Więcej niż jedno życie - Irena Małysa - ebook + audiobook + książka

Więcej niż jedno życie ebook i audiobook

Małysa Irena

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najnowsza książka Ireny Małysy, autorki „W cieniu Babiej Góry”.

Baśka Zajda w całości poświęciła się zbiórce charytatywnej dla małego Mateuszka, synka sąsiadki. Chłopiec potrzebuje miliona złotych na leczenie w prywatnej klinice w Niemczech.

Szpital, w którym obecnie znajduje się Mateuszek, jest remontowany. Prace budowlane nadzoruje doktor Marta Kuc, znana z twardego charakteru i nieustępliwości. Kiedy kobieta wypada przez okno i umiera na miejscu, policja podejrzewa udział osób trzecich.

Pierwsze dowody wskazują na skonfliktowaną z lekarką matkę jednej z chorych dziewczynek. Media huczą, a Baśka ma bardzo mało czasu, aby udowodnić niewinność kobiety i ochronić ją przed samosądem. Na szali jest Więcej niż jedno życie, a wszystkie tropy wskazują, że matka jest winna.

Co ukrywała Marta Kuc, szanowana neurochirurg? Dlaczego wokół sprawy jej śmierci jest tyle sekretów i pojawia się coraz więcej tajemniczych zgonów?

Irena Małysa – pedagog specjalny, obecnie prowadzi własną firmę, wcześniej przez kilka lat pracowała w hospicjum domowym dla dzieci. Obserwuje, słucha, opowiada. Zakochana w folklorze. Jest mamą dwójki dzieci. Kocha zwierzęta i ludzi. Powieść kryminalna „W cieniu Babiej Góry”, jej debiut literacki, podbiła serca czytelników w Polsce i szybko zyskała miano bestsellera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 440

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 54 min

Lektor: Irena Małysa

Oceny
4,5 (361 ocen)
222
96
39
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gemmeie

Całkiem niezła

dobrze się czyta, ale historia raczej przeciętna
10
MonikaKruszynska

Z braku laku…

Debiut Ireny Małysy „W cieniu Babiej Góry” zrobił na mnie dobre wrażenie i, przyznać muszę, czekałam na kontynuację. Oto i ona, kontynuacja. Zbiera dobre recenzje, czytelnicy chwalą, piszą o ciekawej i rozbudowanej warstwie obyczajowej. A mnie się nie podobało. Za mało kryminału, za dużo wątków niekryminalnych. Za dużo uczuciowych rozterek głównej bohaterki, za dużo chorób i cierpienia dzieci – nie o tym chcę czytać w kryminałach… „Więcej niż jedno życie” to wg mnie powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym w tle, to historia matek nieuleczalnie chorych dzieci, które zrobią prawie wszystko, by je uratować. Zdecydowanie wolę bardziej wyraziste kryminały, tutaj tego zabrakło. Słowo o zakończeniu – tendencyjne i słabe, bardziej mnie zniesmaczyło niż wzruszyło, a chyba taki był zamysł… Powieść się podoba, jest wysoko oceniana, bardzo prawdopodobne zatem, że to ja marudzę i się nie znam, sprawdźcie zatem sami, jaka jest prawda 😉
11
AnnaBak1978

Nie oderwiesz się od lektury

świaetna
00
emerytka1950

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka, momentami chwytająca za serce. Czekam na dalsze przygody Baśki.
00
mwolowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
00

Popularność




Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogody zaczyna

– CZESŁAW MIŁOSZ Walc z tomiku Ocalenie, Warszawa 1942

Książkę tę dedykuję rodzicom dzieci zmagających się z chorobą, a także personelowi medycznemu. Oby opisane w niej sytuacje

Rozdział 1

To był dla niej niesamowity miesiąc. Od kiedy pierwszy raz zobaczyła apel na Facebooku, coś w niej pękło. Widziała już takich setki. Zawsze wpłacała jakieś sumy. Ale nigdy nie zaangażowała się całą sobą. Aż do teraz.

Mateuszek był synem jej sąsiadki Joanny. Chodziły razem do podstawówki. Później Aśka mieszkała w internacie w Bielsku-Białej i ich drogi się rozeszły. Mateuszek miał trzy lata i ciężką wadę serca. W Polsce nie operowano tak skomplikowanych przypadków. Na operację w Niemczech potrzeba było w przeliczeniu prawie miliona złotych.

Na krótkim filmie, który Joanna zamieściła na Facebooku, Baśka zobaczyła sine usteczka chłopca. W jednej chwili podjęła decyzję, że chce pomóc.

W ciągu trzech miesięcy wspólnie z lokalnym stowarzyszeniem zorganizowała dwa koncerty charytatywne, licytację, bazar internetowy i zbiórkę pod kościołem. Był też „górski challenge”, w ramach którego lokalny sklep z odzieżą sportową wpłacał dziesięć złotych za każde zdjęcie na szczycie Babiej Góry oznaczone odpowiednim hashtagiem. Udało się. Wczoraj na koncie Joanny był już okrągły milion. W głowie Baśki szalały endorfiny. Była wręcz naładowana pozytywną energią. Miejscowi nie zawiedli. Każdy się dołożył.

Kraków, 12 lutego 2020 roku

Jechała do Szpitala Pediatrycznego w Krakowie spotkać się z chłopczykiem i jego mamą, by przekazać im kartki pełne ciepłych słów i zabawki dla małego.

Był mroźny lutowy dzień. Zakopianka ciągnęła się jej niemiłosiernie. Przed wyjazdem napisała do Tomka. Miała ochotę się z nim spotkać, a mieszkał blisko kliniki. Teraz zerkała na telefon, oczekując odpowiedzi. Ta jednak przyszła dopiero, gdy Baśka zatrzymała się na szpitalnym parkingu.

„Długo kazałaś na siebie czekać, góralico. Może być pizzeria Palermo, niedaleko szpitala? 14:00 będzie OK?”

Uśmiechnęła się pod nosem.

„OK”, odpisała zdawkowo, choć w środku gotowała się z radości.

Spojrzała na budynek kliniki, który bardziej przypominał kombinat. Niezliczona ilość przedsionków, sektorów i sal. Po prawej stronie znajdowało się nowe skrzydło, na którego szczycie miała powstać najnowocześniejsza sala operacyjna w Polsce. Na zewnątrz budowano szklaną przewiązkę dla zapewnienia sterylnych warunków. Baśka słyszała o tym w radiu, w wywiadzie z kierowniczką oddziału. Nie mogła sobie przypomnieć jej nazwiska.

Skierowała się do głównego wejścia i po chwili stanęła w olbrzymim holu. Uderzył ją gwar i spory ruch. Korytarzami sunęły niczym autostradą wózki z mniejszymi i większymi pacjentami. Ojcowie i matki przechadzali się ze swoimi pociechami, lekarze i pielęgniarki pędzili dokądś w białych kitlach, dzieci biegały przy nogach. W powietrzu unosiła się niezwykła mieszanka zapachowa środka do dezynfekcji, ludzkiego potu, starego oleju z frytkownicy i kawy.

Baśka Zajda stała pośrodku holu zupełnie oszołomiona. Nigdy tu nie była i teraz niczym odkrywca zaginionego lądu próbowała zidentyfikować środowisko, w którym się znalazła. Już na pierwszy rzut oka poznała, że to miejsce czasy świetności ma dawno za sobą. Ruszyła w stronę szatni. Podając kurtkę, zapytała, gdzie znajduje się kardiologia. Szatniarka rozpoczęła długie tłumaczenie, którą przewiązką do którego skrzydła się udać. Baśka energicznie potakiwała głową, jednak odchodząc, zdała sobie sprawę, że nadal nic nie wie. W końcu postanowiła zadzwonić do Joanny.

– Cześć, Asiu, jestem już na miejscu. Wytłumaczysz mi, jak dojść na wasz oddział?

– Zaczekaj w barze, zaraz po ciebie przyjdę.

Ruszyła w stronę okienka, gdzie zapach starej frytury był tak wszechogarniający, że pokonałby nawet perfumy jej matki. Zamówiła kawę. Ku jej zdumieniu rozpuszczalna w plastikowym kubeczku kosztowała tyle, co najdroższe macchiato na Rynku Głównym. Rozejrzała się po twarzach ludzi siedzących przy stolikach. Głównie kobiet. Niektóre były w dresach, zmęczone na twarzach. Rozmawiały ze sobą trochę nerwowo. Zastanawiał ją ich strój. Zobaczyła idącą ku niej Joasię. Miała bardzo podobny dres jak kobiety, którym Baśka przed chwilą się przyglądała.

– Basia! Tak się cieszę! Wszystko dzięki tobie! – Przytuliła ją z całej siły.

Długo pozostawały w uścisku. Poczuła się naprawdę wzruszona. Nie liczyła na wdzięczność, gdy angażowała się w zbiórkę. To był wewnętrzny mus. Teraz jednak rozlało się po niej przyjemne ciepło.

– Pewnie mnie nie poznałaś? – zagadnęła Joanna.

– Dlaczego?

– Spójrz, jak ja wyglądam: w tym dresie, z odrostem i bez makijażu.

– Normalnie wyglądasz, jak ja na co dzień. – Baśka klepnęła ją w ramię. – Zaprowadź mnie do Mateuszka.

Ruszyły długim, oszklonym korytarzem. Po drodze mijały kolejki pacjentów przed poradniami. Dzieci w różnym wieku. Było też wiele malców z niepełnosprawnościami, na których choroba zostawiła ślad. Z każdym krokiem Baśka widziała ich więcej.

Wjechały windą na górę.

– Nasz oddział jest blisko tej nowoczesnej chirurgii, którą budują. Ciągle są przez to przeciągi. – Joanna wskazała na zasłonięte folią drzwi. – A tu jest onkologia.

Drzwi się otworzyły i stanęła w nich kobieta.

– Aśka, właśnie do was szłam. – Spojrzała na Zajdę. – Ty jesteś pewnie Basia! Miło cię poznać, Asia ciągle o tobie opowiada.

Podały sobie ręce. Było w tej kobiecie coś ujmującego. Miała podkrążone oczy i szarą twarz, ale z jej oczu bił blask. W jej ruchach była jakaś elegancja, kobiecość.

– To jest Zuzka – przedstawiła ją Joanna. – Siedzi tu od czterech miesięcy z córeczką, Oliwką.

– Mamy glejaka – wyznała Zuzanna bez ogródek, patrząc Baśce głęboko w oczy, jakby w oczekiwaniu na reakcję.

Baśka nie wiedziała, jak się ma zachować. Nie spodziewała się, że obca osoba będzie taka bezpośrednia.

– Bardzo mi przykro, naprawdę… – wybąkała.

Nagle jej rozmówczynie odwróciły się w stronę kobiety, która zmierzała korytarzem. Była to wysoka i piękna blondynka w pełnym makijażu, trochę niepasującym do okoliczności. Spojrzała na Zuzannę i zwolniła. Baśka poczuła między kobietami złą energię. Trwało to kilka sekund, aż w końcu Joanna, jakby chcąc rozładować atmosferę, ujęła Baśkę pod ramię.

– Zuzka, spotkamy się później, teraz biorę Basię do Mateuszka. Razem i tak was nie wpuszczą na oddział.

Zuzanna skinęła głową i wróciła na onkologię. Baśka kątem oka zobaczyła, jak blondynka znika w drzwiach budowanego oddziału chirurgii.

– Kto to był? – spytała szeptem Aśkę.

– Ta kobieta? To doktor Marta. Bardzo dobra lekarka, miała wczoraj spięcie z Zuzką.

Weszły na oddział. Mijały oszklone sale, w każdej było po kilkoro dzieci z matkami i ojcami, niektóre podłączone do specjalistycznej aparatury. Skręciły przed dyżurką pielęgniarek.

W łóżeczku spał Mateuszek, którego Baśka znała tylko ze zdjęcia. Chłopczyk miał sine wargi. Jego chudziutka klatka piersiowa unosiła się i opadała z wysiłkiem. Na twarzy miał wąsy tlenowe. Z palca poprowadzony czujnik do jakiegoś aparatu.

Obok siedziała inna kobieta.

– Dzięki, że go przypilnowałaś – rzuciła do niej Joanna. – Nic się nie działo? Spadały mu saturacje?

– Najniżej miał siedemdziesiąt. – Wstała. – Nie ma sprawy.

– Wiadomo już coś?

– Nie.

Kobieta miała umęczoną twarz.

– Przepraszam, nie przedstawiłam was. To Marysia, a to Basia.

Baśka podała jej dłoń.

– Marysia czeka na córkę, Klaudię. Jest na bloku operacyjnym już od kilku godzin.

Zajda była tym wszystkim przytłoczona. Chciała uciec. Jej początkowy entuzjazm uleciał w niebyt.

Umyła i zdezynfekowała ręce, a następnie zawisła nad łóżeczkiem Mateuszka.

– Kiedy będzie mógł wyjechać do Niemiec?

– Dzwoniłam tam dziś rano. Jak nie złapie żadnej infekcji, to za dwa tygodnie.

– Nie da się tego przyspieszyć?

– Niestety nie, nie mamy kompletu badań.

Chłopczyk, zbudzony ich szeptami, otworzył oczy i przeniósł spojrzenie z mamy na Baśkę. Przez moment czekała w napięciu, obawiając się, że rozpłacze się na jej widok. Mateuszek jednak po chwilowym wahaniu uśmiechnął się najpiękniejszym uśmiechem sinych usteczek i wyciągnął rączki w stronę Baśki.

– Tota! Tota!

Joanna spojrzała na synka rozanielona.

– Tak, ciocia, ciocia Basia. Poznajesz ją?

– Skąd on mnie zna?

– Ze zdjęć i z filmów. Pokazywałam mu te wszystkie akcje, które dla niego organizowałaś. Naprawdę nigdy nie zapomnimy tego, co dla nas zrobiłaś.

– Mogę go wziąć na ręce?

– Tak, tylko muszę ci pomóc z tlenem i tymi kablami. Usiądź.

Po chwili Mateuszek był już na jej kolanach. Baśka czytała mu bajkę, a po jej twarzy zaczęły cieknąć łzy.

– Tota! Ne! – Chłopczyk próbował ją pocieszyć, ścierając rączką jej łzy.

Spędziła na oddziale jeszcze godzinę, mierząc się z cierpieniem, ale też siłą i nadzieją bijącymi z okien innych sal. Z zazdrością obserwowała, jak chłopczyk się rozpromienia, gdy mówi do niego mama. Zastanawiała się, jaką sama byłaby matką. A co, jeśli miałaby chore dziecko? Teraz – będąc tu, w tym miejscu – uświadomiła sobie, jak wiele dzieci jest dotkniętych chorobą. Zdrowie to loteria.

Z rozmyślań wyrwała ją pielęgniarka, która niespodziewanie wpadła do sali.

– Koniec wizyt. Pani Milewska, Klaudię wiozą z bloku.

Jakby na potwierdzenie tych słów gdzieś z daleka dobiegł łomot oddziałowych drzwi i pisk kółek.

Wstały. Pani Maria szybko opuściła salę. Baśka przekazała Joasi prezenty i obiecała, że za tydzień znów ich odwiedzi. Wyszła na korytarz. Pielęgniarki i lekarz wieźli łóżko z dziewczynką w kokonie kabli. Za nimi biegła zapłakana Maria. Sprawiała wrażenie przerażonej. Baśka stała tak przez chwilę, przypatrując się tej dramatycznej scenie.

– Proszę opuścić oddział. – Pielęgniarka wyrwała ją ze stuporu i odprowadziła do drzwi.

Zajda oparła się o ścianę korytarza i oddychała ciężko. Nie mogła zebrać myśli. W jej głowie był już nie tylko Mateuszek, ale też mała Klaudia, którą przywieziono z zabiegu.

Zdała sobie sprawę, że do niedawna żyła nieświadoma tego, jakie dramaty toczą się tak blisko niej.

Spojrzała na zegarek. Była trzynasta pięćdziesiąt. Nie zdąży. Ruszyła do wyjścia.

Kraków, Szpital Pediatryczny, 12 lutego 2020 roku

Tak bardzo chciał, żeby już poszli. Czekał na tę wizytę, lecz gdy tylko przestąpili próg oddziału onkologicznego, wiedział, że to zły pomysł. Babcia i dziadek nie potrafili ukryć przerażenia. Uśmiechali się nienaturalnie, mówili do niego, jakby miał pięć lat.

– Wszystko będzie dobrze, tylko musisz jeść ziemniaczki i mięsko – zapewniała babcia.

– Jeszcze będziemy tańczyć na twoim weselu, chłopie – dodawał dziadek.

Przez godzinę prześcigali się w zapewnieniach. Co chwilę jednak spoglądali na siebie, a z ich oczu wyzierał strach i ta obrzydliwa litość. Nienawidził jej. Dostrzegał ją u innych codziennie. W oczach odwiedzających, u ludzi stojących w kolejce w sklepiku, gdy go tam czasem wypuścili, w barze. Ta litość oblepiała go jak błoto. Odbierała mu chęć walki o życie.

– Nie mówcie tak do mnie! – powiedział nagle głośniej, niż zamierzał.

Babcia i dziadek zamilkli. Kobieta rozejrzała się nerwowo, sprawdzając, czy ktoś zwrócił uwagę na niegrzeczne zachowanie wnuka.

– Mikołajku, jak ty się do babci i dziadka zwracasz? Zawsze byłeś takim grzecznym chłopcem. – Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale mąż wstrzymał ją gestem.

Mikołaj ukrył twarz w dłoniach i wziął głęboki oddech. Naprawdę nie chciał im tego tłumaczyć. Podniósł na nich wzrok.

– Wy nic nie rozumiecie. Ja wszystko wiem. Ja tu już wszystko widziałem. Dwóch moich kolegów umarło. Teraz zostali tylko tacy, co nie lubią grać w Minecrafta. Wy nic nie rozumiecie. – Chłopiec wybiegł z sali, zostawiając zszokowanych dziadków.

Wymknął się z oddziału niepostrzeżenie i poszedł do swojej bazy. Miał takie ulubione miejsce za regałami, które stały przy wejściu do magazynu. Był tam szeroki parapet, gdzie można było siedzieć niezauważonym. Gdy wieczorem zapalano światła, obserwował stamtąd okna trzech oddziałów. Dawniej przychodził tu z Kacprem i podglądali dziewczyny. Fajnie było. Ale teraz siedział sam, bo Kacpra zabrakło. Umarł i on pewnie też niedługo umrze. Wyciągnął smartfona i postanowił, że nagra filmik. Zawsze tak z Kacprem robili. To był taki vlog z onkologii. Pamiętnik. Teraz wszyscy chcieli być youtuberami i oni też byli, tyle że szpitalnymi.

– Siema, tu Miki. Dzisiaj nagrywam na szpitalnym korytarzu. To mój osiemdziesiąty piąty dzień w szpitalu. Dwudziesty bez Kacpra. Dzisiejszy filmik będzie smutny, bo dowiedziałem się, że mam złe wyniki i muszę tu jeszcze zostać…

Stała przed szpitalem i oddychała głęboko. Powietrze wydawało się rześkie i kojące. Zastanawiała się, jak matki pacjentów wytrzymują tam przez tyle dni bez wychodzenia na zewnątrz. Czy to da się w ogóle znieść?

Gdy tutaj jechała, miała wspaniały humor. Czuła się jak bohaterka, która zbawia ludzkość. Ona, cudowna Barbara Zajda, pomogła choremu Mateuszkowi.

„Egoistka”, skarciła się pod nosem. Nie mogła się otrząsnąć, wciąż stawały jej przed oczami te dzieci i ich umęczone matki.

A miała takie wspaniałe plany. Odkąd się dowiedziała, że Tomek rozwiódł się na dobre, zaczęła o nim intensywnie myśleć. Tak naprawdę gdy tu jechała, ważyła w myślach postanowienie, że się z nim prześpi. Teraz ten pomysł wydał się jej idiotyczny. Ale tak dawno z nikim nie była, że jeszcze rano czuła, że może to zrobić bez skrupułów.

W kieszeni zawibrował telefon.

– Basiu, czekam. – Jego głos był przyjemnie niski.

– Zaraz będę.

Siedział przy stoliku w kącie. Chciał ją pocałować na powitanie, ale tylko wyciągnęła rękę.

Uśmiechnął się zawadiacko.

– Góralico, myślałem, że ten etap mamy już za sobą.

Zajda usiadła ciężko przy stoliku i przetarła twarz, zapominając o makijażu.

– Przepraszam cię, Tomku, zupełnie straciłam humor.

– Co się stało?

Rozejrzała się po sali, która o tej porze była wypełniona po brzegi.

– Nic, po prostu ten szpital…

Tomek pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Byłaś w Pediatrycznym?

– Tak, dobiło mnie to.

– Wiem, można się napatrzeć. Jak byliśmy tam z Dawidkiem… – Nagle przerwał, przytykając dłoń do ust. Zupełnie jak małe dziecko, które zdradziło tajemnicę.

Baśka przyglądała mu się przez chwilę.

– Daj spokój, przecież możesz ze mną normalnie rozmawiać o swojej rodzinie.

Poczuła się zirytowana jego zachowaniem.

– Wiem, ale obiecałem sobie, że na razie nie będę tego robił.

– To, że się rozwiodłeś, nie znaczy, że przestali być dla ciebie ważni.

Ich rozmowę przerwała kelnerka. Stanęła przy nich wyczekująco. Złożyli zamówienie. Gdy odeszła w stronę kuchni, Tomek przykrył swoją dłonią dłoń Baśki. Chciała ją cofnąć, ale się powstrzymała.

– Zmieńmy temat. Opowiadaj, co z Antonovem. Dowiedziałaś się czegoś nowego? Powiem ci, że zaintrygowałaś mnie tą sprawą.

Pięknie się uśmiechał, zapatrzyła się na niego. Naprawdę się jej podobał.

– Nie, na razie odpuściłam. Wszędzie napotykam beton. Większość zamieszanych w to ludzi albo już nie żyje, albo jest za starych, by coś pamiętać. Ale, Tomek, mieliśmy już nie rozmawiać o robocie. Powiedz, jak ci się układa.

Tomasz Witkowski spojrzał za okno.

– Wiesz, Basia, to nie jest proste ułożyć sobie życie po rozwodzie. Ja już zawsze będę miał wyrzuty sumienia. Widzę po moim synu, gdy się rozstajemy, jaki robi się smutny, zły. Wiesz, o co mnie ostatnio zapytał? „Tato, dlaczego musiałeś to wszystko zepsuć?”

Nie rozumiała. Nie miała dziecka ani męża. Nie była w stanie sobie tego wyobrazić.

– Jak sobie z tym radzisz?

– Biorę dodatkową robotę, biegam, oglądam seriale. Wszystko, żeby nie zwariować.

Kelnerka podała zamówienie. Jedli w milczeniu, bacznie się obserwując. Czasem któreś z nich się uśmiechnęło. Oboje analizowali, czy to jest w ogóle realne. Mogą być razem? To ma prawo się udać?

Kiedy jechała do Krakowa, wydawało się to takie proste. Prześpi się z Tomkiem kilka razy, bez zobowiązań. Ludzie tak robią. Lecz teraz, gdy jadła z nim obiad, wydało jej się to niedorzecznym pomysłem. „Facet ma dziecko!”, przekonywała się w duchu. Poczuła się nieswojo. Poprawiła bluzkę kupioną specjalnie na tę okazję.

Kelnerka przyniosła rachunek. Baśka spojrzała na torebkę, ale Tomek ją uprzedził, wyciągając kartę płatniczą.

Wstali. Czuła się niezręcznie. „To już koniec?”, pomyślała z żalem. Liczyła, że będzie ją adorował. Nie wiedziała tak naprawdę, jak to się robi. Jak ma mu dać znać, że tego chce? Szli w stronę jej samochodu.

– Podwieziesz mnie? – Uśmiechnął się szelmowsko.

– Nie ma sprawy.

Wsiedli do samochodu i gdy Baśka chciała odpalić, położył jej rękę na kolanie. Od czasu, gdy oberwała w udo, wtedy na Babiej Górze, jej noga była jakaś obca. Każdy dotyk w okolicach jeszcze nie do końca zabliźnionej rany przypominał jej ten krytyczny moment, kiedy została postrzelona przez Borysa Czerkuna. Wstrzymała oddech.

– Basiu, obydwoje wiemy, dlaczego się spotkaliśmy. – Jego ciepły oddech pachniał kawą.

Nie potrafiła powiedzieć nic sensownego. Patrzyła na niego na wpół przestraszona, na wpół zauroczona. W głowie krzyczała na samą siebie: „Pocałuj go, ty idiotko!”. Zamknęła oczy w nadziei, że on zrobi to pierwszy.

Dźwięk jego telefonu był jak odgłos krzyczącego pawia. Okropny i rozrywający.

– Witkowski, słucham. – Ku jej zdziwieniu odebrał od razu. Już po chwili rozmowy jego oblicze stężało.

Schował telefon i znów na nią patrzył. Ale z jego spojrzenia zniknęło pożądanie. Musnął jej twarz dłonią.

– Podwieziesz mnie pod Szpital Pediatryczny?

– Co się stało?

– Mamy trupa.

– Powiesz coś więcej?

– Nie wiem nic. Kobieta miała wypadek. Samobójstwo? Nie mam pojęcia. Jedź.

Baśka Zajda stygła – z emocji, podniecenia, nadziei. Wszystko uleciało. Podjechała na parking, gdzie stały już radiowozy. Chciała wyjść z Tomkiem, ale położył jej rękę na ramieniu.

– Baśka, daj spokój. Jedź do domu. Było bardzo miło, odezwę się.

Pocałował ją w policzek. Wyszedł.

Zadzwoniła jej komórka. To Aśka, mama Mateuszka.

– Wszystko w porządku? – spytała Zajda do głośnika.

– Z nami tak. Ktoś umarł w szpitalu, chyba doktor Marta. Mówią, że wypadła z okna.

– Jak to wypadła z okna?

– Tam na tym oddziale, gdzie budują szklany korytarz. Basiu, jesteś jeszcze w Krakowie?

– Tak.

– Możesz przyjść posiedzieć chwilę przy Mateuszku?

– Ja? Nie wiem, czy potrafię.

Starała się, żeby nie dało się po niej poznać zawahania. Ale Aśka wyczuła jej strach, bo od razu dodała:

– Nic się nie bój, pielęgniarki czuwają, jak będzie coś nie tak, aparatura zadzwoni. Mateuszek ciągle o ciebie pyta.

Choć Zajda była przerażona, nie chciała odmawiać sąsiadce.

– Dobra, zaraz tam będę.

Zaparkowała. Ona ma zostać sama z chorym dzieckiem? Wolałaby zbierać kolejny milion na jego leczenie. Powinna była skłamać, że jest już poza Krakowem.

Idąc parkingiem, widziała z daleka miejsce, gdzie musiało leżeć ciało kobiety. Osłonięte przed tłumem gapiów policyjnymi ekranami. Gdzieś mignął jej Tomek. Instynkt śledczej przyciągał ją do miejsca zdarzenia. Kusiło ją, aby tam podejść, ale powstrzymała się. To nie jej sprawa.

W szpitalu panowało poruszenie. Na korytarzu widziała personel medyczny zbity w małe, szemrające nerwowo grupki. Ruszyła w stronę oddziału Mateuszka. Gdy wysiadła z windy na piętrze kardiologii, drogę zastąpił jej funkcjonariusz policji.

– Pani do kogo? Tu nie wolno chodzić. Trwają czynności.

– Ja na kardiologię.

– Odwiedziny są wstrzymane. Proszę wyjść z budynku.

– Ale ja muszę zmienić opiekę przy dziecku.

– Powtarzam, odwiedziny są wstrzymane.

Za mężczyzną pojawiła się Aśka Mędrala.

– Bądź pan człowiekiem. Ja wychodzę, a za mnie zostaje ta pani. Stan się zgadza.

Mężczyzna przypatrywał się przez chwilę obu kobietom. W końcu wyciągnął notes.

– Dobrze, ale proszę podać swoje dane.

Spisał Joannę i spojrzał na Baśkę.

– Barbara Zajda.

Funkcjonariusz uniósł brwi.

– Ta Zajda od Bestii spod Babiej Góry?

Nie znosiła, gdy ktoś używał tego określenia. Przedstawiła się grobowym tonem:

– Aspirant sztabowa Barbara Zajda, Komenda Powiatowa Policji w Suchej Beskidzkiej. Jestem tutaj prywatnie – powiedziała, czując lekką satysfakcję, że jest już po oficjalnym awansie i może posłużyć się nowym stopniem.

Ruszyła bez dalszych tłumaczeń w stronę oddziału. Aśka chwyciła ją za ramię.

– Dzięki, Basiu, że się zgodziłaś. Postaram się być za dwie godziny.

Zajda przełknęła ślinę. Dwie godziny? Jak ona tu wytrzyma tyle czasu?

– Nie ma sprawy, leć – odparła.

Tomek Witkowski widział już wiele „spadochroniarzy”. Tak nazywali w policji samobójców decydujących się na skok z wysokości. Starał się nie mówić głośno policyjnym żargonem, jednak te określenia były jak piosenka disco polo. Nie lubiłeś jej, a i tak siedziała ci w głowie. Przyjechał tu wściekły. Był już tak blisko. Wreszcie się odważył ją zaprosić. Za to głównie nie znosił tej roboty. Za brak wyczucia czasu. W sumie to był najważniejszy powód jego rozstania. Zawodził zawsze wtedy, gdy na niego liczono. Nie było go nigdy, kiedy miał być.

Na miejscu był już Olek Szczęśniak. Klęcząc na denatką, skinął głową na powitanie.

– Co mamy?

Szczęśniak wstał ze skrzywioną miną. Wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować.

– Co jest? – zapytał go Witkowski. Olek był starszym policjantem, do tego abstynentem. To na pewno nie był kac.

– Nie dam rady, stary – powiedział Szczęśniak i zaczął się oddalać.

– Dlaczego?

Policjant jeszcze raz spojrzał w stronę zmarłej, jak gdyby z bólem.

– Jest tak podobna do mojej córki. – Schował twarz w dłoniach. Zupełnie się rozsypał.

Jego córka nie żyła od pięciu lat. Zginęła z mężem w wypadku samochodowym zaraz po swoim ślubie. Tomek myślał, że Szczęśniak ma to już za sobą, że się pozbierał.

Poklepał Olka po ramieniu.

– Jedź do żony. Ja to ogarnę.

Szczęśniak popatrzył na niego z wdzięcznością i odszedł, wycierając chusteczką twarz. Witkowski wrócił do techników pracujących przy denatce i spojrzał w górę.

Trzy piętra wyżej technik zabezpieczał ślady przy oszklonej klatce schodowej. Tomek widział go z dołu. Z okien na niższych piętrach wyglądały dziesiątki głów małych pacjentów Szpitala Pediatrycznego. Pomyślał, że to musi być niezła rozrywka dla tych dzieciaków, tkwiących nieraz miesiącami w szpitalnych murach.

Zachodził w głowę, jak lekarka mogła wypaść i co tam robiła.

Kobieta leżała w nienaturalnej pozycji. Jej twarz nieznacznie ucierpiała przy upadku. Miała zgniecioną skroń i potylicę. To była piękna kobieta. Umalowana, zadbana. Spojrzał na identyfikator przypięty do białego fartucha. „Doc. Marta Kuc, neurochirurg”, informował napis. Pomyślał, że była młoda jak na ten tytuł.

– Pomógł jej ktoś? – zwrócił się do technika z aparatem fotograficznym.

– Trudno powiedzieć. – Mężczyzna zadarł głowę i spojrzał na okno, z którego wypadła lekarka. – Troszkę dziwnie leży, dalej niż przy zwykłym wypadnięciu. Ciało jest lekko przesunięte względem miejsca, z którego wyleciała. Możliwy udział osoby trzeciej. Ja bym obstawał przy wypchnięciu. Ile widziałeś w swojej karierze spadochroniarzy?

Tomek się skrzywił, słysząc to określenie w obcych ustach.

– Kilku – powiedział i ruszył w stronę głównego wejścia do szpitala.

Podszedł do jednego z funkcjonariuszy, który rozmawiał z dwoma mężczyznami w białych kitlach i ochroniarzem. Wyciągnął odznakę.

– Podkomisarz Tomasz Witkowski. – Skinieniem głowy dał policjantowi znać, że zajmie się tą rozmową.

– Witam, doktor Marcin Przybyszewski, koordynator medyczny – przedstawił się pierwszy mężczyzna. – A to doktor Ludwik Dańczak. Dyrektor szpitala oddelegował nas do kontaktów z policją. To jest szef ochrony naszej placówki, Wiesław Gawęda.

Ochroniarz był starszy, nosił czarny uniform i wąsy.

– Kto znalazł ciało?

Mężczyźni spojrzeli na siebie pytająco. W końcu odezwał się Gawęda:

– Dzieci zaczęły piszczeć. Ja w tamtym momencie rozmawiałem z jedną pielęgniarką. – Spojrzał strachliwie na lekarza i dodał: – Znaczy podczas obchodu rozmawiałem, czy ten tego. Czy wszystko dobrze. Pan wie, u nas się różne rzeczy dzieją.

Marcin Przybyszewski przerwał mu ze stoickim spokojem:

– Pan Gawęda zobaczył pierwszy ciało. Po tym, jak dzieci zauważyły, że ktoś spadł z góry, wyszedł na zewnątrz sprawdzić, czy to prawda.

– Widział pan, jak spada? – Tomek zwrócił się do wąsacza.

– Nie, ale dzieci widziały. Teraz to tam jest jedna histeria, panie. Dzwonią po rodzinach, sensację robią.

– Po kolei. Kto pierwszy podszedł do ciała?

– Zdaje się, że ja. Tu stało paru ludzi, na parkingu, ale nie podchodzili. Ja podszedłem bliżej, patrzę, a to doktor Marta. Aż mi serce ścisnęło. – Mężczyzna złapał się za klatkę piersiową.

– Gdzie są te osoby, które stały wtedy na parkingu?

– Tam siedzą dwie kobiety. A reszta nie wiem, chyba się rozeszli. Czy ja mogę już iść? Muszę coś na serce zażyć, bo mnie tak gniecie. – Ochroniarz ciągle trzymał rękę na torsie.

– Dobrze. Później z panem porozmawiam.

Został z lekarzami. Mieli po około czterdzieści lat. Zadbani, wyglądali elegancko nawet w białych kitlach. Tomek zawsze podziwiał takich facetów. Jemu brakowało wyczucia stylu.

– Co może pan powiedzieć o zmarłej? Znał ją pan osobiście? – zwrócił się do jednego z nich.

– To docent Marta Kuc. Bardzo dobra chirurg.

Zamilkł na chwilę, spoglądając w stronę miejsca tragedii. Jego oczy wyrażały bezdenny smutek. Kręcił niedowierzająco głową, wyglądał na szczerze poruszonego.

– Czy miała jakieś problemy? – zapytał Witkowski koordynatora.

– Nie sądzę. Nie byliśmy tak blisko, ale nie zauważyłem u niej żadnej zmiany. W dyrekcji czekają już na państwa z pełnymi danymi osobowymi.

– Mnie interesuje, z kim z pracowników szpitala doktor Marta była najbliżej.

Obaj medycy spojrzeli na siebie zmieszani, jakby Tomek poruszył temat tabu.

– Współpracowała z wieloma specjalistami, musi pan pytać na oddziale neurochirurgii.

Byli bardzo powściągliwi i policjant zanotował w głowie, że będzie musiał jeszcze z nimi porozmawiać. Podziękował i sięgnął po telefon. Odczytał wiadomość tekstową: „Żyjesz? Siedzę teraz w szpitalu i pilnuję syna koleżanki. Odezwij się później – Baśka”.

Uśmiechnął się lekko. Trudno mu było sobie wyobrazić Baśkę opiekującą się dzieckiem. Chciałby to zobaczyć.

Ostatnio było mnóstwo samobójstw. Najgorsze miesiące: listopad i styczeń. W lutym zapowiadał się kolejny rekord. Patrzył na głowy dzieci i ich matek, które co jakiś czas pojawiały się w szpitalnych oknach. Jedna kobieta robiła smartfonem zdjęcie miejsca, gdzie leżała doktor Marta. Syknął z niezadowoleniem. Naprawdę czasem chciałby żyć w innych czasach, bez telefonów i internetu. Wszystko byłoby prostsze.

Kraków, Szpital Pediatryczny, oddział kardiologiczny, 12 lutego 2020 roku

Nieśmiało otworzyła drzwi. Maria stała tyłem, pochylona nad łóżkiem córki. Od czasu, gdy Baśka była tu rano, coś się w tej sali zmieniło. Wnętrze wypełniały nerwowe dźwięki aparatury, która co chwila informowała o zaburzeniu któregoś z parametrów.

– Hej, to znowu ja. Joanna poprosiła, żebym posiedziała z Mateuszkiem.

Maria odwróciła się i spojrzała na nią nieprzytomnym wzrokiem.

– Ręce. – Wskazała na umywalkę. – Zdezynfekuj dobrze dłonie.

W sali było duszno. Baśka najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie, ale z drugiego łóżeczka spoglądał na nią Mateuszek.

– Tota!

Mrugnęła do niego porozumiewawczo i odwróciła się do umywalki. Bała się nawet spojrzeć w stronę Klaudii, córki Marii, którą przywieziono przy niej z sali operacyjnej. Postanowiła, że skupi się na opiece nad synem Joasi.

Chłopczyk próbował usiąść, ale był słaby. Właściwie nie wiedziała, co potrafi zdrowe trzyletnie dziecko. Była jednak pewna, że leżenie w szpitalu nie sprzyja rozwojowi.

Opuściła ścianę metalowego łóżeczka i usiadła na taborecie.

– Poczytamy bajkę? – Próbowała nadać głosowi miły ton, tak jak robiła to Joasia, gdy mówiła do synka.

Malec od razu wskazał na książeczkę położoną na stosie innych. Baśka przeczytała głośno tytuł i autorkę:

– Opowiastki o zwierzętach, Ewa Stadtmüller.

Malec aż zamachał rękami z radości. Baśka się przestraszyła, bo jego usta zrobiły się granatowe, a aparat leżący na stoliku zapiszczał dwoma krótkimi sygnałami. Miała nadzieję, że Maria powie jej, czy to normalne, ale kobieta nie zwracała uwagi na dzwonek, który odezwał się po raz kolejny.

– Przepraszam. Powinnam wezwać pielęgniarkę? Nie wiem, czy z Mateuszkiem nie dzieje się coś złego.

Maria bez słowa podeszła do aparatu, nacisnęła dzwonek wyciszający dźwięk i wróciła do łóżka córeczki.

Zajda siedziała przerażona. Nie wiedziała, czy można tak po prostu wyciszyć alarm. Mateuszek z niecierpliwością zaklaskał w dłonie, więc zaczęła czytać. Próbowała naśladować głosy zwierząt. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czytała bajkę dla dzieci. Spodobało jej się. Mateuszek położył się i podał jej rączkę. Do palca miał przyklejony plastrem jakiś czujnik z czerwonym światełkiem.

– Pii, pii – wytłumaczył malec, widząc jej zainteresowanie, i wskazał palcem na aparat, który przed chwilą alarmował.

Nie wiedziała, że jest taki bystry. Prawie nic nie mówił, a każdy oddech sprawiał mu widoczną trudność. Wiedziona jakimś nagłym instynktem pocałowała tę małą, sprytną rączkę. Mateuszek miał już zamknięte oczy, ale jeszcze się uśmiechał.

– Dziękuję – powiedziała nagle Maria.

– Za co? – Baśka była wyraźnie zaskoczona.

– Ładnie czytałaś, Klaudia też zasnęła.

Zajda odważyła się zerknąć w stronę łóżeczka dziewczynki. Rzeczywiście spała. Wokół niej było mnóstwo sprzętów, rurek i kabli, których Baśka nie znała. Na jej szafeczce stała figurka Elzy z Krainy lodu. Mała wyglądała na starszą od Mateuszka.

Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą Baśka bardzo chciała przerwać.

– Ile ma lat?

– Sześć, ale nie wygląda na swój wiek.

– Na co choruje?

– Przełożenie wielkich pni naczyniowych wraz z ubytkiem międzykomorowym i zwężeniem drogi wypływu do tętnicy płucnej.

– Brzmi strasznie. Jak się udała operacja?

– To był tylko zabieg. Zakładali jej wejście centralne. Jedną operację już miała, druga dopiero przed nami.

– Długo tu z Asią jesteście?

– My siedzimy dłużej, Asia z Mateuszkiem doszli nieco później.

W drzwiach pojawiła się głowa pielęgniarki. Kobieta zmierzyła nieufnie Baśkę, po czym zwróciła się do Marysi:

– Z Klaudią wszystko dobrze?

– Zasnęła. Saturacje nie spadają.

– Muszę panie przeprosić, mamy przyjęcie na tej sali.

Marysia ciężko westchnęła i mruknęła pod nosem:

– Dzieci obudzicie.

Pielęgniarka już tego nie usłyszała – odeszła, stukając chodakami.

Wyszły z oddziału.

– Idę kupić pampersy dla Klaudii.

– Ja poczekam na korytarzu, może zaraz znowu mnie wpuszczą.

Baśka usiadła na krześle. Policjanta przed oddziałem już nie było, jednak taśmy policyjne zagradzały wejście na budowany oddział. Korytarz był świeżo odnowiony. Na ścianie widniał duży podświetlany napis: „MEDISOLUS – SPONSOR ODDZIAŁU CHIRURGII DZIECIĘCEJ”. Elastyczna podświetlana podłoga, ciekawe lampy, wszystko wyglądało naprawdę stylowo jak na szpital.

Zerknęła na smartfona. Wiadomość od Tomka: „Zostań do wieczora. Tutaj mamy prostą sprawę. Kończę niedługo”.

„Zaczekam”, odpisała.

Rozejrzała się po korytarzu. Kilka krzeseł dalej siedział łysy chłopiec, który grał w coś na telefonie. Jego twarz była opuchnięta, a skóra przeźroczysta jak pergamin. Musiał mieć około trzynastu lat. Spod piżamy wystawała mu jakaś rurka. Wydawał się taki samotny.

– W co tam grasz? – spróbowała zagadnąć Baśka.

– W Minecrafta – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.

Baśka się przybliżyła.

– Mogę popatrzeć?

Chłopak spojrzał na nią zaskoczony, rozejrzał się wokół i gdy upewnił się, że są sami, uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Mam mnóstwo diaksów i diaksowe narzędzia.

– Wow, super! – odpowiedziała, choć nie miała pojęcia, co to jest.

Po kilku minutach wstała i podeszła do szklanych drzwi oddziału, aby sprawdzić, czy może już wejść. Przez szkło zobaczyła, jak po korytarzu wciąż biega personel medyczny. Jedna z pielęgniarek pchała jakiś aparat na kółkach do sali Mateuszka. Musi jeszcze zaczekać. Ledwo spędziła z chłopcem kilka chwil, a już poczuła ucisk w żołądku na myśl o tym, że pewnie boi się tego zamieszania na sali.

– Jak masz na imię? – Chłopak, z którym wcześniej rozmawiała, wyrósł niespodziewanie za jej plecami.

– Basia – odpowiedziała, trochę zaskoczona jego bezpośredniością – a ty?

– Mikołaj, siedzę tu już sporo czasu na onko. A co z tobą?

– Ja… ja wpadłam odwiedzić znajomą i jej synka.

– No i jak, podoba się? – zapytał z drwiną i zajrzał jej w oczy.

W spojrzeniu chłopaka wyczytała wiele. Smutek i przerażenie skrywane za młodzieńczą maską luzaka. Speszyła się.

– Ładnie tu. Szczególnie na tym piętrze.

– Ta, tutaj tak. Nawet automat jest nowy.

Spojrzała na maszynę z napojami i przekąskami.

– Ale same zdrowe dziadostwo, coli tam nie znajdziesz. Bosz… co ja bym dał za colę. Masakra jakaś – narzekał.

– A jest tam coś, co lubisz?

– W sumie to mieszanka bakaliowa jest spoko. Też mam niby jej nie jeść, ale czasem kupuję, jak nikt nie widzi.

Podeszła do automatu i wrzuciła drobne. Po chwili wyciągnęła z maszyny mieszankę bakaliową.

– Jemy! – powiedziała i podała chłopakowi otwartą paczkę.

Mikołaj bez wahania wsadził rękę do środka i wyciągnął orzech nerkowca.

– Te lubię najbardziej, zawsze wyjadam je pierwsze.

– Wiesz, że ja też? Na drugim miejscu są pistacje.

Siedzieli chwilę w milczeniu, zajadając orzechy. Czuła się zadziwiająco dobrze w towarzystwie tego dziecka. Tak naturalnie, jakby znali się od dawna.

W końcu chłopak otarł dłonie o piżamę i sięgnął po telefon.

– Wiesz, że jestem youtuberem?

– Fajnie, pokaż jakiś filmik.

Młody głaskał przez chwilę ekran telefonu, aż w końcu podał go Baśce.

Na nagraniu spacerował z kolegą po szpitalnym korytarzu. Opowiadali o życiu w szpitalu i o grach, w jakie grają. Chłopcy byli zabawni, podobało się jej.

– Kim jest twój kolega z filmu?

– To Kacper. Ale już go nie ma.

– Wyszedł?

– Nie, umarł po prostu.

– Przepraszam.

– Spoko – powiedział Mikołaj, lecz Zajda zobaczyła, że trzęsie mu się broda.

– Pokaż jakiś najnowszy filmik.

– Dzisiaj jeden nakręciłem, ale jeszcze go nie wrzuciłem. Samemu to nie to samo. Z Kacprem było fajnie i laski na niego leciały. Podglądaliśmy je.

Gdy to mówił, włączył jej kolejny filmik.

Na ekranie zobaczyła przybitego chłopaka stojącego przy oknie. „Siema, tu Miki…”, zaczął. Opowiadał o swoich złych wynikach i o tym, że musi jeszcze zostać w szpitalu. Choć mówił wyćwiczonym głosem, jego twarz wyrażała rozpacz. Za nim było widać rząd okien drugiego skrzydła szpitala, a u góry oszkloną klatkę schodową nowej chirurgii. Pomyślała, że rzeczywiście mogli z tego miejsca podglądać dziewczyny.

– Daj, puszczę coś innego. To nudne.

Chciał jej zabrać smartfona, jednak Zajda go przytrzymała.

– Zaczekaj. Tam z tyłu coś widać.

Pochylili się nad ekranem i obejrzeli jeszcze raz. Na pierwszym planie była twarz Mikołaja. Po pięćdziesięciu sekundach – w tle, na niedokończonym odcinku oszklonej klatki schodowej – pojawiła się jakaś postać. Stała tyłem, a po chwili stamtąd wyleciała. Zajda cofnęła palcem do momentu, kiedy sylwetka przechyla się nad balustradą.

Na małym ekranie trudno było coś dojrzeć, ale dałaby sobie rękę uciąć, że widzi tam jeszcze jakiś cień.

– Mikołaj, jesteś wielki! Czy mogę przesłać to nagranie policji?

Chłopak się zasępił.

– To doktor Marta tam spada?

– Zdaje się, że tak. Wiesz, co się wydarzyło? Słyszałeś coś?

– Nic nie słyszałem, jak nagrywałem. Tam jest hałas od wind. Ale wiem, co się stało, cały szpital wie.

– To może być ważny dowód. Mogę wysłać ten film?

– A co ty policjantka jesteś?

– Tak.

Chłopak zmierzył ją od stóp do głów.

– To niedobrze. Z psami się nie zadaję. – Wstał i ruszył przed siebie.

Baśka siedziała skonsternowana. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała. „Co za gówniarz! – pomyślała. – A ja mu kupiłam mieszankę bakaliową!”

– Zaczekaj, to może być ważny dowód! – Dogoniła go w dwóch susach. – Co to znaczy, że się nie zadajesz z psami? Kto cię nauczył takiego słownictwa?

Mikołaj się obrócił.

– Kacper. Taką mieliśmy umowę.

– Ale dlaczego?

– Nie wiem do końca. Jego stary był kibicem Cracovii. Chyba dlatego.

– Ale wiesz, że to bez sensu?

Chłopak zabawnie skrzywił brwi.

– Wiem – wydął zabawnie usta – podaj maila, wyślę ci.

Zajda podała mu swój adres i po chwili odebrała wiadomość.

– Jak cię mogę znaleźć?

– Ja cię znajdę – odpowiedział i zniknął za drzwiami onkologii.

Kraków, Szpital Pediatryczny, 12 lutego 2020 roku

Wiesław Gawęda nie lubił, kiedy ktoś wkraczał do jego królestwa. Najwyraźniej podkomisarz Witkowski nie zauważył jego skrzywionej miny, bo rozsiadł się bezceremonialnie w jego ulubionym fotelu. Policjant rozejrzał się po dyżurce, której ściany zapełnione były dziecięcymi obrazkami. Wydało mu się to naprawdę urocze i od razu spojrzał na starszego ochroniarza przychylnym okiem.

Serce Gawędy wciąż nie mogło się uspokoić. Tomek miał nadzieję, że to koniec atrakcji na dziś.

– Może pan włączyć nagrania z kamer monitorujących jak najbliżej miejsca, z którego wypadła denatka? Ostatnie piętnaście minut przed zajściem.

Gawęda pogładził się po wąsach.

– Tam, gdzie budują, kamer nie ma. Najbliższa jest na korytarzu przy windzie, ale ona też nie pokazuje wszystkiego.

Podszedł do klawiatury, założył pokrzywione okulary i po chwili na ekranie ukazał się film.

Kamera obejmowała wejście do windy, a także drzwi do oddziałów onkologicznego i kardiologicznego. Obraz nie był dobrej jakości. Na korytarzu siedziały dwie kobiety, które po chwili wstały i skierowały się do windy. Później korytarz był przez długi czas pusty. Minęło kilka minut, gdy jakaś kobieta wyszła z oddziału onkologicznego, lecz po chwili zniknęła z pola widzenia kamery. Po jakimś czasie na nagraniu pojawili się dwaj robotnicy biegnący przez korytarz.

– To musiało być po tym, jak już spadła, bo oni przybiegli tu na dół.

Ochroniarz zatrzymał nagranie.

– Co to za mężczyźni?

– Budowlańcy, którzy robią wykończenia w nowej sali operacyjnej. Ja się ich pytałem, ale oni nic nie widzieli, byli w dalszych salach. Dopiero usłyszeli jakiś odgłos i wyjrzeli z tego otworu, jeszcze nieoszklonego. Stamtąd musiała wypaść.

– Gdzie ich spotkam?

Ochroniarz bez słowa zapisał na małej kartce numer do firmy budowlanej.

Tomek popatrzył w szare oczy mężczyzny, który wydawał się wykończony.

– Nie chcę pana męczyć, ale proszę powiedzieć: kto przekaże mi najwięcej informacji o denatce?

Gawęda znów pogładził wąsy.

– Panie, ja się plotkami nie zajmuję. Wie pan, jaki jest ochroniarz, którego lubią pracownicy?

– Nie – odpowiedział Tomek zgodnie z prawdą.

– Ślepy. I ja taki muszę być. Ale jak szuka pan osoby najbardziej poinformowanej w szpitalu, to niech pan idzie do pani Czesi z szatni. Ta to wie wszystko.

Witkowskiego zadowoliła ta odpowiedź. Czuł podskórnie, że Czesia szatniarka to właściwa osoba na właściwym miejscu.

Pożegnał się z panem Wiesławem i ruszył prosto do szpitalnej szatni.

Zadzwonił telefon. Podkomisarz spojrzał na wyświetlacz i zobaczył, że dzwoni Zajda. Zastanawiał się przez chwilę, czy odbierać. Stwierdził, że oddzwoni później. Nie chciał tracić czasu.

Z daleka zobaczył czyjąś sylwetkę i był pewien, że to tej osoby szuka. Przeciskał się pomiędzy wózkami i matkami wkładającymi dzieciom buciki. Szatniarka z trwałą ondulacją w kolorze wiejskiego jaja rządziła tam niczym cezar na igrzyskach.

– Czy rozmawiam z kierowniczką szatni?

Kobieta obróciła się z uśmiechem i otaksowała mężczyznę z góry na dół, co znaczyło, że Tomek dobrze zaczął.

– Pani Czesława?

– A z kim mam przyjemność?

– Podkomisarz Tomasz Witkowski, Komenda Wojewódzka w Krakowie.

Mina Czesi trochę zrzedła. Kiwnęła na policjanta, aby szedł za nią.

Mężczyzna nie zdążył nawet zadać pytania, gdy kobieta rozpoczęła słowotok.

– Powiem tak: wiele się pan ode mnie nie dowie. Zresztą ja nie z tych, co się tak wszystkim interesują. – Spojrzała na skonsternowaną minę Witkowskiego. – Ale proszę tak nie nalegać. Ja nic nie wiem. Ja doktor Martę mało znałam. Naprawdę mało. – Zerkała na Tomka, który postanowił, że milczenie będzie najlepszą taktyką. – Dobrze. Skoro stawia pan sprawę na ostrzu noża… Doktor Marta Kuc była dobrym neurochirurgiem. Zamożna, pochodziła z bogatej rodziny lekarzy z dziada pradziada. Ale samotna. Kilka razy się wydawało, że się zejdzie z którymś z docentów. Obserwowaliśmy sprawę z szatni, ale nic z tego nie było. Nie wiem, co się dziś stało. Pytałam wszystkich, co byli w szatni. Nikt nic nie widział. Jak rano wchodziła do szpitala, była jak zawsze uśmiechnięta, pomalowana i ładnie ubrana. Stukała szpileczkami. Jak słyszę to stukanie, to zawsze wiem, że ona idzie. Czy ją lubiliśmy? Nie wiem. Z nikim się nie trzymała. Miała się trochę za lepszą, jak każdy lekarz. Dziwna była. No i zdarzało się jej kłócić z jakimś rodzicem. Tak jak ostatnio z tą mamą Oliwki. Ja się tej matce nie dziwię. – Pani Czesława z nieufnością spojrzała na notes, w którym Tomek notował od dobrej chwili. – Ja tam nic nie wiem. Czasu już nie mam. Kiedy indziej pogadamy.

Policjant się ukłonił.

– Bardzo dziękuję, pani kierowniczko.

Czesława się uśmiechnęła, po czym znów zerknęła wrogo na notes, który trzymał w ręku.

– Ja tam dużo nie wiem. Kurtki tu tylko wieszam. – Ruszyła w stronę sporej już kolejki matek z dziećmi uwieszonymi na szyjach.

Kraków, Szpital Pediatryczny, 12 lutego 2020 roku

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Krzysztof Rychter

Zdjęcie na okładce: © siavramova, © spotmatikphoto / Stock.Adobe.com

Copyright © 2022 by Irena Małysa

Copyright © 2022, Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67247-42-9

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek