Atmosfera - Taylor Jenkins Reid - ebook
NOWOŚĆ

Atmosfera ebook

Taylor Jenkins Reid

0,0

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by żyć i kochać bez ograniczeń?

Latem 1980 roku astrofizyczka Joan Goodwin rozpoczyna szkolenie na astronautkę w Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona w Houston. W tym niesamowitym miejscu poznaje wyjątkową grupę pozostałych kandydatów: pilota Top Gun Hanka Redmonda, specjalistów misji: Johna Griffina, Donnę Fitzgerald i Lydię Danes, a także magnetyczną i tajemniczą inżynierkę lotnictwa Vanessę Ford. Podczas gdy nowi astronauci przygotowują się do swoich pierwszych lotów, Joan odnajduje pasję i miłość, o których nawet nie śniła, i zaczyna kwestionować wszystko, w co wierzyła na temat swojego miejsca we wszechświecie.

Jednak w grudniu 1984 roku, podczas misji STS-LR9, w jednej chwili wszystko się zmienia.

Atmosfera to Taylor Jenkins Reid w szczytowej formie. Autorka przenosi czytelników w kultowe czasy i miejsca, kreuje złożone postacie i opowiada pełną pasji i wzlotów historię o przemieniającej mocy miłości – tym razem wśród gwiazd.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Atmosphere

Copyright © 2025 by Rabbit Reid, Inc. All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Kaja Makowska, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka inicjująca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Judyta Kąkol

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Redakcja merytoryczna: inż. Paweł Maliński

Korekta: Joanna Jóźwiak, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Oryginalny projekt okładki: © Tim Green | Faceout Studio

Fotografia modelki na okładce: © Jeff Cottenden

Fotografie na okładce: © Artem Hvozdkov | Getty Images, © Triff | Shutterstock

Tło na okładce: © Bykov Maxim, © Golubovy, © SnapSnapSnap | Shutterstock

Zdjęcie autorki na skrzydełku: © Michael Buckner

Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68576-44-3

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

Od autorki

29 grudnia 1984

Siedem lat wcześniej

Lato 1980

29 grudnia 1984

Jesień 1980

Wiosna 1981

Czerwiec 1981

Lipiec 1981

29 grudnia 1984

Sierpień 1981

Jesień 1981

Zima 1982

Lato 1982

Lato 1983

Jesień 1983

Wiosna i lato 1984

Jesień 1984

Dzień przed Świętem Dziękczynienia 1984

29 grudnia 1984

Podziękowania

Proponowane lektury

Polecamy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla Paula Dye’a, najdłużej pracującego kierownika lotów w NASA i autora książki Houston, lecimy!

Paul, wiele załóg sprowadziłeś bezpiecznie do domu. Ta książka nie powstałaby bez Ciebie.

Od autorki

Drogie osoby czytelnicze,

pewnej nocy zeszłego lata, kiedy moja córka położyła się spać, wyszłam na zewnątrz, spojrzałam na nocne niebo i w oddali zobaczyłam Wenus.

Była jaśniejsza niż jakakolwiek gwiazda i wisiała nisko nad drzewami. Razem z moją córką próbowałyśmy wypatrzyć Wenus już od kilku dni. Wiedziałam, że powinnam pozwolić małej zasnąć, ale podreptałam do jej pokoju, otworzyłam drzwi i wyszeptałam:

– Chodź na zewnątrz.

W ogródku wzięłam ją na ręce. Jest już o wiele za duża, żeby ją tak nosić, ale nadal mi na to pozwala, kiedy jest senna. Wskazałam na Wenus przed nami.

– Tam jest! – powiedziała. – Widzę ją.

Przez kilka chwil trzymałam ją w ramionach i z zachwytem patrzyłyśmy na niebo.

Przed napisaniem tej powieści ledwie rozpoznawałam Wielki Wóz. Ale chciałam, żeby moja główna bohaterka, Joan, była pełną pasji astronomką. Pobrałam więc aplikację, znalazłam kilka książek i przysiadłam do studiowania gwiazd. Próba stworzenia ciekawego tła dla historii miłosnej stała się początkiem zrozumienia mojego miejsca na tym świecie.

Bo widzicie – kiedy decydujecie się obserwować nocne niebo, zaczynacie orientować się w czasie i przestrzeni. Dowiadujecie się na przykład, że jeśli na półkuli północnej dostrzegacie Pas Oriona, to znaczy, że jest zima. Możecie nauczyć się mniej więcej określać godzinę na podstawie położenia gwiazdozbioru Kasjopei względem Gwiazdy Polarnej. Moja ulubiona ciekawostka? Jeśli latem zdołacie wypatrzyć gwiazdy Altair, Deneb i Wega, zobaczycie, że tworzą trójkąt. A ten trójkąt zawsze wskazuje południe. Jeśli kiedykolwiek się zgubicie, odnajdźcie te trzy gwiazdy – dzięki nim będziecie wiedzieć, dokąd iść.

To jakimś cudem leczy wszystkie moje bolączki, kiedy razem z córką wychodzimy w noc. Wiem, że część tej przyjemności to po prostu radość ze wspólnego spędzania czasu – i może dreszczyk emocji związany ze zdobyciem nowej wiedzy. Ale to chyba także ulga, którą czuję, świadoma, że te gwiazdy są niewzruszone.

Nic, co moglibyśmy zrobić, nigdy ich nie zmieni. Są o wiele większe od nas. I nie zmienią się za naszego życia. Możemy odnosić sukcesy albo ponosić porażki, postępować dobrze albo źle, kochać albo tracić tych, których kochamy, a Trójkąt Letni nadal będzie wskazywał południe. I w taki sposób wiem, że ostatecznie wszystko będzie w porządku – nawet jeśli czasami wydaje się to niemożliwe.

Mam wielką nadzieję, że spodoba Wam się ta historia. Ale mam jeszcze większą nadzieję, że Joan Goodwin przekona Was do wyjścia na zewnątrz dziś wieczorem, gdy gwiazdy już wzejdą, i spojrzenia w górę. Z całego serca liczę, że Joan Goodwin przekona Was do otwarcia się na zachwyt.

Taylor Jenkins Reid

29 grudnia 1984

Joan Goodwin dociera do Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona na długo przed dziewiątą, a w Houston już jest bezwietrznie i parno. Joan czuje pot roszący jej czoło, gdy idzie przez kampus do centrum kontroli lotów. Wie, że to przez upał. Ale wie też, że nie tylko.

Czekające ją tego dnia zadanie to jedna z jej ulubionych części bycia astronautką. Dziś Joan jest CAPCOM, operatorką łączności dla załogi Lotu Oriona na STS-LR9, trzeciego lotu promu kosmicznego Nawigator.

Rola operatora łączności – jedynej osoby w centrum kontroli lotów, która rozmawia bezpośrednio z załogą promu kosmicznego – to jedna z wielu, które astronauci odgrywają, gdy nie są na misji.

To coś, co Joan często musi wyjaśniać ludziom na okazjonalnych imprezach, na które zgadza się przyjść. Astronauci trenują, by polecieć w kosmos. Ale także pomagają projektować narzędzia i eksperymenty, testują żywność, przygotowują prom kosmiczny, edukują studentów o działalności NASA, lobbują za podróżami kosmicznymi w Waszyngtonie, rozmawiają z prasą i nie tylko. To wyczerpująca lista.

W byciu astronautą nie chodzi tylko o latanie w kosmos. Chodzi o bycie członkiem zespołu, który zabiera załogę w kosmos.

Poza tym Joan już tam była. W jej szafce nocnej spoczywa ten nieuchwytny talizman, którego pragnie każdy astronauta – złota przypinka. Dowód na to, że Joan jako jedna z niewielu wybranych opuściła kiedyś tę planetę.

Widziała spektakularny połyskujący błękit oceanów z trzystu kilometrów w górze. Modry? Kobaltowy? Ultramarynowy? Nie umiała nazwać tak żywego odcienia. Dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent ludzi, którzy kiedykolwiek żyli, nigdy nie widziało takiego błękitu. A ona widziała.

Ale teraz jest na Ziemi, w domu, obiema nogami na solidnym gruncie, i ma zadanie do wykonania.

Więc kiedy tego ranka Joan wchodzi do centrum kontroli lotów z kubkiem czarnej kawy w dłoni, jest spokojna. Nie zestresowana, przerażona ani zrozpaczona.

Wszystko to przyjdzie później.

Joan wchodzi do centrum kontroli lotów przez galerię. Przez chwilę obserwuje, jak załoga z ostatniej zmiany przygotowuje dwoje specjalistów misji do spaceru kosmicznego.

Jej szef – kierownik lotu, Jack Katowski – już jest na stanowisku i słucha sprawozdania poprzedniego kierownika lotu.

Jack ma włosy ścięte na jeża, siwiejące na skroniach, i reputację wyjątkowego stoika, nawet w organizacji znanej ze stoicyzmu.

Mimo to od dawna wspiera Joan w jej roli operatorki łączności. Tworzą zgrany zespół. To coś, czym Joan się szczyci. Doskonale działa w drużynie.

Zwłaszcza z załogą STS-LR9, która składa się prawie wyłącznie z astronautów z jej rocznika.

Dowódca Steve Hagen był jednym z ich instruktorów, ale reszta załogi – pilot Hank Redmond i specjaliści misji John Griffin, Lydia Danes oraz Vanessa Ford – to ludzie, z którymi Joan zaczynała. Szkolili się wspólnie, uczyła się z nimi pracować.

Są nie tylko jej przyjaciółmi – niektórzy są dla niej jak rodzina. I to właśnie dzięki skomplikowanej historii z każdym z nich dziś będzie dokładnie taką operatorką łączności, jakiej potrzebują – a jednocześnie ostatnią osobą, która powinna zajmować to stanowisko.

Misją promu kosmicznego jest wystrzelenie Arch-6, satelity obserwacji Ziemi dla Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Jednak wczoraj, drugiego dnia lotu, gdy załoga przygotowywała się do wypuszczenia Arch-6, zamki nie chciały się zwolnić.

Dziś rano przygotowywali Vanessę Ford i Johna Griffina do spaceru kosmicznego, żeby tych dwoje mogło wejść do ładowni i ręcznie zwolnić zamki.

Joan dołącza do zespołu w centrum kontroli. Macha na powitanie Rayowi Stone’owi, lekarzowi lotu, i kiwa głową do Grega Ullmana pełniącego funkcję EECOM, czyli kontrolera systemów elektrycznych, środowiskowych i komunikacyjnych.

Poprzedni operator łączności, Isaac Williams, wprowadza Joan, podając jej informacje o telemetrii i osi czasu. Ford i Griff są w skafandrach kosmicznych. Ich wstępne oddychanie czystym tlenem zakończy się za sześć minut.

Isaac wychodzi, a Joan zajmuje jego miejsce przy pulpicie sterowniczym.

Jack – tak samo jak Joan, Ray, Greg i reszta dwudziestoosobowej załogi Lotu Oriona na swoich stanowiskach w centrum kontroli – włącza kanał łączności. To samo robi zespół wspierający w innych pomieszczeniach.

Ford i Griff kończą wstępne oddychanie i wchodzą do śluzy powietrznej. Czekają na zakończenie dekompresji, żeby móc zacząć funkcjonować w kosmosie.

Pokład załogowy i pokład mieszkalny – gdzie astronauci śpią i pracują na promie kosmicznym – są utrzymywane pod ciśnieniem, by naśladować atmosferę na powierzchni Ziemi. Ale ładownia, w której przechowuje się satelity do czasu wypuszczenia – nie. Jest wystawiona na działanie próżni kosmicznej. Co oznacza, że gdyby Ford i Griff weszli do niej bez skafandrów, cały tlen zostałby natychmiast wyssany z ich płuc i krwiobiegu. W ciągu piętnastu sekund straciliby przytomność, a w ciągu dwóch minut – umarliby.

Ludzkie ciało, jakkolwiek inteligentne, powstało w odpowiedzi na atmosferę Ziemi.

Łatwo byłoby stwierdzić, że ludzie nie są przystosowani do przebywania w przestrzeni kosmicznej. Cokolwiek doprowadziło do naszego stworzenia, nie stworzyło nas akurat do tego. Joan jednak widzi to dokładnie odwrotnie:

To właśnie nasza inteligencja i ciekawość, nasza wytrwałość i odporność, nasza zdolność do długoterminowego planowania i do współpracy doprowadziły ludzkość tutaj.

W ocenie Joan wcale nie jesteśmy źle przystosowani do przebywania w kosmosie. Jesteśmy dokładnie tym, co powinno tam być. Jedyną znaną nam inteligentną formą życia w naszej galaktyce, która stała się świadoma wszechświata i wykonała pracę, by go zrozumieć.

Jesteśmy tak zdeterminowani, by dowiedzieć się, co leży poza naszym zasięgiem, że wymyśliliśmy, jak wyprowadzić rakietę z atmosfery. To ekscytująca umiejętność, która powinna przyciągać kowbojów, ale najlepiej sprawdzają się tu ludzie tacy jak ona. Kujony.

W trakcie eksploracji kosmosu to gotowość góruje nad impulsywnością, spokój ponad śmiałością. Jak na tak pełną przygód, praca bywa boleśnie rutynowa. Ryzyko jest regulowane, nie chodzi się na skróty. Nie ma tu kowbojów.

W ten sposób NASA zapewnia wszystkim bezpieczeństwo. Przewidywalne modele, przygotowane na każdy scenariusz.

Kiedy śluza powietrzna kończy dekompresję, Jack daje Joan zielone światło, a ona włącza kanał łączności promu.

Teraz jest świadoma własnego oddechu, własnego tętna. Nie dlatego, że boi się tego, co pociąga za sobą ta misja – jeszcze nie ma logicznego powodu, żeby się bać – ale dlatego, że stresuje się za każdym razem, gdy rozmawia z Vanessą Ford.

– Nawigator, tu Houston – mówi.

– Houston, słyszymy cię – odpowiada Steve Hagen.

– Dzień dobry, Goodwin – odzywa się Hank Redmond ze swoim szorstkim teksańskim akcentem.

– Ekscytujący dzień – dodaje Lydia Danes.

– To prawda – zgadza się Joan. – Ekscytujący i pracowity, dlatego z radością informuję was, Griff i Ford, że macie pozwolenie na spacer kosmiczny.

– Przyjęłam – mówi Ford.

– Tak, przyjąłem, Goodwin – mówi Griff. – Miło słyszeć twój głos.

To ostatnie czterdzieści pięć minut przed.

Vanessa Ford od wielu godzin ma czujniki biomedyczne na całym ciele. Przesyłają jej parametry życiowe do lekarza lotu, który monitoruje każdy jej oddech. Ale już na długo, zanim elektrody zostały umieszczone na jej ciele, Vanessa była świadoma, że ktoś na Ziemi zawsze ją obserwuje.

Centrum kontroli lotów wie o wszystkim, co dzieje się na promie – zna każdą temperaturę, każdą współrzędną, stan każdego przełącznika. Gdziekolwiek Vanessa się obróci, tam jest Houston, które słyszy i czuje wszystko wokół niej.

Nikomu z załogi nie przeszkadza to tak bardzo jak Vanessie. Ale świadomość, że wszyscy widzą jej tętno – że widzą, jak jej ciało reaguje za każdym razem, gdy Houston się odzywa – sprawia, że kobieta czuje, jakby nie miała się gdzie ukryć.

– Twój też, Griff – mówi Joan. – Dobrze zaczęliśmy dzień.

Vanessa słyszy, jak tamta się uśmiecha. Słyszy to w melodii jej głosu.

Wyciąga ręce i kładzie dłonie w rękawiczkach na włazie śluzy prowadzącej do ładowni. Czuje wibracje w piersi. Drzwi do ładowni są już otwarte, więc tylko właz dzieli ją od przestrzeni kosmicznej.

Właz śluzy nie podaje żadnych odczytów. To jeden z niewielu elementów promu kosmicznego, który nie wysyła własnego sygnału. Co oznacza, że jedno z nich musi powiadomić Houston, że zamierzają go otworzyć.

Vanessa zerka na Griffa. Cieszy się, że robi to razem z nim. Zawsze go lubiła. Nie tylko dlatego, że oboje pochodzą z Nowej Anglii, choć to nie jest bez znaczenia.

– Houston, otwieramy śluzę powietrzną – mówi Griff.

Vanessa zaczyna otwierać właz. Stara się utrzymać tętno na stałym poziomie. Pracowała na ten moment przez pięć lat, marzyła o nim przez większość życia.

Kosmos.

Gdy mogą spojrzeć przez właz, oboje z Griffem biorą wdech.

Patrzyli już przez okno, ale nic nie przygotowało ich na to, co widzą teraz.

Vanessa ma pustkę w głowie. Widać jasne światła ze statku, ale poza nimi wszystko jest czarne. Nie ma horyzontu, tylko krawędź Nawigatora, a potem nicość z jaskrawymi kolorami Ziemi w oddali.

– Wow – rzuca. Spogląda na Griffa. On sam zatracił się w tym widoku.

Vanessa puszcza właz i wchodzi do śluzy, by zrobić pierwszy krok w kosmosie. Nogi ma stabilne, gdy wkracza w ciemność. Oczy wybałuszone, gdy patrzy na ten bezmiar – pustkę niepodobną do niczego, co kiedykolwiek spotkała.

Spogląda w górę, za drzwi ładowni, by zobaczyć Ziemię w oddali. Chmury ciągną się przez pustynie Afryki Północnej. Vanessa przystaje i patrzy na Ocean Indyjski.

Od tak dawna uwielbiała być ponad chmurami. Ale bycie tak wysoko nad nimi zapiera jej dech w piersiach.

– Mój Boże – sapie Griff.

Vanessa obraca się w jego stronę. Oboje są przymocowani do statku, a Griff się odpycha.

Ona podąża za nim, zmierzając prosto do ładunku. Widok jest spektakularny, ale tak naprawdę przyszła tu dlatego, że najbardziej na świecie pragnie pomajstrować przy maszynie dwieście pięćdziesiąt kilometrów nad ziemską atmosferą.

Docierają do ładunku i każde zajmuje pozycję. Blokada ma cztery zamki, po dwa z każdej strony satelity.

– Nie spiesz się, Ford – mówi Griff. – Będę w złym humorze, jeśli ustanowimy rekord na najkrótszy spacer kosmiczny.

– Nie wyciśniemy z tego zbyt wiele czasu – zauważa Vanessa. – To tylko zwolnienie kilku zamków. Ale w porządku.

Za pomocą klucza nasadowego otwiera jeden z zamków po swojej stronie, po czym przechodzi do drugiego. Gdy jest już otwarty, odczekuje chwilę, aż Griff poradzi sobie z ostatnim.

Kiedy mężczyzna kończy, wzdycha.

– Houston, zaciski zostały zwolnione, w dużej mierze dzięki genialnie skutecznej Vanessie Ford.

– Nawigator, przyjęłam. Dobra robota – mówi Joan. Po chwili dodaje: – Nawigator, skafandry wystarczą jeszcze na wiele godzin, więc zostawimy was w śluzie, na wypadek gdybyśmy znów was potrzebowali.

– Aww – grucha Griff. – Teraz to już nam słodzisz.

– Cóż – rzuca Joan – mamy do was słabość tu na dole.

– A my do was, Houston. Przyjąłem. Ford i ja zostaniemy w śluzie.

Dryfują z powrotem. Griff puszcza Vanessę przodem, po czym podąża za nią. Sięga, by zamknąć właz. Jednak nagle przystaje i na nią patrzy. Unosi brwi.

Protokół nakazuje zamknąć właz. Ale jeśli zostawią otwarty, będą mogli obserwować wypuszczenie satelity.

Vanessa nie chce okłamywać Houston. Mimo to się uśmiecha.

Griff odwzajemnia uśmiech i zdejmuje rękę z włazu. Nie zamyka go.

– Houston, jesteśmy w śluzie – mówi.

Oboje przenoszą wzrok na otwarty właz. Obserwują, jak stół przechyłowy podnosi się do pozycji umożliwiającej wypuszczenie satelity.

Vanessa słyszy, jak Steve mówi:

– Houston, jesteśmy zadowoleni ze stopnia wyniesienia satelity.

Myśli o ich ostatniej nocy przed misją, kiedy zostali poddani kwarantannie na przylądku Canaveral. Steve przez godzinę rozmawiał przez telefon z Helene. Hank się irytował, bo czekał na swoją kolej, żeby zadzwonić do Donny. Ale Steve po prostu tam stał, opierając się o blat kuchenny i żartując z żoną. Od śmiechu miał zmarszczki w kącikach jasnoniebieskich oczu. Vanessa usłyszała więcej, niż prawdopodobnie powinna. Wydawało się, że Steve’owi tak łatwo być jednocześnie obiema stronami siebie – człowiekiem, którym jest na Ziemi, i dowódcą, którym musi być tutaj, na górze. Dla niej te dwie role zawsze stały w konflikcie.

– Czy jesteśmy gotowi do wypuszczenia?

– Nawigator, potwierdzam – mówi Joan. – Macie pozwolenie na wypuszczenie.

Lydia obsługuje RMS – system zdalnie sterowanego manipulatora. To ona wypuści satelitę.

– Houston, przyjęłam – odzywa się. – Przygotowuję się do wypuszczenia.

– Nawigator, przyjęłam.

W ładowni znajdują się dwa lonty detonujące, które przytrzymują Arch-6. Vanessa i Griff obserwują, jak jeden z nich zostaje zdetonowany zgodnie z planem.

Ale potem – bardzo szybko – drugi lont wybucha, a eksplozja różni się od wszystkiego, co Vanessa widziała wcześniej. W niczym nie przypomina symulacji. Metalowe obejmy wokół satelity rozrywają się na kawałki. Odłamki lecą na wszystkie strony.

Vanessa nie wie, co się stało. Widzi tylko błysk metalu, a potem słyszy stęknięcie Griffa, jakby powietrze uszło mu z płuc.

Obraca się i widzi rozcięcie poniżej pasa w jego skafandrze. Za kilka sekund ekspozycja na promieniowanie go zabije. Griff kładzie rękę na skafandrze, by zasłonić dziurę.

– Nic mi nie jest – mówi do Vanessy.

Oboje wiedzą, że ręka na skafandrze na razie wystarczy, żeby go ocalić. Ale głos ma nierówny, cichy, jakby nie mógł złapać tchu.

Wtedy rozlega się alarm. Brzmi znajomo, ale Vanessa nie jest pewna, co oznacza. Dopiero kiedy Steve, Hank i Lydia zaczynają krzyczeć, rozumie, że nastąpiło drugie uderzenie.

Alarm piszczy, a Joan oddycha głęboko, starając się jasno myśleć. Kiedy Greg wstaje, ściska ją w żołądku.

– Załoga, tu EECOM. Widzimy ujemne dP/dT. Ciśnienie gwałtownie spada.

– Co robimy? – pyta Jack.

Zanim Greg zdąży odpowiedzieć, na kanale słychać głos Hanka, równy, ale ostry.

– Houston, tu Nawigator. Mamy przeciek w kabinie. Czujemy gwałtowny spadek ciśnienia.

– Nawigator, przyjęłam – mówi Joan. Zachowuje spokój, ale nie przychodzi jej to łatwo. Spogląda na Jacka.

On odwzajemnia spojrzenie. Ma skupiony wzrok.

– Powiedz im, że mają dziurę. Jeśli sądzić po spadku ciśnienia, wielkości półtora centymetra. Gdzieś w powłoce w tylnej części kadłuba, najprawdopodobniej na pokładzie mieszkalnym albo w sterowni. Czy widzą problem?

Joan przekazuje.

– Houston, zaprzeczam – mówi Hank. – Nie widzimy dziury.

– Powiedz im, żeby ściągnęli wszystko ze ścian: szafki, panele, wszystko, co się da, żeby odsłonić powłokę! – nakazuje Jack.

– Przyjęłam – odpowiada Joan.

– Trzymaj Ford i Griffa w śluzie, ale zacznij zwiększać ciśnienie tak szybko, jak to możliwe – ciągnie Jack. – Powiedz Nawigatorowi, że muszą wprowadzić tlen i otworzyć systemy azotowe jeden i dwa do kabiny, żeby równoważyć wyciek, dopóki nie znajdziemy tej dziury!

Joan przekazuje informacje załodze. Jasno, zwięźle, spokojnie. „To jest NASA. Mamy na to plan”.

– Przyjąłem – mówi Hank i reszta zabiera się do pracy. – Już się tym zajmujemy.

– Załoga, tu EECOM – odzywa się Greg. – Nie widzimy spowolnienia tempa wycieku. Ciśnienie wciąż spada.

Joan wie, że najprawdopodobniej to Hank dostarcza tlen i azot, podczas gdy Steve i Lydia ściągają wszystko ze ścian – warstwy tkanin izolujących, śpiwory – najszybciej, jak tylko mogą. Na ograniczonej przestrzeni orbitera znajduje się mnóstwo rzeczy, a oni zrywają wszystko, szukając tej dziury. Każda mijająca sekunda ogłusza Joan.

Patrzy na Jacka. Ale on patrzy na Grega.

– Nie ma jej na rufie pokładu załogowego! – krzyczy Steve.

– Ściągam szafki z pokładu mieszkalnego! – woła Lydia.

Greg spogląda na Jacka i kręci głową.

Kierownik lotu uderza dłonią w górną część pulpitu i przenosi wzrok na Seana Guttersona, który jest odpowiedzialny za systemy mechaniczne.

– RMU, co masz? Czego oni nie widzą? Potrzebuję czegokolwiek! Zostały nam sekundy!

Wszyscy wstają ze swoich miejsc. Joan ledwie słyszy własne myśli.

Przechodziła już takie symulacje, w których ciśnienie gwałtownie spada i nie ma sposobu na ustabilizowanie go.

Kończą się dopiero wtedy, gdy znajdzie się wyciek.

Albo załoga zginie.

„To jest NASA. Mamy na to plan”.

Vanessa zamknęła właz i śluza zaczyna zwiększać ciśnienie.

Gdy Griff traci przytomność, Vanessa wsuwa rękę pod jego dłoń, przyciska ją do otworu w skafandrze i uciska dolną część brzucha.

– Griff, Griff – mówi. Brak odpowiedzi. – John Griffin, słyszysz mnie?

Kiedy partner mruga, Vanessa nie jest w stanie stwierdzić, czy robi to celowo.

– Trzymam cię – zapewnia go.

Nie potrafi wskazać dokładnego momentu, w którym Griff mdleje. Tylko tyle, że wkrótce jego ręka opada i teraz tylko jej dłoń utrzymuje go przy życiu, dopóki ciśnienie w śluzie nie wróci do normy. Vanessa szuka śladów krwi pod skafandrem. Nie znajduje.

Słyszy zamieszanie i głosy członków załogi próbujących skoordynować działania. Ton Steve’a ją uspokaja, ale ten Lydii staje się piskliwy.

Uświadamia sobie, że nie słyszała głosu Hanka od co najmniej trzydziestu sekund.

Chwila się rozciąga. Vanessa czuje, że tonie.

Kiedy miała sześć lat, matka powiedziała jej, że ojciec zmarł. Vanessa nie pamięta, co dokładnie matka powiedziała. Pamięta tylko, że zanim powiedziała cokolwiek, spojrzała na nią, ale nie mogła mówić. To była chwila, ledwie sekunda. Ale Vanessa wiedziała, że stało się coś złego. I to nie przez to, co matka powiedziała, ale przez ciszę, która to poprzedziła.

Teraz Vanessa myśli o tej ciszy.

Ray wstaje.

– Załoga, tu lekarz. Tętno Johna Griffina spada.

Joan pracuje nad spowolnieniem oddechu.

– Hank stracił przytomność – mówi Lydia na kanale. A potem dodaje: – Myślę, że Steve też.

Jack blednie. Spogląda na Joan.

– Zostań z Danes.

– Nawigator, przyjęłam – mówi Joan do Lydii, czując ciężar każdego słowa w ustach. – Słyszymy cię.

– Danes musi szukać wycieku – przykazuje Jack. – Ale też monitorować poziom azotu. Ford ma pilnować Griffa w śluzie.

– Przyjęłam – odpowiada Joan, po czym wraca na kanał. – Nawigator, tu Houston. Danes, musisz jak najszybciej znaleźć ten wyciek. Azot jest wpuszczany, ale nie widzimy wzrostu ciśnienia na pokładzie.

– Chyba… – Głos Lydii się urywa.

– Nawigator? Nawigator, tu Houston, słyszysz mnie? – pyta Joan.

Nic.

– Lydio Danes, słyszysz mnie?

Brak odpowiedzi. Joan czuje, że to nieuniknione, choć jeszcze sekundę temu powiedziałaby, że to prawie niemożliwe. Można udawać, że utrata całej trójki na pokładzie to realna obawa, ale przecież to nigdy nie wydarzy się naprawdę.

Joan pochyla się do przodu.

– Nawigator, tu Houston, zgłoś się.

– Załoga, tu lekarz – mówi Ray. – Jeśli wziąć pod uwagę tempo spadku ciśnienia, Hagen, Redmond i Danes z pewnością są nieprzytomni z powodu choroby dekompresyjnej. Ale biorąc pod uwagę czas ekspozycji, sądzę, że mogą być martwi.

Joan czuje, jak ciężar tej chwili zakorzenia się w pniu jej mózgu. Jej szyja sztywnieje, głowa opada.

– Załoga, tu EECOM – odzywa się Greg. – Ciśnienie na pokładzie rośnie.

– Rośnie? – pyta Jack. – Potwierdź, że powiedziałeś: „rośnie”.

– Rośnie. PSI wraca do normy.

– Danes znalazła dziurę – mamrocze Jack.

Joan wraca na kanał.

– Nawigator, tu Houston. Możesz potwierdzić, że znalazłaś dziurę i załatałaś ją?

– Nie będzie w stanie odpowiedzieć – oznajmia Ray.

– Lydia, zgłoś się – mówi Joan.

Nic.

Nic.

Nic.

A potem słychać głos Vanessy.

– Houston – odzywa się. – Myślę, że zostałam tylko ja.

Siedem lat wcześniej

Młodsza siostra Joan, Barbara, zadzwoniła do niej pewnego ranka, żeby opowiedzieć o reklamie, którą widziała w telewizji poprzedniego wieczoru.

– Powiedzieli: „To twoja NASA”.

– Co? – spytała Joan.

Była w kuchni, nalewała sobie kawy i przyciskała słuchawkę do ucha ramieniem. Właśnie miała iść do auta i jechać na swoje pierwsze zajęcia tego dnia na Uniwersytecie Rice’a, wstęp do kosmosu dla studentów pierwszego roku wszystkich kierunków. Choć zrobiła doktorat z analizy struktur magnetycznych w koronie słonecznej, wykorzystywała swoją wiedzę do nauczania osiemnastolatków definicji parseka. Ale, jak zauważył dziekan, gdy delikatnie poprosiła o inne zadanie, „ktoś musi to robić”. Najwyraźniej tak się złożyło, że tym kimś była jedyna kobieta na wydziale.

– Co to znaczy: „To twoja NASA”?

– Tak powiedziała ta kobieta ze Star Treka. Czekaj, gdzieś to zapisałam. Zobaczyłam tę reklamę tuż przed położeniem Frances do łóżka, ale znalazłam długopis, zanim się skończyła. Powiedziała tak: „To twoja NASA, agencja kosmiczna, która rozpoczęła misję poprawy jakości życia na Ziemi”. Nichelle Nichols, tak się nazywa! Strasznie mnie to męczyło. Rekrutują astronautów. Naukowców. Żeby polecieli w kosmos. Zaznaczyli, że chcą kobiet.

Joan zakręciła bidon.

– Powiedzieli, że chcą kobiet naukowców? – zapytała.

Kiedy Joan miała dwanaście lat, przeczytała w gazecie artykuł wspominający o FLATs – pierwszych astronautkach stażystkach zaangażowanych w program Kobiety w Kosmosie. Grupa trzynastu kobiet została prywatnie przetestowana i przeszkolona przez Williama Randolpha Lovelace’a II, tego samego lekarza, który pomógł wybrać astronautów do programu Merkury. Zrobił to na własną rękę, poza NASA, w nadziei, że organizacja dostrzeże potencjał kandydatek.

Jednak artykuł, w którym Joan przeczytała o programie, był tym samym, z którego dowiedziała się o jego upadku. FLATs potrzebowały zgody NASA, by otrzymać pozwolenie na ukończenie testów w Instytucie Medycyny Lotniczej Marynarki Wojennej. Na kilka dni przed planowanym przylotem zostały powiadomione, że NASA nie zatwierdzi ich wniosków.

Przesłuchanie w Kongresie, podczas którego wiele kobiet zeznawało w sprawie dyskryminacji ze względu na płeć w NASA, nie zmieniło zdania administratora agencji. John Glenn powiedział nawet, że brak akceptacji kobiet jako astronautów jest „nieodłączną częścią naszego porządku społecznego”.

Joan całe życie patrzyła w gwiazdy, ale dawno nie wyobrażała sobie siebie w skafandrze kosmicznym.

– Zdecydowanie powiedzieli „kobiet” i zdecydowanie powiedzieli „naukowców” – odparła Barbara.

Joan odstawiła bidon i wzięła słuchawkę do ręki.

– Myślisz, że mogłabym być astronautką?

– Badasz gwiazdy. O kogo innego mogliby prosić?

– Nie wiem… Naprawdę uważasz, że powinnam się zgłosić?

Barbara westchnęła.

– Ach, zapomnij o tym. Zepsułaś całą zabawę – rzuciła i się rozłączyła.

Kiedy Joan usłyszała sygnał, odsunęła słuchawkę od ucha, ostrożnie odłożyła ją na widełki i przez chwilę przytrzymała tam rękę, patrząc na telefon.

Dwa tygodnie później, nie mówiąc nic Barbarze, poprosiła o formularz wniosku.

Kiedy go wypełniała, ledwie mogła na niego spojrzeć. „Ja astronautką”. A jednak. Poszła do biblioteki skserować swoje dokumenty, a następnie włożyła plik kartek do koperty A4 – podsumowanie wszystkiego, co do tej pory osiągnęła na Ziemi.

Poszła na pocztę i nie pozwalając sobie na dalsze zadręczanie się, wrzuciła kopertę do skrzynki.

W styczniu tego roku Joan wyszła przez drzwi frontowe w drodze na kolejne zajęcia ze wstępu do kosmosu i na podjeździe kompleksu mieszkalnego zobaczyła gazetę. Podniosła ją i zauważyła nagłówek pod zagięciem.

„NASA wybiera 35 nowych kandydatów na astronautów, w tym sześć kobiet”.

Z trudem przełknęła ślinę, zaszczypały ją oczy. Wsiadła do auta, rzuciła gazetę na siedzenie pasażera i przez siedemnaście minut wpatrywała się w kierownicę.

To był jedyny raz w jej karierze, kiedy spóźniła się na zajęcia.

Rok później, w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym, Joan szła do pokoju wykładowców, kiedy usłyszała, jak doktor Siskin, dziekan, mówi innemu wykładowcy, że NASA znowu otworzyła nabór – i że szuka konkretnie astronomów i astrofizyków.

Udawała, że szuka swojego lunchu w lodówce, ale tak naprawdę rozważała swoje możliwości. Dziesięć minut później siedziała przy biurku i pisała prośbę o kolejny wniosek.

W tym roku zaproszono stu dwudziestu jeden kandydatów – w grupach po dwudziestu – na tydzień kwalifikacyjny w Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona.

Tym razem wśród nich była Joan.

Pierwszej nocy zameldowała się w hotelu Sheraton Kings Inn i rozgościła w swoim pokoju. Przyszła na wieczorne szkolenie dziesięć minut przed czasem.

Zjawiła się jako trzecia. W sali już siedzieli dwaj mężczyźni, na oko wojskowi. A potem, tuż za Joan, przyszła kolejna kobieta.

Miała kręcone brązowe włosy i jasnobrązowe oczy, szczególnie uderzające w połączeniu z oliwkowozieloną koszulą zapinaną na guziki. Na szyi nosiła cienki złoty łańcuszek.

Usiadła zaledwie kilka miejsc dalej. Nie uśmiechnęła się ani nie przywitała. Joan nie miała żadnego szczególnego powodu, by czuć z nią więź – poza tym, że teraz nie była już jedyną kobietą w pomieszczeniu.

Obserwowała, jak do sali wchodzi coraz więcej osób. Wkrótce w jej głowie pojawiła się klasyfikacja: naukowcy i wojskowi. Później Steve Hagen ujął to jeszcze dobitniej: „Korpus astronautów dzieli się na dwa typy: kujonów i żołnierzy”. Jednak tego wieczoru Joan nie potrafiła sklasyfikować kobiety w oliwkowozielonej koszuli.

Mężczyzna z przodu odchrząknął. Miał szpakowate włosy, krótko ścięte i zaczesane na bok, a do tego siwawe wąsy.

– Nazywam się Antonio Lima i jestem kierownikiem lotów w Biurze Astronautów – powiedział. – Witam wszystkich.

Joan się rozejrzała, wyobrażając sobie, że widzi ich wszystkich z jego perspektywy. Na pewno wyglądali jak żółtodzioby.

– Jeśli tu dotarliście, jesteście jednymi z wybranych kandydatów, którzy naszym zdaniem mogą być wartościowi dla NASA i dla tego kraju. W ciągu następnego tygodnia zostaniecie ocenieni pod kątem swoich unikalnych umiejętności i tego, w jaki sposób mogą one przynieść korzyści większemu korpusowi astronautów. Nasi kandydaci na astronautów, czyli ci z was, którzy będą mieli szczęście i zostaną wybrani do udziału w szkoleniu tu w NASA, muszą być sprawni fizycznie i psychicznie, a także doskonale przygotowani do czekającego ich zadania.

Właśnie wtedy do pokoju wślizgnął się kolejny mężczyzna i zajął miejsce najbliżej drzwi. Joan spojrzała na zegarek. Spóźnił się dwie minuty. Z pewnością wiedział, że już po nim.

– Jesteście tutaj – kontynuował Antonio – ponieważ NASA właśnie rozpoczyna swoje największe i najbardziej przełomowe przedsięwzięcie: program promów kosmicznych. Do tej pory eksploracja kosmosu była czymś wyjątkowym. Czymś rzadkim. Wkrótce stanie się rutyną.

Ściągnął osłonę ze sztalugi i pokazał plan statku kosmicznego. Wszyscy w sali pochylili się do przodu. Joan była zaznajomiona z koncepcją promu kosmicznego, ale perspektywa poznania tak dogłębnych szczegółów jego działania sprawiła, że puls jej przyspieszył.

– Promy kosmiczne są pierwszymi statkami kosmicznymi w historii NASA zaprojektowanymi do wielokrotnego użytku. Dzięki flocie promów będziemy mogli wielokrotnie latać na niską orbitę okołoziemską. Starty będą odbywać się co miesiąc, nawet co tydzień. Będziemy przewozić ładunki do wypuszczenia w przestrzeń kosmiczną. Przeprowadzać eksperymenty. Wierzymy, że ostatecznie zaznaczymy naszą stałą obecność w kosmosie właśnie dzięki stacji kosmicznej i załogowym lotom na Marsa, umożliwionym przez misje promów kosmicznych, nad którymi pracujemy dziś. – Antonio wziął wskaźnik ze sztalugi. – To jest orbiter – powiedział, wskazując na większą część promu. – Wystartuje z zewnętrznym zbiornikiem paliwa i dwoma boosterami rakietowymi, po jednym z każdej strony. – Usunął górny diagram, by pokazać inny, bardziej złożony. – Gdy prom wystartuje, zewnętrzny zbiornik paliwa i boostery rakietowe odpadną. Orbiter wejdzie na niską orbitę okołoziemską. Jeśli chodzi o załogę… Wskazał na dziób orbitera. – Zajmie sterownię, tutaj, i pokład mieszkalny, tutaj.

Sterownia i pokład mieszkalny były maleńkie w porównaniu z resztą orbitera. Joan zaczynała rozumieć skalę i nie mogła stłumić uśmiechu.

– Po wejściu na orbitę prom będzie poruszał się z prędkością około dziesięciu kilometrów na sekundę na typowej wysokości około trzystu kilometrów, okrążając Ziemię co dziewięćdziesiąt minut. Kiedy astronauci ukończą misję, wrócą na Ziemię. W przeciwieństwie do poprzednich programów NASA nie będziemy korzystać z lądowania w wodzie. Zamiast tego po udanym wejściu w atmosferę prom poleci, podobnie jak samolot, i wyląduje na kołach w jednej z naszych baz. – Antonio się odsunął i pozwolił wszystkim przetrawić informacje. Następnie podjął: – Mam nadzieję, że do tej pory domyśliliście się, że patrzycie na statek kosmiczny niepodobny do niczego, co widzieliśmy wcześniej. Prom nie jest pojedynczą maszyną. Jest trzema. Podczas startu jest rakietą. Na orbicie statkiem kosmicznym. A podczas lądowania samolotem. To właśnie pozwoli nam zapoczątkować przyszłość eksploracji kosmosu.

Joan poczuła motylki w brzuchu. Tego samego doznała, gdy po raz pierwszy zobaczyła świecącą wstęgę Drogi Mlecznej, kiedy w dzieciństwie rodzice zabrali ją do Parku Narodowego Joshua Tree.

– Nasze misje w NASA nie są pozbawione ryzyka – ciągnął Antonio. – Powierzycie swój los w ręce waszych kierowników i innych astronautów, a także badaczy i inżynierów, którzy umożliwiają eksplorację kosmosu. Ale jeśli zostaniecie wybrani, możecie stać się jednymi z nielicznych, którzy będą mogli powiedzieć, że opuścili Ziemię, i przekazać reszcie z nas informacje, jak nasza planeta wygląda z daleka. Wprowadzicie nas w przyszłość. Zapewniam, że będzie to największe osiągnięcie technologiczne w historii NASA, a może nawet największe przedsięwzięcie w historii ludzkości.

Joan próbowała przetworzyć myśl, że ta okazja jest na wyciągnięcie ręki, lecz gdy to robiła, napotkała spojrzenie kobiety o kręconych włosach. Przez chwilę patrzyły sobie w oczy.

Czy to się działo naprawdę?

W tym tygodniu lekarze lotu monitorowali jej tętno, badali słuch i wzrok, pobierali krew i poddawali ją pełnej ocenie. Nakłuwali i dźgali Joan na sposoby, które ją zszokowały.

Jednak ona była zdecydowana, by pokazać wszystkim testerom z NASA, że ma do zaoferowania dokładnie to, czego potrzebują: determinację, stoickie opanowanie.

Wchodziła na bieżnię podłączoną do elektrod i biegła przez dziesięć kilometrów, zanim choćby odrobinę zwolniła.

Stawiała się na rozmowach prowadzonych napiętym tonem, przez który nawet pytanie takie jak: „Czy chciałaby pani obniżyć temperaturę?” wydawało się skomplikowane. Odpowiadając na każde z nich, mówiła spokojnie i wyraźnie.

Najlepszą częścią tygodnia był moment, w którym Joan została ubrana w skafander i poinstruowana, żeby wgramolić się do białej materiałowej kuli o średnicy metra. Za jedyne źródło powietrza służył jej zbiornik z tlenem. Kazano jej zostać tam przez piętnaście minut. W chwili, gdy Joan weszła do środka i poczuła ciche odosobnienie kuli, zrozumiała.

To nie był test zręczności ani zdolności mechanicznych. Chcieli sprawdzić, czy spanikuje i ulegnie klaustrofobii i deprywacji sensorycznej. Uśmiechnęła się do siebie. Bułka z masłem.

Zasnęła.

Pewnego wieczoru dwa miesiące później zadzwonił jej telefon. Joan jadła akurat chińszczyznę i szkicowała portret Frances, żeby podarować go Barbarze na urodziny. Odłożyła ołówek i podeszła do telefonu.

Dzwonił Antonio.

– Czy nadal jesteś zainteresowana dołączeniem do korpusu astronautów w NASA? – spytał.

Joan spojrzała w sufit i się opanowała. Prawdopodobnie tak czuły się kobiety w filmach, kiedy im się oświadczano.

– Tak – odpowiedziała. – Zdecydowanie tak.

– Cieszymy się, że jesteś z nami, Joan. Wasza szesnastka dołączy do nas tutaj w Grupie Dziewiątej. Ośmioro kandydatów na pilotów i ośmioro kandydatów na specjalistów misji, takich jak ty. Nie wiem, czy poznałaś Vanessę Ford podczas pobytu w JSC, ale na rozmowach była w tej samej grupie. Ona też przeszła eliminacje i została zaakceptowana. Jesteście jedynymi finalistkami z tamtej sesji.

– Żaden mężczyzna z naszej grupy się nie dostał, hmm? – spytała Joan.

Nie mogła uwierzyć, że jej się wyrwało. Ale Antonio się zaśmiał.

– Nie – odparł. – Obawiam się, że nie sprostali wymaganiom.