Uwodzenie - Jaymin Eve, Jane Washington - ebook

Uwodzenie ebook

Jaymin Eve, Jane Washington

4,5

Opis

Willa Knight – ziemianka? Sol? Przypadkowy błąd w procesie ewolucji?

Willa nigdy nie była szczególnie użyteczną ziemianką. Nie radzi sobie z wykonywaniem obowiązków, oddawaniem czci bogom, nieposiadaniem własnej opinii oraz przestrzeganiem zasad – ale żadna z tych rzeczy nie jest już istotna.

Reguły ulegają zmianom.

Ziemianie chcą sami decydować o swoim losie, a Willa mimowolnie zostaje uwikłana w ich plany. Na szczęście ma braci Abklętych, którzy służą jej pomocą – dopóki nie znikają i dziewczyna znów zostaje sama na świecie znajdującym się tylko o krok od chaosu. Bez Abklętych będzie musiała polegać na własnym sprycie oraz wsparciu siostry, starając się nie rzucać w oczy i przetrwać.

Gdyż tak się składa, że ktoś pragnie jej śmierci.

 

 

Ale czy którakolwiek z tych rzeczy jest dla niej nowością?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (216 ocen)
144
44
21
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AlicjaAmi

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem dlaczego o tej serii tak mało słychać.Rzadko spotyka się komedię i gorący seks w tak dobrym połączeniu.Już myślałam ,że to będzie czysto platoniczny sześciokąt a jednak....Ten cały miłosny galimatias jest podany w taki sposób ,że kibicuję im wszystkim po równo i nie przyszło mi do głowy nikogo potępiać.Może trochę siada historia konfliktu z bogami,słaba akcja i czarny charakter mało straszny ale wszystko rekompensuje przezabawna Willa i HOT Abklęci.
20
Njunet

Nie oderwiesz się od lektury

jak zawsze Willa wymiata nie mogę się doczekać kontynuacji :)
10
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam te serię
00
Moni_Tom

Nie oderwiesz się od lektury

konieczne trzeba to przeczytać
00
Tashenenka

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna rozrywka
00

Popularność




SPIS TREŚCI

SŁOWNICZEK

JEDEN

DWA

TRZY

CZTERY

PIĘĆ

SZEŚĆ

SIEDEM

OSIEM

DZIEWIĘĆ

DZIESIĘĆ

JEDENAŚCIE

DWANAŚCIE

TRZYNAŚCIE

CZTERNAŚCIE

PIĘTNAŚCIE

SZESNAŚCIE

SIEDEMNAŚCIE

OSIEMNAŚCIE

DZIEWIĘTNAŚCIE

TYTUŁ ORYGINAŁU
Seduction
Copyright © 2017. Seduction by Jaymin Eve and Jane WashingtonCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: D. B. Foryś Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2021 ISBN 978-83-66429-76-5Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski Przygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowskawww.papierowka.com.pl
Jaymin Eve, Jane Washington PRZEŁOŻYŁA Anna Piechowiak

SERIA KLĄTWA BOGÓW

tom 1 OSZUSTWO

tom 2 PERSWAZJA

tom 3 UWODZENIE

tom 4 SIŁA

tom 5 NEUTRALNOŚĆ

tom 6 BÓL

Do Jane: ta książka nie jest dedykowana Tobie.

Oraz do Jaymin: ta książka jest dedykowana mnie.

SŁOWNICZEK

klik – minuta

rotacja – godzina

cykl słońca – dzień

cykl księżyca – miesiąc

cykl życia – rok

minateur – żołnierz

bykoń – udomowione zwierzę robocze

sol – rasa dominująca

ziemianie – rasa służąca

Minatsol – świat ziemian i sol

Topia – świat bogów

Bożylas – centrum Minatsol

pływak – ryba

pantera – skrzydlaty koń

ognista wysypka – nic, o czym musisz wiedzieć

JEDEN

Życie jest dziwne. I to bardzo. W pewnych cyklach słońca daje powód, żeby wybijać się ponad swoją pozycję i zmieniać świat dookoła, a w innych sprawia, że po prostu chcesz walnąć jakąś dziewczynę w jej głupi łeb. Ten drugi cykl słońca był dzisiaj, z kolei dziewczyna nazywała się Emmanuelle, wcześniej znana jako Emmy.

– Czy ty właśnie przerzuciłaś się na zwracanie się do mnie pełnym imieniem? – Emmanuelle zmrużyła piękne brązowe oczy, po czym zerwała się z łóżka i ruszyła w moją stronę. – Czy ty właśnie czytałaś mi w myślach? – odgryzłam się, brzmiąc równie gniewnie jak ona, chociaż w rzeczywistości byłam przede wszystkim wystraszona i udawałam, że wcale tak nie jest.

Odkąd Cyrus zerwał moją więź dusz z Abklętymi i zaczął zaglądać mi do głowy, dorobiłam się zupełnie irracjonalnego strachu, że ludzie nagle zaczną słyszeć moje wewnętrzne rozważania.

– Nie, Willo – powiedziała Emmy, a właściwie to prawie jęknęła i potarła twarz dłonią. W jakiś sposób wydawała się jednocześnie spięta i rozdrażniona. Wyglądała przez to tak, jakby nie mogła zdecydować, czy powinna osunąć się z powrotem na łóżko, czy może jednak pogrozić mi pięścią. – To ty znowu myślałaś na głos. W ciągu ostatnich pięciu klików nie nauczyłam się magicznie zaglądać do twojego umysłu.

– Nie byłabyś pierwsza – burknęłam. – Zdarzyło mi się to przynajmniej dwa razy… Z tego, co mi wiadomo.

Zignorowała ten komentarz, wciąż patrząc na mnie zmrużonymi oczyma i opierając ręce na biodrach.

– Dlaczego przestałaś zdrabniać moje imię?

– Widziałam cię z tym kolesiem. – Wyraźnie poczułam, że zaczynam wydymać wargi, i próbowałam się powstrzymać. Naprawdę bardzo mocno próbowałam.

– Jesteś zazdrosna? – zapytała sucho. – Ale wiesz, że wolno mi mieć innych przyjaciół, prawda?

– Nie – mruknęłam nadąsana.

– Poważnie? – Wyrzuciła ręce w powietrze i opadła na materac obok mnie. – To tylko znajomy, Will. Nie zapomniałam tak szybko Attiego. Po prostu muszę poradzić sobie z…

– Wcale nie. – Zerwałam się na nogi, odwróciłam się do Emmy i przybrałam dokładnie tę samą pozę, co ona wcześniej: wzięłam się pod boki i zmrużyłam powieki. – Wynajdujesz sobie tyle zajęć, że ledwo masz czas na sen, a co tu dopiero mówić o żałobie, ale spotykasz się z tym swoim znajomym… Jak on miał na imię?

– Fred.

– Głupie imię. Cały jest głupi. Zadajesz się z nim zdecydowanie za często. Uciekasz, co nie jest dla ciebie dobre.

– Nie jesteś moją matką. – Emmy podskoczyła, a materac zajęczał w cichym proteście. – Nie możesz mi mówić, co mam robić. To moja działka!

Starałam się nieco ochłonąć, lecz jednocześnie krążyłam tam i z powrotem, masując skronie, więc zanim się obejrzałam, już wzdychałam tak, jakbym naprawdę była jej matką.

– Odreagowujesz – dedukowałam na głos. – Rozumiem. Przeszłaś przez coś strasznego. Straciłaś…

– Przestań próbować mnie naprostować. – Ton Emmy stał się płaski, niemal zimny.

Podeszła do drzwi i je otworzyła, nawet nie patrząc w moją stronę. Ze wzrokiem utkwionym w ścianie korytarza wycedziła pożegnanie przez zaciśnięte zęby, a potem zniknęła. Miałam ochotę krzyczeć albo wziąć do ręki mały czasomierz słoneczny, który zostawiła w pokoju, i cisnąć nim ze złością w szorstką, kamienną ścianę. Jednak nie zrobiłabym żadnej z tych rzeczy, bo minęły już cykle słońca, kiedy zachowywałam się niedojrzale, a moim ulubionym sposobem rozwiązywania problemów było wpadanie w szał. Skoro Emmy zaczynała tracić kontrolę nad sobą, to ja musiałam zachowywać się odpowiedzialnie.

Musiałam ją śledzić.

Odpowiedzialnie.

Zgarnęłam czasomierz, wepchnęłam go sobie głęboko do kieszeni i wymaszerowałam z pomieszczenia. Zauważyłam blond włosy przyjaciółki wśród rozproszonych wokół ziemian, którzy zostali w podziemnej części ziemiańskiego lokum, następnie pospieszyłam w jej stronę. Nie starałam się za bardzo przed nią chować. Szła zbyt energicznym i zdecydowanym krokiem, więc raczej nie zamierzała się zaraz odwrócić, ale i tak trzymałam głowę nisko i ukrywałam twarz przed znajdującymi się na korytarzu ludźmi. Nie potrzebowałam, żeby ktoś zawołał moje imię, zwracając jej uwagę na fakt, że za nią podążałam. Jak odpowiedzialna siostra. Jak dorosła, która nie strzela fochów. Jak hybryda ziemianki i sol potrafiąca rozważać za i przeciw oraz zaoszczędzić dość sztonów, aby kupić sobie małą chatkę dokładnie w połowie odległości między Minatsol i Topią, tylko jeden cykl słońca drogi w każdą stronę.

W ogóle nie zdziwiłam się na widok Rome’a stojącego dokładnie nad pokojem Emmy znajdującym się na dolnym poziomie. Chociaż piętro niżej ledwie czułam kłucie więzi dusz, droga do klatki schodowej była prawdziwą agonią. Wpadliśmy na ten pomysł kilka cykli słońca temu, kiedy musiałam porozmawiać z Emmy, lecz ani myślałam targać za sobą całą bandę Abklętych do ziemiańskiego dormitorium.

– Dlaczego tak dziwnie chodzisz? – zagadnął, szeroką dłonią przeczesując krótkie włosy. Powiódł wzrokiem w dół moich nóg, po czym utkwił go z powrotem w twarzy.

– Dziwnie, czyli jak? – zapytałam, gdy zrównał ze mną krok.

Zaczynał trochę psuć moją konspirację, ponieważ teraz każda osoba – ziemianin czy sol – zdawała się zerkać na niego ukradkiem, jakby wszystkich zbyt przerażała perspektywa popatrzenia mu prosto w oczy. Dobrze ich rozumiałam. Zresztą zważywszy na jego posturę, trudno było tego dokonać, ponieważ głowa boga znajdowała się bardzo wysoko.

– Jakbyś bała się podłogi – parsknął. Odpowiedział po dłuższym momencie, co oznaczało, że pewnie znowu moje myśli dostarczały mu rozrywki.

A konkretniej myśli o tym, jaki jest wysoki.

„Okej, może i wzrostu mu nie poskąpiono, ale wszystko inne w nim nie robi szczególnego wrażenia”, pomyślałam tak głośno, jak tylko mogłam.

Uśmiechnął się, spoglądając na mnie z ukosa.

– Uważaj, Kamieniu. Wiesz, co ci zawsze mówimy o wykonywaniu więcej niż jednej czynności na…

Niestety, już za późno.

W jednej chwili szłam obok niego, w zupełnie akceptowalnym trybie szpiega, a w następnym już na kogoś wpadałam, wywołując efekt domina przewracających się sol, książek, ziemian i tac. Hałas był wręcz bolesny, podobnie jak łokieć w moim brzuchu i kolano na plecach. Nie miałam pojęcia, jakim cudem ktoś zdołał przewrócić się na mnie, skoro to ja zapoczątkowałam całe to nieszczęście, kiedy poleciałam do przodu, jednak odkąd chłopcy przedstawili mi swoją teorię, zgodnie z którą byłam Betą Rau, zostałam zmuszona do zaakceptowania istnienia pewnego irracjonalnego tworu: mojego własnego rodzaju Chaosu.

– Naprawdę musimy przestać wpadać na siebie w ten sposób – burknął ktoś pode mną.

Wzdrygnęłam się, ponieważ głos zabrzmiał znajomo. Mętnie przypominałam sobie, że wykrzyczałam coś zawstydzającego do jego właściciela jakiś cykl księżyca temu, próbując zatuszować fakt, że ukrywam się w magazynie z pięcioma przerośniętymi bogami oraz dwoma nieprzytomnymi minateurami. Oczywiście wykrzyczałam to zmuszona przez Yaela. Bo Yael był Abklętym, a Abklęci nie lubili, gdy dotykali mnie inni chłopcy. Co czyniło wysoce niezręcznym aktualną sytuację, jako iż właśnie leżałam rozciągnięta na piersi Dru.

– Taa – wymamrotałam. Uniosłam głowę i starałam się wypatrzeć Rome’a wśród plątaniny ciał. – Naprawdę powinniśmy. Dla twojego dobra.

Rome okazał się jedyną osobą w korytarzu, która utrzymała się na nogach. Stał pod ścianą z rękami skrzyżowanymi na piersi i stopą opartą o kamienny mur. Uśmiechnął się nieznacznie, omiatając wzrokiem ludzi usiłujących podnieść się na nogi. Bawił go Chaos, a mnie się to podobało. W końcu to mój Chaos. Nie za dobrze radziłam sobie z wywoływaniem go na życzenie, tymczasem byłam niezrównana, jeśli chodziło o przypadkowe robienie zamieszania.

Dru próbował złapać mnie w okolicach talii, żeby pomóc mi wstać, ale zeszłam z niego pospieszenie i przeskoczyłam nad najbliższym powalonym ziemianinem. Sol rozmiarów góry wyglądał na zaskoczonego, że tak sobie skaczę, zupełnie nieprzejęta i nawet nieuszkodzona.

Czyli było nas dwoje.

– Mogę odprowadzić cię na zajęcia czy coś? – Dru się podniósł i podążył za mną nad ziemianinem.

Zrobiłam kilka kolejnych kroków w tył, aż nagle silne ramię otoczyło mnie w pasie. Spuściłam wzrok, by zobaczyć na prawym biodrze wielką dłoń – jej palce zaczynały wpijać mi się w skórę. Moje ciało przeszyła fala gorąca. Zesztywniałam i bez ostrzeżenia naparłam plecami na właściciela ręki. Zareagował na to cichym burknięciem.

– Nie! – wychrypiałam, po czym odchrząknęłam. – Nie, nie trzeba. Ale dzięki, uhm… Do zobaczenia kiedy indziej, okej? – Okej. – Dru zmarszczył brwi, ewidentnie niezadowolony z interwencji Rome’a, choć naprawdę powinien już się do tego przyzwyczaić. – Pewnie. Do zobaczenia.

Odszedł, a ludzie wreszcie się podnieśli i zaczęli zbierać porozrzucane rzeczy. Rome nie poluźnił chwytu, dopóki Dru nie zniknął nam z pola widzenia. Później odwrócił mnie przodem do siebie.

– Powinnaś…

– Przestać rozmawiać z chłopakami – weszłam mu w słowo. – Ta, już przerabialiśmy ten temat. To idiotyczne. Nie mogę unikać wszystkich facetów.

– Tylko sol. – Rome zmarszczył czoło. – I ziemian. I bogów.

– Czyli… Wszystkich facetów, co nie? – Uniosłam brew.

Kiwnął głową, krótko i zdecydowanie – zupełnie jakbyśmy właśnie przedyskutowali nasze odmienne opinie i doszli do porozumienia – a potem złapał mnie za ramię i poprowadził w niewłaściwym kierunku. W niewłaściwym, bo miałam śledzić Emmy, która zdążyła zniknąć mi z oczu.

– Cholera! – Wyrwałam się z uścisku Rome’a, obróciłam i szybko omiotłam wzrokiem zgromadzonych, aby odnaleźć przyjaciółkę. Nie znajdowała się już w korytarzu, więc ruszyłam tam, gdzie widziałam ją po raz ostatni. Szła zobaczyć się z tym głupim kolesiem o głupim imieniu, byłam pewna. Nie byłam za to pewna, jak ją powstrzymam, kiedy się przekonam, że miałam rację. Ale to problem dla Przyszłej Willi.

– Dokąd idziesz? – zapytał Rome, zrównując się ze mną. Na szczęście tym razem mnie nie złapał ani nie pociągnął znowu w przeciwną stronę.

Na szczęście dla niego. Był zbyt silny, żebym dała mu radę, więc musiałabym użyć superwyjątkowych umiejętności Bety… Albo urządzić scenę. Grunt to zawsze posiadać plan B.

– Śledzę Emmy – wyszeptałam.

Pospieszyłam do końca korytarza, potem skręciłam do sali jadalnej. Podejrzewałam, że to właśnie tam chłopak o imieniu Fred umówiłby się z dziewczyną, jako iż to było najbardziej oczywiste i najmniej oryginalne miejsce spotkań w całej Akademii. A ja nie żywiłam jakichś szczególnie wygórowanych nadziei względem oryginalności czy subtelności Freda.

– Prześladujesz ją – poprawił mnie Rome. – Śledzenie to zdecydowanie zbyt niewinne określenie, wziąwszy pod uwagę twoją minę w tej chwili.

– Taką mam minę, gdy muszę się zająć ważnymi sprawami, a ktoś próbuje ze mną zadzierać.

– Jaaasne – powiedział przeciągle, ale na jego twarz wrócił uśmiech. Lubiłam go. I byłam całkiem pewna, że chciałabym, aby Rome uśmiechał się przez cały cykl słońca. Byłam też prawie pewna, że zrobiłabym wszystko, by ten uśmiech nie znikał – wyłącznie po to, żebym mogła na niego patrzeć.

Rome uśmiechnął się znacznie szerzej.

„Znaczy, tak serio, komu są potrzebne ładne uśmiechy – pomyślałam jeszcze głośniej niż wcześniej. – To tylko uśmiech. Mnóstwo ludzi się uśmiecha. Tamten koleś się uśmiecha. I tamten. Och, a tamten…”

– Skup się na tym, dokąd idziesz – parsknął Rome. – Nie potrzebujemy kolejnego wypadku.

Oho, najwidoczniej ktoś tu wrócił do rozkazywania. No cóż, ja też potrafiłam się w to bawić.

– A może to ty skupisz się na tym zamiast mnie, dzięki czemu będę mogła robić kilka rzeczy naraz i w dojrzały sposób śledzić siostrę, aby się upewnić, że nie wywinie niczego głupiego.

– O jakim poziomie głupoty mówimy? – rzucił Rome, ignorując pierwszą część mojej wypowiedzi. – O czymś porównywalnym do głupoty pewnej Bety, która najwidoczniej nie może powstrzymać się od rozmów z facetami i wymusza na mnie przejście w tryb „miażdżyciela”, jak sama to elokwentnie określa? A może to coś bardziej jak głupota Oszustwa, kiedy dochodzi do wniosku, że jego małe rozrywki są znacznie fajniejsze niż poinformowanie nas wszystkich, co knuje?

Znowu potknęłam się o własne nogi, ale jakoś zdołałam złapać równowagę. Postęp? Cholera, i to jaki! Wiedziałam, że Rome pił do mojego ostatniego buntu przeciwko Abklętym, gdy chodziłam po korytarzach Bożylasu prawie naga. Tylko że bracia nie wiedzieli, że chodzę prawie naga, ponieważ Siret użył Oszustwa, by zamaskować ten fakt.

– Coen o mało nie zrobił Siretem dziury w ścianie! – wybuchnęłam. – Chcesz mi powiedzieć, że to jest mniej głupie?

Co Rome zamierzał począć, jeśli nie przestanę rozmawiać z innymi chłopakami? Jakaś część mnie pragnęła dowiedzieć się tego natychmiast, lecz niemal na pewno była to część pochodząca z Chaosu. Prawda?

Rome pokiwał głową, nie odrywając ode mnie wzroku.

– Tak, obszedł się łagodnie z tym dupkiem. Ja przebiłbym nim dziesięć ścian.

Przewróciłam oczami i ruszyłam znowu, mając nadzieję, że zapomnę o tej rozmowie. Jego agresywne słowa coś we mnie budziły, jak gdyby przemawiały wprost do kiełkującego w mojej duszy Chaosu. Albo po prostu żołądek próbował dać mi znać, że powinnam coś zjeść.

Weszliśmy do sali jadalnej, która okazała się pusta, co oznaczało, że pora na obiad jeszcze nie nadeszła. Nigdzie nie widziałam Emmy – znaczy Emmanuelle. Nie ma mowy, żebym wróciła do używania zdrobnienia, dopóki znów nie stanie się kochającą zasady, odpowiedzialną i przykładną ziemianką, jaką zawsze była.

Mogłam przez chwilę udawać dojrzałą i racjonalną, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie jest to długoterminowe rozwiązanie. W którymś momencie prawdziwa ja wyrwie się na wolność, wpadnie w szał i zemści się na dojrzałej, racjonalniej mnie za to, że zamknęła ją na tak długo. Prawdziwa ja była dzikim zwierzęciem potrzebującym miejsca na włóczęgę. Albo polowanie czy spanie na drzewach. Lub zwyczajnie przestrzeni na to, by nie zostać wciśniętą w ugrzecznioną i skoncentrowaną wokół sol strukturę społeczną.

Rome parsknął śmiechem, który zignorowałam. Całkiem nieźle opanowałam umiejętność wyrzucania Abklętych z głowy, choć działała tylko wtedy, kiedy naprawdę chciałam trzymać ich z daleka od swoich myśli – czyli raczej nie teraz. Zdecydowanie za mało brakowało, żebyśmy utracili naszą więź dusz, a ja potrzebowałam pocieszenia w postaci świadomości, że połączenie wciąż istnieje.

– Jakoś jej tu nie widzę – stwierdził Rome, a jego rozbawienie rosło z każdym słowem. – Dokąd teraz?

W odpowiedzi prychnęłam z irytacją, dając mózgowi trochę czasu, aby nadążył za sytuacją.

– Jeżeli nie zamierzasz mi pomóc w tej sprawie, to może mógłbyś, no nie wiem, dać mi nieco przestrzeni. Wszyscy się gapią. Miałam działać potajemnie, a ty rujnujesz moją misję.

Zaparło mi dech, gdy Rome znieruchomiał i utkwił te swoje nienaturalne oczy w moich. Jego tęczówki zawsze przypominały klejnoty, ale teraz lśniły jeszcze bardziej niż zwykle, aż poczułam się od tego niepewnie. Na szczęście wyłącznie na moment.

Nigdy wcześniej nie mogłam pozwolić sobie na rzadkie rzeczy. Ani na lśniące. Nie żebym rozważała kupienie oczu Rome’a, bo to wymagałoby udziału jakiejś podziemnej grupy handlarzy organami i zbieraczy oczu, a ja nie miałam pewności, czy po rebelii ziemian zdzierżyłabym kolejne sekretne grupy lub potajemne spotkania.

– To jedyny powód, dla którego nie chciałabyś, by handlarze organów wycięli mi oczy? – burknął Rome z niedowierzaniem. Wzruszyłam ramionami.

– Jak już mówiłam, gapią się. Może gdybyś został podzielony na małe pakuneczki albo coś, wtedy nie zapuszczaliby żurawia w tę stronę, a ja mogłabym bez przeszkód wykonać swoją misję detektywistyczną.

– Inni studenci nie patrzą na mnie, Willo. – Te obojętne słowa były tak bardzo w jego stylu.

Nigdy nie marnował oddechu i nie przepadał szczególnie za przyłączaniem się do rozmowy, kiedy zbaczałam z tematu, co zdarzało się dosyć często. Przez długi czas uważałam samą siebie za ciężar dla niego i jego braci, ale niedawno osiągnęliśmy punkt zwrotny, po którym Rome zadeklarował, że chce zachować więź dusz. Byłam niemal pewna, że zostaliśmy przyjaciółmi.

Otoczył mnie w pasie wielkimi ramionami i przyciągnął do swojej piersi.

– Tak dokładniej to powiedziałem, że jesteś nasza. Ogłosiłem się twoim właścicielem, Willo Knight.

Miałam ochotę odepchnąć się od niego, może też kopnąć go w piszczel, ale wiedziałam, że oba te wysiłki okazałyby się zarówno daremne, jak i bolesne. Zamiast tego zaczęłam obrzucać go wszystkimi przekleństwami, jakie znałam, co sprawiło, że jego szeroki tors zaczął momentalnie drżeć od śmiechu.

Odsunął mnie z powrotem na odległość ramienia, znacznie delikatniej niżbym się spodziewała.

– A my należymy do ciebie, wiesz o tym. To nie jest jednostronny układ.

„O. Na. Bogów”. Nigdy wcześniej nie powiedział czegoś takiego. To było niemal słodkie.

Wrzasnęłam, kiedy przerzucił mnie przez ramię i ruszył przed siebie.

– Nie przyzwyczajaj się. Posiadam ograniczony zapas „czegoś takiego” i właśnie zużyłem wszystko, żebyś nie przyglądała mi się w taki sposób, jakbym miał zaraz dostać widelcem w oko.

– Odstaw mnie, ty gigantyczny wrzodzie na dupie!

No i to na tyle, jeśli chodziło o działanie w ukryciu. Już same moje krzyki wystarczyły, aby ściągnąć na nas wzrok absolutnie każdego ziemianina w części kuchennej, gdzie właśnie weszliśmy. Rome schylił się, byśmy oboje nie oberwali zwisającymi z sufitu wielkimi, żelaznymi patelniami, po czym dalej manewrował zwinnie przez pomieszczenie. W końcu weszliśmy do ogrodu na zewnątrz. Przecięliśmy go i przedostaliśmy się do kolejnego.

– Znalazłem twoją ziemiankę Emmy. – Słowa Rome’a przebiły się przez irytację i lekką panikę.

– Teraz nazywa się Emmanuelle – oświadczyłam przemądrzałym tonem.

– Mam to gdzieś – odparł gładko. Wcale się temu nie dziwiłam. Abklęci zazwyczaj nie przejmowali się ani trochę ziemianami czy sol. Co miało sens, bo to bogowie.

Bez więzi z nimi czekałaby mnie śmierć. A gdybym umarła, być może stałabym się Beta-boginią Chaosu, co dałoby obecnemu głównemu bogu Chaosu mnóstwo mocy – mocy, której prawdopodobnie użyłby do przejęcia Topii, świata bogów, oraz Minatsol, krainy śmiertelników.

– Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli nie umrę.

Ostatnią część musiałam wymamrotać na głos, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ponieważ Rome zatrzymał się nagle i odstawił mnie na ziemię.

– Żadnego umierania – warknął.

Już chciałam jakoś się odgryźć, ale riposta wyleciała mi z głowy, jak tylko zauważyłam, gdzie przyszliśmy.

– To tutaj jest Emmanuelle? – Zrobiłam krok naprzód, święcie przekonana, że dziwaczne oczy boskich posągów śledzą każdy mój ruch.

Rome wzruszył ramionami, po czym wskazał na sol spieszącego w kierunku Areny Świętego Piasku.

– Jestem tego tak pewien, że założyłbym się o życie tamtego gościa.

Na moment powiodłam wzrokiem za sol, następnie odwróciłam się z powrotem do Rome’a.

– Czyli nie masz o tym zielonego pojęcia – stwierdziłam.

Przechylił głowę i znów zaatakował mnie tym swoim uśmiechem. Tym, który powinien być absolutnie zakazany w pobliżu sol Chaosu albo ziemianki Chaosu, albo czymkolwiek się stałam. Chodziło mi o to, że jeśli nie przestanie tak mi się przyglądać, zaraz rozpęta się tutaj prawdziwa anarchia. To jedyne wyjaśnienie dla nieznośnego ucisku, jaki pojawił się nagle w mojej piersi.

I gdy sądziłam, że nie zniosę tego ani chwili dłużej, Rome popchnął mnie delikatnie i ruszyliśmy ścieżką biegnącą wzdłuż świątyni pod statuami. Tak jak poprzednim razem, znowu czułam mrowienie na karku i odnosiłam wrażenie, że jestem obserwowana przez jeden z posągów. Początkowo obstawiałam Rau, ale teraz już nie on jeden się mną interesował. Równie dobrze mógł być to Abil, bóg Oszustwa – oraz ojciec Abklętych – albo nawet Staviti. Pewnie, Staviti to wielki Kreator i niechybnie wiódł bardzo pracowity żywot, tworząc nowe kwiatki i inne takie, lecz z jakiegoś powodu czułam, że może śledzić wszelkie nowości, jakie działy się pomiędzy światami.

„Cyrus”. To imię przemknęło mi przez myśl, jednak zaraz zepchnęłam je z powrotem na bok. Bóg Neutralności stanowił zagadkę, a ja nie miałam teraz na nie czasu.

Rome poprowadził mnie tą samą drogą, którą dotarliśmy na tajne spotkanie ziemian, i oboje zeszliśmy po schodach w milczeniu. Tym razem udało mi się utrzymać w pionie, co okazało się miłym zaskoczeniem. Kiedy dotarłam na niższy poziom i weszłam w ciemność, usłyszałam przyciszone głosy.

– Skąd wiedziałeś, że tu jest? – mruknęłam, dobrze wiedząc, że boski słuch przyjaciela to wychwyci.

Rome pochylił się nade mną.

– Mieliśmy ją na oku, dla ciebie – odpowiedział równie cicho, a jego oddech musnął mój policzek. – Kilka razy widziano ją w pobliżu świątyni.

Na dźwięk tych słów zrobiło mi się ciepło na sercu, gdyż wiedziałam, jak bardzo chłopcy musieli być zniesmaczeni perspektywą „zniżenia się” do szpiegowania ziemianki.

Kumpel wyprostował plecy, złapał moją dłoń i splótł ze sobą nasze palce, później poprowadził nas dalej. Odkąd zostałam trafiona klątwą Rau, zmysły mi się wyostrzyły, z kolei po tym, jak Aros z Coenem doprowadzili do eksplozji mojego Chaosu, zaczęły działać jeszcze lepiej. Co oznaczało, że całkiem nieźle widziałam, dokąd idziemy, ale przecież nie musiałam informować o tym Rome’a. Na pewno wziął mnie za rękę, żeby sam się nie potknął i nie przewrócił. Tak naprawdę to ja wszystkim kierowałam, więc musiałam trzymać go cały czas, na wypadek gdyby przydarzyło mu się coś złego.

Gdy już skończyłam przekonywać samą siebie, poczułam się znacznie lepiej. Mocniej zacisnęłam palce i polegałam na sile przyjaciela.

Nie miałam pewności, czego się spodziewać, ale biorąc pod uwagę stronę, z jakiej dobiegały odgłosy, znajdujący się w podziemiach ludzie – kimkolwiek byli – zgromadzili się w tym samym sekretnym miejscu spotkań, którego najwidoczniej używali wszyscy. Rome i ja wcisnęliśmy się za regał, skąd szpiegowaliśmy poprzednie tajne zebranie ziemian. Wprawdzie żeby się tu zmieścić, chłopak musiał skręcić się w pozycję wyglądającą na bolesną, niemniej jakoś dał radę. Po chwili znalazłam ładną szparkę do podglądania. Gdyby Rome nie zdążył wystawić ręki i zakryć mi ust, zduszony okrzyk, jaki wydałam na widok rozgrywającej się tu sceny, z pewnością zdradziłby naszą kryjówkę.

To była Emmy. I Fred. I Patykowaty Ziemianin Numer Dwa. Plus Oślizgły Ziemianin Numer Trzy.

„Emmy i trzech kolesi? Co się dzieje, do diabła? Dokąd zmierzają te światy?”

Okej, nie uprawiali seksu w czworokącie ani nic z tych rzeczy, ja zaś oczywiście nie byłam ani trochę zainteresowana, jak niby Emmy miałaby robić to z trzema facetami jednocześnie. Znaczy… Po co w ogóle miałabym potrzebować tej wiedzy?

Przeniosłam wzrok na Rome’a, a moje serce wpadło w jakiś skomplikowany rytm zatrzymywania się i ruszania na nowo. Był większy niż wszyscy ci trzej goście razem wzięci. Co miało sens, gdyż nie zostajesz bogiem Siły, jeśli ważysz czterdzieści pięć kilogramów bez ciuchów. A najwyraźniej tej wagi nie przekraczał Patykowaty Ziemianin Numer Dwa.

Ledwo dorównywał wzrostem Emmanuelle – mojej najlepszej przyjaciółce i siostrze potrzebującej porządnej lekcji o tym, jak wybrać sobie faceta w ramach odskoczni. Albo facetów. Żaden z jej towarzyszy nie dorastał do pięt Attiemu. Po krótkim zastanowieniu się doszłam do wniosku, że pewnie właśnie dlatego zdecydowała się akurat na nich.

Kolejny kawałek serca pękł mi na tę myśl. Traciłam te kawałki w dość szybkim tempie, patrząc, jak dziewczyna rozpacza przez ostatni cykl księżyca – a raczej nie rozpacza, co było jeszcze gorsze.

Zatracała cząstki samej siebie w próbie ucieczki przed bólem, tymczasem ja potrzebowałam wszystkich cząstek Emmy. Potrzebowałam jej całej, władczej i mądrej. Byłyśmy drużyną i nie zamierzałam pozwolić kumpeli odejść z gry w taki sposób. – Nie sądziłem, że ziemianka będzie do tego zdolna – szepnął mi Rome do ucha. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przywarłam do niego, rozkoszując się jego ciepłem oraz faktem, że nasza więź dusz mruczy jak kociak, zadowolona z kontaktu. – Wiesz, kim są ci trzej sol?

Momentalnie skupiłam się na temacie. To znaczy większość mnie się skupiła, pomijając tę małą część przyciśniętą wciąż do chłopaka.

– Kim? – wydyszałam.

– Masz tutaj synów trzech bardzo potężnych sol. Ich ojcowie rywalizują o pozycję wicerektora w Bożylesie, która się zwolni, gdy obecny wicerektor obejmie główne stanowisko.

„Sol? Te obleśne szumowiny to sol?”

Mogłam się domyślić. Tylko sol mógłby mieć na imię Fred.

Słowa Rome’a przypomniały mi, że akademia znajdowała się teraz w samym centrum zmian. Walka, w której Emmy straciła swoją miłość, była tą samą, która przyniosła kres poprzedniemu rektorowi Bożylasu. Potem nastąpił czysty Chaos – ku ogromnej uciesze Rau, jak podejrzewałam.

Ostatecznie Yael użył Perswazji, żeby uspokoić walczących, lecz teraz rozgrywał się ważny wyścig, a jego stawką była pozycja nowego przywódcy najlepszej akademii w Minatsol. Co oczywiście oznaczało, że każdy sol z choćby odrobiną mocy wypełzał ze swojej dziury, by wziąć udział w starciu.

Wszyscy chcieli rewolucji. Sądzili, że sterowanie Bożylasem zwiększy ich szanse na stanie się bogiem po śmierci. Albo na przygotowywanie przyszłych bogów i, co za tym idzie, zyskanie wpływów dla własnych rodzin.

– Kiedy zapadnie ostateczna decyzja? – odezwałam się trochę za głośno i wydawało mi się, że Emmy zamilkła na chwilę, ale zaraz podjęła na nowo cichą rozmowę z towarzyszami. Dwaj z nich znajdowali się za blisko niej. W zasadzie cała czwórka stała w ciasnym kółeczku i zbyt wiele fragmentów ich ciał stykało się ze sobą. Tak, to zdecydowanie za dużo dotykania. Zanim Rome zdążył odpowiedzieć, sapnęłam donośnie i wydostałam się zza regału.

Ta cała posrana sytuacja z Emmy ciągnęła się już dostatecznie długo.

DWA

– A to moja siostra Willa – oświadczyła Emmy, nagle podnosząc głos na tyle, że wyraźnie ją usłyszałam. Zamarłam, lecz ona ciągnęła: – Znacie Willę, jak mniemam?

– Wszyscy znają tę… dziewczynę – odparł jeden z chłopaków i zerknął ponad ramieniem Emmy prosto w moje oczy. Mówił o mnie z pewną dozą pogardy, a to oznaczało, że Rome jeszcze nie zdążył wydostać się z kryjówki. Albo nie szedł za mną specjalnie, co w zasadzie miało więcej sensu. Gdybym nie była zmuszona żyć w swoim ciele i postępować zgodnie z własnymi decyzjami, też pewnie bym za sobą nie poszła.

– Okej, po pierwsze… – przemówiłam. Uniosłam rękę i wystawiłam jeden palec. – Tak, jestem dziewczyną. Nie musisz brzmieć, jakbyś nie był tego pewien. – Te słowa skierowałam do chłopaka, który odezwał się przed chwilą, po czym skupiłam wzrok na tyle głowy Emmy. Wciąż się nie odwróciła się do mnie. Pozostałych zignorowałam kompletnie. – A po drugie, skąd, do diabła, wiedziałaś, że to ja?

– Jesteś głośna – odrzekł koleś zamiast przyjaciółki.

Popatrzyłam na niego najbardziej morderczym spojrzeniem.

Chłopak był wysoki, szczupły i nosił okulary w drucianych oprawkach, które wydawały się za wąskie dla jego twarzy, nie pasowały mu. Garbił się też nieco, jednak coś w nim zdawało się mówić, że jest kompetentnym człowiekiem. Co mnie wkurzało. – Poza tym poruszasz się w taki dziwaczny, charakterystyczny sposób. To nie do końca jest chodzenie, ale najwidoczniej jakoś pozwala ci się to przemieszczać – dodał drugi z chłopaków.

Przeniosłam na niego zabójczy wzrok i zauważyłam, że wygląda równie nieimponująco jak ten pierwszy. Był tego samego wzrostu, lecz nieco tęższy, z niezwykle jasnymi włosami i sugerującą zadumę miną. Trzeci gość milczał. Miał czarne jak sadza kosmyki oraz śniadą cerę. Temu nie musiałam się przyglądać, bo doskonale wiedziałam, kto to taki. Fred, ten idiota, który najwidoczniej wcale nie był idiotą, bo jego ojciec miał szansę zostać nowym wicerektorem.

I był sol.

A jego ramię wciąż dotykało ramienia Emmy.

– Dosyć tego – oznajmiła cicho przyjaciółka, gdy Fred już otwierał usta, aby coś powiedzieć. Zapewne dorzucić kolejną obelgę. Odwróciła się ze zmęczonym wyrazem twarzy. – Chyba skończyliśmy na ten cykl słońca. Chodźmy, Willo.

Nie zaczekała, aż któryś z chłopaków doda coś jeszcze, a oni też raczej nie garnęli się do tego, więc kiedy kumpela podeszła bliżej i chciała mnie odciągnąć, zaparłam się i ani drgnęłam.

Wiedziałam, że coś się dzieje i że to coś mi się nie spodoba. Jako iż złamałam więcej reguł niż sami Abklęci – co było wyczynem, którego nie należy lekceważyć – zakładałam, że Emmy ukrywała coś bardzo poważnego i bardzo złego. Niestety nie miałam pojęcia, jak to z niej wyciągnąć. Znajdowała się w delikatnym stanie, a ja nie chciałam sprawić, by do tego wszystkiego poczuła się jeszcze odepchnięta przeze własną siostrę.

– Przedstaw mi kolegów – rzuciłam. Próbowałam brzmieć w miarę uprzejmie i ani myślałam oderwać stóp od podłogi.

Emmy patrzyła na mnie zdecydowanie zbyt intensywnie, wyraźnie starając się przekazać jakąś tajną wiadomość. Naprawdę musiała dać sobie z tym spokój. Byłam beznadziejna, jeśli chodziło o rozumienie takich zaszyfrowanych komunikatów.

– Właśnie. – Fred podszedł bliżej. – Dlaczego nas sobie nie przedstawisz, Emmanuelle?

– Emmy – rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Ona ma na imię…

– Willo – upomniała przyjaciółka, a mi trochę zakręciło się w głowie od tych wszystkich padających w pomieszczeniu imion. – Jak powiedziałam wcześniej – w tym miejscu zdałam sobie sprawę, że nie mówi do mnie, bo odwróciła się do chłopaków – to jest Willa, moja siostra.

– To tylko połowa prezentacji – cmoknął Fred.

Z trudem zwalczyłam chęć wyrwania się Emmy i trzaśnięcia go prosto w gębę.

– Willa… – kontynuowała. Wzięła uspokajający oddech, co przynajmniej w jakimś stopniu dało mi dowód na to, że walczy z tym samym gwałtownym impulsem. – To Frederique, Bradford oraz Morgan. Za kilka cykli słońca w Dvadel ich ojcowie będą rywalizować z wysokiej rangi minateurami.

– Rywalizować o co? – spytałam, wciąż nie odrywając wzroku od Freda.

Dobrze znałam odpowiedź na to pytanie, ale wypowiedziałam je w taki sposób, że zabrzmiało niczym zgryźliwa uwaga. Nie powinnam była ich prowokować. Ze wszystkich sol w Bożylesie ci trzej stanowili najgorszych kandydatów na potencjalnych wrogów, jednak trzymali się za blisko Emmy i cała ta konspiracja przyprawiała mnie o gęsią skórkę.

– O to, kto będzie kontrolował małe, niezdyscyplinowane ziemiańskie dziwki, takie jak ty – odparł Fred, a na jego ustach pojawił się zimny uśmieszek.

W magazynie rozległ się trzask, który podejrzanie przypominał dźwięk rozbijanej na ścianie półki. Od razu wiedziałam, że jeszcze chwila, a Rome wydostanie się z kryjówki i specjalnie dla Freda przejdzie w tryb miażdżyciela, więc jedynie uśmiechnęłam się w odpowiedzi i pospieszyłam w kierunku wyjścia. Czułam, że Emmy podąża za mną, zatem nawet nie obejrzałam się za siebie.

– Nie wiem, który z Abklętych się tu kryje, ale prawie żałuję, że nie zostałaś i nie pozwoliłaś mu rozwalić im twarzy – wymamrotała przyjaciółka, kiedy wyszłyśmy na korytarz.

– Zabili rektora. Zakazano im łamać jednej zasady: jeśli zgładzą kogoś więcej w Minatsol, ich wygnanie zostanie przedłużone, a ci idioci dokładnie to zrobili. I tak mają już duże problemy. Nie chcę jeszcze bardziej tego komplikować i dodawać kolejnych zwłok do listy.

– Ma to sens.

– Czyli rozumiem, że wcale nie próbujesz manewrować tak, żeby doprowadzić do sytuacji seksualnej z tymi trzema fiutami? – zapytałam tak lekko, jak tylko umiałam, otwierając drzwi magazynu.

Rome właśnie usiłował wydostać się na wolność, regały były poodsuwane i powyginane wokół niego. Na dobrą sprawę zbudował sobie dziwaczną metalową klatkę i utknął w bajzlu, którego sam narobił.

– Manewrować, żeby doprowadzić do sytuacji seksualnej? – powtórzyła Emmy i wskazała głową na Rome’a. – Czy właśnie to robicie? Bo mam wrażenie, że ten tutaj nie jest najlepszy w manewrowaniu.

Zamrugałam, po czym się odwróciłam, kiedy chłopak odkleił się od ściany i przeskoczył nad przewróconym regałem, aby dotrzeć do miejsca, gdzie stałyśmy.

– Nie wierzę, że właśnie obraziłaś Dwójkę, gdy jest w trybie miażdżyciela. Oszalałaś czy co?

Oczywiście nie mówiłam poważnie. Rome nigdy nie przejmował się tym, co wygadywała Emmy. Wprawdzie miał czerwoną twarz i dyszał ciężko, niemniej z zupełnie innego powodu. Zorientowałam się, że zamierza przepchnąć się obok mnie i wejść w bezpośredni kontakt z członkami sekretnego spotkania, dlatego szybko stanęłam mu na drodze.

– Willa… – zaczął ostrzegawczym tonem, ale to Emmy mu przerwała.

– Może porozmawiamy gdzie indziej? – Jej słowa brzmiały bardziej jak prośba niż żądanie, co sugerowało, że posiadała chociaż trochę instynktu samozachowawczego. – Tłumy ziemian przyjdą tu zaraz po zapasy na kolejny cykl słońca, a ty pewnie nie chcesz, żeby cała Akademia mówiła o tym, jak rozsmarowałeś na ścianie trzech bardzo ważnych sol podczas pokojowych rozmów.

Miała naprawdę sporo racji i najwidoczniej Rome również doszedł do tego wniosku, bo nie próbował mnie odsunąć ani przerzucić sobie przez ramię. Jedynie mi się przyglądał, oddychając głęboko, aż czerwień zaczęła znikać z jego twarzy.

– Musimy stąd iść – warknął wreszcie. – Już. Zanim zmienię zdanie.

Nic więcej nie musiał mówić. Szybko złapałam go za rękę i pociągnęłam w kierunku wyjścia ze świątyni, tą samą drogą, którą tu przyszliśmy. Emmy chciała iść za nami, jednak byłam zbyt zdenerwowana myślą, że znów ją zgubię, więc kazałam jej maszerować z przodu. W głównej mierze planowałam odciągnąć Rome’a od potencjalnych zniszczeń, jakich mógł dokonać, gdybyśmy zostawiły go samego na dole, ale to nie oznaczało, że zrezygnowałam z wyciągnięcia odpowiedzi od przyjaciółki. Jak tylko zagrożenie minie, zamierzałam dowiedzieć się wszystkiego, co przede mną ukrywała. Nawet jeśli będę musiała użyć kumpla, by to z niej wycisnąć.

Niestety nie przewidziałam całej fali ludzi, z jaką zderzyliśmy się zaraz po powrocie do Akademii. W końcu nastała pora obiadowa i wszyscy zmierzali do sali jadalnej. Nie powinnam być zaskoczona, że siostra, która nagle zaczęła łamać reguły, wykorzysta okazję, aby uciec. Mimo to doznałam tak ciężkiego szoku, aż znieruchomiałam, uczniowie zaś zaczęli wpadać na mnie z każdej ze stron, dopóki Rome nie stanął przede mną niczym mur.

– Co jest? – zapytał. – Dokąd poszła ziemianka Emmy?

– Wymknęła mi się. – Głos miałam pusty, pełen niedowierzania. – Znowu.

Rome burknął, a ja odniosłam wrażenie, że gniew już całkiem go opuścił. Najwidoczniej przeszła mu ochota na zabicie trzech sol, co powitałam zarówno z ulgą, jak i z rozczarowaniem. Zniknięcie paru kutasol – ponieważ tak od teraz planowałam ich nazywać – wyszłoby światu na dobre.

„Co, do jasnej cholery, planuje Emmy?”, zachodziłam w głowę. Gdy złość Rome’a wyparowała, moja zdążyła z powrotem się obudzić.

– Zamierzam prawdopodobnie i prawie na pewno zabić siostrę, kiedy znów dostanę ją w swoje ręce – warknęłam po dotarciu do sali jadalnej.

Tłum nieco się przerzedzał i ledwie zauważałam posyłane nam spojrzenia. O tej porze ziemianie i sol kontynuowali rutynę: ziemianie służyli, a sol… byli błogosławieni. Czułam jednak lekki powiew zmian w tym miejscu, zauważałam pewne oznaki buntu u tych zmuszanych do służenia. Kilkoro ziemian wyszło z kuchni i dostrzegłam pośród nich masę puszystych włosów – Evie. Nasze spojrzenia się spotkały, zupełnie jakby usłyszała moje myśli, a ja zesztywniałam, zastanawiając się, jak zareaguje. Spodziewałam się prychnięcia, bo ziemianie wciąż mieli mnie za zdrajczynię. Zamiast tego dziewczyna posłała mi nieznaczny uśmiech i kiwnęła głową, potem się odwróciła, żeby zanieść tacę do pobliskiego stolika.

To było dziwne. Nawet dziwniejsze niż zwykle, co mówiło wiele o tej sytuacji, biorąc pod uwagę, że Eve zaliczała się do inicjatorów buntu ziemian. Podobnie jak Emmy z Attim. A teraz obie zachowywały się podejrzanie.

Emmy… Moja szczwana, podstępna siostra.

Rome twardo trzymał mnie za ramię i prowadził pomiędzy stołami. Szkoda, że nie kazałam mu złapać Emmy w ten sposób. Nikt nie dałby rady wyślizgnąć się z tego uścisku.

– Powie ci, gdy będzie gotowa. – Najwidoczniej znowu czytał w moich myślach. – Z tego, co o niej wiem, czyli tej odrobiny informacji, którą chciało mi się zapamiętać, wynika, że twoja ziemianka Emmy nie jest kompletnie bezmyślna. Za jej dziwnym zachowaniem kryje się jakiś powód.

Ogarnął mnie zimny strach i przez chwilę oddychanie sprawiało mi ból.

– Straciła chłopaka. Swojego ukochanego–partnera–kogoś tam. – Poczułam ucisk w gardle, ale głośno przełknęłam ślinę i kontynuowałam: – „Straciła” to bardzo głupie określenie w tej sytuacji. To nie tak, że Atti gdzieś się zgubił, szwenda się po świecie, trzyma mapę do góry nogami i pyta mijanych ludzi o drogę. Jego naprawdę już nie ma. Odszedł na dobre. Zginął i żyje teraz w Topii jako sługa o imieniu Judy. Emmy nie zachowuje się racjonalnie. Nie mogę czekać, aż będzie gotowa wyznać, o co chodzi!

Kumpel westchnął teatralnie, a ja udałam, że tego nie słyszę. I tak doskonale wiedziałam, że jestem wrzodem na dupie. – Nie został żadnym sługą – wyjaśnił cierpliwie Rome. – Przecież już to dla ciebie sprawdziliśmy.

Chciałam mu wierzyć, lecz wiedziałam, że bracia są gotowi skłamać, aby mnie chronić. Zwłaszcza że nie mogliby zrobić nic, gdyby Atti-Judy naprawdę został zabrany do Topii jako sługa.

Dotarliśmy do stolika. Ból w moim ciele zelżał w pewnym stopniu, kiedy przyjrzały mi się cztery pary oczu.

– Co się dzieje? – Siret pochylił się na krześle. Jego pierś opinała dopasowana koszula w kolorze ciemnego fioletu i chociaż wciąż byłam zła, mimowolnie zaczęłam się na niego gapić.

– Emmy coś ukrywa – wyjaśniłam, nie odrywając wzroku od chłopaka. – Przed chwilą znaleźliśmy ją na potajemnym spotkaniu z trzema sol, i to nie z byle jakimi sol – mówiłam pospiesznie. – Z sol, których ojcowie kandydują na stanowisko nowego wicerektora Bożylasu. To nie może być przypadek.

Żaden z braci ani na jotę nie zmienił wyrazu twarzy. W skali spraw, jakie ich obchodziły, polityka Minatsol plasowała się w okolicach najniższego poziomu.

– Czemu ziemianka spotyka się w sekrecie z sol?! – niemal wrzasnęłam, wkurzona, że nikt nie traktuje mnie poważnie.

Coen odchylił się na oparcie krzesła i wyciągnął ręce za głową, przyglądając mi się z uwagą.

– Jeśli chcesz, byśmy ją wyśledzili, da się zrobić. Mogę zadbać, żeby się nie ruszyła, dopóki wszystkiego ci nie wyśpiewa. Czułam się tak zdesperowana, że chętnie przyjęłabym tę ofertę. Wątpiłam jednak, że Emmy zechce mówić otwarcie w towarzystwie Abklętych. Musiałam dorwać ją sama.

Postanowiłam za to uznać propozycję Coena za plan B.

– Możliwe, że skorzystam z twojego wsparcia, ale jeszcze nie teraz.

Wzruszył ramionami, wciąż mi się przyglądając, a kąciki jego ust uniosły się w leniwym uśmieszku. Z całych sił walczyłam z pragnieniem, aby przeleźć przez stół i się na niego rzucić. Odkąd Coen z Arosem odblokowali uśpioną energię Bety, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak się ze mną przytulali i jak moja moc eksplodowała.

Doprowadzało mnie to do szaleństwa.

Między tymi myślami i denerwowaniem się sprawą Emmy jeszcze od czasu do czasu byłam zdziwiona, że dotąd nie zostałam zaciągnięta przez braci do uzdrowiciela w celu zbadania mojego stanu psychicznego.

Po prawej rozległo się prychnięcie Yaela.

– Jestem pewien, że twoja matka przeszła podobne badanie wiele cykli życia temu.

Oczywiście powinnam się obrazić za taki tekst, lecz zostałam wytrącona z równowagi przez obraz matki, który nagle przywołałam z pamięci. Blond loki miała wzburzone, jak zawsze po spędzeniu nocy poza domem, a wyblakłe niebieskie oczy ciągle były przekrwione. Zazwyczaj chodziła na tyle nieprzytomna, że nie starczało jej siły, żeby o mnie dbać albo chociaż zarejestrować moje zachowanie i zmartwić się, czy przypadkiem nie jestem szalona. Cholera, przez większość czasu zachowywała się gorzej niż ja.

Chyba zaskoczyłam nas wszystkich, ze sobą włącznie, kiedy odparłam poważnie:

– Matka nie przejmowała się niczym poza własną osobą i alkoholem. Denerwowałam ją, ale też łatwo dawałam się zepchnąć na bok. Gdyby nie Emmy, moje życie byłoby bardzo samotne.

Zapadła trochę ciężka, jednak nie niezręczna cisza, jakbyśmy po prostu przetwarzali te słowa. Później, gdy wszyscy doszli do konkluzji, padły pytania.

Pierwszy był Aros. Pochylił się do przodu, a lok złotych włosów opadł mu na czoło.

– Co z twoim ojcem? Nigdy o nim nie wspominasz.

Zaśmiałam się szyderczo.

– Trudno wypowiadać się o kimś, kogo się nigdy nie poznało – prychnęłam. – Albo byłam darem od bogów i pojawiłam się na progu domu mamy, albo zaciążyła z jakimś podróżującym przez wioskę ziemianinem, którego spotkała w tawernie Cyana. Ponieważ wyglądałam zupełnie jak ona i wszyscy wiedzieliśmy, co bogowie sądzili na mój temat, tak naprawdę tylko jedną z tych dwóch opcji można uznać za prawdopodobną.

– Nigdy jej nie pytałaś? – drążył Rome, a mnie ogarnęła frustracja.

– Oczywiście, że pytałam – odpowiedziałam oschłym tonem. – Które dziecko nie chciałoby wiedzieć, czy ma gdzieś jakiegoś odpowiedzialnego rodzica? Takiego, który nie narzyga mu do jedynej pary butów? – Dobra rada: zawsze przyjrzyj się butom, zanim je włożysz. – Powiedziała po prostu, że nie mam ojca i że powinnam skupić się na przyszłości, nie na przeszłości. „Skup się na przyszłości, Willo, przeszłość na nic się nikomu nie zda”, powtarzała. A potem chlała do upadłego, dzięki czemu nie musiała zastanawiać się ani nad jednym, ani nad drugim.

Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, jednak nie mogłam myśleć o niej zbyt długo czy intensywnie, bo nie chciałam stać się rozgniewaną, zgorzkniałą ziemianką. Nie warto. To niczego nie zmieniało.

– Nie mamy czegoś wesołego do omówienia? – westchnęłam i oparłam podbródek na dłoniach.

Abklęci na siebie zerknęli, a ja natychmiast wyprostowałam plecy, czując, jak ogarnia mnie niepokój. W ich spojrzeniach nie było niczego radosnego. Zdecydowanie nie zamierzali dać mi powodu do śmiechu.

– No co?! – wybuchnęłam w końcu i popatrzyłam po ich twarzach. – Tylko nie mówcie, że zebrało wam się na kolejną pogadankę o seksie.

Jakiś sol w pobliżu wydał zduszony okrzyk i pospiesznie próbował zamaskować go kaszlem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak głośno mówię. Ups. Zapewne nie powinnam była rozpoczynać tego rodzaju dyskusji w sali jadalnej, ale chłopcy nie sprawiali wrażenia rozzłoszczonych. Jeśli już, wyglądali raczej na rozbawionych, co odpowiadało mi bardziej niż te ich poważne miny sprzed chwili. Niestety te zaraz wróciły na swoje miejsca, gdy cała piątka pochyliła się nad stołem. – Staviti wezwał nas do Topii – odezwał się Siret przyciszonym tonem. – Możliwe, że czeka nas sąd.

Głośno przełknęłam ślinę.

– Przez rektora? Dowiedzieli się, że go zabiliście?

Każdy z nich skinął głową, co potwierdziło moje obawy.

– Kiedy wyruszamy?

Starałam się, żeby głos nie zdradzał strachu, ale jak zwykle mi nie wyszło.

– Za cztery cykle słońca musimy stawić się w Topii – odparł Yael. – Najpierw czeka nas nieoficjalne spotkanie ze Stavitim, który zdecyduje, czy potrzebny będzie sąd.

Nie wydawał się przejęty. Mówił lekko i spokojnie. W międzyczasie ja podejrzewałam, że zaraz popuszczę z nerwów, bo miałam bardzo złe przeczucia odnośnie do całej tej sprawy.

– Nie bój nic, Żołnierzu. – Siret otoczył mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie. – Staviti jest do nas przyzwyczajony. Możliwe, że przedłuży nasz pobyt w Minatsol. Wątpię, by wydarzyło się coś więcej.

W innych okolicznościach zatopiłabym się w jego cieple i kojącym dotyku, dzięki którym więź dusz nie była mocno napięta, lecz obawy po prostu nie chciały odpuścić.

– Co powie Staviti, gdy mnie przyprowadzicie? Wie, że jesteście związani z ziemianką? Albo że mogę zostać Betą Chaosu? Czy to dobry pomysł, żeby wtajemniczać go w te sprawy?

Coen i Rome przysunęli się bliżej siebie, a ich szerokie ramiona kompletnie przesłoniły mi widok na pomieszczenie. Odpowiedzi na moje pytanie udzielił Coen:

– Nie możesz z nami iść, Willo. Właśnie z tych powodów oraz z kilku innych. Staviti cię nie zabije, ale mógłby utrudnić ci życie. A my nie zamierzamy na to pozwolić.

Przez chwilę przetwarzałam jego słowa w milczeniu, czując, jak marszczy mi się czoło.

– Za to więź mnie zabije, jeśli tak bardzo się od siebie oddalimy.

Czym martwiłam się bardziej niż faktem, że za każdym razem, kiedy się rozdzielaliśmy, działo się coś naprawdę okropnego. Jak na przykład Cyrus… „Chwila, kurde, moment!”

– Lepiej, żebyście nie myśleli o przeniesieniu więzi z powrotem na Cyrusa. Bo wolałabym już raczej stawić czoła Stavitie- mu i Rau.

Rome warknął groźnie, aż drewniany blat niemal zawibrował od tego dźwięku. Ponieważ wyglądało na to, że chłopak nie zamierza robić nic więcej poza burczeniem i bluzganiem, głos zabrał Aros.

– Nie, nie zamierzamy na nikogo jej przenosić. Jakiś czas temu Yael wpadł na pewien pomysł i wreszcie udało nam się znaleźć odpowiedniego boga do pomocy. Istnieje sposób, by tymczasowo rozszerzyć naszą więź, więc będziesz mogła znajdować się sporą odległość od nas i przy tym nie cierpieć. Oczywiście to tylko krótkotrwałe rozwiązanie, klątwa Rau w końcu przeżarłaby się przez tę energię. Ale podziała dostatecznie długo. Zdążymy zaliczyć spotkanie i ewentualny sąd, gdyby miało do niego dojść. Z powrotem osunęłam się na oparcie krzesła, gdy ziemianie pojawili się przy naszym stoliku. Wnieśli wyładowane jedzeniem tace i postawili je przed nami. Chłopcy musieli się odsunąć, aby zrobić miejsce dla ogromu smakołyków, lecz ten jeden raz nie obchodziły mnie serowe tosty ani małe pływaki w cieście.

Zanim zdążyłam się powstrzymać, już wyciągnęłam ręce do tac i zgarnęłam jedno i drugie na talerz. Okej, może jednak przejmowałam się trochę jedzeniem. Po prostu utrzymywanie odpowiedniego poziomu energii jest naprawdę bardzo ważne, kiedy musisz kłócić się z pięcioma zwalistymi bogami.

– Nie musisz się z nami kłócić. – Rome sięgnął po miskę makaronu. – Zrobimy, co konieczne, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. – A kto zapewni bezpieczeństwo wam? Powinnam też tam być! – odcięłam się, po czym ugryzłam kawałek kruchego ciasta. Głupi bogowie i ich głupie zasady.

– Zabaweczko. – Yael miał zaskakująco łagodny jak na niego głos, co zszokowało mnie tak bardzo, że kolejna porcja ciasta znieruchomiała w połowie drogi do moich ust. Całkowicie skupiłam się na nim i jego następnych słowach. – Nic się nam nie stanie. Staviti nigdy nie wkurzyłby Abila, próbując jakiegoś podstępu. Lubi uszczęśliwiać Pierwotnych.

Siret pogładził mnie po włosach i lekko je zmierzwił. Odwróciłam się do niego.

– Wrócimy, zanim zdążysz się zorientować, że zniknęliśmy.

Popatrzyłam na chłopaka przymrużonymi oczami, a potem burknęłam i wróciłam do jedzenia. Ta rozmowa absolutnie nie została zakończona. Miałam cztery cykle słońca, aby odkryć, co dzieje się z Emmy, oraz przekonać Abklętych, że znacznie bezpieczniej będzie, jeżeli zabiorą mnie ze sobą do Topii.

Nadszedł czas na nową strategię, tyle że teraz Siret mi nie pomoże. Musiałam liczyć wyłącznie na siebie.

TRZY

– Więc na czym polega ten plan? Jak powstrzymamy ból wywołany więzią dusz? – zapytałam, obracając chleb w palcach. – Wydaje mi się, że Rau zrobił coś podobnego, ale to nie trwało długo. Tylko na tyle, żeby zdążył zabrać mnie do Topii. Aros odepchnął krzesło, wyjął z kieszeni czasomierz i na niego zerknął, a następnie przeniósł wzrok z powrotem na mo- ją twarz.

– Mamy jakieś trzydzieści klików do kolejnych zajęć. Weź sobie jeszcze trochę tego cholernego chleba, skoro i tak jesz wyłącznie to, i chodźmy na spacer. To nie jest dobre miejsce na takie rozmowy.

Rozejrzałam się i zauważyłam sol, którzy jawnie się na nas gapili, oraz ziemian przemykających chyłkiem obok, trzymających się z dala od Arosa i stolika Abklętych. Łatwo było pomyśleć, że są niepokonani – że nie można ich pociągnąć do odpowiedzialności za nic w Minatsol, bo nie pochodzili stąd. Niestety prawda wyglądała zupełnie inaczej. Ludzie posiadali uszy, a ziemianie lubili plotkować. Domyślałam się, że bogowie pozyskali w Akademii szpiegów obserwujących każdy ruch braci. Moi chłopcy ewidentnie mieli gdzieś fakt, że są na celowniku, ale zawsze istniała jakaś granica. Najwyraźniej publiczne dyskutowanie o sekretach bogów ją przekraczało.

– Okej. – Kiwnęłam głową, położyłam kilka kawałków serowego chleba na chusteczce i je zawinęłam.

Zerwałam się z krzesła, ciekawa, kto pójdzie z nami. Uniosłam brwi, zaskoczona, że żaden z pozostałych braci nie wstał. Zostawianie mnie sam na sam z bogiem Uwodzenia było do nich niepodobne. Z reguły takie sytuacje prowokowały do niestosownego zachowania.

Musiało więc chodzić o coś więcej.

– No to na razie – powiedziałam niezręcznie, spoglądając na chłopców.

– Do zobaczenia na zajęciach. – Siret mrugnął do mnie, po czym zerknął na Arosa, który kompletnie go zignorował.

– Do zobaczenia, Zabaweczko. – Yael podniósł wzrok tylko na chwilę i zaraz znowu zajął się jedzeniem.

– Nie spóźnij się – burknął Rome.

Spojrzałam na Coena, który zaraz wyszczerzył do mnie zęby i popatrzył na Arosa w ten sam sposób jak Siret. Nie wiedziałam, co to miało znaczyć, więc jedynie wzruszyłam ramionami i opuściłam salę z Arosem. Kiedy wyszliśmy na korytarz, wyjęłam odrobinę wypieku, a następnie zaczęłam jeść, maszerując w milczeniu obok boga, aż opuściliśmy budynek i skierowaliśmy się do jednego z ogrodów.

– Przyszliśmy tu, żebyś mógł mnie zamordować? – zapytałam od niechcenia. Skończyłam gryźć kawałek chleba i po chwili zabrałam się za następny.

Aros parsknął.

– Dlaczego miałbym zabrać cię do różanego ogrodu w środku cyklu słońca, żeby cię zabić? Myślałem, że trochę bardziej we mnie wierzysz. Zrobiłbym to przynajmniej po ciemku, a najchętniej wybrałbym ciekawsze miejsce. Zawsze wykonuj pracę jak należy, nawet jeśli jest to morderstwo.

Podeszliśmy razem do ławki i klapnęłam na nią, bardziej skupiona na tym, by nie upuścić serowego przysmaku, niż aby faktycznie usiąść. Na szczęście Aros zdążył to zauważyć, złapał mnie za rękę, nim zdążyłam wylądować na ziemi, przesunął o parę centymetrów w prawo i dopiero wtedy puścił. Wznowiłam czynność siadania, po czym również jedzenia, wszystko to bez mrugnięcia okiem. Zaczynałam się przyzwyczaić do naszej rutyny polegającej na tym, że ja robiłam z siebie idiotkę, a któryś z braci zawsze na czas przychodził mi z pomocą.

– Dzięki – mruknęłam. – Ale wciąż uważam to za dziwne. Zostaję sam na sam z jednym z was w tym ogrodzie tylko wtedy, gdy uczycie mnie zamykać umysł. Myślałam, że już daliśmy sobie z tym spokój.

– Byłaś w tym raczej beznadziejna. – Aros wyciągnął nogi i skrzyżował je w kostkach, potem odwrócił głowę i patrzył, jak pożeram ostatni kęs chleba.

– No dzięki. – Zmarszczyłam brwi, zgniatając serwetkę. – Niepojęte, że z takim wsparciem nie udało mi się wcześniej. – Jestem niemal tak dobry w eufemizmach jak ty w robieniu tego, co ci się każe, kochanie.

Przewróciłam oczami i wepchnęłam serwetkę do kieszeni spodni, które stały się moim podstawowym strojem dziennym. Były zrobione z jakiejś ciężkiej tkaniny z dodatkiem lnu i idealnie przylegały do ciała, jako iż zostały stworzone przez Sireta. Na biodrach i kolanach miały skórzane łaty, ponieważ najwyraźniej potrzebowałam dodatkowej ochrony. Do tego prosta koszula o odcieniu głębokiej czerwieni, czyli – jak już się dowiedziałam – kolorze Chaosu. Siret zaczął nadawać niektórym moim ubraniom czerwonej barwy, co całkiem mi się podobało, dlatego nie skomentowałam tej nagłej zmiany.

– Powiesz w końcu, po co tu przyszliśmy? – ponagliłam. – Bo na pewno nie po to, żeby porozmawiać o uniknięciu bólu związanego z więzią dusz. Wiem, że mogliśmy pomówić o tym przy stole w sali jadalnej albo w którymś z pokoi.

– Muszę z tobą pogadać, Willo. – Aros nagle spoważniał, wodząc złotymi oczami po mojej twarzy. Dłonie trzymał luźno na kolanach, całkowicie skupiony na tym, jak zareaguję.

To niepokojące.

– O czym?

Zaczęłam się wiercić. Wyciągnęłam serwetkę z kieszeni, po czym zaczęłam ją rozdzierać na równiutkie paski. Zatrzymałam się w połowie, bo chłopak wciąż milczał zamiast odpowiedzieć na pytanie. Gwałtownie poderwałam głowę.

– Więc jednak to będzie kolejna pogadanka o seksie. O bogowie. Jesteście niedorzeczni i przysięgam, przyłożę każdemu z was w…

– To nie jest pogadanka o seksie. – Zachichotał, lecz zabrzmiało to dość sztywno.

– Kłamiesz! – Cisnęłam w niego podartą serwetką i ukryłam twarz w dłoniach. – Ile jeszcze razy to musi się wydarzyć?

Tym razem jego śmiech był cieplejszy. Złapał mnie za nadgarstki i odciągnął moje ręce od policzków.

– To nie tak, okej? Oni chcieli tylko, żebym sprawdził, co z tobą. Po tym, co wydarzyło się ze mną i z Coenem. Obudziliśmy twój Chaos w sposób, który…

Znieruchomiałam, ogarnięta szokiem. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam, to przypominanie sobie o tym incydencie w środku cyklu słońca i to w dodatku na zewnątrz, gdzie nie mogłam nic z tym zrobić.

– Zaczekaj no chwilę, do cholery – zażądałam.

Uwolniłam nadgarstki z jego uścisku, po czym zerwałam się na równe nogi, aby móc spojrzeć na niego z góry. Ta sztuczka działała na ziemian i sol, lecz najwyraźniej na Arosa już nie. Złote oczy wciąż znajdowały się na tej samej wysokości co moje, choć ja stałam, a on siedział.

– To nie tak, jak myślisz – zapewnił i uniósł ręce, próbując mnie uspokoić.

Tak naprawdę w mojej głowie nie pojawiła się jeszcze żadna myśl odnośnie do powodu, dla którego tu przyszliśmy. Zaczęłam działać, zanim cokolwiek zdążyło uformować mi się w umyśle. Może to szansa na zdobycie jakichś informacji.

– Och, czyżby?

Położyłam dłonie na jego piersi i szybko postawiłam stopy po obu stronach nóg Arosa, nim mnie powstrzymał. Zacisnęłam mięśnie, unieruchamiając uda chłopaka między swoimi, potem przesunęłam palcami po ramionach Abklętego i dalej na plecy. Splotłam nadgarstki na jego karku, żeby nie poczuł, jak trzęsą mi się ręce.

– Przyprowadziłeś mnie tu, byśmy nie musieli prowadzić tej rozmowy w pokoju? Gdzie mogłabym zrobić coś… takiego?

Złoto w oczach boga zmieniło się w ciemny brąz, a ręce zsunęły się z kolan na ławkę. Tak mocno ścisnął brzeg siedziska, aż zbielały mu knykcie. Nie mógł mnie dotknąć. Interesujące. Pozostali musieli wymóc na nim tę obietnicę.

– Proszę, Willo, nie naciskaj teraz. Cholera, wiem, że nie jesteś dzieckiem. Wiem, że nie potrzebujesz tej rozmowy, ale chłopaki nie chcieli odpuścić.

– Myślą, że razem z Coenem zmusiliście mnie do tego podstępem? – zapytałam. Nadal się nie ruszyłam i patrzyłam na niego podejrzliwie zmrużonymi oczami.

Aros uśmiechnął się, lecz na jego twarzy znowu pojawiło się napięcie, które szybko ogarnęło resztę ciała.

– Nie użyli słowa „podstęp”. – Uniósł kąciki ust i zaprezentował białe zęby w uśmiechu. – Powiedzieli raczej, że cię do tego popchnęliśmy. Bo tak było.

– No cóż, prawda – przyznałam, czując, że trochę się gubię w oczach Abklętego.

Oderwał dłonie od ławki, jakby dłużej nie mógł się opierać. Przeniósł je na moje plecy, powiódł nimi w górę, a następnie zatrzymał na ramionach, muskając kciukami obojczyki.

– Chciałaś tego, Willo?

– Chciałaś – powtórzyłam.

Może mnie hipnotyzował, bo w tej chwili potrafiłam jedynie powtarzać po nim najważniejsze słowa. „Popchnąć. Chcieć. Popchnąć. Chcieć”, rozlegało się na zmianę w mojej głowie.

„Popchnąć”.

– Tak.

Kiwnęłam głową. „Chcieć”.

Mocniej zacisnął palce i przysunął mnie bliżej, wydając przy tym gardłowy pomruk.

– No dobrze, skoro już to sobie wyjaśniliśmy… – rozległ się głos za mną. – Może pójdziemy na zajęcia?

Spróbowałam odsunąć się od Arosa, lecz zacisnął palce jeszcze mocniej, a na jego twarzy pojawił się niebezpieczny wyraz. – Perswazja? Co ty tu robisz, do diabła? – warknął, nie odrywając wzroku od moich oczu.

– Czekaliśmy, ale nie przyprowadziłeś jej z powrotem. Dlatego mnie tutaj przysłali – odparł Yael. Jego ton brzmiał lekko, jednak dobrze wiedziałam, że to wyłącznie fasada.

Yael zawsze mówił lekkim tonem, dopóki nie postanowił czegoś zażądać, i wiedziałam, że z pewnością usłyszę jakieś żądanie, jak tylko Aros odejdzie. A ta perspektywa stawiała mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Takiej, przez którą miałam ochotę zdzielić ich obu Chaosem i uciec w przeciwną stronę.

Więc dokładnie tak zrobiłam.

Czułam, jak nowo obudzona energia wiruje we mnie bez celu i bardzo łatwo było jej zaczerpnąć, kiedy Aros już wzburzył moje emocje. Niestety nie wiedziałam, gdzie ją skierować ani jak to zrobić, w dodatku nie miałam pojęcia, w jaki sposób objawi się jej działanie. Pozostało mi jedynie żywić nadzieję. Zamknęłam więc oczy, wyrwałam się pospiesznie z uścisku Abklętego i wymamrotałam:

– Chaos…

Chłopak zerwał się z ławki i zasłonił mi usta dłonią, lecz było już za późno. Wokół nas ludzie zaczęli krzyczeć.

– Coś ty zrobiła, do cholery? – Wytrzeszczył oczy.

Chciałam odpowiedzieć, ale z gardła wydobył się zaledwie stłumiony dźwięk, bo Aros wciąż próbował mnie uciszyć. Pociągnęłam go za rękę, aż niechętnie ją odsunął, i rozchyliłam wargi, by się odezwać. Tyle że wtedy moją uwagę przyciągnął inny odgłos.

Śmiech. Yael właśnie stracił nad sobą panowanie.

Zerknęłam nad ramieniem Arosa i skamieniałam. Yael stał za nim, trzymając torbę poniżej pasa, zgięty wpół, i zaśmiewał się do rozpuku. Był też kompletnie nagi. Przeniosłam wzrok z powrotem na Arosa, a potem obydwoje jednocześnie spojrzeliśmy w dół.

– BOGOWIE! – krzyknęłam, gdy Aros jak gdyby nigdy nic cofnął się, wziął do ręki własną torbę i zakrył się w strategicznym miejscu.

Wyglądał na rozdartego pomiędzy rozbawieniem a szokiem, ale ja nie znajdowałam w aktualnej sytuacji absolutnie nic śmiesznego. Jakimś cudem zachowałam dość przytomności umysłu, żeby złapać się za pierś i sprawdzić, czy wciąż mam na sobie ubranie – o dziwo tak. Później już tylko stałam nieruchomo otępiała, gapiąc się na torbę Arosa.

Widziałam wszystko. Ten obraz wypalił się na zawsze w moim mózgu. Fakt, że chłopak się zasłaniał, nijak nie pomagał. Teraz Aros śmiał się razem z Yaelem, a ja pomimo osłupienia zdołałam oderwać od nich wzrok, kiedy kątem oka zauważyłam cieliste smugi śmigające po ogrodzie. Sol. Ziemianie. Nauczyciele. O bogowie… Rozebrałam każdego swoim Chaosem. Każdego poza sobą.

Okej, to nowość.

Miałam ochotę wybiec z ogrodu i obejrzeć przedstawienie, ale Yael rozejrzał się i zaraz stwierdził:

– Nie. Nie ma mowy.

Razem z Arosem posadzili mnie pomiędzy sobą na ławce i trzymali w miejscu tak długo, aż wszyscy zniknęli. Po powrocie do Akademii usłyszałam rozlegające się na korytarzu ogłoszenie, zgodnie z którym zajęcia zostały odwołane do końca cyklu słońca, podczas gdy incydent będzie „badany”. Biorąc pod uwagę moje przeszłe dokonania, nie zdziwiłabym się, gdyby władze szkoły uznały za oczywiste, że właśnie ja stoję za Operacją Goła Dupa. Dokładnie z tego słynęłam. Niemniej jakoś nikt mnie nie szukał.

Abklęci zostali tak wytrąceni z równowagi tym ostatnim wybuchem Chaosu, że nawet nie zadawali pytań, kiedy obwieściłam, że muszę znaleźć Emmy. Siret po prostu powiedział pozostałym, że pójdzie ze mną, a potem czekał nad dormitoriami ziemian, do których zeszłam.

Jak tylko dotarłam do pokoju przyjaciółki, w kwaterach panował zaskakujący tłok. Najwidoczniej sol nie byli jedynymi mieszkańcami Bożylasu zwolnionymi z obowiązków tego cyklu słońca. Cała Akademia dostała wolne popołudnie. Może relacje między sol i ziemianami zdążyły już się poprawić, a może sol czuli się zbyt zawstydzeni perspektywą prezentowania błogosławionych genitaliów wszystkim dookoła.

Gdy w końcu znalazłam Emmy i wyznałam, co się wydarzyło, wydawała się zupełnie nieprzejęta informacją, że to przeze mnie każdy stracił ubrania.

– Jak to zrobiłaś? – spytała. W jej głosie słyszałam ciekawość.

Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie wywarłam na nią jakiegoś wpływu przez te wszystkie cykle życia. Nagość niezbyt mnie poruszała, a z pewnością nie nagość ziemian czy sol. No może ewentualnie nagość Arosa, którą zobaczyłam na chwilę i która była bardzo, bardzo duża… Uch!

Wyrzucenie tego obrazu z głowy okazało się znacznie trudniejsze, niż sądziłam, ale jakimś cudem udało mi się skupić z powrotem na najlepszej przyjaciółce. Jej oczy były tak pozbawione blasku, że wydawały się odzwierciedlać beznadziejność ziemiańskiej kwatery. Zauważyłam ciemne cienie pod nimi i nagle cały mój niepokój o Emmy zaatakował z nową siłą.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam wreszcie. – Ta moc Chaosu jest niebezpieczna oraz kompletnie nieprzewidywalna. Po prostu straciłam nad nią kontrolę.

To było w dużej mierze kłamstwo. Użyłam Chaosu z rozmysłem, żeby Aros i Yael się posrali i przestali kłócić, lecz przynajmniej o utracie kontroli mówiłam szczerze.

Usiadłam na materacu obok siostry, oparłam plecy o ścianę i wierciłam się przez chwilę, by znaleźć wygodną pozycję. W końcu poddałam się z westchnieniem. Zaczęłam mechanicznie gładzić palcami szorstką narzutę schludnie pościelonego łóżka, a słowa same wyrwały mi się z ust.

– To staje się coraz silniejsze – szepnęłam. Ogarnęła mnie ulga, że wreszcie mogłam zwierzyć się komuś ze swoich obaw. Kochałam Abklętych. Pasowaliśmy do siebie idealnie, jak gdyby naszym przeznaczeniem było odnaleźć się nawzajem i zostać ze sobą już na zawsze, a poza tym wiedziałam, że nigdy nie zaczną mnie osądzać. Ale to bogowie – urodzeni bogowie – którzy nie rozumieli ułomności i słabości sol ani ziemian. Nigdy nie dostanę od nich żadnej mądrej rady, współczucia czy czekolady.

W tych trzech rzeczach sprawdzała się Emmy. Pomijając czekoladę, bo jako brudne ziemianki nie mogłyśmy sobie pozwolić na ten rarytas. Jednak gdybyśmy mogły, przyjaciółka z pewnością świetnie radziłaby sobie z nią pod każdą postacią. Czy to w tabliczce, czy do picia… Cholera, wtedy nawet ja byłabym w tym dobra. Genialna. Zostałabym specjalistką. Mało tego, zdobyłabym w ten sposób sławę. Stałabym się przykładną, niezrównaną pionierką w dziedzinie czekolady. Zapoczątkowałabym dynastię. Zmieniłabym świat.

Nawet nie pamiętam, w którym momencie spuściłam głowę. Zdałam sobie z tego sprawę, dopiero gdy Emmy położyła dłoń na mojej i poklepała ją pocieszająco.

– Will – mruknęła ze współczuciem. – Nie umiem sobie wyobrazić, przez co musisz teraz przechodzić. Ta moc pojawiła się znikąd i nie masz nikogo, kto nauczyłby cię korzystać z niej we właściwy sposób.

Gwałtownie podniosłam głowę. Ledwo się powstrzymałam przed kopnięciem samej siebie, kiedy zrozumiałam, że obarczam problemami jedyną osobę potrzebującą mnie bardziej, niż ja potrzebowałam czegokolwiek. Otworzyłam usta, żeby przeprosić za przysparzanie jej zmartwień, ale zanim zdążyłam wypowiedzieć choć słowo, Emmy odezwała się ponownie:

– Wyłącznie Kreator mogłaby udzielić ci jakichś informacji o przemianie z ziemianina w sol czy w cokolwiek, czym się stałaś. A nie sądzę, by pokazanie mu się z mocą Bety Chaosu brzmiało jak dobry pomysł.

Emmy była taka mądra. Sama dochodziła do rzeczy, o których ja wiedziałam tylko dlatego, że żyłam w tym świecie i znałam boskich braci. Poza tym ewidentnie wykorzystywała moje kłopoty jako wymówkę, aby znów nie wspominać Attiego. I muszę przyznać, że dokładnie to chciałam osiągnąć.

– Rau planuje się mną posłużyć, Em – stęknęłam, na powrót opierając plecy o ścianę. Skoro przyjaciółka wolała rozmawiać o Chaosie, będziemy rozmawiać o Chaosie. – Zamierza przejąć moją moc i wywrócić wszystko do góry nogami, a ja nie mam zielonego pojęcia, jak go powstrzymać. Nie potrafię nawet powstrzymać samej siebie przed potykaniem się o własne nogi. Albo chodzeniem nago. Albo sprawianiem, że cała Akademia traci ubrania.

Emmy wybuchnęła śmiechem, głośnym i szorstkim.

– Willo Knight, wcale tego nie powiedziałaś. Posiadasz więcej kontroli i siły niż jakikolwiek znany mi ziemianin albo sol. Zrodziłaś się z Chaosu. Zawsze go kontrolowałaś, od pierwszego cyklu słońca, w którym przyszłaś na ten świat. Twoja mama bez przerwy opowiadała o tym, jak cię rodziła i mało brakowało, żebyś wyszła odwrotnie. Nigdy nie myślałam, że to prawda, jednak teraz jestem o tym przekonana.

Roześmiałam się razem z nią, ale w głowie zaczęły kłębić mi się setki myśli. Zrodzona z Chaosu. Dziwne określenie, lecz chyba w pewnym sensie pasowało. Nieznany ojciec. Nieobecna, nieodpowiedzialna matka. Ani razu nie zaznałam spokoju, wokół mnie zawsze było pełno zamieszania. Emmy zaczęła spędzać ze mną czas, bo jej normalne życie zostało zrujnowane przez śmierć, tyle że nie zrodziła się z Chaosu jak ja – dla niej to po prostu skutek uboczny przebywania w moim towarzystwie. Żadna z nas nie odzywała się przez chwilę i siedziałyśmy tak w ciszy, obie pogrążone w zadumie, zajęte walką z własnymi demonami. Czar prysł, kiedy Emmy westchnęła cicho, a ja odruchowo sięgnęłam w bok, otoczyłam ręką jej ramiona i przyciągnęłam do siebie. Opierała się odrobinę, ale tym razem nie zamierzałam pozwolić przyjaciółce na ucieczkę. Trzymałam mocno i przytuliłam ją tak ciasno, jak mogłam, nie miażdżąc przy tym żeber.

Dziewczyna siedziała sztywno. Nie reagowała, a sytuacja robiła się niemal niezręczna. Miałam już uznać to za kolejną porażkę i odłożyć następną próbę na później, lecz wtedy Emmy wypuściła znacznie cięższy oddech, który owionął moje ucho i targnął kosmykami.

Przyjaciółka na mnie opadła. Wydawała się niezwykle krucha, aż doznałam szoku, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo jej szczupłe ciało dygocze. Piersią Emmy wstrząsał szloch, z ust zaś wydostało się rzężenie, kiedy usiłowała zaczerpnąć powietrza. Dławił ją płacz, co przypominało lawinę usiłującą przedostać się przez niewielki otwór w zboczu góry – wyrzucała z siebie zbyt wiele bólu naraz.