Włoskie wycieczki - Mariola Szydlik - ebook

Włoskie wycieczki ebook

Mariola Szydlik

4,3

Opis

Włoskie wycieczki to realistyczna, zabawna historia, częściowo oparta na doświadczeniach autorki. Jej akcja rozgrywa się w szalonych latach dziewięćdziesiątych, czasie ogromnych zmian w życiu społecznym. Po upadku komunizmu pojawiają się nowe możliwości, ale wielu ludzi nie potrafi się odnaleźć w tym innym, skomplikowanym świecie. Danka i Aśka, bohaterki książki, zostają zwolnione z pracy, a napięte domowe budżety zmuszają je do podjęcia ryzyka. Zachód właśnie otworzył przed Polakami swoje granice, przyjaciółki postanawiają więc zająć się przemytem. Czy uda im się zarobić na kontrabandzie? Jak podróże do Włoch odbiją się na ich życiu rodzinnym?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (8 ocen)
5
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja:

Iwona Winiarska

Korekta:

Aleksandra Kornacka

Wersja elektroniczna:

Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich. Książka ani żadna inna jej część nie może być przedrukowywana ani w inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptyczne, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Bohaterowie powieści pod tytułem Włoskie wycieczki są postaciami fikcyjnymi i jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

ADVIM Wydawnictwo

Wrocław 2023

ISBN 978-83-969028-1-8

By­łam dzi­siaj w po­śred­niaku. Nie­stety, ni­czego dla mnie nie mają. Jak my so­bie po­ra­dzimy? Da­rek pra­cuje na umowę zle­ce­nie, za­ra­bia nie­wiele, za­czy­namy co­raz czę­ściej się kłó­cić. Niby nie o pie­nią­dze, ale jak nie wia­domo, o co cho­dzi, to cho­dzi o kasę.

– Mamo, czy mogę się za­pi­sać na obóz spor­towy? Nasz wu­efi­sta or­ga­ni­zuje w lipcu wy­jazd do Gi­życka, na dwa ty­go­dnie.

– Do lipca jesz­cze da­leko, poza tym mu­szę to uzgod­nić z tatą.

– Do lipca da­leko, ale jest ogra­ni­czona liczba miejsc, dla­tego kto pierw­szy, ten lep­szy. Mamo, pro­szę, zgódź się, bar­dzo chcę je­chać.

Zu­zanna świet­nie biega, na­leży do dru­żyny lek­ko­atle­tycz­nej w swo­jej szkole. Ona na­wet nie zdaje so­bie sprawy, jak ja bym chciała, żeby po­je­chała na obóz. Ale mu­szę po­roz­ma­wiać z Dar­kiem, nie je­stem pewna, czy damy radę opła­cić ten wy­jazd.

– Zuzka, wiem, że bar­dzo chcesz, ale to bę­dzie spory wy­da­tek, a ja cią­gle nie mogę zna­leźć pracy.

– Czy my mu­simy być tacy biedni? Na nic nie mamy pie­nię­dzy!

Moja córka ze łzami w oczach od­wró­ciła się na pię­cie, po­szła do swo­jego po­koju i za­mknęła drzwi z hu­kiem. Było mi na­prawdę bar­dzo przy­kro. Po­roz­ma­wiam z mę­żem, mamy tylko jedno dziecko, po­winno nas być stać na opła­ce­nie jej wa­ka­cyj­nego obozu.

Nie za­wsze by­li­śmy w tak kiep­skiej sy­tu­acji fi­nan­so­wej. Oboje z Dar­kiem pra­co­wa­li­śmy w fa­bryce sa­mo­cho­dów, ja w ka­drach, on jako bry­ga­dzi­sta-me­cha­nik na hali pro­duk­cyj­nej. Nie­stety fa­bryka zo­stała za­mknięta, a my do­sta­li­śmy trzy­mie­sięczną od­prawę i zo­sta­li­śmy bez pracy. Za pie­nią­dze z od­prawy i oszczęd­no­ści ku­pi­li­śmy dwu­po­ko­jowe miesz­ka­nie w bloku, na pierw­szym pię­trze. To miesz­kanko to na­sze wiel­kie szczę­ście, nie mu­simy się tu­łać od jed­nych ro­dzi­ców do dru­gich.

Moi uwa­żają, że mąż ich córki to nie­udacz­nik. We­dług nich po­wi­nien otwo­rzyć swój warsz­tat – ma w końcu do­bry za­wód i wie­lo­let­nią prak­tykę jako me­cha­nik sa­mo­cho­dowy. Cza­sami my­ślę, że gdy­by­śmy pie­nią­dze z od­prawy prze­zna­czyli na ten warsz­tat, może te­raz ja­koś wią­za­li­by­śmy ko­niec z koń­cem. Da­rek jest na­prawdę do­brym fa­chow­cem, praw­do­po­dob­nie wła­śnie dla­tego ni­g­dzie nie może za­grzać miej­sca. Klienci warsz­ta­tów sa­mo­cho­do­wych, w któ­rych pra­co­wał, do­ce­niali jego umie­jęt­no­ści, ale za­uwa­ży­li­śmy pewną pra­wi­dło­wość: im wię­cej po­chwał od nich do­sta­wał, tym szyb­ciej go zwal­niano. Długo nie wie­dzie­li­śmy, dla­czego tak jest. Oka­zało się, że mój mąż ni­gdy nie na­cią­gał klien­tów, wsta­wia­jąc im pod­róbki czę­ści lub czę­ści ory­gi­nalne, ale z od­zy­sku. Nie po­do­bało się to współ­pra­cow­ni­kom, któ­rzy uprzej­mie do­no­sili wła­ści­cie­lom, a ci, li­cząc koszty, za­miast po­roz­ma­wiać z moim mę­żem, wy­wa­lali go z pracy. Jak wi­dać, uczci­wość nie po­płaca. Te­raz Da­rek już się tak nie wy­chyla, pra­cuje z mniej­szą do­kład­no­ścią, aby nie stra­cić po­sady.

Czę­sto roz­ma­wiamy o tym, jak by to było faj­nie mieć ten wła­sny warsz­tat, ale nie star­czy nam pie­nię­dzy na uru­cho­mie­nie ta­kiej dzia­łal­no­ści. Na kre­dyt nie mamy co li­czyć, brak sta­łej umowy o pracę dys­kwa­li­fi­kuje nas już na sa­mym po­czątku roz­mowy z ban­kiem.

Z tych roz­my­ślań wy­rwał mnie dzwo­nek te­le­fonu. I do­brze, za­miast dwóch mar­che­wek do zupy zdą­ży­łam obrać cały ki­lo­gram.

– Danka, wiem, jak mo­żemy za­ro­bić su­per­kasę. Trzeba tylko za­in­we­sto­wać w za­kupy na Sta­dio­nie Dzie­się­cio­le­cia, ku­pimy tego ru­skiego ba­ra­chła i po­je­dziemy do Włoch, żeby to sprze­dać.

To była moja przy­ja­ciółka. Aśka i jej mąż po­dob­nie jak my pra­co­wali w fa­bryce i po­dob­nie jak my zo­stali zwol­nieni. I też bo­ry­kają się z bra­kiem sta­łej pracy.

– Dzień do­bry, Asiu, miło cię sły­szeć.

– Dzień do­bry – po­wie­działa Jo­anna z iry­ta­cją w gło­sie.

– Spo­koj­nie, nie wiem, o co ci cho­dzi. Jaki sta­dion? Ja­kie ba­ra­chło? I ja­kie Wło­chy?

– Pa­mię­tasz Janka, kie­row­nika pro­duk­cji u nas w fa­bryce?

– Tak, pa­mię­tam, prze­cież był prze­ło­żo­nym Darka. Zresztą czę­sto prze­sia­dy­wał u nas w ka­drach albo w księ­go­wo­ści, we­soły czło­wiek.

– No więc on od roku jeź­dzi do Włoch i tam sprze­daje lor­netki, nok­to­wi­zory, ma­trioszki. Po­noć da się na tym do­brze za­ro­bić.

– Nie ro­zu­miem, o czym ty mó­wisz. Poza tym my­śla­łam, że Ja­nek pra­cuje w fa­bryce pomp. Ostat­nim ra­zem, jak go wi­dzia­łam, mó­wił, że do­stał tam ro­botę.

– Tak, pra­co­wał tam około roku, ale była re­duk­cja za­łogi i nie prze­dłu­żyli mu umowy. Od tam­tego czasu jeź­dzi na Za­chód. My też mo­żemy się z nim za­brać, mó­wił, że ja­kieś biuro tu­ry­styczne wozi ich au­to­ka­rem. Danka, to dla nas wielka oka­zja, mo­gły­by­śmy od­bić się od dna. Wy po­sta­wi­cie swój wy­ma­rzony warsz­tat sa­mo­cho­dowy, a my otwo­rzymy pen­sjo­nat na Ma­zu­rach.

Te­raz ro­ze­śmia­łam się w głos.

– Aśka, co ty mó­wisz, chyba w gło­wie ci się po­prze­sta­wiało od tych ma­rzeń. Od kiedy na sprze­daży ma­trio­szek można się do­ro­bić warsz­tatu, na który cią­gle nas nie stać, po­mimo że tyle lat oby­dwoje pra­co­wa­li­śmy?

– Nie bądź taką pe­sy­mistką. Przy­jadę dzi­siaj wie­czo­rem, to po­ga­damy.

– Do­brze, przy­jedź – po­wie­dzia­łam z lek­kim sar­ka­zmem, który moja przy­ja­ciółka od razu wy­chwy­ciła.

Do­dała:

– Ty, Danka, tro­chę wię­cej wiary. Ja ci mó­wię, że za kilka mie­sięcy bę­dziemy bo­gate jak Roc­ke­fel­ler. Do zo­ba­czy­ska wie­czo­rem.

Asia się roz­łą­czyła. Odło­ży­łam słu­chawkę i wró­ci­łam do mo­jej ob­ra­nej mar­chewki. No cóż, oprócz zupy ja­rzy­no­wej zro­bię jesz­cze cia­sto mar­chew­kowe. Może to po­prawi Zuzce hu­mor – uwiel­bia je. Tak bar­dzo chcia­ła­bym móc opła­cić jej ten obóz. Zuza rzadko o coś prosi, ro­zu­mie na­szą trudną sy­tu­ację, ale wi­dzę, że jej rów­nież pusz­czają nerwy. W końcu jest na­sto­latką i też chcia­łaby móc tro­chę bar­dziej ko­rzy­stać z ży­cia, a nie cią­gle sie­dzieć z no­sem w książ­kach.

***

Kiedy Da­rek wró­cił z pracy, opo­wie­dzia­łam mu o te­le­fo­nie Jo­anny. Nie był spe­cjal­nie za­do­wo­lony, za­wsze uwa­żał, że Aśka i Sła­wek są w go­rą­cej wo­dzie ką­pani. Fak­tem jest, że mieli ty­siące po­my­słów, któ­rych ni­gdy nie re­ali­zo­wali, ty­powy sło­miany za­pał. Otwie­rali już budkę z lo­dami, za chwilę pa­sman­te­rię, po­tem kiosk wa­rzywno-owo­cowy. Sama już nie wiem, czego oni w ciągu tych dwóch lat nie ro­bili.

Wła­śnie wy­cią­ga­łam cia­sto z pie­kar­nika, kiedy usły­sza­łam dzwo­nek do drzwi.

– Ko­cha­nie, mo­żesz otwo­rzyć? To na pewno Asia.

– Ja otwo­rzę, wła­śnie wy­cho­dzę – po­wie­działa Zuza.

– Chwi­leczkę, Zuza, jak to wy­cho­dzisz? Wła­śnie wy­ję­łam cia­sto z pie­kar­nika, nie spró­bu­jesz? To twoje ulu­bione mar­chew­kowe. – Z cia­stem w go­rą­cej fo­remce wy­sko­czy­łam do przed­po­koju w mo­men­cie, kiedy moja córka otwie­rała drzwi.

– Mamo, idę do Basi, wrócę nie­długo. A cia­sto zjem, jak przyjdę.

– No do­brze, ale mo­gła­byś mnie uprze­dzać wcze­śniej o swo­ich eska­pa­dach.

– Nie prze­sa­dzaj, matko kwoko – ode­zwała się Jo­anna, która wpa­ro­wała wła­śnie do przed­po­koju, trzy­ma­jąc bu­telkę wina w ręce, po czym zwró­ciła się do mo­jej córki: – Zuzka, a ta Ba­sia to może ja­kiś Ba­siek jest? Po­wiedz cioci. Obie­cuję, że cię nie wy­dam.

– Cio­ciu, jak tylko po­jawi się ja­kiś Ba­siek, na pewno dam ci znać. A te­raz prze­pra­szam was, ale je­stem już spóź­niona.

Jo­asia za­wsze miała do­bry kon­takt z moją córką. Ona i Sła­wek są po ślu­bie nieco kró­cej od nas, mają dzie­się­cio­let­niego synka Ar­turka.

– Cór­ciu, nie wra­caj późno – upo­mnia­łam, ale moja la­to­rośl chyba tego nie usły­szała.

– No, matko po­lko, da­waj kie­liszki, sta­wiaj cia­sto na stół. Bę­dziemy świę­to­wać – roz­ka­zała moja przy­ja­ciółka.

– Po­mału, jesz­cze nie wiem, co mamy świę­to­wać, a ty już ka­żesz wino roz­le­wać.

– Jak to nie wiesz? Na­sze wy­jazdy do cie­płej, pięk­nej, eg­zo­tycz­nej Ita­lii.

– Też mi cię miło wi­dzieć, Jo­anno – przy­wi­tał się ze sto­ic­kim spo­ko­jem Da­rek.

Na­sza przy­ja­ciółka do­piero te­raz zo­ba­czyła, że mój mąż sie­dzi na ka­na­pie z ga­zetą w ręku.

– O, wi­tam pra­cow­nika roku – od­po­wie­działa.

– Ja­kie Wło­chy? Co ty znowu wy­my­śli­łaś? To po pierw­sze, po dru­gie moja żona ni­g­dzie się nie wy­biera.

– E tam, ty jak zwy­kle je­steś na nie. Cho­ciaż jesz­cze nie wiesz, o co cho­dzi. Poza tym ni­gdy ci się nie po­do­bały moje i Sławka po­my­sły na ży­cie.

– Sama wiesz, że ża­den z tych po­my­słów nie wy­pa­lił.

– Nie wy­pa­lił, bo wi­docz­nie to nie były te wła­ści­wie.

Asia za­wsze sprze­czała się z Dar­kiem, ale były to nie­groźne wy­miany zdań. Po­mimo że oboje ze Sław­kiem byli w go­rą­cej wo­dzie ką­pani, lu­bi­li­śmy ich, nie można się było nu­dzić w ich to­wa­rzy­stwie.

– No już do­brze, sia­daj, za­raz po­kroję cia­sto i przy­niosę kie­liszki.

– Po­mogę ci, bę­dzie szyb­ciej. Nie mogę się do­cze­kać przed­sta­wie­nia wam cu­dow­nego spo­sobu na za­ra­bia­nie du­żej kasy.

Moja przy­ja­ciółka aż prze­bie­rała no­gami w miej­scu, tak była pod­nie­cona swoim po­my­słem.

– No więc tak: dzi­siaj rano spo­tka­łam Janka. Na­wet nie wie­cie, jak on przy­tył.

– Do szczu­płych ni­gdy nie na­le­żał. – Da­rek się uśmiech­nął.

– No tak, ale te­raz wy­gląda jak Gu­li­wer w kra­inie li­li­pu­tów.

Za­chi­cho­ta­łam. Ach, ta Aśka.

– Wra­ca­jąc do spo­tka­nia. Ja go nie po­zna­łam, ale on po­znał mnie. Po po­wi­tal­nej wy­mia­nie uści­sków i czu­łych słó­wek za­py­ta­łam go, co robi rano na mie­ście. Bo to tro­chę dziwne, w marcu ra­czej nikt się nie urlo­puje. Po­my­śla­łam na­wet, że skoro tak przy­tył, to może jest chory albo co. A tu się oka­zuje, że nic z tych rze­czy. Nasz były kie­row­nik za­jął się han­dlem ob­woź­nym, z tym że nie jeź­dzi ny­ską od wio­ski do wio­ski z ko­szami chleba czy skrzyn­kami mleka, a wy­jeż­dża z to­wa­rem spe­cja­li­stycz­nym na da­le­kie po­łu­dnie Eu­ropy czyli do Włoch.

– Jak to do Włoch? – za­in­te­re­so­wał się Da­rek.

– A no tak. Wie­cie, że na Sta­dio­nie Dzie­się­cio­le­cia zro­bił się ol­brzymi ba­zar, na który zjeż­dżają ru­scy han­dla­rze? Przy­wożą naj­róż­niej­szy to­war, który nasi z chę­cią ku­pują: ma­trioszki, żoł­nier­skie czapki, ołówki, ty­siące róż­nych dro­bia­zgów. No i na wielką skalę roz­wi­nął się tam han­del optyką. Można ku­pić lor­netki, apa­raty fo­to­gra­ficzne, obiek­tywy sze­ro­ko­kątne do apa­ra­tów fo­to­gra­ficz­nych, nok­to­wi­zory… A tak à pro­pos, Da­rek, wiesz, co to są te nok­to­wi­zory?

– W du­żym skró­cie ta­kie spe­cja­li­styczne oku­lary, przez które mo­żesz pa­trzeć w nocy i wszystko do­kład­nie wi­dzisz.

– O, pro­szę. Ja­nek mó­wił, że na tym wła­śnie się za­ra­bia naj­wię­cej.

– Jo­anno, czy ty nam w tej chwili pro­po­nu­jesz, aby­śmy roz­po­częli nie­le­galny han­del za gra­nicą? Nie­le­gal­nym to­wa­rem? Jed­nym sło­wem kon­tra­bandę?

– Da­rek, ty jak już coś po­wiesz, to po­wiesz. Jaka kon­tra­banda? No może troszkę, ale jaki nie­le­galny to­war? Prze­cież za­ku­piony le­gal­nie od le­gal­nych tu­ry­stów z Ro­sji. Reszta to szcze­góły, ważne, ile na tym można za­ro­bić.

– Asiu, spo­koj­nie, bo ja nie na­dą­żam. I Da­rek ma ra­cję, to wszystko chyba nie jest zgodne z pra­wem.

– Nie prze­sa­dzaj­cie, nie na­leży być dro­bia­zgo­wym. ­Skoro Ja­nek na tym za­ra­bia i wła­śnie bu­duje dom w Prusz­ko­wie, to chy­ba zna­czy, że to się opłaca. Poza tym, Danka, wy­jazd do Włoch, ma­rze­nie każ­dej ko­biety. Ci go­rący Włosi, któ­rych można bę­dzie po­oglą­dać na żywo, no raj na ziemi.

– Jo­anno, pu­ści­łaś wo­dze fan­ta­zji, do­piero mia­łaś ro­bić in­te­res ży­cia, a te­raz już ja­wią ci się Włosi jako obiekt po­żą­da­nia.

– Da­rek, nie bądź taki za­sad­ni­czy, jedno nie wy­klu­cza dru­giego.

– Ach, tak? A co na to Sła­wek?

– Oj tam, oj tam, prze­cież to nie my­dło i się nie wy­my­dli, a ważne, aby kasa się zga­dzała.

W tej chwili szlag tra­fił moją oka­zję za­robku. Jo­anna ­zu­peł­nie osza­lała, po ta­kiej dys­ku­sji Da­rek na pewno ni­g­dzie mnie nie pu­ści. Jesz­cze się nie do­wie­dzia­łam, ile mogę z tego mieć pie­nię­dzy, a już stra­ci­łam wszel­kie szanse na ten po­noć biz­nes ży­cia. Aśka, Aśka…

– Da­rek, prze­cież ja żar­tuję, nie są­dzisz chyba, że mo­gła­bym zdra­dzić Sławka z przy­pad­kowo na­po­tka­nym Wło­chem? Poza tym wiesz prze­cież, że ro­dzice po­da­ro­wali nam działkę na Ma­zu­rach i na­prawdę chcemy po­sta­wić tam pen­sjo­nat. Więc kiedy Ja­nek po­wie­dział, że jeź­dzi do Włoch od roku i już bu­duje dom, oczy zro­biły mi się wiel­kie jak pe­ere­low­ska pię­cio­zło­tówka, a mój żo­łą­dek wy­wi­jał jak ja na trze­paku, gdy by­łam dziec­kiem.

Te­raz Jo­asia wy­da­wała się bar­dziej po­ważna.

– Asiu, ale jak to wy­gląda or­ga­ni­za­cyj­nie? Prze­cież to jest ka­wał drogi. Czym tam się je­dzie i czy trzeba mieć pasz­port?

– Tak, w pierw­szej ko­lej­no­ści mu­simy wy­ro­bić pasz­porty. Ja­nek jeź­dzi ra­zem z żoną au­to­ka­rem z biura po­dróży, które mie­ści się w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich. Oni jeż­dżą na dwa ty­go­dnie, wra­cają do domu na ty­dzień, od­po­czy­wają kilka dni, ro­bią za­kupy na sta­dio­nie i znów wy­jeż­dżają.

– Matko, au­to­ka­rem to chyba się długo je­dzie. A gdzie śpią? Prze­cież dwa ty­go­dnie w dro­dze to szmat czasu.

– Szcze­gó­łów nie znam. Jak po­wie­dział, ile za­ra­bia pod­czas ta­kiej wy­prawy, my­śla­łam, że się po­si­kam z wra­że­nia. Ale uda­łam, że to nic ta­kiego.

– A ile za­ra­biają?

– Jeż­dżą we dwoje, każde z nich na jed­nym wy­jeź­dzie za­ra­bia na czy­sto dwie, trzy pen­sje mie­sięczne mo­jego Sławka.

– Chyba żar­tu­jesz, to nie­moż­liwe!

– Danka, nie wiem, czy prze­sa­dził, czy nie, ale ja chcia­ła­bym po­łowę tego za­ro­bić.

Nie wiem, czy to wino, czy pod­eks­cy­to­wa­nie moż­li­wo­ścią zdo­by­cia ta­kich pie­nię­dzy, w każ­dym ra­zie po­czu­łam, że jest mi go­rąco. Po­liczki pa­liły mnie, jakby ktoś przy­kła­dał do nich roz­pa­lone wę­gle.

Tyle forsy, wy­star­czy­łoby kilka wy­jaz­dów i już mo­gli­by­śmy my­śleć o warsz­ta­cie. Za­czę­łam szybko li­czyć w pa­mięci, ile mo­gła­bym za­ro­bić w ciągu roku.

– O matko! – krzyk­nę­łam.

– Danka, co się stało? – Aśka spoj­rzała na mnie z prze­ra­że­niem w oczach.

– Nic. Po­li­czy­łam po­ten­cjalne za­robki i się prze­ra­zi­łam.

Moja przy­ja­ciółka się ro­ze­śmiała.

– Wi­dzisz, to jest biz­nes ży­cia.

– Spo­koj­nie, moje dro­gie pa­nie, skoro już wiemy, ile można za­ro­bić, to może ktoś by po­wie­dział, ile trzeba wło­żyć w ten biz­nes i ile można stra­cić. Bo z pew­no­ścią, jak na każ­dej kon­tra­ban­dzie, można też stra­cić.

– Oj, Da­rek, ty to od razu wi­dzisz wszystko w czar­nych bar­wach – po­wie­działa Asia, prze­cią­ga­jąc każde słowo.

Nie­mniej Da­rek miał ra­cję, to wszystko nie może być ta­kie ko­lo­rowe, na pewno gdzieś jest ha­czyk.

– Moi dro­dzy, wszyst­kiego nie wiem, ale umó­wi­łam się z Jan­kiem, że do niego za­dzwo­nię, je­śli zde­cy­duję się na taki wy­jazd. Oni wpraw­dzie wy­jeż­dżają po­ju­trze, ale my mo­gli­by­śmy w cza­sie ich nie­obec­no­ści zło­żyć wnio­ski pasz­por­towe. Prze­cież to aku­rat nie­wiele nas kosz­tuje, a pasz­port za­wsze się przyda, na­wet je­śli by­śmy się na ta­kie wy­cieczki han­dlowe nie zde­cy­do­wali.

Ja już da­wa­łam upust fan­ta­zji i nie mia­łam żad­nych wąt­pli­wo­ści, że po­win­nam pod­jąć się tego za­ję­cia. Nie wiem jesz­cze, ile po­trze­buję pie­nię­dzy na to przed­się­wzię­cie, ale po­sta­no­wi­łam, że jakby co, po­ży­czę od ro­dzi­ców. Wpraw­dzie wi­dzę po mi­nie Darka, że zu­peł­nie nie ak­cep­tuje kon­cep­cji Aśki, ale co tam, mam kilka ty­go­dni, aby go prze­ko­nać.

– Ko­chani, to co, prze­my­śli­cie moją pro­po­zy­cję?

– Nie są­dzę, aby to był do­bry po­mysł i ra­czej z two­jej pro­po­zy­cji nie sko­rzy­stamy – od­parł dość chłodno i sta­now­czo Da­rek.

Łzy na­pły­nęły mi do oczu. Jesz­cze nic do­kład­nie nie wiemy, a ten już się nie zga­dza, chyba zwa­rio­wał. Za­raz jak Asia wyj­dzie, po­in­for­muję go, że trzeba za­pła­cić za obóz Zuzki. Niech tylko spró­buje po­wie­dzieć, że nas nie stać, wy­garnę mu, że jest nie­udacz­ni­kiem i że je­śli nie za­ry­zy­ku­jemy, to na­sze dziecko już ni­gdy nie po­je­dzie na wa­ka­cje, a my nie mamy szans na­wet na żadne wczasy pod gru­szą. Czu­łam, że szczęki same mi się za­ci­skają ze zło­ści.

– Da­rek, prze­cież ja nie je­stem z ma­fii i nie przy­kła­dam wam pi­sto­letu do głowy. Przy­szłam się po­dzie­lić po­my­słem na za­ro­bie­nie pie­nię­dzy, jaki pod­su­nął mi nasz wspólny ko­lega. Ani ja, ani Ja­nek nie je­ste­śmy kry­mi­na­li­stami, prze­cież nas zna­cie – ła­go­dziła Jo­anna.

Wi­dać było, że jest za­wie­dziona, iż nie po­dzie­lamy jej en­tu­zja­zmu.

– Mu­szę już iść. Danka, to na­prawdę jest dla nas szansa – zwró­ciła się tym ra­zem do mnie, pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Czu­łam, że ocze­kuje ode mnie od­po­wie­dzi da­ją­cej cho­ciaż iskierkę na­dziei.

– Asiu, mu­simy to prze­my­śleć. To na pewno jest duży wy­da­tek, wiesz, że nie mamy oszczęd­no­ści. – Sta­ra­łam się mó­wić spo­koj­nie, a kiedy Da­rek wziął ga­zetę do ręki, pu­ści­łam oczko do mo­jej przy­ja­ciółki. Da­łam jej tym sa­mym do zro­zu­mie­nia, że ja już pod­ję­łam de­cy­zję. Po­zy­tywną.

– Ro­zu­miem, po­roz­ma­wiaj­cie, będę cze­kać na wa­szą od­po­wiedź.

Kiedy sta­ły­śmy w przed­po­koju, Aśka szep­nęła mi do ucha:

– Ju­tro o dzie­wią­tej rano spo­tkamy się w biu­rze pasz­por­to­wym.

I za­ci­ska­jąc pie­ści, bez­gło­śnie po­ka­zała ge­stem: „yes! yes!”

Wró­ci­łam do po­koju, za­czę­łam sprzą­tać kie­liszki z ławy. Mój mąż sie­dział, ga­piąc się w ga­zetę.

– Da­rek, czemu nic nie mó­wisz?

– A co mam mó­wić? Ja już swoje zda­nie na te­mat tego szem­ra­nego biz­nesu wy­ra­zi­łem, nie zga­dzam się na żadne twoje wy­jazdy, a sam rów­nież nie za­mie­rzam się trud­nić kon­tra­bandą. Ko­niec kropka.

– Co ty z tą kon­tra­bandą? Prze­cież to­war ku­puje się na sta­dio­nie, płacę za niego le­gal­nie, a po­tem go od­sprze­daję, zwy­czajny biz­nes.

– Dana, żar­tu­jesz, prawda? Bo nie wie­rzę, że nie ro­zu­miesz, o co w tym cho­dzi. Prze­cież to jest nie­le­galne.

– Da­rek, nie wiemy, jak to się od­bywa, a ty z góry za­kła­dasz, że jest nie­le­galne. Prze­cież mo­żemy po­roz­ma­wiać z Jan­kiem, na pewno wszystko nam wy­tłu­ma­czy.

– Jak chcesz, ale ja wiem, że to jest sprzeczne z pra­wem i na pewno nie­bez­pieczne.

Dal­sza roz­mowa nie miała sensu, jak mój mąż się na coś uprze, trudno go prze­ko­nać do zmiany zda­nia. Ja jed­nak za­czy­na­łam wie­rzyć, iż za­ra­bia­jąc pie­nią­dze w ten spo­sób, mo­żemy wyjść z dołka.

***

Spoj­rza­łam w lu­sterko. Jak ja wy­glą­dam? Jak z krzyża zdjęta. Nie spa­łam przez więk­szą część nocy, li­czy­łam pie­nią­dze, mno­ży­łam, dzie­li­łam, od­kła­da­łam. Jed­nym sło­wem Aśka za­fun­do­wała mi bez­senną noc. Oczy­wi­ście nic nie mó­wi­łam Dar­kowi o za­mia­rze wy­ro­bie­nia pasz­portu, ale by­łam pewna, że chcę się wy­brać do tych Włoch. Skoro lu­dzie tam jeż­dżą, z pew­no­ścią musi się to opła­cać. A co do le­gal­no­ści – no cóż, cza­sami trzeba tro­chę na­giąć prawo, aby le­piej żyć. Jak to mó­wią, pierw­szy mi­lion trzeba ukraść, aby po­tem móc zdo­być na­stępne. Ja nie mam za­miaru ni­czego kraść, ale chcę za­ra­biać pie­nią­dze, na­wet je­śli będę mu­siała cza­sem zła­mać za­sady.

Dzwo­nek te­le­fonu.

– Cześć. I jak, prze­ga­da­li­ście? – W gło­sie Asi sły­chać było ten sam en­tu­zjazm co wczo­raj.

– Nie, nie roz­ma­wia­li­śmy, a ra­czej roz­ma­wia­li­śmy, ale krótko, więc mo­żesz się do­my­śleć, jak się na­sza dys­ku­sja skoń­czyła.

– Da­rek jest na nie. Po­wiem ci, że tego się spo­dzie­wa­łam.

– A Sła­wek? Co on na to?

– Sła­wek do wy­jazdu się nie pali, ale po­wie­dział, że pierw­szy raz sa­mej mnie nie pu­ści, weź­mie urlop i po­je­dziemy ra­zem. Zo­ba­czy, co i jak, i je­śli uzna, że jest to bez­pieczne dla mnie, nie ma nic prze­ciwko, że­bym w ten spo­sób za­ra­biała pie­nią­dze.

– To do­bra wia­do­mość. Może kiedy Da­rek usły­szy, że twój mąż też je­dzie, bę­dzie miał mniej­sze opory, że­bym się do was przy­łą­czyła.

– Danka, bę­dzie do­brze, szy­kuj się. A masz zdję­cia do pasz­portu?

– No co ty, nie mam, nie my­śla­łam w ogóle o pasz­por­cie aż do wczo­raj­szego wie­czoru.

– To zrób się na bó­stwo i spo­tkamy się za go­dzinę u fo­to­grafa na Ko­ściuszki.

– Do­brze.

Aśka miała już plan. Może i jest w go­rą­cej wo­dzie ką­pana, ale bar­dzo ją lu­bię, za­przy­jaź­ni­ły­śmy się jesz­cze w li­ceum. Od tam­tej pory je­ste­śmy nie­roz­łączne. Nasi mę­żo­wie, po­mimo że mają różne cha­rak­tery, też się lu­bią.

Mu­szę na­ło­żyć ma­ki­jaż, wy­glą­dam wy­jąt­kowo nie­fo­to­ge­nicz­nie, a prze­cież zdję­cie do pasz­portu po­winno być me­ga­piękne, w końcu będą je oglą­dać straż­nicy na gra­nicy wło­skiej. Uśmiech­nę­łam się sama do sie­bie, bo przy­po­mniała mi się ta gadka Aśki o przy­stoj­nych Wło­chach i to, jak Da­rek się ob­ru­szył.

– No, no, no, jak pięk­nie wy­glą­dasz – za­gad­nęła moja przy­ja­ciółka, kiedy we­szłam do za­kładu fo­to­gra­ficz­nego.

– Na­prawdę? Po­do­bam ci się? My­ślisz, że będę do­brze wy­glą­dać na zdję­ciu?

– Ni­czym Ma­ri­lyn Mon­roe. Chodź, Sław­kowi już pani robi fotkę.

Jesz­cze raz spoj­rza­łam w lu­stro. Mimo że czu­łam się nie­wy­spana, rze­czy­wi­ście ład­nie wy­glą­da­łam. Moje gę­ste, blond włosy, pod­krę­cone i na­ta­pi­ro­wane, dłu­gie, czarne rzęsy i czer­wona po­madka na ustach fak­tycz­nie upo­dab­niały mnie do Ma­ri­lyn Mon­roe.

– Pro­szę, która z pań na­stępna?

– To może ja – zgo­dzi­łam się ocho­czo.

To było moje pierw­sze zdję­cie do pasz­portu, ni­gdy nie wy­jeż­dża­łam za gra­nicę, a te­raz wy­bie­ra­łam się do Włoch.

Kiedy już zro­bi­li­śmy fo­to­gra­fie, oka­zało się, że będą go­towe do­piero na na­stępny dzień. „Nie szko­dzi, pro­ces wy­ra­bia­nia pasz­portu zo­stał roz­po­częty, nic nas już nie po­wstrzyma przed wy­jaz­dem do sło­necz­nej Ita­lii” – po­my­śla­łam. Nie­stety już nie­długo miało się oka­zać, że to nie ta­kie pro­ste.

***

Na­stęp­nego dnia ode­bra­li­śmy zdję­cia i po­szli­śmy do urzędu pasz­por­to­wego, aby zło­żyć wnio­ski. Mia­łam chyba lek­kiego stra­cha. A jak nam nie da­dzą pasz­por­tów? Może je­ste­śmy gdzieś no­to­wani? Mo­imi oba­wami po­dzie­li­łam się z przy­ja­ciółką.

– Danka, no co ty, masz ja­kąś amne­zję czy co? Prze­cież ni­gdy nie by­li­śmy ka­rani, chyba że ty mia­łaś ja­kieś wy­skoki, a ja nic o tym nie wiem. A to, moja droga, zmie­nia po­stać rze­czy. Jak masz coś na su­mie­niu i je­steś po­szu­ki­wana li­stem goń­czym, le­piej się nie ujaw­niaj, bo cię za­raz za­mkną – ro­ze­śmiała się.

– Nie, co ty wy­my­ślasz? Jaki list goń­czy? Zresztą ci­cho bądź, bo jesz­cze ktoś usły­szy i po­my­śli, że na­prawdę je­stem po­szu­ki­wana.

– Da­nu­siu, to nie pe­erel, mamy dzie­więć­dzie­siąty czwarty rok, de­mo­kra­cja roz­kwita. Pasz­porty mo­żemy wy­ro­bić w każ­dej chwili, kiedy tylko mamy taką po­trzebę – uspo­ka­jał mnie Sła­wek. – No, moje tu­rystki, wcho­dzimy, te­raz na­sza ko­lej.

Po­de­szli­śmy w trójkę do biurka, przy któ­rym sie­działa star­sza pani w oku­la­rach. Włosy miała spięte w kok, ubrana była w ładny, gra­na­towy ko­stium. Wy­da­wała się miła, do­póki nie spoj­rzała na nas i nie po­wie­działa wład­czym, nie­zno­szą­cym sprze­ciwu gło­sem:

– Pro­szę pod­cho­dzić po­je­dyn­czo, to nie ba­zar.

– Ależ oczy­wi­ście, ma pani ra­cję – zgo­dził się Sła­wek, uśmie­cha­jąc się do urzęd­niczki.

Kiedy na niego spoj­rzała, na jej twa­rzy po­ja­wił się ni­kły uśmiech. Naj­wy­raź­niej męż­czy­zna zro­bił na niej wra­że­nie. Sła­wek jest wy­soki, ma kru­czo­czarne włosy, cho­ciaż już gdzie­nie­gdzie wi­dać siwe pa­sma, i brą­zowe oczy. Jest szczu­pły, ma wy­spor­to­waną syl­wetkę. Na­prawdę przy­stojny z niego fa­cet, za­wsze się po­do­bał i na­dal po­doba ko­bie­tom. On jed­nak jest za­ko­chany w swo­jej Asiuli, fi­li­gra­no­wej, bar­dzo zgrab­nej dziew­czy­nie z ciem­nymi lo­kami opa­da­ją­cymi na ra­miona. Po­znali się na pierw­szym roku stu­diów i od tam­tej pory są nie­roz­łączni. Jak ten czas szybko leci.

My z Dar­kiem też po­zna­li­śmy się na pierw­szym roku, na­sza trzy­mie­sięczna zna­jo­mość za­owo­co­wała nie­pla­no­waną ciążą. Wtedy my­śla­łam, że wszystko się za­wa­liło, a to tylko Zu­zia przy­szła na świat. Już pierw­szego dnia, kiedy Da­rek przy­wiózł mnie ze szpi­tala do aka­de­mika, na­sza mała dziew­czynka stała się ulu­bie­nicą jego miesz­kań­ców. Moi ro­dzice byli obu­rzeni, że nie chcemy się do nich wpro­wa­dzić, kiedy uro­dziła się ich wnuczka. Po­wta­rzali jak man­trę, że aka­de­mik to nie jest miej­sce dla nie­mow­lę­cia. Ale to nie­prawda – Zuzka miała tyle cioć i wuj­ków, że cza­sami po kilka go­dzin nie wi­dzie­li­śmy na­szego dziecka. A w cza­sie se­sji eg­za­mi­na­cyj­nej na­wet cały dzień i noc nie wie­dzie­li­śmy, w któ­rym po­koju śpi na­sze ma­leń­stwo. Kiedy Zu­zia skoń­czyła trzy latka, po­szła do przed­szkola. I tak mi­nęły cztery stu­denc­kie lata. Da­rek na ostat­nim roku pod­jął pracę w fa­bryce sa­mo­cho­dów. My­śle­li­śmy wów­czas, że zła­pa­li­śmy Pana Boga za nogi – wy­na­ję­li­śmy ka­wa­lerkę, wtedy też wzię­li­śmy ślub cy­wilny.

Dzi­siaj mogę po­wie­dzieć, że dzięki ko­le­żan­kom i ko­le­gom z aka­de­mika skoń­czy­li­śmy stu­dia bez żad­nych opóź­nień.

Uwo­dzi­ciel­ski uśmiech Sławka spra­wił, że lód w oczach pani urzęd­niczki jakby nieco stop­niał. Już ła­god­niej­szym to­nem po­pro­siła mnie, a po­tem Asię, aby­śmy usia­dły na­prze­ciwko niej, i przy­jęła na­sze wnio­ski o pasz­porty. Oka­zało się, że czas ocze­ki­wa­nia wy­nosi od sze­ściu do ośmiu ty­go­dni.

– No i chuj bombki strze­lił – wy­pa­liła Aśka, kiedy wy­cho­dzi­li­śmy z urzędu.

– Czemu? Co się stało? – za­py­ta­łam zdzi­wiona.

– Och, Danka, ty to ja­kaś taka nie do ży­cia je­steś, ogar­nij się! Dwa mie­siące zło­tego in­te­resu w plecy. Czego nie ro­zu­miesz?

Spu­ści­łam głowę jak skar­cony przez na­uczy­cielkę uczeń.

– Asiulka, spo­koj­nie, jak do­sta­niemy pasz­porty, szybko te straty nad­ro­bimy. – Sła­wek ob­jął Asię i po­ca­ło­wał w czoło.

Jak ja im za­zdrosz­czę tej spon­ta­nicz­no­ści. Da­rek ni­gdy nie był taki bez­po­średni w oka­zy­wa­niu mi uczuć.

– No to co, dziew­czyny, idziemy na kawę? Ja sta­wiam.

Czu­łam się w tym mo­men­cie jak stu­dentka, tak jakby do­piero za­czy­nało się na­sze ży­cie za­wo­dowe. Mia­łam jed­nak wy­rzuty su­mie­nia, bo nie po­dzie­li­łam się z Dar­kiem swoim pla­nem wy­ro­bie­nia pasz­portu. Mu­szę mu to po­wie­dzieć, jak tylko wróci z pracy, nie chcę, aby my­ślał, że ro­bię coś za jego ple­cami.

***

Już wiem, dla­czego nie po­in­for­mo­wa­łam mo­jego męża, że za­mie­rzam za­ła­twić so­bie pasz­port. Pod­świa­do­mie wie­dzia­łam, że bę­dzie z tego po­wodu awan­tura. Da­rek tak się za­cie­trze­wił, że ze zło­ści aż piana wy­szła mu na usta. Wrzesz­czał, że za­cho­wuję się jak gów­niara, że je­stem nie­od­po­wie­dzialna, że jak będę miała kło­poty i za­mkną mnie w wię­zie­niu we Wło­szech, to mam do niego nie dzwo­nić, bo na pewno nie bę­dzie mnie ra­to­wał.

– Do­brze, nie mu­sisz mi po­ma­gać, sama się pa­kuję w ten in­te­res i sama będę so­bie w ra­zie czego ra­dzić.

– Wie­dzia­łem, że prę­dzej czy póź­niej Aśka ze Sław­kiem wcią­gną cię w te swoje po­żal się Boże in­te­resy.

– No i do­brze, oni przy­naj­mniej pró­bują coś ro­bić, a pan, pa­nie in­ży­nie­rze, pra­cuje w ka­nale i na­bija kabzę wła­ści­cie­lom warsz­ta­tów sa­mo­cho­do­wych. Poza tym za­pła­ci­łam dzi­siaj Zuzce za obóz spor­towy, więc mo­żesz być pe­wien, że pod ko­niec mie­siąca nie bę­dzie co do garnka wło­żyć – wy­krzy­cza­łam mo­jemu mę­żowi w twarz i po­szłam do po­koju na­szej córki.

Trza­snę­łam drzwiami tak, że mało szyba z nich nie wy­pa­dła. W in­nych oko­licz­no­ściach pew­nie rzu­ci­ła­bym się na łóżko i za­częła szlo­chać w po­duszkę, ale te­raz by­łam tak zła i jed­no­cze­śnie zde­cy­do­wana na sto pro­cent, iż po­jadę do Włoch, że na­wet nie mo­głam pła­kać. Sły­sza­łam, jak Da­rek coś tam jesz­cze mru­czy w kuchni, ro­biąc so­bie her­batę, ale nie za­mie­rza­łam mu się tłu­ma­czyć z pod­ję­tej przeze mnie de­cy­zji. W tej chwili na­prawdę za­zdro­ści­łam Aśce, że są ze Sław­kiem taką zgraną, wspie­ra­jącą się parą.

***

Od awan­tury z Dar­kiem mi­nęło kilka ty­go­dni. Na­sza córka stwier­dziła, że to była bar­dzo kon­struk­tywna kłót­nia i nie szko­dzi, że przez parę dni nie od­zy­wa­li­śmy się do sie­bie, bo przy­naj­mniej ona po­je­dzie na wy­ma­rzony obóz do Gi­życka. Kto by po­my­ślał, że moja córka jest taka in­te­re­sowna.

– Ma­muś, do­brze by było, aby te na­sze wy­jazdy się po­kryły, wtedy ta­tuś mógłby od­po­cząć od bab­skiego to­wa­rzy­stwa – po­wie­działa któ­re­goś dnia na­sza la­to­rośl.

– Nie mu­szę od­po­czy­wać od wa­szego to­wa­rzy­stwa, ko­cham was i chcę z wami spę­dzać czas. Dana, prze­pra­szam, źle się za­cho­wa­łem, po­wi­nie­nem był z tobą roz­ma­wiać o tym przed­się­wzię­ciu. Na swoje uspra­wie­dli­wie­nie mam tylko to, że się wście­kłem, kiedy mi po­wie­dzia­łaś, iż po­szli­ście wy­ro­bić pasz­porty w trójkę, za mo­imi ple­cami.

– Prze­pra­szam. Wie­dzia­łam, że to nie jest do­bry po­mysł, ale ba­łam się, że mi za­bro­nisz, a ja na­prawdę chcę po­je­chać do tych Włoch, spró­bo­wać. Czuję, że to może po­móc nam upo­rać się z pro­ble­mami, przy­naj­mniej do czasu, kiedy nie znajdę pracy tu, na miej­scu.

– Mar­twię się, bo my prze­cież ni­gdy nie by­li­śmy za gra­nicą. Jak się chcesz po­ro­zu­mieć z tymi po­ten­cjal­nymi kup­cami? Jest tyle nie­wia­do­mych. Gdzie bę­dzie­cie spać? Ile to wszystko bę­dzie kosz­to­wać?

– Ja­koś so­bie po­ra­dzę. Ku­pi­ły­śmy z Aśką wło­skie roz­mówki i ta­kie małe słow­niki pol­sko-wło­skie i wło­sko-pol­skie. To nie jest trudny ję­zyk, umiem już li­czyć do dzie­się­ciu. Aśka mówi, że to jest wła­śnie naj­waż­niej­sze, aby nie dać się oszu­kać.

– No tak, to naj­waż­niej­sze.

Pierw­szy raz od ty­go­dni ro­ze­śmie­li­śmy się z moim mę­żem jed­no­cze­śnie. Przy­tu­li­łam się do niego, a on mnie po­ca­ło­wał.

***

– Cześć, Mon­roe, jak tam, już po bu­rzy? Pan in­ży­nie­rek się uspo­koił?

– Nie mów tak, Asia, zro­bi­li­śmy coś za jego ple­cami, po­czuł się zdra­dzony. Nie ma się co dzi­wić, że tak ostro za­re­ago­wał.

– No do­bra, do­bra, nie broń go.

– Aśka, prze­stań. Jak mam go nie bro­nić? To mój mąż. Po­wiedz le­piej, czy dzwo­ni­łaś do Janka.

– Tak, wła­śnie dla­tego przy­szłam. Umó­wi­łam się z Jan­kiem i jego żoną na spo­tka­nie w so­botę wie­czo­rem u nich w domu.

– To na­prawdę su­per, wresz­cie po­znamy ja­kieś kon­krety. W su­mie nie do końca wie­rzę, że tak dużo można za­ro­bić, ale dla­czego miałby kła­mać? Skoro za­pro­sił nas na tę wy­cieczkę…

– Danka, na­wet je­śli pie­nią­dze są mniej­sze, niż mówi, i tak na pewno się to opłaca, lu­dzie jeż­dżą na okrą­gło.

Moja przy­ja­ciółka miała ra­cję, mu­sieli nie­źle za­ra­biać na tych wy­jaz­dach, nikt prze­cież nie ła­do­wałby pie­nię­dzy w coś, co nie przy­nosi zy­sku. Raz można za­ry­zy­ko­wać, ale nie kil­ka­na­ście razy.

– A, za­po­mnia­ła­bym. Dzwo­ni­łam do tego biura w Ale­jach. Za­py­ta­łam, czy or­ga­ni­zują wy­cieczki do Włoch. I wiesz co? Pani pro­sto z mo­stu mnie za­py­tała, czy in­te­re­suje mnie po­byt we Wło­szech han­dlowy czy tu­ry­styczny.

– No co ty mó­wisz?

– Nie spo­dzie­wa­łam się tego, na chwilę się za­wa­ha­łam, ale szybko od­zy­ska­łam re­zon i wy­je­cha­łam do ko­biety z py­ta­niem, jaka to róż­nica. A ona na to: „Wy­cieczki tu­ry­styczne or­ga­ni­zu­jemy w for­mie ob­jaz­do­wej, obej­mują one wi­zytę w Rzy­mie, gdzie mamy za­pla­no­waną au­dien­cję u pa­pieża, zwie­dza­nie Asyżu, San Ma­rino i We­ne­cji. Or­ga­ni­zu­jemy też wy­cieczki na Sy­cy­lię oraz Sar­dy­nię. Wszystko za­leży od tego, na jak długo pani chcia­łaby z nami je­chać”. „A je­śli cho­dzi o te dru­gie? Jak je pani na­zwała?”, za­py­ta­łam. „Han­dlowe”. „No wła­śnie, han­dlowe, co to ozna­cza?”. Wiesz, rżnę głupa i aż mnie skręca ze śmie­chu, no ale w końcu klientka je­stem, mam prawo do­stać wy­czer­pu­jące od­po­wie­dzi. Tak czy nie?

– Oczy­wi­ście. I co ci ta pani po­wie­działa? – do­py­ty­wa­łam moją przy­ja­ciółkę.

– No tro­chę tak jakby pół­gęb­kiem za­częła mó­wić, nie­zbyt wy­raź­nie, jakby to była ja­kaś ta­jem­nica.

– A wi­dzisz, Da­rek ma ra­cję, że to jest nie­le­galne.

– Danka, nie de­ner­wuj mnie: le­galne, nie­le­galne. Jak coś ta­kiego or­ga­ni­zują, musi być zgodne z pra­wem.

– No do­brze, to co ci po­wie­działa?

– W końcu wy­du­kała, że ona nie ob­słu­guje tych wy­cie­czek, a ko­le­żanka w tej chwili jest za­jęta i naj­le­piej, je­śli przyjdę do biura i na miej­scu się wszyst­kiego do­wiem.

Skrzy­wi­łam się. Nie chcia­łam jesz­cze raz po­wta­rzać, że jed­nak mój mąż ma ra­cję, że coś z tymi wy­jaz­dami jest nie tak, bo moja przy­ja­ciółka pa­trzyła na mnie wzro­kiem ba­zy­liszka. Czu­łam, że za chwilę za­płonę jak po­chod­nia, je­śli w dal­szym ciągu będę kwe­stio­no­wała słusz­ność pod­ję­tych wcze­śniej de­cy­zji.

***

– Da­rek, tylko pro­szę, nie wy­ska­kuj od razu z tą kon­tra­bandą, po­słu­chajmy, co Ja­nek ma do po­wie­dze­nia. W końcu za­pro­sili nas do sie­bie, są go­spo­da­rzami, nie wy­pada pod­wa­żać ich de­cy­zji i spo­sobu za­ra­bia­nia pie­nię­dzy. Zwłasz­cza że też je­ste­śmy tym spo­so­bem za­in­te­re­so­wani.

– Chyba ty – od­burk­nął mój mał­żo­nek.

No szlag mnie za­raz trafi. „Może le­piej od­wo­łać tę wi­zytę” – po­my­śla­łam. Nic jed­nak nie po­wie­dzia­łam, na­prawdę cie­kawi mnie ta hi­sto­ria.

***

Aśkę i Sławka spo­tka­li­śmy pod blo­kiem Janka.

– Cześć, ko­chani, długo cze­ka­cie?

– Wiecz­ność – od­po­wie­działa moja przy­ja­ciółka, prze­wra­ca­jąc oczami i ro­biąc minę roz­ka­pry­szo­nego dziecka.

– Do­piero przy­szli­śmy – po­spie­szył z od­po­wie­dzią Sła­wek. Po­krę­cił głową, co pew­nie miało ozna­czać: „Ach, ta moja żona”.

– To co, dzwo­nimy i ahoj, przy­godo?

Aśka była na­krę­cona na ten wy­jazd, a dzi­siaj to chyba mu­siała łyk­nąć głęb­szego przed wyj­ściem, bo wy­raź­nie wy­glą­dała na po­bu­dzoną. A może tak się cie­szyła? Już sama nie wiem. Sła­wek wy­da­wał się spo­kojny, Da­rek na­bur­mu­szony, a ja – no cóż, by­łam ze­stre­so­wana, ale uda­wa­łam, że wszystko jest do­brze. Bo prze­cież było do­brze. Ta wi­zyta do ni­czego nas nie ob­li­go­wała, a spo­tkać się z daw­nym ko­legą z pracy to nic zdroż­nego.

Kiedy drzwi windy się otwo­rzyły, usły­sza­łam zna­jomy, we­soły głos Janka. Wpraw­dzie nie wi­dzia­łam go już prze­szło dwa lata, ale ten głos roz­po­zna­ła­bym chyba wszę­dzie, bo bar­dzo przy­po­mina głos ak­tora Marka Kon­drata.

– Wi­taj­cie, ko­chani, w na­szych skrom­nych pro­gach, za­pra­szam.

Wszy­scy się uśmiech­nę­li­śmy. Aśka miała ra­cję, Ja­nek bar­dzo przy­tył. Przy wzro­ście metr dzie­więć­dzie­siąt i wa­dze na oko grubo prze­kra­cza­ją­cej sto trzy­dzie­ści ki­lo­gra­mów wy­glą­dał jak ol­brzym i mia­łam wra­że­nie, że nie zmie­ści się w drzwiach wej­ścio­wych do wła­snego miesz­ka­nia. A Aśka, która ma metr sześć­dzie­siąt, wy­glą­dała przy nim jak li­li­put.

Już w przed­po­koju przy­wi­tała nas Ala, żona Janka. Kiedy pra­co­wa­li­śmy w fa­bryce, mia­łam przy­jem­ność ją spo­tkać, cho­ciaż nie pra­co­wała z nami, była chyba urzęd­niczką w urzę­dzie mia­sta. Ona też nieco przy­tyła, ale wy­glą­dała bar­dzo ład­nie i ele­gancko – ubrana była w kla­syczną, gra­na­tową su­kienkę uszytą z kli­nów, miała perły na szyi i za­far­bo­wane na blond, ob­cięte na boba włosy.

– Za­pra­szam do po­koju, roz­gość­cie się. Przy­go­to­wa­łam go­rącą ko­la­cję, ale na po­czą­tek wy­pijmy ape­ri­tivo, to taki wło­ski zwy­czaj. Przed po­sił­kiem Włosi piją drinka, za­gry­za­jąc ja­ki­miś sło­nymi prze­ką­skami typu orzeszki ziemne czy chipsy. Drink nie musi być wcale al­ko­ho­lowy, ja pro­po­nuję wam cro­dino, które stam­tąd przy­wieź­li­śmy. Mam na­dzieję, że bę­dzie wam sma­ko­wać. Kiedy pierw­szy raz go skosz­to­wa­łam, po­my­śla­łam, że to na­pój rzym­skich bo­gów.

– A ja my­śla­łem, że bo­go­wie to tylko wino pi­jali – wtrą­cił z ca­łym sar­ka­zmem, ja­kim dys­po­no­wał, mój mąż.

Po­czu­łam, że włosy jeżą mi się na gło­wie. Nie omiesz­ka­łam dać mu w bok kuk­sańca, od któ­rego aż jęk­nął. Aśka spoj­rzała na nas i gdyby wzrok mógł za­bi­jać, to na pewno w tej chwili pa­dli­by­śmy tru­pem.

– Być może, ale my­ślę, że cro­dino też by nie po­gar­dzili – od­po­wie­działa Ala z uśmie­chem na ustach.

Wznie­śli­śmy tym bez­al­ko­ho­lo­wym na­po­jem, który no­ta­bene bar­dzo mi sma­ko­wał, to­ast za na­sze spo­tka­nie po la­tach.

Kiedy usie­dli­śmy przy stole, rzu­ci­łam okiem na cały po­łą­czony z otwartą kuch­nią po­kój. Oczy­wi­ście po wy­stroju w miesz­ka­niu było wi­dać upływ czasu – bo­aze­ria w przed­po­koju, na ścia­nach sa­lonu grube, wy­ci­skane ta­pety, które dawno stra­ciły kre­mowy ko­lor, oraz me­blo­ścianka z po­czątku lat osiem­dzie­sią­tych, a może na­wet sie­dem­dzie­sią­tych. Miesz­ka­nie wy­ma­gało re­montu, ale miało ładny roz­kład, bal­kon i było bar­dzo sło­neczne. Do tego znaj­do­wało się na trze­cim pię­trze wie­żowca. Mu­sia­łam roz­glą­dać się wy­jąt­kowo nie­dy­skret­nie, bo Ja­nek roz­po­czął roz­mowę na te­mat miesz­ka­nia. Za­zna­czył, że bu­dują dom i mają na­dzieję skoń­czyć go w ciągu roku. Nie za­mie­rzają więc re­mon­to­wać swo­jego obec­nego lo­kum – cho­ciaż wy­ku­pili je od spół­dzielni, nie wi­dzą sensu wkła­da­nia w nie pie­nię­dzy.

Ala za­częła przy­no­sić da­nia z kuchni, obie z Aśką ru­szy­ły­śmy więc na po­moc go­spo­dyni, zo­sta­wia­jąc pa­nów, któ­rzy w tym mo­men­cie za­częli roz­ma­wiać o by­łej pracy w fa­bryce.

***