Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Włoskie wycieczki to realistyczna, zabawna historia, częściowo oparta na doświadczeniach autorki. Jej akcja rozgrywa się w szalonych latach dziewięćdziesiątych, czasie ogromnych zmian w życiu społecznym. Po upadku komunizmu pojawiają się nowe możliwości, ale wielu ludzi nie potrafi się odnaleźć w tym innym, skomplikowanym świecie. Danka i Aśka, bohaterki książki, zostają zwolnione z pracy, a napięte domowe budżety zmuszają je do podjęcia ryzyka. Zachód właśnie otworzył przed Polakami swoje granice, przyjaciółki postanawiają więc zająć się przemytem. Czy uda im się zarobić na kontrabandzie? Jak podróże do Włoch odbiją się na ich życiu rodzinnym?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 333
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja:
Iwona Winiarska
Korekta:
Aleksandra Kornacka
Wersja elektroniczna:
Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich. Książka ani żadna inna jej część nie może być przedrukowywana ani w inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptyczne, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Bohaterowie powieści pod tytułem Włoskie wycieczki są postaciami fikcyjnymi i jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.
ADVIM Wydawnictwo
Wrocław 2023
ISBN 978-83-969028-1-8
Byłam dzisiaj w pośredniaku. Niestety, niczego dla mnie nie mają. Jak my sobie poradzimy? Darek pracuje na umowę zlecenie, zarabia niewiele, zaczynamy coraz częściej się kłócić. Niby nie o pieniądze, ale jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę.
– Mamo, czy mogę się zapisać na obóz sportowy? Nasz wuefista organizuje w lipcu wyjazd do Giżycka, na dwa tygodnie.
– Do lipca jeszcze daleko, poza tym muszę to uzgodnić z tatą.
– Do lipca daleko, ale jest ograniczona liczba miejsc, dlatego kto pierwszy, ten lepszy. Mamo, proszę, zgódź się, bardzo chcę jechać.
Zuzanna świetnie biega, należy do drużyny lekkoatletycznej w swojej szkole. Ona nawet nie zdaje sobie sprawy, jak ja bym chciała, żeby pojechała na obóz. Ale muszę porozmawiać z Darkiem, nie jestem pewna, czy damy radę opłacić ten wyjazd.
– Zuzka, wiem, że bardzo chcesz, ale to będzie spory wydatek, a ja ciągle nie mogę znaleźć pracy.
– Czy my musimy być tacy biedni? Na nic nie mamy pieniędzy!
Moja córka ze łzami w oczach odwróciła się na pięcie, poszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi z hukiem. Było mi naprawdę bardzo przykro. Porozmawiam z mężem, mamy tylko jedno dziecko, powinno nas być stać na opłacenie jej wakacyjnego obozu.
Nie zawsze byliśmy w tak kiepskiej sytuacji finansowej. Oboje z Darkiem pracowaliśmy w fabryce samochodów, ja w kadrach, on jako brygadzista-mechanik na hali produkcyjnej. Niestety fabryka została zamknięta, a my dostaliśmy trzymiesięczną odprawę i zostaliśmy bez pracy. Za pieniądze z odprawy i oszczędności kupiliśmy dwupokojowe mieszkanie w bloku, na pierwszym piętrze. To mieszkanko to nasze wielkie szczęście, nie musimy się tułać od jednych rodziców do drugich.
Moi uważają, że mąż ich córki to nieudacznik. Według nich powinien otworzyć swój warsztat – ma w końcu dobry zawód i wieloletnią praktykę jako mechanik samochodowy. Czasami myślę, że gdybyśmy pieniądze z odprawy przeznaczyli na ten warsztat, może teraz jakoś wiązalibyśmy koniec z końcem. Darek jest naprawdę dobrym fachowcem, prawdopodobnie właśnie dlatego nigdzie nie może zagrzać miejsca. Klienci warsztatów samochodowych, w których pracował, doceniali jego umiejętności, ale zauważyliśmy pewną prawidłowość: im więcej pochwał od nich dostawał, tym szybciej go zwalniano. Długo nie wiedzieliśmy, dlaczego tak jest. Okazało się, że mój mąż nigdy nie naciągał klientów, wstawiając im podróbki części lub części oryginalne, ale z odzysku. Nie podobało się to współpracownikom, którzy uprzejmie donosili właścicielom, a ci, licząc koszty, zamiast porozmawiać z moim mężem, wywalali go z pracy. Jak widać, uczciwość nie popłaca. Teraz Darek już się tak nie wychyla, pracuje z mniejszą dokładnością, aby nie stracić posady.
Często rozmawiamy o tym, jak by to było fajnie mieć ten własny warsztat, ale nie starczy nam pieniędzy na uruchomienie takiej działalności. Na kredyt nie mamy co liczyć, brak stałej umowy o pracę dyskwalifikuje nas już na samym początku rozmowy z bankiem.
Z tych rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. I dobrze, zamiast dwóch marchewek do zupy zdążyłam obrać cały kilogram.
– Danka, wiem, jak możemy zarobić superkasę. Trzeba tylko zainwestować w zakupy na Stadionie Dziesięciolecia, kupimy tego ruskiego barachła i pojedziemy do Włoch, żeby to sprzedać.
To była moja przyjaciółka. Aśka i jej mąż podobnie jak my pracowali w fabryce i podobnie jak my zostali zwolnieni. I też borykają się z brakiem stałej pracy.
– Dzień dobry, Asiu, miło cię słyszeć.
– Dzień dobry – powiedziała Joanna z irytacją w głosie.
– Spokojnie, nie wiem, o co ci chodzi. Jaki stadion? Jakie barachło? I jakie Włochy?
– Pamiętasz Janka, kierownika produkcji u nas w fabryce?
– Tak, pamiętam, przecież był przełożonym Darka. Zresztą często przesiadywał u nas w kadrach albo w księgowości, wesoły człowiek.
– No więc on od roku jeździ do Włoch i tam sprzedaje lornetki, noktowizory, matrioszki. Ponoć da się na tym dobrze zarobić.
– Nie rozumiem, o czym ty mówisz. Poza tym myślałam, że Janek pracuje w fabryce pomp. Ostatnim razem, jak go widziałam, mówił, że dostał tam robotę.
– Tak, pracował tam około roku, ale była redukcja załogi i nie przedłużyli mu umowy. Od tamtego czasu jeździ na Zachód. My też możemy się z nim zabrać, mówił, że jakieś biuro turystyczne wozi ich autokarem. Danka, to dla nas wielka okazja, mogłybyśmy odbić się od dna. Wy postawicie swój wymarzony warsztat samochodowy, a my otworzymy pensjonat na Mazurach.
Teraz roześmiałam się w głos.
– Aśka, co ty mówisz, chyba w głowie ci się poprzestawiało od tych marzeń. Od kiedy na sprzedaży matrioszek można się dorobić warsztatu, na który ciągle nas nie stać, pomimo że tyle lat obydwoje pracowaliśmy?
– Nie bądź taką pesymistką. Przyjadę dzisiaj wieczorem, to pogadamy.
– Dobrze, przyjedź – powiedziałam z lekkim sarkazmem, który moja przyjaciółka od razu wychwyciła.
Dodała:
– Ty, Danka, trochę więcej wiary. Ja ci mówię, że za kilka miesięcy będziemy bogate jak Rockefeller. Do zobaczyska wieczorem.
Asia się rozłączyła. Odłożyłam słuchawkę i wróciłam do mojej obranej marchewki. No cóż, oprócz zupy jarzynowej zrobię jeszcze ciasto marchewkowe. Może to poprawi Zuzce humor – uwielbia je. Tak bardzo chciałabym móc opłacić jej ten obóz. Zuza rzadko o coś prosi, rozumie naszą trudną sytuację, ale widzę, że jej również puszczają nerwy. W końcu jest nastolatką i też chciałaby móc trochę bardziej korzystać z życia, a nie ciągle siedzieć z nosem w książkach.
***
Kiedy Darek wrócił z pracy, opowiedziałam mu o telefonie Joanny. Nie był specjalnie zadowolony, zawsze uważał, że Aśka i Sławek są w gorącej wodzie kąpani. Faktem jest, że mieli tysiące pomysłów, których nigdy nie realizowali, typowy słomiany zapał. Otwierali już budkę z lodami, za chwilę pasmanterię, potem kiosk warzywno-owocowy. Sama już nie wiem, czego oni w ciągu tych dwóch lat nie robili.
Właśnie wyciągałam ciasto z piekarnika, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Kochanie, możesz otworzyć? To na pewno Asia.
– Ja otworzę, właśnie wychodzę – powiedziała Zuza.
– Chwileczkę, Zuza, jak to wychodzisz? Właśnie wyjęłam ciasto z piekarnika, nie spróbujesz? To twoje ulubione marchewkowe. – Z ciastem w gorącej foremce wyskoczyłam do przedpokoju w momencie, kiedy moja córka otwierała drzwi.
– Mamo, idę do Basi, wrócę niedługo. A ciasto zjem, jak przyjdę.
– No dobrze, ale mogłabyś mnie uprzedzać wcześniej o swoich eskapadach.
– Nie przesadzaj, matko kwoko – odezwała się Joanna, która wparowała właśnie do przedpokoju, trzymając butelkę wina w ręce, po czym zwróciła się do mojej córki: – Zuzka, a ta Basia to może jakiś Basiek jest? Powiedz cioci. Obiecuję, że cię nie wydam.
– Ciociu, jak tylko pojawi się jakiś Basiek, na pewno dam ci znać. A teraz przepraszam was, ale jestem już spóźniona.
Joasia zawsze miała dobry kontakt z moją córką. Ona i Sławek są po ślubie nieco krócej od nas, mają dziesięcioletniego synka Arturka.
– Córciu, nie wracaj późno – upomniałam, ale moja latorośl chyba tego nie usłyszała.
– No, matko polko, dawaj kieliszki, stawiaj ciasto na stół. Będziemy świętować – rozkazała moja przyjaciółka.
– Pomału, jeszcze nie wiem, co mamy świętować, a ty już każesz wino rozlewać.
– Jak to nie wiesz? Nasze wyjazdy do ciepłej, pięknej, egzotycznej Italii.
– Też mi cię miło widzieć, Joanno – przywitał się ze stoickim spokojem Darek.
Nasza przyjaciółka dopiero teraz zobaczyła, że mój mąż siedzi na kanapie z gazetą w ręku.
– O, witam pracownika roku – odpowiedziała.
– Jakie Włochy? Co ty znowu wymyśliłaś? To po pierwsze, po drugie moja żona nigdzie się nie wybiera.
– E tam, ty jak zwykle jesteś na nie. Chociaż jeszcze nie wiesz, o co chodzi. Poza tym nigdy ci się nie podobały moje i Sławka pomysły na życie.
– Sama wiesz, że żaden z tych pomysłów nie wypalił.
– Nie wypalił, bo widocznie to nie były te właściwie.
Asia zawsze sprzeczała się z Darkiem, ale były to niegroźne wymiany zdań. Pomimo że oboje ze Sławkiem byli w gorącej wodzie kąpani, lubiliśmy ich, nie można się było nudzić w ich towarzystwie.
– No już dobrze, siadaj, zaraz pokroję ciasto i przyniosę kieliszki.
– Pomogę ci, będzie szybciej. Nie mogę się doczekać przedstawienia wam cudownego sposobu na zarabianie dużej kasy.
Moja przyjaciółka aż przebierała nogami w miejscu, tak była podniecona swoim pomysłem.
– No więc tak: dzisiaj rano spotkałam Janka. Nawet nie wiecie, jak on przytył.
– Do szczupłych nigdy nie należał. – Darek się uśmiechnął.
– No tak, ale teraz wygląda jak Guliwer w krainie liliputów.
Zachichotałam. Ach, ta Aśka.
– Wracając do spotkania. Ja go nie poznałam, ale on poznał mnie. Po powitalnej wymianie uścisków i czułych słówek zapytałam go, co robi rano na mieście. Bo to trochę dziwne, w marcu raczej nikt się nie urlopuje. Pomyślałam nawet, że skoro tak przytył, to może jest chory albo co. A tu się okazuje, że nic z tych rzeczy. Nasz były kierownik zajął się handlem obwoźnym, z tym że nie jeździ nyską od wioski do wioski z koszami chleba czy skrzynkami mleka, a wyjeżdża z towarem specjalistycznym na dalekie południe Europy czyli do Włoch.
– Jak to do Włoch? – zainteresował się Darek.
– A no tak. Wiecie, że na Stadionie Dziesięciolecia zrobił się olbrzymi bazar, na który zjeżdżają ruscy handlarze? Przywożą najróżniejszy towar, który nasi z chęcią kupują: matrioszki, żołnierskie czapki, ołówki, tysiące różnych drobiazgów. No i na wielką skalę rozwinął się tam handel optyką. Można kupić lornetki, aparaty fotograficzne, obiektywy szerokokątne do aparatów fotograficznych, noktowizory… A tak à propos, Darek, wiesz, co to są te noktowizory?
– W dużym skrócie takie specjalistyczne okulary, przez które możesz patrzeć w nocy i wszystko dokładnie widzisz.
– O, proszę. Janek mówił, że na tym właśnie się zarabia najwięcej.
– Joanno, czy ty nam w tej chwili proponujesz, abyśmy rozpoczęli nielegalny handel za granicą? Nielegalnym towarem? Jednym słowem kontrabandę?
– Darek, ty jak już coś powiesz, to powiesz. Jaka kontrabanda? No może troszkę, ale jaki nielegalny towar? Przecież zakupiony legalnie od legalnych turystów z Rosji. Reszta to szczegóły, ważne, ile na tym można zarobić.
– Asiu, spokojnie, bo ja nie nadążam. I Darek ma rację, to wszystko chyba nie jest zgodne z prawem.
– Nie przesadzajcie, nie należy być drobiazgowym. Skoro Janek na tym zarabia i właśnie buduje dom w Pruszkowie, to chyba znaczy, że to się opłaca. Poza tym, Danka, wyjazd do Włoch, marzenie każdej kobiety. Ci gorący Włosi, których można będzie pooglądać na żywo, no raj na ziemi.
– Joanno, puściłaś wodze fantazji, dopiero miałaś robić interes życia, a teraz już jawią ci się Włosi jako obiekt pożądania.
– Darek, nie bądź taki zasadniczy, jedno nie wyklucza drugiego.
– Ach, tak? A co na to Sławek?
– Oj tam, oj tam, przecież to nie mydło i się nie wymydli, a ważne, aby kasa się zgadzała.
W tej chwili szlag trafił moją okazję zarobku. Joanna zupełnie oszalała, po takiej dyskusji Darek na pewno nigdzie mnie nie puści. Jeszcze się nie dowiedziałam, ile mogę z tego mieć pieniędzy, a już straciłam wszelkie szanse na ten ponoć biznes życia. Aśka, Aśka…
– Darek, przecież ja żartuję, nie sądzisz chyba, że mogłabym zdradzić Sławka z przypadkowo napotkanym Włochem? Poza tym wiesz przecież, że rodzice podarowali nam działkę na Mazurach i naprawdę chcemy postawić tam pensjonat. Więc kiedy Janek powiedział, że jeździ do Włoch od roku i już buduje dom, oczy zrobiły mi się wielkie jak peerelowska pięciozłotówka, a mój żołądek wywijał jak ja na trzepaku, gdy byłam dzieckiem.
Teraz Joasia wydawała się bardziej poważna.
– Asiu, ale jak to wygląda organizacyjnie? Przecież to jest kawał drogi. Czym tam się jedzie i czy trzeba mieć paszport?
– Tak, w pierwszej kolejności musimy wyrobić paszporty. Janek jeździ razem z żoną autokarem z biura podróży, które mieści się w Alejach Jerozolimskich. Oni jeżdżą na dwa tygodnie, wracają do domu na tydzień, odpoczywają kilka dni, robią zakupy na stadionie i znów wyjeżdżają.
– Matko, autokarem to chyba się długo jedzie. A gdzie śpią? Przecież dwa tygodnie w drodze to szmat czasu.
– Szczegółów nie znam. Jak powiedział, ile zarabia podczas takiej wyprawy, myślałam, że się posikam z wrażenia. Ale udałam, że to nic takiego.
– A ile zarabiają?
– Jeżdżą we dwoje, każde z nich na jednym wyjeździe zarabia na czysto dwie, trzy pensje miesięczne mojego Sławka.
– Chyba żartujesz, to niemożliwe!
– Danka, nie wiem, czy przesadził, czy nie, ale ja chciałabym połowę tego zarobić.
Nie wiem, czy to wino, czy podekscytowanie możliwością zdobycia takich pieniędzy, w każdym razie poczułam, że jest mi gorąco. Policzki paliły mnie, jakby ktoś przykładał do nich rozpalone węgle.
Tyle forsy, wystarczyłoby kilka wyjazdów i już moglibyśmy myśleć o warsztacie. Zaczęłam szybko liczyć w pamięci, ile mogłabym zarobić w ciągu roku.
– O matko! – krzyknęłam.
– Danka, co się stało? – Aśka spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach.
– Nic. Policzyłam potencjalne zarobki i się przeraziłam.
Moja przyjaciółka się roześmiała.
– Widzisz, to jest biznes życia.
– Spokojnie, moje drogie panie, skoro już wiemy, ile można zarobić, to może ktoś by powiedział, ile trzeba włożyć w ten biznes i ile można stracić. Bo z pewnością, jak na każdej kontrabandzie, można też stracić.
– Oj, Darek, ty to od razu widzisz wszystko w czarnych barwach – powiedziała Asia, przeciągając każde słowo.
Niemniej Darek miał rację, to wszystko nie może być takie kolorowe, na pewno gdzieś jest haczyk.
– Moi drodzy, wszystkiego nie wiem, ale umówiłam się z Jankiem, że do niego zadzwonię, jeśli zdecyduję się na taki wyjazd. Oni wprawdzie wyjeżdżają pojutrze, ale my moglibyśmy w czasie ich nieobecności złożyć wnioski paszportowe. Przecież to akurat niewiele nas kosztuje, a paszport zawsze się przyda, nawet jeśli byśmy się na takie wycieczki handlowe nie zdecydowali.
Ja już dawałam upust fantazji i nie miałam żadnych wątpliwości, że powinnam podjąć się tego zajęcia. Nie wiem jeszcze, ile potrzebuję pieniędzy na to przedsięwzięcie, ale postanowiłam, że jakby co, pożyczę od rodziców. Wprawdzie widzę po minie Darka, że zupełnie nie akceptuje koncepcji Aśki, ale co tam, mam kilka tygodni, aby go przekonać.
– Kochani, to co, przemyślicie moją propozycję?
– Nie sądzę, aby to był dobry pomysł i raczej z twojej propozycji nie skorzystamy – odparł dość chłodno i stanowczo Darek.
Łzy napłynęły mi do oczu. Jeszcze nic dokładnie nie wiemy, a ten już się nie zgadza, chyba zwariował. Zaraz jak Asia wyjdzie, poinformuję go, że trzeba zapłacić za obóz Zuzki. Niech tylko spróbuje powiedzieć, że nas nie stać, wygarnę mu, że jest nieudacznikiem i że jeśli nie zaryzykujemy, to nasze dziecko już nigdy nie pojedzie na wakacje, a my nie mamy szans nawet na żadne wczasy pod gruszą. Czułam, że szczęki same mi się zaciskają ze złości.
– Darek, przecież ja nie jestem z mafii i nie przykładam wam pistoletu do głowy. Przyszłam się podzielić pomysłem na zarobienie pieniędzy, jaki podsunął mi nasz wspólny kolega. Ani ja, ani Janek nie jesteśmy kryminalistami, przecież nas znacie – łagodziła Joanna.
Widać było, że jest zawiedziona, iż nie podzielamy jej entuzjazmu.
– Muszę już iść. Danka, to naprawdę jest dla nas szansa – zwróciła się tym razem do mnie, patrząc mi prosto w oczy.
Czułam, że oczekuje ode mnie odpowiedzi dającej chociaż iskierkę nadziei.
– Asiu, musimy to przemyśleć. To na pewno jest duży wydatek, wiesz, że nie mamy oszczędności. – Starałam się mówić spokojnie, a kiedy Darek wziął gazetę do ręki, puściłam oczko do mojej przyjaciółki. Dałam jej tym samym do zrozumienia, że ja już podjęłam decyzję. Pozytywną.
– Rozumiem, porozmawiajcie, będę czekać na waszą odpowiedź.
Kiedy stałyśmy w przedpokoju, Aśka szepnęła mi do ucha:
– Jutro o dziewiątej rano spotkamy się w biurze paszportowym.
I zaciskając pieści, bezgłośnie pokazała gestem: „yes! yes!”
Wróciłam do pokoju, zaczęłam sprzątać kieliszki z ławy. Mój mąż siedział, gapiąc się w gazetę.
– Darek, czemu nic nie mówisz?
– A co mam mówić? Ja już swoje zdanie na temat tego szemranego biznesu wyraziłem, nie zgadzam się na żadne twoje wyjazdy, a sam również nie zamierzam się trudnić kontrabandą. Koniec kropka.
– Co ty z tą kontrabandą? Przecież towar kupuje się na stadionie, płacę za niego legalnie, a potem go odsprzedaję, zwyczajny biznes.
– Dana, żartujesz, prawda? Bo nie wierzę, że nie rozumiesz, o co w tym chodzi. Przecież to jest nielegalne.
– Darek, nie wiemy, jak to się odbywa, a ty z góry zakładasz, że jest nielegalne. Przecież możemy porozmawiać z Jankiem, na pewno wszystko nam wytłumaczy.
– Jak chcesz, ale ja wiem, że to jest sprzeczne z prawem i na pewno niebezpieczne.
Dalsza rozmowa nie miała sensu, jak mój mąż się na coś uprze, trudno go przekonać do zmiany zdania. Ja jednak zaczynałam wierzyć, iż zarabiając pieniądze w ten sposób, możemy wyjść z dołka.
***
Spojrzałam w lusterko. Jak ja wyglądam? Jak z krzyża zdjęta. Nie spałam przez większą część nocy, liczyłam pieniądze, mnożyłam, dzieliłam, odkładałam. Jednym słowem Aśka zafundowała mi bezsenną noc. Oczywiście nic nie mówiłam Darkowi o zamiarze wyrobienia paszportu, ale byłam pewna, że chcę się wybrać do tych Włoch. Skoro ludzie tam jeżdżą, z pewnością musi się to opłacać. A co do legalności – no cóż, czasami trzeba trochę nagiąć prawo, aby lepiej żyć. Jak to mówią, pierwszy milion trzeba ukraść, aby potem móc zdobyć następne. Ja nie mam zamiaru niczego kraść, ale chcę zarabiać pieniądze, nawet jeśli będę musiała czasem złamać zasady.
Dzwonek telefonu.
– Cześć. I jak, przegadaliście? – W głosie Asi słychać było ten sam entuzjazm co wczoraj.
– Nie, nie rozmawialiśmy, a raczej rozmawialiśmy, ale krótko, więc możesz się domyśleć, jak się nasza dyskusja skończyła.
– Darek jest na nie. Powiem ci, że tego się spodziewałam.
– A Sławek? Co on na to?
– Sławek do wyjazdu się nie pali, ale powiedział, że pierwszy raz samej mnie nie puści, weźmie urlop i pojedziemy razem. Zobaczy, co i jak, i jeśli uzna, że jest to bezpieczne dla mnie, nie ma nic przeciwko, żebym w ten sposób zarabiała pieniądze.
– To dobra wiadomość. Może kiedy Darek usłyszy, że twój mąż też jedzie, będzie miał mniejsze opory, żebym się do was przyłączyła.
– Danka, będzie dobrze, szykuj się. A masz zdjęcia do paszportu?
– No co ty, nie mam, nie myślałam w ogóle o paszporcie aż do wczorajszego wieczoru.
– To zrób się na bóstwo i spotkamy się za godzinę u fotografa na Kościuszki.
– Dobrze.
Aśka miała już plan. Może i jest w gorącej wodzie kąpana, ale bardzo ją lubię, zaprzyjaźniłyśmy się jeszcze w liceum. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączne. Nasi mężowie, pomimo że mają różne charaktery, też się lubią.
Muszę nałożyć makijaż, wyglądam wyjątkowo niefotogenicznie, a przecież zdjęcie do paszportu powinno być megapiękne, w końcu będą je oglądać strażnicy na granicy włoskiej. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo przypomniała mi się ta gadka Aśki o przystojnych Włochach i to, jak Darek się obruszył.
– No, no, no, jak pięknie wyglądasz – zagadnęła moja przyjaciółka, kiedy weszłam do zakładu fotograficznego.
– Naprawdę? Podobam ci się? Myślisz, że będę dobrze wyglądać na zdjęciu?
– Niczym Marilyn Monroe. Chodź, Sławkowi już pani robi fotkę.
Jeszcze raz spojrzałam w lustro. Mimo że czułam się niewyspana, rzeczywiście ładnie wyglądałam. Moje gęste, blond włosy, podkręcone i natapirowane, długie, czarne rzęsy i czerwona pomadka na ustach faktycznie upodabniały mnie do Marilyn Monroe.
– Proszę, która z pań następna?
– To może ja – zgodziłam się ochoczo.
To było moje pierwsze zdjęcie do paszportu, nigdy nie wyjeżdżałam za granicę, a teraz wybierałam się do Włoch.
Kiedy już zrobiliśmy fotografie, okazało się, że będą gotowe dopiero na następny dzień. „Nie szkodzi, proces wyrabiania paszportu został rozpoczęty, nic nas już nie powstrzyma przed wyjazdem do słonecznej Italii” – pomyślałam. Niestety już niedługo miało się okazać, że to nie takie proste.
***
Następnego dnia odebraliśmy zdjęcia i poszliśmy do urzędu paszportowego, aby złożyć wnioski. Miałam chyba lekkiego stracha. A jak nam nie dadzą paszportów? Może jesteśmy gdzieś notowani? Moimi obawami podzieliłam się z przyjaciółką.
– Danka, no co ty, masz jakąś amnezję czy co? Przecież nigdy nie byliśmy karani, chyba że ty miałaś jakieś wyskoki, a ja nic o tym nie wiem. A to, moja droga, zmienia postać rzeczy. Jak masz coś na sumieniu i jesteś poszukiwana listem gończym, lepiej się nie ujawniaj, bo cię zaraz zamkną – roześmiała się.
– Nie, co ty wymyślasz? Jaki list gończy? Zresztą cicho bądź, bo jeszcze ktoś usłyszy i pomyśli, że naprawdę jestem poszukiwana.
– Danusiu, to nie peerel, mamy dziewięćdziesiąty czwarty rok, demokracja rozkwita. Paszporty możemy wyrobić w każdej chwili, kiedy tylko mamy taką potrzebę – uspokajał mnie Sławek. – No, moje turystki, wchodzimy, teraz nasza kolej.
Podeszliśmy w trójkę do biurka, przy którym siedziała starsza pani w okularach. Włosy miała spięte w kok, ubrana była w ładny, granatowy kostium. Wydawała się miła, dopóki nie spojrzała na nas i nie powiedziała władczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem:
– Proszę podchodzić pojedynczo, to nie bazar.
– Ależ oczywiście, ma pani rację – zgodził się Sławek, uśmiechając się do urzędniczki.
Kiedy na niego spojrzała, na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Najwyraźniej mężczyzna zrobił na niej wrażenie. Sławek jest wysoki, ma kruczoczarne włosy, chociaż już gdzieniegdzie widać siwe pasma, i brązowe oczy. Jest szczupły, ma wysportowaną sylwetkę. Naprawdę przystojny z niego facet, zawsze się podobał i nadal podoba kobietom. On jednak jest zakochany w swojej Asiuli, filigranowej, bardzo zgrabnej dziewczynie z ciemnymi lokami opadającymi na ramiona. Poznali się na pierwszym roku studiów i od tamtej pory są nierozłączni. Jak ten czas szybko leci.
My z Darkiem też poznaliśmy się na pierwszym roku, nasza trzymiesięczna znajomość zaowocowała nieplanowaną ciążą. Wtedy myślałam, że wszystko się zawaliło, a to tylko Zuzia przyszła na świat. Już pierwszego dnia, kiedy Darek przywiózł mnie ze szpitala do akademika, nasza mała dziewczynka stała się ulubienicą jego mieszkańców. Moi rodzice byli oburzeni, że nie chcemy się do nich wprowadzić, kiedy urodziła się ich wnuczka. Powtarzali jak mantrę, że akademik to nie jest miejsce dla niemowlęcia. Ale to nieprawda – Zuzka miała tyle cioć i wujków, że czasami po kilka godzin nie widzieliśmy naszego dziecka. A w czasie sesji egzaminacyjnej nawet cały dzień i noc nie wiedzieliśmy, w którym pokoju śpi nasze maleństwo. Kiedy Zuzia skończyła trzy latka, poszła do przedszkola. I tak minęły cztery studenckie lata. Darek na ostatnim roku podjął pracę w fabryce samochodów. Myśleliśmy wówczas, że złapaliśmy Pana Boga za nogi – wynajęliśmy kawalerkę, wtedy też wzięliśmy ślub cywilny.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że dzięki koleżankom i kolegom z akademika skończyliśmy studia bez żadnych opóźnień.
Uwodzicielski uśmiech Sławka sprawił, że lód w oczach pani urzędniczki jakby nieco stopniał. Już łagodniejszym tonem poprosiła mnie, a potem Asię, abyśmy usiadły naprzeciwko niej, i przyjęła nasze wnioski o paszporty. Okazało się, że czas oczekiwania wynosi od sześciu do ośmiu tygodni.
– No i chuj bombki strzelił – wypaliła Aśka, kiedy wychodziliśmy z urzędu.
– Czemu? Co się stało? – zapytałam zdziwiona.
– Och, Danka, ty to jakaś taka nie do życia jesteś, ogarnij się! Dwa miesiące złotego interesu w plecy. Czego nie rozumiesz?
Spuściłam głowę jak skarcony przez nauczycielkę uczeń.
– Asiulka, spokojnie, jak dostaniemy paszporty, szybko te straty nadrobimy. – Sławek objął Asię i pocałował w czoło.
Jak ja im zazdroszczę tej spontaniczności. Darek nigdy nie był taki bezpośredni w okazywaniu mi uczuć.
– No to co, dziewczyny, idziemy na kawę? Ja stawiam.
Czułam się w tym momencie jak studentka, tak jakby dopiero zaczynało się nasze życie zawodowe. Miałam jednak wyrzuty sumienia, bo nie podzieliłam się z Darkiem swoim planem wyrobienia paszportu. Muszę mu to powiedzieć, jak tylko wróci z pracy, nie chcę, aby myślał, że robię coś za jego plecami.
***
Już wiem, dlaczego nie poinformowałam mojego męża, że zamierzam załatwić sobie paszport. Podświadomie wiedziałam, że będzie z tego powodu awantura. Darek tak się zacietrzewił, że ze złości aż piana wyszła mu na usta. Wrzeszczał, że zachowuję się jak gówniara, że jestem nieodpowiedzialna, że jak będę miała kłopoty i zamkną mnie w więzieniu we Włoszech, to mam do niego nie dzwonić, bo na pewno nie będzie mnie ratował.
– Dobrze, nie musisz mi pomagać, sama się pakuję w ten interes i sama będę sobie w razie czego radzić.
– Wiedziałem, że prędzej czy później Aśka ze Sławkiem wciągną cię w te swoje pożal się Boże interesy.
– No i dobrze, oni przynajmniej próbują coś robić, a pan, panie inżynierze, pracuje w kanale i nabija kabzę właścicielom warsztatów samochodowych. Poza tym zapłaciłam dzisiaj Zuzce za obóz sportowy, więc możesz być pewien, że pod koniec miesiąca nie będzie co do garnka włożyć – wykrzyczałam mojemu mężowi w twarz i poszłam do pokoju naszej córki.
Trzasnęłam drzwiami tak, że mało szyba z nich nie wypadła. W innych okolicznościach pewnie rzuciłabym się na łóżko i zaczęła szlochać w poduszkę, ale teraz byłam tak zła i jednocześnie zdecydowana na sto procent, iż pojadę do Włoch, że nawet nie mogłam płakać. Słyszałam, jak Darek coś tam jeszcze mruczy w kuchni, robiąc sobie herbatę, ale nie zamierzałam mu się tłumaczyć z podjętej przeze mnie decyzji. W tej chwili naprawdę zazdrościłam Aśce, że są ze Sławkiem taką zgraną, wspierającą się parą.
***
Od awantury z Darkiem minęło kilka tygodni. Nasza córka stwierdziła, że to była bardzo konstruktywna kłótnia i nie szkodzi, że przez parę dni nie odzywaliśmy się do siebie, bo przynajmniej ona pojedzie na wymarzony obóz do Giżycka. Kto by pomyślał, że moja córka jest taka interesowna.
– Mamuś, dobrze by było, aby te nasze wyjazdy się pokryły, wtedy tatuś mógłby odpocząć od babskiego towarzystwa – powiedziała któregoś dnia nasza latorośl.
– Nie muszę odpoczywać od waszego towarzystwa, kocham was i chcę z wami spędzać czas. Dana, przepraszam, źle się zachowałem, powinienem był z tobą rozmawiać o tym przedsięwzięciu. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że się wściekłem, kiedy mi powiedziałaś, iż poszliście wyrobić paszporty w trójkę, za moimi plecami.
– Przepraszam. Wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł, ale bałam się, że mi zabronisz, a ja naprawdę chcę pojechać do tych Włoch, spróbować. Czuję, że to może pomóc nam uporać się z problemami, przynajmniej do czasu, kiedy nie znajdę pracy tu, na miejscu.
– Martwię się, bo my przecież nigdy nie byliśmy za granicą. Jak się chcesz porozumieć z tymi potencjalnymi kupcami? Jest tyle niewiadomych. Gdzie będziecie spać? Ile to wszystko będzie kosztować?
– Jakoś sobie poradzę. Kupiłyśmy z Aśką włoskie rozmówki i takie małe słowniki polsko-włoskie i włosko-polskie. To nie jest trudny język, umiem już liczyć do dziesięciu. Aśka mówi, że to jest właśnie najważniejsze, aby nie dać się oszukać.
– No tak, to najważniejsze.
Pierwszy raz od tygodni roześmieliśmy się z moim mężem jednocześnie. Przytuliłam się do niego, a on mnie pocałował.
***
– Cześć, Monroe, jak tam, już po burzy? Pan inżynierek się uspokoił?
– Nie mów tak, Asia, zrobiliśmy coś za jego plecami, poczuł się zdradzony. Nie ma się co dziwić, że tak ostro zareagował.
– No dobra, dobra, nie broń go.
– Aśka, przestań. Jak mam go nie bronić? To mój mąż. Powiedz lepiej, czy dzwoniłaś do Janka.
– Tak, właśnie dlatego przyszłam. Umówiłam się z Jankiem i jego żoną na spotkanie w sobotę wieczorem u nich w domu.
– To naprawdę super, wreszcie poznamy jakieś konkrety. W sumie nie do końca wierzę, że tak dużo można zarobić, ale dlaczego miałby kłamać? Skoro zaprosił nas na tę wycieczkę…
– Danka, nawet jeśli pieniądze są mniejsze, niż mówi, i tak na pewno się to opłaca, ludzie jeżdżą na okrągło.
Moja przyjaciółka miała rację, musieli nieźle zarabiać na tych wyjazdach, nikt przecież nie ładowałby pieniędzy w coś, co nie przynosi zysku. Raz można zaryzykować, ale nie kilkanaście razy.
– A, zapomniałabym. Dzwoniłam do tego biura w Alejach. Zapytałam, czy organizują wycieczki do Włoch. I wiesz co? Pani prosto z mostu mnie zapytała, czy interesuje mnie pobyt we Włoszech handlowy czy turystyczny.
– No co ty mówisz?
– Nie spodziewałam się tego, na chwilę się zawahałam, ale szybko odzyskałam rezon i wyjechałam do kobiety z pytaniem, jaka to różnica. A ona na to: „Wycieczki turystyczne organizujemy w formie objazdowej, obejmują one wizytę w Rzymie, gdzie mamy zaplanowaną audiencję u papieża, zwiedzanie Asyżu, San Marino i Wenecji. Organizujemy też wycieczki na Sycylię oraz Sardynię. Wszystko zależy od tego, na jak długo pani chciałaby z nami jechać”. „A jeśli chodzi o te drugie? Jak je pani nazwała?”, zapytałam. „Handlowe”. „No właśnie, handlowe, co to oznacza?”. Wiesz, rżnę głupa i aż mnie skręca ze śmiechu, no ale w końcu klientka jestem, mam prawo dostać wyczerpujące odpowiedzi. Tak czy nie?
– Oczywiście. I co ci ta pani powiedziała? – dopytywałam moją przyjaciółkę.
– No trochę tak jakby półgębkiem zaczęła mówić, niezbyt wyraźnie, jakby to była jakaś tajemnica.
– A widzisz, Darek ma rację, że to jest nielegalne.
– Danka, nie denerwuj mnie: legalne, nielegalne. Jak coś takiego organizują, musi być zgodne z prawem.
– No dobrze, to co ci powiedziała?
– W końcu wydukała, że ona nie obsługuje tych wycieczek, a koleżanka w tej chwili jest zajęta i najlepiej, jeśli przyjdę do biura i na miejscu się wszystkiego dowiem.
Skrzywiłam się. Nie chciałam jeszcze raz powtarzać, że jednak mój mąż ma rację, że coś z tymi wyjazdami jest nie tak, bo moja przyjaciółka patrzyła na mnie wzrokiem bazyliszka. Czułam, że za chwilę zapłonę jak pochodnia, jeśli w dalszym ciągu będę kwestionowała słuszność podjętych wcześniej decyzji.
***
– Darek, tylko proszę, nie wyskakuj od razu z tą kontrabandą, posłuchajmy, co Janek ma do powiedzenia. W końcu zaprosili nas do siebie, są gospodarzami, nie wypada podważać ich decyzji i sposobu zarabiania pieniędzy. Zwłaszcza że też jesteśmy tym sposobem zainteresowani.
– Chyba ty – odburknął mój małżonek.
No szlag mnie zaraz trafi. „Może lepiej odwołać tę wizytę” – pomyślałam. Nic jednak nie powiedziałam, naprawdę ciekawi mnie ta historia.
***
Aśkę i Sławka spotkaliśmy pod blokiem Janka.
– Cześć, kochani, długo czekacie?
– Wieczność – odpowiedziała moja przyjaciółka, przewracając oczami i robiąc minę rozkapryszonego dziecka.
– Dopiero przyszliśmy – pospieszył z odpowiedzią Sławek. Pokręcił głową, co pewnie miało oznaczać: „Ach, ta moja żona”.
– To co, dzwonimy i ahoj, przygodo?
Aśka była nakręcona na ten wyjazd, a dzisiaj to chyba musiała łyknąć głębszego przed wyjściem, bo wyraźnie wyglądała na pobudzoną. A może tak się cieszyła? Już sama nie wiem. Sławek wydawał się spokojny, Darek naburmuszony, a ja – no cóż, byłam zestresowana, ale udawałam, że wszystko jest dobrze. Bo przecież było dobrze. Ta wizyta do niczego nas nie obligowała, a spotkać się z dawnym kolegą z pracy to nic zdrożnego.
Kiedy drzwi windy się otworzyły, usłyszałam znajomy, wesoły głos Janka. Wprawdzie nie widziałam go już przeszło dwa lata, ale ten głos rozpoznałabym chyba wszędzie, bo bardzo przypomina głos aktora Marka Kondrata.
– Witajcie, kochani, w naszych skromnych progach, zapraszam.
Wszyscy się uśmiechnęliśmy. Aśka miała rację, Janek bardzo przytył. Przy wzroście metr dziewięćdziesiąt i wadze na oko grubo przekraczającej sto trzydzieści kilogramów wyglądał jak olbrzym i miałam wrażenie, że nie zmieści się w drzwiach wejściowych do własnego mieszkania. A Aśka, która ma metr sześćdziesiąt, wyglądała przy nim jak liliput.
Już w przedpokoju przywitała nas Ala, żona Janka. Kiedy pracowaliśmy w fabryce, miałam przyjemność ją spotkać, chociaż nie pracowała z nami, była chyba urzędniczką w urzędzie miasta. Ona też nieco przytyła, ale wyglądała bardzo ładnie i elegancko – ubrana była w klasyczną, granatową sukienkę uszytą z klinów, miała perły na szyi i zafarbowane na blond, obcięte na boba włosy.
– Zapraszam do pokoju, rozgośćcie się. Przygotowałam gorącą kolację, ale na początek wypijmy aperitivo, to taki włoski zwyczaj. Przed posiłkiem Włosi piją drinka, zagryzając jakimiś słonymi przekąskami typu orzeszki ziemne czy chipsy. Drink nie musi być wcale alkoholowy, ja proponuję wam crodino, które stamtąd przywieźliśmy. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Kiedy pierwszy raz go skosztowałam, pomyślałam, że to napój rzymskich bogów.
– A ja myślałem, że bogowie to tylko wino pijali – wtrącił z całym sarkazmem, jakim dysponował, mój mąż.
Poczułam, że włosy jeżą mi się na głowie. Nie omieszkałam dać mu w bok kuksańca, od którego aż jęknął. Aśka spojrzała na nas i gdyby wzrok mógł zabijać, to na pewno w tej chwili padlibyśmy trupem.
– Być może, ale myślę, że crodino też by nie pogardzili – odpowiedziała Ala z uśmiechem na ustach.
Wznieśliśmy tym bezalkoholowym napojem, który notabene bardzo mi smakował, toast za nasze spotkanie po latach.
Kiedy usiedliśmy przy stole, rzuciłam okiem na cały połączony z otwartą kuchnią pokój. Oczywiście po wystroju w mieszkaniu było widać upływ czasu – boazeria w przedpokoju, na ścianach salonu grube, wyciskane tapety, które dawno straciły kremowy kolor, oraz meblościanka z początku lat osiemdziesiątych, a może nawet siedemdziesiątych. Mieszkanie wymagało remontu, ale miało ładny rozkład, balkon i było bardzo słoneczne. Do tego znajdowało się na trzecim piętrze wieżowca. Musiałam rozglądać się wyjątkowo niedyskretnie, bo Janek rozpoczął rozmowę na temat mieszkania. Zaznaczył, że budują dom i mają nadzieję skończyć go w ciągu roku. Nie zamierzają więc remontować swojego obecnego lokum – chociaż wykupili je od spółdzielni, nie widzą sensu wkładania w nie pieniędzy.
Ala zaczęła przynosić dania z kuchni, obie z Aśką ruszyłyśmy więc na pomoc gospodyni, zostawiając panów, którzy w tym momencie zaczęli rozmawiać o byłej pracy w fabryce.
***