Słodki obłęd - Jodi Picoult,Jennifer Finney Boylan - ebook
NOWOŚĆ

Słodki obłęd ebook

Jodi Picoult, Jennifer Finney Boylan

0,0

107 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwie historie, jedno złamane serce i jedno utracone życie. Nie oderwiesz się od lektury.

 

Olivia doskonale wie, jak to jest zaczynać od nowa. Jej idealne życie rozsypało się w proch, gdy wraz z dzieckiem odeszła od męża i wróciła do rodzinnego miasta, gdzie przejęła pasiekę po ojcu. Sama wychowała syna, a teraz Asher jest już dorosły i zakochuje się w nowej dziewczynie w szkole.

Lily też wie, jak to jest zostawić wszystko za sobą z nadzieją, że uda się zapomnieć o przeszłości. Dzięki relacji z Asherem po raz pierwszy od dawna czuje się szczęśliwa, ale nie jest pewna, czy może mu całkowicie zaufać.

Wszystko zmienia się, gdy Olivia dostaje telefon, że Lily nie żyje, a Ashera przesłuchuje policja. Kobieta jest przekonana o niewinności syna, ale wraz z postępem śledztwa uświadamia sobie, że Asher nigdy do końca nie był z nią szczery.

 

Z pozoru to opowieść o miłości, dorastaniu i pszczołach. Ale prawda kryje się głębiej – i użądli mocniej, niż się spodziewasz.

Ałbena Grabowska

 

To opowieść o tym, że masz prawo być sobą – nawet jeśli najbliżsi woleliby, żebyś była kimś innym. Polecam! 

Magdalena Witkiewicz

 

Nieoczywista, chwilami czuła, by nagle uderzyć tam, gdzie najbardziej boli. 

Barbara Wysoczańska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 596

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Mad Honey

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025 Copyright © for the Polish translation by Magdalena Moltzan-Małkowska, 2025 All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form. No part of this book may be used or reproduced in any manner for the purpose of training artificial intelligence technologies or systems. This work is reserved from text and data mining (Article 4(3) Directive (EU) 2019/790). This edition is published by arrangement with Ballantine Books, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC.

Redaktorka inicjująca • Paulina Surniak

Redaktorka prowadząca • Weronika Jacak

Marketing i promocja • Maksymilian Kuznowicz

Redakcja • Anna Zientek

Korekta • Małgorzata Kuśnierz, Magdalena Mierzejewska

Projekt typograficzny wnętrza • Mateusz Czekała

Łamanie • Grzegorz Kalisiak

Projekt okładki i strony tytułowe • Magda Bloch

Grafika na okładce • Adobe Stock

Projekt okładki został przygotowany z wykorzystaniem elementów graficznych wygenerowanych przez narzędzia AI.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68576-60-3

Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel. 61 853-99-10redakcja@wydawnictwopoznanskie.plwww.wydawnictwopoznanskie.pl

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Dla mojego drugiego współautora, przybranego brata, Tima McDonalda, dzięki któremu na nowo zakochałam się w pisaniu. Dla Ciebie zawsze i wszystko, a przymus zastosuję tylko w razie bezwzględnej konieczności.

– JP

Moja szwagierka, Susan Finney, jest wielbicielką opowieści, książek, czerwonego wina, psów – i moją. Wielkoduszna i otwarta, nieraz prowadziła Boylanów – i Finneyów – wskazując im drogę do celu. Siostra, matka i babcia, lecz przede wszystkim anioł. Tobie dedykuję tę powieść.

– JFB

Życie można zrozumieć, patrząc na nie tylko wstecz.

Żyć jednak trzeba naprzód.

Søren Kierkegaard

OLIVIA • 1

7 GRUDNIA 2018

Tego dnia

Od chwili gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, chciałam urodzić dziewczynkę. Przemierzałam sklepy, oglądając ubranka jak dla lalki i buciki z cekinami. Oczami wyobraźni widziałam nas z paznokciami pomalowanymi na identyczny kolor – ja, która nigdy nie malowałam paznokci. Myślałam o dniu, kiedy zaplotę jej włosy w warkoczyki, jej nos przyciśnie się do szyby szkolnego autobusu, kiedy zakocha się po raz pierwszy, wystroi na bal absolwentów, przeżyje zawód miłosny. Każda wizja była paciorkiem różańca przyszłych wspomnień, modliłam się codziennie.

Jak się okazało, nie byłam fanatyczką... tylko męczennicą.

Kiedy urodziłam i lekarz obwieścił płeć dziecka, w pierwszej chwili nie uwierzyłam. Z takim powodzeniem wmówiłam sobie, czego chcę, że na śmierć zapomniałam, czego potrzebuję. Ale gdy trzymałam śliskiego jak piskorz Ashera, odetchnęłam z ulgą.

Lepiej urodzić chłopca, który nigdy nie zostanie niczyją ofiarą.

Większość mieszkańców Adams w stanie New Hampshire zna mnie z nazwiska, a reszta omija mój dom z daleka. Pszczelarze często tak mają: podobnie jak strażacy dobrowolnie narażają się na sytuacje, które dla innych są koszmarem. Pszczoły są znacznie mniej mściwe od pasiastych kuzynek, jednak ludzie często ich nie rozróżniają, toteż wszystko, co brzęczy i żądli, uchodzi za potencjalne ryzyko. Kilkaset metrów za starym domostwem moje kolonie tworzą półokrągłą tęczę uli i przez większość wiosny oraz lata pszczoły kursują między nimi a połaciami kwiatów, które zapylają, przy wtórze ostrzegawczego mormorando.

Dorastałam w niewielkim gospodarstwie, od pokoleń należącym do rodziny ojca, z jabłkowym sadem, jesienią dającym cydr i pączki robione przez matkę, oraz zagonami truskawek, które kupujący mogli zbierać we własnym zakresie. Ziemi nam nie brakowało, w przeciwieństwie do pieniędzy. Mój ojciec był z zamiłowania pszczelarzem, tak jak jego ojciec i dziadek, aż do pierwszego McAfeego, który osiadł w Adams u jego zarania. Do Parku Narodowego Gór Białych jest stąd kawałek, toteż ceny nieruchomości nie są zbyt wyśrubowane. W miasteczku są jedne światła, jeden bar i jedna restauracja, urząd pocztowy, teren zielony, będący dawniej pastwiskiem dla owiec, i Slade Brook – potok, którego nazwę zapisano błędnie na mapie geologicznej z 1789 roku i tak już zostało. Slate1 Brook, jak zwał się pierwotnie, zawdzięczał miano skale wydobywanej z jego brzegów, rozwożonej po całym kraju i wykorzystywanej na płyty nagrobne. „Slade” było nazwiskiem miejscowego grabarza, który włóczył się po pijaku i jak na ironię utopił się w płytkiej wodzie potoku.

Kiedy wiozłam Bradena na pierwsze spotkanie z moimi rodzicami, opowiedziałam mu tę historię. Siedział za kierownicą i błysnął uśmiechem. „Ale kto pochował grabarza?”, zapytał.

Mieszkaliśmy wówczas na obrzeżach DC2, gdzie Braden był rezydentem na kardiochirurgii w Johns Hopkins, a ja pracowałam w ogrodzie zoologicznym i próbowałam uciułać trochę grosza na studia podyplomowe z zoologii. Byliśmy ze sobą dopiero trzy miesiące, ale już się do niego wprowadziłam. Jechaliśmy na weekend do moich rodziców, ponieważ czułam przez skórę, że Braden Fields jest tym jedynym.

Podczas tej pierwszej wyprawy do domu byłam taka pewna co do swojej przyszłości. Myliłam się na wszystkich frontach. Nie przypuszczałam, że zostanę pszczelarką jak mój ojciec, ani nie sądziłam, że w dorosłym wieku znów będę spać w swoim dawnym pokoju oraz osiądę w miejscu, z którego mnie i mojemu starszemu bratu Jordanowi tak spieszno było się wyrwać. Wyszłam za Bradena; otrzymał staż drugiego stopnia w Mass General; przenieśliśmy się do Bostonu; zostałam żoną lekarza. Następnie, niemal dokładnie w moją pierwszą rocznicę ślubu, ojciec nie wrócił z wieczornego obchodu pasieki. Matka znalazła go w trawie, z aureolą pszczół nad głową. Umarł na zawał.

Moja mama sprzedała sad małżeństwu z Brooklynu. Zatrzymała pola truskawek, ale nie wiedziała, co począć z ulami. Ponieważ mój brat robił błyskotliwą karierę prawniczą, a sama była uczulona na jad pszczeli, padło na mnie i przez pięć lat jeździłam co tydzień z Bostonu do Adams, żeby opiekować się koloniami. Po urodzeniu Ashera zabierałam go ze sobą i zostawiałam pod opieką babci. Zakochałam się w pszczelarstwie, zwolnionym tempie wyciągania ramek i tropieniu królowej matki. Pięć kolonii urosło do piętnastu. Krzyżowałam pszczoły z koloniami z Rosji, Włoch i Słowenii. Podpisałam umowę z brooklyńczykami oraz właścicielami trzech innych sadów i postawiłam nowe ule na terenie ich posesji. Zbierałam, przetwarzałam i sprzedawałam miód oraz produkty z wosku na targach, od granicy z Kanadą aż po przedmieścia Massachusetts, osiągając, prawie przez przypadek, pierwszy komercyjny sukces w pszczelarskich dziejach mojej rodziny. Jeszcze zanim przeniosłam się z Asherem na stałe do Adams, wiedziałam, że może nigdy się na tym nie wzbogacę, ale przynajmniej zwiążę koniec z końcem.

Ojciec nauczył mnie, że pszczelarstwo to zarazem brzemię i przywilej. Grunt to nie wadzić pszczołom, chyba że cię potrzebują. To związek feudalny: opieka w zamian za część owoców ich pracy.

Nauczył mnie, że kruche ciało wykształca broń chroniącą je przed destrukcją.

I że gwałtowne ruchy grożą użądleniem.

Trochę za bardzo wzięłam sobie te lekcje do serca.

W dniu jego pogrzebu i lata później, w dniu pogrzebu matki, powiedziałam o tym pszczołom. To stara tradycja, by informować je o śmierci w rodzinie: jeśli pszczelarz umiera i nie zostaną poproszone o pozostanie z nowym panem, odchodzą. W New Hampshire obyczaj nakazuje zaśpiewać, a wieści muszą się rymować. Dlatego owinęłam każdą kolonię czarną krepą, cicho zapukałam i wyśpiewałam im prawdę. Moja siatka stała się żałobną woalką. Ul równie dobrze mógł być trumną.

Gdy rano schodzę na dół, Asher siedzi już przy kuchennym stole. Mamy umowę, że kto wstaje pierwszy, ten robi kawę. Znad mojego kubka wciąż unosi się para. Asher zajada płatki śniadaniowe, pochłonięty telefonem.

– Dzień dobry – mówię, na co odmrukuje coś w odpowiedzi.

Chwilę się w niego wpatruję. Trudno uwierzyć, że wrażliwy chłopczyk, który potrafił się rozpłakać, gdy ręce lepiły mu się od kitu, podnosi teraz dwudziestokilową nadstawkę z miodem, jakby ważyła tyle, co jego kij hokejowy. Ma ponad metr osiemdziesiąt dwa, lecz nigdy nie był niezgrabny, nawet w okresie dojrzewania. Porusza się z gracją dzikiego kota, jednego z tych, które umieją niepostrzeżenie ukraść szczenię albo kurczaka. Ma po mnie jasne włosy i jasnozielone oczy, za co zawsze dziękowałam losowi. Nosi nazwisko ojca, lecz gdybym widziała w nim też Bradena, byłoby mi o wiele trudniej.

Przesuwam wzrokiem po rozłożystych barkach i wilgotnych kosmykach na karku, po przedramionach, które się napinają, gdy przegląda wiadomości. Czasami szokuje mnie, że nie tak dawno próbował zerwać gwiazdkę z nieba, kiedy nosiłam go na rękach.

– Nie miałeś dzisiaj treningu? – pytam i biorę pierwszy łyk kawy. Asher gra w hokeja, odkąd tu zamieszkaliśmy, lodowisko to jego żywioł. W trzeciej klasie liceum został kapitanem drużyny, teraz, w czwartej, wybrano go ponownie. Nigdy nie pamiętam, czy mają trening przed lekcjami, czy po nich, to się bez przerwy zmienia.

Uśmiecha się lekko, wystukując odpowiedź w komórce, ale nie zaszczyca mnie odpowiedzią.

– Halo? – rzucam. Wkładam kromkę chleba do starego tostera oklejonego taśmą, która czasami się zapala. Moje śniadanie to niezmiennie grzanki z miodem, którego zawsze jest pod dostatkiem.

– Czyli później – uzupełniam, a gdy odpowiada mi cisza, dodaję: – Tak, mamo, dziękuję za zainteresowanie moim życiem.

Staję, krzyżując ręce na luźnym swetrze.

– Nie jestem za stara na taką obcisłą bluzkę bez ramiączek? – pytam od niechcenia.

Milczenie.

– Wybacz, ale nie będzie mnie na kolacji, bo wstąpiłam do sekty.

Mrużę oczy.

– Wrzuciłam na Instagrama twoje zdjęcie, na którym masz dwa lata i jesteś goły, w ramach TBT3.

Mruczy coś niezobowiązującym tonem. Grzanka wyskakuje z opiekacza; smaruję ją miodem i siadam naprzeciwko Ashera.

– Naprawdę wolałabym, żebyś nie płacił moim MasterCardem za subskrypcję na Pornhubie.

Tak szybko odwraca głowę, że słyszę chyba chrupnięcie w karku.

– Słucham?!

– O, cześć – mówię gładko. – Miło, że mnie zauważyłeś.

Asher potrząsa głową, ale odkłada telefon.

– Nie płaciłem MasterCardem – oznajmia.

– Wiem.

– Użyłem twojej American Express.

Wybucham śmiechem.

– I nigdy, przenigdy nie noś obcisłych bluzek bez ramiączek – dorzuca. – Jezu.

– Czyli jednak słuchałeś.

– A miałem wyjście? – Asher się wzdryga. – Jeśli chcesz wiedzieć, jesteś jedyną matką, która mówi o porno przy śniadaniu.

– A zatem szczęściarz z ciebie.

– Hm. – Wzrusza ramionami. – Pewnie masz rację. – Unosi kubek z kawą, stuka o mój i pije.

Nie wiem, jak wyglądają relacje innych rodziców z dziećmi, ale moja z Asherem przeszła próbę ognia i dlatego nic jej niestraszne. Wprawdzie wolałby paść trupem, niż dać się przytulić po zwycięskim meczu, lecz gdy jesteśmy tylko we dwoje, tworzymy nasz własny wszechświat, księżyc i planetę na jednej orbicie. Może wychował się w niepełnej rodzinie, ale rodzic, którego ma, dałby się za niego pokroić.

– À propos porno – mówię. – Jak tam Lily?

Zachłystuje się kawą.

– Jeśli mnie kochasz, nigdy więcej tego nie powiesz.

Dziewczyna Ashera jest drobna i ciemnowłosa, z szerokim uśmiechem, który całkowicie zmienia pejzaż jej rysów. Jeśli Asher jest siłą, ona jest kaprysem, duszkiem, który nie pozwala mu brać siebie zbyt serio, znakiem zapytania na końcu jego przewidywalnego życia towarzyskiego. Asher ma na koncie wiele miłostek z udziałem dziewcząt, które zna od przedszkola. Lily niedawno przeprowadziła się do miasteczka.

Od jesieni są nierozłączni. Przy kolacji słyszę tylko: „Lily zrobiła to” albo „Lily powiedziała tamto”.

– Nie widziałam jej od tygodnia – dodaję.

Brzęczy telefon Ashera. Kciuki fruwają mu po klawiaturze, kiedy odpisuje.

– Ach, młodzi i zakochani – rzucam w zadumie. – Nie wytrzymają bez siebie pół minuty.

– Piszę do Dirka. Zerwał sznurowadło i pyta, czy mam zapasowe.

Jeden z kolegów z drużyny. Nie mam dowodów, ale moim zdaniem to jeden z tych, którzy przy mnie zachowują się nienagannie, a potem mówią: „Stary, ale laska z tej twojej mamy”.

– Lily będzie na sobotnim meczu? – pytam. – Mogłaby później wpaść na kolację.

Asher kiwa głową i wpycha komórkę do kieszeni.

– Muszę lecieć.

– Nie dokończyłeś płatków...

– Spóźnię się.

Bierze ostatni łyk kawy, po czym zarzuca plecak na ramię i łapie kluczyki z miski na blacie. Jeździ jeepem z 1988 roku, kupionym za pieniądze zarobione na obozie hokejowym.

– Weź kurtkę! – wołam za nim. – Sy...

Z ust bucha mu kłąb pary; wskakuje za kierownicę i włącza silnik.

– ...pie – kończę.

W grudniu pszczelarze łapią oddech. Jesienią mają ręce pełne roboty, najpierw miodobranie, potem zwalczanie roztoczy i przygotowywanie do zimy w New Hampshire, czyli dokarmianie syropem i ocieplanie uli, nim chwycą pierwsze przymrozki. Zimą pszczoły zbierają siły i pszczelarz też powinien.

Odpoczynek nigdy nie był moją mocną stroną.

Ziemię zaściela warstwa śniegu, więc idę na strych po ozdoby świąteczne, jeszcze z czasów mojego dzieciństwa: ceramiczne bałwanki na stół, świeczki elektryczne na parapet, światełka na kominek. Jest też drugi karton, ze skarpetami na prezenty i bombkami, ale wieszam je razem z Asherem. Może w weekend zetniemy drzewko. Na przykład po meczu w sobotę, z Lily.

Nie jestem gotowa go stracić.

Myśl sprawia, że nieruchomieję. Nawet jeśli nie zaprosimy Lily, żeby poszła z nami po choinkę – nie ubierze jej z nami ani nie wysłucha opowieści o reniferze, którego zrobił w przedszkolu, ani bucikach, jego i moich, które zawsze wieszamy na samej górze – w naszym dwuosobowym gronie i tak pojawi się wkrótce ta trzecia. Pragnę dla Ashera związku, jaki nie był mi dany. Wiem, że miłość to nie gra o sumie stałej, jednak mam samolubną nadzieję, że jeszcze chwilę się nim nacieszę.

Targam po schodach pierwszy karton, słysząc w głowie głos syna: „Dlaczego nie poczekałaś? Przecież bym ci pomógł”. Zaglądam przez otwarte drzwi jego pokoju i przewracam oczami na widok rozbebeszonego łóżka. Do szału mnie doprowadza, że nie ścieli, a on nie widzi w tym sensu, skoro i tak położy się za kilka godzin. Z westchnieniem odstawiam karton i wchodzę do środka. Poprawiam prześcieradło i strzepuję kołdrę. Kiedy to robię, coś spada na podłogę.

To zeszyt, w którym Asher rysuje. Widzę pszczołę, zawisłą nad kwiatem jabłoni, w takim powiększeniu, że widać trąbkę i pyłek uwięzły w odnóżach. Dalej widnieje moja stara furgonetka, błękitny ford rocznik 1960, należący niegdyś do mojego ojca.

Asher zawsze miał w sobie wrażliwość, za którą kocham go jeszcze bardziej. Od początku było jasne, że jest uzdolniony plastycznie; zapisałam go nawet na zajęcia malarskie, ale dowiedzieli się o tym koledzy z drużyny. Jeden poradził mu kiedyś, żeby przestał trzymać kij hokejowy jak Bob Ross4 pędzel, i Asher dał sobie spokój z malowaniem. Dziś rysuje tylko dla siebie i nigdy nie pokazuje mi swoich prac. Dostaliśmy jednak pocztą katalogi z akademii sztuk pięknych, i to nie ja je zamówiłam.

Przerzucam kartki. Jeden z rysunków niewątpliwie przedstawia mnie: stoję przy zlewie, odwrócona tyłem. Wyglądam na zmęczoną i zadaję sobie w duchu pytanie, czy tak widzi mnie mój syn.

Wiewiórka z roziskrzonym, zadziornym spojrzeniem. Kamienny mur. Dziewczyna – Lily? – z ręką zarzuconą na twarz, na posłaniu z liści, naga od pasa w górę.

Jak oparzona upuszczam zeszyt. Przyciskam dłonie do policzków.

Nie łudzę się, że sfera intymna między nimi nie istnieje, ale to temat, którego nie poruszamy. W pewnym momencie, gdy poszedł do liceum, zapobiegliwie kupowałam prezerwatywy i zostawiałam je w szafce obok dezodorantu, maszynek do golenia i szamponu do włosów. Asher kocha Lily – wprawdzie nie mówi tego wprost, ale widzę to po tym, jak się rozjaśnia, kiedy Lily jest obok, i jak sprawdza, czy Lily ma zapięty pas, gdy wsiada do jego samochodu.

Po chwili raz jeszcze poprawiam poduszki i narzutę. Wsuwam zeszyt pod kołdrę, podnoszę skarpetki z podłogi i zamykam za sobą drzwi.

Ponownie biorę karton, myśląc o dwóch rzeczach: wspomnienia są ciężkie, a syn ma prawo do swoich tajemnic.

Pszczelarstwo to drugi najstarszy zawód świata. Pierwszymi pszczelarzami byli starożytni Egipcjanie. Pszczoły były atrybutem faraonów, łzami Re, boga Słońca.

W mitologii greckiej nimfy nauczyły Aristajosa, boga pszczelarstwa, jak opiekować się pszczołami. Zakochał się on w żonie Orfeusza, Eurydyce. Kiedy ta uciekała przed nim, została ukąszona przez węża i zmarła. Orfeusz wyruszył po nią do Hadesu, a nimfy, siostry Eurydyki, ukarały Aristajosa, zabijając jego pszczoły.

Biblia obiecuje kraj mlekiem i miodem płynącym. Według Koranu rzeki miodu czekają na tych, którzy strzegą się zła. Kryszna, bóstwo w hinduizmie, często jest przedstawiany z błękitną pszczołą na czole, sama pszczoła zaś jest uważana za symbol Chrystusa, żądło sprawiedliwości i miłosierdzie miodu, istniejące razem, obok siebie.

Pierwsze lalki voodoo lepiono z wosku; houngan zalecałby smarowanie miodem dla ochrony przed złymi duchami, mambo robiłaby ciastka z miodu, amarantusa i whisky, które zjedzone przed pełnią, pomogłyby zajrzeć w przyszłość.

Zastanawiam się czasem, który z moich prehistorycznych przodków pierwszy wsadził rękę do dziury w drzewie. Czy wyciągnął garść miodu, czy pięść pełną żądeł? Czy warto ryzykować to drugie dla obietnicy pierwszego?

Kiedy wnętrze domu jest ozdobione, wkładam zimowe buty i kurtkę, po czym idę po gałązki świerkowe. Podążam w tym celu skrajem pola, obok jabłoni, które należą jeszcze do mojej rodziny. Na tle zamarzniętej ziemi robią złowrogie, wiedźmowate wrażenie; prężą sękate konary, a wiatr szepcze wśród martwych liści „bliżej, bliżej”. Asher kiedyś na nie wchodził, raz wspiął się tak wysoko, że musiałam wezwać straż pożarną, żeby go ściągnęła, jakby był kotem. Wymachując piłą, wślizguję się do lasu za sadem, patyki chrupią mi pod stopami. Jest tylko garstka drzew, których gałązek mogę dosięgnąć, nie pomaga nawet stanie na palcach, ale i tak mam satysfakcję, ucinając to, co zdołam. Stos zdobyczy rośnie i robię trzy kursy, by zanieść to na werandę.

Kiedy wszystko jest przygotowane – gałązki i szpula drutu florystycznego – mam policzki czerwone od mrozu i przemarznięte koniuszki uszu. Rozkładam gałązki na ganku, przycinam je i łączę, żeby były grubsze. W zniesionym wcześniej kartonie jest długi sznur światełek, którymi oplatam zieloną girlandę, aby powiesić ją na drzwiach wejściowych.

Sama nie wiem, co sprawia, że czuję się obserwowana.

Włoski na karku stają mi dęba i odwracam się powoli w stronę nagiego pola truskawek.

W śniegu wygląda jak pokryte watą. O tej porze roku horyzont pola jest spowity cieniem. Latem przychodzą tu szopy i jelenie łase na truskawki, czasem zdarza się kojot, lecz wraz z nadejściem zimy większość drapieżników chowa się w swoich norach...

Rzucam się pędem w stronę pasieki.

Jeszcze zanim docieram do płotu pod napięciem, który je otacza, woń bananów świdruje w nosie: niechybny znak, że pszczoły są wkurzone. Cztery ule stoją jak gdyby nigdy nic, zacisznie otulone. Ul po prawej stronie jest rozwalony na kawałki. Nadaję królowym imiona na cześć gwiazd estrady: Adele, Beyoncé, Lady Gaga, Whitney i Mariah. Taylor, Britney, Miley, Aretha i Ariana znajdują się w sadzie; gdzie indziej mam Się, Dionne, Cher oraz Katy. Zaatakowany ul należał do Céline.

Coś sforsowało płot z jednej strony, jest podeptany. Na zaśnieżonym gruncie leżą drzazgi oraz kawałki rozszarpanego styropianu. Potykam się o fragment plastra z odciskiem niedźwiedziej łapy.

Patrzę zmrużonymi oczami tam, gdzie pole przechodzi w las, lecz intruz już się ulotnił. Pszczoły walczyły do upadłego, dosłownie, aby pozbyć się napastnika – żądląc go, dopóki nie odejdzie.

Nie jest to pierwszy atak niedźwiedzia na ul, o tej porze roku jednak nie zdarzył się jeszcze nigdy.

Idę w stronę zarośli na skraju pola w poszukiwaniu pszczół, które może jeszcze nie zamarzły. Na gołym konarze klonu faluje niewielki kłąb, czarny jak melasa. Céline nie widzę, ale istnieje szansa, że jest wśród nich.

Czasami, wiosną, pszczoły uciekają. Można je zastać tak jak teraz, w nastroju rojowym, w tymczasowym miejscu, zanim wyruszą na poszukiwanie nowego domu.

Pszczoły uciekają wiosną, gdy jest im za ciasno w ulu.

Kiedy uciekają wiosną, są pełne miodu, spokojne i zadowolone.

Kiedy uciekają wiosną, często można je złapać i umieścić w nowym ulu, gdzie będą mieć wystarczająco dużo przestrzeni na gniazdo, pyłek i miód.

To nie rójka. Te pszczoły są wściekłe i zdesperowane.

– Zostańcie – błagam, po czym ile sił w nogach biegnę do domu.

Trzy rundki po osiemset metrów przez zaśnieżone pola. Muszę przytargać nową podstawę i pusty ul po nieudanej próbie zasiedlenia kolonii w zeszłym roku, do którego spróbuję zwabić pszczoły, przynieść sprzęt, schowany do piwnicy na zimę – podkurzacz, drut i zmiotkę pszczelarską oraz cały rynsztunek. Ociekam potem, ręce mi się trzęsą, a palce mam spuchnięte od mrozu. Niezdarnie łapię ramki ocalałe z niedźwiedziej napaści i umieszczam je w rodni, po czym mocuję drutem resztki plastra w nadziei, że znajomy zapach znęci pszczoły. Następnie podchodzę do klonu.

Zmrok zapada wcześnie, światło jest mętne i bardziej widzę ruch pszczół aniżeli ich zarys. Gdyby Asher tu był, kazałabym mu podstawić ul pod gałąź, a ja zgarnęłabym pszczoły, ale jestem sama.

Po kilku nieudanych próbach udaje mi się zapalić strzęp brzozowej kory, aby podkurzacz zaczął działać; wiatr wieje akurat tak, żeby mi to utrudnić. Wreszcie błyska czerwona iskra i upuszczam ją do metalowego zbiorniczka, na garść wiórów. Dym płynie przez dzióbek, gdy kilkakrotnie tłoczę powietrze miechem. Odymiam pszczoły; to je uspokaja i łagodzi bojowy nastrój.

Wkładam kapelusz z siatką i unoszę piłę, którą wcześniej ścinałam gałęzie iglaków. Konar wisi około piętnastu centymetrów poza moim zasięgiem. Z przekleństwem na ustach przyciągam połamaną drewnianą podstawę i próbuję się na niej utrzymać: albo zetnę gałąź, albo złamię kostkę. Niemal płaczę ze szczęścia, gdy gałąź nareszcie jest wolna; niosę ją powoli i ostrożnie do nowego ula i potrząsam, patrząc, jak pszczoły wpadają do środka. Potem jeszcze raz, modląc się w duchu, że jest z nimi królowa.

Gdyby było cieplej, wiedziałabym na pewno. Kilka pszczół zebrałoby się wzdłuż krawędzi z wypiętymi kuprami, wachlując skrzydłami i rozsiewając feromony, które pomogłyby zbłąkanym siostrom odnaleźć drogę do domu. To znak, że królowa jest w ulu. Ale jest za zimno, więc wyciągam każdą ramkę i lustruję kłębowisko. Céline, chwała Bogu, jest oznakowana: widzę zieloną kropkę na jej podłużnym grzbiecie, wyciągam ją za skrzydełka i umieszczam w plastikowym chwytaku podobnym do klamerki do włosów. Dzięki niemu przez kilka dni będzie bezpieczna, podczas gdy inne będą przyzwyczajać się do nowego domu. To daje też gwarancję, że kolonia nie ucieknie. Zdarza się, że pszczoły odchodzą wraz z królową, gdy nie podobają im się okoliczności. Jeżeli jest zamknięta, pozostaną na miejscu.

Odymiam górną część ula, może się uspokoją. Próbuję umieścić chwytak z królową między ramkami, lecz wyślizguje mi się ze skostniałych palców. Gdy uderzam ręką o krawędź ramki, jedna z robotnic zatapia we mnie żądło.

– Kurwa mać. – Odskakuję od ula. Kłąb pszczół podąża za mną, zwabiony zapachem ataku. Tulę do siebie obolałą rękę, łzy cisną mi się do oczu.

Zrywam z głowy kapelusz z siatką i chowam twarz w dłoniach. Mogę zadbać o królową, nakarmić pszczoły syropem i ocieplić ul, mogę słać do nieba modły – ale ta kolonia nie ma szans przetrwać zimy. Nie starczy jej czasu, aby odbudować zrabowane przez niedźwiedzia zapasy miodu.

Jednak nie mogę spisać jej na straty.

Dlatego ostrożnie przykrywam ul daszkiem i zbieram przybory sprawną ręką. Drugą zgarniam śnieg, aby uśmierzyć ból po użądleniu. Wlokę się z powrotem do domu. Jutro je dokarmię i ocieplę ul, ale to opieka paliatywna. Pewnych kolei losu nie zmienisz, choćbyś się starał.

Pochłonięta obolałą ręką nie zauważam, że dawno minęła pora kolacji, a Ashera wciąż nie ma w domu.

Za pierwszym razem poszło o hasło.

Właśnie założyłam konto na Facebooku, głównie po to, żeby oglądać zdjęcia mojego brata Jordana i jego żony Seleny. Mieszkaliśmy z Bradenem w kamienicy przy Mass Ave, gdy robił staż drugiego stopnia na kardiochirurgii. Większość naszych mebli kupiliśmy na wyprzedażach garażowych na przedmieściach, dokąd jeździliśmy w weekendy. Jedno z najlepszych znalezisk pochodziło od starszej pani, która przenosiła się do domu opieki. Sprzedawała zabytkowy sekretarzyk na pazurzastych łapach (ja twierdziłam, że to gryf, Braden stawiał na orła). Ewidentnie antyk, lecz ktoś zdarł oryginalną politurę, więc stracił na wartości, a co za tym idzie, było nas na niego stać. Dopiero w domu zorientowaliśmy się, że ma tajny schowek – wąski półksiężyc między szufladami, niby tylko ozdobny, skrywał przegródkę na dokumenty. Oczywiście nie posiadałam się z zachwytu, licząc na złotą sztabkę albo płomienny list miłosny, ale w środku znaleźliśmy tylko spinacz. Przypomniałam sobie o skrytce, gdy musiałam wybrać hasło do Facebooka i znaleźć miejsce, aby je przechować, na wypadek gdyby wyleciało mi z głowy. Chyba trudno o lepsze miejsce niż schowek w sekretarzyku.

Początkowo biurko miało służyć Bradenowi jako miejsce do pracy, jednak kiedy okazało się zbyt płytkie na jego laptopa, stało tylko dla ozdoby, zapełniając pustą przestrzeń u stóp schodów. Trzymaliśmy tam kluczyki do samochodu, moją torebkę i czasami roślinę, której jeszcze nie zdążyłam zabić. I dlatego zdziwiłam się któregoś wieczoru na widok siedzącego przy nim Bradena, który szperał w schowku.

– Co robisz? – zapytałam.

Sięgnął do środka i triumfalnie wyjął świstek papieru.

– Sprawdzam, co przede mną chowasz – oznajmił.

Było to tak niedorzeczne, że się roześmiałam.

– Jestem otwartą księgą – zapewniłam, lecz odebrałam mu papierek.

Uniósł brwi.

– Co to?

– Moje hasło do Facebooka.

– No i?

– No i jest moje – wyjaśniłam.

Braden spochmurniał.

– Jeśli nie masz nic do ukrycia, to pokaż.

– Myślisz, że co robię na Facebooku? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Ty mi powiedz – odparł.

Przewróciłam oczami. Jednak nim zdążyłam odpowiedzieć, jego ręka wystrzeliła po świstek.

PEPPER70. Tak brzmiało moje hasło. Imię pierwszego psa i mój rok urodzenia. Kompletnie bez polotu, pewnie sam by to rozgryzł. Mimo to cofnęłam rękę dla zasady, rozeźlona tą głupią sprzeczką.

Nagle jakby zaszła zmiana w powietrzu, które znieruchomiało między nami. Źrenice Bradena się rozszerzyły. Wysunął rękę jak wąż i chwycił mnie za nadgarstek.

Wyrwałam się odruchowo i popędziłam na górę. Z hukiem pognał za mną, bełkocząc moje imię. Bez sensu, ot, głupia zabawa. Ale serce waliło mi tak, jakby rzecz była całkowicie poważna.

Wpadłam do sypialni, zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie czołem, próbując złapać oddech.

Braden pchnął je z takim impetem, że roztrzaskał framugę.

Nie wiedziałam, co się stało, póki oczy nie zaszły mi mgłą. Jakby ktoś zdzielił mnie młotkiem. Dotknęłam nosa i zobaczyłam krew na palcach.

– O Boże – wymamrotał Braden. – O Boże, Liv. O Jezu. – Zniknął na chwilę i ani się obejrzałam, jak przykładał mi do twarzy ręcznik, sadzał mnie na łóżku i gładził po włosach.

– Chyba coś mi pękło – wykrztusiłam.

– Pokaż – zażądał. Delikatnie odsunął zakrwawiony ręcznik i czułymi rękami chirurga obmacał moje czoło oraz kość między oczami. – Nie wydaje mi się – odpowiedział roztrzęsionym głosem.

Obmył mnie, jak gdybym była ze szkła, i przyniósł okład z lodu. Najgorszy ból minął. Pulsowało mi w głowie, miałam zatkany nos.

– Palce mi skostniały – rzekłam, opuszczając okład, na co wziął go ode mnie i delikatnie przyłożył mi do czoła. Spostrzegłam, że ręce mu się trzęsą i unika mojego wzroku.

Widok Bradena tak wstrząśniętego bolał jeszcze bardziej niż czoło.

Dlatego nakryłam jego dłoń ręką, żeby go pocieszyć.

– Nie powinnam stać tak blisko drzwi – mruknęłam.

Wreszcie spojrzał na mnie i powoli skinął głową.

– Nie. Nie powinnaś.

Wysyłam kilka wiadomości Asherowi, ale nie odpisuje. Z każdą coraz bardziej tracę cierpliwość. Jak na kogoś, kto rzuca wszystko, aby odpisać dziewczynie i Dirkowi, dosyć wybiórczo podchodzi do komunikacji. Pewnie zaproszono go gdzieś na kolację i nie raczył mnie uprzedzić.

Postanawiam, że za karę posprząta gałązki wciąż rozsiane na ganku, gdyż ręka boli mnie tak, że nie czuję się na siłach dokończyć girlandy.

Na kuchennym stole leży przedmiot zawinięty w gazetę, którą rozkładam ostrożnie. Trafił do kartonu z ozdobami przez pomyłkę: to bombka, jedna z moich ulubionych, ręcznie wykonana, z białymi i błękitnymi zawijasami oraz pętelką z mrożonego szkła, przez którą przewleczono drucik do powieszenia. Asher zrobił ją dla mnie, kiedy miał sześć lat, po tym, jak zostawiliśmy Bradena w Bostonie i się rozwiodłam. Owej jesieni miałam na jarmarku stoisko z miodem oraz artykułami z wosku, a dmuchaczka szkła zaprzyjaźniła się z Asherem i zaprosiła go do swojego warsztatu. Bez mojej wiedzy pomogła mu zrobić dla mnie bombkę w prezencie. Byłam zachwycona, lecz najbardziej urzekło mnie to, że trzymałam w rękach kapsułę czasu: dziecięcy oddech syna uchwycony w szklanej bańce. Zachowam go na zawsze, bez względu na to, ile będzie miał lat i jak duży urośnie.

W tej samej chwili dzwoni mój telefon.

Asher. Wie, że ma kłopoty, skoro nie pisze.

– Obyś miał dobrą wymówkę – rzucam, ale wpada mi w słowo.

– Potrzebuję cię, mamo – mówi. – Jestem na policji.

Słowa pną się w przełyku jak po drabinie.

– Co takiego? Wszystko w porządku?

– Ja... uhm... nie.

Spoglądam na bombkę, którą trzymam w ręku, odłamek przeszłości.

– Mamo... – Głos mu się łamie. – Lily chyba nie żyje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

LILY • 1

7 GRUDNIA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 2

7 GRUDNIA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 2

25–29 LISTOPADA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 3

13 GRUDNIA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 3

12–16 LISTOPADA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 4

OD STYCZNIA DO KWIETNIA 2019 ROKU

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 4

9 LISTOPADA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 5

5–6 MAJA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 5

2 LISTOPADA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 6

6 MAJA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 6

20–27 PAŹDZIERNIKA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 7

7–8 MAJA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 7

22 WRZEŚNIA – 13 PAŹDZIERNIKA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 8

9 MAJA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 8

13 WRZEŚNIA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 9

9–13 MAJA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 9

6 WRZEŚNIA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 10

14–16 MAJA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

LILY • 10

7 SIERPNIA 2018

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OLIVIA • 11

5 CZERWCA – 1 LIPCA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

EPILOG

28 WRZEŚNIA 2019

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

PRZEPISY

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

OD AUTOREK

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

PODZIĘKOWANIA

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

PRZYPISY

1Slate (ang.) – łupek. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki, chyba że zaznaczono inaczej). ↩

2 DC – skrót od District of Columbia (Dystrykt Kolumbii), powszechniejszą nazwą jest obecnie Waszyngton, stolica Stanów Zjednoczonych (przyp. red.). ↩

3 TBT – Throwback Thursday (dosłownie: wspomnieniowy czwartek), trend w mediach społecznościowych, w ramach którego w czwartek użytkownicy dodają zdjęcia związane ze wspomnieniami z dzieciństwa; posty opatrywane są hashtagiem #TBT (przyp. red.). ↩

4 Bob Ross: amerykański malarz i prezenter telewizyjny, twórca programu The Joy of Painting (Radość malowania), emitowanego na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku (przyp. red.). ↩