Wrzask - Izabela Janiszewska - ebook + audiobook + książka

Wrzask ebook i audiobook

Janiszewska Izabela

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Genialny seryjny morderca i para śledczych, która nie cofnie się przed niczym, by go schwytać… Kryminalny debiut roku!

Niezależna reporterka Larysa Luboń wpada na trop sadystycznego sponsora, mężczyzny płacącego studentkom za brutalny seks.

Tymczasem ekscentryczny policjant Bruno Wilk usiłuje rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci młodej dziewczyny, która niepokojąco przypomina mu pewną sprawę sprzed lat.

Każde z nich jest całkowicie oddane swojej pracy i zrobi wszystko, aby dotrzeć do prawdy. Niezależnie od ceny, którą przyjdzie im po drodze zapłacić.

Na zawsze połączy ich osoba tego trzeciego - mężczyzny pozbawionego sumienia, więźnia własnych obsesji.

Tylko jak mogą odnaleźć człowieka, który od lat oficjalnie nie istnieje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 6 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,4 (2020 ocen)
1174
604
184
52
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnes34l

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Polecam.
10
Renia-tablet

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita. Postacie pełne życia. Jedyna uwaga z mojej strony, to trochę mylące jest podobieństwo nazwisk na W i na S 🤔
10
anetta007

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe napisana
10
adzitka

Nie oderwiesz się od lektury

To moja druga książki tej autorki. Bardzo podoba mi się jej styl i prowadzenie historii, który sprawia, że pochłaniasz książkę w szybkim tempie.
10
EwelinaM1630

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




 

 

 

 

 

Copyright © Izabela Janiszewska, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Marta Akuszewska, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Tomasz Majewski

 

Fotografie na okładce: Robert Recker, Vesa Tuominen / Getty Images

Fotografia autorki: Zuza Krajewska / Warsaw Creatives

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66517-63-9

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie”.

Fryderyk Nietzsche

 

 

 

 

WCZEŚNIEJ

 

 

 

 

Na parkingu za pubem przy Polu Mokotowskim stała dziewczyna. Miała na sobie krótką, plisowaną spódniczkę w szkocką kratę, buty na grubym koturnie, skórzaną ramoneskę, a pod nią bluzę z kapturem, który z powodu siąpiącego deszczu naciągnęła na głowę. Zerkała w stronę Alei i bełkotliwym głosem mówiła coś do siebie, ledwie stojąc na nogach. Facet palący przy śmietniku szturchnął łokciem kumpla w kaszkiecie, powiedział mu coś na ucho, a później obaj wybuchli śmiechem. Dziewczyna odwróciła się w ich stronę i pokazała im środkowy palec.

– Szukasz przyjaciela, maleńka? – uśmiechnął się do niej ten z papierosem. – Mogę zostać twoim przyjacielem, jeśli chcesz.

Jego kumpel posłał jej buziaka.

– Wal się – rzuciła tylko i raz jeszcze zerknęła w telefon.

Dwaj mężczyźni wstali z murka i zaczęli iść w jej stronę.

– No chodź, pogadamy tylko – proponował ten niższy, w kaszkiecie.

– Spadajcie – odgryzła się i chciała odejść, ale potknęła się o własne nogi i wylądowała na betonie.

Jej telefon gruchnął o twarde podłoże, a łańcuszek torebki zerwał się, gdy próbowała zamortyzować upadek. Na czworakach starała się to wszystko pozbierać, gdy jeden z mężczyzn chwycił ją za pośladek.

– Hej! – Zerwała się na nogi, jakby w ułamku sekundy otrzeźwiała.

Mężczyźni zarechotali. Zrobiła krok do tyłu i wpadła na jednego z nich. Zauważyła, że ma dziwne oczy, duże źrenice były schowane jakby za mgłą.

– Czemu tak nieładnie się do nas odnosisz? – Wyższy mężczyzna położył ręce na jej biodrach. – Mamy dobre zamiary.

Obejrzała się w stronę lokalu; wiedziała, że w środku są sami pijani ludzie i jeśli nikt nie wyjdzie teraz na parking od strony zaplecza, ta sytuacja może nie mieć happy endu. Napięła wszystkie mięśnie i spojrzała mężczyźnie w oczy.

– Grzeczna dziewczynka. – Ten, który stał z tyłu, zadarł jej spódnicę.

Zacisnęła zęby i rzuciła okiem na migający niebieski punkt na wyświetlaczu telefonu leżącego na ziemi. Dokładnie w tej samej chwili wszyscy usłyszeli pisk opon i zobaczyli wjeżdżającego na parking opla. Mężczyźni jak rażeni prądem odskoczyli od dziewczyny. Samochód zatrzymał się na wprost nich, sprawiając, że cała trójka znalazła się w świetle reflektorów.

– Co tu się, do chuja, wyprawia? – Z auta wyskoczył facet. Był wysoki, dobrze zbudowany i prezentował się jak starszy brat dwóch pozostałych.

Stał w otwartych drzwiach opla, a jego spojrzenie przesuwało się po mężczyznach.

– Wyluzuj, stary. – Ten w kaszkiecie uniósł ręce w pojednawczym geście. – Chcieliśmy się tylko trochę zabawić.

– Możesz dołączyć, jeśli masz ochotę – rzucił drugi, osłaniając oczy przed światłem.

Dziewczyna zamarła. Milcząco pokręciła głową, patrząc na kierowcę samochodu.

– Tak? – Wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni kurtki i machnął tym przed ich oczami. – Teraz też? Zaproszenie nadal aktualne? Czy może wolelibyście wrócić do środka?

Łysy facet zdjął kaszkiet i potarł spoconą głowę, a jego kolega odchrząknął.

– Może rzeczywiście wypijemy jeszcze po jednym piwie. – Wyższy złapał kumpla za ramię i pociągnął go w stronę pubu. – No chodź!

Tamten z otwartymi ustami oglądał się jeszcze za dziewczyną i kierowcą, ale w końcu odpuścił i obaj mężczyźni zniknęli za drzwiami lokalu.

Po chwili na parkingu zostali już tylko dziewczyna i barczysty kierowca opla.

– To pani zamawiała ubera?

Dziewczyna pokiwała głową, otworzyła usta, ale zamiast odpowiedzieć, zaczęła czkać.

– Ups, przepraszam. – Zachwiała się na nogach. – Trochę za dużo piwa.

Mówiła powoli i starała się to robić tak, by jej słowa brzmiały wyraźnie.

– Nie szkoda pani zdrowia?

Wzruszyła ramionami.

– Nie robię tego często. – Opuściła głowę i wpatrywała się w czubki swoich butów.

– Wie pani, że to się mogło źle skończyć? – Kiwnął głową w stronę pubu.

– Ale na szczęście pojawił się pan. – Rozbawiona dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. – Nie wiedziałam, że policja jeździ uberem! Nieźle ich pan nastraszył tą odznaką.

– Policja robi różne rzeczy. – Jego ton był ostry. – Zapraszam. – Otworzył jej tylne drzwi samochodu. – Gdyby miała pani wymiotować, proszę powiedzieć, zatrzymam się.

Zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując się na rozdartych kabaretkach.

– Nie będę – zapewniła, gramoląc się na tylną kanapę.

– Wszyscy tak mówią. – Popatrzył na wyświetlacz swojego telefonu. – Może się pani zdrzemnąć. Z tego, co widzę, czeka nas długi kurs.

– Na samą Białołękę – powiedziała trochę za głośno i nie do końca wyraźnie.

Cicha muzyka puszczana przez kierowcę i jednostajny szum podczas jazdy sprawiły, że zaczął ją morzyć sen. Uśmiechnęła się do mężczyzny we wstecznym lusterku, a później oparła głowę o zagłówek i zasnęła, cicho pochrapując.

Obudził ją dźwięk blokowania centralnego zamka. Charakterystyczne kliknięcie przegnało lekki sen i postawiło wszystkie zmysły w stan gotowości. Wzdrygnęła się i zacisnęła rękę mocniej na torebce. Przez okno widziała, jak samochód zjeżdża z głównej drogi i wjeżdża w gęsty las. Przecierając oczy, sennym głosem zapytała:

– Gdzie jesteśmy?

– Prawie w domu. – Kierowca patrzył przed siebie z dziwnym grymasem na twarzy.

Dziewczyna przymknęła powieki, ale jej ręce pracowały. Wyjęła z torebki strzykawkę z napisem: „Adrenalina”. Natychmiast wbiła ją sobie w udo i zrobiła zastrzyk, mocno zaciskając zęby. Po chwili sięgnęła po coś jeszcze – cienką, stalową linkę. Chwyciła ją obiema rękami i gdy auto weszło w zakręt, otworzyła oczy i skoczyła do przodu, zarzucając kierowcy pętlę na szyję.

Ten, zaskoczony, energicznie kręcił kierownicą, usiłując przewrócić dziewczynę, ale ona zaciskała pętlę coraz mocniej. Linka wrzynała mu się w szyję, powodując nieprawdopodobny ból. Mężczyzna chwycił kierownicę lewą ręką, a prawą sięgnął do tyłu, by złapać pasażerkę. Dziewczyna uchyliła się przed wielką dłonią, raz za razem młócącą powietrze. Zapierała się nogami o fotel kierowcy i ciągnęła linkę z całej siły. Mężczyzna wierzgał i szarpał, naciskając bezwiednie pedał gazu, a przez to samochód rozpędzał się i ślizgał na błotnistej leśnej drodze.

Gdy dziewczyna w końcu rozluźniła ucisk, obrócił się, by spojrzeć na nią rozjuszonym wzrokiem. Nie rozumiał, dlaczego jego pasażerka w popłochu zapina pasy, i gdy zdał sobie sprawę, że on o swoich zapomniał, auto z potężną mocą rąbnęło w drzewo. Ciało kierowcy poleciało do przodu. Jego głowa uderzyła w szybę i rozbiła ją, a z rany na czole zaczęła płynąć struga krwi. Mężczyzna przestał się ruszać i leżał na kierownicy z zamkniętymi oczami. Dziewczyna w tym czasie uwolniła się z pasów, rozmasowała bolący obojczyk i wyszła z samochodu. Podeszła do drzwi od strony kierowcy. Z kieszeni wyjęła telefon komórkowy.

– Masz lokalizację? – rzuciła do słuchawki po tym, jak wybrany numer się zgłosił.

– Jasne.

– Działaj tak, jak ustaliliśmy. Żadnego szarżowania.

– Się robi, dziewczyno.

– Znikam z radaru. – Już miała schować telefon, gdy przyłożyła go do policzka raz jeszcze. – Nie złamią tego szyfru, prawda?

– Mów mi Houdini! – zaśmiał się chłopak po drugiej stronie.

Rozłączyła się i spojrzała na kierowcę. Kiedy szarpnęła za klamkę, drzwi nie chciały się otworzyć, musiała je kopnąć i dopiero wtedy ustąpiły. Chwyciła faceta za kurtkę na karku i podniosła go do góry, by móc sięgnąć po jego telefon, który upadł pod fotel. Nie zauważyła, że gdy się schylała, facet drgnął, a chwilę później otworzył oczy. Dotarło to do niej, gdy jego kolano uderzyło ją w szczękę, a silne palce ściągnęły z jej głowy kaptur, odsłaniając krótko ogoloną głowę.

– Ty głupia, łysa dziwko! – Wyciągnął ją z auta i zacisnął dłonie na jej szyi.

Telefon mężczyzny wypadł jej z rąk i wpadł w błoto. Poczuła, że brakuje jej tchu, zmobilizowała wszystkie siły i ze zwierzęcym rykiem uderzyła go głową w twarz na tyle mocno, że zawył i zwolnił ucisk.

– Złamałaś mi, kurwa, nos! – Zaczął się macać po pokrwawionej twarzy.

Jego pasażerka nie czekała długo. Poprawiła uderzenie, a facet osunął się na fotel z odchyloną głową. Dziewczyna sięgnęła po jego telefon. Dłonią starła z ekranu błoto i przejrzała zawartość. Miał tam wszystko, czego potrzebowała. Zdjęcia dwóch zgwałconych ostatnio dziewczyn. Wszystkie korzystały z Ubera. Kierowcą był ten sam mężczyzna, Ireneusz. Jedna z kobiet opisała sprawę na Facebooku, ale bała się z nią iść na policję, bo facet postraszył ją, że roześle zdjęcia do jej znajomych, rodziny i kolegów z pracy. Nie radził też iść na komendę, pokazał swoją odznakę i obiecał, że jego koledzy na pewno troskliwie zajmą się taką sprawą.

Trzeba być idiotą, by zbierać zdjęcia do szantażowania innych bez świadomości, że równie dobrze ktoś może szantażować nimi ciebie, pomyślała i przesłała je na umówiony adres, a później jeszcze do Andżeli – byłej dziewczyny bossa narkotykowego, która uratowała tyłek przed więzieniem, włażąc do łóżka policjantowi odpowiedzialnemu za zamknięcie jej faceta.

Tyle że Andżela tęskniła za adrenaliną i ostatnio coraz częściej widywała się z chłopakami z miasta. Niestety, od kiedy Ireneusz znalazł się na cenzurowanym u przełożonego i na jakiś czas wyciszył swoje wyskoki, ich życie nie dostarczało jej tylu bodźców, ilu potrzebowała. Ani tyle pieniędzy. Nie było już łupów z akcji, jak nazywał je gliniarz.

– Teraz ja się zabawię – powiedziała cicho dziewczyna.

Wyjęła z torebki małpkę spirytusu i wlała go w gardło kierowcy, a pustą butelkę rzuciła na siedzenie obok. Do jej uszu dotarł dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Chwilę później w oddali zobaczyła ledwie majaczące światła pojazdu.

– Witaj w piekle – wyszeptała i pobiegła w przeciwną stronę.

 

 

 

 

TERAZ

 

 

 

 

Mężczyzna w dżinsach, trampkach i sportowej marynarce, pod którą widać było podkoszulek z logo Supermana, bezceremonialnie wkroczył do mieszkania.

– Nie wolno tu wchodzić! – rzucił się na niego jeden z młodych policjantów, który pilnował drzwi.

Jedną ręką trzymał go za prawe ramię, a drugą położył mu na klatce piersiowej.

– Podobno moja sława mnie wyprzedza, ale może za szybko szedłem? – zaczął Superman, a funkcjonariusz zmrużył oczy, starając się zrozumieć, o co chodzi. – Zróbmy tak, wrócę tam – wskazał kciukiem w stronę drzwi wyjściowych – i przyjdę jeszcze raz. A wtedy ty zareagujesz, jak trzeba.

Poklepał chłopaka po głowie jak prymusa i odwrócił się do wyjścia, zostawiając za sobą oniemiałego policjanta.

– A! – rzucił na odchodne. – Obędzie się bez wylewności. Wystarczy coś w stylu: „Ach! To ty!”. – Puścił do niego oko i zamknął za sobą drzwi.

Nie minęła nawet minuta, gdy te otworzyły się ponownie, a mężczyzna wrócił do mieszkania. Bezceremonialnym gestem odepchnął młokosa na wielką szafę z rozsuwanymi drzwiami, stojącą w przedpokoju, i przeszedł dalej.

– Złap mnie, jeśli potrafisz. – Superman przyspieszył.

– Hej! Stój! – Zdezorientowany chłopak biegł za nim.

Intruz zatrzymał się przy grupce policjantów i techników kryminalistyki w białych kombinezonach.

– Jak impreza, chłopaki? – spytał, zacierając ręce.

Szef techników, który w kucki zbierał coś z podłogi w sypialni, uniósł głowę i uśmiechnął się do niego.

– Przepraszam, ale ten facet nie chciał się zatrzymać. – Młody policjant pocił się, wpatrzony z wytrzeszczem w przełożonego.

– Idź, pilnuj drzwi, Dzieciak, i nie wpuszczaj tu nikogo więcej. – Grubszy mężczyzna z wąsem odwrócił się w stronę Supermana. – Nie miałeś nic innego? – Obrzucił wzrokiem jego koszulkę.

Tamten wzruszył ramionami.

– Peleryna Batmana jest w pralni, sam rozumiesz. – Starszy policjant tylko pokręcił głową.

– No proszę, komisarz Bruno Wilczyński we własnej osobie. – Prokurator Tomasz Wojtyłka wyciągnął rękę w gumowej rękawiczce. Kiedy jego dłoń wisiała w powietrzu zbyt długo, cofnął ją i cmoknął z niezadowoleniem. – Jak zwykle towarzyski i skory do współpracy – skomentował pod nosem, ale tak, by wszyscy usłyszeli.

Gdy złośliwi nazywali go Karolkiem, uśmiechał się jednym kącikiem ust i mrużył oczy, jakby w niewidocznym rejestrze dodawał tę osobę do listy swoich wrogów. Ubrany w świetnie skrojony stalowoszary garnitur, z modnie obciętymi włosami, krótszymi na dole, dłuższymi na górze i z falującym pasmem opadającym na prawe oko, przypominał modela z wybiegu.

Bruno go nie lubił. To Wojtyłka badał sprawę samobójstwa Alicji, matki Brunona. Tomasz miał wtedy dwadzieścia parę lat, był świeżo po studiach i nie miał pojęcia o tej robocie. Dostał stołek dzięki koneksjom i pieniądzom ojca. Na widok ciała zwymiotował do wanny, w której leżały zwłoki. Policjanci śmiali się z niego potajemnie, a on usiłował ukryć swój wstyd za maską bezwzględnego sukinsyna. W rzeczywistości był przerażonym dzieciakiem, któremu tatuś zawsze podcierał tyłek. Spieprzył wszystko, czego się dotknął. Zbagatelizował tropy mogące przeczyć samobójstwu i zamknął sprawę. Bruno nie miał do niego żalu. Miał za to nieodpartą ochotę obić mu tę radosną gębę. Zwalczył w sobie to uczucie i uśmiechnął się niemal serdecznie, a później konspiracyjnie nachylił się do prokuratora.

– Nie zauważyłeś, że ludzie podsłuchują nas zawsze, gdy ze sobą rozmawiamy?

– Czemu? Bo jestem prokuratorem? – Pierś Wojtyłki automatycznie się wypięła.

– Nie, bo podobno na mnie lecisz. – Wilczyński poklepał go po ramieniu.

Kilku policjantów prychnęło pod nosem, jeden pokręcił z niedowierzaniem głową, a Bruno puścił oko do czerwonego ze złości Tomasza Wojtyłki.

– Zaprosiłbym cię na wspólne oglądanie seriali na Netfliksie, ale ludzie i tak gadają.

– Zamkniecie się w końcu? – Gruby policjant z wąsami przerwał rozmowę telefoniczną, trzymając słuchawkę z dala od ucha. – Mamy tu martwą dziewczynę. Radzę się zająć robotą. – Wrócił do telefonu.

Wojtyłka odchrząknął i pogładził krawat w stalowym kolorze.

– Nina Zaniewska, studentka, dwadzieścia dwa lata. Żadnych ran na ciele. Brak też śladów obecności osób trzecich. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc chłopaki to jeszcze sprawdzają, ale wszystko wskazuje na samobójstwo. – Prokurator skierował wzrok w stronę otwartego pokoju. – Przy łóżku znaleźliśmy puste opakowanie po tabletkach nasennych i opróżnioną butelkę szampana.

– Super. Idę w takim razie z nią pogadać.

– Z trupem? Niewiele ci powie.

– Takie lubię najbardziej. Nieśmiałe i milczące. – Bruno podszedł do szefa techników i klepnął go w ramię.

Znali się z Danielem od lat. Technik był dla niego jak ojciec. To on nauczył go strzelać, wyjaśnił, jak postępować z kobietami i jak lawirować w policji, by przetrwać. Poza korzystaniem z broni wszystkie te zasady Bruno konsekwentnie łamał.

– Widzę, że jesteś w formie. – Na starej, zmęczonej twarzy pełnej zagnieceń pojawił się uśmiech. – Chcesz obejrzeć denatkę?

– A chociaż ładna jest?

– Myślę, że miewała lepsze dni.

– To tak jak ja – powiedział cicho Bruno, wspominając wczorajszą butelkę jacka danielsa.

Przez chwilę przyglądał się nagiej dziewczynie z długimi włosami w orzechowym kolorze. Miała grzywkę zachodzącą na oczy, pełne, blade teraz usta, kolczyk w nosie i szczupłe ciało. Nienaturalnie wygięta na białej pościeli, przypominała postać z obrazów Modiglianiego. Zauważył, że twarz, dłonie i kostki są delikatnie opuchnięte. Na dekolcie i brzuchu miała wyraźną pokrzywkę. Lewa dłoń schowana była pod poduszką. Prawa leżała przy ciele mniej więcej na wysokości biodra. W okolicy nadgarstków i kostek dostrzegł ledwie wyraźne rysy.

– Ma spuchnięty przełyk i język. – Wojtyłka pojawił się w drzwiach sypialni. – Wygląda na to, że się udusiła.

– Jak to? – Bruno utkwił wzrok w Danielu, całkowicie ignorując prokuratora.

– Pewnie anafilaksja. Wiesz, ile świństwa jest teraz w tych lekach? Wystarczy, że miała na coś uczulenie. Poza tym poczytaj sobie o skutkach ubocznych, a odechce ci się brać czegokolwiek. – Starszy mężczyzna poprawił druciane okulary na nosie.

– Nie dziwi cię to, że przed śmiercią chciała do kogoś zadzwonić? – Wskazał Danielowi nienaturalnie wygiętą do tyłu rękę, która wyglądała, jakby dziewczyna sięgała nią pod poduszkę.

Zanim jednak technik zdołał odpowiedzieć, odezwał się Tomasz:

– Skończ tę błazenadę. Zwyczajny spazm pośmiertny.

Bruno zamrugał, po czym zaczął dokładnie oglądać prokuratora z każdej strony.

– Możesz się odwrócić tyłem?

Kilku policjantów przerwało swoją pracę i z ciekawością spojrzało w stronę tych dwóch.

– Odbiło ci? – Wojtyłka był wyraźnie zdezorientowany.

Wilczyński machnął ręką i wychylił się tak, by dokładnie obejrzeć plecy kolegi.

Policjanci spojrzeli po sobie. Prokurator wciągnął powietrze, najwyraźniej po to, by nie eksplodować, i z klasą podobną do tej, z jaką nosił swój garnitur, wycedził:

– Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Masz odcięty dopływ tlenu do mózgu. Szukałem jakiegoś pokrętła czy guzika, żeby to odblokować, ale chyba jesteś wybrakowaną wersją, bo nigdzie go nie ma. – Bruno zrobił pauzę i po chwili dodał: – Karolku.

Tomasz zacisnął pięści i rzucił się na policjanta.

– Ty gnoju! – Złapał go za marynarkę narzuconą na znoszony T-shirt z logo Supermana. – Myślisz, że wszystko ci wolno?

– Właściwie to tak. – Wilczyński uśmiechnął się niczym zadowolone z siebie dziecko.

Wojtyłka poczerwieniał na twarzy i jeszcze mocniej ścisnął poły marynarki policjanta.

– Hola, hola, dzieciaki. – Daniel wszedł między nich. – To nie piaskownica. Ogarnijcie się.

Bruno strzepnął z marynarki niewidzialne okruchy.

– Doigrasz się – rzucił prokurator, zanim ostentacyjnie wyszedł z pokoju.

 

 

My way or highway – te słowa redaktor naczelny, Paweł Wiśniewski, miał wypisane dzisiaj na koszulce. Wszyscy wiedzieli jednak, że nie jest typem apodyktycznego tyrana, który narzucałby swoją wolę dziennikarzom, ale raczej człowiekiem, który ma ucho do dobrych tematów i umiejętnie balansuje między zawodowym ryzykiem a brawurą. Szefem, który zna się na ludziach, a dzięki temu rozsądnie dobiera pracowników. Przynajmniej tych, których może; pozostałych namaszczał właściciel gazety, biznesmen i poważny gracz na rynku prasy, Łukasz Welcer, zwany szefem wszystkich szefów. Wiśniewski z zespołem planował właśnie nowy numer cotygodniowego wydania magazynu reporterów, gdy otworzyły się drzwi salki konferencyjnej. Chwilę później trzasnęły, zgrzytając metalowymi żaluzjami i przyciągając uwagę wszystkich.

Po pokoju przetoczył się szmer przyciszonych rozmów, kilka osób westchnęło, a wysoki chłopak w czapce z daszkiem rzucił cicho, ale tak, by nie umknęło to niczyjej uwadze, „No proszę, gwiazda we własnej osobie”. Po jego komentarzu kilka osób siedzących najbliżej wygłaszającego tę opinię zarechotało niczym banda podnieconych gimnazjalistów, inni wbili wzrok w blaty stołów lub w naczelnego, jakby czekali na jego ruch.

Paweł zdjął ze spokojem okulary w rogowej oprawie, zmrużył oczy i po tym, jak wysłał komentatorowi napominające spojrzenie, odwrócił głowę w stronę drzwi. Kąciki jego ust drgnęły, gdy zobaczył postać w obcisłych czarnych dżinsach, wysłużonych conversach i z kapturem nasuniętym głęboko na twarz. Odprowadził ją wzrokiem do rogu pokoju, gdzie usiadła na podłodze, a później bez słowa wyjęła z plecaka macbooka air i zaczęła uderzać w klawiaturę, jakby była jedyną osobą w tym pomieszczeniu. Jakby inni byli nic nieznaczącymi elementami wystroju wnętrza, a jej sprawy były ważniejsze od całej reszty.

Wiśniewski bez słowa włożył okulary i wrócił do prowadzenia spotkania. Zbliżali się do końca i uznał, że porozmawia z nią dopiero, gdy zostaną sami, inaczej kolegium rozpłynie się w morzu kąśliwych uwag i niepotrzebnych dyskusji. Takich, jakie zawsze wywoływała obecność Lary, nazywanej tak z powodu atletycznej budowy, zamiłowania do boksu i niezwykłej umiejętności pakowania się w kłopoty. A tak naprawdę Larysy – imię odziedziczyła po prababce z Białorusi – najbardziej tajemniczej i niezależnej reporterki „Magazynu”, której, nie wiedzieć czemu, wolno było więcej niż wszystkim pozostałym dziennikarzom. A nawet jeśli nie wolno było, to i tak jej to nie obchodziło.

– Ludmiła, twój materiał o uzdrawianiu niepełnosprawnych dzieci trafi na jedynkę. Dopilnuj autoryzacji wszystkich wypowiedzi. – Paweł wrócił do prowadzenia kolegium.

Dziewczyna o orzechowych oczach i długich, kasztanowych włosach skinęła głową.

– Kuba – Wiśniewski zatrzymał się na chłopaku w czapce z daszkiem – dowiedz się więcej o tych gangach, bo inaczej materiał nie pójdzie.

Chłopak prychnął pod nosem, ale naczelny to zlekceważył.

– Ula, miej w pogotowiu tekst o seksie na Wyspach Owczych, a ty, Marcin, zdobądź jeszcze jakiegoś bohatera do pracy z domu, niech to bardziej wybrzmi, dobra?

– Jasne. – Mężczyzna z zarostem i w okularach uśmiechnął się lekko.

– A teraz spadajcie do roboty. – Paweł otworzył drzwi i wykonał gest zapraszający do wyjścia.

Kiedy ostatni dziennikarz opuścił pokój, zamknął drzwi i spojrzał na nią. Larysa była czymś tak pochłonięta, że nie zauważyła, iż zostali sami. Paweł przyglądał się jej skupionej twarzy, po czym mimowolnie zawiesił wzrok na pieprzyku nad jej ustami. Ten drobny element w połączeniu z ciemną oprawą oczu i ostrzyżoną na krótko głową nadawał jej ostry, srogi wyraz. Redaktor naczelny odchrząknął znacząco, a wtedy ona spojrzała na niego i wstała z podłogi.

– Groźny jak zawsze. – Ironiczny uśmiech pojawił się na bladej twarzy.

– Robię, co mogę. – Wiśniewski wzruszył ramionami. – Jak sponsoring?

– Kwitnie.

– Wiesz przecież, o co pytam. Co z artykułem?

– Piszę.

– Udało ci się dotrzeć do tego skurwiela?

– Pracuję nad tym. – Spojrzała w okno, a on poczuł, że czegoś mu nie mówi.

– Słuchaj, a ten Ireneusz, policjant z ubera zarejestrowanego na żonę… – Zawahał się. – Podobno dziennikarze dostali od kogoś cynk, gdzie go znaleźć, a anonimowy informator wysłał im zdjęcia, których używał do szantażowania swoich ofiar. Mówi ci to coś?

– Niewiele, poza tym, że Ireneusz to kiepskie imię.

Paweł pokiwał głową, choć był pewien, że kątem oka dostrzegł przemykający po jej twarzy cień zadowolenia. Przez chwilę oboje milczeli, na tyle długo, że szum wentylatora stał się nieznośnie głośny. Wodząc wzrokiem po wydeptanym linoleum, Wiśniewski zauważył, że Larysa ma długie, pomalowane paznokcie. Zupełnie nie w jej stylu. Niewygodne i zbyt kobiece.

– Zmiana image’u? – Usiłował się zaśmiać, wskazując na jej dłonie, ale gdy tylko zamknął usta, zrozumiał, że to przebranie, i w ułamku sekundy poczuł znane już ukłucie niepokoju. – Chyba nie zamierzasz z nim pogrywać?

– Przestań. Wykonuję swoją pracę. Ty chcesz mieć materiał, Welcer chce zarobić, a ja mam ochotę zdemaskować gnoja.

– Niby jak? Udając panienkę do zaliczenia? – Żyły na skroniach zaczęły mu pulsować. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co on ci może zrobić? Pamiętasz, co mówiła ta dziewczyna? To nieobliczalny sadysta.

– To moja sprawa.

– Przecież nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia! – Gestykulował energicznie. – A jeśli sponsorem okaże się jakiś znany biznesmen albo polityk?

– Tym lepiej. – Na jej twarzy pojawił się delikatny grymas satysfakcji.

Paweł westchnął ciężko i opuścił ręce z rezygnacją.

– Naprawdę chcesz się mu podłożyć? – powiedział już ciszej, z wyczuwalną troską w głosie.

– Nie mam innego wyjścia. – Spojrzała na jego T-shirt. – My way or highway. – Uśmiechnęła się.

– Nie rozumiesz, że to nie jest jakiś pierwszy lepszy taksówkarzyna, tylko prawdziwy świr?

– Skończyłeś? – Rzuciła mu jedno z tych spojrzeń, które sprawiały, że w ułamku sekundy czuł się jak w najbardziej upokarzających chwilach swojego życia.

Położył ręce na biodrach i westchnął.

– Kiedy?

– Dziś w nocy – odburknęła, grzebiąc w plecaku. Dla niej temat był już zamknięty.

– Świetnie. Powinienem życzyć udanej randki? – spytał sarkastycznie.

Larysa zignorowała jego zaczepkę.

– Trzymaj. – Wręczyła mu kilka matowych zdjęć.

Wiśniewski ściągnął brwi i przyglądał się fotografiom. Przedstawiały blok z wielkiej płyty, taki jakich w Warszawie wybudowano setki w latach osiemdziesiątych, oraz jego mieszkańców. Wyglądały na zrobione ukradkiem, większość fotografowanych nie zdawała sobie sprawy z tego, że są obserwowani, a tym bardziej utrwalani na kliszy. Na jednym była kobieta wieszająca na balkonie pranie, na innych dziecko bawiące się z psem pod klatką, starsze małżeństwo z zakupami, dziewczyna opalająca się w bikini, mężczyzna z papierosem i para w miłosnym uścisku. Gdy je przerzucał, nagle jego dłonie się zatrzymały. Miał przed sobą niewyraźne zdjęcie zrobione nocą. Naga kobieta przewieszona przez balustradę balkonu na pierwszym piętrze. Spojrzał na Larysę, a później wrócił do fotografii. Kolejna przedstawiała tę samą nagą kobietę biegnącą dziedzińcem i w panice oglądającą się za siebie – podobnie jak ostatnia, tyle że ta obejmowała szerszy kadr.

– Kto to jest? – Popatrzył na nią znad okularów.

– Anna Mielcarz. Profesor lingwistyki z UW. Dziesięć lat temu wyskoczyła z balkonu w środku nocy i wbiegła na ulicę wprost pod nadjeżdżający samochód. Naga.

– Co się stało?

– Policja stwierdziła, że zwariowała, dostała ataku paniki i bum. – Larysa klasnęła w dłonie tak mocno, że aż się wzdrygnął.

– Mieli podstawy?

– Ludzie mówili o niej różne rzeczy. Niektórzy twierdzili, że miała z kimś romans, inni wspominali, że chodziła do terapeuty i przyjmowała leki. Podobno miała napady lęku i zwidy. Jej mąż twierdził, że to genetyczne, jej matka była znaną osiedlową wariatką, zanim zmarła. Uważał, że coś sobie ubzdurała. Poza tym nikt nikogo nie widział, a kamery miejskie zarejestrowały moment, gdy wbiega pod samochód. Sama. Goła, roztrzęsiona, jakby w amoku. Trudno było z tym dyskutować.

– Ale ty coś znalazłaś?

– Masz to przed sobą. – Wskazała ręką na zdjęcia.

Wiśniewski przyjrzał im się uważnie, ale nie rozumiał, o co jej chodzi.

– Tu. – Dotknęła palcem ciemnego kształtu na zdjęciu z szerokim kadrem. – Widzisz?

Pokręcił głową.

– Poczekaj. – Wyjęła laptopa i otworzyła jakiś program do obróbki zdjęć.

Na ekranie ukazała się ta sama fotografia, którą trzymał w rękach. Kliknęła kilka razy, a później zaznaczyła wybrany obszar. Poprawiła ostrość i znowu powiększyła. Paweł Wiśniewski wstrzymał oddech, gdy zobaczył, co wyłania się z cienia.

– Pokazywałaś to policji? – Wgapiał się w niewyraźną męską postać, która ewidentnie szła za Anną Mielcarz.

– I co im powiem? Że się pomylili, a Mielcarz wcale nie była wariatką?

– Ale chyba nie zamierzasz… – Urwał w pół zdania, bo zdał sobie sprawę, jak naiwne było to pytanie.

Oczywiście, że zamierzała. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Załatwi sprawę na własną rękę. To dokładnie w stylu Larysy: odnaleźć tego mężczyznę, ustalić fakty i oczyścić imię niewinnej kobiety.

Wszystkie jej reportaże dotykały tematów przemocy seksualnej, przemocy domowej, krzywdzenia dzieci i mężczyzn wykorzystujących swoją pozycję, by poniżać kobiety. Długo nie mógł zrozumieć, czemu tak ją to rusza. Była dobrą dziennikarką i kilkakrotnie sugerował inne obszary, ale zawsze odmawiała. Kiedy o tym myślał, dotarło do niego, że właściwie niedużo o niej wie. Szukał informacji na jej temat, ale poza tym, skąd pochodzi i gdzie się uczyła, niewiele udało mu się znaleźć. Wiedział, kim są jej rodzice i że nie utrzymuje z nimi kontaktu. Niedawno zdołał ustalić, że w Warszawie studiuje jej brat, z którym – jako jedynym z rodziny – Larysa podtrzymuje relacje.

Więcej informacji nie miał aż do ubiegłego miesiąca, gdy przeglądając fora internetowe „Magazynu”, natknął się na seksistowskie przechwałki jakiegoś frajera z Podlasia. Mężczyzna ukrywający się pod pseudonimem Maro31 pysznił się tym, że wiele lat temu, podczas balu maturalnego, wykorzystał seksualnie koleżankę z klasy i uszło mu to na sucho. Dopiero pod gradem krytycznych komentarzy ze strony internautów zaczął się tłumaczyć, że zamierzał wynagrodzić dziewczynie krzywdę, ale krótko po wydarzeniu wyjechała z miasta i słuch po niej zaginął. Wiśniewski postanowił go namierzyć. Zakładał, że temat się Larysie spodoba, i zbierał wszystkie okruszki. Facet był na tyle zadufany w sobie, że stracił czujność. Podawał zbyt wiele informacji, a to mogło pomóc w zidentyfikowaniu go. Tyle że Paweł nie był w tropieniu tak dobry jak ona i nie ufał swojej intuicji.

Wysłał jej link i wszystko, czego udało mu się dowiedzieć. Larysa nawet nie odpisała na wiadomość. Tydzień później zapytał ją w mailu: „Co z tym?”, i raz jeszcze podał link. Odpowiedziała mu krótko: „Ślepa uliczka”. To go zdziwiło, ale prawdziwe zaskoczenie przyszło dopiero wtedy, gdy zorientował się, że mówiła serio. Rzucała takie definitywne oświadczenia już wcześniej, ale zazwyczaj dwa dni później wysyłała mu rozwiązanie. Tym razem czuł, że skapitulowała. A to go zaintrygowało.

Zaczął drążyć i dotarł naprawdę blisko. Znalazł miasto, w którym Maro mieszkał, i szkołę, do której chodził. Poprosił znajomego z policji z Białegostoku, by wybrał się do mieściny i skombinował mu zdjęcia kilku roczników z lokalnego ogólniaka. Kolega go wyśmiał i polecił, by sobie sam sprawdził na przykurzonym już portalu Nasza Klasa. Wiśniewski przeglądał zdjęcia, nie bardzo jednak wiedział, kogo szuka.

Sprawdzał wszystkich Marków na przestrzeni pięciu lat. Było ich kilku, ale tylko jeden z nich miał w klasie dziewczynę z pieprzykiem nad ustami. Przeczytał nazwiska uczniów i zastygł. Miał ochotę wyłączyć komputer i udawać, że nigdy tego nie widział. Doskonale wiedział, że gdyby się zorientowała, że grzebał w jej życiu, zapadłaby się pod ziemię i więcej by jej nie zobaczył. Czemu wcześniej na to nie wpadł? Jej obsesja na punkcie przemocy seksualnej, to, że pochodzi z Podlasia, fakt, że nie zrobiła matury i nie studiowała, co na początku ich znajomości zweryfikował, a do tego nie chciała się zająć tym tematem. Zawsze czuł, że w jej życiu musiało wydarzyć się coś druzgocącego. Inaczej nie byłaby tym, kim jest.

Ale nie przypuszczał, że dowie się o tym w taki sposób.

Usiadł przy biurku i zapisał w notesie imię i nazwisko tamtego faceta: Marek Kamiński. A później poszedł na bardzo długi spacer, podczas którego wypalił o kilka papierosów za dużo. Szczególnie jak na kogoś, kto niedawno rzucił.

Wspomnienie tamtego popołudnia przyprawiło go o dreszcz. Gdy się otrząsnął, zauważył, że jest w sali konferencyjnej sam. Wytknął jeszcze głowę na korytarz, ale zdołał jedynie zobaczyć domykające się drzwi na klatkę schodową.

 

 

– Kochanie, mów szybko, mam pełne ręce roboty. – Emilia przewiązana fartuszkiem mieszała w garnku sos i doglądała zapiekanki przez szybę piekarnika.

Miała na sobie obcisłe dżinsy i luźną białą bluzkę. I choć były to najprostsze ubrania, to wyglądała w nich zadziwiająco dobrze. Ona uważała, że to efekt jakości kupowanych produktów, ale większość mam ze szkoły, do której chodzili Jaś i Franio, potajemnie robiła zakłady o to, ile czasu Emilia poświęca na swoje stylizacje. Nie mogły wiedzieć, że ich znajoma urodziła się w rodzinie, w której figurę dostawało się w genach, a klasę miało się we krwi. Dzięki temu należała do grupy kobiet, które nie musiały się specjalnie wysilać, by wyglądać idealnie – niczym bohaterki amerykańskich seriali zamieszkujących piękne domy na przedmieściach.

Ten nienaganny styl i unosząca się wokół niej aura perfekcji stały się jej przekleństwem, przyciągały interesownych ludzi, a odpychały tych, których Emilia najbardziej potrzebowała. Prawdziwych i szczerych. Nie pomagał fakt, że po urodzeniu bliźniaków zajęła się blogowaniem, co w oczach innych matek czyniło ją próżną i pustą. Podsycane zazdrością kobiety po cichu zjadliwie komentowały jej zdjęcia, twierdziły, że żartem jest nazywanie tej zabawy pracą, ale oficjalnie nigdy nie odważyły się szepnąć na ten temat nawet słowa. Witały ją uśmiechem i ciepłym pozdrowieniem, a gdy odwracała się tyłem, przewracały oczami. Wiedziała o tym. Bo choć nikt nigdy nie powiedział jej tego wprost, to wręcz organicznie wyczuwała niechęć tych kobiet, skrywaną pod maską życzliwości.

Niekiedy sama myślała, że to nie fair budzić się rano w tym pięknym ciele, domu zaprojektowanym przez architekta, obok męża, który darzył ją bezgraniczną miłością. Miała świadomość, że nic, co było jej udziałem, nie wynikało z jej ciężkiej pracy, ale było efektem splotu okoliczności. Tego, w jakiej rodzinie przyszła na świat i kogo spotkała na swojej drodze. Nie dostrzegała, że bez wielu jej decyzji oraz codziennego wysiłku wychowywania dzieci i dbania o dom nie istniałby nawet ułamek tej harmonii. Zamiast tego bywały dni, gdy patrząc na Janka i Frania, czuła, że nie zasługuje na tyle dobra. I choć nauczyła się odgrywać radość, to tak naprawdę nieustannie czekała na moment, w którym ta radosna karuzela życia się zatrzyma, dekoracje opadną, a ona obudzi się ze snu.

– Muszę zostać w pracy dłużej, niż planowałem. Czy możesz odebrać chłopców? – Jej mąż przekrzykiwał szum biurowych rozmów.

– Nie żartuj – westchnęła zrezygnowana. – Oni nie mówili rano o niczym innym jak tylko o waszym wyjściu do kina.

– Będziemy musieli to przełożyć. Przykro mi.

– Na kiedy, Jacek? Chłopcy nie widzieli cię już od tygodnia.

Jej mąż zrobił głęboki wdech.

– Wiem, przepraszam, ale muszę dokończyć ten projekt.

– Zawsze jest jakiś projekt – podniosła głos. – Jak nie ten, to inny. Czasami mam wrażenie, że twoja praca jest ważniejsza od nas.

– Nie idź w tę stronę. Wiesz, że pracuję dla was.

Emilii zrobiło się przykro; wiedziała, że Jacek mówi prawdę. Niekiedy było jej go nawet żal, bo gdy patrzyła, jak jej ukochany dzieli życie między pracę i rodzinę, nie zostawiając nawet kwadransa dla siebie, miała świadomość, że to on jest tą stroną, która poświęca więcej. Ona wprawdzie miała swoje obowiązki, opiekowała się synami, rozbudowywała blog, ale poza tym mogła też swobodnie cieszyć się swoim czasem. Nie doświadczała tego stresu, brutalności i presji, które były naturalnym elementem życia Jacka. Zacisnęła mocno powieki i zaczerpnęła tchu.

– Nie ma sprawy, odbiorę ich, kochanie. – Odsunęła kosmyk włosów z czoła.

Nie chciała dokładać mu ciężarów, mówiąc, że ostatnio czuła się zmęczona ciągłym bieganiem, załatwianiem i pamiętaniem o milionie drobnych spraw. Tłumaczyła sobie, że nie ma prawa narzekać i że powinna się bardziej postarać. Jakby była mu to winna.

– Mam w torebce zdjęcia z przyjęcia urodzinowego chłopców. Na pewno się ucieszą, gdy je zobaczą – dodała już z entuzjazmem. – A jeśli się nie pogniewasz, to chętnie sama pójdę z nimi do kina.

– Pewnie. Bawcie się dobrze. Ja wrócę raczej późno, więc nie czekajcie na mnie z kolacją.

– Nie przepracowuj się tam za bardzo.

– Powiedz to mojemu szefowi.

– Żebyś wiedział, że powiem. A jeśli stchórzę, to napiszę na ten temat artykuł na blogu i podeślę mu link z anonimowego adresu mailowego.

– Na pewno nie skojarzy faktów.

Oboje się roześmiali.

– Do wieczora! – Wyłączyła palnik pod sosem, a później zgasiła piekarnik i uchyliła jego drzwiczki.

Gdy odłożyła telefon, dochodziła druga, miała więc jeszcze ponad pół godziny, zanim będzie musiała wyjść po chłopców. Nastawiła wodę w czajniku i postanowiła spędzić ten czas na czymś przyjemnym.

Wyjęła z torebki zdjęcia z urodzin synów, a później zaparzyła senchę i rozsiadła się wygodnie przy stole.

Kiedy tylko zobaczyła pierwsze kadry, które uchwyciły roześmiane buzie Janka i Frania, w oczach zakręciły jej się łzy. Chłopcy mieli po sześć lat i na ich widok trudno było nie poczuć rozpływającego się po ciele ciepła. Wprawdzie nieraz potrafili wyrywać sobie włosy i zaciekle walczyć o zabawki, ale byli też najlepszymi przyjaciółmi.

Na fotografii objęci, w stożkowatych czapeczkach urodzinowych, uśmiechali się szczerbato do obiektywu aparatu. Ich piegowate buźki i falujące czupryny zajmowały niemal cały kadr. Było to jedno z niewielu podobieństw między nimi. Jako bliźniaki dwujajowe poza tym, że urodzili się tego samego dnia, byli jak ogień i woda.

Jaś był spokojny, poukładany, ale jednocześnie nadzwyczaj honorowy. Za każdym razem, gdy nabroił, w milczeniu znosił karę i nigdy nie prosił o jej anulowanie. Nigdy też nie obiecywał poprawy. Z hardą miną trwał do końca kary, a niekiedy jeszcze dłużej, by pokazać swoją niezależność.

Franek natomiast miał w sobie czar, który świadomie wykorzystywał. Nieustannie przytulał się do bliskich i całował ich, robiąc przy tym słodkie oczy. Szczególnie w sytuacjach, gdy coś zmajstrował, jego wylewność podejrzanie wzrastała. Najczęściej właśnie w ten sposób Emilia i Jacek odnajdywali winowajcę.

Sącząc herbatę, uważnie oglądała na zdjęciach kolegów i koleżanki swoich dzieci. Usiłowała przypomnieć sobie imiona ich rodziców i dopasować jednych do drugich. Pamiętała chłopca, którego przyprowadziła smutna mama w żółtej bawełnianej sukience, i rozgadanych rodziców Sary. Natychmiast rozpoznała też państwa Łakomczuchów, jak określiła rodziców Ignacego. To miano zyskali po tym, jak zostawieni sami na tarasie, zjedli wszystkie babeczki z kremem.

Wreszcie dostrzegła Ewę i Klarę, z którymi widywała się na zebraniach rodziców, oraz pana Koconia, dzielnego mężczyznę, który pełnił obowiązki przykładnego rodzica swojej trójki, w czasie gdy jego żona przygotowywała się do powitania czwartego dziecka.

Na jednym ze zdjęć zauważyła mężczyznę w niebieskim kombinezonie i czapce z daszkiem głęboko nasuniętej na oczy. Nie zwróciła na niego wcześniej uwagi. Była zbyt zaabsorbowana miną Antoniego Koconia, który leżał na trawie przygnieciony przez dziesięcioro dzieci skaczących po nim niczym pchły. Nieznajomy stał daleko w tyle, jakby za plecami wszystkich zebranych, z twarzą zwróconą w kierunku obiektywu, jednak zbyt zamazaną, by była rozpoznawalna. Nie przypominał żadnego z rodziców. Jego ubranie kojarzyło się bardziej z dostawcą pizzy albo kurierem. Była jednak pewna, że tego dnia nikt taki nie odwiedził ich domu. Chyba że nie domknęli furtki albo ktoś z gości poprosił o dostarczenie paczki pod ten adres, wiedząc, że będzie na przyjęciu.

Mężczyzna stał nieruchomo. Trudno było dostrzec jego oczy, ale na pewno nie śledził zmagań Koconia z dziećmi ani nikogo innego, kto był wtedy w ogrodzie.

Czy to możliwe, że patrzył na nią, gdy robiła to zdjęcie? Jakim cudem w ogóle go nie zapamiętała? Przecież musiała go wpuścić, furtki nie dało się otworzyć z zewnątrz. Ale równie dobrze to któryś z gości mógł mu uchylić bramkę. Tylko czy nie powinna przynajmniej natknąć się na niego podczas przyjęcia? A może przyszedł tylko na chwilę i zaraz zniknął? Myśli gorączkowo przelatywały jej przez głowę.

Kim jest ten człowiek? – zastanawiała się. Była jednak zmuszona odłożyć te rozważania na później. W jej telefonie uruchomił się alarm, który oznaczał, że czas sjesty minął i pora wyruszyć po dzieci. Zwykle w takiej sytuacji odczuwała coś na kształt radosnego oczekiwania, ale tym razem nie potrafiła otrząsnąć się z dziwnego uczucia niepokoju, które ściskało jej żołądek i przywoływało dawno zapomniane obrazy.

 

 

Dziewczyna musi mieć bogatych rodziców, skoro stać ją na mieszkanie na Wilanowie, pomyślał Bruno. Apartamentowiec zdecydowanie odbiegał od miejsc, w jakich zazwyczaj żyją studenci. Drewniane podłogi, pastelowe farby na ścianach i nowoczesne dodatki. Zero kiczu, tak charakterystycznego dla nowobogackich. Do tego imponująca przestrzeń i wysokość. Duże drewniane okna, mgiełka firanki i ciężkie, ozdobne zasłony. Zdziwiło go, że nie zauważył żadnych zdjęć ani pamiątek. Brak fotografii chłopaka albo rodziców. Żadnych polaroidowych selfie z przyjaciółkami. Jedynie dziwny, zamglony obraz nad łóżkiem. Jakby postać odbijająca się w lustrze.

– Znalazłeś coś ciekawego, Sherlocku? – rzucił do Daniela, który zbierał odciski palców z framugi drzwi.

Technik tolerował powierzchowny egocentryzm Wilczyńskiego; nie raziły go dziwaczne metody pracy policjanta ani brak szacunku dla jakichkolwiek konwenansów. Właściwie to wierzył, że Bruno ma swego rodzaju dar. Coś, co pozwalało mu dostrzegać powiązania, nieoczywistości i wyłapywać anomalie. Dla Daniela Wilczyński sam w sobie był jedną z nich. Niczym ciekawy okaz, który godzinami mógłby oglądać pod mikroskopem.

– To jej odciski. Tutaj i wyżej. – Technik wskazał kilka miejsc na futrynie. – Pierwsze są niewyraźne, rozmazane, jakby przeciągnęła ręką albo chwyciła się, upadając. Ten tutaj – pokazał miejsce na ścianie – to odcisk czoła. Świeży.

– Chcesz powiedzieć, że słaniała się już w drodze do pokoju? – Bruno starał się zrekonstruować wydarzenia.

– Możliwe. Światło w łazience było zapalone, gdy przyjechaliśmy.

– Czyli połknęła tabletki w wannie?

Technik wzruszył ramionami. Wpatrzony w podłogę Wilczyński w myślach odtwarzał film. Dziewczyna się kąpie, je ciasto i popija tabletki szampanem, a gdy wychodzi z wody, robi się nieprzyjemnie. Czuje, że kręci jej się w głowie, zatacza się i opiera o framugę.

– A później bierze butelkę do ręki i chwiejąc się, idzie do łóżka? – wymamrotał pod nosem, przechodząc kilka kroków w stronę sypialni i z powrotem. – To nie ma sensu. Nie ma siły zgasić światła, ale zabiera flaszkę?

– Ciekawe, prawda? – Daniel uśmiechnął się, nie przerywając pracy.

– Raczej smutne. Gdybyśmy spotkali się wcześniej, dałbym jej numer do moich ziomków z AA.

– Byłeś na terapii?

– Człowieku, nikt nie potrafił rozruszać towarzystwa tak jak ja. Mały bruderszafcik i od razu ze smętnych leśnych dziadków robili się fajni faceci.

Daniel zamrugał powiekami.

– To nie było na poważnie, prawda?

– Oczywiście, że nie. Jak mógłbym łamać reguły i się tym chwalić? – Wilczyński udał zamyślenie i spojrzał w sufit. – Właściwie to bym mógł – dodał z błyskiem w oku.

Daniel zaśmiał się lekko i podążył wzrokiem w stronę sypialni. Nie dziwiło go, że koledzy z komendy mieli Brunona za aroganta, wprawdzie skutecznego, ale mimo wszystko gbura o przerośniętym ego. Widzieli w nim gościa, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. Faceta, który prowadzi dochodzenia szamańskimi metodami, a przy tym jest pioruńsko efektywny.

Początkowo policjanci jego usposobienie tłumaczyli tym, że lata temu zamknął się w sobie po rodzinnej tragedii. Założyli, że otoczył się pancerzem z cynizmu po stracie matki, która popełniła samobójstwo w jego ósme urodziny. Później uznali jednak, że po prostu jest palantem, i przestało im zależeć. Na nim, ale nie na jego umiejętnościach. Potrafił zauważać rzeczy, których nikt inny nie dostrzegał. W ciszy przeżuwał fakty, a później niespodziewanie wypluwał wniosek, tak jakby odsłaniał kurtynę i obnażał to, co ukryte. Może właśnie to zbliżyło ich do siebie z Danielem. Obsesja na punkcie tego, czego nie widać.

– Szampan musiał stać wcześniej w łazience. Mam ślady na szafce. – Technik pokazał odcisk na blacie. – Nie mam pojęcia, kiedy go przeniosła, ale teoria, w której w pełni sił zanosi alkohol i leki do sypialni, a później wraca tu i nagle słabnie, jest co najmniej naciągana.

– Tak bardzo jak twarz Renée Zellweger?

Daniel posłał mu pytające spojrzenie.

– Nieważne. – Bruno machnął ręką. – Martwi mnie tylko jedno. Odkąd tu wszedłem, ani razu nie spojrzałeś mi w oczy. – Jego głos stał się poważny. – Twój wzrok prześlizguje się po mnie, ale patrzysz jakby na przestrzał. Więc albo na mnie lecisz, albo coś tu nie gra.

Technik westchnął i podrapał się po głowie, po czym wziął głęboki wdech, nachylił się w stronę policjanta i z ociąganiem wyjaśnił:

– Na podłodze nie znaleźliśmy niczego. To znaczy były jej włosy, pył z kosmetyków i plamy po rozchlapanej wodzie, ale jak dla mnie te płytki są sterylnie czyste. Aż za bardzo jak na mieszkanie, w którym żyje kot – zawiesił głos. – Chyba że zwierzak nie gubi sierści albo ma zakaz wchodzenia do łazienki.

Bruno poczuł, że go mdli. Za bardzo przypominało to historię sprzed trzydziestu lat. W pamięci zobaczył ten nieskazitelny porządek, jaki panował w łazience, gdy znalazł swoją matkę. Wtedy też nie było żadnych śladów. A jedyna osoba, która wiedziała, że to nie mogło być samobójstwo, milczała. Ze strachu, ze złości i dlatego, że była tylko zagubionym dzieckiem. Przerażonym małym chłopcem, który nie rozumiał, co się stało. Trochę jak to wychudzone zwierzę, które znaleziono na balkonie zmarłej dziewczyny.

Wyszedł z mieszkania bez słowa. Daniel wyjrzał na korytarz z niepokojem, obserwując plecy kolegi. Nie żeby brakowało mu kurtuazyjnego „cześć” czy „dzięki” – uprzejmości nie były domeną Wilczyńskiego i technik zdążył się już do tego przyzwyczaić – ale dlatego, że dotarła do niego myśl, którą wcześniej złapał Bruno.

– To się znowu dzieje – wyszeptał.

 

 

Kiedy weszła do sieciowej kawiarni przy Nowowiejskiej, jej brat był już w środku. Na jej widok wyszczerzył się i poderwał z miejsca.

– Cześć! – Powstrzymał się przed serdecznym uściskiem, w ostatniej chwili dostrzegając jej zimne spojrzenie. – Siadaj. Czego się napijesz?

– Niczego. Chcę tylko pogadać.

Już miał ochotę zaoferować, że zapłaci za jej zamówienie, ale w porę uprzytomnił sobie, że z nich dwojga to on jest biednym studentem koczującym w akademiku polibudy, a ona dziesięć lat starszą siostrą, która ma swoje mieszkanie i zarabia pieniądze na jakichś tajemniczych zleceniach.

– Możesz mi wystawić tego chłopaka, który przyniósł negatywy?

Przez jego twarz przebiegł cień zawodu. A więc to o tym chciała porozmawiać. Naiwny myślał, że pamiętała o jego urodzinach. Wprawdzie były tydzień temu, ale wiedział, że jest zajęta. To nic, powiedział do siebie w myślach i zrobił minę człowieka, na którym nic nie robi wrażenia.

– Te z gołą laską? – Zmroziła go wzrokiem tak, że aż zakrztusił się kawą. – Jasne.

Nigdy nie rozumiał, dlaczego jest tak przewrażliwiona na punkcie traktowania kobiet. Kiedy wyjechała z miasta, był w drugiej klasie podstawówki i nikt specjalnie nie chciał mu wytłumaczyć, dlaczego zerwała z nimi kontakt. Dopiero gdy naciskał, rodzice wyznali, że Larysa uciekła z domu. Był jeszcze dzieckiem, tęsknił za siostrą, a jednocześnie miał do niej żal. To uczucie osłabło, kiedy dostał od niej pierwszy list, i stopniowo z każdą kolejną wiadomością od siostry zamieniało się w fascynację. A gdy wreszcie spotkali się w Warszawie, poczuł, że pustka, którą nosił w sobie, wreszcie ma szansę się zapełnić. Z wdzięcznością przyjmował od niej wszystko, czym go obdarzała, i tylko raz zapytał o przeszłość, ale Larysa wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie chce na ten temat rozmawiać. Pogodził się z tym i zaakceptował fakt, że siostra pozostanie dla niego intrygującą tajemnicą. Kimś bliskim, a zarazem obcym. Wolał ją taką niż nieobecną. Świadomość, że mogłaby znów zniknąć z jego życia, wywoływała w nim drapiący w gardle niepokój, bo choć nie mówiła mu wszystkiego, to na swój pokręcony sposób dawała mu znać, że jest dla niej ważny.

– Masz do niego jakiś telefon? – zapytała.

– Nie, ale znam imię i nazwisko. Pewnie ma konto na Facebooku. Jak mi pokażesz foty, to powiem ci, który to jest.

Lara wyciągnęła laptopa z plecaka i połączyła się z kawiarnianą siecią. Skupiona klikała na komputerze, a później odwróciła ekran w stronę brata.

– Anna Kowalska? Zmieniłaś tożsamość? – zażartował.

– Czasem trzeba. Dawaj.

– Sebastian Kicki. – Bartek głośno sylabizował imię i nazwisko chłopaka. – Bum. – Kliknął, a potem uważnie przyjrzał się zdjęciom wyświetlonym na ekranie. – Jest. To ten. – Otworzył profil i podał jej komputer.

Miała ochotę przejrzeć jego wpisy, ale jako obca osoba nie miała do nich dostępu. Konto było chronione przed wścibskimi spojrzeniami nieznajomych. Wpisała jego dane do wyszukiwarki, ale znalazła głównie informacje na temat piłkarza NMC Górnika.

– Pomóc ci? – Bartek uśmiechnął się.

– Niby jak? Wiem, że mogę napisać do niego wiadomość, ale to mi niewiele daje. Przydałby się telefon.

– Znajdę. – Wyciągnął rękę po komputer. – Dziewczyno, jestem kumatym studentem politechniki, jak mi się nudzi w przerwach między zajęciami i pracą w Fotolabie, uczę się różnych sztuczek.

– No to proszę, Houdini. – Oddała mu laptopa z błyskiem w oku.

Mogła to zrobić sama, prędzej czy później znalazłaby informacje, które były jej potrzebne, ale lubiła rzucać wyzwania bratu, a później patrzeć, jak genialnie sobie z nimi radzi.

– O matko, ktoś do tego twojego komputera czasem zagląda?

– Mam nadzieję, że nie. Czemu?

– Jest strasznie wolny. Posprzątać ci?

– Nie – powiedziała szybko.

– Spoko. Wiem, że masz tu swoje sekrety. Nie zamierzam niczego ruszać. – Patrzył na ekran, a jego szczupłe palce tańczyły po klawiaturze. – Powyłączam tylko trochę aplikacji startowych i od razu będzie lepiej. – Klikał, uśmiechając się pod nosem. – Zainstaluję ci też program, dzięki któremu będzie można wyśledzić ewentualnego włamywacza. Mój prototyp. – Z dumą poklepał się w pierś.

– Serio?

– No jasne. Jestem Davidem Copperfieldem informatyki. Nasza przygoda z Ireneuszem cię nie przekonała?

Kiwnęła głową i przyglądała mu się z ukrywaną dumą. Był od niej dziesięć lat młodszy i zdumiewał ją na każdym kroku. Patrzyła, jak szybko wystukiwał nowe hasła i klikał w poszukiwaniu odpowiedzi. Po chwili wyjął telefon z kieszeni i wprowadził jakiś numer z ekranu.

– Pan Sebastian Kicki? – Jego głos brzmiał nienaturalnie uprzejmie. – Dzień dobry, chciałem poinformować, że zdjęcia, które pan zostawił do wywołania, są już gotowe, zapraszam – dodał, po czym milcząco pokiwał głową. – Nie ma sprawy. Do widzenia.

– Coś ty zrobił? – zapytała go, gdy się rozłączył.

– Upewniłem się, że mam odpowiedni numer. Masz, zapisz sobie. – Podał jej swoją komórkę.

– Jak go znalazłeś?

– Dziecinnie proste. Przez Facebooka odgrzebałem jego maila, a później trochę poszukałem i znalazłem jego transakcję na Allegro. Podawał w niej swój numer telefonu.

– Nie zorientuje się, że nie zostawiał go w Fotolabie?

– Może, ale nie przejmowałbym się tym specjalnie.

– To są akurat rzeczy, którymi ja się przejmuję. – Oddała bratu komórkę.

– Na twoim miejscu bardziej bym się przejął rodzicami.

Jej twarz automatycznie poszarzała. Bez słowa zaczęła pakować rzeczy. Bartek złapał ją za rękę i puścił dopiero, gdy nią szarpnęła.

– Nigdy więcej tego nie rób! – W jej głosie nie było już przyjemnego tonu sprzed kwadransa.

– Bo co? Przyłożysz mi? – Wzruszył ramionami i pożałował, że uderzył w tę nutę, szczególnie że jeszcze niedawno zabierała go na treningi bokserskie i uczyła, jak się obronić. – Po prostu do nich zadzwoń – dodał już łagodniej. – Ojciec nie najlepiej się czuje.

– To nie moja sprawa.

– Ma kłopoty z sercem.

– Bardzo mi przykro. Wyślę kartkę z życzeniami.

– Nie kpij, to twój ojciec.

– Już dawno nie.

– Co z tobą? – Rozłożył ręce w geście niezrozumienia. – Wykonaj jeden pieprzony telefon.

– Dzięki za pomoc – rzuciła, chwyciła plecak i wyszła z kawiarni.

Bartek przeklął pod nosem.

– Świetnie.

Dopił kawę i podniósł się. Na kanapie, na której siedziała, zobaczył małe pudełko. W pierwszej chwili pomyślał, że o czymś zapomniała, ale gdy je otworzył, zrozumiał. W środku znajdował się roczny karnet do klubu bokserskiego. Tego samego, w którym ćwiczyła. Uśmiechnął się mimowolnie i choć był na nią wściekły, poczuł falę wdzięczności. Ze wszystkich osób na świecie siostra była tą, której naprawdę na nim zależało. Nawet jeśli pokazywała to na swój pokręcony sposób.

 

 

Gdy tylko znalazł się na klatce schodowej, uderzył kilkukrotnie pięścią w ścianę. Za każdym razem mocniej, aż do pierwszego zranienia. Nie ze złości. Potrzebował skupić się na dochodzeniu. Strząsnąć z siebie gryzące wspomnienia i wziąć się w garść. Ból skutecznie mu w tym pomagał, przywoływał go do teraźniejszości. Cała uwaga natychmiast wędrowała do eksplodującego bólem miejsca.

Nagle zza pleców dotarł do niego odgłos szurania. Bruno odwrócił się i zobaczył chłopaka w okularach, mniej więcej trzydziestolatka, w swetrze w romby i z przetłuszczonymi włosami przyklejonymi do głowy. Na widok kogoś takiego inni zwykle uśmiechali się z udawaną uprzejmością, w duchu zaś dziękowali Bogu, że ich dzieci wyrosły na normalnych ludzi. Kołysał się, przenosząc ciężar ciała z pięt na palce, obgryzając przy tym skórki wokół paznokci. Jedno oko miał zasłonięte gazą i zaklejone plastrem, drugim gapił się na policjanta.

– Człowieku, musisz się tak lampić? Znajdź mnie na Facebooku, polub, czy co tam potrzebujesz, i obserwuj do woli.

– Chciałem tylko spytać, czy z Niną wszystko w porządku. Pan coś wie? – mówił cicho, jakby bał się, że kogoś obudzi. – Jestem jej sąsiadem, Miłosz Bączek, to ja zadzwoniłem na policję. – Chłopak przełknął nerwowo ślinę i odchrząknął, jakby coś zbierało mu się w gardle.

– „W porządku” w tej sytuacji to nie najlepsze określenie. Nie żyje – odparł Wilczyński i uważnie śledził każdy najdrobniejszy grymas na twarzy swojego rozmówcy.

Ten wydał z siebie cichy jęk przerażenia, położył jedną dłoń na ustach, a drugą objął się w okolicy talii, jakby chciał się do siebie przytulić.

– To straszne.

– Też tak uważam. Muszę napisać do Zuckerberga, żeby zrobił odpowiedni dla takich sytuacji status na Facebooku.

Chłopak zdawał się nie dosłyszeć, jego usta ułożyły się w dziwny grymas, a oczy błądziły po ścianach korytarza.

– A… a co się stało? – dopytał.

– Powiem ci, jak wyjaśnisz mi, czemu zadzwoniłeś na policję.

– Przez kota – odpowiedział, międląc ślinę w ustach. – Wróciłem wczoraj ze szpitala. Widzi pan? – Wskazał zaklejone oko. – Kłopoty z siatkówką.

Bruno pokazał mu ręką, by kontynuował i nie wdawał się w zbędne szczegóły.

– Byłem tak zmęczony, że od razu położyłem się do łóżka. Ale przez tego cholernego kota nie mogłem zasnąć. Miauczał i piszczał tak, że dostawałem szału.

Wilczyński popatrzył na otwarte drzwi na końcu korytarza.

– Tam mieszkasz?

Chłopak kiwnął głową.

– Jak w takim razie słyszałeś miauczenie kota? Mieszkania dzieli jakieś dziesięć metrów, a pomiędzy wami są grube ściany i inni sąsiedzi – nie dawał za wygraną.

– Mam bardzo wrażliwy słuch. Niestety. Czasami to dla mnie istna tortura. Nawet nie wie pan, jakie obrzydliwe dźwięki potrafią wydawać ludzie. – Skrzywił się.

Bruno zastanawiał się, czy chłopak ma świadomość, jak sam jest nieprzyjemny, kiedy tak międli co chwilę zapasy śliny w ustach.

– W każdym razie poszedłem do Niny poprosić, by uciszyła to wstrętne zwierzę – kontynuował. – Zapukałem, ale nikt nie otworzył. Uznałem więc, że jej nie ma, i wróciłem do siebie.

– O której to mogło być godzinie?

– Jakoś po dziesiątej. – Przełknął ślinę. – Na dole siedział już nowy ochroniarz, a oni zwykle zmieniają się o tej porze.

Sprytne, pomyślał Wilczyński, chłopak mimochodem przemycił swoje alibi.

– Co robiłeś później? – Szukał dziury w tej historii. Kłamcy najczęściej gubili się w szczegółach.

– Włożyłem stopery do uszu i zasnąłem. – Bączek wzruszył ramionami. – Dopiero dzisiaj, gdy zobaczyłem kota drapiącego drzwi balkonowe, uznałem, że coś jest nie tak. Nina wprawdzie zamykała czasami Lunę na balkonie, ale nigdy nie zostawiała jej tam na tak długo, a już na pewno nie na noc. – Znowu przełknął ślinę. – Zaniepokoiło mnie to, więc zadzwoniłem.

Bruno niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w pianę zbierającą się w kącikach ust chłopaka.

– Często to robisz?

– Dzwonię na policję? Nie, raczej nie.

– Miałem na myśli coś innego, ale nieważne. – Wilczyński machnął ręką. – Czy poza kotem coś jeszcze zwróciło twoją uwagę?

– Nie, chociaż… – Chłopak zawiesił się na moment. – Przed wyjazdem do szpitala słyszałem, jak nalewa wodę do wanny, ale… wtedy nie było jej jeszcze w domu, wróciła później. To było dziwne.

Dziwne jest, że mi to wszystko mówisz, pomyślał Bruno.

– Słyszałeś wodę? – Chłopak kiwnął głową. – I jesteś pewien, że to było u niej w mieszkaniu?

– Tak.

W głowie Wilczyńskiego zapaliła się lampka alarmowa. Zamierzał już odejść, gdy Miłosz niespodziewanie chwycił go za ramię.

– Czy ona cierpiała? – W oczach miał coś, co równie dobrze mogło być współczuciem i nadzieją.

– Nie – okłamał go Bruno, a potem szybkim krokiem wrócił do mieszkania dziewczyny.

Podszedł do Daniela.

– Zbadaj, co znajdziemy w odpływie wanny.

– Nic. Już sprawdziłem. Chemia zeżarła wszystko.

 

 

– Lustereczko, powiedz przecie… – wyszeptała Larysa, malując usta na czerwono.

Siedziała na drewnianym taborecie obrotowym, zwrócona w stronę dużego, opartego o ścianę lustra, jednego z niewielu elementów wyposażenia mieszkania. Ubrana w obcisłą czarną sukienkę z głębokim dekoltem, nałożyła na ogoloną na krótko głowę perukę. Zamówiła ją na Allegro za parę groszy i obawiała się, że będzie musiała ją wyrzucić do kosza, ale jakość produktu była zaskakująco dobra. Ułożyła ją i palcami rozczesała splątane pasma, a całość docisnęła do swojej naturalnej fryzury à la Sinead O’Connor. Długie, złote, falujące włosy otoczyły jej twarz i uczyniły z niej inną kobietę.

Przed oczami mignął jej obrazek z przeszłości, z czasów, gdy nosiła jeszcze długie włosy. Przypomniała sobie swoją twarz patrzącą z lustra, rozmazany tusz do rzęs, czerwony nos, zadrapanie na policzku i potargane włosy. To właśnie wtedy, w noc po gwałcie, gdy w odbiciu przypatrywała się upokorzonej, bezradnej osiemnastolatce, postanowiła pozbyć się elementu, który symbolizował jej kobiecość. Złapała w dłonie gęste, grube loki, a