Strażnicy przymierza - Lynn Austin - ebook + książka

Strażnicy przymierza ebook

Austin Lynn

4,3

Opis

Gdzie można znaleźć nadzieję w najczarniejszej godzinie?
Życie wygnańców w Babilonie zostaje niespodziewanie zagrożone. Zgodnie z królewskim dekretem na terenie całego imperium ma zostać zgładzona każda osoba pochodzenia żydowskiego, włącznie z kobietami i dziećmi. Wyrok dokona się w czasie krótszym niż rok. Ezdrasz, cichy, ale błyskotliwy uczony, zostaje wezwany do tego, by zostać przywódcą swego ludu. Zostaje zmuszony do zmobilizowania armii. W związku z tym, że całe dotychczasowe życie spędził na studiowaniu Tory, to zadanie zdaje się przerastać jego możliwości. Postanawia walczyć o swój lud oraz budzić nadzieję i zaufanie w Bogu, mimo że wszystko wydaje się być już przesądzone. W Strażnikach przymierza uznana powieściopisarka Lynn Austin splata zmagania i historie zarówno Żydów, jak i pogan, tworząc gobelin wiary i zwątpienia, miłości i straty. W tym miejscu ożywa Stary Testament, ukazując wieczną nadzieję wyrażoną w niezachwianej miłości Boga do swego ludu.

 

Lynn Austin była nauczycielka, która na dzień dzisiejszy zajmuje się tylko pisaniem oraz prelekcjami. Zdobyła sześć nagród Christy Awards za powieści historyczne. Jedna z powieści, Hidden Place, została zekranizowana. Lynn wraz z mężem wychowali trojkę dzieci i mieszkają niedaleko Chicago.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 601

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (15 ocen)
9
3
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla mojego męża Kena oraz moich dzieci: 

Joshuy, Benjamina, Vanessy, Mai i Snira

 Armia babilońska podbiła żydowski naród w 586 roku p.n.e., niszcząc Bożą świątynię w Jerozolimie i wypędzając na wygnanie większość z tych, którzy przeżyli. Przez prawie pięćdziesiąt lat Żydzi usychali z tęsknoty w niewoli, z dala od domu. Potem Persowie pokonali Babilończyków i w pierwszych latach swoich rządów nowy monarcha, król Cyrus, wydał dekret, w którym zezwalał Żydom na powrót:

Kto więc spośród was należy do jego ludu, niech jego Bóg będzie z nim! Niech wyruszy do Jeruzalemu, które jest w Judzie, i niech buduje świątynię Panu, Bogu izraelskiemu. To jest bowiem ten Bóg, który jest w Jeruzalemie.

Księga Ezdrasza 1,3

Grupa około czterdziestu tysięcy wygnańców postanowiła pokonać długą drogę powrotną do swojej ojczyzny. Prowadził ich Zorobabel, potomek króla Dawida. Większość ludzi jednak postanowiła pozostać na wygnaniu.

Po długich, dwudziestoletnich zmaganiach ci, którzy powrócili, w końcu odbudowali Bożą świątynię, zachęcani do tego przez proroków Aggeusza i Zachariasza, którzy obiecali odrodzenie Bożego narodu. W tym czasie Żydzi, którzy pozostali na wygnaniu, odkryli, że ponownie mają uniemożliwiony powrót. Następne pokolenie, które sześćdziesiąt lat po dekrecie króla Cyrusa nadal żyło wśród pogańskich wrogów, straciło wszelką nadzieję na ratunek.

CYTADELA W SUZIE, PERSJAWIOSNA, 473 R. P.N.E.

Haman krążył po dachu cytadeli, czekając, aż nadworni astrologowie skończą pracę. Gardził swoją niemocą. Chciał mieć władzę nad swoim przeznaczeniem, ono nie powinno być określane przez zwykłe punkciki światła, połyskujące na nocnym niebie. To mamrotanie grupy astrologów, ubranych w czarne szaty, nie powinno określać jego przyszłości – on sam powinien to robić. Jednak prośba, jaką chciał złożyć przed królem Achaszweroszem, władcą perskiego imperium, była zbyt ważna, by pozostawić ją losowi.

Haman zatrzymał się przy balustradzie, żeby zerknąć na dół na wartowników trzymających straż przy królewskiej bramie. Jego obsesja zaczęła się właśnie w tym miejscu, gdy bezczelny Żyd odmówił złożenia mu pokłonu. Cały świat się mu kłaniał teraz, gdy ten zasłużył na miejsce honorowe ponad wszystkimi królewskimi arystokratami i stał się drugim najważniejszym człowiekiem w całym imperium. Całe swoje życie spędził na służbie u króla, jednak pomimo tego, co Haman osiągnął, Żyd Mordochaj nie chciał mu się pokłonić.

– Panie? – Odwrócił się na dźwięk głosu głównego astrologa. – Mamy dla ciebie odpowiedź.

Haman odczekał chwilę, zanim ruszył w stronę czekających na niego astrologów. Nie chciał, by zobaczyli, jaki jest niecierpliwy ani że mają nad nim władzę.

– Co gwiazdy dzisiaj mówią? – zapytał, krzyżując ręce na piersi.

– Jutrzejszy dzień będzie ci ogromnie sprzyjał, mój panie. Nie widzimy ze strony nieba żadnej opozycji wobec twoich planów. Wręcz przeciwnie, wszystkie ciała niebieskie są ci przychylne.

Haman z trudem ukrył swoją ulgę i triumf. Od tygodni czekał na tę wiadomość. W końcu będzie mógł zrealizować swój plan.

– Dobrze. Mam dla was na dzisiaj jeszcze jedno zadanie. Rzućcie dla mnie losy i wybierzcie sprzyjający mi miesiąc i dzień tego miesiąca.

– Po co ci ta data, mój panie?

– Nie wasz interes. Po prostu to zróbcie. Teraz.

Haman poszedł za astrologami schodami w dół do ich ciemnej pracowni. Patrzył, jak praktykant przygotowuje skórzaną torbę z dwunastoma oznaczonymi glinianymi tablicami, po jednej na każdy miesiąc, a potem drugą torbę z trzydziestoma tablicami, które odpowiadały poszczególnym dniom. Oczywiście przed rzuceniem losów należało wypowiedzieć odpowiednie zaklęcia i Haman stawał się niecierpliwy, gdy słuchał mamrotania głównego astrologa. Tablice stukały niczym kości, gdy mag potrząsał torbą. Zanurzył w środku dłoń i wyciągnął jedną z nich.

– Dwanaście, mój panie – powiedział, podnosząc tablicę na wysokość wzroku Hamana. – Miesiąc adar.

Haman przytaknął z zaciśniętymi szczękami. Adar był dopiero za jedenaście miesięcy! Chciał już teraz wprowadzić swój plan i nie opóźniać go tak długo. Ale gdy czekał, aż astrolog wypowie kolejne zaklęcie i zacznie wyciągać tablicę z drugiej torby, by określić dzień tego miesiąca, stwierdził, że może takie opóźnienie będzie jednak czymś dobrym. To pozwoliłoby jego dekretowi dotrzeć do każdego zakamarka w kraju, do wszystkich stu dwudziestu siedmiu prowincji. Sporo czasu, by Haman mógł przygotować egzekucję swoich wrogów.

Dzień po dniu, za każdym razem, gdy ten uparty Żyd odmawiał złożenia mu pokłonu, furia Hamana rosła, aż w końcu postanowił, że straci nie tylko tego jednego człowieka, ale cały żydowski naród. Haman wiedział, kim są ludzie Mordochaja – wrogami jego własnego ludu, czyli Amalekitów. Nienawiść, jaką te dwa narody żywiły do siebie, sięgała łona matki, w którym dwóch braci bliźniaków walczyło o władzę. Młodszy, Jakub, ukradł wszystko przodkowi Hamana, Ezawowi, który był starszym bliźniakiem i prawowitym dziedzicem. Nadszedł czas, by lud Hamana pozbył się świata potomków Jakuba, Żydów, i odebrał to, co do niego należy.

Astrolog podniósł drugą tablicę.

– Trzynasty dzień, mój panie.

Haman nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jego szczęśliwa liczba. Urodził się trzynastego i trzynastego doszedł do władzy. Tak, trzynasty dzień miesiąca adar dobrze zagra.

– Dziękuję – powiedział, kiwając głową, i ruszył przez pracownię.

Haman nie zamierzał wrócić do domu i swojej żony Zeresz. Nie byłby w stanie zasnąć. Zamiast tego udał się do komnaty królewskiej rady i usiadł, by przygotować swój edykt. Nawet pomimo gwiazd, które układały się pomyślnie dla niego, Haman musiał planować ostrożnie i mądrze dobierać słowa. Każdy Żyd musi umrzeć – młody i stary, mężczyźni i kobiety, dzieci i niemowlęta. Jednak Haman nie mógł tak od razu wyjawić odważnego planu. Musiał użyć zawoalowanych sugestii i insynuacji, żeby król sam doszedł do takiego wniosku, poprowadzić go w taki sposób, w jaki myśliwy wykorzystuje przynętę, by zwabić swoją ofiarę.

Gdy o świcie pojawili się służący, Haman zażądał, by przygotowali salę tronową, otworzyli okna, żeby wpuścić świeże powietrze, rozpalili ogień, by usunąć chłód kamiennych posadzek, przygotowali pochodnie, ułożyli poduszki. Wszystko musi być doskonałe. Stał przed wypolerowanym lustrem z brązu, przyjmując na twarzy wyraz ukazujący głęboką troskę, ale bez śladu oczekiwania i euforii, które czuł.

Król Achaszwerosz pojawił się w końcu w asyście sług i paziów, po czym zajął miejsce na swoim tronie z kości słoniowej.

– Wasza Wysokość, żyj nam na wieki! – powiedział Haman, kłaniając się przed nim nisko. Gdy się wyprostował, usiadł na swoim miejscu po prawicy króla. – Ufam, że dobrze spałeś, Wasza Wysokość?

Achaszwerosz machnął niecierpliwie ręką, jakby chciał powiedzieć, że jego sen nie jest ważny.

– Z czym musimy się dzisiaj zmierzyć, Hamanie? Ilu ludzi czeka na audiencję?

– Pełna sala ludzi, Wasza Wysokość. Ale zanim zaczniemy, czy mogę porozmawiać z tobą o prywatnej sprawie, która ma dla mnie ogromne znaczenie? Chodzi o stabilność i pokój w całym twoim królestwie.

– To brzmi bardzo poważnie. Oczywiście, mów.

Haman odczekał, aż paziowie i służący odejdą, świadom tego, jak mocno wali mu serce.

– Zauważyłem, Wasza Wysokość, że istnieje pewna rasa ludzi rozproszonych po prowincjach twojego królestwa, których zwyczaje bardzo się różnią od zwyczajów twoich poddanych. Ci ludzie mnie martwią, Wasza Wysokość, ponieważ oni nie przestrzegają królewskich praw. Dla dobra twojego królestwa nie powinieneś tego tolerować.

– Czy oni się otwarcie zbuntowali?

– Jeszcze nie, ale ryzyko jest ogromne, ponieważ oni nigdy nie stali się częścią królestwa w taki sposób, w jaki zrobiły to inne poddane ci narody. W ogóle nie postrzegają się jako część twojego królestwa, ale uparcie chcą zachować swoją etniczną tożsamość i zwyczaje. A najbardziej niepokojące jest to, że nie chcą czcić bogów twojego wspaniałego imperium.

– Mówisz, że nie chcą? – burknął król.

– Nie. Nawet jeśli im się grozi karą i śmiercią. Czy możemy ryzykować gniew perskich bogów? Igrać z ich wściekłością?

– Z całą pewnością nie.

– Niczego nie zyskam, trzymając ich jako swoich poddanych. Żaden zysk, który z nich mam, nie przewyższa szkody, którą czynią. – Haman zamilkł, patrząc na reakcję króla i próbując ocenić każdy jego gest i wyraz twarzy.

– Co zatem sugerujesz? –odezwał się po chwili Achaszwerosz.

Haman wytarł dłonie o uda.

– Jeżeli to cię zadowoli, królu, należałoby wydać dekret o zniszczeniu tego potencjalnego zagrożenia, żeby ci ludzie nigdy nie skrzywdzili ciebie ani twojego imperium. Właściwie jestem tak przekonany o niebezpieczeństwie, jakie stanowią, że z chęcią wpłacę dziesięć tysięcy talentów z mojego własnego srebra do królewskiego skarbca, żeby opłacić tych, którzy wypełnią dekret.

– To ogromna ilość srebra, Hamanie. Czy ci ludzie naprawdę są tak niebezpieczni?

– Tak uważam, mój panie. Zwłaszcza od kiedy rozprzestrzenili się w twoim królestwie niczym śmiercionośna plaga, która może się mnożyć i siać zniszczenie.

Król wpatrywał się w podłogę, bawiąc się sygnetem na palcu. Haman wstrzymał oddech, zastanawiając się, co powie, jeśli Achaszwerosz zażąda dowodów na te oskarżenia albo spyta o nazwę tej groźnej grupy. Ale przypomniał sobie, że gwiazdy mu sprzyjały. Zwycięży.

W końcu król przemówił:

– Postanowiłem zaufać twojemu osądowi, Hamanie. Jeżeli twierdzisz, że oni są dla mnie zagrożeniem, to chcę, żeby się nimi zajęto. – Zdjął swój sygnet i podał go Hamanowi. – Zachowaj swoje srebro… i zrób z tymi ludźmi, co uważasz za najlepsze, by wyeliminować zagrożenie.

Haman zamknął oczy z poczuciem ulgi i zwycięstwa, zaciskając w dłoni pierścień króla. Gdy dekret już wyjdzie, nie będzie można go unieważnić. Zginie każdy Żyd mieszkający w królestwie.

– Tak, Wasza Wysokość. Natychmiast spełnię twoją wolę.

CZĘŚĆ I

I wysłano te listy przez gońców do wszystkich prowincji królewskich, że ma się wytępić, pozabijać i wytracić wszystkich Żydów od chłopca do starca, dzieci i kobiety jednego dnia, mianowicie trzynastego dnia dwunastego miesiąca, to jest miesiąca Adar; mienie ich zaś należy zagrabić. 

Księga Estery 3,13

ROZDZIAŁ

I

BABILON

Drzwi do pracowni Ezdrasza otworzyły się gwałtownie. Zdumiony podniósł wzrok znad zwoju i zobaczył na progu Judę, swojego brata, który z trudem łapał oddech. Nadal miał na sobie swój skórzany garncarski fartuch, a ramiona i czoło pokrywała mu zaschnięta glina.

– Musisz natychmiast pójść ze mną.

Ezdrasz trzymał wskaźnik na zwoju w miejscu, w którym skończył czytać.

– Czy to nie może poczekać kilka minut? Prawie skończyliśmy ten fragment Tory, a jest on szczególnie trudny.

Juda przeszedł szybko przez pomieszczenie i wyrwał wskaźnik z ręki Ezdrasza, po czym rzucił go na stół.

– Nie! To nie może zaczekać. Jeżeli plotki są prawdziwe, życie naszego ludu jest w niebezpieczeństwie, a twoje studiowanie Tory w ogóle nie będzie miało znaczenia!

– Przepraszam – odezwał się Ezdrasz do pozostałych trzech uczonych. – Wrócę, jak tylko się dowiem, o co chodzi.

– Wszyscy musicie pójść – powiedział Juda, wskazując na mężczyzn przy stole. – To dotyczy nas wszystkich.

– Ale nasza praca…

– To jest ważniejsze. – Juda chwycił brata za ramię i pociągnął, zmuszając do wstania. – Chodźcie.

Ezdrasz zamierzał później zbesztać brata za ten wybuch na niego i jego towarzyszy i za to, że nawet nie pozwolił im odłożyć zwojów. Juda miał trzydzieści jeden lat, był cztery lata młodszy od Ezdrasza, a jego temperament buchał ogniem niczym piec, w którym on i Aszer, ich młodszy brat, wypalali naczynia.

– Dokąd idziemy? – zapytał Ezdrasz, gdy Juda popędzał ich do wyjścia.

– Do domu zgromadzenia. Starsi zwołali pilne spotkanie.

– Możesz mi nakreślić problem? Mamy ważną pracę do wykonania. – Brat nie rozumiał znaczenia pracy Ezdrasza, która polegała na studiowaniu i interpretowaniu Świętego Bożego Prawa oraz przekładania go na język praktyki, by robotnicy, tacy jak Juda, mogli stosować je w codziennym życiu. Bóg Abrahama wzywał swój lud, by prowadził uświęcone życie, a praca Ezdrasza miała ich powstrzymywać przed błędami z przeszłości, które doprowadziły do ich obecnej niewoli w Babilonie.

– Wiem wszystko o twojej ważnej pracy – powiedział Juda, gdy spieszyli przez wąskie uliczki. – Jak myślisz, dlaczego wspieramy cię z Aszerem i dajemy ci kąt do życia?

– To nie daje ci prawa do tego, by mi przerywać i rozkazywać…

Juda zatrzymał się, ciągle trzymając brata za ramię, i obrócił go w swoją stronę.

– Słyszałeś, co powiedziałem, Ezdraszu? A może twoja głowa błądziła w chmurach z aniołami? Ta wiadomość dotyczy życia naszego ludu.

– Możesz mnie puścić – odrzekł brat, uwalniając się. – Idę przecież z tobą.

Ezdrasz rzadko uczestniczył w zebraniach społeczności, zdecydowanie wolał swoje odosobnione życie uczonego. Ale wyczuł powagę tego spotkania, gdy tylko przepchnęli się z Judą przez zatłoczone pomieszczenie. Mężczyźni ze wszystkich warstw społecznych zostawili swoją pracę, by się tam zebrać. Rebe Natan, przywódca żydowskiej społeczności żyjącej na wygnaniu w Babilonie, stał na bemie i próbował wszystkich uciszyć. Obok niego stał starszy Babilończyk, ubrany w szaty królewskiego astrologa, i rozglądał się po żydowskim domu modlitwy. Twarz nieznajomego wyrażała chęć ucieczki, jak gdyby tłum w każdej chwili miał rozerwać go na strzępy. Ezdrasz spojrzał na tego poganina, który stał tak blisko miejsca ze świętymi zwojami, i poczuł wściekłość.

– Co ten pogański szaman robi w naszym domu modlitwy? – zapytał Judę. – To jest zbezczeszczenie…

– Ciii! – Juda trącił go łokciem. – Zapomnisz choć na chwilę o wszystkich swoich świętych zasadach i posłuchasz?

– Cisza! Proszę! – powiedział rebe Natan. – Wszyscy muszą posłuchać! – Gdy w końcu tłum ucichł, Natan odwrócił się do starszego Babilończyka. – Powiedz im, dlaczego przyszedłeś. Powiedz im to wszystko, co mnie powiedziałeś.

Astrolog zaczął mówić trzęsącym się głosem, ale zamiast patrzeć na tłum, wpatrywał się w podłogę.

– Wiele lat temu, jako młody mag królewski, który się szkolił, dostąpiłem zaszczytu poznania Daniela Sprawiedliwego. Niech spoczywa w pokoju. Ze względu na mój ogromny szacunek do niego chciałem, żebyście od razu usłyszeli ten królewski komunikat. – Podniósł dokument, który wyglądał bardzo oficjalnie. – Kurierzy dostarczyli go z cytadeli w Suzie. Król Achaszwerosz przypieczętował go swoim własnym pierścieniem. Zostanie przetłumaczony na wszystkie języki i rozesłany do satrapów, zarządców i arystokratów w całym imperium oraz ogłoszony ludziom wszystkich narodów. Królewski edykt jest nienaruszalnym prawem w każdej prowincji… – Starszy człowiek zamilkł, gdy załamał mu się głos. Podał dokument Natanowi. – Proszę, przeczytaj… i niech Bóg, któremu służycie, okaże łaskę.

Rebe Natan odchrząknął.

– Oto rozkaz zgładzenia, zabicia i unicestwienia wszystkich Żydów, młodych i starych, kobiet i dzieci, w każdej prowincji w królestwie…

Przez tłum przeszedł pomruk przerażenia. Ezdrasz pokręcił głową, chcąc wymazać słowa, które właśnie usłyszał. Zabić wszystkich Żydów?

– Masakra została zaplanowana na jeden dzień w roku – kontynuował Natan. – Na trzynasty dzień dwunastego miesiąca.

Ezdrasz odwrócił się do swojego brata, z nadzieją, że to jakaś pomyłka czy okrutny żart albo że coś źle zrozumiał. To nie mogła być prawda. Wszyscy za kilka miesięcy zostaną straceni? Juda, który miał żonę i dwie małe córki, miał łzy w oczach.

– Ale… dlaczego? – zapytał głośno Ezdrasz. – Po co nas zabijać? – Jaki był sens tych wszystkich lat studiowania Tory, zdobywania o niej wiedzy, całej pracy mężczyzn Wielkiego Zgromadzenia, jeśli ich życie miało się zakończyć w ten sposób? Dlaczego Wszechmocny miał na to pozwolić?

– Jaki jest powód wydania tego dekretu? – zapytał ktoś z tłumu. – Co takiego zrobiliśmy?

Rebe Natan otarł oczy.

– Nie podano wyjaśnienia.

– Nie mamy wrogów w Babilonie – odezwał się ktoś inny. – Nie zabiją nas chyba tutaj, w mieście, prawda?

– Rozkaz zezwala zabójcom splądrować nasz majątek – powiedział Natan. – Nawet ci, którzy nie żywią do nas nienawiści, przyłączą się do zabijania, żeby zabrać to, co posiadamy: domy, interesy…

– A ponieważ dekret pochodzi od samego króla Achaszwerosza – dodał babiloński wróżbita – wielu w jego królestwie okaże posłuszeństwo, żeby zdobyć przychylność króla. Zostaliście uznani za jego wrogów.

– Musimy uciekać! – powiedział jeden ze starszych. – Natychmiast musimy wydostać nasze rodziny z Babilonu!

Ezdrasz pomyślał o tym samym. Musiał szybko wrócić do swojego gabinetu, spakować bezcenne zwoje Tory, historyczne zapisy, literaturę pełną mądrości, zwoje proroków i wynieść je w jakieś bezpieczne miejsce.

– Nie mamy dokąd pójść – powiedział Natan głosem pełnym emocji. – Egzekucje odbędą się równocześnie w całym imperium, w każdej prowincji.

– Och, Boże Abrahama… – Ezdrasz zakrył usta. Oparł się o swojego silnie zbudowanego brata, chory z przerażenia. Przez pomieszczenie niczym chmury burzowe przepływały panika i strach.

– Co zrobimy? – jęknął ktoś.

– Nasze żony… nasze dzieci… nie możemy pozwolić, by zginęły!

– Boże Abrahama, dlaczego to się dzieje? – Salę wypełniły fale rozpaczy.

– Dlaczego nie zabiją nas teraz, skoro tego chcą? – krzyknął Juda ponad szlochami. – Czy to część tortur, że każą nam czekać jedenaście miesięcy, żebyśmy widzieli, jak anioł śmierci powoli się zbliża?

Natan ponownie uniósł ręce, by uciszyć tłum. Odwrócił się do babilońskiego wróżbity.

– Proszę, czy możesz nam pomóc załatwić audiencję u władz rządowych tu, w Babilonie? Może jeśli będziemy ich błagać o litość…

– Oni nigdy nie zgodzą się na rozmowę z wami – odrzekł astrolog, kręcąc głową. – Za bardzo się boją króla Achaszwerosza i jego głównego zarządcy, Hamana. Właściwie to sam ryzykuję, przychodząc tutaj i współpracując z wami. Muszę już iść. – Próbował zejść z bemy, ale Natan go zatrzymał.

– Zaczekaj. Kim jest ten Haman?

– Siedzi po prawicy króla Achaszwerosza, jest drugi u władzy, zaraz po królu.

– Znasz jego pełne imię albo wiesz o nim cokolwiek? Czy on okaże nam łaskę?

– Nie wiem… Może jego pełne imię jest gdzieś w tym dekrecie – odrzekł wróżbita, wskazując na zwój. – Poszukaj. Ja muszę iść.

– Czy jest cokolwiek, co możemy zrobić, by to powstrzymać? Znasz kogoś, kto dałby nam schronienie? Pójdziemy wszędzie, bez względu na odległość.

– Gdybym kogoś znał, tobym wam powiedział. Ja też nie chcę, żeby to się wydarzyło. Przyszedłem tu ze względu na rebego Daniela, ale teraz naprawdę muszę już iść. Nie chciałem zostawać tak długo. – Natan pomógł mu zejść z platformy, a tłum rozstąpił się, by go przepuścić.

– Jak to możliwe? – Ezdrasz rwał włosy z głowy i brody, a ból uświadamiał mu, że to była prawda, a nie senny koszmar. Dlaczego nad każdym Żydem w imperium zawisła kara śmierci, bez nadziei, bez ratunku? Bóg Abrahama nigdy by im tego nie zrobił. Cierpieli wcześniej zagładę i wygnanie, ale Bóg obiecał przez swoich proroków, że resztka przeżyje, a Jego Przymierze przetrwa. Czy prorocy się mylili?

Ezdrasz podniósł wzrok i zobaczył, że Natan studiuje królewski dekret, mamrocząc na głos jego treść. Tłum ucichł, by posłuchać.

– Nie ma innego sposobu interpretacji – powiedział Natan. – Dekret jest ostateczny, podpisany i opieczętowany przez króla Achaszwerosza… i poświadczony przez Hamana, syna Hammedaty, Agagity.

Ezdrasz jęknął.

– Och nie. Oto powód.

– Czy to imię coś ci mówi? – zapytał Juda. Mężczyzna potrafił tylko kiwnąć głową, przytłoczony tym, kim był ten potężny wróg. – Powiedz nam, Ezdraszu – odrzekł Juda, popychając go do przodu. – Posłuchajcie wszyscy! Mój brat ma informacje. Pozwólmy mu mówić!

– Znasz tego Hamana? – zapytał Natan.

– Nie, jestem tylko uczonym. Nigdy nie wyjechałem poza to miasto. – Ezdrasz wszedł na bemę ciężkim krokiem. – Ale znam Torę i historię naszego ludu i wierzcie mi, człowiek za tym morderczym dekretem, ten Haman Agagita, jest naszym wrogiem.

– Powiedz nam, co wiesz.

Ezdrasz potrzebował chwili, by złapać oddech.

– Agag był królem Amalekitów, ludu, który wywodzi się od Amaleka, wnuka Ezawa. Jeżeli Haman nazywa siebie Agagitą, to znaczy, że pochodzi z ich rodziny królewskiej. On jest ich królem, a teraz ma władzę nad całym imperium perskim. Oczywiście, że chce wykorzystać tę władzę, by nas zgładzić. – Ezdrasz musiał ponownie zamilknąć, przerażony tym, co powiedział. – Amalekici od dawna są wrogami naszego ludu. Zaatakowali naszych przodków, gdy tylko uciekliśmy z Egiptu z Mojżeszem. Nie obchodziło ich, że jesteśmy nieuzbrojeni albo że podróżujemy z żonami i dziećmi.

– Tchórze! – krzyknął ktoś z tłumu.

– To prawda – odrzekł Ezdrasz. – Wszechmocny nakazał naszemu pierwszemu królowi, Saulowi, całkowicie zniszczyć Amalekitów. Gdy Saul okazał nieposłuszeństwo, jego królewska godność została mu odebrana i oddana Dawidowi. W ciągu naszej historii toczyliśmy wojny z Amalekitami. Ci potomkowie Ezawa wierzą, że jeśli pokonają wszystkich potomków Jakuba, wtedy odziedziczą błogosławieństwa Przymierza od Boga, które prawnie należą do nas.

– Czy my mamy się na to godzić? – zapytał Juda. – Dlaczego się nie uzbroimy i nie zaczniemy walczyć?

Natan pochylił na chwilę głowę, po czym ponownie podniósł wzrok.

– Król wykorzysta perską armię, by wykonać postanowienie dekretu. Nawet jeśli spróbujemy walczyć, nie wygramy. Gdy nadejdzie trzynasty dzień adaru… – Nie potrafił dokończyć. Oparł się o Ezdrasza, jakby miał się przewrócić, i zapłakał.

– Przynieście ławkę! – krzyknął Ezdrasz. – On musi usiąść. – Mężczyźni podali ławkę na podwyższenie, a Ezdrasz pomógł starszemu rebemu na niej usiąść. – Wszystko w porządku? – zapytał. Natan nie odpowiedział. Nadal łkał, zgięty w pół i z głową ukrytą w dłoniach.

– Czy we władzach jest ktokolwiek, kto mógłby nam pomóc? – zapytał ktoś ze starszych. Ezdrasz zrozumiał, że ten człowiek zwraca się do niego. Wszyscy oczekiwali, że zajmie miejsce Natana.

– Nikt, kogo bym znał – odrzekł. – Daniel Sprawiedliwy był doradcą króla, gdy żył, ale nie mamy już adwokata w Babilonie, w Suzie ani nigdzie indziej. Nawet jeśli byśmy mieli, król opieczętował dekret, a praw Medów i Persów nie można zmienić.

Przez pomieszczenie ponownie przebiegły dźwięki rozpaczy.

– Nie zgadzam się na tę karę śmierci! – Juda przekrzyczał tłum. – Musi być coś, co możemy zrobić poza siedzeniem tutaj i czekaniem na śmierć!

– Możemy pościć i się modlić – powiedział Ezdrasz. – Możemy walczyć z Bogiem, tak jak zrobił to Jakub przy rzece Jabbok, gdy przygotowywał się do stawienia czoła Ezawowi. – Wypowiedział właściwe słowa, dając odpowiedź człowieka wiary, ale wiara Ezdrasza była w tej chwili tak zachwiana, a jego serce i umysł pogrążone w takiej beznadziei, że nie wiedział, jak Bóg mógłby ich ocalić. Wszyscy zostali skazani na śmierć.

– Myślisz, że to Boża kara? – zapytał ktoś. – Czy to dlatego, że nasi przodkowie pozostali tutaj zamiast wrócić do Jerozolimy z księciem Zorobabelem?

– Nie może tak być – odrzekł Juda, zanim Ezdrasz zdążył się odezwać. – Czy Jerozolima nie podlega takiemu samemu wyrokowi śmierci jak my? Każdy Żyd w królestwie zostanie zgładzony!

– Musimy się modlić – powtórzył Ezdrasz.

– A co dobrego to przyniesie? – zapytał Juda.

Ezdrasz nie potrafił odpowiedzieć na jego pytanie, nie chciał też się z nim kłócić przed całą społecznością.

– Muszę wrócić do swojego gabinetu i…

– Ezdraszu! Raz w życiu odłóż zwoje i dołącz do prawdziwego świata! – powiedział Juda. – Myślisz, że będziesz mógł kontynuować swoje studium, gdy pozostali będą mordowani?

– Być może moje zwoje nie pomogą, ale krzyk też nie – odrzekł. – Teraz nikt z nas nie może nic zrobić poza modlitwą. Może Bóg powie nam, dlaczego tak się dzieje albo pokaże wyjście. W międzyczasie ktoś musi odprowadzić Natana… Wszyscy musimy wrócić do domu.

Ezdrasz zszedł z platformy, desperacko chcąc dotrzeć do najbliższych drzwi. Nie mógł tam zostać ani chwili dłużej, słuchając pytań, na które nie znał odpowiedzi, broniąc Boga, którego nie rozumiał. Strach obecny w pomieszczeniu zaczął paraliżować, a on musiał przed tym uciec, zanim nie będzie w stanie zrobić kroku.

Ale gdy dotarł do swojego gabinetu i opadł na krzesło, mógł tylko wpatrywać się z niedowierzaniem w zwój Tory, który leżał otwarty tam, gdzie Ezdrasz go zostawił.

– Jak to możliwe? – zapytał na głos. – Boże Abrahama, jak możesz pozwolić, by nasz wróg triumfował w ten sposób? Czym cię rozgniewaliśmy? – Pomimo całej wiedzy Ezdrasza, jego nauki i zdolności do interpretowania najtrudniejszych fragmentów zakonu, Wszechmocny wydawał się w tej chwili niepojęty. Mężczyzna pochylił głowę nad stołem i oparł czoło o złożone ramiona. – „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Czemuś tak daleki od wybawienia mego, od słów krzyku mojego?”

Drzwi się otworzyły. Ezdrasz podniósł wzrok, spodziewając się, że zobaczy brata, ale był to jeden z jego uczniów, młody chłopak o imieniu Symeon.

– Rebe Ezdraszu, nie rozumiem…

– Ja też nie! – Jego słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzał, ale chciał zostać sam. Zamiast tego jednak Symeon zrobił krok bliżej.

– Rebe, powiedziałeś, że Boża kara i wygnanie dobiegły końca, gdy naszym ludziom pozwolono wrócić i odbudować świątynię, ale ten dekret…

– Ten dekret pochodzi od pogan, Symeonie, nie od Boga.

– Ale Wszechmocny na niego pozwolił, czyż nie?

Ezdrasz nie odpowiedział. Oparł łokcie na stole i zakrył twarz, mając nadzieję, że Symeon sobie pójdzie.

– Rebe, dlaczego poganie nas nienawidzą?

– Bo naśladujemy Boga – odrzekł, tłumiąc głos w dłoniach. – Ludzie, którzy czczą fałszywych bogów, chcą zniszczyć pamięć o jedynym prawdziwym Bogu i Jego prawach, dlatego atakują nas, którzy przestrzegamy Tory.

Symeon przesunął krzesło po kamiennej podłodze i usiadł naprzeciwko nauczyciela. Ezdrasz opuścił dłonie, tłumiąc w sobie chęć wyrzucenia chłopaka za drzwi.

– Rebe, ten dekret przypomina mi o nakazie faraona, by wrzucić naszych nowo narodzonych chłopców do Nilu. Wiem, że Najwyższy ocalił Mojżesza, jednego z nich, ale tak wielu musiało umrzeć. Zapytałem cię kiedyś, dlaczego Najwyższy na to pozwolił, dlaczego nie ocalił wszystkich dzieci, a ty powiedziałeś, że On na to pozwalał przez jakiś czas, bo miało to służyć Jego większemu celowi. Powiedziałeś, że Bóg chciał pokazać Egipcjanom swoją moc i ocalić nas wszystkich. – Ezdrasz patrzył na Symeona przez łzy, zupełnie nie pamiętając tych słów. – Rebe, czy ten dekret może być częścią jakiegoś większego planu? Czy myślisz, że Wszechmocny chce pokazać Persom swoją moc, tak samo jak zrobił to wobec Egipcjan?

Ezdrasz nie potrafił odpowiedzieć. Może kiedyś zrozumie, ale nie dzisiaj. Dzisiaj był za bardzo roztrzęsiony, a jego umysł zbyt odrętwiały, by zrobić cokolwiek poza rozpaczaniem. Nie chciał umrzeć, nie w ten sposób, nie z rąk Amalekitów, nie po tym, jak przez całe życie starał się być posłuszny Bożym prawom.

W końcu odzyskał głos.

– Wracaj do domu, do rodziny, Symeonie. Oni na pewno potrzebują twojego pocieszenia. Ja zrobię to samo. – Podniósł się i zamknął zwój w pokrowcu. Symeon wstał, by mu pomóc, ale Ezdrasz machnął na niego ręką. – Sam dokończę. Idź do domu. Dzisiaj nie będzie zajęć.

Gdy odłożył wszystko na miejsce, wrócił do swojego pokoju w domu Judy. Nie chciał z nikim rozmawiać, ale żona Judy, Debora, zatrzymała go na podwórzu, zanim udało mu się prześliznąć obok niej. Zobaczył strach w jej ciemnych oczach i wiedział, że Juda powiedział jej o wyroku śmierci.

– Co się z nami stanie? – zapytała. – Jeżeli będziemy pościć i modlić się do Najwyższego, to On nas uratuje, prawda?

Ezdrasz spojrzał na swoje małe bratanice, które dyskutowały z ożywieniem nad miską daktyli, a słowa jego brata, wypowiedziane wcześniej tego dnia, przeszyły mu serce: „Choć raz w życiu odłóż zwoje i dołącz do świata!”. Królewski edykt nie był kolejnym rozdziałem Tory, z którym należało się zmierzyć i zinterpretować, ale dekretem, który dotykał ludzi z krwi i kości. Jego ludzi.

– Ezdraszu, proszę, powiedz mi! Znasz Najwyższego lepiej niż my…

– Nie, Deboro. Nie znam. Znasz Go tak samo dobrze jak ja. Może nawet lepiej, bo masz dzieci. Wiesz, że musisz je karcić, gdy zrobią coś złego, ale rozumiesz też łaskę. Widziałem, jak bierzesz swoje córki w ramiona i okazujesz im miłość po tym, gdy je ukarałaś. Może i znam Boże prawo i historię naszego ludu, ale nie wydaje mi się, żebym prawdziwie rozumiał Jego miłosierdzie. A teraz musimy o nie błagać.

Drzwi do jednego z pomieszczeń otworzyły się i pojawił się w nich Juda. Patrzył na Ezdrasza, zdziwiony, że go widzi.

– Wróciłeś do domu?

– Odłożyłem zwoje. Dołączam do tego, co nazywasz prawdziwym światem. Powiedz mi, co mam robić. Jak mogę pomóc?

– Będziemy potrzebować nowego przywódcy. Natan jest… cóż, sam widziałeś, jaki był załamany. Rozpadł się na kawałki, gdy wyszedłeś.

– Chcesz, żebym ja zajął jego miejsce?

– Jesteś mądrzejszy niż my wszyscy razem wzięci. A teraz tego właśnie potrzebujemy: mądrości i… i prowadzenia.

– Jestem uczonym, a nie przywódcą.

– Wiem! Wiem! Ekspertem od Boga Abrahama i Jego Tory! – Temperament Judy, zawsze niestabilny pod presją, groził wybuchem. – Powiedz nam, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego Bóg nam to robi i co możemy zrobić. Daj nam odpowiedzi!

– Nie wydaje mi się…

Juda podszedł bliżej.

– Zapytałeś, jak możesz pomóc, więc ci mówię. Potrzebujemy silnego przywódcy, człowieka wiary. Nasza wiara została zniszczona tym dekretem.

– A dlaczego uważasz, że moja nie? – Ezdrasz po raz pierwszy podniósł głos. Dwie córeczki Judy zamarły na swoich miejscach, trzymając kurczowo miskę. Głośne głosy przestraszyły je. Debora schyliła się, by podnieść młodszą, i popchnęła starszą w stronę domu.

– Módl się o to – powiedział Juda. – Studiuj zwoje. Odkryj, co takiego zrobiliśmy, by na to zasłużyć. A potem, jeśli nadal nie będziesz chciał nas prowadzić, módl się, by Wszechmocny posłał nam kogoś, kto zechce.

– Mogę to zrobić – odrzekł cicho Ezdrasz. – Mogę się modlić. I zobaczymy, co Zakon i prorocy mają do powiedzenia. – Zacznie dzisiaj. I nie przestanie przeszukiwać Pisma, aż znajdzie powód wydania dekretu. I rozwiązanie. Ale zostać przywódcą swojego ludu w miejsce rebego Natana? Tego Ezdrasz nie mógł obiecać.

ROZDZIAŁ

2

BABILON

Debora jeszcze nie spała, gdy Juda w końcu położył się do łóżka. Pomimo zmęczenia, jakie odczuwała po całym dniu pracy, oszałamiające wieści nie pozwalały jej zasnąć. Myśli w jej głowie trzepotały niczym gołąb, którego Noe wypuścił z arki, a który na próżno szukał suchego lądu. Rozmyślała nad historiami z przeszłości jej przodków, szukając sposobu, by zrozumieć to, co robił Wszechmocny. I co jeszcze mógł zrobić.

– Zapalić ci lampę? – zapytała, gdy Juda zaczął zdejmować swoją tunikę.

– Nie. Mogłaby obudzić dziewczynki. – Zdjął ubranie, ale nie położył się obok żony. Nawet w ciemności Debora widziała na jego twarzy konsternację i strach, te same odczucia, które musiały malować się na twarzach jej przodków, gdy dotarli do brzegów Morza Czerwonego i słyszeli goniące ich rydwany faraona. W ciągu czterech lat ich małżeństwa Debora nigdy nie widziała swojego młodego, nieustraszonego męża tak bladego i przytłoczonego. W chwili, w której tego dnia pojawił się na ich podwórzu, wiedziała, że coś się wydarzyło.

– Co się stało? – zapytała, przerywając ugniatanie ciasta. – Chodzi o jednego z twoich braci? Ktoś jest ranny? – Nie widziała innego powodu, dla którego jej mąż wróciłby do domu o tak wczesnej porze albo w takim szoku.

– Perski król skazał cały nasz lud na śmierć. Mężczyzn, kobiety i dzieci. Wszyscy zginiemy.

– Co? Nie… – Chciała go objąć, ale Juda ją powstrzymał, jakby był zbyt spięty, by przyjąć pocieszenie. – Ale dlaczego? Jaki jest powód?

Juda pokręcił głową, niezdolny, by coś powiedzieć, po czym wbiegł do domu. Debora przyparła więc do muru jego brata Ezdrasza w momencie, gdy wrócił do domu, o wiele wcześniej niż zwykle. On wiedział więcej o Wszechmocnym niż ktokolwiek w Babilonie, ale on również był zszokowany i niezdolny do zapewnień, że Bóg ma wszystko pod kontrolą.

Teraz czekała, aż Juda położy się obok niej, ale on nie mógł przestać chodzić w kółko, w desperacji, by coś zrobić, żeby zmienić tę sytuację. Debora wstała i podeszła do niego, po czym oparła swoją głowę na jego szerokiej, mocnej klatce piersiowej.

– Chcę znać prawdę, Judo. Powiedz mi wszystko o tej karze śmierci i co możemy z tym zrobić. Nie chroń mnie. – Juda był potężnym mężczyzną, olbrzymem przy jej drobnej budowie. Jednak tej nocy obejmował ją tak, jakby się obawiał, że ją połamie, gdyby przytulił ją z siłą wszystkich emocji, które nim wstrząsały. Przeczesał jej ciemne włosy, które zawsze określał kolorem nocnego nieba.

– Moim zadaniem jest cię chronić – odrzekł. – Mężczyźni mają obowiązek chronić swoje żony w takich sytuacjach.

Uwolniła się z jego objęć i spojrzała na niego w ciemności, powstrzymując chęć, by na niego nakrzyczeć.

– Ja nie chcę być chroniona! Zanim się pobraliśmy, powiedziałam ci, że nie jestem jak inne kobiety, które wolą żyć obojętnie wobec tego, co się dzieje, i pozwalają mężowi, by robił wszystko i o wszystkim decydował. Powiedziałam ci, że chcę więcej od naszego małżeństwa niż tylko gotować ci i mieć dzieci. A ty się zgodziłeś, Judo. Zgodziłeś się, bym była twoją partnerką i żoną. Obiecałeś, że nigdy niczego przede mną nie ukryjesz…

Juda położył palce na jej ustach, uciszając ją i patrząc na dzieci, które spały obok.

– Wiesz, dlaczego się zgodziłem, Deboro? Bo mnie zniewoliłaś. Byłem tak bezradny, jak Samson z ogoloną głową. Miałaś rację, nie byłaś jak inne kobiety. Przypominam ci, że byłaś już „starszą” dwudziestolatką.

Debora dała mu kuksańca w ramię, gdy usłyszała to znajome przekomarzanie się. Juda próbował odwrócić jej uwagę, a to ją rozzłościło.

– To dlatego że czekałam na mężczyznę, który się zgodzi na moje warunki. I ty to zrobiłeś. Nie możesz teraz cofnąć swoich obietnic . I nie zmieniaj tematu. Nie jestem dzieckiem, jak Abigail, której uwagę możesz odwrócić. Powiedz mi, co wiesz o tym dekrecie.

Juda westchnął ciężko. Debora widziała, że szuka odpowiednich słów, próbując ukształtować je w głowie, tak jak kształtuje gliniane naczynia. Był człowiekiem, który wolał działać niż mówić. Ale Debora chciała wiedzieć wszystko, wierzyła, że ma w sobie dość wiary, by udźwignąć prawdę. Dorastała jako ukochana jedynaczka uczonego, który traktował ją jak syna, opowiadał historie o przodkach i dyskutował z nią o Wszechmocnym i Torze w taki sposób, w jaki matki omawiają ze swoimi córkami obowiązki domowe. Debora wolałaby nigdy nie wychodzić za mąż niż żyć z człowiekiem, który by się jej nie zwierzał i nie traktował jak najlepszego przyjaciela.

– Jeżeli ci powiem, co wiem, to cię zaboli – odezwał się w końcu Juda. – A ja nie chcę, żebyś cierpiała. Przepraszam za to, co usłyszysz.

– Jeżeli mi nie powiesz, będę musiała przestać z tobą rozmawiać, karmić cię i sypiać z tobą.

Juda odwrócił się i opadł ciężko na łóżko. Debora zastanawiała się, czy okaże upór, ale on wskazał gestem, by usiadła obok niego.

– Dekret wyszedł od perskiego króla – powiedział, gdy żona zajęła miejsce. – Został podpisany i opieczętowany jego imieniem i nigdy nie będzie można go zmienić czy unieważnić. Wysłano go do wszystkich prowincji w imperium. – Juda zamilkł, po czym pospiesznie dokończył. – Dekret pozwala naszym wrogom zgładzić każdego Żyda na świecie: mężczyzn, kobiety i dzieci trzynastego dnia miesiąca adar. Tego roku.

Debora poczuła mdłości. Dzieci też zginą?

– Naszym wrogom? – zapytała, gdy odzyskała głos. – Nie mamy wrogów w Babilonie.

Juda ponownie westchnął.

– Słyszałaś kiedyś o Amalekitach?

– Tak, zaatakowali nasz lud, gdy byliśmy bezradni na pustyni.

– Cóż, Ezdrasz odkrył, że za tym rozkazem egzekucji stoi ich książę. A ten książę, nasz wróg, jest prawą ręką perskiego króla.

Debora zaczynała dostrzegać beznadziejną pułapkę, która została zastawiona na jej lud, i rozumieć rozpacz Judy. Oparła głowę na jego klatce piersiowej, słuchając uderzeń jego serca, wdychając znajomy zapach ciężkiej pracy i gliny i marząc, by się obudzić i odkryć, że to był tylko koszmar.

– Co mówią starsi? Postanowili już, co zrobimy?

– Nie było na to czasu. Dekret przyszedł bez ostrzeżenia. Starsi są w szoku. Wszyscy jesteśmy. Rebe Natan zupełnie się rozsypał. Na pewno słyszałaś, jak próbuję przekonać Ezdrasza, by przejął jego zadania. Jeżeli ktokolwiek zna Boga i Jego drogi, to jest nim na pewno mój brat. Może on coś wymyśli, odkryje, czym rozgniewaliśmy Boga i doprowadziliśmy do tej sytuacji. Może nie byliśmy wystarczająco wierni albo nie przestrzegaliśmy Jego praw tak jak powinniśmy, mimo że dość ciężko jest przestrzegać Tory w Babilonie.

Debora cieszyła się, że leży. Czuła się poruszona słowami Judy i strachem, który czuła w jego głosie. Gdy tego dnia powiedział jej po raz pierwszy o dekrecie, wydawało jej się to czymś nierzeczywistym, czymś, co nie może być prawdą. Czy naturalną reakcją jest wierzyć, że się przeżyje, nawet jeśli anioł śmierci wymachuje ci przed nosem swoim mieczem? Słyszała teraz świst jego szabli i wydawało jej się, że Bóg, którego znała od dzieciństwa, zniknął. Wzięła drżący oddech, próbując zebrać siły.

– Judo, Bóg dokonywał cudów dla naszych przodków. Oboje znamy historie o tym, jak rozstąpił morze, wydobył wodę ze skały i dał nam mannę na pustyni. Zawarł z nami przymierze, obiecując, że zawsze będzie naszym Bogiem. I dotrzyma tej obietnicy, na pewno! – próbowała przekonać zarówno Judę, jak i siebie. – Wiem, że teraz wszystko źle wygląda, ale potrzebujemy trochę czasu, by znaleźć wyjście. Nasze wojska już wcześniej bywały mniejsze od wojsk wroga, ale Bóg zawsze nas ratował.

– Nie zawsze – powiedział Juda. – Spójrz, gdzie się znaleźliśmy.

Deborę przeszedł dreszcz. Mąż miał rację: nie zawsze. Nie wtedy, gdy jej lud odwracał się od Boga i był nieposłuszny Jego prawom. Czy to nie dlatego mieszkali w Babilonie i zostali wygnani mieczem Bożego gniewu?

– Coś wymyślimy – powtórzyła.

– Może to ty powinnaś poprowadzić nasz lud zamiast rebego Natana. Będziesz jak twoja imienniczka, generał Debora.

– Drwisz sobie ze mnie?

– Nie, kochanie – odrzekł, przyciągając ją bliżej. – Jeżeli jakakolwiek kobieta w imperium mogłaby poprowadzić armię, to jesteś nią ty.

Dziecko zaczęło się wiercić niespokojnie w łóżku, aż w końcu zakwiliło.

– Obudziliśmy ją? – wyszeptał Juda.

– Nie, nowy ząb jej się wyżyna. Pomasuję jej dziąsła.

Debora podniosła roczną Michal, wmawiając sobie, że ta egzekucja jej ludu nigdy nie dojdzie do skutku. Bóg nigdy do niej nie dopuści. Jeżeli wszystkie historie w Piśmie były prawdą, to Wszechmocny ma plan. Jej lud może ufać Bogu bez względu na wszystko.

Mimo to jednak, gdy Debora ukoiła swoją córkę, nie mogła zaprzeczyć, że jest przerażona. Nie bała się o siebie, ale o swoje dzieci. Rozumiała, że Juda chce ją chronić, bo ona zginęłaby, chroniąc Michal i trzyletnią Abigail. Do oczu napłynęły jej łzy, ale zwalczyła je, przytulając mocniej dziecko. Musi być silna. I nauczy tego swoje córki. I tego, jak ufać Bogu.

ROZDZIAŁ

3

MIASTO KASIFIA, NA PÓŁNOC OD BABILONU

Ruben z całej siły zaciskał oczy, walcząc ze łzami. Był już dwunastoletnim mężczyzną, a mężczyźni nie powinni płakać. Nawet jeśli stają w obliczu śmierci. Zwłaszcza wtedy. Żołnierze na polu bitwy nigdy nie płaczą.

– Ostrożnie! – krzyknął jego tata. – Uważaj, co robisz. Pilnuj miechów.

Ruben otworzył oczy i nacisnął na skórzane miechy, podczas gdy abba trzymał ostrze w płomieniach, powoli je obracając, aż zaczęło świecić czerwonym żarem.

– Nie przerywaj, Rubenie… Wachluj węgle. – Abba wiedział, kiedy metal jest na tyle gorący, by wyjąć go z ognia. A Ruben wiedział, że podmuch powietrza na węglach jeszcze mocniej rozgrzewa piec. Pot spływał mu po twarzy i szczypał w oczy. Twarz i klatka piersiowa ojca błyszczały od potu.

W końcu abba wyjął ostrze z ognia i zaniósł do kowadła, by nadać mu kształt. Ruben podniósł się i przy dźwiękach metalu dzwoniącego o metal zaczął ocierać z twarzy pot i łzy. Abba hałasował jeszcze przez chwilę, po czym przerwał pracę, by sprawdzić ostrze sierpa, nad którym pracował.

– Jak możesz pracować? – zapytał Ruben. – Po co się tym w ogóle zajmujesz? Za kilka miesięcy wszyscy zginiemy! – Kaszlnął i oczyścił gardło, by zmienić emocje w głosie.

– Babilończyków to nie obchodzi, synu. Oni chcą, żebyśmy wykonywali swoją pracę.

– Powinniśmy odmówić. Co nam zrobią? Szybciej nas zabiją?

Abba podniósł wzrok.

– Masz rację. Możemy przerwać pracę i czekać na śmierć. Ale modlę się, gdy pracuję. To pomaga mi się skupić. – Ponownie położył ostrze na kowadle i zaczął w nie uderzać.

Ruben nie chciał umierać, ale władca Persji tak postanowił. Data ich egzekucji została ustalona na trzynastego dnia miesiąca adar.

Abba ponownie przerwał, by przyjrzeć się swojej pracy i z zadowolenia na jego twarzy Ruben odczytał, że ostrze było gotowe.

– Widzisz to? – zapytał abba, podnosząc metal do góry. – Naostrzymy go na kamieniu, potem cieśla zrobi drewniany trzonek i sierp będzie gotowy do cięcia zboża. – Abba miał w swoim warsztacie innego kowala i dwóch uczniów, ale sam szkolił Rubena. Któregoś dnia obaj będą właścicielami kuźni, taki był przynajmniej plan, zanim król nie wydał swojego edyktu. Ruben przysiągł, że spali kuźnię w noc przed egzekucją. Nie była duża, zaledwie dwa piece, trochę narzędzi i kilka stołów do pracy pod blaszanym dachem, ale nie chciał pozwolić, żeby Babilończycy dostali wszystko, gdy go zabiją.

– A co jeśli Wszechmocny nie odpowie na nasze modlitwy i nie ocali nas? – zapytał Ruben. – Co wtedy zrobimy? – Poszedł za swoim ojcem do kamienia szlifierskiego w drugiej części kuźni.

– Już o tym rozmawialiśmy, synu. Mówiłem ci, że starsi dyskutowali i…

– Wiem, wiem. Ale dlaczego nie możemy uciec poza imperium? Gdzieś, gdzie nie mamy wrogów.

– Ziemie poza granicami są nieznane, ludzie niecywilizowani. Poza tym nasi wrogowie nie dopuszczą do masowej migracji milionów Żydów. Chcą, żebyśmy wszyscy zginęli, a nie przemieścili się. Jesteśmy uwięzieni w bramach miasta. – Abba kontynuował pracę, przeglądając swoje narzędzia do ostrzenia.

– Nie możemy uciec i schować się na pustyni? Tylko nasza rodzina?

– Rozważałem to. Musielibyśmy zostać tam na zawsze i nigdy nie wracać.

– No i? Wolałbym być żywy w jaskini niż martwy tutaj.

Abba spojrzał na niego, a jego twarz wyrażała jednocześnie gniew i smutek.

– Rubenie, starsi omawiali wszystkie opcje. Bez końca. Modlili się, pościli i znowu modlili. Nikt z nas nie chce umrzeć za kilka miesięcy, ale nie wymyśliliśmy jeszcze planu, który mógłby zadziałać. Módl się, żeby nam się to udało.

– Nie możemy walczyć?

Abba podszedł do Rubena i zniżył głos.

– Zamierzam walczyć. Gdy nadejdzie pora, będę walczył do ostatniego tchu, by ochronić ciebie i naszą rodzinę. Wielu mężczyzn czuje podobnie.

– Ale nie rozumiem dlaczego…

Abba wyciągnął rękę do Rubena i przyciągnął do siebie, ściskając go umięśnionymi, spoconymi ramionami niczym metalową obejmą. Ruben nie potrafił już powstrzymać łez, gdy do niego przywarł.

– Ja też tego nie rozumiem, synu. Chciałbym. Nie potrafię wyjaśnić tego, czego sam nie rozumiem. – Gdy abba w końcu wypuścił go z objęć, jego oczy błyszczały od łez. – Idź po więcej drewna, zanim zrobimy przerwę na obiad. Przed wieczorną modlitwą musimy zrobić jeszcze jeden sierp.

– Będziesz pracował aż do końca?

Abba spojrzał przez chwilę na nowe ostrze, jakby próbował podjąć decyzję.

– Tak zamierzam – odparł. – Pokazujemy naszą wiarę w Boga, gdy idziemy naprzód, nawet jeśli nasze modlitwy nie zostały wysłuchane. Wiara w to, że Bóg jest dobry, nawet jeśli nam się tak nie wydaje, jest najwyższą formą oddawania czci.

Ruben nie chciał czcić Boga, który pozwoliłby im wszystkim zginąć. Westchnął i wyszedł w stronę sterty drewna, gdzie powietrze było chłodniejsze, a z pobliskiej rzeki wiała bryza. Wybrał kawałek drewna, po czym z całą siłą cisnął nim o ziemię. Wiedział, że kiedyś umrze, ale przez większość czasu o tym nie myślał i żył tak, jakby jego życie miało trwać wiecznie. Teraz myślał tylko o śmierci, zastanawiając się, czy będzie musiał cierpieć, czy umrze szybko. I zastanawiał się, co będzie potem.

Ruben już kiedyś oszukał śmierć, gdy razem z przyjaciółmi poszedł pływać w rzece Tygrys, której wody wylały z brzegów z powodu powodzi. Źle ocenił niebezpieczeństwo. Ledwo dopłynął do brzegu, gdy prąd porwał go w dół rzeki. Ruben nałykał się tyle wody, że prawie utonął. Ale gdy w końcu dotarł na brzeg i otrząsnął się z pierwszego szoku, poczuł dreszcz, który był uzależniający i rozpalił w nim pasję do ryzykownych wyczynów.

Ale tym razem było inaczej. Wrogowie planowali zabić jego, jego rodzinę, przyjaciół i wszystkich potomków Abrahama za mniej niż dziesięć miesięcy. Może on na to zasłużył. Nie zawsze był posłuszny rodzicom i Bożym prawom. Często recytował modlitwy w domu zgromadzeń, nie myśląc o słowach ani Bogu, do którego się zwracał. I nie ciekawiło go studiowanie Tory. Zatem tak, on najpewniej zasłużył na śmierć – ale jego mama i tata nie. Jego dwie młodsze siostry też nie zasłużyły. Ani to małe dziecko, którego spodziewała się jego matka. Czy wrogowie zabiją też niewinnego noworodka?

Dlaczego życie stało się takie szalone? Bóg Abrahama okazał się tak obojętny i nieprzewidywalny jak bogowie Babilonu. A dorośli, którym Ruben zaufał, że mają wszystko pod kontrolą, okazali się bezradni i zupełnie bez nadziei.

Ruben w końcu nazbierał trochę drewna i zaniósł je z powrotem do kuźni. Abba usunął na bok kilka węgli, robiąc miejsce na polana.

– Żałuję, że należę do Bożego narodu wybranego – powiedział Ruben, gdy zrzucił drewno na podłogę. – Dlaczego nie możemy być jak inni? Może gdybyśmy wmieszali się między Babilończyków i zaczęli chodzić do ich świątyń i na ich święta, to pozwoliliby nam żyć.

Abba pokręcił głową.

– Jeżeli zaprzemy się Boga, to nasze życie nie jest nic warte.

Ruben słyszał słowa ojca, ale nie rozumiał ich. Kucnął, by na nowo rozniecić ogień, walcząc ze łzami.

– Czy to prawda, że prawo króla jest ostateczne? Że nikt nie może go zmienić?

– Tak, to prawda. – Abba przeczesywał dłonią brodę, jakby coś rozważał. – Chodź ze mną, Rubenie – odrzekł, gdy ogień już płonął. – Chcę ci coś pokazać. – Poprowadził syna na zaplecze pracowni, oddzielonego od reszty pomieszczenia przepierzeniem. Zdjął skrzynkę z jednej z półek i otworzył wieko, żeby pokazać Rubenowi, co jest w środku.

Miecze. Cztery.

Ruben wyciągnął jeden, żeby mu się przyjrzeć, i rozpoznał w nim rzemiosło ojca.

– Chcę wykuć tyle mieczy, ile dam radę w wolnym czasie przed miesiącem adar – powiedział abba. – Pomożesz mi?

Ruben mógł tylko przytaknąć, bo odebrało mu mowę. Może jednak nie byli pozbawieni nadziei. Gdyby poddał się tego dnia, gdy walczył z prądem rzeki, już by nie żył. Ale wtedy się nie poddał i nie zrobi tego teraz. Razem z abbą będą walczyć do końca. I może, tylko może, uda im się przeżyć tę rzeź.

ROZDZIAŁ

4

BETLEJEM

– Zaczekajcie! – krzyknęła Amina. – Zaczekajcie na mnie! – Biegła tak szybko, jak umiała, ciągnąc swoją słabszą nogę po zakurzonej drodze, ale jej siostra i inne dzieci ignorowały jej prośby. Biegli przed nią przez targowisko, wymijając stragany z granatami i melonami, pędząc pomiędzy stoiskami z trzcinowymi koszami i wełnianymi dywanami i śmiejąc się. Ośmioletnia Amina była najmłodsza i nie potrafiła biec tak szybko, jak jej starsza siostra Sayfah. Łzy przesłoniły jej widok i Amina potknęła się i upadła na swoją kaleką nogę. Leżała w kurzu, zła, zakrwawiona i płakała jeszcze mocniej.

Nagle poczuła na ramieniu delikatny dotyk.

– Wszystko w porządku, skarbie?

Amina usiadła. Obok niej kucała białowłosa kobieta, właścicielka stoiska z przepięknymi wełnianymi tkaninami. Jej pomarszczona twarz była miła, a skóra wokół jej ciemnych oczu pognieciona, jakby kobieta dużo się uśmiechała. Mieszkała w Betlejem, a nie w wiosce Aminy. I była Żydówką. Ojciec Aminy nienawidził Żydów. Jego lud, Edomici, zawsze ich nienawidził.

– Zdarłaś sobie kolana – powiedziała kobieta, gdy pomagała Aminie wstać. – Wejdź ze mną do środka, to je oczyszczę.

– Powiedziałam Sayfah, ż-żeby na mnie p-poczekała – odrzekła Amina, szlochając – a-ale ona nie posłuchała!

– Czy Sayfah to twoja siostra?

Amina przytaknęła, wycierając łzy o rękaw. Kobieta pomogła jej usiąść na niskim stołku. Jak na białowłosą babcię była bardzo ładna.

– Mam na imię Hodaya – powiedziała, przecierając kolano Aminy mokrą szmatką. – A ty?

– Amina.

– Piękne imię. – Hodaya uklęknęła przy niej i gdy ujęła dłoń dziewczynki, Amina wzdrygnęła się i cofnęła ją. Z doświadczenia wiedziała, że uniesiona dłoń może ją uderzyć. – Nie skrzywdzę cię, Amino. Chcę tylko zetrzeć brud i krew. – Miękkie dłonie kobiety trzymały tkaninę w miejscu krwawienia tak długo, aż ustało. Zimna woda schłodziła uczucie pieczenia. Amina nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś potraktował ją tak uprzejmie. – Lepiej już? – zapytała Hodaya. Amina przytaknęła. – Lubię patrzeć, jak ty i inne dzieci bawicie się na targowisku. Zwróciłam na ciebie uwagę, bo mamy coś wspólnego. Widzisz? – Kobieta wstała i uniosła rąbek sukni, żeby pokazać Aminie swoją lewą stopę, wykrzywioną pod dziwnym kątem. – Ja też nie mogę szybko biegać – dodała z uśmiechem.

– Inne dziewczyny śmieją się ze mnie, bo za nimi nie nadążam, ale kiedyś biegałam szybciej niż Sayfah. – Amina otarła kolejną łzę, która spłynęła jej po policzku.

– Co się stało?

– Dostałam gorączki i choroba osłabiła moją nogę. Czy pani stało się to samo?

– Nie, ja się taka urodziłam.

– Abba się mnie wstydzi – powiedziała Amina, zniżając głos, żeby nikt jej nie usłyszał. – Nawet nie spojrzy na mnie i na moją okropną nogę. Czy pani ojciec też panią nienawidził?

Hodaya milczała przez chwilę.

– Miałam dwóch ojców. Ten, z którego krwi się urodziłam, był podobny do twojego. Gdy zobaczył, że urodziłam się jako kaleka, nie chciał mnie. Ale nasz kochający Bóg, który z jakiegoś powodu stworzył mnie w ten sposób, dał mi nowego ojca, człowieka, który mnie wychował i kochał. Był kapłanem w świątyni Boga i nauczył mnie wszystkiego o Bogu, który kocha mnie i ciebie.

– Chciałabym mieć takiego ojca. Staram się schodzić abbie z drogi, bo mnie bije, gdy przeze mnie traci cierpliwość. – Amina nie powiedziała tego na głos, ale bała się słów ojca bardziej niż jego uderzeń. Jego słowa spadały na nią jak deszcz kamieni, mówiąc, że jest bezwartościowa, że zawsze będzie dla niego ciężarem, nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie dobrą żoną.

– A twoja matka? – zapytała Hodaya.

– Mama robi to, co każe abba, żeby jej nie bił.

– Biedne dziecko. – Hodaya ponownie wyciągnęła rękę do Aminy, a dziewczynka ponownie instynktownie się odsunęła. Gdy zrozumiała, że Hodaya próbuje tylko ją objąć, przysunęła się, by poczuć to, czego tak rzadko doświadczała. Jakby to było, gdyby cały czas tak ją traktowano?

– Masz męża? – zapytała Hodayę.

– Aaron zmarł kilka lat temu, ale byliśmy małżeństwem wiele lat. Moi synowie dali mi siedmioro wnucząt.

– Abba mówi, że ze mną nikt się nie ożeni, dopóki nie przestanę kuleć. Próbowałam, ale nic nie mogę na to poradzić. Widzisz, jak słaba jest ta noga?

Aminie nie wolno było nikomu pokazywać swojej chudej, zwiotczałej nogi, ale Hodaya już ją widziała, gdy zmywała brud z kolan Aminy. Poza tym noga starszej kobiety też była wykrzywiona, a jej zniekształcona stopa skierowana pod złym kątem.

– Męża, który cię kocha, nie obchodzi, jak wygląda twoja noga. Bardzo mądra przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że każdy z nas ma w sobie coś niedoskonałego. W twoim i moim przypadku jest to trochę bardziej zauważalne, to wszystko.

Czy to mogła być prawda? Czy siostra, starsi bracia, a nawet ojciec Aminy byli w jakimś stopniu niedoskonali? To wydawało się nierealne. Amina wyciągnęła dłonie, żeby pokazać Hodai, że one również są zniekształcone. Hodaya ponownie zmoczyła szmatkę.

– Może i nie potrafisz biegać tak szybko, jak inne dzieci – powiedziała, gdy obmywała brudne dłonie Aminy – ale Bóg stworzył cię do czegoś wyjątkowego, czego oni nie potrafią.

– Naprawdę? Do czego?

Hodaya zaśmiała się.

– Nie wiem, ale na pewno to odkryjesz do czasu, gdy będziesz w moim wieku. Mój mąż był pasterzem. Jego stado pasło się na polach poza miastem. Nauczyłam się, jak prząść wełnę z jego owiec i robić z niej tkaniny na sprzedaż.

Gdy Hodaya skończyła, Amina zeszła z krzesła i rozejrzała się dookoła po kolorowych motkach wełny i stosach materiałów. Kobieta akurat rozpakowywała towar na swoim stoisku, gdy Amina potknęła się i upadła, i teraz wróciła do swojego zajęcia.

– Te kolory są piękne – powiedziała Amina, gładząc palcami miękką tkaninę.

– Dziękuję, skarbie. Sama farbuję wełnę. Uwielbiam wypróbowywać różne składniki i tworzyć nowe kolory.

Ojciec Aminy mawiał, że Żydzi to złodzieje i kłamcy i że powinna trzymać się od nich z daleka. Gdyby jej siostra zobaczyła, że Amina rozmawia z Żydówką, dziewczynka miałaby kłopoty. Ale nie obchodziło jej to. Lubiła tę uprzejmą, łagodną kobietę.

– Twoje włosy mają przepiękny kolor – powiedziała Hodaya, kładąc na chwilę dłoń na głowie Aminy. Tym razem dziewczynka tylko odrobinę drgnęła. – Chciałabym znaleźć sposób na ufarbowanie moich tkanin na tak piękny miedziany odcień brązu.

– Sayfah mówi, że moje włosy są okropne. Jej są czarne jak włosy mamy.

– Nie słuchaj jej. Są piękne i… – Hodaya zamilkła zdziwiona, gdy na stoisko wszedł nagle mężczyzna. Po małym nakryciu głowy i frędzlach przy szacie Amina poznała, że to Żyd. – Jakubie! Co ty tutaj robisz? – zapytała Hodaya.

– Mamo, spakuj wszystko. Natychmiast musimy wracać.

– O czym ty mówisz? Dopiero tutaj dotarłam. Jeszcze niczego nie sprzedałam.

Mężczyzna zaczął pakować tkaniny z powrotem do worków, jakby jej nie usłyszał.

– Jakubie, przestań. Co ty wyprawiasz?

– Coś się stało, mamo…

– Któremuś z dzieci? Twoim braciom? – zapytała przerażona.

– Nie, nic nam nie jest. – W tym momencie zauważył Aminę i zapytał: – Kim jest ta edomicka dziewczynka? Co tutaj robi? – Patrzył na Aminę, jakby była jego wrogiem.

– To moja nowa znajoma, Amina. Upadła i zdarła skórę na kolanach. Amina, to jest mój bardzo nieuprzejmy syn Jakub.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko dalej nerwowo składał tkaniny Hodai i rozbierał ekspozycję. Hodaya wyrwała mu z rąk belę materiału, próbując go powstrzymać.

– Jakubie, nie spakuję się i nigdzie nie pójdę, dopóki mi nie powiesz, o co chodzi.

Mężczyzna nerwowo wypuścił powietrze, jak koń, który niecierpliwe czeka na bieg.

– Dzisiaj rano trzech starszych z Jerozolimy przyszło do domu zgromadzenia ze złymi wieściami. Perski władca wydał dekret, który… cóż, to jest jak jakiś koszmar. Za chwilę mamy spotkanie, żeby postanowić, co robić. Zabieram cię do siebie.

Amina obserwowała twarz Hodai. Jeżeli wieści syna ją zasmuciły, to kobieta nie dała tego po sobie poznać. Ponownie położyła dłoń na głowie Aminy, jakby ją błogosławiła.

– Miło było cię poznać, Amino. Mam nadzieję, że znowu się spotkamy.

– Ja też.

W tej chwili Amina usłyszała, że woła ją siostra.

– Amino… Amino, gdzie jesteś?

– Pa – powiedziała i lekko machnęła dłonią. – Dziękuję za pomoc. – Wyskoczyła z budki i pokuśtykała drogą w stronę wołającej, uważając, by znowu nie upaść.

– Gdzie byłaś? – zapytała Sayfah. Wyglądała na tak zdenerwowaną i niecierpliwą, jak ich ojciec, gdy tak stała ze skrzyżowanymi rękami i takim wzrokiem, jakby to Amina była winna, a nie ona i pozostali, że uciekli. – Chodźże, ślamazaro. Mama skończyła zakupy. Wracamy do domu.

Mama stała, czekając w wąskim wejściu do Betlejem i trzymając zakupy. Amina próbowała pomóc, niosąc w drodze do domu melona, ale jej słaba noga utrudniała chód. Próbowała pokazać mamie pokaleczone kolana, gdy wróciły do wioski.

– Zobacz, co się stało, gdy upadłam. Miła kobieta na targowisku mi pomogła…

Ale jej matka nie była zainteresowana.

– Może następnym razem uważaj, jak chodzisz.

Amina pomogła przygotować posiłek, a potem, gdy abba i bracia przyszli zjeść, zniknęła im z oczu. Byli to trzej najważniejsi ludzie w całym domu i mieli do wszystkiego pierwszeństwo. Jeżeli nie usunęła się im z oczu w porę, dostawała od nich klapsy, kopniaki i przekleństwa, zwłaszcza gdy byli zmęczeni po całym dniu pracy na polu.

Gdy wieczorem Amina leżała w łóżku, nadal myślała o uprzejmości żydowskiej tkaczki. Hodaya powiedziała, że włosy Aminy mają cudowny kolor. I że jest coś wyjątkowego, co Amina potrafi, a jej siostra nie – coś, co odkryje pewnego dnia. Hodaya powiedziała, że lubi być inna, mimo że jej stopa była bardziej wykrzywiona od stopy Aminy.

Amina zasnęła, myśląc o jej słowach. Ale gdzieś w środku nocy obudziły ją głosy. Usiadła, nasłuchując w ciemności śmiechu i dźwięków świętowania. Brzmiało to jak święto, które odbywało się w jej wiosce po zbiorze oliwek, ale one jeszcze nawet nie zdążyły dojrzeć. Gdy jej uszu dobiegł kolejny radosny okrzyk, wyszła z łóżka i wyjrzała przez swoje drzwi. Wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się na ulicy, świętując z pochodniami i otwartymi bukłakami wina. Matka Aminy i inne kobiety przechodziły przez tłum z dzbanami, napełniając ludziom kielichy. Abba stał na tyle wozu, chwiejąc się lekko, jakby wóz toczył się po drodze.

– Cóż to za dzień! – powiedział, podnosząc swój kielich. – W końcu pozbędziemy się tych brudnych Żydów! Teraz wszyscy zginą! – Odpowiedział mu radosny okrzyk tłumu.

Abdel, wujek Aminy, który przyszedł z wizytą z odległej wioski, wskoczył na wóz i objął abbę ramieniem.

– Przyjaciele, będziemy mogli wziąć sobie domy i własność Żydów – powiedział. – Możemy mieć ich sady oliwne i winnice, pola uprawne, których nie musieliśmy zasiewać…

– I owce! – krzyknął ktoś z tłumu. – Oni mają olbrzymie stada owiec!

– To prawda! – odrzekł abba. – Nie tylko zbierzemy plon z pracy Żydów i ich majątki, ale na dobre się ich pozbędziemy. – Jego słowom odpowiedział radosny śmiech.

– Posłuchajcie… posłuchajcie! – Najstarszy mężczyzna w wiosce szedł w stronę wozu z podniesionymi rękami, dając znać, że ma coś do powiedzenia. Śmiech ustał. – Byłem chłopcem, gdy Żydzi przybyli tu z Babilonu ze swoimi śmierdzącymi karawanami. Najechali nas jak szarańcza, a potem zaczęli budować na naszej ziemi i twierdzili, że nasze pola i winnice należą do nich. Były ich tysiące! To było prawie siedemdziesiąt lat temu i przez ten cały czas myślałem tylko o tym, jak się ich pozbyć. W końcu dostaliśmy szansę! – Ludzie wydali z siebie kolejny radosny okrzyk.

Amina była już całkowicie rozbudzona. Wymknęła się z pokoju i przeszła boso przez mały dziedziniec, po czym stanęła przy bramie. Była zbyt przerażona okrzykami i wrzaskami, by wyjść na ulicę, a poza tym miała na sobie nocną koszulę.

– Potrzebujemy planu – powiedział abba – żebyśmy wykorzystali tę okazję. Każdy musi powiedzieć, czyj majątek chce otrzymać i którego Żyda zabić. Będziemy też potrzebować mieczy i innej broni.

– Najlepiej będzie, jeśli najpierw otoczymy wszystkich Żydów – odrzekł stary mężczyzna. – Zabijemy ich wszystkich w jednym miejscu.

– Myślisz, że będą się bronić? – zapytał wujek Aminy.

– Nie mogą! – odrzekł abba. – I w tym tkwi cały urok! Dekret został wydany przez samego króla Achaszwerosza. Każdy Żyd w imperium: każdy mężczyzna, kobieta i dziecko muszą zostać zabici.

Amina nie rozumiała. Kobieta, która jej dzisiaj pomogła, była Żydówką. Dlaczego król miałby zabijać kogoś tak miłego i łagodnego, jak Hodaya?

Patrzyła, jak jej ojciec opróżnia kielich z winem, a potem przeczesuje tłum wzrokiem, jak gdyby szukał kogoś, kto mu go znowu napełni.

– Hej! Co ty tam robisz? – krzyknął, gdy zobaczył Aminę. Dziewczynka cofnęła się, ostrożnie, by się nie potknąć i jeszcze bardziej go nie rozzłościć. – Wracaj do środka! Natychmiast!

Mama podeszła szybko do Aminy i uderzyła ją w twarz, zanim zaciągnęła ją do domu.

– Słyszałaś ojca. Zostań tam, gdzie twoje miejsce.

– Ale… dlaczego abba chce zabić…

– To cię nie dotyczy. To jest sprawa dorosłych. – Mama popchnęła Aminę na łóżko i dodała: – Idź spać i zapomnij o tym, co słyszałaś.

– Ale ta miła kobieta, która mi dzisiaj pomogła, była Żydówką i…

– Dlaczego rozmawiasz z Żydami? Powinnaś być mądrzejsza.

Amina skuliła się, gdy matka podniosła dłoń, by znowu ją uderzyć; jej twarz nadal płonęła od pierwszego uderzenia.

– Nigdy nie ufaj Żydowi. Oni zwodzą ludzi i ukrywają to, kim są naprawdę. Wszyscy zasługują na śmierć. – Mama wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Amina wiedziała, czym jest zabijanie i przelewanie krwi. Widziała, jak abba i inni mężczyźni zabijają owce i świnie na święta i inne okazje. Patrzyła, jak krew tryska na ziemię, gdy abba podcina zwierzętom gardła, a jego dłonie i ramiona pokrywają się czerwienią. Zwierzęta na początku kwiczały i wierzgały, ale potem padały bez życia. Czy w ten sam sposób abba będzie zabijał Żydów, pozwalając, by ich krew pokryła jego dłonie i wsiąkała w ziemię? Amina wiedziała, że ludzie czasami umierają – dwoje dzieci z jej wioski umarło na tę samą gorączkę, która wykrzywiła jej nogę. Ale w chwili czyjejś śmierci wszyscy powinni być smutni i płakać. Nie powinni się radować i śmiać na ulicach. Amina trzęsła się w łóżku, słuchając hałasów dobiegających z ulicy. Minęło dużo czasu, zanim zasnęła.

ROZDZIAŁ

5

BABILON

Czas płynął tak szybko, że Ezdraszowi brakowało tchu; dni i tygodnie tratowały się w popłochu. Od kiedy kilka miesięcy wcześniej dowiedziano się o dekrecie króla, Ezdrasz spędzał każdy dzień w swojej pracowni, szukając odpowiedzi i żadnej nie znajdując. Teraz, gdy wiosna zaczęła rozkwitać, a wyrok ich śmierci był coraz bliższy, czuł desperację graniczącą z paniką. Studiowanie i nauczanie Pisma było dla niego spełnieniem w przeszłości, ale stanowiło zajęcie intelektualne, a nie kwestię życia i śmierci. I wtedy nie martwił się o czas, który kurczy się godzina po godzinie niczym brzeg rzeki w trakcie ulewy.

Jego lud miał mniej niż dziewięć miesięcy życia, mniej czasu niż dziecko w łonie matki. Ezdrasz odwołał wszystkie swoje zajęcia i zawiesił pracę z innymi uczonymi, żeby studiować w ciszy, modląc się, wyznając grzechy, poszcząc, płacząc, a potem znowu badając Pisma. Jednak Ezdrasz nie zbliżał się do odkrycia Bożego sposobu myślenia ani tego, jak ocalić swój lud. Zamiast tego odkrył ogromną różnicę pomiędzy całodniowym mówieniem o Bogu a rozmawianiem z Nim; pomiędzy wiedzą o Bogu i Jego Zakonie a poznaniem Go. Im więcej się uczył, tym mniej rozumiał – i tym mniej odpowiedni się czuł, by prowadzić swój lud, do czego ciągle namawiał go Juda.

Patrzył na zwój Izajasza, który leżał przed nim otwarty. Słowa proroka rozmyły się przed chwilą na papierze, gdy czytał je przez łzy: „Lecz teraz, Panie, Ty jesteś naszym Ojcem, my jesteśmy gliną, a Ty naszym Stwórcą i wszyscyśmy dziełem twoich rąk! Nie gniewaj się, Panie, zanadto”. Pomyślał o swoim ojcu, mistrzu garncarstwa – wyobraził sobie jego umięśnione ręce, które tak umiejętnie formowały bezkształtny kawałek gliny w użyteczne naczynie. Abba był dumny z Ezdrasza, swojego pierworodnego syna, pobłogosławionego przez Najwyższego do służby jako uczony, a nie garncarz, najmłodszego członka wielkiego zgromadzenia. Abba stale przypominał swoim trzem synom o ich dziedzictwie jako kapłanów, wskazując na ich rodowód, który sięgał Aarona, brata Mojżesza, i Zadoka, arcykapłana w świątyni króla Salomona. Gdyby nie żyli na wygnaniu w Babilonie, Ezdrasz mógłby służyć jako arcykapłan w świątyni w Jerozolimie, duchowy przywódca swojego ludu. Ale teraz nauka ani rodowód nie przyniosły mu niczego dobrego. Równie dobrze mógłby lepić garnki, jak jego młodsi bracia.

Wstał i zwinął zwój, żeby go odłożyć. Musiał wyjść z tego dusznego pomieszczenia. Tkanina workowa pod tuniką paliła jego podrażnioną skórę jak ogień, ale nie chciał jej zdjąć, bo przypominała mu o konieczności modlitwy. Gdy szedł przez ciche, kręte uliczki Babilonu, zamieszkane przez żydowską społeczność, słuchając znajomych głosów beczenia kóz i płaczących dzieci, tylko dwie rzeczy były dla niego jasne – i obie były przeciwstawne. Wszechmocny zawarł przymierze z Abrahamem i jego potomstwem, wieczne przymierze, które miało się nigdy nie zmienić; a król perski nakazał zgładzić jego lud i ten dekret również nie mógł zostać zmieniony.

Nogi zaniosły go do zagajnika niedaleko kanału, gdzie jego bracia kontynuowali biznes ojca, a wielkie palmy stały nieruchomo z powodu braku jakiegokolwiek powiewu wiatru. Szedł przez powietrze rozedrgane żarem z pieca, mijając po drodze przeszkody z glinianych naczyń w różnych stadiach produkcji, aż w końcu dotarł do kamienia szlifierskiego, przy którym siedział Juda i nadawał kształt naczyniu ustawionemu na górnym kole, a dolne poruszał swoją stopą. Juda zerknął na Ezdrasza i powitał go kiwnięciem głowy, zanim wrócił do swojej pracy. Zanurzył palce w wodzie, by utrzymać miękkość gliny. Naczynie, które tworzył, sięgało kolan i miało zostać następnie pokryte szkliwem i wypalone w piecu, a potem służyć jako dzban na zboże albo oliwę z oliwek.

Ezdrasz patrzył, jak glina zmienia kształt w doświadczonych dłoniach Judy, jakby była żywym tworem, posłusznym naciskowi jego palców. Pomyślał o słowach Izajasza: „My jesteśmy gliną, a Ty naszym Stwórcą”.

Uczył się w młodości od ojca i wiedział, że naczynia nie można ukształtować bez nacisku. Wiedział również, że grudkę gliny należy ustawić dokładnie na środku koła. Gdyby nie znajdowała się w samym środku, naczynie mogłoby być zniekształcone albo nawet wylecieć z koła wprawionego w ruch. Ezdrasz nigdy nie opanował tej sztuki i naczynia, które wychodziły spod jego palców, były zniekształcone. Czy w tym właśnie zawinił jego lud? Przestali skupiać swoje życie na Bożych prawach, zanim On zaczął ich kształtować? Może gdyby Ezdrasz dokładniej uczył ich Zakonu, naprowadzał ich na sedno i…

– Co cię tu sprowadza? – zapytał Juda, wyrywając Ezdrasza z zamyślenia. Koło stanęło, naczynie było gotowe.

– Musiałem na chwilę wyjść. Zdobyć perspektywę. – A może unikał Bożej ciszy, która odbijała się echem? Juda ostrożnie zdjął naczynie, po czym wyszedł zza koła, rozciągając ramiona.

– Znalazłeś już powód królewskiego dekretu?

– Jeszcze nie.

Juda zanurzył dłonie w wiadrze z wodą, żeby je obmyć. W dole, który znajdował się przed nimi, uczeń ugniatał mulistą maź, mieszając wodę z gliną za pomocą stóp. Dwóch innych uczniów klęczało przy drewnianej desce, uderzając w glinę, żeby pozbyć się z niej powietrza przed ukształtowaniem jej w naczynie. Ezdrasz nie opanował również sztuki uderzania w glinę. Ale Tora? Potrafił z pamięci cytować obszerne fragmenty ze wszystkich pięciu ksiąg. Juda uklęknął przy deskach, żeby sprawdzić glinę, dotykając jej palcami. Pokręcił głową.

– Popracujcie nad nią jeszcze trochę.

Aszer, ich najmłodszy brat, pracował przy piecu ubrany w turban i przepaskę na biodrach. Jego pochylone ciało błyszczało od potu w potężnym gorącu. Ożenił się niecały rok wcześniej i niedawno z radością podzielił się wieścią, że jego żona spodziewa się dziecka. Ezdrasz pamiętał, jak chłopak podskakiwał, gdy ogłaszał nowinę. Teraz radość Aszera zamieniła się w rozpacz. Z każdym dniem coraz bardziej usychał, niby gałąź, która rośnie zbyt blisko płomieni; wiedział, że nie może ochronić swojej żony ani ich nienarodzonego dziecka. Dlaczego Bóg skazał jego dziecko – wszystkie dzieci – na tak krótkie życie?

Aszer zostawił pracę, by porozmawiać z braćmi. Gdy się do nich zbliżał, rozwinął turban, a jego końcem otarł pot z twarzy.

– Powiedziałem Judzie, że to strata czasu przez cały dzień robić naczynia – odezwał się. – Może zostawmy to i zacznijmy cieszyć się tymi kilkoma miesiącami, które nam zostały?

– A ja mu powiedziałem, że potrzebujemy pieniędzy, żeby wyżywić nasze rodziny – odrzekł Juda.

Aszer odpowiedział prychnięciem.

– Jasne. Utuczmy wszystkich jak bydło, mimo że zostaliśmy skazani na śmierć. Może powinniśmy przygotować ucztę!

– Wolałbyś, żebyśmy poginęli z głodu, zanim wrogowie będą mogli nas pozabijać? – zapytał Juda. – Śmierć z głodu to męczarnia, wiesz?

– A bycie ofiarą rzezi nie?

– Stop… proszę… – Ezdrasz podniósł ręce.

– Czy jest jakakolwiek nadzieja? – zapytał Aszer. – To chcę wiedzieć.

– Jak napisał psalmista, nasza nadzieja jest w niesłabnącej miłości Najwyższego – odrzekł Ezdrasz. Ale czy naprawdę w to wierzył, czy były to tylko czcze słowa?

– Mam nadzieję, że zdecydowałeś się nas poprowadzić – powiedział Juda. – Potrzebujemy teraz silnego przywódcy bardziej niż kiedykolwiek.

Ezdrasz rozłożył ręce.

– Jak mam prowadzić, skoro nie mam żadnych odpowiedzi?

– To je znajdź! Daj nam nadzieję, pozwól zrozumieć, zrób coś – odparł Juda. – Jesteś fachowcem od Boga, wielkim teologiem. Nie obchodzą nas twoje wątpliwości, po prostu nam powiedz, co Bóg z nami zrobi!

– Słyszałeś o rebem Natanie? – zapytał Aszer, zanim Ezdrasz zdążył odpowiedzieć.

– Nie… co z nim?

– Zrezygnował z funkcji zarządcy domu zgromadzenia. Doświadcza tak silnego bólu w klatce piersiowej, że jest przykuty do łóżka.

– Dzisiaj rano rozmawialiśmy o tym, kim go zastąpić – powiedział Juda – i pozostali poprosili, żebym zapytał ciebie.

Ezdrasz jęknął.

– Ty jesteś urodzonym przywódcą w tej rodzinie, Judo, nie ja.

Juda podrapał się w czoło, zostawiając na nim ślad gliny. Gdy się odezwał, Ezdrasz usłyszał w jego głosie emocje, tłumione łzy, które go dławiły.

– Nie mogę się tego podjąć. Całą energię zużywam na to, by być silnym przy Deborze i dziewczynkach. Nie potrafię zrobić więcej. Nie mogę być równie silny dla naszego ludu. Musisz nam pomóc, Ezdraszu. Nie masz rodziny tak jak my.

Mimo że Ezdraszowi ciężko było myśleć o własnej śmierci, wiedział, że ten rozkaz był jeszcze gorszy dla takich mężczyzn, jak Juda czy Aszer, którzy mieli żony i dzieci. Ezdrasz nie musiał spędzać ostatnich miesięcy swojego życia, próbując pocieszyć tych, których kochał. Mógł nie spać dzień i noc, jak do tej pory, przysypiając w swojej pracowni nad zwojami i przy lampie naftowej. Mógł też płakać w samotności, zamiast próbować być silnym dla kogoś innego. A jednak Ezdrasz zazdrościł swoim braciom bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby to było, gdyby mógł znaleźć ukojenie w ramionach kochającej żony? Kogo będzie tulił w ostatnich chwilach swojego życia?

– Ezdraszu… – odezwał się Juda, przerywając ciszę. – Znowu odpłynąłeś gdzieś daleko.

– Przepraszam. Mój umysł wiruje ostatnio bez celu. – Z każdym dniem było mu coraz trudniej się skupiać. I mimo że kiedyś uwielbiał krążyć po labiryntach prawa i badać nieodkryte zakamarki pisanej i ustnej Tory, ten dylemat nie miał końca – a może koniec był zbyt ostateczny. Ślepa uliczka. Potarł oczy kciukiem i palcem wskazującym, kolejny raz próbując uciszyć pulsujący ból głowy.

– Bóg jest sprawiedliwy, ale jest również miłościwy – powiedział w końcu. – Nawet jeśli zasługujemy na tę karę, możemy błagać o Jego litość. On nas ocali albo nie. Nie wiem, co więcej mogę zrobić jako przywódca poza mówieniem każdemu, by pościł i się modlił.

– Możesz zrobić o wiele więcej – krzyknął Juda. – Przestań wymawiać się jak Mojżesz i podejmij decyzję, by nas poprowadzić!

– Pomóż nam znaleźć w tym sens – dodał Aszer. – Daj nam nadzieję.

– Nie chcę dawać fałszywej nadziei…