Turysta - Jędrzej Soliński - ebook

Turysta ebook

Jędrzej Soliński

5,0

Opis

Jedna noc, która zmieniła całe życie, zburzyła plany, zrujnowała marzenia.

 

Dwóch przyjaciół przeżyło dramatyczne wydarzenia. Przemoc i okrucieństwo, których doświadczyli, sprawiły, że muszą prowadzić życie charakterystyczne dla ludzi ocalałych z koszmaru. Życie podwójne. Jedno – to, w którym byli szczęśliwi, zaznając świata niezbrukanego jeszcze przez ludzkie bestialstwo, i drugie – to późniejsze, kiedy z bagażem wstrząsających wspomnień trzeba w normalny sposób funkcjonować w społeczeństwie.

 

Powieść skierowana jest do młodych ludzi, którzy są na tym etapie, kiedy muszą wziąć odpowiedzialność za własne życie.

 

 

No żyjemy, przeżyliśmy już większość życia! I to jak! Było co jeść, czego się napić, kogo kochać, czym się zajmować. Herosi życia, bohaterowie codzienności, wygraliśmy, wygraliśmy Janku z tymi, co nas zarżnąć wtedy chcieli. Jak żeśmy wskoczyli na te nasze tory, ty po ucieczce do Pietrowskich, ja po nocy spędzonej za cmentarnym pomnikiem, tośmy się tak rozpędzili, tak żeśmy pomknęli, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, że już nic nas nie zatrzymało, nic nie pokonało. I jesteśmy, chociaż mało nas już, książek naszych na półkach nigdzie nie ma, kilka kilometrów za wsią nikt o nas nie słyszał, ale jesteśmy, a nie powinno nas być! Oszukaliśmy skurwysynów! Boga żeśmy oszukali! Sami ze sobą żeśmy zwyciężyli!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 77

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Jędrzej Soliński

Turysta

Strona redakcyjna

Redakcja: Roman Honet

Korekta: Beata Gorgoń-Borek

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Skład: Monika Burakiewicz

© Jędrzej Soliński i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7942-054-4

Novae Res – Wydawnictwo Innowacyjne

al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB/MOBI:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

1

– Tak sobie idę do was i myślę, że na naleśniczki Zosi to koniecznie muszę się załapać. Koniecznie. Mam szczęście, bo już czuję ich zapach, już słyszę, jak je Zosia podsmaża na patelni, żeby były bardziej chrupiące – powiedział Janek, zasiadając za stołem. On zawsze miał taką powitalną frazę, takie niby neutralne zagajenie na początek, taki swój sposób na niepozwolenie, aby cisza stała się niezręczna.

Dwa dni temu odbył się pogrzeb Ciotki Marty. Czyją ona była ciotką, nie ma to większego znaczenia. Od zawsze tak się o niej mówiło: Ciotka Marta. Oczywiście jej bracia i siostry, kuzynki i kuzyni mówili do niej po imieniu, lecz o niej zawsze per Ciotka. Ale od paru dni po imieniu już nikt do niej nie mówił. Zmarła w wieku 82 lat na raka płuc. Całe żyjące pokolenie z rodziny, jej pokolenie, zjechało na pogrzeb. Jak nietrudno się domyślić, nie przyjechało zbyt wielu ludzi. Więcej to ona spotkała po tamtej stronie, niż gdzieś znad obłoków ujrzała nad swoim grobem. Przyjechał też Janek z Warszawy. Przyjechał i jakoś nie kwapił się z wyjazdem. Chodził to tu, to tam, odwiedzał, rozmawiał, wspominał. Było to nieco dziwne, bo Janek, chociaż miał chyba najdalej, to zawsze przyjeżdżał, ale nie na długo. Nigdy nie marnował czasu, nie siedział w jednym miejscu dłużej, niż było to potrzebne. Jak już wybrał się z tej swojej Warszawy do nas, to potem, wracając, zahaczał po drodze a to o kuzyna Marka, a to o Laskowskich pod Poznaniem, a to jeszcze inną drogą na raty do Warszawy wracał. Ale teraz był u nas już trzeci dzień i nic nie wskazywało na to, że ostatni.

– Idę do was i myślę o tych naleśnikach. Zawsze o nich myślałem, jak szedłem przez wieś od strony kościoła. I zawsze myślałem, że jak będę szedł i jak dom Witka będzie stał pusty, i Stasi dom będzie pusty, i jak w domu Zbycha już Marty nie będzie, to mi będzie bardzo smutno. I dzisiaj właśnie tak było. Tu pusto, tam pusto, stoją te domy tylko, u Witka to jeszcze pies biega po podwórku, co go Witek podkarmiał, u Stasi przy studni wiadro jeszcze stoi, a ich nie ma. Ale wy jesteście, Władziu, wy jesteście i ja jestem, i do was jeszcze można na te naleśniki, i u was jeszcze można porozmawiać o tej drodze wzdłuż rzeki, co nią przed wojną z miasta do wsi wracaliśmy. Już tylko z wami tak można.

Janek zawsze od gadki szmatki przechodził do sedna sprawy. Lubił wspominać, a że miał wręcz genialną pamięć i zazwyczaj przy stole był najstarszy, to znaczy pamiętał najwięcej, więc najwięcej miał do powiedzenia. Lubił wspominać, ale nie był sentymentalny. Swoimi wspomnieniami nie wyciskał łez, jego wspominanie było jedyne w swoim rodzaju. Jak kończył jakąś wypowiedź, to stawiał po niej kropkę, ale kropkę szczególną, permanentną, niewzruszoną, ostateczną. Po tej kropce temat był skończony, nie zamykało się oczu i nie kontemplowało dawnych czasów w milczeniu. On po prostu dochodził do jakiejś granicy, której nie chciał przekroczyć, której przekroczyć nie mógł, i innym też na to nie pozwalał. Doskonale wiedział, co chce powiedzieć i ile. Tak jakby dawał rozmówcy trochę czasu na spokojne przemyślenie tego, o czym właśnie mówił.

– A ty pamiętasz, Władziu, jak u nas, na Wschodzie, chodziło się do was na naleśniki? Szedłem tą naszą ścieżyną, co była jakby przedłużeniem drogi od strony cerkwi, i potem przy starej studni w lewo, i już zaraz, już blisko, już płot wystawał, już się dochodziło do was od tyłu. I nie tylko na naleśniki. Bo ta ścieżka to niejednemu życie uratowała. I mnie uratowała, i Kazikowi też, jak banderowcy na wieś napadli.

Był to kluczowy moment w jego opowiadaniu. Oczywiste było, że do tego momentu w swojej opowieści Janek dojdzie, z tym że on co prawda dochodził, ale potem już nic więcej na temat tamtej koszmarnej nocy nie wspominał. Nie lubił wracać do tamtych chwil. Zbliżał się do nich, był już tuż tuż i nagle przerywał. Wiadomo było, że nie powie nic więcej. Stawiał tę swoją królową kropek i koniec, basta. Ale tym razem poszedł dalej. O wiele dalej. Pierwszy i ostatni raz przekroczył swoją prywatną granicę.