Domek w Niebiosach - Kozłowska Paulina - ebook
NOWOŚĆ

Domek w Niebiosach ebook

Kozłowska Paulina

4,5

18 osób interesuje się tą książką

Opis

W tej historii pomiędzy nie lubię a kocham jest bardzo cienka granica

Zuzanna i Filip są asystentami znanej pary aktorskiej – Patrycji i Rafała. Obydwoje za sobą nie przepadają. Kiedy celebryci postanawiają się rozstać Zuza i Filip zostają zmuszeni, by uczestniczyć w studzeniu emocji przy podziale majątku. Najbardziej problematyczna okazuje się kwestia domku nad morzem w miejscowości Niebiosa. Kiedy cała czwórka spotyka się na miejscu atmosfera zarówno pomiędzy aktorami, jak i ich asystentami jest mocno napięta. Pikanterii tej sytuacji dodaje fakt, że pomiędzy Zuzą i Filipem zaczyna iskrzyć, nie tylko podczas nerwowych kłótni…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (29 ocen)
21
4
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

,,,, nawet nawet....
00
1969-Beata-1969

Z braku laku…

to jakaś porażka, początek całkiem fajny ale później szkoda słów
00
HaniaLig

Z braku laku…

Nudna.......ledwo doczytałam do końca
00
sylwanika

Nie oderwiesz się od lektury

Jak fajnie się czyta, dobrze napisaną książkę! 👌🏼
00
2323aga

Całkiem niezła

Po prostu niezła. i tyle można powiedzieć.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Paulina Kozłowska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Joanna Podolska

 

Korekta

Natalia Ziółkowska

 

Projekt okładki

Izabela Szewczyk

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2024

 

eISBN 978-83-68135-09-1

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cause I knew you were trouble

when you walked in…

 

Taylor Swift, I Knew You Were Trouble

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

– Co to znaczy, że się zakochałeś?!

Nie zastanawiałem się długo. Ostentacyjnie uniosłem jedną brew, wyciągnąłem smartfon i zacząłem wklepywać do wyszukiwarki tak trudne do ogarnięcia dla niej słowo. Uśmiechnąłem się jak sam diabeł, gdy wujek Google wywiązał się z powierzonego mu zadania wręcz ekspresowo.

– Anetko, według słownika języka polskiego zakochanie to… miłość do kogoś – odparłem cynicznie, chowając telefon do kieszeni.

Jej wypełnione botoksem usta rozchyliły się, jakby była wyrzuconą na brzeg półmartwą rybą walczącą o najmniejszy oddech. Zamrugała powiekami tak szybko, że jej sztuczne rzęsy wykonane z jakiegoś biednego zwierzęcia mało nie rozpętały tornada w moim przedpokoju.

Czy ja rzeczywiście lubiłem ją pieprzyć? Ugh, mea culpa!

– Jakoś do tej pory nie słyszałam, abyś był orędownikiem miłości!

Zrobiła się fioletowa na twarzy niczym jedna z tych wstrętnych wiedźm z bajek Disneya. Nie jest dobrze.

– Anetko…

– A co znaczy w tym twoim słowniku słowo SKURWYSYN i KŁAMCA?! – kontynuowała niestrudzenie, spoglądając na mnie z mordem w oczach.

– Anetko, nie zachowuj się jak dziewczynka, która dostała nie ten model Barbie od Świętego Mikołaja…

– Ty nieczuły i egoistyczny wieprzu!

Bogu ducha winne świnki!

– Nigdy cię nie okłamałem. – Cmoknąłem z dezaprobatą. – Jakiś czas temu mówiłem wiele dziwnych rzeczy, ale tylko krowa nie zmienia zdania.

Najwyraźniej trafiła mi się kolejna histeryczka. Następny dowód na to, że marnowałem swoje życie na nieodpowiednie osoby.

– Dlaczego nie zakochałeś się we mnie?! – Załkała, sądząc zapewne, że łzy zmiękczą moje serce i spędzimy ten wieczór tak jak zazwyczaj: na łóżkowych akrobacjach.

No way.

Musiałem się ewakuować. Sięgnąłem po kluczyki od auta i nie bacząc na jej łzy oraz upewniając się, że mam w kieszeni portfel, delikatnie wypchnąłem ją za drzwi.

– Jestem pewien, że znajdziesz tego jedynego, ale nie jestem nim ja, Anetko – powtarzałem to po raz setny w ciągu ostatnich pięciu minut.

– Ale ja chcę ciebie! Dlaczego nie pokochałeś mnie?

Udało mi się w końcu wypchnąć ją za wycieraczkę. Zamknąłem drzwi i obróciłem się twarzą do niej.

– Bo nie jesteś nią… – Wzruszyłem ramionami, podrzucając klucze jak maleńkie trofeum.

– A co ona ma takiego, czego nie mam ja?! – Wypchnęła pierś do przodu, jakby chwytała się ostatniej deski ratunku, ale nie robiło to już na mnie żadnego wrażenia.

– Sprawia, że buzuję.

Ściągnęła brwi, jakbym przemówił do niej w nieznanym dialekcie.

– Czyś ty zwariował?!

– Och! Zdecydowanie, Anetko. Zdecydowanie.

 

Miesiąc wcześniej…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

– Psy biorę ja!

– Chyba śnisz, że ci je oddam! Były prezentem od mamy!

– Na naszą rocznicę poznania!

– Przestań się upierać! Zwierzaki są teraz u mojej mamy, więc powinny zostać ze mną!

Wszyscy święci, miejcie mnie w swojej opiece! Poprawiłam się nerwowo na krześle, starając się patrzeć na swoje pomalowane na biało paznokcie. Jeśli myślałam, że ten związek zakończy się gładko, to musiałam być na grzybkach halucynogennych. Ostra jazda dopiero się zaczynała. Staliśmy na szczycie góry, z której za chwilę ktoś miał nas zepchnąć mało eleganckim kopniakiem. Nie miałam wątpliwości co do tego, że polecimy wszyscy na zbity ryj. Para Mozańska i Skuza nie rozstanie się tak łatwo!

– Dobra, odłóżmy rozmowę o psach na później – męski głos zadudnił w małej salce konferencyjnej wynajętej specjalnie na tę okazję. – Skupmy się na rzeczach martwych.

A jakże!

Filip Drozd rozwalił się nonszalancko na krześle, jakby testował jego wytrzymałość. Biedny mebel musiał cierpieć katusze, próbując utrzymać jego umięśnione ciało wysokie na ponad metr dziewięćdziesiąt i o masie spokojnie oscylującej w okolicach stu kilogramów. W chwili gdy nasze oczy się spotkały, posłał mi przesłodzony uśmiech, jakbym była jego nielubianą, wredną ciotką. Odwdzięczyłam mu się tym samym. W rzucaniu wściekłych spojrzeń miałam nie lada doświadczenie. Mogłabym spokojnie wpisać w swoje CV taką umiejętność jak panowanie nad emocjami w obecności skończonego kretyna.

– Dom w Konstancinie? Co z nim? – wtrącił Rafał Skuza, posyłając mojej szefowej beznamiętne spojrzenie.

Och, Rafi.

W głębi serca serdecznie go żałowałam. Od momentu, kiedy rozpętała się ta burza, czyli od dwóch miesięcy, był cieniem samego siebie. Miał podkrążone oczy i wyraźnie schudł. Moja szefowa zdradziła go z ogrodnikiem po dziesięciu latach związku. Wprawdzie nie mieli ślubu, ale biedak miał prawo wierzyć w to, że się razem zestarzeją, doczekają wnuków i początków artretyzmu. Nie wiedziałam, co strzeliło jej do łba, żeby ślinić się do Michała, który kosił ich wspólny trawnik raz w tygodniu. Wyglądał bardzo przeciętnie. Był tak niski, że przypominał statystę z planu Władcy Pierścieni. I Bóg mi świadkiem, nie miałam zielonego pojęcia, że na siebie lecą. Gdybym nie poznała w końcu prawdy, mogliby mnie torturować miesiącami, a ja dałabym się poćwiartować za jej uczciwość i wierność. Jak widać skończyłabym marnie.

Dlaczego moja szefowa swoim zachowaniem zdobyła tytuł kretynki roku? Ponieważ Rafał Skuza był polskim Piercem Brosnanem, tyle że w wersji blond. Przystojny, o nieziemsko błękitnych oczach przypominających lazurowe morze, ze świetnymi rolami na koncie i bajońskimi zarobkami. Nie ma co się oszukiwać – trafił się Patrycji jak ślepej kurze ziarno. Był inteligentnym, rozsądnym facetem, co w obecnych czasach – gdy większość mężczyzn myślała jedynie tym, co mają w spodniach – było spełnieniem kobiecych marzeń. Jednak jak mawiał mój świętej pamięci dziadek: „Babie nigdy nie dogodzisz! Jak ma dobrze, to szuka wrażeń!”. Zawsze się z tego śmiałam – a wręcz oburzałam – jednak teraz, gdy siedziałam w prywatnej salce konferencyjnej hotelu Bombardier i patrzyłam, jak tych dwoje skacze sobie do gardeł, mój dziadziuś za sprawą swoich mądrości urósł w mej pamięci do poziomu Dalajlamy.

– Sprzedamy i podzielimy się pół na pół – odparła nadąsana Patrycja, zarzucając blond włosy na lewy bok.

Przełknęłam głośno ślinę, widząc, jak ciemna brew Filipa Drozda unosi się, a usta wykrzywiają się w drwiącym grymasie. On również wiedział, że podział pół na pół był nie do przyjęcia. Trzystumetrowa willa z basenem była kupiona za kasę Rafała. Patrycja jedynie dołożyła się do architekta wnętrz i rustykalnych mebli w stylu prowansalskim. Nie była wtedy tak rozchwytywaną aktorką, żeby móc wyłożyć ponad trzy miliony do ich wspólnego „kącika”. Grywała niewielkie role w reklamach pasty do zębów i balsamów do ciała. Dopiero związek ze Skuzą i jego protekcja wybiły ją na szczyt.

Filip nachylił się ku Rafałowi i coś mu szepnął do ucha. Dzielący nas stół był za szeroki, żebym mogła usłyszeć cokolwiek lub wyczytać choć sylabę z ruchu jego warg. Niech to szlag! Co ten dupek kombinował? Jak znam jego charakterek, na pewno nic dobrego. Posłałam mu spojrzenie w stylu „widzę cię!”, na co puścił mi oczko, zachowując jednocześnie kamienną twarz.

Troglodyta!

Znaliśmy się od niemal sześciu miesięcy. On był osobistym asystentem Rafała, ja zaś asystentką Patrycji. Byliśmy prawymi rękami najgorętszej pary polskiego show-biznesu. A mówiąc mniej oficjalnie, odwalaliśmy za nich całą brudną robotę. Umawialiśmy spotkania, wywiady, planowaliśmy urlopy. Znaliśmy ich kalendarze i plany lepiej niż swoje własne. Alergie i choroby z dzieciństwa Patrycji nie były dla mnie żadną tajemnicą. Wiedziałam, kiedy ma okres, a kiedy dni płodne. Byłam dla niej dwadzieścia cztery godziny na dobę. W święta zamiast zająć się swoją rodziną szukałam dla niej ekologicznego karpia. W walentynki wybierałam spinki do mankietów dla jej chłopaka, zapominając o prezencie dla swojego własnego. Gdy po swoich seksualnych ekscesach w kwiatowej rabacie poczuła się „wypalona psychicznie”, przeprowadziłam się do niej, aby dotrzymywać jej towarzystwa. Który pracownik zamieszkałby z własnym szefem, aby nie było mu smutno?! Jednym słowem, gdybym nagle kopnęła w kalendarz, Patrycja Mozańska przestałaby funkcjonować.

Praca była wymagająca jak cholera, jednak satysfakcjonująca, również ze względu na zarobki. Od zawsze byłam znana w rodzinie ze świetnej organizacji. Odpowiadałam za logistykę wszystkich uroczystości i wspólnych wyjazdów. Kiedy więc dowiedziałam się, że znana aktorka poszukuje asystentki, natychmiast zgłosiłam się na casting. Uzbrojona w świetne referencje z poprzedniej pracy, w której niańczyłam dziecko pewnej zblazowanej pani architekt, pojechałam na „przesłuchanie” do jednego z warszawskich teatrów.

Z przerażeniem zastałam tam ponad ośmiuset kandydatów. Wśród szmerów rozmów słyszałam przechwałki na temat tego, kto u kogo pracował. Wszystkie z tych nazwisk znałam z pierwszych stron gazet i poczułam się niczym mrówka robotnica próbująca zastąpić królową kopca. Kilkukrotnie opuszczałam śmierdzące stęchlizną wnętrze teatru, chcąc zrezygnować. Stałam nawet na przystanku, czekając na swój autobus do domu, ale niespodziewanie tuż przed moim nosem przejechał mały prywatny busik z wyklejonym na bocznej szybie starym hasłem znanej marki obuwniczej brzmiącym: Just do it! Nagle poczułam w sobie taką moc, jakby ktoś doładował mi baterię. Wróciłam na salę, stanęłam przed Patrycją Mozańską i odpowiadałam prosto z serca na jej idiotyczne pytania.

Znasz angielski? A little bit, ale się nauczę.

Gdybyś musiała zdobyć telefon do Adama Małysza, co byś zrobiła? Absolutnie nic, bo telefon do Adama Małysza nie jest pani potrzebny.

Ale nie zajdziesz w ciążę po podpisaniu umowy? Tylko z milionerem z tendencją do zawału.

Ostatecznie pokonałam wielu świetnych, profesjonalnych asystentów. Pomimo tego, że nie byłam znana w branży, przekonałam Patrycję, że zyska nie tylko nastawioną na wspólny sukces asystentkę, ale również sympatyczną powierniczkę, która w razie potrzeby będzie wiedziała, jak usmażyć schabowe i włączyć pralkę. Chyba zrozumiała, że najlepszą inwestycją będzie szara myszka z nadprogramowymi kilogramami, a nie agentka, która chce się wypromować na pracy u jej boku. Można powiedzieć, że dostałam tę pracę z palcem w tyłku.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden minus. Siedział teraz przede mną. Miał czarne włosy z czekoladowym połyskiem przypominające kolorem brunatne, żyzne ziemie, o których opowiadała Krystyna Czubówna w National Geographic, i czarne jak noc oczy. Klasyczny nos, który widywałam w podręcznikach historii w rozdziale o kulturze antycznej, idealnie komponował się z kwadratową szczęką pokrytą kilkudniowym zarostem. A wisienką na torcie były usta. Miękko wykrojone, z pełniejszą dolną wargą były obietnicą atomowych orgazmów. Ladies and Gentelmen, oto Filip Drozd! Prawie dwa metry czystego seksu i najpodlejszego usposobienia pod słońcem. Cynizm w najgorszej postaci, a do tego świadomość, jak wygląda i jak działa na kobiety.

Na domiar złego musiałam z nim współpracować, aby życie naszych pracodawców idealnie się ze sobą zazębiało. A wierzcie mi, to nie było łatwe. Myślę, że po sześciu miesiącach współpracy z nim, gdybym teraz odeszła na tamten świat, spokojnie ominęłabym czyściec i wjechała wprost do pałacu Świętego Piotra. Z fanfarami i lampką dobrego szampana w dłoni. Życie wieczne w raju będzie moją nagrodą za frustrację i złość, które we mnie wzbudzał.

Ta nieformalna wizyta tutaj była jego pomysłem. Kilka dni temu wysłał mi krótkiego maila, że wobec braku porozumienia musimy zorganizować spotkanie na neutralnym gruncie, najlepiej w jakimś niewywołującym wspomnień hotelu. Zgodziłam się od razu, bo kończyły mi się pomysły, w jaki sposób zmusić zwaśnione strony do rozmowy. Uznałam, że nic na tym nie stracę, a jeśli wszystko skończy się karczemną awanturą, wina będzie leżała po stronie Filipa.

Sprytnie, co?

– Nie dołożyłaś się do domu w równym stopniu, co ja – odgryzł się Rafał, zapewne za sprawą podszeptów Drozda.

Patrycja wyprostowała się na krześle jak struna. Delikatnie poklepałam ją po udzie, jakbym uspokajała pieska na smyczy. Przeważnie działało, tym razem jednak nie.

– Zainwestowałam w meble, sprzęt… – zaczęła wyliczać na palcach, prezentując czerwony manikiur za dwieście trzydzieści złotych – i wyposażenie ogrodu.

O nie! Nie wspominaj o ogrodzie!

Spięłam się jak mój kot Hultaj przyłapany na robieniu kupy na nowiutki dywan moich rodziców o jakże chilloutowej nazwie shaggy. Drozd splótł dłonie na szklanym blacie, patrząc na Patrycję jak na idiotkę. Widziałam, że aż przebierał nogami, żeby nie rzucić jakimś prześmiewczym tekstem. Chyba tylko bezdenna rozpacz Rafała go powstrzymywała.

– O tak, wyposażyłaś ogród! W swojego krasnala ogrodowego, który potem stukał cię w rabacie kwiatowej!

Powstrzymałam śmiech, udając, że drapie mnie w gardle. Rozkaszlałam się tak naturalnie, że mogłabym za tę scenę otrzymać Oscara. Filip spuścił wzrok na swoje palce, zaciskając pełne usta w wąską kreskę. On również ledwo nad sobą panował. Po chwili popatrzyliśmy na siebie wzrokiem roziskrzonym od tłumionej radości. Aluzja Rafała o krasnale ogrodowym była perfekcyjna. Chyba nikt nie opisałby tego karła bardziej obrazowo.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że zawiązała się między nami nić porozumienia. Natychmiast spoważniałam, przybierając złowrogą minę.

Przecież go nie lubiłam!

Moje oczarowanie jego mięśniami i gorącym jak lawa spojrzeniem prysło w okamgnieniu, gdy pół roku temu wybuchnął śmiechem w momencie, w którym się przedstawiłam. Natychmiast wrzuciłam go do szufladki pod tytułem „cymbał”, przekręciłam kluczyk i spłukałam go w mentalnej toalecie. Ładna buźka i ponętne ciało były idealnym opakowaniem dla bawidamka i lekkoducha. Nie potrafiłam uwierzyć, że pomimo tak aroganckiego podejścia Rafał nadal go przy sobie trzymał. Marzyłam o chwili, gdy na jego miejsce przyjdzie ktoś nowy.

– Gdybyś nie wyjeżdżał na plan, to bym nie szukała pocieszenia! – zawyła Patrycja, niczym ranny kojot. – Obiecałeś zrobić przerwę, a gdy tylko dobrze zapłacili, zgodziłeś się bez żadnego ale!

– Płacą mi piętnaście tysięcy za odcinek! Czy ty się słyszysz, kobieto?! Myślisz, że twoja torebka w cenie kawalerki kupi się sama?!

– Jaki łaskawy pan! Mam swoje pieniądze, zapomniałeś? Ja również gram w filmach i zarabiam na tym!

– Głowa mnie już boli od twojego jazgotania! To ty mnie zdradziłaś! – Rafał postanowił wymierzyć ostateczny cios.

– Co z domem w Niebiosach? – odezwałam się w końcu, zerkając w notatnik, w którym napisałam nazwę miejscowości drukowanymi literami i podkreśliłam trzema grubymi kreskami.

Przy stole zapadła krępująca cisza. Patrycja zerknęła na mnie, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy w życiu, Rafał zwiesił nos na kwintę, a Drozd jak zwykle mierzył mnie czujnym wzrokiem, ściągając swoje ciemne brwi.

– No co tak patrzycie? Zapomnieliście o domku przy plaży? Co z nim?

Gdy Filip spojrzał na Rafała, wiedziałam, że wszyscy poza mną o nim zapomnieli. Letnia, drewniana rezydencja kupiona – tym razem – do spółki, była miejscem odpoczynku od zgiełku stolicy i natrętnych paparazzi. Rafał i Patrycja jeździli tam kilka razy do roku, najczęściej latem i czasami na ferie zimowe. Było w nim mnóstwo bibelotów i osobistych pamiątek. Szczególnie na strychu walało się pełno gratów jeszcze z czasów, kiedy nie byli tak sławni. W obecnej sytuacji trzeba było coś z tym zrobić.

– Zapomniałam o tym – mruknęła Patrycja, patrząc niepewnie na Rafała.

– Dom wraz z działką kosztował około pół miliona, o ile dobrze pamiętam, więc niech ktoś kogoś spłaci – zasugerował Filip, sprzedając Rafałowi kuksańca. Najwyraźniej dawał mu do zrozumienia, że to on powinien wypłacić połowę i przejąć wszystko.

– Nie zgadzam się! – wypaliła Patrycja, gdy tylko wyczuła, co się święci. – Tam jest wiele moich… osobistych pamiątek.

– Moich także.

– Jakich pamiątek, do cholery? – skrzywił się Filip, rozsiadając się wygodnie.

Szklany stół nie potrafił ukryć jego szerokiego rozkroku. Starałam się nie patrzeć w to miejsce, jednak mój wzrok uparcie tam wracał. Z pewnością robił to specjalnie, żeby udowodnić mi, że natura nie obdarzyła go jedynie słusznym wzrostem. Cholera! Czy była jakaś święta, która odpowiadała za dział „Podniety i namiętności”? Z chęcią bym się do niej pomodliła o łaskę totalnej obojętności wobec tego ogiera. Jego przyrodzenie było ostatnim, co powinno teraz zaprzątać moją głowę. Zacisnęłam szczęki i zerknęłam przez okno. Bezchmurne niebo było o wiele bezpieczniejsze do podziwiania niż ten napuszony gbur.

– Rzeczy z poprzedniego mieszkania na przykład. Może jakiś sprzęt sportowy albo narciarski… – Patrycja udawała zamyśloną. Wyglądała niemal jak jedna z tych kamiennych rzeźb znanych filozofów.

Gdybym jej nie znała, zapewne zdziwiłaby mnie jej postawa. Gdy się u niej zatrudniałam, miała zadatki na jędzę, ale po tym, jak Rafał odkrył jej zdradę, stała się wprost niemożliwa. Sprzętu sportowego miała mnóstwo, więc nie spodziewałam się, że zależy jej również na tym składowanym w Niebiosach. Robiła Rafałowi ewidentnie na złość. Mogłaby trochę spasować i zachować klasę. Przecież ta gehenna rozpoczęła się właśnie przez szaleństwa jej pochwy.

Choć miałam ochotę sprać ją na kwaśne jabłko, niczym dobra asystentka stałam dzielnie u jej boku. Przez ostatnie dwa miesiące wielokrotnie ją pocieszałam. Wiedziałam, że żałowała chwilowego uniesienia w ramionach tego niziołka, ale mleko już się rozlało. Rafał był zbyt dumnym facetem, żeby jej to wybaczyć. A ona najwyraźniej postanowiła mocno utrudnić im wspólne rozstanie. Nie mogłam sobie wyobrazić, co by było, gdyby naprawdę wzięli planowany ślub. Pewnie pozabijaliby się na noże w walce o sądowy podział majątku.

– Czy ktoś z obsługi domu nie może zrobić rekonesansu? Jakiegoś spisu, co jest w poszczególnych pomieszczeniach? – zaproponowałam, czując, jak zaczyna pobolewać mnie głowa. Siedzieliśmy tu już drugą godzinę i nie posunęliśmy się do przodu w niczym. Powoli traciłam swoją anielską cierpliwość.

– Nikt nie będzie grzebał w moich rzeczach! – zaprotestowała Patrycja, co wywołało moje zdumienie.

Miała cały sztab ludzi, który wręcz kotłował się dookoła, aby zapewnić jej maksimum wygody. Pranie, prasowanie, składanie ubrań – wszystkie te czynności robiła za nią służba. Argument o rzeczach osobistych był więc wręcz komiczny.

Boże, daj mi siłę!

– No to ja już nie wiem – poddałam się, unosząc dłonie w geście rozpaczy.

Drozd zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, po czym z głośnym sapnięciem wstał od stołu. Wyglądał tak, że klękajcie narody. Wszystkie włoski na moim ciele się podniosły, gdy obserwowałam, jak zmierzał leniwie w stronę okna. Stanął do nas tyłem, wsuwając dłonie w kieszenie ciemnych dżinsów. Z tyłu wyglądał równie dobrze, co z przodu. Szerokie plecy zbiegały się w idealną literę V, zaznaczając tym samym umięśnione i wysportowane nogi.

Przełknęłam ślinę, jakbym oglądała smakowite ciasto leżące za wystawową szybą. Wiedziałam, że codziennie o piątej rano biegał. Czasami zdarzało się, że musiałam się z nim skontaktować, bo Patrycja chciała znać godzinę przylotu Rafała z planu filmowego. Zapamiętałam więc, że był rannym ptaszkiem. Jakim cudem jednak był tak umięśniony i jednocześnie nie sprawiał wrażenia napompowanego koksa z siłowni? Nie miałam pojęcia. Ten facet chyba zaprzedał duszę diabłu, że tak świetnie się prezentował.

– Więc któreś z was musi tam jechać i obejrzeć swoje rzeczy. – Filip odwrócił się gwałtownie, patrząc to na Patrycję, to na Rafała. – Najpierw jedno, potem drugie.

– Dobry pomysł – przytaknęłam z niechęcią, patrząc w podłogę. Chciałam mieć to już za sobą. W innym przypadku prędzej piekło by zamarzło, niż bym się z nim zgodziła.

Patrycja z powątpieniem spojrzała na mnie, a następnie na Rafała.

– Nie wiem, czy nie weźmiesz czegoś dla siebie. Nagle okaże się, że wszystko jest twoje – zaatakowała go jadowitym głosikiem.

Biedny Rafał był coraz bardziej zielony. Obawiałam się, że przy takim rollercoasterze emocjonalnym ma dużą szansę opuścić hotel jako nowe wcielenie słynnego Kermita.

– Pojedziemy razem – słowa Rafała zahuczały w mojej głowie jak dzwon, aż podskoczyłam na krześle.

To miało sens. Żeby uniknąć dalszych kłótni i przepychanek, najlepiej byłoby, gdyby pojechali tam razem i gotowali się we własnym kociołku. Miałam tylko nadzieję, że nie oskalpują się wzajemnie przez to, kto wziął wazon, a kto obraz wart kilka tysięcy.

Mój mózg zaczynał snuć plany, co zrobię ze swoim czasem wolnym, gdy tych dwoje wyjedzie na północ. Mnie również przydałoby się kilka dni odpoczynku. Mogłabym w końcu wyjść do kina albo na normalną imprezę, gdzie nie będę robić za tragarza torebki i poprawiacza sukienki. Moja przyjaciółka Ala narzekała, że coraz trudniej mnie wyciągnąć z domu choćby na zwykłą kawę. „Do Ciebie to się dodzwonić można jak do prezydenta Stanów Zjednoczonych!” – grzmiała w telefon, gdy w końcu udało mi się wygospodarować kilka minut i do niej oddzwonić.

Wzywało mnie również wiele obowiązków domowych, jak choćby odgruzowanie mieszkania. Przecież nie mieszkałam w nim od dwóch miesięcy, więc warstwa kurzu zaczynała być niebezpieczna jak bomba biologiczna. Nie miałam nawet czasu iść z Hultajem do weterynarza, aby odnowić mu szczepienia. Z kotem postąpiłam jeszcze gorzej niż z własnym mieszkaniem. Z braku czasu od pół roku – czyli od momentu objęcia przeze mnie posady asystentki – biedny kociak mieszkał z moimi rodzicami. Traktowali go jak kociego arystokratę, co nie zmieniało faktu, że to moje dane były wpisane w jego książeczkę zdrowia w rubryce: „Gdy się zgubię, powiadom…”.

– Wspaniale Rafał! – Uderzyłam dłonią o udo, żeby wzmocnić swój entuzjazm. – Przyda wam się krótkie sam na sam.

– Sam na sam? Nigdy w życiu! Pojedziesz ze mną. – Patrycja poderwała się z krzesła, patrząc na mnie słodko.

– A ty ze mną! – zawtórował jej Rafał, kiwając głową w stronę wkurzonego Filipa.

– Zwariowaliście – skrzywił się Drozd, jakby coś śmierdziało mu pod nosem.

– Nie wiadomo, co ta wiedźma wymyśli! Chcę mieć na wszystko świadków, a wy jesteście neutralni i zawsze byliście w stosunku do nas lojalni! Nawet teraz – skończył, kładąc nacisk na słówko „teraz”.

– Świetnie! Zuza uzgodni z Filipem szczegóły. Mogę tam jechać w każdej chwili! Im szybciej zakończymy tę szopkę, tym lepiej – sapnęła Patrycja, zarzucając torebkę za dwadzieścia tysięcy na ramię i wychodząc z pokoju.

Kręciła przy tym tyłkiem tak wyzywająco, że zaczęłam martwić się o jej miednicę. Kilka sekund po niej pokój opuścił zdezorientowany Rafał. Siedziałam więc przy stole, nie wiedząc, co powiedzieć. Tak oto pracowało się z gwiazdami kina. Czułam się, jakbym była uczestnikiem programu surwiwalowego pod tytułem: „Zuza, radź sobie sama”.

– No i co, Zuzka – usłyszałam nad sobą głęboki baryton – rozejmu nie będzie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej