Ból - Jaymin Eve, Jane Washington - ebook

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Willa Knight: zbawczyni światów, czy ich niszczycielka?

Czasami historia kłamie, a opowieści o Minatsol i Topii nie stanowią wyjątku pod tym względem. Od zamierzchłej przeszłości Staviti tkał sieć kłamstw wokół prawdy o Stworzeniu, dążąc do zachowania swojej władzy i unicestwienia wszystkiego, co stanie mu na drodze. Teraz jednak Willa i Abklęci są gotowi zdemaskować jego oszustwa, ujawnić prawdę i zrozumieć prawdziwą naturę obu światów, zanim będzie za późno.

Jest jednak pewien problem.

Każdy błąd popełniony podczas próby przywrócenia równowagi może mieć przerażające konsekwencje dla wszystkich istnień – zarówno żywych, jak i martwych.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (50 ocen)
26
14
7
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham 💙💙💙
00
AmeliaKotkowa

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna.
00
J249666

Całkiem niezła

3.5/5
00
Ewakr1

Dobrze spędzony czas

za długo czekałam na tę część i nie mogłam już wejść w klimat jaki wcześniej mi się podobał
00
PapieroweDziewczyny

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą serię! Mam ogromny problem, żeby napisać jakąś solidną recenzję, ale podejrzewam, że nie muszę wiele pisać😅 Skoro ktoś dotarł tak daleko, to znaczy, że wie "czym to się je"🥰 Ja ze swojej strony chcę tylko pochwalić autorki za to, że wszystko wyjaśniły i zakończyły każdy wątek, nie pozostawiając miejsca na domysły❤️
00

Popularność




SPIS TREŚCI

SŁOWNICZEK

JEDEN

DWA

TRZY

CZTERY

PIĘĆ

SZEŚĆ

SIEDEM

OSIEM

DZIEWIĘĆ

DZIESIĘĆ

JEDENAŚCIE

DWANAŚCIE

TRZYNAŚCIE

CZTERNAŚCIE

PIĘTNAŚCIE

SZESNAŚCIE

SIEDEMNAŚCIE

OSIEMNAŚCIE

DZIEWIĘTNAŚCIE

DWADZIEŚCIA

EPILOG

TYTUŁ ORYGINAŁU Pain
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023
Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023
Redaktor prowadząca: Beata BamberRedakcja: D. B. ForyśKorekta: Patrycja SiedleckaOpracowanie graficzne okładki: Justyna SieprawskaProjekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1Gołuski 2023ISBN 978-83-67303-46-0 Wydawnictwo Papierówka Beata BamberSowia 7, 62-070 Gołuskiwww.papierowka.com.pl
PRZEŁOŻYŁAAnna Piechowiak

SERIA KLĄTWA BOGÓW

tom 1 OSZUSTWO

tom 2 PERSWAZJA

tom 3 UWODZENIE

tom 4 SIŁA

tom 5 NEUTRALNOŚĆ

tom 6 BÓL

Do Jane: Nadal się przyjaźnimy? Do Jaymin: Nie. Będę z Tobą walczyć na śmierć i życie. .

SŁOWNICZEK

rotacja – godzina

cykl słońca – dzień

cykl księżyca – miesiąc

cykl życia – rok

minateur – żołnierz

bykoń – udomowione zwierzę robocze

sol – rasa dominująca

ziemianie – rasa służąca

Minatsol – świat ziemian i sol

Topia – świat bogów

Bożylas – centrum Minatsol

Soldel – pierwsze miasto sol

Dvadel – drugie miasto sol

Tridel – trzecie miasto sol

pływak – ryba

pantera – skrzydlaty koń

błotniak – świnia

śpiączek – pająk

JEDEN

– Gotowe...

Oddech Coena musnął mój kark, akurat gdy kucałam za jednym z pieczołowicie wypielęgnowanych żywopłotów Piki. Z wrażenia aż podskoczyłam.

– Co? – zapiszczałam, po czym usiadłam, krzyżując nogi, i niby od niechcenia poprawiłam szatę. – Co jest gotowe?

– Nasz dom – odparł, a uśmiech na chwilę uniósł kąciki jego ust. – Naprawdę zamierzasz udawać, że wcale nie podglądałaś ziemianki Emmy i Neutralności?

Miał cholerną rację.

– Nie wiem, o czym mówisz, Jedynko.

Kucnął przede mną, kładąc jedną dłoń na ziemi, a drugą na moim biodrze. Nasze oczy znalazły się na tej samej wysokości. Ogrom różnobarwnych roślin wokół nas sprawiał, że jasna zieleń tęczówek boga zdawała się nabierać szmaragdowego odcienia.

– Co robią? – Jego wyraz twarzy nie zdradzał żadnej z emocji, które z pewnością teraz odczuwał. Na przykład rozbawienia moim kosztem.

– Kłócą się. – Zrezygnowałam z prób ukrycia faktu, że owszem, szpiegowałam siostrę. Znowu. Ona i Cyrus mnie fascynowali. – Próbował „nauczyć” ją, jak być boginią.

Odnoszę wrażenie, że Emmy dziczeje odrobinę bardziej za każdym razem, gdy Cyrus usiłuje ją okiełznać.

Coen zachichotał i nagle przycisnął do siebie nasze usta. Odsunął się zbyt szybko jak na mój gust i przyjrzał mi się z ukosa pociemniałymi oczami.

– W ogóle nie jestem tym zdziwiony – powiedział ponuro, ściskając moją nogę, następnie przeniósł lewą rękę na drugie udo i podniósł mnie z łatwością.

Pospiesznie objęłam go za szyję, żeby nie polecieć do tyłu. Kiedy Coen się wyprostował, oboje odwróciliśmy wzrok, by spojrzeć ponad żywopłotem. Emmy i Cyrus stali w jednym z ogrodów Piki, tylko częściowo zasłonięci roślinami, i rozmawiali na tyle cicho, że nie byłam w stanie ich usłyszeć. Chłopak przycisnął mnie mocniej do siebie i przeniósł jedną rękę pod mój tyłek, po czym drugą otoczył mi plecy, a ja oplotłam go nogami w pasie. Rozluźniłam ramiona, wtuliłam się w niego, oparłam nasze głowy o siebie i obserwowaliśmy.

Emmy właśnie popchnęła Cyrusa, który wyrzucił ręce w powietrze, a potem chwycił ją za twarz i pocałował. Pół kliku później dziewczyna znowu go odepchnęła z niezadowoleniem. Gdy odwrócili się do siebie plecami, oboje byli uśmiechnięci, ale bardzo uważali, żeby druga strona tego nie zauważyła.

Parsknęłam, a Coen uznał to za sygnał, by nas stąd zabrać. Nie zaprzątałam sobie głowy tłumaczeniem, że równie dobrze mogłabym iść o własnych siłach – już o tym wiedział. Po prostu chciał mnie nosić, a ja nie zamierzałam narzekać na możliwość rozkoszowania się ciepłem jego umięśnionego ciała przyciśniętego do mojego. Dyskretnie musnęłam dłońmi potężne ramiona chłopaka, z gardła wyrwał mi się cichy pomruk podziwu. Coen był perfekcyjny, jak zresztą wszyscy bracia. Zupełnie jakby każdy z nich – od Jedynki aż do Piątki – wyszedł z tej samej, nieskazitelnej formy. Na tym jednak podobieństwa się kończyły.

Oszustwo, którego użył Abil, by zapewnić sobie i Adeline perfekcyjne potomstwo, nie mogło uformować ich osobowości ani darów – zapewniło tylko genetyczny przekaz rysów, postury oraz podstawowych barw. Co miało sens, gdyż Adeline dostała Abklętych od Stavitiego, który już udowodnił, że nie panuje nad naturą swoich wytworów. Idealnym przykładem była Pica darząca miłością wszystko wokół, lecz jednocześnie nieumiejąca pokochać Kreatora w taki sposób, jaki dla niej zaplanował. Buntownicza natura moich chłopców dobitnie świadczyła o tym, że Staviti z pewnością nie miał wpływu na ich usposobienie.

Coen zwolnił kroku, po czym zatrzymał się na skraju lasu. Zamrugałam i odwróciłam głowę, aby upewnić się, że wzrok mnie nie myli, ale to prawda – przez noc na platformie Piki pojawił się cały las.

– Święte jaja bykonia – wychrypiałam. – Jeszcze cykl słońca temu tego tutaj nie było.

– Wariatka pracowała nad tym przez ostatnich pięć rotacji – wyjaśnił Coen, chichocząc. – Dlaczego nie jestem zaskoczony, że nie zauważyłaś?

Zaczęliśmy nazywać Picę „wariatką” i kilkoma innymi niezbyt pochlebnymi określeniami po paru pierwszych cyklach słońca, jakie spędziłam na jej platformie. Absolutnie nie byliśmy w stanie brać jej na poważnie jako bogini ani nawet jako osoby. Potrafiła przejść ze stanu ekstazy do płaczu i z powrotem, zanim ja zdążyłam choćby mrugnąć, a jej całkowita miłość oraz akceptacja do wszystkiego wydawała się niemal psychopatyczna. Kochała tak mocno, że przyprawiała siebie samą o rozpacz. Któregoś razu odkryłam w środku nocy, że płacze pod drzwiami mojej sypialni – tylko dlatego, że się za mną stęskniła. I nie był to odosobniony przypadek. Zaczynałam podejrzewać, że nigdy nie pozwoli mi przeprowadzić się do innej części platformy, ale najwidoczniej się myliłam.

– Naprawdę umieściła między nami las? – zapytałam skonsternowana.

– Przekonaliśmy ją, że potrzebujecie ogrodu, nad którym mogłybyście razem pracować. Dużego. Naturalnego.

– A w jaki sposób udało jej się, no wiesz… Stworzyć go tutaj?

Odstawił mnie ostrożnie, niemal niechętnie, i omiótł wzrokiem drzewa przed nami. Kątem oka uchwyciłam mignięcie koloru, jednak Coen położył mi dłoń na podbródku, ponownie zwracając na siebie moją uwagę. Musiał się pochylić, a ja wspiąć na palce, ale nie narzekałam, usatysfakcjonowana faktem, że jego spojrzenie co chwilę wędruje w kierunku moich ust.

Uwielbiałam wyraz jego twarzy, kiedy nie mógł się skupić, bo tak bardzo chciał mnie pocałować.

– Skorzystała z pomocy Havena, boga Natury. Poznasz go na swoim przyjęciu następnego cyklu słońca. I w ramach przestrogi, Will. Terence tu był, żeby „pomóc”.

– A Terence jest…

– Bogiem Bestiariusza. I istotą, która nie zwykła po prostu pomagać innym bez powodu.

Zmarszczyłam brwi i chciałam znów zerknąć na las, lecz powstrzymał mnie przed tym silny chwyt Coena. Chłopak przycisnął wargi do moich, a ja zaczynałam już pogłębiać pocałunek, gdy nagle gdzieś za mną rozległ się głos:

– Niespodzianka czeka, Bólu.

Coen wydał sfrustrowany pomruk, z kolei ja poczułam lekki dyskomfort. Przyzwyczaiłam się do niewielkich wyładowań jego mocy. Może nawet za bardzo, bo sprawiały tylko, że moje ciało zalewał żar, a dłonie zaciskały się w gotowości. Coen ponownie posłał mi jeden z tych swoich półuśmieszków, po czym wyprostował się i pozwolił, żebym odwróciła się do Rome’a, który wyszedł spomiędzy drzew.

– Jaką niespodziankę, Dwójko? – zapytałam.

– Mam nadzieję, że jest nią jakiś lepszy ranking, do cholery – burknął, zatrzymując się tuż przede mną.

Coen minął go i ruszył ścieżką znikającą dalej wśród roślinności. Skorzystałam z okazji, by przyjrzeć się lasowi nieco baczniej i docenić ogrodzenie z surowego drewna, które oddzielało marmur od dzikiego terenu. Ścieżka, wyłożona nierównymi płytami z marmuru, wiła się i skręcała pośród poszycia, oświetlona bladym blaskiem niedużych lampionów przywiązanych do wiszących nisko gałęzi.

– Czy to dom? – Przeniosłam wzrok z powrotem na Rome’a, który splótł palce z moimi i pociągnął mnie w kierunku ścieżki. Naprawdę chciałam wiedzieć, co to za niespodzianka.

– Nie, o domu już przecież wiesz.

Podniósł mnie, zupełnie niepotrzebnie, i postawił na marmurowych płytach, jakby zrobienie tego jednego kroku ze mną w ramionach z jakiegoś powodu było dla niego istotne.

Poczułam ekscytację na myśl o tym, czego mogę się spodziewać na końcu drogi, ale ostrzegawcze słowa Coena nie pozwalały mi zapomnieć o obawach ani odpłynąć wyobraźni zbyt daleko od drzew, między którymi szłam teraz, z Rome’em tuż za sobą. Maszerowaliśmy tak zaledwie klik, po czym chłopak położył dłonie na moich ramionach i zacisnął palce z nieustępliwością, przez co mimowolnie wygięłam się w łuk.

Schylił głowę i spojrzeliśmy razem na ścieżkę.

– Jak ci idą lekcje boskości, Kamieniu?

Nie wiedziałam, dlaczego musieliśmy się zatrzymać, żeby przeprowadzić tę rozmowę, ale nie zamierzałam narzekać na okazję do miłego „sam na sam”. Oparłam się plecami o Rome’a i wyciągnęłam ręce, aby objąć go za szyję. Instynktownie dotknął ustami skóry tuż pod moim uchem, następnie przygryzł ją lekko, przesuwając dłońmi wzdłuż wyciągniętych ramion i po bokach piersi, żeby wreszcie zatrzymać je na talii. Usiłowałam powstrzymać dreszcz, lecz byłam przekonana, że nie zdołam zapanować nad niepewnością w głosie.

– Adeline i Pica pracują nade mną razem, ale nie zgadzają się absolutnie w żadnej kwestii, więc chyba nie robię wielkich postępów. Pica uważa, że powinnam pozostać otwarta i szczera, a wszyscy mnie pokochają. Adeline twierdzi, że wolno mi być każdym, byle nie sobą.

Jego pierś zadrżała od śmiechu.

– Moja matka ma rację. Inni bogowie nigdy nie uznaliby cię za kogoś, kto naprawdę może rzucić wyzwanie Stavitiemu. Nie jesteś okrutna, nie chcesz władzy, nie pragniesz kontrolować świata ani zmieniać jego oblicza, a do tego zdarza ci się przypadkiem wskrzeszać zmarłych.

– Mówisz tak, jakby to było coś złego. – Pociągnęłam nosem.

– Uważam, że jesteś najwspanialszą istotą, jaką kiedykolwiek powołano do życia – wyszeptał. – I uważam też, że powinniśmy się pospieszyć, zanim Uwodzenie zrobi się…

– Niecierpliwy? – rozległ się czyjś rozbawiony głos kilka metrów dalej.

Podskoczyłam, a Rome popchnął mnie lekko i minęliśmy najbliższy zakręt ścieżki. Aros siedział na ławce z gałęzi i grubszych nieobrobionych kłód. Wstał, kiedy zatrzymałam się przed nim, po czym wyciągnął rękę. Chwyciłam ją, ale Rome złapał za moją drugą dłoń, zmuszając, bym odwróciła się w jego stronę. Przycisnął mi wielkie palce do policzków, następnie nasze usta się spotkały. Abklęci nie bawili się w krótkie, pospieszne buziaki: całowali mnie z rozmysłem i zawsze domagali się odpowiedzi, a ja jej udzielałam, wydając ciche, pożądliwe pomruki. Chłopak się odsunął i wyprostował. Po chwili zniknął w oddali, tak samo jak wcześniej Coen.

Aros cały czas trzymał moją drugą dłoń, za którą teraz pociągnął, unosząc kąciki ust w uśmiechu.

– Kochanie – przywitał się.

– Trójko. – Zarzuciłam mu ręce na szyję i pozwoliłam, by mnie do siebie przyciągnął.

To interesujące, że trzymali się kolejności przezwisk, jakie im nadałam. Może tak naprawdę lubili je bardziej, niżby się wydawało.

Rozkoszowałam się jego ciepłem. Dłonie Arosa przesunęły się powoli wzdłuż krzywizny mojego kręgosłupa – to wystarczyło, abym poczuła się lżejsza i przycisnęła do niego każdy centymetr ciała. Odsunął się po chwili, równie niechętnie jak Coen i Rome, ale najwidoczniej bracia tak to zaplanowali, więc musieliśmy trzymać się ustalonego grafiku. Aros objął mnie i poszliśmy dalej wąską ścieżką.

– Jak daleko ciągnie się ten las? – zapytałam, zastanawiając się, czy Pica w jakiś sposób powiększyła swoją platformę.

– Jesteśmy już na końcu. – Aros skręcił. Drzewa rzeczywiście zaczynały się przerzedzać, a pomiędzy gałęziami i liśćmi pojawiło się światło.

Nagle przypomniałam sobie ostrzeżenie Coena i obejrzałam się pospiesznie przez ramię. Na ścieżce za nami zobaczyłam jakieś zwierzątko. Nie byłam pewna, co to takiego, jednak zauważyłam puszysty ogon, rdzawe futerko oraz wielkie, wilgotne brązowe oczy. Uszy miało postawione, nos mu drgał.

Obserwowało nas bardzo uważnie.

Próbowałam powstrzymać dreszcz, spiesząc w kierunku marmurowej konstrukcji, która znajdowała się zaledwie kilka kroków dalej. Domostwo okazało się nieduże, otoczone paroma donicami w stylu Piki: rosły w nich drzewka, których cienkie, upstrzone liśćmi gałązki zwieszały się aż ku podłożu, a także rośliny w ognistym kolorze i wielkie ciemnoszmaragdowe paprocie. Budynek sam w sobie wyglądał niemal jak ziemiańska chatka. Dziwnym trafem przypominała tę w siódmym pierścieniu, którą dzieliłam z wiecznie nieobecną rodzicielką i matkującą mi siostrą.

Przełknęłam ślinę, zwolniłam kroku i przyjrzałam się dziwnej marmurowej budowli.

– Podoba ci się, kochanie? – zapytał miękko Aros, zerkając na moją twarz.

– To… Kto to wymyślił? – wykrztusiłam.

– Donald i ziemianka Emmy. Planowaliśmy coś innego, ale one naciskały na ten pomysł. Znaczy ziemianka Emmy naciskała. Donald poproszono o zaprojektowanie paru elementów.

– I pozwoliliście im? – rzuciłam nieco zaskoczona. Abklęci z reguły nie życzyli sobie angażowania osób trzecich w podejmowanie decyzji dotyczących mojej osoby. Czasami zapominali nawet zaangażować w ten proces mnie samą.

– Ziemianka Emmy wie, że nie zostaniesz tu na zawsze. Mówiła, że będziemy mogli zaprojektować następny dom, gdziekolwiek postanowimy osiąść.

Poczułam coś ciepłego w klatce piersiowej i pociągnęłam chłopaka w stronę wejścia. Aros jednak mnie zatrzymał, gdy sięgałam do klamki, odwrócił plecami do drzwi i przycisnął do nich własnym ciałem.

– Mój czas kończy się tutaj – wyjaśnił.

Zrozumiałam. Objęłam go i przycisnęłam swoje usta do jego, zanim to on zdążył mnie pocałować, jak to zrobili dwaj pozostali bracia. Wlałam w tę pieszczotę całą swoją radość oraz wdzięczność, a Aros w odpowiedzi położył dłonie na moich żebrach. Poczułam falę pożądania i wydałam zduszony okrzyk, gdy nagłe zakręciło mi się w głowie. Jego język dotknął mojego, domagając się dostępu, na co zorientowałam się, że – nie wiedzieć kiedy – zarzuciłam chłopakowi nogę na biodro, jakbym próbowała się na niego wspiąć. Aros sapnął i niespodziewanie przerwał pocałunek. Już miałam przyciągnąć go z powrotem do siebie, lecz wtedy zarejestrowałam walenie w drzwi z drugiej strony.

– Przestań okupować naszą kobietę – burknął poirytowany Yael przez drewniane deski.

Wyszczerzyłam zęby do Arosa – wyglądał na rozdartego pomiędzy chęcią zignorowania brata oraz udzielenia mu niewybrednej odpowiedzi. W końcu odzyskał panowanie nad sobą, posłał mi spojrzenie mówiące „później”, a potem odsunął mnie od drzwi i je otworzył. Minął Yaela bez słowa.

Śledziłam wzrokiem jego szerokie ramiona, aż całkiem zniknął mi z oczu. Gdy zerknęłam na Perswazję, odkryłam, że przygląda mi się z intensywnym skupieniem.

– Tęskniłem za tobą, Zabaweczko – powiedział miękko, wyciągając rękę.

Bez krzty wahania podeszłam bliżej i pozwoliłam, by mnie do siebie przyciągnął.

– Widziałam cię kilka rotacji temu – zaśmiałam się. – Naprawdę zdążyłeś się za mną stęsknić?

Yael nie odwzajemnił wesołości, wręcz przeciwnie – wyraz jego twarzy stał się jeszcze poważniejszy.

– Jesteś gotowa zobaczyć swój nowy dom?

Nie zamierzał zaprzeczyć, że za mną tęsknił.

– Jestem – odparłam.

Wciąż trzymając moją dłoń, poprowadził mnie do zaskakująco dobrze oświetlonego wnętrza. Marmur mienił się odcieniami zieleni, fioletu, złota, burzowej szarości oraz błękitu. W jakiś sposób te pięć barw wkomponowano w naturalne wzory skały.

– Wasze kolory – wydyszałam, spiesząc ku najbliższej ścianie, by móc przesunąć po niej dłońmi. – Powiedziałam Pice, że może zostać przy swoim ulubionym różu, ale to… Dokładnie tego chciałam.

Yael obrócił mnie tak nagle, aż serce zadrżało mi w piersi. Zostałam zamknięta w silnym uścisku. Był niemal bolesny i przypominał, że chłopak lubi dominować. Święci bogowie, i to jak!

– Kiedy poznamy twój boski kolor, dołączymy go do pozostałych – wymamrotał i pochylił się, tak że jego oddech muskał policzek. – Cała nasza szóstka jest równie trwała jak ten marmur. Nigdy nie przeminie. Nigdy nie skruszeje. Przenigdy.

– No chyba że przypadkiem go spalę – sprostowałam. – Albo Pica pokocha go na śmierć.

Zachichotał, a ja w końcu oderwałam wzrok od barwnych ścian. Nie zdążyłam jeszcze zobaczyć niczego więcej w moim nowym domu.

Zadarłam głowę.

– Jak myślisz, dlaczego szaty Emmy uformowały się wokół niej, a inne pojawiły w garderobie, podczas gdy ja nie dostałam nic? Nie otuliły mnie, kiedy umarłam. Nie zmaterializowały się w mojej szafie… Nie żebym w ogóle posiadała szafę. Czemu nie mam koloru?

Czy naprawdę we wszystkim, co robiłam, musiały być jakieś niedociągnięcia?

Ktoś odchrząknął nieopodal, a w moim polu widzenia pojawił się Siret. Najwyraźniej czekał w sąsiednim pomieszczeniu.

– Podejrzewam, że gdy dowiemy się, jaką boginią jesteś, odkryjemy również twój kolor. – Mówił cicho, mimo to momentalnie pochłonął całą moją uwagę.

Głęboki dźwięk głosu chłopaka wystarczył, abym przestała przytomnie myśleć. Nie protestowałam, kiedy Yael porwał mnie w ramiona i zaniósł do Sireta. Po drodze zdążyłam zauważyć wysoki sufit oraz otwarty, przestronny salon z rozpalonym kominkiem, zanim znalazłam się w progu czyjejś sypialni. Zakładałam, że kominek został tu umieszczony ze względu na nagłe opady śniegu w Topii.

– To nie jest „czyjaś” sypialnia, Kamieniu. – Yael poprawił jedną z moich zbłąkanych myśli. – Tylko nasza. W domu jest wyłącznie jedna. Będziemy spali w niej wszyscy razem.

Siret odsunął się i pozwolił, aby Yael wniósł mnie do środka. Odwróciłam głowę, żeby przyjrzeć się otoczeniu. Łóżko okazało się ogromne. W zasadzie całe pomieszczenie było łóżkiem, od ściany do ściany. Zaczęłam się wiercić, by wydostać się z objęć chłopaka, który odstawił mnie na nogi, ale bardzo powoli, tak że moje krągłości prześlizgnęły się po każdej twardej płaszczyźnie jego ciała. Kiedy wreszcie dotknęłam stopami grubego białego dywanu na podłodze, brakowało mi tchu i czułam pulsujące pragnienie.

Pozostałam przyklejona do Yaela, a gdy Siret podszedł bliżej i przylgnął do moich pleców, znów zaczęło kręcić mi się w głowie.

Właśnie to uwielbiałam najbardziej ponad wszystko inne: mieć dwa twarde ciała przyciśnięte do mojego, być nimi otoczona. Żadna rzecz na świecie nie nakręcała mnie tak mocno jak to doznanie.

– Co… – wychrypiałam na bezdechu. – Co jest za tymi drzwiami?

Nie mogłam ich wskazać, bo ręce miałam przyciśnięte do boków, ale bracia zerknęli tam, gdzie patrzyłam.

– Komnata kąpielowa – mruknął Siret, przysuwając usta do wrażliwego miejsca za moim uchem.

– A… – Słowa uwięzły mi w gardle i zapomniałam, co chciałam powiedzieć, kiedy twarde wybrzuszenie w spodniach Sireta przylgnęło do mnie.

– Drugie prowadzą do garderoby. – Yael odgadł, o co próbowałam zapytać. – Są tam już wszystkie nasze szaty.

O czym my w ogóle rozmawialiśmy? O szatach? Byłam zbyt podniecona, żeby myśleć o ubraniach… No chyba że chodziło o ich zdejmowanie.

– Miałeś przekazać ją mnie – przypomniał Siret, zadzierając brodę. – Przegrałeś zakład.

Yael jęknął.

– Ten cholerny zakład został ustawiony i dobrze o tym wiesz. Poza tym Willa zdaje się nie mieć nic przeciwko temu, byśmy zostali z nią obaj.

W głowie rozjaśniło mi się odrobinę, bo nie byłam już całkowicie pochłonięta dotykiem ich ust na mojej skórze. Patrzyli na siebie ponad mną i prowadzili tę swoją rywalizację, jak to mieli w zwyczaju – a raczej jak miał w zwyczaju Yael.

– Nie zamierzaliście pokazać mi czegoś jeszcze? – rzuciłam, licząc na rozładowanie napięcia.

Yael na chwilę zamknął oczy, a ja obserwowałam, jak walczy o odzyskanie samokontroli. Sireta nie widziałam, ale odniosłam wrażenie, że robi to samo. Obaj odsunęli się ode mnie w tym samym momencie i poczułam się tak, jakby porcja tlenu wypełniła pomieszczenie.

– Zostawię cię z Siretem – oznajmił Yael, przyciągając mnie do ostatniego pocałunku. W zasadzie zażądał moich ust, a ja chętnie usłuchałam. Nasze języki się splotły, dłonie chłopaka powędrowały w górę ramion aż do twarzy, po czym… zniknął.

Nogi trzęsły mi się trochę, gdy odwróciłam się do Sireta. Zamrugałam z głupią miną.

– Naprawdę nie jestem pewna, czy przeżyję z wami wszystkimi – przyznałam i potrząsnęłam głową, próbując odzyskać trzeźwość umysłu.

Roześmiał się.

– Pasujesz do nas idealnie. Nikt inny nie podołałby całej naszej piątce jednocześnie, ale ty radzisz sobie z tym tak, jakbyś została do tego stworzona. Jakbyśmy MY zostali do tego stworzeni. Przetrwasz. Zadbamy o to.

Nie tolerował żadnych sprzeciwów. Przetrwam, nieważne, co się wydarzy. Miałam wrażenie, że serce nieustannie rośnie mi w piersi, i czasami obawiałam się, że jeśli nie przestanie, pewnego cyklu słońca po prostu eksploduje.

– To co takiego chcieliście mi pokazać? – szepnęłam niezdolna do wydania głośniejszego dźwięku.

Siret położył dłoń na moim policzku, uśmiechając się szelmowsko.

– Hm? Chcesz powiedzieć, że dom to za mało? Poświęciliśmy przynajmniej trzydzieści klików na ten projekt.

Parsknęłam, przysuwając się bliżej niego.

– Jest cudowny. Kominek, sofy, ogromne łóżko, to wszystko jest idealne. Ale wiem, że kryje się tu coś więcej. Cała ta wymyślna sztafeta, w której przekazywaliście mnie sobie z rąk…

Urwałam w nadziei, że dokończy. Siret jednak zamiast odpowiedzieć popchnął mnie w kierunku drzwi, za którymi – jeśli wierzyć Yaelowi – znajdowała się garderoba.

– Jako że przyjęcie odbędzie się już następnego cyklu słońca – wymamrotał za mną Siret, pozwalając mi wejść pierwszej do środka – doszliśmy do wniosku, że potrzebujesz jakiegoś ubrania.

Zatrzymałam się i zamrugałam zaskoczona widokiem. Pomieszczenie było ogromne, a jego zawartość poukładana kolorami. Jako pierwsze zauważyłam szare szaty zajmujące ćwierć prawej strony, dalej niebieskie.

Po lewej mieściły się zielone i złote, a z tyłu fioletowe. Od razu rozpoznałam swoją część, gdyż wisiały w niej tkaniny w różnych barwach. Białe, które wciąż podobały mi się najbardziej, różowe, otrzymane zapewne dzięki uprzejmości wariatki, turkusowe i w odcieniu fuksji. Ucieszyłam się, że mam różne kolory do wyboru. Jakaś część mnie zastanawiała się, czy jeden z nich w końcu wyda się tym właściwym, gdy już wypróbuję ich dostatecznie dużo.

– Powinnam założyć suknię na przyjęcie? – zapytałam zdezorientowana.

Siret klasnął i rozległ się szum, a potem część mebla z moimi szatami zaczęła się obracać. Po chwili zniknęły, ustępując miejsca jednemu strojowi na manekinie o ziemiańskim wyglądzie.

– Zaprojektowaliśmy to wszyscy razem – powiedział miękko i nacisnął dłonią na miejsce u dołu moich pleców, po czym popchnął do przodu.

Podeszłam pospiesznie, zachwycona faktem, że pracowali nad tym wspólnie, dla mnie. Przyglądając się ich dziełu, wyczułam, że Siret odrobinę obawia się mojej reakcji. Położyłam prawą rękę na ramieniu manekina, a lewą przesunęłam po sprężystym materiale.

– Skóra – mruknęłam. – Tego się nie spodziewałam.

Chłopak stanął obok mnie, więc odwróciłam głowę, żeby spojrzeć w jego błyszczące zielono-złote oczy.

Sądziłam, że dostanę fantazyjną suknię. Moi chłopcy mieli w zwyczaju ubierać mnie w wyjątkowe, zapierające dech w piersi kreacje, które pół cyklu słońca później stawały się już kompletnie zniszczone. Może dlatego tym razem wpadli na inny pomysł.

Skórzany kombinezon był elegancki, obcisły i ciemny, ale przybrany kolorami Abklętych. Na jutrzejszym przyjęciu zaprezentuję się jako osoba silna i pewna siebie, nosząc niewielkie wstawki zieleni, złota, błękitu, szarości oraz fioletu.

– Jest niesamowity – wydusiłam.

– Chcieliśmy, żebyś wyglądała jak twardzielka, którą jesteś – wyjaśnił Siret. – Będziesz mogła w tym biegać i walczyć bez trudu. I jeszcze bonus. – Roześmiał się. – Tkanina jest ognioodporna i powstrzyma każdy fizyczny atak. Pantery ją nam podarowały. Nie powiedziały, do jakiego zwierzęcia należała, za to zdradziły, że jest bardzo rzadkim materiałem i zapewni ci ochronę.

Pokręciłam głową, wciąż gładząc kombinezon.

– Założę się, że gdy tylko usłyszeliście słowo „ochrona”, natychmiast przestało was interesować jej pochodzenie i wszelkie inne detale.

Wyobrażałam sobie, że od razu rzucili się na zdobycz.

Siret otoczył mnie ramieniem, a ja się o niego oparłam.

– Kocham was – powiedziałam po dłuższej chwili. – A strój jest idealny.

Jak na kogoś, kto przez całe życie prawie nigdy nie używał słowa na „K”, teraz wręcz rzucałam nim na prawo i lewo. Ale… naprawdę ich kochałam. Każdy z Abklętych zajął stałe miejsce w moim sercu i duszy. Nie przeżyłabym bez nich. Tej jednej rzeczy byłam absolutnie pewna, a niebawem mieliśmy rozpocząć najmroczniejszą jak dotąd część naszej podróży. Wiele zależało od nadchodzącego przyjęcia. Od mojej zdolności przekonania innych bogów, żeby zwrócili się przeciwko Stavitiemu.

Nie zawiodę ich. Udowodnię, że jestem godna.

DWA

Będę musiała wysłać panterom ciasto zrobione z czegoś, czym żywiły się te istoty. Skóra, z której wykonano mój kombinezon, była najbardziej sprężystym i miękkim materiałem, jaki kiedykolwiek założyłam. Czułam się w niej niemal tak dobrze jak nago.

– Ja pierdolę – jęknął Rome. – Zdejmijcie to z niej. Natychmiast. Nie dam rady patrzeć, jak chodzi w tym cały wieczór.

Pięć par oczu śledziło każdy mój ruch, podczas gdy ja paradowałam przed szkłem odbijającym w naszej ogromnej komnacie kąpielowej. Na razie nie miałam czasu na pluskanie się w obfitych strugach wody – ponieważ musiałam przymierzyć kombinezon jak najszybciej – dlatego odłożyłam tę przyjemność na później.

Przesunęłam dłońmi po bokach ubrania, wodząc palcami po skórze. Leżała na mnie idealnie, podkreślała pośladki i sprawiała, że nogi wyglądały na dłuższe niż w rzeczywistości. Góra była zapinana na guziki, z których kilka pozostawiłam rozpiętych, i ten jedyny raz w życiu cycki naprawdę działały na moją korzyść. Długie rękawy sięgały do nadgarstków, zapewniając ochronę na całej powierzchni rąk. Dostałam nawet buty do połowy łydki, w które schowałam nogawki.

– Jest cudowny – westchnęłam.

Emmy wystawiła głowę zza futryny i przepchnęła się pomiędzy Abklętymi w taki sposób, jakby obchodziła się z irytującymi szczeniaczkami. Jej strach przed nimi – i bogami jako takimi – zdawał się zniknąć bez śladu. Może to dlatego, że została zajebistą boginią Płodności, co odkryliśmy niedawno. A może dlatego, że żyła na kocią łapę z Cyrusem, który sam był bardzo przerażającym bogiem.

– Wyglądasz wspaniale! – Podeszła bliżej.

Nie przypominałam sobie, abym kiedykolwiek zaznała tyle szczęścia co teraz: Emmy wróciła do mojego życia, silna i piękna jak inni bogowie, i jednocześnie miałam też Abklętych.

– Przychodzę tylko powiedzieć „dobranoc” – odezwała się Emmy, łapiąc mnie za ręce. – I chciałam sprawdzić, czy spodobał ci się twój nowy dom.

– Jest cudowny – powtórzyłam. Przyciągnęłam ją do siebie i objęłam ciasno. – Przypomina mi…

– Wiem. – Słyszałam radość w jej głosie, kiedy uścisnęła mnie ostatni raz, a potem puściła. – Dzisiaj przyślemy do ciebie Donald. Zostanie teraz z tobą, co uważam za dobre rozwiązanie, bo obawiam się, że w przeciwnym razie Cyrus rozłożyłby ją na części.

Skrzywiła się i cofnęła o krok, ale zauważyłam delikatny rumieniec na jej policzkach, kiedy mówiła o Cyrusie. Odprowadziłam ją wzrokiem i patrzyłam na drzwi łaźni jeszcze długo po tym, jak Emmy za nimi zniknęła. Ocknęłam się, dopiero gdy Siret wszedł w moje pole widzenia.

– Czy powinnam iść pogrozić Cyrusowi? – zwróciłam się do wszystkich moich chłopców.

Rome i Coen stali obok siebie, oparci o balię, i przyglądali mi się ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Yael znajdował się pod ścianą przy szkle odbijającym, w którym oglądałam swój nowy strój z każdej możliwej strony. Aros był przy drzwiach i przeczesywał dłońmi złote włosy, jakby walczył z ochotą, żeby związać je w kucyk. Miał je teraz dłuższe niż wtedy, gdy ich poznałam, a pozostali bracia regularnie przycinali swoje. Niesforne kosmyki Arosa opadały mu na twarz, sięgając nieco poniżej uszu. Był rozczochrany i jednocześnie w jakiś sposób ekstremalnie pociągający.

– Co zrobił tym razem? – Siret dotknął mojego łokcia.

Oderwałam wzrok od Arosa i przeniosłam go na znajome zielone jak las oczy Sireta. Oparłam się o niego, przyciągana złotymi wzorami wirującymi w jego tęczówkach.

– Nic – przyznałam, kładąc głowę na piersi chłopaka, a on powiódł dłońmi w górę moich ramion. – Ale możliwe, że Emmy zaczyna się w nim zakochiwać. Nie chcę, żeby znowu ktoś ją skrzywdził. Cyrus jest… najgorszy.

– Nie skrzywdzi jej – odparł spokojnie Yael. – Wszyscy znamy Neutralność całe życie i nigdy nie widzieliśmy, by był tak zaborczy wobec jakiejś innej istoty, jak jest teraz wobec ziemianki Emmy.

Westchnęłam i zaczęłam wydostawać się z kombinezonu. Yael z Siretem podeszli bliżej, żeby mi pomóc – ich dłonie z łatwością poruszały się pod materiałem, zsuwając go z moich kończyn.

Położyłam ręce na ich ramionach, gdy ściągali nogawki, i przestąpiłam nad ubraniem. Byłam teraz niemal całkowicie naga, nie licząc cieniutkiej jedwabnej bielizny przeznaczonej specjalnie do noszenia pod obcisłą skórą. Ktoś jęknął, może Rome, a może Coen – obaj ruszyli jednocześnie ze swojego miejsca przy wannie – lecz to Aros się odezwał:

– Pora coś zjeść – powiedział wręcz ostro, otwierając drzwi na oścież.

Odwróciliśmy się wszyscy w jego stronę – niektórzy zaskoczeni, ja skonfundowana, a Yael, jak to Yael, patrząc wyzywająco. Aros rzucił mi tylko ostatnie spojrzenie, następnie wymaszerował z pomieszczenia. Ruszyłam za nim, ale Siret złapał mnie w progu i położył mi dłoń na ramieniu.

– Nienawidzę cię zakrywać – wyszeptał i poczułam dreszcz jego mocy. – Niestety obawiam się, że w przeciwnym razie atmosfera dzisiejszego wieczoru byłaby nieco zbyt napięta.

Zerknęłam w dół na delikatny czarny jedwab, który otulał moją skórę. Bieliznę zasłaniał teraz krótki, sięgający mniej więcej do połowy ud szlafrok przewiązany szerokim paskiem. Skinęłam głową Siretowi na znak, że zrozumiałam, i przeszłam do głównego salonu, gdzie Aros już siedział przy marmurowym stole. Kiedy zbliżyliśmy się niepewnie, podniósł na nas złote, pozbawione emocji oczy. Przywykłam do huśtawek nastrojów Yaela, regularnych psot Sireta i mrukliwości Rome’a, jednak Aros, który nie zachowywał się uwodzicielsko i wesoło, był dla mnie czymś zupełnie nowym.

Prawie otwierałam usta, by zapytać, czy wszystko w porządku, ale zwróciłam uwagę na Coena, który minął Arosa i zajął swoje miejsce. Pokręcił głową w milczeniu, najwidoczniej odczytując z wyrazu mojej twarzy, co chcę zrobić. Też usiadłam zakłopotana. Zaczęłam zastanawiać się, gdzie podziewa się Donald, i jak za każdym razem, gdy do głowy przychodziła mi matka, to samo zrobiły jej myśli.

„Święty Dupek, nie Święty. Muszę mówić Dupek. Muszę mówić Dupek. Muszę mówić Dupek. Dupek – dobrze. Święty – źle. Bardzo źle”.

– Donald? – odezwałam się.

„Willo?”

Niemal natychmiast zmaterializowała się w połowie długości stołu. Każdy sektor Topii zawsze miał przypisanego sługę, którzy zmieniali się co jakiś czas, lecz żadne z nas nie ufało już Stavitiemu i jego podwładnym, więc we wszystkim pomagała nam Donald. Zazwyczaj przebywała w jakimś nieznanym mi miejscu, dokąd udawały się sługi, ale potrafiła pojawiać się i znikać w mgnieniu oka, bez żadnego ostrzeżenia. Niebywała umiejętność.

– Bądźcie pozdrowieni, Święci Synowie Abila i Święta Willo.

Ukłoniła się nieznacznie, po czym skupiła uwagę na mnie. Nie umknęło mi, że na głos nazywała mnie Świętą Willą, choć w głowie po prostu Willą.

– Zjemy to samo co poprzedniego cyklu słońca – powiedziałam.

Abklęci lubili jeść, a ja lubiłam składać zamówienia. W sumie jeść również. Lubiłam większość czynności związanych z jedzeniem.

– Tak jest, o Święta. Przyniosę dodatkowy stół.

Z tymi słowami zniknęła i zaraz pojawiła się znowu. Moje ostatnie zamówienie okazało się zbyt duże, aby pomieściło się na jednym stole.

Kątem oka zerknęłam na Arosa. Siedział u szczytu pogrążony w myślach. Coen wyraźnie przestrzegł mnie, bym nie pytała, co jest nie tak, ale trzymanie się zasad nigdy nie wychodziło mi najlepiej i z pewnością nie miało zacząć wychodzić teraz. Wstałam, zrobiłam dwa kroki, ostrożnie usadowiłam się na kolanach chłopaka i ujęłam jego twarz w dłonie. Nie zepchnął mnie ani nie warknął i przez moment byłam niemal pewna, że zły nastrój Arosa to tylko wytwór mojej wyobraźni, dopóki kąciki ust nagle mu nie opadły.

– Co się stało? – zapytałam.

– Tłumienie naszej natury nie jest dla nas dobre – wyjaśnił, chociaż jednocześnie w jakiś sposób wcale tego nie zrobił.

– To dlatego Siła i Ból są tacy mrukliwi – dodał Siret. – Ciągle muszą powściągać swoje moce.

Odwróciłam głowę na dźwięk głosu Sireta, lecz zaraz zrobiłam to znowu i spojrzałam na Arosa spod uniesionych brwi. Zrozumiałam przekaz: Siret z Yaelem mogli pozwalać mocom wyciekać na zewnątrz jak zawsze, ale Aros zaczął tłumić swoją w ten sam sposób, jak Coen i Rome robili to z własnymi. Istniało tylko jedno sensowne wyjaśnienie dlaczego.

– To przeze mnie – zdałam sobie sprawę. – Nie chcę, żebyś cierpiał z mojego powodu.

– Nie cierpię – zapewnił Aros, choć wciąż nie wykonał żadnego ruchu, by mnie dotknąć.

Przeniosłam dłonie z jego twarzy na ramiona i powiodłam nimi wzdłuż mięśni, które napinały się pod moim dotykiem. Byliśmy na tyle blisko, że mogłabym go pocałować i wymusić jakąś reakcję, ale z Abklętymi łączył mnie więcej niż jeden rodzaj więzi, więc w jakiś sposób wiedziałam, że to zły pomysł.

Zamiast tego zeszłam z jego kolan i przyjrzałam się Coenowi oraz Rome’owi. Siedzieli obok siebie, zajmując cały bok stołu. Postanowiłam najpierw zająć się tym, co uznałam za najważniejszy problem, i poklepałam Rome’a po ramieniu. Odsunął trochę krzesło, robiąc mi miejsce, bym mogła usiąść tym razem na jego kolanach. Odwróciłam się do niego plecami, oparłam o silną pierś i pociągnęłam go za ręce, tak żeby mnie objął.

– Miażdż – rozkazałam.

– Co, do kurwy? – warknął i momentalnie cofnął ręce.

Złapałam go jednak, zmuszając do pozostania w tej samej pozycji. Tak naprawdę nie mogłam wymusić na nim niczego, lecz Rome reagował nawet na najlżejszy nacisk z mojej strony. Dowodził w ten sposób, że Aros miał rację – przy mnie musieli nieustannie się powstrzymywać. Wszyscy poza Siretem i Yaelem, których moce nie robiły mi żadnej krzywdy.

– Nie hamuj się – poprosiłam cicho. Zdawałam sobie sprawę, że mówię tak, jakbym starała się go nie wystraszyć, jakby to on był przerażonym zwierzątkiem, a ja drapieżnikiem.

Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl, a siedzący po drugiej stronie stołu Siret zrobił to samo. Szyderczy pomruk, który wydostał się z ciepłego ciała za mną, potwierdził, że bracia usłyszeli moją myśl.

– To się nie wydarzy, Kamieniu – powiedział poważnym tonem Rome.

W tym momencie Donald pojawiła się znowu i zaczęła układać na blacie kolejne dania, dzbany z napojami i talerze z serowym pieczywem. Najpierw zapełnił się nasz stół, a potem ten drugi, niemniej nikt nie sięgnął po jedzenie. Donald stała obok i patrzyła, zapewne usiłując zrozumieć, co poszło nie tak. Zwlekanie z kolacją nie było dla nas normalne. Zniknęła, po czym pojawiła się ponownie z jednym kawałkiem serowego chleba. Położyła go na i tak przepełnionym już talerzu, następnie cofnęła się ze zmarszczonymi brwiami. Nadal nikt z nas się nie poruszył. Wszyscy czekaliśmy, by zobaczyć, kto złamie się pierwszy – Rome czy ja.

Donald znów zniknęła i pojawiła się z pochodnią. Zbliżyła ją do pieczywa, zgasiła i wykonała krok w tył, marszcząc brwi coraz mocniej. Już chciałam jej powiedzieć, żeby przestała, ale zniknęła raz jeszcze, później zmaterializowała się w pomieszczeniu przy akompaniamencie kwiku błotniaka – krępego, przysadzistego stworzenia z pomarszczonym pyskiem i różową skórą. Trzymała je na sznurze.

– Czy chcecie, o Święci, przygotować własny posiłek? – zapytała, prezentując zwierzę.

Wzdrygnęłam się na dźwięk przeszywającego kwiku i szybko pokręciłam głową.

– Nie, możesz zabrać tego błotniaka tam, skąd go wzięłaś.

– Znalazłam go na farmie prostego, brudnego ziemianina Jaya Gallaghera – odpowiedziała spokojnie, po czym natychmiast zniknęła.

Skrzywiłam się, bo całe to zajście odwróciło moją uwagę od naszej aktualnej rywalizacji. Zaczekałam, aż Donald wróci, by ponownie przyglądać się jedzeniu spod zmarszczonych brwi, i zadałam pytanie, które nie dawało mi spokoju:

– Ukradłaś ziemianinowi błotniaka?

Donald entuzjastycznie pokiwała głową, lecz potem nie rozwinęła wypowiedzi.

– Dlaczego to zrobiłaś? – dociekałam z westchnieniem.

– Bo nie jedliście.

– Nie… – Na chwilę przycisnęłam palce do skroni i zerknęłam na Arosa. Miałam wrażenie, że odprężył się odrobinę, bo na jego ustach czaił się lekki uśmiech, kiedy tak spoglądał to na mnie, to na Donald. Nawet Rome się zrelaksował. Prawdopodobnie już domyślili się, dlaczego Donald robiła takie rzeczy, jednak obserwowanie, jak ja próbuję to zrozumieć, dostarczało im rozrywki.

Dlatego spróbowałam ponownie.

– Czemu nie sprowadziłaś błotniaka z Topii?

– Żywność pochodzi z Basenu Obfitości – powiedziała Donald. – Nie z błotniaka. Ale Święte Istoty nie mają wstępu do dormire, gdzie używa się Basenu.

– Więc pojawiłaś się w Minatsol i ukradłaś ziemianinowi błotniaka – dokończyłam za nią.

Znów pokiwała głową, a ja zastanawiałam się, czy może powinnam pochwalić Donald za pomysłowość. Ten niemal wyczekujący wyraz na jej twarzy był jakiś dziwny. Może zaczynałam wariować, lecz miałam pewność, że odkąd obudziłam się około tuzina cykli słońca temu w domu Piki, Donald z jakiegoś powodu coraz mniej przypominała porządną topijską sługę.

– Dlaczego bogowie nie mają wstępu do… – zaczęłam, kierując pytanie do Abklętych, ale zaraz urwałam. Nie mogłam przypomnieć sobie nazwy miejsca, gdzie mieszkały sługi.

– Dormire – podpowiedział Yael, patrząc mi prosto w oczy zza stołu. – I wątpię, by ktokolwiek przed tobą zadał to pytanie. Dano nam do zrozumienia, że sługi mają własne, małe jaskinie, do których mogą się udać, kiedy nikt ich nie potrzebuje. Odpoczywają w nich albo są poddawane ewentualnym naprawom. Najwidoczniej właśnie tam materializują jedzenie oraz napoje, używając pucharu i tacy Stavitiego.

– Ale jednego? – Spojrzałam po pozostałych, następnie przeniosłam wzrok z powrotem na Donald. – Wszyscy musicie dzielić puchar i tacę?

– Wszystkie nasze dormire są połączone z Basenem Obfitości – odparła Donald. – Idziemy jedną ze ścieżek, a za nami po torach jedzie wózek. Kiedy docieramy do centrum, musimy dotknąć tacy i poprosić o żywność, która wypełnia talerze i misy na naszym wózku. Jeśli potrzebujemy napojów, dotykamy pucharu, a wtedy napełniają się dzbany. Wiele sług może robić to jednocześnie: puchar i taca nigdy się nie mylą.

– Domyślam się, że to łatwiejszy i szybszy sposób niż hodowanie błotniaków – przyznałam, niespokojnie wzruszając ramionami. Sama nie byłam pewna, co czułam na myśl o zjedzeniu i wypiciu znajdujących się przede mną pyszności, kiedy już dowiedziałam się, jak dokładnie powstały.

Czy to oznaczało, że nieustannie przyjmowaliśmy do naszych ciał niewielkie ilości energii Stavitiego czy raczej samej Topii? Zakładałam, że nie miało to większego znaczenia, skoro magia Kreatora pochodziła z Topii. Przypomniałam sobie swoją pierwszą topijską wyprawę z Abklętymi, a fragment układanki wskoczył na właściwe miejsce. Ukradłam wówczas puchar, który Abil nosił u pasa, i użyliśmy go, by trzymać uwięzionych ziemian z dala od nas, kiedy przechodziliśmy przez jaskinię wygnania. Nie zbliżali się, gdy dzierżyliśmy puchar, gdyż obiekt przepełniała energia Stavitiego – a Staviti kontrolował sługi, nawet te zmaltretowane.

– O bogowie – powiedziałam na głos i szerzej otworzyłam oczy, gdy coś do mnie dotarło. – Magia Topii wcale się nie zmienia, tylko Staviti wszystkim manipuluje. To on kontroluje spaczone sługi, to on zainfekował pantery. Te istoty nie mogłyby zbuntować się przeciw jego władzy, bo nawet zjawy w jaskini wygnania pozostawały posłuszne jego energii: nie atakowały nas, kiedy mieliśmy puchar. Jego władza jest absolutna.

Pozostali milczeli przez chwilę, po czym powoli przenieśli wzrok na Donald.

– Nie – odezwałam się pospiesznie. – Nie nad nią. Donald jest inna. Nie przeszła pełnej transformacji w sługę, nawet się na nią nie nadaje. Pamiętacie, jak zgubiłam się za dziewiątym kręgiem i odkryłam świątynię strażników, do której dostarczano konkretne ciała ziemian? No cóż, zwłoki musiały spełnić pewne kryteria. To nie mogły być dowolne trupy, dowolni ziemianie. Moja matka zmieniła się w coś takiego, bo nie spełniała wszystkich wymogów. Od początku była skazana na los wadliwej, nieprawidłowo działającej sługi. Nigdy nie miała stać się jej pełnoprawną wersją. Posłużyła tylko do przekazania mi pewnej wiadomości.

– Jej celem było też sprowadzić cię do Topii – przypomniał mi Siret. – Staviti zamienił ją w sługę, a potem wysłał do Bożylasu z rozkazem zabrania cię do Topii.

– Ale ona tego nie zrobiła. – Wyrzuciłam ręce w powietrze. – Zawiodła.

– Nie zawiodłam, o Święta – odparła Donald. – Jesteś w Topii. Sprowadziłam cię do Stavitiego. Na tym właśnie polegało moje zadanie.

Zamarłam na moment ogarnięta grozą. Niemal spodziewałam się, że Staviti wyskoczy zaraz z komnaty kąpielowej lub zapuka do frontowych drzwi, lecz nic takiego nie nastąpiło.

– Sama sprowadziłam się do Topii – powiedziałam Donald. – A Stavitiego tutaj nie ma, on jest…

– Z nami – przerwał mi ze śmiechem Siret. – Staviti jest wszędzie w Topii, jego energia przenika podwaliny tego świata. Technicznie Donald ma rację, sprowadziła cię do niego.

– Sama się tu sprowadziłam! – powtórzyłam.

Przy stole rozległy się chichoty, a ja tylko pokręciłam głową. Wiedziałam, że powinnam po prostu odpuścić, lecz musiałam być absolutnie pewna, że to wyłącznie kolejne dziwactwo Donald, nie jakaś pułapka.

Odwróciłam się trochę mocniej na kolanach Rome’a i utkwiłam w niej baczne spojrzenie.

– Donald? – zagadnęłam.

– Tak, Święta i Potężna Willo Naga?

Siret parsknął.

– Zapomniałem, że ją tego nauczyłem.

Przygryzłam wargę, żeby powstrzymać uśmiech i zachować surowy wyraz twarzy.

– Wyjaśnij, proszę, w jaki właściwie sposób udało ci się ściągnąć mnie do Topii.

– Powiedziałam, że kazano mi zabrać cię do Topii, a wtedy ty przybyłaś do Topii. Masz honor i odwagę.

– Honor i odwagę? – powtórzyłam, krztusząc się na ostatnim słowie.

Donald znowu pokiwała głową jak jakiś mędrzec.

– Tylko ktoś obdarzony honorem i sprytem mógł wypełnić zadanie tak szybko. Jesteś Wielką Świętą Sprytu.

Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach, kiwając się do przodu i do tyłu.

– Wiedziałam, że powinnam była nie drążyć.

– Możesz już wrócić do swojego dormire. – Rome zaśmiał się ochryple i przyciągnął mnie z powrotem do swojej piersi.

Gdy tylko Donald zniknęła, porwałam ze stołu trochę serowego chleba, po czym wtuliłam się ponownie w Rome’a i zaczęłam pałaszować. Postanowiłam na razie ustąpić, ale jedynie dlatego, że byłam głodna. Kiedy skończę jeść, zmuszę Rome’a, żeby użył Siły, a potem Coena, żeby potraktował mnie Bólem. Może nie namówię ich na nic spektakularnego, jednak chciałam udowodnić, że nie muszą aż tak się powstrzymywać.

Nie byłam już małą, delikatną ziemianką. Stałam się boginią, a oni powinni traktować mnie jak nieśmiertelną istotę, która wytrzymałością nie ustępuje im samym. Pasowaliśmy do siebie pod wieloma względami, ale nie zaznam pełni szczęścia, dopóki nie zaczniemy egzystować wspólnie w idealnej harmonii. Chciałam, by czuli się komfortowo, by byli sobą… A dla Coena i Rome’a pragnęłam stać się tą jedyną osobą, przy której nie muszą się powstrzymywać. Jedyną, która zawsze zaakceptuje ich Ból i Siłę, jeśli to oznaczało przebywanie bliżej nich.

Musiałam zacząć od nich. Moce bliźniaków uchodziły za najbardziej szkodliwe, a konieczność ich hamowania mieli zakorzenioną w sobie najgłębiej spośród braci. Kiedy uda mi się przełamać tę barierę, ta najświeższa, którą Aros wzniósł wokół siebie, upadnie sama. Byłam tego pewna. Mogło się wydawać, że to zbyt skomplikowane rozwiązanie problemu, ale czasami najtrudniejsze metody okazywały się najlepszymi. Nigdy dotąd nie wybierałam najłatwiejszej drogi i z pewnością nie zamierzałam robić tego teraz.

– To jeszcze nie koniec – oznajmiłam szybko, kiedy już zjadłam pierwszy kawałek chleba i sięgnęłam po kolejny.

Aros, wyciągający właśnie rękę po miskę makaronu, znieruchomiał na moment i na mnie zerknął. Odwzajemniłam spojrzenie, aż wreszcie nieznaczny uśmiech, który widziałam u niego wcześniej, zaczął powoli wracać na jego twarz.

– Nie spodziewałem się niczego innego, kochanie.

Odwrócił wzrok, a Rome położył dłoń na moim udzie i ścisnął je delikatnie.

– Nadal nie zamierzam cię zmiażdżyć, Willo.

Wtuliłam się z powrotem w jego pierś z drugą kromką w dłoni i zaczęłam skubać ją po kawałku, umoszczona w wygodnych objęciach. Nie odpowiedziałam, ponieważ byłam pewna, że wszyscy i tak czują bijącą ode mnie determinację.

Mogli sobie mówić, co chcieli, ale tę bitwę już przegrali.

TRZY

W końcu zeszłam z Rome’a i podeszłam do Sireta siedzącego obok Yaela, by tym razem usadowić się na jego kolanach. Skorzystałam z wymówki, że Rome musi jeść, co było zadaniem praktycznie niemożliwym do wykonania, kiedy robiłam za barierę pomiędzy nim a przekąskami, które przemieszczały się obok mojej twarzy w drodze do jego ust. Prawdziwa przyczyna była jednak zdecydowanie mniej altruistyczna.

– Tak hipotetycznie – szepnęłam do Sireta, podczas gdy reszta koncentrowała się na kolacji. – Gdybyś zmienił jednego boga w drugiego, to czy jego przyjaciele i rodzina potrafiliby się zorientować?

Szybko złapał mnie za podbródek, po czym odsunął moją głowę od swojego ucha. Przyglądał mi się łobuzersko i domyśliłam się, że zamierza poinformować wszystkich przy stole o tym, co właśnie powiedziałam, więc pospiesznie odezwałam się znowu:

– Znaczy… Myślałam o Fałszywce i jej przyjaciółce, o tym, jak udało im się nas oszukać, ale później mówiliście, że nie dałyby rady zrobić tego ponownie. Że rozpoznalibyście energię. Mimo to nikt się nie zorientował, kiedy zmieniłeś mnie w Arosa, zanim wysłano nas na Szczyt Czempionów. Czy inni nie powinni byli poznać, że to nie jego energia?

– Różnica pomiędzy Arosem a tamtą sol z Minatsol polega na tym, że Aros jest bogiem – odparł Siret. – Jej moc była bardzo podstawowa w porównaniu z naszą. Każda moc sol ma swoje luki i słabości, ale nie nasza. Nasze zdolności są w pełni rozwinięte, karmione energią samej Topii.

Pokiwałam głową i ukradłam widelec, który akurat uniósł, następnie szybko pożarłam pyszną bułeczkę z wytrawnym nadzieniem, zanim zdążył mnie powstrzymać.

– To ma sens – przyznałam, a on patrzył z rozbawieniem. – Może moglibyśmy wrócić do Piki i wtedy mi pokażesz?

Wspominałam Picę tylko dla odwrócenia uwagi, żeby pozostali bracia nie pytali o plan.

– Nie wiem, czy powinienem podziwiać Willę, że udało jej się opracować strategię bez zastanowienia – mruknął Aros – czy może raczej wkurzać się, że w ogóle nad nią nie myślała, przez co teraz nie mam pojęcia, o czym mówi.

– To trochę imponujące. – Rome wzruszył ramionami, ale na jego twarzy malowała się lekka irytacja.

– I na pewno nie skończy się dobrze – ocenił Coen. – Will, pomyśl o dotychczasowych planach, które uknułaś z Oszustwem. Zwykle skutkowały tym, że komuś działa się krzywda.

Usta miałam nadal zamknięte, a umysł pusty, lecz szybko zbliżyłam twarz z powrotem do ucha Sireta, by wyszeptać ostatnie zdanie:

– Wstań i nas zamień.

Wyszczerzył zęby, objął moją talię i wstał razem ze mną. Kiedy zostałam odstawiona na podłogę, zrobiłam krok do tyłu w nadziei, że Abklęci widzą, jak Siret się ode mnie odsuwa. – Może Siret potrzebuje po prostu jeszcze jednej szansy – powiedział Siret, odwrócił się i puścił mi oczko.

Jedziemy z tym koksem.

– W końcu jestem najlepszym z braci. – Pokiwałam głową. To było bardzo dziwne, że wciąż wyglądałam i brzmiałam jak ja, ale miny reszty wyraźnie mówiły, że pozostali Abklęci widzą i słyszą Sireta. – To ma sens, że wybrała mnie, żebym jej pomógł. Wy wszyscy jesteście zbyt odpowiedzialni.

Skrzywiłam się, co powinno wyrażać coś w rodzaju: „A idźcie w pizdu z tą odpowiedzialnością”. Zauważyłam, że Siret subtelnie przewraca oczami.

– Oszustwo, co to, do chuja, miało znaczyć? – Rome odepchnął krzesło i wstał. – Uważaj, by ci się we łbie nie poprzewracało.

Podeszłam energicznie do Rome’a, usiłując odtworzyć ten pewny siebie, zadziorny boski krok, mimo że Siret wcale nie chodził w taki sposób.

– A nie pomyślałeś, że może chciała zostać ze mną sam na sam, byśmy mogli dzisiejszej nocy spać tylko we dwoje? Bez was wszystkich? – zapytałam, zatrzymując się przed nim.

Musiałam rozwścieczyć go na tyle, aby mnie uderzył, zmiażdżył czy co tam Rome miał w zwyczaju robić, gdy się wściekał. Zamierzałam udowodnić, że jestem w stanie to wytrzymać, że im dorównuję, dlatego nie trzeba mnie owijać miękkim kocem i chronić przed wszystkim, włącznie z ich własnymi mocami.

Rome odwrócił głowę tam, gdzie jego zdaniem nadal stałam, i spojrzał na prawdziwego Sireta spod uniesionych brwi.

– To prawda?

– Powiedział mi, że chcecie wycofać się z umowy – oświadczył Siret, wskazując na mnie. Jak zwykle pojął plan niemal w tym samym momencie, w którym go wymyśliłam.

Pięść pomknęła ku mojej twarzy, jeszcze zanim zdążyłam potwierdzić zarzuty lub im zaprzeczyć. Zamierzałam po prostu stać nieruchomo i przyjąć cios, ale instynkt odezwał się w ostatniej chwili. Wykonałam unik w bok, a pięść śmignęła obok mnie. Kiedy udało mi się umknąć przed atakiem, zdałam sobie sprawę, że istnieje lepszy sposób, aby udowodnić swoją rację. Zacisnęłam własną pięść i wpakowałam ją w brzuch Rome’a. Spodziewałam się, że zaboli jak zawsze, lecz teraz byłam boginią. Nie przewróciłam się i nie walnęłam chłopaka niechcący czołem. Trafiłam w żebro i poczułam, jak kość pęka. Rome zatoczył się do tyłu, powietrze uleciało z niego z głośnym świstem. Opadł na stojące za nim krzesło, z którego zaraz zerwał się znowu i wyciągnął ręce ku mnie, klnąc pod nosem.

Znieruchomiał z dłońmi zaledwie kilka centymetrów od mojej szyi i wytrzeszczył oczy. Zerknął na prawdziwego Sireta, potem znowu na mnie, a na jego twarz powoli wkradł się szok. Zakładałam, że Siret rozwiał iluzję, by nikt nie zrobił mi krzywdy, co było irytujące, ale prędko odgoniłam złość, podbiegłam do niego i zasłoniłam własnym ciałem. Jak się spodziewałam, reszta Abklętych nie potrzebowała dużo czasu, żeby zrozumieć, co się właśnie stało. Ruszyli na Sireta niemal natychmiast.

Ku mojemu zaskoczeniu to Aros w końcu odciągnął Rome’a. Przepchnął się przez ścianę rozgniewanych mięśni, która rozpostarła się naprzeciwko Sireta, i stanął przede mną.

– Zrozumiałem – mruknął, ujmując moją twarz w swoje wielkie dłonie. – Wszyscy zrozumieliśmy. – Obejrzał się za siebie i posłał braciom szybkie spojrzenie spod przymrużonych powiek. – Nie jesteś słaba. Nie musimy cię chronić. Myślę, że wszyscy słyszeli, jak złamałaś Rome’owi kość. Od dawna powtarzamy ci, że jesteś wyjątkowa, ale teraz stałaś się kimś innym, niż byłaś do tej pory.

Urwał i mi się przyjrzał. Z jakiegoś powodu zdawał się pod wrażeniem mojej osoby. Czekałam z zapartym tchem, aż napięcie w pomieszczeniu zelżeje, powoli ustępując miejsca ciężkiej, dusznej ciszy.

– Wróciłaś z wymiaru więziennego – odezwał się Coen.

Aros cofnął jedną dłoń, a odsłoniętą na chwilę skórę rozgrzał zaraz dotyk Coena.

Kiedy tak stali obok siebie, obaj z ręką na moim policzku, wpatrzeni we mnie ze zdumieniem i uwielbieniem, łatwo było zakochać się w nich na nowo. Pozostali jednak nie zamierzali dać się prześcignąć.

– I zabrałaś część swojej matki ze sobą – dodał Yael, a nutka Perswazji w jego głosie zmusiła resztę, by się odsunęli i zrobili mu miejsce. Zabrali dłonie z mojej twarzy, lecz ciepłe ręce Yaela szybko spoczęły mi na przedramionach i powędrowały ku górze. Pochylił głowę, patrząc na mnie uważnie zielonymi oczami.

– A potem wskrzesiłaś swoją siostrę – burknął Rome niemal niechętnie. Nie chciał być ostatnią osobą, która mnie przeprosi, a błysk żalu w jego oczach, kiedy odpychał Yaela na bok, podpowiadał mi, że nie mógł czekać ani chwili dłużej.

Szczęka Yaela się napięła. Aros położył mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Chłopak rozluźnił się odrobinę, na co ja zarzuciłam Rome’owi ręce na szyję. Wyrwało mu się zaskoczone westchnienie, po czym mnie przytulił. Pisnęłam, kiedy nagle włożył w uścisk więcej Siły – moc sączyła się z jego kończyn. Mój cały tułów był zduszony i ściśnięty, a oddech spłycony. Jeszcze kilka cykli księżyca temu wpadłabym w panikę. Możliwe, że nawet pękłby mi jakiś ważny organ. Teraz tylko wierciłam się w uścisku Rome’a, by znaleźć się bliżej twardych mięśni, które mnie miażdżyły. By rozkoszować się poczuciem, że jego ciało stapia się z moim.

Z tyłu Siret zrobił krok ku mnie. Sięgnęłam za siebie, chwyciłam go za szatę i przyciągnęłam do pleców. Położył mi dłonie na biodrach, a jego ciepły oddech musnął czubek mojej głowy. – Już w porządku? – zapytałam z jedną ręką na ramieniu Rome’a, a drugą wplątaną w ubranie Sireta.

– Prawie – odparł ktoś.

Oderwaliśmy się od siebie i odwróciliśmy do postaci w progu – do mężczyzny o długich, opadających na pierś dredach. Oczy miał w kolorze zieleni, w jakiś sposób ciemne i świetliste jednocześnie. Nie nosił koszuli, tylko zwierzęce skóry obwiązane wokół bioder na miękkich brązowych spodniach i skórzane buty. Przez jego tors przebiegał po skosie pas, do którego miał przywiązane różne sakwy oraz rzemienie.

– Terence – warknął Coen. – Jak się tu dostałeś?

Wytężyłam umysł, bo imię zabrzmiało znajomo. Koleś na pewno był bogiem, to akurat oczywiste, ale bogiem czego? Nie mogłam sobie przypomnieć. Nie zdziwiłam się, że Abklęci odruchowo chcieli mnie otoczyć, za to poczułam prawdziwe zaskoczenie, gdy zorientowali się, co wyprawiają, i zamiast tego zrobili mi miejsce między Coenem a Rome’em. Z trudem powściągnęłam uśmiech.

– Pica ma do mnie słabość – wyjaśnił Terence, spoglądając w moje oczy. Utkwił w nich wzrok, zupełnie jakby to mnie przyszedł odwiedzić. – Więc to ty jesteś tą dziewczyną – kontynuował innym tonem, jakby ostrożniejszym. – Ptaszki ćwierkały mi o tobie.

Terence. Bóg Bestiariusza.

– Możliwe, że jestem tą dziewczyną. Choć to pewnie zależy, co takiego ćwierkały te twoje ptaszki. Dobre rzeczy?

Uśmiechnął się i oparł ramieniem o framugę. Zamiast odpowiedzieć niespiesznie przeniósł spojrzenie na Sireta, potem na Yaela i Arosa, aż w końcu na Rome’a i Coena po mojej drugiej stronie. – Chciałbym jej dotknąć, ale zakładam, że będziecie mieć z tym problem, co? – zapytał.

Uniosłam rękę, zanim zdążyli odpowiedzieć, choć momentalnie wyczułam napięcie w ich ciałach.

– Uhm, ja mogę mieć pewien problem – oznajmiłam.

Tak naprawdę jednak wiedziałam już, że mu na to pozwolę. Emmy opowiedziała mi, co się wydarzyło, kiedy Cyrus zabrał ją do boga Bestiariusza. Terence dotknął jej, żeby wyczuć należącą do niej moc, i ostatecznie doprowadził do odkrycia, na czym polegała. Gdyby mógł zrobić to samo dla mnie…

– Jaki masz problem, o Święta? – zapytał ktoś z kąta pomieszczenia.

Podskoczyłam, a kilku Abklętych odwróciło się, chociaż Yael tylko wzniósł oczy ku sufitowi. Donald musiała pojawić się z powrotem, gdy wspomniałam, że mam problem.

– Ja wcale nie… – zaczęłam, czując naglącą potrzebę ponownego rozmasowania skroni. – Chodziło mi o to, że miałabym problem, gdyby mnie dotknął, a nie…

Weszła mi w słowo, zanim zdążyłam dokończyć wyjaśnienie:

– Przepraszam za wstrętną kolację, o Święta. Spalę wstrętne jedzenie i zakopię wstrętne popioły, żebyś nigdy więcej nie musiała na nie patrzeć. Przyniosę wszystko jeszcze raz, nowe i świeże.

„Zawiodłaś. Wstrętne jedzenie. Głupia Donald. Porażka. Porażka. Porażka”.

Litania wewnętrznych reprymend momentalnie rozbrzmiała mi w głowie, wystawiając na próbę moje i tak nadszarpnięte już nerwy.

– Co jest nie tak z twoją sługą?

Terence nieznacznie uniósł brwi.

– Wszystko z nią w porządku – warknęłam. – A jedzenie wcale nie było wstrętne – dodałam, odwracając się do Donald. – Po prostu nie jesteśmy dzisiaj głodni.

– Chociaż możliwe, że jedzenie było wstrętne i tak – odparł Siret ze wzruszeniem ramion. – Może jesteśmy do niego przyzwyczajeni, bo już nie jadamy posiłków poza Topią. Może nie potrafimy zauważyć różnicy.

– Współczucie – syknął Coen. – Rozmawialiśmy o tym.

– No tak – zgodził się sucho Siret i uniósł kąciki ust. Ani na chwilę nie uwierzyłam, że naprawdę słuchał podczas tej ich rozmowy o współczuciu.

– Zawrzyjmy umowę – odezwałam się powoli do Terence’a. Gdy Donald spoglądała to na mnie, to na jedzenie, przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

– Słucham – odparł bóg, nadal ze wzrokiem utkwionym w Donald, która aktualnie próbowała winogron.

Patrzyliśmy wszyscy, jak bierze owoc z jednego z talerzy na drugim stole, podnosi do ust i stuka nim o zęby. Kiedy nie wydarzyło się nic szczególnego, zbliżyła go do prawego oka, zamykając lewe, by lepiej widzieć. Rezultaty jej oględzin znów okazały się niezbyt odkrywcze, więc przysunęła winogrono z powrotem do ust, które ułożyły się w idealne „O”, i wsunęła je między wargi. Przez chwilę stała, niepewna, co zrobić dalej, po czym odwróciła się przodem do ściany i wypluła owoc. Uderzył o marmur, upadł na podłogę i potoczył się pod stół.

– Dowiedz się, czym ona jest – powiedziałam, kiedy Donald wpełzła pod mebel w poszukiwaniu uciekającego winogrona. – A wtedy pozwolę ci mnie zbadać.

Terence nie marnował ani kliku. Natychmiast ruszył w kierunku Donald, a ja przestałam wygłuszać jej niemal nieustający wewnętrzny monolog, aby móc zareagować, jeśli będzie mnie potrzebowała. „Złośliwe winogrono. Podstępne winogrono. Złe winogrono. Wstrętne winogrono”.

– Sługo! – zagrzmiał Terence, a jego głos w jakiś sposób był jednocześnie uspokajający i władczy. – Chodź tutaj.

Donald wypełzła spod stołu i wyprostowała się pospiesznie, żeby spojrzeć na boga.

– Jak masz na imię? – Wyciągnął rękę, by dotknąć niesfornych włosów związanych w kucyk.

Wzdrygnęłam się, czując nagłą potrzebę, aby tam podbiec i kazać mu trzymać łapy przy sobie. Abklęci poruszyli się i mnie otoczyli. Naraz czyjeś palce splotły się z moimi, ktoś objął mi talię, a żar dwóch potężnych ciał pojawił się przede mną i za mną.

Cóż, najwidoczniej nie byli w stanie dłużej powstrzymywać swojej opiekuńczości.

– Małymi kroczkami – burknął z tyłu Rome.

Uśmiechnęłam się nieznacznie i przysunęłam do niego bliżej. Ramię otaczające mnie w pasie zniknęło, pozwalając mi oprzeć się wygodniej o Rome’a. Sięgnęłam w kierunku Arosa – to on się wycofał – i wolną ręką odnalazłam jego dłoń. Przywarł do mojego boku, a gdy spojrzałam mu w złote oczy, poczułam rosnące z każdą chwilą ciepło, które szybko rozchodziło się po całym ciele. Lekko uchyliłam usta, walcząc z zawrotami głowy i falą pożądania, bo o mało nie zwaliły mnie z nóg.

Święci bogowie, trochę to potrwa, zanim się do tego przyzwyczaję.

– Nazywam się Donald, o Święty.

Głos wyrwał mnie z oszołomienia i zwrócił uwagę z powrotem na toczącą się przed nami scenę. Wyjrzałam zza potężnego ciała Coena, by zerknąć na boga Bestiariusza oraz matkę.

„Nazywam się Donald. Nazywam się Donald. Nazywam się Donald. Nazywam się…”

– Co pamiętasz ze swojego poprzedniego życia, Donald? – zapytał Terence.

Wciąż jej dotykał, ale udało mi się pohamować bunt, gdy zrozumiałam, że nie robił tego bez powodu. Teraz trzymał dłoń na jej czole, rozpościerając palce na czaszce. Patrzył na nią z taką intensywnością, że mimowolnie wstrzymałam oddech.

– To jest moje życie – odparła Donald. – Moje jedyne życie.

„Nazywam się Winnifred Knight”.

Zrobiło mi się zimno, a kończyny stały się lodowate na sam dźwięk prawdziwego imienia i nazwiska matki.

– Zrób to jeszcze raz – zażądałam, wbijając paznokcie w ciepłą dłoń, która ściskała moją.

Terence zignorował mnie, wciąż skupiony na słudze.

– Jak wygląda teraz twoje życie, Donald? Co robisz?

– Służę Wspaniałym i Świętym, i Wspaniałym Bogom Topii.

„Willa”.

Łzy napłynęły mi do oczu, emocje ścisnęły gardło. Cokolwiek zrobił z nią Staviti, jakaś część matki nadal istniała. Może właśnie ta, którą przyciągnęłam z wymiaru więziennego, a może coś innego, ale wciąż gdzieś w niej była. Prawdziwa. Nie znalazła się tutaj po to, by służyć bogom. Była tu dla mnie.

– Dlaczego tutaj jesteś? – zapytałam, ubierając pytanie Terence’a w inne słowa, po czym wydostałam się z gorącego kręgu moich chłopców, aby do niej podejść.

Terence milczał, czekając na odpowiedź. Donald nie odrywała wzroku od jego oczu, ale odezwała się do mnie:

– Jestem tutaj dla Świętej Willi.

Po tej deklaracji zapadła niepewna cisza i usłyszałam za sobą niezadowolone pomruki. Abklęci podejrzewali, że Donald może tak naprawdę przebywać pod kontrolą Stavitiego, choć zdawała się służyć nam. Jej słowa w tym samym stopniu potwierdzały ich teorię, co moją.

– Ma pewien cel do zrealizowania – wyszeptał złowieszczym tonem Terence. – Nie jest normalną sługą, ale nikt z nas nie wie, w jaki dokładnie sposób Staviti tworzy te istoty, więc nie potrafię wyjaśnić, na czym polega jej odmienność. Wiem tylko, że różni się od pozostałych. Większości tworów Stavitiego wolność zapewnia ich własna esencja lub dusza: każdemu stworzeniu, każdemu bogu, każdej żywej istocie. Wszystkie mają dusze, które nie są dziełem Kreatora, jednak czystymi, pustymi naczyniami napełniającymi się i formującymi stopniowo podczas swojej egzystencji. Wolność, właśnie na tym polega różnica między nimi a sługami.

Umilkł, zabrał rękę z głowy Donald i odwrócił się do nas z chmurną miną.

– Chcesz powiedzieć, że sługi są inne, bo nie mają duszy? – zapytałam, czując narastające mdłości.

Byłam niemal pewna, że dobrze go zrozumiałam, niemniej w swojej naiwności liczyłam na inne wytłumaczenie. Nie mogłam myśleć w taki sposób o matce – ani o jakichkolwiek innych sługach. Terence pokręcił głową, a ja zastanawiałam się, co pojęłam opacznie.

– To nie tak, że nie mają duszy, tylko Staviti je uszkadza. Rozdziera w licznych miejscach i napełnia istoty swoją wolą, by móc je kontrolować. A kiedy sługa nie jest mu dłużej potrzebny, dusza zostaje odesłana do jaskini wygnania.

Święci bogowie, to jeszcze gorsze niż myślałam.

– Ale co z moją matką? – drążyłam, gdy jego wzrok znowu powędrował ku niej. – Jej dusza nie została uszkodzona?

– Wciąż ma w sobie coś całego – przyznał. – Została naruszona, jednak proces, którym zazwyczaj poddaje ich Staviti, nie został przeprowadzony do końca. Część jej duszy z jakiegoś powodu pozostała czysta. A ponieważ mówimy o Stavitim, zakładam, że zrobił to z rozmysłem.

Czy to dlatego, że część jej duszy znajdowała się w wymiarze więziennym? Ta sama część, którą teraz miałam w sobie?

„Musimy wrócić do Minatsol – wysłałam tę myśl do chłopców i w odpowiedzi usłyszałam dochodzący z tyłu cichy pomruk zgody. – Do jednej z tych świątyń, w których strażnicy przemieniają ziemian w sługi. Jeżeli odkryjemy, na czym dokładnie polega ten proces, może uda nam się zrozumieć, dlaczego teraz funkcjonują nieprawidłowo”.

Obejrzałam się przez ramię i powiodłam spojrzeniem po Abklętych. Coen nieznacznie kiwnął głową, podczas gdy pozostali sprawiali wrażenie zupełnie beznamiętnych. Pewnie wiedzieli, że Coen mi odpowie.

– A więc to prawda? – Głos Terence’a ponownie zwrócił moją uwagę na niego.

– Co? – Odwróciłam się. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że stanęłam przodem do Abklętych.

– Posiadasz więź dusz, która łączy cię z synami Abila – odparł Terence. – Z całą piątką.

Zabrzmiało to niemal tak, jakbym ich do tego zmusiła. Jakbym ich porwała.

– A może to oni posiadają więź dusz, która łączy ich ze mną – zripostowałam, zadzierając nieco brodę. – Z całą jedną mną.

Bóg Bestiariusza wyglądał tak, jak gdyby chciał się uśmiechnąć, ale zamiast tego tylko odsunął się od Donald i zbliżył do mnie. Wyciągnął rękę i pokiwał palcami.

Przełknęłam ślinę. Przyszła moja kolej.

Abklęci się cofnęli, aby dać mi skrawek przestrzeni osobistej. Nie odeszli jednak daleko i czułam, że Terence nie jest kimś, komu szczególnie ufają.

– Dlaczego Pica ma do ciebie słabość? – rzuciłam, zastanawiając się, komu przyrzekł lojalność.

Podszedł jeszcze bliżej i zatrzymał się na niecałą odległość ramienia, a na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie, które niemal dodawało rysom miękkości.

– Pica lubi kolekcjonować różne rzeczy – powiedział. – Przez pewien czas byłem jedną z nich.

Przypomniało mi się, jak Emmy mówiła, że Terence sypiał z Picą. Cyrus wykorzystywał tę wiedzę jako hak na Bestiariusza, co sprawiało, że zaczęłam patrzeć na niego w innym świetle.

– Masz szczęście, że wyszedłeś z tego cało – oznajmiłam i roześmiałam się krótko. – Z mojego doświadczenia wynika, że nie lubi wypuszczać okazów ze swojej kolekcji.

Terence zacisnął powieki i ze zmęczeniem przesunął dłonią po twarzy.

– Powiedzmy, że jeśli będzie mnie potrzebować, pójdę do niej bez wahania.

Fuj. Właśnie otrzymałam znacznie więcej informacji o życiu erotycznym wariatki, niż sobie życzyłam.

– Teraz cię dotknę – ostrzegł Terence i pomimo rosnącego w pomieszczeniu napięcia zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę. – Spróbujcie mnie nie zabić – dodał, ewidentnie kierując to zdanie do Abklętych.

Powstrzymałam się od przypomnienia mu, że ja też mogę go zabić. Na tym właśnie polegał problem z byciem ziemianką przemienioną w boginię: wszyscy wciąż mieli cię za słabą, śmiertelną istotę. Naprawdę powinnam zacząć częściej demonstrować moc.

Gdy tylko o tym pomyślałam, cały blat z jedzeniem stanął w ogniu, a ziemia zaczęła się kołysać, jakby dom miał zaraz oderwać się od marmurowej platformy.

Donald wyprostowała się nagle, wypadła ze swojego kąta i zaczęła biegać wokół mebla – łapała spadające winogrona, następnie przenosiła misy oraz tace z jedzeniem na drugi stół. Zrobiłam się znacznie bardziej nerwowa, widząc, jak krząta się tak blisko płomieni.

„Wstrętne jedzenie nie może uciec”.

Jej słowa przedarły się przez barierę, którą usiłowałam między nami utrzymać. Działo się tak za każdym razem, kiedy odczuwała wyjątkowo intensywną… emocję, o ile można tak to nazwać. Z wysiłkiem odbudowałam dzielący nas mur. Nie mogłam pozwolić sobie na nieprzerwane słuchanie jej głosu w głowie dla dobra własnego zdrowia psychicznego.

Terence odwrócił się do ognia i patrzył na niego przez chwilę.

– To wszystko, na co cię stać? – Wydawał się niemal znudzony i potrafiłam to zrozumieć.

Sztuczka z ogniem nie była niczym nowym: wszyscy wiele razy widzieli, jak wywołuję płomienie. Trzęsący się dom stanowił pewną odmianę, ale nie zamierzałam do tego doprowadzić, więc uznałabym to nie tyle za umiejętność, co raczej za dzieło przypadku.

Pantery powiedziały, że powinnam zwizualizować sobie to, czego chcę, oraz że praktyka jest kluczem do używania energii. Szło mi coraz lepiej pomimo mojej aktualnej demonstracji. Niestety wywoływanie ognia zawsze było odruchową reakcją w sytuacjach takich jak ta.

Ogarnęła mnie irytacja. Czułam się sfrustrowana tym, że ciągle musiałam dowodzić swojej wartości w obliczu bogów. Odwróciłam się do Terence’a i spróbowałam przywołać wizję czegoś odrobinę bardziej imponującego, lecz słowa Donald nadal pchały się w moje myśli.

„Wstrętne jedzenie. Niedobre jedzenie. Muszę znaleźć bardziej zachęcającego błotniaka. Potrzebuję błotniaka. Lepszego błotniaka. Dwóch błotniaków!”

Ciepło w ciele przybierało na sile. Energia wirująca zwykle gdzieś w dolnych partiach brzucha stawała się coraz potężniejsza, napełniała mnie, sączyła się przez skórę. Nie świeciłam tak jak Cyrus, nie pojawił się żaden biały blask, tylko moc.

Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, bo wewnętrzna tyrada Donald rozproszyła całą moją koncentrację, więc ze sporą dozą obawy rozwarłam powieki. Wydałam zszokowany pisk, gdy zobaczyłam, że Terence najwyraźniej się rozpłynął. Nie zostało z niego nic poza spodniami, skórzanymi sakiewkami i sporym kształtem spoczywającym pod ubraniem, chociaż nie na tyle dużym, by mógł być całym jego ciałem.