Strażniczka feniksa - S. A. MacLean - ebook

Strażniczka feniksa ebook

S. A. MacLean

0,0
37,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Co może się zdarzyć w zoo pełnym mitycznych stworzeń?

WITAJCIE W ZOO SAN TAMCULO, DOMU MAGICZNYCH ZWIERZĄT!

Aila przez całe życie marzyła o ratowaniu feniksów.

Zarywała noce, aby ukończyć studia na znanym z zaciekłej konkurencji wydziale ochrony środowiska. Nie było łatwo: zaliczyła kilka nieudanych romansów i musiała się mierzyć z lękiem społecznym, a także ze swoją rywalką: nieznośnie piękną irytująco błyskotliwą Lucianą.

Jakimś cudem jej się udało. Dostała wymarzoną pracę opiekunki feniksów w znanym na całym świecie zoo w San Tamculo. Ma tu do wypełnienia poważną misję: musi ocalić od wyginięcia zagrożony gatunek feniksa silimalskiego.

Wymaga to jedynie poradzenia sobie z trzema fundamentalnymi problemami:

  1. Aila nie potrafi zachowywać się racjonalnie w obecności Connora, czarującego opiekuna smoków.
  2. Jej plany reaktywacji programu rozmnażania feniksów torpeduje atak kłusowników na sąsiednie zoo.
  3. Najlepiej by było, gdyby sprzymierzyła się z lokalną gwiazdą, uwielbianą przez wszystkich opiekunką gryfów, prowadzącą pokazy w najpopularnieszej sekcji zoo…

…tak, chodzi oczywiście o Lucianę.

Strażniczka feniksa to epickie fantasy tętniące życiem mnóstwa wspaniałych mitycznych stworzeń — od smoków i jednorożców po kelpie i krakeny. To historia rodem z powieści Travisa Baldree’ego czy Joanny W. Gajzler, łącząca klimat przygody z ciepłem i urokiem współczesnego romansu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 504

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

The Phoenix Keeper

Copyright © 2024 by Sarah MacLean.

Fragment z Sorcery and Small Magics © 2024 by Magia Doocy

First Edition: August 2024

Orbit Hachette Book Group

1290 Avenue of the Americas New York, NY 10104

orbitbooks.net

simultaneously published in Great Britain by Gollancz,

an imprint of the Orion Publishing Group Ltd, a Hachette Book Group

Okładka

Rachael Lancaster / Orion Books (projekt), Niall Grant (ilustracje),

Helen Cann (plan zoo), Tiffany Doan (zdjęcie autorki)

Ilustracje

Copyright © 2024 by Niall Grant

Przekład

Sylwia Chojnacka

Redakcja

Joanna Rozmus

Korekta

Katarzyna Zegadło-Gałecka, Aleksandra Marczuk-Radoszek

Skład i przygotowanie do druku

Martyna Potoczny

Opracowanie e-wydania Karolina Kaiser,

Copyright © for this edition

Insignis Media, Kraków 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-68352-23-8

StoryLight, imprint Insignis Media

ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków

tel. +48 12 636 01 90, [email protected], insignis.pl

Instagram, TikTok: @wydawnictwostorylight, @insignis_media

X: @insignis_media

Facebook: @Wydawnictwo.Insignis

Dla każdego, kto kiedykolwiek czuł, że nie jest wystarczający. Jesteś i zawsze tak było.

Część I

FENIKS SILIMALSKI, niegdyś występujący powszechnie na porośniętym krzewami skalistym wschodnim wybrzeżu Silimalo, został niemal zupełnie wytępiony przez kłusowników. Niezwykle cenne pióra tego zwierzęcia wykorzystywane są jako suplementy zapewniające długowieczność. Obecnie FENIKSY SILIMALSKIE żyją wyłącznie w niewoli. Przyszła reintrodukcja gatunku zależna jest od sukcesu programów hodowlanych MSOMP w jej placówkach partnerskich na całym świecie.

Garumano et al.,

ANALIZA PRAKTYK STOSOWANYCH W HODOWLI KRYTYCZNIE ZAGROŻONEGO FENIKSA SILIMALSKIEGO,

Materiały Towarzystwa Biologii Magicznej 148(3): 132–139.

Rozdział 1

Ulubioną porą dnia Aili Macbhairan w zoo w San Tamculo był wczesny poranek, gdy panowały jeszcze chłód i cisza, a co najlepsze – nigdzie nie widziała żywej duszy.

Tuż przed świtem niebo w kolorze oberżyny wisiało nad ulicznymi lampami. Opiekunowie ptaków pojawiali się na zmianach najwcześniej, ich dziobaci podopieczni zaczynali bowiem dzień wraz z pierwszymi promieniami słońca.

Aila przesunęła kartą pracowniczą przy wejściu dla personelu, a następnie przemierzyła plac, uginając się pod plecakiem wypchanym niebieskim płótnem i kartonowymi odznakami z wizerunkiem zwierząt. Jej buty stukały o terakotowe płytki z wygrawerowanymi nazwiskami darczyńców. Spowita mgłą maskotka zoo – wykonany z brązu posąg pawiego gryfa – stał niczym strażnik z szeroko rozłożonymi metalowymi skrzydłami. Jego grzbiet lśnił na złoto, wytarty przez miliony odwiedzających, którzy wspinali się na niego, by zrobić sobie zdjęcie.

Powietrze było już coraz cieplejsze. Zapach soli dobiegający z kamienistego wybrzeża Movasu mieszał się z wonią asfaltu, siana i starego popcornu, chociaż nigdzie nie było widać nawet okruszka. W trakcie tych krótkich chwil przed otwarciem bram Aila rozkoszowała się spacerem po nieskazitelnie czystych betonowych ścieżkach, główną alejką obstawioną milczącymi teraz głośnikami i ciemnymi sklepikami, w których sprzedawano wszystko, od pluszowych smoków, przez cukrowe jaja kuroliszka, aż po te nieznośne plastikowe zabawki, na których po naciśnięciu guzika obracały się świecące feniksy.

Ciszę zmącił skrzek archiptaka. Twarz Aili rozjaśniła się w uśmiechu, gdy zoo rozbudziło się, by ją przywitać.

Poza ścieżką dla odwiedzających znajdowały się ukryte za kurtyną zieleni drzwi, z których wylewało się złote światło. W środku na beżowych ścianach wisiały oprawione w ramkę artykuły z gazet, korkowa tablica z ulotkami jedzenia na wynos dla pracowników, reklama lekcji gry na gitarze, napisana dobitnym językiem informacja o tym, aby nie przechowywać leków na odrobaczanie dla jednorożców w lodówce z jedzeniem dla ludzi. Biurowe szafki uginały się od wieńczących je niczym korony przenośnych nadajników i segregatorów.

– Dzień dobry, Tom – przywitała się Aila.

Siedzący przy narożnym biurku kierownik burknął w odpowiedzi. Miał brązową, ogorzałą skórę, szczękę pokrytą nierównym zarostem i czarną firmową koszulkę polo wyprasowaną do perfekcji. Kiedy sączył kawę, przeglądając coś w telefonie, Aila zalogowała się do swojego komputera, a potem przypięła nadajnik do paska roboczych spodni.

– Miłego dnia, Tom.

Mruknął na pożegnanie.

Aila dobrze dogadywała się z Tomem.

Gdy wróciła na zewnątrz, słońce właśnie się budziło. Pierwsze zgaszone mgłą promienie przebijały się przez liście eukaliptusów i gałązki cyprysów. Ścieżka Aili przecinała plac restauracyjny i karuzelę z zagrożonymi gatunkami przypominającą menażerię pełną dumnie kroczących pegazów i parskających smoków. W trakcie szkolnej wycieczki w trzeciej klasie czwórka dzieciaków z klasy Aili wszczęła wojnę o możliwość wspięcia się na upragnionego jednorożca, co skończyło się powyrywanymi włosami i kilkoma uwagami w dzienniku. Obserwowała wówczas utarczkę, siedząc samotnie na imitacji gromojastrzębia, skryta bezpiecznie w kokonie z żywicznych skrzydeł pomalowanych na elektryzujący błękit.

Za wejściem do głównych atrakcji droga rozwidlała się na węższe ścieżki. Gdy Aila przechodziła obok, żółtopłetwy kajman otworzył jedno oko, jego łuski mieniły się magnetyzującymi złotymi drobinkami, a ogon podrygiwał w sadzawce. Para pozłacanych łabędzi wołała krzykliwie o jedzenie, pozostawiając po sobie w ciemnej wodzie zawiłe bioluminescencyjne ślady. Na wprost pomiędzy drzewami wznosiła się ptaszarnia zbudowana z paneli z temperowanego szkła, oplecionych poziomymi prętami ze stali odpornej na wysokie temperatury.

Na ten widok serce Aili urosło.

Pierwszy plakat z San Tamculo Zoo otrzymała w wieku ośmiu lat. Był to zdobiony wydruk najbardziej zachwycającej istoty na świecie: krytycznie zagrożonego feniksa silimalskiego z szeroko rozłożonymi do lotu skrzydłami i wijącym się płomiennym ogonem. Cenna zdobycz zajmowała honorowe miejsce w jej sypialni przez całe liceum. Zapakowana w bagażnik sedana pojechała wraz z nią na uczelnię Sagecrest, czołową zoologiczną szkołę w Movasie, i motywowała Ailę, kiedy musiała zakuwać, aby zdobyć dyplom z nauk o magicznych zwierzętach. Brzegi papieru pomarszczyły się i pożółkły na ścianie jej stanowiska, kiedy kończyła praktyki w Centrum Ratunkowym Fablewings po drugiej stronie miasta. Potem włożyła całe serce w staż w zoo w San Tamculo, a kiedy przyszedł list z propozycją stałej pracy, łzy pociekły z jej oczu jak z wyżymanej gąbki.

A teraz strażniczka feniksa Aila każdego dnia leciała do pracy jak na skrzydłach i z roziskrzonym wzrokiem patrzyła na SWOJĄ ptaszarnię.

SWOJĄ dżunglową roślinność i betonowe ścieżki.

SWOJE stado ptaków ćwierkających o świcie.

Z wysoko uniesioną głową pokonała zbocze prowadzące do woliery Świata Ptaków i przekręciła klucz w zewnętrznym zamku, przemierzyła przedsionek, a potem naparła na wewnętrzne drzwi, żeby zacząć kolejny piękny dzień pra…

Drzwi ani drgnęły.

Zaparła się stopami i popchnęła, ale bez rezultatu. Zza metalowej siatki rozległo się drwiące gdakanie. Uniosła głowę i zmroziła spojrzeniem masywnego szarego archiptaka – jednego z najbardziej złośliwych gatunków będącego pod jej opieką – który spoglądał na nią zza pnączy o szerokich liściach. Przekrzywił głowę, błękitny pióropusz nastroszył się zawadiacko.

– Ha, ha – rzuciła Aila. – Bardzo śmieszne, Archie.

W odpowiedzi archiptak nadął klatkę piersiową i wydał dźwięk podobny do ściskanego gumowego kurczaka.

Aila znowu popchnęła drzwi, próbując usunąć potencjalne gałązki, które Archie musiał wepchnąć w zamek. Achiptaki, gatunek zamieszkujący tropikalne wyspy Archipelagu Naelo, w naturalnym środowisku niemal wyginęły ze względu na wzmożone kłusownictwo. Niekiedy Aila rozumiała, dlaczego nękający je ludzcy sąsiedzi dopuścili się tego. Te pierzaste psotniki miały obsesję na punkcie zbierania błyszczącej biżuterii, żarówek czy śrubek z kołpaków.

Zgrzytając zębami, naparła na popychacz drzwi tak mocno, że poczuła ból w ramieniu. Jej wysiłkom nie odpowiedział jednak dźwięk przemieszczających się patyków. Chwyciła za metalową siatkę i wyciągnęła się, żeby obejrzeć dzieło tego dowcipnisia – i na widok błysku metalowego drążka wciśniętego w dziurkę od klucza aż otworzyła usta ze zdziwienia.

– Archie… Mam nadzieję, że nie rozwaliłeś swojej nowej zabawki!

W pewnym artykule znalazła projekt kołyszącej się lustrzanej zabawki i przez miesiąc poświęcała wolne wieczory, żeby pracować nad jej konstrukcją. Łączenie drobnych elementów przy pomocy spawarki skutkowało oparzeniami palców, ale kiedy przyniosła zabawkę wczoraj do pracy, w nagrodę mogła popatrzeć na Archiego, który podskakiwał i pohukiwał z radości jak oszalały.

Podstępny oszust.

Nagle nad Ailą rozległ się trzepot skrzydeł. Spojrzała w górę i zobaczyła, że Archie zamarł na swojej grzędzie, wbijając w nią paciorkowate czarne oczy. W jego dziobie połyskiwał kolejny metalowy pręt.

W ptaszarni znajdowały się trzy wejścia.

Gdy tylko archiptak podniósł się do lotu, Aila rzuciła się biegiem.

Jej buty uderzały o betonową ścieżkę, kędzierzawe kasztanowe włosy podskakiwały w kucyku, plecak ciążył jej jak muszla żółwia. Droga prowadząca wokół ptaszarni omijała pokryty strzechą i ozdobiony figurkami papug punkt z mrożonymi szejkami, ogród iglastych sagowców, a także kilka wybiegów ze zwierzętami zamkniętymi na noc w zagrodach. Aila biegiem pokonała schody, wpadła na drzwi ptaszarni całym ciężarem swojego ciała i zaczęła walczyć z kluczem przy dziurce. Tymczasem archiptak wylądował przy wewnętrznej siatce.

– Nawet się, kurwa, nie waż, Archie!

Dwie klatki dalej pazurczatka o trzech twarzach powtórzyła: „Nawet się, kurwa, nie waż, Archie!” i zawyła radośnie.

Aila przekręciła klucz w zamku. Kiedy wpadła do przedsionka, Archie szarpnął metalowy drążek w wewnętrznych drzwiach, zapierając się pazurami o siatkę, żeby przekręcić element. Aila naparła na popychacz w drzwiach z całej siły, na jaką pozwalały jej blade, chude ramiona.

Nie ustąpiły. Każdemu pchnięciu towarzyszył metaliczny dźwięk przekręcanego pręta.

Aila osunęła się przy drzwiach. Po drugiej stronie Archie zeskoczył na ziemię, a jego triumfalne gdakanie sprawiło, że zza listowia wyjrzały inne ptaki: zobaczyła przeźroczyste skrzydła i fioletowe pióra wróżkowego strzyżyka oraz oceniające białe oczy krzykliwych gwarków. W ptaszarni powietrze było duszne, gorące i ciężkie dzięki szerokolistnym cekropkom i tamaryndowcom o korzeniach zanurzonych w sadzawce, mającym imitować las tropikalny. Kiedy Aila przycisnęła policzek do siatki w drzwiach, czując ciężki zapach mokrej ziemi i filtrowanej wody, Archie zajrzał do środka i skubnął jej palce.

„No nieźle, Aila”. Jak ma zostać najlepszą na świecie opiekunką zwierząt, skoro potrafi ją przechytrzyć jeden archiptak? I to z powodu głupich drzwi?

– Ooo, kurde, Archie. Tu mnie masz. – Pokonana pstryknęła palcami. Czy archiptak ją rozumiał? Logika podpowiadała, że nie, ale biorąc pod uwagę, jak często Aila rozmawiała ze zwierzętami, musiała wierzyć, że coś z tego rozumiały.

Odsunęła się od drzwi. Archie przyglądał się jej z przekrzywioną głową i pytająco uniesionym grzebieniem. Udając obojętność, Aila osunęła się po schodach i zniknęła za ścianą gigantycznych renkailańskich trzcin o pierzastych, kremowych końcówkach.

Tryb ukrycia: aktywny.

Tak cicho, jak tylko pozwalały na to robocze buty, zakradła się w stronę trzecich drzwi woliery, chowając się za roślinnością. Przeskoczyła przez ogród krzewów przyciętych na kształt latających ptaków, po czym przykleiła się do fotobudki, której biały ekran LCD roztaczał osobliwy blask w budzącym się świetle poranka.

Szklane woliery tworzyły centralny punkt zoo otoczony sekcjami tematycznymi związanymi z różnymi regionami świata. Na samym skraju ścieżka przecinała bambusowy las o łodygach grubszych niż ramię Aili – rośliny te pochodziły z Fen, sąsiada Movasu zza gór na północnym wschodzie. Sklepy spożywcze zostały pomalowane na jednolity szary kolor z czerwonymi wykończeniami, a plac ocieniały upstrzone spływającą wisterią w kolorze fioletowym i białym drewniane pergole, które prowadziły do niskiego kamiennego mostu nad stawem. Niezłe miejsce na relaks, bez wrzeszczących dzieci, które za kilka godzin zaleją całe zoo.

Aila podeszła do głównego eksponatu – grzywiastego smoka tkwiącego we własnej kopule z wiecznie kwitnących drzew wiśniowych. Chociaż zamknięcie ograniczało zdolność smoka do zmiany ciśnienia barometrycznego poza szybą, mgła przylgnęła tuż przy ziemi, a dla wszystkich gości, których złapałaby nieoczekiwana mżawka, ustawiono pod ręką wiadra z parasolami. Aila schowała się na placu obok wybiegu, w gigantycznej replice smoczego jaja. Tę mekkę turystów wykonano z przypominającej jadeit żywicy, a jej puste wnętrze zapraszało do robienia sobie kiczowatych zdjęć. Dziewczyna zmarszczyła nos od zapachu butów i nieświeżych frytek. Ominąwszy wzrokiem graffiti i tablicę informacyjną, dostrzegła drzwi swojej woliery tuż za zakrętem ścieżki.

Archie przysiadł na gałęzi w koronie drzew i kiwał głową z kolejnym metalowym prętem w dziobie, szukając jej. Czekał na świadka swojego knowania? „To twoje zamiłowanie do teatralności będzie twoją zgubą, przyjacielu”. Jeśli Aila zdoła odblokować drzwi, zanim on ją zauważy…

– Dzień dobry, Aila! – odezwał się za nią wesoły głos.

Aila wrzasnęła i uderzyła głową w dach jaja. Przycisnęła dłoń do spłoszonego serca i spojrzała na swoją zdrajczynię – wysoką kobietę ubraną w czarną koszulkę polo i robocze dżinsy, z ciemnobursztynową skórą i włosami zaplecionymi w cienkie warkoczyki spięte w kok pod czapką. Niosła pudełko z karmą dla ptaków. To tylko Tanya. Aila odetchnęła z ulgą. Umarłaby ze wstydu, gdyby przystojny opiekun smoka znalazł ją czającą się przy jego wybiegach.

Albo, co gorsza, ta krytyczna wiedźma od pokazu gryfów. Aila nigdy by tego nie przeżyła.

– Cicho. – Przycisnęła palec do ust. – Nie tak głośno!

Tanya przykucnęła obok Aili i położyła pudełko na kolanach. Jej ciemne jak atrament oczy spoglądały oceniająco, co zwykle rezerwowała dla nieposłusznych zwierząt, nieprzyjemnych gości lub, w tym przypadku, współlokatorek z uczelni.

– Co dziś robimy, Ailes? – Tanya naśladowała jej konspiracyjny szept.

– Musisz odwrócić uwagę Archiego.

– Archiego? – Tanya uniosła brwi. – Znowu pozwalasz, by ten ptak tobą pomiatał?

– Zdemontował nową zabawkę, którą mu zmajstrowałam!

– Mhm.

– Jakoś poluzował metalowe kołki i wbił je w drzwi! Wiesz, ile czasu zajęło mi lutowanie wszystkich elementów? – Aila wygięła palce, przypominając sobie ten trud.

– Mówisz o tym ustrojstwie z błyszczącymi metalowymi elementami? – Tanya cmoknęła. – Dziewczyno, co ci mówiłam, kiedy to tutaj przyniosłaś?

Aila zmarszczyła brwi i przyjrzała się miękkiej powierzchni – gumowej macie z recyklingu barwionej na jadeitowo-złoto, co miało imitować łuski grzywiastego smoka. Sprytne wykorzystanie zasobów, choć mogłaby się obejść bez zapachu tych wszystkich dzieci, które tarzały się po…

– Ailes.

– Racja. Racja! To był zły pomysł. Okej? – Aila osunęła się, aż jej plecak uderzył o ścianę jaja. – Chciałam tylko zrobić dla niego coś miłego. – Archie potrafił być małym gnojkiem, ale był też jej małym gnojkiem. Jak można powiedzieć „nie” tej uroczej, knującej główce?

Tanya się uśmiechnęła, rozbawienie tańczyło na jej wysokich policzkach. Stuknęła Ailę w nos zadbanym niebieskim paznokciem.

– Nie martw się, Ailes. Wiesz, że możesz na mnie liczyć.

Wstała, a jej pudełko z ptasimi granulkami zagrzechotało, gdy dla wygody przeniosła je z powrotem pod ramię. Tanya ruszyła ścieżką i zawołała śpiewnym głosem:

– Och, co za piękny poranek! I ja, sama, z moim wielkim, kuszącym pudełkiem karmy dla ptaków! Mam nadzieję, że na drzewach nie czają się żadne przebiegłe archiptaki.

Aila uśmiechnęła się szeroko. Nie miała wielu ludzkich przyjaciół – była zbyt nieśmiała w podstawówce, zbyt zapatrzona w książki w liceum, zbyt targana ledwie kontrolowanym niepokojem na studiach (i przez większość czasu później). To, że udało jej się znaleźć tak wspaniałą przyjaciółkę jak Tanya, było istnym cudem.

Wyglądając poza jajo, Aila zauważyła w wolierze trzepot skrzydeł. Archie łyknął przynętę i poleciał przyjrzeć się bliżej Tanyi i jej pudełku.

Czas na atak.

Aila ruszyła sprintem do drzwi. Gdy biegła, klucze błysnęły w jej dłoni, gotowe do wsunięcia w zamek. Zgrzytnięcie. Klik. Zwycięstwo pachniało wilgotnym betonem i ptasimi odchodami, które uderzyły jej nozdrza, gdy biegła przez przedsionek. Archie wylądował na wewnętrznych drzwiach w panice, skrzecząc i łopocąc skrzydłami. W jego dziobie błysnął metal. Archiptak chwycił za siatkę i ustawił pręt pod kątem, pchając go w dół, gdy Aila dopadła dźwigni antypanicznej.

Pchnęła. Drzwi się otworzyły, a Archie skrzeknął w odwecie.

Rozpęd dał jej popalić. Aila cieszyła się ulotnym triumfem – szybko straciła równowagę, wleciała do woliery i upadła brzuchem na ścieżkę. Leżąc z rozłożonymi kończynami i zadrapaniem na podbródku, powitała chłód betonu. Jej skóra zwilgotniała od parnego powietrza. Liście szeleściły na drzewach pochylających się nad szybą, w pnączach pieprzu i wanilii oplatających omszałe barierki przy ścieżce.

Aila się uśmiechnęła. Udało jej się. Pokonała tego małego spryciarza…

Ptasia kupa trafiła ją w policzek. „Sukinsyn”.

Z jękiem wytarła maź, uważając, by nie rozmazać jej w pobliżu oczu lub ust. Spora plama kapnęła na jej roboczą koszulkę polo. Archie wylądował obok swojej opiekunki i zatoczył koło, dysząc ciężko, zachwycony ich zabawą.

– Masz szczęście, że jesteś słodki, Archie. Proszę, powiedz, że zdajesz sobie z tego sprawę?

Archie przekrzywił głowę, patrząc na nią paciorkowatymi oczami. Kurde. Aila nie potrafiła się na niego gniewać.

Gdy hałasy ucichły, woliera ożyła. Fioletowe wróżkowe strzyżyki skakały po gałęziach, trzepocząc ważkowatymi skrzydłami. Zza liścia cekropki wyjrzał cynamonowy ptak, a jego ogon podkreślały spirale wonnej kory. Ze stawu wynurzyła się para znikających kaczek, których białe ogony drżały z kolei w rytm ciekawskich kwaknięć. Z sąsiedniej woliery nadleciał wysoki na dwa metry movaski gromojastrząb i wylądował na grzędzie. Jego grzbiet się iskrzył, a dziób zgrzytał z irytacji wywołanej całym tym zamieszaniem.

Pomimo zadrapań i resztek ptasich odchodów przylegających do jej policzka Aila roześmiała się. Nie wyobrażała sobie pracy gdzie indziej.

Archie mruknął i rozłożył swój niebieski grzebień.

– Oczywiście. Zaraz wrócę z twoim śniadaniem. Nie zepsuj niczego więcej. Proszę. – Aila zerwała się na równe nogi, by rozpocząć poranne obowiązki; tym razem naprawdę.

Po odblokowaniu drzwi i skonfiskowaniu fragmentów zabawki Archiego (ku jego głośnemu niezadowoleniu) zakończyła wędrówkę do serca kompleksu wolier. Stał tam kolejny szklany monolit, hartowany na gorąco przy użyciu sproszkowanych smoczych łusek, przymocowany do budynku z czerwonymi stiukami i złoconymi filarami. Nad ścieżką wznosiła się pergola ocieniona winoroślą i drzewami oliwnymi. Powyżej znajdowało się metalowe dzieło sztuki przedstawiające ognistego ptaka w locie, w zaworach gazowych w jego ogonie migotały płomienie.

Feniks silimalski.

Aila nigdy nie zapomni swojej pierwszej wizyty w zoo w San Tamculo, tego, jak jej oczy rozszerzyły się na widok tych żywych kolorów, tych hipnotyzujących piór. Wówczas przestała nawet rozpamiętywać, jak bardzo nienawidzi szkolnych wycieczek. Zapomniała o tym, jak powstrzymywała łzy, gdy żaden z jej kolegów z klasy nie chciał siedzieć z cichą, zestresowaną dziewczyną, która zawsze trzymała się na uboczu podczas lunchu. Inni odwiedzający zachwycali się efektownymi sztuczkami na pokazie gryfów, zębami smoka diamentowego lub klejnotogłowymi karbunkułami w zoo dla dzieci, ale czym były te wszystkie przedstawienia w porównaniu z tym stworzeniem? To było coś wyjątkowego. Coś niezwykle rzadkiego. Feniksy silimalskie, na które polowano na wolności, przetrwały dzięki skoordynowanemu programowi hodowlanemu w ogrodach zoologicznych na całym świecie – od zamieszkiwanych przez pegazy łąk Silimalo, przez skaliste płaskowyże Movasu, po rozległe wydmy renkailańskiej pustyni.

Oczywiście kiedy Aila była młodsza, program hodowli feniksów w San Tamculo był najlepszy w Movasie. Prawdziwy klejnot, jeśli chodzi o ochronę zagrożonych gatunków. Obecnie… już nie tak bardzo.

Główna fasada wybiegu lśniła – równo przycięte winorośle, szerokie okno obserwacyjne. Po wejściu do tylnego kompleksu stróżówki oczom Aili ukazały się jednak wyblakłe pomarańczowe ściany. Metalowe blaty nie były zastawione ćwierkającymi pisklętami, lecz pudłami z granulowaną karmą, które nie mieściły się w głównym magazynie. Kremowe linoleum, czyste szyby, ale jednocześnie głucha cisza. Było tu zbyt cicho. W tych obiektach nie hodowano feniksów silimalskich od ponad dekady. Odkąd ich ostatni samiec zmarł ze starości, brakowało ptaków nadających się do przeniesienia w ramach sieci ochrony przyrody, zarówno z siostrzanych ogrodów zoologicznych w Movasie, jak i z zagranicy.

– Dzień dobry, Rubra – przywitała się Aila, łagodnie jak matka budząca dziecko z rana.

Samica feniksa siedziała samotnie w metalowej wolierze i się rozglądała. Przypominała dużego czerwonego bażanta. Na jej głowie kołysały się pozłacane karmazynowe pióropusze, gdy przesuwała dziobem w kolorze obsydianu po pierzastych skrzydłach, które z kolei przypominały niebo o wschodzie słońca, przechodząc gradientowo od czerwieni przez mandarynkowy do złota. Ogon w złote i rubinowe paski był prawie dwa razy dłuższy od ciała, z dwoma prostymi piórami pośrodku i kolejną parą zawijającą się po obu stronach, a na całej ich długości płonął wieczny ogień.

Feniks uniósł grzebień i wydał z siebie wysoki świergot.

Na wszystkie nieba i morza, serce Aili za każdym razem rozpierał zachwyt.

Założyła ognioodporną rękawicę chroniącą ją od opuszków palców po bark. Kiedy drzwi klatki się otworzyły, Rubra wskoczyła na rękę swojej opiekunki i w powiewie dymu drzewnego nastroszyła pióra w czerwony puch.

Starając się trzymać płomienie z dala od swoich ubrań (co nie zawsze się udawało, o czym świadczyło kilka starych przypalonych śladów na jej spodniach), Aila zaniosła Rubrę do okna obserwacyjnego z widokiem na publiczny wybieg. Gdy feniks ocierał się o jej rękawicę, Aila wyciągnęła z plecaka laptopa, położyła go na blacie i otworzyła zakładkę, do której wracała kilkanaście razy dziennie. A może i kilkadziesiąt.

Na ekranie pojawiła się transmisja wideo: relacja na żywo z drugiego co do wielkości zoo w Movasie, znajdującego się kilka godzin drogi od wybrzeża w Jewelporcie. Pośrodku kadru para feniksów silimalskich przesiadywała w gnieździe ze zwęglonych gałęzi.

– Spójrz, Rubra – szepnęła Aila. – Powinny się wykluć lada dzień! – To wspaniałe osiągnięcie dla każdego zoo. Oglądanie tego procesu napełniło ją zarówno wszechogarniającą radością, jak i miażdżącą zazdrością, która jeszcze się podwoiła, gdy Rubra próbowała dziobać feniksy na ekranie komputera.

– Nie martw się, skarbie. – Aila pogłaskała ptaka po grzbiecie. Pióra zwierzęcia były ciepłe jak palenisko. – Pewnego dnia znajdę dla ciebie partnera. Obiecuję.

Na ścianie nad biurkiem wisiał pożółkły plakat feniksa, ten sam, który Aila zabierała ze sobą wszędzie od ósmego roku życia. Na studia. Na praktyki. Oparła się o blat z feniksem na ramieniu, przewijając okno czatu wideo, aby nadrobić zaległości w najnowszych wydarzeniach. Rubra przyglądała się temu z przechyloną głową i w jej gardle zawibrował melancholijny trel.

– Obiecuję – powtórzyła Aila.

Tak jak robiła to każdego dnia.

Rozdział 2

Pozostały trzy godziny do otwarcia bram, kiedy zoo w San Tamculo zaleją goście. Aila miała całą listę zadań, które musiała wykonać do tego czasu, by przygotować swoje wybiegi.

Na ekranie jej laptopa wciąż była otwarta relacja na żywo z kamery w zoo w Jewelporcie – inspiracja w postaci uroczych ptaków i marzeń z dzieciństwa. Umieściła Rubrę na metalowej wadze i sprawdziła opalizację piór na wykresie ściennym. Wartości szkarłatu wynosiły dziś tylko dziewięć na dziesięć, ale przekąska z papai zwiększy zawartość karotenoidów. Niektórzy opiekunowie uważali rutynowe czynności za nużące, ale Aila czerpała satysfakcję z wpisywania liczb do dziennika. Na pstryknięcie palcami Rubra wskoczyła z powrotem na rękawicę i została nagrodzona soczystym winogronem, które szybko zgniotła w dziobie.

Po zakończeniu oględzin Aila wypuściła Rubrę na jej publiczny wybieg. Feniks poszybował nad zarośniętym wzgórzem i wylądował na drzewie oliwnym. Rośliny, podobnie jak ptak, pochodziły z Silimalo znajdującego się po drugiej stronie świata od jałowego Movasu, za Morzem Środkowym, na zachodnim ramieniu kontynentu. Te konkretne drzewa pochodziły ze szkółki silimalskiej mieszczącej się w pobliżu.

Światło świtu przelewało się przez szklaną kopułę, każdy panel wyposażony był w czujniki i mechanizmy wentylacyjne, aby utrzymać wewnątrz idealną temperaturę i wilgotność. Istne dzieło sztuki. Jednak żadna wymyślna technologia kontroli klimatu nie gwarantowała sukcesu w hodowli trzymanych w niewoli feniksów silimalskich. Te ptaki jakimś cudem wiedziały, że nie są we właściwym miejscu.

Największy sukces odniosło Narodowe Zoo w Silimalo, gdzie zwierzęta cieszyły się klimatem zapewniającym łagodne zimy i suche lato, jakimi mogło się poszczycić zaledwie kilka innych regionów. Movas był takim miejscem: ta sama szerokość geograficzna, to samo zachodnie wybrzeże, ten sam biom buszu. W programie brał udział jeszcze jeden podobny obszar na południowej półkuli, na zachodnim wybrzeżu Renkaili, ale tam nie udało się uzyskać potomstwa. Dwa główne ogrody zoologiczne w Movasie – w San Tamculo i w Jewelporcie – były jedynymi instytucjami, które z powodzeniem hodowały feniksy silimalskie poza ich rodzimymi terenami.

Niedawno ptaki z San Tamculo odeszły ze starości – dokładnie w momencie, gdy Aila starała się o przyjęcie na studia – co sprawiło, że eseje na ich temat stały się bardzo pożądane na uczelni. Ze względu na tak małą liczbę ptaków w programie hodowlanym ledwo udało się przenieść Rubrę, a karuzela genetycznego dopasowania par ograniczyła pulę partnerów płci męskiej. Całe dziedzictwo zakończone przez biurokrację.

I tu pojawia się opiekunka feniksów Aila. Ma być efektywna, czyścić woliery i sprawić, by program hodowli feniksów odrodził się z popiołów. Gdyby tylko mogła zdobyć drugiego ptaka – trzy lata próśb o przeniesienie i wszystkie odrzucone. Kto chciałby tak zaryzykować z niesprawdzoną opiekunką w zapomnianej placówce?

Musiała więc udowodnić swoją wartość, wykazując się we wszystkich innych zadaniach.

Wyczyściła tylną wolierę Rubry od podłogi do sufitu, zbierając wszystkie stopione pióra do utylizacji, zgodnie z protokołem Międzynarodowej Straży Ochrony Magicznej Przyrody (aby pióra nie trafiły na czarny rynek jako herbata długowieczności lub tandetne leki na przeziębienie). Zwęglone grzędy zastąpiła świeżymi oliwnymi gałęziami. Metal lepiej znosił ogień, ale Rubra uwielbiała bawić się liśćmi.

Chociaż feniks silimalski był gwiazdą na jej trasie, Aila nadzorowała także kilka sąsiednich okazów. W ramach następnego przystanku wróciła do woliery Świata Ptaków, największej po trójce smoczych kopuł. Za pomocą węża wysokociśnieniowego zaatakowała betonowe ścieżki i ozdobne skały wokół stawów, usuwając co do jednej plamki ptasiej kupy, które i tak kolejnego ranka znów się pojawią. Niech nieba i morza uchowają, bo jeszcze goście zobaczyliby coś tak nieestetycznego. Na czworakach zgarnęła liście z wylotu wodospadu i wyszła stamtąd z błotem pod paznokciami i gałązkami przylepionymi do ubrania. Czyści opiekunowie zoo to opiekunowie, którzy nie wykonywali swojej pracy jak należy.

Czas na jedzenie. Aila udała się do kuchni i wróciła z naręczem karmy. Do stawu wrzuciła zawartość misek z granulatem dla ptaków i posiekane ryby dla znikających kaczek, gatunku występującego na mokradłach tropikalnej sawanny Pennji, na południowym wschodzie. Jakbyście się zastanawiali, to tak, Aila wciąż podskakiwała, gdy tylko materializowały się obok niej. Na szczęście ich teleportacja mogła co najwyżej wywołać zawał serca, nie mogły one przebić się przez stały obiekt. Ptaki puszyły swoje białe policzki i cynamonowe brzuszki, gwiżdżąc z zachwytu, gdy pochłaniały śniadanie.

Następnie Ailę czekała wspinaczka na wzgórze. Po drodze odgarniała na bok liście roślin pochodzących – tak jak i zwierzęcy mieszkańcy zoo – ze wszystkich zakątków świata: gigantycznej gunery ze strefy subtropikalnej Pennji i aromatycznego cynamonu z ziclexiańskiego lasu deszczowego. Aila ustawiła miski z owocami i mącznikami w strategicznych punktach widocznych z chodników dla odwiedzających.

Kolejni mieszkańcy zoo pochodzili z Renkaili, wysuniętej jeszcze bardziej na południe niż Pennja, z dolnego krańca kontynentu. Fioletowe wróżkowe strzyżyki, występujące na zachodnich terenach krzewiastych Renkaili, podleciały jako pierwsze, a ich delikatne skrzydła trzepotały niczym ważki. Magiczny pył sypiący się z ich piór sprawił, że kilka kawałków owoców uniosło się w powietrze, z dala od wygłodniałych dziobów.

Następnie z posiłkiem zapoznała się para skrzeczących gwarków, dużych brązowych ptaków o niepokojąco białych oczach i żółtych koralach pod gardłem. W gęstych lasach wschodniego wybrzeża Renkaili istniał przesąd, że niemal ludzkie krzyki gwarków przepowiadały śmierć. Inni twierdzili, że naśladują głosy zmarłych bliskich. Dla Aili owe ptaki były utrapieniem, źródłem licznych zgłoszeń do ochrony zoo, bo odwiedzający mylili wydawane przez nie dźwięki z wrzaskiem mordowanych ludzi.

Gdy tłum się oddalił, spomiędzy liści wyjrzał gryf mysi, ­jeden z mieszkańców wolier żyjący najdalej od swojego naturalnego terytorium. Gryfy mysie skrywały się w rozległych lasach strefy umiarkowanej Ozokii, aż na południowym kontynencie. Stworzenie wielkości dłoni przysiadło na tylnych mysich łapach. Przednie były zakończone szponami, skrzydła miały barwę pastelowego błękitu i żółci, a ptasią głowę zdobiła komiczna biała brew. Aila zaoferowała stworzeniu kawałek mango wielkości małego palca. „Nie możesz pozwolić, by ekstrawertycy zgarnęli wszystko, co dobre”. Gryf mysi pisnął, wyrwał owoc i odleciał.

Po oczyszczeniu przez Ailę ścieżek, nakarmieniu ptaków i włączeniu szumiącego wodospadu woliery były gotowe na przyjęcie gości. A przynajmniej byli na to gotowi jej podopieczni. Tanya zajęła się drugą połową kompleksu, wykładając ryby dla zimorodków ozokiańskich i wiadra krewetek dla flamingów lustrzanych.

Aila wróciła na betonową ścieżkę i zastała Archiego siedzącego na poręczy, z nastroszonym niebieskim grzebieniem i nadętymi policzkami. Ktoś tu nie był zadowolony ze straty najnowszej zabawki.

Niech się dąsa. Aila znała tę grę.

Wyciągnęła z kieszeni błyszczącą metalową śrubkę, ostatni element jej przeklętego gadżetu. Gwinty były grube, zbyt grube, by pasowały do mechanizmów drzwi (sprawdzała to dwa, a nawet trzy razy). Archie położył po sobie pióra, unosząc szyję z zaintrygowaniem.

– Będziesz teraz grzeczny, Archie?

Archiptak zaskrzeczał i przeskoczył z nogi na nogę.

– Nie będziesz kraść telefonów gościom?

Nastroszył grzebień, a potem znowu skrzeknął.

– I nie będziesz na nich srać?

Tym razem wydał mniej entuzjastyczny dźwięk, ale powiedzmy sobie szczerze, czy gdyby Aila mogła z taką łatwością wyładować swoje frustracje na społeczeństwie, toby jej to nie kusiło?

Wyciągnęła śrubę w jego stronę. Archie chwycił ją w dziób i odleciał w plamie szarości, pohukując z zachwytu. Gdy skrył się w podszyciu lasu, Aila wychyliła się przez omszałą barierkę, by spojrzeć na polanę poniżej. Archie wylądował na swoim arcydziele, produkcie instynktownego powołania każdego archiptaka: wieży złożonej z wszelkich błyszczących przedmiotów, jakie udało mu się znaleźć.

Archipelag Naelo leżał wzdłuż równika i tworzył zbiór tropikalnych wysp rozciągających się łukiem przez Morze Środkowe, począwszy od wybrzeża Silimalo i niemal sięgających Movasu. Archiptaki wywodziły się z przybrzeżnych lasów namorzynowych. Ptakom bardzo przypadł do gustu rozwój miast, stanowiły dla nich bowiem skarbnice błyszczących przedmiotów, które mogły wykorzystać do budowy swoich wież.

W naturze archiptaki przyciągały partnerów olśniewającymi konstrukcjami (wyższe wieże były oczywiście bardziej seksowne). Dzięki spokojnemu stylowi życia w niewoli Archie latami wznosił swoją konstrukcję, aż osiągnęła wysokość niemal dwóch metrów. Niektóre elementy były nagrodami za dobre zachowanie: mosiężne guziki, blachy, różne śruby. Dodatki w postaci skradzionej biżuterii, okularów przeciwsłonecznych i telefonów powodowały skargi ze strony gości, ale hej, przed wejściem do woliery powinni byli przeczytać znaki ostrzegawcze. Archie obrócił śrubę w dziobie, pokrywając ją przeczącą fizyce śliną, mocniejszą niż jakikolwiek klej przemysłowy stworzony przez człowieka. Kiedy umieścił metalowy element na swojej wieży, ten przykleił się jak przyspawany. Zadowolony ptak usiadł na swoim tronie i zahukał.

Aila się uśmiechnęła. Gdyby mogła dać mu telefon każdego gościa odwiedzającego zoo, zrobiłaby to.

Do otwarcia została godzina. Musiała przygotować jeszcze jeden wybieg. Choć Archie był mistrzem intrygi, jego małe ptasie ciało uniemożliwiało mu stworzenie jakiegokolwiek fizycznego zagrożenia.

Natomiast kelpie…

Do płaczących jodeł obok wolier przylgnęła gęsta mgła, utrzymująca się nawet wtedy, gdy movaskie słońce rozgrzało się do czerwoności. Powietrze było gęste, stęchłe i pachniało torfem, jak na prawdziwym vjarskim torfowisku przeniesionym z subpolarnego obszaru borealnego lasu, który wieńczył północny kontynent. Aila podeszła do wybiegu bocznym wejściem ukrytym w paprociach i rzeźbionych skałach. Był to jedyny niewolierowy obszar na jej trasie, przydzielony częściowo ze względu na bliskość, częściowo dlatego, że nikt inny w zoo go nie chciał.

Aila zaś na ogół wolała mięsożernego konia od ludzi.

Odpięła radio od paska.

– Wchodzę do kelpie – zameldowała; było to standardowe postępowanie dla każdego wybiegu z niebezpiecznym okazem. W biurze koordynatora Tom zapisał godzinę. Jeśli Aila nie zgłosi się po jakimś czasie, cóż… będzie już za późno, ale przynajmniej będą wiedzieli, gdzie znaleźć jej ciało.

Kiedy zaczynała na tej trasie trzy lata temu, wejście na wybieg kelpie przyprawiało ją niemal o zatrzymanie akcji serca. Teraz była to tylko kwestia staranności – i kontroli licznych zamków. Główna metalowa brama była zanurzona w wodzie, stanowiła barierę między ładną, publiczną częścią wybiegu, na której kelpie spędzała dzień, a tą schowaną z tyłu, gdzie spała w nocy. Modułowy wybieg pozwalał Aili pracować w jednej sekcji bez obawy o kły czające się za jej ramieniem.

Mgła opływała jej kostki, gdy wchodziła do pustego publicznego wybiegu, a kelpie wciąż tkwiła zamknięta na tyłach. Okrążając bagniste siedlisko, Aila zebrała obgryzione kości po wczorajszym posiłku, wyszorowała do czysta zakrwawione skały, sprawdziła poziom wody w basenie obserwacyjnym. Torfowy mech skrzypiał pod jej butami, a zapach mokrej sierści drażnił jej nos.

A ta mgła? Była naturalna. Projektanci zoo zaproponowali maszynę do jej wytwarzania, gdy kelpie się tu pojawiła, ale jak się okazało, nowy okaz sam miał wpływ na otaczające go powietrze.

Aila wyszła, zadowolona z czystego wybiegu, dwukrotnie sprawdziła zamki w drzwiach, po czym ruszyła do betonowego korytarza na tyłach. Sterownia bramy znajdowała się niżej, po schodach w dół, obok zbiornika z atramentową wodą oddzielonego grubą na trzydzieści centymetrów szybą obserwacyjną.

Zbiornik wyglądał na pusty. Kiedy Aila się zbliżyła, jej odbicie spojrzało na nią, upiorne we fluorescencyjnych światłach. Potem czarna jak torf woda zafalowała. Ciemne ślepia zastąpiły odbite w szybie oczy Aili. Po drugiej stronie, niczym falujące glony, zmaterializowała się brodząca kopytami w wodzie istota o długim pysku i zapadniętych oczach, której grzywa i ogon poprzetykane były wodorostami.

– Dzień dobry, Maisie. – Aila położyła dłoń na szybie.

Kelpie obnażyła kły, po czym delikatnie przycisnęła nos do ściany między nimi. Była bardziej uprzejma niż niektórzy odwiedzający. To częściowo zasługa szkła załamującego światło, które blokowało hipnotyzującą aurę wykorzystywaną przez te stworzenia do zwabienia i utopienia ofiary.

Aila przytrzymała czerwony przycisk na panelu kontrolnym. Mechanizmy zgrzytnęły. Woda w zbiorniku się wzburzyła, a brama otwarła, dając Maisie dostęp do stawu w głównej części wybiegu. Płynnie niczym prąd morski kelpie ruszyła z miejsca, bardziej podobna cieczy niż ciału stałemu, przepłynęła przez bramę i dotarła do publicznego zbiornika obserwacyjnego. Miała przed sobą długi dzień: musiała wytworzyć mistyczną mgłę i przestraszyć dzieci.

Aila nacisnęła drugi przycisk, aby zamknąć bramę.

Teraz, gdy wszystkie zwierzęta zostały wypuszczone na publiczne wybiegi, wróciła do sprzątania. Przesuwając się wzdłuż betonowej płyty obok tylnej części wybiegu kelpie, rozkoszowała się rytmicznym szuraniem miotły, włosami puszącymi się od mgły, ostrym zapachem środka dezynfekującego. Kiedy podłoga lśniła nieskazitelną czystością, na zewnątrz panował już zgiełk.

Czas otwarcia. Od strony wybiegu dochodziły piski zachwytu, gdy kelpie przepływała przy szybie. Śmiejące się rodziny. Krzyczący rodzice. Głośniejsi z minuty na minutę.

Aila sprawdziła zegarek i jęknęła.

Gdyby mogła się ukrywać w swoich wybiegach przez cały dzień, zrobiłaby to. Niestety, miała „obowiązki zawodowe” i była „odpowiedzialna za pozytywne interakcje z gośćmi zoo” oraz wszystkie te inne wydarzenia, które w radosnych słowach opisywano na corocznym szkoleniu HR-u. Z entuzjazmem horrorowego zombie – takiego z niskobudżetowych filmów, z których Tanya zbierała plakaty – udała się na górę do kuchni. W przemysłowym zlewie leżało rozmrożone pół koziej tuszy. Wyciągnęła je dzień wcześniej, przygotowując się do jednego z najpopularniejszych cotygodniowych spektakli w zoo.

„Miej to już z głowy, Aila”. Wtedy znów będzie mogła się ukryć. Tak jak zawsze.

Wyjrzała zza wejścia stróżówki, mrużąc oczy jak nietoperz. Ponure vjarskie torfowiska stanowiły dom dla kelpie – i delikatnoskórych, rudowłosych przodków Aili. Movaskie słońce świeciło w południe wystarczająco ostro, by wypalić na policzkach dziewczyny kilka nowych piegów i przegonić poranną mgłę. A przynajmniej tę naturalną. Mgła wciąż spowijała bowiem wybieg kelpie, a bagienna piżmowa woń gryzła się z zapachem maślanego popcornu i smażonego jedzenia z baru z przekąskami przy ścieżce. Na chodniku przechodnie mijali się w kapeluszach przeciwsłonecznych i pchając piszczące wózki, zbierali się w hordę obok okna obserwacyjnego głównego basenu.

Zaczęli klaskać, gdy Aila pojawiła się na platformie nad wybiegiem z martwą kozą rozłożoną na wózku za nią i z fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Robiła to już setki razy. A mimo to jej nogi trzęsły się jak galareta.

– Ekhem. – Aila odchrząknęła. Stuknęła w mikrofon przypięty do koszulki polo. Wydobyła z siebie zero słów, a jej głos już się trząsł. Dlaczego mówienie do tłumów nigdy nie stawało się łatwiejsze? – Witajcie. Tak. Eee… Za chwilę… rozpocznie się karmienie kelpie.

Wśród tłumu rozległy się szepty, a także dźwięk zgniatanych opakowań po lunchu, świszczenie zabawek ze sklepu z pamiątkami i elektrycznych wentylatorów w neonowych kolorach. Staw falował, jakby pieszczony przez wiatr. „Skup się na zwierzęciu”. Aila wiedziała, jak obchodzić się ze zwierzętami.

Nad wybiegiem ciągnął się kabel. Po zaczepieniu kozy Aila naparła na wyciąg krążkowy, by posłać przynętę nad wodę. Zebrani wymienili zdziwione spojrzenia. Spodziewali się więcej atrakcji? Fajerwerków albo złowieszczej muzyki? Maisie o wszystko zadba. Z wody wynurzył się pysk, czarne nozdrza buchnęły dymem. A potem kelpie znów się zanurzyła.

Nagle rozległo się dudnienie kopyt o powierzchnię stawu i błysnęła przeplatana glonami grzywa. Kły zatopiły się w koziej tuszy. Maisie mocnym szarpnięciem zerwała swój posiłek z haka i wciągnęła go do zbiornika. W tłumie rozległy się okrzyki, ludzie wskazywali zwierzę palcami, błyskały aparaty.

– Bez fleszy, proszę – pisnęła Aila. Nikt jej chyba nie usłyszał.

Kuląc ramiona, wyciągnęła telefon i ustawiła minutnik. Pięć minut. Mogła wytrwać pięć minut. Zmuszając się do uśmiechu, opuściła wybieg i wmieszała się w tłum, podczas gdy Maisie szarpała swój posiłek za szybą, bawiąc się kawałkami mięsa pływającymi w wodzie. Och, Aila wolała zapachy bagna i kości niż popcornu i kremu do opalania.

– Witajcie! – Na dźwięk jej głosu wzmocnionego przez mikrofon krzyki ucichły. – Jestem Aila, opiekunka tego wybiegu. Mam chwilę, by odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących kelpie, jeśli chcecie…

– Czym ją karmicie? – zawołała kobieta w ogromnych okularach przeciwsłonecznych, ubrana w bluzkę o rażącym odcieniu mandarynki.

Aila uniosła brew, spoglądając na basen obserwacyjny.

– Karmimy ją… mięsem? Kelpie są mięsożerne. Znane są z tego, że na wolności jedzą…

– Jakie mięso? Kozy?

– Jest to mięso. Tak. Chociaż opowieści z vjarskich torfowisk mówią, że kelpie czasami wabią ludzi na swoje grzbiety, a następnie topią ich w…

– A co z warzywami? – Tym razem rozległ się krzyk podskakującego dziecka, które trzymało rękę w torebce lukrowanych migdałów. – Moja mama mówi, że muszę jeść warzywa.

– To… nie jest mięso – odpowiedziała Aila.

– Ale skąd bierze witaminy? – Głos należał do skrzywionej matki dziecka.

„Weź głęboki oddech. Zajebiście głęboki oddech”.

– Kelpie otrzymują zbilansowaną dietę w postaci mięsa, którym je karmimy. Następne pytanie.

Ktoś z tyłu uniósł rękę. Aila wskazała na tę osobę palcem.

– Co sprawia, że jest magiczna? – zapytał nastolatek znudzonym tonem.

Lepsze pytanie. Aila się wyprostowała.

– Międzynarodowa Straż Ochrony Magicznej Przyrody, MSOMP, do gatunków magicznych zalicza te posiadające atrybuty i/lub zdolności wykraczające poza aktualne wyjaśnienia biologii lub fizyki, chociaż nieustannie prowadzone są badania naukowe z wykorzystaniem zatwierdzonych przez MSOMP protokołów opieki nad zwierzętami, mające pomóc nam lepiej zrozumieć te atrybuty i ich ekologiczne znaczenie. Kelpie są klasyfikowane jako istoty z pozazmysłowymi zdolnościami hipnozy, a także umiejętnością oddychania pod wodą i wytwarzania mgły.

– Dlaczego wygląda na smutną? – zarzucił mężczyzna z przerzedzonymi włosami.

Aila siliła się na spokojny ton.

– Cóż, właściwie to ona jest koniem. Jej mięśnie twarzy nie odpowiadają mimice, którą kojarzymy ze smutkiem u ludzi, a poza tym nie powinniśmy przypisywać ludzkich emocji ani konstruktów społecznych zwierzętom, więc błędem byłoby porównywanie…

Wpatrywały się w nią puste spojrzenia. Aila docisnęła palce do skroni. Poszła na studia zoologiczne dla zwierząt. Nie dla czegoś takiego.

Jej sztuczny uśmiech przypominał zleżały cukier.

– Mogę zapewnić, że w zoo w San Tamculo dbamy o wszystkie nasze zwierzęta. Następne pytanie.

Te pięć minut trwało wieczność. Na szczęście Maisie i jej odcięta głowa kozy okazały się lepszą rozrywką niż nieporadne odpowiedzi Aili. Gdy zadzwonił minutnik, dziewczyna przeprosiła i szybkim krokiem ruszyła w stronę wolier.

„Projektowanie eksploracyjne” było obecnie w modzie w ogrodach zoologicznych – Aila pochłaniała każdy szczegół w artykułach publikowanych w czasopismach i wszystkie posty na ten temat w mediach społecznościowych. Kręte chodniki i ściany z liści dawały odwiedzającym możliwość eksploracji, odkrywania zwierząt w gęstych od paproci lasach wschodniego zbocza Renkaili, wysokich lasach borealnych Vjaru i porośniętych mchem bagnach Ozokii. Aila korzystała z krętych szlaków, aby omijać zwiedzających, unikając kontaktu wzrokowego z każdym, kto mógłby chcieć zasypać któregoś z opiekunów bezsensownymi pytaniami.

Jak miała ożywić program feniksów, skoro nie potrafiła rozmawiać z ludźmi?

Dotarła na tyły kompleksu feniksa. Przywitały ją kurz i liście oliwki silimalskiej, a na ścieżce pachnąca movaska szałwia. Przy oknie wystawowym tłum krzyczał z zachwytu, prawdopodobnie obserwując, jak Rubra stroszy pióra lub poluje na owady pośród spalonych gałęzi.

– Aila, masz chwilę?

Aila zamarła, gdy usłyszała za sobą głos. Drzwi były na wyciągnięcie ręki. Tak blisko.

Z przygarbionymi ramionami stanęła przed Robertem, jednym z głównych opiekunów w sekcji feneskiej. Spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem, stukając butem o beton. Niezadowolony. Świetnie.

– Jasne – powiedziała Aila. – Co tam?

– Miałem nadzieję, że powiesz mi, dlaczego moje trójgłowe pazurczatki przez cały ranek krzyczały na gości: „Nawet się, kurwa, nie waż, Archie”?

Aila się skrzywiła. Parszywe kapusie o trzech twarzach i ich bezbłędne zdolności naśladowania głosu. Powód numer sto pięćdziesiąt dwa, dla którego ptaki były lepsze od małp.

– Ach, o to chodzi. Przepraszam, Roberto, dziś rano trochę mnie poniosło, a Archie był naprawdę upierdliwy. Zrobiłam mu niesamowitą zabawkę, świetne urozmaicenie, i myślałam, że mu się spodoba, ale zamiast tego…

Roberto skrzyżował ręce, jego but nadal stukał o ziemię.

Aila zwiesiła głowę.

– Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.

– Dzięki, Aila.

Wślizgnęła się do swojego sanktuarium jak obnażony robak, desperacko pragnąc uciec przed oceniającymi spojrzeniami. Z dala od tych nieustannych żądań. „Brawo, Aila. Nie wytrzymałaś tam dziesięciu minut”.

Wycofała się do kuchni, żeby pokroić owoce i warzywa na kilka następnych dni, starając się nie wyobrażać sobie winogron jako rozbryzgujących się pod jej nożem głów złośliwych gości. Nie żeby nie próbowała radzić sobie lepiej z publicznością. Kiedy została tu zatrudniona, szło jej koszmarnie, zacinała się przy najprostszych pytaniach. Gdyby ktoś ją poprosił, by przez godzinę opowiadała o historii naturalnej feniksów w swoim mieszkaniu? Bułka z masłem. Ale wydobyć z siebie pięć słów przed tłumem? Trudniejsze niż oduczenie Archiego kradzieży. Niektórym otwieranie się przed publiką przychodziło z łatwością.

Ale nie Aili. Nigdy. Ze zwierzętami zawsze było prościej.

Spojrzała na swojego laptopa ustawionego na metalowej ladzie, otoczonego polem bitwy z łodyg jarmużu i mango. Na ekranie para feniksów z Jewelportu czyściła nawzajem swoje piórka w gnieździe. Czat się przewijał, a widzowie z całego świata debatowali nad tym, kiedy z jaj wyklują się małe, i proponowali imiona dla piskląt. Z tym Aila mogła sobie poradzić. Niech komentujący trzymają się z daleka, a ona skupi się na czymś ważniejszym niż przygotowywanie kozich piniat.

Po pokrojeniu w kostkę góry produktów podeszła do paczki rozmrożonych ryb w zlewie.

O co się tak martwiła? Wywiązywała się ze swoich obowiązków, dbała o to, by wszystkie zwierzęta były szczęśliwe, a większość wieczorów poświęcała na badania nad najnowszymi technikami hodowli i przeróżnymi urozmaiceniami. W zeszłym tygodniu zamroziła owocowe lody, po których Rubra ćwierkała z radości przez wiele godzin. Tydzień wcześniej rozwiesiła w wolierze Świata Ptaków kulki z przynętą z masła orzechowego (wzbogaconą odpowiednimi suplementami). Niech ktoś inny zajmie się PR-em.

Wzdrygnęła się, wyobrażając sobie uosobienie przesady: szalenie popularny pokaz gryfów w zoo, wabiący zwiedzających olśniewającymi światłami i tandetną muzyką. Tak jakby krzykliwa inscenizacja miała uratować którekolwiek z tych zwierząt przed wyginięciem.

Aila przejrzała swoją listę żywieniową. Następne były granulki dla ptaków odmierzone do misek na jutrzejsze śniadanie. Weszła do głównego pomieszczenia, ale ktoś już uprzątnął pudełka z lady. Przeszukała więc biurka i wróciła do kuchni, gdzie odkryła zapas karmy wysoko na półce. Stanęła na palcach i wyciągnęła się mocno, na próżno machając patykowatymi rękami.

Za nią rozległ się chichot.

– Co się stało, Ailes? Wyglądasz na tak samo naburmuszoną jak Archie.

W drzwiach stała Tanya ze skrzyżowanymi ramionami i psotnymi iskierkami w oczach podkreślonych niebieskim cieniem, który odznaczał się od jej ciemnej skóry. Aila oparła się o szafkę.

– Położyłaś te pudła na górnej półce, żebym nie mogła ich dosięgnąć? – zapytała z wyrzutem.

– Ja? Nie. Dlaczego miałabym to zrobić?

Tanya sięgnęła nad głowę Aili, ponad dwadzieścia centymetrów wzrostu więcej pozwoliło jej z łatwością dostać się do górnej półki. Wyciągnąwszy pudełko, pstryknęła Ailę w nos. Dziewczyna odepchnęła jej rękę.

Zajęły się rutynowymi czynnościami – Tanya szorowała naczynia w zlewie, podczas gdy Aila odmierzała karmę dla nich obu. Przynajmniej nie wszystkie osoby na tym świecie ją męczyły. Na studiach połączyła je z Tanyą rzadka zażyłość, gdy siedziały do późna, wkuwając notatki na temat technik czyszczenia wybiegów i pożerając całe pudełka czekoladowych pralin.

– Jak ci minął poranek? – zapytała Tanya.

Aila przygryzła wargę, w głowie kołatało jej się zbyt wiele myśli o kamerach wśród feniksów i nogach jak z waty podczas rozmowy z ludźmi. Wzruszyła ramionami i przełknęła stres.

– No wiesz. Jak zwykle. A tobie?

Tanya jęknęła.

– Khonsu znowu utknął w szczelinie w skałach. Przeraził mnie na śmierć, gdy nie mogłam go znaleźć.

Aila skinęła głową i wrzuciła granulki do naczynia. Głównym okazem Tanyi był feniks bixański, długonogi kuzyn z delty rzek w okolicach ogromnej pustyni Bix w zachodniej Renkaili. Nie były tak zagrożone jak feniksy silimalskie, ale bardzo rzadkie, a ich srebrne pióra, pozyskiwane nielegalnie do zdobienia kapeluszy, miały podobno przynosić kobietom szczęście na randkach.

– Będę musiała jakoś uszczelnić to miejsce. – Tanya zaatakowała gąbką zaschnięte winogrono. – Ciężko się dostać na tył wybiegu.

Irytująca wada konstrukcyjna. Skały wodotrysku na wybiegu feniksa bixańskiego wyglądały okazale, ale dostęp do nich wymagał stromej wspinaczki.

– Nikt nie myślał o takich rzeczach podczas projektowania. – Tanya cmoknęła. – Ale mocna siatka powinna wystarczyć. Albo może kilka roślin, tych z dużymi, falistymi liśćmi. Będę musiała spytać dozorców, czy mają zapasowe.

– Mogę pomóc – zaoferowała Aila. – Daj mi tylko znać kiedy.

– Jesteś kochana, Ailes. – Tanya szturchnęła ją w ramię. – Później w tym tygodniu? Dzień projektu?

– Dzień projektu – zgodziła się Aila.

Praca do wykonania i przyjaciółka potrzebująca pomocy – obie te rzeczy były mile widziane, bo odwracały uwagę Aili od jej własnego stresu. W pełnym skupieniu zmusiła się do uśmiechu, by w jej słowach wybrzmiała odpowiednia dawka entuzjazmu.

Tanya wciąż się jej przyglądała, mrużąc oczy. Spostrzegawcza bestia.

– Wszystko w porządku, Ailes?

Na ogół trzask drzwi kompleksu feniksów napawałby Ailę raczej strachem niż ulgą. Z sąsiedniego pokoju nadszedł jednak ratunek w postaci skrzypienia na starym linoleum i charakterystycznego stukotu plastikowych transporterów dla zwierząt.

– Halo? – odezwał się mężczyzna. – Są tu jacyś uroczy opiekunowie feniksów?

Aila nawet od dżina nie dostałaby lepszej metody na odwrócenie uwagi Tanyi, która darowała sobie przeszywający wzrok, a jej uśmiech był jaśniejszy niż jarzeniówki nad ich głowami.

W drzwiach kuchni pojawił się Theodore o skórze ciemnej jak drewno orzechowe i posturze przypominającej pień drzewa; nad jego krzywym uśmiechem osadzone były okulary w grubych oprawkach. Ubrany był w pomarańczową koszulkę postrzępioną na jednym brzegu przez zęby lub pazury. Duże litery nad rysunkowym szczeniakiem przytulonym do mitycznego karbunkuła z wielkimi puszystymi uszami i dwoma ogonami głosiły: TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ ZWIERZĄT SAN TAMCULO, a pod spodem widniało hasło: ZWYKŁE LUB MAGICZNE, ADOPTUJ SWOJEGO NAJNOWSZEGO CZŁONKA RODZINY JUŻ DZIŚ!

Mężczyzna w obu rękach trzymał dwa duże transportery dla zwierząt. Ochrona zoo zawsze znajdowała zwierzęta porzucone na parkingu, obok bramek wejściowych, a nawet przy śmietnikach w pobliżu centrum weterynaryjnego. Biedactwa. Przyjeżdżało po nie stowarzyszenie przyjaciół zwierząt. Dwa lata temu Theodore został wezwany do zoo w sprawie smoka palmowego ukrywającego się pod samochodem Tanyi.

Po godzinnej rozmowie na temat etyki związanej ze zwierzętami Tanya przedstawiła swoje roszczenia. Chłopak nie miał szans.

– Dzień dobry, misiaku – przywitała się Tanya, a jej głos stał się paradoksalnie łagodniejszy i bardziej przebiegły niż ten, którego używała w stosunku do innych ludzi lub zwierząt. Złożyła pocałunek na czole Theodore’a. Musiała się przy tym pochylić, bo był sporo niższy od niej.

– Idę tam, gdzie wzywają mnie obowiązki – powiedział wyniośle. – Hej, Aila.

Aila zamarła w próbie wymknięcia się za drzwi, przyciskając się do szafki jak skradający się torboszczur i starając się nie przeszkadzać szczęśliwej parze, która szczerze podważała wszelkie jej wyobrażenia o romansie – tym bardziej że sama nigdy nie doszła dalej niż do drugiej randki. Theodore – zdecydowanie za bardzo podobny do Tanyi – był zbyt uprzejmy, by pozwolić jej się ukryć.

Teddy dobrze opiekował się Tanyą. To zapewniło mu miejsce w dość okrojonej księdze „ludzi, z którymi na ogół interakcje są przyjemne” należącej do Aili. Miała jednak za sobą ciężki dzień.

– Cześć, Teddy. – Zdobyła się na kolejny uśmiech. Heroiczny. – Co masz w transporterach?

– Dzwoniący myślał, że mogą to być widmowe koty. – Podniósł jeden z kuferków, ukazując jaskrawożółte oczy na tle czarnego futra, które trudno było dostrzec w ciemnym wnętrzu. Wzruszył ramionami. – Okazało się, że to zwykłe koty.

W tym momencie zwierzę miauknęło oburzone.

– Potrzebujesz pomocy w przeniesieniu ich do furgonetki? – zaoferowała Tanya.

– Myślałem, że jesteś ze mną dla moich mięśni! – Theodore oburzył się, demonstracyjnie napinając ramię… i wyraźnie zmagając się z ciężarem transportera. Aila, jako osoba o równie wątłych ramionach, współczuła mu (mimo że Teddy miał trzy centymetry wzrostu więcej – to niesprawiedliwe, że wysocy rodzice przekazali jej kiepskie geny).

Roześmiali się miękko i swobodnie, gdy Tanya wzięła od niego transporter. Zagruchała przy drzwiczkach. Kot miauknął. To dobrze. Możliwe, że zostanie szybko adoptowany.

Wychodząc, Tanya zatrzymała się w drzwiach, rzucając Aili kolejne spojrzenie.

– Na pewno nic ci nie jest, Aila? Chciałaś coś powiedzieć?

– Dlaczego tak myślisz?

– Masz dziwną minę, jakby coś cię męczyło.

Aila wbrew sobie rozluźniła rysy twarzy.

Panika, jej najbliższa przyjaciółka (po Tanyi, oczywiście), ściągnęła jej wzrok do trzymanego w rękach pudełka z granulatem. Drapała paznokciami o karton, wierciła dziurę butem w podłodze. Gdyby się otworzyła, Tanya by jej wysłuchała. To jedna z niewielu osób, które by to zrobiły.

Ale Aila nie chciała jej niepokoić. Nie tymi samymi zmartwieniami dzień po dniu.

– Wcześniej wpadłam na Ricarda – powiedziała. – Chyba zdenerwowałam jego pazurczatki.

Tanya przewróciła oczami.

– Nie pozwól, by to popsuło ci humor. Przed zamknięciem te bestie będą skandować jeszcze gorsze słowa, po wszystkich szkolnych wycieczkach, które mamy dzisiaj zaplanowane. Jesteś pewna, że nic więcej się nie stało?

– Tak. Idź już, niedługo skończę przygotowywać jedzenie.

– Nie waż się dotykać tych naczyń. Wrócę, żeby dokończyć. – Tanya otworzyła drzwi. Słońce błysnęło, szmery z zoo wkradły się do kompleksu feniksa, gdy zawołała: – Jeśli zobaczę Ricarda, pokażę mu fucka w twoim imieniu!

Drzwi się zamknęły.

W panującej dookoła ciszy towarzyszami Aili były jedynie szumiąca lodówka i stukot noża, gdy zeskrobywała kawałki jarmużu ze stalowego blatu. Odrzuciła poranne frustracje na bok jak wyrzucone śmieci i skupiła się na dokończeniu posiłków, a następnie na umyciu chociaż kilku naczyń, by Tanya nie miała tyle pracy po powrocie. Proste zadania pomagały Aili uspokoić nerwy. Perspektywa pomocy Tanyi przy wybiegu jeszcze bardziej poprawi jej nastrój.

Mimo wszystko Aila nie odrywała na zbyt długo wzroku od feniksa na ekranie laptopa.