Góra Prawdy - Therese Bohman - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Góra Prawdy ebook i audiobook

Therese Bohman

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

48 osób interesuje się tą książką

Opis

Kolmården, 1989. W noc wielkanocną dwunastoletni brat Hanny, Erik, wybiera się na nabożeństwo do kościoła ze swoją grupą konfi rmacyjną. Później on i kilku przyjaciół udaje się na tajemniczą Górę Prawdy, gdzie znajduje się jaskinia, która według legendy była wykorzystywana w procesach czarownic w Östergötland wieki temu. Plotka głosi, że ktokolwiek zejdzie do tej jaskini, może zniknąć we wnętrzu góry i tam pozostać na zawsze. Erik nigdy już nie wrócił do domu po tej nocy.

 

Przez następne lata Hanna i jej przyjaciel z dzieciństwa Marcus rozwijają symbiotyczną relację, jednak życie poprowadzi ich ostatecznie w różnych kierunkach. On robi karierę akademicką, podczas gdy ona nie od razu dostaje się do szkoły artystycznej, nie jest pewna słuszności wyboru drogi zawodowej i wątpi w swój talent. Kiedy Hanna w końcu zostaje jednak odnoszącą sukcesy artystką, nie może zapomnieć o tym, ile ją to wszystko kosztowało. Jaka siła wyższa zdecydowała, że pozwolono jej żyć, a Erik zniknął? W co jeszcze można wierzyć, gdy wydarzyło się najgorsze? Czy historia Góry Prawdy może być czymś więcej niż bajką?

 

Dzięki „Górze Prawdy” Therese Bohman wraca do miejscowości Kolmården, gdzie się wychowała. To potężna opowieść o dorastaniu i tajemnicach, stawiająca pytania o sztukę i prawdę, ale także o to, jak stopniowo kształtują nas dzieciństwo i pasja, co sprawia, że stajemy się tacy, jacy jesteśmy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 207

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 40 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału Sanningsberget

Przekład Justyna Czechowska

Redakcja Ewa Pawłowska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski

SANNINGSBERGET

Copyright © 2024 by Therese Bohman

First published by Norstedts, Sweden

Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Justyna Czechowska, 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2025

Zdjęcie autorki na okładce Copyright © RexShutterstock/EastNews

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-976772-0-3

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2025

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151

03-948 Warszawa

[email protected]

+48501177119

www.wydawnictwopauza.pl

WydawnictwoPauza

wydawnictwo_pauza

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla Nelly

Mnie nikt nie znajdzie,

nikogo nie znajdę

Carl Jonas Love Almqvist

To, co najwyższe, jest najbardziej zrozumiałe, to, co najbliższe – najbardziej niezbędne.

Novalis (w przekładzie Jerzego Prokopiuka)

Prolog

W Wielką Sobotę 1989 roku nagrałam prawie całą listę przebojów. W prezencie gwiazdkowym dostałam magnetofon i choć wcześniej muzyka niespecjalnie mnie interesowała, teraz, gdy sama mogłam ją nagrywać, moje zainteresowanie nią nabrało rozpędu. Tej zimy każde sobotnie popołudnie spędzałam przy magnetofonie: nagrywałam, przegrywałam i znów nagrywałam. Było to dla mnie coś wyrafinowanego, ponieważ wyobrażałam sobie, że moje zajęcie jest czymś, czym ludzie zajmują się dopiero w gimnazjum. Dzięki znajomości piosenek z list przebojów czułam się dorosła.

Wiosną 1989 roku listy przebojów charakteryzowała spora dramaturgia. Po tym, jak Lost in your eyes Debbie Gibson trzymała się pierwszego miejsca przez trzy soboty z rzędu, została strącona ze szczytu przez Straight up Pauli Abdul, która tydzień wcześniej weszła od razu na jedynkę. „Straight up na pierwszym miejscu” – powiedział Kaj Kindvall z pasją.

Tej soboty musiałam odejść od radia, gdy została jeszcze połowa listy do odsłuchania, i zejść na kolację wielkanocną. Kiedy mama zawołała do stołu, przewijałam kasetę do początku strony B, nacisnęłam klawisz REC i zostawiłam na nagrywanie.

Lubiłam Wielkanoc, bo była spokojna i niezobowiązująca. W odróżnieniu od Bożego Narodzenia i nocy świętojańskiej, spędzaliśmy ją w domu, bez krewnych, i nie robiliśmy wtedy nic szczególnego. Cztery długie dni, wszyscy mieli wolne, mama z tatą robili porządki w ogrodzie, a ja leżałam w pokoju i czytałam, słuchałam muzyki i jadłam słodycze, czasem o zmierzchu wybierałam się na przejażdżkę rowerową po okolicy albo oglądałam z Erikiem film, o ile on spędzał wieczór w domu.

Jedliśmy przy dużym stole w pokoju, który trochę dla żartu nazywaliśmy salonem, korzystaliśmy z niego tylko w święta i kiedy mieliśmy gości. U sufitu wisiał stary kryształowy żyrandol i gdy trafiały weń promienie słońca, rozrzucał po pokoju migoczące tęczowe refleksy, ale tej soboty nie było słońca, nijaka pogoda, szaro. Mama pięknie nakryła stół, zapaliła żółte świece, a obok talerzy położyła serwetki z rysunkiem wielkanocnego kurczaczka.

Z tego posiłku nie zapamiętałam nic szczególnego, choć jedzenie pewnie mi smakowało. Był to ten sam rodzaj jedzenia świątecznego, które pojawiało się na stołach w wielu szwedzkich domach: śledzie, klopsiki i parówki, pokusa Janssona, połówki jajek z kapką majonezu, krewetką i gałązką koperku. Lubiłam wszystko oprócz śledzi, z pewnością zjadłam po kilka porcji każdego z przysmaków.

Później Erik i ja dostaliśmy po wielkanocnym jaju, w którym znajdowały się cukierki i zrolowany banknot stukoronowy. Było to zaskakująco dużo pieniędzy, od razu zaczęłam sobie wyobrażać, co za nie kupię. Następnie przyniosłam stos komiksów z Kaczorem Donaldem i położyłam się na kanapie w dużym pokoju, zaraz przyszedł Erik, chwycił jeden egzemplarz i usiadł w drugim końcu. I tak leżeliśmy, stykając się stopami, i pojadaliśmy sobie słodycze. Lubiłam te chwile równowagi, gdy przestawał przypominać mi o różnicy wieku między nami i zniżał się do mojego poziomu. Na przykład gdy podczas Bożego Narodzenia układaliśmy razem puzzle, takie z wieloma elementami, których motywem była mapa Szwecji. To Erik nauczył mnie, jak używać nowego magnetofonu. Któregoś dnia rysowałam i słuchałam kasety, aż nagle potwornie się wystraszyłam, słysząc szept między dwiema piosenkami, „Hanna... Hanna” – mówił powoli, jak jakiś duch, a potem krzyknął swoim zwyczajnym głosem: „Wszystkiego najlepszego z okazji imienin, ty stary mułowatku!”. Nazywał mnie tak, gdy byliśmy młodsi, wszystko to wydało mi się takie fajne, że puszczałam nagranie koleżankom, dumna, że mam starszego brata, który pamięta o moich imieninach i wymyślił dla mnie taką niespodziankę.

Wielkanoc zdążyła ułożyć nad nami swój ciężar, nasycenie, powolność. W tym roku wypadła wcześnie, pod koniec marca, ale całe przedwiośnie było niezwykle ciepłe. Powietrze było wilgotne, łagodne, trochę wiało, a my czytaliśmy na kanapie, podczas gdy w pokoju zrobiło się ciemno, nagle niebo zasnuły ciemnosine chmury.

– Chyba nie będzie padał śnieg? – Usłyszałam głos mamy.

Martwiła się o krokusy, które rozkwitły w całym ogrodzie. Siedzieli z tatą przy stole w salonie, rozmawiali, podjadając z deski serów, która zawsze pojawiała się z okazji świąt, ale tym ani Erik, ani ja nigdy nie byliśmy szczególnie zainteresowani.

– Całkiem fajny – odezwał się Erik, pokazując mi przeczytany komiks. Wiedziałam, co ma na myśli, to była długa historyjka z Mikim i Goofym w Londynie, można było samemu zdecydować, jak się ona potoczy: dwa ciągi dalsze do wyboru, należało otworzyć na wskazanej stronie. – Jest nowy?

– Tak sobie – odparłam. – W każdym razie to żaden z twoich starych.

– No przecież wiem.

Miał wyjść z kolegami, poszedł do siebie na górę, a potem z przedpokoju rzucił „Wychodzę!”. Gdy skończyłam mój komiks, wróciłam do pokoju i przewinęłam kasetę, żeby sprawdzić zwycięzcę listy przebojów. Okazało się, że Paula Abdul utrzymała się na pierwszym miejscu, ale na drugim pojawił się nowy utwór. „Rakieta tygodnia!” – zadźwięczał dżingiel. Była to Madonna i Like a Prayer.

Tydzień wcześniej widziałam teledysk, zrobił na mnie niemałe wrażenie, chociaż niewiele z niego zrozumiałam. Porywająco dramatyczny, z płonącym krzyżem i czarną postacią świętej, piękne wnętrze kościoła, sugestywne światło i wielki chór, całość miała w sobie coś ciemnego i odświętnego, co mnie całkowicie pochłonęło. Uznałam, że to jakiś zupełnie inny rodzaj teledysku.

Odwróciłam kasetę i przewinęłam do początku strony A, nie musiałam już słuchać gadania Kaja Kindvalla. Pierwsze utwory grano jeden po drugim, bez przerw, pomyślałam, że może dobrze byłoby, gdyby między piosenkami była cisza, jak w utworach na kupnych kasetach. Ale gdy między nagraniami wcisnęłam na kilka sekund klawisz REC, nie powstawała cisza, o jakiej marzyłam, tylko nieprzyjemne szumy z pokoju.

Zastanawiałam się, czy istnieją jakieś wytyczne co do nagrywania muzyki z radia – jak to robią starsi i bardziej doświadczeni nagrywający. Pomyślałam, że spytam Erika, gdy wróci.

I

Las wydawał się nieskończony, ale jedna niewielka jego część należała tylko do mnie, znałam ją na pamięć. Rozciągała się od końca willowej dzielnicy do torów, szyny wycięły głęboką linię w krajobrazie, dzieląc go na „w domu” i poza nim.

Las ciągnął się po drugiej stronie torów, za wysokimi piaszczystymi zboczami, po których wspinały się wrzosy, wierzbówki i poziomki, ale nie wolno mi było tam chodzić, słuchałam zakazu do momentu, aż Marcus przeprowadził się na drugą stronę. Gdy rodzice zorientowali się, że przegrali walkę, zostałam dokładnie poinstruowana, jak patrzeć i słuchać podczas przechodzenia. Zbliżający się pociąg można usłyszeć po lekkim śpiewaniu w szynach, na długo zanim się pojawi. Jeśli w szynach śpiewa, trzeba poczekać. Jeśli w szynach śpiewa, należy zająć się jedzeniem poziomek, których wokół torów było więcej niż gdziekolwiek indziej.

Kiedy bawiłam się samotnie w lesie, często miałam wrażenie, że wcale nie jestem sama. Wtedy nie potrafiłam tego opisać, trochę jakby między drzewami przystanęło coś niewidzialnego, nagle mogło się ukazać, zdecydować, że właśnie mi się objawi. Uczucie to przychodziło do mnie w zimowe dni, kiedy śnieg był mokry, a pnie drzew czarne, jakby gąbczaste, gdy się po nich drapało, a pod paznokcie dostawała się porowata mokra kora. Albo późnym popołudniem, gdy temperatura spadała, na śniegu robiła się skorupa świecąca na pomarańczowo od zachodzącego słońca i trzeba było wracać do domu. Coś w środku kazało mi zarówno się spieszyć, jak i zostać. Albo w upalne letnie dni, gdy podkłady kolejowe pachniały dziegciem i ciepłym drewnem, a ja chowałam się w gąszczu paproci, gdzie gleba była chłodna i wilgotna, czułam się jak w piwnicy. Nawet w środku dnia panował tam półmrok, nie było widać, co kryje się za wielkimi liśćmi paproci.

To przez ten las musiałam przechodzić, żeby spotkać się z Marcusem.

Poznaliśmy się w przykościelnym przedszkolu jako pięciolatkowie. Już wtedy zawiązała się między nami jakaś nić porozumienia, nasze charaktery idealnie do siebie pasowały, od początku wiedziałam, że to coś wyjątkowego. Oboje mieliśmy także innych kolegów i inne koleżanki, ale nie przepadałam za zabawami dziewczynek. Nie lubiłam kącika dla lalek, gdzie wiecznie przesiadywały, w falbankach, z zabawkowymi butelkami ze smoczkiem, poza tym gapiące się plastikowe lalki miały w sobie coś lepkiego i niepokojącego.

Wiedziałam, że Marcus ma podobną intuicyjną odrazę do pokoiku z poduchami, który stanowił terytorium chłopców, pełne wybuchowej męskiej przemocowości, obudzonej już w pięciolatkach. W czwartki wpuszczano tam tylko dziewczynki, co mogło być wczesną próbą równouprawnienia kobiet lub wynikało po prostu z poczucia sprawiedliwości pragmatycznego pedagoga, wtedy lubiłam tam być, poskakać na grubych miękkich materacach. Przez resztę czasu nie ośmieliłabym się tam wejść, chłopcy stawali się stadem dzikusów, ganiali się, wrzeszczeli, bili się poduszkami, powalali się nawzajem na materace.

Czasami, gdy siedziałam we wspólnej sali nad układanką z kolorowych plastikowych koralików, Marcus chodził do pokoiku z poduchami – zawsze miałam wrażenie, że przebywa tam głównie ze względu na jakiś obowiązek wobec swojej płci. Tak naprawdę wolał bardziej wyrafinowane zajęcia niż skakanie i wrzeszczenie, po chwili wymykał się stamtąd, przynosił swoją układankę i dosiadał się do mojego stolika. I tak siedzieliśmy, milczący, w takim towarzystwie czuliśmy się komfortowo.

Codziennie w przykościelnym przedszkolu była zbiórka, każdy przynosił sobie zieloną sztruksową poduszkę, siadaliśmy w kółku na podłodze, żeby wysłuchać historyjki z Biblii, którą czytał pedagog. Potem każdy dostawał obrazek do wklejenia do żółtego zeszytu w miękkich okładkach. Chodziło o to, że kiedy wszystkie obrazki znajdą się na miejscu, powstanie mała Biblia dla dzieci.

Większość dzieci w grupie traktowała zbiórkę jako niechcianą przerwę w zabawie, ale Marcus i ja lubiliśmy opowieści. Płonący krzew zrobił na nas duże wrażenie, pewnego dnia rozmawialiśmy o takich zjawiskach, stojąc obok siebie i zbierając owoce dzikiej róży w gąszczu koło piaskownicy.

– Płonące krzewy nie istnieją w rzeczywistości – powiedziałam.

– Jeśli się w nie wierzy, to istnieją – odparł.

Już wtedy wiedziałam, że nie chcę rezygnować z tej przyjaźni.

Na początku Marcus mieszkał z mamą w domu szeregowym w samym środku Krokek. Jego mama miała na imię Kristina, ale wszyscy mówili do niej Kicki, była fryzjerką w centrum. Emanowała ciepłem, przyjemnie było u nich bywać, mieli egzotyczne rzeczy, jak telewizję kablową i kupne bułeczki w zamrażarce, mówili szczególnym żargonem, szybkim i wesołym. Nigdy nie wspominano o tacie Marcusa, nigdy nie miałam wrażenia, że w domu brakuje taty: Marcus i Kicki stanowili odrębną, samowystarczalną jednostkę.

Po kilku latach przeprowadzili się na drugą stronę torów, Kicki poznała mężczyznę, wybudowali nowy dom, dużą jednopoziomową willę, którą pomalowali na pastelowy róż. W ogrodzie postawili dodatkowy domek, który zamierzali przeznaczyć dla gości, ale z czasem to Marcus go zajął. W tym czasie w domu było jeszcze dwoje rodzeństwa, Kicki wciąż była młoda, mogły się pojawić kolejne dzieci.

Marcus traktował nowe rodzeństwo ze spokojem ducha, ale i tak najlepiej czuł się w odosobnieniu. W domku były telewizor i rozkładana kanapa, w zamyśle – dla odwiedzających krewnych, którzy rzadko przyjeżdżali, więc po kilku latach wymieniono ją na łóżko dla Marcusa, dostawiono niewielkie biurko i komodę, gdzie trzymał ubrania. Na komodzie stała wieża stereo, a na kilku półkach na ścianach mnóstwo książek. Było prawie tak, jakby wyprowadził się z domu.

Wiedziałam, że on i nowy mąż jego mamy, Bengt, nie całkiem się dogadywali, rozumiałam dlaczego. Bengt był wiecznie w dobrym humorze, mówiąc, żywo gestykulował, głośno i często się śmiał. Był miły, ale miał w sobie wesołkowatość, która pasowała do temperamentu Kicki, za to mniej do Marcusa. Kiedy przychodziliśmy do dużego domu po kanapki albo kawę, Bengt był dla mnie uprzejmy, ale czułam w jego uprzejmości coś stanowczego, nawet agresywnego, myślałam wtedy, że gdyby to u mnie mieszkał, również wolałabym sypiać w domku gościnnym w ogrodzie.

Bengt był właścicielem dwóch hamburgerowni, jednej w Norrköpingu, drugiej w Linköpingu, i miał plany na dalszy rozwój swojego biznesu. Od czasu do czasu z entuzjazmem i przekonaniem mówił o tym, że chce mieć restauracje w każdym szwedzkim mieście. Być może wcale nie było to takie nieprawdopodobne, restauracja w Norrköpingu stała się popularna. Urządzono ją w stylu lat pięćdziesiątych, kelnerki chodziły ubrane w turkusowe stroje, małe czepeczki i białe fartuszki. W kącie stała szafa grająca, na zewnątrz piękny neon z nazwą KRÓL BURGERÓW w zawijasach. Jedzenie nie smakowało dużo lepiej niż w McDonaldzie, a poza tym było droższe, ale pójść do KRÓLA BURGERÓW to prawie jak wybrać się do prawdziwej restauracji.

W pewnym sensie Bengt był gwiazdą w Krokek i w Norrköpingu. Plotkowano, że podrywa kelnerki. Kiedy moi rodzice o nim mówili, w ich głosach było słychać sceptycyzm, ton, którego używali wobec szczególnego typu ludzi: tych, którzy trochę za dużo mówią i zadzierają nosa. Także różowy dom miał w sobie coś ostentacyjnego, wszyscy się zgadzali, że to kiczowaty kolor, podobnie jak sztampowy był model tego budynku jak z katalogu, z dwoma skrzydłami i dużymi oknami wykuszowymi. Ogród był płaski z idealnym trawnikiem, który przyjechał w wielkich rulonach, rosło tam kilka drobnych drzew owocowych, które wyglądały na całkiem przypadkowo wybrane. Z przodu znajdowała się duża drewniana weranda z bieloną balustradą.

Dziwne miejsce na budowę domu – w lesie i jeszcze w pobliżu piaszczystego dołu. Ktoś taki jak Bengt powinien zamieszkać w Sandviken, z widokiem na jezioro, fakt, że z tego zrezygnował, mimo że było go stać, postrzegano jako kolejny dowód na jego brak gustu i własnego zdania.

Marcus różnił się od całego swojego otoczenia. Ani trochę nie przypominał z wyglądu swojej mamy, trudno było uwierzyć, że w ogóle są spokrewnieni. Kiedyś pokazał zdjęcie swojego taty, wysokiego mężczyzny o poważnej twarzy i ciemnych włosach, i od razu wydał mi się bardziej zakorzeniony w świecie. Tata mieszkał w Malmö; gdy dorośliśmy, Marcus czasem jeździł do niego w odwiedziny. Wracał z duńskimi słodyczami, potem także z piwem i kontynentalną aurą, poczuciem, że coś łączy go z wielkim światem.

W piwnicy u Sofii Samuelsson oglądałyśmy filmy na wideo. U nas nie było jeszcze odtwarzacza, ale tata Sofii był pasjonatem techniki i jako jedna z pierwszych znanych mi osób sprawił sobie magnetowid. W salonie mieli wysokiej klasy głośniki i gdy jej tata włączał jakąś płytę – disco, rzadziej Bruce’a Springsteena – bas rozchodził się miękko po całym domu, jak bicie serca.

Oglądałyśmy Turnera i Hoocha, w którym Tom Hanks jest policjantem i ma wielkiego śliniącego się psa. Mama Sofii wypożyczyła film na weekend, z dwoma innymi, które pewnie także miałyśmy obejrzeć. Lubiłam oglądać filmy, było to takie przyjemne i proste. Z pełną koncentracją oglądałyśmy także te filmy, które raczej nas nie interesowały, ponieważ kasety wideo stanowiły towar deficytowy, którego nie należało marnować gadaniem. Rozmawiało się dopiero po napisach końcowych.

Mama Sofii przyrządziła nam cały garnek popcornu, przesypała go do miski, co jakiś czas dłoń moja i Sofii spotykały się w niej, podczas gdy oczy były utkwione w telewizorze. Po filmie miałam jak zwykle powiedzieć, że muszę wracać do domu na kolację, dostrzec w spojrzeniu Sofii rozczarowanie i je zignorować. Nie chciałam iść do jej pokoju, wiedziałam, co się wydarzy: będę musiała stawić czoło jej pytaniom, zmienić temat rozmowy, a najlepiej zidentyfikować problemy, zanim zostaną wypowiedziane, i powstrzymać je od przybrania formy.

Z Marcusem było inaczej, jego towarzystwo było spokojne, niemal pasywne, jak wtedy, gdy siedzieliśmy obok siebie w przedszkolu, bez żadnych oczekiwań, zwyczajnie, jak nic innego, bo nawet pozornie łagodnie wypowiedziana troska dorosłych miała w sobie żądania, a przynajmniej oczekiwania.

W szkole nie spędzaliśmy z sobą czasu, mimo że całymi dniami siedzieliśmy w tej samej sali. On przerwy spędzał z chłopakami i robił to, co robią chłopaki w wieku jedenastu, dwunastu lat, a ja paplałam z dziewczynkami o czymś nieistotnym, starałam się unikać pytań o mnie i o Erika, czasem przyjmowałam zaproszenie do domu kogoś z mojej klasy, głównie dlatego, że nie miałam siły wymyślać wykrętów. Jeśli nie szłam do Sofii Samuelsson, to do Sandry, która mieszkała na nowym osiedlu nad potokiem, w jasnym mieszkaniu pachnącym kuwetą, albo do Jenny, która mieszkała w dzielnicy domów szeregowych niedaleko szkoły, miała krosno w piwnicy i poważnych rodziców, którzy byli zielonoświątkowcami. Wszystkie chciały, żebym została ich najlepszą przyjaciółką, przywilej, którym nonszalancko zarządzałam, bo one zawsze były dla mnie na drugim miejscu, po Marcusie. Być może sprawiałam na nich takie wrażenie, jak Marcus na mnie, niedościgniony ideał w swojej niechęci do przystosowania się, niezależny od innych. Kusiły mnie słodyczami i zaufaniem, ale jak ze wszystkimi, poza Marcusem, kończyło się tak samo, prosiły: „Opowiedz o tym, jak zaginął Erik”.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Góra Prawdy to dziewięćdziesiąta książka

Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Édouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Édouard Louis

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke

Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell

Wyznanie – Domenico Starnone

Za otrzymane łaski – Valeria Parrella

Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg

Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis

Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli

2022

Komodo – David Vann

Londyn – David Szalay

Wyspa kobiet – Lauren Groff

Wizyta – Katharina Volckmer

Ostatni wywiad – Eshkol Nevo

Strega – Johanne Lykke Holm

Intymności – Lucy Caldwell

Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride

Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride

Dla Rouenny – Sigrid Nunez

Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis

2023

Odmawiam myślenia – Lotta Elstad

Elmet – Fiona Mozley

Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz

Urugwajka – Pedro Mairal

Andromeda – Therese Bohman

2023

Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li

Wcale nie jestem taka – Marie Aubert

Fatum i furia – Lauren Groff

Nędza – Andrzej Tichý

Długa odpowiedź – Anna Hogeland

W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel

Zmiana – Édouard Louis

Dostatek – Jakob Guanzon

Lapvona – Ottessa Moshfegh

Ptaki – Samanta Schweblin

2024

Słabsi – Sigrid Nunez

Eileen – Ottessa Moshfegh

Ostatni dzień na Ziemi – David Vann

Szczegóły – Ia Genberg

Fuga – Lauren Groff

Miałam tak wiele – Trude Marstein

Soho – Fiona Mozley

Zaproszona – Emma Cline

System – Amanda Svensson

Niewidzialni – Pajtim Statovci

Psychiatrzy i masażyści – Arnon Grunberg

Na czworakach – Miranda July

Dzikie bezkresy – Lauren Groff

Lot – Lynn Steger Strong

2025

Śmierć w jej dłoniach – Ottessa Moshfegh

Metry na sekundę – Stine Pilgaard

Gdzie indziej – Yan Ge

Nie jesteśmy tu dla przyjemności – Nina Lykke

Stan raju – Laura van den Berg

Goście – Agnes Ravatn

Tłusty róż – Fernanda Trías

Teo od 16 do 18 – Raluca Nagy