Twoja krew - Elżbieta Rodzeń - ebook

Twoja krew ebook

Elżbieta Rodzeń

4,5

Opis

Jak będzie wyglądało życie w przyszłości?

III Wojna Światowa, kryzysy ekologiczne i religijne zmieniły nasz świat nie do poznania. Ludzie, którzy przetrwali, zostali podzieleni na dwie grupy. Czyści – niekierujący się prymitywnymi żądzami i mający większe prawa oraz naturalni, żyjący skromnie, ale ceniący bliskość fizyczną.

 

Alex, należąca do naturalsów, stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości najlepiej, jak potrafi. Opiekuje się siostrami, chodzi do szkoły i unika miejsc przeznaczonych tylko dla czystych. Przynajmniej do momentu, kiedy nowym uczniem i, o zgrozo, jej podopiecznym zostaje Julian. Choć początkowo chłopak nie wzbudza jej sympatii, szybko staje się bliższy niż ktokolwiek inny. Jest jednak jeden problem. Julian jest czysty.

 

Przynależność do różnych grup to nie jedyna przeszkoda na drodze do szczęścia Aleksandry i Juliana. Tajemnicza choroba czystych, która zabrała już brata Juliana, teraz przyszła także po niego. Rozpoczyna się walka z czasem i systemem.

 

Czy Alex i Julian doczekają się szczęśliwego zakończenia?

Czy w świecie pełnym podziałów znajdzie się miejsce na miłość?

 

Elżbieta Rodzeń pedagog – terapeuta i absolwentka seksuologii, pracuje w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Lubi zimowe spacery, nietuzinkowe filmy i dobrą herbatę. Może godzinami rozmawiać o książkach, dysleksji i wzornictwie haftów ludowych. Mieszka z rodziną w małym domku pod lasem.

 

Autorka bardzo emocjonujących powieści z gatunku new adult i young adult, a także powieści obyczajowych. W swoich książkach porusza trudne tematy społeczne, a szczególną uwagę poświęca młodym ludziom, wchodzącym w dorosłość i ich problemom, związanym z podejmowaniem nowych ról życiowych.

Każda z jej książek wzbudza wiele emocji wśród czytelników, zarówno tych młodych, jak i dojrzalszych, którzy także potrafią odnaleźć w nich wartościowe treści.

Elżbieta Rodzeń zadebiutowała w 2014 roku powieścią „Noc świetlików”, w której rzeczywistość przetykana jest elementami magicznymi – motywem, który autorka bardzo lubi przemycać w swoich powieściach.

Druga książka autorki, „Dziewczyna o kruchym sercu” wzbudziła wiele emocji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (33 oceny)
18
14
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MKWielgosz

Dobrze spędzony czas

Nieokreślona przyszłość, niby odległa a miało się odczucie, że akcja toczy się obecnie. Ciekawy zamysł, ale czegoś zabrakło
20
DankaOlek

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam, w ogóle wszystkie książki p. Elżbiety, ma doskonały warsztat pisarski.
00
Bezimienna30011990

Z braku laku…

Jakby dzwoniło w którymś kościele, ale nie wiadomo w którym. Albo to nie mój klimat. Bywa. Chociaż jestem zawiedziona, bo znam twórczość autorki.
00
Juskaa07

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa książka, miło spędziłam z nią czas. Spodziewałam się, że to będzie historia o nastolatkach, pierwszych razach itp. A ona okazała się być niezwykle piękną i dojrzałą historią, która opowiada o pięknej, aczkolwiek nie łatwej miłości. O podziałach, które mają bardzo duży i tak samo zły wpływ na ludzi. Naprawdę warto ściągnąć po tę książkę. Polecam.
00
Malwka1106

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna
00

Popularność




Dla Alicji – byłaś inspiracją, jeszcze zanim się pojawiłaś.

Dyrektor wzywa mnie do swojego gabinetu. Świetnie, nie potrafię nawet zliczyć, który to już raz. Z tym że w ostatnim tygodniu zachowywałam się bez zarzutu, więc nie mam pojęcia, dlaczego spotyka mnie ten wątpliwy zaszczyt.

Wchodzę do sekretariatu, a kobieta za biurkiem strzegąca drzwi do pokoju dyrektora uśmiecha się do mnie promiennie. Zupełnie zbita z tropu idę dalej, aż napotykam wzrok Kamczatzkiego. Jego niewielkie oczka są ledwie widoczne za grubymi szkłami okularów, choć nawet gdyby nie te denka od butelek, to i tak zginęłyby w tłuszczu na twarzy tego mężczyzny. Nie muszę nawet zgadywać, ile facet je, bo zawsze kiedy tu jestem, widzę, jak coś wsuwa, albo wyczuwam tego zapach. Tym razem jest to wędzona makrela. Nie zdążył jej nawet wyjąć z papieru. Nie jestem fanką wędzonych ryb, ale bułka, którą pogryza, wygląda smakowicie. Postanawiam jednak zignorować nagły ślinotok i tylko przyglądam się tłustym palcom dyrektora.

– Chciał mnie pan widzieć – mówię.

– Siadaj. – Wskazuje krzesło. – Fajnie, że wpadłaś.

Zgrywa przyjaciela młodzieży, zapominając, że wszyscy w tej szkole ukończyliśmy już osiemnaście lat.

– Ma pan do mnie jakieś uwagi? W ostatnich dniach nie spóźniłam się ani razu…

– Tak, tak – przerywa mi – ale ja nie o tym chciałem…

Oblizuje tłustą wargę i sięga po teczkę z jakimiś dokumentami. Zauważam na niej swoje nazwisko i robi mi się gorąco. Nie powiem, żebym pałała szczególną miłością do tej szkoły i zawodu, którego mnie uczy, ale nie mogę sobie pozwolić na to, aby mnie z niej wyrzucili.

– Czy zrobiłam coś niewłaściwego? – Staram się brzmieć potulnie. – Miałam dobre stopnie na semestr.

– Wiem, przecież często się widujemy.

Uśmiecha się do mnie. Jeszcze nigdy nie widziałam jego zębów i w sumie to, co mi pokazuje, sprawia, że wolałabym nie poznać zawartości jego jamy ustnej oblepionej strzępami ryby. Może powinnam docenić, że na mnie nie wrzeszczy, ale przez to, że tego nie robi, już kompletnie nie wiem, jak się zachować.

– Panie dyrektorze. – Biorę głęboki wdech. – O co tu chodzi?

– Przeglądałem twoje testy predyspozycji zawodowych i odkryłem, że miałaś najwięcej punktów w skali kompetencji opiekuńczych i społecznych.

Kiwam głową. Znam te wyniki.

– A mimo to wybrałaś naszą szkołę.

– Pewnie domyśla się pan dlaczego.

Teraz to on kiwa głową.

– W każdym razie wygląda na to, Alex, że jesteś idealną osobą do zadania, które chcę ci przydzielić.

– Zadania? – Czuję, że mimowolnie marszczę brwi. – Wie pan, że nie mam zbyt dużo czasu. Jeśli trzeba by zostawać po lekcjach, to raczej nie będę mogła…

– Nie, wszystko w trakcie trwania zajęć. Nie musisz się tym przejmować. Choć wolałbym, żebyś przez kilka pierwszych dni zjawiała się punktualnie.

Patrzę na niego skołowana. Mężczyzna odkłada niedojedzoną bułkę i opiera przedramiona na blacie biurka. Zauważam, że pakuje rękaw koszuli – białej, żeby było ciekawiej – w tłustą plamę po rybie.

– Będziemy mieli nowego ucznia – wyjaśnia w końcu miłosiernie. – Przeniósł się z innej szkoły.

Oboje wiemy, że placówka, w której utknęliśmy, nie ma najlepszej renomy, więc jestem zaskoczona, że ktoś dobrowolnie chce się tu uczyć. A potem coś przychodzi mi do głowy.

– Zawalił semestr?

– Nie odpowiem na to pytanie, ale możesz zapytać go sama. Będziesz miała okazję, bo za chwilę się zjawi i wtedy was sobie przedstawię.

Zaczynam węszyć w tym jakiś podstęp.

– Po co?

– Będziesz pomagać mu w pierwszych tygodniach, aby mógł się zaaklimatyzować.

– Jest upośledzony?

Nie pytam ze złośliwością, wierzcie mi, ale chcę wiedzieć.

– Nie. – Dyrektor odchrząkuje. – To nie takie proste, Aleksandro. – Chyba tylko on używa jeszcze mojego pełnego imienia. – Widzisz, on nie jest taki jak ty, jak my.

Opada mi szczęka, bo już pojmuję. Nowy jest czysty, nie jest naturalsem. Wiem, że nie rozumiecie, o co mi chodzi, ale musicie chwilę poczekać, aż będę miała czas wam to wyjaśnić. Teraz jestem stanowczo zbyt zszokowana, aby snuć dywagacje.

– To po co tu przychodzi? – unoszę się. – Nie wie, że ma znacznie więcej możliwości w swojej części miasta? W szkołach przeznaczonych dla czystych.

– Alex, to niecodzienna sytuacja, przyznaję, ale on ma tu się uczyć. To nie tylko moja decyzja, ale poproszono mnie, abym zrobił wszystko, żeby udał się ten mały… – wyraźnie szuka słowa – eksperyment.

– I ja mam go niańczyć? Wie pan, w jakiej sytuacji mnie to stawia? Ja i tak…

Nie kończę. Kamczatzki chyba wie, że i tak mam zbyt dużo problemów w życiu. Szkoła była moją jedyną odskocznią i oazą normalności, a on chce mi to odebrać.

– Julian jest bardzo miłym młodym mężczyzną.

– Julian? Co to za imię?

Nie mogłam się powstrzymać przed tym komentarzem.

Odpowiedź dobiega zza moich pleców.

– W moim przypadku z genezą anglojęzyczną. Moja matka tak je wymawia, przez „dż”, ale ja wolę polską wersję.

Odwracam się i widzę wysokiego, szczupłego blondyna o uśmiechu tak szczerym i niewinnym, jakby na świecie nigdy nie wydarzyło się nic złego.

Dyrektor wychodzi, a właściwie wytacza się zza swojego biurka. Wita się z nowym, podając mu rękę. Nigdy wcześniej tak nie robił, więc przez chwilę przyglądam się im zszokowana. Dzięki temu nie uchodzi mojej uwadze, że gdy tylko dyrektor się odwraca, Julian spogląda na swoją dłoń, a potem szybko ją wącha.

– Możemy już iść? – odzywa się do mnie. – Chyba zaraz będzie dzwonek na lekcję, a nie chciałbym się spóźnić pierwszego dnia.

Wzdycham, uświadamiając sobie ogrom pracy, jaka mnie przy nim czeka. Chłopaki zjedzą go żywcem, jeśli będzie walił po oczach swoimi manierami z poprzedniego świata. Ze swojego świata.

Wstaję, przewieszam plecak przez ramię i wychodzę, a nowy podąża za mną.

– Gdzie tu są toalety? – pyta.

Wskazuję niedomykające się drzwi.

– Och… – wyrywa mu się, ale idzie tam, a ja czekam na niego i czuję się w tej sytuacji coraz bardziej idiotycznie.

Kiedy wychodzi, wyciąga dłoń w moją stronę.

– Nie chciałem ubrudzić cię olejem z makreli.

Uśmiecha się do mnie, a ja nie mogę przestać się na niego gapić i zastanawiać, skąd jeszcze biorą się na tym popieprzonym świecie ludzie o takim pogodnym wyrazie twarzy. Wygląda tak przyjaźnie i swobodnie, że to wręcz niestosowne.

– Julian – przedstawia się.

– Lepiej, żebyś tego nie robił – mówię, podając mu dłoń. – Alex. I nie mam na myśli brudzenia innych rybim tłuszczem. Nie możesz się w ten sposób witać.

Jego uśmiech gaśnie.

– A jak mam to robić?

– Najlepiej tego nie rób. Nauczyciel cię przedstawi i to wystarczy. Przez kilka dni postaraj się nie wychylać, a potem zobaczysz, jak będzie wyglądała dynamika grupy.

Mruga. Zwracam przez to uwagę na jego długie, jasne rzęsy oraz kolor oczu. Są błękitne jak niebo w bardzo słoneczny dzień.

– Dynamika grupy? Serio?

Czy on nabija się ze mnie w chwili, gdy chcę uchronić jego tyłek?

– Posłuchaj. – Wcelowuję w niego palec. – Z definicji nikt nie będzie pałał do ciebie szczególną sympatią. Chyba to rozumiesz. A jeśli będziesz zachowywał się w ten swój niezwykle sympatyczny sposób, to narobisz sobie tylko kłopotów, możesz mi wierzyć.

– A niby kto i co miałby mi zrobić?

– Będziesz dojeżdżał autobusem?

Wzrusza ramionami.

– No i?

– No i to, że ostatnio jeden przemiły, nadgorliwy chłopak nie dotarł do domu o własnych siłach. A nie był z czystych.

Nowy pochmurnieje.

– Dyrektor ci powiedział?

– Tak. Ale myślisz, że nie zauważyłabym, gdybyś próbował to ukrywać?

Rozważa moje słowa.

– Nie wiem, ale akurat z tą informacją nie zamierzałem się obnosić.

– Już się z nią obnosisz. – Wskazuję jego eleganckie materiałowe spodnie i szary sweter, spod którego wystaje kołnierzyk koszuli. – Tu nikt się tak nie ubiera.

Patrzy na mnie uważnie, a ja mam przeczucie, że moją krytykę potraktuje zaraz jak dobrą radę. Mam nadzieję, że nie jest tak naiwny.

– Nie mam innych ciuchów.

Zdecydowanie jest tak bardzo naiwny, jak się obawiałam. Wzdycham sfrustrowana. Ten facet zniszczy moją ostatnią ostoję normalności. Nie jestem tak empatyczna i opiekuńcza, jak się wydaje Kamczatzkiemu.

– To noś te, których używasz przy sprzątaniu.

Zakłopotanie w jego oczach mówi mi, że nie sprząta sam. Pewnie mają od tego ludzi.

– Dobra. Zapomnij. – Kręcę głową. – Nie było tematu.

Dzwoni dzwonek. Ruszam szybko przed siebie, bo grozi nam spóźnienie. Nowy podąża za mną bez słowa. Docieramy do klasy, zanim nauczycielka zamknie drzwi.

Przed wejściem odwracam się jeszcze do mojego towarzysza.

– Postaraj się nie zwracać na siebie uwagi bardziej, niż to konieczne

Znów wzrusza ramionami. No pięknie.

Mamy lekcję historii, jeden z niewielu ogólnych przedmiotów, bo reszta to same zagadnienia zawodowe. Podobno wprowadzono historię na wszystkich szczeblach nauki, żeby ludzie tym razem nie zapomnieli, jak łatwo jest doprowadzić do wojny przez nadmiar swobód, konsumpcji i myślenie tylko o własnym nosie.

Pani Strelau jest młoda i charyzmatyczna, dlatego z uśmiechem przedstawia Juliana klasie. Każe mu powiedzieć kilka słów o sobie. Chłopak uśmiecha się zakłopotany i pociera dłonią kark, ale nie umyka mojej uwadze, że jego zachowanie robi wrażenie na damskiej części widowni. Przyglądam mu się uważniej. Czyżby był przystojny?

– Zapomniałem, że nowi muszą coś powiedzieć. – Znów się uśmiecha, tym razem naturalnie, i mam ochotę pochwalić go za zdolność szybkiego odzyskiwania rezonu, ale to w sumie nie moja sprawa ani zasługa. – Jestem Julian, mam dziewiętnaście lat. Wcześniej też uczyłem się w szkole o profilu przyrodniczym. Lubię zajmować się zwierzętami i musiałem wybrać taki kierunek, żeby przekonać matkę do trzymania w domu więcej niż jednego zwierzaka. Dopiero się tu przeniosłem i jestem w trakcie rozpakowywania kartonów, stąd te głupie ciuchy. – Pociąga za skraj swetra.

Rozglądam się po sali. Wygląda na to, że wszyscy po prostu przyjęli jego wytłumaczenie. Zastanawiam się, czy ten człowiek ma zdolność wciskania kitu, i po tym, co widzę, dochodzę do wniosku, że tak. Może jednak nie oberwie dziś w drodze powrotnej.

Jednak nie mogę dłużej pozostać tak spokojną, gdyż nauczycielka zaczyna lekcję od standardowego zadawania pytań. Cała klasa wie, że nie należy na nie odpowiadać. Po prostu kobieta stawia je na początku, a potem sama nawiązuje do nich podczas wykładu. Nikt jej nie przeszkadza, skoro to jej pasuje, a my i tak nie zabieramy nigdy głosu. W naszym świecie nie opłaca się afiszować z tym, że jest się mądrym. Zwłaszcza jeśli już utknęło się w szkole zawodowej przygotowującej do pracy w utrzymaniu przyrody. Większość z nas skończy w pielęgnowaniu trawników miejskich lub w schroniskach dla zwierząt, kilku wybitnych zostanie leśnikami albo trafi do zoo. Dlatego nikt nawet nie udaje, że przykłada się do nauki.

Julian nie ma pojęcia o zasadach na lekcji historii, więc gdy pada pierwsze pytanie o przyczyny wybuchu trzeciej wojny światowej, jego ręka od razu szybuje w górę. Doprawdy powinien mieć więcej instynktu samozachowawczego. Nauczycielka spogląda na niego zaskoczona, a on, niezrażony tym wszystkim, zaczyna mówić:

– Zwiastuny było już widać na początku dwudziestego pierwszego wieku. Dochodzenie do władzy przywódców o radykalnych poglądach wywołało w latach dwudziestych szereg konfliktów między państwami. Rozpad Unii Europejskiej, później podział Stanów Zjednoczonych i zagarnięcie przez Rosję państw byłego bloku wschodniego. Wyzysk ekonomiczny biedniejszych krajów spowodował, że także one stanęły do walki, gdy rozgorzał konflikt pomiędzy mocarstwami. Po raz pierwszy w historii świata wojna objęła wszystkie państwa i wszystkie spustoszyła. Użycie broni dalekiego zasięgu, broni biologicznej i atomowej spowodowało, że wojna trwała krótko i wyniszczyła wiele obszarów. Kiedy nadszedł czas pokoju, nowi przywódcy zażądali ujednolicenia religii na całym globie, co spowodowało szereg protestów i chwilowy powrót do konfliktu, jednak wszyscy szybko zrozumieli, że uprzedzenia, a w niektórych przypadkach wręcz fanatyzm religijny, mogą szybko okazać się źródłem kolejnych problemów. Zwłaszcza przy masowej migracji ludności. Ludzie przenosili się z terenów zniszczonych na te w lepszym stanie i o mniejszym zaludnieniu.

Gdy kończy mówić, w sali jest tak cicho, że da się słyszeć deszcz padający za oknem.

– Dziękuję, eee… – zaczyna nauczycielka – Julianie. – Śmieje się nerwowo. – Właściwie powiedziałeś już wszystko, co chciałam przekazać.

– Przepraszam. – Uśmiecha się zakłopotany. – Historia zawsze mnie interesowała. – Chrząka, zerkając kątem oka na klasę. – Poza tym małym wyjątkiem jestem zupełnie normalny.

Tym razem tak łatwo nie uda mu się wybrnąć, ale przynajmniej ma tyle instynktu samozachowawczego, żeby próbować. Naprawdę cholernie ciężko będzie mu ukryć, że nie jest naturalny. Daję mu dzień, maksymalnie dwa. Do weekendu zaliczy łomot.

Maia nachyla się w moją stronę i szepcze:

– Skąd on się urwał?

– Nie mam pojęcia.

– Ale przynajmniej wygląda uroczo. – Zerka w jego stronę.

Nie zauważyłam niczego podobnego, więc patrzę zaskoczona na przyjaciółkę.

– Oj, daj spokój. Nie każda lubi facetów w typie Barta.

Przyglądam się mojemu chłopakowi i jego silnej sylwetce. Podobają mi się jego umięśnione ramiona i czarne włosy przystrzyżone na krótko maszynką. Większość chłopaków z naszej części miasta chodzi regularnie na siłownię i nie słyszałam do tej pory, żeby jakaś dziewczyna się na to skarżyła. Julian faktycznie wydaje się inny. Jest wysoki, ale nie dostrzegam zbyt wielu mięśni pod swetrem. Jego włosy są krótkie, ale wyglądają tak, jakby ktoś starannie je ostrzygł.

Kiedy po lekcji podchodzi do mnie, rejestruję jeszcze jedną różnicę. Nie pachnie potem i testosteronem – raczej mieszanką proszku do prania i wody po goleniu albo żelu pod prysznic.

– Co teraz? – pyta tak, jakby jego mózg już cieszył się na kolejną porcję wiedzy.

– Podstawy weterynarii.

– O, fajnie. – Jego reakcja potwierdza moje przypuszczenia. – Jestem w tym dobry.

– Nie wątpię, piękny chłopczyku. – Mrużę oczy. – Ale lepiej, żebyś więcej nie wyskakiwał z takim zachowaniem jak przed chwilą.

– Martwisz się o mnie. – Jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. – Fajnie.

Widzę, jak kilku kumpli Barta się nam teraz przygląda. Chyba też nie poprawiam notowań nowego.

– Martwię się głównie o siebie – cedzę chłodno. – Ostrzegam cię tylko dlatego, że jeśli coś się stanie, Kamczatzki już będzie wiedział, jak uprzykrzyć mi życie.

– Dyrektor? – pyta zaskoczony. – Wydaje się nieszkodliwy.

– Wyobraź sobie, że potrafi wywalić kogoś ze szkoły, bo na tym też polega jego praca, a ja nie zamierzam go do tego zachęcać.

– Okej. – Uśmiech Juliana znika. – Nie musisz się tak denerwować.

Reszta dnia mija bez większych wpadek, ale gdy wracamy autobusem do domów, nowy przysiada się do mnie.

Bart jeździ z tyłu z kumplami, a Maia mieszka na tyle blisko, że chodzi na piechotę, więc z reguły siedzę w pojedynkę i w tym czasie próbuję się zdrzemnąć albo odrobić pracę domową. Tym razem nie będę jednak sama.

Julian uśmiecha się, po czym wkłada słuchawki do uszu i puszcza jakąś muzykę. Przynajmniej nie muszę z nim gadać. Jednak trudno powiedzieć, że mam spokój, bo chłopak cały podryguje. Wystukuje rytm nogą, a w dodatku poklepuje kolano dłonią. Ten facet naprawdę nie rozumie idei wtopienia się w tłum i pojęcia „pozostać niewidzialnym”.

Kiedy chcę wysiąść na swoim przystanku, przepuszcza mnie i rzuca przyjazne:

– Do jutra.

Autobus odjeżdża, a ja się zastanawiam, czy nowy dotrze jutro do szkoły w jednym kawałku.

Jest przed dwudziestą drugą, kiedy kończę odrabiać lekcje. Zamykam zeszyt i rozglądam się po swoim pokoiku. Dzięki jego niewielkim, wręcz klaustrofobicznym rozmiarom nie muszę go dzielić z żadną z sióstr. Lena i Sara zajmują większy.

Już chcę rzucić się na łóżko, kiedy do moich uszu dobiega ciche pukanie. Rozsuwam zasłony i za oknem widzę Barta. Otwieram mu, a wtedy gramoli się do środka.

– Co jest? – pytam, choć przychodzi tu najczęściej w jednym celu.

Pokazuje mi coś, co wyjął z kieszeni spodni. Pudełko prezerwatyw.

Przejmuję od niego opakowanie i je oglądam. Normalne gumki, nawet nie przeterminowane.

– Skąd to masz?

– Ojciec miał zlecenie w dzielnicy czystych. Facet, u którego pracowaliśmy, był bardzo zadowolony z roboty. Chciał mi dać ekstra kasę, ale powiedziałem, że wolałbym coś innego, a on się domyślił.

Prezerwatywy są jeszcze w użyciu, ale to produkt dostępny na receptę – albo po znajomości. W świecie, gdzie ludzkość ma ogromne problemy z płodnością, nie wolno nam używać środków antykoncepcyjnych. Czyści podobno wcale nie uprawiają seksu, no chyba że bardzo chcą, ale wolno to robić tylko po ślubie. Kwestię płodności i potomstwa załatwiają za nich lekarze. I surogatki – choć nie zawsze robią to z własnej woli. Częściej z konieczności. Dlatego nazywamy ich „czystymi”, bo rodzą się w wyniku nieskalanych cielesnym pożądaniem procedur medycznych. Tylko my, naturalni, urodziliśmy się w wyniku brudnych aktów, no i to głównie u nas do nich dochodzi.

Bart patrzy na mnie wyczekująco. Lubię to, że zawsze pyta mnie o zgodę i nigdy nie próbuje naciskać, gdy nie mam czasu albo ochoty. Nie wszyscy mężczyźni tacy są.

Kiwam głową, a on się uśmiecha. Dociera do mnie, że jego uśmiech jest zupełnie inny niż ten nowego. Nie ma w nim wesołości i lekkości, jest za to pożądanie.

Zdejmuję górę od piżamy, a Bart przywiera do moich piersi. Ugniata je mocno, ale nie na tyle, aby powodować ból. To kolejna rzecz, którą w nim lubię. Nie sprawia mi bólu. Zsuwa moje spodnie i wkłada dłoń między uda. To mój ulubiony moment, bo jego palce są tam delikatne, jakby sprawdzał, czy już jestem gotowa. Kiedy stwierdza, że dobrze na niego reaguję, przechodzi do rzeczy.

Kładziemy się na łóżku, najpierw ja, a potem on na mnie. Rozkładam szeroko nogi, a Bart wchodzi we mnie powoli i zaczyna się poruszać. Dyszy z przyjemności przy moim uchu. Mnie też jest dobrze, ale nie tak jak jemu. Lubię seks, naprawdę, ale nigdy nie doświadczyłam tej największej przyjemności. Nie mówię mu jednak o tym, bo nie uważam, że to jego sprawa. Udaję, że jest mi bardzo dobrze, a jemu to wystarcza. Nam obojgu wystarcza.

Rankiem następnego dnia niewiele brakuje do tego, żebym spóźniła się na autobus. Dobiegam zziajana do przystanku i walę dłonią w drzwi, aby kierowca je otworzył. Dostrzega mnie w ostatniej chwili i wpuszcza. Dziękuję mu i rozglądam się wokół, choć dobrze znam układ zajętych miejsc, bo każdy z reguły codziennie siedzi tak samo. Dociera do mnie, że moje siedzenie jest okupowane przez nowego, a w dodatku teraz do mnie macha. Piorunuję go spojrzeniem, ale idę w jego stronę i opadam obok.

– Nie umiesz się zachowywać tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi? – syczę.

– Też się cieszę, że cię widzę.

Wywracam oczami.

– Zaspałaś? – pyta.

– Nie – rzucam. Nie zamierzam rozwijać tej myśli. To nie jego sprawa, co muszę robić w domu każdego ranka.

Julian przygląda mi się przez chwilę w oczekiwaniu, a gdy dociera do niego, że nic więcej nie powiem, wzrusza ramionami i znów sięga po słuchawki.

Dziś rozpoczynamy praktyki, więc po zbiórce w szkole pakują naszą klasę do busa i ruszamy do schroniska dla zwierząt. W tym semestrze będziemy tam pracować w każdy wtorek. Maia siedzi obok mnie, a nowy wcisnął się przed nami i teraz całą drogę zagaduje moją przyjaciółkę i sypie jakimiś anegdotami ze swojego życia. Staram się ich ignorować, ale nie umyka mojej uwadze, jak chłopak wykręca się od odpowiedzi na pytanie o rodzeństwo. Mówi tylko, że mieszka sam z mamą. Rejestruję też, że ma dwa koty, psa i kilka chomików. Nie wiem dlaczego, ale te chomiki pasują mi do niego najbardziej, bo Julian kojarzy mi się z czymś, co ma frajdę nawet z biegania we wnętrzu plastikowego kółka. Ten facet cieszy się wszystkim i co chwilę się śmieje. Maia jest zachwycona, a ja za to coraz bardziej poirytowana.

Na miejscu dostajemy widły i taczki. Mamy zająć się zmianą wyściółki w klatkach. Piękna nazwa dla czynności polegającej na sprzątaniu psich kup. Moja przyjaciółka bierze sobie do pary Juliana, a mnie odciąga Bart.

– Mogłeś mi wczoraj powiedzieć, co będziemy robić.

Patrzę na jego gumiaki i spodnie, w których najczęściej kosi trawę. Jego brat miał te praktyki w zeszłym roku, więc mój chłopak dokładnie wiedział, co nas czeka. Gdyby mnie ostrzegł, nie włożyłabym najlepszych trampek, w których zaczęłam chodzić do szkoły, gdy tylko stopniał śnieg, bo nie chcielibyście widzieć kozaków odziedziczonych po siostrze. Dziś jednak mogłyby się okazać bardziej praktyczne.

– Byliśmy w innym nastroju. – Klepie mnie w pupę, gdy nikt nie patrzy.

Nie lubię tego, więc się odsuwam. Bart jest tym wyraźnie rozbawiony, ale nie tak bardzo jak Maia, która wybucha nagle śmiechem z nieznanej nam przyczyny.

– Ciągle dziś słyszę jej rechot. – Bart spogląda w jej stronę, a potem przenosi wzrok na Juliana. – Ten nowy koleś wygląda zupełnie, jakby był czysty. Chyba nie wysłaliby takiego do naszej szkoły, co?

– Na pewno nie – odpowiadam szybko.

– Może i szkoda, bo chętnie spuściłbym jednemu z nich manto.

– On nie jest czysty – kłamię, zastanawiając się już, co powie Bart, gdy odkryje prawdę. – Po prostu jest dziwny, ale Kamczatzki kazał mi zadbać, aby dobrze się u nas czuł, więc postaraj się przez jakiś czas trzymać ręce przy sobie. Potem rób, co chcesz.

– Grozi ci, że wylecisz ze szkoły? – Poważnieje.

Biorę głęboki wdech.

– Wiesz, jak często się spóźniam. Może ta cała sytuacja z nowym jakoś polepszy moje notowania.

– Dobra, zostawię go na razie w spokoju. – Ładuje porcję łajna na taczkę. – Przynajmniej jakoś dziś wygląda.

Faktycznie nie zwróciłam na to uwagi – Julian ma na sobie dżinsy i zwykłą bluzę z kapturem. Ubrania wyglądają na nowe, ale i tak rzucają się w oczy mniej niż te z wczoraj.

Ktoś nie upilnował psa w sprzątanej klatce i wszyscy oglądamy się za czworonogiem, który ucieka, ile sił w nogach. Goni za nim kilka osób.

– Jeśli go nie złapią, opiekun go zastrzeli – mruczy ponuro Bart.

Patrzę na niego zaskoczona, ale najwyraźniej wie, co mówi.

– To nie jest miłe miejsce. – Kręci głową. – Chodź, pomożemy im.

Zapędzamy psa pod ogrodzenie, a do niego dociera, że nie ma już gdzie zwiać. Zaczyna warczeć i nie daje nikomu do siebie podejść. Ktoś rzuca pomysł, aby wezwać opiekuna, ale szybko przekazujemy sobie po cichu informację, dlaczego to zły plan. Nikt nie jest jednak w stanie uspokoić zwierzęcia.

Słyszę głos Juliana.

– Cofnijcie się trochę.

Już mam ochotę przypomnieć mu, że miał się nie wychylać i nie zwracać na siebie uwagi, ale jest za późno. Wszyscy mierzą go wzrokiem, ale kiedy widzą, że pies już tak się nie rzuca, gdy tylko do niego podchodzi, robią, o co prosił.

Chłopak przykuca przed zwierzakiem i wyciąga do niego rękę. Wydaje mi się, że coś w niej ma, ale wygląda to tak, jakby tylko dawał się psu powąchać.

– Spokojnie – mówi cicho. – Nie stanie ci się nic złego.

Pies nie wygląda na przekonanego, ale już nie szczeka i nie szykuje się do ataku. Teraz wydaje się tylko przestraszony. Chwilę oswaja się z sytuacją, po czym pozwala Julianowi się zbliżyć, a ten karmi go tym, co trzymał w ręce, i zaczyna głaskać po grzbiecie.

– Wiedziałem, że się dogadamy – stwierdza.

Nie muszę na niego patrzeć, aby wiedzieć, że się uśmiecha. Potem ostrożnie bierze zwierzaka na ręce i odnosi do klatki.

Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem i zauważam, że do końca dnia kilka osób podchodzi do Juliana, aby z nim pogadać. Są to głównie dziewczyny, a jakże, ale to i tak nieźle. Jeśli będzie lubiany, szybciej skończy się moja misja niańczenia go.

Pod koniec tygodnia Julian radzi sobie zaskakująco dobrze, ale i tak mam wrażenie, że upodobał sobie mnie i zadręczanie mnie swoimi wyskokami. Cały czas siedzi obok w autobusie. Coraz rzadziej słucha przy tym muzyki, za to próbuje dowiedzieć się czegoś na mój temat. Staram się go tolerować, ale muszę być z wami szczera – nie jestem zbyt miłą i cierpliwą osobą. Dlatego jego wścibstwo, które nazywa zainteresowaniem, doprowadza mnie do szału. Najbardziej irytuje mnie, gdy w piątek pyta, czy może do mnie wpaść, żeby się pouczyć.

– Nie – odpowiadam krótko.

– Ale oboje możemy na tym skorzystać. Ty nadgonisz zaległości, a ja nie będę siedział sam w domu.

Sprawia mi przykrość, wspominając o moich problemach w nauce, więc jeszcze bardziej się usztywniam.

– Nie mam dla ciebie czasu.

– Tylko dziś czy dotyczy to całego tego weekendu? – Nie zraża się.

– Dotyczy to każdego dnia weekendu do końca naszej znajomości.

Unosi jedną brew, ale mogłabym przysiąc, że w kąciku jego ust czai się rozbawienie. Czy ten facet nigdy nie miewa gorszego nastroju?

– A co takiego ważnego robisz w tym czasie?

Może uda mi się go spławić, gdy powiem mu prawdę.

– Zajmuję się młodszą siostrą. Sara, moja starsza siostra, bierze w weekendy dodatkowe zmiany w pracy, więc ja muszę siedzieć z Leną.

Julian patrzy na mnie zaskoczony. Ma taką minę, jakby wreszcie udało mu się odkryć tajemnicę wszechświata.

– Jestem dobry w zajmowaniu się dziećmi.

Zaciskam powieki.

– Już ci odpowiedziałam. Nie i koniec.

– Dobra – wzdycha. – Nie musisz się tak irytować.

Mam dziwne wrażenie, że się nie odczepi. Cisza między nami trwa może ze dwie minuty.

– Alex? – Zwraca się na siedzeniu w moją stronę.

Próbuję go ignorować, ale wciąż mi się przygląda.

– Co? – wybucham wreszcie.

– Dlaczego mnie nie lubisz?

Nie mogę uwierzyć, że zadał mi to pytanie. Ostatnio rozmawiałam z kimś na taki temat chyba jeszcze w przedszkolu.

– Lubię cię – niemal warczę, przez co brzmi to doprawdy karykaturalnie i Julian zaczyna się śmiać.

– Czyżby przeszkadzało ci to, że jestem z innej dzielnicy? – pyta bardzo cicho. – Jesteś do nas uprzedzona?

Otwieram szeroko oczy, bo teraz to już przeholował. Mam ochotę na niego wrzeszczeć, ale przez to, jaki temat poruszamy, muszę szeptać.

– Myślisz, że wystarczy, że będziesz miły, a zapomnę o tym, jak nas traktujecie? Mamy odrębne części miasta, wasza wygląda jak z książki o szczęśliwych rodzinach, a nasza to dzielnica biedoty i brudu. Nie mogę wejść do waszych sklepów, kawiarni czy kościołów. Kiedy Bart jedzie z tatą do pracy na waszym terenie, musi zakładać na rękę specjalne oznaczenie, bo inaczej musiałby zapłacić grzywnę. – Przerywam na chwilę i kręcę głową. – To nie ja jestem do was uprzedzona. To wy traktujecie nas jak gorszych ludzi, drugiej kategorii.

– Ja nie uważam, że jesteście inni – mówi poważnie.

– Ale jesteśmy inni. To, że będziesz coś takiego wygadywał i zachowywał się względem nas sympatycznie, nie zmieni tego, że różnimy się pod każdym względem.

– A więc nie mam prawa tu być?

Śmieję się gorzko.

– Masz. Problem w tym, że ty masz prawo, ale ja nie mogłabym zrobić tego samego w waszej części miasta. Ciebie nic tu nie trzyma, jesteś wolny, możesz iść, gdzie chcesz, a ja co najwyżej mogę zamieszkać w innej dzielnicy naturalnych.

– I to moja wina, Alex? Przeze mnie świat wygląda tak jak teraz?

– Przez was wszystkich – upieram się.

Julian kiwa głową i oddycha ciężko.

– Dobrze. Teraz przynajmniej już wiem, co myślisz.

Nie rozmawiamy więcej, a gdy wysiadam, nawet się nie żegnamy. Może i miał trochę racji, ale nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Nie powinien wypowiadać się tak, jakby wiedział wszystko o naszym życiu i miał prawo wymagać, że go zaakceptujemy. Ja z pewnością nie dam rady pogodzić się z tym, że tu jest.

Nie mogę dłużej się nad tym zastanawiać, bo muszę pędzić odebrać siostrę z przedszkola, a potem ugotować coś na obiad. Mam nadzieję, że wieczorem wpadnie Bart i spędzimy miło czas, bo została nam jeszcze jedna prezerwatywa. Potrzebuję chwili zapomnienia, a momenty, gdy skupiam się na przyjemności płynącej z własnego ciała, pozwalają mi choć na trochę oderwać myśli od tego wszystkiego.

Rankiem następnego dnia Lena znów marudzi, że nie chce iść do przedszkola. To najgorszy moment każdego dnia, bo moja wiecznie pogodna siostra robi bardzo dziwne rzeczy, żeby tylko opóźnić wyjście z domu. Płacz jest stałym punktem repertuaru. W cieplejsze dni zdarza się, że ucieka na dwór bez ubrania. Często chowa się gdzieś i muszę siłą wyciągać ją spod stołu lub z szafki. Dziś jest wyjątkowo źle, bo zamknęła się w łazience.

– Lenka. – Stukam palcem w drzwi. – Proszę cię, wiesz, że nie mogę kolejny raz spóźnić się do szkoły.

– To ja pójdę z tobą – odzywa się nagle pełna nadziei.

– Wiesz, że nie możesz. To nie jest szkoła dla małych dziewczynek.

Lena jest przez chwilę cicho i domyślam się, że zaczyna płakać.

– Twojej pani będzie przykro, że nie przyszłaś.

To chyba nie do końca prawda, ale wychowawczyni i tak stara się jak może, aby moja siostra dobrze się czuła w tym przedszkolu.

– Ale ja chcę zostać z tobą w domu – zawodzi.

Serce ściska mi się z żalu, ale wykorzystuję moment jej słabości i szarpię za klamkę. Lena siedzi na podłodze, więc udaje mi się wejść. Przykucam przy niej.

– Wiem, że dzieci są dla ciebie niemiłe, ale naprawdę nie mamy gdzie cię zostawić, gdy Sara jest w pracy, a ja w szkole. Może już niedługo zrozumieją, że jesteś bardzo miłą i wesołą dziewczynką.

– Już tak mówiłaś i dalej nikt mnie nie lubi. – Dąsa się.

– Nie wszystkie nasze marzenia spełniają się tak od razu.

Patrzy na mnie zapłakanymi oczami i wiem, że jest tak bardzo ufna, że pewnie i tym razem uwierzy w moje kłamstwa.

– Chodź. – Wyciągam do niej rękę. – Umyjemy buzię i zaplotę ci dwa śliczne warkocze.

Lena się zgadza, a ja biorę się do pracy. Zerkam na zegarek. To będzie cud, jeśli uda mi się zdążyć.

Kiedy dobiegam do przystanku, widzę już tylko tył autobusu znikający za zakrętem. Zziajana i wściekła opieram dłonie na kolanach i próbuję unormować oddech. W mojej głowie już rozgrywa się scena, w której Kamczatzki wywala mnie ze szkoły.

Słyszę czyjś głos i aż podskakuję.

– Może powinnaś popracować nad kondycją.

Podnoszę głowę i widzę Juliana wychodzącego z wiaty przystanku.

– Co ty tu robisz? – Piorunuję go wzrokiem.

– Nie było cię na czas i pomyślałem, że będziesz miała problemy, jeśli się spóźnisz.

– Bo będę, ale po co i ty zamierzasz się w nie pakować?

Nachodzi mnie myśl, że mógł to zrobić dla mnie i nie wiem, co powinnam w związku z tym czuć.

– Dzięki mnie nie będziesz miała kłopotów.

– Niby jak?

Julian wyciąga komórkę i wybiera jakiś numer. Uśmiecha się do mnie, przykładając ją do ucha.

– Dzień dobry, panie dyrektorze – wita się uprzejmie. – Mam małe problemy zdrowotne, więc nie zdołam dotrzeć na czas do szkoły. – Słucha odpowiedzi rozmówcy, a potem znów się odzywa. – Nie, dziękuję, poradzę sobie, bo już poprosiłem o pomoc Alex. Właśnie odprowadza mnie do przychodni. – Znów słucha. – Dobrze, jak pan uważa. Dziękuję i do jutra.

Jestem tak zszokowana, że nie wiem, co powiedzieć. Powtarzam tylko jego ostatnie słowa.

– Do jutra?

Kiwa głową, wyraźnie z siebie zadowolony.

– Powiedział, że masz się mną zaopiekować i nie powinniśmy już dziś kłopotać się szkołą.

– Tak po prostu ci uwierzył?

– A dlaczego miałby tego nie robić?

Muszę sobie powtarzać, że w jego świecie panują inne zasady i trudno mu będzie zrozumieć, że każdego innego ucznia dyrektor podejrzewałby o kłamstwo.

Przysiadam na ławeczce na przystanku i próbuję zastanowić się nad tym, co mam teraz ze sobą zrobić. Wrócić do domu? Odebrać wcześniej Lenkę z przedszkola? Czy może zostawić ją tam, a samej zabrać się do pisania referatu z ochrony ekosystemów leśnych?

– Chodźmy – mówi do mnie Julian.

– Wracam do siebie – informuję go. – Dzięki za pomoc, ale mam sporo roboty, więc muszę już iść.

– Hej, to nie fair. Należy mi się choć zaproszenie na herbatę w ramach wdzięczności.

– Czy czyści nie powinni kierować się dobrocią i pozostawać bezinteresowni? – powtarzam zasłyszane głupie hasła.

– Pewnie powinni. – Uśmiecha się przebiegle. – Ale jak widzisz, ja nie traktuję tego zbyt dosłownie.

To pierwszy moment, w którym zaczyna mi się podobać to, co mówi ten chłopak. Zaraz potem przychodzi jednak otrzeźwienie.

– Nie wzięłam identyfikatora, więc nigdzie się z tobą nie wybiorę.

– Możemy zostać w tej części miasta albo pójść do ciebie do domu.

– Jeśli wrócę do siebie, to sama. Proponuję, żebyś dał mi spokój i zajął się swoimi sprawami.

– I co mam robić z całym wolnym przedpołudniem?

– Nie wiem. Mogłeś nie wysiadać z tego autobusu i jechać do szkoły.

Julian przygląda mi się i unosi jedną brew. Nie musi nic mówić. Gdyby nie wysiadł i nie zapewnił mi alibi, miałabym pewnie poważne kłopoty. Potem będzie musiał nadrobić zaległości, więc jak by na to nie spojrzeć, poświęcił się dla mnie i uratował mi tyłek.

– No dobra – kapituluję. – Ale nie pójdziemy do mnie. Możemy gdzieś się powłóczyć.

Właśnie zaczyna kropić lodowaty deszcz, więc moja propozycja nie jest najlepsza.

– Biblioteka jest otwarta dopiero od dziesiątej, a zoo chyba nie wchodzi w grę z uwagi na pogodę. Mogę iść do któregoś z waszych lokali, dla mnie to nie problem.

Biblioteka i ogród zoologiczny to jedyne poza urzędami miejsca, gdzie możemy przebywać obok siebie zgodnie z prawem. Czyści mają swoje restauracje, parki, place zabaw czy szpitale. Ja nie mogę tam wejść bez odpowiedniego identyfikatora, a i tak pewnie nie zostanę obsłużona. On może wchodzić do naszych, ale czyści tego nie robią. Nie mają też po co, bo nasze lokale i parki w porównaniu z tymi z drugiej części miasta nie są warte oglądania.

Wzruszam ramionami, naśladując jego gest.

– Idziemy do mnie – zarządza. Sięga po mój plecak i przerzuca go sobie przez ramię.

– To daleko? Wiesz, że nie mogę wsiąść do waszej komunikacji zbiorowej…

– Tak, pamiętam, nie masz przy sobie identyfikatora. Dotrzemy na miejsce inaczej.

Ciekawe jak. Nie pytam go jednak. Próbuję mu odebrać plecak, ale jest ode mnie dużo wyższy i tylko się śmieje, widząc, jak podskakuję, aby móc silniej pociągnąć za szelkę na jego ramieniu.

– Chcesz go zniszczyć? – pyta.

Tym mnie wreszcie uspokaja. Burczę pod nosem, żeby mi oddał torbę.

– Jesteś urocza, kiedy tak się wściekasz.

Do pętli mamy jeden przystanek. Nie jest to duża odległość, ale docieramy na miejsce przemoczeni i zmarznięci. Rozglądam się za jakimś autobusem, ale Julian prowadzi mnie na parking. Podchodzi do małego zasilanego prądem samochodu. Pojazd otwiera się, wyczuwając zbliżającego się właściciela.

– Masz samochód! – Nie mogę się powstrzymać. – Jak bardzo nadziana jest twoja rodzina?

W naszych czasach pojazdy, i to takie dopuszczone do ciągłego ruchu, są bardzo drogie. Można mieć jakiegoś starego rzęcha, ale wszystko, co generuje choćby minimalną ilość spalin, ma miesięczne limity kilometrów, których nie wolno przekraczać. Ojciec Barta ma taki wóz, ale z powodu limitów korzysta z niego tylko, gdy jeździ do pracy ze sprzętem budowlanym.

Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że podobno kiedyś większość ludzi w krajach rozwiniętych miała własne samochody. Ludzie nie uważali na środowisko jak należy i teraz my ponosimy tego konsekwencje, a uwierzcie mi, są dotkliwe. Część lądu została zupełnie zalana, a latem robi się tak gorąco, że nie da się chodzić po topiącym się asfalcie, dlatego gdy byłam mała, większość dużych dróg przebudowano na kamienne.

– Wsiadasz czy nie? – Julian wyrywa mnie z zamyślenia.

Zajmuję miejsce pasażera i rozglądam się po jasnym wnętrzu. Pachnie tu Julianem.

Włącza samochód i podkręca ogrzewanie. Prawie nie słychać chodzącego silnika i jeszcze zanim ruszamy, robi mi się cieplej.

– Nie jesteśmy bogaci. To auto ma już kilka lat i należy do mojej mamy. Sama dojeżdża do pracy rowerem.

– A ty wozisz się jej samochodem?

– Zrozumiesz, kiedy zobaczysz, jak daleko mieszkam.

Faktycznie jedziemy niezły kawałek drogi. Mijamy centrum i najlepsze dzielnice miasta, aż wreszcie trafiamy na osiedle na obrzeżach. Jest tu pełno szeregowych domków jednorodzinnych i mnóstwo zieleni. Faktycznie nie wygląda to na dzielnicę bogaczy, co trochę mnie uspokaja. Julian parkuje na podjeździe, przy domku na końcu ulicy. Z boku dostrzegam niewielki ogród pełen wysokich drzew.

– Wiosną wygląda tu ładniej – mówi.

– Jest pięknie.

Przyglądam się budynkowi. Ma jedno piętro, szarą elewację i drewniane drzwi wejściowe. Zawsze marzyłam, aby mieszkać w takim miejscu, ale nie mówię tego na głos.

Wchodzimy do środka, a ja czuję zapach tostów. Brzuch przypomina mi o tym, że nie zdążyłam nic zjeść.

Julian prowadzi mnie do kuchni, co jeszcze wzmaga mój ślinotok. Podchodzi do termostatu na ścianie i podnosi temperaturę powietrza.

– Pójdę po suche ubrania. Chcesz coś mojego czy wolisz jakiś sweter mojej mamy?

– Nic mi nie będzie – zapewniam go szybko. – Nie zmokłam aż tak bardzo. – Zdejmuję kurtkę, ale pod spodem mam przemoczoną bluzkę, więc mój towarzysz nie wydaje się przekonany.

– Jeśli cię to krępuje, to lepiej dam ci coś mojego – stwierdza i rusza w stronę schodów, nie dając mi czasu na reakcję. – Zaraz wrócę! – krzyczy już z góry.

Przyglądam się czystemu pomieszczeniu, ładnym szafkom kuchennym i zastanawiam, jak to jest móc coś tu ugotować. Sprzęty wyglądają na nowe. Kuchenka na pewno działa jak trzeba i pewnie mają zmywarkę. W pomieszczeniu, które my nazywamy kuchnią, nie zmieściłaby się nawet połowa tych sprzętów.

Julian wraca i podaje mi czerwony sweter oraz spodnie od dresu. Zdążył się już przebrać, ma inne dżinsy i granatową bluzę z napisem Freedom.

– Łazienka jest tam. – Wskazuje. – Później powiesimy twoje ciuchy na kaloryferze.

Zamykam się na klucz w niewielkim pomieszczeniu i wślizguję w sweter z mikołajem oraz stanowczo za duże spodnie, które muszę podwinąć, aby nie potknąć się o zbyt długie nogawki.

Obok lustra dostrzegam suszarkę do włosów, więc suszę mokre pasma.

Znów wchodzę do kuchni i znajduję Juliana przy ekspresie do kawy.

– Masz ochotę? – pyta.

Kiwam głową, a wtedy spogląda na mnie.

– Wyglądasz w tym swetrze znacznie lepiej niż ja. Podkreśla kolor twoich włosów.

– Ciekawy wybór. – Wygładzam głowę mikołaja.

– Dostałem od babci. Sama go zrobiła kilka lat temu. Dawno z niego wyrosłem, ale głupio wyrzucać prezent.

– Dobrze, że jest na ciebie za mały, bo przynajmniej mam gwarancję, że nie przyjdziesz w tym do szkoły.

– Naprawdę zwracacie taką uwagę na ciuchy?

– Na ciuchy nie. Na odmienność… tak.

Stawia przede mną kubek z pachnącym napojem i talerzyk z babeczką z rodzynkami. Sam ma identyczny zestaw. Nawet mu nie dziękuję, tylko pałaszuję swoje ciastko i zanurzam wargi w aromatycznej kawie. Nie pamiętam już, kiedy piłam tak dobrą.

Julian podsuwa mi swoją babeczkę, a ja sztywnieję.

– Co ty robisz?

– Chyba ci smakuje, a ja nie jestem szczególnie głodny.

– Nie musisz się nade mną litować i traktować jak kogoś, kto nie ma co jeść – unoszę się. Moje oczy z pewnością mają teraz ten nieprzyjazny wyraz, przez który większość ludzi odsuwa się ode mnie.

Ale on nie.

– Alex – mówi z naciskiem. – Nawet nie przyszło mi to do głowy.

Chyba się rumienię, bo chłopak trochę łagodnieje.

– To tylko głupie ciastko – wyjaśnia spokojnie. – A ja nie miałem niczego złego na myśli.

Powinnam go przeprosić, ale tego nie robię. Mam ochotę opuścić ten dom i wrócić do siebie, jednak nie mam jak. W dodatku moje ubrania nie nadają się jeszcze do tego, by wyjść w nich na chłód. Siedzę ze spuszczoną głową jak moja siostra, gdy nie dostaje tego, czego chce. Mam ochotę coś powiedzieć, ale duma jakby związuje mi gardło.

– Dajmy sobie z tym spokój. – Słyszę głos Juliana, a po chwili czuję jego palce na swojej dłoni. Jest ciepły, a ja wciąż lodowata. Jego dotyk sprawia mi przyjemność. To tak zaskakujące, że szybko cofam rękę.

– Przepraszam – mówi cicho. – Naprawdę nie miałem niczego na myśli. Ani wcześniej, ani teraz. – Bierze głęboki wdech, a potem wstaje. – Chciałbym, żebyś kogoś poznała.

Wychodzi na chwilę, a zanim zdąży wrócić, do moich nóg przybiega merdający ogonem labrador. Trąca mnie nosem i otwiera pysk, jakby chciał się do mnie uśmiechnąć. Kładę dłoń na jego łbie i drapię go za uchem. Pies przysiada na tylnych łapach, opiera głowę o moje udo i poddaje się pieszczotom.

– O, widzę, że Przecinak nie traci czasu. – Julian wraca, trzymając na rękach rudego kota, a drugi, szary, idzie przy jego nodze.

– Przecinak? – Ledwo powstrzymuję śmiech.

Chłopak wzrusza ramionami.

– To jest Kłopot. – Spogląda na kota w ramionach. – A to Kaszpirowski. – Przykuca przy szarym kocurze. – Bardzo dawno temu był taki sławny hipnotyzer.

Teraz wybucham śmiechem.

– Powinni ci zabronić nadawania imion zwierzętom.

– Być może, ale tobie najwyraźniej się podobają.

Już chcę zaprzeczyć, ale chyba ma rację. Poza tym rzadko mam okazję do śmiechu, a teraz jest mi wesoło i czuję się dobrze w otoczeniu jego zwierzaków.

– Masz tylko chłopców – zauważam. – Wolisz męskie towarzystwo?

– Jeśli cię to pocieszy, to wszystkie moje chomiki są płci żeńskiej.

– Ile ich masz?

– Pięć – odpowiada w taki sposób, jakby testował moją tolerancję na liczbę zwierząt pod jednym dachem. Nie wie jeszcze, że nie musi tego robić. Co mnie obchodzi, ile czworonogów tu biega.

– Boję się zapytać o ich imiona.

– Nie pytaj. – Uśmiecha się szeroko. – Jeśli chcesz je zobaczyć, to musimy iść do mojego pokoju.

Wstaję, a wyraźnie niezadowolony z końca pieszczot Przecinak idzie za mną i trąca moją dłoń.

– O nie, kolego. – Julian klepie go w bok, a potem łapie za obrożę i odsuwa od nas. Kiedy wchodzimy na schody, zamyka za nami bramkę. Taką, jaką się montuje, mając małe dziecko. Jest tu po to, aby żadne ze zwierząt nie weszło na górę. – Twoja nowa przyjaciółka za chwilę wróci, ale musisz poczekać.

– Dlaczego nie mogą iść z nami?

– Bo jeszcze niedawno miałem sześć chomików. Kaszpirowski wyciągnął jednego z akwarium, a Przecinak go zeżarł.

Wiem, że to w sumie straszne i powinnam zachować powagę, ale zginam się wpół i śmieję głośno, aż do bólu brzucha.

– Petunia nie była tak ucieszona tym faktem jak ty.

Nie wytrzymuję, słysząc to imię, i przysiadam na schodku. Mam świadomość, że Julian mi się przygląda, a gdy podnoszę głowę, widzę podziw w jego oczach. To sprawia, że się uspokajam.

– Ładnie wyglądasz, kiedy jesteś taka roześmiana.

Wstaję, ignorując jego słowa.

– Nie powinieneś więcej nadawać imion zwierzętom.

– Dobrze. Przy następnym poproszę, abyś ty je wymyśliła.

Wchodzimy na piętro. Jest tu czworo drzwi, ale tylko jedne zamknięte. Przez te uchylone widzę pokój jego mamy, łazienkę i wreszcie pokój Juliana. Nie pytam o te zamknięte, bo to nie moja sprawa, ale zauważam, jak mój towarzysz spogląda na mnie ukradkiem. Każdy ma swoje tajemnice, a ja już dawno temu nauczyłam się to szanować.

– O kurczę – wyrywa mi się, gdy wchodzimy do jego pokoju. – Nie bałeś się tu spać, kiedy byłeś młodszy?

Podchodzę do regału, który zastawiony jest szkieletami małych zwierząt. Czasem zdarza też się pojedyncza kończyna albo czaszka.

– Nie. Kości nie są groźne – droczy się ze mną.

Piorunuję go wzrokiem.

– Wiesz, o co mi chodzi.

– Wiem. – Uśmiecha się. – Większość stoi tu dopiero od kilku lat.

– Nie chciałeś iść na jakieś studia? Przecież byś mógł jako czysty. A sądząc po twoich wybuchach erudycji, pewnie byś sobie poradził.

Julian wzrusza ramionami.

– Nie podobało mi się tam.

– Gdzie? – pytam skołowana.

– Na studiach.

Przysiada na skraju szerokiego łóżka, zdecydowanie zbyt szerokiego jak dla jednej osoby, i uważnie mi się przygląda.

– Zrezygnowałeś z uniwersytetu, żeby chodzić do szkoły policealnej przygotowującej do zawodu?

Nie mogę w to uwierzyć.

– Tak – mówi tylko.

– Dlaczego? – unoszę się. Ja zabiłabym za to, aby móc studiować. Aby w ogóle mieć wybór.

– Miałem wrażenie, że marnuję tam czas.

Odwraca się ode mnie i sięga ręką do sporego akwarium, po czym wyjmuje z niego chomika.

– Powinnaś ją poznać – stwierdza spokojnie, choć stoję o krok dalej i aż kipię z emocji. – To Mała Złośnica.

Wydaję z siebie tylko krótkie sapnięcie, a potem próbuję się opanować. Julian mi się przygląda, pozwalając chomikowi wędrować po swojej ręce aż do barku. Pochyla się na moment, gdy zwierzątko dociera do jego karku. Mała Złośnica może dzięki temu wdrapać mu się na czubek głowy. Nie wiem już, w którą parę oczu mam patrzeć, bo teraz także chomik mierzy mnie wzrokiem.

Siadam obok chłopaka na jego przyjemnie miękkim łóżku.

– Powiesz mi, dlaczego chodzisz do mojej szkoły? Co takiego skłoniło cię do podejmowania ryzyka zadawania się z naturalnymi?

– Zawsze tego chciałem. – Kładzie się na plecach, a chomik przechodzi z jego głowy na klatkę piersiową i wciąż nie spuszcza ze mnie oczu. Zupełnie jakby był o mnie zazdrosny. – Moja mama jest genetykiem i często opowiadała mi ciekawe historie o ludziach i o tym, w jaki sposób dotarliśmy do tych głupich podziałów.

– Twoja mama jest im przeciwna?

– Nie. – Marszczy brwi. – Opowiadała mi tylko o przyczynach, wnioski należą do mnie. Długo nie chciała zgodzić się na to, abym miał z wami do czynienia.

– Twoja mama to rozsądna kobieta.

– Pewnie tak. – Julian głaszcze drobne ciało chomika, jego dłoń niemal całkowicie przykrywa zwierzaka. – Ale ja zawsze byłem ciekawski. No i trudno mi nie kwestionować tych wszystkich bzdur o czystych i naturalnych. Wcale nie dzieli nas tak wiele, Alex.

Wiem, że nie ma racji, a mimo to pozwalam mu mieć ostatnie słowo, bo zrobił coś, co zupełnie mnie rozproszyło. Zszokowana stwierdzam, że potrzebuję chwili, aby przeanalizować, co się stało. Wypowiedział moje imię w taki sposób, że poczułam falę ciepła biegnącą wzdłuż kręgosłupa. Czy to możliwe, żeby ten chłopak mi się podobał?

Nie, to niedorzeczny pomysł.

– Ty nie jesteś ciekawa? Jacy naprawdę są czyści? Jak wygląda nasze życie?

– Nie. – Mijam się z prawdą. – Wystarczy mi, że spychacie nas na margines, choć to my w ostateczności bylibyśmy w stanie przetrwać bez tych waszych technologii i klinik produkujących czystych obywateli.

– Wiem, że masz rację, i chciałbym, żeby to wszystko funkcjonowało inaczej. Gdybym tylko potrafił to zmienić…

– Nie znasz nas. – Patrzę w jego błękitne oczy i mam wrażenie, że ich właściciel żyje ideałami, bo los jeszcze zbyt mało go doświadczył. – Nie wiesz, jacy potrafimy być. Mam nadzieję, że nie będziesz musiał się o tym przekonywać. Dlatego najlepiej byłoby, gdybyś wrócił na te swoje studia.

Coś zmienia się w jego twarzy i po raz pierwszy widzę na niej smutek.

– Ja tam nie pasuję.

– Do nas też nie pasujesz – szepczę.

– Wiem. – Uśmiecha się gorzko. – Ale pewna dziewczyna ma dopilnować, aby nikt się tego nie domyślił.

Wzdycham ciężko.

Kładę się na łóżku obok Juliana, zachowując między nami jak największy dystans. Spoglądam na sufit i widzę zdjęcia oraz plakaty z układami krwionośnymi lub układami narządów wewnętrznych różnych zwierząt. Przyglądam się im przez chwilę.

– To doprawdy upiorne – mówię.

Śmieje się.

– Co studiowałeś?

– Weterynarię.

– Było ciężko? Na uniwersytecie.

– Tak. – Podkłada sobie ręce pod głowę. – Nie miałem na nic czasu, tylko nauka i nauka.

– Dlaczego wydawało mi się, że akurat to nie powinno ci przeszkadzać?

– Myślałem, że mógłbym być weterynarzem, ale okazało się, że nie mogę, więc to było marnowanie czasu.

Rozważam przez chwilę jego słowa.

– I tak uważam, że zachowałeś się jak idiota, rezygnując z tego.

– Być może. – Uśmiecha się lekko. – Ale czasem nie da się obiektywnie ocenić sytuacji, jeśli nie spróbuje się każdej z możliwości. Patrzysz na moje studia tak jak ja na twój związek z Bartem. Jesteś śliczna i mądra, więc spotykasz się z najlepszym przedstawicielem płci męskiej w twojej okolicy. To naturalny związek i nikogo nie dziwi, że trzymacie się razem, bo to oczywiste, że do siebie pasujecie. Tylko że żadne z was nie kocha tego drugiego. Mimo to i tak robicie to, czego inni od was oczekują.

– Nie robię tego, czego chcą inni – warczę urażona.

– Chodziło mi tylko o to, że oboje robicie coś najbardziej zrozumiałego w waszej sytuacji. Tak samo postrzegasz moje studia. Jeśli jest to według ciebie najlepsza droga, a ja mogę ją wybrać, to powinienem to zrobić.

Zastanawiam się nad jego słowami. Jest w nich sporo racji, choć nie podoba mi się aluzja do mojego związku. Może dlatego tak bardzo mnie to rozdrażniło, bo Julian ma rację.

Na szczęście zmieniamy temat, bo nie mam ochoty dłużej analizować swojego życia. Chwilę później dzwoni komórka chłopaka, a on wychodzi z pokoju. Wydaje mi się, że jego mama prosi, aby sprawdził, czy w domu są jakieś jej dokumenty z pracy. Schodzi więc na dół, a ja idę do łazienki. Jednak gdy wracam, nadal go nie ma. Krążę po korytarzu i nie wiem, jak się powstrzymać przed zerknięciem za zamknięte drzwi. Próbuję przekonać samą siebie, że to nie moja sprawa, ale ciekawość bierze górę.

Naciskam na klamkę i ostrożnie zaglądam do środka, jednocześnie przysłuchuję się cichemu odgłosowi rozmowy dobiegającej z dołu. Nie chcę, aby Julian mnie nakrył, bo wtedy chyba przestałby być dla mnie taki miły.

Widzę pokój, który najwyraźniej należy do jakiegoś chłopaka. Sufit pomalowany jest na granatowo, ale widnieją na nim jaśniejsze punkty – konstelacje gwiazd. Na ścianach wisi pełno zdjęć z jakichś wycieczek czy wakacji. Podchodzę bliżej i na wszystkich dostrzegam chłopaka o oczach identycznych jak oczy Juliana. Czasem są na zdjęciu razem. Domyślam się, że są braćmi. Chłopak, w którego pokoju jestem, wygląda na starszego o jakieś dwa lata. Może dlatego już tu nie mieszka. Studiuje albo ma swoją rodzinę. Pokój jest czysty i wyraźnie nieużywany od dłuższego czasu. Już chcę z niego wyjść, gdy moją uwagę przykuwa zdjęcie w ramce ustawione na biurku. Przedstawia mężczyznę w mundurze pilota linii lotniczych. W rogu przewiązane jest czarną szarfą. Podobieństwo tego człowieka do obu chłopców jest tak duże, że wiem, iż patrzę na ich zmarłego ojca.

Wycofuję się z pomieszczenia i dociera do mnie, że nie słyszę już głosu chłopaka. Odwracam się i niemal wpadam na Juliana.

Redakcja: Beata Kostrzewska

Korekta: Kornelia Dąbrowska

Projekt okładki: Andrzej Komendziński

Zdjęcie Autorki na okładce copyright © Elżbieta Rodzeń.

Skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl

Opracowanie wersji elektronicznej:

Copyright © 2024 by Elżbieta Rodzeń

All rights reserved

Copyright © 2024 by MT Biznes Sp. z o.o.

All rights reserved

Warszawa 2024

Ta książka jest dziełem fikcji. Wszelkie odniesienia do wydarzeń historycznych, prawdziwych ludzi lub rzeczywistych miejsc są fikcyjne. Wszystkie imiona, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i wszelkie podobieństwa do rzeczywistych wydarzeń, miejsc lub osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

MT Biznes Sp. z o.o.

www.wydawnictwoendorfina.pl

[email protected]

ISBN 978-83-8231-490-8 (format epub)

ISBN 978-83-8231-491-5 (format mobi)