Tułacze życie. Chcę żyć inaczej. Tułacze życie - Ewa Bauer - ebook

Tułacze życie. Chcę żyć inaczej. Tułacze życie ebook

Ewa Bauer

4,3

Opis

Quod non licet feminis, aeque non licet viris. Czego nie wolno kobietom, tego nie wolno i mężczyznom

Po śmierci rodziców Michał Liniewski coraz częściej odwiedza rodzinę Neubinerów w Łanach. Pewnego dnia Marianna prosi kuzyna o wzięcie pod opiekę jej córkę Zuzannę, która pragnie pobierać nauki malarstwa oraz syna Piotra, zamierzającego wstąpić do seminarium. Młodzi Neubinerowie wraz z opiekunem udają się do Krakowa, gdzie poznają życie elit i znanych w świecie artystów. Zuzanna, z zalęknionej i posłusznej ojcu dziewczyny staje się kobietą świadomą swoich zalet i walczącą o prawa kobiet do edukacji. Kraków okazuje się jedynie przystankiem, gdyż Michał z Zuzanną przeprowadzają się do Paryża. Pomimo sporej różnicy wieku i pokrewieństwa, rodzi się między nimi bliskość, którą początkowo starają się ignorować, jednak uczucie okazuje się silniejsze. Tymczasem w Łanach wychodzą na jaw różne rodzinne tajemnice, które burzą spokój rodziny. Jak przyjmą Neubinerowie odmienioną Zuzannę? Czy kobieta ma prawo wyjść z roli, którą narzuca jej społeczeństwo? Czy edukacja i sztuka jest zarezerwowana jedynie dla mężczyzn? Wreszcie, czy miłość może być zakazana?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Ewa Bauer

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

eISBN 978-83-67639-61-3

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Quod non licet feminis, aeque non licet viris[1]

 

 

 

[1] Czegoniewolnokobietom, tegoniewolnoi mężczyznom (łac.)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część I

 

 

ŁANY 1871–1880

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

Stał na uboczu, w cieniu drzewa, trochę by ukryć się przed lejącym się z nieba żarem, trochę dlatego że nie czuł bliskości z żałobnikami, na tyle jednak blisko miejsca pochówku, by widzieć dokładnie jak dwaj kopidoły spuszczają dębową trumnę do grobu, a potem zasypują ją zgromadzoną w pobliżu ziemią. Przyjechał do Łanów dla ojca, bo wiedział, że jest to dla niego ważne. I trochę z ciekawości jak wygląda rodzina Neubinerów, których nazwisko nosił, ale niewiele miał z nimi wspólnego. Zmarłej przed kilkoma dniami babki Rosalii w ogóle nie pamiętał, bo choć podobno odwiedził raz dom dziadków, był wtedy zbyt mały, żeby coś z tego zostało mu w głowie.

Przybyli do wsi tuż przed nabożeństwem w kościele, a potem w kondukcie udali się na parafialny cmentarz. Ojciec Fryderyka, Augustyn, przywitał się po kolei z każdym uczestnikiem ceremonii, ale nie przedstawił nikogo synowi, zapewne uznając, że ten wkrótce sam się zorientuje z kim ma do czynienia. Chłopak musiał więc domyślać się z wcześniejszych opisów, kto jest kim. Obserwował z zaciekawieniem Neubinerów, jeszcze nie zdając sobie sprawy, jak bardzo przyszłość ich ze sobą zwiąże.

Spośród żałobników szczególnie wyróżniała się jedna z kobiet o dosyć przysadzistej budowie, energicznych ruchach i zaciętym wyrazie twarzy. Zdawała się czuwać nad wszystkim. Miała zarumienioną od emocji twarz, a spod czarnej chusty wysuwały się jej szpakowate kosmyki włosów, które co jakiś czas próbowała skryć pod nakryciem głowy. W jej ruchach widać było zdenerwowanie. Nie uroniła jednak ani jednej łzy, w przeciwieństwie do znajdującej się kawałek dalej młodej i szczupłej kobiety, o wręcz patykowatej figurze. Co chwilę zanosiła się spazmatycznym płaczem, a dwie kilkuletnie dziewczynki chowały się pod jej suknię. Obok stał niewysoki, na oko trzydziestoparoletni mężczyzna, który podtrzymywał, jak domyślał się Fryderyk, swoją żonę, za każdym razem gdy ta, poddając się rozpaczy, zaczynała niebezpiecznie się chwiać.

Wszyscy zgromadzeni mniej lub bardziej przeżywali śmierć seniorki rodu, ale tych dwoje wiadomość musiała dotknąć najbardziej. Rosalia była już stara, przeżyła męża i niejedno swoje dziecko, a odejście w siedemdziesiątej piątej wiośnie nie było niczym wyjątkowym, jednak Fryderyk przypuszczał, co mogło być powodem tak wielkiego ich wzruszenia. Stryj Karol, bo tak zidentyfikował owego mężczyznę, wraz z żoną przeżyli niedawno osobistą tragedię, pochowali dwójkę swoich dzieci, może dlatego powrót na cmentarz i pożegnanie starej matki wywołało aż tak ogromną rozpacz. Wspomnienie niedawnych pochówków wciąż musiało być żywe w ich pamięci.

Pozostali synowie zmarłej, podobnie jak ojciec Fryderyka, smucili się i oddawali zmarłej szacunek, ale zdawali się być pogodzeni z kolejami losu, nie okazując zanadto rozpaczy.

Po zakończeniu pochówku rumiana kobieta podziękowała księdzu za posługę, a gdy ten opuścił ich, by udać się do kaplicy, zwróciła się do zgromadzonych.

– Skoro już tu jesteśmy, to pomódlmy się jeszcze za dusze świętej pamięci Augustina, waszego ojca i dziadka, oraz za wasze zmarłe siostry: Katarzynę, Rozalię, Franciszkę i Annę. Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci. Wieczne odpoczywanie….. – zabrzmiało trzy razy. – Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Fryderyk z ciekawością przyglądał się rodzinie. Wszyscy, jak jeden mąż, odmawiali modlitwę za zmarłych, jednak dla niego tradycja ta była całkiem obca. Wprawdzie został ochrzczony w kościele katolickim, zgodnie z wyznaniem ojca, jednak w późniejszych latach wychowywany był w wierze protestanckiej i wpajane według tej religii zasady były mu bliższe niż zasady wiary katolickiej. Fryderyk miał cztery lata gdy zmarła jego matka, ojciec wówczas nie poradził sobie z samotnym wychowaniem syna i postanowił oddać go pod opiekę Buzów, rodziców Jadwigi, jego matki, którzy mieszkali w Winnikach. Była to wieś położona niedaleko Lwowa, za to w pewnym oddaleniu od Kamionki Strumiłowej, gdzie początkowo, a także od kilku lat na nowo, mieszkał wraz z ojcem. W Winnikach większość mieszkańców była luteranami, podobnie jak dziadkowie Fryderyka, dlatego gdy trafił pod ich pieczę, zaczął praktykować zgodnie z ich wiarą i uczęszczać do zboru.

Dziadek Jan był urodzonym gawędziarzem. Często brał małego Frycka na kolana i opowiadał mu historie związane z miejscem, w którym żyli, a także o tradycjach rodziny Buzów i swojej pracy w fabryce tytoniu, która powstała w winnickiej posiadłości, na miejscu dawnego kolegium pijarów, zlikwidowanego w tysiąc siedemset osiemdziesiątym czwartym roku. Babka Maryla, podobnie jak jej mąż, była osobą bardzo bogobojną, dbała więc o to, by Fryderyk codziennie odmawiał pacierz, regularnie uczęszczał do zboru i słuchał, jak dziadek czyta Pismo Święte. Gdy sam nauczył się składać litery, również sam poszukiwał w świętej księdze objawienia.

Ojciec rzadko odwiedzał syna w Winnikach, jego relacje z Buzami były dosyć napięte, kiedy więc dochodziło do spotkania, zazwyczaj przebiegało ono w atmosferze dystansu i wymuszonych uprzejmości, czego Fryderyk z początku nie zauważał. Jednak gdy dorósł wydało mu się dziwne, że ojciec nigdy nie zostaje na obiedzie, nie pali z dziadkiem fajki, ani nie wybiera się z nimi do świątyni. Któregoś dnia babka wyznała mu, że Jan nigdy nie wybaczył Augustynowi tego, że wymógł na nim zgodę na przejście ich córki na katolicyzm i w tym upatrywał gniewu Boga, który zabrał Jadwigę tak wcześnie. Mały wówczas Fryderyk nie miał powodu, by nie wierzyć słowom dziadka, dlatego gorliwie się modlił o to, by i on nie został ukarany.

Teraz, gdy był już niemal pełnoletni, inaczej podchodził do kwestii wiary, narzucony mu przez dziadków i ojca światopogląd miał niewielkie znaczenie. Gdzieś jednak z podświadomości wydobywał różne wpojone mu protestanckie prawdy, które nieraz różniły się od prawd kościoła katolickiego, i przykładał je do obserwowanych właśnie praktyk religijnych.

I tak, gdy rodzina Neubinerów żarliwie modliła się za dusze zmarłych, a potem zapalała im znicze, zastanawiał się, jaki jest sens w tych działaniach. Zmarłym nie mogło to już pomóc, lepiej było modlić się za żywych. Ale, ku jego zdziwieniu, był jedynym, który tak uważał, dla zgromadzonych bowiem takie modlitwy miały wielkie znaczenie.

W pewnej chwili poczuł, jak burczy mu w brzuchu. Miał nadzieję, że wkrótce udadzą się do domu na posiłek. Rozejrzał się jeszcze raz po zebranych i jego wzrok przykuło czyjeś spojrzenie. Chłopak, na oko w jego wieku, przyglądał mu się bez skrępowania. Gdy spotkali się spojrzeniami, Fryderyk wysunął do przodu szczękę i z nonszalancją wykonał gest głową, jakby chciał zapytać „czego?”, zupełnie nie przejmując się tym, że od dłuższego czasu sam bezwstydnie lustrował zebranych.

Chłopak uśmiechnął się do niego, pokazując niepełne uzębienie, a potem skinął głową na znak, by poszli w tę samą stronę.

Fryderyk wzruszył ramionami i ruszył we wskazanym kierunku, zaraz potem usłyszał za sobą kroki i poczuł na plecach niezbyt mocne klepnięcie.

– To ty musisz być naszym słynnym kuzynem Fryckiem! Jestem Kajtek – przedstawił się chłopak, który go zaczepił.

Fryderyk już miał powiedzieć, że nie lubi tego zdrobnienia, gdy uświadomił sobie, że w wypowiedzi kuzyna co innego przykuło jego uwagę.

– Czemu słynnym? – zapytał zaciekawiony.

– A bośmy już ze Staszkiem wątpili, czy ty w ogóle istniejesz. Ojciec mówił, że stryj Augustyn przyjedzie z synem, który dostał imię po Chopinie. Tośmy sobie prześmieszki robili, że przyjedzie taki elegancik z rozwianym włosem i żabotem pod szyją. – Zaśmiał się, ale w tej reakcji Fryderyk zobaczył raczej sympatię niż drwinę. – A ty wyglądasz całkiem zwyczajnie. Może nawet za zwyczajnie.

Fryderyk patrzył na kuzyna, nie mogąc zdecydować, czy powinien się obrazić, czy zaśmiać.

Kajetan jednak parsknął śmiechem i klepnął go ponownie w ramię.

– Natrząsam się z ciebie, ale jedynie z dobroci serca, coby sprawdzić jaki z ciebie człek. Biegniem do chaty? Może uda się co uszczknąć ze stołu. Kiszki mi marsza żałobnego grają – powiedział, siląc się na poważny ton.

Wywołał tym uśmiech na twarzy Fryderyka. Mimo zbytniej bezpośredniości, do jakiej Fryderyk nie był zanadto przyzwyczajony, Kajetan wydał mu się całkiem sympatycznym młodzieńcem. Był pewien, że znajdą z kuzynem nić porozumienia.

Stypa odbywała się w domu Marianny i Józefa Neubinerów, który przez rodzinę zwany był Sosnowym Zagajnikiem, z uwagi na położenie na skraju lasu. Z tego, co słyszał Fryderyk, to właśnie oni opiekowali się zmarłą do jej ostatnich dni, zorganizowali pogrzeb oraz zwołali całą rodzinę. Fryderyk nie miał pewności, czy wszyscy krewni się zjawili, bo i tak nie znał tam nikogo, ale przypuszczał, że przynajmniej synowie Rosalii są w komplecie.

Gdy pozostali żałobnicy także dotarli do domu, Kajetan z Fryderykiem siedzieli już przy centralnie ustawionym stole, na którym leżały przygotowane wcześniej zimne mięsa, sery i owoce. Część półmisków przykrytych było cienką tkaniną, chroniącą jedzenie od much, które, zwabione zapachem, krążyły nad stołem. O to, by głodni goście mogli zaraz po przyjściu z cmentarza zasiąść do posiłku, zadbały wcześniej Marianna i Zofia. Teraz zajęły się ściąganiem osłon i donoszeniem z kuchni napitków.

Fryderyk prawidłowo domyślił się, która z kobiet jest żoną Józefa, ojca nowo poznanych kuzynów Kajtka i Staszka, a która żoną stryja Karola. Marianna, gdy tak jej się przyglądał, trochę budziła w nim lęk, miała bowiem w sobie pewną władczość, coś, co sprawiało, że czuło się przed nią respekt. Rzadko spotykał takie kobiety, bo te z jego otoczenia, głównie babka Maryla i winnickie sąsiadki, nie mówiąc o dziewczętach ze wsi, były w swym zachowaniu bardzo skromne, posłuszne mężom czy ojcom, małomówne i nierzucające się w oczy, podobnie zresztą jak chuda Zofia. Marianna natomiast szła do przodu jak taran, wydając rozkazy jak generał na wojnie.

Widząc, jak ciotka dyryguje Józefem, Fryderyk siłą woli powstrzymał uśmiech. Wtedy jednak Kajetan nachylił się nad nim i szepnął:

– Ojciec ma tak cały czas, pantoflarz z niego. Ale z matki dobra kobieta, i dla niego, i dla nas.

Fryderyk spojrzał na niego uważnie. Kajtek dziwnie wyrażał się o swoich rodzicach. Po raz kolejny nie potrafił odgadnąć intencji chłopaka. Właściwie nie umiał ocenić, czy w słowach kuzyna zabrzmiał szacunek dla Marianny, czy wręcz przeciwnie.

– Wiesz, moja matula zmarła, gdy byliśmy ze Staszkiem berbecie. Nie pamiętamy jej. – Kajetan poczuł się zobowiązany do wyjaśnienia. – Marianna zajęła się nami jak swoimi dziećmi, kochamy ją, choć wiemy, że nas nie urodziła. A Piotrek i Zuza to nasze rodzeństwo. – Wskazał na stojącą właśnie w progu młodzież. Miny mieli bardzo poważne, nie rozmawiali ze sobą ani z nikim innym, stali jedynie w przejściu, jakby w oczekiwaniu, aż ktoś wskaże im miejsce. – Chodź, przedstawię ci ich.

Fryderyk z ociąganiem wstał od stołu i ruszył za kuzynem. Chwilę potem wymienił uprzejmości z onieśmielonymi jego obecnością młodziakami.

– Siadajcie do stołu. – Marianna zaprosiła przybyłych, jednocześnie wskazując im odpowiednie miejsca. – Karol i Zosia tam. – Wyciągnęła ręką na lewo. – Antek i Kazio z Wiktorią tam obok, a Józek i Augustyn tu, z prawej.

Zostało jedno wolne miejsce dla niej.

– A my gdzie? – wyrwało się nagle Fryderykowi, gdy zobaczył, że okupowany przez niego wcześniej stołek jest już zajęty.

– A wy przy tym mniejszym stole – odpowiedziała.

– Czemu nie przy waszym? – Kajetan stanął po jego stronie.

Marianna spokojnie, aczkolwiek tonem nieznoszącym sprzeciwu, odparła:

– Bo przy naszym nie ma więcej miejsca. A poza tym dorośli mają sprawy do omówienia.

– Nie jestem dzieckiem – burknął Kajtek pod nosem. Był w wieku Fryderyka, a więc jedynie roku brakowało mu do pełnoletności.

Fryderyk przytaknął, popierając tym samym kuzyna. On również chciał siedzieć z dorosłymi, tylko w ten sposób mógł lepiej poznać rodzinę, nie z wyglądu, bo to już znał, ale z charakteru, uczestnicząc w ich rozmowach. Po to w końcu przyjechał do Łanów. Zaznajomić się z tymi, z którymi łączyły go nazwisko i krew. Chciał wiedzieć, czy znajdą jeszcze coś wspólnego.

Ciotka Marianna była jednak nieprzejednana. Jasno zaznaczyła, że chce omówić z synami Rosalii ważne sprawy. Dorośli zawsze mają jakieś ważne sprawy i myślą, że młodzi ich nie zrozumieją. Tymczasem młodzi potrafią zrozumieć dużo więcej, niż im się wydaje.

– Chodź, stary. – Kajetan pociągnął Fryderyka za rękaw w kierunku mniejszego, ustawionego pod przeciwległą ścianą, stołu. Siedzieli tam już poznani wcześniej kuzyni, a małe córki Karola biegały pomiędzy kuchnią a izbą, plącząc się jedynie pod nogami.

Dołączyli więc do pozostałej młodzieży.

Po chwili na ich stole Marianna postawiła sery i dymiące jeszcze od gorąca mięsiwa, a Zofia wniosła półmiski z ugotowanymi warzywami. Zabrali się do nakładania jedzenia na swoje talerze, a kobiety, postawiwszy na głównym stole dzbanki piwa, wreszcie usiadły.

Widząc wniesiony dla dorosłych napój, siedzący obok Fryderyka Stanisław głośno mlasnął, a po chwili jęknął.

– A dla nas to co? Woda?

Kajetan roześmiał się głośno, a Fryderyk pomyślał, że ci dwaj kuzyni wydają się całkiem sensowni. Były z nich takie śmieszki, łobuzy trochę, ale w ich towarzystwie nie powinien się nudzić. Pozostała dwójka natomiast była zupełnie inna. Jasnowłosy i niebieskooki Piotr wyglądał na jakieś dziesięć, może dwanaście lat, miał jeszcze rysy dziecka. Siedział cały czas sztywno, jakby połknął kołek. Od czasu do czasu mruczał coś pod nosem.

Fryderyk ściągnął brwi, przyglądając się chłopcu, co nie uszło uwadze Kajetana. Nachylił się do kuzyna i powiedział cicho:

– Mój braciszek jest bardzo religijny, nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie się modlił. Pewnie księdzem zostanie. Pierwszym w naszej rodzinie. Matka bardzo by tego chciała.

Fryderyk pokiwał ze zrozumieniem głową. Sam wychował się u bogobojnych dziadków, oni pewnie też byliby szczęśliwi, gdyby i on poczuł powołanie, ale nic takiego się nie stało; im Fryderyk był starszy, tym większego dystansu nabierał do spraw boskich. Szanował jednak wybór Piotra, nie był tylko pewien, czy z racji bardzo młodego wieku jeszcze mu się nie odmieni.

Siedząca obok brata czternastoletnia Zuzanna miała opuszczoną głowę, a gdy tylko ją podnosiła i napotykała spojrzenie Fryderyka, płonęła rumieńcem i na powrót skupiała wzrok na splecionych na kolanach dłoniach. Dwa grube ciemne warkocze swobodnie zwisały jej z przodu. Miała ładną, lekko pucołowatą twarz, ale z figury wydawała się jeszcze bardzo dziecięca, nie nabrała kształtów, jakie miały dziewki w wieku Fryderyka. Od kiedy się poznali, oprócz przywitania, nie odezwała się do niego ani słowem. Nie miał więc pojęcia, czy również jest dowcipna jak jej starsi bracia, czy raczej poważna jak ten najmłodszy.

Zaczęli jeść. Przez kwadrans słychać było tylko odgłosy przeżuwania, mlaskania i od czasu do czasu siorbania. Jedynie małe dzieci wesoło się śmiały, bawiąc z kotem, który nagle pojawił się w izbie. Nikt nie zwracał na nie uwagi, widocznie nie były głodne, w przeciwieństwie do pozostałych zgromadzonych, bawiły się więc spokojnie, nie niepokojone przez rodziców.

Gdy zaspokojono pierwszy głód, dorośli zaczęli głośno rozmawiać, a młodzież chcąc nie chcąc przysłuchiwała się tym pogawędkom. Józef, gospodarz, w pewnej chwili zaproponował:

– Dawnośmy nie mieli okazji, by siąść razem przy jednym stole, niby los nie rzucił nas daleko od siebie, ale niektórzy przepadli jak kamień w wodę. – Tu spojrzał wymownie na Augustyna. – Ciekawym, jak wam się życie potoczyło, więc opowiadajcie.

– No cóż – pierwszy głos zabrał Augustyn, otarłszy uprzednio rękawem usta. – Po tym jak wyjechałem do Kamionki Strumiłowej, zaciągnąłem się do cechu. Terminowałem w garbarni Mazierowicza, twojego późniejszego teścia, aż dostałem tam pracę. Jakem pojechał kiedyś ze skórami do Winnik koło Lwowa, to poznałem tam Jadwigę, moją żonę. Pochodziła stamtąd, z luterańskiej rodziny. Odwiedzałem ją, aż zgodziła się za mnie wyjść i wtedy zabrałem ją do Kamionki.

– Czyżbyś przeszedł na inną wiarę? – zapytał lekko drwiącym tonem Józef.

Brat jednak nie dał się sprowokować.

– Nasza rodzina od zawsze jest wyznania rzymskokatolickiego. – Augustyn wydawał się wręcz być dumny z tego powodu. – Jej ojciec chciał ją za mnie wydać, ale postawiłem warunek, że Jadwiga musi przyjąć wiarę katolicką i obiecać, że wychowa dzieci w tym duchu. Wcale mu się to nie podobało, ale zgodził się i tak wzięliśmy ślub w naszym obrządku w kościele w Kamionce Strumiłowej.

Fryderyk słuchał ojca z zainteresowaniem. Znał tę historię, ale głównie opowiadaną przez dziadka Buzę w nieco innej wersji. Któregoś dnia Jadwiga przyznała się rodzicom, że zaszła w ciążę z Neubinerem, a gdy mu to oznajmiła, powiedział, że ożeni się z nią tylko pod warunkiem, że Jadwiga przejdzie na katolicyzm. Jan początkowo nie chciał o tym słyszeć, ale gdy ochłonął, uznał, że córka musi sama dokonać wyboru, to ona stanie kiedyś przed Bogiem i to jej akt wiary będzie miał znaczenie dla zbawienia, nie jego. W gruncie rzeczy wierzyli w tego samego Boga, a różnice w praktykowaniu nie były aż takie wielkie. Postanowił nie narzucać córce w tej kwestii swojej woli, wolałby jednak, by nie wiązała się z Neubinerem, choć fakt, że była w ciąży, bardzo komplikował sytuację.

Z rozmyślań wyrwał go głos stryja.

– Czemu nie przyjechała z wami?

– Moja żona umarła trzynaście lat temu.

Gdy Augustyn wypowiedział te słowa, przysłuchujący mu się Kajetan spojrzał nagle na kuzyna. Wcześniej, gdy rozmawiali, mówił mu o tym, że nie pamięta swojej prawdziwej matki, a Fryderyk nie wspomniał wcale, że i jego spotkał podobny los.

– Przykro mi. – Józef się zasmucił. – Nie miałem pojęcia. Tyle lat… Nic nie wiedzieliśmy, ani żeś się ożenił, ani że twoja żona zmarła.

– No… ostatnio byłem w Łanach jakoś po narodzinach Fryderyka, chyba w pięćdziesiątym czwartym albo piątym. Wtedy została w domu i opiekowała się dzieckiem.

– No tak, pamiętam, to było tuż przed moim ślubem z Anną. A więc i ty pochowałeś małżonkę… – Gospodarz westchnął, a Fryderyk znów się zamyślił. Coś mu nie pasowało w tej wymianie zdań pomiędzy ojcem i stryjem.

– Kiedy ty się urodziłeś? – zapytał Kajetana.

– Siódmego grudnia pięćdziesiątego czwartego, a co?

Fryderyk nie odpowiedział. On też urodził się w tym samym roku co kuzyn, ale w styczniu, ojciec musiał więc być w Łanach jakoś z początkiem roku. No chyba, że i Anna była w ciąży, gdy brała ślub. Widać Neubinerowie tak mieli, najpierw płodzili dzieci, a potem brali się za żeniaczkę. Ciekawe, co na to miał do powiedzenia ksiądz, musieli przecież spowiadać się z tego grzechu. Mimowolnie spojrzał na Piotra. Fryderyk pamiętał jednak, jak babcia Maryla mówiła, że ojciec zawiózł go do Łanów po śmierci Jadwigi, gdy nie mógł sobie poradzić z wychowaniem kilkuletniego dziecka, ale Rosalia nie była chętna, by zaopiekować się wnukiem. W tym więc, co mówił teraz Augustyn, coś się nie zgadzało. Nieprawdą było, że ostatni raz w Łanach był przed ślubem Józefa, pojawił się tam jeszcze kilka lat później wraz z małym Fryderykiem. Chłopak zanotował w pamięci, by rozmówić się przy sposobności z ojcem.

Tymczasem przy dużym stole rozmowy trwały w najlepsze.

– Jakaś klątwa ciąży na naszej rodzinie – kontynuował Augustyn. – Popatrz, siostry nam poumierały, żony, wielu z nas także córki. Moją małą córeczkę Joasię zabrał krztusiec, a wkrótce potem zmarła Jadwiga. Takie nieszczęście! Dobrze choć, że matka dożyła sędziwego wieku.

– Twoja żona też na krztusiec zmarła czy na cholerę?

– Nie, na gruźlicę. Krwią pluła, gorączka szybko ją pokonała. Zostałem sam z malutkim Fryderykiem. Przenieśliśmy się do innego, mniejszego domu, bo tamten był dla nas za duży i wciąż przywoływał wspomnienia. Zrezygnowałem z pracy w garbarni i zacząłem zajmować się rolnictwem w niewielkim przysiółku pod Lwowem.

– Dlaczego nie kontaktowaliście się z matką? – Przysłuchująca się jedynie do tej pory Marianna, nie mogła dłużej wytrzymać i wtrąciła się do rozmowy.

Józef zgromił ją wzrokiem w obawie, że cienka nić porozumienia z braćmi zostanie zerwana, kobieta jednak nic sobie z tego nie robiła. W jej głowie kłębiła się od jakiegoś czasu myśl, którą zamierzała wypowiedzieć na głos.

– Rosalia bardzo przeżywała, że się z nią nie kontaktujecie. Była tu sama jak palec.

– To Antoni dostał ten dom i to on miał obowiązek opiekować się matką. – Augustyn próbował się usprawiedliwiać, przy okazji okazując zazdrość o wybór ojca. – To do niego miejcie pretensje.

– Nieprawda! – Antoni się poderwał, ale Józef poklepał go po ramieniu, nakazując mu usiąść z powrotem.

Marianna nagle wstała, by to, co zamierzała powiedzieć, lepiej dotarło do siedzących przy stole mężczyzn. Nagle w izbie zrobiło się cicho, nawet Marysia i Rozalka popatrzyły zainteresowane na ciotkę. Kobieta rozglądała się po zgromadzonych. Gdy skupiła na sobie uwagę ich wszystkich, nabrała tchu i powiedziała głośno:

– Każdy z was miał taki sam obowiązek dbać o matkę, a nie zrzucać to na innych. Przeżyliście tragedie, mieliście własne sprawy, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby choć kilka razy w roku ją odwiedzić. Upewnić się, że jest w dobrym zdrowiu, że niczego jej nie brakuje.

W głosie Marianny słychać było wzruszenie. Opowiedziała również o tym, jaką osobą była zmarła, jak dbała o wychowanie i kształcenie własnych dzieci i wnucząt.

– Wielokrotnie słyszałam – ciągnęła dalej – jak pouczała wnuki, że w rodzinie najważniejsze są szacunek, miłość i pamięć o bliskich. Że w tragedii należy się wspierać, bo liczyć możemy tylko na siebie. Teraz już za późno, Rosalia odeszła, ale wy możecie spełnić jej wolę. Żyć razem w szacunku i braterskiej miłości. Wasz dziadek kolonista przyjechał z zachodu. Stracił żonę tuż po przyjeździe. Wasz ojciec był wtedy malutki, dlatego jedyną kobietą, którą traktował jak matkę, była matka Rosalii. A potem jej córka została jego żoną. Z tego, co opowiadała mi Rosalia, Neubinerowie byli tu początkowo bardzo samotni, czuli, że są w obcym kraju, bez majątku i korzeni. To, co stworzyli potem Augustin z Rosalią, to było coś pięknego. Wieś rozwinęła się dzięki nim. W moim rodzinnym domu opowiadało się historie o wielkim człowieku, który prowadził młyn. Był wzorem dla wszystkich. Jako dziecko nie przypuszczałam, że sama stanę się członkiem rodziny Neubinerów, a gdy Józef poprosił mnie o rękę, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.

Fryderyk słuchał tej opowieści z wielkim zainteresowaniem. Nie podejrzewał Marianny o tak wielką charyzmę, jaka teraz od niej biła. Nagle dotarło do niego jeszcze jedno uczucie. Uświadomił sobie, że chce być częścią tej rodziny, nawet pożałował, że ojciec nie zadbał o to, by już jako dziecko miał z nimi kontakt. Żałował, że nie poznał Rosalii, wujów i ich rodzin. Przez całe dzieciństwo był samotnikiem, nieświadomy nawet, że w Łanach żyją podobni mu wiekiem kuzyni. A mógł wzrastać w dużej rodzinie, tymczasem za towarzyszów dziecięcych zabaw miał dziadków i dzieci z kółka religijnego przy zborze. A teraz poczuł z Neubinerami więź, zwłaszcza z Kajetanem i jego bratem, ale był pewien, że i z resztą rodziny znalazłby wspólny język.

Z zamyślenia wyrwał go głos Marianny:

– …była ciepła, uczciwa i pracowita. Nigdy nie narzekała, nie powiedziała nic złego o żadnym z was. Kiedy mnie się coś wymsknęło, napominała mnie, a was tłumaczyła. Ale ja czułam, jak bardzo ją boli to, że im jest starsza, tym mniej się nią interesujecie. I dlatego was proszę, bądźmy taką rodziną, o jaką modliła się Rosalia. Niech nasze dzieci wiedzą, że nie ma nic ważniejszego niż rodzina. Wspierajmy się wzajemnie. Nie odtrącajmy.

Gdy skończyła swój długi wywód, w izbie na powrót zapadła całkowita cisza. Słychać było odgłos przelatującej gdzieś pod strzechą pszczoły.

Wszyscy przyglądali się kobiecie z zainteresowaniem, na twarzach gości malowały się rozmaite emocje, od poczucia wstydu, przez niepokój, po zaskoczenie. Fryderyk przypatrywał się kuzynostwu. Kajtek, napotkawszy jego wzrok, wzruszył ramionami, Staszek wychylił się, by ściągnąć z półmiska kawałek kiełbasy, Piotr potakiwał głową, a Zuza nieśmiało się do niego uśmiechnęła.

Cisza się przedłużała.

W końcu Antoni, najstarszy z braci Neubinerów, wstał i sięgnął po kufel piwa. Podniósł go i rzekł:

– I niech się stanie jej wola! Bracia! Marianna ma rację. W kupie siła.

Pozostali również podnieśli w górę swoje kufle. Wzajemnie obiecywali sobie, że choćby nie wiadomo co się działo, pozostaną blisko, będą kultywować rodzinne tradycje, wzajemnie się szanować i wspierać. Fryderyk również gotów był przyjąć to zobowiązanie. Przed chwilą stało się coś, co otworzyło nowy rozdział w jego życiu.

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

Po skończonym posiłku młodzież poszła do ogrodu, by rozprostować kości. Razem z nimi udali się tam również Kazimierz z żoną, z którymi Fryderyk nie miał wcześniej okazji porozmawiać. Kazik był jego najstarszym kuzynem, ale z uwagi na sporą różnicę wieku nie do końca swobodnie czuli się w rozmowie. Wiktoria natomiast była zaledwie kilka lat starsza od Fryderyka. Wydała się chłopakowi miła, ale również z nią nie poczuł więzi. Nie wyróżniała się niczym; ani urodą, ani charakterem, niewiele też miała do powiedzenia. Fryderykowi, wrażliwemu już na kobiece wdzięki, podobały się dziewczyny o bujnych kształtach i wydatnych ustach, tymczasem żona Kazika była blada, chuda i miała włosy nieokreślonego koloru. Widocznie kuzyn gustował w takich mimozach, gdyż nie odstępował jej na krok i zdawał się być zakochany w żonie po uszy.

Wymienili się uprzejmościami, jednak rozmowa się nie kleiła i po chwili stała się dla wszystkich męcząca.

Fryderyk z ulgą zauważył ojca, który wyszedł właśnie do ogrodu i stanął nieopodal pod drzewem. Nabijał fajkę, by ją zapalić. Chłopak przeprosił więc kuzynostwo i oddalił się, podążając w kierunku Augustyna.

– I jak ci się podoba rodzina? – zapytał ten, gdy tylko syn się do niego zbliżył – Szczególni są, co? Też odnosisz takie wrażenie?

Fajka była już gotowa, należało jeszcze ją rozpalić, Neubiner sięgnął więc do kieszeni po zapałki i nie odrywając wzroku od trzymanych w rękach przedmiotów, kontynuował:

– Z jednej strony dobrzy ludzie, z drugiej potrafią zaleźć za skórę tak, że się chce wyjechać byle dalej. Zaprzyjaźniłeś się już z kimś? – Podniósł wzrok na syna.

– Poznajemy się – odparł Fryderyk zdawkowo, po czym zmienił temat na taki który zaprzątał jego myśli. – Słuchałem tego, co opowiadałeś przy stole i coś mi się w tym nie zgadza. Babka Maryla mówiła, że mnie tu przywiozłeś jak miałem jakieś pięć lat. Nie wspomniałeś wcale o tym. Mówiła, że mnie nie chciałeś. Dlaczego więc nie zostałem w Łanach? Babka Rosalia podobno przygarniała wnuki.

– Czemu od razu: nie chciałeś! – Augustyn poczuł się tym stwierdzeniem urażony. – Wiesz dobrze, że było mi ciężko. Gospodarstwo zajmuje wiele czasu, nie mogłem wtedy ci go poświęcić, dlatego dziadkowie się tobą zajęli. Ale przyjeżdżałem przecież i odwiedzałem cię w Winnikach.

– Dobra, niech będzie, ale nie pytałem o Buzów tylko o Łany.

Augustyn przerwał swoje czynności i spojrzał na syna. Westchnął głęboko i pokręcił z dezaprobatą głową.

– A co miałem mówić? Matka taka dobra dla wszystkich była, tyle dzieciaków brała pod opiekę, a jak ja byłem w potrzebie, to mi odmówiła – tłumaczył. – Nie to nie, pomyślałem, i zawiozłem cię do Winnik.

Zamilkł. W ich kierunku zmierzał Antoni, a to oznaczało koniec rozmowy. Fryderyk wiedział, że nic więcej już od ojca nie wyciągnie.

Stryj właśnie podszedł.

– Kajtek wymyślił, żeby stół do ogrodu wynieść. Może to i dobry pomysł. Upał zelżał to i ciasta zjeść można na zewnątrz. Pomożesz mu? – zwrócił się do bratanka. – O, fajka dobry pomysł. – Zauważył przedmiot w ręce Augustyna. – Gdzieś żem zostawił swoją, zaraz ją znajdę i wrócę, to sobie razem zapalimy.

Augustyn kiwnął głową i na chwilę znów został sam. Patrzył za odchodzącym synem, zastanawiając się, jak szybko z małego berbecia zamienił się w dorosłego mężczyznę. Nagle przed oczami stanęła mu przypomniana przed chwilą scena sprzed przeszło dziesięciu lat, gdy pojawił się z nim u matki.

– Gustku, ja już stara jestem, nie mogę zająć się twoim synem – odpowiedziała, gdy poprosił, by zajęła się Fryderykiem. – Powiem ci to samo, com powiedziała kilka lat temu Józkowi: poszukaj ty sobie młodej żony, co to zajmie się Fryckiem i jeszcze nowe ci urodzi. Takem mówiła twojemu bratu, jak zmarła Anna, a on z chłopcami został. Też, jak ty, mnie ich chciał zostawić.

Augustyn nie odpowiadał, więc argumentowała dalej:

– Tylem już dzieci i wnuków odchowała, sił mam coraz mniej, nie dam rady. No i znalazł Józio poczciwą Mariankę, i dzieci mu porodziła, i tamtych jak własne przyjęła. Bierz z niego przykład.

Na potwierdzenie swoich słów Rosalia pokazała spracowane ręce.

Augustyn zauważył ich drżenie. Matka w ostatnich latach faktycznie mocno się posunęła, choć według metryki nie miała jeszcze sześćdziesiątki.

– To może oni by mogli pomóc? – zastanawiał się wtedy na głos, ale Rosalia pokiwała mu przed nosem wskazującym palcem.

– Co to, to nie, dość mają swoich, daj im żyć, oni czwórkę chowają, a ty jednego nie możesz? – W jej głosie słychać było pogardę.

Augustyn poczuł się urażony. Był w potrzebie, a matka nie udzieliła mu wsparcia.

– Twoja siostra, latawica, też mi dzieci podrzuca. Kocham je wszystkie jak własne i nie zostawię na pastwę losu, bo Rozalia nie umie być matką, ale ten dom to nie przytułek dla sierot. Żonę znajdź albo co innego wymyśl, ale tu go nie zostawisz.

Już chciał jej coś odpowiedzieć, gdy zatoczyła się z lekka, i gdyby nie stół, na którym się wsparła, runęłaby na podłogę. Syn zrobił krok w jej stronę, ale powstrzymała go ruchem dłoni.

– Idź już. Na święta przyjedź, ale teraz głowy nam nie zawracaj. Na pole muszę iść, robota sama się nie zrobi.

Augustyn nadal pamięta, co wtedy poczuł. Spojrzał wówczas na matkę z urazą. Chciał, by wiedziała, że jest mu przykro, ale Rosalia zdawała się tego nie zauważać. Pokręcił głową jakby w odpowiedzi do swoich myśli i bez słowa wyszedł z chaty. Czuł, jak narasta w nim złość. Jakiś kundel podbiegł do niego, ale odgonił go energicznym ruchem nogi.

Przed domem zobaczył, że pozostawione w obejściu dziecko tapla się w błotnistej kałuży. Westchnął ciężko i zakomenderował:

– Frydzio, siadaj na wóz.

– On głodny jest. – Za sobą usłyszał głos matki. Musiała pojawić się na progu chaty. W rękach trzymała jakiś pakunek. – Daj mu pajdę chleba, a tu jeszcze mleko i ser na drogę wam spakowałam.

Augustyn chciał już powiedzieć, że nie potrzebuje jałmużny, ale dzieciakowi oczy zaświeciły się na widok chleba. Wziął więc od matki bochenek i skinął głową w podziękowaniu.

– Jeszcze widno, ale nim zajedziecie, zmierzch będzie. Masz ty pled jakiś? – zapytała Rosalia, a widząc, jak jej syn rozgląda się niepewnie po wozie, cofnęła się w głąb domu. Owszem, nie chciała przyjąć na siebie obowiązku codziennej opieki, ale nie mogła przecież pozwolić, by jej wnukowi działa się krzywda.

Maluch przyglądał się jej z ciekawością, ale nie wiedząc, kim jest ta stara kobieta, trzymał się z daleka. Żadne z nich nie podjęło próby bliższego poznania. W tej chwili i tak nie miałoby to sensu.

– Gdzieś żem tu miał czysty kubrak, sięgnij no pod kozła – Augustyn zwrócił się do syna. – Masz? – zapytał, a widząc, że mały znalazł jakieś ubranie, rzekł jeszcze: – Przebieraj tę koszulinę. Brudnyś jak święta ziemia. Bardziej przypominasz diabła wcielonego niż postać ludzką. Chodź no tu do mnie – dodał po chwili.

Sięgnął do stojącej nieopodal beczki z deszczułką i nagarnął na dłoń wody, a potem zmoczoną ręką przetarł twarz malucha. Ten wyrwał się jak oparzony i pobiegł do wozu. Augustyn spokojnie poszedł za nim i wręczył mu bochenek chleba, a Fryderyk łapczywie wbił zęby w skórkę i mlaskając, przeżuwał jedzenie. Musiał już być bardzo głodny.

Pożegnali się chłodno z Rosalią i ruszyli w drogę. Augustyn cały czas się zastanawiał, co ma teraz zrobić. Nie czuł się na siłach, by być dla małego i ojcem, i matką. Łany nie leżały daleko od Kamionki, gdyby tylko matka dała mu szansę, mógłby przecież odwiedzać u niej syna, może czasem zabierać go do siebie, ale nie na długo. Dziecko potrzebowało bezpiecznego kąta i ciepłej strawy.

Neubiner czuł się rozgoryczony. Nagle do palety ogarniających go uczuć, wdarło się jeszcze jedno: zazdrość. Uważał, że najmniej dostaje od rodziny: ani młyna czy pola, ani chaty, ani nawet wsparcia w opiece. Jeszcze gdy tam mieszkał, wciąż słyszał: „Antoś to”, „Józuś tamto”; jego bracia zawsze wszystko mieli, a on musiał być zdany na siebie. Nie myślał wtedy o tym, że sam ostatecznie zaniedbał rodzinę, przez wiele lat od wyprowadzki nie odwiedzał matki, a w Łanach pojawił się przed dziesięciu laty na pogrzebie ojca, a potem tuż przed ślubem Józefa z Anną, gdy okazało się, że jest ona córką znanego mu z garbarskiej branży Mazierowicza. Sam jednak, gdy się ożenił, nie powiadomił o tym rodziny, być może w obawie, by nikt nie próbował sprzeciwiać się jego decyzji. Gdy jednak Jadwiga zmarła, okazało się, że nie jest samowystarczalny, a życie z dala od bliskich wcale nie jest takie proste. Nie był natomiast jeszcze gotowy, jak zasugerowała mu matka, by układać sobie życie na nowo.

Żal do matki trzymał go przez całą drogę. To wtedy postanowił sobie, że zrobi jej na złość i wcale nie będzie jeździł do Łanów, nawet na święta, a ona nie zobaczy prędko wnuka.

Dziś wiedział, że ten głupi upór nie był dla nikogo dobry, ale czasu cofnąć się nie dało. Gdy usłyszał od Józka, że życzeniem zmarłej było, by na pogrzebie pojawiły się wszystkie wnuczęta, początkowo chciał zaprotestować, potem jednak doszedł do wniosku, że ten żal do matki już gdzieś uleciał, a Fryderyk, już prawie dorosły, miał prawo poznać rodzinę, której nazwisko nosił.

Cieszył się, że tym razem przywiózł ze sobą syna. Wprawdzie nie miał on już szans poznać swojej babki, ale przynajmniej zyskał rodzinę, której przez lata tak mu brakowało.

Rozmyślając o dawnych czasach, Augustyn przypomniał sobie jak wtedy, przed laty, gdy jechali wozem i patrzył na bezbronne dziecko wtulone w ciepły pled, podjął decyzję, by pojechać wprost z Łanów do Winnik. Zabrał syna tam, gdzie mieszkali rodzice Jadwigi, choć widział się z nimi ostatnio na pogrzebie żony i z reakcji teścia nie wynikało wówczas, żeby Augustyn cieszył się ich sympatią. Jednak Fryderyk był ich jedynym wnukiem, a oni dla niego ostatnią deską ratunku. Spojrzał wtedy na śpiącego syna. Wciąż był umorusany, ale już nie tak jak przedtem. Augustyn miał nadzieję, że mimo niespodziewanych odwiedzin, dziadkowie ucieszą się, że zobaczą wnuka i, że gdy już wyjawi im powód wizyty, nie odprawią go z kwitkiem jak matka.

Rozmyślania o tamtym dniu przerwał mu Antoni, który podszedł z nabitą już fajką. Augustyn spojrzał na swoją, w której niepodtrzymywany żar zdążył wygasnąć. Brat podał mu ogień i dalej palili już razem w milczeniu.

Starszy z braci doszedł do wniosku, że od tych przykrych wspomnień upłynęło już tyle czasu, że moment był najwyższy, by odrzucić wszelkie waśnie pomiędzy braćmi. Ani decyzji rodziców, ani przeszłości już nie można było zmienić i tylko od nich samych zależało, jak dalej ułożą się ich wspólne relacje.

Obaj w głowach wciąż mieli słowa Marianny. Każdy na swój sposób próbował zrozumieć ich znaczenie i każdy w skrytości przyznawał, że szwagierka ma rację. Najwyższy czas zadbać o rodzinne więzi.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej