Włoskie wycieczki. Na zmywaku - Mariola Szydlik - ebook

Włoskie wycieczki. Na zmywaku ebook

Mariola Szydlik

5,0

Opis

Na zmywaku to kontynuacja przygód bohaterek Włoskich wycieczek. Po tym jak Dance udaje się zrealizować swoje marzenie i otworzyć kwiaciarnię, przestaje jeździć do Włoch. Druga z przyjaciółek, Aśka, wdaje się w romans z przystojnym Włochem, jej małżeństwo przeżywa kryzys. Mimo to nie zamierza zrezygnować z budowy pensjonatu nad jeziorem, musi jednak sama na niego zarobić. Wraz z Moniką, poznaną w autokarze dziewczynę, postanawiają wyjechać do pracy w restauracji na Sardynii. Polki zachłystują się pięknem wyspy, ale praca na zmywaku nie jest szczytem ich marzeń i ambicji. Do tego poznają niebezpiecznych ludzi, wplątują się historię jak z mafijnego thrillera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja:

Iwona Winiarska

Korekta:

Aleksandra Kornacka

Skład, łamanie i przygotowanie do druku:

Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich. Książka ani żadna inna jej część nie może być przedrukowywana ani w inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptyczne, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Bohaterowie powieści pod tytułem Włoskie wycieczki. Na zmywaku są postaciami fikcyjnymi i jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

ADVIM Wydawnictwo

Wrocław 2024

ISBN 978-83-969028-3-2

Kiedy wy­cho­dzi­łam za mąż, wie­dzia­łam, że Sła­wek to mi­łość mo­jego ży­cia. Ko­cha­łam go całą sobą, pa­trzy­łam na niego i my­śla­łam, że nic i nikt nas ni­gdy nie roz­łą­czy. Co po­szło nie tak? Kiedy na­sza mi­łość za­częła bled­nąć? Kiedy za­czę­li­śmy się od sie­bie od­da­lać? A może to ja za­czę­łam od­da­lać się od na­szej mi­ło­ści? Już ja­kiś czas temu za­uwa­ży­łam, że coś się nie układa. Sła­wek był czuły, za­wsze mnie ca­ło­wał, kiedy wy­cho­dził do pracy i na po­wi­ta­nie – nie­ważne, czy ktoś był w domu, czy spo­ty­ka­li­śmy się wła­śnie przed blo­kiem. Ale od pew­nego czasu to już nie były pło­mienne po­ca­łunki, które roz­pa­lały we mnie żar, a ra­czej oj­cow­skie po­wi­ta­nia i po­że­gna­nia.

Kiedy Nino po­ca­ło­wał mnie po raz pierw­szy, za­po­mnia­łam o bo­żym świe­cie, mia­łam za­mknięte oczy i czu­łam roz­kosz. Nie umia­łam i nie chcia­łam tego prze­rwać. Kiedy skoń­czył, mój we­wnętrzny głos wo­łał: „nie prze­sta­waj!”. Tak za­ko­cha­łam się w Nino, od pierw­szego po­ca­łunku. To jest inna mi­łość, pełna żaru i na­mięt­no­ści. Kiedy o nim my­ślę, czuję mo­tyle w brzu­chu. Gdy przy­po­mnę so­bie do­tyk jego dłoni, cała drżę.

Ko­cham Sławka, ale bar­dziej jak przy­ja­ciela, ojca mo­jego syna, nic poza tym. Może gdy­bym mo­gła z nim po­roz­ma­wiać, wy­ja­śnić mu, co czuję, zro­zu­miałby mnie, na­sze roz­sta­nie nie by­łoby ta­kie dra­ma­tyczne. Kiedy mój mąż do­wie­dział się o ko­chanku, wy­szedł z domu i od tam­tej pory nie mam z nim kon­taktu, nie chce ze mną roz­ma­wiać.

Szkoda, że moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka też mnie nie ro­zu­mie. Li­czy­łam na jej wspar­cie, pro­si­łam, aby po­roz­ma­wiała ze Sław­kiem, żeby spró­bo­wała na­kło­nić go do roz­mowy ze mną – dla do­bra na­szego synka. Nie­stety za­wio­dłam się na Dance. Mó­wiła mi, że pró­bo­wała się z nim skon­tak­to­wać, na­wet zo­sta­wiła wia­do­mość, że chce się z nim spo­tkać, ale po­noć on nie od­dzwo­nił. Tylko ja­koś nie bar­dzo jej wie­rzę.

Dzi­siaj znów wy­jeż­dżam do Włoch. Cie­szę się na spo­tka­nie z Nino, ale jed­no­cze­śnie za­przą­tają mi głowę nie­wy­ja­śnione sprawy z moim mę­żem. Mu­sia­łam po­pro­sić ro­dzi­ców, aby za­jęli się Ar­tu­rem. Mama cały czas do­py­ty­wała, co się stało. Po­wie­dzia­łam jej, że się po­kłó­ci­li­śmy ze Sław­kiem. Wiem, że nie uwie­rzyła, ale na ra­zie nie za­mie­rzam jej in­for­mo­wać, jak na­prawdę wy­gląda sy­tu­acja w moim mał­żeń­stwie.

Nino dzwo­nił i za­pro­po­no­wał, abym tym ra­zem zo­stała na stałe, będę mo­gła pra­co­wać z nim w jego noc­nym klu­bie. Nie wiem, co mo­gła­bym tam ro­bić, nie znam prze­cież ję­zyka. Cho­ciaż mu­szę przy­znać, że na­uka wło­skiego na­wet nie­źle mi idzie, w roz­mo­wach z klien­tami je­stem co­raz lep­sza. Poza tym nie chcę zo­sta­wiać mo­jego synka. Stoję te­raz na roz­drożu.

Gdy­bym po­roz­ma­wiała ze Sław­kiem, na pewno ła­twiej by mi było pod­jąć de­cy­zję.

***

Mia­łam po­pro­sić Ka­rola, aby od­wiózł mnie na Tor­war, ale osta­tecz­nie za­mó­wi­łam tak­sówkę. Nie chcę roz­ma­wiać z Danką, ona zu­peł­nie mnie nie ro­zu­mie i po­wta­rza mi jak man­trę, że kilka mie­sięcy temu była w ta­kiej sa­mej sy­tu­acji, w ja­kiej te­raz jest mój mąż, dla­tego ciężko jej mnie wspie­rać. I za­pew­nia, że ko­cha nas oboje i nie chce stra­cić na­szej przy­jaźni.

Może i tak, ale ja zo­sta­łam zu­peł­nie sama, a prze­cież ni­gdy nie po­rzu­ci­łam jej w po­trze­bie, za­wsze przy niej by­łam.

Z roz­my­ślań wy­rwał mnie dzwo­nek do­mo­fonu, to pew­nie tak­sów­karz.

– Kto tam?

– Dzień do­bry, za­ma­wiała pani tak­sówkę?

– Tak. Pro­szę wejść na górę, mam sporo ba­gaży.

– Już idę.

Kiedy otwo­rzy­łam drzwi, a kie­rowca zo­ba­czył mój maj­dan, zła­pał się za głowę.

– Dużo tego, nie po­winna pani za­mó­wić ba­ga­żówki do prze­pro­wadzki?

– Ja się ni­g­dzie nie prze­pro­wa­dzam, wy­jeż­dżam na dwa ty­go­dnie do Włoch.

– Jezu! I aż tyle ba­gażu jest pani po­trzebne?

No kie­rowca mal­kon­tent i ga­wę­dziarz mi się tra­fił.

– Pa­nie, bie­rzemy te torby i pa­ku­jemy, bo mi au­to­kar uciek­nie.

Kie­rowca nie­zbyt chęt­nie chwy­cił za cięż­kie torby. Nie sko­men­to­wa­łam jego miny. Nie chcia­łam za­ogniać sy­tu­acji – jesz­cze zo­stawi mnie z tym wszyst­kim i jak się wtedy do­stanę na czas na par­king przy Tor­wa­rze?

***

– No, je­steś wresz­cie. Już my­śla­łam, że się roz­my­śli­łaś i tym ra­zem nie je­dziesz. Aż by­łam u Magdy, żeby spraw­dzić, czy je­steś na li­ście – traj­ko­tała jak na­jęta Mo­nika.

Od­kąd Danka prze­stała jeź­dzić do Włoch, to z Mo­niką na­wią­za­łam bliż­sze re­la­cje. Jest sporo młod­sza ode mnie, ale zu­peł­nie do­brze się do­ga­du­jemy.

– Kie­rowca tak­sówki miał ja­kieś ale, nie bar­dzo chciał mi po­móc zno­sić ba­gaże. Jak tam ekipa: ta sama, czy ktoś się wy­kru­szył?

– Je­śli masz na my­śli na­sze se­niorki, to ich nic nie ru­szy, już się usa­do­wiły na swo­ich miej­scach. Ale wi­dzia­łam też nowe twa­rze. Nie wiem wła­ści­wie, kogo bra­kuje. Au­to­kar jest z in­nego biura, mamy też no­wych kie­row­ców, je­den star­szy, a drugi jesz­cze dzie­ciak, ale sym­pa­tyczny.

– Naj­waż­niej­sze, żeby bez­piecz­nie je­chali i aby au­to­bus się nie psuł.

Tym ra­zem wy­jeż­dża­li­śmy w so­botę – zbli­żały się Święta Wiel­ka­nocne, wszy­scy chcie­li­śmy być wcze­śniej w domu.

Kiedy już za­pa­ko­wa­łam swoje torby, za­czę­łam się roz­glą­dać. Zo­ba­czy­łam Janka i Alę, Ta­de­usza, Ste­fana, na­wet Długi, czyli Le­szek, i Krótki, czyli Grze­siek, też się po­ja­wili. Nie jest źle, więk­szość to zna­jomi. Jeź­dzimy ra­zem już pra­wie rok, znamy się, na­wet jak się cza­sami po­sprze­czamy, to tylko na chwilę, a jak ktoś po­trze­buje po­mocy, to so­bie po­ma­gamy. Był też Zdzi­siek, ten, który nie stro­nił od al­ko­holu i za każ­dym ra­zem były z nim pro­blemy. Wpraw­dzie Ja­nek sta­rał się go trzy­mać w ry­zach, ale prze­cież nie był jego anio­łem stró­żem, dla­tego cza­sami Zdziś­kowi zda­rzało się upić, a wtedy ro­bił się nie­przy­jemny, po­wie­dzia­ła­bym – na­wet agre­sywny.

– Pro­szę pań­stwa, pro­szę wsia­dać, za dzie­sięć mi­nut ru­szamy.

Magda jak zwy­kle ele­gancka i sta­now­cza.

Od kilku mie­sięcy jeź­dzimy przez Koł­ba­skowo, tam sa­mo­chody oso­bowe prze­rzu­cają nam torby przez gra­nicę. Nie­stety nie ma moż­li­wo­ści prze­kro­cze­nia jej au­to­bu­sem z ba­gaż­ni­kami peł­nymi ro­syj­skiego to­waru.

Magda spraw­dziła obec­ność, przed­sta­wiła no­wych kie­row­ców – ten stra­szy to Ma­rian, a młod­szy to Ro­bert. Oby tylko wszystko było do­brze. Wi­dać, że au­to­kar jest nowy, ale tro­chę mar­twi mnie młody kie­rowca. Oby so­bie po­ra­dził na tych wą­skich, cza­sami bar­dzo stro­mych dro­gach.

***

Po­mału za­czyna się bu­dzić wio­sna, pola po­woli zie­le­nieją. Może Danka miała ra­cję, może po­win­nam była zo­stać i spró­bo­wać po­skle­jać swoje mał­żeń­stwo? Mój zwią­zek z Nino nie ma przy­szło­ści. Prze­cież się nie prze­pro­wa­dzę do Włoch ani on nie spro­wa­dzi się do Pol­ski. Nie będę bez końca jeź­dzić na te pseu­do­wy­cieczki – co­raz trud­niej sprze­dać to­war, za­robki mniej­sze, a i po­li­cja tak ła­two nie od­pusz­cza, prze­ga­nia nas z miej­sca na miej­sce. Wpraw­dzie Magda dwoi się i troi, aby za­ła­twić po­zwo­le­nia, ale lo­kalni skle­pi­ka­rze uwa­żają nas za za­gro­że­nie i co­raz czę­ściej się skarżą, że sprze­da­jemy to­war po niż­szych ce­nach, że ro­bimy to nie­le­gal­nie. Zwy­kle kiedy mamy pa­pie­rek od bur­mi­strza, po­li­cja nie wcho­dzi nam w drogę, ale kiedy ma taki do­nos od tam­tej­szych sprze­daw­ców, prze­ga­nia nas w try­bie na­tych­mia­sto­wym.

Za­pusz­czamy się też co­raz da­lej, na po­łu­dnie Włoch. Prze­cież Nino nie bę­dzie za mną jeź­dził po kil­ka­set ki­lo­me­trów, aby się ko­chać gdzieś w przy­droż­nym mo­telu. Cią­gle my­ślę o jego pro­po­zy­cji, że­bym zo­stała we Wło­szech, ale nie je­stem na to go­towa.

– Ej, Aśka, coś ty dzi­siaj taka za­my­ślona? Coś się stało?

– Nie, nic się nie stało. Za­sta­na­wiam się tylko, czy uda nam się szybko prze­kro­czyć gra­nicę. Poza tym ja­koś tak trudno mi się ostat­nio roz­sta­wać z moim sy­nem.

– Po­wiem ci, że mi się też już nie chce jeź­dzić. Gdyby nie mama, pew­nie bym tym ra­zem zre­zy­gno­wała.

– A co bę­dziesz ro­bić w Pol­sce?

– My­śla­łam ra­czej o tym, żeby za­ha­czyć się we Wło­szech, po­doba mi się tam. Co o tym są­dzisz?

– No nie wiem. Ar­tu­rek już te­raz bar­dzo tę­skni, a co do­piero gdy­bym miała nie wra­cać do domu przez kilka mie­sięcy. Ty to co in­nego, je­steś sama, nic ani nikt cię w Pol­sce nie trzyma.

– Kiedy by­łam ostat­nio w biu­rze po­dróży, spo­tka­łam ko­bietę, która też kie­dyś jeź­dziła na wy­cieczki do Włoch. Po­znała tam ja­kąś ro­dzinę, która za­pro­po­no­wała jej pracę sprzą­taczki u sie­bie w domu. Zgo­dziła się, a oni po­mo­gli jej wy­na­jąć małe miesz­ka­nie i za­re­ko­men­do­wali swoim zna­jo­mym. Mówi, że te­raz sprząta na go­dziny w kilku do­mach. Pra­cuje sześć dni w ty­go­dniu, świet­nie za­ra­bia, a na wa­ka­cje bie­rze dzieci do sie­bie.

– Brzmi nie­źle.

– Tak, ale ja chcia­ła­bym się za­trud­nić w ja­kiejś knaj­pie, nie na­daję się na słu­żącą. Wolę się ob­ra­cać mię­dzy ludźmi. I ła­twiej się na­uczyć ję­zyka, może ja­kie­goś bo­ga­tego męża bym zna­la­zła? Ty to szczę­ściara je­steś, ten przy­stojny gość, co przy­jeż­dża do cie­bie bia­łym mer­ce­de­sem, musi być na­dziany.

Czu­łam, jak się czer­wie­nię. Czego się spo­dzie­wa­łam? Że nikt nie za­uważy mo­jego ad­o­ra­tora, który pod­jeż­dża wie­czo­rem, za­biera mnie po skoń­czo­nej pracy, a po­tem od­wozi w nocy? Mam szczę­ście, że Magda śpi jak za­jąc pod mie­dzą, bo wy­star­czy, że le­ciutko za­pu­kam w okno, przy jej fo­te­lach, a ona bez szem­ra­nia wstaje i otwiera mi drzwi, abym mo­gła wejść. Głu­pio mi tro­chę, ale pi­lotka o nic nie pyta, a ja prze­cież nie mu­szę się ni­komu tłu­ma­czyć, gdzie by­łam.

– Nino jest w po­rządku, lu­bię go. Za­wsze kiedy przy­jeż­dża, za­biera mnie na ko­la­cję, by­łam też u niego w pracy, jest wła­ści­cie­lem dys­ko­teki. Ale ja już dawno wy­ro­słam z dys­ko­tek, wolę, kiedy idziemy do ja­kiejś re­stau­ra­cji.

Co mam jej po­wie­dzieć – że ko­chamy się jak kró­liki w jego wiel­kim domu, a ko­la­cja to ku­piona po dro­dze pizza? Już parę razy pro­si­łam go, aby za­brał mnie do swo­jego lo­kalu, ale on nie bar­dzo się kwapi. Po­wta­rza, że jak przy­jadę na stałe, to mnie tam za­bie­rze i przed­stawi per­so­ne­lowi jako swoją fi­dan­zata (na­rze­czoną).

– Ty, Aśka, a może on mógłby nam dać pracę w tej swo­jej dys­ko­tece albo po­móc zna­leźć ro­botę w ja­kiejś re­stau­ra­cji? – Moja ko­le­żanka nie da­wała za wy­graną.

– Mo­nika, ja nie za­mie­rzam szu­kać pracy we Wło­szech, mam ro­dzinę.

– Nie chrzań, je­steś z ro­dziną w naj­lep­szym wy­padku dzie­sięć dni w mie­siącu. Resztę spę­dzasz w roz­kle­ko­ta­nych do­mach na kół­kach, wśród ob­cych ci lu­dzi.

– To tylko chwi­lowe, odło­ży­łam sporo pie­nię­dzy, wy­star­czy, aby roz­po­cząć bu­dowę pen­sjo­natu na Ma­zu­rach. Te­raz, kiedy Sła­wek ma stałą, do­brze płatną pracę, bę­dziemy mo­gli wziąć kre­dyt na bu­dowę i my­ślę, że w przy­szłym roku na wa­ka­cje otwo­rzymy nasz mały ho­te­lik.

Wo­la­łam za­koń­czyć roz­mowę o Nino. Czu­łam się nie­kom­for­towo, nie chcia­łam, aby Mo­nika się do­my­śliła, co do niego czuję. A jed­no­cze­śnie my­śla­łam: „O czym ja mó­wię, moje mał­żeń­stwo wła­śnie się sy­pie, ma­rze­nia o wła­snym pen­sjo­na­cie prze­cież wzięły w łeb”.

Może Nino ma ra­cję – po­win­nam wy­je­chać do Włoch na stałe, za­miesz­kać z nim, pójść do pracy, tro­chę się urzą­dzić i za­brać Ar­tura do sie­bie? Mój syn szybko by się na­uczył ję­zyka, mo­gli­by­śmy z Nino stwo­rzyć wspa­niałą ro­dzinę. Te­raz, kiedy po­my­śla­łam o moim wło­skim ko­chanku, zro­biło mi się cie­pło. Już za kil­ka­dzie­siąt go­dzin się z nim spo­tkam. Na pewno mnie przy­tuli i po­wie, że­bym się nie mar­twiła, bo prze­cież on ko­cha mnie naj­bar­dziej na świe­cie. Tak, Nino mnie ko­cha, a ja jego, te­raz tylko to się li­czy.

***

Gra­nicę w Koł­ba­sko­wie prze­kro­czy­li­śmy bez żad­nych pro­ble­mów, oczy­wi­ście to­war prze­wo­ził sa­mo­cho­dami oso­bo­wymi To­masz ze swoją ekipą. Po­zo­stałe punkty gra­niczne były pu­ste, ni­g­dzie się nie za­trzy­my­wa­li­śmy. Po­dróż tym ra­zem na­prawdę szybko mi­jała, a w au­to­ka­rze pa­no­wała we­soła at­mos­fera. Ja­nek, Ste­fan i Magda prze­glą­dali mapę. Kiedy usły­sza­łam, że kie­ru­jemy się w oko­lice Rzymu, serce mi za­marło. To spora od­le­głość od Flo­ren­cji, w oko­li­cach któ­rej ostat­nio prze­by­wa­li­śmy. Nino mieszka w Reg­gello, cie­kawe, jak to da­leko od sto­licy Włoch.

– Pro­szę pań­stwa, zro­bimy na au­to­grillu około go­dziny prze­rwy i ru­szymy w kie­runku Rzymu, za­trzy­mamy się w oko­li­cach Asyżu.

– Dla­czego je­dziemy tak da­leko? – za­py­ta­łam.

– Czy ja wiem, czy to da­leko? Po pro­stu w oko­li­cach Flo­ren­cji jest dużo grup, sami wie­cie, że ostat­nio sprze­daż szła ciężko, a i ceny mu­sie­li­śmy ob­ni­żać co­raz bar­dziej.

Ja­nek miał ra­cję, ale oba­wia­łam się, że Nino nie przy­je­dzie się ze mną spo­tkać, je­żeli od­le­głość bę­dzie tak duża. Jak tylko się za­trzy­mamy na sta­cji ben­zy­no­wej, za­dzwo­nię do niego.

***

– Bu­on­giorno.

– Ciao, amore mio. Come stai? (Cześć, ko­cha­nie. Jak się mie­wasz?)

– Bene, gra­zie. Sono già in Ita­lia. Il no­stro gruppo qu­esta volta va a Roma. (Do­brze, dzię­kuję. Je­stem już we Wło­szech. Na­sza grupa tym ra­zem je­dzie do Rzymu).

– Dove? A Roma? (Do­kąd? Do Rzymu?)

– Si.

– Amore mio, troppo lon­tano. Non sono si­curo di po­ter ve­nire a pren­derti. (Ko­cha­nie, to za da­leko. Nie je­stem pewny, czy będę mógł po cie­bie przy­je­chać).

Szlag by to tra­fił, nie ro­zu­miem, co mówi. Aśka, skup się.

– Nino, aspetta, non ca­pi­sco cosa dici. (Nino, cze­kaj, nie ro­zu­miem, co mó­wisz).

– Va bene. Dove sei ora? (Do­brze. Gdzie te­raz je­steś?)

– Siamo alla fron­tiera. (Je­ste­śmy na gra­nicy). Ven­ti­mi­glia.

– Ca­pi­sco. Chia­mami dopo. Cerco un modo per unirmi a te. Adesso ti devo la­sciare. Ciao, amore. (Ro­zu­miem. Za­dzwoń do mnie póź­niej. Po­szu­kam spo­sobu, żeby do cie­bie do­łą­czyć. Te­raz mu­szę koń­czyć. Cześć, ko­cha­nie).

No to­śmy so­bie po­ga­dali. O ile nie naj­go­rzej so­bie ra­dzę z wło­skim, kiedy roz­ma­wiam bez­po­śred­nio z Nino czy z klien­tami, o tyle przez te­le­fon ja­koś nie mogę się skon­cen­tro­wać i więk­szo­ści kwe­stii nie ro­zu­miem.

Po­win­nam się te­raz sku­pić na han­dlu, a nie na tym, czy się spo­tkam z Nino, czy nie. Mam prze­cież pełne torby to­waru.

Kiedy wró­ci­łam na par­king, wszy­scy pa­sa­że­ro­wie ze­brali się wo­kół Magdy. Po­de­szłam, aby zo­ba­czyć, co się stało. Lu­dzie chyba byli tro­chę wzbu­rzeni i nie­za­do­wo­leni z de­cy­zji pod­ję­tej przez Magdę i Janka.

– Pani Magdo, ale po co mamy tra­cić cały dzień i je­chać do Rzymu? Prze­miesz­czajmy się na po­łu­dnie, jak naj­bar­dziej, ale nocą. Szkoda dnia, roz­łóżmy się gdzieś po dro­dze, na pewno coś sprze­damy – mó­wił spo­koj­nie, ale sta­now­czo Le­szek.

– Le­szek ma ra­cję – za­wtó­ro­wał Ta­de­usz.

Wszy­scy się zgo­dzi­li­śmy, że nie bę­dziemy tra­cić dni na prze­jazdy, naj­le­piej po­ru­szać się nocą.

***

Pierw­sze dni han­dlu były bez­na­dziejne – mało klien­tów, je­śli już któ­ryś się zja­wił, to chciał ku­po­wać to­war po za­ni­żo­nych ce­nach. Ja­nek miał ra­cję, po­win­ni­śmy jak naj­szyb­ciej zmie­nić re­jon.

Nino mimo obiet­nic nie przy­je­chał na spo­tka­nie, nie zro­zu­mia­łam też do­brze, co mó­wił do te­le­fonu – je­dyne, co usły­sza­łam, to że mnie ko­cha. Niech to szlag, czuję się okrop­nie. On mnie wy­ko­rzy­stał. Te­raz z pew­no­ścią zna­lazł już so­bie inną, któ­rej też wma­wia, że za nią sza­leje. Jaka ja je­stem głu­pia. Danka miała ra­cję, nie po­win­nam była się tak an­ga­żo­wać.

Do­piero od pię­ciu dni je­ste­śmy we Wło­szech, a ja już chcę wra­cać. Dla­czego nie po­słu­cha­łam mo­jej przy­ja­ciółki i nie od­pu­ści­łam so­bie tego wy­jazdu?

***

Oko­lice Asyżu oka­zały się cał­kiem do­brym miej­scem na han­del. Włosi chęt­nie ku­po­wali od nas to­war, nie tar­go­wali się zbyt­nio. Magda z ła­two­ścią za­ła­twiała po­zwo­le­nia na ko­lejne dni. Wszyst­kim na­resz­cie do­pi­sy­wał hu­mor. Tylko ja cho­dzi­łam przy­gnę­biona. Ta­de­usz sta­rał się mnie roz­we­se­lić, co i rusz opo­wia­da­jąc ja­kiś ka­wał, ale to po­ma­gało tylko na chwilkę. Wie­czo­rami dzwo­ni­łam do Nino. Nie od­bie­rał. To się, kurna, wpa­ko­wa­łam. Za­chciało mi się, cho­lera ja­sna, amo­rów z Wło­chem. Za­dzwo­nię jesz­cze dzi­siaj wie­czo­rem – je­śli nie od­bie­rze, przy­rze­kam, że dam so­bie z nim spo­kój.

– Asiu, co ty taka smutna? Sprze­daż ci nie idzie? – za­py­tała Ala.

Wy­czu­wa­łam sar­kazm. Od po­czątku nie utrzy­my­wa­ły­śmy z Danką bli­skich kon­tak­tów z Jan­kiem i Alą, mimo że to oni nas wcią­gnęli w ten biz­nes, może cią­gle miała o to żal.

– No re­we­la­cji nie ma, sama wiesz.

– My też nie bar­dzo je­ste­śmy za­do­wo­leni. Ja­nek wpadł na pe­wien po­mysł.

– Jaki po­mysł?

Naj­wi­docz­niej się my­li­łam co do in­ten­cji Ali.

– Asiu, chcemy stwo­rzyć grupę sze­ściu osób, wy­po­ży­czyć busa, za­trud­nić Magdę i jeź­dzić sami, bez biura po­dróży. Co o tym my­ślisz?

– Sama nie wiem, za­sko­czy­łaś mnie tą pro­po­zy­cją. A kto miałby jesz­cze być w tej gru­pie?

– Ste­fan, Ta­de­usz i Mo­nika.

– A jak dłu­gie wy­jazdy pla­nu­je­cie?

– Dwu­ty­go­dniowe, jak do tej pory.

– Ala, ja mu­szę po­my­śleć. Mamy jesz­cze kilka dni, za­sta­no­wię się.

– Do­brze, po­zo­stali też jesz­cze my­ślą.

Taka mniej­sza grupa z pew­no­ścią mia­łaby więk­sze szanse na sprze­daż to­waru, któ­rego – jak się oka­zuje – na rynku wło­skim już jest sporo. W końcu od pię­ciu lat przy­jeż­dża tu­taj kil­ka­na­ście au­to­ka­rów ty­go­dniowo. Może to jest do­bry po­mysł, ale ja chyba już nie chcę jeź­dzić. Po­szu­kam pracy w Pol­sce. Po­peł­ni­łam straszny błąd, zdra­dza­jąc Sławka, ale może nie wszystko stra­cone? Może jesz­cze da się ura­to­wać na­sze mał­żeń­stwo?

„Aśka, nie można zjeść ciastka i mieć ciastka, mu­sisz się za­sta­no­wić, czego chcesz. Ży­cia nie da się dzie­lić mię­dzy męża a ko­chanka”.

„Tak, wiem, ale może jest ja­kieś trze­cie wyj­ście?”

Ta roz­mowa z samą sobą nie roz­wią­zała mo­ich mi­ło­snych pro­ble­mów.

Wie­czo­rem za­dzwo­ni­łam do Nino, nie­wiele zro­zu­mia­łam z jego tłu­ma­cze­nia oprócz tego, że ju­tro wie­czo­rem po mnie przy­je­dzie. Znowu po­czu­łam mo­tyle w brzu­chu – a jed­nak mnie ko­cha. Chcia­łam o tym ko­muś po­wie­dzieć, za­dzwo­ni­łam do Danki.

– Cześć.

– Cześć, Asiu, faj­nie, że dzwo­nisz. Co tam sły­chać we Wło­szech? Jak han­del?

– No cóż, dupy nie urywa, chyba żniwa tu­taj już się skoń­czyły, co­raz trud­niej zna­leźć do­bre miej­sce. Ale moja po­łu­dniowa mi­łość kwit­nie. Ju­tro Nino przy­jeż­dża po mnie i za­biera mnie na ko­la­cję. Mu­sia­łam do cie­bie za­dzwo­nić, ra­dość mnie wprost roz­rywa od środka.

W słu­chawce na chwilę za­pa­dła ci­sza.

– Asiu, cie­szę się, że je­steś za­do­wo­lona.

Danka po­wie­działa to od nie­chce­nia. Co z niej za przy­ja­ciółka, skoro nie po­trafi mnie zro­zu­mieć i cie­szyć się ra­zem ze mną?

– Halo, Asiu, je­steś tam? Mu­szę koń­czyć, bo ktoś się do­bija do drzwi. Trzy­maj się, ko­chana, i uwa­żaj na sie­bie.

– Do­brze, do usły­sze­nia. Cześć.

A niech tam, naj­waż­niej­sze, że Nino przy­je­dzie.

***

Dzi­siaj zo­ba­czę Nino. Szkoda, że nie no­cu­jemy na au­to­gril­lach, tam przy­naj­mniej można wziąć cie­płą ką­piel. Te­raz na noc­leg za­trzy­mu­jemy się naj­czę­ściej na le­śnych par­kin­gach. Do­brze cho­ciaż, że mamy na nich do­stęp do wody. Swoją drogą ta w stru­my­kach jest lo­do­wata, po­zo­staje nam grzać ją w me­naż­kach, a za prysz­nic służy bu­telka. Gdyby nie to, ro­man­tyczne wi­doki rwą­cych po­to­ków w zie­lo­nych, pach­ną­cych ściółką la­sach bar­dziej by nas za­chwy­cały.

Na po­ranną ablu­cję po­świe­ci­łam tro­chę wię­cej czasu niż zwy­kle. Umy­łam włosy i spłu­ka­łam je lo­do­watą wodą, dla­tego te­raz są lśniące i pięk­nie się ukła­dają. Zro­bi­łam so­bie na­wet lekki ma­ki­jaż. Może nie wy­glą­dam jak mi­lion do­la­rów, ale wi­dzę, jak pa­no­wie spo­glą­dają na mnie z za­chwy­tem – mam na­dzieję, że Nino też się spodo­bam.

W nocy my­śla­łam o moim przy­stoj­nym Wło­chu, o tym, jakby to było cu­dow­nie, gdy­by­śmy ra­zem za­miesz­kali. Oczy­wi­ście te piękne ma­rze­nia zo­stały za­kłó­cone przez wspo­mnie­nia wy­rzu­tów mo­ich ro­dzi­ców, Danki i Sławka oraz ob­raz uko­cha­nych oczu mo­jego synka. Dla­czego za­wsze tak jest, że je­śli zdra­dza i od­cho­dzi męż­czy­zna, wszy­scy bar­dzo szybko prze­cho­dzą nad tym do po­rządku dzien­nego? Je­żeli to ko­bieta chce odejść, pa­trzy się na nią z po­gardą, ma się ją za dziwkę, nikt nie stara się jej zro­zu­mieć.

A niech to, każdy ma prawo do szczę­ścia, ja też. Za­ko­cha­łam się i nic na to nie po­ra­dzę.

***

Dzień jest bar­dzo sło­neczny i cie­pły. Sprze­da­łam już wszyst­kie dro­bia­zgi, które po­zo­stały mi z po­przed­nich wy­praw. Du­żym po­wo­dze­niem cie­szą się ma­trioszki i ko­lo­rowe ołówki. Optyka też nie­źle się sprze­daje, ale o ce­nach z ubie­głego roku mo­żemy tylko po­ma­rzyć. Mu­szę chyba wziąć pod uwagę pro­po­zy­cję Ali, mniej­sza grupa po­ru­sza­jąca się mniej­szym sa­mo­cho­dem daje więk­sze moż­li­wo­ści.

Co chwilę spo­glą­dam na ze­ga­rek – do po­łu­dnia czas pły­nął zde­cy­do­wa­nie szyb­ciej, te­raz jakby się za­trzy­mał, a ja, wy­glą­da­jąc bia­łego mer­ce­desa, prze­bie­ram no­gami jak małe dziecko, które czeka na por­cję lo­dów.

– Dziew­czyny, idę ro­bić her­batę, może chce­cie coś do pi­cia? – za­py­tał Ste­fan.

– Pójdę z tobą, za­pa­rzę so­bie kawę. Mo­nika, też chcesz?

Lu­bię wło­ską kawę La­vazza Do­lce. Pierw­szy raz ku­pi­łam ją ze względu na ró­żowo-srebrne opa­ko­wa­nie, a te­raz piję ze względu na ła­godny, lekko gorz­kawy smak. Nie lu­bię kwa­śnych kaw.

– Tak, po­pro­szę.

Mo­nika wła­śnie flir­to­wała z ja­kimś Wło­chem. Ta dziew­czyna cały czas my­śli o tym, aby tu­taj zo­stać, zdo­być ja­kąś nor­malną pracę. Wcale jej się nie dzi­wię – jest młoda, po­trze­buje to­wa­rzy­stwa ró­wie­śni­ków, za­bawy. Taki ko­czow­ni­czy tryb ży­cia nie przy­nosi nic poza pie­niędzmi. Zresztą ostat­nio już nie tak du­żymi.

***

– Aśka, chodź szybko, przy­je­chał ten twój ad­o­ra­tor bia­łym mer­ce­de­sem! – wo­łała Mo­nika, zbli­ża­jąc się do au­to­karu, a ja na same słowa „biały mer­ce­des” aż za­drża­łam.

– Daj, ja do­koń­czę ro­bie­nie tej kawy, a ty idź, bo już py­tał o cie­bie.

– Dzię­kuję ci, ko­chana.

– Do­bra, do­bra, nie ma nic za darmo, ga­daj z nim, aby za­ła­twił nam pracę.

Dziew­czyna się ro­ze­śmiała i pu­ściła do mnie oko.

Na nieco chwiej­nych no­gach szłam w kie­runku swo­jego sto­iska. Nino wła­śnie roz­ma­wiał z Jan­kiem. Kiedy mnie zo­ba­czył, sze­roko się uśmiech­nął i po­ma­chał do mnie ręką.

– Ciao, bella.

– Bu­on­giorno. Fe­lice di ve­derti. (Dzień do­bry. Cie­szę się, że cię wi­dzę). – Od­po­wie­dzia­łam, si­ląc się na obo­jęt­ność.

– Fe­li­cis­simo an­che io. Sei bel­lis­sima. Po­sso in­vi­tarti a cena? (I ja je­stem szczę­śliwy. Je­steś piękna. Mogę cię za­pro­sić na ko­la­cję?)

– Non lo so an­cora, dove al­log­ge­remo sta­notte. (Jesz­cze nie wiem, gdzie się za­trzy­mamy dziś wie­czo­rem).

Nino na­chy­lił się w moim kie­runku i szep­nął mi do ucha:

– Ma io lo so, dove tu al­lo­ge­rai sta­notte. (Ale ja wiem, gdzie się za­trzy­masz dziś wie­czo­rem).

Fala go­rąca ob­lała moje ciało, od za­pa­chu jego moc­nych per­fum aż za­pie­kły mnie oczy. Ba­łam się spoj­rzeć w bok, cho­ciaż czu­łam kil­ka­na­ście wga­pia­ją­cych się w nas par oczu. Jak na złość na placu nie było żad­nego klienta, dla­tego wszy­scy mo­gli spo­koj­nie pa­trzeć na moje ru­mieńce.

– Chiedi alla tua gu­ida dove do­rmi­rete sta­notte. (Za­py­taj pani prze­wod­nik, gdzie się za­trzy­ma­cie).

– Chie­dero.Ho ap­pena fatto il caffè, vuoi bere con me? (Do­brze, za­py­tam. Wła­śnie za­pa­rzy­łam kawę, na­pi­jesz się ze mną?)

– No gra­zie, ho be­vuto al bar. (Nie, dzię­kuję, wy­pi­łem w ba­rze).

Prze­pro­si­łam go i po­szłam po ku­bek.

– Asiu, ja­kiś pro­blem? – usły­sza­łam Magdę, która szyb­kim kro­kiem szła w moim kie­runku. – Po­my­śla­łam, że może po­trze­bu­jesz mo­jej po­mocy.

– Po­wiem ci, że masz świetne wy­czu­cie czasu. Wła­śnie mia­łam iść do cie­bie, żeby za­py­tać, gdzie się za­trzy­mamy na noc­leg.

– A co, szy­kuje ci się randka? – uśmiech­nęła się Magda.

– No, randka to za dużo po­wie­dziane, ale Nino chce mnie gdzieś za­brać.

– Ro­zu­miem. Przy­stoj­niak z niego, i ten mer­ce­des. Nie­źle się, dziew­czyno, usta­wi­łaś.

– Prze­stań, to nic ta­kiego. Lu­bię go, zwłasz­cza kiedy fun­duje mi ko­la­cję.

Uśmiech­nę­łam się, wie­dzia­łam, że to na­sze spo­tka­nie nie skoń­czy się na je­dze­niu. Ale per­spek­tywa seksu na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­chodu, na­wet je­śli to był biały mer­ce­des, ja­koś mnie nie po­cią­gała. W ogóle nie mia­łam dziś ochoty ko­chać się z Nino. Wo­la­łam z nim tylko po­roz­ma­wiać. Sama nie wie­dzia­łam, co się stało – prze­cież cze­ka­łam na niego jak dziecko na świę­tego mi­ko­łaja, a te­raz, kiedy przy­je­chał, kiedy go zo­ba­czy­łam, nie czu­łam żad­nego pod­nie­ce­nia.

Pi­lotka po roz­mo­wie z kie­row­cami po­de­szła do mo­jego sto­iska i po ci­chu zdra­dziła mi miej­sce na­szego noc­nego po­stoju. W po­bliżu miej­sca, gdzie wła­śnie han­dlo­wa­li­śmy, była duża sta­cja ben­zy­nowa. Tam mie­li­śmy spę­dzić dzi­siej­szą noc.

Umó­wi­łam się z Nino, że przy­je­dzie po mnie około dwu­dzie­stej.

– Aśka, po­ga­daj z nim o pracy. Je­śli nie u niego w lo­kalu, to może zna ko­goś, kto szuka pra­cow­nika do re­stau­ra­cji czy baru.

– Mo­nika, prze­cież nie znamy do­brze ję­zyka, jak wy­obra­żasz so­bie pracę w ta­kiej re­stau­ra­cji czy w ba­rze?

– E tam, jak bę­dziemy cały czas prze­by­wać z Wło­chami, szybko się na­uczymy. Na po­czą­tek mo­żemy prze­cież pra­co­wać w kuchni, na zmy­waku. Po­noć Po­lacy na ca­łym świe­cie tak za­czy­nają swoją ka­rierę, bo z ta­le­rzami nie trzeba roz­ma­wiać, a pro­ces my­cia wszę­dzie jest taki sam: woda, ścierka, płyn do na­czyń i heja – ro­ze­śmiała się dziew­czyna i po raz drugi tego dnia pu­ściła do mnie oko.

– Do­brze, po­roz­ma­wiam z nim – obie­ca­łam.

***

Nino zja­wił się na par­kingu sta­cji ben­zy­no­wej parę mi­nut przed cza­sem. Cze­ka­łam na niego, lek­ce­wa­żąc uśmieszki co po­nie­któ­rych uczest­ni­ków wy­cieczki. Uprze­dzi­łam Magdę, że wrócę późno. Nie pierw­szy raz wy­my­ka­łam się z Nino wie­czo­rem, ale dzi­siaj czu­łam się ja­koś dziw­nie. Ni stąd, ni zo­wąd za­czę­łam się przej­mo­wać tym, co lu­dzie po­wie­dzą. A niech to szlag, ni­kogo nie po­winno ob­cho­dzić, co ro­bię z moim pry­wat­nym ży­ciem.

Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, po­szłam w kie­runku bia­łego mer­ce­desa. Wsia­dłam i od­je­cha­li­śmy w nie­znane.

Kilka ki­lo­me­trów da­lej za­trzy­ma­li­śmy się przy bu­dynku z szyl­dem „Pod Mi­mozą”. Wiele razy sły­sza­łam po­wie­dze­nia „z cie­bie to taka mi­moza”, „de­li­katna jak mi­moza”, ale do­piero we Wło­szech się do­wie­dzia­łam, że mi­moza to krzew o żół­tych de­li­kat­nych kwia­tusz­kach. Tu­taj męż­czyźni wrę­czają go ko­bie­tom w dniu ich święta.

– Cóż za ro­man­tyczna na­zwa ho­telu – po­wie­dzia­łam.

– Non ca­pito. (Nie ro­zu­miem).

A niech to szlag, za­po­mnia­łam wziąć ze sobą słow­nik pol­sko­-wło­sko-pol­ski. Jak ja się z nim te­raz do­ga­dam?

Szybko się oka­zało, że słow­nik nie był mi ko­nieczny, seks nie po­trze­buje tłu­ma­cze­nia.

Nie­stety, nie by­łam w na­stroju do upra­wia­nia mi­ło­ści. Po­trze­bo­wa­łam ra­czej roz­mowy, która po­mo­głaby mi roz­wiać moje wąt­pli­wo­ści i pod­jąć wła­ściwą de­cy­zję. Kiedy się wcze­śniej spo­ty­ka­li­śmy, wy­star­czyło, że Nino po­gła­skał mnie po ręce, a ja już mia­łam mo­kro w majt­kach, dzi­siaj by­łam jed­nak zimna i sztywna jak kłoda, łzy spły­wały mi po po­licz­kach. Nino też czuł, że jest coś nie tak – gdy skoń­czył, zszedł ze mnie jak z drew­nia­nej dra­biny, usiadł na brzegu łóżka, za­ło­żył bok­serki i wstał. Rzu­cił mi biu­sto­nosz, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że po­win­nam się ubrać. Po­zbie­ra­łam swoje ciu­chy i scho­wa­łam się w ła­zience. Kiedy z niej wy­szłam, on już stał przy drzwiach z klu­czy­kami od sa­mo­chodu w ręku. W dro­dze po­wrot­nej na par­king nie od­zy­wa­li­śmy się do sie­bie. Czyżby to był ko­niec na­mięt­nej, po­łu­dnio­wej mi­ło­ści? Prze­cież miało być tak pięk­nie, mia­łam zo­stać we Wło­szech, być jego na­rze­czoną. Cho­lera, obie­ca­łam Mo­nice, że za­py­tam Nino o pracę dla nas. Bez słow­nika to jest nie­moż­liwe. Trudno.

Przy­je­cha­li­śmy na sta­cję. Część uczest­ni­ków sie­działa jesz­cze na dwo­rze przy drew­nia­nych sto­łach.

Wy­sia­dłam z sa­mo­chodu i wtedy usły­sza­łam:

– Przy­wio­złaś pizzę?

– Nie.

– Szkoda.

Nie wiem na­wet, z kim roz­ma­wia­łam. Oczy mia­łam pełne łez i w ciem­no­ści nie wi­dzia­łam twa­rzy.

Nino pod­szedł do mnie, po­ca­ło­wał w czoło.

– Chia­mami qu­ando vuoi. (Za­dzwoń, kiedy ze­chcesz).

– Va bene. (Do­brze).

Kiedy od­jeż­dżał, roz­pła­ka­łam się na do­bre. Tak wła­śnie spie­przy­łam so­bie ży­cie, mia­łam męża i ko­chanka, a te­raz zo­sta­łam sama.

Do końca wy­cieczki sta­ra­łam się nie my­śleć o tym, co się wy­da­rzyło. Sku­pi­łam się na sprze­daży. Ostat­niego dnia nie mia­łam w tor­bach już nic do za­ofe­ro­wa­nia klien­tom, któ­rzy dość licz­nie przy­jeż­dżali oglą­dać na­sze kramy.

W końcu Magda ogło­siła ko­niec pracy. Była go­dzina pięt­na­sta, tra­dy­cyj­nie w dro­dze po­wrot­nej za­trzy­ma­li­śmy się w su­per­mar­ke­cie na ostat­nie za­kupy.

My­śla­łam o tym, aby za­dzwo­nić do Nino i się po­że­gnać, ale osta­tecz­nie zre­zy­gno­wa­łam.

Danka miała ra­cję, to było zwy­kłe za­uro­cze­nie. Te­raz już sama nie wiem, czy po­do­bał mi się fa­cet z bry­lan­tyną na gło­wie, czy jego biały mer­ce­des. Wiem, że po­stą­pi­łam głu­pio, ale czy Sła­wek rze­czy­wi­ście ko­chał mnie do sza­leń­stwa, jak za­wsze mó­wił? Gdyby tak było, nie mógłby prze­cież prze­stać w kilka chwil. Dla­czego nie dał nam szansy? Ja ni­gdy go ko­chać nie prze­sta­łam.

– Aśka, da­waj kie­li­szek – usły­sza­łam głos Zdziśka.

Nie mia­łam ochoty na al­ko­hol, ale wie­dzia­łam, że ta menda się nie od­czepi. Wy­cią­gnę­łam pla­sti­kowy ku­bek, do któ­rego na­lał mi john­niego wal­kera.

Po­dzię­ko­wa­łam, wy­pi­łam i otrzą­snę­łam się z obrzy­dze­niem – nie lu­bię tego typu al­ko­holu. A po­tem od­wró­ci­łam się do okna i nie wiem, kiedy usnę­łam.

***

Gdy się obu­dzi­łam, by­li­śmy w oko­li­cach Wied­nia. Do gra­nicy au­striacko-cze­skiej było już nie­da­leko. To­wa­rzy­stwo drze­mało. Pew­nie wszyst­kich uśpiła ta my­szo­wata. Na wspo­mnie­nie ko­me­dii Miś uśmiech­nę­łam się sama do sie­bie.

– Pro­szę pań­stwa, zbli­żamy się do gra­nicy w Dra­sen­ho­fen. Pro­szę przy­go­to­wać pasz­porty – po­wie­działa Magda.

Gra­nicę po stro­nie au­striac­kiej prze­kro­czy­li­śmy bez żad­nych kon­troli, na­to­miast Czesi w Mi­ku­lo­vie do­kład­nie skon­tro­lo­wali na­sze ba­gaże. Je­den ze straż­ni­ków wszedł do au­to­karu – na wi­dok pu­stych bu­te­lek po al­ko­holu po­ki­wał głową i za­mru­czał pod no­sem: „Po­làci, Po­làci”.

– Za­trzy­mamy się na sta­cji ben­zy­no­wej przed Brnem. Mu­simy za­tan­ko­wać – ode­zwał się kie­rowca.

– Do­brze – zgo­dziła się Magda. Uśmiech­nęła się: – Wy­ko­rzy­stamy ten po­stój na to­a­letę i szyb­kie wy­pa­le­nie pa­pie­rosa.

***

– Magda, Magda! – usły­sza­łam, jak ktoś wo­łał na­szą pi­lotkę.

Wy­bie­głam z to­a­lety. Zo­ba­czy­łam męż­czyzn sza­mo­czą­cych się na par­kingu, w po­bliżu na­szego au­to­karu.

Pod­bie­głam bli­żej. Zdzi­siek szar­pał się z ja­kimś nie­zna­nym mi czło­wie­kiem. To nie był nikt z na­szej grupy. Ja­nek z Ta­de­uszem sta­rali się ich roz­dzie­lić, Zdzi­siek krzy­czał, aby tam­ten od­dał mu pie­nią­dze.

– Co się tu­taj, do cho­lery, dzieje?! – za­wo­łała Magda.

– Ten fa­cet mnie oszu­kał i ukradł mi forsę! – wrzesz­czał Zdzi­siek.

– Nikt ni­kogo nie szu­kał – ode­zwał się ła­maną pol­sz­czy­zną inny męż­czy­zna, który stał z boku i ob­ser­wo­wał szar­pa­ninę.

– Uspo­kój­cie się. Pa­nie Zdzi­sła­wie, o co cho­dzi?

– Chcia­łem za­grać w trzy karty. Za pierw­szym ra­zem wy­gra­łem, ale za dru­gim i trze­cim już nie, bo ten skur­wiel kan­to­wał.

No nie, to ja­kieś wa­riac­two. Magda tyle razy upo­mi­nała, aby nie dać się wcią­gnąć w tę grę, bo wła­śnie tu­taj, przy cze­skiej gra­nicy, wiele osób zo­stało okra­dzio­nych.

Za­mro­czony al­ko­ho­lem Zdzi­siek wy­dzie­rał się na całe gar­dło, aby oszust od­dał mu pie­nią­dze. Wo­kół tego dru­giego za­częli się zbie­rać inni, na­sta­wieni ra­czej bo­jowo. Sy­tu­acja ro­biła się nie­bez­pieczna. Magda ostrym to­nem za­rzą­dziła, aby­śmy wsie­dli do au­to­karu – wciąż wy­krzy­ku­ją­cego prze­kleń­stwa Zdziśka Ta­de­usz z Jan­kiem pra­wie wnie­śli. Kiedy wszy­scy byli już w środku, kie­rowca po­mału ru­szył, a banda od trzech kart za­częła wa­lić pię­ściami w au­to­bus.

Pi­jany Zdzi­siek nie prze­sta­wał krzy­czeć, twier­dził, że wszy­scy by­li­śmy z nimi w zmo­wie i po­zwo­li­li­śmy im go okraść.

„No ja­kiś ab­surd” – po­my­śla­łam.

Po ja­kimś cza­sie nasz ko­lega usnął. Nikt nie wie­dział, ile wła­ści­wie pie­nię­dzy prze­grał. Wszystko działo się tak szybko. Mie­li­śmy na­dzieję, iż nie po­sta­wił wszyst­kiego, co za­ro­bił.

***

– Pro­szę pań­stwa, przy­kro mi, ale mamy pro­blem. Au­to­kar się ze­psuł. Bę­dziemy mu­sieli zje­chać z trasy, za­trzy­mamy się w Ra­wie Ma­zo­wiec­kiej. Za­dzwo­nię do biura, z pew­no­ścią pod­sta­wią za­stęp­czy au­to­bus – po­wie­działa Magda.

– No niech to szlag, tak bli­sko już do War­szawy. Mamo, za­dzwo­nię do taty, niech po nas przy­je­dzie – go­rącz­ko­wała się Mo­nika.

Sama też po­my­śla­łam o tym, żeby za­dzwo­nić do Sławka. Może by po mnie przy­je­chał, by­łaby oka­zja, aby po­roz­ma­wiać. Wiem, że za­trzy­mał się u te­ściów. Nie chcia­łam jed­nak, aby te­le­fon ode­brała moja te­ściowa, nie mia­łam siły wy­słu­chi­wać jej pre­ten­sji.

Za­trzy­ma­li­śmy się na ce­pe­enie. Jesz­cze nie wie­dzie­li­śmy, jak długo bę­dziemy cze­kać na za­stęp­stwo, ale i tak wszy­scy za­częli dzwo­nić po bli­skich.

Sama też sta­nę­łam w ko­lejce do budki te­le­fo­nicz­nej.

– Dzień do­bry, Sławku.

– Dzień do­bry. Czego chcesz?

Mój mąż na­dal był na mnie wku­rzony.

– Prze­pra­szam, ale nie mia­łam do kogo za­dzwo­nić. Wła­śnie ze­psuł się au­to­kar, sto­imy w Ra­wie Ma­zo­wiec­kiej, nie mam jak się do­stać do War­szawy. Po­my­śla­łam, że może byś po mnie przy­je­chał.

– Chyba żar­tu­jesz! Wła­śnie szy­kuję się do pracy, mamy awa­rię sys­temu.

– Ro­zu­miem, ale pro­szę…

– Asia, nie mogę, mu­szę pil­nie je­chać do za­kładu. Za­dzwoń do Ka­rola.

– Do­brze, za­dzwo­nię. Sła­wek, jak my­ślisz, bę­dziemy mo­gli po­roz­ma­wiać w naj­bliż­szym cza­sie?

W słu­chawce za­pa­dła ci­sza. Czu­łam, jak wali mi serce.

– Asiula, za­dzwo­nię.

– Dzię­kuję ci bar­dzo.

Sła­wek odło­żył słu­chawkę, ja od­wie­si­łam swoją i wy­szłam z budki te­le­fo­nicz­nej.

– Kurna, prze­cież mia­łam za­dzwo­nić do Ka­rola! – po­wie­dzia­łam nieco za gło­śno.

Nie­stety w budce był już ktoś inny, a ja mu­sia­łam iść na ko­niec ko­lejki. My­śla­łam te­raz o moim mężu – po­wie­dział do mnie „Asiula”, czyżby był ja­kiś cień szansy, aby na­pra­wić to, co spier­do­li­łam?

***

Cze­ka­łam na przy­jazd Ka­rola i Danki.

– Cześć, jak się cie­szę, że was wi­dzę.

– My też się cie­szymy, że je­steś cała i zdrowa. Gdzie masz swoje to­bołki?

Danka pod­bie­gła do mnie i mocno przy­tu­liła. Ka­rol pod­szedł, za­brał część mo­ich rze­czy, resztę wzię­ły­śmy z Danką i po­szli­śmy do ich sa­mo­chodu. Po­że­gna­łam się ze wszyst­kimi. Ala przy­po­mniała mi o swo­jej pro­po­zy­cji, za­pew­ni­łam ją, że za kilka dni za­dzwo­nię i po­wiem, co zde­cy­do­wa­łam. Pod­czas drogi pra­wie nie roz­ma­wia­łam z moją przy­ja­ciółką i Ka­ro­lem, cały czas my­śla­łam o Sławku. Ostat­nie spo­tka­nie z Nino uświa­do­miło mi, że ko­cham mo­jego męża. Zro­bię wszystko, aby do mnie wró­cił.

– Dzię­kuję wam, ko­chani, gdyby nie wy, pew­nie tkwi­ła­bym jesz­cze na tym par­kingu.

– Nie ma za co.

– Danka, za­dzwo­nię, jak tylko się tro­chę ogarnę, umó­wimy się na ko­la­cję.

– Dzwoń. Chęt­nie się z tobą spo­tkamy.

Wie­dzia­łam, że mu­szę sta­wić czoła moim ro­dzi­com, te­raz już tak ła­two nie od­pusz­czą i będą chcieli wie­dzieć, co się stało. Dla­czego ich zięć nie mieszka z ich córką. Kurna, jak ja to wszystko ge­nial­nie spie­przy­łam.

***

– Dzień do­bry, mamo. Wła­śnie wró­ci­łam, za­raz będę po Ar­tura.

– Dzień do­bry. Nie mu­sisz, Sła­wek po­wie­dział, że jak tylko się upora z awa­rią w pracy, czyli za ja­kieś trzy go­dziny, przy­je­dzie po ma­łego i za­bie­rze go do domu.

– Do ja­kiego domu?

– Ty mnie py­tasz, do ja­kiego domu? Asia, chyba ma­cie je­den dom.

– Tak, mamo. Je­stem bar­dzo zmę­czona, w do­datku ten cho­lerny au­to­kar po­psuł się w Ra­wie Ma­zo­wiec­kiej, do­pro­wa­dził mnie do szew­skiej pa­sji. Prze­pra­szam.

– Do­brze, do­brze, nic się nie stało.