Taniec rzeki Corrib - Anna Kupczak - ebook

Taniec rzeki Corrib ebook

Anna Kupczak

0,0

Opis

Teofil, jak większość opuszczających kraj młodych ludzi, wyjechał z Polski w poszukiwaniu własnego miejsca na świecie. Ścieżki przywiodły go na Zieloną Wyspę, gdzie w urokliwym Galway znalazł po latach to, czego szukał: żonę, synka, przyjaciół, stabilizację.

Nadszedł jednak moment, w którym Teo zrozumiał, że niczego nie zdobywa się na wieczność. Kryminalne wydarzenia, w które bezpośrednio zaangażuje się Eilis, pracująca na Gardzie żona Teofila oraz pandemia, krzyżująca wszelkie wcześniejsze plany, odcisną głębokie piętno na życiu mieszkańców miasta nad rzeką Corrib.

Krzyżujące się charaktery grupy przyjaciół Teofila, także jego samego, wynoszą na światło dzienne wartość uczuć i bezdenną pustkę tam, gdzie ich brak. Eilis, rozdarta dylematem: praca czy dom, stanie w obliczu zagrożenia konsekwencjami podjętych decyzji. Odkrywający w sobie nieznane dotąd pokłady oddania się maleńkiej osóbce Teo zaczyna rozumieć, że oprócz miłości do synka nic tak naprawdę w życiu się nie liczy. Widmo jego utraty już na zawsze zmieni sposób postrzegania świata przez Teofila.

 

Rozdzieleni epidemią nawet najbliżsi sobie ludzie zaczynają rozumieć, jak wielkim darem jest wspólnota. Czy jednak do niej wrócą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 535

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



- Musimy zacząć od niego - pokazała notatkę Carrickowi. - Tu jest jakiś bełkot.

- Zgoda, zacznijmy od niego, bo i tak wszystko musimy jeszcze raz zweryfikować, nawet koronera. Brakuje w raporcie przynajmniej połowy szczegółów. Chyba będę musiał ściągnąć swojego z Dublina, ten wasz nie ma pojęcia, o co chodzi w śledztwie o morderstwo.

- Nigdy wcześniej tego nie robił, sama teoria, nawet wykuta na blachę, nie pomoże. Daj mu szansę, musi kiedyś nabrać doświadczenia. Pomóżmy mu, zamiast dyskwalifikować na starcie.

Carrick nie szczędził nogi na gazie i dojechali szybko. Kawałek drogi musieli przejść między drzewami, a wieczór się zbliżał, więc chcieli zdążyć przed zmrokiem. Eilis rzuciła okiem w stronę wypalonej części lasu i coś ją ścisnęło pod sercem. Jakaż to szkoda. W Irlandii nie ma zbyt wielu powierzchni leśnych, ten obszar jest, czy raczej był, największym zbiorowiskiem drzew na wyspie.

W pobliżu miejsca zbrodni kręciło się trochę ludzi, ale Eilis natychmiast zauważyła fotografa z wydziału zabójstw, który stał pod drzewem i rzygał jak kot, aż mu się grzbiet sprężał. Zdziwiła się lekko, przecież to nie nowicjusz, ale podszedłszy bliżej zrozumiała, dlaczego tak zareagował. Zwłoki znajdowały się w stanie zaawansowanego rozkładu, ich odór czuć było kilkanaście metrów dalej, a fotograf musiał podejść bliżej, aby wszystko dokładnie udokumentować. Eilis najpierw zobaczyła gąszcz rudych włosów.

- Marie Duffy - usłyszała za plecami głos Franka Murray’a. - Jaka szkoda.

- Znacie ją?

- To jedna z zaginionych, chyba. Mamy tylko włosy, póki co.

Podeszli bliżej. Odór stawał się coraz bardziej odstręczający, ale niezbyt zwracali na to uwagę. Zaczęli dostrzegać szczegóły. Dziewczyna klęczała przy drzewie, obejmując je i przyklejając policzek do jego kory. Ręce miała mocno skrępowane. Pod każdym z kolan widniał sznurek, który, związany z drugiej strony drzewa, uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Rozcięte na całej długości tułowia ubranie i bielizna obnażały plecy i pośladki.

- Gdzie jest fotograf? - Carrick rozglądał się wokół.

- Tutaj, tu jestem - ocierał usta Teagan Reilly i śpieszył w stronę śledczego.

- Ogarnij się, człowieku. Chcę mieć na zdjęciach każdy detal, w tej pozycji i później, kiedy ją odetną. Dzisiaj. Pełen zestaw. Masz jej zajrzeć w każdą dziurę. Jeśli braknie choć centymetra, wylecisz na bruk.

- Tak jest.

Teagan natychmiast zabrał się do pracy. Eilis stawała tak, aby mu nie przeszkadzać i dokładnie przyglądała się ciału, patrząc też na zdjęcia Nory Fitzgerald. Pozycje kobiet były identyczne, tylko Nora, odnaleziona w miarę szybko, wyglądała, jakby chciała posłuchać drzewa. Eilis poczuła się dziwnie, gdy przypomniała sobie przyjaciół, naśladujących Daray’a i dzieciaki. Nie widziała tego, ale Maurizio uwielbiał o tym opowiadać. Widać na świecie żyły całe tabuny miłośników opowieści drzewnych, nie tylko jej brat i przyjaciele. Ale, swoją drogą, aż taki zbieg okoliczności? Jednak Daray nie klękał, więc to tylko głupie skojarzenie. Wzdrygnęła się wewnętrznie i wzruszyła sama sobie ramionami. Co za idiotyczne myśli! Ich znajomi mieli swoje słabostki, jak każdy, ale skąd w ogóle to nawiązanie do nich w kwestii morderstw? Straszna jakaś bzdura plącze jej się po głowie. Nikt z nich nie byłby do tego zdolny. Zbyt dobrze ich zna. Trzeba zająć się zwłokami, a nie myśleć o utopiach. Zaraz je odetną.

Eilis nie była pewna, czy ma ochotę patrzyć na uwalnianie ciała z krępujących je więzów, bo jeśli miałoby się w trakcie rozpaść na kawałki, nawet jej żołądek może nie wytrzymać. Cały czas zapisywała coś w notesiku, jakby nie chciała, aby umknął jej choćby najmniejszy ze szczegółów.

- Używasz jeszcze papieru? Zapomniałaś smartfona? - Carrick, podobnie jak Eilis, zaglądał ofierze w każdą dziurę, ale niczego nie notował.

- Smartfon jest podpięty pod internet, a hakerów nie brakuje. Wolę tradycyjne metody, są bardziej ukryte przed niepowołanym wzrokiem.

- Przecież i tak będziesz to musiała później wpisać w komputer.

- Nie, to moje osobiste notatki. A poza tym policyjny sprzęt jest lepiej zabezpieczony, niż zwykły smartfon.

- Macie jakieś psy tropiące? - Zwrócił się do nadchodzącego właśnie Franka.

- My nie, ale kryminalni mają. Trzy zdaje się, wilczury.

Carrick wyjął smartfon i szybko wyszukał numer.

- Potrzebuję psy tropiące. No, choćby jednego. Jeszcze dziś. Możecie to zorganizować? ..... Dzięki.

- I co?

- Do godziny przyślą dwa, jeden jest gdzieś na akcji.

Ekipa od koronera owinęła zwłoki workiem przed odcięciem, aby zabezpieczyć ślady, więc się nie rozpadły, na szczęście. Położyli je na ziemi, nie zapinając jednak worka, aby Teagan mógł zrobić kolejne zdjęcia. Patrzyli beznamiętnie na kolegę, który odprawiał taniec zombie nad zwłokami i wokół drzewa, całkiem już nie zwracając uwagi na dokuczliwy odór.

- Cholera, wszystkie ślady zadeptali. - Carrick oddalił się nieco od drzewa i krążył wokół, wgapiając się w leśne poszycie.

- Będziesz miał psy.

- One są potrzebne do szukania kolejnych zwłok, jeśli takowe tu się znajdują. Na tropienie mordercy już za późno.

- Nie przeszukasz dzisiaj całego lasu, trudno kazać ludziom błądzić po ciemku między drzewami.

- Mają latarki. Czekanie tylko pogorszy sprawę, im więcej deszczu, wiatru i innych czynników, tym trudniej będzie coś znaleźć. Możecie ją już zabrać - zwrócił się do śledczych. - Chcę dziś jeszcze wyniki sekcji. Drobiazgowe.

- Koroner będzie dopiero rano.

- Ma być jeszcze dziś.

- Pewnie pije gdzieś w knajpie, jak każdego dnia.

- Macie go spod ziemi wykopać, postawić na nogi i zmusić do pracy. Daję wam dwie godziny. Jeśli do tej pory nie zamelduje się znad stołu, może więcej do roboty nie przychodzić. Ściągnę z Dublina kogoś kompetentnego. I w ogóle ma być do dyspozycji dwadzieścia cztery na siedem przez cały czas trwania śledztwa.

- Tak jest.

Położyli zwłoki na wózek i odjechali, a Eilis, Carrick i Teagan jeszcze przez długi czas przeczesywali teren. Śledczy zbierał próbki z drzewa, zgodnie z wytycznymi Carricka, choć burczał trochę pod nosem, gdy niktnie słyszał, bo przecież on sam dobrze wiedział, co do niego należy.

(...)

Teowyszedł na korytarz; angiografia chwilę potrwa, jak to badanie tomograficzne czy rezonansowe, ale lekarz prosił, aby zaczekać, bo później będzie jeszcze miał słówko do pacjenta. Eilis dostała dzień wolnego i Teo przyjął zlecenie, żeby nie wyjść z wprawy, tym bardziej, że nie mieli kogo wysłać i centrala tak ładnie prosiła... Poza oddziałem diagnostycznym, na korytarzu, zobaczył Maurizia, który także go zauważył i wszedł do poczekalni, siadając obok.

- Cześć. Pracujesz?

- Tak, czekam na zakończenie badania. A ty co tu robisz?

- Odwiedzałem ojca Zacha, położyli go na obserwację. Ma jakieś problemy z trawieniem, zrobią mu przegląd. Teo, dobrze, że cię widzę, bo chciałem pogadać. Właściwie to chcieliśmy. Zach też. Zdecydowaliśmy, że będziemy starać się o dziecko.

- Z adopcji?

- Nie. Chcemy wynająć surogatkę i zapłodnić ją naszą spermą.

- Waszą?

- No, żeby nie grać w marynarza, który z nas przekaże geny. Niech natura zdecyduje. Zmieszamy spermę i poślemy ją na dalszą drogę działania.

- Lekarz na to pójdzie? Da się tak w ogóle?

- Pojęcia nie mamy, ale chcemy spróbować. Bez lekarza. Można przecież kobiecie w trakcie owulacji dostarczyć spermę do pochwy bez współżycia z nią, sami się tym zajmiemy. A już jej śluz, jak u każdej samicy, zdecyduje, którego malucha przepuścić, a którym dać szlaban.

- Możecie mieć problem ze znalezieniem chętnej na taki eksperyment.

- Surogatki mają i tak lekko przekręconą psychikę, bo rodzenie dzieci obcym ludziom za pieniądze nie jest w naturze częstym zjawiskiem. I pomyśleliśmy... że możesz być wujkiem naszego dziecka.

- A to dopiero! Chcecie wejść w układ z Lidką?

- Tak. Była wczoraj w knajpie, rozmawiała z Kornelem i mówiła mu, że chce to zrobić. Pomyśleliśmy, że byłoby fajnie, gdybyśmy zostali rodziną. Co ty na to?

- Rozmawialiście już z nią?

- Nie. Po pierwsze, ona potrzebuje tłumacza, a po drugie, chcieliśmy najpierw dowiedzieć się, co ty o tym myślisz.

- Maurizio, mój drogi przyjacielu, byłbym i zaszczycony, i szczęśliwy, gdybyśmy stali się rodziną. Naprawdę. Ale Lidka... Ona nie jest najlepszym wyborem.

- Dlaczego? Wygląda na zdrową, jest ładna, niestara jeszcze, no i chętna.

Teo westchnął bardzo wymownie.

- Nie lubię o niej rozmawiać, bo jeśli nie masz nic dobrego do powiedzenia o własnej siostrze, lepiej nie mówić nic. Ale nie zostawiasz mi wyboru. Ona nie nadaje się na matkę. Ma skrzywioną psychikę tak bardzo, że niczego, absolutnie niczego, nie doprowadziła jeszcze do końca. Brak jej wiedzy, inteligencji, zaradności, jakichkolwiek dobrych manier. Naciąga ludzi, żeby przypadkiem rączek pracą nie skalać i w dodatku ma nieobliczalne pomysły. Nie zostawiłbym z nią Adama nawet na dziesięć sekund, bo nie byłbym pewien, czy w tym czasie czegoś mu nie zrobi. Lubi używki wszelkiego rodzaju i zawsze chętnie z nich korzysta, jeśli tylko nadarzy jej się okazja. I konia z rzędem temu, kto przewidzi jej zachowanie w jakiejkolwiek sytuacji.

Maurizio patrzył zdumiony na przyjaciela.

- Trudno uwierzyć, aby rodzeństwo było tak diametralnie różne. Jesteście z jednych rodziców?

- Tak, ale tylko biologicznie. Nasza matka, po urodzeniu Lidki, dostała psychozy poporodowej i nigdy się z niej nie wyleczyła. Po roku popełniła samobójstwo. Ojciec nie chciał żenić się drugi raz, ale potrzebował pomocy przy dzieciach, poprosił więc o nią swoją niezamężną siostrę. A ona strasznie biadoliła, że to biedne dzieciątko nawet matki nie pozna, trzeba dać jej maksimum troskliwości. Widziała tylko Lidkę. Efekt był taki, że ja chowałem się sam, bo ona zapewniała mi tylko strawę i warunki do bytowania, a Lidka była przez nią rozpuszczana do granic możliwości. Ojciec próbował coś z tym zrobić, ale bez skutku. Dawał mi swój wolny czas, jednak nie miał go zbyt wiele. Szybko zrozumiałem, że muszę sobie radzić samodzielnie. A Lidka rosła jak księżniczka. Wszystko miała, wszystko jej było wolno. Po paru latach była już tak wredna, że nawet ciotka zaczynała to zauważać. Pretensjami jednak obarczała cały świat, tylko nie siebie. Uprosiłem ojca, aby zamontował zamek w drzwiach mojego pokoju, bo smarkula wchodziła tam, kiedy chciała i nie przepuściła niczemu. Zakładałem słuchawki i puszczałem cokolwiek, najlepiej ryki lwów, żeby nie słyszeć, jak wali w moje drzwi, wydziera się pod nimi i przekrzykuje też wrzeszczącą ciotkę. Nigdy jej nie zdołałem polubić. Najpierw miałem pretensje, że to przez nią straciłem cudowną matkę, a ojciec ukochaną żonę. A później już sama starała się o to, aby nikt jej nie polubił. Obie wyspecjalizowały się w kłamstwie, zwłaszcza przed ojcem. Pamiętam, że raz ojciec nie wytrzymał i spuścił jej porządne manto. Darła się chyba przez trzy godziny. Ciotka chciała iść na policję, aby zgłosić znęcanie się nad dzieckiem, ale wtedy i ją postraszył. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ojciec, taki spokojny, delikatny, czuły - na mnie nawet głosu nie podnosił, w ogóle zresztą tego nie robił - a tu taka scena. Szkoda, że nie robił tego częściej, bo przez trzy dni w domu był idealny spokój.

Teo przerwał na chwilę, ale Maurizio nie burzył mu toku myślenia. Czekał na ciąg dalszy, patrząc na przyjaciela, którego znał tyle lat, a o którym tak niewiele wiedział.

- Lidka nie skończyła żadnej szkoły. Ledwie nauczyła się czytać i pisać w pierwszych klasach podstawówki. Nic jej nie interesuje. W ciążę nie zaszła tuż po pierwszej miesiączce tylko dlatego, że jest lesbijką, choć ciotka dowiedziała się o jej preferencjach dopiero wówczas, gdy umarł nasz ojciec. Ja byłem już tutaj. Pojechałem na pogrzeb i usłyszałem, jakim to jestem wyrodnym bratem i bratankiem, bo one tam biedę klepią, a ja na pewno zarabiam krocie, więc powinienem im regularnie wysyłać na życie. Nie będę ci szczegółowo opowiadać, co moja tak zwana siostra robiła w życiu, bo zaraz muszę wracać do pacjenta, a temat mógłby zająć kilka tomów. Teraz ubrdała sobie, że urodzenie komuś dziecka jest igraszką, a kasę, którą za to może dostać, z pewnością zwielokrotniła w swoim kurzym móżdżku. W praktyce, jeśli ją zapłodnicie, będzie to wyglądało tak: doznacie nieustannego szantażu z jej strony, bo to normalne dla niej metody. Zje od czasu do czasu. Częściej wypije, zapali, zaćpa. O higienie zapomnij. Naprawdę chcecie potem to biedactwo, które z niej się zrodzi, wychowywać?

- Może na czas ciąży zamieszkać z nami, przypilnujemy ją.

Teo zaśmiał się ironicznie.

- Daję wam tydzień. Później wyrzucicie ja na bruk w środku nocy. A jak nałożycie własny reżim, ona pójdzie w diabły po dwóch dniach. I macie jak w banku, że przez lata nie da wam spokoju, szantażując dzieckiem, bo to potrafi doskonale.

- Teo, na to akurat są sposoby, wystarczy spisać odpowiednią umowę.

- Tak, ona się na wszystko zgodzi, aby później zrobić swoje. Nawet jeśli niczego w sądach nie wskóra, tak wam umili życie, że nigdy tej decyzji nie przestaniecie żałować. Muszę iść, lekarz mnie woła. Proszę cię, zastanówcie się nad tym.

- Pogadamy jeszcze, jeśli pozwolisz, przyjedziemy jutro do ciebie obaj.

- Jasne, przyjedźcie.

Tak zrobili.

(...)

Zerwali się wszyscy trzej, bo gwałtowny łomot do drzwi i krzyki dziecięce rozległy się z drugiej strony domu. Teo podbiegł i otworzył, aby zobaczyć Jonatana i Maureen wpadających w jego objęcia.

- Ratuj, ratuj, zabije ją, ratuj! - Przekrzykiwali się nawzajem.

Przytulił oboje.

- Cicho, cicho, spokojnie, już dobrze, już dobrze. O co chodzi?

- To tata - Maureen ocierała łzy. - Dostał szału tak mocno, że mama tylko w biegu kazała nam wziąć rowery i uciekać. Bije ją strasznie, proszę, zrób coś...

- Idźcie do ogródka, tam są Maurizio i Zachary z Adamem. Coś wymyślę.

Podbiegli tam i każde z nich przylgnęło do innego wujka, łkając im w kołnierze. Uspokajali ich jak mogli i powoli zapadała cisza. Teo tymczasem wyjął smartfona i wyszukał numer Fergala.

- No, dalej, odbierz, odbierz, słyszysz przecież, twój sygnał słychać w całym Galway.... Odbieraj, draniu, zajmij się czymś innym...

Sygnał przerwano i Teo natychmiast zadzwonił jeszcze raz.

- Czego! - Usłyszał gniewny głos Fergala i próbował rozpoznać jakieś inne odgłosy, ale panowała cisza.

- Cześć, Fergal, mam nadzieję, że nie przeszkadzam, skoro witasz mnie dość niemiło.

- Co?

- Próbowałem dzwonić do Orli, ale nie odbiera, a Eilis prosiła mnie o...

- Co?

- Możesz mi ją dać do telefonu?

- Co? Kogo?

- Swoją żonę, Orlę. Bądź tak dobry.

- Co? Żonę? Orla! Orla! Jezu Chryste... Jezu Chryste! Zabiłem ją! Zabiłem ją!

Teo odsunął telefon od twarzy.

- Zachary, dzwoń na alarmowy i wyślij do nich ambulans. Natychmiast. - Znów przyłożył smartfona do ucha. - Jak to, zabiłeś? Co ty opowiadasz?

- Zabiłem... Leży we krwi...

- Sprawdź, czy oddycha.

- Zabiłem... Jezu Chryste...

- Fergal!!!

- Co?

- Sprawdź, czy oddycha.

- Nie wiem, nie wiem, leży na brzuchu, nie rusza się... Jezu Chryste... Co ja zrobiłem.... Co ja zrobiłem...

- Fergal, skup się, człowieku, sprawdź jej tętno i oddech. Zaraz tam przyjedzie ambulans, ale musisz jej pomóc w międzyczasie, jeśli jest taka konieczność. Słyszysz? Sprawdź jej tętno!

Teo usłyszał przez chwilę płaczącego Adasia, ale zaraz zobaczył Maurizia, biorącego go na ręce i podającego mu smoczek, co uspokoiło małego. I Teo, który wrócił do telefonu.

- I co? Ma tętno? Oddycha?

Zamiast odpowiedzi Fergala usłyszał głosy Gardy i ratowników medycznych, więc próbował zrozumieć coś z tego, co mówią. Fergal jednak rozłączył się po chwili. Teo spojrzał na chłopaków. Adam zasypiał w objęciach Maurizia, Zach wciąż tulił zapłakanego Jonatana, a Maureen siedziała obok i patrzyła gdzieś w pustkę.

- Czy nasza mama żyje? - Spytała po chwili, wywołując kolejny atak szlochu u Jonatana.

- Mam mówić szczerze czy was pocieszać? - Teo podszedł do niej i schował jej łapkę w swoich obszernych dłoniach.

- Powiedz szczerze, chcę wiedzieć.

- Nie wiem, Maureen, czy wasza mama żyje. Ojciec był w amoku, nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje, trudno z kogoś takiego wycisnąć konkretne informacje. Ale ambulans już tam jest, więc wszystkim się zajmą. A my zadzwonimy za jakiś czas do szpitala, aby uzyskać informacje.

- Co z nami będzie?

- Będzie dobrze, Maureen. W ten czy inny sposób, będzie dobrze.

- Możemy tu zostać?

- Oczywiście, nigdzie was nie puszczę. Jesteście głodni?

Jonatan pokiwał głową twierdząco.

- Nic dziś nie jedliśmy, nawet nie byliśmy w szkole. Ojciec od rana wariował. Oberwaliśmy porządnie, ale ja nie wiem, za co.

- A ty? - Zach zwrócił się do dziewczynki.

- Ja też nie. Zawsze, gdy nas bił, znaliśmy powód, słuszny czy nie, ale powód był. Tym razem wpadł w szał bez żadnego powodu.

- Czemu mama została?

- Pewnie chciała jego odciągnąć od nas, zawsze tak robi, gdy tata przesadza.

- Siadajcie, jedzenie gotowe.

- A wy?

- My właśnie skończyliśmy lancz.

Dzieciaki szybko uwinęły się z makaronem, chyba naprawdę były głodne.

- Chcecie się położyć? Przespać? To zawsze działa dobrze na rozstrojony organizm.

- A mama?

- Obudzę was, jak tylko czegoś się dowiemy. Chodźcie.

Zabrał ich do sypialni, pomógł się ułożyć i poczekał, aż zasną. Jonatan miał wielką śliwę na czole, Maureen spuchnięty policzek. Teo nie chciał nawet wiedzieć, jak wyglądają pod ubraniem. Zszedł do chłopaków. Maurizio układał śpiącego Adasia w wózku, a Zachary rozmawiał przez telefon.

- Dzwonią z Gardy - Maurizio wskazał męża głową. - Czy ten Fergal całkiem oszalał?

- Tak wygląda. On był w jakimś amoku, to nie jest normalne. Powinien się przebadać i zacząć leczenie, bo faktycznie któregoś dnia ich pozabija.

Zachary schował smartfona.

- Zaraz tu przyjadą. Dzwonili do mnie, bo z tego numeru wzywano karetkę, ale nie chcieli rozmawiać przez telefon.

Maurizio westchnął.

- Oby to nie była zła wróżba.