Twarz dla Felixa - Anna Kupczak - ebook

Twarz dla Felixa ebook

Anna Kupczak

0,0

Opis

Ziemia w bardzo dalekiej przyszłości. Życie na niej nie przypomina niczego, co jest nam znajome, choć wciąż istnieje, mimo wielu katastrof wywołanych przez człowieka. Społeczność, zwąca siebie omonami, jest dobra i pracowita, a jej główna przyjemność to zabawa z felixjatami.

Asieda, specjalistka w dziedzinie marbinów podgenualnych, która właśnie dojrzała do czerwonej dreski, okazuje się być swoistym wybrańcem natury, za co społeczność udziela jej nieograniczonych przywilejów. W podziękowaniu omonalności postanawia znaleźć sposób na przedłużenie życia i zwiększenie przyrostu naturalnego, bo grupa mieszkańców planety zaczyna wykazywać tendencje uwsteczniające we wspomnianych dziedzinach. Nie jest z tym sama. Dzielnie asystuje jej Bonikar, felixjanin i ojciec ich bambin; grupa w pracowni omonemicznej; pierwociny i wreszcie rzeczone bambina, które bardzo szybko dojrzewają. Mimo dyskusji, każdy chce zwiększenia liczby poplonów, zwłaszcza stuprocentowych i dodania kolejnych kilku procent czasu do długości życia.

W sielankę naukowo - felixjańską wkracza jednak widmo wirusa, spuścizna przodków, którą Asieda odkrywa, rozpoczynając badania historyczne. Zaszkodzi omonalności? A może dadzą sobie z nią radę?

I co właściwie powoduje dermazję, przyczynę zbyt wczesnych odejść omonów?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Najlepsze chwile Warniekara. Zróbcie coś z tą dermazją!

- Tato, zostanę omonemikiem. Chcę pracować z uprzywilejowanymi nad dermazją. Mamie się spodobał ten pomysł.

- Jest wspaniały. Ale czy naprawdę podoba się tobie? Byłeś tak mocno zaangażowany w prace nad Bot2468-1357-8009, że cyberniery już się ciebie doczekać nie mogły.

Młodziutki bojek Zominer, najmłodszy poplon Warniekara z czwórki rozrzuconej po świecie (z każdą matką miał tylko jedno dopasowanie, w różnych odstępach czasu), jeszcze o felicycie nie myślał. Cały zatem czas zajmowało mu poszukiwanie fascynacji, dzięki której mógłby oddać się pracy nad życiem i przetrwaniem omonów. Uwielbiał swojego ojca i spędzał z nim mnóstwo czasu, pracując, ucząc się i nabywając doświadczeń. Warniekar zawsze patrzył na Zominera z dumą w oczach. Był nietypowo piękny, bowiem z bardzo ciemnej skóry wyzierały, aż rażąc, ogromne, błękitne oczy, co zdarzało się niezwykle rzadko. Warniekar nie znał nikogo innego o takim wyglądzie. Zrobi się tłok w czerwonych dreskach, gdy jego pokolenie dojrzeje do felixjanizmu. Ragacje nie odpuszczą. Tym bardziej, że Zominer był też bardzo mądry, szybko przyswajał sobie wiedzę wszelką i potrafił efektywnie ją wykorzystać.

- Tak, bardzo mi się to podobało, ale Warni1, jak nazwali go uprzywilejowani, już mnie nie potrzebuje. A ty - jak najbardziej. I każdy inny starszy we wszystkich landeriach. Temikar ma rację, mówiąc, że prace nad dermazją są najważniejsze. Jeśli uda nam się przedłużyć ci życie o kolejne dwadzieścia, a może nawet pięćdziesiąt procent, będziesz mógł asystować mi w przejściu do starszeństwa, no i wynaleźć jeszcze wiele Warnich, nie bez kozery Asieda uparła się przy numerze 1. Musisz jednak żyć, aby to osiągnąć. Wiem, że twoje poplony już są rodzicami, wynalazłeś wspaniałego bota, który nawet twoje miano dostał i mógłbyś powiedzieć, że swoje zrobiłeś. Ale ja nie chcę tego słuchać. Chcę, byś był przy mnie, gdy pokłonię się, wyrażając zgodę, najpiękniejszej ragacji mojego pokolenia i zobaczył kolejny owoc, choć pośredni, swoich matozoi. Temikar też nie jest jeszcze gotowy, aby się pożegnać. A ty - chcesz już nas zostawić, jego i mnie?

- Jestem coraz mniej wydajny, ale gotowy? Nie. Trudno się na to przygotować, mając dwóch tak cudownych bojków obok siebie. Temikar wreszcie dostał swego Wara...

- Nie musiałeś wyrażać zgody?

- Nie. Bojek może dostać felixa tylko wówczas, gdy ma już felicitę i dopasowanie. Jak to się mówi - na rarytasy trzeba zasłużyć... A wtedy może mieć każdą twarz, bez pytania o zgodę. Ja mam swego Tema już dawno. Teraz jesteśmy naprawdę szczęśliwi, obaj. Mógłbym spędzić resztę życia tylko na spotkaniach z tobą, Temikarem i rozkoszą z Temem.

- Jeśli czegoś nie zrobimy z dermazją, dostaniesz ten przywilej, zasłużyłeś. No, jeszcze nie teraz, wciąż masz sporo czasu między cyklami, ale kiedyś, gdy czas nadejdzie. Oby jak najpóźniej. Widziałeś, jak Temikar się ucieszył, gdy ogłosili, że nie rezygnują z badań nad dermazją? Dostaną duży zespół, prace ruszą z ogromną siłą, chcę być jednym z nich i choć w maleńkiej części przyczynić się do twojej obecności przy mnie w najważniejszych chwilach mojego życia.

- Byłoby wspaniale. Wiesz jednak, bo mądry z ciebie bojek, że niewielkie są na to szanse. Prace nad dermazją, jak słusznie zauważyła Asieda, oznajmiając ich kontynuację, prawdopodobnie zmierzą w kierunku działań na młodszych osobnikach, takich, którym po raz pierwszy skrócił się cykl. Dzięki bowiem wcześniejszym działaniom jest większa szansa na przedłużenie istnienia. Moje pokolenie odchodzi i nic na to już poradzić nie możemy. Jestem ogromnie wdzięczny naszym uprzywilejowanym za owe dwadzieścia procent czasu więcej, bo dzięki temu mogłem skończyć Warni1 i jeszcze zobaczę, jak będzie się sprawował tam, dokąd zostanie wysłany. No i doczekałem chwili, w której Temikar, szczęśliwy i zaspokojony w rozkoszy, może mi prosto w oczy powiedzieć, co czuje i słuchać moich zwierzeń.

- Czasem mam wrażenie, że oddałbyś wszystkie swoje prace i poplony za jednego Temikara. - Zominer uśmiechnął się znacząco.

- Dziwnie to kategoryzujesz. Dlaczego miałbym czego lub kogokolwiek wyzbywać się, po to tylko, aby zatrzymać jednostkę?

- Wiem, nie ma takiej konieczności, ale gdyby nagle coś stanęło na głowie, świat się zmienił i czervelka kazała ci wybrać, zanim sama to zrobi? Od wielu pokoleń mamy idealną stagnację, nikt jednak nie może dać gwarancji, że tak będzie zawsze.

- Twoje myśli błądzą gdzieś po manowcach. Obyś się nie rozpraszał podczas prac nad dermazją, bo zrobisz im lukę w opracowywanych wynikach. Gdyby jednak pójść drogą twoich imaginacji, zanim cokolwiek mogłoby się zmienić aż tak znacząco, mnie już dawno z wami nie będzie. Szkoda zatem czasu na dywagacje.

- Och, zwyczajnie unikasz odpowiedzi.

Warniekar spojrzał przenikliwie w niebieskie oczy swego bambina.

- Nie mógłbym wybrać. Każdy wymieniony przez ciebie składnik mojego życia jest dla mnie jednakowo ważny. One wszystkie je tworzą. Brak chociaż jednego uczyniłby ze mnie istotę inną, uboższą, mniej istotną, wyobcowaną. Dlatego wolałbym, abyś myślał o czymś ważnym, a nie o mrzonkach, które - dla dobra każdego omona - nigdy nie mogą mieć miejsca.

- Dobrze. Przekonałeś mnie. A poza tym myślę o czymś ważnym, najważniejszym, nieprawdaż? Chwilę temu ci to zakomunikowałem.

- Pracownia omonemiczna czeka na Zominera. - Spokojny głos czervelki przerwał im rozmowę.

- Naprawdę? - Ucieszył się Zominer. Nawet trochę za bardzo, jak na naukowca. Ech, ta młodość... - Lecę. Opowiem ci później wszystko. Czervelko, przenieś.

- Temikar chce rozmawiać. - Przenosząc Zominera, oświadczyła Warniekarowi.

- Połącz.

Twarz młodego felixjana objawiła się cała w uśmiechach.

- Drogi mój, właśnie wracam z pracowni omonemicznej, gdzie odbywa się rekrutacja. Wiesz, że Zominer ma duże szanse? Jego wyniki są imponujące, a Asieda i Bonikar chcą tylko najlepszych.

- Dopiero przed chwilą raczył mnie poinformować o swoich zamiarach. - Warniekar odwzajemnił uśmiech. Nigdy nie miał dość obecności tej rozkosznej istoty. - Zapewne jestem ostatnim, który się dowiedział.

- Nie, przed tobą mówił tylko mamie. Ja wiem z innych źródeł. Asieda poprosiła mnie, bym przewodniczył rekrutacji. Jak się zapatrujesz na ten pomysł?

- On się naprawdę cieszy, więc i mnie raduje. Przyda się na pewno, to bystrzak. Widziałem go w akcji przy powstawaniu Warni1. Czy oni już wybrali miana dla swoich poplonów? Mają niezły poślizg. Nikt tak długo nie zostawał sam na sam z rozkoszą, jak oni... A jestem ogromnie ciekaw, co wybrali jako dodatkowe zajęcie, bo nie wierzę, że zostaną wyłącznie przy dermazji.

Temikar roześmiał się serdecznie.

- Tak... Na nowo poznałem własną siostrę. Jakże tęskniłem za rozmowami z tą ślicznotką! A teraz... Gdybyś wiedział, jak szczegółowo i tkliwie opisuje swoje doznania w objęciach Bona, jak bardzo przez to zbliżyła się do Bonikara i jak pozytywnie wpływa to na jej chęć dalszej pracy, też chciałbyś spędzać z nią mnóstwo czasu. Teraz już nie tylko wierzę, ale jestem przekonany, że przynajmniej o sto procent przedłużą nam życie. Chcę się tobą jeszcze długo cieszyć i oni nam to zapewnią.

Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, uśmiechając się tkliwie.

- Mają ogłosić miana i wybór lada chwila. Już wszystko ustalili między sobą, ponoć niezwykle zgodnie.

- A wy? Macie już miana dla swoich poplonów? Spotykasz się w ogóle z Belisją?

- Częściej robi to moja mama. Jest ogromnie rada, że wybrała mnie niebieskooka, jasna ragacja, a ponieważ ja nie mam specjalnych inklinacji do spotkań z ragacjami, jeśli z nimi nie pracuję, więc ona mnie zastępuje. Belisja zrobiła mi przysługę, ale ja nawet felicitę mam z inną twarzą. Miana już nadane. To, co konieczne, robimy razem.

- Miana?

- Jowenia i Semonor. Są z pokolenia szóstki uprzywilejowanych, będą razem wzrastać, uczyć się i może pracować. Mama, jako główny opiekun bambin, nie posiada się z radości. Wierzy, że uda jej się doczekać starszeństwa ósemki zstępnych poplonów i nawet nie chce myśleć, że Asieda z Bonikarem jej tego nie umożliwią. Wciąż im przypomina: zróbcie coś z tą dermazją. Ma już skrócone cykle, ale i tak jest pełna optymizmu.

- Pamiętam, jak chciała podjąć działania na rzecz zachowania choć w części niebieskookich, jasnych omonów. Była z tym sama. Wszyscy inni uznali, że przetrwanie jest najważniejsze, a nie kolor skóry czy oczu. Do dziś nie wiem, dlaczego właściwie tak się przy tym upierała.

- Ja też tego nie rozumiem. Ona sama ma kłopoty z tłumaczeniem owego podejścia do kolorów omonalnych. Po prostu wie, że jeszcze parę pokoleń i wszyscy będą wyglądać prawie tak samo, a chciałaby zachować różnorodność.

- Czervelka już się o to postara, aby ich umysły i sposoby podejścia do działania były różnorodne.

- Ona nie ma żadnej zasługi w różnorodności omonów. Wszystkim jednakowo dostarcza wiedzę. To bambina same decydują, jak podchodzić do danych zagadnień i które z nich wybrać dla siebie, aby spełnić się w pracy. I kolor skóry czy oczu nie ma z tym nic wspólnego. Spójrz, jak bardzo różnimy się z Belisją, choć oboje spełniamy wymóg mojej mamy. Ona jest cichutka, spokojna, bardzo poukładana i konkretna. A ja chciałbym cały świat u twoich stóp położyć. Z rozmachem. Bez względu na ilość energii, którą musiałbym w tym celu zużytkować.

- Kładziesz świat u mych stóp, najmilszy. Samą swoją obecnością. Z wielkim rozmachem. Dajesz mi pełnię szczęścia. I teraz wreszcie możemy o tym bez ograniczeń rozmawiać.

Znów patrzyli na siebie tkliwie, ale chyba każdy z nich poczuł, że powiększają im się wypukłości na dreskach. Trzeba zrobić przerwę w rozmowie...

Wrócili rozluźnieni i z jeszcze szerszymi uśmiechami w rozkochanych obliczach.

- Chcę, abyś pracował w moim zespole. Cyberniery miały cię za długo. Obejmiesz go później po mnie. Nikt tak nie fascynował się Warni1, jak ty, nawet ci, którzy współuczestniczyli w jego powstawaniu. A ja już mam pomysł na Warni2, podsunął mi go niechcący Zominer, więc muszę mieć kogoś zaufanego, kto skończy projekt, gdy ja odejdę. Poza tym nie chcę się z tobą rozstawać na czas pracy. Niewiele już nam go zostało, wykorzystajmy go do maksimum.

Temikar odczuł żal po słowach Warniekara o odchodzeniu, ale ucieszył się niezmiernie. Sam miał zamiar prosić najdroższego, aby wziął go do siebie.

- Cudownie.

- Chodźmy zatem, wszystko ci opowiem i pokażę. Czervelko, pracownia.

Wszystko już wiadomo. Ale po co?

Na mianowanie szóstki poplonów uprzywilejowanej pary znów zebrała się cała omonalność. Wszyscy. Dość długo czekali na tę chwilę, więc wydawała się jeszcze bardziej uroczysta, niż miało to miejsce w rzeczywistości.

Asieda i Bonikar przywitali zgromadzony tłum, otrzymując w zamian gorący pomruk aplauzu i ogłosili, że nianiobotty całej szóstki będą miały twarze Asiedy. To pomysł Bonikara, który za nic nie chciał ustąpić, gdy Asieda sugerowała, by choć bojki miały koło siebie twarz ojca. Uważa, iż bambina przede wszystkim potrzebują matki, a jeśli któreś z nich w późniejszym czasie zechce zmienić twarz swojej nianiobotty, jako uprzywilejowane będą mogły to zrobić. Czervelka zaproponowała, aby każdy poplon miał dwójkę opiekunów, o twarzach obojga rodziców, ale nie chcieli się zgodzić. Najważniejsze jest, aby bambina nie były w żaden sposób wyróżniane, to utrudnia kształtowanie ich osobowości, więc albo wszystkie bambina z ich pokolenia będą miały parę nianiobottów, albo żadne.

I zaczęło się mianowanie. Przy każdym cieplarniku, w których widać już było zarysy omonalnych ciałek, czervelka informowała wszystkich o szczegółach spodziewanego wyglądu poplonów Asiedy i Bonikara.

(...)

Riona naprawdę chce. I nie, za nic nie ustąpi.

Statek na Termazjanę odleciał planowo. Uprzywilejowani nie mieli zbyt wielkiej ochoty, aby ich miana umieszczać na jego kadłubie, ku wielkiej rozpaczy Giadony. Długie dyskusje i przekonywania obustronne przyniosły efekt w postaci kompromisu. Para młodych felixjan zaproponowała nazwę złożoną z cząstek ich mian. Po próbach różnorodnego łączenia wszyscy zgodzili się na miano “AsieBon” i tak właśnie ozdobiono kadłub najnowszego statku, który poleci dalej, niż dotąd bywało. Poleci, jeśli uda się wykorzystać efektywnie najnowsze podprzestrzenne techniki skrętów niemianowanych. Badania Masuara dopiero się zaczęły, więc wciąż brakuje czegoś w swobodnym przemieszczaniu się czasoprzestrzennym, ale dotychczasowe ustalenia pozwolą dostać się na Termazjanę. Żaden sprzęt, żaden napęd nie był w stanie robić badań tak daleko. Statki, wysyłane kilkanaście pokoleń wcześniej, wracają teraz po spełnionych misjach, ale żaden z nich nie mógłby dolecieć aż tam, nawet w kilkaset pokoleń. Albo i kilka tysięcy. Brak było zatem sensu takim eskapadom.

Dwa omonalne boty z twarzami Asiedy i Bonikara dołączyły do misji już bez czyjegokolwiek sprzeciwu. Pięknie wyglądały. Zrobione, jak ostatnie felixjaty, najnowszą techniką, niemal niczym nie różniły się od swoich omonalnych pierwowzorów. Dziwnie było młodym uprzywilejowanym spoglądać na tę parę botów. Identyczne wszak mieli w swoich domownikach, każde z nich po jednym. Owszem, różniły się wielce funkcjonalnością, ale ich wygląd...

“AsieBon” odleciał z orbitalnej stacji kosmicznej, znikając im z oczu w mgnieniu czasu. Najwyraźniej złapali podprzestrzenny skręt, to dobra wróżba. Dokąd jednak ich zaprowadzi, przekonają się w stosunkowo niedługim czasie. Jeśli misja będzie udana, statek wróci, nim bambina Asiedy i Bonikara osiągną wiek felixjański. W innym przypadku mogą nie zobaczyć go już nigdy.

Wszyscy obserwujący start wrócili do pracy i natychmiast zapomnieli o kosmicznej wyprawie. Wysyłali statki na wszystkie strony, szukając planety zdatnej do życia i inteligentnych jego form biologicznych. Nie bardzo wiedzieli, po co właściwie to robią. Z punktu widzenia przetrwania omonów, takie eskapady nie miały bowiem żadnego znaczenia. Ot, naukowy rozwój możliwości technicznych i ich wykorzystania. Wszyscy byli dumni z osiągnięć, choć wciąż nie znaleźli żadnego życia. Ale żeby sobie na dłuższą metę zawracać tym głowę? Szkoda cennego czasu. Wystarczy, że marnują go kosmoniery, jest ich spora grupa. I mają do pomocy mnóstwo botów, świetnie w tym celu zaprogramowanych.

Riona, niemal natychmiast po zniknięciu statku, poprosiła czervelkę o zorganizowanie spotkania z Asiedą. Musiała jednak chwilę poczekać, bowiem jej bambina zdążyła w międzyczasie wrócić do jakiejś zawiłości marbinalnej i nie chciała przerywać rozpoczętego właśnie doświadczenia. Przed matką zjawiła się uradowana.

- Płciowość nie ma żadnego wpływu na dermazję. Znamy już prawie wszystkie czynniki. Jestem dziś dobrej myśli.

- Wspaniale. Ja właśnie w tej sprawie.

- Chcesz przystąpić do zespołu badawczego? - Asieda uśmiechnęła się serdecznie.

- Nie, skądże. Bez moich bambin straciłabym sens istnienia. Wiesz, że znam doskonale wszystkie pokolenia, począwszy od tego przed wami? Udokumentowałam każdy pierwszy krok, wypowiedziane słowo, pierwsze zadanie naukowe i każdą rozterkę, związaną z wyborem kierunku i pracy. Znam was wszystkich.

- Przecież wiem. Każdy o tym wie. Masz sznureczek wpatrzonych w ciebie następców płci obojga, którzy chłoną każde twoje słowo, stare czy nowe, każdy gest i sposób wydobywania z bambin tego, co w nich najlepsze. Cała omonalność zna twoje osiągnięcia.

- Tak. Ale za maleńki upływ czasu pojawią się między nami wasze poplony, twoje i Temikara, bambina moich bambin. Od czasu waszego wkraczania w życie nic mnie tak nie radowało. A was było tylko dwoje. Waszych poplonów jest osiem. Grupa tego pokolenia będzie zdecydowanie większa od dotychczasowych, to też stanowi wielką radość.

- Będziesz miała zatem pełne ręce przyjemnej pracy, jeśli można te dwa określenia ze sobą połączyć.

Asieda na moment przymknęła wewnętrzne powieki. Słowo “przyjemność” już samo w sobie wywoływało sensację pod jej skórą, więc nie miała pojęcia, czy da się go użyć wobec niefelixjańskich czynności.

- No, właśnie. Cały problem w tym, że mogę nie zdążyć wychować ich tak, jak potrafię najlepiej. Już mam skrócone cykle. Niewiele wprawdzie, ale proces dermazji mnie dopadł. A ja nie chcę rozpoczynać niczego, co nie dane mi będzie skończyć.

- Chcesz oddać tę misję swoim następcom?

- Nie. Nie, nie, nie! Chcę mieć możliwość doprowadzić proces do końca. To będzie moje ostatnie pokolenie. Kolejne oddam już następcom. Ale tego nie. Za nic. Są moje. Musisz mi pomóc, bambina moja najmilsza.

Asieda spoważniała i spojrzała wymownie na matkę.

- Naprawdę chcesz obciążyć mnie odpowiedzialnością za swoje decyzje?

- Och, nie, to nie tak. Chcę tylko, abyś mnie wzięła do grupy testowej.

- Jesteś za młoda. Nie mogę łamać zasad, bo testy będą wypaczone, czyli szkoda czasu na ich przeprowadzanie. Jeśli mamy pomóc omonalności żyć dłużej, musimy działać według planu. Inaczej nigdy nie uda nam się tego zrobić. Przecież wiesz o tym dobrze.

- Wiem, wiem... Ale coś przecież można zrobić. Poprowadzić mnie obok grupy testowej, na moją odpowiedzialność.

- Wiesz, ile jest osób w twoim pokoleniu, które chciałyby żyć dłużej i dla tej idei gotowe byłyby na wszelkie testy, które im urządzę? Jak mam to zrobić tylko dla ciebie? Gdyby Bonikar wiedział, że w ogóle o tym z tobą dyskutuję, od razu zawiesiłby wszelkie obecnie trwające testy.

- Cóż one mają do rzeczy?

- Ktoś chce je podważyć swoim postępowaniem, więc nie ma żadnej gwarancji, że będą miarodajne. Jesteś moją matką, więc tego nie zrobię, ale nie wracaj już do tematu. Przyjdzie pora na twoje pokolenie, wtedy porozmawiamy.

- A gdybyś sama była w mojej sytuacji? Nie poddałabyś się testom poza kolejnością?

- Aż tak nisko mnie cenisz? Mówisz, że znasz każdy marbin naszych istnień, a własnej córce zarzucasz podobną podłość?

- Przecież naukowcy często testują na sobie wyniki swoich badań!

- Owszem, jeśli mogą zaszkodzić. W innym przypadku kolejność jest ustalona. Nasze badania dotyczą dermazji, a ona najbardziej dokucza najstarszym osobnikom. Tam właśnie zaczynamy.

- Oni już dostali swój czas, więcej nic nie zrobicie. A ja muszę wychować twoje i Temikara bambina. Nie oddam ich w obce ręce.

- Skąd u ciebie taka egzaltacja? Jak u bardzo młodych bambin. Może już zbyt dużo czasu z nimi spędziłaś? Sądzisz, że Bonikar czy Belisja zechcą oddać swoje poplony komuś, kto sam nad sobą nie potrafi zapanować? Co się z tobą dzieje?

Riona przestała gestykulować i wzięła bardzo głęboki oddech. Jak przed wejściem do nasadowni. Trzech następnych nie będzie potrzebowała. Patrzyła niemo na swoje uprzywilejowane bambino.

- Z testami czy bez, masz jeszcze dużo czasu. - Usłyszała. - Zaczniesz proces wychowawczy i poprowadzisz go tak długo, jak zdołasz...

Asieda przerwała, bo coś jej przyszło do głowy. Nie mogła jednak o tym rozmawiać z matką, potrzebowała Bonikara.

- Muszę lecieć. Trzymaj się planu, przestań ulegać egzaltacji, a wszystko będzie dobrze.

Znikła, a Riona wciąż trwała w bezruchu i bezdechu. Powoli wracały ukształtowane myśli. Z jednej strony nie mogła uwierzyć, że Asieda oddaliła jej prośbę, a z drugiej poczuła coś w rodzaju pretensji do samej siebie o wystosowanie wobec swej bambiny podobnego żądania. Z naukowego punktu widzenia Asieda ma rację. Nikt na całej Ziemi nie zrozumiałby podobnego postępku, gdyby ustąpiła matce i dopuściła ją do testów. Zasady funkcjonują świetnie, ale jeśli zacznie się je łamać, cała omonalność stanie na głowie. Tego nikt nie chciał. Chaos nigdy niczemu dobremu nie sprzyja. Wiedziała też, że Asieda będzie się ich trzymać. Jak każdy. Cóż jednak mogła zrobić? Nigdy niczego w życiu tak bardzo nie pragnęła, jak wychować uprzywilejowaną szóstkę i pozostałe bambina z tego pokolenia. Dwójkę jasnych poplonów Temikara. Czyż cokolwiek mogłoby być ważniejszego w całej historii omonalnej?

- Czervelko, kiedy było ostatnio sześć poplonów z dopasowania? Muszę to wiedzieć...

- Nie ma w moich archiwach o tym wzmianki. Cztery bywały wiele pokoleń temu, ale sześciu nie. Był jeden bojek w czasach, gdy omonalność liczyła kilkaset osobników, który miał dziewięć poplonów, ale każdy z inną ragacją.

- Można więc powiedzieć, że jesteśmy wybrańcami.

- Można. Ale dlaczego wy? Kto wy?

- No, my, omonalność dzisiejszych czasów, bo dostąpiliśmy zaszczytu bycia obserwatorami, czy nawet wychowawcami sześciu poplonów ze stuprocentowego dopasowania. Pierwszy raz w historii.

- Jeśli tak to ująć, można, rzeczywiście. Nie można jednak dać przywilejów kilku tysiącom omonów tylko dlatego, że trafiła się między nimi para z podobnym dopasowaniem.

- Może nie trzeba wszystkim. Wystarczy rodzinie, na przykład rodzicom rodziców. Czervelko, ja muszę te bambina wychować. I tylko na tym jednym przywileju mi naprawdę zależy.

- Jak się u ciebie objawia ten przymus? Ja w owej sytuacji go nie widzę.

- Uczuciem. O, tu, w środku. Jak w momencie poprzedzającym wejście do nasadowni. Jakaś świadomość, że jeśli tego nie zrobię, odejdę. Wychowanie tych bambin jest dla mnie jak nasadownia. Muszę to zrobić, aby żyć.

- Wiesz, że fizjologicznie nie jest to prawdą?

- Pewnie. I cóż z tego? Wciąż czuję, że muszę.

- Daruj sobie ten odczuwalny przymus. I weź się w garść, nie pracujesz już zbyt długo. Omija cię jakiś pierwszy krok albo słowo.

- Mój zespół pracuje.

- Ale ty nie, a jesteś za wszystko odpowiedzialna. Wracaj do zajęć, myśli ci się wówczas same ułożą. I pozwól pracować Asiedzie. Jest pełna świetnych pomysłów.

- Tak, wiem. Dobrze, czervelko. Zabierz mnie do bambin. Ale ja do tego wrócę, nie ustąpię. Za nic.