Strzeż się żniwiarza u bram - Sabaa Tahir - ebook + książka

Strzeż się żniwiarza u bram ebook

Sabaa Tahir

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wojna nadciąga. Czy ktokolwiek zdoła ją powstrzymać?  

Mroczne chmury zbierają się nad Imperium i rozciągają daleko poza jego granicami. Wróg czai się wszędzie – a czas ucieka. 

 

Helene Aquilla, znana jako Krwawy Krogulec, zrobi wszystko, by ochronić swoją siostrę i poddanych Imperium. Zagrożenie jednak nadciąga z każdej strony. Cesarz Marcus pogrąża się w szaleństwie, a bezwzględna Keris bez skrupułów wykorzystuje jego słabość, by sięgnąć po władzę – nie bacząc na dług krwi, jaki przyjdzie jej za to zapłacić.  

 

Na wschodzie Laia wie, że los świata zależy od powstrzymania Króla dżinnów. Jednak ci, którym ufała, obracają się przeciwko niej, a ona sama zostaje wciągnięta w wojnę, której nigdy nie chciała prowadzić. 

W krainie między światami żywych i umarłych Elias poświęcił swoją wolność, by stać się Łowcą Dusz. Jego nowa rola wymaga pełnego oddania – nawet jeśli oznacza to porzucenie ukochanej kobiety. I sam nie wie, czy jego poświęcenie uratuje świat… czy doprowadzi go do zagłady. 

Walka o przyszłość jeszcze nigdy nie była tak brutalna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 580

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: A Reaper at the Gates

Copyright © 2018 by Sabaa Tahir

All rights reserved.

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Copyright © for the Polish translation by Maciej Studencki, 2025

Redaktorka prowadząca: Aleksandra Kotlewska

Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Gabriela Wójtowicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Aleksandra Szulejewska, Robert Narloch

Projekt oryginalnej okładki: Micaela Alcaino

Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68479-43-0

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

Fragment

Część I

I: Pan Zmroku

II: Laia

III: Elias

IV: Krwawy Krogulec

V: Laia

VI: Elias

VII: Krwawy Krogulec

VIII: Laia

IX: Elias

X: Krwawy Krogulec

Część II

XI: Laia

XII: Elias

XIII: Krwawy Krogulec

XIV: Laia

XV: Elias

XVI: Krwawy Krogulec

XVII: Laia

XVIII: Elias

XIX: Krwawy Krogulec

XX: Laia

XXI: Elias

XXII: Krwawy Krogulec

XXIII: Laia

XXIV: Elias

XXV: Krwawy Krogulec

XXVI: Laia

XXVII: Elias

XXVIII: Krwawy Krogulec

XXIX: Laia

XXX: Elias

Część III

XXXI: Krwawy Krogulec

XXXII: Laia

XXXIII: Krwawy Krogulec

XXXIV: Elias

XXXV: Krwawy Krogulec

XXXVI: Laia

XXXVII: Elias

XXXVIII: Krwawy Krogulec

XXXIX: Laia

XL: Elias

XLI: Krwawy Krogulec

XLII: Laia

XLIII: Krwawy Krogulec

XLIV: Laia

XLV: Elias

Część IV

XLVI: Krwawy Krogulec

XLVII: Laia

XLVIII: Krwawy Krogulec

XLIX: Laia

L: Elias

LI: Krwawy Krogulec

LII: Laia

LIII: Elias

LIV: Laia

LV: Krwawy Krogulec

LVI: Laia

Część V

LVII: Krwawy Krogulec

LVIII: Łowca Dusz

LIX: Pan Zmroku

Podziękowania

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Renée, która zna mnie do głębi,

Alexandrze, która podsyca moją nadzieję,

oraz Benowi, zktórym dzielimy sny.

I: Pan Zmroku

– Darzysz świat zbyt wielką miłością, mój królu.

Często słyszałem to zdanie z ust mojej królowej przez wiele stuleci, które spędziliśmy razem. Na początku wypowiadała je z uśmiechem, lecz w późniejszych latach ze zmarszczonym czołem. Jej spojrzenie padało na nasze dzieci, hasające po pałacu i zmieniające ciała z materialnych na płomienne, niczym miniaturowe, niebywale piękne ogniste tornada.

– Obawiam się o ciebie, Meherya. – Jej głos zadrżał. – Boję się, co zrobisz, jeśli ktoś skrzywdzi tych, których kochasz.

– Nie spotka was żadna krzywda, przyrzekam!

Mówiłem z pasją i lekkomyślnością właściwą młodości, choć oczywiście nie byłem już wtedy młody. Tamtego dnia powiew znad rzeki rozwiał jej kruczoczarne włosy, a promienie słońca wlały się niczym płynne złoto przez przezroczyste zasłony, padając na nasze dzieci i podążając po kamiennej podłodze za wypalonymi śladami i śmiechem.

Moja żona nie potrafiła jednak wyzbyć się obaw. Sięgnąłem po jej dłonie.

– Zniszczę każdego, kto ośmieli się wyrządzić wam krzywdę – obiecałem.

– Meherya, proszę, nie.

Przez wszystkie lata, które minęły od tej chwili, zastanawiałem się, czy już wtedy bała się tego, czym miałem się stać.

– Przysięgnij, że tego nie zrobisz. Jesteś naszym Meherya. Twoje serce stworzono do miłości, by dawało, nie brało. Dlatego jesteś królem dżinnów. Przysięgnij!

Tamtego dnia złożyłem więc dwie obietnice: zawsze będę bronił. I zawsze będę kochał.

W ciągu roku złamałem obydwie.

« « «

Diamentowa Gwiazda wisi na ścianie groty, z dala od ludzkich oczu. Ma cztery ostro zakończone ramiona z wąską szczeliną u szczytu. Przez całą jej powierzchnię biegną pęknięcia, cieniutkie niczym pajęcza sieć: pamiątka po dniu, w którym Uczeni roztrzaskali Gwiazdę, uwięziwszy najpierw mój lud. Metal połyskuje niecierpliwie; kryje w sobie moc, całkiem jak bestia z dżungli czatująca na ofiarę. W tej broni drzemie potęga wystarczająca, by zniszczyć starożytne miasto i zabić starożytnych ludzi. Wystarczyła, by uwięzić dżinny na tysiąc lat.

Wystarczy, by je uwolnić.

Teraz Gwiazda brzęczy cicho z tęsknoty za brakującym fragmentem, tak jakby wyczuwała obręcz na mojej ręce. Czuję dreszcz bólu, kiedy gestem kapłana składającego ofiarę wyciągam dłoń z bransoletą, a ona ześlizguje się z nadgarstka jak srebrny węgorz i łączy z Gwiazdą. Szczelina się kurczy.

Teraz cztery wierzchołki Gwiazdy rozbłyskują: oświetlają najdalsze zakątki pieczary, wydobywając z mroku ściany z cętkowanego granitu i wywołując falę wściekłych syków z ust zgromadzonych wokół mnie stworzeń. Potem jednak światło przygasa do bladego, księżycowego blasku. Ghule wiją się u moich stóp.

„Panie, panie!”

Za nimi Król Upiorów oczekuje moich rozkazów, przy nim zaś stoją władcy i władczynie ifrytów wiatru i morza, piasku i jaskiń, powietrza i śniegu.

Obserwują mnie czujnie, w milczeniu, a ja obracam w dłoniach pergamin. Wygląda zwyczajnie, niczym garść piasku. Wypisane na nim słowa – wręcz przeciwnie, wywierają olbrzymie wrażenie.

Król Upiorów zbliża się niechętnie na me skinienie. Boi się mojej magii, ciągle usiłuje się ode mnie uwolnić, ja jednak jeszcze go potrzebuję. Upiory to strzępy zagubionych dusz, pozszywane starożytnymi czarami, niewykrywalne, jeżeli tego zechcą. Nie potrafią ich wyczuć nawet osławieni imperialni Zamaskowani.

Podaję mu pergamin i w tej samej chwili słyszę głos mojej królowej; cichy, w gruncie rzeczy szept, słaby jak płomień świeczki w mroźną noc: „Kiedy to zrobisz, już nigdy nie wrócisz. Zgaśnie dla ciebie ostatnia iskra nadziei, Meherya. Rozważ to”.

Posłuszny jej prośbie, rozważam.

Potem przypominam sobie, że moja królowa nie żyje, że nie ma jej wśród nas już od tysiąca lat, że jej obecność to złudzenie. A jej głos w mojej głowie to objaw słabości. Wręczam zwój Królowi Upiorów.

– Dopilnuj, żeby to pismo dotarło do Krwawego Krogulca, Helene Aquilli – rozkazuję. – I do nikogo innego.

Kłania się, a ifryty podlatują. Nakazuję odejść ifrytom powietrza, bo mam dla nich inne zadanie. Reszta klęka przede mną.

– Dawno temu daliście Uczonym wiedzę, która doprowadziła do zniszczenia mojego ludu i świata nadprzyrodzonego.

Przypominają sobie tamte wydarzenia i wzdrygają się z przerażeniem.

– Pozwalam wam odkupić tamten grzech. Udajcie się do naszych nowych sprzymierzeńców, na południe. Pomóżcie im pojąć, co mogą wywołać z najmroczniejszych zakamarków. Pełnia Zbóż wzejdzie za sześć miesięcy; im wcześniej wykonacie swoje zadanie, tym lepiej. – Ghule otaczają mnie ciasnym kręgiem. – A wy się nasyćcie. I nie zawiedźcie mnie!

Kiedy wszyscy już mnie opuszczą, przyglądam się Gwieździe i myślę o zdradzieckiej dżinniji, która pomogła ją stworzyć. Być może któryś z ludzi uznałby, że broń błyszczy całkiem obiecująco.

Ja czuję tylko nienawiść.

Umysł podsuwa mi wizerunek czyjejś twarzy: Lai z Serry. Wydobywam z pamięci ciepło jej skóry pod moimi palcami, jej dłonie obejmujące mój kark. Jej zamknięte oczy i złotą głębię jej gardła. Przypominała mi próg starego domu, ze świeżą trzciną na podłodze. Czułem się przy niej bezpieczny.

„Kochałeś ją – mówi moja królowa. – A potem ją skrzywdziłeś”.

Zdradzenie dziewczyny Uczonych nie powinno zaprzątać mi myśli. Zanim ją oszukałem, postąpiłem podobnie z setkami naiwnych ludzi.

Mimo to czuję się nieswojo. Kiedy Laia z Serry podarowała mi bransoletę, a potem zdała sobie sprawę, że chłopak znany jako Keenan nigdy nie istniał, nastąpiło coś niewytłumaczalnego: tak samo jak w przypadku innych osób, przed oczami przemknęły mi najmroczniejsze chwile jej życia. Gdy jednak już zajrzałem w jej duszę, coś – a może ktoś – zajrzał w moją: moja królowa, spoglądająca na mnie przez wieki.

Zobaczyłem jej przerażenie. Jej smutek, kiedy zrozumiała, czym się stałem. Jej cierpienie, gdy pojęła, co wycierpiały nasze dzieci i lud z rąk Uczonych.

Zawsze gdy dopuszczam się zdrady, myślę o mojej królowej. Cofam się pamięcią o tysiąc lat do każdej osoby, którą odnalazłem, zmanipulowałem i pokochałem, dopóki z miłością w sercu nie oddała mi swojego fragmentu Gwiazdy. Było ich wiele, naprawdę wiele.

Nigdy jednak w spojrzeniu żadnej z nich nie dostrzegłem śladu mojej królowej. Nigdy nie poczułem tak wyraźnie ostrego ukłucia jej rozczarowania.

Jeszcze tylko raz. Tylko jeden.

Moja królowa znów się odzywa: „Nie rób tego. Proszę”.

Wypędzam z umysłu ten głos i wspomnienie. Myślę, że już nigdy jej nie usłyszę.

II: Laia

Podczas tego wypadu wszystko wydaje się iść inaczej niż powinno. Czujemy to oboje z Darinem, nawet jeśli żadne z nas nie ma ochoty tego przyznać.

Mój brat w ogóle stał się ostatnio małomówny.

Widmowozy, które śledzimy, w końcu zatrzymują się w pobliżu marsyjskiej wioski. Wstaję spomiędzy ciężkich od śniegu krzaków, w których się kryliśmy, i kiwam Darinowi głową, a on chwyta moją dłoń i ściska ją znacząco, tak jakby mówił: „Uważaj na siebie”.

Przywołuję niewidzialność, moc, która niedawno się we mnie obudziła, a którą ciągle jeszcze uczę się władać. Oddech unosi się w białych kłębach jak wąż wijący się w rytm nieznanej pieśni. Gdzieś indziej w Imperium rozkwitają już pierwsze pąki wiosny, ale znajdujemy się bliżej Ancjum, stolicy, gdzie zima wciąż smaga twarze zimnymi palcami.

Mija północ i wiatr się wzmaga, toteż kilka płonących w wiosce latarni zaczyna migotać. Przechodzę przez linię wart więziennej karawany, obniżam głos i pohukuję jak sowa śnieżna, dość powszechnie występująca w tej części Imperium.

Gdy skradam się ku widmowozom, skóra zaczyna mnie mrowić. Instynkt ostrzega przed niebezpieczeństwem, więc błyskawicznie się odwracam. Grzbiet najwyższych wzgórz jest pusty, a stojący na straży marsyjscy żołnierze z oddziałów pomocniczych ani drgną. Wszystko wydaje się w porządku.

„To tylko nerwy, Laiu. Jak zawsze zresztą”. Razem z Darinem zaplanowaliśmy i przeprowadziliśmy już sześć wypadów na karawany więzienne Imperium z naszego obozu nad granicą Przedsionka, dwadzieścia mil stąd. Od przyjazdu tutaj mój brat nie wykuł ani kawałka serryjskiej stali, a ja nie odpisałam na listy Araja, przywódcy Uczonych, który uciekł z nami z więzienia Kauf. Mimo to przez ostatnie dwa miesiące, jakie minęły od tamtej pory, wraz z Afyą Ara-Nur i jej ludźmi pomogliśmy uwolnić ponad czterystu Uczonych i więźniów z Plemion.

W tym przypadku jednak doświadczenie nie gwarantuje nam sukcesu. Ta karawana wydaje się inna.

Za linią wart przemykają w kierunku obozu znajome postacie odziane w czerń. Afya i jej ludzie odpowiadają na mój sygnał, przygotowując się do ataku. Ich obecność dodaje mi otuchy. O tych widmowozach i więźniach, których transportują, wiemy tylko dzięki niej – plemiennej przywódczyni, która pomogła mi uwolnić Darina z Kauf.

Wytrychy przymarzają mi do dłoni. Sześć więziennych wozów stoi w półkolu, a pomiędzy nimi – dwa wozy zaopatrzeniowe. Większość żołnierzy zajmuje się końmi i ogniskami. Śnieg pada płatami, a ja czuję na twarzy ukłucia zimna; przysuwam się do pierwszego wozu i zaczynam pracować nad zamkiem. Niezgrabne, zziębnięte dłonie słabo sobie radzą z zapadkami. „Szybciej, Laiu”.

W widmowozie panuje cisza, tak jakby był pusty, ale wiem, że to pozory. Po chwili dobiega z niego chlipnięcie dziecka, szybko uciszone. Więźniowie prędko się uczą, że tylko dzięki milczeniu mogą uniknąć bólu.

– Na płonące piekła, gdzie się wszyscy podziali?! – ryczy mi ktoś nad uchem tak głośno, że niemal upuszczam wytrychy. Legionista przemaszerowuje obok, aż czuję na plecach dreszcz paniki.

Nie śmiem nawet odetchnąć. „Co, jeśli mnie zobaczy? Co będzie, jeżeli moja moc zawiedzie?” Zdarzało się to już wcześniej, kiedy byłam atakowana lub poruszałam się w wielkim tłumie.

– Zbudź oberżystę – rozkazuje podwładnemu legionista. – Niech wytoczy beczkę piwa i przygotuje dla nas izby.

– Oberża jest pusta, panie. Wioska wygląda na opuszczoną.

Marsyjczycy nie opuszczają wiosek, nawet podczas najsroższych zim… Chyba że tę część Imperium dotknęła zaraza? Afya by o tym wiedziała.

„Nie powinno cię obchodzić, dlaczego się wyprowadzili. To nie twoja sprawa, Laiu. Otwórz zamki!”

Legionista wraz z pomocniczym ruszają ku oberży. Kiedy tylko znikną z zasięgu wzroku, wracam do zamków. Jednak oszroniony metal zgrzyta, opierając się moim zabiegom.

„No, dalej!” Bez Eliasa Veturiusa, który otworzyłby połowę widmowozów, muszę pracować dwukrotnie szybciej. Nie mam czasu, by o nim myśleć, a mimo to nie potrafię pozbyć się obaw. Jego obecność podczas wypadów nieraz ratowała nam skórę. Przecież obiecał, że tu będzie!

Co mu się stało, na niebiosa? Nigdy mnie nie zawiódł. „W każdym razie nie w kwestii pomocy podczas wypadów”. Czy Shaeva dowiedziała się, że przemycił mnie i Darina przez Przedsionek z chaty w Wolnych Krajach? Czy właśnie wymierza mu karę?

Niewiele wiem o Łowczyni Dusz. Jest nieśmiała i chyba mnie nie lubi. Czasami, kiedy Elias wyłania się z Przedsionka, by odwiedzić mnie i Darina, wiem, że dżinnija nas obserwuje, lecz nie wyczuwam w niej urazy. Tylko smutek. Niebiosa mi jednak świadkiem, że nie potrafiłabym wyczuć u niej skrywanej złośliwości.

Gdyby to była jakakolwiek inna karawana – jacykolwiek inni więźniowie, których próbowaliśmy odbić – nie ryzykowałabym życia i wolności swojej, Darina ani wojowników z Plemion.

Jesteśmy to jednak winni Mamusi Rili i reszcie więźniów z Plemienia Saif; musimy chociaż spróbować ich uwolnić. Plemienna matka Eliasa poświęciła swoje zdrowie, wolność i Plemię, żebym mogła ocalić Darina. Nie mogę jej zawieść.

„Eliasa tu nie ma, jesteś sama. Żwawiej!”

Zapadki w końcu odskakują, a ja zmierzam ku następnemu widmowozowi. Ukryta wśród drzew nieopodal Afya musi po cichu przeklinać opóźnienie. Im dłużej to robię, tym większe prawdopodobieństwo, że Marsyjczycy nas przyłapią.

Otwieram ostatni zamek i znów daję sygnał. Świst, świst, świst – to nadlatują strzały. Wartownicy padają bezwładnie na ziemię, pozbawieni świadomości dzięki rzadkiej truciźnie z południa, pokrywającej groty pocisków. Pół tuzina plemiennych wojowników podkrada się do żołnierzy i podrzyna im gardła.

Odwracam wzrok, a mimo to słyszę chrzęst rozcinanej skóry i gulgot ostatnich oddechów. Wiem, że to konieczne. Bez serryjskiej stali ludzie Afyi nie mogą stawić czoła Marsyjczykom w walce na miecze; w takim starciu ich ostrza by popękały. Wojownicy Plemion zabijają wartowników z morderczą skutecznością, od której krew krzepnie mi w żyłach. Nie wiem, czy kiedykolwiek do tego przywyknę.

Z mroku wyłania się niewielka postać z lśniącym ostrzem w dłoni. Misterne tatuaże, wyróżniające Zaldarę, przywódczynię Plemienia, kryją się pod długimi, ciemnymi rękawami. Syczę na Afyę Ara-Nur, by wiedziała, gdzie jestem.

– Tym razem długo ci zeszło. – Rozgląda się, a jej czarne i czerwone warkoczyki się przy tym kołyszą. – Gdzie, na dziesięć piekieł, podziewa się Elias? Czy teraz on również potrafi znikać?

Elias w końcu powiedział Afyi o Przedsionku i o swojej śmierci w więzieniu Kauf, a potem wskrzeszeniu i umowie z Shaevą. Tamtego dnia przywódczyni Plemienia przeklęła jego głupotę i poradziła mi: „Zapomnij o nim. To cholerna głupota, zakochać się w nieumarłym mówcy duchów. Nie obchodzi mnie jego uroda!”.

– Elias się nie pojawił.

Afya rzuca sadhańskie przekleństwo i rusza ku wozom. Wyjaśnia cicho więźniom, że mają podążać za jej ludźmi, im ciszej, tym lepiej.

W tym momencie w wiosce, może pięćdziesiąt jardów ode mnie, rozlegają się krzyki i słychać wysoki jęk cięciwy. Zostawiam Afyę z więźniami i ruszam biegiem ku chatom, gdzie w ciemnej alejce przed oberżą bojownicy z Plemienia Saif wirują w tańcu śmierci, mając za przeciwników pół tuzina żołnierzy Imperium, w tym dowodzącego legionistę. W mroku świszczą strzały i ostrza, zgrabnie parując śmiertelnie groźne ciosy Marsyjczyków. Wbiegam w sam środek bitwy i walę jednego z pomocniczych w skroń rękojeścią sztyletu. Nie musiałam się fatygować: kolejni żołnierze szybko padają na ziemię.

Zbyt szybko.

W pobliżu musi być więcej ludzi, jakiś ukryty oddział. A może nawet Zamaskowany, czający się w ciemności.

– Laiu…

Podskakuję na dźwięk swojego imienia. Złota skóra Darina jest ciemna od błota, którego użył do kamuflażu. Kaptur kryje nieporządne włosy koloru miodu, które w końcu odrosły. Teraz nikt by nie zgadł, że chłopak przeżył sześć miesięcy w Kauf. W jego umyśle jednak wciąż walczą demony, te same, które powstrzymują go od wykuwania serryjskiej stali.

„Jest tu i teraz – powtarzam uparcie w myślach. – Walczy. Pomaga. Zacznie szykować broń, kiedy będzie gotów”.

Klepię go po ramieniu, a wówczas się odwraca i zawiadamia mnie głosem ochrypłym od dłuższego nieużywania:

– Mamusi tu nie ma. Znalazłem tylko Shana, jej przybranego syna. Powiedział, że żołnierze wyprowadzili ją z wozu, kiedy karawana zatrzymała się na popas.

– Musi być w wiosce – konkluduję. – Zabierz stąd więźniów. Znajdę ją.

– W tej wsi nie powinno być tak pusto – mówi Darin. – Coś tu nie gra. Ty idź z uwolnionymi, a ja poszukam Mamusi.

– Cholera, jedno z was musi ją znaleźć! – Afya pojawia się za naszymi plecami. – Ja tego nie zrobię, bo muszę ukryć więźniów.

– Jeśli coś pójdzie źle, mogę wykorzystać niewidzialność, by uciec – oświadczam. – Wrócę najszybciej, jak będę mogła, i spotkamy się w obozie.

Brat unosi brwi, rozważając w milczeniu moje słowa. Kiedy chce, potrafi być równie nieustępliwy jak twarda skała. Zupełnie jak nasza matka.

– Pójdę z tobą, siostrzyczko. Elias by się zgodził, bo wie…

– Skoro się z nim tak blisko przyjaźnisz, to przekaż mu, że kiedy obieca pomóc w wypadzie, to lepiej, żeby się pojawił – syczę.

Darin krzywi usta w przelotnym uśmiechu, takim samym, jak u naszej mamy.

– Wiem, że jesteś na niego wściekła, ale…

– Niebiosa, strzeżcie mnie przed mężczyznami, którym się wydaje, że coś o mnie wiedzą. Wynoś się stąd, ale już! Afya cię potrzebuje, więźniowie tak samo. Idź!

Nim zdąży zaprotestować, ruszam biegiem pomiędzy chaty. Stoi ich tu niecała setka, z krytymi strzechą dachami, które uginają się pod ciężarem śniegu. Wśród domów biegną wąskie, mroczne uliczki. Wiatr zawodzi w starannie utrzymanych ogródkach, a ja po chwili potykam się o porzuconą miotłę. Wyczuwam, że wieśniacy opuścili  to miejsce niedawno i w pośpiechu.

Kroczę teraz ostrożnie, świadoma niebezpieczeństw, jakie mogą kryć się w ciemnościach. Przypominają mi się straszne historie szeptane w tawernach i przy plemiennych ogniskach: upiory rozdzierające gardła marinijskich żeglarzy; zwłoki całych rodzin Uczonych odnajdywane w spalonych obozowiskach na terenie Wolnych Krajów; chochliki, małe, uskrzydlone potwory, niszczące wozy i zabijające bydło.

Jestem pewna, że to wszystko sprawka paskudnego stwora, który nosił imię Keenana.

Pana Zmroku.

Zatrzymuję się, by zerknąć przez okno ciemnej chaty. W nocy czarnej jak smoła nie widzę jednak absolutnie niczego. Przesuwam się ku następnemu domowi, a wyrzuty sumienia zaczynają krążyć w oceanie mojego umysłu, wyczuwając słabość. „Dałaś Panu Zmroku bransoletę! – syczą. – Pozwoliłaś mu się zmanipulować! Dzięki temu znalazł się o krok bliżej od zniszczenia Uczonych. Kiedy znajdzie resztę Gwiazdy, uwolni dżinny… i co się wtedy stanie, Laiu?”

Próbuję argumentować sama przed sobą, że odnalezienie następnego fragmentu Gwiazdy zajmie mu całe lata. A może brakujących kawałków jest więcej? Całe dziesiątki?

Przede mną błyska światełko. Odsuwam myśli o Panu Zmroku na bok i podkradam się do chatki na północnym krańcu wsi. Jej drzwi są otwarte, a wewnątrz płonie latarnia. Szczelina jest na tyle szeroka, że mogłabym się przez nią prześlizgnąć, nie ruszając drzwi. Jeśli ktokolwiek zaplanował zasadzkę, niczego nie zobaczy.

Już wewnątrz czekam chwilę, by wzrok przyzwyczaił mi się do oświetlenia wnętrza, a kiedy tak się dzieje, ledwie tłumię okrzyk: na środku stoi krzesło, do którego przywiązano Mamusię Rilę. Wygląda jak wychudły cień samej siebie. Ciemna skóra zwisa jej luźno, a gęste, kręcone włosy zostały ogolone.

Już mam do niej podejść, kiedy powstrzymuje mnie pradawny instynkt, krzyczący przeraźliwie z głębi umysłu.

Słyszę za sobą kroki ciężkich butów. Odwracam się z zaskoczeniem, a deski podłogi trzeszczą mi pod nogami. Łapię jeszcze kątem oka dobrze znany błysk płynnego srebra – to ktoś zZamaskowanych! – a potem jedna dłoń zamyka się na moich ustach, a druga chwyta mnie za ręce i wykręca je za plecami.

III: Elias

Nie ma znaczenia, jak często wykradam się z Przedsionka: za każdym razem jest to trudniejsze. Zbliżam się do zachodniego skraju Lasu, a błysk białego światła nieopodal sprawia, że czuję w żołądku nagły ciężar. Duch. Przełykam przekleństwo i stoję nieruchomo. Jeżeli śledzi moje kroki tak daleko od miejsca, w którym powinienem być, zaraz cały cholerny Las Zmierzchu dowie się, co knuję. Okazuje się, że duchy uwielbiają plotkować.

Opóźnienie rośnie. Laia spodziewała się mnie ponad godzinę temu, a nie jest to wypad, który mogłaby odwołać tylko dlatego, że nie stawiłem się na czas.

Prawie, prawie… Daję susa ponad świeżą warstwą śniegu ku lśniącej granicy Przedsionka. Zwykły człowiek jej nie zobaczy, ale dla mnie i Shaevy błyszcząca ściana jest równie namacalna, jakby wzniesiono ją z kamienia. Ja potrafię się łatwo przez nią przedostać, lecz duchy nie przejdą; mur zatrzymuje je w Przedsionku. A ciekawskich ludzi na zewnątrz. Shaeva od miesięcy opowiada mi o tym, jak ważna jest ta ściana.

Wkurzy się. Nie po raz pierwszy znikam jej z oczu, kiedy powinienem ćwiczyć się w umiejętnościach Łowcy Dusz. Chociaż Shaeva jest dżinniją, niespecjalnie potrafi sobie radzić z wagarującymi uczniami. Ja zaś spędziłem czternaście lat, wymyślając rozmaite sposoby oszukiwania centurionów z Czarnego Stoku, gdzie karą za próbę wagarów były baty z ręki mojej matki: komendantki. Shaeva zwykle tylko łypie na mnie gniewnie.

– Być może również powinnam wprowadzić chłostę! – Głos Shaevy przecina powietrze jak skima, a ja niemal wyskakuję ze skóry. – Czy wtedy udałbyś się tam, gdzie trzeba, Eliasie, zamiast wykręcać się od obowiązków, żeby udawać bohatera?

– Shaevo! Ja tylko… ach, czy ty… parujesz?

Jasny opar wznosi się gęstymi kłębami z dżinniji.

– Ktoś tutaj… – Rzuca mi zirytowane spojrzenie. – …zapomniał wywiesić pranie. Skończyły mi się czyste koszule. – A ponieważ pochodzi z rodu dżinnów, jej nadnaturalnie gorące ciało wysuszy świeżo upraną szatę… chociaż przez godzinę lub dwie będzie czuła nieprzyjemną wilgoć. Nic dziwnego, że wygląda, jakby miała ochotę zdzielić mnie w głowę. Ściska moje ramię, a gorąco jej uchwytu przepędza chłód, który wkradł mi się do kości.

Chwilę później znajdujemy się już o wiele mil od granicy. W głowie mi wiruje od czarów, których użyła, by przenieść nas błyskawicznie przez Las.

Na widok jarzącego się na czerwono zagajnika dżinnów wyrywa mi się jęk. Nie cierpię tego miejsca. Owszem, dżinny są uwięzione w drzewach, ale w tej niewielkiej przestrzeni wciąż dysponują pewną magią, którą wykorzystują, żeby przy każdej wizycie zaglądać mi w umysł.

Shaeva przewraca oczami, tak jakby miała do czynienia z wyjątkowo irytującym młodszym bratem, a potem pstryka palcami. Kiedy uwalnia moje ramię, odkrywam, że nie mogę odejść od niej dalej niż na kilka kroków. Musiała rzucić zaklęcie ograniczające. Najwyraźniej straciła w końcu cierpliwość, skoro ucieka się do takich sposobów.

Próbuję opanować gniew… i nie udaje mi się to.

– Co za paskudna sztuczka!

– Potrafiłbyś zdjąć to zaklęcie, gdybyś został przy mnie dość długo, bym zdążyła ci je pokazać. – Ruchem głowy wskazuje zagajnik dżinnów, gdzie duchy wiją się pomiędzy drzewami. – Trzeba uspokoić tamto dziecko, Eliasie. Do dzieła! Pochwal się, czego się nauczyłeś przez ostatnie tygodnie.

– Nie powinno mnie tu być. – Próbuję przełamać zaklęcie, tyleż gwałtownie, co bezskutecznie. – Laia, Darin i Mamusia mnie potrzebują.

Shaeva opiera się o drzewo i spogląda w górę, na skrawki rozgwieżdżonego nieba, widoczne pomiędzy nagimi gałęziami.

– Godzina do północy. Wypad musiał się już rozpocząć. Laia znajdzie się w niebezpieczeństwie, podobnie jak Darin i Afya. Wejdź do gaju i pomóż temu duchowi przejść na drugą stronę. Jeśli ci się uda, zdejmę zaklęcie i będziesz mógł iść… albo twoi przyjaciele się ciebie nie doczekają.

– Strasznie dzisiaj marudzisz – zauważam. – Nie jadłaś śniadania?

– Tylko wszystko opóźniasz.

Mamroczę pod nosem przekleństwo i przygotowuję się na spotkanie z dżinnami, wyobrażając sobie wokół umysłu barierę, której nie przekroczą ich paskudne szepty. Z każdym krokiem w głąb zagajnika coraz lepiej wyczuwam, że mnie obserwują i nasłuchują moich myśli.

Chwilę później odbija mi się w głowie echem szyderczy śmiech, brzmiący jak cały chór: głos nałożony na głos, drwina na drwinę. Dżinny.

„Nie pomożesz duchom, głupi śmiertelniku. Ani Lai z Serry. Dziewczyna umrze powolną, bolesną śmiercią”.

Szyderstwo dżinnów przeszywa moją starannie skonstruowaną obronę niczym włócznia. Stwory zapuszczają się w głąb umysłu, odnajdują najmroczniejsze myśli i podsuwają mi obrazy złamanej, umierającej Lai; aż nie potrafię już rozróżnić, gdzie kończy się zagajnik, a zaczynają ich wynaturzone wizje.

Zamykam oczy. „To nie jest prawdziwe!” Otwieram je i widzę martwą, broczącą krwią Helene u podstawy najbliższego drzewa. Obok niej leży Darin, a dalej Mamusia Rila i Shan, mój przybrany brat. Przypomina mi się pole śmierci z Pierwszej Próby dawno temu – ale ten widok jest o wiele gorszy, bo myślałem, że przemoc i cierpienie mam już za sobą.

Przywołuję lekcję Shaevy: „W zagajniku dżinny potrafią kontrolować twój umysł i wykorzystywać słabości przeciw tobie”. Próbuję wypchnąć dżinny z umysłu, ale trzymają się mocno, a ich szepty wślizgują mi się do głowy. Shaeva u mojego boku sztywnieje.

„Czołem, zdrajczyni!” Kiedy odzywają się do Łowczyni Dusz, przybierają formalny ton. „Twoja śmierć jest nieunikniona. Czuć jej woń w powietrzu!”

Dżinnija zaciska zęby, a ja natychmiast nabieram ochoty, by dobyć broni i uciszyć agresorów na dobre. Shaeva ma na głowie wystarczająco dużo spraw, żeby jeszcze miały się nad nią znęcać złośliwe duchy!

Tymczasem Łowczyni Dusz po prostu unosi dłoń ku najbliższemu drzewu dżinnów. Nie widzę, by korzystała z magii Przedsionka, ale najwyraźniej to robi, ponieważ złośliwe głosy milkną.

– Musisz się bardziej postarać. – Odwraca się ku mnie. – Dżinny chcą, żebyś zajmował się błahymi sprawami.

– Losy Lai, Darina i Mamusi to nie błaha sprawa!

– Ich życie jest niczym wobec upływu czasu. Nie będę tu tkwiła wiecznie, Eliasie. Musisz się nauczyć, jak szybko i sprawnie przeprowadzać duchy na drugą stronę. Jest ich zbyt wiele. – Widzi moją zbaraniałą minę i wzdycha. – Powiedz, co zrobisz, jeśli duch odmówi opuszczenia Przedsionka, dopóki nie umrą również jego ukochani?

– Ja… No cóż…

Shaeva jęczy, a jej mina przypomina mi wyraz twarzy Helene, którym witała mnie, kiedy spóźniałem się na lekcję.

– A jakby setki duchów naraz zaczęły wrzeszczeć, czy byś ich wysłuchał? Co zrobisz z duchem, który popełnił za życia straszne zbrodnie, ale nie czuje najmniejszych wyrzutów sumienia? Czy wiesz, dlaczego przebywa tutaj tak mało duchów z Plemion? Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeżeli nie będziesz przeprowadzał ich dalej wystarczająco szybko?

To ostatnie pytanie wzbudza moją ciekawość.

– A właśnie, skoro już o tym wspomniałaś: co się stanie, jeżeli…

– Będzie to oznaczało, że poniosłeś porażkę jako Łowca Dusz, a świat ludzi taki, jakim go znasz, dobiegnie końca. Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dopuścisz. – Siada ciężko i opiera głowę na rękach.

Po chwili opadam koło niej. Wzdycham głęboko na widok jej zrozpaczonej miny. To coś innego niż wściekłość centuriona. Nic mnie nie obchodziło, co sobie myśli którykolwiek z nich, tym razem jednak naprawdę chciałbym pomóc Shaevie. Spędziliśmy razem kilka miesięcy, głównie wykonując zadania Łowców Dusz, ale również dyskutując o wojskowej historii Imperium Marsyjskiego, sprzeczając się ze śmiechem o codzienne obowiązki i dzieląc się doświadczeniami w zakresie polowania i walki. Traktuję ją jako mądrzejszą, dużo starszą siostrę – i nie chcę jej rozczarować.

– Porzuć człowieczy świat, Eliasie. Dopóki tego nie zrobisz, nie będziesz mógł czerpać z magii Przedsionka.

– Przecież umiem już wiatrośmigać. Robię to cały czas. – Shaeva nauczyła mnie sztuczki z przemieszczaniem się między drzewami w mgnieniu oka, lecz wciąż jest ode mnie szybsza.

– Wiatrośmiganie to fizyczne czary, które łatwo opanować. – Wzdycha. – Kiedy złożyłeś przysięgę, w twoje żyły wlała się magia Przedsionka. Do twojego serca dostał się Mauth.

Mauth. Powstrzymuję dygot. To imię wciąż jeszcze brzmi dziwnie w moich ustach. Nie wiedziałem, że magia ma imię, dopóki nie przemówiła do mnie poprzez Shaevę wiele miesięcy temu, żądając złożenia przysięgi Łowcy Dusz.

– Mauth jest źródłem całej nadnaturalnej mocy na świecie, Eliasie. Mocy dżinnów, ifrytów i ghuli. Uzdrowicielskich umiejętności twojej przyjaciółki Helene. Oraz źródłem twojej potęgi jako Łowcy Dusz.

Mauth. „On”. Tak jakby magia była żywą istotą.

– Jeśli mu pozwolisz, pomoże ci przeprowadzać duchy na drugą stronę. Prawdziwa moc Mautha jest tutaj. – Łowczyni delikatnie dotyka miejsca nad moim sercem, a potem skroni. – I tutaj. Ale dopóki nie zadzierzgniesz z nim naprawdę głębokiej więzi, nie będziesz prawdziwym Łowcą Dusz.

– Łatwo ci mówić, jesteś dżinniją, a czary to część twojego dziedzictwa. Mnie nie przychodzi to tak prosto. Magia szarpie mnie, kiedy oddalę się zbytnio od drzew, tak jakbym był zabłąkanym psem na smyczy. A kiedy dotknę Lai, och, na płonące piekła… – Ból jest tak dotkliwy, że na samą myśl niemiłosiernie się krzywię.

„Widzisz, zdrajczyni, jakie to było głupie? Nie powinnaś powierzać temu śmiertelnikowi dusz zmarłych!”

Shaeva reaguje tak gniewną falą magii uciszającej, że nawet ja ją odczuwam.

– Setki duchów czekają, by je przeprowadzić na drugą stronę, a codziennie przybywają kolejne. – Pot spływa z czoła Łowczyni, tak jakby toczyła walkę, której nie potrafię dostrzec. – Naprawdę mnie to niepokoi – dodaje cicho i ogląda się na drzewa za sobą. – Obawiam się, że Pan Zmroku knuje przeciwko nam coś przerażającego. Nie potrafię jednak zgłębić jego planów i to mnie martwi.

– Oczywiście, że coś knuje. Chce uwolnić uwięzione dżinny.

– Nie. Wyczuwam mroczniejszy plan. Jeśli coś mi się stanie, zanim ukończysz szkolenie Łowcy Dusz… – Milknie, oddycha głęboko i opanowuje się.

– Potrafię tego dokonać – zapewniam ją. – Przyrzekam. Powiedziałem jednak Lai, że dziś wieczorem jej pomogę. Mamusia mogła już zginąć, podobnie jak Laia, a ja o tym nie wiem, bo mnie tam nie ma.

Na niebiosa, jak jej to wyjaśnić? Żyła daleko od ludzi tak długo, że zapewne tego nie zrozumie. Czy pojmuje, czym jest miłość? Czasami wydaje się, że tak – gdy kpi sobie ze mnie, twierdząc, że mówię przez sen, albo opowiada dziwne, zabawne historie, by pocieszyć mnie pod nieobecność Lai. Teraz jednak…

– Mamusia Rila poświęciła się, bym mógł przeżyć, a jakimś cudem wciąż pozostaje wśród żywych – mówię. – Nie każ mi jej przyjmować w Przedsionku. Nie każ mi witać tu Lai.

– Miłość do nich tylko cię krzywdzi – oponuje Shaeva. – W końcu umrą, a ty będziesz żył. Za każdym razem, kiedy żegnasz się z kolejną częścią swego starego życia, część ciebie umiera.

– Myślisz, że tego nie wiem? – Każda wykradziona życiu chwila z Laią jest tego dowodem, co mnie jedynie rozwściecza. Te kilka pocałunków, które udało nam się wymienić, przerwała brutalnie dezaprobata Mautha. Przepaść pomiędzy nami poszerza się, kiedy prawda o konsekwencjach mojej przysięgi staje się coraz boleśniej widoczna. Za każdym razem, kiedy się widzimy, Laia wydaje się odleglejsza, tak jakbym oglądał ją przez odwróconą lunetę.

– Głupi chłopak. – Głos Shaevy mięknie, jest teraz współczujący. Jej czarne oczy nie koncentrują się już na mnie i czuję, jak zaklęcie ograniczające słabnie. – Znajdę tego ducha i przeprowadzę go dalej, a ty idź. Tylko nie narażaj życia. Dorosły dżinn jest odporny niemal na każdy atak, chyba że ze strony innego dżinna. Kiedy połączysz się z Mauthem, ty również nie będziesz odnosił obrażeń, a czas przestanie mieć na ciebie wpływ. Do tej pory jednak strzeż się: jeśli znów umrzesz, nie będę mogła ci pomóc. I pamiętaj… – Z zakłopotaniem trąca nogą kamyk. – …przyzwyczaiłam się do ciebie.

– Nie umrę. – Ściskam jej ramię. – I obiecuję, że będę zmywał przez następny miesiąc.

Prycha z niedowierzaniem, ale ja w tym samym momencie ruszam i wiatrośmigam przez Las tak gwałtownie, że gałęzie chłoszczą mnie po twarzy. Pół godziny później przebiegam obok chaty, w której mieszkamy z Shaevą, a potem mijam granicę Przedsionka i wkraczam do Imperium. W chwili, kiedy wyłaniam się spomiędzy drzew, uderza we mnie dziki wicher, spowalniając kroki. Magia słabnie tym bardziej, im dalej zostawiam za sobą Las Zmierzchu.

Czuję szarpnięcie w piersi. To Mauth żąda, bym wrócił do Przedsionka. Ponaglenie jest tak mocne, że niemal bolesne, ale zagryzam zęby i prę przed siebie. „Ból stawia cię przed wyborem: poddaj mu się i przegraj – albo przezwycięż go i zatriumfuj”. Keris Veturia skutecznie wpoiła mi tę zasadę podczas szkolenia.

Kiedy przybywam do wioski, gdzie miałem się spotkać z Laią, jest już dawno po północy. Krąg księżyca prześwituje słabo przez nabrzmiałe śniegiem chmury. „Proszę, niech ten wypad się uda. Proszę, niech Mamusia nie ucierpi!”

Tymczasem w chwili, kiedy wkraczam między chaty, wiem już, że coś jest nie tak. Karawana stoi opuszczona, drzwi wozu skrzypią głośno, kołysząc się na wietrze. Cienka warstwa śniegu zdążyła pokryć zwłoki żołnierzy pilnujących obozu. Nie znajduję między nimi Zamaskowanego ani żadnego wojownika z Plemion. W wiosce zalega cisza, a powinien panować zgiełk.

Pułapka.

Orientuję się w tym natychmiast, z taką samą pewnością, z jaką rozpoznałbym twarz matki. Czy to dzieło Keris? Czy dowiedziała się o wypadach Lai?

Naciągam kaptur na głowę, zasłaniam twarz chustą i klękam, by przyjrzeć się śladom na śniegu. Są słabe, zatarto je, ale dostrzegam odcisk znanego buta: to Laia.

Tych śladów nie pozostawiono tu przez zaniedbanie. Mam się dowiedzieć, że Laia weszła do wioski i już nie wróciła. Co oznacza, że zasadzki nie zastawiono na nią.

Zastawiono ją na mnie.

IV: Krwawy Krogulec

– Cholerna dziewczyna! – Trzymam Laię z Serry w żelaznym uścisku, ale opiera mi się z całych sił. Nie przestaje być niewidzialna, więc wygląda to, jakbym mocowała się ze wściekłą, niewidoczną rybą. Przeklinam sama siebie, że nie ogłuszyłam jej od razu po schwytaniu.

Wymierza mi paskudnego kopniaka w kostkę, a potem cios łokciem w dołek. Mój chwyt słabnie i ofiara się wymyka. Rzucam się w miejsce, z którego dobiega odgłos butów szurających po podłodze, i z dziką satysfakcją chwytam ją wpół, tak mocno, że pozbawiam oddechu. W końcu pojawia się, migocząc, kiedy magia ją opuszcza. Zanim zdąży przywołać ją na nowo, wykręcam jej ręce i krępuję ciaśniej niż kozła przed zarżnięciem na świąteczną ucztę. Wciąż dysząc, popycham ją na puste krzesło.

Laia patrzy na trzecią osobę w chacie – Mamusię Rilę, związaną i ledwie przytomną – a potem warczy na mnie przez knebel. Kopie niczym muł, a gdy jej but trafia mnie pod kolanem, krzywię się z bólu. „Nie policzkuj jej, Krogulcze”.

Nawet podczas walki nadnaturalna część mojego umysłu świergoce z zachwytem na widok jej żywotności. Wyzdrowiała i odzyskała siłę, co powinno mnie raczej irytować.

No cóż, magia, której użyłam do jej uzdrowienia, łączy nas więzami mocniejszymi, niżby mi się podobało. Czuję ulgę na jej widok: jest taka silna! Cieszę się niemalże jak na wieść, że to moja młodsza siostra Livia wróciła do zdrowia.

„A nie wróci, jeżeli ten plan nie zadziała”. Przeszywa mnie strach, a potem pamięć podsuwa bolesne obrazy: sala tronowa i Cesarz Marcus. Poderżnięte gardło mojej matki. Poderżnięte gardło mojej siostry Hannah. I ojca. Wszystko przeze mnie.

Nie chcę oglądać również śmierci Livii. Muszę wypełnić rozkazy Marcusa i obalić komendantkę Keris Veturię. Jeśli nie wrócę z tej misji do Ancjum z czymś, czego będę mogła użyć przeciwko niej, Marcus wyładuje złość na swojej oblubienicy – Livii. Robił to już wcześniej.

Komendantka jednak wydaje się pozostawać poza moim zasięgiem. Plebejusze z niższych klas i Merkatorzy, nasi handlarze, popierają ją, ponieważ zdławiła rewolucję Uczonych. Prześwietni z najpotężniejszych rodów w Imperium obawiają się jej i całego Gens Veturia. Jest zbyt przebiegła, by dopuścić do siebie zabójcę, i nawet gdybym zdołała ją zabić, jej sojusznicy wszczęliby rewoltę.

Co oznacza, że muszę najpierw popsuć jej reputację wśród Prześwietnych – pokazać im, że komendantka jest wciąż tylko człowiekiem.

Żeby tego dokonać, potrzebuję Eliasa Veturiusa. Jej syna, który powinien być martwy, którego śmierć ogłosiła sama Keris, tymczasem Elias – jak się ostatnio dowiedziałam – żyje i ma się świetnie. Kiedy pokażę go wszystkim jako dowód porażki komendantki, będzie to pierwszy krok do udowodnienia jej sprzymierzeńcom, że nie jest tak potężna, jak im się wydaje.

– Im mocniej będziesz się szarpać, tym ciaśniej cię zwiążę – mówię do Lai, po czym szarpię za sznury. Krzywi się z bólu, a ja czuję w głębi serca nieprzyjemne ukłucie. Czy to uboczny efekt uzdrowienia jej?

„Zniszczy cię, jeśli nie będziesz uważała”. Komentarz Pana Zmroku na temat mojej magii odbija mi się echem w głowie. Czy to właśnie miał na myśli? Czy nie da się przerwać więzi z tymi, których uzdrowiłam?

Nie zastanawiam się nad tym dłużej. Kapitanowie Dex Atrius i Avitas Harper wchodzą do zarekwirowanej przez nas chaty. Harper kiwa mi głową, lecz Dex od pierwszej chwili patrzy tylko na Mamusię, zaciskając gniewnie usta.

– Dex – mówię – już czas.

Nie odrywa wzroku od Mamusi. Nic dziwnego: kilka miesięcy temu, kiedy polowaliśmy na Eliasa, przesłuchiwał na mój rozkaz ją i innych członków Plemienia Saif. Od tamtej pory dręczą go wyrzuty sumienia.

– Kapitanie Atrius! – rzucam ostro.

Dex podrywa gwałtownie głowę.

– Na pozycję!

Otrząsa się i wybiega z chaty. Harper cierpliwie oczekuje poleceń; nie wzruszają go stłumione przekleństwa Lai ani jęki bólu Mamusi.

– Sprawdź obrzeża wsi – rozkazuję mu. – Dopilnuj, żeby żaden z wieśniaków nie wrócił do chaty. – Nie spędziłam wielu tygodni na zastawianiu tej pułapki tylko po to, żeby zrujnował ją jakiś ciekawski Plebejusz.

Laia z Serry odprowadza Harpera wzrokiem. Wyciągam nóż i zaczynam przycinać sobie paznokcie. Ciemny strój dziewczyny opina się na jej irytujących krągłościach, a ja natychmiast przypominam sobie o wszystkich ostrych krawędziach mojego chudego ciała. Rozpakowuję tobołek, który ze sobą miała, i widzę sfatygowany sztylet, rozpoznaję go na pierwszy rzut oka. To broń Eliasa – jego dziad Quin podarował mu ją na szesnaste urodziny.

A Elias najwyraźniej dał go Lai.

Syczy spod knebla, przenosząc wzrok pomiędzy mną i Mamusią. Jej buntownicza mina przypomina mi Hannah. Zastanawiam się przez moment, czy w innym życiu mogłybyśmy się zaprzyjaźnić.

– Jeżeli obiecasz nie krzyczeć, zdejmę ci knebel – proponuję.

Rozważa moje słowa przez chwilę, a potem kiwa głową. Wyciągam jej szmatę z ust, a ona natychmiast zaczyna mnie besztać.

– Co jej zrobiliście? – Jej krzesło stuka o podłogę, kiedy wykręca się ku Mamusi Rili, teraz nieprzytomnej. – Potrzebuje leków. Co za potwór…

Przywołuję dziewczynę do porządku, wymierzając jej siarczysty cios w twarz, którego odgłos niesie się w chacie echem, tak głośnym, że nawet mnie to zaskakuje. Podobnie jak mdłości, od których niemal zginam się wpół. „Co się dzieje, na niebiosa?” Opieram się przez moment na stole, ale prostuję plecy, zanim Laia to zauważy.

Wysuwa brodę do przodu i unosi głowę. Krew kapie jej z nosa. W złotych, kocich oczach dostrzegam zaskoczenie wymieszane ze zdrową dawką strachu. No, w samą porę.

– Uważaj, jak się do mnie odzywasz, albo knebel wróci na miejsce – mówię cicho i beznamiętnie.

– Czego ode mnie chcesz?

– Tylko twojego towarzystwa.

Mruży oczy i w końcu dostrzega w kącie chaty kajdany i łańcuch.

– Działam sama – oznajmia. – Zrób ze mną, co chcesz.

– Jesteś małą muszką. – Wracam do przycinania paznokci, ukrywając uśmiech na widok jej irytacji. – W najlepszym razie komarem. Niech ci się nie wydaje, że możesz mi rozkazywać. Jeśli Imperium cię jeszcze nie zgniotło, to tylko dlatego, że na to nie pozwoliłam.

To oczywiście kłamstwo. Napadła w ciągu dwóch miesięcy na sześć karawan, uwalniając przy tym setki więźniów. Niebiosa wiedzą, jak długo mogłaby to ciągnąć, gdybym nie otrzymała pewnego liściku.

Przyszedł dwa tygodnie temu. Nie rozpoznałam charakteru pisma, a ktokolwiek go dostarczył – lub cokolwiek tego dokonało – uniknął wykrycia przez cały cholerny garnizon Zamaskowanych.

NAPADY. TO TA DZIEWCZYNA.

Zadbałam, by wieści o rajdach się nie rozprzestrzeniały. Mieliśmy już wystarczająco dużo kłopotów z Plemionami, wściekłymi, że na ich pustyniach stacjonują marsyjskie legiony. Na zachodzie Barbarzyńcy z klanu Karkaun podbili klany Dzikusów i teraz niepokoją nasze posterunki w pobliżu Tiborum. Jednocześnie Grímarr, czarownik Karkaunów, zebrał swoich ludzi, którzy ostatnio czają się na południu, co jakiś czas napadając na nasze miasta portowe.

Marcus dopiero niedawno zapewnił sobie lojalność rodów Prześwietnych. Gdyby się dowiedzieli, że Uczona buntowniczka grasuje po kraju, siejąc zamęt, ogarnąłby ich niepokój. A gdyby jeszcze dotarło do nich, że to ta sama dziewczyna, którą Marcus rzekomo zabił w Czwartej Próbie, wyczuliby krew.

Kolejna próba zamachu ze strony Prześwietnych to ostatnia rzecz, której potrzebuję, zwłaszcza teraz, kiedy los Livii jest zależny od kaprysu Marcusa.

Po otrzymaniu liściku nie miałam już większego problemu, by skojarzyć Laię z rajdami na konwoje. Raporty z więzienia Kauf pasowały do meldunków o napadach. „Postać, która pojawia się w jednej chwili, a w następnej znika. Ta Uczona powstała z martwych i dokonuje zemsty na Imperium”.

To nie była zjawa, tylko dziewczyna. Oraz jej niebywale utalentowany wspólnik.

Wpatrujemy się teraz w siebie, ona i ja. Laia z Serry cała jest pasją, emocjami. Wszystkie myśli ma wypisane na twarzy. Zastanawiam się, czy w ogóle rozumie, czym jest obowiązek.

– Jeśli jestem komarem, to dlaczego… – W tej samej chwili w jej oczach błyska zrozumienie. – Nie przybyłaś tu po mnie! Ale jeśli wykorzystasz mnie jako przynętę…

– …tym skuteczniej przyciągnę zwierzynę, Laiu z Serry. Elias będzie tutaj za mniej niż kwadrans. A jeśli się mylę… – Obracam nóż w palcach.

Laia blednie.

– On umarł! – Wydaje się wierzyć we własne kłamstwo. – W Kauf. Nie pojawi się.

– Och, bez obaw, przyjdzie. – Niebiosa, ależ jej nienawidzę, kiedy to mówię. Przyjdzie tu dla niej, jak zawsze. Dla mnie nigdy by tego nie zrobił. Porzucam tę myśl („To słabość, Krogulcze!”) i klękam przed nią z nożem w dłoni. Wodzę nim po literze K, którą wycięła jej na piersi komendantka.

Blizna jest już stara, a Laia mogłaby ją uważać za skazę na swej jaśniejącej skórze, ale to piętno sprawia, że dziewczyna wydaje się silniejsza. Odporna na ciosy. Za to też jej nienawidzę.

Lecz już niezbyt długo, bo nie wypuszczę Lai z Serry. Na pewno nie w sytuacji, gdy jej głowa może zapewnić mi przychylność Marcusa, a mojej młodszej siostrze – dłuższe życie u jego boku.

Przelotnie myślę o Kucharce i jej zainteresowaniu Laią. Była niewolnica komendantki się wścieknie, kiedy dotrze do niej wiadomość o śmierci dziewczyny… ale starucha zniknęła wiele miesięcy temu. Równie dobrze sama może już nie żyć.

Laia musi dostrzegać moją żądzę mordu: kuli się bojaźliwie, a jej twarz przybiera barwę popiołu. Znów czuję falę mdłości. Biały błysk przed oczami, pochylam się ku drewnianemu oparciu jej krzesła, mój nóż celuje prosto w jej pierś, tuż nad sercem…

– Dość, Helene. – Jego ton jest równie ostry jak uderzenia szpicruty komendantki.

Tak jak podejrzewałam, wślizgnął się przez tylne drzwi. „Helene”. Oczywiście zwrócił się do mnie po imieniu.

Przypominają mi się słowa ojca: „Tylko ty możesz powstrzymać mrok”. Przychodzi mi na myśl również Livia i jej sińce na gardle, pokryte kolejnymi warstwami pudru, by nikt z dworzan nie posądził jej o słabość. Odwracam się.

– Elias Veturius. – Krew ścina mi się w żyłach na jego widok. Mimo że zastawiłam na niego pułapkę, zdołał mnie zaskoczyć.

Nie przyszedł sam; wziął jeńca. Schwytał Dexa, związał go, a teraz trzyma mu nóż na gardle. Zamaskowana twarz mojego kapitana zastygła w grymasie wściekłości. „Dex, ty idioto!” Gapię się na niego w milczeniu, besztając go wzrokiem. Czy w ogóle próbował walczyć?

– Jak chcesz, zabij Dexa – proponuję. – Jeśli był dość głupi, by dać się złapać, nie zatęsknię za nim.

Blask pochodni pada przelotnie na twarz Eliasa. Zerka na Mamusię, na jej pokiereszowane, zwisające w więzach ciało, i gniewnie mruży oczy. Zasycha mi w gardle na widok emocji kłębiących się na jego twarzy, tymczasem on znów patrzy na mnie. Dostrzegam uczucia wypisane w napiętych mięśniach szczęki, ramionach, w dłoniach zaciśniętych na rękojeści broni. Wiem, co oznaczają; uczyłam się języka jego ciała od szóstego roku życia. „Trzymaj się, Krogulcze”.

– Dex to twój zaufany człowiek – mówi w końcu Elias. – Słyszałem, że ostatnio nie cierpisz na ich nadmiar. Sądzę, że będzie ci go brakowało. Wypuść Laię.

Przypomina mi się Trzecia Próba i starcie, w którym zabił Demetriusa i Leandra. Elias się zmienił, jest w nim mrok, którego przedtem nie widziałam.

„Ty i ja. Tylko my, stary przyjacielu”.

Podnoszę Laię z krzesła, popycham ku ścianie i przykładam jej nóż do gardła. Tym razem jestem przygotowana na falę mdłości i kiedy mnie ogarnia, zaciskam mocno zęby.

– Różnica między nami polega na tym, że nie obchodzi mnie, czy mój zaufany człowiek umrze – wyjaśniam. – Rzuć broń. W kącie masz kajdany; załóż je, usiądź i milcz. Jeżeli wykonasz polecenie, Mamusia przeżyje, a ja obiecuję nie ścigać waszej bandy przestępców napadających na karawany ani więźniów, których uwolniliście. Jeśli nie wykonasz rozkazu, wytropię ich wszystkich i zabiję. Własnoręcznie.

– M-myślałam, że jesteś w porządku – szepcze Laia. – Może nie szlachetna, ale… – Patrzy na mój nóż, a potem na Mamusię. – Ale nie taka.

„To dlatego, że jesteś głupia”. Elias się waha, a ja mocniej przyciskam ostrze.

Drzwi za mną się otwierają. Harper ze sztyletem w dłoni wpuszcza do chaty falę chłodu. Elias go ignoruje, skupiając całą uwagę na mnie.

– Wypuść Laię, a przystanę na twoje warunki.

– Eliasie – zachłystuje się Laia. – Nie! Przedsio…

Syczę na nią, a dziewczyna milknie. Nie mam czasu tego wysłuchiwać. Im dłużej to trwa, tym bardziej prawdopodobne, że Elias wymyśli jakiś sposób, by uciec. Dopilnowałam, by dowiedział się, że Laia weszła do wioski; powinnam się spodziewać, że złapie Dexa. „Krogulcze, ty idiotko, zlekceważyłaś go”.

Laia próbuje coś powiedzieć, ale przyciskam nóż jeszcze mocniej do jej szyi, umyślnie upuszczając trochę krwi. Dygocze, oddychając szybko i płytko. Głowa pulsuje mi bólem, który tylko podsyca wściekłość, a ta część jestestwa, która narodziła się w kałużach krwi moich umierających rodziców, ryczy gniewnie i obnaża pazury.

– Znam jej pieśń, Veturiusie – mówię. Dex i Avitas nie zrozumieją, co mam na myśli, ale Elias już tak. – Mogę tu stać przez całą noc i cały dzień, ile będzie trzeba. Mogę ją zranić, i to boleśnie. – „A potem uleczyć”. Nie mówię tego głośno, lecz Elias rozumie złowrogi podtekst. „A potem znów ją zranić, uleczyć i tak w kółko, aż doprowadzę cię do szaleństwa”.

– Helene. – Jego gniew przygasa i ustępuje zaskoczeniu. Rozczarowaniu.

Nie ma prawa być mną rozczarowany!

– Nie zabijesz nas. – W jego głosie brak jednak pewności.

„Kiedyś mnie znałeś. Ale to już przeszłość. Teraz sama nie mam pojęcia, na co mnie stać”.

– Są rzeczy gorsze niż śmierć – ciągnę. – Chcesz, żebyśmy za chwilę poznali je razem?

Widać, że jego gniew rozpala się jaśniejszym płomieniem. „Stąpaj ostrożnie, Krogulcze”. Elias Veturius wciąż jest Zamaskowanym, mimo że stał się już kimś więcej. Mogę go naciskać, ale tylko do pewnych granic.

– Uwolnię Mamusię – proponuję marchewkę, zanim wyciągnę kij. – W geście dobrej woli. Avitas zostawi ją gdzieś, gdzie będą ją mogli znaleźć twoi przyjaciele z Plemion.

Dopiero kiedy Elias patrzy na Harpera, przypominam sobie, że nie wie, iż Avitas jest jego przyrodnim bratem. Rozważam, czy dałoby się wykorzystać tę wiedzę przeciwko Veturiusowi, ale ostatecznie decyduję, by trzymać język za zębami. To tajemnica Harpera, nie moja. Kiwam głową i mój zastępca wynosi Mamusię z chaty.

– Wypuść również Laię – odzywa się Elias – a zrobię, co każesz.

– Dziewczyna idzie z nami. Znam twoje sztuczki. To ci się nie uda. Nie możesz wygrać, jeżeli chcesz, by przeżyła. Rzuć broń i załóż kajdany. Nie poproszę po raz kolejny.

Elias odpycha Dexa i rozcina więzy, a potem wymierza mu cios, który sprawia, że kapitan pada na kolana. Dex mu nie oddaje. Co za głupiec!

– To za przesłuchiwanie mojej rodziny – mówi Veturius. – Nie myśl, że o tym nie wiem.

– Przyprowadź konie – warczę na Dexa.

Wstaje z godnością i prostuje się, tak jakby jego zbroi nie plamiły krople krwi. Kiedy wychodzi z chaty, Elias rzuca skimy.

– Wypuścisz Laię. Nie zakneblujesz mnie. I będziesz się trzymać z daleka, Krwawy Krogulcze. – Zwraca się do mnie moim tytułem.

Nie powinno mnie to zaboleć. Nie jestem już przecież Helene Aquillą. Jednak kiedy się ostatnio widzieliśmy, jeszcze nią byłam. Chwilę temu, kiedy mnie zobaczył, wypowiedział moje imię.

Puszczam Laię, która chwyta powietrze wielkimi haustami, a na jej twarz wracają kolory. Dłoń mam wilgotną od jej krwi. W sumie to tylko kilka kropel. Nic takiego w porównaniu do strumieni, które wytrysnęły z gardła mojej matki, ojca i siostry, kiedy umierali.

„Tylko ty możesz powstrzymać mrok”.

Powtarzam te słowa w myślach. Przypominam sobie, dlaczego tu jestem. Niewiele emocji już we mnie zostało, ale wrzucam ich resztki w ogień.

V: Laia

– Przeszukaj Veturiusa – rozkazuje Krwawy Krogulec Avitasowi Harperowi, kiedy ten wraca bez Mamusi. – Upewnij się, że kajdany trzymają mocno.

Krogulec wlecze mnie pod drzwi chaty, jak najdalej od Eliasa. Wszyscy troje w jednym pomieszczeniu? Czuję się wyjątkowo dziwnie, jednak uczucie to mija, kiedy Krogulec mocniej przyciska ostrze do mojej szyi.

Musimy się stąd wynosić, im szybciej, tym lepiej. Wolałabym nie sprawdzać, czy kobieta spełni obietnicę i zechce mnie torturować. Afya i Darin pewnie już odchodzą od zmysłów.

Dex pojawia się w tylnych drzwiach.

– Konie zniknęły, Krogulcze.

Krogulec spogląda z wściekłością na Eliasa, który wzrusza ramionami.

– Nie sądziłaś chyba, że pominę ten element, co?

– Znajdź inne – rozkazuje Zamaskowana. – I przyprowadź jeden z widmowozów. Harper, ile czasu może trwać przegląd tych cholernych łańcuchów?

Próbuję swoich więzów, ale Krogulec to wyczuwa i brutalnie wykręca mi ręce.

Elias siedzi rozparty na krześle z wystudiowaną swobodą, obserwując swoją byłą najlepszą przyjaciółkę. Nie zmyli mnie ta znudzona mina. Jego złotobrązowa skóra stopniowo blednie, aż zaczyna wyglądać niezdrowo. Przedsionek go przyciąga, coraz mocniej, coraz bardziej nagląco. Widziałam to już przedtem: jeżeli zbyt długo przebywa na zewnątrz, zaczyna cierpieć.

– Chcesz mnie wykorzystać, żeby zaszkodzić mojej matce – odzywa się teraz. – Przewidzi to i się przygotuje.

– Za chwilę ponownie przemyślę kwestię knebla. – Krogulec czerwieni się pod maską. – Harper, idź, pomóż Dexowi. Ten widmowóz ma się tu znaleźć natychmiast.

– Jak myślisz, co teraz robi Keris Veturia? – pyta Elias, kiedy Harper znika za drzwiami.

– Nie mieszkasz już w cholernym Imperium. – Krogulec zaciska dłoń na moich więzach. – Więc się zamknij.

– Nie muszę mieszkać w Imperium, żeby wiedzieć, co myśli komendantka. Chcesz jej śmierci, prawda? Zapewne zdaje sobie z tego sprawę… a więc wie także, że jeśli ją zabijesz, zaryzykujesz wojnę domową z jej sojusznikami. Kiedy ty przebywasz tutaj, marnując czas ze mną, ona siedzi w stolicy, knując niebiosa wiedzą co.

Krogulec marszczy czoło. Słuchała rad Eliasa – i udzielała mu swoich – przez całe życie. Co, jeśli Veturius ma rację? Niemal słyszę, jak obraca tę myśl w głowie. Elias łowi mój wzrok: podobnie jak ja, szuka okazji.

– Znajdź mojego dziada – proponuje Elias. – Jeżeli chcesz pokonać Keris, musisz zrozumieć, jak myśli. Quin zna ją lepiej niż ktokolwiek inny.

– Ale on opuścił Imperium – oponuje Krogulec.

– Akurat! Prędzej koty zaczną latać, niż Quin wyjedzie z kraju. Gdziekolwiek przebywa Keris, on będzie blisko, czekając, aż jego córka popełni błąd. Jest zbyt przebiegły, żeby czaić się w jednej ze swoich posiadłości. I nie będzie sam; wciąż cieszy się lojalnością wielu ludzi…

– To bez znaczenia. – Krogulec macha lekceważąco dłonią. – Keris i ten stwór, którego trzyma przy sobie…

W moim żołądku pojawia się ciężka kula. „Pan Zmroku. Ma na myśli Pana Zmroku”.

– …coś razem knują. Muszę ją zniszczyć, zanim ona zniszczy Imperium. Straciłam wiele tygodni, tropiąc Quina Veturiusa. Nie mam czasu na kolejne poszukiwania.

Elias przesuwa się nieznacznie na krześle, przygotowując do decydującego ruchu. Krogulec rozluźnia chwyt, a ja zaciskam dłonie, wykręcam je i ciągnę, robię wszystko, co mogę, by wyplątać się z więzów, nie zdradzając się przed prześladowczynią. Śliskimi palcami natłuszczam sznur, ale to nie wystarczy.

– Chcesz ją zniszczyć. – Łańcuchy Eliasa brzęczą. Coś błyska w pobliżu jego dłoni.

Wytrychy? Jak, na piekielne moce, zdołał ukryć je przed Avitasem?

– Pamiętaj więc, że zrobi to, na co ty się nie odważysz. Odnajdzie twoją słabość i wykorzysta przeciw tobie. To jej wychodzi najlepiej. – Elias porusza ramieniem, a Krogulec gwałtownie odwraca głowę w jego kierunku, mrużąc podejrzliwie oczy.

W tej samej chwili wchodzi Harper.

– Wóz gotowy, Krogulcze – melduje.

– Przejmij ją – rozkazuje kobieta i popycha mnie ku Avitasowi. – Trzymaj nóż przy jej gardle.

Harper przyciąga mnie, a ja ostrożnie cofam się przed jego ostrzem. Gdybym tylko mogła rozproszyć Krogulca i Avitasa na chwilę, dość długą, by Elias zdołał zaatakować…

Używam sztuczki, której nauczył mnie, gdy podróżowaliśmy razem: kopię Avitasa w miękkie miejsce u nasady stopy, a potem padam niczym młot na kowadło.

Harper klnie, Krogulec się odwraca i w tej samej chwili Elias wystrzeliwuje z krzesła, uwolniwszy się z kajdan. W mgnieniu oka skacze po swoje ostrza. Nóż przelatuje mi ze świstem nad głową, a Harper uchyla się przed nim, ciągnąc mnie za sobą. Krwawy Krogulec ryczy z wściekłości, lecz Elias jest już blisko, wykorzystując ciężar całego ciała, by zwalić ją z nóg. Przygważdża Krogulca do podłogi, przykłada jej sztylet do szyi, lecz coś błyska w jej dłoni: wydobyła skądś nóż. Niebiosa, zaraz go nim dźgnie!

– Eliasie! – wykrzykuję ostrzegawczo, kiedy jego ciało nagle sztywnieje.

Z gardła wyrywa mu się jęk, broń wypada z dłoni, a Krogulec w ciągu sekundy wyślizguje się spod niego z szyderczym uśmiechem na ustach.

– Laiu… – Wzrok Eliasa jest pełen wściekłości. I bezsilnej rozpaczy.

W tej samej chwili wnętrze chaty wypełnia się ciemnością. Dostrzegam długie, ciemne włosy i błysk brązowej skóry. Wwierca się we mnie spojrzenie bezdennie czarnych oczu. Shaeva.

A potem dżinnija znika – razem z Eliasem. Ziemia pod nami drży, a wiatr na zewnątrz się wzmaga, brzmiąc przez sekundę niczym zawodzenie duchów.

Krwawy Krogulec skacze ku miejscu, gdzie przed chwilą stał Elias. Nikogo tam nie ma, więc chwilę później chwyta mnie za gardło i celuje nożem w serce. Popycha mnie z powrotem na krzesło.

– Kim, na dziesięć piekieł, była ta kobieta? – szepcze złowrogo.

Drzwi otwierają się z trzaskiem i do chaty wpada Dex z obnażoną skimą. Zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, Krogulec wykrzykuje rozkazy:

– Przeszukać wioskę! Veturius zniknął jak cholerny upiór!

– Nie ma go w wiosce – wtrącam. – Zabrała go.

– Kto mianowicie? – syczy i przyciska nóż mocniej do mojego ciała.

Nie mogę mówić, bo z jej ostrzem na szyi nie jestem w stanie poruszyć ani jednym mięśniem.

– Gadaj!

– Odsuń broń, Krogulcze, to może czegoś się dowiesz – sugeruje Avitas. Ciemnowłosy Zamaskowany rozgląda się uważnie po pokoju, tak jakby Elias w każdej chwili mógł się ponownie zmaterializować.

Krogulec cofa ostrze o włos. Rękę ma pewną, lecz jej twarz pod maską czerwienieje z gniewu.

– Gadaj albo cię zabiję.

Jąkając się, próbuję wyjaśnić, możliwie ogólnikowo, kim jest Shaeva i czym się stał Elias. Zdaję sobie przy tym sprawę, jak niewiarygodnie to brzmi. Krogulec milczy, ale cała aż emanuje niedowierzaniem.

Kończę opowiadać, a ona wstaje z nożem w dłoni, spoglądając w noc. Do świtu pozostało ledwie kilka godzin.

– Możesz sprowadzić tu Eliasa z powrotem? – pyta cicho.

Kręcę głową, a wówczas klęka przede mną. Twarz ma teraz spokojną, cała się rozluźniła. Kiedy patrzę jej w oczy, widzę, że spogląda gdzieś w dal, jakby odpłynęła myślami.

– Gdyby Cesarz wiedział, że żyjesz, chciałby cię przesłuchać sam – odzywa się w końcu. – Nie jesteś głupia, zgodzisz się więc chyba, że śmierć będzie lepsza. Zrobię to szybko i bezboleśnie.

„Och, niebiosa!” Stopy mam wolne, ale ręce związane. Może gdybym pociągnęła trochę mocniej, wyplątałabym prawą dłoń…

Avitas chowa skimę do pochwy i pochyla się za mną. Czuję jego ciepły dotyk na nadgarstkach i czekam, aż więzy znów się zacisną, kiedy je poprawi.

Tymczasem nic takiego nie następuje.

Sznur krępujący moje ręce spada. Harper szepcze mi prosto do ucha, tak cicho, że niemal niesłyszalnie. Sama mam wątpliwości, czy rzeczywiście to powiedział.

– Zmykaj!

Nie mogę się poruszyć. Wytrzymuję nieruchome spojrzenie Krwawego Krogulca. „Popatrzę śmierci prosto w oczy”. Jej srebrne rysy ściągają się w grymasie smutku. Wydaje się nagle starsza, jakby miała więcej niż dwadzieścia lat, ale skoro ma na sumieniu niejedno życie… Jakby brutalnie wybito z niej całą słabość. Widziała zbyt wiele krwi, zbyt wiele śmierci.

Przypominam sobie, co Elias opowiedział mi o śmierci jej rodziny; o publicznej egzekucji w wykonaniu samego Cesarza. Dowiedział się tego od ducha Hannah Aquilli, która prześladowała go przez wiele tygodni, zanim ostatecznie podążyła na tamten świat.

Słuchałam wtedy opisu tamtych wydarzeń i czułam coraz silniejsze mdłości. Teraz przypominam sobie inny mroczny poranek sprzed wielu lat. Obudziły mnie wówczas niskie, zdławione jęki, odbijające się echem we wnętrzu domu. Myślałam, że dziadek sprowadził jakieś ranne zwierzę, które umierało powoli w agonii.

Kiedy jednak weszłam do pokoju, babcia siedziała na środku, kołysząc się w przód i w tył. Dziadek uciszał gorączkowo jej jęki, tak by nikt nie usłyszał, jak babcia opłakuje swoją córkę, a moją matkę. Nikt nie mógł wiedzieć, że zginęła. Imperium chciało zniszczyć nie tylko Lwicę, ale również pamięć o niej i wszystko, o co walczyła. To oznaczało również śmierć ludzi związanych z nią w ten czy inny sposób.

Poszliśmy potem wszyscy na targ, sprzedawać babcine konfitury – dziadek, Darin, babcia i ja. Staruszka nie uroniła ani łezki. Słyszałam ją tylko w nocy; jej ciche łkanie poruszało mnie bardziej niż jakikolwiek głośny płacz.

Krwawemu Krogulcowi również odmówiono publicznej żałoby. Jakżeby inaczej? Jest drugą najpotężniejszą osobą w Imperium, a jej najbliższych skazano na śmierć, ponieważ nie zdołała wypełnić rozkazów Cesarza.

– Przykro mi – szepczę, kiedy unosi sztylet. Wyciągam błyskawicznie dłoń, lecz nie po to, by powstrzymać jej ostrze; chwytam jej drugą rękę. Sztywnieje z zaskoczenia. Jej pokryta odciskami skóra jest chłodna. Mija ledwie ułamek sekundy, a szok rozpala się w gniew.

„Najokrutniejsza wściekłość bierze się z najgłębszego bólu”, mawiała babcia. „No, już, Laiu, przemów!”

– Moich rodziców również zamordowano – mówię. – I moją siostrę. W Kauf. Byłam młodsza i nie widziałam ich śmierci. Nigdy nie mogłam ich opłakać jak należy. Nie pozwolono mi. I nikt nigdy ich nie wspominał, a mimo to myślę o nich codziennie. Bardzo mi cię żal i przykro mi z powodu twojej straty. Naprawdę.

Przez chwilę dostrzegam w niej dziewczynę, która mnie uzdrowiła, tę, która pozwoliła uciec z Czarnego Stoku mnie i Eliasowi. Tę samą, która podpowiedziała mi, jak dostać się do Kauf.

Zanim ta osoba zniknie – a wiem, że tak się stanie – dobywam swojej mocy i odziewam się w niewidzialność. Staczam się z krzesła, przemykam obok Avitasa, śmigam ku drzwiom. Dwa kroki, Krogulec krzyczy; trzy, tuż obok mnie przecina powietrze jej sztylet, a zaraz potem skima.

Za późno. Kiedy ostrze skimy opada, jestem już w drzwiach, mijam nieświadomego Dexa i biegnę, ile sił w nogach, po czym znikam w mroku nocy; jeszcze jeden cień pośród wielu innych.

VI: Elias

Shaeva ciska mną w ciemność tak kompletną, że zastanawiam się, czy nie trafiłem do jednego z piekieł. Chociaż jej nie widzę, trzyma mnie mocno. To nie wiatrośmiganie: w ogóle nie czuję, żebyśmy się poruszali. Mimo to jej ciało wibruje czarami, a kiedy opływają również moje, skóra pali tak, jakby stawała w płomieniach.

Stopniowo wzrok przyzwyczaja się do ciemności: odkrywam, że zawiśliśmy nad oceanem. Niebo kłębi się z furią; gęste, bladożółte chmury zalegają nad naszymi głowami. Wyczuwam Shaevę obok siebie, lecz nie mogę oderwać wzroku od wody poniżej: syczy i pieni się, a tuż pod jej powierzchnią falują olbrzymie kształty. Emanuje z nich zła wola, którą czuję w najgłębszych zakątkach duszy. Ogarnia mnie przerażenie, jakiego nie czułem jeszcze nigdy w życiu, nawet jako dzieciak w Czarnym Stoku.

W końcu mija, zastąpione ciężarem wzroku niewidocznej istoty, starej jak świat. W moim umyśle odzywa się głos:

„Nadciąga zmrok, Eliasie Veturiusie. Strzeż się”.

Jest tak cichy, że muszę się skupić, by dosłyszeć każdą sylabę. Zanim jednak pojmę sens tych słów, ocean znika, ciemność wraca, a głos i obrazy wyparowują mi z pamięci.

« « «

Budzę się: sękate belki stropowe nad głową i miękka poduszka pod nią pozwalają mi się natychmiast zorientować, gdzie jestem. Chata Shaevy, mój dom. Szczapy trzaskają na ogniu, a w powietrzu unosi się korzenny aromat kormy. Przez dłuższą chwilę leżę w łóżku, rozluźniony i spokojny, jak to bywa, kiedy człowiek spoczywa bezpieczny w cieple pod własnym dachem.

„Laia!” Przypominam sobie, co zaszło w odległej wiosce, i siadam zbyt szybko; czuję, jak paskudnie boli mnie głowa. „Na krwawe piekła!”

Muszę tam natychmiast wrócić. Do Lai. Ospale wstaję, znajduję skimy wepchnięte w pośpiechu pod łóżko i wlokę się ku drzwiom chaty. Na zewnątrz mroźny wiatr hula po polanie, kręcąc grudkami ubitego śniegu w miniaturowych trąbach powietrznych. Na mój widok duchy zawodzą i zbijają się w grupki; ich udręka jest prawie namacalna.

– Cześć, mały. – Podpływa cień tak wyblakły, że mogę tylko domyślać się rysów jego twarzy. – Widziałeś moje kochanie? – To kobieta znana jako Błędny Ognik, jeden z pierwszych duchów, które tutaj poznałem.

Odzywam się, a mój głos brzmi jak zgrzyt zardzewiałych zawiasów:

– B-bardzo mi przykro…

– Eliasie. – Shaeva pojawia się na skraju polany z koszykiem zimowych ziół, a nieśmiały duch znika. – Nie powinieneś jeszcze wstawać ani wychodzić z chaty.

– Dlaczego się tak czuję? – pytam Łowczyni. – Co się ze mną stało?

– Byłeś nieprzytomny cały dzień. – Shaeva ignoruje moją widoczną irytację. – Przerzuciłam nas tutaj magicznym wirem, zamiast wiatrośmigać. To szybsze, ale bardziej męczące dla śmiertelnego ciała.

– Laia… Mamusia…

– Eliasie, przestań. – Shaeva siada u stóp wielkiego cisa, na jego odsłoniętych korzeniach, i bierze głęboki oddech. Drzewo wydaje się owijać wokół niej, dostosowując kształt do jej ciała. Wyciąga z koszyka garść ziół i gwałtownie odrywa listki od łodyżek. – Niemal dałeś się zabić! Czy to nie wystarczy?

– Nie powinnaś mnie tak porywać. – Nie potrafię opanować gniewu, a Łowczyni łypie na mnie nieprzychylnie, również rozdrażniona. – Udałoby mi się znaleźć wyjście… Muszę wrócić do tej wioski.

– Ty idioto! – Odstawia gwałtownie koszyk. – Myślisz, że wygrałbyś z Krwawym Krogulcem? Miała ukryty w rękawicy nóż, który znalazł się o cal od twojego brzucha! Mauth próbował cię odciągnąć, ale nie dopuściłeś do tego. Gdybym tam nie przybyła, wrzeszczałabym teraz na twojego ducha! – W jej głosie brzmi autentyczna furia. – Mimo złych przeczuć pozwoliłam ci pomóc przyjaciołom, a ty zmarnowałeś tę szansę!

– Nie możesz oczekiwać, że pozostanę w Przedsionku i wyrzeknę się wszelkich kontaktów z ludźmi – protestuję. – Chyba bym oszalał! A Laia… Zależy mi na niej, Shaevo. Nie mogę tak po prostu…

– Ach, Eliasie. – Łowczyni wstaje i sięga po moją dłoń. Chociaż zdrętwiała z zimna, ciepły dotyk dżinniji nie dodaje mi otuchy. Wzdycha i pyta głosem pełnym żalu: – Myślisz, że nigdy nikogo nie kochałam? Owszem, raz. Był piękny i mądry. Miłość zaślepiła mnie i sprawiła, że zaniedbałam obowiązki, mimo że były święte. Z powodu mojego uczucia ucierpiał świat… i cierpi nadal. – Oddycha urywanie, a zawodzenie duchów się nasila, jakby w odpowiedzi na jej udrękę. – Rozumiem twój ból, naprawdę, ale dla nas, Eliasie, obowiązek musi mieć pierwszeństwo przed wszystkim innym: pożądaniem, smutkiem czy samotnością. Nie ma tu miejsca dla miłości. Ty wybrałeś Przedsionek, a Przedsionek wybrał ciebie. Teraz musisz oddać mu się w pełni, ciałem i duszą.

„Ciałem i duszą”. Dreszcz przebiega mi po plecach, kiedy przypominam sobie, co dawno temu powiedział mi Cain: że pewnego dnia otrzymam szansę zyskania „prawdziwej wolności ciała i duszy”. Czy właśnie to przewidział? Czy wyznaczył mi ścieżkę wiodącą ku wolności, wiedząc, że pewnego dnia zostanie mi odebrana? Czy takie było od zawsze moje przeznaczenie?