Upadek Pandory - Ilona Turczyn - ebook + książka
NOWOŚĆ

Upadek Pandory ebook

Turczyn Ilona

4,2

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Bitwa pod Achronem dobiegała końca, ale moment, w którym Bogowie mieli odebrać swoją zapłatę, nie nadszedł. Pojawił się za to ktoś inny, ktoś o wiele bardziej przebiegły, a jego mroczne siły zmuszą Irin do upadku. Kraina, do której trafiła, karmi się słabością i wywleka na wierzch wszelkie lęki. W jej przedsionku, Otchłani, staje przed tym, którego obawiała się najbardziej – Panem Podziemia.

Wśród mgieł i szeptów potężne istoty rozpoczęły grę na śmierć i życie. Wolność zostanie okupiona cierpieniem oraz krwią, ale to potęga kosztuje najwięcej. Za nią trzeba będzie zapłacić człowieczeństwem.

Czy można dojrzeć prawdę ukrytą pod mglistym woalem? Czy można poczuć więcej, przedzierając się przez własne myśli? Być może to wspomnienia są odpowiedzą. Co się jednak wydarzy, gdy nawet one staną się tak odległe, jak ci, których ukochała Irin? Jak nisko trzeba upaść, by móc ponownie się wznieść?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 552

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (9 ocen)
5
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DzikieNieogary

Całkiem niezła

Nigdy mi się tak nie dłużyło 460 stron z hakiem. Największy problem tej książki, to problem z wyważeniem akcji - jest tutaj sporo (minimum 4?) punktów, które w innej powieści powinny być kulminacją całej akcji. A tutaj akcja pędzi do nich trochę po łebkach, potem wydarza się kulminacja, a zostało nam jeszcze 80% książki. I tak co chwilę. Przez to na 460 stronach główna bohaterka (która jest wszechmocna i wspaniała) traci duszę, odzyskuje duszę, traci pamięć, odzyskuje pamięć, jest zniewolona, jest uwolniona, bierze udział w bitwie, mści się (swoją drogą przez ten chaos, rozpierdziel i rzucanie Pandorą od akcji do akcji ta cała zemsta traci emocjonalny ładunek), odzyskuje przyjaciół, traci przyjacioł, odkrywa szokujące prawdy, a potem jeszcze kilka z nich. W pewnym momencie już mi to strasznie, ordynarnie wręcz, wisiało. Przez to pędzenie, ładunek emocjonalny się zgubił. Brak comic relief. Wszystko jest ciężkie, mroczne, ma kij w tyłku i traktuje się bardzo poważnie, a tam momentami są...
40
MNikiel86

Z braku laku…

Zanudziła mnie
10
bozena-m90

Nie oderwiesz się od lektury

idealna!)
00
Zlodziejka_dusz

Dobrze spędzony czas

Dużo nawiązań do mitologii, czyta się fajniej niż 1 tom. Dużo pytań zyskuje odpowiedzi, ale pojawiają się nowe. koniec wskazuje, że musi być kolejny tom
00
monika910302

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna mroczna kontynuacja
00

Popularność




Wydanie pierwsze

Warszawa 2024

ISBN: 978-83-68101-57-7

Mojemu mężowi

Dla Ciebie poświęciłabym wszystkie dusze Podziemia

Ile jesteś w stanie wycierpieć,

jak nisko upaść,

by móc ponownie się wznieść?

PROLOG

Pustka.

Otchłań nie miała początku ani końca, towarzyszyła mi jedynie mroczna przestrzeń. Przytłaczającą ciszę mącił płytki oddech i coraz słabsze bicie serca.

Myśli dręczyły umysł, zsyłając obrazy minionych czynów, wszystkich, które wyryły się w sumieniu.

Ofiary, które za sobą pozostawiłam, rozrywały pogrążoną w bezkresnej czerni duszę na strzępy. Ich puste, martwe oczy szukały ukojenia w spojrzeniu swojego oprawcy, szansy na spokojny sen wśród wspomnień.

Za nimi stali wszyscy, których miłowałam, wpatrując się w obraz mojego upadku. Chciałam krzyczeć, zwrócić na siebie uwagę, chciałam ich dotknąć, przedrzeć się przez koszmary minionych lat i stanąć u ich boku.

„Czy właśnie taki los wybrali dla mnie Bogowie? Z dala od tego, co ukochałam, karali mnie snami, które nie mogły się ziścić? Czym było miejsce, w którym się znalazłam?”

Czekałam.

Wieko tajemnicy pozostawało zamknięte, ukrywając mnie w czarnym jak noc więzieniu. Trwałam w zawieszeniu, które nie pozwalało mi wstać, nie pozwalało też umrzeć, wydobywało z wnętrza najgorsze lęki.

Towarzyszył temu chłód rozpoczynający się w sercu, przejmujący, przenikliwy, wdzierający się w całe ciało, wywoływał dreszcze i paraliż, jakich jeszcze nigdy nie doświadczyłam.

— Irin… Irin, Córo Przeznaczenia…

Szept, słaby i niknący w ciemnościach umysłu, co jakiś czas próbował mnie wyrwać z letargu. Myślami chwyciłam się kurczowo swojego imienia.

— Irin…

Koszmary zaczęły zanikać, chwilę później obraz bliskich zaczął się zamazywać, rozpływać we mgle i wtapiać w ogarniającą mnie czerń.

Woń strachu paliła nozdrza. Dusząca i ostra, wtłaczała się do płuc, zagarniając kolejne fragmenty słabego ciała.

Gdy dotarła do swojego celu, szarpnęłam się w odpowiedzi na przeszywający ból. To był moment, którego mocno się złapałam — nie pozwoliłam umknąć szansie na przebudzenie.

Otworzyłam szeroko oczy i z krzykiem dźwignęłam się do przysiadu. Chrypiałam i świszczałam, łapiąc oddech. Klatka piersiowa pulsowała, przypominając sobie o zbyt celnym ciosie Elpis.

Wciąż pozostawałam w mroku, wokół panowały ciemności, które rozświetlała jedynie delikatna smużka mistycznego dymu. Trzymała się blisko podłoża, tworząc wrażenie bezkresnego jeziora. Czas i przestrzeń wydawały się ze sobą zacierać, nie istnieć.

Podniosłam się z trudem, opierając o twardą, chropowatą i zimną materię. Przypominała skałę, ale pod wpływem mojego dotyku reagowała, przesyłając nieznaną mi energię. Przepłynęła przez tkanki i nerwy, aż połączyła się z wypełniającą mnie mocą żywiołów.

Zrobiłam trzy kroki, trzymając się za obolały tors. Odgłos każdego z nich poniósł się po przestrzeni, nie natrafiając na żadne przeszkody, aż całkowicie ucichł.

W odpowiedzi mgła przerwała swoją stagnację, zaczęła się szybciej przemieszczać po podłożu, by na końcu skupić się w oddali. Mały dymny stalagmit zaczął tworzyć kształt i formę przypominjącą wysokiego człowieka.

Po chwili rysy postaci zaczęły się wyostrzać, zmieniać kolor. Towarzyszyła temu aura bezdennej pustki — jakby świat wokół umarł.

Wpatrywały się we mnie oczy pozbawione tęczówek. Pasowały idealnie do pociągłej twarzy, wąskie usta wykrzywiał tryumfalny uśmiech. Popielate włosy skryte były częściowo pod czarną, liściastą koroną, z której wyrastały ostre niczym sztylety ciernie. Prześlizgnęłam wzrokiem po smukłej sylwetce, nie wiedziałam, gdzie się kończy i zaczyna srebrzysta szata, która zlewała się z bladą, poszarzałą cerą postaci. Wszystko wydawało się utkane z mgły i dymu, okraszone snem i koszmarem, na wskroś nierealne.

Oto stał przede mną Pan Dusz i Śmierci, ten, który był na końcu, który pieczętował los i wyrywał z krainy ludzi to, co do niego należało.

Oto Izar — Pan Podziemia.

ROZDZIAŁ IGranica snów i koszmarów

Stałam w ciemnościach. Czułam się obnażona przed Izarem, sparaliżowana atmosferą, która go otaczała, skazana na łaskę śmierci.

O ile nie bałam się stanąć przed obliczem Bogów w Elis, o tyle Pan Podziemia roztaczał mroczną aurę, która wywoływała dreszcz i niepokój. Spojrzałam na swoje dłonie, oblepione krwią Kratończyków i Elpis. Drżały tak mocno, że nie byłam w stanie dobyć sztyletu, nawet gdybym bardzo tego pragnęła. Nie mogłam się ruszyć, mięśnie, mimo że napięte do granic możliwości, odmówiły mi posłuszeństwa. Przeniosłam wzrok na twarz Pana Śmierci. Uśmiechał się, unosząc kącik ust.

— Umarłam? — Byłam w stanie wyszeptać tylko jedno słowo, które towarzyszyło mi, od kiedy Cerion zniknął mi z oczu.

Izar prychnął, zbliżył się, a w ciszy wybrzmiał zgrzyt ornamentów zdobiących jego szatę.

— Śmierć. — Uśmiechnął się złowrogo. — Przez jakiś czas jej pragnęłaś, prawda? Wiele razy niemal trzymałem cię w swoich objęciach. — Przekrzywił głowę, nie odrywając ode mnie nierealnych oczu. Były stworzone z mgły, strachu i cierpienia, jakby dym zamknięto w szkle.

Podniósł bladą dłoń, a w mroku błysnęły srebrne szpony. Niczym zbroja, wykonane ze śmiertelną precyzją, zdobiły jego smukłe palce.

Nie miałam wątpliwości, że są czymś więcej niż niebezpieczną biżuterią. Czułam bijącą od nich energię.

Przesunął jednym z nich od mojego policzka do szyi, rozcinając po drodze kawałki chusty zasłaniającej blizny. Czarny materiał opadł na ziemię i rozpłynął się w mroku. Izar złapał mnie drugą ręką za włosy, ale nie pociągnął intensywnie, jakby się bał, że gdyby szarpnął mocniej, rozpadłabym się i obróciła w marny pył.

Odziana w metal dłoń Izara niemal rozpruła mi skórę, przemieszczając się wzdłuż szyi, aż znalazła się pod brodą. Pod naporem szponów uniosłam głowę. Zmusił mnie, bym patrzyła głęboko w bezdenną pustkę ziejącą z jego spojrzenia. Przysunął się bliżej, stanął tak blisko, aż poczułam lodowate zimno przeszywające każdy skrawek ciała. Wdzierało się w mięśnie i kości, mroziło krew w żyłach. Twarz Pana Podziemi zbliżyła się do mojej — nie czułam żadnego oddechu, chociażby lekkiego ruchu powietrza, nawet gdy mówił.

— Wielu błaga, bym złożył na ich ustach pocałunek śmierci, a ty, droga Pandoro, najpierw o niego prosisz, a potem wyrywasz się z mroku swoich myśli, ale z tym koniec. Jesteś mi coś winna. Nadszedł czas zapłaty. — Ostatnie zdanie wyszeptał.

Przesunął szponem po mojej wardze. Wezbrało we mnie obrzydzenie połączone z paniką. Chciałam się wyszarpnąć, ale magia, którą pętał mnie Izar, nie pozwalała ciału wykonywać żadnych ruchów.

— Nikomu nie jestem nic winna! — wysyczałam, natrafiając przy tym na jeden ze szponów, który boleśnie rozciął mi wargę.

Izar puścił moją twarz i zaczął krążyć wokół jak sęp, czekający tylko na to, aż jego ofiara dokona żywota.

Chciałam wrócić na pole walki, nawet jeżeli oznaczało to moją śmierć. Może udałoby mi się odnaleźć siły, by zwyciężyć Kratończyków? Moje serce napełniło się żalem, nie znałam losów bitwy, nawet nie wiedziałam, czy nadal trwa.

— Z tego, co wiem, za możliwość ocalenia bliskich przyrzekłaś oddać Bogom moce żywiołów. Myślę, że jesteś na tyle inteligentna, by zrozumieć, że bez szkatuły jedyny sposób, w jaki mogli to zrobić, wymagał pozbawienia cię życia. Do tego w dość niezwykły sposób.

Słowa Izara niczym kubeł zimnej wody przywróciły mnie do Otchłani. Znów lęk przejął nade mną kontrolę, czułam, jak strach i gniew próbują wydostać się wraz z mocą żywiołów z mojego wnętrza. Pan Śmierci jedynie wyszczerzył się, obnażając kły. Moc nie mogła się wydostać, Izar w niewytłumaczalny sposób oprócz mnie zniewolił także ją.

— Myślałaś, że to Bogowie po ciebie przyjdą? — Izar prychnął. Kluczył wokół, a ja byłam zabawką, która dostarczała mu świetnej rozrywki. — Uzurpatorzy nie pofatygowaliby się po twoje ledwie tlące się życie — mruknął mi na ucho. — O nie… Wbrew wszystkim ułomnościom potrafią być bardziej finezyjni. Wysłaliby swojego potwora — oczy Izara błysnęły z ekscytacji — mówią, że była niegdyś piękną kobietą i właśnie to piękno ją zgubiło. Wykorzystali ją, podobnie jak ciebie. Może kiedyś ci opowiem historię podwładnej Żywiołów.

— Wypuść mnie! Skąd w ogóle o tym wszystkim wiesz?! — wrzasnęłam na tyle, na ile pozwalało mi ściśnięte strachem gardło.

— Irin, ptaszyno — wyartykułował z pogardą — wiem więcej, niż możesz sobie wyobrazić, niż jesteś w stanie zrozumieć.

Zmroziło mnie jeszcze bardziej, bo zwrócił się do mnie w sposób, w jaki robił to Corvus. Zaczęłam się obawiać, że moim ukochanym grozi niewyobrażalne niebezpieczeństwo, że Izar wcale nie był tchórzem, tylko wybitnym taktykiem, który czekał na dogodny moment. Podobnie jak ja skrywał się w cieniu, czekając na swoją kolej. Miałam nadzieję, że bitwa skończyła się zwycięstwem Heliodu i Galedu, że Corvus pokonał Eirena, że wszyscy, na których mi zależało, byli cali i zdrowi. Łzy mimowolnie zaczęły spływać po moim policzku. Pan Dusz zbliżył się do mnie i otarł je delikatnie, przybierając tym razem maskę obojętności.

— Niegodne, takie jak ty, Pandoro, to najlepsze, co kiedykolwiek spotkało Cerion i co przez przypadek stworzyli uzurpatorzy, których nazywacie Bogami. Ja w przeciwieństwie do nich byłem od zawsze. Trwałem, jeszcze zanim miała umrzeć pierwsza z istot. Zabierałem wszystkie dusze, które pozostawione bez nadzoru w krainie ludzi, siałyby spustoszenie. Pamiętam, kiedy ludzie wraz z istotami, które spotkałaś w Martwym Lesie, żyły w harmonii, kiedy waga każdej duszy była taka sama, tak samo istotna.

— Przecież pragniesz zniszczenia Cerionu, pragniesz nim władać!

— Tak ci powiedziano? — zaśmiał się pod nosem. — Owszem, chcę się pozbyć Żywiołów i znów być jedynym, przed którym będą drżeć słabe ludzkie istnienia, do krainy którego będą trafiać wszystkie dusze. Miała mi pomóc w tym Elpis, która nienawidziła uzurpatorów tak samo jak ja. Miałem odebrać twoją duszę i oddać jej moce, razem mieliśmy dokonać przewrotu, ale nie doceniłem twoich umiejętności i chaosu, jaki w tobie drzemie. Pozwalam ci zatem wybrać. I nie jest to złudny wybór, jaki dały ci żywioły. Odbiorę ci duszę i umrzesz lub opuścisz Pustkę i udasz się ze mną do Podziemia, staniesz u mojego boku jako Zwiastunka Śmierci. — Uniósł podbródek i wyczekiwał, jego postawa zdradzała boską swobodę. Niewątpliwie czuł się panem i władcą, jego gesty były momentami teatralne, ale wiedziałam, że nie mogę go lekceważyć. Potwierdzał to stan, w który mnie wprowadził.

Zaczęłam analizować słowa Izara, byłam więcej niż pewna, że karmi mnie półprawdami. Ostatnie wydarzenia nauczyły mnie, że nie warto pokładać wiary w obietnicach, należy ufać swojej intuicji. Jeżeli wybrałabym śmierć, poczekałby kolejne lata, aż następna Niegodna odnajdzie w sobie moc, jakiej potrzebuje. Chciałam mieć wpływ na wydarzenia, obserwować jego ruchy i znaleźć wyjście z objęć Podziemia. Tylko tak mogłam przynajmniej spróbować ocalić moich bliskich.

— Co postanowiłaś, Pandoro Irin? — ponaglił mnie.

— Na czym polega rola Zwiastunki? — Spojrzałam głęboko w martwe oczy Izara.

Stał dumnie i gdy wyciągnął rękę w moją stronę, nagle wydał się mniej przerażający, a ja nabrałam pewności. To ja miałam lepsze rozdanie, ja miałam decydować.

— Zaczynam się niecierpliwić — wysyczał. — Ale dobrze, zaspokoję twoją ciekawość. Na mój rozkaz będziesz sędziną dusz. Będziesz karać i unicestwiać stworzenia za niesubordynację, będziesz na nie polować, gdy zechcą uciec, oraz będziesz odbierać im życie, gdy taka będzie moja wola. Na końcu przyłączysz się do mnie w walce z twoimi Bogami, staniesz się plagą i koszmarem.

— A co potem? Co, gdy obrócisz ich w perzynę?

— Pozwolę ci odejść.

Przymknęłam oczy. Ciemność i mrok koiły gonitwę myśli. Nie mogłam mu ufać, tak samo jak Żywiołom, które teraz mogły zemścić się na Galedzie i Heliodzie za moją niesubordynację. Nadal żyłam, znajdowałam się w pustce — Otchłani między światami. Czułam krew płynącą rwącym potokiem w żyłach i pulsujący ból w klatce piersiowej, któremu wtórował chrypliwy oddech.

Odbierałam życie, teraz miałam odbierać również dusze oraz spotkać te, które trafiły już do królestwa Podziemi. Zastanawiałam się, czy moje potępienie będzie tak samo bolesne jak upadek, który sama spowodowałam.

Wtłoczyłam do płuc powietrze, które zamiast ukoić drżenie całego ciała, wywołało spazmy bólu. Czas znów działał na moją niekorzyść. Miałam wrażenie, że nie walczę z Elpis, Izarem czy Bogami, tylko właśnie z nim. Bezwzględnie odbierał każdą chwilę, która mogła dać mi szansę. Musiałam przemyśleć następne kroki.

„Co, jeżeli się zgodzę? Jak wrócę do Cerionu? Jak odnajdę Virgo, Corvusa i resztę?”

Zabrakło mi powietrza.

„Co, jeżeli myślą, że nie żyję?”

Ścisnęło mi serce na myśl, że Tacjan i Raimon kolejny raz będą musieli przeżyć żałobę.

— Daj mi szansę przemyśleć decyzję. — Spojrzałam błagalnie na Izara, a w momencie wypowiadania tych słów jego oczy zapłonęły białoniebieskim światłem.

— Jestem niecierpliwy, Pandoro, decyduj. Śmierć czy ocalenie?

„Ocalenie”, powtórzyłam w myślach. Skupiłam się na tym słowie — ocalenie. Nagle skojarzyło mi się z udręką, pracą, której nie da się wykonać. Przypomniałam sobie przestrzeń między światami, kiedy musiałam zdecydować, kim jestem, zanim trafiłam przed oblicze Bogów. Jeżeli byłam w takim samym miejscu, tylko prowadzącym do Podziemia, straciłam już zapewne zbyt wiele cennego czasu. Czym więc był ten wybór? Czy moje ocalenie było warte cierpienia, jakie będę musiała przejść, zanim wykonam zadania Pana Śmierci? Czy jest to wszystko warte mojego istnienia, skoro wydarzenia w Cerionie pobiegły już do przodu? Pomyślałam o naukach Raimona — on nie pozwoliłby mi się poddać, kazałby szukać rozwiązania, do skutku. Zganiłam swój umysł i serce za chwilę słabości, która mnie ogarnęła po zabiciu Elpis. Czy gdybym rzuciła się w wir walki, Izar dopadłby mnie i sprowadził do Pustki?

Zaczęłam oddychać spokojnie i miarowo, analizując możliwe scenariusze. Pewnie podniosłam wzrok, skupiając się na tym, by moje spojrzenie natrafiło na białe oczy Śmierci, i wyciągnęłam zakrwawioną rękę.

— Będę twoim koszmarem.

Twarz Izara złagodniała, wydawał się teraz spokojny i wyniosły, taki, jak powinien być władca — niewzruszony. Ujął moją dłoń i w tym momencie ogarnęła nas mgła tak przerażająca, że krzyk więzł w gardle. Usłyszałam skowyt tysiąca dusz i chrzęst tysiąca kości, szept i zawodzenie, któremu towarzyszył odgłos łańcuchów przesuwanych po kamieniach. Czułam otaczające mnie cierpienie — moje własne, jakby wywleczono je z samego wnętrza, później przewrócono na lewą stronę, by ostatecznie naznaczyć umysł niewidzialnym piętnem.

Na końcu ogarnęło mnie poczucie pustki, nie czułam nic — ni radości, ni cierpienia czy ulgi. Wyzuto mnie ze wszystkiego, wyrwano to, co czyniło mnie ludzką istotą.

Mimo szeroko otwartych oczu nie dostrzegałam niczego. Wszechobecna biel powoli odpuszczała, a wraz z tym, jak odchodziła, mój wzrok zaczął się wyostrzać. Najpierw widziałam szare plamy, później kontury, aż wyklarowany obraz połączył się z umysłem.

Przebywałam w potężnej grocie wyglądającej jak splot wijących się ze sobą kamieni i ścięgien. Mimo że wyglądały na wiotkie, po wieczność podtrzymywały naszpikowane stalaktytami sklepienie. Od skalnej, przytłaczającej komnaty odchodziło mrowie korytarzy, których wejścia skąpane były w mroku.

Zimny powiew przypomniał mi, że stałam obok władcy tego miejsca, u stóp serca jego rządów. Potężne schody prowadziły na skalną półkę, z kolei na jej szczycie umieszczono czarny tron. Okuty metalowymi, osobliwymi detalami, piął się ku niebu. Wszystkie elementy wyglądały jak zgniłe i trujące rośliny, mieszały się z kośćmi i szponami rozdzierającymi tkanki. Cały występ zdawał się unosić w powietrzu i chyba jedynie schody utrzymywały go w miejscu. Pod nim była już tylko przepaść, która raz za razem wyrzucała w górę jasne, dymne smugi.

Spojrzałam za krawędź. Czeluść wydawała się bezdenna i jeśli miała swój koniec, nie dane mi było tego dostrzec — widok mąciła szarobiała mgła, podobna do tej, która zalegała w Pustce.

Izar uniósł rękę i dopiero wtedy dostrzegłam, co trzymał w dłoni. Kula mgły świeciła bladym poblaskiem, oblewając twarz Pana Podziemi jasną łuną. Łypnął na mnie z ukosa i niemal bezgłośnie wspiął się po schodach, stawiając dostojne, władcze kroki. Zatrzymał się, a jego szata owinęła się jak draperia kunsztownej rzeźby wokół jego smukłej sylwetki. Machnął szponami w powietrzu i z okrutnym piskiem z kamiennego tronu wyrósł podest, składający się z trzech półek na różnej wysokości. Na każdej z nich spoczywał inny przedmiot. Rozpoznałam szkatułę, podobną do tej, którą zniszczyłam w grocie, ta jednak, zamiast złotem, inkrustowana była srebrem. Stał tam również kielich ze szkła, srebra i obsydianu, ale z tej odległości nie byłam w stanie dostrzec detali. Na najwyższej półce znajdowała się klatka o kryształowych ścianach. Izar włożył do niej kulę, a ta natychmiast wypełniła przedmiot bladym światłem, które drgało w odpowiedzi na chaotyczny taniec kuli — co chwilę powiększała się i zmniejszała, była niestabilna.

— Okłamałeś mnie — powiedziałam beznamiętnie, bardziej stwierdziłam. Było mi wszystko jedno, a powinnam krzyczeć, wściekać się, rzucić na niego.

Zamiast wypełniającej mnie żądzy zemsty, złości i cierpienia, zamiast siać spustoszenie, wpatrywałam się tylko, jak Izar z tryumfem wypisanym na twarzy zasiadał na swoim czarnym tronie. Wykute z kamienia siedzisko łączyło się wiązką chudych metalowych nitek z oparciem. Jego szczyt kończył się ostrymi szpikulcami pnącymi się ku sklepieniu Podziemia.

— Twoja dusza będzie ze mną bezpieczna. — Gładki ton Pana Dusz rozciął ciszę niczym najostrzejszy nóż. Izar westchnął ciężko, spoglądając na mnie z góry. — Irin — warknął, jak gdyby chciał być pewien, że na pewno go słucham i rozumiem jego słowa — jeżeli nie będziesz mi posłuszna, zniszczę ją. Spójrz, jak rozpaczliwie próbuje cię odnaleźć. — Stukał metalowymi szponami w powierzchnię kryształowego więzienia.

Miałam wrażenie, że każde uderzenie czy skrobnięcie słyszę w głowie. Skrzywiłam się w momencie, gdy przejechał metalem jednego ze szponów po okuciach. Uniósł brwi i ciągnął monolog:

— Tak… Ciebie, cel, którego będzie pożądać, dopóki nie pozwolę jej wrócić lub jej nie unicestwię. Czy nie przypomina ci to pewnego mitu? O kruku, który wiecznie spragniony został zamknięty na nieboskłonie? Czyż twój afryt nie ma na imię Corvus, na cześć tego gwiazdozbioru? O ironio losu, że też po wsze czasy i istnienie musi czuć żądzę, której nigdy nie ugasi! Podobnie jest teraz z twoją duszą, czuje dokładnie to samo.

Pan Podziemia zdławił śmiech i zmaterializował w dłoni coś, co wybitnie odznaczało się na tle surowej szarości panującej w Podziemiu. Z jego dłoni na złotym łańcuszku zwisała rubinowa kropla, naszyjnik księcia Corvusa, który dostał od Nassi. Izar odłożył go na podest, zaraz obok mojej uwięzionej duszy.

— Znasz ten naszyjnik — stwierdził. — A ja znam duszę, która podarowała go Corvusowi. Jeżeli zechcę, jej widmo wróci do Galedu, nawiedzając twojego afryta. Niech uwięziona dusza i ten naszyjnik będą dla ciebie przestrogą. Zdradzisz mnie, a zniszczę wszystko, co ukochałaś.

— Dobiliśmy targu. Albo moja dusza, albo służba. Łamiesz kontrakt.

— Służba u mego boku wiąże się z pewnymi konsekwencjami. Zresztą… czy nie jest ci lepiej? Bez sumienia, bez cierpienia?

Milczałam, próbowałam sobie przypomnieć emocje, ale zamiast łez czy uśmiechu czułam wszechobecną pustkę. Nie byłam mu wdzięczna, byłam wydrążoną w środku wydmuszką. Czułam się jak zahipnotyzowana. Przymknęłam oczy, tego ode mnie chcieli też inni — „zgaś emocje” „porzuć je”. Wspomnienia szybko się rozwiały, a umysł wyostrzył niczym brzytwa. Nasunęła mi się myśl, że być może dzięki temu odzyskam harmonię mocy, stanę się silniejsza i znajdę sposób na odzyskanie duszy i wolności. Zastanawiało mnie jeszcze jedno…

— Jakim cudem żyję bez duszy?

— Pozostawiłem głęboko w twoim wnętrzu jej niewielką cząstkę, która utrzymuje cię przy życiu. Jest przy tym zbyt mała, byś mogła doświadczyć większych emocji, może nawet jakichkolwiek. Intensywnie odczuwać będziesz jedynie ból fizyczny. — Prześlizgnął się wzrokiem po moim ciele i zrobił skwaszoną minę. — W takim stanie mi się nie przydasz. Zaboli tylko przez chwilę.

Izar machnął ręką i z okrutnym chrupnięciem połamane żebra wróciły na swoje miejsce. Obicia i zadrapania przypomniały mi o swoim istnieniu. Krzyknęłam ochryple, ale ból w mgnieniu oka zniknął, przepadł gdzieś głęboko pod skórą. Przez chwilę myślałam, że się w nim zatracę, był jedynym, co mnie wtedy wypełniało.

Zmysły nagle się wyostrzyły, jakby wszystkie dźwięki i doznania stały się głośniejsze i bardziej wyczuwalne. Zapach Podziemia urażał nozdrza, wilgotny i duszący wlewał się do już uleczonych płuc. Drażnił je aromatem kadzidła i siarki. Skupiłam się na tych doznaniach, na bodźcach, dzięki którym byłam gotowa do szybkiej reakcji, ale nawet tak przygotowane ciało i umysł nie mogły dostrzec wszystkiego.

Nagle poczułam za plecami lekki powiew powietrza. Poruszył pasmami włosów, które wydostały się z mojego warkocza podczas bitwy. Instynktownie odwróciłam się i natrafiłam na skałę, która pojawiła się tuż za moimi plecami. Poruszała się, jakby kamienie, z których została zbudowana, oddychały. Zadarłam głowę. Za mną stał wysoki stwór, który przesłonił mi cały krajobraz — podziemny odpowiednik strażnika kniei z Martwego Lasu. Ten w przeciwieństwie do swojego leśnego brata był zbudowany ze skał i korzeni, miał długi ogon zakończony pędzlem z ususzonych, wiklinowych witek, a w szponiastej łapie trzymał wysłużony kij. Jego czaszkę porastały kryształy i narośle. Nie miał oczu, a z otworów, w których powinny się znajdować, zionęła czerń. Poroże również się różniło — korona tego strażnika była biała niczym śnieg i zwisały z niej złowrogo skrawki ciemnej skóry. Wolałam nie wiedzieć, czy to scypuł, czy skóra jakiegoś nieszczęśnika, który wszedł mu w drogę. Barwa strażnika zlewała się z kolorystyką Podziemia — szarości, czerni i srebra pozbawionego blasku. Miałam wrażenie, że jedynym elementem wyróżniającym się wśród tej pustki była moja dusza i Izar, a raczej poświata jego szaty, której blask znikał w zakamarkach skał.

Duch Gór — tak opisywano go w księgach, podobno mógł też przybierać postać starca. To zrozumiałe — w tym miejscu jego obecna forma budziła większy posłuch wśród dusz i stworzeń, o ile te ostatnie w ogóle istniały. Mity okazywały się bliskie prawdy, a ona z kolei ukazywała swoje brutalne oblicze.

Strażnik minął mnie bez słowa, nie czekając, czy za nim podążę.

Obejrzałam się przez ramię i zmierzyłam przeszywającym wzrokiem Izara, który właśnie zmaterializował w ręce kielich z cieczą przypominającą wino. Wzniósł toast, unosząc jednocześnie kącik ust w uśmiechu pełnym władzy i tryumfu. Zanotowałam w pamięci widok mojej duszy. Jej niestabilna struktura próbowała się wydostać, żałośnie obijając się o kryształowe ściany więzienia.

„Wrócę po ciebie. Brak emocji może pomóc mi racjonalnie obmyślić plan działania, może być wybawieniem lub zgubą”.

Kroki strażnika stały się ciężkie, słyszałam je wyraźnie, zapewne tylko dlatego, że mi na to pozwolił. Podążałam za nim wąską ścieżką, próbując zapamiętać wszystkie charakterystyczne elementy, które mogły się przydać później. Czarne kamienie płynnie niknęły we mgle lub zlewały się ze skałami. Z góry zwieszały się stalaktyty i kryształy, gdzieniegdzie z podłoża wyrastały wiotkie ażurowe kolumny. Podobnie jak czarny tron, wiły się niczym ścięgna i kości, tworząc podporę skalnego sklepienia. Przeszło mi przez myśl, że może gdybym odczuwała emocje, odnalazłabym piękno ukryte w Podziemiu. Wtedy jednak wszystko wydawało się bez wyrazu, przytłaczające, pozbawione walorów. Chłonęłam jedynie detale, które mogły służyć za drogowskaz lub szczegół, przydatne w przyszłości.

Zeszliśmy po nierównych stopniach i znaleźliśmy się na moście przechodzącym łukowo nad głębokim wąwozem. Jego konstrukcja była nierealna, w normalnym świecie nie miałby prawa istnieć. Stawiałam ostrożne kroki za przewodnikiem, przyglądając się przepaści pod cienkim skrawkiem kamiennej przeprawy.

Przystanęłam. Zainteresowały mnie czarne sylwetki na dnie wąwozu, wyglądały na zastygłe w czasie i przestrzeni. Jeźdźcy z mieczami skrzyżowanymi na piersi siedzieli na upiornych czarnych koniach. Hełmy zasłaniały ich czoła i oczy, pozostawiając tylko małe otwory, przez które rycerz mógł ogarnąć wzrokiem przestrzeń. Metal szczelnie okrywał ich twarze, kończąc się ostrymi szpikulcami za linią szczęki. Nie dostrzegłam oczu, jakichkolwiek rysów twarzy. Z przestrzeni odsłoniętej przez zbroje zionęła czerń. Hełmy zwieńczono pojedynczymi listewkami, z których wylewały się czarne pióropusze. Z krótkiego włosia nad głową przechodziły w pasma spadające długimi ogonami na plecy rycerzy. Wszystkie elementy zbroi wydawały się stworzone z mięśni, błon i szponów. Wieczny sen zdawał się jedynie fortelem, by zmylić przeciwnika i zaatakować go z zaskoczenia.

Duch zauważył moje zainteresowanie i również się zatrzymał. Odwrócił się powoli, a czerń jego pustych oczodołów zaczęła przeszywać mnie na wylot.

— Co to za rzeźby?

Strażnik prychnął, jakby moje pytanie wywołało w nim oburzenie i pogardę.

— To nie żadne rzeźby, to Upadli. Czekają na znak swojego pana, by ruszyć do ataku. — Jego głos był przenikliwy i cichy, ale jednocześnie stanowczy, jak szept, który zamienia się w szelest. Łamał się, by potem przejść w jeszcze głębszą udrękę.

Wzdrygnęłam się, bo odgłos ostatnich wypowiadanych słów przypominał drapanie pazurów lub szczęk metalu. Gdy doszłam do siebie po tym doznaniu, znów zwróciłam głowę w stronę mrocznych rycerzy.

Upadli, legendarna armia Boga Podziemia, według legend najbardziej zdyscyplinowana ze wszystkich krain. Pod moimi stopami stały ich setki, niknęli w mglistej otchłani, w której się znalazłam, tak posłuszni, że bez ruchu i oddechu wyczekiwali rozkazów. Księgi zawierały nikłe informacje na ich temat. Podobno był to obraz pięciuset dusz, które zaprzedały się Izarowi wieki temu, dusz tak nikczemnych, że Pan Podziemia zamknął je w koszmarze, tworząc swoją okrutną armię. Stali u mych stóp, a nieznany mi dreszcz pomknął po moim kręgosłupie i popchnął mnie na ryzykowny grunt. Postanowiłam wypytać swojego towarzysza o wszystkie szczegóły, którymi mógłby się ze mną podzielić.

— Skąd się wzięli Upadli? Uczono mnie, że poświęcili swoje dusze, że to koszmary, które nigdy nie zaznają spokoju.

Odpowiedziała mi cisza. Strażnik szedł dalej, tym razem sunął bezszelestnie, ignorując moją obecność. Zastanawiałam się, czy moje pytanie było podyktowane ciekawością, chęcią zdobycia informacji, czy wynikało z czegoś innego — chciałam kolejny raz doświadczyć fizycznego odrzucenia, wręcz bólu wywoływanego tonem jego głosu.

— Według przekazów to najbardziej zdyscyplinowana armia, jaką widziały wszystkie krainy, zarówno te ludzkie, jak i te należące do Bogów. — Nie dawałam za wygraną.

Duch błyskawicznie odwrócił się, złapał mnie za szyję i ścisnął gardło.

— Nie jesteś godna, by poznać sekrety Pana. Zamilcz, zanim zgniotę twoją krtań i pozbawię cię możliwości zadawania pytań.

Poczułam, że się duszę. Ból w miejscu, które ściskał strażnik, nasilał się. Jego głos tylko go pogłębił. Uścisk zelżał i osunęłam się na kolana, łapiąc za szyję i rozmasowując instynktownie bolące miejsca.

Odkaszlnęłam i spojrzałam z uśmiechem satysfakcji na strażnika.

Ten bez słowa odwrócił się i kontynuował marsz. Może nie był to najmądrzejszy ruch z mojej strony, ale przynajmniej poznałam granice mojego towarzysza. Ta wiedza mogła mi się przydać, gdybym potrzebowała rozjuszonego Ducha Gór.

Dotarliśmy do metalowych drzwi osadzonych w kamiennej ścianie. Były proste, a jedynymi wyróżniającymi się elementami były okucia, zawiasy i zamek wykonane z innego kruszcu.

Strażnik wyciągnął łapę, w której trzymał duży srebrny klucz. Wzięłam go do ręki i przekręciłam, gdy tylko znalazł się w zamku. Mechanizm szczęknął głośno i skrzydło się delikatnie uchyliło.

Duch kiwnął mi na pożegnanie i oddalił się powolnym krokiem, by zniknąć w mrokach skalnego labiryntu. Ciemna odnoga Podziemia kusiła, by odkryć wszystko, co ukrywała kurtyna czerni, ale najpierw musiałam przemyśleć następne kroki. Przeniosłam wzrok na lśniący w mojej dłoni klucz.

Czy Izar był na tyle pewny mojej lojalności lub obawy przed zniszczeniem duszy, by pozwalać mi na swobodne poruszanie się po jego królestwie?

Można było to sprawdzić tylko w jeden sposób, ale najpierw musiałam zbadać teren, który otrzymałam „na własność”.

Uchyliłam wrota i pewnym krokiem weszłam do komnaty. Przystanęłam gwałtownie, a moja dłoń niemal natychmiast spoczęła na pochwie sztyletu. To odruchy, których nauczył mnie Raimon — często powtarzał: „Zawsze bądź gotowa na obronę lub atak”.

Na środku obszernej izby stały dwie postacie. Wyglądały niemal identycznie, różniły się jedynie ubiorem i długością włosów. Byli wysocy i szczupli, a androgyniczny wygląd utrudniał rozpoznanie płci. Delikatne rysy twarzy pasowały do dużych oczu skrytych pod czarną gęstwiną rzęs i bladej cery.

Ciszę, która mieszała się z gęstniejącą atmosferą, przerwał kobiecy głos.

— Nie jesteśmy uzbrojeni, Pandoro. Jestem Aida, a to mój brat bliźniak Abia. — Gładki ton pasował do aparycji kobiety.

Mlecznobiałe włosy sięgały Aidzie do pasa. Jej ciało okrywała czarna tunika z półprześwitującego materiału zdobionego paciorkami w tym samym kolorze. Szata okrywała piersi i sięgała niemal do kostek. Abia miał krótkie włosy i tak jak u jego siostry ich kolor przypominał mleko lub kość słoniową. Tunika mężczyzny w stosunku do ubioru siostry różniła się tylko tym, że była zapięta na jednym ramieniu.

— Jesteśmy do twoich usług. — Abia schylił się i zatrzymał w połowie ukłonu. — W granicach rozsądku oczywiście — dodał i roześmiał się perliście.

Aida położyła drobną dłoń na ramieniu brata, który przeszył mnie spojrzeniem. Oczy zarówno jego, jak i kobiety były wyjątkowe — tęczówki barwiła czerwień i czerń. Mężczyzna wyszczerzył się, odsłaniając nienaturalnie długie kły.

„Afryci”, pomyślałam, szukając innych elementów wskazujących na trafność mojego spostrzeżenia, aż w końcu odnalazłam w ich oczach podobieństwo do Elpis — były tak samo krwiste.

Przez chwilę zastanawiałam się nad morderczym wzrokiem Piątej Bogini, który po kres jej istnienia nie przestał odzwierciedlać jej pragnień. Czy zgodność cech mogła być czymś więcej? Szybko odgoniłam wątpliwości, postanowiłam się tym nie przejmować. Wiele stworzeń wcześniej żyło jedynie w księgach, więc takie ubarwienie mogło występować u różnych przedstawicieli gatunków. Kiedyś widziałam podobne spojrzenie u człowieka dotkniętego białym pocałunkiem — tak tłumaczono ten wyjątkowy wygląd. Co prawda ów mężczyzna był mniej upiorny i jego oczy chyliły się ku fioletowi, ale mimo wszystko.

— Oczywiście nasza posługa jest przymusowa, odbywamy karę za przewinienia. W innym przypadku to ty służyłabyś nam. — Aida wyrwała mnie z rozmyślań, a jej skwaszona mina dodała twarzy okrutnego wyrazu.

Jeżeli byli krwiożercami, kłamali, że nie są uzbrojeni — stanowili broń samą w sobie.

— Jesteście afrytami?

Kobieta uśmiechnęła się ze wzgardą i podeszła do mnie bliżej.

— Afrytami? — parsknęła. — To pokłosie łamania zasad, wybryk natury, efekt uboczny. My jesteśmy kimś więcej, jesteśmy wampirami czystej krwi. Jak ci to wytłumaczyć, żebyś zrozumiała… — Postukała ostro zakończonym pazurem o dolną wargę. — Jesteśmy wyższą rasą, potężną, cechuje nas opanowanie i elegancja, w przeciwieństwie do upiorów, o których wspomniałaś. Afryci to nasi potomkowie, krew, która nie miała się rozlać na niższe formy życia. Są przez to dzicy, pragną jedynie zaspokajać swoje pierwotne pragnienia.

— Obrzydliwe. Dosyć rozmów, rozbierz się, kąpiel czeka. — Abia w mgnieniu oka znalazł się za mną.

Instynktownie chwyciłam sztylet, ale moja ręka natrafiła jedynie na pustą pochwę. Podniosłam wzrok. Przede mną stała Aida, bawiąc się moim ostrzem z tajemniczym uśmieszkiem.

— Jesteśmy też szybsi niż afryci.

Poczułam, jak Abia zbliża swoją twarz do moich włosów i szyi. Z sykiem wciągnął powietrze.

— Pachniesz śmiercią, przelałaś dużo krwi, nim się tutaj znalazłaś. Skosztowałbym każdej kropli. Oprócz tej, którą wyczuwam w twoich żyłach.

— Bracie! Idź sprawdzić łaźnię, nie chcemy, by woda okazała się zbyt zimna dla naszej Córy Przeznaczenia.

Westchnęłam i pozwoliłam, by Aida ściągnęła ze mnie zbroję i resztę odzienia.

Nie pierwszy raz nazwano mnie w ten sposób. Byłam Dzieckiem lub Córą Przeznaczenia, cokolwiek jednak to oznaczało, straciło na wadze w momencie, gdy tu trafiłam.

Myślałam, że moim przeznaczeniem jest zabić Elpis i zjednoczyć Cerion, tymczasem stałam nago w Podziemiu w towarzystwie wampirzycy. Słyszałam o nich po raz pierwszy. Ani jedna wzmianka nie przewinęła się przez księgi czy pieśni. Ciekawiły mnie ich granice i zmysły, wyczulone na każdą zapachową nutę, a wiedziałam, czyją wyczuł Abia.

— Wy, śmiertelnicy, czujecie wstyd, obnażając się przed innymi — powiedziała Aida, okrywając mnie materiałem, który mienił się wszystkimi odcieniami szarości.

Popatrzyłam w jej czerwone oczy. Uśmiechnęła się delikatnie i zabrała za rozplątywanie warkoczy.

— Nie wstydzę się. Może kiedyś bym tego doświadczała, ale teraz nie czuję nic.

Wampirzyca przestała przeczesywać moje włosy. Czułam ostro zakończone paznokcie jednej z dłoni na swojej czaszce.

— Biedactwo. Zabrał ci duszę. — Założyła mój czarny kosmyk za ucho. — Zastanawiałam się, jak będzie chciał utrzymać cię w ryzach. Słyszałam o tobie, twoje czyny nie przeszły bez echa w Podziemiu. Dusze szepczą, wsłuchaj się w to, co mają do przekazania. Czasami opowiadają swoje historie. Twoje przybycie zwiastuje wielkie zmiany, liczymy na nie. — Ostatnie wyszeptała mi na ucho.

— Co wam odebrano?

— Nam nie można zabrać duszy, ale zabrano coś więcej. Przeklęto nas za stworzenie afrytów. Odebrano możliwość podziwiania wschodów i zachodów, kąpania się w blasku słońca. Skazano na życie w cieniu. Nasze cierpienie jest wieczne, ale i ilość twojego mogłaby obdarować co najmniej kilka dusz. — Aida chwyciła mnie za rękę i poprowadziła na drugi koniec komnaty.

Wyszłyśmy z części sypialnianej i znaleźliśmy się w wielkiej grocie. Na środku znajdowała się niecka, która mogłaby pomieścić co najmniej dwa tuziny ludzi. Na płaskorzeźbach zdobiących ściany dostrzegłam morskie motywy, a pod krystalicznie czystą powierzchnią — statki i syreny, poukrywane wśród wzburzonych fal i skał. Wokół ostrych krawędzi basenu wznosiły się przysadziste skalne kolumny podtrzymujące kamienne belki. Wyglądały, jakby ktoś zaczął rzeźbić w nich roślinne motywy, ale przy każdej zrezygnował w połowie. Prostokąt nad niecką oświetlały zwisające z belek rośliny, których nigdy nie widziałam. Zastanawiałam się, jaka magia pozwalała im rozświetlać mrok. Sama niecka wypełniona była wodą, w której niknęły nierówne schody.

Abia przelewał z dzbana ciepłą wodę, która w odpowiedzi na zimne powietrze tworzyła delikatną mgłę unoszącą się tuż nad powierzchnią łaźni.

— Czego ode mnie chcecie? — zapytałam wprost. Nie miałam ochoty na grę słowną, bajki i legendy. Interesowały mnie jedynie twarde fakty.

— Nie rozumiem…

Uciszyłam Aidę, wyciągając dłoń. Jej mina świadczyła o tym, że nie lubiła, gdy jej przerywano.

— Wszyscy tutaj są szczerzy, ale tylko połowicznie. Zarówno Izar, jak i wy obdarowujecie mnie półprawdami, dzielicie się swoją historią, licząc na moje zaufanie. Potężne wampiry, które nagle mają służyć mnie, śmiertelniczce. Nie oszukujmy się, to, że jestem Pandorą, nie robi na was wrażenia. Czym zawiniliście Izarowi, że musicie mi usługiwać?

Nie doczekałam się odpowiedzi.

— Nie podzielisz się ze mną swoim przewinieniem, Aido? A może ty, Abio? Powiecie mi: dlaczego tak rychło łakniecie mojego zaufania? Zrzucicie swoje maski?

Abia obnażył kły. Na jego oblicze wpełzło najpierw zaskoczenie, później odraza, a na końcu wściekłość.

— Jak śmiesz odzywać się do nas w ten sposób? Próbujemy być twoimi sojusznikami! — Wampir rozbił gliniany dzban, który roztrzaskał się w drobny mak.

— Sojusznikami? W czym? Może jesteście szpiegami Pana Podziemi?

— To zrozumiałe. Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. — Aida w przeciwieństwie do swojego brata bliźniaka była spokojna. Popatrzyła twardo w jego oblicze, a ten natychmiast schował kły.

Zrzuciłam szatę z ramion i poczułam, jak delikatny materiał zsuwa się po moich plecach i biodrach, muskając delikatnie krągłości. Zaczęłam schodzić po kamiennych stopniach, doznając na zmianę ciepła i zimna rozchodzącego się dreszczem po ciele.

— Chcę zostać sama.

— Jak sobie życzysz, odwiedzimy cię później. — Bliźnięta kiwnęły mi na pożegnanie i oboje zniknęli w przejściu do części sypialnianej.

Otulona błogą ciszą wsłuchiwałam się w chlupot poruszanej moimi dłońmi wody.

Tuż nad taflą spojrzałam w swoje odbicie. Moje oczy wciąż były czarne, straciły swój bursztynowy urok pod wpływem daru, jaki otrzymałam od księcia Corvusa. Podarował mi wtedy coś więcej niż tylko życiodajną moc. Ofiarował mi siebie.

Zanurzyłam się w ciepłej wodzie i pozostałam pod jej powierzchnią. Próbowałam sobie przypomnieć uczucia, jakie mi towarzyszyły pod wpływem jego spojrzenia i dotyku. Miałam wrażenie, że przez chwilę cień emocji na te wspomnienia wypełnił moje ciało. Chciałam, żeby ten moment trwał, ale umknął szybko niczym sen o poranku. Nie czułam ni ciepła, ni cierpkiego posmaku tęsknoty.

Nic.

Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda mi się odzyskać Irin, którą znałam. Być może jej dusza była udręczona wydarzeniami i popełnianymi błędami. Czynami, zarówno własnymi, jak i innych, ale przynajmniej była ludzka. Ja się taka nie czułam, jakbym stała obok siebie, inna. Nie było już Irin, została tylko Pandora.

Moim niewypowiedzianym pytaniom odpowiadała jedynie woda — jej toń, dudnienie w uszach, a potem cisza.

Czy moja dusza mogła się teraz czuć tak samo? Przytłoczona, otoczona przez materię, której nie może przebić.

Izar dobrze wiedział, co robi, był sprytny, bezwzględny i wyrachowany.

Pozwoliłam, by ciężar ciała pozwolił mi osiąść na dnie niecki. Skrzyżowałam nogi, po chwili zaczęłam czuć brak powietrza, płuca zaczęły palić i szukać ratunku. Mój rytuał, niegdyś w drodze do okiełznania emocji, dzisiaj do ich wyzwolenia.

Musiałam uwolnić zmysły, mój umysł winien być teraz ostry jak brzytwa, by wygrać bitwę cieni, która mnie czekała.

Skupiłam energię i wprawiłam wodę w lekki wir, odpychając ją od siebie, następnie uniosłam ją niemal pod sufit. Otuliło mnie zimno powietrza, zaczęłam więc oddychać miarowo i skupiać się na obecnej chwili.

Sposobem na przechytrzenie Izara było odgrywanie roli, którą mi przydzielił — do czasu.

Musiałam poznać wroga, poznać Pana Podziemi i jego królestwo, zaskarbić sobie jego zaufanie, nawiązać sojusze i sprawdzić, jak daleko sięga Podziemie.

„Trudno będzie odsiać sprzymierzeńców od szpiegów, ale gra jest warta ryzyka”.

Wtłoczyłam do płuc powietrze i znów wstrzymałam oddech. Cała woda opadła do niecki, zalewając posadzkę łaźni niespokojnymi falami.

Bez wątpienia mój obecny stan pozwalał mi z łatwością panować nad mocą, dotychczas nieokiełznaną podobnie jak moje emocje, zwłaszcza po tym, co się stało nad Morowym Jeziorem. Od tej pory nie musiałam się martwić wyrzutami sumienia czy rozterkami, jakie targały moim sercem w drodze do celu.

Wypłynęłam na powierzchnię, oparłam się o kamienny mur i odchyliłam głowę, by móc oglądać mistyczne rośliny. Ich poblask rozlewał się po mojej twarzy, dekolcie i piersiach, by w końcu rozejść się refleksami po tafli wody.

Zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym skupiła wystarczająco dużo energii, to czy mogłabym rozbić sklepienie Podziemia i wydostać się na zewnątrz. Tak, to było niedorzeczne, ale skoro mogłam spaść z Elis, Krainy Bogów, być może wystarczyło wspiąć się ku górze, by dotrzeć do Cerionu. Zanim mogłabym tego dokonać, musiałam się najpierw dowiedzieć, gdzie ma swój początek i koniec tajemnicza kraina, w której się znalazłam, gdzie przebiega granica snów i koszmarów.

ROZDZIAŁ IICień przeszłości

Wróciłam do głównej komnaty, zostawiając za sobą mokre plamy na zimnym kamieniu. Po tym, jak użyłam mocy, szata nie nadawała się do użytku, rozejrzałam się więc po izbie w poszukiwaniu suchego odzienia.

W jej centralnym miejscu stało duże łoże stworzone z szarego, wyschniętego drewna. Gdzieniegdzie porozrzucano skóry i futra, zamiast okien w skale wykuto nisze, w których zamontowano pochodnie lub postawiono świece rozświetlające przestrzeń. Niedaleko łóżka stał okrągły kamienny stół i dwa fotele obite czarnym materiałem.

Na jednym z nich siedział Abia, bawiąc się moim sztyletem. Odziany był teraz w rozchełstaną koszulę, odkrywającą umięśniony tors. Skórzane spodnie wiązane w pasie niknęły w cholewach wysokich oficerek. Moją uwagę zwrócił długi kolczyk w jego lewym uchu. Kończył się małą, czarną, podłużną łzą.

Wampir zmierzył mnie wzrokiem i oparł się łokciami na kolanach.

— Jak można było tak zbezcześcić to piękne ciało?

Prychnęłam tylko i wzięłam z łóżka miękki pled, którym szczelnie się otuliłam. Nie obchodziły mnie jego słowa, było to raczej przyzwyczajenie, cień wspomnienia, że ciało jest moje i tylko ja mogę decydować, kto je będzie oglądał.

— Daruj sobie komplementy, wiem, jak wyglądają moje blizny.

Szramy były jak piętno na ciele i duszy, a miałam ich więcej, niż powinnam, więcej niż śmiertelnik mógłby znieść cierpienia, jakim były okupione. Abia wyszczerzył się w upiornym uśmiechu, odłożył sztylet na stół i zaprosił mnie gestem, bym usiadła w fotelu obok.

— Zapewniam cię, że nie jesteśmy wrogami. Przypomnę tylko, że mamy ci służyć przez naszą niesubordynację. Jak myślisz, co takiego niewybaczalnego może zrobić wampir?

— Jesteście zbyt godni, by kraść, podejrzewam, że zbyt mądrzy, by zaatakować Izara. Przeciwstawiliście się, ale by to zrobić, musiała ucierpieć wasza duma.

— Jesteś mądra jak na śmiertelnika. — Wampir wyprostował się dumnie, nie odrywając ode mnie spojrzenia.

— Nie jestem zwykłym śmiertelnikiem. Czego mu odmówiliście?

Wbiłam wzrok w czerwień oczu wampira. Jego oblicze się zmieniło, a na twarz wpełzła pogarda.

— Chciał, byśmy wzięli udział w bitwie pod Achronem, pod wodzą afryta. Znasz go, tego, którego szpony przeorały twoją skórę. Żadne skarby czy groźby nie zmażą obrzydzenia, jakim napawa nas służenie tym degeneratom. Jesteśmy ponad te istoty, ponad ich wypaczone jestestwo. Jak się domyślasz — urwał, mrużąc oczy — odmówiliśmy, jesteśmy zbyt cenni dla Izara, więc wspaniałomyślnie darował nam życie w zamian za posługę u twego boku. To również nas obraża, ale widzimy w tym szansę. Chcemy dopaść Eirena.

— Eiren nie żyje, Corvus go zabił.

Tak naprawdę nie byłam tego pewna, nawet nie wiedziałam, jak potoczyły się losy bitwy. Nie wiedziałam, gdzie są moi bliscy, nie wiedziałam, ile upłynęło czasu.

— Twój kuzyn ma talent do ucieczek. Umknął księciu, jak go tytułujecie.

Miałam wrażenie, że Abia, mówiąc o afrytach, wypluwa słowa nasączone jadem, jakby sam fakt mówienia o nich palił jego krtań i wywoływał mdłości.

— Wiesz, jak potoczyły się losy bitwy? Wojny?

Chciałam wiedzieć, w tym momencie stało się to dla mnie ważne nie ze względu na strategię, ale uczucie, jakiego nie umiałam nazwać. Moje serce przyspieszyło tylko na chwilę.

Głęboko w moim wnętrzu poczułam dreszcz i zimno rozlewające się po ciele. Poczułam, jak na jego powierzchni powstaje gęsia skórka. Oczy zaczęły mnie delikatnie parzyć i po policzku spłynęła jedna, jedyna łza. Gdy opadła na blat stołu, wszystko zniknęło, pozostawiając mnie w stagnacji niczego. Próbowałam się zmusić, by to, co przed chwilą się stało, wróciło, nawet jeżeli był to tylko fantom, wspomnienie tego, co powinnam czuć.

„Czy będzie tak już zawsze? Bezwzględnie wyostrzone zmysły w zamian za co? Za wszystko, co ukochałam? Czym jest teraz miłość, skoro jej nie czuję?”

Chciałam skupiać się na tym, co istotne, co niezbędne do wyrwania mojej duszy ze szponów Izara i ucieczki z Podziemia. Tymczasem natrętna myśl drażniła mój umysł, przypominając o tym, że istniałam poza wszechobecną pustką. Miałam już nic nie czuć, być kukłą w teatrzyku Pana Podziemia, a jednak zapomniana iskra zatliła się we mnie chwilowym ciepłem. Dawne wspomnienia zdawały się bezpieczną przystanią, tak kojące i znajome, a ja nie mogłam ich złapać i zatrzymać. Iskra zgasła wraz z poczuciem człowieczeństwa, którego tak bardzo nie chciałam stracić.

Abia spojrzał na mnie zdziwiony i przeczesał włosy. Wzrokiem chłonął detale mojej twarzy, na końcu utkwił wzrok w mokrej plamie po samotnej kropli, która przypominała wspomnienie prawdziwych łez.

— Ciekawe… — Zerwał się z fotela i zatrzymał przy drzwiach. — Muszę pilnie porozmawiać z Aidą.

— Wiesz, jak potoczyła się bitwa? Wiesz, co dzieje się teraz? Ile czasu straciłam? — wyszeptałam.

Wampir westchnął i przymknął na wpół otwarte drzwi.

— Kraton przegrał, ale wojna wciąż trwa. Król Kilian i jego syn żyją. Twój ojciec zawrócił wojska do Citadel. Afryt nieustannie cię szuka.

— Ile czasu Izar trzymał mnie w pustce? Godziny, dni?

— Niecały księżyc.

Przymknęłam oczy.

— A reszta? Wiesz lub może jesteś w stanie się dowiedzieć, co się stało z moim bratem Tacjanem; Raimonem, dowódcą wojsk mojego ojca; damą dworu Virgo, a także Victorią, następczynią Galedu? Możesz znaleźć sposób, by przekazać im, że żyję?

Być może prośba o sprawdzenie tych informacji była ryzykowna, narażała mnie na gniew Izara. Nie wiedziałam, czy wampiry są jego szpiclami, ale pragnęłam wiedzieć, łaknęłam tych informacji jak życiodajnego oddechu.

Abia przytaknął.

— Dowiem się. Irin, Otchłań, w której się znalazłaś, jest bezwzględna, działa podobnie jak przedsionek Krainy Niebios. Czas i przestrzeń się tam zacierają. Jeżeli znajdziesz ukojenie w moich słowach, czas płynie obecnie tak samo.

Gdy tylko Abia opuścił komnatę, położyłam się na łóżku i wbiłam wzrok w naszpikowane skalnymi zwisami sklepienie groty, w której wykuto moją komnatę. Skupiłam się na jednym punkcie, próbując odgadnąć, czym się stałam, co czułam i czego nie czułam, jaka powinnam być i co oznaczało to, co się przed chwilą stało. Wierciłam się z boku na bok, by odnaleźć ukojenie wśród miękkich futer. Niektóre były śliskie, inne szorstkie, jeszcze inne miękkie i delikatne. Koncentrowałam się na ich fakturze, na włoskach, przeznaczeniu, jakby wygoda przestała mieć znaczenie. Skupiałam się na detalach. Nie pozwalałam sobie choćby przymknąć oczu, dotyk mnie drażnił, docierało do mnie zbyt dużo bodźców.

Po dość długiej walce samej z sobą wstałam i zaczęłam krążyć po komnacie, analizując cień emocji, jaki poczułam po rozmowie z Abią. Chciałam się zmusić, by jeszcze raz tego doświadczyć. Wysiłki spełzły na niczym.

Beznamiętnie podeszłam do stolika i spojrzałam na przedmiot leżący na blacie. Oręż jakby czekał, by go użyć. Stal zalśniła w blasku świec, a moje myśli były niczym, istnienie nie miało celu, po prostu było.

Wzięłam sztylet i cisnęłam nim przez pomieszczenie. Ostrze z brzękiem wbiło się w drewniane plecy lustra, rozbijając jego srebrną taflę.

Szklane kawałki rozprysły się po posadzce, dotarły aż do moich stóp. Chwyciłam jeden z odłamków, zaczęłam się w niego intensywnie wpatrywać. Ściskałam go coraz mocniej, aż jego krawędzie zaczęły przecinać skórę.

Czułam tępy ból i krew pulsującą w żyłach. Nie przestawałam. Liczyłam na to, że szkło wedrze się głębiej. Było mi obojętne, jakie poczyni szkody, mogło dotrzeć aż do kości. Ból był jedynym, czego doświadczałam, skumulował się w dłoni, z której spływała strużka szkarłatnej krwi. Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy i zaczynają spływać po policzkach. Straciłam niemal miesiąc — czas, w którym wróg mógł się przegrupować, jedna chwila mogła przechylić szalę zwycięstwa na którąś ze stron. Miesiąc wystarczył, by znów opłakano moją stratę, by zdążyć zapomnieć. Chciałam czuć, chciałam, żeby targały mną emocje, chciałam krzyczeć z niemocy, rozwalać meble i ciskać przedmiotami. Zamiast tego odpowiadała mi pustka w sercu i umyśle. Torturowałam się, by doznać czegokolwiek, a lekarstwem na nicość były ostre krawędzie, które przecinały kolejne tkanki, i ciepło wypływającej z ran krwi. Jeżeli to wszystko, na co mogłam liczyć — chciałam tego więcej, chciałam cierpieć, nawet jeżeli chodziło tylko o ból fizyczny.

Spojrzałam na swoje odbicie w zakrwawionym kawałku. Pofalowane, czarne włosy spływały na moją twarz, oblicze wydawało się niewzruszone. Obraz burzyły jedynie wywołane bólem łzy wypływające z czarnych oczu.

— Co tu się stało?!

Nie zauważyłam, kiedy Abia wszedł, a powinnam. Straciłam czujność, kiedy zatraciłam się w chwili. Wypuściłam z ręki szkło, które niczym moja dusza rozprysło się w lustrzany pył, i spojrzałam w zaskoczone oczy wampira.

— Lustro się rozbiło.

— Właśnie widzę.

W jednej chwili Abia znalazł się przy mnie z kawałkiem materiału. Chwycił moją dłoń i już miał owinąć ją materiałem, ale zatrzymał się na moment. Widziałam, jak jego nozdrza się rozszerzają, a usta otwierają, odsłaniając ostre jak brzytwa kły.

— Poradzę sobie sama.

Moje słowa otrząsnęły go z chwili słabości, ale widok Abii tracącego kontrolę zmusił mnie do rozmyślań. Łaknienie krwi było cechą wspólną afrytów i wampirów. Zapamiętałam zachowanie Abii, analizowałam je i porównywałam w myślach z Corvusem i Eirenem. Zachowanie wampira nieco różniło się od tego, które cechowało afrytów. Potwierdzały to źrenice, które pochłonęły czerwień jego oczu, twarz wyrażająca pociąg do czegoś, co zaspokoiłoby jego pierwotne instynkty. Zerknęłam z ukosa na wampira, a wrażenie minęło. Abia szczelnie bandażował moją rękę, sprawdziwszy uprzednio, czy nie został w ranie żaden odłamek lustra. Jego obliczem zawładnęło zmieszanie, po morderczym łowcy nie było już śladu. Jego mina jednak nie kłamała — miał nadzieję, że nie dostrzegłam tego, jak się obnażył, postanowiłam więc nie zdradzać przed nim swojego spostrzeżenia.

— Lustra same nie pękają, Irin. — Abia szarpnął skrawki bandaża i zacisnął go mocniej na mojej dłoni.

— Sztylet je rozbił — odparłam cicho.

— Z tego, co wiem, aby sztylet coś rozbił, należy najpierw wprawić go w ruch.

Uśmiechnęłam się cierpko w odpowiedzi, ale po chwili znów przywdziałam niewzruszone oblicze. Obejrzałam opatrunek, po czym usiadłam w fotelu i odchyliłam głowę na oparciu. Dziesiątki szpikulców zwróciło się w moją stronę. Całe sklepienie przypominało wnętrze żelaznej machiny tortur, którą widziałam niegdyś w Varionie. Kraton słynął z takich narzędzi, a metalowy sarkofag należał do tych używanych ze szczególną namiętnością. Wyłożony był setkami sterczących i ostro zakończonych gwoździ, które wżynały się w ciało nieszczęśnika po zamknięciu wieka. Jak bardzo twórca tego krwawego dzieła musiał nienawidzić swojej żony, że nazwał je na jej cześć? Apega stała się symbolem kaźni, a by jeszcze bardziej ją upokorzyć, dodano jej przydomek „dziewica”. Ileż istnień musiała wziąć w swoje krwawe objęcia podczas wojny Kratończyków z Północnymi Klanami? Ilu Heliodczyków szarpało się w spazmach bólu? Ilu krzyczało, nim ich posoka spłynęła do stóp Apegi, by ostatecznie śmierć stała się aktem łaski w obliczu okrucieństwa żelaznej dziewicy?

— Ciekawe z ciebie stworzenie, Pandoro Irin. — Wampir stanął z tyłu fotela i przesłonił mi obraz.

Wspomnienie dziewicy odeszło, a widok znów stał się jakże nudnym sklepieniem. Abia przekrzywił głowę, jakbym była mistycznym okazem, który musi zbadać.

— Dziękuję za ratunek. — Machnęłam przed nim zabandażowaną ręką.

— Obym nie musiał ratować cię przed Aidą, lubiła to lustro.

Na dźwięk swojego imienia wampirzyca niemal od razu zmaterializowała się w izbie. Przeczesała spojrzeniem pomieszczenie, ale Abia prawie niedostrzegalnie pokręcił głową, aby nie pytała o chaos, na który patrzy.

Zaczęłam się im przyglądać — byli niemal identyczni, niczym dwie krople krwi. Aida nadal miała na sobie czarną szatę. W uchu nosiła taki sam kolczyk jak jej brat, tyle że po prawej stronie.

— Czemu się tak przyglądasz? — rzuciła z kwaśną miną.

— Jesteście niemal identyczni. Nie chodzi mi jedynie o wygląd, nawet wasze imiona łatwo pomylić. — Poprawiłam się w fotelu, a uwagę skupiłam w całości na Aidzie.

— To zrozumiałe. Jesteśmy bliźniętami, jedynymi w naszym gatunku. — Wampirzyca przybrała postawę urażonej arystokratki, czuła się istotą o wyższym statusie i nie zamierzała tego ukrywać.

— A imiona? Abia i Aida, ktoś był geniuszem lub zrobił całkiem dobry żart.

Aida prychnęła, jakby moje pytanie było czymś oczywistym lub, co gorsza, stanowiło potwarz. Wzięła pergamin i pióro leżące na stoliku, napisała coś zamaszyście i wręczyła mi swoje dzieło.

Na kartce widoczne były ich imiona, ale zapisane inaczej:

AidA | AbiA

— Lustrzane odbicie — szepnęłam, po czym zwróciłam się do wampirów: — Czasami w księgach, które czytałam w Kolegiacie, przewijały się takie zapisy. Myślałam wtedy, że to nazwy dziwnych krain, które już nie istnieją.

— To, że zapis jest inny, nie oznacza, że jest dziwny — wtrąciła się Aida. — To tradycja. Tak się pisało imiona w naszym rodzie, dawało im początek i koniec, odwrotnie do bezkresu naszego trwania. Jesteśmy bliźniętami, ale uważamy się jako jedno, zarówno Abia nie może trwać beze mnie, jak i ja nie mogę istnieć bez mojego brata, inaczej nasze serca pogrążyłyby się w pustce i rozpaczy. Szukałyby odkupienia w krwi i cierpieniu, aż nie spotkałyby się w innym życiu.

— O czym dokładnie mówiły twoje księgi? — przerwał siostrze Abia, przysiadł na podłokietniku fotela, na którym siedziałam. Wydawał się posągiem, jego sylwetka zastygła, a o to, że istniał, potwierdzało tylko śledzące mnie spojrzenie.

— To, co zapisano, nazwałabym poematami, nawet pamiętam jeden, był moim ulubionym:

Wielka VeriS spłynęła krwią

Oddając siebie z wielką czcią

Odeszła tam, gdzie gwiazdy lśnią

Wielka VeriS spłynęła krwią.

Abia spojrzał najpierw na swoją siostrę, później na mnie.

— Veris była najstarsza i najsilniejsza. To ona stworzyła afrytów, skazano ją za ten uczynek na posługę u Nefili, nas przeklęto. Przez jej uczynki przyszło nam kroczyć w ciemnościach, wszystkim oprócz Veris. Zrobiono to, byśmy ją znienawidzili, by czuła się osamotniona i wyklęta, co oczywiście było nieuniknione. Dziwne, że pozwolono sobie na wzmiankę o niej, przecież…

— Ktoś był na tyle głupi, by bezmyślnie to przepisać. — Aida syknęła na brata. — Nie wspominaj o tym nikomu, najlepiej byłoby, gdyby zarówno ten poemat, jak i pamięć o Veris zniknęły z powierzchni ziemi. — Twarde spojrzenie i zacięta mina zdradzały, że ta historia nie była przeznaczona dla moich uszu.

— Izar na razie cię nie potrzebuje, dał ci chwilę wytchnienia, ciesz się nią, dopóki cię nie wezwie. W kufrze masz odzienie. Abio, bracie, czas na nas. — Aida uśmiechnęła się krzywo i kiwnęła porozumiewawczo do Abii.

Rodzeństwo zniknęło, a ja zostałam sama ze swoimi myślami. Natłok informacji, jakim się ze mną podzielili, przytłoczył mnie i wykończył. Umysł był przenikliwy, ale ciało nie nadążało za tempem wydarzeń. Zastanawiałam się nad imionami, które dzisiaj padły. Historia Veris była całkowicie nową informacją, być może dla mojej przyszłości nic nieznaczącą. Z drugiej strony, dlaczego bliźnięta zataiły przede mną resztę? Jeszcze bardziej zaczęła zastanawiać mnie Nefila, imię, które poznałam w Martwym Lesie, padło z ust strażnika kniei — leszego. Zapewnił mnie wtedy, że historia zbawczyni świata sprzed dwóch tysięcy lat nie była na tamten moment potrzebna, ale obecnie miałam inne zdanie. W jakiś sposób będę musiała zdobyć informacje o tych kobietach, kimkolwiek były.

Westchnęłam głęboko — najpierw musiałam odpocząć.

Z kufra leżącego w rogu komnaty wyciągnęłam prostą szatę. Przywdziałam ją i szybko ponownie zanurkowałam pod kocami i futrami, którymi obłożono łóżko. Tym razem było mi wyjątkowo wygodnie, otulało mnie ciepło. Spokój burzył jedynie pulsujący ból w dłoni.

Nie rozumiałam swojej nowej natury.

Domyślałam się również, że dzień tutaj zlewał się z nocą i nie miałam co liczyć na odpowiednią porę na odpoczynek. Zmusiłam się do zamknięcia oczu i próbowałam zasnąć.

„Czy nie mając duszy, mogę śnić?”

***

Z ciemności wyrwał mnie mocny podmuch. Zamrugałam kilkukrotnie, by przyzwyczaić oczy do światła. Unosiłam się w powietrzu, a pode mną pękał świat. Minęła chwila, nim dotarło do mnie, na co właściwie spoglądam. Ostatnia bitwa pod Achronem — ta, w której pokonałam Piątą Boginię. W uszach słyszałam huk, szczelina rozdzierająca wrzosowiska powiększała się z każdą chwilą.

Z jej wnętrza wypełzły koszmary, które chwytały w swoje macki to, co ukochane. Odwróciłam się, by ocenić, co się ze mną dzieje. Obraz przesłaniały mi czarne, opierzone skrzydła, łopotały nerwowo, utrzymując mnie w górze.

Utkwiłam wzrok w polu bitwy — wszystko zastygło, wszyscy w dole byli niczym posągi, zaklęci w czasie. Nie poruszało się nic poza jednym punktem, na którym skupiłam uwagę. Moje serce przyspieszyło. Patrzyłam na moment, w którym pochłaniało mnie Podziemie. Widziałam siebie, klęczącą, zakrwawioną, z przerażeniem wypisanym na twarzy. Obślizgłe macki owijały się wokół mojego ciała i powoli ciągnęły mnie w otchłań. Widziałam, jak próbuję się szamotać i walczyć, ale nie mam siły stawić czoła nieznanemu. Chciałam się ruszyć, wyciągnąć rękę i nie pozwolić sobie spaść do Podziemia. Mięśnie nie odpowiadały, nieznana siła pozostawiała pustkę i bezradność wypełniającą umysł. Zaczęłam wpadać w panikę, która przeplatała się z wściekłością.

Usłyszałam krzyk, ale to nie ja wydobywałam dźwięki naznaczone bólem i cierpieniem. Dopiero po chwili zrozumiałam, z czyjej perspektywy patrzę.

— Corvus — wyszeptałam.

W momencie gdy ziemia się zasklepiła, czas zaczął płynąć swoim rytmem. Wraz z moim afrytem zaczęłam pikować, celując w miejsce, w którym przed chwilą zniknęłam. Runęliśmy z impetem, niemal roztrzaskując się o ziemię.

Zanim obraz znów zlał się w czerń, krzyk rozpaczy wypełnił przestrzeń. Poczułam jego ból, jego furię, pękające serce.

— Corvus! — tym razem wykrzyczałam jego imię, jakbym chciała, by mnie usłyszał, by w jakiś sposób mnie dostrzegł.

Obraz się zatarł, by później znów się wyostrzyć i pokazać inną scenę. Znajdowałam się w komnacie, której nie znałam. Strzeliste łuki przypominające galedyjskie rozmywały się w niestabilnej strukturze snu. Na tle jednego z przeszkleń stał książę. Miał na sobie jedynie lniane spodnie. Nagi tors odbijał światło księżyca, które oblewało również zmęczoną i udręczoną twarz wpatrzoną w Finniego. Kruk siedział na drewnianej grzędzie i ukojony dotykiem Corvusa wsłuchiwał się w jego wypełnione żalem słowa.

— Wiesz, dlaczego ją pokochałem? — Książę upił łyk wina z kryształowego kieliszka. Przymknął oczy, które ledwo dostrzegałam spod opadających na twarz czarnych kosmyków.

Zastygłam na dźwięk jego słów.

— Była nieugięta — podjął Corvus. — Wrzeszczała z bólu, by później ukrywać go w głębi siebie. Błądziła w koszmarach, by później śnić na jawie. Rozumiałem ją. Rozumiałem, jeszcze zanim się obudziła, kiedy nie mogła otworzyć oczu po bitwie, kiedy walczyła z demonami. Później zobaczyłem, jak bardzo byliśmy podobni, jak odnajdywaliśmy się w świecie, do którego nie pasowaliśmy. Odkąd po raz pierwszy postawiła nogę w moim gabinecie, wiedziałem, że ta kobieta mnie zgubi. Później jej bursztynowe oczy mnie odnalazły, śledziły każdy mój ruch w zamku, łaknęły aprobaty, odkrywały wszystko, co próbowałem ukryć. Jak mógłbym nie otworzyć przed nią serca, skoro jej okazało się tak samo czarne jak moje?

Te słowa spowodowały, że iskra emocji, którą Izar próbował mi odebrać, znów zaczęła dawać o sobie znać. Była drżeniem ukrytym głęboko wewnątrz umysłu i nie chciała rozbłysnąć.

— Corvus — szepnęłam.

Na dźwięk swojego imienia książę odwrócił się i rozejrzał po izbie.

— Irin?

Spojrzał na mnie, a ja zamarłam. Jego oczy były zimniejsze niż zazwyczaj, obliczu bliżej było do afryta niż księcia, którego znałam. Wykrzywił twarz w złości i cisnął we mnie kryształowym kielichem, który przeleciał przeze mnie, by rozbić się w drobny mak o ścianę za moimi plecami.

— Ile jeszcze nocy będziesz mnie nawiedzać, maro?! Ile będziesz dręczyć moją duszę? Ile jeszcze będziesz mi pokazywać nieosiągalne?! — Słowa nasączone bólem wypadły z jego ust, głos się łamał, brzmiał niczym skazaniec błagający o łaskę.

Nagle coś we mnie pękło. Poczułam, jak wzbierają we mnie panika i żal, które potokiem łez zaczęły spływać po policzkach. Tak bardzo chciałam być teraz przy nim, pokazać mu, że żyję, że jestem.

— Corvus, ja… Ja chcę wrócić, ja żyję! Jestem w… Chcę wrócić, przyjdź po mnie, proszę! Corvus! Zabierz mnie stąd! Jestem w…

Ostatnie słowa uwięzły mi w gardle, jakby ktoś je ścisnął i nie pozwolił, by wydostały się na zewnątrz.

„Jestem w Podziemiu”. Dlaczego nie mogłam wypowiedzieć tego zdania?

Niemo krzyczałam, wyciągając dłoń w stronę księcia. Obraz się zamazał, a emocje, które przed chwilą mną targały, zaczęły odchodzić w zapomnienie.

***

Obudziłam się zlana potem. Dyszałam ciężko, czułam się tak, jakbym stoczyła walkę, towarzyszyło mi fizyczne zmęczenie, ale nic poza tym. Chciałam sobie przypomnieć, co czułam w trakcie snu, ale nie było to możliwe. Pamiętałam tylko fakty — Corvus, Podziemie i jego słowa.

Nie znaczyły teraz nic.

Wypowiedział je, ja je usłyszałam, przyjęłam informację. Czym jednak było to, czego właśnie doświadczyłam? Właśnie widziałam cierpienie mężczyzny, którego pokochałam. Zatrzymałam się przy tym słowach: „kochać kogoś”, „Corvus”, „cierpienie”. Skoro mój mózg pracował teraz racjonalnie, pozwoliłam sobie na wyrachowaną ocenę sytuacji, posegregowanie wspomnień i nadanie im wagi oraz sensu.

Jeżeli kochałam Corvusa, zanim odebrano mi emocje, nie mogłam pozwolić, by cierpiał. Musiałam w jakiś sposób mu przekazać, że żyję, że w końcu do niego wrócę. Miałam tylko nadzieję, że do tego czasu znów będę sobą lub zaakceptuje mnie taką, jaką się stałam.

To samo tyczyło się pozostałych.

Zimna kalkulacja.

Jak jednak miałam przekazać im, że żyję? Nie mogłam ufać wampirowi, którego dopiero co poznałam. Musiałam odnaleźć własny sposób.

Czy jeszcze będę śnić o Corvusie? Czy to był sen, wytwór mojej wyobraźni? Czy dzięki paktowi krwi, który zawiązaliśmy w momencie obdarowania się życiodajnym darem, nasze sny się połączyły?

Wstałam z łóżka i zaczęłam krążyć po komnacie. Stawiałam ostrożne kroki, by nie nadepnąć na żaden fragment rozbitego lustra. Zatrzymałam się dopiero, gdy mój wzrok przykuło coś, co nie pasowało do błyszczących, srebrnych odłamków. Wśród nich leżało długie, czarne pióro. Połyskiwało zielenią, granatem i fioletem, gdy lustrzane fragmenty odbijały w jego kierunku światło świec. Bez wątpienia należało do kruka, świadczył o tym kształt i wyjątkowe ubarwienie. Sięgnęłam po nie, uniosłam na wysokość głowy i obejrzałam je. Nie zauważyłam, by jakikolwiek ptak błądził po Podziemiu — być może ktoś się zakradł, gdy spałam.

Odłożyłam pióro na stolik, a obraz leżącej, czarnej lotki przywołał wspomnienie Finniego, którego również pokazał mi sen. Nie widziałam kruka należącego do Corvusa od czasu upadku Noxis, zniknął mi wtedy z oczu, niosąc wiadomość o nas siostrze księcia, Victorii. Ta sytuacja rodziła kolejne pytania, kazała zastanowić się nad następnymi krokami, ale wciąż nie powodowała żadnych odczuć. Skupiłam się na nieproszonym gościu — niemożliwe, by był to Finni. Czy zatem jakiś intruz wtargnął do miejsca, które miało stać się moim azylem? By poznać jego tożsamość, musiałam odkryć sekrety Podziemia, zbadać jego ścieżki. Postanowiłam zrobić to od razu.

Podeszłam do drewnianego stojaka, na którym spoczywała moja oczyszczona zbroja. Zapewne w Galedzie, na rozkaz Corvusa, dodatkowo by ją naprawiono, ale tutaj nie mogłam na to liczyć. Była też niekompletna — brakowało obsydianowego miecza, który rozprysł się w kontakcie z sercem Elpis. Przywdziałam pancerz, sprawdziłam, czy wszystkie sprzączki i klamry są prawidłowo zapięte, po czym wyszłam z komnaty. Zatrzymałam się instynktownie, by się upewnić, że nikt nie strzeże wejścia, ale towarzyszyła mi jedynie przytłaczająca szarość Podziemia.

Ruszyłam drogą, którą prowadził mnie strażnik, nasłuchiwałam przy tym, czy nikt mnie nie śledzi, ale echo niosło tylko moje samotne kroki. Kierowana instynktami stanęłam dopiero na rozstaju ścieżek. Jedna prowadziła nad Most Upadłych, jak go nazwałam, druga zaś biegła wzdłuż urwiska i niknęła we mgle.

Ruszyłam w lewo — wybrałam tajemnicę i spowity szarzyzną trakt. Szłam przed siebie, a pod moimi stopami chrzęściły szare i czarne kamienie — miałam wrażenie, że rozpadają się w pył pod wpływem moich kroków. Mgła gęstniała i zmusiła mnie, bym przesuwała się powoli do przodu, tak by nie stracić równowagi i nie spaść w ciągnącą się po mojej prawej przepaść. Skręcenie karku wydawało się łaską w obliczu groźby kalectwa w przypadku utraty równowagi, co stało się chwilę po tej myśli. Moja stopa nie znalazła oparcia i o mało nie zsunęłam się z krawędzi. Ostatkiem zdrowego rozsądku i siłą mięśni złapałam balans.

Po omacku schyliłam się i sprawdziłam dłonią podłoże. Dopiero gdy moja twarz znalazła się niemal przy ziemi, gdzie mgła stawała się rzadsza, mogłam dostrzec schody biegnące w dół. Ześlizgnęłam się ostrożnie po pierwszych stopniach i po chwili mogłam już bezpiecznie schodzić po kamiennych blokach. Zdradziecka mgła w niewyjaśniony sposób trzymała się powierzchni wąwozu i nie opadała niżej, tak jak powinna to robić w przyrodzie.

Nierówne schody zaprowadziły mnie na dno wąwozu i odkryły jego sekrety. Szerokie dno usiane było kamieniami, a sam jar przechodził na końcu w grotę, która wabiła wydobywającym się z niej nikłym poblaskiem i szelestem. Jak ćma podążyłam za światłem i nie musiałam długo czekać na zaspokojenie ciekawości.

Widziałam już to miejsce, widziałam je w koszmarze, który nawiedził mnie w domu Raimona.

Podobnie jak wtedy stałam w ciemności, kształty wyłaniające się z mroku były jednak wyraźniejsze, bardziej namacalne. Wzdłuż skał płynęły blado rozświetlone wstęgi. Wiedziałam już, czym są. Powykrzywiane bólem i przerażeniem twarze próbowały się przedrzeć przez mgliste tkaniny. Jak we śnie otwierały usta w niemym krzyku, wrzasku, który miał nigdy nie wydobyć się z ich gardeł. Już po przebudzeniu zdążyłam zrozumieć, że są to dusze, które płyną rzeką na łasce Pana Losu, Izara. Podobnie jak w koszmarze Rzeka Dusz połyskiwała w mroku, niespokojnie falując. Towarzyszyły jej szepty, teraz wyraźniejsze i bardziej złowrogie, przeistaczały się wręcz w zawodzenie.

Udręka — jedynie to czuły, podróżując przez czeluści Podziemia.

Odwróciłam się szybko, chwytając dłonią rękojeść sztyletu, ale zamiast postaci ze snów zobaczyłam mrok jaskini. Izar nie zaskoczył mnie, jak stało się to w koszmarze.

Rozejrzałam się jeszcze w poszukiwaniu źródła, ale potok rozpoczynał się i kończył w ciemności. Odetchnęłam i postanowiłam ruszyć w tym samym kierunku co dusze. Unikałam konfrontacji z ich martwymi spojrzeniami i udręczonymi obliczami.

Jaskinia zdawała się nie mieć końca, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to jedna z kar Izara — wieczna wędrówka przez ciemności. Przystanęłam na chwilę — cóż za trafna alegoria mojego przeznaczenia. Uśmiechnęłam się pod nosem, jakby twarz sama przypominała sobie o tym zachowaniu, i tym razem przyspieszyłam kroku, aż znalazłam się u ujścia rzeki.

Dusze wpadały tutaj w wielkie podziemne jezioro i połyskiwały w jego głębinach. Na samym środku widoczna była wyspa, do której prowadził trakt z kamieni wystających z wody. W jej sercu umieszczono kryształowy podest, przypominający kształtem drewniany pulpit, przy którym wykładano w Kolegiacie. Ostrożnie przeszłam po kamiennych występach. Obeszłam pulpit dookoła i stanęłam nad wielką księgą, którą złożono na jego szczycie. Była oprawiona w czarną skórę i srebro. Nawet ornamenty pasowały do estetyki Podziemia, wyglądały jak szkielet i ścięgna, które przyozdobiono białymi i czarnymi kryształami.

Karty zdawały się zlewać ze sobą, jakby łączyła je niewidzialna siła.

Przesunęłam dłonią po okładce i usłyszałam jęk, niczym ostatnie tchnienie umierającego. Cofnęłam rękę i obserwowałam, co zrobi mistyczny przedmiot.

Księga zdawała się żywym bytem, który decydował sam o sobie. Otworzyła się mniej więcej w połowie, nie pozwalając zerknąć na inne stronice.

Dobywający się z księgi blask rozświetlił półmrok jaskini. Stronice były wydrążone, ich bezkres wypełniały lśniące nici układające się niczym wersy tekstu. Srebrzyły się większym lub mniejszym blaskiem, falując w jednostajnym rytmie.

Ledwie musnęłam jedną z nici opuszką, ta drgnęła i uniosła się na wysokość mojego wzroku. W odpowiedzi na jej ruch jezioro się wzburzyło i wyrzuciło jedną z dusz ponad powierzchnię. Prześlizgnęła się do brzegu, wydostała na skały i przybrała ludzką sylwetkę.

— Kształt każdej sądzonej duszy jest odpowiednikiem jej człowieczej egzystencji.

Drgnęłam, instynktownie szukając sztyletu, ale zatrzymałam rękę w połowie drogi. Nie zauważyłam, kiedy Izar pojawił się za moimi plecami. Bezszelestnie, zbyt cicho, zbyt szybko i mimo że stał blisko, nie miało to już znaczenia. Gdyby chciał mnie skrzywdzić, zrobiłby to i nie miałabym szans zareagować. Z powrotem skupiłam myśli na nici, która błyszczała przed moimi oczami.

— Zawsze myślałam, że nić jest związana z życiem i śmiercią, przestaje istnieć wraz ze swoim właścicielem.

— Uzurpatorzy, wasi Bogowie, przeinaczyli wiele, by ukształtować świat na swoją modłę. Nici są związane z duszami, to one istnieją niezmiennie, gromadzą uczynki i myśli, niosą je później do Podziemia, aby zostały osądzone. Jeżeli oddasz nić duszy, ta zazna spokoju, jeżeli ją przetniesz, będzie po wieczność potępiona. Przecinać można jeno nici dusz znajdujących się w Podziemiu. — Ostatnie Izar wypowiedział beznamiętnym tonem, jakby recytował formułę.