Mój brat, Michael - Anna Kupczak - ebook

Mój brat, Michael ebook

Anna Kupczak

0,0

Opis

Krótko po narodzinach Ani, Gwiazda obiecuje jej ciekawe, pełne bogatej wyobraźni, życie. Opowiada o Gwiezdnym Bracie Ani, który - choć świat ma obwołać go królem - będzie potrzebował wiele miłości, aby nie stracić blasku człowieczeństwa. Obiecuje też spotkanie, na które jednak trzeba będzie trochę poczekać.

Kim jest tajemniczy Gwiezdny Brat? Jaki będzie miał wpływ na dzieciństwo, młodość i dorosłe życie zielonookiej marzycielki? Czy miłość rzeczywiście potrafi chronić człowieczeństwo? Czy muzyka, uwielbiana przez Anię, jest w stanie przeprowadzić ją przez burzliwe zakręty życiowe? Czy rzeczywistość i marzenia to naprawdę dwa zupełnie różne światy?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 606

Rok wydania: 2020

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Plac szarych komórek o nazwie Muzyka, wypełnił się głosem Michaela: Got To Be There, got to be there... Nie mogła nigdzie dostać tej płyty, pewnie jeszcze do nich nie dotarła. Wściekał ją też fakt, że za żadne skarby świata nie potrafiła zanucić tej piosenki, chociaż tak dokładnie miała ją wpisaną do pamięci. Dlaczego, do licha? A jeśli... jeśli ta piosenka nie istnieje? Jeśli jest tylko wytworem jej wyobraźni? Wytworem tak dalece ukrytym, że nigdy nie wydostanie się na świat? Będzie to znaczyło, że Michael wcale nie zamierza śpiewać solo, że w ogóle ich spotkania to wierutna bzdura. Po raz pierwszy bowiem jest okazja, aby się o tym przekonać, bowiem Michael śpiewał coś zupełnie jej nieznanego. I ten blues... I ta cudowna piosenka o muzyce, podczas której Michael błyszczał piękniej, niż kiedykolwiek...

Zdziwiona rozglądała się po ich wymarzonym raju. Dlaczego się tu znalazła, skoro nigdzie nie ma Michaela? Wołał ją przecież, ale gdzie jest, na wszystkie kolce jeżozwierza?

- Michael! - Zawołała zdenerwowana. - Gdzie się schowałeś? Jeśli chcesz mnie wystraszyć, zabiję. Nie cierpię, kiedy trzęsą mi się ręce... Michael!

Potknęła się o coś wystającego spod gęstych, sięgających ziemi, gałęzi wierzby i lądując na ziemi, zauważyła, że to "coś" było ciemną, bosą nogą, która natychmiast wjechała pod gałęzie. O, cholera... Przebrnęła przez gęste wierzbiny.

- Dlaczego mnie wołasz, skoro nie chcesz mnie tutaj?

Leżał zwinięty w kłębek, z głową schowaną pod rękawami podartej koszuli. Brak reakcji.

- Michael... - usiadła obok niego, kładąc bezradnie dłoń na jego czarnych lokach. - Już wszystko wiem. Ojciec, tak?

Skulił się jeszcze bardziej; dla Ani było to potwierdzeniem. Położyła się obok niego, kładąc policzek na brudnej dłoni Brata i obejmując go serdecznie. Łzy zakręciły jej się w oczach. Pocałowała tę brudną łapkę, która za wszelką cenę chciała zasłonić głowę i twarz, a potem znów przytuliła do niej policzek. Długą chwilę tak leżeli, nic nie mówiąc, aż wreszcie Michael zdecydował się na jakiś ruch. Powoli podniósł się na rękach, odwracając twarz w stronę Ani. Nie płakał, ale jego oczy stanowiły dziwną mieszankę smutku i nienawiści. Miał lekko spuchnięty lewy policzek i przeciętą wargę; pod nosem zaschniętą krew. Ania przycisnęła dłonią usta, aby nie rozbeczeć się w głos; patrzyła na niego z ogromnym bólem, jakby sama była po ciężkim biciu. Schował twarz w jej objęciach. Przytulała go, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- Za co tym razem?

- Powiedziałem mu, że mam gdzieś jego ambicje; że chcę żyć, a nie funkcjonować na zasadzie maszynki do robienia pieniędzy i że po osiem godzin dziennie będę pracować dopiero po skończeniu szkoły, bo należy mi się też coś od życia. Wiesz... może to groteskowe, ale dziwię się, że mnie nie zabił, tak zareagował. No tak, przecież ja muszę żyć, nie zabija się kury znoszącej złote jajka.

Zamilkł na chwilę, bawiąc się paskiem od spodni Ani. Jakby chciał przełknąć łzy...

- Ciągle wmawia mi, że ja nie potrzebuję książek, filmów, towarzystwa, bo to ja jestem najlepszy, to mnie powinni wszyscy podziwiać, więc tylko na tym mam się koncentrować. Wiesz, są czasem chwile, że nawet mu wierzę. Na przykład, kiedy po koncercie brawa nie cichną, a my mamy trudności z przedostaniem się do samochodu. Albo kiedy odbieram kolejną nagrodę. Albo kiedy oglądam kreskówki z Jacksonami w głównych rolach... Ale później wraca szara codzienność, przedbiegi do tych zwycięstw, no i zaczynają się uporczywe zmagania z nerwami, zmęczeniem, zniechęceniem. Trwa to całe wieki, podczas gdy radość i zadowolenie zaledwie małą chwilę. Nagrałem już tyle piosenek, że nie umiałbym ich wyliczyć; koncertów zresztą także nie. Forsa sypie się jak puch z rozprutych poduszek po zażartej bitwie pokojowej, a jemu ciągle mało. Mamy piękny dom, całą posiadłość zresztą, i wszystko, o czym tylko można zamarzyć. A jemu ciągle mało... I wtedy mam wrażenie, że jakieś duchy zadrwiły ze mnie w sposób szczególnie brutalny, bowiem dając mi talent i miłość do muzyki, za wszelką cenę starają się jednocześnie sprawić, aby ta wspaniała przecież sprawa stała się ohydną mogiłą mojego człowieczeństwa. Powiedz, czy ja naprawdę nie jestem człowiekiem? Czy dlatego tylko, że można na mnie zrobić pieniądze i sławę, mam być nieczułą kukłą, zdolną jedynie do pajacowania przed gawiedzią i odgrywania super podziękowań przy wybijaniu pokłonów w czasie braw i wrzasków? Powiedz, czy naprawdę tak musi być?

Siedzieli ciągle w tej samej pozycji; Ania wlepiła wzrok w kolorową łąkę i odniosła wrażenie, że słowa Michaela są dokładnym obrazem jakiejś dalekiej przyszłości... Strzepnęła natrętną myśl ze szczytów wyobraźni i mocniej przytuliła sponiewieranego, nieszczęśliwego Brata.

- Wiesz przecież bardzo dobrze, że jesteś człowiekiem. Nie kukłą, maszynką czy własną mogiłą, ale właśnie człowiekiem. To prawda, że dostajesz często od życia w skórę, ale przecież jesteś jeszcze w o tyle szczęśliwej sytuacji, że razy masz rekompensowane szczęściem i radością. Większość ludzi obrywa, każdy według swoich możliwości przetrwania. I gdyby nawet wszelkie siły nieba i ziemi sprzysięgły się, żeby stłamsić twoje człowieczeństwo, tylko od ciebie będzie zależało, czy na to pozwolisz, czy też nie. Jeśli naprawdę uwierzysz ojcu, to możesz być pewien, że zostanie z ciebie tylko kawałek szmaty. Ale jeśli oprócz własnej wielkości będziesz także szanował maluczkich, wtedy twoje człowieczeństwo nie zazna uszczerbku.

- Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? Dlaczego nie można po prostu cieszyć się śpiewem i życiem?

- Michael... gdybyś cały czas był szczęśliwy, do czego wtedy byś dążył?

- Wtedy nie musiałbym dążyć do niczego. Po prostu byłbym szczęśliwy.

- Ależ musiałbyś, bracie. Taka jest ludzka natura, że stale szuka czegoś nowego. Dlatego właśnie tak bardzo komplikujemy sobie życiorysy.

- Ale ja w tej chwili i tak do niczego nie dążę, po prostu jak automat wykonuję zaprogramowane rozkazy.

- To na pewno jest prawdą, ale pomyśl: gdyby tak nagle, z jakichś nieokreślonych przyczyn, ojciec odszedł z twojego życia, co wtedy? Czy nie robiłbyś tego samego?

Michael zastanowił się chwilę.

- Na pewno śpiewałbym dalej, ale nie pod taką presją, luźniej, swobodniej, przyjemniej.

- Gorzej?

- Dlaczego zaraz - gorzej? Nie wierzysz w moje możliwości?

- Ależ tak... Sam jednak bardzo dobrze wiesz, że im więcej się pracuje, tym lepsze są efekty.

- Bronisz go?! - zerwał się, jakby uderzyła go batem.

- Nie, Michael, na miłość boską, nie! Takie postępowanie w żadnym razie nie może być popierane. Chcę tylko uświadomić ci, że ty sam jesteś odpowiedzialny za swoje człowieczeństwo i bez względu na to, jacy ludzie będą plątać się po twoim życiorysie, nikogo nie możesz winić za swoje zatracenie, jeśli takie nastąpi. Tylko siebie, Michael. Nawet ja ci nie pomogę, choć pragnę tego całą mocą, jeśli sam ujrzysz w sobie boga.

Opuścił głowę.

- Przecież ja wiem, że masz rację. Wiem to na pewno. Dlaczego więc ciągle bronię się przed tą racją rękami i nogami? Czemu wciąż nie potrafię zrobić tak, abym był zadowolony?

- Może właśnie dlatego, że ciągle jesteś ograniczany przez ten uciążliwy brak wolności. Musisz się jednak z tym liczyć, że ty właściwie tak naprawdę nigdy nie będziesz wolny, skoro zna cię cały świat... Dlatego tym bardziej powinieneś ciągle starać się o uratowanie człowieczeństwa.

Westchnął i pokiwał głową.

- Na szczęście mam ciebie i ten ogród. Wiesz co, muszę się umyć.

W kryształowo czystej wodzie strumienia opłukał twarz i ręce.

- Ciekawe, jak by mnie bił, gdybyśmy mieli za dwa dni koncert lub występ w telewizji. Przecież tak by mnie nie pokazał światu...

Poszli w stronę huśtawki, która miała siodełka tak zamocowane, że siedzieli obok siebie, ale twarze mieli zwrócone w przeciwne strony, mogli więc patrzeć wciąż sobie w oczy.

- Wiesz - zaczął zamyślony Michael po dłuższej chwili huśtania - mam do zrobienia piosenkę "With A Child's Heart", w której przeważają takie sprawy, jak pogodna twarz, życie bez trosk, bez zmartwień, słoneczne dni... i te wszystkie piękne rzeczy mają podobno być domeną dzieciństwa i czystości jego serca. To paradoksalne, że każe mi śpiewać takie piosenki. Cóż to jest - dzieciństwo? Co znaczy - pogodna twarz? Urodziłem się starcem.

- Daj spokój, jeśli w to uwierzysz, później staniesz się dzieckiem, a to nie wróży nic dobrego. Michael... daj już spokój tym ponurym myślom, bo skołowaciejemy całkiem. Zróbmy lepiej coś szalonego!

- Niezły pomysł. Umiesz tańczyć rock'n'rolla?

- Jasne! Chcesz ze mną zatańczyć?

- No... Właściwie jeszcze nam się to nie zdarzyło, nie wiem dlaczego, zresztą. Chodź!

Zeskoczyli z huśtawki, aby popędzić na okrągły parkiet, który był zasłonięty dachem w kształcie klucza wiolinowego.

- Będziesz śpiewał? - nie zauważyła żadnego sprzętu.

- Pewnie.

- I tańczył rocka?

- Całe życie to robię.

Znów coś nieznanego! Rockin'Robin... Ale to będzie szalonym przebojem, kiedy do nich dotrze! Michael zapomniał zupełnie o obolałej twarzy i mięśniach. Śpiewał radośnie i cudownie tańczył; towarzyszenie mu sprawiało Ani niewypowiedzianą przyjemność. Ach, cóż to był za rock... Ciekawe, że zupełnie nie czuli zmęczenia! Pocałował ją na zakończenie tańca.

- Dlaczego nie kładziesz się do łóżka? - Heniek najwyraźniej nie był zachwycony postępowaniem młodszej siostry. - Masz zamiar do rana siedzieć przy tym oknie? Słowo daję, ty naprawdę jesteś gwiezdnie stuknięta.

Uśmiechnęła się do skrzywionego braciszka i rock'n'rollowym krokiem przeszła przez pokój w stronę drzwi. Narysował kółko palcem na czole i położył się na brzuch.

- Dla ciebie już nawet za późno na jakiekolwiek leczenie. Teraz tylko w ramkę i za szkło.

Ech, braciszku... gdybyś wiedział…

(...)

7. EKSTAZY I ROZPACZE

Dwugodzinna podróż do Bytomia (z przesiadką w Katowicach) sprzyjała wszelkiego rodzaju rozmyślaniom, refleksjom, wspomnieniom i Ania, zmagając się z nieszczęsną odległością, często pogrążona była w zadumie. Czasem myślała o przemijaniu, nieuchronnym i często złowrogim, a był to nieodłączny temat przy wszelkiego rodzaju śmierciach, rodzinnych tragediach i innych tego typu kataklizmach. Zastanawiała się nad znikaniem młodzieńczych marzeń i planów, zwłaszcza wówczas, gdy w myślach pojawiał się Heniek, szary, codzienny mąż, ojciec i kumpel, który nawet nie pamiętał już, czym żył kilka lat wstecz... "Czy ze mną będzie to samo? Chyba umarłabym w podobnym marazmie. Nie, absolutnie wykluczone." Uśmiechnęła się na wspomnienie Michaela. Ech... ten ma życie. W dodatku jeszcze zagrał w filmie. Bardzo barwnie opisywał swoje doznania z planu, na którym - u boku zawsze podziwianej Diany Ross - występował w ... bajce, tak, bajce, której zresztą Ania nigdy nie lubiła. Był to "Czarnoksiężnik z krainy Oz". Dlaczego właściwie Michaelciągle zachwycał się różnego rodzaju bajkami, jakby w ogóle nie wyszedł z dziecięcych marzeń i upodobań? Trochę ją to niepokoiło; dobrze pamiętała Michaelowe obawy przed dorosłością, jego zupełnie niepojętą chęć pozostania dzieckiem. Czyżby zamierzał tego dokonać? W ciągu kilku lat ich wspólnego, ogrodowo-gwiezdnego, szczęścia, Michael wyrósł, choć trudno powiedzieć, że zmężniał. Zmienił się bardzo, a jednocześnie pozostał zupełnie taki sam; zachowywał się jak dorosły, nie zamykając za sobą dzieciństwa. Jak on to wszystko potrafił wykonać i pogodzić? Ania, najnormalniej w świecie, z podlotka przeobraziła się w kobietę, niczego nie plącząc, bezbłędnie poddając się prawom natury. A Michael odwrotnie - wszystko robił wbrew ludzkiemu rozumowi i utartym zwyczajom, jakby chciał pokazać całemu światu, że jest absolutnie jedyny i niepowtarzalny. Czyżby nie zdążył usłyszeć odwiecznej prawdy, która w ten sposób traktuje każdego człowieka? Zawzięcie, z pasją, wyciągał obie otwarte dłonie w kierunku sławy, jakby chciał zagarnąć ją caluteńką tylko dla siebie. Nagrania, ciągle jeszcze dokonywane z braćmi, zeszły na dalszy plan; występował z nimi, ale jakby mimochodem, całą uwagę skupiając na własnych utworach, które nagrywał solo. Anię niezmiernie radował fakt, że Michael zaczął komponować, więc - choć pierwsze jego próby nie wprowadzały jej w stan ekstazy - z nadzieją patrzyła w przyszłość, która naprawdę mogła uczynić z Brata niepowtarzalną osobowość. Jego występ w filmie Ania potraktowała z lekkim przymrużeniem oka; wiedziała, że była to dla niego tylko rozrywka, musiał spróbować i tego, ale nie obawiała się konkurencji od tej strony. Michael za bardzo kochał śpiew, żeby zrezygnować z niego na korzyść gry aktorskiej; zbyt uwielbiał adorację tłumów, aby koncerty zamienić na oko kamery. Wiedziała już, że zrobi wszystko, aby skupić na sobie zainteresowanie jak największej liczby ludzi, ale dopóki potrafił szczerze się śmiać, autentycznie płakać i reagować prawidłowo, "po ludzku", na różnego rodzaju bodźce, mogła pozwolić sobie na spokojny sen, bo nic mu nie groziło. "One Day in Your Life..." Przymknęła oczy. Tak pięknie błyszczał, kiedy się kochali. Nasunęła jej się myśl przelotna: nawet, jeśli Michael nigdy nie wstąpi w związek małżeński, albo zostanie oplotkowany jako "odmieniec", nie będzie to powodem do niepokoju, bo choćby nie robił tego w rzeczywistości, na pewno tego pragnął, inaczej nie przeniósłby owych cudownych chwil na grunt marzeń, pragnień i spełnianych stale radości. Kochany Michael... Ciekawe, czy kiedykolwiek tutaj będzie jej tak dobrze i wspaniale, jak z nim. Czasem w to wątpiła; zbyt bowiem piękne, aby mogło być prawdziwe...

W Bytomiu Ania zamierzała wstąpić do Oli, a wieczorem miała umówione spotkanie z małą Anią w operze, na spektaklu Mozartowskiego "Cosi Fan Tutte", w którym występował stale uwielbiany przez "małą" Bronik. Kamińskiego nie było już w Bytomiu; Ania wspominała go z rozrzewnieniem, śmiejąc się w duchu z własnych reakcji na jego zapędy.

- Cześć - ktoś złapał ją za rękę, wyrywając z zadumy.

Spojrzała wzrokiem lekko nieprzytomnym, natychmiast zresztą trzeźwiejąc. O Matko Przenajświętsza!

- Cześć! Jak miło znów cię widzieć - uśmiechała się szeroko, choć serce kurczyło się w bólu, bo Gośka wyglądała na dziesięć lat starszą, niż była w rzeczywistości.

- Słuchaj, muszę lecieć, ale jeśli masz wolną chwilę, przyjdź do mnie za jakąś godzinkę, pogadamy sobie. Dobrze?

- Jasne! To za godzinę, tak?

- No. Na razie.

Znikła tak szybko, jak się pojawiła, a Anię wmurowało w chodnik i upłynęła dłuższa chwila, zanim była w stanie iść dalszą drogą. Dobrze, że nie uprzedziła Oli o swoim przyjeździe, może swobodnie dysponować czasem; napięcie emocjonalne jednak wymalowało jej policzki w ciemny róż i zupełnie zmiękczyło kończyny. Co też ciekawego powie jej Gośka? Jak w ogóle będzie przebiegać całe ich spotkanie po latach? Ukochana przyjaciółka z dzieciństwa zrobiła na Ani jakieś nieokreślone wrażenie, jakby ktoś pozbawił ją wrażliwości uczuć i w ogóle człowieczeństwa. A może to tylko wymysł? Wszak chwila była zbyt krótka, aby cokolwiek oceniać, dopiero planowane spotkanie może pewne rzeczy wyjaśnić...

- Właź, rozgość się jak dawniej. Jestem sama.

Mieszkanie wyglądało zupełnie tak, jak przed kilku laty, tylko ściany miały inny kolor. W Ani odżyły wspomnienia: długie godziny wzajemnych zwierzeń; wspólnie odrabiane lekcje; o, tam, na stole, stał tranzystor, kiedy informowali o śmierci Jimiego; "do pieca" paliły papierosy...

- Wspominasz? - Gośka troszkę podrosła, ale ciągle była drobna i szczupła, tylko delikatność przeminęła bez śladu.

Ania uśmiechnęła się gorzko.

- Tyle razy przeżywałam w myślach to spotkanie, a teraz zupełnie nie wiem, co mam powiedzieć - rozłożyła ręce.

- Ale ja wiem - Gośka zbliżyła się do niej i utopiła wzrok w jej oczach. - Mam bardzo wiele do opowiadania. Usiądź, przyniosę kawę, żeby potem już się nie rozpraszać.

Lekko dotknęła twarzy Ani.

- Jesteś taka świeża i piękna... Musisz być bardzo szczęśliwa, co?

Szybko odwróciła się i wyszła, a Ania pomyślała o niesamowitych igraszkach losu; przecież to właśnie Gośka zawsze była świeża i piękna, Ania zachwycała się jej urodą jak dziełem sztuki. A teraz wygląda jak... jak... jak zużyta ścierka. W oczach Ani zakręciły się łzy. Westchnęła głęboko, aby rozładować napięcie skurczonego serca. Już teraz nie odczuwała wyrzutów sumienia, wiedziała, że to, co się stało, na pewno wykraczało poza jej możliwości zapobiegawcze, ale oglądane konsekwencje były zbyt przykre, aby pozostać wobec nich obojętnym.

Wróciła Gośka; na stoliku postawiła tacę z kawą i szampanem.

- Musimy uczcić nasze spotkanie - uśmiechnęła się, sprawnie otwierając butelkę. - Obyśmy na następne nie musiały czekać aż tak długo.

Ania wzięła do ręki podaną lampkę z szampanem, zastanawiając się jednocześnie, co sprawiło, że Gośka nagle przestała obawiać się "swoich" bandziorów.

- Myślisz pewnie, że coś jest nie tak, skoro odważyłam się zaprosić cię tutaj, co?

- Zgadłaś, właśnie o tym myślałam.

Usiadły w fotelach i Gośka sięgnęła po papierosy, jednak spojrzała najpierw pytająco na Anię; ta jednak sięgnęła do torebki po swoje, paliła tylko "Zefiry" (Michael nic już nie mówił na ten temat). Gośka lekko się zaśmiała.

- Boisz się, że poczęstuję cię "trawką"?

Ania wzruszyła ramionami.

- Wyglądam na taką idiotkę? Myślisz, że nie odróżniłabym "trawki" od zwykłego papierosa? Bzdura. Po prostu nie lubię "Carmenów", mam z nimi złe wspomnienia. Palę tylko "Zefiry".

- Nie wyglądasz na idiotkę, wręcz przeciwnie, to ja chyba jestem stuknięta; ale chciałam cię uspokoić. Mam "trawkę", jednak nigdy nikogo do niczego nie zmuszam, a zwłaszcza ciebie.

Duszkiem wychyliła szampan i zaraz napełniła lampkę.

- Dlaczego nie pijesz? Zwietrzeje.

- Nie chcę pić za dużo, wieczorem idę do opery.

- Z "małą"? Zawsze robiłyście razem te numery...

- Z "małą". Robimy je w dalszym ciągu.

Gośka znów wypiła wszystko, sięgając od razu po butelkę.

- Wiesz, tak lubię szampana, że jeśli nie ma przynajmniej butelki na "głowę", nawet nie zaczynam go pić.

- Wykończysz się... przepraszam, nie chciałam się wtrącać. Jesteś dorosła, wiesz, co robisz.

Pokręciła przecząco głową.

- Już teraz nie mam odwrotu. Oni przestali mi dyktować, z kim mogę się spotykać, ale za nic na świecie wypuścić mnie ze swych szponów nie chcą.

- A co robisz poza tym?

- Nic. Zaczynałam ogólniak, ale to bez sensu, nie miałam głowy do nauki. Oni są moim zajęciem.

Wypiła kolejny kieliszek i zapaliła następnego papierosa.

- Naprawdę nie wiem, o co cię pytać, co powiedzieć; kiedy patrzę, jak marnujesz życie, płakać mi się chce.

- Powinnaś była użyć czasu przeszłego: zmarnowałaś. Tu już nie ma nic do uratowania.

- Bredzisz. Masz dopiero dziewiętnaście lat!

- Aż dziewiętnaście. Niewiele jest rzeczy, których bym w tym dziewiętnastoletnim życiu nie widziała...

Ania pomyślała przelotnie, że dawno już byłaby zalana, gdyby wypiła tyle alkoholu, co Gośka.

- Mam mocny łeb, zaprawiony w różnych bojach. Nie bój się, nie chcę się zalać, potrzebuję tylko rozluźnienia, aby wszystko spokojnie ci opowiedzieć.

- Czytasz w moich myślach? - Ania w zdziwieniu uniosła brwi.

- Nie, ale wiem, że musisz reagować właśnie tak, nie masz innego wyjścia. Wszyscy reagują jednakowo - wstała i podeszła do magnetofonu. - Ciągle słuchasz Jimiego?

- Bardzo rzadko; teraz słucham głownie muzyki operowej, rocka i bluesa.

- A ABBA?

- Trudno ich nie słyszeć - Ania wzruszyła ramionami, zapalając kolejnego papierosa. - Wpychają się wszędzie, jak kurz i wiatr. Ale nie sprawiają moim uszom zbyt wielkiej przykrości.

- To znaczy, że mogę ich puścić?

- Możesz.

"Dancing Quinn" przypomniała Ani jeden z dancingów w Świnoujściu.

- Co teraz robisz? - Gośka wróciła do swego szampana.

- Pracuję, jak każdy szanujący się maturzysta, w biurze. Ale mam zamiar jeszcze się pouczyć, zwiędłabym jak zatruta lilia, zostając tam dłużej. Tylko muszę się zdecydować na jakiś konkretny kierunek.

Gośka wbiła wzrok w podłogę.

- Dlaczego, do ciężkiej cholery, nie posłuchałam cię wtedy? Dlaczego dałam się zagadać tej zboczonej kretynce, którą z takim zapałem przygwoździłaś do mojej szafy? Dlaczego uwierzyłam temu cud-kryminaliście, który zresztą był jedyną miłością mego życia?

Ania czuła, jak kotłują się w niej wszystkie wnętrzności.

- Daj spokój, rozpamiętywanie głupoty młodości nigdy nikogo do niczego nie doprowadziło. Spróbuj raczej pomyśleć o czasie przyszłym...

- Cóż on może mi zapewnić! - Gośka machnęła energicznie ręką, rozsypując wokół papierosowy popiół. - Wiem dobrze, co mnie czeka. Jeśli nie wyląduję w pudle, tak jak Zbyszek, Julian, Bożena i inni, w najlepszym wypadku skończę na ulicy, aby zarobić na prochy.

- Gośka!

- Spokojnie, jeszcze nie biorę. Ale to tylko kwestia czasu. Myślałam, że zacznę, kiedy usunęłam ciążę, za nic nie mogłam się pozbierać. Ale jakoś stanęłam na nogi.

- Dlaczego usunęłaś ciążę?

Gośka spojrzała na Anię z lekkim pobłażaniem, unosząc brwi; potem westchnęła.

- Sądzisz, że byłoby właściwe urodzić dziecko w szesnastym roku życia? Ojcem mógłby być każdy z gangu, a w ciążę zaszłam nawet tego nie pamiętając, w pijanym widzie.

- Nie boisz się powtórki?

- Nie. Mam założoną spiralę i żałuję, że nie zrobiłam tego od razu, ale częściej w życiu człowiek bywa głupi, niż mądry.

Gośka opróżniła butelkę.

- Wiesz, kiedy przyskrzynili Juliana, Nika spietrała się nie na żarty. Ale była wtedy słodka! Niepotrzebnie jednak; nikt nikogo jeszcze nie wsypał.

- Kto teraz rządzi?

- Julian, z pudła. Spróbowaliby coś zmienić!

- A ty? Masz kogoś?

- Co chwilę, aż za dużo.

Zmieniła kasetę i usiadła obok Ani, zabierając po drodze następną butelkę.

- Jak ty to robisz, że tak cudownie wyglądasz? Włosy ci się złocą, oczy błyszczą... Cerę masz jak brzoskwinię, nawet papierosy ci nie szkodzą. Długo palisz?

- Ponad rok.

- A w międzyczasie?

- Od naszego dmuchania do pieca właściwie nie paliłam wcale, aż do osiemnastki. Obiecałam... - Ania gwałtownie ugryzła się w język.

- O, czyżby ktoś poskromił twoją wolność?

Na szczęście Gośka nic nie zrozumiała. Ania odetchnęła głęboko, wracając do własnej skóry.

- Nie, to była dobrowolna obietnica, złożona w dodatku samej sobie. Właśnie na intencję brzoskwiniowej cery, zgodnie z zaleceniami nieboszczki babci Joasi. Ja nie dam się ujeździć, nawet jeśli pozwolę komuś trochę na sobie posiedzieć. Moja natura tego nie zniesie. Lubię swoje poglądy, a kłótnie są ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę, więc lepiej dla mnie i całego świata, żebym z nikim nie wiązała się na stałe.

Ania dopiła kawę, gasząc papierosa.

- Chcesz już iść - Gośka stwierdziła to raczej ze smutkiem.

- Za chwilę. O szóstej rozpoczyna się spektakl, nie lubię się spóźniać.

- Wiem, wiem... Kiedy znów przyjedziesz?

- A może ty przyjedziesz do mnie?

Gośka westchnęła.

- Z rozkoszą... tylko nie wiem, czy to w ogóle będzie możliwe. Kiedy więc?

- Naprawdę trudno mi powiedzieć... Ale masz telefon, zadzwonię.

- Pamiętasz numer?

- Owszem.

Przez chwilę patrzyły sobie w oczy; Ania przytuliła Gośkę jak dziecko.

- Nigdy nie potrafiłam myśleć o tobie obojętnie, przejść nad tobą do tak zwanego porządku dziennego.

Gośka nie protestowała przeciwko takim pieszczotom.

- Wiesz... niedawno poznałam chłopaka; mały, chudy, bez twarzy i bez jaj... zupełnie śmieszny. Oświadczył mi się i chce wziąć ślub zaraz po wyjściu z wojska. Jak myślisz, ciekawą będzie miał minę, kiedy dowie się, kim właściwie jestem? A może wykorzystać jego naiwność?

Anię lekko zamurowało; cóż bowiem może powiedzieć na podobną logikę? Gośka roześmiała się lekko, wysuwając z objęć Ani.

- Nie bój się, nie wykorzystam go. Powiem mu po prostu, że nie chcę, a jeśli będzie uparty, zaleję go prawdą jak gnojówką. Wtedy wyzdrowieje.

Znów patrzyły sobie w oczy.

- Czasem odnoszę wrażenie, że jestem pogrążona w majakach, kiedy myślę o tobie, trudno uwierzyć w twoją autentyczność. Prawdziwi ludzie są źli, a ty? Gdzie udało ci się uchować, dziewczyno? Jakim cudem przeskakujesz cuchnące rowy życia?

- Wierzę w wartość człowieczeństwa. Kocham muzykę i wszystko, co piękne, a cuchnące rowy życia są zbyt nieestetyczne dla mojej natury, dlatego omijam je z daleka. Próbowałam różnych rzeczy, ale nigdy nie dopuściłam do przejedzenia. Na tym chyba polega wolność i możliwość dokonania wyboru. Chcę brać z życia to, co najlepsze, nie oddając się w niewolę.

- Chciałabym choć przez chwilę mieć twoją siłę, wtedy mogłabym ustawić swoje życie na właściwym miejscu...

- Masz swoją siłę, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Poszukaj jej w głębi własnego, uśpionego człowieczeństwa i wyciągnij na światło dzienne, wtedy nie będę ci potrzebna.

Pożegnały się serdecznie.

- Nie zapomnij o mnie; czekam na telefon.

- Masz to jak w banku, na pewno nie zapomnę.

Całe spotkanie podziałało na Anię bardzo źle, nie mogła strząsnąć z siebie przykrego wrażenia, jakiego doznawała, widząc totalną ruinę Gośki. Nawet spotkanie z "małą" i absolutnie rozkoszne "Cosi Fan Tutte" uwielbianego przez Anię Mozarta nie poprawiły jej nastroju.