Taki piękny most - Agnieszka Bednarska - ebook

Taki piękny most ebook

Agnieszka Bednarska

4,5

Opis

„Nie brookliński most/Lecz na drugą stronę/Głową przebić się/Przez obłędu los/To jest dopiero coś” – tak pisał Stachura. W powieści Agnieszki Bednarskiej jest mowa o innym moście – Golden Gate w San Francisco. Pięknym, lecz przyciągającym samobójców; pięknym tak, że barierki ochronne są śmiesznie niskie, by nie psuły widoku. Jest też rozpacz i nadzieja, potężna, niezwykła, tajemnicza więź łącząca obce sobie na pozór kobiety oraz wymierzona w niecodzienny sposób sprawiedliwość – a całość tworzy bardzo spójną, realistyczną i przejmującą opowieść. Doskonałe domknięcie trylogii na którą składają się także Piętno Katriny i Zabierz dzieci, wyjedź z miasta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (10 ocen)
7
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hellina

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe zakończenie serii!
00
MonikaKruszynska

Dobrze spędzony czas

Bardzo się cieszę, że pomimo pewnych zawirowań udało się wydać trzecią część cyklu o Amandzie Pietrzak. Czekałam na nią z niecierpliwością! Tym razem akcja powieści dzieje się głównie w San Francisco i skupia się wokół mostu Golden Gate. Miałam okazję widzieć ten most, naprawdę robi wrażenie. Robią też wrażenie liczby, przeraża ilość osób, które decydują się na skok z mostu. Najnowsza powieść Agnieszki Bednarskiej jest między innymi o samobójstwach, dotyka też problemu depresji, życia na emigracji. Jest też wątek kryminalny i ta charakterystyczna dla Autorki nutka magii, nieoczywistości. Bardzo żałuję, że to już ostatnia część, przywiązałam się do niektórych bohaterek cyklu, kibicowałam im mocno. Bardzo polecam całą trylogię!
00
sasanka45

Nie oderwiesz się od lektury

swietna
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka - jak cała seria. Szkoda że to już koniec
00

Popularność




AGNIESZKA BEDNARSKA

 

TAKI PIĘKNY MOST

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Olsztyn 2023

Redakcja

Ewa Klimek

Korekta

Anna Witkowska

Projekt okładki

Kozorog & Manul

Ilustracja wykorzystana na okładce

Victoria_Watercolor / Pixabay

Skład

Seqoja

Druk i oprawa

Bookpress.eu

Wersja EPUB

e-bookowo

Copyright © by Agnieszka Bednarska 2023

Copyright © for this edition

by Wydawnictwo Seqoja 2023

ISBN: 978-83-966809-6-9

Wydawnictwo Seqoja

ul. Żołnierska 11B/20, 10-558 Olsztyn

Od autorki

Drodzy Czytelnicy,

nadeszła chwila, gdy mogę przekazać w Wasze ręce trzecią, ostatnią część cyklu o kobiecie prowadzącej całkiem zwyczajne życie, pełne radości i trosk znanych wszystkim ludziom, i odkrywającej w sobie dar, o którym sądziła, że utraciła go w dzieciństwie. Amy dopiero w chwili, gdy przestała walczyć ze swoim przeznaczeniem, zrozumiała, do czego została stworzona, i postanowiła pójść własną drogą. Jednak w dzisiejszym świecie, w którym wszystko, co duchowe, często wydaje się śmieszne, a liczy się pozycja społeczna i liczba zer na koncie, decyzja młodej kobiety, by porzucić schematy i wybrać niepewny szlak, nie mogła spotkać się ze zrozumieniem nawet jej bliskich. Amy znalazła w sobie siłę, której jej zazdroszczę, bo sama nierzadko rezygnowałam z walki o coś, na czym mi zależało, na rzecz świętego spokoju. Lecz ona nie.

Są ludzie, którzy kiedy czegoś pragną, sięgają po to, nie bacząc na konsekwencje. Wiedzą, po co pojawili się na świecie, i realizują swoją misję, często płacąc za to wysoką cenę. Bywa, że żyją krótko, ale po swojemu. Kto odważy się powiedzieć, że jest to gorsze rozwiązanie niż życie bezpieczne i długie, lecz na zasadach ustanowionych przez innych? Czy nie na tym właśnie polega wolność, której pragniemy? Na decydowaniu o sobie?

Amy wybrała zgodnie z tym, co czuła. Może gdyby wiedziała, do czego ją to doprowadzi i jak wiele światów jej decyzja obróci w ruinę, postąpiłaby inaczej? Tego nie wiemy. Nikt z nas nie wie, co by było, gdyby…

Mam nadzieję, że nie będziecie, drodzy Czytelnicy, zbyt surowymi sędziami dla Amy, wszak nigdy nie szliście w jej butach.

Z życzeniami niezapomnianych wrażeń podczas lektury

Agnieszka Bednarska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nikt nie ma obowiązku być wielkim człowiekiem.

To już bardzo ładnie, gdy się jest człowiekiem.

 

Albert Camus

 

 

 

 

 

Światło w lampie, przy której pracowała, zamigotało i zgasło, pokój wypełniła szarość budzącego się świtu. Georgia zastukała starannie opiłowanym paznokciem w szklany klosz, ale nic się nie zmieniło. Zmarszczyła brwi i przekrzywiła głowę, nasłuchując. Dom pogrążony był w zwyczajnej o tej porze ciszy. Przez uchylone okno nie dostawał się żaden dźwięk, topole okalające posesję, w których gałęziach przeważnie hulał wiatr, stały strzeliste i nieruchome.

Poczuła narastający niepokój. To nie musiało nic znaczyć. Ale mogło.

Oparła dłonie o krawędź biurka i przymknęła oczy. „Proszę – pomyślała – niech nic się nie stanie”.

Wstała i poprawiła spódnicę. Wyłączyła komputer, a notes i wieczne pióro schowała do szuflady. Powinna od razu iść na piętro, ale starała się oddalić ten moment, gdy będzie musiała skonfrontować przeczucie z rzeczywistością.

Coś kazało jej podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Zrobiła to w chwili, gdy pęknięcie dotarło do połowy długości gabinetu. I postępowało. Ciemną, kanciastą linią przypominającą pazur.

To było więcej, niż się spodziewała. Zerwała się do biegu. Piętro jeszcze nigdy nie wydawało się jej takie wysokie, a korytarz taki długi. Nacisnęła klamkę i zamaszystym ruchem pchnęła drzwi do pracowni córki.

Zachwiała się, nieprzygotowana na widok, który ukazał się jej oczom.

Wszystkie sztalugi leżały na podłodze, jak sterta gruzu. Obrazy i czyste płótna, rozrzucone i pochlapane farbami, podobnie jak ściany, okna i nieliczne meble. W powietrzu unosił się zapach wilgoci.

Żarówka w przewróconej lampie dogorywała, drżąc.

Georgia ostrożnie przekroczyła próg. Antonia powinna znajdować się gdzieś wśród tego pobojowiska, lecz Georgia na chwilę zapomniała o córce. Stanęła na środku pokoju i powiodła spojrzeniem po ścianach, bezwiednie rozchylając usta i przetrzymując powietrze w płucach tak długo, aż poczuła ból.

Dopiero spoglądając z tej perspektywy, zdała sobie sprawę, że to, co widzi, nie jest wynikiem furii z jaką ktoś, najprawdopodobniej jej córka, ciskał farbami w ściany. Przed oczami miała obrazy. Dziesiątki, a może i setki scen w odcieniach czerni i bieli, ogromnych – sięgających pod sufit – średnich i zupełnie małych. Obrazy nakładały się na siebie, przenikały jak rysunki na kalkach technicznych.

Na wszystkich widniał ten sam motyw: korytarz albo sztolnia.

Mroczna, długa i ciasna, na której końcu nie było światełka. Czuła przymus wpatrywania się w miejsce, w którym można by spodziewać się wyjścia, lecz na żadnym z malowideł go nie dostrzegła, wskutek czego już po chwili ogarnęło ją klaustrofobiczne poczucie zamknięcia. Chwyciła ją nagła duszność i Georgia zapragnęła uciec z tego miejsca, choćby tylko spojrzeniem; obróciła się wokół własnej osi, ale wszędzie widziała to samo. Zakręciło się jej w głowie, w pokoju nie było czym oddychać. Nikt nie podniósł rolet, nie działała klimatyzacja.

Nagle przypomniała sobie, gdzie jest i dlaczego przybiegła. Pełna złych przeczuć ukryła twarz w dłoniach, aby przerwać hipnotyczne oddziaływanie tunelu na zmysły. Mimo że czuła zalegające w płucach stęchłe powietrze, wzięła następny oddech i zawołała półgłosem:

– Antonio?

Pomieszczenie było duże, sypialnia znajdowała się na jego krańcu, za parawanem, ale nie dochodziły stamtąd żadne dźwięki.

– Antonio, jesteś tu? – zapytała, stawiając niepewne kroki. Gdy podeszła wystarczająco blisko, za ścianką z bambusa wyczuła czyjąś obecność. Ponieważ córka się nie odezwała, Georgii przyszło na myśl, że może zastać tam kogoś innego. Czyżby do domu wdarł się obcy i skrzywdził jej dziecko? Przyspieszyła i po chwili, gotowa odeprzeć każdy atak, weszła za parawan. Zderzyła się, ale nie z intruzem, tylko z tym, co zobaczyła. Do dziś myślała, że w zachowaniu córki nic nie zdoła jej zaskoczyć, że przerobiły już wszystko. Właśnie się przekonała, jak bardzo się myliła.

Antonia siedziała przed toaletką, w aurze światła mlecznych żarówek. W brudnej i postrzępionej pidżamie, jakby przez całą noc wędrowała po lesie. W ręku trzymała tępo zakończone nożyczki – całkiem niedawno Georgia postanowiła zaryzykować i pozwoliła córce ich używać.

Na jej częściowo odsłoniętych ramionach, na bosych stopach i wokół krzesła wiły się jak węże pukle ciemnych włosów. Niania Antonii, Ludmiła, od ponad dwudziestu lat była dumna, że są takie zdrowe i lśniące.

Na głowie pozostały strzępy, sterczały nierówne, raczej wyskubane niż obcięte, czyniąc twarz Antonii inną niż ta, do której wszyscy przywykli. Wydawało się, że wraz z włosami dziewczyna straciła niewinność – jej dotąd łagodne, wręcz dziecięce rysy wyostrzyły się i nabrały drapieżności. Antonia wpatrzona we własne odbicie wydawała się nim zaabsorbowana, a gdy zauważyła nadejście matki, spłoszyła się. Georgia odniosła wrażenie, że córka zamierza uciec, że poderwie się ze swojego miejsca i czmychnie między rzeczy jak mysz.

– Hej, córeczko – zagadała ostrożnie. Zdziwiona dziewczyna zmarszczyła brwi, zawahała się. Była spięta i w każdej chwili gotowa do odparcia ataku. Milczała, co było dziwne, bo Antonia zawsze wydawała z siebie jakieś dźwięki, ciche pomruki, chrząknięcia. – No… – wyciągnęła rękę w jej stronę – …chodź do mamy.

– Nie znam cię – odpowiedziała dziewczyna, uchylając się przed dotykiem. Georgia znieruchomiała.

– Antonio, to ja, mama.

– Odejdź – warknęła ostrzegawczo. Jeszcze nigdy wypowiedziane przez córkę Georgii słowa nie brzmiały tak wyraźnie i zdecydowanie. Głos też miała jakby nie swój. Lecz najgorsze dla jej matki było to, że jej nie rozpoznawała.

 

***

 

– Ma gorączkę, ale poza tym fizycznie nic jej nie jest – oświadczył Thomas Hatton, neurolog i psychiatra Antonii oraz przyjaciel rodziny – niewątpliwie jednak doszło do tąpnięcia w psychice. Taka zmiana w zachowaniu nie zachodzi bez przyczyny.

– Już mówiłam, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wczorajszy dzień był jak setki poprzednich, żadnych odstępstw od rytuałów, może poza podaniem syropu, bo Antonia jest przeziębiona, ale ona go lubi. O wielkich emocjach nie może być mowy, Ludmiła dobrze o to dba… Więc dlaczego?

– Nie wiem. I być może nigdy się nie dowiemy. Trzeba ją obserwować.

– Dlaczego najpierw zachowywała się tak, jakby nie wiedziała kim jestem, a później wszystko wróciło do normy?

– Nie wiem – powtórzył.

– Thomasie, czy to może oznaczać, że coś się poprawi… No wiesz, w jej głowie? – zapytała niepewnie. Była wykształconą kobietą, rozumiała, co dolega jej córce, poza tym dawno omówili ten temat i wydawało się, że go zamknęli, więc Thomas był zdziwiony, że Georgia jeszcze się łudzi.

Spojrzał na nią łagodnie. Nic nie musiał mówić, wszystko miał wypisane na twarzy. Odstawił pustą filiżankę i nakrył dłonią dłoń przyjaciółki, ledwo zauważalnie pokręcił głową, ale ona chciała go jeszcze przekonywać.

– Coś ewidentnie się zmieniło, a przecież nikt się tego nie spodziewał. Odkąd zaczęła malować, malowała tylko autoportrety, ile to już lat? Piętnaście? Osiemnaście? – Patrzyła mu prosto w twarz, jakby wyczekując potwierdzenia. – Nigdy nie namalowała nikogo innego ani nawet drzewa czy ptaka. Tylko siebie. I nagle takie coś? Co to w ogóle jest?

– Moim zdaniem to jakiś tunel. Gdyby na końcu było światło, pomyślałbym, że straciła przytomność i miała wizję. To dosyć popularny motyw podczas utraty świadomości.

– Jednak to nie wygląda jak ścieżka do raju.

– Zupełnie nie – zgodził się. – Chociaż niewykluczone, że właśnie z chwilową utratą świadomości mamy do czynienia. Wystarczyłby miniwylew, a nawet bardzo silny atak migreny.

– Ona nie miewa migren – przypomniała mu Georgia.

– Rezonans mógłby rozwiać wątpliwości.

– Wiesz, z czym to się wiąże. Antonia boi się szpitali, tej całej aparatury, a podanie leków uspokajających przed badaniem nie wchodzi w grę. Taki stres mógłby pogorszyć jej stan, chyba nie warto ryzykować.

– Zobaczymy, co będzie się działo, gdy Antonia się wyśpi. Niewykluczone, że to, co zobaczyliśmy, to tylko jedna ze zmian, jakie się w niej dokonały. – Georgia wyraźnie się tymi słowami zainteresowała, ale Thomas natychmiast sprowadził ją na ziemię. – Nie, Georgio, przykro mi. Cudu nie będzie, twoja córka urodziła się z deficytem i tak już zostanie. Nawet jeśli nastąpią zmiany, niewykluczone, że na lepsze, Antonia nigdy nie będzie jak inne młode kobiety.

Thomas Hatton nie powiedział nic nowego, a jednak sprawił Georgii przykrość. „Jako lekarz nie mógł zachować się inaczej, lecz jako przyjaciel powinien być mniej obcesowy” – pomyślała, dolewając sobie herbaty. Kiedy przechyliła dzbanek nad jego filiżanką, powstrzymał ją gestem.

– Dziękuję, ale muszę już iść. Wpadnę wieczorem. Gdyby coś się działo, dzwoń.

– Czy to możliwe, że znalazła się w transie? – zapytała, jakby nie dosłyszawszy jego ostatnich słów.

– Niewykluczone.

– I przeżyła w nim coś strasznego, a potem dała temu wyraz w obrazach na ścianach?

– Tak przypuszczam.

 

– Obawiam się, że będą tego konsekwencje. Gdybyś wiedział, jak ona na mnie patrzyła, gdy ją znalazłam… Nie miała pojęcia, kim jestem, sama też wyglądała inaczej… – Szukała w myśli odpowiednich słów. – Przez chwilę sądziłam, że moja córka straciła swoją ułomność.

– Wiesz, że to niemożliwe. – Georgia skinęła głową, choć wiedziała swoje. Antonia w tamtym momencie była zdrowa.

Hatton wstał i podał rękę Georgii. Kiedy i ona się podniosła, wziął ją pod ramię i pozwolił odprowadzić się do drzwi.

– Przecież Antonii zdarzały się już różne dziwactwa i zawsze sobie z nimi radziliśmy.

– Tym razem to coś więcej.

– Ale wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? Również na Wiktorię, wspominała cię wczoraj.

– Gdy ostatnio rozmawiałyśmy, wydawała się przybita, zauważyłeś?

– To nic wielkiego, dopadł ją syndrom opuszczonego gniazda. Poradzi sobie.

– W końcu sypia z psychiatrą – Georgia postanowiła zakończyć rozmowę w weselszym tonie. – Dziękuję, Thomasie. Do widzenia.

– Wpadnę do was niebawem. – Pochylił się i ucałował ją w policzek. – Miłego dnia.

 

***

 

Do malowniczego miasteczka wjechali z zamiarem zjedzenia wczesnej kolacji w restauracji, która jako pierwsza zwróci ich uwagę. Prószył śnieg, mercedes sunął bezgłośnie, a Hubert z podziwem przyglądał się czystym ulicom i wypielęgnowanym domom. W każdym oknie wisiały starannie udrapowane firanki, stały kwiaty w doniczkach, figurki i świeczniki, a u co bardziej niecierpliwych migotały choinki. Miasteczko rozświetlone kolorowymi lampkami wyglądało jak plan filmu familijnego, brakowało tylko psa w typie Lassie idącego ulicą po dzieci do szkoły. Niemiecki porządek, niemiecki samochód i niemiecka oddana kobieta. Hubert uśmiechnął się do swoich myśli. Wizja przyszłości, jaką przed sobą roztoczył, wyglądała bardzo obiecująco. Tym razem nikomu nie pozwoli się wtrącać. Był pewien, że z Sabiną życie stanie się prostsze, a plany łatwiejsze do zrealizowania.

Pomyślał o swoim synu Markusie – powinien mieć go przy sobie.

Będzie musiał wrócić po chłopca.

Z pieniędzmi nowej kobiety i własnym sprytem odzyska syna i zacznie wszystko od nowa. Wtedy w Norco Valley myślał, że jest na to za późno, ale mylił się. Dziewucha wyrządziła jego rodzinie wiele zła, zniszczyła jego małżeństwo i na krótko zachwiała jego wiarą w siebie, co było najgorszym doświadczeniem, ale poniosła karę. Odkąd to wiedział, czuł się znacznie lepiej. Silny i z czystym kontem patrzył w przyszłość z optymizmem.

Od kilkunastu godzin nie pomyślał o niej ani razu, uznał to za dobry znak. Rachunki wyrównane, sprawa zamknięta.

Chociaż niewiele brakowało, aby plan się nie powiódł.

Kiedy po raz ostatni szedł do magazynu, Sabina ruszyła za nim i tylko łut szczęścia sprawił, że w porę się zorientował.

Minął wejście do ośrodka i szedł jeszcze bardzo długo, starając się wyglądać na kogoś pogrążonego w myślach. Zafundował jej spacer, z którego nic nie wynikło, nie mogła mu niczego zarzucić ani nawet zadawać pytań, bo wtedy musiałaby się przyznać, że podążała za nim krok w krok. Nie była kobietą lubiącą konfrontacje, zwłaszcza z kimś, kogo bardzo chciała zatrzymać przy sobie.

Niedługo po tym opuścili miasto.

– Może tutaj? Co sądzisz? – Głos Sabiny wyrwał go z zamyślenia.

– Zdaję się na ciebie – odpowiedział nie do końca jeszcze świadom, czego dotyczy pytanie. Dopiero gdy wjechała na parking przed restauracją, przypomniał sobie, że zamierzali coś zjeść.

Posłał jej swój najbardziej uwodzicielski uśmiech. Potem ją objął i przyciągnął bliżej siebie. Tak weszli do restauracji pełnej ludzi. Sabina promieniała. On zajął dyskretny stolik na uboczu, choć ona wolałaby miejsce w centralnej części sali.

 

***

 

Dni mijały, jednak poszukiwania Amy nie przynosiły rezultatów. Postawili na nogi całe miasto, a nawet pół kraju, lecz Amy po prostu rozpłynęła się w powietrzu jak mgła. Bez śladu. Wszystkie swoje rzeczy zostawiła w domu, więc nie było szansy namierzyć jej telefonu ani karty. Nie znalazła się w zasięgu żadnych kamer, chociaż jest ich w mieście sporo, nikt jej też nie widział. Nie było nic, czego poszukujący mogliby się uczepić, żadnego punktu, od którego można by przejść dalej.

Olga Pietrzak snuła się po domu, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Zabrakło jej pomysłów, nie wiedziała, co jeszcze może zrobić, aby wspomóc poszukiwania córki. Bezsilność odbierała jej energię.

Po tym niesamowitym, niewytłumaczalnym zjawisku, do którego doszło w salonie, gdy nie wiadomo skąd na głowy zgromadzonych posypały się pióra, matka Amy powiedziała do męża:

– Wiem, że to jej sprawka, zesłała nam na głowy mały cud, aby nam udowodnić, że to potrafi. Nie wierzyliśmy jej, gdy próbowała nam opowiadać, więc nam pokazała. Z takim dowodem nie można przecież dyskutować.

– Chciałbym zaprzeczyć, lecz nie znajduję innego wytłumaczenia – przyznał ojciec Amy. Odwiesił szlafrok i usiadł na skraju łóżka, plecami do żony.

– No to teraz mogłaby już wrócić, prawda?

– Tak, najwyższy na to czas.

– Może jutro? – Kobieta dotknęła zgarbionych pleców męża. – Skoro już jej wierzymy, może wróci jutro. – Spojrzał na nią przez ramię i uśmiechnął się, aby ukryć zaniepokojenie. To, co mówiła, brzmiało dziwnie, nazbyt beztrosko jak na zaistniałą sytuację.

„Jeszcze by tego brakowało, abyś ty mi się rozchorowała” – pomyślał i położył się, nakrywając ją i siebie kołdrą.

Od jej narodzin, które nie były przecież takie zwyczajne, aż do tej chwili Oldze Pietrzak udawało się wypierać ze świadomości fakt, że Amy posiada nadprzyrodzone zdolności, jednak wobec tego, co stało się po modlitwie zainicjowanej przez Ewkę, nie mogła pozostać obojętna. Dłużej nie dało się zaprzeczać.

„Twoja córka nie żyje. Twoja córka nie żyje. Twoja córka nie żyje” – dręczył ją głos w głowie, po czym pojawiał się inny: „Możliwe, że się mylisz. Możliwe, że się mylisz. Możliwe, że się mylisz”.

Czuła się winna, że nie potrafiła być matką dla niezwykłego dziecka, dlatego próbowała uczynić Amy zwyczajną. Karciła ją za przyprawiające o dreszcze opowieści i sztuczki, jakich mała Amy się dopuszczała. Olga na wszystko szukała racjonalnego wytłumaczenia i nigdy nie wysłuchiwała córki do końca. Fundowała jej sesje u psychologów i terapie grupowe, byleby tylko zdiagnozować niezwykłości towarzyszące dziewczynce i je uleczyć. Nigdy nie akceptowała odmienności, bała się jej i wstydziła.

Zniknięcie Amy i strach, że córka już nie wróci, sprawiły, że zrozumiała: żyła zachowawczo, pod presją opinii, zbyt tchórzliwie.

Rankiem następnego dnia wstała przed wszystkimi i znowu snuła się po domu, a kiedy dorośli domownicy wyszli do rozdzielonych między siebie zadań, wyjęła stare albumy i oglądała je z wnuczkami. Zamówiła dziewczynkom pizzę. Czuła, że musi być dla nich dobra, lepsza niż dotychczas, dobra i najlepsza dla wszystkich, może wtedy zasłuży na przebaczenie i na to, aby jej córka wróciła do domu. I błagała o przynajmniej jeszcze jedną szansę na to, aby powiedzieć swojej córeczce, że kocha ją taką, jaka jest, z każdym nawet najbardziej zwariowanym dziwactwem.

Z tylnej kieszeni wyjęła zdjęcie. „To zaczęło się już wtedy – pomyślała, patrząc na nie. – Jak mogłam sądzić, że nie zostanę ukarana?”.

Długo przyglądała się fotografii, czując coraz bardziej nieodpartą potrzebę sięgnięcia po telefon.

W końcu uległa jej. Z pamięci wybrała numer i nie mając w głowie żadnego scenariusza rozmowy, czekała na połączenie. Trwało to tak długo, że już straciła nadzieję. Nie miała zamiaru nagrywać się na sekretarkę. Ale w aparacie wciąż rozlegał się tylko sygnał, więc czekała.

– Słucham – odezwał się kobiecy głos, a Olga jakby wypadła z transu. Głos był oschły, lecz ten sam od lat. Zanim Olga zdołała wypowiedzieć choćby słowo, kobieta zapytała: –Dlaczego dzwonisz? Czy nie jesteśmy umówione na ostatni dzień roku?

– Jesteśmy.

– A zatem?

– Przepraszam. Chciałam tylko zapytać, czy wszystko w porządku. – Olga pomału odnajdowała się w sytuacji.

– Jak zawsze – odpowiedziała rozmówczyni, chociaż tak źle jak teraz nie było jeszcze nigdy. Nie zamierzała się jednak dzielić tym faktem z osobą, której nic to nie powinno obchodzić.

– Na pewno? – Niedowierzanie zawarte w pytaniu nieco zbiło kobietę z tropu, pragnęła jednak zakończyć rozmowę najszybciej jak to możliwe, dlatego z przekonaniem odpowiedziała:

– Oczywiście.

Olga usłyszała, że drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do domu. Wstała i przeszła do kuchni.

– Dziękuję, to mi wystarczy. Zadzwonię jak zwykle. Dziękuję.

– Ale… – Kobieta chciała powiedzieć, że to będzie już drugi telefon w roku, a umawiały się przecież na jeden, lecz nie zdążyła. Połączenie zostało przerwane.

Olga przywołała do porządku emocje i wróciła do salonu. Jej mąż stał na środku i wpatrywał się w zdjęcie, które najwyraźniej przed chwilą zgubiła. Jak zwykle elegancki, w swetrze, ale pod krawatem, wciąż krzepki, lecz ze zmęczoną twarzą.

– Grzesiu?

– Przeglądałaś stare zdjęcia? – W pierwszej chwili Olgę ogarnęło przerażenie, na szczęście w porę uświadomiła sobie, że jej mąż nie ma pojęcia, na co naprawdę patrzy. Podeszła i ostrożnie wyjęła zdjęcie z jego dłoni. Wsunęła je do tylnej kieszeni spodni, objęła męża w pasie, przytuliła się do niego.

– Wynająłem detektywa, najlepszego. Ten poprzedni się nie nadawał – powiedział, odwzajemniając gest. – On jest przekonany, że Amy jest gdzieś przetrzymywana, najpewniej w pobliżu, bo gdyby szła daleko, ktoś by ją zauważył. Ewentualnie została porwana spod domu. Obiecał jeszcze raz zbadać miejski monitoring i przyjrzeć się wszystkim podejrzanym pojazdom. Mówi, że nic jeszcze nie jest przesądzone, znajdował ofiary porwań nawet po kilku tygodniach od zniknięcia, żywe i zdrowe…

– Wierzysz mu, Grzesiu? – podniosła głowę i spojrzała na męża.

– Oczywiście. Przecież ją znamy, tyle razy się o nią baliśmy, a ona zawsze wracała.

– Jest sprytna.

– Tak. I miewa takie szalone pomysły – dodał mężczyzna, nie wypuszczając żony z objęć.

 

***

 

– Podejrzewamy, że Amanda Pietrzak została porwana – oświadczył mężczyzna w skórzanej kurtce, patrząc w oko kamery. – Wiemy, że musiało to nastąpić w pobliżu miejsca jej zamieszkania, wkrótce po tym, gdy wyszła z domu, aby ochłonąć po sprzeczce. Nasze biuro współpracuje w tej sprawie z policją. Poczyniliśmy już pewne ustalenia, nasi pracownicy sprawdzają wszystkie samochody na obcych rejestracjach, które w czasie domniemanego porwania znalazły się w zasięgu kamer monitoringu ulic przylegających do miejsca zamieszkania poszukiwanej.

– Czy został wytypowany jakiś podejrzany? – zapytała kobieta w czapce z daszkiem z logo miejskiej telewizji.

– Pracujemy nad tym. Niewykluczone, że sprawca nie działał sam.

– Czy porywacze zażądali okupu?

– Dotychczas nie. Ale korzystając z okazji, chciałbym poinformować, że rodzina i przyjaciele poszukiwanej Amandy Pietrzak wyznaczyli nagrodę, w wysokości dwudziestu tysięcy złotych, za pomoc w jej odnalezieniu. – Po sali pełnej ludzi przeszedł pomruk. Na ekranie wyświetlone zostało zdjęcie Amy zrobione kilka tygodni wcześniej, po jej powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Facet w stróżówce rozpoznał na niej dziewczynę, o którą pytali tamci dwoje. A więc się nie znalazła. Nie znał nazw ulic, ale ona była z tej okolicy, tak powiedzieli tamci. Pomyślał o tych dwudziestu tysiącach nagrody. Patrzył w mały ekran telewizora i widział dwoje starszych ludzi, najpewniej rodziców zwracających się do społeczeństwa z apelem o pomoc w odnalezieniu ich córki. Jednak stróż nie słyszał ich słów. Zastanawiał się nad tym, na co by wydał takie dwadzieścia tysięcy złotych. Wstał z zapadniętego fotela, zdjął z wbitego w ścianę gwoździa wilgotną jeszcze kurtkę, wziął latarkę i wyszedł przed kanciapę. Robiło się coraz zimniej. Mężczyzna zaklął, zapalił papierosa i ruszył przed siebie, oświetlając sobie drogę latarką. W miarę jak szedł, mókł, marzł i czuł, że uczestniczy w czymś ważnym, poszukuje ofiary. Gdyby porywaczowi przyszło do głowy zamknąć ją gdzieś na terenie jego ośrodka, byłoby naprawdę wspaniale.

– Dwadzieścia tysięcy piechotą nie chodzi – stwierdził do siebie. – Wywiadu też mógłbym udzielić, bo i czemu nie? – Zatrzymał się, poprawił i wyprostował, po czym odchrząknął i patrząc przed siebie, z powagą powiedział: – To nic takiego, każdy na moim miejscu zachowałby się tak samo. Nie, nie czuję się bohaterem. – Po czym splunął i zdeptał niedopałek. Podszedł do bramy i sprawdził zabezpieczenie. Łańcuch i kłódka były na swoim miejscu. Oświetlił latarką niskie domki kempingowe, zajrzał do kilku okien, lecz i tam nie zauważył niczego podejrzanego. Ruszył w stronę murowanego budynku kuchni i magazynu. Przed drzwiami miękko było od błota, popatrzył na swoje szmaciane nike i się zawahał. Zmoczy je, ale gdyby ona tam była, a on dostałby nagrodę, mógłby kupić sobie nowe, lepsze. Szybko, zanim ogarnęły go wątpliwości podszedł do drzwi, czując, jak skarpety chłoną wilgoć. Szarpnął za klamkę, sprawdził zasuwę i kłódkę – były w porządku. Sięgnął do kieszeni po klucze, ale ich tam nie znalazł, więc zaklął.

– Zostawiłeś w kanciapie, idioto – powiedział do siebie. Załomotał w drzwi. – Hej, jest tam kto?! – Przyłożył ucho do metalu. W środku panowała absolutna cisza. – Hej, dziewczyno, jesteś tam?! – Nic, żadnej odpowiedzi. Wycofał się, uważając, aby nie zostawić buta w błocie. Znowu zaczęło padać, biegiem ruszył w stronę stróżówki. Postanowił, że skoro już i tak przemókł, to weźmie klucze i wróci sprawdzić kuchnię i magazyn.

– Znając moje szczęście, gówno znajdę – sarknął do siebie. – Ale co mi tam, przynajmniej rozprostuję kości. – Przekroczył próg i znalazł się w przyjemnie nagrzanej, jasnej przestrzeni. Fotel nakryty kocem stał naprzeciwko telewizora, w którym właśnie zaczynały się „Przyjaciółki”. Mężczyzna zatrzymał się z ręką wyciągniętą w stronę pęku kluczy na stole. Spojrzał w ciemne, mokre okna, a potem jeszcze raz na piękną Joannę Liszowską, którą lubił wyobrażać sobie w roli własnej dziewczyny, a może nawet żony, i nie znalazł w sobie siły, aby wyjść. Zdjął przemoczone ubranie i buty, postawił je w pobliżu małego grzejnika i z paczką solonego słonecznika zapadł się w fotel.

 

***

 

 

Antonia długo leżała z zamkniętymi oczami i udawała, że śpi. Bała się je otworzyć, aby znowu nie zobaczyć tego strasznego miejsca. Tam było ciemno, a ona nie lubiła ciemności. Było ciasno i brakowało powietrza. O tak, pamięta, jak próbowała zaczerpnąć oddechu i nie mogła tego zrobić. Źle się czuła, chciała wracać do domu, ale też nie mogła. Musiała zostać, pomóc. Przecież były razem we wszystkich trudnych chwilach, nawet wtedy, gdy było ciasno i brakowało powietrza. Gdy działy się złe rzeczy, przychodzili źli ludzie, one były razem. Antonia dobrze wiedziała, kiedy jest potrzebna.

Obróciła się na bok, aby sprawdzić, czy leży przy niej Szary Królik. Był, wyczuła jego zmechacone futerko, przyciągnęła go bliżej twarzy i od razu poczuła się lepiej.

Mama mówiła, że Szary Królik jest stary i brzydko pachnie, ale to wcale nie była prawda.

Antonia była prawie pewna, że te straszne rzeczy już się skończyły. Czuła, że leży w łóżku pod kołdrą, było jej ciepło i wygodnie. Tylko z głową wciąż działo się coś dziwnego. Nigdy nie mieściło się w niej tyle myśli naraz. Nie miała ochoty robić tego, co zawsze chciała robić po przebudzeniu. Nie przeszkadzało jej, że jest sama, postanowiła nie wołać niani, nawet jeśli trochę się będzie bała. Da sobie z tym radę. Przyszło jej na myśl, że wstanie i podejdzie do lustra. Czy zobaczy w nim siebie, czy – tak jak w nocy – zobaczy ją?

Naprawdę trochę się bała. Nigdy nie były ze sobą tak blisko. Wiedziała jednak, że nie grozi jej niebezpieczeństwo, wręcz przeciwnie, odkąd Antonia pamiętała, były przyjaciółkami.

Oby tylko żadna z nich nie musiała wracać w to okropne, wilgotne i ciemne miejsce, ono najbardziej przestraszyło Antonię. Potrząsnęła głową, aby pozbyć się najgorszego w życiu wspomnienia.

Była w swoim domu, ściskała Szarego Królika, a nade wszystko dzisiaj czuła się trochę mądrzejsza niż wczoraj.

Lula zawsze mówiła: „Antonia, moja mądra dziewczynka”, lecz to też nie była prawda.

Mama i Lula czasami ją okłamywały, nie gniewała się jednak. Ona, mama, Lula i Szary Królik byli rodziną, a rodzina jest najważniejsza. Tatuś też był rodziną, ale pracował w niebie i Antonia nie mogła go już widywać, choć kiedyś to się zmieni. Wiedziała o tym od Luli.

W końcu odważnie uniosła powieki i zdziwiła się, gdyż leżała w innym pokoju i łóżku, a za oknami wciąż była noc. Nie tego się spodziewała.

– Nie bój się – szepnęła Królikowi w ucho. – Jestem z tobą.

Wysunęła nogi spod kołdry i opuściła je na podłogę. Poczuła pod stopami miękki dywan i prawie się zaśmiała, tak łaskotał. Mocno przytuliła Szarego Królika i wstała.

Wystarczył jeden rzut oka i już wiedziała, że znajduje się w pokoju przy sypialni Luli. Znała wszystkie zakamarki tego domu, a nawet ogrodu, bo ona i Lula najbardziej na świecie lubiły bawić się w chowanego.

Na palcach przeszła do łazienki. Po drodze zapaliła światło. Stanęła przed lustrem, wciąż patrząc tylko na Królika i szepcząc mu do ucha słowa otuchy.

– To będzie nasza tajemnica, tylko się nie bój. – Przyciskając zwierzaka do piersi, podniosła wzrok i spojrzała na swoje odbicie. Zmarszczyła brwi; zapomniała, że teraz ma inne włosy. Ale to nic, takie też są ładne. Wygląda z nimi jak… ona.

– Ojej – zdziwiła się głośno. Obejrzała się z jednej, potem z drugiej strony. – Wyglądamy tak samo – stwierdziła z zadowoleniem. – Jestem dorosła.

Mama mówiła: „Jesteś dorosła”, ale Lula mówiła: „Moja dziewczynka” – i zaplatała Antonii warkocze. Trudno było zgadnąć, która z nich ma rację. Antonii nie pozwalano samej wychodzić z domu, potrzebowała pomocy przy wielu czynnościach, lubiła bawić się zabawkami i oglądać bajki, a jednocześnie nosiła duże buty i takie ubrania, jakie nosiły kobiety, nawet stanik, używała perfum i pasty do zębów przeznaczonej dla dorosłych, więc naprawdę trudno było stwierdzić, czy rację ma mama, czy Lula.

Nachyliła się w stronę lustra i zajrzała sobie w oczy. Lśniły jak mokre, brązowe kamienie. Patrzyła w nie długo i intensywnie. Wyglądały inaczej niż ostatnim razem.

Aby uspokoić przestraszonego Szarego Królika, głaskała go i kołysała. Spojrzała na niego z miłością. A później znowu w lustro.

– Witaj – powiedziała do dziewczyny przed sobą. Uśmiechnęła się przyjaźnie, bo bardzo cieszyła się na to spotkanie. Ale odbicie nie odpowiedziało uśmiechem.

 

***

 

Podczas śniadania mama i Lula patrzyły na Antonię z troską. Wyglądało na to, że jest w dobrym nastroju, ubrała się bez marudzenia i pozwoliła zawiązać sobie chustkę na głowie. Ludmiła nie mogła znieść widoku jej wystrzyżonych włosów, przez całą noc opłakiwała stracone warkocze.

– Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała Georgia na wstępie. – Wyspałaś się?

– Jestem głodna, jestem głodna, jestem głodna – odpowiedziała Antonia, kiwając się lekko na boki, jak to miała w zwyczaju, gdy się niecierpliwiła.

– To wspaniale. Posmarowałam ci tost. – Postawiła przed nią talerzyk z kwadratowym kawałkiem chleba bez skórki, na którym topniało masło. Nie zapytała, na co córka ma ochotę, ponieważ to było oczywiste. Przyzwyczajenia Antonii nigdy się nie zmieniały. Dziewczyna natychmiast zaczęła jeść, absolutnie na tej czynności skupiona. Kiedy skończyła, wypiła duszkiem szklankę soku pomarańczowego, otarła usta serwetką i – tak jak mama i niania ją uczyły – usiadła prosto, z rękoma na kolanach.

– Dziękuję – powiedziała.

Nie było sensu namawiać jej na nic więcej. Ścieżki, którymi poruszała się Antonia, były przetarte, a zmiany kursu niezmiernie rzadkie.

Georgia nalała kawy dla siebie i dla Ludmiły.

– Kochanie – zaczęła ostrożnie – bardzo nas ostatnio zmartwiłaś. Czy możemy o tym porozmawiać? – Wciąż nie wiedziała, czy powrót do wydarzeń z przedostatniej nocy nie przyniesie więcej szkody niż pożytku, nie mogła jednak zostawić ich zupełnie bez komentarza. Córka spojrzała na nią z zainteresowaniem. – Pamiętasz co się wtedy stało?

– W nocy spałam w innym łóżku. Lula powiedziała, że to taka przygoda. – Przechyliła głowę i spojrzała na nianię. Promieniała swoim zwykłym, niewinnym urokiem.

– Tak, czasami robimy inne rzeczy, bo lubimy przygody – potwierdziła Ludmiła. Za wszelką cenę starała się nadać tej rozmowie pozory normalności, chociaż była tak spięta, że czuła ból w karku.

– Trochę wcześniej, kiedy spałaś u siebie. Pamiętasz, jak wstałaś i namalowałaś na ścianach obrazy? Dlaczego to zrobiłaś, kochanie?

– To nie ja! – zaprzeczyła natychmiast i spuściła głowę, aby nikomu nie patrzeć w oczy. Robiła tak wtedy, gdy obawiała się konfrontacji.

– Wszystko w porządku, Antosiu. – Ludmiła pogładziła ją po policzku. – Twoja mama i ja chciałybyśmy po prostu wiedzieć, co jest na twoich nowych obrazach. Widziałaś to w telewizji?

Dziewczyna milczała. Mogłaby się przyznać, ale jeśli obrazki nie spodobały się mamie, może nie dostać dziś swoich słodyczy. Albo nie pójdą na spacer.

– To nie ja – powtórzyła, uznając, że ryzyko jest zbyt duże.

Georgia już wciągnęła powietrze, aby zadać kolejne pytanie, gdy spostrzegła, jak Ludmiła lekko kręci głową. Zrozumiała, że chce, aby tę sprawę zostawić jej.

– W porządku – powiedziała zarówno do córki, jaki i do jej niani. – A co stało się z twoimi włosami?

Dziewczyna skuliła ramiona, bardzo chciała coś wymyślić, jednak mamę niełatwo było oszukać dwa razy z rzędu. Poza tym mama widziała, jak Antonia trzyma nożyczki. Czy uwierzy, jeśli znowu powie, że to nie ona? Chyba nie uwierzy, a może się zdenerwuje?

Serce dziewczyny biło bardzo szybko. Złość, którą trzeba trzymać w zaciśniętej garści – tego też uczyła ją Lula – chciała wydostać się na zewnątrz.

– Włosy się zaplątały – powiedziała podniesionym tonem, zdzierając z głowy chustkę i odrzucając ją na bok. – Nie chcę tego! Wy nie nosicie! – Kobiety nie zareagowały, Antonia wyraźnie była gotowa powiedzieć coś jeszcze. – Zaplątały się i mnie ściskały, nie mogłam oddychać. Nie mogłam się ruszyć, wcale. – Oplotła się ramionami i poruszała ciałem, jak gdyby próbując uwolnić się z więzów. – Bo włosy się zaplątały! I mnie trzymały. O tak! – Jeszcze silniej zakleszczyła się we własnym uścisku. – Było mi ciasno! Za mało miejsca dla nas! Przepraszam, Lulu. Przepraszam, mamo!

– Kto miał za mało miejsca, kochanie? – Głos Georgii był łagodny, zachęcający.

– My, mamo.

– Ty i kto, Antonio? – drążyła matka. Dziewczyna uniosła głowę, przed chwilą zdawała się bliska łez, ale łagodność, z jaką ją traktowano, zadziałała uspokajająco. Rozejrzała się po przestronnej jadalni, ostrożnie odsunęła krzesło i wstała. Przejęte kobiety nie spuszczały jej z oczu.

Przeszła po dywanie i stanęła przy kominku z białego marmuru, nad którym wisiał jej portret w złotej ramie. Sama go namalowała, en face; mocno niedoskonały, ale i tak był jednym z lepszych. Miała na nim jakieś siedemnaście lat i warkocze schowane za plecami. Ze swoją obecną fryzurą stała się dużo bardziej podobna do dziewczyny z portretu, niż była wtedy, gdy powstawał.

Patrząc w stronę stołu, podniosła rękę i palcem wskazującym wycelowała w portret.

– Ja i ona, mamo.

Nigdy nie było łatwo zrozumieć Antonię, ale dziś wyrażała się jeszcze bardziej niejasno niż zazwyczaj.

Wróciła do stołu zupełnie już spokojna i pytająco spojrzała na nianię.

– Pójdziemy na spacer? Jest taki piękny dzień.

 

 

 

 

 

***

 

Markus od rana był przygaszony, po powrocie z przedszkola wciąż wydawał się nieswój. Mało mówił, Rebeka domyślała się, że ma to związek z Amy, ale nie chciała zaczynać rozmowy przy rodzicach, wolała zaczekać, aż znajdzie się z synem sam na sam.

Niestety Markus postanowił inaczej. Pochylony nad ledwo zaczętym obiadem, nie podnosząc głowy, powiedział:

– W nocy była u mnie Amy. – Nabrał ziemniaków na widelec, ale nie włożył ich do ust.

– To twoja koleżanka? – Dziadek się zainteresował. – Przyśniła ci się?

– Nie, dziadku. Nie spałem.

– To ta dziewczyna, którą poznaliśmy w Norco Valley – przypomniała Rebeka. Opowiadała rodzicom o Amy, jednak z pominięciem wielu szczegółów. Wyjątkową więź, jaka powstała między dziewczyną a Markusem, nazwała po prostu przyjaźnią. Dziadkowie nawet o darze wnuka wiedzieli niewiele.

– Szkoda, że nie została na śniadaniu, chętnie byśmy ją poznali – żartował mężczyzna, dokładając sobie sałaty.

– Nie mogła. Przyszła się ze mną pożegnać.

Rebeka zacisnęła usta. Chciała przerwać tę rozmowę, ale nie miała pomysłu, jak to zrobić, aby nie wzbudzić w rodzicach jeszcze większego zainteresowania.

– Wyjechała? – zapytała babcia Markusa. Chłopiec w końcu uniósł głowę znad talerza i spojrzał babci w oczy.

– Umarła – oświadczył głosem pozbawionym emocji.

Rebece widelec wypadł z ręki. A starszych państwa beznamiętny ton wnuka przyprawił o dreszcze.

Rebeka wstała i wzięła syna za rękę.

– Chodź, weźmiesz wczesną kąpiel i poczytamy w łóżku. Od rana mam wrażenie, że nie czujesz się najlepiej.

Kiedy odeszli, ojciec Rebeki spojrzał na swój talerz, odkroił kawałek mięsa i przed włożeniem go do ust powiedział żonie:

– To przez traumę, przejdzie mu. Dzieciaki mają fantazję.

Nie zwrócił uwagi na to, że blada jak prześcieradło żona odprowadza Markusa wzrokiem pełnym niepokoju.

Kiedy Markus zasnął, Rebeka biła się z myślami, czy zadzwonić do rodziców Amy i powiedzieć im o wyznaniu syna. Ostatecznie uznała to za zły pomysł. Amy zniknęła, ale z pewnością się odnajdzie. Domysły dziecka to za mało, aby niepokoić rodzinę. Markus naprawdę dużo ostatnio przeżył i jeszcze nie ustabilizował emocji – zdiagnozowała syna.

Wychodząc, przymknęła drzwi jego pokoju i poszła do siebie. Miała zamiar popracować. Chociaż ojciec proponował jej własny gabinet, do sypialni wstawiła biurko; usiadła przy nim i włączyła komputer.

Na początek zaczęła przeglądać wiadomości. Od razu zauważyła tę, której ani się nie spodziewała, ani nie chciała otrzymać.

Hubert pisał:

 

„Kochana Rebeko,

 

czy dałem Ci wystarczająco dużo czasu, abyś uporała się ze swoimi nieuzasadnionymi zarzutami wobec mnie? Mam nadzieję, że tak i że od tej pory będziemy mogli rozmawiać spokojnie, jak dorośli. Musimy to zrobić dla dobra naszego syna.

Wiesz, że wszystko, co robiłem w Norco Valley, robiłem po to, by was chronić. Rozumiem emocje, jakie wtedy odczuwałaś, oraz wpływ tej niezrównoważonej dziewczyny na twoje zachowanie, dlatego nie mam do Ciebie żalu. Było mi bardzo przykro, że pomyślałaś, iż mógłbym was skrzywdzić, ale wybaczam Ci. Tak wiele ostatnio przeszłaś, moja droga.

Piszę, abyś wiedziała, że miewam się dobrze, bo pewnie się zastanawiasz, co się ze mną dzieje i dlaczego nie daję znaku życia.

Wciąż jesteśmy rodziną, a ja bardzo was kocham. Czy Markus o mnie pyta?

Wytłumacz mu, proszę, że tatuś myśli o nim i z pewnością wkrótce się zobaczymy.

 

Ściskam Was mocno

 

Twój zawsze oddany mąż”.

 

Rebeka zacisnęła palce na poręczach krzesła. „Ty przebiegły sukinsynu” – pomyślała. To nie była obietnica, lecz groźba, ale tak skonstruowana, aby nikt prócz niej się w tym nie połapał.

 

***

 

Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w tekst. Przez blisko trzy miesiące wierzyła – albo raczej miała nadzieję – że jest wdową. Tymczasem jej mąż zrobił sobie wakacje. Dla jej dobra, jak insynuuje w wiadomości.

– W co ty grasz? – spytała cicho. Nie miała złudzeń, to była gra, w której nie ona rozdawała karty.

Przez sześć lat małżeństwa tylko raz zobaczyła twarz męża pozbawioną maski. Stało się to w Norco Valley, gdy próbował zepchnąć ją, Amy i Markusa do piwnicy, aby tam zginęli. Nie miała wątpliwości co do jego intencji. Od dłuższego czasu intuicja jej podpowiadała, że pomyliła się co do męża, jednak to ta dziewczyna go zdemaskowała. Dziś nie mogła uwierzyć, że tak długo nabierała się na jego kłamstwa.

Chwyciła za telefon, ale zaraz przypomniała sobie, że osoba, do której zapragnęła zadzwonić, nie odbierze.

– Gdzie jesteś, Amy? – W ostatniej chwili zatrzymała palec nad zieloną słuchawką. Zwinęła dłoń w pięść, a potem oparła na niej głowę i zamknęła oczy. Tylko Amy była jej sprzymierzeńcem w tej walce, bo tylko ona znała prawdę.

No i Markus. Czasami miała wrażenie, że jej syn zna nawet jej myśli. Nie wszystko rozumie, ale wyczuwa dobro i zło, dlatego sprawia wrażenie, jakby zapomniał o swoim ojcu.

Czy to, co powiedział o Amy…

– Nie – nakazała sobie – nie wolno mi tak myśleć. Wróć do nas, Amy, jesteś nam potrzebna.

 

***

 

 

 

Hubert pochwalił dom Sabiny, choć wcale nie przyszło mu to łatwo. Od nagromadzonych bibelotów, wzorzystych dywanów i palety kolorów kręciło mu się w głowie.

– Pięknie mieszkasz, od razu widać twoją wielką wrażliwość – powiedział, zastanawiając się, od czego zacząłby sprzątanie i ile kontenerów należałoby zamówić.

– Naprawdę?