są z ciebie zadowoleni. Ja też, i to bardzo… mimo wszystko. – Przybliżył się do biurka i oparł łokciami o blat. – Mam nadzieję, że się ucieszysz, bo znajdziemy coś w budżecie, żeby ci w całości sfinansować kurs. Dobrze by było, gdybyś zaczęła jak najszybciej prawdziwą pracę. W tej stróżówce zwyczajnie się marnujesz. No chyba że ją tak uwielbiasz, to nie ma problemu, możesz do końca życia mieć tam zmiany.

Przez twarz Igi przebiegł grymas zdziwienia. Przestała słuchać szefa po tym, jak oświadczył, że jest z niej zadowolony. Krótka wizyta w jego gabinecie wywołała w niej więcej emocji niż seria nieudanych randek w zeszłym roku, kiedy jeszcze myślała, że znajdzie partnera, który będzie w stanie za nią nadążyć.

– Ja, ja… – Złapała za klamkę. – Dziękuję.

– Dokąd ty się tak spieszysz? Powiedz mi najpierw, czy się zgadzasz.

– Ale na co?

– No jak to na co? Na darmowy kurs. To znaczy w pełni opłacony przez Sigmę. Jedyny wymóg jest taki, że będziesz musiała podpisać lojalkę na trzy miesiące. A za te pieniądze, które już zaoszczędziłaś… No nie wiem, może kupisz sobie jakiś smartfon z lepszym budzikiem.

– Szefie, nie wiem, co powiedzieć! Oczywiście, że podpiszę lojalkę. Nawet na rok, jeśli będzie trzeba! – Skryła twarz w dłoniach i wzięła dwa głębsze wdechy, żeby powstrzymać łzy szczęścia, ale i tak jej oczy zwilgotniały. Przetarła je, podeszła do przełożonego i wyciągnęła rękę. – Dziękuję!

Odwzajemnił uścisk i odetchnął, bo jeszcze chwilę temu obawiał się, że przesadził komentarzami na temat punktualności.

– No to świetnie. A teraz idź do chłopaków. Mirek powie ci, co tam u ciebie słychać w grafiku. Może to znowu będzie stróżówka, ale… Iga, chyba nie muszę ci tłumaczyć, że wszystko zależy od ciebie. Im szybciej uzyskasz licencję, tym szybciej zaczniesz… prawdziwą pracę.

Wyszczerzając zęby, odmeldowała się niczym komandoska na odprawie. Nie zdążyła jeszcze opuścić ręki, kiedy przypomniała sobie o wypowiedzeniu. Trzymając ramię w powietrzu jak robot, któremu wyczerpały się baterie, zapytała:

– Ale skoro to nie ja mam zostać zwolniona, to kto…? – Przełożony wrócił za swoje biurko, opadł na fotel, a następnie odwrócił się do niej plecami. – Szefie?

– Mirek czeka.

– Ale, szefie, ja nie mogę przyjąć tych pieniędzy, jeśli ktoś straci przeze mnie pracę.

– Iga, wiesz, jak to działa.

Zamruczał, co Idze skojarzyło się z zachowaniem jej mamy, kiedy Aldona rozważała, czy córka jest już na tyle duża, żeby zdradzić jej jakiś sekret ze świata dorosłych.

– Budżet to budżet. Komuś dajesz, innym zabierasz.

– Tak, wszystko rozumiem, ale…

– Skoro rozumiesz, to wiesz, jak to działa. Bez szczegółów, ale moja rozmowa z górą na temat budżetu aż taka łatwa nie była. Jeśli teraz im powiem, że jednak zmieniłaś zdanie i nie chcesz darmowego kursu, bo na przykład nie podpiszesz lojalki, to co? Przyklasną? Czy może stwierdzą, że jesteś… chwiejna? Będą skorzy posłuchać mnie w przyszłości, jeśli dojdą do wniosku, że pomyliłem się co do twojej oceny?

– Jeszcze jedna wypłata i będzie mnie stać na prywatny kurs.

– Nie utrudniaj mi tego.

Po tonie jego głosu zrozumiała, że sam bił się z myślami. Taka właśnie była rola dowódcy. Należało podejmować decyzje. Wszystkie. Nawet te, przez które ktoś ucierpi.

Wyszła z gabinetu i w tym samym momencie koledzy zaczęli udawać, że niczym pracownicy międzynarodowej korporacji są zajęci papierkową robotą i wcale nie podsłuchiwali rozmowy zza szklanych drzwi. Z ich min wywnioskowała, że raczej za dużo nie usłyszeli, bo ani przesadnie się nie uśmiechali, ani nie odwracali od niej wzroku.

Podeszła do biurka, otworzyła szufladę i po kolei wyciągała stare egzemplarze Detektywa oraz puste pojemniki po chipsach z bananów.

Mirek, który siedział najbliżej niej, przestał obgryzać paznokcie i wypalił:

– A ty co taka poważna? Nie gadaj, że wyleciałaś.

– Bo chodzi o to, że… Co tu dużo opowiadać. Tak, wyleciałam. Nie ma o czym mówić.

– Serio? Bez przesady, przecież to tylko spóźnienie…

– No właśnie! – Inny kolega aż się podniósł z miejsca. – Chyba musimy powiedzieć szefowi, że czeka go strajk!

Uśmiechnęła się niepostrzeżenie na myśl o tym, że zespół chce się za nią wstawić.

– Panowie, no niestety… Ja wiem, że jest poniedziałek rano, ale… Czy naprawdę myśleliście, że szef pozbędzie się szyi, która tu wszystkimi kręci? Spokojnie, wygląda na to, że jeszcze trochę się ze mną pomęczycie.

W pokoju rozległ się pomruk ulgi, a następnie mężczyźni wybuchnęli śmiechem i tym razem, nie oszukując, wrócili do planowania konwojów.

– Ty zapomniałaś, że ja już po trzydziestce jestem i serce mam nie te? – Mirek podjechał do niej na krześle obrotowym. Chwycił majowego Detektywai postukał palcem w tył okładki z zagadką kryminalną. – Jeśli polecisz, to kto nam będzie czytał te historyjki i kazał obstawiać sprawcę? Od jutra spodziewaj się rano telefonów na pobudkę. Już ja dopilnuję, żebyś wstawała o odpowiedniej porze.

– A to ja zaspałam?

– To dlaczego się spóźniłaś?

– Bo byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w innej agencji!

Mirek zwinął magazyn kryminalny w rulonik i pacnął Igę delikatnie w ramię.

– To jak, gotowa na nowy tydzień pełen przygód?

– Zależy, co ciekawego dla mnie wymyśliłeś.

– Mamy nowego klienta, więc trzeba się wykazać. Ale nie pożałujesz. Akcja goni akcję. Tyle tam się dzieje, że już po tygodniu będziesz miała dość i będziesz błagała o powrót na stróżówkę.

– To biorę w ciemno!

– W takim razie szykuj się i jazda na Rakietową. Przez tydzień będziesz… obstawiać parking. – Spojrzał, żeby sprawdzić, jak bardzo się skrzywiła, ale po chwili sam zrobił duże oczy. – A co ty taka zadowolona?

Przyzwyczajona, że zawsze przypadały jej najnudniejsze zadania, bo nie była jeszcze licencjonowaną ochroniarką, tym razem Iga nie zareagowała przeciągłym westchnięciem. Zazdrościła kolegom z pracy, kiedy eskortowali pokaźne sumy pieniędzy. Od zapachu adrenaliny potrafiło jej się zakręcić w głowie, ale jak na razie mogła tylko obejść się smakiem. Zrobi kurs i już niedługo weźmie udział w swoim pierwszym prawdziwym konwoju.

Tylko dlaczego wciąż czuła, że coś uwiera ją między żebrami? Coś, co podszczypywało jej wnętrzności. Coś, co kojarzyło jej się z poczuciem winy.

Wybaczyłaby sobie, gdyby to Mirek przez nią stracił pracę? Miał aspiracje, żeby zostać kierownikiem, dlatego od jakiegoś czasu rozdzielał zadania. Czy naprawdę chciała stanąć na drodze do jego szczęścia?

A co z innymi kolegami?

Przed pierwszym dniem w biurze spodziewała się, że ją wykluczą. W końcu teoretycznie kobieta nie pasowała do takiego męskiego grona, jednak w tym oddziale Sigmy było zupełnie inaczej. Nie tylko tłumaczyli jej, na czym polega praca, lecz także zapraszali ją na bilard w wolnym czasie i traktowali jak równą sobie.

– Iga, to jedziemy czy nie? – Głos Mirka, choć donośny, tym razem ledwo do niej docierał. – Nie chcę bawić się w… szefa, ale zaczynamy tam od jedenastej, więc lepiej, żebyśmy się nie spóźnili. Pierwsze dwa dni zrobimy razem, potem działasz już sama.

Popatrzyła na niego i pokiwała automatycznie głową.

Kiedy zaczęli się zbierać, przełożony otworzył drzwi swojego gabinetu, przestąpił przez próg i powiedział:

– Stachu, możesz na chwilę?

Iga równocześnie pakowała mundur do torby i obserwowała najstarszego członka zespołu, emerytowanego policjanta, który wstawał od biurka. Nie powinna się dziwić, że to właśnie on został wezwany. W myślach zgodziła się z szefem, że Stanisław był najlepszym kandydatem do zwolnienia. W porównaniu z innymi kolegami nie miał kredytu do spłacenia, otrzymywał solidną emeryturę, a w firmie ochroniarskiej dorabiał w wolnym czasie.

Tylko że nie wszyscy wiedzieli, na co przeznacza każdą złotówkę.

Iga doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Już pierwszego dnia pracy, kiedy poznała imiona i nazwiska nowych kolegów, wyśledziła ich w Internecie. Chciała sprawdzić, co wyczyta z ich przeszłości. Czy i oni, podobnie do niej, starali się o pracę w policji, ale polegli? Ukończyli szkołę wyższą? Jakie mieli doświadczenie?

I wtedy natrafiła na kilka postów Stanisława o zbiórce na leczenie jego wnuczki, która chorowała na porażenie mózgowe. Iga zrozumiała, że przychodzi do firmy ochroniarskiej, aby dorobić i walczyć o jej życie. Chociaż z rezerwą traktowała policjantów i była wobec nich nieufna, szanowała starszego kolegę ze względu na to, z jaką zawziętością próbował pomóc małej dziewczynce.

Dlatego teraz zerwała się na równe nogi i, zanim Stanisław wszedł do gabinetu przełożonego, powiedziała:

– Szefie, ja się jednak nie nadaję do tej pracy. Kto to widział, żeby tak wcześnie wstawać?! To po prostu nie jest na moje siły! Było miło, ale się skończyło. Mundur wypiorę i odeślę pocztą.

W Sigmie zapadła cisza. Stanisław zatrzymał się między biurkami, jakby nie do końca zrozumiał, co się właśnie stało.

W tym czasie Iga chwyciła pustą kartkę, pospiesznie nakreśliła kilka słów i wręczyła wypowiedzenie przełożonemu, w którego oczach widziała, że zarówno się zgadza, jak i nie zgadza z jej decyzją.

Zapakowała swoje rzeczy do plecaka i podbiegła do wyjścia. Niektórzy koledzy coś do niej mówili, ale udawała, że nic nie słyszy. Wiedziała, że jeszcze moment, a rozpłacze się na całego. Unikała także ich spojrzeń, szczególnie Mirka.

– No to chłopaki… na razie! Dzięki za wszystko! A, no i pamiętajcie, że ja tu jeszcze kiedyś wpadnę, żeby sprawdzić, czy na pewno dalej kupujecie kalendarze z Ratuja!

Rozdział 3

Iga zasłoniła twarz dłońmi i zrobiła unik, bo napastnik zaatakował jej podbródek. Zeszła w dół, wycofując prawy bark, a następnie wycelowała pięścią w okolice jego wątroby. Trafiła bezbłędnie i, nie czekając na reakcję przeciwnika, przyszykowała się do powtórki. Tym razem poprawiła postawę ciała, żeby wygenerować jeszcze więcej energii, i uderzyła z podwójną siłą.

W sali treningowej zahuczało tak, że inni sportowcy zerknęli w kierunku Igi, żeby sprawdzić, czy przebiła pięścią czerwono-czarny worek bokserski.

– Wszystko w porządku? – Jeden z trenerów pojawił się tuż obok niej. – Wyglądasz na spiętą. Coś się stało?

– Nie, nie, po prostu chcę spróbować jeszcze raz. Gdyby to było naprawdę, oberwałabym mocno w podbródek. Albo w nos… A nie mogę sobie pozwolić, żeby ktoś mi go trzeci raz złamał. Już i tak wygląda jak pęknięty kij do bilarda.

– Wiesz, tylko może… ostrożniej. Lepiej, żeby nikomu nic się nie stało.

– Nie stanie się.

– I żeby tobie też nic się nie stało.

Dopiero wtedy zauważyła, że jej knykcie straszą krwią. Specjalnie wcześniej nie założyła rękawic bokserskich, żeby jeszcze bardziej poczuć siłę uderzenia. Dzięki temu chociaż na chwilę mózg skupiał się na fizycznym bólu.

– Dobra, to już kończę i posprzątam po sobie. – Kiwnęła do trenera na potwierdzenie, że nie potrzebuje jego pomocy. – Dzięki!

Popsikała naturalną skórę worka bokserskiego płynem do dezynfekcji i wytarła ją ręcznikiem papierowym.

Dziś wyobrażała sobie, że jej przeciwnikiem jest złodziej z zaułka Ossolińskich. Kiedy indziej myślała o policjantach, na których tyle razy w życiu się zawiodła. Zdarzało się też, że tłukła pięściami, udając, że to ona sama stoi naprzeciwko.

Dlaczego znowu jej nie wyszło? Czy kiedykolwiek uda jej się wytrwać i osiągnąć cel?

Zamyśliła się i wycierała worek mechanicznymi ruchami, aż z papierowego ręcznika zostały strzępki. Upewniła się, że wyczyściła wszystkie ślady krwi, posprzątała śmieci z podłogi i udała się w stronę szatni. Myślami wciąż krążyła wokół tego, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby dostała się do policji, więc nawet nie zauważyła, że pozostali bokserzy po kolei schodzili jej z drogi, posyłając ukradkowe spojrzenia w kierunku jej poobijanych dłoni i napompowanych po treningu ramion.

Lodowaty prysznic przyniósł ukojenie skórze Igi, ale jej głowa nadal płonęła. Nawet spacer do domu przez Pola Osobowickie nie pomógł w przepędzeniu natrętnych myśli.

Za mostem Trzebnickim przystanęła na chwilę i wpatrywała się w Starą Odrę. Od delikatnego pluskania fal jej ciało się zakołysało. Rzeka sunęła leniwie, a dzięki muskającym ją promieniom słonecznym przypominała marmurowy blat w kolorze szafiru. Chociaż spędzanie czasu nad Odrą uspokajało Igę, nigdy nie dała się zwieść wodzie, która pochłonęła niejedno życie. Kusiło ją, aby sprawdzić, czy jest przyjemnie ciepła, ale nie nachyliła się nad brzegiem.

Oderwała wzrok od rzeki, kiedy przyszedł SMS od Daniela. Czytając wiadomość od najlepszego przyjaciela, wyobrażała sobie, że stoi tuż obok niej, a jego miedziane włosy i broda połyskują niczym bursztyn skąpany w blasku słońca. Nic nie odpisała na pytanie, czy ma ochotę wybrać się wieczorem na Gdzie śpiewają raki do Kina Nowe Horyzonty. Wiedziała, że chodzi o film z wątkiem kryminalnym, ale w pierwszej kolejności wypadało rozejrzeć się za nową pracą, a dopiero potem myśleć o przyjemnościach.

Skupiając się na nowym celu, wznowiła marsz podobny do tego praktykowanego przez profesjonalistów od nordic walking. Na Mostach Warszawskich powitała szerokim uśmiechem parę biegaczy, których często mijała na trasie, gdy sama wybierała się na przebieżkę, żeby uporządkować myśli. Parę chwil i kilkaset kroków później weszła na ulicę Karola Miarki.

Nie przeszkadzało jej, że elewacja starej kamienicy, w której współdzieliła mieszkanie z obcą kobietą, wymagała pilnej renowacji. Ceglane ściany porastał bluszcz, który choć nie prezentował się tak majestatycznie jak ten na Muzeum Narodowym tuż nad brzegiem Odry, wciąż wzbudzał w Idze zachwyt. Dodatkowym atutem był lokalny warzywniak w budynku, dzięki czemu mogła szybko zaopatrzyć lodówkę w świeżą sałatę, soczyste pomidory i dorodne rzodkiewki.

Otworzyła masywne drzwi do mieszkania, czym doprowadziła do przeciągu, aż okno w jej pokoju huknęło o framugę.

– Hej! Jestem, jak coś. Sorry, nie chciałam narobić hałasu.

Nikt się nie odezwał, ale z jej pokoju dobiegł pisk, więc od razu się tam skierowała. Zastukała delikatnie w czteropoziomową metalową klatkę i przywitała się z dwoma szczurami.

– Co tam, chłopaki? Głodni? No nie wiem, czy powinnam wam coś dać, w końcu to nie jest wasza normalna pora karmienia, ale… niech wam będzie. Dobrze wiecie, że nie mogę się wam oprzeć, kiedy się tak na mnie patrzycie. Tylko żeby nie było, urządzimy dodatkowy trening!

Zanim podeszła do szafy, w której przechowywała smakołyki dla szczurów, sprawdziła, czy przez przeciąg nic nie spadło z tablic korkowych zawieszonych na dwukrotnie wyższej od niej ścianie obok łóżka. Powciskała gdzieniegdzie pinezki, aby zabezpieczyć wycinki z gazet bądź wydruki z portali internetowych o dolnośląskich sprawach kryminalnych. Ściągnęła artykuł o