Świąteczna narzeczona - Paulina Kozłowska - ebook + audiobook + książka

Świąteczna narzeczona ebook i audiobook

Kozłowska Paulina

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wyszeptane w biegu, zapisane w śniegu, wycałowane pod jemiołą…

Właściciel wydawnictwa Jankes – Hubert, jest lekkoduchem i kawalerem, który ani myśli szukać sobie narzeczonej. Kiedy przed świętami pojawia się szansa na pozyskanie poczytnej autorki romansów historycznych, Idalii Monaster, traktuje to jako wyzwanie, choć ma pewne obawy, ponieważ pisarka słynie z zamiłowania do konserwatywnych wartości rodzinnych.

W tym samym czasie Matylda – projektantka sukien ślubnych, próbując odzyskać od klientki pieniądze za zamówioną kreację, dzięki zabawnemu zbiegowi okoliczności przez przypadek trafia do wydawnictwa Jankes. W wyniku nieporozumienia zostaje przedstawiona Idalii jako narzeczona Huberta. Pisarka jest zachwycona faktem, że jej nowy wydawca okazuje się ustatkowanym mężczyzną.

Hubertowi wcale się to nie podoba, ale czego się nie robi dla dobra biznesu. Pewny siebie mężczyzna jeszcze nie wie, że tym razem los postanowił z niego zadrwić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 9 min

Lektor: Paulina Kozłowska

Oceny
4,3 (205 ocen)
111
53
29
12
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

całkiem fajnie się czyta ... .
00
IzabelaEwa

Nie oderwiesz się od lektury

Typowa powieść świąteczna. Pełna wzruszeń i ciepła opowieść o przeznaczeniu i miłości. Napisana lekkim i swobodnym językiem
00
Annezram

Dobrze spędzony czas

Miła świąteczna pozycja
00
ewamonika19

Dobrze spędzony czas

taka slodka opowiesc wigilija, wysluchalam z przyjemnoscia
00
dorotkay

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Paulina Kozłowska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Joanna Podolska

 

Korekta

Katarzyna Dubois

 

Projekt okładki

Izabela Szewczyk

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2022

 

eISBN 978-83-67295-89-5

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie ma żadnego planu dla miłości,

walki, śmierci, dla niczego.

Istnieje tylko wzór matematyczny:

człowiek plus jego zamiary równa się przypadek.

 

Irwin Shaw, Młode lwy

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

 

 

– Będę liczyła powoli, żeby rozjaśniło ci się w głowie… Jeden!

– Nie zabiłem jej! Opamiętaj się, do cholery!

– Dwa.

– Boże drogi, czyś ty postradała rozum? Nigdy w życiu nie zabiłbym człowieka, a tym bardziej kobiety!

Drżący, męski głos był już zupełnie niepodobny do tego, który znała od dzieciństwa. Przypominał raczej dźwięk konającego zwierza, któremu ostre wnyki łamią drobne kończyny. Doskonale wiedziała, że właśnie tak przemawiają przez człowieka panika, niedowierzanie i wizja rychłego zakończenia życia. Ostatni koncert bestii. Taki tytuł pasował do tej sceny idealnie.

– Trzy! – Pewnym ruchem odbezpieczyła broń i ułożyła palec wskazujący na spuście.

Mężczyzna uniósł dłonie w geście poddania. Nie kontrolował już spazmatycznych drgań własnego ciała. Twarz zalana potem wykrzywiła się w tragikomicznym grymasie.

– Nie byłbym w stanie jej skrzywdzić! – wrzeszczał. – To moja córka!

 

ŁUP!

Drzwi otworzyły się z hukiem w momencie, w którym Hubert Jankes przewracał kolejną stronę maszynopisu. Kartki niebezpiecznie zaszeleściły w jego palcach, gdy wzmocnił nacisk, aby z przejęcia ich nie wypuścić.

– Idalia Monaster zerwała umowę z Holmanem!

Mężczyzna wzdrygnął się lekko, gdy pełen ekscytacji głos jego własnego brata wyrwał go z czytelniczego zatracenia. O tak! Ten maszynopis był świetny, przyznał w myślach. Napisany z polotem i wręcz aptekarską precyzją w dawkowaniu emocji. Najlepszym tego dowodem był fakt, że już dwukrotnie typował, który z bohaterów dopuszcza się szokujących zbrodni, i już dwa razy się pomylił. Co przy jego doświadczeniu i wprawnym, czytelniczym nosie było zdumiewające.

– To jest genialne – wymamrotał, nie patrząc na intruza, który tak bezpardonowo wparował do jego pokoju.

W gruncie rzeczy nie musiał wcale na niego spoglądać, aby wiedzieć, że para błękitnych oczu wypala w nim dziurę.

– Ge-nial-ne – powtórzył, jakby sam siebie chciał zapewnić, że trafił właśnie na wybitnie dobrze rokującą powieść sensacyjną.

– Idalia Monaster zerwała umowę z Holmanem. Rozumiesz, co do ciebie mówię?!

Oczywiście, że nie miał problemów ze słuchem, jednak nie chciało mu się za bardzo zastanawiać nad słowami brata. Czuł się jak po wyjściu ze świetnego koncertu, po którym jeszcze przez pół nocy muzyka dudni w uszach, a słowa piosenki przelewają się po sercu i duszy rwącą rzeką. Jego główną zagwozdką było teraz odpowiedzieć sobie na pytanie: kto mógł zabijać młode wdowy na Podkarpaciu? Pierwsza podejrzana skończyła zakopana żywcem trzy metry pod ziemią. Kolejny typ spod ciemnej gwiazdy przyznał się do ojcostwa jednej z ofiar.

Do licha! Musiał jak najszybciej poznać zakończenie tej książki. Wzrokiem wygłodniałego szczeniaka patrzył na kilkanaście stron, które zostały mu do finału powieści. Obiecał sobie, że skontaktuje się jak najszybciej z autorką Oddechu śmiercii uzmysłowi jej, że Wydawnictwo Jankes jest jedynym, które uczyni z jej książki bestseller. Od dawna żadna kobieta nie zafundowała mu tak krwawej i frapującej literackiej uczty. Idealnej wręcz mieszanki grozy, brutalności i szczerych, ludzkich dramatów.

– Hubert!

Kolejne warknięcie przywróciło go w końcu do rzeczywistości, a jego wyobraźnia opuściła zatęchły magazyn na obrzeżach Przemyśla. Potrząsnął głową i odłożył plik kartek na biurko. Rozejrzał się dookoła. Literacka fikcja na kilka godzin oddzieliła go od prawdziwego świata potężną ścianą intryg, bólu i najmroczniejszych zakamarków ludzkiej psychiki. Musiał jednak wrócić na ziemię, choć robił to bardzo niechętnie, gdy miał do czynienia z tak wybitną książką.

Jego wzrok przeskakiwał po znajomym wyposażeniu pomieszczenia. Biurko, skórzane krzesło po drugiej stronie i paprotka w kącie. Na hebanowej komodzie stał dumnie niczym puchar czekoladowy mikołaj, którego sprezentowały mu z okazji szóstego grudnia dziewczyny z marketingu. Zapewne zrobiły to na złość, bo każdy w tej firmie wiedział, że Hubert Jankes nienawidził słodyczy.

Przytłumione promienie słoneczne, które oświetlały granatową wykładzinę, przypomniały mu, że kilka godzin wcześniej przysłonił okno roletą, aby nic nie zakłócało jego skupienia.

Niech to! Która to może być godzina?

Najwyraźniej po raz kolejny zatracił się w czytaniu, o czym dobitnie przypominały mu teraz bolący kark i zesztywniałe plecy.

– Kontaktujesz już? Śpiąca królewno!

Uniósł wzrok, próbując nie parsknąć śmiechem. Jego brat, Radosław Jankes, ubrany w ciemnostalowy garnitur z nonszalancko rozpiętym kołnierzykiem i zawadiacko przekrzywioną zieloną czapką bożonarodzeniowego elfa, podparł się pod boki i patrząc na Huberta, czekał, aż ten w końcu zwróci na niego uwagę. Pomijając fakt, że w czapce pomocnika Świętego Mikołaja wyglądał jak z najgorszej świątecznej komedii, to Hubertowi bez trudu udało się wychwycić na jego twarzy jakieś niewytłumaczalne podniecenie. I na pewno nie było ono spowodowane nieuchronnie zbliżającymi się świętami.

– A gdzie twoje rogi renifera? – Nie mógł powstrzymać się przed kąśliwą uwagą dotyczącą świątecznego outfitu Radka sprzed roku.

– Nie mogę nieustannie robić za rogacza. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Dziewczyny mówią, że jako elf jestem bardziej seksi. Ale do cholery, nie po to tu przyszedłem! – Dobry nastrój opuścił go równie nagle, jak się pojawił. – Pytam po raz trzeci, czy zrozumiałeś sens moich słów?!

– Musisz się tak pieklić? Nie widzisz, że jestem zajęty? Ten maszynopis, o którym wspominałem ci przedwczoraj, jest genialny. Debiut, który wywoła istne trzęsienie ziemi – odparł, rozprostowując pod biurkiem odrętwiałe nogi. Stęknął pod nosem, bo miał wrażenie, jakby nie ruszał nimi od wielu dni. Po kilku sekundach dyskomfortu poczuł intensywne mrowienie od kolan aż po palce u stóp.

Wysoka postać o blond włosach wystających spod elfickiej czapki przysiadła ciężko na skórzanym fotelu.

– Trzęsienie ziemi już nastąpiło. Rozumiesz, co przed chwilą powiedziałem? Idalia Monaster zerwała umowę ze swoim wydawcą. Stary Holman się rozwodzi.

Gdy mrowienie w nogach nieco zelżało i zastąpiło je błogie ciepło, Hubert w końcu otworzył którąś z klepek w swojej głowie i poczuł, jak informacja Radka zaczyna nabrzmiewać i rozpychać się w jego mózgu jak tłuściutka dżdżownica torująca sobie drogę w żyznej ziemi. Jak na rozkaz jego lewa brew wystrzeliła w górę, prawa zaś jak zwykle pozostała nieruchoma – po upadku z drzewa sprzed wielu lat nic nie było w stanie jej unieść. Nawet informacja o rozwodzie najbardziej szanowanego dżentelmena w świecie wydawniczym.

Patrzył więc w skupieniu na pozbawioną zmarszczek twarz młodszego brata. Cztery lata mniej na liczniku i brak zmartwień sprawiły, że Radka Jankesa otaczała łuna beztroskiego wdzięku. Nawet zarost, któremu ewidentnie przydałaby się chwila uwagi, nie dodawał mu powagi. Z gęsto zarośniętą żuchwą i wielkimi niebieskimi oczami wyglądał jak połączenie niedźwiedzia grizli i kotka perskiego. Żadna kobieta między osiemnastym a dziewięćdziesiątym rokiem życia nie była w stanie mu się oprzeć. Przebywając w jego otoczeniu, Hubert czuł się jak skamielina, którą z każdym rokiem przykrywało coraz więcej kurzu i pajęczyn.

– Co mnie obchodzi stary Holman i jego rozwód? – zapytał nieufnie, nie rozumiejąc, czemu Radek nadyma się jak balon, słysząc jego lekceważący ton. Hubert nie interesował się życiem innych ludzi. Miał za dużo zajęć w swoim własnym, aby dumać nad nieszczęściami małżeńskimi konkurentów. Zdziwiło go więc, że Radek przyszedł z tą informacją akurat do niego. W wydawnictwie na pewno było mnóstwo innych ludzi łasych na plotki, jak choćby Aśka z sekretariatu.

Po sekundzie jednak się zreflektował.

Idalia Monaster?

Zerwała umowę!

Jak wyda więc ostatni tom swojej powieści?!

– Jankesie, do cholery! Czasami mam wrażenie, że brakuje ci piątej klepki – jęknął Radek, unosząc dłonie w geście bezradności. – Wszyscy wiedzą, że Idalia Monaster podpisała z nim jakąś idiotyczną klauzulę o moralności i trzymaniu się wartości rodzinnych, a on zdradził starą, poczciwą Holmanową ze swoją sekretarką. Podobno dziennikarz jednej z bulwarówek zrobił im zdjęcia w jakimś tanim hotelu na Mazurach. Pływał z nią w basenie na różowym jednorożcu! Piszą o tym dzisiaj wszystkie plotkarskie strony internetowe. To się nazywa mieć pecha. I to na same święta. Też sobie chłop wybrał moment. – Cmoknął na koniec tak, jakby bezgranicznie współczuł Karolowi Holmanowi i wręcz łączył się z nim bólu.

Idalia Monaster zerwała umowę!

Jasny gwint!

Dopiero teraz zaczynało do niego docierać, co ta plotka oznacza dla całego rynku wydawniczego i Wydawnictwa Jankes. Poprawił się na krześle, czując, jak gorąca fala oblewa jego twarz, spływa w okolicę klatki piersiowej i zatrzymuje się w żołądku niczym worek z kamieniami, który nie może zatonąć w morzu.

– Została bez wydawcy? – wychrypiał zszokowany, na co młodszy brat klasnął w dłonie jak małe dziecko, które wygrało w wesołym miasteczku upatrzoną maskotkę.

Czapka elfa przekrzywiła się nieco po tym wybuchu euforii i jedno ze spiczastych uszu przekręciło się niemal na policzek.

– Brawo, Einsteinie! I zrobiła to na kilka miesięcy przed premierą ostatniej, finałowej części przygód Kapitana Toma. A wiesz, co to oznacza?

– Że potrzebuje nowego wydawcy! – podchwycił Hubert, czując się jak głuptas, który zrozumiał najłatwiejszy algorytm matematyczny.

– Pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru! – zawył Radek, prostując się przy tym tak zamaszyście, jakby ciemne moce próbowały przemienić go w wilkołaka lub inną zjawę znaną z horrorów klasy B.

Z wrażenia Hubert sięgnął po stojącą nieopodal szklankę z wodą. Upił łapczywie połowę jej zawartości, czując, jak płyn studzi nieco rozszalałe emocje. Ekscytacja spowodowana rewelacjami Radka zmusiła go nawet do zrzucenia z siebie szarej marynarki i zakasania rękawów po same łokcie. Gdy uwolnił się z formalnego stroju i poczuł przyjemny chłód na plecach, dostrzegł, że stanęły mu dęba wszystkie włosy na przedramionach. Jakby ktoś drapał paznokciami po styropianowej płycie tuż przy jego uchu.

Idalia Monaster nie ma wydawcy.

Wprost nie mógł w to uwierzyć. Ta informacja znaczyła dla niego tyle, co otworzenie okienka transferowego dla najlepszego napastnika piłkarskiego w kraju i umożliwienie jego zakupu za bezcen.

– Zaraz ci pokażę niezbity dowód – rzucił Radek i zaczął intensywnie szukać czegoś w swoim telefonie.

W czasie gdy mężczyzna scrollował ekran smartfona, Hubert opadł na oparcie fotela i poczochrał dłońmi stanowczo za długie włosy. Gdy potargał już swoją blond grzywę tak mocno, że wyglądał jak dawno niekąpany golden retriver, zaczął przywoływać w swojej głowie wizerunek starego Holmana. Wręcz odgruzowywał w pamięci jego szczupłą twarz i parę bystrych oczu.

Karol Holman był dyrektorem Wydawnictwa Holman i Synowie. Od dwudziestu pięciu lat był znany z tego, że potrafił dostrzec perłę literatury tam, gdzie inni widzieli jedynie mało wartościowy tombak. Z precyzją godną snajpera sprzątał sprzed nosa innych wydawnictw najzdolniejszych autorów, których książki przynosiły mu później krocie. Gdyby nie on, moda na powieści erotyczne w Polsce zaczęłaby się dobre dziesięć lat później. Dokładnie cztery lata temu odkrył nieznaną nikomu pisarkę romansów historycznych. Pochodząca z Ustki kobieta w średnim wieku – bo tylko tyle było o niej wiadomo – zadebiutowała porywającą historią o angielskim lordzie, który dostatnie i pełne konwenansów życie postanowił zamienić na wzburzone oceany, nieodkryte lądy i rabowanie byłych przyjaciół z towarzystwa.

Hubert śledził wyniki sprzedaży tej nowości z ogromnym zainteresowaniem. Siedmiuset stronnicowe tomisko wyprzedało się na pniu, a Holman natychmiast podpisał z autorką umowę na publikację kolejnych trzech części.

Hubert wiedział, że Idalia Monaster jest nietuzinkową i utalentowaną pisarką. Miał w swojej osobistej biblioteczce każdą z jej powieści i czytał je z zapartym tchem. Razem z walecznym Kapitanem Tomem pokonywał ciemne wody oceanów, zakochiwał się w egzotycznych pięknościachi kibicował mu w ucieraniu nosa swoim snobistycznym, angielskim wrogom.

Jakże żałował, że pisarka nie wysłała maszynopisu akurat do jego wydawnictwa. Zdawał sobie sprawę, że dobrych autorów było jak na lekarstwo, więc gdy się pojawiali, trzeba było zarzucać na nich sieci natychmiast i nie pozwolić im się wymknąć. Dobrze napisanych książek historycznych było na polskim rynku tak mało, że każda rokująca na sukces była niczym objawienie.

– Znalazłem. Czytaj.

Hubert odebrał od brata telefon i skupił się na kilku wersach oświadczenia Idalii Monaster, które miał przed nosem:

 

Szanowni Czytelnicy!

Przez cztery lata podróżowaliście wspólnie z Kapitanem Tomem po bezkresnych wodach mórz i oceanów. Trzymaliście za niego kciuki, gdy stawał w szranki ze swoimi największymi wrogami. Kibicowaliście mu, gdy odwagę i lojalność przedkładał nad własne interesy i synekury. Wstrzymywaliście oddech, gdy jego samotne serce otwierało się na miłostki i porywy wielkiej namiętności.

Wiosna przyszłego roku miała być powrotem na znany Wam pokład statku Przeznaczenie. Szaty Kapitana Toma miały być ostatnim tomem jego przygód. Jednak z przyczyn ode mnie niezależnych Pan Holman sprzeniewierzył się wszystkiemu, w co gorąco wierzyłam i czemu hołduję od wielu lat, pozbawiając nas tym samym możliwości dalszej współpracy. Ufam głęboko, że finał ukochanej przez Was serii znajdzie swój dom w innym wydawnictwie. Jak zwykle wybiorę je po bardzo wnikliwej analizie i zgodnie z własnym sumieniem.

Z pewnością tegoroczne święta Bożego Narodzenia będą dla mnie okresem refleksji i zawodowych rozmyślań.

Tymczasem do zobaczenia! Nie traćcie nadziei!

Z autorskimi pozdrowieniami, Idalia Monaster.

 

– Nie mogę w to uwierzyć – sapnął Hubert, gdy skończył czytać tekst po raz drugi.

– Jaja, co? Ona jest totalnie szurnięta. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby przez kłopoty małżeńskie wydawcy pisarz zrywał z nim umowę. Chciałbym kiedyś spotkać ją osobiście i zobaczyć, jak wygląda ta obrończyni moralności.

Starszy z Jankesów nie mógł się z tym nie zgodzić.

Idalia Monaster była jedną z najbardziej tajemniczych i ekstrawaganckich pisarek na polskim rynku wydawniczym. Z chorą wręcz obsesją broniła swojej prywatności. Nie pokazywała się w mediach ani w prasie. Od czasu jej debiutu ani jednemu dziennikarzowi nie udało się namówić jej na rozmowę. Na pytania wysyłane mailowo potrafiła nie odpowiadać długimi miesiącami, jakby chciała poddać w wątpliwość fakt, że w ogóle istnieje. O tym, jak wygląda, wiedzieli jedynie jej wydawca oraz radca prawny, który trzymał pieczę nad najbardziej dziwacznymi zapisami w umowie, o jakich kiedykolwiek słyszał wydawniczy świat.

Stary Holman oczywiście dorobił się niemałej fortunki na jej książkach, jednak najwyraźniej zapomniał o jednym – Monaster miała bzika na punkcie moralności. Jej pasja szerzenia wszelkich cnót urosła do takich rozmiarów, że zażądała w umowie z Holmanem klauzuli o „moralności i dobrym prowadzeniu się”. Jako wydawca jej książek był zobligowany do poszanowania wierności małżeńskiej i życia rodzinnego, a jeśli klauzula zostałaby przez niego złamana, pisarka miała prawo zerwać umowę i nie ponosiła z tego tytułu żadnych konsekwencji.

Nie sposób było utrzymać takiej rewelacji w tajemnicy. Któryś z pracowników Wydawnictwa Holman i Synowie zdradził szczegóły kontraktu i cały świat zajmujący się książkami złapał się za głowę. Co poniektórzy nawet pukali się w czoło, że stary Holman zupełnie postradał rozum, aby pozwolić sobie na dyktowanie takich warunków przez – wtedy – debiutantkę. Rzecz jasna później nikomu już nie było do śmiechu, gdy pękła magiczna liczba kilkudziesięciu tysięcy sprzedanych egzemplarzy miesiąc po premierze.

I oto teraz Idalia Monaster wróciła do punktu wyjścia i wypuściła zanętę, aby zwabić ku sobie najdorodniejszą ławicę. Czy Hubert miał ochotę pływać wśród wygłodniałych ryb? Wić się jak w chocholim tańcu, aby słynna pisarka zwróciła uwagę tylko na niego? Po za tym plan wydawniczy na przyszły rok był niemal zatwierdzony. Stary rok skończy się za kilkanaście dni, zbliżały się święta, podczas których chciał złapać oddech, objeść się pierogów oraz sernika i nie myśleć nawet przez moment o sprawach zawodowych.

Westchnął. Znał swojego brata jak zły szeląg. Wiedział, że oprócz przekazania interesującej ploteczki Radek próbował zasugerować mu, że droga do serca słynnej pisarki stała przed nimi otworem i powinni wystartować w wyścigu po jej atencję.

– Chyba powinienem zacząć czytać bulwarówki, a nie prasę branżową lub maszynopisy – mruknął Hubert, patrząc z żalem na porzucony thriller.

– Bo jesteś nudziarzem i nie zajmujesz się plotkami – odgryzł się Radek, patrząc na brata równie wymownie.

– Zajmuję się pracą.

– Jak widać ja również. Gdyby nie moja ciekawość plotek, dowiedziałbyś się o tym z opóźnieniem i to pewnie w chwili, gdy wybrałaby sobie nowego wydawcę. Więc czasami się do czegoś przydaję.

Hubert wzniósł oczy do nieba tak, aby Radek to zauważył.

– Być może masz rację. Twoja umiejętność poruszania się w świecie… plotek, okazała się bardzo interesująca, nie powiem.

Wyimaginowany foch natychmiast opuścił oblicze Radka. Wyszczerzył zęby w przerażającym uśmiechu niczym pirania na filmie przyrodniczym i szelmowsko założył nogę na nogę. W połączeniu z dziwacznym nakryciem głowy wyglądał jak kabareciarz pyszniący się swoim sukcesem.

– Dobrze, mądralo – odezwał się zawadiacko, gdy już się wygodnie umościł. – Powiedz mi teraz, co zrobimy z tą informacją?

Hubert zmełł w ustach przekleństwo i zaczął pukać palcem wskazującym w czekoladowy blat biurka niczym dzięcioł drenujący korę drzewa. Miał kompletny mętlik w głowie. Monaster była teraz jak lukrowany pączek wystawiony w okazyjnej cenie za przeszkloną gablotą. Każdy wydawca chciałby ją mieć u siebie, jednak jeśli jego wydawnictwo stanie do tego wyścigu, to czy nie odbije mu się to czkawką na mecie? Czy Idalia Monaster może zażądać kolejnych ekstrawaganckich zapisów w umowie? Nie miał wątpliwości, że zakazany romans Holmana normalnie nie wzbudziłby w nikim żadnych emocji. Kogo obchodziło, że stetryczały biznesmen poczuł miętę do młodszej asystentki? Najpewniej nikogo, szczególnie w obecnych czasach.

– Monaster będzie szukała wydawcy. Wyraźnie zadeklarowała to w oświadczeniu. Nikt nie przepuści okazji, by zdobyć prawa do wydania ostatniej książki z całego cyklu, dobrze o tym wiesz. – Radek po raz kolejny sugerował, jaki powinien być kierunek działania ich wydawnictwa.

– Muszę pomyśleć – westchnął Hubert, podrywając się na nogi i podchodząc do okna.

Podciągnął rolety, odsłaniając śnieżny krajobraz. Przy okazji mógł w końcu zerknąć na zegarek na swoim nadgarstku i upewnić się, czy rzeczywiście nie powinien już pakować się do wyjścia. Niech to szlag. Była dopiero za dziesięć jedenasta. Wydawało mu się, że zatracił się w czytaniu maszynopisu na wiele godzin.

Przedpołudniowe słońce oświetlało majestatyczny budynek szpitala, który prężył się po drugiej stronie ulicy Hubalczyków. Promienie odbijały się od ogromnych połaci mokrego śniegu zalegającego na poboczu. Od kilku dni pogoda serwowała słoneczną, lecz mroźną aurę przerywaną potężnymi opadami śniegu. Dzieci się cieszyły, że chociaż w tym roku święta Bożego Narodzenia będą wyglądały tak, jak powinny. Gorszy nastrój mieli kierowcy i drogowcy, którzy jak zwykle zupełnie nie spodziewali się tego, że w grudniu może spaść śnieg.

Szpitalny parking wielkości boiska sportowego wypchany był samochodami po same brzegi. Hubert obserwował, jak niewielki fiat krąży po wąskich uliczkach i szuka miejsca do zaparkowania. W końcu kierowca znalazł wyczekiwany kawałek oblodzonego betonu i z impetem wjechał pomiędzy dwa terenowe auta.

– Wiesz, że ona oprócz swojej niezmiennej wiary w moralność ma również bzika na punkcie morza i w ogóle naszego regionu. Możemy to wykorzystać – nie ustępował Radek, stając przy jego lewym boku. – Podobno mieszka gdzieś w Ustce. Może w jej wartościach moralnych mieści się również wsparcie dla lokalnego wydawcy?

Bracia spojrzeli na siebie i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Hubert skapitulował i pokręcił głową, tak jakby młodszy brat próbował skusić go do jakiegoś niecnego czynu, obiecując, że nikt się o niczym nie dowie.

– Ty naprawdę się na nią napaliłeś.

– Muszę cię zmartwić, ale nie moja półka wiekowa. – Białe zęby błysnęły ponownie w zwierzęcym uśmiechu. – Nie jestem przecież orędownikiem stwierdzenia, że miłość jest ślepa. Ale wracając do tematu. Uważam, że wszyscy mają szansę i bylibyśmy skończonymi kretynami, gdybyśmy odpuścili taki diament. – Wzruszył ramionami, jakby podpisanie umowy z topową pisarką było dziecinnie proste. – Po za tym jesteś dla niej idealnym partnerem do rozmów, bo jesteś świętszy od papieża. Nie skalałeś się żadnym skandalem i jesteś perfekcyjnym syneczkiem mamusi. A tatuś ma najlepszą cukiernię w Słupsku.

– Przypominam ci, że to również twój tatuś i twoja mamusia – odgryzł się ze śmiechem Hubert, ignorując fragment o swojej rzekomej świętości.

Chociaż młodszy brat nieustannie przyprawiał go o ból głowy, nie mógł mu odmówić poczucia humoru i celnych ripost. Od najmłodszych lat to właśnie Radek uchodził za bardziej otwartego i skłonnego do wygłupów. Nie spoważniał nawet pomimo trzydziestki na karku i odpowiedzialnej funkcji w wydawnictwie. Hubert zaś był tym rozsądniejszym z braci. Znacznie bardziej zdystansowany i ostrożny w kontaktach z drugim człowiekiem, na podobieństwo swojego ojca. Zenon i Dorota Jankesowie byli jak ogień i woda. Przekazali te cechy również swoim dzieciom, dzieląc je równo po połowie niczym dorodne jabłko.

– Cholera! – jęknął Radek, łapiąc w kleszcze niepewne spojrzenie brata. – Nie masz żony! Ani nawet porządnej dziewczyny. To komplikuje sprawę.

W tym samym momencie za oknem rozbrzmiał donośny dźwięk syreny pogotowia ratunkowego, które na pełnym gazie wyjeżdżało z terenu szpitala, by po chwili zniknąć pomiędzy ustępującymi mu samochodami. Hubert pochwalił w duchu umiejętności kierowcy karetki, który na połyskującej lodowej glazurze sunął niczym taran. Obydwoje wzdrygnęli się, jakby złowieszczy dźwięk maszyny był adekwatnym podkładem muzycznym do ich rozmowy.

– A co to ma do rzeczy? – żachnął się Hubert, gdy nieprzyjemny dźwięk robił się coraz cichszy, jakby ktoś skręcał do minimum pokrętło w radiu.

– Idalia ceni życie rodzinne.

– Więc będę ceniącym życie rodzinne kawalerem. Każdy mąż kiedyś był na etapie poszukiwania małżonki. Samotność nie oznacza bycia kimś zdeprawowanym.

– No niby nie – sapnął Radek, drapiąc się po zmarszczonym czole. – Możemy powiedzieć, że jesteś w wieloletnim związku i tyle. W razie czego powiesz, że twoja dziewczyna jest niezwykle nieśmiała i skupiona na swojej pracy.

Gdy Radek układał mu pod nosem nowy życiorys, Hubert miał wrażenie, że cała rozmowa o planowanym szturmie na Idalię Monaster zaczyna stresować go coraz bardziej. To już nie przypominało walki o biznesowy kontrakt, ale wymagało jakichś dziwnych wygibasów, na których Hubert się nie znał. Worek z kamieniami ponownie podryfował w okolice jego pępka. Owszem, potrafił rozmawiać z ludźmi i przekonywać ich do siebie swoim spokojem i wyważonym podejściem do życia. Nie rozumiał, co miałby jeszcze zaprezentować pani Monaster, aby ta uznała go za wzór moralności.

To wszystko zaczynało być śmieszne i bezsensowne.

– Nie każ mi szukać sobie na siłę dziewczyny – odpowiedział stanowczo, spoglądając na szerokie plecy brata, który przemierzał biuro w tę i z powrotem. – Dobrze wiesz, że pozbycie się Sandry kosztowało mnie mnóstwo nerwów.

Radek zatrzymał się na środku pokoju, zaciskając usta przed chęcią roześmiania się.

– Dziękuj Opatrzności, że Sandry już z tobą nie ma – gruchnął w końcu. – Na czas negocjacji trzeba byłoby ją schować w ciemnej piwnicy i zgubić kluczyk od kłódki.

– Nigdy nie tworzyliśmy pary. Ta kobieta ma problemy z głową, i to ogromne.

Na wspomnienie posągowej blondynki, wyglądającej jak modelka z okładki magazynu, Hubertem wstrząsnął dreszcz. Nawet nie chciał wspominać, ile kosztowało go uwolnienie się od znanej słupskiej pani stomatolog. Radek jak zwykle lubił drwić z jego niestabilnej emocjonalnie adoratorki i wyciągał jej temat niczym królika z kapelusza za każdym razem, gdy chciał poznęcać się nad starszym bratem. Nie bawiło to Huberta ani trochę. Ledwo minęły dwa tygodnie, odkąd cieszył się spokojem i nie odbierał pełnych histerii telefonów w środku nocy lub nie słyszał ociekającego grozą walenia do drzwi jego mieszkania.

– Dobrze. – Radek wyciągnął dłonie w uspokajającym geście. – Nie będę już wspominał doktor Sandry.

– Robisz to nieustannie!

– Bo to naprawdę zabawne, że taki stateczny facet jak ty trafił na taką wariatkę. Musiałeś nieźle zawrócić jej w głowie.

– Byłem z nią na jednej kawie i jednej kolacji. – Dwa palce Huberta uniosły się wysoko, jakby mężczyzna zgłaszał się do odpowiedzi. – I na całe szczęście zorientowałem się, że wybieranie imion dla naszych wspólnych dzieci nie jest czymś normalnym w przypadku tak krótkiej znajomości.

Radek zabujał się na piętach, upychając dłonie w kieszeniach spodni.

– Wybierała imiona dla waszych dzieci? – Gwizdnął z drwiącym uznaniem. – Brajanek Jankes brzmiałoby zacnie!

Brat zgromił go spojrzeniem sugerującym, że nie chce kontynuować tego tematu. Przeczesał palcami włosy, odsuwając od siebie myśl o kobiecie, której piękna aparycja skrywała obrzydliwe wnętrze. Na szczęście Hubert nigdy nie wybierał upragnionego owocu, patrząc jedynie na lśniącą skórkę i ponętny wygląd. Być może właśnie poszukiwanie atrakcyjnego wnętrza uchroniło go przed podjęciem najgorszej życiowej decyzji.

– Spróbuj umówić się z panią Monaster na spotkanie – powiedział to głównie po to, aby brat przestał drwić z jego adoratorek i zajął się czymś konstruktywnym.

– Yes! – Radek zacisnął pięść w triumfującym geście. – Się robi, szefie. Zobaczysz, że jeszcze ci zanuci… All I want for Christmas is you! – rzucił na odchodnym i zostawił Huberta samego.

Ten pokręcił się jeszcze chwilę po pokoju, zasłonił na powrót rolety i podszedł do czekoladowego mikołaja, który statycznie przysłuchiwał się ich rozmowie sprzed chwili. Oczywiście nadgryziona czapka nie była jego dziełem. Nienawidził słodyczy, ale dobrze wiedział, kto postanowił w taki sposób naznaczyć jego podarunek. Z uśmiechem pokręcił głową i przysiadł do kontynuowania ostatniego rozdziału pozostawionej książki.

Kto zabija? – pałętało mu się po głowie. Kto zabija?

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej