The Enclave - Kulczyna Marta - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

The Enclave ebook i audiobook

Kulczyna Marta

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

90 osób interesuje się tą książką

Opis

Historia Damiena Cadella – bohatera powieści The Clique i The Clique 2. 

Luna Allister nie sądziła, że kiedykolwiek wróci do Anglii. Ostatnie dwa lata spędziła w szwedzkim internacie i choć nienawidziła tego miejsca, wszystko wydawało się lepsze niż powrót tam, gdzie był Damien Cadell – chłopak, który stał się jej przekleństwem.

To prawdziwy demon, zdolny wejść dziewczynie w głowę tak głęboko, że żadna siła nie zdołałaby wyrwać go z jej pamięci.

Kiedy Luna staje u bram mrocznej uczelni Bleakhaven Academy, marzy tylko o dwóch rzeczach: nie zbliżać się do Damiena i nie dopuścić, aby ponownie wkradł się w jej życie.

Allister jednak niemal od razu przekonuje się, że jej postanowienie pozostanie wyłącznie pragnieniem.

Cadell wie, że Luna wróciła i nie pozwoli jej o sobie zapomnieć. Na nieszczęście młodej studentki, nie tylko on stanie się jej problemem. Pobyt w akademii sprawi, że dziewczyna zacznie zadawać sobie pytanie, czy jej życie było prawdą, czy tylko starannie wykreowanym kłamstwem. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                            Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 614

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 35 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Lina Malina

Oceny
4,6 (69 ocen)
48
16
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja04011995

Z braku laku…

The Enclave” to najsłabsza część serii – mimo świetnej reklamy i ponad 500 stron fabuła jest rozwleczona i pełna zbędnych opisów. Jako erotyk kompletnie się nie sprawdza – scen jest niewiele i bez chemii. Napięcie, które działało przy publikacji fragmentów na Wattpadzie, w książce całkowicie się rozmyło. Całość wypada blado, a główna bohaterka bywa wręcz irytująca.
31
sylwusiaw1988

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
10
Bubis0812

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna książka którą pochłonęłam od Marty i kocham . Czekam na kolejne części
10
ZuziaNikola

Nie oderwiesz się od lektury

super
10
Agnieszka8823

Dobrze spędzony czas

spoko
10

Popularność




Copyright © for the text by Marta Kulczyna

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Suchańska

Korekta: Joanna Błakita, Natalia Szoppa, Iwona Wieczorek-Bartkowiak

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-389-2 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Od autorki

Ostrzeżenie

Playlista

Prolog

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty

Rozdział dwudziesty szósty

Rozdział dwudziesty siódmy

Rozdział dwudziesty ósmy

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Rozdział trzydziesty

Rozdział trzydziesty pierwszy

Rozdział trzydziesty drugi

Rozdział trzydziesty trzeci

Rozdział trzydziesty czwarty

Rozdział trzydziesty piąty

Rozdział trzydziesty szósty

Rozdział trzydziesty siódmy

Rozdział trzydziesty ósmy

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Rozdział czterdziesty

Rozdział czterdziesty pierwszy

Rozdział czterdziesty drugi

Rozdział czterdziesty trzeci

Rozdział czterdziesty czwarty

Rozdział czterdziesty piąty

Rozdział czterdziesty szósty

Rozdział czterdziesty siódmy

Rozdział czterdziesty ósmy

Rozdział czterdziesty dziewiąty

Rozdział pięćdziesiąty

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy

Rozdział pięćdziesiąty drugi

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla tych, którzy przetrwali własne piekło i nauczyli się kochać popiół.

OD AUTORKI

The Enclavejest trzecim tomem serii „Decadence”, która opowiada o losach czterech bohaterów – Gabriela Fortwella, Damiena Cadella, Xandera Lockwooda oraz Axela Vanderhalla.

Ta książka jest historią Damiena – można ją czytać bez znajomości dwóch poprzednich tomów (The Cliquei The Clique 2)poświęconych Gabrielowi. Miejcie jednak na uwadze, że wówczas możecie się natknąć na spoilery, a niektóre wątki mogą nie być dla Was w stu procentach zrozumiałe.

OSTRZEŻENIE

Drogi czytelniku,

zanim sięgniesz po The Enclave, powinieneś zapoznać się z kilkoma informacjami.

Bohaterowie tej książki nie są dobrymi ludźmi. Każdy z nich – mniej lub bardziej – uosabia cechy, których w realnym życiu należy za wszelką cenę unikać. Przemawiają przez nich manipulacja, egoizm, skłonność do autodestrukcji, żądza i zaburzenia – w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa. Jeśli jednak zdecydujesz się zanurzyć w fabule mojej powieści, musisz wziąć pod uwagę, że natkniesz się na tematy wrażliwe, takie jak: przemoc, opisowe sceny erotyczne, narkotyki, alkohol, zaburzenia psychiczne, morderstwo, nieetyczne oddziaływanie na psychikę, elementy paranormalne, a także opisy zachowań, które w prawdziwym świecie wzbudziłyby niepokój.

Miej również na uwadze, że wszystko, co znajdziesz w The Enclave, jest fikcją. Niektóre miejsca, pojawiające się w powieści, m.in. Trinity Leading School, Bleakhaven Academy, The Nightfall Theatre czy Chokehold, zostały wymyślone na potrzeby historii. Dotyczy to także miasteczka Crowden – zarówno jego położenie, jak i wygląd oraz opisane miejsca nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Świat przedstawiony w tej książce to wyłącznie wytwór mojej wyobraźni, który w realnym świecie straciłby rację bytu. Nie doszukuj się zatem braku logiki w niektórych sytuacjach czy zachowaniach bohaterów. Wierz mi, za każdym razem, kiedy pomyślisz „to chore” – dokładnie takie miało być.

Jeśli pomimo tego, co Ci powiedziałam, nadal tu jesteś – zapraszam Cię w podróż przez labirynt mroku. Uprzedzam jednak, że nie spotkasz po drodze nikogo, kto poda Ci latarkę.

Pamiętaj jeszcze o jednym. Jeżeli kiedykolwiek spotkasz kogoś takiego jak Damien – nie uciekaj. Schowaj się i módl, żeby Cię nie znalazł. Nie wychodź z ukrycia zbyt szybko. Ten chłopak jest sprytniejszy niż najbardziej przebiegłe demony.

Do zobaczenia w ciemności.

PLAYLISTA

The Neighbourhood – Wires

Chase Atlantic – Okay

Hippie Sabotage – Devil Eyes

Isabel LaRosa – HAUNTED

Thomas LaRosa – Scream My Name

Rumelis – I See (Sped Up)

Artemas – southbound

Chase Atlantic – Right Here

Chase Atlantic – Triggered

Darci – Red Eye

Valerie Broussard – Killer

Chase Atlantic – DEVILISH

New Medicine – Take Me Away

David Kushner – Dead Man

Darci – On My Own

The Neighbourhood – Afraid

The Neighbourhood – Sweater Weather

Chase Atlantic – Obsessive

The Neighbourhood – A Little Death

Chase Atlantic – HEAVEN AND BACK

twenty one pilots – Doubt (demo)

PROLOG

Damien

Wrześniowe zachody słońca były piękne.

Szczególnie kiedy podziwiało się je, stojąc nad ciałem, z którego przed chwilą uszedł ostatni oddech.

Słońce mozolnie zbliżało się do linii drzew, a jego ciepła poświata rozlewała się po lesie, malując świat na odcienie złota i głębokiej czerwieni.

Wypuściłem przed siebie ostatnią chmurę dymu z papierosa i schowałem niedopałek do strunowego woreczka, który zawsze nosiłem przy sobie w… takich sytuacjach.

Wziąłem głęboki wdech, podwijając rękawy czarnej bluzy, po czym niespiesznie pochyliłem się nad mężczyzną leżącym u moich stóp. Jego martwa twarz zastygła w niemal groteskowym wyrazie strachu, jakby do ostatniej sekundy miał nadzieję, że uda mu się wzbudzić we mnie litość.

To, rzecz jasna, się nie wydarzyło.

– Nie patrz tak na mnie – szepnąłem do niego, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu. Przysiadłem na hałdzie świeżo rozkopanej gleby i wbiłem spojrzenie w jego przygasłe oczy. – Nie udawaj, że jesteś zaskoczony. Wiedziałeś, jak to się skończy. Tłumaczyłem ci wiele razy, że z przyjemnością pożyczę ci pieniądze, ale oczekuję oddania całej sumy na czas. Sam przypieczętowałeś swój los, przyjacielu.

Oparłem łokcie o kolana i po raz kolejny przeniosłem wzrok w kierunku zachodzącego słońca. Wrzesień pachniał dymem i chłodną ziemią.

Czułem pod stopami wilgotny, błotnisty grunt, a zapach wieczornego powietrza mieszał się z wonią krwi.

Cudowne połączenie.

Uwielbiałem ten stan, tę kontrolę. Tylko ja, przyroda, spokój i martwe ciało.

Moje królestwo.

Odpaliłem kolejną fajkę. Powoli oblizałem usta, pozwalając nikotynie rozlać się w moim wnętrzu i ponownie spojrzałem na trupa.

– Powiedzmy, że to był test, hmm? – podjąłem. – Sprawdzałem sam siebie. Ty, jak już pewnie rozumiesz, nie odgrywałeś w tym zbyt dużej roli. – Wzruszyłem ramionami, a kilka kosmyków białych włosów opadło mi na twarz. – Byłem ciekaw, czy wciąż potrafię nie tylko zabijać, lecz również łapać swoje ofiary. I wiesz co? Potrafię. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Jestem zaszczycony, że pozwoliłeś mi sprawdzić moje umiejętności.

Zwinnym ruchem podniosłem się na nogi, po czym stopniowo rozluźniłem obolałe mięśnie. Goniłem tego skurwiela po lesie przez ponad dwie godziny, to nie było łatwe zadanie.

– To co? – Kiwnąłem głową w jego stronę tak, jakbym mógł doczekać się odpowiedzi. – Ty do ziemi, ja do domu. Robi się późno – westchnąłem.

Nie zwlekając ani chwili dłużej, kopnąłem ciężkie truchło, które z hukiem wpadło do świeżo wykopanego dołu.

Te lasy od dawna należały do mnie. Miejsca, które naznaczyłem jako swoje, nie były odwiedzane przez ludzi. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się aż tak daleko. Może z uwagi na to, że nie trzeba było wiele, by się tu zgubić, a może… Może rzeczywiście ktoś wierzył w te popieprzone miejskie legendy.

Obszary rozciągające się wokół Bleakhaven Academy od lat były owiane różnymi historiami. Osobiście uważałem, że to zwykłe wymysły mieszkańców miasteczka nieopodal – ot, bajki, którymi można straszyć niegrzeczne dzieci.

Jedna rzecz natomiast pozostawała prawdą. W okolicach akademii na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zniknęło sporo ludzi. Nie sądziłem jednak, że kryły się za tym leśne potwory albo wkurwione duchy czyichś przodków. Moim zdaniem za tajemniczymi zaginięciami stali ludzie tacy jak ja.

W sumie nie miałbym nic przeciwko, gdyby ktoś uznał zniknięcie tego bydlaka pode mną za „klątwę Bleakhaven”. Im mniej problemów, tym lepiej. Byłem skłonny zgodzić się na to, by przypisano moje zasługi jakiemuś opętanemu jeleniowi czy innemu stworowi z legend.

Zebrałem w sobie wszystkie siły, by starannie zakopać wielki dół, a następnie doprowadzić grób do perfekcyjnego stanu. Nawet! Nawet gdyby jakiś zbłąkany turysta zaszedł aż tutaj, mój mały cmentarz nie rzucał się w oczy. Każdy listek, każda gałązka i każdy pieprzony kamyczek układałem tak, by wyglądały na ułożone rękami natury.

– Piękny wieczór – mruknąłem sam do siebie, po czym oddaliłem się kawałek od grobu.

Znalazłem sporych rozmiarów kamień, na którym przysiadłem i upiłem kilka łyków koniaku. W dni takie jak ten zawsze nosiłem przy sobie piersiówkę, w końcu sukcesy wymagały toastów.

Znajdowałem się na stosunkowo sporym wzniesieniu, dzięki czemu mogłem podziwiać lasy z góry. Piękne, gęste lasy.

Moje lasy.

Pociągnąłem kolejny solidny łyk, rozmyślając o tym, że już tak niewiele dzieliło mnie od tego, co było mi przeznaczone.

Za kilka dni miałem rozpocząć studia. Nowe miasto. Nowe reguły. Nowe możliwości.

Bractwo w Bleakhaven Academy musiało być moje. Wcześniej jego królem był mój – pierdol się – ojciec, a jeszcze wcześniej – świętej pamięci dziadek. Wiedziałem, że gdy tylko przekroczę bramy tej ponurej uczelni, zawłaszczę sobie wszystko, co najzwyczajniej w świecie mi się należało.

– Fuj! – podniosłem głos, kiedy przypadkiem dotknąłem ust zakrwawionymi palcami.

Cholerna krew, jeszcze nie całkiem wyschła.

– Nawet twoja krew jest obrzydliwa – rzuciłem do grobu przez ramię.

Zirytowany, z całych sił wytarłem ręce w czarne, dresowe spodnie i nabrałem powietrza w płuca.

Chciałem choć przez chwilę odpocząć, wyciszyć myśli, nacieszyć się zapachem nadchodzącej nocy, ale – jak zwykle – nie było mi to dane. Telefon zawibrował w mojej kieszeni, doprowadzając mnie do szału.

Warknąłem pod nosem i postanowiłem odebrać.

Zerknąłem na ekran.

Axel.

– Czego? Jestem zajęty – prychnąłem obojętnym tonem.

– Mam dla ciebie coś lepszego niż trup, Cadell – rozległo się w słuchawce. Ax brzmiał na rozbawionego. – Dowiedziałem się czegoś, co cię zainteresuje.

Milczałem przez moment, czekając, aż przyjaciel przejdzie do sedna. Zapomniałem jednak, że pieprzony Vanderhall nie potrafił przedstawić niczego zwięźle, najpierw musiał opowiedzieć rozwleczoną do granic możliwości historię.

– No mów, do cholery – ponagliłem go, na co głęboko westchnął.

Poprawiłem się na kamieniu, przenosząc spojrzenie w kierunku słońca, które już niemal całkowicie skryło się za rozłożystymi koronami drzew.

– Słuchaj, siedziałem dzisiaj trochę przy komputerze – zaczął w końcu. – Chciałem sprawdzić, kto będzie z nami na roku, ilu uczniów Trinity faktycznie zdecydowało się na studia w Bleakhaven, sam rozumiesz – ciągnął, a ja postanowiłem mu nie przerywać. Wiedziałem, że poczuje się lepiej, kiedy wyrzuci z siebie jakieś tysiąc słów zamiast jednego krótkiego zdania.

Odpaliłem trzeciego w ciągu ostatnich trzydziestu minut papierosa i wsłuchiwałem się uważnie we wszystko, co mówił.

– Właściwie w większości będziemy oglądać znajome twarze – kontynuował. – Ale jest też sporo nowych. Sprawdzę sobie tych ludzi, lubię być doinformowany.

Potarłem palcami brwi, coraz mocniej zaciskając szczęki.

– Jedno nazwisko na liście studentów bardzo mnie zaciekawiło i myślę, że ciebie zaciekawi jeszcze bardziej – obwieścił nieco poważniej.

– Jakie nazwisko? – mruknąłem, poprawiając włosy.

Axel nie odzywał się przez naprawdę długą chwilę.

Ze znudzeniem przewróciłem oczami. Chciałem, by w końcu wydusił to, co miał do powiedzenia.

Podczas dłużącego się w nieskończoność oczekiwania zdążyłem podnieść się z kamienia i przejść kilka kroków. Stałem przy jednym z ogromnych drzew, gdy Vanderhall nareszcie się odezwał.

– Allister.

Miałem wrażenie, że moje serce na moment przestało bić. Krew odpłynęła mi z twarzy, a obraz zadrżał, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę.

– Luna wróciła – dodał przyjaciel, a ja bez słowa się rozłączyłem.

Telefon wypadł mi z ręki, a do moich uszu dotarł cichy pogłos szeleszczących gałązek, brutalnie zaatakowanych przez ciężar urządzenia.

Niemal w zwolnionym tempie odwróciłem się w stronę ścieżki powrotnej. Czułem, jak moje ciało reagowało na jej imię. Na usta wstąpił mi ciężki, złowrogi uśmiech.

– Moja Luna… – szepnąłem, zaciskając pięści. – Witaj w domu, kochanie.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Luna

Cholera.

Niech to wszystko jasny…

– Pani Allister, tak? – Wulgarny natłok myśli w mojej głowie został brutalnie przerwany przez słowa recepcjonisty w hotelu.

– Zgadza się, dzień dobry. – Posłałam mężczyźnie w średnim wieku wymuszony uśmiech.

– Pokój czterysta osiem – poinformował. – Bardzo proszę, karta do pokoju i vouchery na śniadanie oraz obiad – wręczając mi wszystko, czego potrzebowałam.

– Dziękuję – odparłam ciepło. – To będzie czwarte piętro?

– Zgadza się, w lewej części holu znajdzie pani windę.

Przytaknęłam, po czym bez słowa pociągnęłam za sobą ogromną walizkę i ruszyłam w wyznaczonym kierunku.

Prawie nie oddychałam, dopóki nie znalazłam się w pokoju.

Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, wciągnęłam do płuc pokaźną porcję powietrza. Wsunęłam włosy za uszy, a następnie podeszłam do okna, by rozejrzeć się po okolicy.

– Chryste… – mruknęłam, obejmując wzrokiem ciemne lasy rozpościerające się wokół hotelu.

Gęsta mgła okalała korony drzew, na które patrzyłam z góry, i choć stałam przy zamkniętym oknie, niemal czułam przerażającą, lepką wilgoć, dryfującą w powietrzu na zewnątrz.

Nigdy nie chciałam wracać do Anglii.

A już na pewno nie planowałam znaleźć się w Crowden ani tym bardziej w Bleakhaven Academy.

Crowden.

Samo brzmienie tej nazwy wydawało się ciążyć na języku. W teorii – miasteczko jak każde inne, przynajmniej z pozoru. Kiedy jechałam taksówką, widziałam zniszczony kamienny most przerzucony nad rzeką, brukowane ulice oraz domy ze starych cegieł. Nic, co mogłoby szczególnie zwrócić uwagę. W praktyce – jeśli przyjrzeć się bliżej, nietrudno o złudzenie, że ta mała mieścina była niczym wyjęta z horroru albo legend. Kiedyś podobno przyciągała wielu turystów, a także naukowców, artystów czy nawet arystokratów, którzy przybywali tu w poszukiwaniu inspiracji albo schronienia przed światem. Mówiono jednak, że niewielu przyjeżdżało tutaj ponownie.

Podobno kto raz odwiedzi to miejsce, nigdy nie wróci tu z własnej woli.

Nie do końca w to wszystko wierzyłam. To, że gdzieś jest mgła, wiecznie leje, a pieprzone rury wydają dźwięki, jakby ktoś w nich umierał, nie stanowi powodu do strachu, prawda?

Usiadłam na parapecie, wygodnie opierając podbródek o rękę. W Londynie rano świeciło słońce i choć ten znajdował się niespełna dwie godziny drogi od Crowden, tutaj wszystko wydawało się inne. Trochę czytałam, zanim tu przyjechałam. Znalazłam też kilka podcastów kryminalnych, a nawet paranormalnych, w których ludzie ochoczo opowiadali o swoich doświadczeniach związanych z tym miejscem lub o znanych przez nich legendach.

Uczestnicy słuchowisk twierdzili, że kiedyś Crowden było normalne. Z czasem jednak wśród ludzi zaczęły krążyć opowieści.

O duchach przeszłości.

O sekretach, które lepiej pozostawić w spokoju.

Miejscowi podobno nie mówili o niczym wprost. Zamiast tego szeptali, zawsze z pewnym lękiem w głosie, jakby bali się, że miasteczko… słucha.

Gdyby nie ostatnia wola moich rodziców, siedziałabym teraz w Szwecji albo gdziekolwiek indziej, byle nie tutaj.

Ale zostałam sama na świecie. Dosłownie sama. Postanowiłam więc uszanować ich prośbę – i tak nie miałam nic do stracenia.

Kiedy uczyłam się w liceum, odszedł mój brat Caleb. Od lat miał problem z narkotykami i pewnego dnia wydarzyło się to, co czułam w kościach od dawna.

Nie byłam w stanie wracać do nocy jego śmierci, nawet w myślach.

Z kolei trzy miesiące temu moi rodzice zginęli w wypadku. Jednak w wypadku ich śmierć… wiele rzeczy nie dawało mi spokoju. Nie było mnie w Anglii, kiedy to się stało. Gdy przyjechałam, otrzymałam informację, że ojciec prowadził pod wpływem alkoholu i zderzył się czołowo z ciężarówką, w konsekwencji czego zginęli zarówno on, jak i mama.

Problem w tym, że tata nie pił.

NIGDY.

Od ponad dwudziestu lat nie wznosił toastu nawet w sylwestra.

Kiedy opowiedziałam o tym policji, stwierdzili, że być może prowadziła moja matka, która również miała we krwi prawie dwa promile, a ojciec zamienił się z nią miejscami, zanim przyjechały służby. Śledczy uważali, że skoro kierowca ciężarówki zginął na miejscu, tata mógłby chcieć w ten sposób wziąć winę na siebie i w razie gdyby rodzice przeżyli, uratować mamę przed więzieniem. Rodzice zmarli w szpitalu, więc nikt nie zdążył ich zapytać, jak było naprawdę.

Ja miałam co do tego wszystkiego zupełnie inne zdanie.

Po pierwsze – ich obrażenia były tak rozległe, że nie istniał dla mnie cień szansy na to, by po zderzeniu mogli „zamienić się miejscami”. Po drugie – matka od śmierci Caleba bez przerwy brała leki: antydepresanty, coś na stany lękowe, a do tego coś jeszcze, czego działania nie pamiętam. Nie piła. Tak samo jak ojciec. Na Boga, nikt o zdrowych zmysłach nie łączy leków psychotropowych z alkoholem!

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie o tym wszystkim.

Kolejną dziwną rzeczą był fakt, że rodzice zmienili testament zaledwie kilka dni przed wypadkiem. Cały majątek mogłam przejąć od razu, choć wcześniej zapierali się, że najpierw muszę skończyć studia, by w ogóle cokolwiek dostać. W dodatku mama zostawiła u naszego prawnika list, który ten miał mi przekazać w razie jej śmierci. W liście tym wraz z tatą poprosiła mnie, bym podjęła studia w Bleakhaven Academy.

Dlaczego to zrobiła? Wiedziałam, że nienawidziła tego miejsca. Oboje z ojcem chcieli, żebym trzymała się od Crowden z daleka. Nigdy nie dopytywałam dlaczego, bo – szczerze mówiąc – nie obchodziło mnie to. I tak nie chciałam tu studiować.

I dlaczego załatwili wszystkie formalności niespełna tydzień przed śmiercią? Tak jakby wiedzieli, że umrą, a przecież to był podobno wypadek.

– Dobra, starczy – szepnęłam, próbując odrzucić na bok myśli, które każdego dnia zaprzątały mi głowę.

Wstałam z parapetu i podeszłam do walizki. Zaczęłam wyjmować najpotrzebniejsze rzeczy – nie było sensu całkowicie się rozpakowywać, miałam tu zostać tylko na jedną noc.

Jutro z samego rana musiałam stawić się w Bleakhaven i zameldować w akademiku.

Kilka kolejnych godzin upłynęło mi na kąpieli, czytaniu książki oraz krótkiej historii uczelni. Świat spowijał mrok, kiedy nogi zdrętwiały mi na tyle, że podniosłam się z łóżka.

– Obiad… – burknęłam, gdy przypomniałam sobie, że nie zeszłam do restauracji w wyznaczonych godzinach.

Nie chciałam dłużej narzekać. Naprawdę nie należałam do osób, które na każdym kroku marudzą, ale – cholera jasna – miałam po prostu dosyć dzisiejszego dnia.

Kolejny będzie lepszy.

Pomyślałam i postanowiłam się tego trzymać.

Szybko przebrałam się w piżamę z zamiarem pójścia spać. Najwyżej zjem potężne śniadanie i będę sobie wmawiać, że w ten sposób nadrobiłam pominięty obiad.

Ułożyłam się wygodnie, przykryłam wielką kołdrą i zgarnęłam z szafki nocnej opaskę na oczy. Podłączyłam telefon do ładowarki, a kiedy byłam już pewna, że zaledwie minuty dzieliły mnie od zapadnięcia w sen, ten zawibrował.

Niechętnie sięgnęłam po urządzenie i zmrużyłam powieki, kiedy uderzyła we mnie pełna jasność ekranu.

Nieznany:

Witaj w Crowden, kochanie.

O nie. Tylko nie on.

Wstrzymałam oddech i zacisnęłam szczęki.

Luna:

Skąd masz mój numer?

Nieznany:

Axel mi dał.

Pieprzony haker Vanderhall. Ten chłopak był jak karaluch, którego nie dało się unicestwić. Już w liceum dla zabawy włamywał się nauczycielom na konta i przeglądał historie transakcji albo wykupywał w ich imieniu subskrypcje stron pornograficznych. Zakładałam, że w tym momencie był już zdolny absolutnie do wszystkiego, co można zrobić przy użyciu komputera.

Przed przyjazdem tutaj zmieniłam numer. Zrobiłam to, chociaż podświadomie czułam, że szybko znajdzie się w rękach… Nawet w myślach nie chciałam wymawiać jego imienia.

Nieznany:

Cieszę się, że jutro się zobaczymy. Tęskniłem. Ty też tęskniłaś?

Miałam wrażenie, że za moment połamię sobie zęby. Podniosłam się do siadu i wysłałam kolejną wiadomość.

Luna:

Damien, nie mów do mnie, nie pisz do mnie, nie myśl o mnie, a w Bleakhaven trzymaj się ode mnie z daleka.

Nieznany:

Nie nazwałaś mnie demonem, tylko po imieniu. To już coś, małe kroczki :)

– Boże! – ryknęłam na cały pokój, rzucając telefon na poduszkę za sobą.

Wszystko. Mogłam się zgodzić na wszystko, ale nie na tego człowieka. Przyjechałam do Crowden, bo tego zażyczyli sobie przed śmiercią moi rodzice. Zdecydowałam się zamieszkać na terenie uczelni, ponieważ o to również poprosili w swoim liście. Byłam tutaj, chociaż wcale tego nie chciałam.

Ale nie pozwolę na to, by Damien Cadell znów stał się częścią mojego życia.

Czas, kiedy byliśmy… blisko, to czas, który…

Nie, nawet nie będę o tym myśleć.

Wściekła, przewróciłam się na drugi bok, po czym zasłoniłam sobie oczy. Nie potrafiłam spać bez opaski w hotelach, chociaż nie wiedziałam dlaczego.

Przez kolejne trzy godziny turlałam się po łóżku jak ryba wyrzucona na brzeg. Nie mogłam zasnąć, choć wcześniej marzyłam tylko o tym.

W końcu położyłam się na plecach, przesunęłam opaskę na czubek głowy i wbiłam wzrok w sufit. Niezgrabnie pociągnęłam nosem, zaciskając przy tym zęby, a kiedy w końcu udało mi się porządnie odetchnąć, sięgnęłam po telefon, który kilka minut wcześniej zawibrował.

Damien:

Bezsenność to koszmarna zmora.

Luna:

Pieprz się.

Damien:

Wszystko w swoim czasie.

Uniosłam brwi, gdy na ekranie wyświetliła się ta bezczelna wiadomość.

Demon.

ROZDZIAŁ DRUGI

Luna

Taksówka sunęła po żwirowej drodze niczym żółw, i to w dodatku bardzo stary. Obserwowałam widoki za szybą, choć na dłuższą metę stawało się to nużące. Lasy, lasy, lasy. Mgła. Znowu lasy. I tak w kółko.

– Co sprowadza panienkę do Crowden? – zagaił starszy kierowca, zerkając na mnie w lusterku.

– Studia, oczywiście – odparłam miło i posłałam mu uśmiech.

Mężczyzna milczał przez moment, aż w końcu westchnął głęboko, po czym poprawił dłonie ułożone na kierownicy.

– Wie panienka – podjął cicho. – Ja to bym chciał, żeby tę akademię zamknęli w pizdu – obwieścił, na co uniosłam brwi.

– Dlaczego? – zapytałam, próbując ukryć rozbawienie.

– Brzydkie miejsce, bardzo brzydkie. – Pokręcił głową. – Sporo się o nim mówi.

– Co się mówi? – dopytywałam zaciekawiona.

Zanim jednak kierowca miał okazję odpowiedzieć, w przednią szybę uderzył ptak. Na szczęście jej nie rozbił – zatrzepotał tylko czarnymi skrzydłami i wydarł się wniebogłosy, a następnie odleciał w stronę leśnej gęstwiny.

– Nie pojadę dalej, panienko. – Staruszek zatrzymał samochód i obrócił się w moją stronę. – Życie mi miłe, proszę pieszo. Nie zostało dużo, jakieś pięćset jardów. Pieniędzy nie wezmę, bo nie skończyłem kursu.

– Poważnie? – rzuciłam poirytowana. – Wierzy pan w te wszystkie głupie legendy? Przecież tu jest mnóstwo ptaków. Takie rzeczy się zdarzają, szczególnie przy lasach – dodałam, niepewnie odpinając pas.

– A wierzę! – stwierdził głośno. – Wierzę, bo mieszkam tu od urodzenia i od urodzenia mówiono mi, że w tych lasach nie kryje się nic dobrego!

– Tak, a zły pan zabiera dzieci do starej wiedźmy, która je patroszy. – Przewróciłam oczami, a później sięgnęłam do klamki.

Otworzyłam drzwi, a kiedy wysiadłam, mężczyzna mruknął:

– Panienko.

Schyliłam się i wsunęłam głowę do wnętrza auta.

– Zmienił pan zdanie? Nie muszę targać tej walizki przez las?

– Proszę nie wychodzić z akademika po północy. Przepraszam, że nie zawiozę do celu, nie mogę. – Zmarszczył siwe brwi. – Ten kruk to znak, panienko, a ja wierzę w znaki.

A ja we Wróżkę Zębuszkę.

– Dlaczego mam nie wychodzić po północy? – szepnęłam.

– Nie wiem – odparł. – Ale tak będzie lepiej. Zegar na wieży głównego budynku zawsze zatrzymuje się równo o północy i choćby go naprawiali, przestawiali, zawsze jest tak samo. Może to też znak jakiś? Proszę uważać – dodał, po czym ponownie uruchomił silnik.

Stary wariat.

Wynurzyłam się z taksówki i podeszłam do bagażnika. Szybko wyciągnęłam walizkę, dziękując sobie w duchu, że miałam na nogach buty do biegania.

Kiedy tylko zamknęłam klapę, kierowca wycofał, by po chwili nawrócić między drzewami i zniknąć na żwirowej drodze.

– Zajebiście – sapnęłam, kładąc ręce na biodrach.

Zerknęłam w kierunku swojego celu, ale nie widziałam nawet zarysu uczelni.

– Już widzę te pięćset jardów. – Odetchnęłam ciężko, po czym zaczęłam ciągnąć za sobą torbę, której kółka rzęziły na podłożu przy każdym moim kroku.

Dziadek nie kłamał. Może nie sprecyzował perfekcyjnie odległości, ale był blisko – mój telefon pokazywał, że przeszłam sześćset jardów.

I wtedy stanęłam u bram Bleakhaven Academy.

W powietrzu unosił się zapach wilgoci i drzew – ciężki, przytłaczający i niepozwalający się zignorować.

Uniosłam wzrok, by dokładnie przyjrzeć się bramie. Była wysoka, żelazna, z kutymi zdobieniami, wyglądającymi jak splecione ciernie. Nad ziemią wiła się chłodna warstwa mgły, która zdawała się łaskotać moje odsłonięte kostki.

Pośrodku bramy widniał wielki, miedziany herb. Przecięty na pół, po jednej stronie prezentował kruka, po drugiej zaś – lunetę.

– Luneta? – rzuciłam pod nosem, zastanawiając się, dlaczego akurat ten przedmiot umieszczono w herbie. Nie znalazłam o tym informacji w historii akademii.

Po bokach wielkiego żelastwa stały kamienne posągi, przywodzące na myśl uskrzydlone stworzenia, których twarze były zbyt zniekształcone, by określić je jako ludzkie.

Poczułam pod skórą ciarki niepokoju. Zignorowałam je jednak i znów chwyciłam za rączkę walizki, a następnie przeciągnęłam ją przez uchyloną bramę.

Stanęłam na dziedzińcu i niemal od razu odniosłam wrażenie, że zrobiło się chłodniej. Po chwili potrząsnęłam głową, karcąc się w myślach za to, że jakaś część mnie wierzyła w te wszystkie bzdury, których wysłuchałam oraz naczytałam się w ostatnim czasie.

Szłam powoli, pokonując kolejne jardy starannie wyłożonego kocimi łbami chodniczka, aż w końcu moje spojrzenie spoczęło na głównym budynku uczelni.

Wznosił się przede mną jak pałac, choć wyglądał zbyt mrocznie, by budzić pozytywne odczucia. Ściany z ciemnego kamienia były nierealnie gładkie, nieskazitelne. Wielkie okna zdobiły witraże – zimne, szklane oczy i twarze, które sprawiały wrażenie, jakby obserwowały, co dzieje się dookoła.

– Zegar… – szepnęłam, gdy przeniosłam wzrok nieco niżej.

Wisiał dumnie, tuż nad głównym wejściem, a jego wskazówki zatrzymały się na północy – dokładnie tak, jak mówił taksówkarz.

Przeszłam kolejny kawałek, zastanawiając się, dlaczego wokół mnie nie było żywej duszy.

Po prawej stronie od dziedzińca znajdował się wyraźnie oznaczony akademik chłopców – budynek o prostych, minimalistycznych kształtach, choć utrzymany w stylu podobnym do tego głównego. Kamienne schody prowadziły do szerokich drzwi z ciemnego drewna, a nad nimi wisiała latarnia, która nie zgasła, mimo że na dworze zrobiło się już widno.

Po lewej stronie zaś dumnie stał akademik dziewcząt – identyczny jak ten chłopców z jedną, małą różnicą – gęsto porastał go bluszcz.

Szybko skierowałam się do budynku głównego. Tak mi polecono, kiedy rozmawiałam przez telefon z panią Mackberg.

Wciągnęłam walizkę po kamiennych stopniach, po czym powoli otworzyłam masywne drzwi. Niedługo po tym stanęłam w pustym holu, całym wyłożonym drewnem.

– Dzień dobry? – usłyszałam za plecami.

– Pani Mackberg, dzień dobry. – Poprawiłam włosy, uważnie przyglądając się jej twarzy.

Nie wiedziałam, czym dokładnie zajmowała się w Bleakhaven, otrzymałam tylko informację, że w sprawach związanych z akademikami należy rozmawiać z nią. Widziałam jej zdjęcia na stronie internetowej.

Mackberg była kobietą szalenie wysoką, szczupłą i bardzo dystyngowaną. Ręce trzymała splecione z przodu, a jej marynarka wyglądała tak, jakby ktoś uszył ją specjalnie dla niej, dbając o rozmiar co do cala. Ciemne włosy spięła w ciasny kok, a usta przeciągnęła bordową szminką. Wyglądała na około czterdzieści lat i była naprawdę piękna.

– Nazywasz się…? – podjęła niepewnie.

– Luna Allister, jestem studentką pierwszego roku.

– Ach, tak! – Delikatnie klasnęła w dłonie. – Chodź ze mną, zaprowadzę cię.

Skinęłam głową i ruszyłam, ledwie dotrzymując jej kroku. Znowu targałam walizkę przez dziedziniec, a z moich ust wydostawały się małe obłoczki pary.

– Będzie mi miło, jeśli będziesz się do mnie zwracać „Jennifer” – rzuciła przez ramię. – Kiedy studenci mówią do mnie „pani Mackberg”, czuję się dziwnie staro.

– Jasne – odparłam. – O co chodzi z tym zegarem? Podobno zawsze zatrzymuje się na północy.

Nie minęła nawet sekunda, kiedy Jennifer przystanęła, posyłając mi surowe spojrzenie.

– Czyżbyś nasłuchała się tych idiotycznych historyjek od kogoś z miasteczka? – Wyraz jej twarzy nagle złagodniał, jakby próbowała żartować.

– Coś tam słyszałam – stwierdziłam.

Stanęłyśmy pod wejściem do akademika, a Mackberg ułożyła dłoń na moim ramieniu.

– Posłuchaj, dziecko – zaczęła z ciepłym uśmiechem. – Wszyscy wiemy, co opowiadają ludzie z Crowden. Nazywają Bleakhaven Academy siedliskiem diabła, powielają niestworzone historie o tajemniczych zaginięciach i ludziach, którzy tracili tutaj zmysły. Wierz mi, że to wszystko bujdy wyssane z palca. Akademia od dziesiątek lat oferuje studentom najlepsze wykształcenie. Sama zapewne wiesz, że nasz dyplom otwiera wszelkie możliwe drogi kariery. Nie przyjmujemy wielu studentów, zapewniamy wam luksusowe akademiki oraz pełne wyżywienie, byście nie musieli jeździć do miasteczka, a nasza kadra składa się z najlepszych profesorów w kraju. Proszę, nie bierz do siebie tego, co mówią inni. Bleakhaven wygląda tak, a nie inaczej, bo na jego terenie kiedyś mieścił się zakon. A to, że mamy tu sporo mgły i lasów, nie oznacza, że zasiadamy do kolacji z duchami. – Puściła do mnie oczko, po czym otworzyła ciężkie drzwi.

Był w tym jakiś sens.

– Twój pokój znajduje się na trzecim piętrze – poinformowała. – Zostaw walizkę tutaj. Poproszę Victora, żeby wniósł ją po schodach.

– Kto to Victor? – zapytałam od razu.

– Syn jednej z kucharek, pozwalamy mu mieszkać na terenie akademii w zamian za pomoc w różnych drobnych sprawach.

Przytaknęłam.

Ruszyłyśmy do góry po krętych, drewnianych schodach, które sprawiały wrażenie bardzo wiekowych. Wszystko wokół nich również wykonano z drewna – stare półeczki zawieszone na brązowych ścianach, ramy obrazów przedstawiających nieznanych mi ludzi, a nawet kinkiety.

Każdego ranka biegałam, więc wejście na trzecie piętro nie robiło na mnie wrażenia. Oddychałam spokojnie, zupełnie inaczej niż Jennifer, która w pewnym momencie wyraźnie się zasapała.

– Ostatni pokój po lewej stronie. – Wskazała ręką wyznaczone miejsce. – Twoja współlokatorka przyjechała wczoraj, na pewno jest w pokoju, bo dziś jeszcze nikt nie wychodził z budynku. Klucze znajdziesz na łóżku, a gdybyś czegokolwiek potrzebowała, wiesz, gdzie mnie szukać. – Skinęła głową, następnie niespiesznie się oddaliła.

Przełknęłam cicho ślinę i podeszłam do drzwi. Skoro ktoś był w środku, uznałam, że wypadało zapukać.

– Proszę! – wykrzyknął ktoś damskim głosem.

Bez wahania nacisnęłam klamkę, a po chwili przesunęłam wzrokiem po pokaźnych rozmiarów pomieszczeniu.

Mackberg nie kłamała, kiedy mówiła o luksusowych akademikach.

Wszystko wokół wykonano z dębowego drewna, z subtelnymi akcentami złota i jasnego brązu. W pokoju stały dwa duże stoły, dwie potężne szafy, dwie rzeźbione komody oraz dwa szerokie łóżka, okryte ciężkimi narzutami i poduszkami.

Zanim rozejrzałam się dokładniej, moje spojrzenie padło na dziewczynę, która stała przy oknie i paliła papierosa.

Patrzyła na mnie z zaciekawieniem, a ja mogłabym przysiąc, że kogoś mi przypominała.

Miała gęste, cholernie długie, czarne włosy, wielkie, jasnoniebieskie oczy i ostre rysy twarzy. Była przepiękna.

– Hej – rzuciła, po czym ostatni raz zaciągnęła się używką i zgasiła niedopałek w mosiężnej popielniczce. – Jak się nazywasz?

– Luna Allister. – Podeszłam do niej, a ona rozciągnęła usta w intrygującym uśmiechu.

– O, cholera. – Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Uczyłaś się kiedyś w Trinity?

– Tak, ale nie skończyłam tam liceum, na drugim roku przeniosłam się do Szwecji – odparłam, zrzucając z ramion skórzaną kurtkę.

Nieznajoma przez moment wpatrywała się we mnie, aż w końcu głośno parsknęła.

– Ja pierdolę – skwitowała. – Nie spodziewałam się, że będę dzielić pokój z byłą dziewczyną Cadella.

– Że co? – Zmarszczyłam brwi. – Nie jestem jego żadną byłą – sprostowałam.

Stanęłam przy parapecie i wskazałam palcem paczkę papierosów.

– Częstuj się – powiedziała współlokatorka i uniosła kącik ust.

Szybko odpaliłam fajkę. Zaciągnęłam się kilka razy, zanim ponownie się odezwałam.

– Znasz Damiena? – mruknęłam niepewnie. – A tak swoją drogą, kogoś mi przypominasz.

– Znam – potwierdziła. – Pewnie przypominam ci Axela, mojego brata. Nazywam się Rain Vanderhall. – Przechyliła głowę, a jej niebieskie oczy błysnęły dziwnym blaskiem.

Prawie zakrztusiłam się dymem.

– Co? – prychnęłam. – Od kiedy Vanderhall ma siostrę? – Naprawdę byłam w szoku.

Odkąd wyjechałam z Anglii, nie sprawdzałam żadnych informacji na temat starych znajomych. Nie wchodziłam na ich media społecznościowe, po prostu kompletnie się odcięłam. Spodziewałam się wszystkiego, ale na pewno nie siostry pieprzonego Axela.

– Od zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu wcześniej mieszkałam w Stanach, wprowadziłam się do ojca przed trzecią klasą liceum.

– Chryste, chyba sporo mnie ominęło… – westchnęłam i ponownie się zaciągnęłam. – Fortwell i twój brat pewnie też będą tu studiować?

– Jasne, że tak – odparła Rain. – Myślałam, że będziemy mogli dobierać sobie współlokatorów wedle własnego uznania, ale zasada podziału akademików okazała się tak bardzo przestrzegana, że żadne łapówki i wpływy tego nie przeskoczą.

Wstrzymałam oddech.

Sporo informacji naraz.

– Czekaj… – podjęłam. – A z kim chciałaś mieszkać?

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się nieznacznie i wsunęła dolną wargę między zęby.

Coś mi mówiło, że przez ostatnie dwa lata musiało się wydarzyć naprawdę wiele.

– Wiesz co? – rzuciła Rain, opadając na swoje łóżko. – Może wyskoczymy gdzieś wieczorem? Poznajmy się lepiej, skoro mamy razem mieszkać. Opowiem ci o ostatnim roku, a ty opowiesz mi o swojej przeszłości z Damienem. Cholernie mnie to ciekawi – zaproponowała.

– Okej – zgodziłam się. – Wydajesz się w porządku.

– Jestem w porządku. – Teatralnie odrzuciła włosy na plecy. – Dobra, to wszystko mamy dogadane. Postaram się załatwić samochód na wieczór, ósma ci pasuje?

Pokiwałam głową.

– Pięknie, to teraz lecę coś załatwić i widzimy się później. W końcu zostało nam tylko kilka dni do rozpoczęcia zajęć, trzeba to dobrze wykorzystać. – Sprawnym ruchem podniosła się z łóżka i skierowała do drzwi. – Lubisz się zabawić? – zapytała, a w jej głosie wybrzmiała nuta czegoś intrygującego.

– Nawet nie pytaj. – Mimowolnie uniosłam kąciki ust, a kiedy nasze spojrzenia ponownie się skrzyżowały, pomyślałam, że ta dziewczyna może się okazać ciekawą osobą.

– Coś czuję, że się polubimy – stwierdziła, gdy stanęła w korytarzu. – O, ktoś już przyniósł twoją walizkę. – Wskazała palcem torbę. – Do później.

ROZDZIAŁ TRZECI

Luna

Dochodziła siódma wieczorem, kiedy powoli zaczęłam szykować się do wyjścia, a Rain wróciła do naszego pokoju. Wyraz jej twarzy zdradzał, że cokolwiek się wydarzyło, nie była z tego zadowolona.

– Coś się stało? – rzuciłam.

– Chyba musimy sobie znaleźć jakieś zajęcie tutaj, na terenie Bleakhaven – westchnęła z irytacją. – W miasteczku otwierają wszystkie kluby i restauracje dopiero za kilka dni, cholera wie dlaczego.

Odwróciłam się w jej stronę i ułożyłam ręce na biodrach. Naprawdę miałam ochotę odreagować, a okazało się, że nic z tego nie wyjdzie.

– No dobra – podjęłam. – Żadnego sklepu raczej też tu nie znajdziemy, prawda? Wiesz coś? – Posłałam jej wymowny uśmiech, a ona zmrużyła powieki.

– Jeden jest w centrum Crowden, ale chyba mam lepszy pomysł. – Podeszła do swojej szafy, z której wyciągnęła krótką, czarną spódniczkę i luźny, bordowy sweter z dziurami. – Wiem, że chłopcy przywieźli ze sobą spore zapasy, właśnie po to, żebyśmy nie musieli jeździć do miasta.

Przez moment milczałam. Przełknęłam ślinę, lokując spojrzenie w drzewach za oknem, a mój nos delikatnie zadrżał.

– Mówiąc „chłopcy”, masz na myśli też Cadella?

Rain nie odpowiedziała od razu. Stałam tyłem do niej i słyszałam, jak się przebierała. W końcu jednak zaśmiała się cicho.

– No – stwierdziła. – Nie wiem, co między wami zaszło, ale przecież to nierealne, żebyś się z nim nie widywała. Nie ma tu zbyt wielu studentów, siłą rzeczy będziecie na siebie wpadać. Poza tym, jeśli zaczniesz przed nim uciekać, to tym bardziej będzie za tobą łaził. Wiesz przecież, jacy oni wszyscy są.

Chrząknęłam cicho i podeszłam do biurka, na którym ustawiłam kosmetyczkę wraz z lusterkiem. Niespiesznie usiadłam na krześle, a potem przez krótką chwilę wpatrywałam się w swoje odbicie.

Może nie należało pokazywać temu demonowi, że chcę przed nim uciec? Może lepszym rozwiązaniem było zachowywać się neutralnie, jakby jego obecność nie robiła na mnie żadnego wrażenia?

– Masz rację – stwierdziłam nagle. – Pójdziemy do nich czy oni przyjdą tutaj?

– Pójdziemy do nich – oznajmiła nowa koleżanka. – Damien ma największy pokój w całym akademiku, pieprzony skurwiel.

– Dlaczego największy? – Zmarszczyłam brwi.

– Chyba przez wzgląd na to, że jego ojciec kiedyś był tu kimś ważnym. – Dziewczyna usiadła po przeciwnej stronie blatu, na którym znajdowały się również jej kosmetyki. Zaczęła się malować, a po chwili kontynuowała: – Nie wiem dokładnie, ale chyba jego rodzina ma jakieś powiązania z Bleakhaven. Wspominał o bractwie i o tym, że jego tata i dziadek nim rządzili czy jakoś tak.

Nie odpowiedziałam, tylko uniosłam brew. Cóż, o tym akurat nie wiedziałam.

Zabrałam się do tuszowania rzęs i rozczesywania długich blond włosów, które po całym dniu nie wyglądały już tak świeżo. Kiedy doprowadziłam się do względnego porządku, założyłam czarne, obcisłe body z długimi rękawami, tego samego koloru spodnie i luźną, skórzaną kurtkę.

– Zajebiście wyglądasz – powiedziała Rain, spoglądając w moją stronę. – Masz fajny styl.

– Dzięki – odparłam i ostatni raz zerknęłam na siebie w lustrze.

Niespełna kwadrans później byłyśmy w drodze do budynku, gdzie mieścił się akademik chłopców.

Nie panowałam nad tym, że moje serce biło jak oszalałe, a oddech stawał się nierówny. Nie widziałam ich od tak dawna.

Mrok spowijał wszystko wokół, rozpraszany jedynie przez nikłe światła latarenek zawieszonych nad drzwiami. Dookoła panowała kompletna cisza, jakby studenci już dawno zasnęli, choć nie wybiła jeszcze dziewiąta. Niebo było zachmurzone, nie widziałam na nim żadnych gwiazd. Jedynie księżyc usilnie próbował przebić się przez zasnute sklepienie, skromnie rozświetlając noc.

Rain sprawnym ruchem otworzyła masywne drzwi, a po chwili wspinałyśmy się krętymi schodami, takimi samymi jak te w naszym budynku.

– Damien ma pokój na ostatnim piętrze – oznajmiła. – Pewnie się zasapiemy.

– Daphne i Selene też są w Bleakhaven? – zapytałam, uważnie patrząc pod nogi.

Vanderhall natychmiast się zatrzymała i odwróciła w moją stronę. Spojrzała na mnie, a jej twarz wykrzywiła się w wyraźnym smutku.

– No tak, ty nie wiesz… – westchnęła, poprawiając rękawy swetra. – Daphne nie żyje – poinformowała, a ja musiałam przytrzymać się poręczy, by nie runąć do tyłu.

– Co? – rzuciłam z niedowierzaniem.

– W ubiegłym roku w Trinity wydarzyło się… coś złego – kontynuowała drżącym głosem. – Opowiem ci o tym, kiedy będziemy miały chwilę na osobności. Tak samo zresztą jak o innych rzeczach. W każdym razie Daphne odeszła, a Selene wyjechała do Manchesteru. Po śmierci siostry chciała zacząć od nowa. Rozmawiam z nią dosyć często, ale to już nie to samo. Wiesz, co mam na myśli.

Wpatrywałam się w nią w kompletnym szoku.

Co musiało się stać, że Daphne umarła?

– Boże… – Tylko na taki komentarz było mnie stać w tamtej chwili.

Spuściłam wzrok, zastanawiając się, iloma jeszcze informacjami zastrzeli mnie współlokatorka.

– Nie mówmy dziś o tym – mruknęła i ponownie ruszyła po schodach na górę. – Miałyśmy się zabawić. – Puściła do mnie oczko, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.

Z przyjemnością bym się zabawiła. Przeszkadzał mi jednak fakt, że miałam to zrobić w towarzystwie Damiena.

Potrząsnęłam głową, odrzucając na bok wszystkie myśli. Wreszcie dotarłyśmy na trzecie piętro, a Rain skierowała się do drzwi na końcu korytarza. Już z daleka słyszałam dźwięki muzyki i śmiech… wydawało mi się, że Axela, ale nie miałam pewności.

– Gotowa? – zapytała, zanim nacisnęła klamkę.

– Nie – odparłam. – Tak. Kurwa.

– Nie analizuj tyle, wchodzimy – stwierdziła, po czym zamaszystym ruchem otworzyła drzwi.

Stanęłam w progu, a moje spojrzenie od razu padło na niego.

Chryste…

Damien siedział na stole, w jednej ręce trzymał papierosa, a w drugiej – szklankę koniaku. Miał na sobie białą, do połowy rozpiętą koszulę i czarne spodnie zwieńczone szerokim, skórzanym paskiem z błyszczącą klamrą. Jego dłonie zdobiły srebrne pierścionki o różnej wielkości – od małych, ledwie widocznych aż po pokaźnych rozmiarów sygnety i obrączki. Z szyi zwisało kilka łańcuszków – dłuższych i krótszych, na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie niepasujących. Białe włosy opadały mu na twarz, gdy patrzył w podłogę, a ciemne brwi miał delikatnie zmarszczone. Wyglądał trochę inaczej, niż kiedy ostatni raz go widziałam. Jego ramiona były szersze, mięśnie odznaczały się pod materiałem koszuli, a spod podwiniętych do łokcia rękawów wynurzały się tatuaże.

Wcześniej ich nie miał.

Serce obiło się o moje żebra jak młot, gdy podniósł na mnie wzrok. Objął mnie leniwym, a jednocześnie elektryzującym spojrzeniem. Mogłabym przysiąc, że kryło się w nim lekkie rozbawienie, jakby Cadell widział coś, co w jakiś niewytłumaczalny sposób go bawiło.

Kiedy jego ciemne oczy spotkały się z moimi, poczułam, jak ugięły się pode mną kolana.

Milczałam. Tak samo jak wszyscy w pomieszczeniu.

W końcu Damien uniósł kącik ust i delikatnie przechylił głowę.

– Dobry wieczór, Luna – rzucił, a tembr jego głosu sprawił, że zadrżałam.

Nie mogłam mu jednak pokazać, że wywoływał we mnie jakiekolwiek emocje. Przełknęłam więc cicho ślinę i wyprostowałam plecy. Pewnym krokiem weszłam do pokoju i odezwałam się do niego najbardziej obojętnym tonem, na jaki było mnie stać:

– Cześć. – Potem od razu spojrzałam na Fortwella i Vanderhalla. – Dawno was nie widziałam.

Gabriel i Axel zerknęli po sobie, aż w końcu jako pierwszy podszedł do mnie ten drugi.

– Ostatnim razem, kiedy cię widziałem, chwyciłaś mnie za szmaty i wyrzuciłaś z cmentarza – prychnął, a następnie zrobił jeszcze dwa kroki, by za moment zarzucić rękę na moje ramię. – Nie sądziłem, że będziesz chciała przyjść.

– Sporo się zmieniło – oznajmiłam. – Ale to nie czas na poważne rozmowy, napijmy się – dodałam, kątem oka widząc, że demon wpatrywał się we mnie w milczeniu.

Rain podeszła do prowizorycznego barku, a w rzeczywistości do blatu komody, i nalała koniaku do dwóch szklanek. Szybko podała mi jedną, wskazując oczami na stół, przy którym stało kilka krzeseł. Zanim zajęłyśmy miejsca, zbliżyła się do Fortwella, a ten zaborczo ułożył rękę na jej plecach i pocałował ją w usta.

Patrzyli na siebie przez moment, aż wreszcie ją puścił, by mogła usiąść ze mną.

Podświadomie zaczynałam żałować, że tutaj przyszłam. Damien nawet na ułamek sekundy nie spuszczał ze mnie wzroku. Usiadł dokładnie przede mną, a jego zarysowana szczęka zaciskała się przy każdym przełknięciu śliny. Ułożył ręce przed sobą, obracając w palcach szklankę, i po prostu bezczelnie się we mnie wgapiał.

– Możesz przestać? – syknęłam.

Nie odpowiedział, tylko powoli pokręcił głową i upił łyk koniaku.

Zazgrzytałam zębami, wypuszczając z płuc wstrzymywane dotąd powietrze.

Wypiłam całą zawartość szklanki niemal na raz, a Fortwell nieco podgłośnił muzykę. Kiedy z głośników popłynęło Okayod Chase Atlantic, atmosfera stopniowo zaczęła się rozluźniać.

Z każdym kolejnym drinkiem obecność i wzrok Cadella zdawały się nieco mniej… intensywne. Rain opowiadała mi o tym, jak poznała Gabriela, a ja starałam się uważnie jej słuchać. Vanderhall śpiewał głośno, jego oczy wyraźnie się zaszkliły. Zawsze pił najwięcej ze wszystkich, pamiętałam to z czasów liceum.

W pewnym momencie moje spięte mięśnie delikatnie zwiotczały, co zwiastowało, że koniak powoli zaczynał działać.

Chyba będę musiała pić codziennie, żeby wytrzymywać w jego obecności.

Muzyka się zmieniała, wszyscy żywo dyskutowaliśmy, a nawet Gabriel wydawał się bardziej rozmowny niż kiedyś. Mówił o Rain, opowiedział mi też o szkolnym balu, kiedy to zginęła Daphne. Podobno za jej śmiercią stał nauczyciel, który udawał kogoś, kim tak naprawdę nie był, i próbował się na nich zemścić za jakieś sprawy z przeszłości, związane z ich rodzicami.

Pokręcona historia.

Zanim tu przyszłam, nie byłam pewna, jak zareagują na moją obecność. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, spotkanie nie przebiegło w przyjemnej atmosferze. Wyżyłam się na nich wszystkich, bo próbowałam sobie wmówić, że w jakimś stopniu przyczynili się do tego, że mój brat ponownie zaczął brać narkotyki.

Wcale tak nie było.

Owszem, Fortwell zaproponował Calebowi, żeby ten przyszedł na nox inferis– imprezę w podziemiach Edynburga, podczas której nikt nie żałował sobie zakazanych substancji – ale mój świętej pamięci braciszek brał na długo przed nią. W wakacje był na odwyku, ale niewielu wiedziało, że zaczął ćpać od razu po powrocie stamtąd.

Być może gdy wydzierałam się na pogrzebie na Cadella, Gabriela i Axela, próbowałam ulżyć emocjom i w jakiś dziwny sposób ukarać samą siebie za to, co wtedy czułam.

Bo nie czułam nic. Byłam jak pusta studnia i przez długi czas nie mogłam sobie tego wybaczyć. Mój psycholog powiedział, że tak się zdarza. Opowiadałam mu, że od dawna przeczuwałam, co może się stać. Moja podświadomość powtarzała mi, że przyjdzie dzień, w którym Caleb odejdzie. Mój brat nigdy nie chciał przyjąć pomocy. Nie chciał wyzdrowieć. Kochał być narkomanem, tak po prostu. Terapeuta stwierdził, że skoro mój mózg przyswoił taką możliwość wcześniej, w pewnym sensie zdążył się z nią pogodzić, zanim ta wydarzyła się naprawdę.

Podobno dlatego byłam workiem bez uczuć.

Cóż.

– Chyba odpłynęłaś. – Rain szturchnęła mnie w ramię, tym samym wyrywając z otchłani myśli.

– Wybacz – odparłam chrapliwie, po czym wzięłam do ręki szklankę.

Nie piłam często, ale na szczęście miałam mocną głowę. Trzeba mi było naprawdę wiele, żeby słaniać się na nogach albo zaliczyć przygodę z urwanym filmem.

Damien wciąż na mnie patrzył. Co prawda rozmawiał z przyjaciółmi i był coraz bardziej rozluźniony, ale jego wzrok i tak średnio co kilka sekund lądował na mojej twarzy.

Postanowiłam, że pora się przewietrzyć. Nocne powietrze zawsze mnie uspokajało, uwielbiałam moment, gdy chłód uderzał o moje policzki, a ziemia pachniała w trudny do określenia sposób.

– Zaraz wrócę. – Uśmiechnęłam się do Vanderhall.

– Źle się czujesz? – zapytała.

– Nie, po prostu czasami lubię wyjść na zewnątrz – odparłam. – Za kilka minut będę z powrotem.

Dziewczyna skinęła głową i wróciła do rozmowy z Axelem.

Sprawnie podniosłam się z krzesła i zarzuciłam na ramiona kurtkę, którą wcześniej odwiesiłam na oparcie. Upewniłam się, że miałam w kieszeni papierosy oraz zapalniczkę, po czym wyszłam z pokoju i ruszyłam w kierunku schodów. Zbiegłam po nich, a niespełna minutę później wyszłam na zewnątrz.

Poczułam nieopisaną ulgę, kiedy moje płuca wypełniły się rześkim powietrzem. Skręciłam za budynek, by po chwili oprzeć się o kamienną ścianę i odpalić fajkę. Wypuszczałam przed siebie chmury dymu, aż nagle usłyszałam szelest z prawej strony.

– Nieładnie tak uciekać. – Cadell zbliżał się w moją stronę, trzymając ręce w kieszeniach.

– Nie uciekam – sprostowałam. – Lubię świeże powietrze.

– Przecież wiem – szepnął i stanął przede mną.

Zerknęłam przelotnie na jego twarz, ale szybko przeniosłam wzrok gdzie indziej. Kątem oka widziałam, jak odpalił sobie papierosa, a później głęboko się nim zaciągnął.

Wszystko mnie mrowiło. Noc nagle przestała być tak piękna jak jeszcze kilka minut temu, a jej zapach nie koił już moich nerwów.

– Na terenie uczelni jest naprawdę sporo innych miejsc, gdzie możesz zapalić – rzuciłam w stronę Damiena, a on rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

– Wybrałem to miejsce. – Uniósł brew, na co parsknęłam cicho.

– Posłuchaj – podjęłam, wyrzucając niedopałek na ziemię. – Nie przyszłam dzisiaj z powodu ciebie. Rain mnie zaprosiła, dzielimy pokój.

– Doprawdy? – zakpił, po czym przysunął używkę do ust.

Mocniej zacisnęłam szczęki i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Kiedy chłopak skończył palić, zrobiłam krok w jego kierunku, wbijając w niego poważne spojrzenie.

– Minęły dwa lata, Damien – powiedziałam głośno. – Nie obchodzisz mnie już.

Chciałam się odwrócić i odejść, ale on chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie tak blisko, że uderzyłam czołem o jego podbródek. Odsunął się nieznacznie, a po chwili nachylił się tuż nad moimi ustami.

Czułam jego dłoń pod kurtką, a wokół nas rozlała się intensywna woń ciężkich perfum. Starałam się nie oddychać – jego bliskość oraz zapach budziły wspomnienia, o których każdego dnia próbowałam zapomnieć.

– Zabawne… – szepnął, a jego ciemne oczy błysnęły w nikłym świetle latarenki nieopodal.

Poruszyłam się nieznacznie, próbując wyswobodzić się z jego uścisku, ale szybko zwątpiłam. Wiedziałam, że nie wymknę się mu, dopóki nie będzie tego chciał.

– Puszczaj – burknęłam od niechcenia, choć walka z tym demonem z założenia była przegrana.

Damien wpatrywał się w moje oczy, jakby mógł dostrzec to, co działo się za nimi. Krew w moich żyłach krążyła coraz szybciej, nie potrafiłam znieść tego, że znajdował się tak blisko. Nie po takim czasie, nie z zaskoczenia.

Przekleństwo.

– Nie całuj mnie. – Obróciłam głowę, kiedy jego usta zawisły tuż nad moimi.

Cadell zaśmiał się cicho – tak cicho, że nikt prócz nas nie mógłby tego usłyszeć – po czym mocniej zacisnął rękę na moich plecach.

– Nie pocałuję cię – szepnął. – Wiesz dlaczego?

Nie odpowiedziałam, tylko zmarszczyłam brwi.

– Bo ty zrobisz to pierwsza. – Uniósł kącik ust. – Wystarczyło trzydzieści sekund, kiedy weszłaś do mojego pokoju, bym utwierdził się w przekonaniu, że nic się nie zmieniło. Widzę, jak wstrzymujesz oddech, gdy się zbliżam, jak rozszerzają się twoje źrenice, gdy na mnie patrzysz, jak głośniej przełykasz ślinę, gdy wypowiadam twoje imię. Stworzyłem cię, Luna. Jesteś moim dziełem. Nie możesz przed tym uciec, a co ciekawsze, w głębi duszy wcale nie chcesz przed tym uciekać.

– Nienawidzę cię, kurwa. – Szarpnęłam się mocniej, kiedy powiedział to, czego wolałabym nigdy nie usłyszeć.

Damien jednak tylko napiął mięśnie, wciąż trzymając mnie przy sobie, a potem wyszeptał prosto do mojego ucha:

– Następnym razem powiedz to tak, żebym uwierzył. – Jego oddech owiał moją skórę. – A teraz wracaj do środka. Podobno studentom, którzy błąkają się po terenie uczelni o północy, przytrafiają się dziwne rzeczy – dodał i w końcu odsunął się na tyle, bym mogła odejść.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Luna

Biegłam leśną drogą, całkowicie zatracając się w myślach. Był wczesny poranek, niebo nie zdążyło jeszcze w pełni się rozjaśnić i nawet ptaki uznały, że o takiej godzinie nie wypada ćwierkać.

Po wczorajszej rozmowie z Damienem wróciłam do siebie. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, nie umiałam się uspokoić po tym, co powiedział.

„Stworzyłem cię, Luna”.

Zatrzymałam się na chwilę, ciężko dysząc. Oparłam ręce o kolana i powiodłam spojrzeniem dookoła. Okolica Bleakhaven Academy to nie najprzyjemniejsze miejsce, w jakim miałam okazję biegać, ale cóż. Innej opcji nie było.

Otworzyłam aplikację w telefonie, a ta pokazała, że przebiegłam niespełna trzy mile. Uznałam to za dobry wynik, szczególnie że droga powrotna do akademika miała wynieść tyle samo. Wcisnęłam urządzenie do wąskiej kieszonki w cienkiej, sportowej kurtce, a następnie zawróciłam i wzięłam kilka głębokich oddechów.

Kiedy zbliżałam się do bram uczelni, czułam się cholernie zmęczona. Może teraz, gdy choć trochę oczyściłam umysł, uda mi się zasnąć.

Przecisnęłam się przez uchyloną żelazną bramę. Przemierzałam dziedziniec naprawdę szybko, a wtedy kątem oka zauważyłam coś jasnego na tle ciemnych drzew z prawej strony. Zwolniłam kroku i wyciągnęłam z uszu słuchawki. Tuż za akademikami chłopców zaczynał się las, a na jego skraju stał Damien. Widziałam tylko jego plecy, ale miałam pewność, że to on – ubrany był w tę samą koszulę co wczoraj, a te włosy rozpoznałabym wszędzie.

Nie wiedziałam, czy robił coś więcej prócz wpatrywania się w leśną gęstwinę. Byłam zbyt daleko, by cokolwiek dostrzec.

Zmarszczyłam brwi, kiedy powoli się odwrócił, jakby wiedział, że na niego patrzę. Uznałam to za dziwne – dzieliła nas taka odległość, że nie wydawało się możliwe, by wcześniej słyszał moje kroki.

Przez moment po prostu mnie obserwował, aż w końcu skinął głową. Przeszły mnie dziwne dreszcze.

Pieprzony świr.

Pomyślałam, a następnie skierowałam się do swojego budynku. Sprawnie wbiegłam po schodach, po czym cicho otworzyłam drzwi prowadzące do mojego pokoju. Nie wiedziałam, czy Rain zdążyła już wrócić. W pomieszczeniu jednak nikogo nie było. Uznałam, że być może nie skończyli jeszcze imprezy.

Wzięłam szybki prysznic, po którym od razu rzuciłam się na łóżko. Westchnęłam przeciągle, czując, że tym razem upragniony sen nadejdzie.

Zanim podłączyłam telefon do ładowania, ten zawibrował. Przewróciłam oczami, wzięłam komórkę do ręki i odczytałam wiadomość.

Damien:

Chciałbym Ci później coś pokazać. Szlak, który idealnie nadaje się do biegania. Śpij, przyjdę wieczorem.

Nie odpisałam. Zamiast tego włączyłam tryb „nie przeszkadzać” i nakryłam się kołdrą po samą szyję.

Sen przyszedł znacznie szybciej, niż zakładałam.

Obudziłam się krótko przed obiadem i zdziwiłam się trochę, że mojej współlokatorki wciąż nie było. Uśmiechnęłam się jednak, kiedy weszłam do przestronnej stołówki i zobaczyłam, że siedzi przy jednym z okrągłych stołów, machając w moim kierunku.

– Jesteś sama? – zapytałam, stając nad nią.

– Gabriel, Damien i Ax pojechali do miasta, nie chciało mi się jechać z nimi – oznajmiła, po czym wskazała prawą część pomieszczenia. – Tam musisz podejść po jedzenie, jest szwedzki stół, więc można sobie wybrać, co się chce.

Rain miała przed sobą dwa pełne talerze, a ja zdecydowanie chciałam zapełnić również co najmniej tyle dla siebie. Byłam cholernie głodna – rano poszłam spać, więc opuściłam śniadanie.

Przecisnęłam się między kilkoma stołami zajętymi przez innych studentów. Dziś na terenie akademii zrobiło się o wiele bardziej tłoczno niż wczoraj. Wciąż nie były to tłumy, ale z pewnością dało się zauważyć różnicę.

Zgarnęłam plastikową tackę z wysokiego stosiku, nalałam sobie ciepłej zupy do miseczki, a na płaski talerz nałożyłam coś na drugie danie. Ostrożnie niosąc jedzenie, wróciłam do Rain, która popijała kawę, wpatrzona w okno.

– W końcu więcej ludzi, co? – zagaiła, kiedy ułożyłam wszystko na blacie.

– I dobrze – stwierdziłam. – Wczoraj czułam się tak, jakbyśmy byli tu tylko my.

– To w sumie trochę nietypowe – podjęła dziewczyna, kładąc kubek przed sobą. – Z tego, co słyszałam, uczelnia wysłała studentom różne terminy zameldowania. Zastanawia mnie dlaczego. – Wsunęła dolną wargę między zęby. – Przecież nie przyjmują dużo ludzi, po cholerę rozbijać to na kilka dni? Sama nie wiem. Chyba że akademikami zajmuje się tylko Mackberg, a taki system jej to ułatwia.

W odpowiedzi na jej słowa zerknęłam za siebie. Przesunęłam wzrokiem po wszystkich stołach, a po chwili udało mi się naliczyć czterdzieści jeden osób.

– Może wolą zrobić wszystko na spokojnie? Albo…

Moja wypowiedź została przerwana przez chrząknięcie wysokiego chłopaka, który stanął przy naszym stole. Miał przyjazny uśmiech, ciemne loczki, a w dłoni trzymał plik ulotek.

– Cześć, dziewczyny – rzucił ciepło. – Dostałyście już zaproszenia? – zapytał z uniesionymi brwiami.

– Zaproszenia na co? – Zerknęłam na niego, zaciekawiona.

– Na imprezę integracyjną – oznajmił, a później podał nam po jednej ulotce. – Jutro wieczorem w dzwonnicy, świętujemy tam rozpoczęcie każdego roku.

– Na którym roku jesteś? – Obróciłam w palcach karteczkę.

– Na ostatnim. – Wsunął rękę do kieszeni jasnych jeansów. – Nazywam się Carter Biddle. Gdybyście czegoś potrzebowały, to zawsze szukajcie mnie. Ogarniam wszystko, co się dzieje w murach Bleakhaven. To co? Mogę liczyć na waszą obecność? Jak się nazywacie? – Mówił bardzo szybko.

– Rain Vanderhall – oznajmiła współlokatorka.

– Ja jestem Luna Allister – poinformowałam z uśmiechem.

– Allister? – Carter wskazał na mnie palcem. – Gdzieś słyszałem to nazwisko. Vanderhall zresztą też. Muszę załatwić jeszcze kilka spraw, więc lecę. Przyjdźcie jutro.

– Hej, Carter! – zawołała Rain, kiedy chłopak nieco się oddalił od naszego stolika.

Wrócił szybko i posłał jej pytające spojrzenie.

– Dasz mi jeszcze kilka ulotek? Przekażę paru osobom.

– Jasne, trzymaj. – Podał jej plik kartek. – Jak się nazywają te osoby? Wybaczcie, że tak dopytuję, ale lubię poznawać pierwszorocznych. – Przestąpił z nogi na nogę, wyczekując odpowiedzi.

– Gabriel Fortwell, Axel, czyli mój brat, i Damien Cadell. Kojarzysz ich? – Dziewczyna oparła łokcie o blat.

– Kojarzę Gabriela, ale tylko ze słyszenia. Nigdy nie poznałem go osobiście.

– A Damiena? – dopytałam.

– Muszę iść. – Biddle niemal niezauważalnie zacisnął szczęki. – Mam nadzieję, że do zobaczenia jutro – dodał, po czym odszedł od nas, po drodze odwracając się kilka razy.

Odprowadzałam go wzrokiem, aż zniknął za masywnymi drzwiami.

– To mi się podoba – skwitowała Rain. – Może jednak coś się tutaj dzieje.

Uśmiechnęłam się delikatnie w reakcji na jej słowa. Może Bleakhaven Academy wcale nie było takie złe, tylko po prostu odniosłam mylne pierwsze wrażenie?

Po skończonym obiedzie poszłam do pokoju, podczas gdy Vanderhall postanowiła zaczekać na chłopców w pokoju brata i Fortwella.

Przesunęłam jeden z foteli pod samo okno, wcisnęłam do uszu słuchawki i zgarnęłam ze stolika książkę, którą kupiłam na londyńskim dworcu. Czytałam w spokoju, co jakiś czas wiercąc się na miękkim meblu, a w moich uszach sączyło się zapętlone Wiresod The Neighbourhood.

Prawie odgryzłam sobie język, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia. Serce zabiło mi w piersi jak oszalałe, a książka wraz ze słuchawkami spadły na podłogę. Poderwałam się z miejsca, a gdy moje spojrzenie wylądowało na twarzy Damiena, fala złości uderzyła mnie prosto w policzki.

– Jak tu wlazłeś?!

Cadell tylko zerknął na mnie z politowaniem, a kiedy uniósł rękę i wskazał na drzwi, jego srebrne pierścionki błysnęły w świetle lampki, przy której czytałam.

– Dziecko otworzyłoby ten zamek – zadrwił.

Miał na sobie czarne spodnie i tego samego koloru luźny sweter z przyszytymi łańcuszkami. Białe włosy, jak zawsze, pozostawały w nieładzie. Rzadko je poprawiał. Odkąd sięgałam pamięcią, pozwalał, by żyły własnym życiem.

– Wyjdź stąd, do cholery jasnej – burknęłam i podniosłam książkę i słuchawki z podłogi.

– Nie dostałaś mojej wiadomości? – zapytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– Dostałam – odparłam krótko.

– No właśnie. – Wzruszył ramionami. – Więc jestem.

Skrzywiłam się, gdy usłyszałam, co powiedział. Po chwili parsknęłam głośno i oparłam się dolną częścią pleców o fotel.

– Nie planuję nigdzie z tobą iść, wyjdź z mojego pokoju – rozkazałam stanowczo, ale on jedynie wsunął dolną wargę między zęby i pokręcił głową.

– Pójdziesz ze mną, Luna – oznajmił cicho. – Chyba nie chcesz, żebym powiedział komuś, dlaczego wy…

– Nawet nie próbuj! – podniosłam głos. – Nie próbuj mnie szantażować! Nie mogę na ciebie patrzeć – syknęłam, a potem w pośpiechu przeszłam do łazienki w drugiej części pokoju.

Weszłam do pomieszczenia i z całej siły trzasnęłam drzwiami. Usiadłam na brzegu wanny, a moja lewa noga zaczęła nerwowo podrygiwać.

Wiedziałam.

Wiedziałam, kurwa, że posunie się do wspominania o… tamtym.

– Pieprzony manipulant – mruknęłam pod nosem, próbując unormować oddech.

Kiedy udało mi się choć trochę uspokoić, wróciłam do pokoju. Cadell prawdopodobnie blefował, jednak miałam świadomość tego, że igranie z tym człowiekiem bywało ryzykowne. Musiałam więc z nim pójść.

Demon siedział na moim fotelu, trzymając stopy na parapecie, i wpatrywał się w ciemność za oknem.

– Zabieraj nogi z parapetu – rzuciłam cicho, po czym do niego podeszłam. – Masz godzinę. Później wracam do siebie i zablokuję drzwi na noc.

Damien rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, a następnie z gracją podniósł się z siedziska. Wyprostował się, a jego ciemne oczy uważnie skanowały moją twarz.

Miałam wrażenie, że był jeszcze wyższy niż w liceum.

– Nie zamierzałem cię szantażować – poinformował niskim głosem. – Nie śmiałbym.

– Och, zamknij się – westchnęłam i podeszłam do szafy, a następnie wyciągnęłam z niej czarne botki na traktorowej podeszwie.

Szybko je włożyłam, spięłam włosy w kucyk, a na ramiona narzuciłam ulubioną skórzaną kurtkę.

– Idziesz? – rzuciłam przez ramię, kiedy stanęłam przy drzwiach.

Chłopak dołączył do mnie, a już po chwili schodziliśmy po krętych schodach. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, pragnęłam nieco więcej przestrzeni.

Po dziedzińcu, oświetlanym przez światła małych latarenek ogrodowych, przechadzali się studenci. Zauważyłam cztery grupki liczące po trzy, góra cztery osoby oraz kilku chłopaków, oglądających coś, co pokazywał im w telefonie jeden z nich.

– Dalej w lewo – poinstruował Cadell, a ja w milczeniu skręciłam za główny budynek.

Szliśmy wąską, wydeptaną ścieżką prowadzącą cholera wie dokąd.

– Teraz do lasu.

Od razu się odwróciłam i posłałam mu nerwowe spojrzenie.

– Na pewno nie będę biegać szlakiem w tej części lasu – skwitowałam. – Od strony bramy, bliżej wyjazdu do miasteczka, nie ma problemu. Jeśli to, co chciałeś mi pokazać, jest tutaj, to marnujesz czas, i tak tędy nie pójdę.

Damien przez moment milczał, aż w końcu pociągnął nosem i skinął w stronę gęstwiny.

– Idź – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – No idź, przecież cię nie zabiję – dodał po chwili, kiedy nie ruszałam się z miejsca.

– Tego akurat nie byłabym taka pewna – stwierdziłam, ale mimo wszystko postawiłam kilka kolejnych kroków.

Szliśmy w milczeniu, a gdy w pewnym momencie zerknęłam za siebie i zauważyłam, że stąd nie było już widać budynku uczelni, stanęłam gwałtownie.

– Damien… – westchnęłam. – Nie możesz po prostu powiedzieć, czego chcesz? Wierz mi, nie tęskniłam za tymi chorymi gierkami.

Oczywiste było, że nie uzyskam normalnej odpowiedzi. Cadell jedynie pokręcił głową i ponownie wyciągnął rękę w kierunku, który wskazał wcześniej.

Na dworze zdążyło się już całkowicie ściemnić, a ja odnosiłam wrażenie, że las gęstniał z każdym naszym krokiem. Światło księżyca powoli przestawało przebijać się przez korony drzew, a czerń nocy spowijała zarówno krzewy, jak i pnie oraz podłoże.

Przełknęłam ślinę, czując na karku nieprzyjemne mrowienie. W pośpiechu postanowiłam włączyć latarkę w telefonie, by choć trochę oświetlić sobie drogę. Zmarszczyłam nerwowo brwi, kiedy wsunęłam rękę do kieszeni kurtki. Była pusta.

– Chyba zgubiłam telefon. – Gwałtownie się odwróciłam, szukając wzrokiem Damiena. Zacisnęłam usta. – Damien? – Przeszłam kawałek do przodu.

Cisza.

Chyba żartujesz.

– Wyjdź, słyszysz?! – krzyknęłam. – Zgubiłam telefon, jest ciemno!

Cisza.

Pociągnęłam nosem, próbując skupić wzrok na czymkolwiek, co znajdowało się wokół. Nagle coś zaszeleściło. Spojrzałam w prawo, ale w tym samym momencie dźwięk łamanych gałązek ustał.

– Pożałujesz tego! – ryknęłam, lecz moje słowa tylko odbiły się echem pośród drzew, pozostawione bez odpowiedzi.

Mój słuch zaczął się wyostrzać. Coś pohukiwało nade mną, coś szurało za plecami, a wiatr świszczał między liśćmi, wygrywając na nich niepokojące melodie.

– Zabiję go – szepnęłam, po czym ruszyłam w kierunku, z którego przyszliśmy.

Potknęłam się już po kilku krokach. Nie widziałam praktycznie nic, ciemność dookoła była tak intensywna, że wzrok nie przyzwyczajał się do niej mimo upływu kolejnych minut.

Znów usłyszałam głośny szelest. Nie spojrzałam jednak w tamto miejsce. Czułam, jak rytm mojego serca przyspiesza, dłonie się pociły, a usta drżały. Niech to szlag, zaczynałam się bać.

W końcu zerwałam się do biegu. Po drodze zahaczyłam o kilka wystających gałęzi, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi.

W pewnym momencie wydawało mi się, jakby coś dotknęło mojego ramienia. W reakcji na to parszywe uczucie przyspieszyłam. Wiedziałam, że umysł płatał mi figle. W lasach żyły tylko dzikie zwierzęta, nikt nie mógł za mną biec.

Słyszałabym to.

Przystanęłam, gdy dostrzegłam przed sobą światła latarenek na terenie uczelni.

– Chryste, w końcu… – westchnęłam, odklejając z czoła wilgotne kosmyki włosów.

Nabrałam w płuca pokaźną porcję powietrza, a strach powoli przemieniał się w złość. Zacisnęłam pięści, opierając je o kolana i szeroko otworzyłam oczy. Potem gwałtownie wyprostowałam plecy i potrząsnęłam głową, próbując przywołać się do porządku. Przetarłam ręką twarz, po czym niespiesznie ruszyłam w stronę dziedzińca.

Po drodze próbował zaczepić mnie Carter, ale machnęłam tylko ręką, nie zatrzymując się ani na sekundę. Weszłam do budynku, a już po chwili otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Rain znów nie było.

W tej sytuacji to nawet lepiej.

Zrzuciłam z siebie kurtkę i buty, a kiedy moje spojrzenie padło na leżący na łóżku telefon, prawie wyłamałam sobie zęby ze złości.

Szybko wzięłam urządzenie do rąk, a ekran od razu się podświetlił.

Damien:

Nie próbuj zakładać tej fałszywej maski. Pamiętaj, że tylko ja wiem, kim naprawdę jesteś, Allister.

Przez moje ciało przepłynęły ciarki wściekłości.

Luna:

Jesteś chory. Nie pozwolę, żebyś się mną bawił, choćbym miała stąd wyjechać.

Damien:

Przyjechałaś tutaj z mojego powodu.

Luna:

Przyjechałam tu, bo tego chcieli moi rodzice!

Damien:

Nieprawda. Wiesz o tym.

Próbowałam jak najszybciej odpisać, ale moje palce bezradnie zawisły nad ekranem, w żaden sposób niepopychane do działania przez umysł.

Damien:

Przypomnę Ci o wszystkim. Dziś odtworzyliśmy pierwszą z Twoich ulubionych emocji.

Strach.

Miałam ochotę roztrzaskać komórkę o ścianę.

Przez kilka sekund wahałam się, czy napisać to, co dźwięczało mi w głowie. Nie chciałam, naprawdę nie chciałam, znów stać się… tamtą dziewczyną.

Trudno.

Luna:

Nie zapominaj, że to Ty nauczyłeś mnie, jak rozdawać karty. Zastanów się dwa razy, czy prowokowanie to dobry pomysł.