Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Nora Roberts jako J.D. Robb
Srebrny błysk śmierci
W luksusowym hotelu Roarke Palace pokojówka wchodzi do apartamentu 4602, by przygotować pokój na noc i zostaje brutalnie zamordowana. Zabójca dusi ją cienkim srebrnym drutem. To Sly Yost – wirtuoz muzyki i morderstwa. Elitarny zabójca do wynajęcia.
Porucznik Eve Dallas zna go dobrze. Ale w tym przypadku sama znajomość sprawcy nie wystarczy, by rozwiązać zagadkę. Bo w grę wchodzi coś jeszcze.
W końcu Eve będzie musiała zmierzyć się z przerażającą możliwością – że prawdziwym celem mordercy może być jej mąż, Roarke...
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 10 godz. 48 min
Lektor: Izabela Perez
Prolog
To było morderstwo.
Czterdzieści sześć pięter niżej nadal toczyło się życie – hałaśliwe, irytujące, obojętne na śmierć.
Maj na nowojorskiej ulicy jak zwykle zapierał dech w piersiach. Sprzedawcy kwiatów rozstawili na chodnikach pachnące kramy. Choć raz, mimo korków, w powietrzu unosił się zapach nieprzypominający spalin.
Przechodnie poruszali się w tempie zależnym od nastroju. Niektórzy w pośpiechu przeciskali się między spacerowiczami, inni nerwowo rozglądali się w poszukiwaniu powietrznych autobusów. Większość mieszkańców miasta, zgodnie z zaleceniami projektantów mody na wiosnę 2059, miała na sobie koszule z długimi rękawami i T-shirty w jaskrawych kolorach.
W tym sezonie nawet sprzedawane na ulicach napoje przyciągały wzrok intensywnymi kolorami. Wózki z kiełbaskami sojowymi tonęły w smakowicie pachnącej mgle, a apetyczny zapach jedzenia mieszał się z balsamicznym powietrzem wieczoru.
Korzystając z resztek dziennego światła, młodzi nowojorczycy okupowali publiczne korty i boiska, oddając się intensywnym ćwiczeniom. W pocie czoła tańczyli, uganiali się za piłkami i rzutkami lub podciągali na drążkach. Wypożyczalnie wideo na Times Square świeciły pustkami, bo na ulicach działy się ciekawsze rzeczy. Jedynie właściciele sex-shopów nie narzekali na brak klienteli.
Wiosną, jak zwykle, rosło zainteresowanie pornografią.
Autobusy powietrzne zwalniały przed centrami handlowymi. Migoczące światła na parkingach zachęcały do postoju przed coraz to nowymi sklepami.
Kupuj i bądź szczęśliwy. A jutro? Kupisz jeszcze więcej.
Goście barów i restauracji relaksowali się przy stolikach w ogródkach. Jedząc kolację i leniwie popijając drinki, rozmawiali o swoich planach, pięknej pogodzie, codziennych troskach.
Ulica tętniła życiem, podczas gdy w wieżowcu śmierć zbierała swoje żniwo.
Nie wiedział, jak się nazywa. I tak imię, które po narodzeniu nadała jej matka, nie miało znaczenia. Jeszcze mniej obchodziło go, jak się nazywała, schodząc z tego świata.
Jedyne, co się liczyło, to jej obecność. Pojawiła się akurat w tym miejscu. Akurat o tej porze.
Przyszła do apartamentu 4602, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Był cierpliwy, a ona nie kazała na siebie zbyt długo czekać.
Miała na sobie elegancki czarny uniform i śnieżnobiały fartuszek, jakie noszą wszystkie pokojówki w Palace, najlepszym hotelu w mieście. Zgodnie z wymogami dyrekcji, gładko przyczesała lśniące kasztanowe włosy i spięła je na karku czarną klamrą.
Była młoda i ładna. Sprawiła mu tym dodatkową radość. Przecież i tak by to zrobił, nawet gdyby miała dziewięćdziesiąt lat i twarz wiedźmy.
Zadanie okazało się dużo przyjemniejsze, kiedy zauważył, że jest młoda, atrakcyjna, ma zaróżowione policzki i ładne ciemne oczy.
Oczywiście najpierw zadzwoniła. Dwa razy z krótką regulaminową przerwą. Zdążył w tym czasie ukryć się w przepastnej szafie w sypialni.
Otworzyła drzwi za pomocą karty identyfikacyjnej.
– Obsługa hotelowa! – odezwała się śpiewnym głosem, w sposób, w jaki pokojówki ogłaszają swoje przybycie do zwykle pustych pokoi.
Nie zatrzymała się w sypialni. Od razu weszła do łazienki, by wymienić ręczniki, z których od rana korzystał gość nazwiskiem James Priory.
Myjąc wannę, dla dodania sobie animuszu, nuciła pod nosem jakąś melodię. Gwiżdż, kiedy pracujesz, pomyślał, nie odrywając od niej wzroku. Jeszcze tylko chwilę.
Czekał, aż wróci. Rzuciła ręczniki na podłogę przed drzwiami, po czym podeszła do łóżka, by poprawić błękitną pościel.
Uważnie złożyła kapę w lewym rogu łóżka, formując idealnie równy trójkąt. Zauważył, że jest zadowolona z rezultatu.
Jemu też się podobało.
Poruszał się jak błyskawica. Ledwo kątem oka dostrzegła za plecami jakiś ruch, był już na niej. Krzyczała, przeraźliwie, głośno, bez przerwy, ale pokoje w Palace były dźwiękoszczelne.
Chciał, żeby krzyczała. Wprawiła go tym w dobry nastrój. Miło pracować w takich warunkach.
Próbowała wydobyć służbowy biper z kieszeni fartuszka, ale wykręcił jej rękę. Szarpnął tak mocno, że dziewczyny krzyk zamienił się w agonalne skomlenie.
– No nie, tym się bawić nie będziemy. – Odebrał jej biper i rzucił pod ścianę. – Nie spodoba ci się – ostrzegł – ale przecież nie w tym rzecz. Najważniejsze, że ja to lubię.
Zacisnął dłonie na jej szyi i podniósł ją z podłogi. Była lekka, nie ważyła nawet pięćdziesięciu kilogramów. Trzymał ją w górze, aż z braku tlenu zawisła bezwładnie w jego rękach.
Miał przy sobie strzykawkę ze środkiem uspokajającym, na wszelki wypadek, ale przy tak drobnej kobiecie okazała się zbyteczna.
Kiedy puścił ofiarę, upadła na kolana. Zatarł z zadowoleniem ręce i uśmiechnął się promiennie.
– Muzyka – wydał polecenie.
Z głośnika popłynęła zaprogramowana specjalnie na tę okazję aria z Carmen.
Upojne, pomyślał, nabierając w płuca powietrza, jak gdyby w ten sposób chciał poczuć zapach dźwięków.
– No to do roboty.
Pogwizdywał, bijąc ją. Nucił, kiedy gwałcił. Zanim ją udusił, zaczął śpiewać.
1
Śmierć ma wiele różnych twarzy, a śmierć gwałtowna dodatkowo kryje się za maską. Zadanie polega na odkryciu jej prawdziwego oblicza. Dopiero wtedy można wymierzyć sprawiedliwość.
Bez względu na to, czy morderstwo popełniono z zimną krwią, czy w afekcie, musiała dotrzeć do jego źródeł. To jedyne, co mogła zrobić dla ofiary.
Tej nocy Eve Dallas, porucznik nowojorskiej policji, trzymała odznakę, służbowy pistolet i komunikator w maleńkiej jedwabnej torebce, która od początku wydawała jej się zbyt frywolna.
Zamiast munduru miała na sobie cienką błyszczącą suknię wieczorową w kolorze dojrzałej moreli, ściśle przylegającą do jej szczupłego ciała. Odważny dekolt w kształcie litery V odsłaniał nagie plecy. Szyję zdobił sznur brylantów. Dwa kamienie błyszczały także w uszach, które niedawno, w chwili słabości, zgodziła się przekłuć.
W krótkie kasztanowe włosy wpięła brylanty, przypominające krople deszczu. Zawsze kiedy wkładała elegancką biżuterię, czuła się nieswojo.
Choć w jedwabiu i drogich kamieniach wyglądała oszałamiająco, nadal pozostała czujną policjantką. Jej chłodne brązowe oczy bez ustanku obserwowały przestronną salę balową, twarze gości i ochroniarzy. Czuła się całkowicie odpowiedzialna za bezpieczeństwo.
Bezszelestne kamery, zmyślnie ukryte w gipsowych kasetonach, cały czas pracowały, rejestrując wszystko, co działo się na sali. Nowoczesne skanery były w stanie wyłowić każdego, kto próbowałby wnieść lub ukryć niebezpieczne przedmioty. Większość kelnerów obsługujących przyjęcie stanowili specjalnie wyszkoleni pracownicy ochrony.
Na bal wpuszczano tylko zaproszonych gości. Czytnik znajdujący się przy drzwiach sprawdzał autentyczność hologramu na każdym zaproszeniu.
Powodem, dla którego przedsięwzięto tak wyjątkowe środki ostrożności, była biżuteria i dzieła sztuki o wartości 578 milionów dolarów, wystawione w sali balowej.
Wszystkie gabloty zostały zabezpieczone przed rozbiciem. Niezliczone czujniki bez przerwy mierzyły natężenie światła i temperaturę, były w stanie wykryć każdą zmianę ciężaru, rejestrowały najmniejszy nawet ruch. Gdyby któryś z gości lub ktoś z obsługi spróbował ruszyć z miejsca choćby kolczyk, natychmiast zablokowałby automatyczne drzwi i włączył alarm. W ciągu kilku sekund na sali pojawiliby się najlepsi ochroniarze, wyselekcjonowani z oddziałów specjalnych nowojorskiej policji.
Eve, z wrodzonym sobie cynizmem, uważała, że całe to przedsięwzięcie jest jedynie niepotrzebną pokusą dla złodziei. Zbyt wielu zwiedzających, zbyt łatwy dostęp do eksponatów, zbyt duża powierzchnia wystawy, ale poza tym wszystko było dość sprawnie zorganizowane.
Tak, jak tego oczekiwała od Roarke’a.
– I cóż, pani porucznik? – W jego pytaniu pobrzmiewała nutka rozbawienia, a może to tylko irlandzki akcent męża przyciągnął jej uwagę.
Przecież wszystko, co dotyczyło Roarke’a, przyciągało jej uwagę – oczy, nieprzyzwoicie niebieskie, twarz, która mogła uchodzić za jedno z najdoskonalszych dzieł bożych.
Kiedy się do niej uśmiechnął, wykrzywiając zmysłowe usta, miała ochotę przytulić się do niego i tylko raz lekko go ugryźć. Nie odrywając od niej wzroku, delikatnie pogładził ją po nagim ramieniu.
Choć byli małżeństwem od przeszło roku, takie ukradkowe pieszczoty wciąż wywoływały u niej dreszcze podniecenia.
– Całkiem udane przyjęcie – powiedziała.
Dyskretny grymas Roarke’a natychmiast zmienił się w szeroki uśmiech.
– Prawda? – Nie przestając gładzić jej ramienia, rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego czarne jak noc włosy sięgały prawie do ramion, nadając mu wygląd irlandzkiego wojownika. Wysoki, doskonale zbudowany, w eleganckim czarnym krawacie, robił niesamowite wrażenie. Oczywiście nie tylko na niej. Dostrzegała to większość kobiet obecnych na bankiecie. Gdyby Eve była typem zazdrosnej żony, pewnie kopnęłaby już niejeden tyłeczek tylko za sposób, w jaki ich właścicielki zerkały w stronę Roarke’a.
– Zadowolona z zabezpieczeń? – zapytał.
– Nadal uważam, że organizowanie przyjęcia w sali balowej hotelu, nawet twojego, to ogromne ryzyko. Te świecidełka są warte setki tysięcy dolarów.
Lekko się uśmiechnął.
– Świecidełka to niezupełnie to określenie, o które nam chodzi. Magda Lane wystawia na aukcję niewątpliwie najokazalszą kolekcję dzieł sztuki, biżuterii i pamiątek.
– Pewnie. I spodziewa się nieźle na tym zarobić.
– Właśnie na to liczę. Za zorganizowanie tego pokazu, zapewnienie bezpieczeństwa i przeprowadzenie licytacji Roarke Industries dostanie z tego ładną sumkę. – Czujnie rozglądał się po sali, obserwował, jak gdyby to on, a nie jego żona, pracował w policji. – Samo jej nazwisko wystarczy, żeby cena na otwarciu przebiła wartość tych cacek. Idę o zakład, że dostanie co najmniej dwa razy więcej niż to wszystko warte.
W głowie się nie mieści, pomyślała Eve. To jakiś absurd.
– Myślisz, że ludzie, ot tak po prostu, dadzą pół miliarda za przedmioty należące do kogoś innego?
– Oczywiście. Przez zwykły sentyment.
– Jezu Chryste. – Eve pokręciła z niedowierzaniem głową. – Przecież to tylko przedmioty. No tak. – Machnęła ręką. – Zapomniałam, z kim rozmawiam. Z królem przedmiotów.
– Dziękuję, kochanie. – Postanowił przemilczeć fakt, że sam ma na oku kilka drobiazgów dla siebie i żony. Na dyskretny znak dłonią pojawił się przy nich kelner, niosąc tacę z szampanem w smukłych kryształowych kieliszkach. Roarke wziął dwa, jeden podał żonie. – Jeśli zbadałaś już system zabezpieczeń, może zrobisz sobie przerwę i trochę się zabawisz?
– A kto twierdzi, że tego nie robię? – Wiedziała, że tego wieczoru nie jest policjantką, lecz jego żoną, a to oznacza podawanie ręki, poklepywanie po plecach i uśmiechanie się do gości. Ale najgorszymi torturami, według Eve, było prowadzenie niezobowiązujących rozmów towarzyskich.
Znał ją jak samego siebie. Podniósł jej dłoń i pocałował.
– Jesteś dla mnie zbyt dobra.
– Nie zapominaj o tym. – Wypiła łyk szampana. – No to z kim mam rozmawiać?
– Myślę, że zaczniemy od kobiety wieczoru. Pozwól, że przedstawię cię Magdzie. Na pewno się polubicie.
– Aktorzy – mruknęła Eve.
– Jesteś uprzedzona. No, w każdym razie – mówił, prowadząc żonę przez salę – Magda Lane nie jest zwyczajną aktorką. To żywa legenda. Pięćdziesiąt lat w show-biznesie. Wiesz, że tylko nieliczni potrafią tego dokonać. Przetrwała wszystkie mody, style i zmiany na stołkach w przemyśle filmowym. Talent to za mało, żeby odnieść sukces. Do tego potrzebny jest kręgosłup.
Eve po raz pierwszy widziała w oczach męża taki zapał. Rozbawił ją.
– Nie daje ci spokoju, co? – zapytała z uśmiechem.
– Od lat. Kiedyś, jako dzieciak, jeszcze w Dublinie, musiałem na chwilę zniknąć z ulicy. No wiesz, miałem w kieszeni kilka portfeli i cudzych drobiazgów, a po piętach dreptała mi policja.
Jej nieumalowane usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
– Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami.
– Cóż, tak bywa. Przypadkiem trafiłem do kina. Miałem chyba z osiem lat albo coś koło tego. Siedziałem w ciemnej sali, czekając, aż idiotyczny film kostiumowy zanudzi mnie na śmierć. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Magdę Lane. Grała Pamelę w Złamanej Olumie.
Wskazał dłonią androida, replikę aktorki, odzianego w śnieżnobiałą suknię balową, ozdobioną lśniącymi kamieniami. Android wdzięcznie przechadzał się między gośćmi, z gracją dygał i wachlował się połyskującym białym wachlarzem.
– Jak, u diabła, ona się w tym poruszała? – zastanawiała się głośno Eve. – To musi ważyć tonę.
Nie mógł się nie roześmiać. Jego żona, jak zwykle, dostrzegła tylko niedogodności, ignorując majestatyczny przepych kreacji.
– Podobno kilkanaście kilogramów. Mówiłem ci, że ona ma kręgosłup. Właśnie ten kostium miała na sobie, kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy. Przez godzinę nie pamiętałem o bożym świecie. Zapomniałem, gdzie jestem, kim jestem, nie czułem głodu, nie bałem się, że dostanę lanie po powrocie do domu, jeśli się okaże, że portfele nie są wystarczająco grube. Oszalałem na jej punkcie. – Nie przerywając opowieści, rozglądał się wokół, od czasu do czasu posyłał uśmiech lub machał na powitanie znajomym. – Tamtego lata widziałem ten film jeszcze cztery razy. Nawet płaciłem za wejście. To znaczy raz kupiłem bilet. Od tej pory, zawsze kiedy chciałem zapomnieć o problemach, szedłem do kina.
Eve trzymała dłoń męża, próbując wyobrazić go sobie jako chłopca, siedzącego w ciemnym kinie i z zapartym tchem śledzącego, co dzieje się na migoczącym ekranie.
Roarke jako ośmiolatek odkrył, że obok biedy i przemocy, z którymi borykał się na co dzień, istnieje inny świat.
Jako ośmioletnia dziewczynka Eve Dallas była tak zdruzgotana, że próbowała zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu, pomyślała.
Czy to nie to samo?
Rozpoznała aktorkę. Roarke od dawna nie chodził do kina – jeśli już, to tylko do swojego własnego – ale na dysku miał kopie tysięcy filmów. Eve przez trzydzieści lat nie obejrzała ich tylu co w ciągu ostatniego roku.
Magda Lane miała na sobie olśniewającą suknię. W krzykliwej czerwieni, ściśle przylegającej do jej zachwycająco pięknego i zmysłowego ciała, wyglądała jak dzieło sztuki. Choć miała sześćdziesiąt trzy lata, zdawała się dopiero wkraczać w wiek średni. Z tego, co zauważyła Eve, aktorka nie była tym faktem zachwycona.
Jej włosy, w kolorze dojrzałego zboża, ułożone w spirale, opadały na nagie ramiona. Wydatne usta, równie ponętne jak ciało, pomalowała krwiście czerwoną szminką, idealnie pasującą do koloru sukni. Na twarzy nie miała ani jednej zmarszczki, a skórę białą jak alabaster. Tuż obok brwi wyraźnie zaznaczał się pieprzyk.
Błyszczące zielone oczy kontrastowały z ciemnymi brwiami. Przez chwilę chłodno mierzyły Eve, po czym zwróciły się ku Roarke’owi, natychmiast rozpromieniając się w uśmiechu.
Aktorka rzuciła otaczającym ją wielbicielom nieobecne spojrzenie i wyciągając ręce, ruszyła w jego stronę.
– Mój Boże, wyglądasz oszałamiająco.
Roarke pochylił się z galanterią i ucałował jej dłonie.
– To samo chciałem powiedzieć o tobie. Magdo, jesteś jak zwykle olśniewająca.
– Tak, ale na tym polega moja praca. Ty się taki urodziłeś. Szczęściarz z ciebie. A to musi być twoja żona?
– Owszem. Eve, Magda Lane – dokonał prezentacji.
– Porucznik Eve Dallas. – Głos Magdy był jak mgła, niski i tajemniczy. – Od dawna chciałam panią poznać. Tak żałuję, że nie byłam na waszym ślubie.
– Cóż, zdaje się, że utknęłam w tym na dobre.
Magda uniosła brwi, a po chwili uśmiechnęła się przyjaźnie.
– I ja tak myślę. Roarke, proszę, zostaw nas same. Chciałabym bliżej poznać twoją fascynującą żonę, a ty mi w tym przeszkadzasz. – Machnęła szczupłą dłonią, dając mu znak, by odszedł. Brylant w pierścionku na jej palcu przez ułamek sekundy odbijał światło w tak imponujący sposób, że przypominał ogon komety. Wzięła Eve pod ramię. – A teraz poszukajmy jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać. Te puste rozmowy są takie nużące. Oczywiście, myśli pani, że właśnie to panią teraz czeka, ale zapewniam, że nasza rozmowa nie będzie pusta. Pozwoli pani, że zacznę od wyznania. Wie pani, czego najbardziej w życiu żałuję? Tego, że pani zabójczo przystojny mąż jest tak młody, że mógłby być moim synem.
Usiadły przy stoliku, w odległym kącie sali balowej.
– Nie rozumiem, co wiek ma tu do rzeczy? – powiedziała Eve.
Magda roześmiała się. Przywołała gestem kelnera, wzięła z tacy dwa kieliszki szampana, po czym bez słowa odprawiła mężczyznę.
– Och, to moja wina. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie wezmę kochanka starszego lub młodszego ode mnie o więcej niż dwadzieścia lat. Do dziś trzymam się tej zasady, choć czasami mam wątpliwości. Ale, ale… – przerwała, by napić się szampana. Nie odrywała badawczego wzroku od Eve. – Nie o Roarke’u chciałam rozmawiać, ale o pani. Właśnie tak wyobrażałam sobie kobietę, w której się zakocha, kiedy przyjdzie na to czas.
Eve zakrztusiła się alkoholem.
– Jest pani pierwszą osobą, która tak uważa. – Przez chwilę walczyła ze sobą, w końcu się poddała. – Dlaczego pani tak sądzi?
– Atrakcyjna z pani kobieta, ale to nie uroda go zauroczyła. Uważa pani, że to zabawne. – Magda pokiwała głową z aprobatą. – I dobrze. Poczucie humoru to podstawa powodzenia u mężczyzn. Szczególnie u takich jak Roarke. – Nie wątpiła, że wygląd też się liczy. Eve może nie olśniewała urodą, a na jej widok mężczyznom nie odbierało mowy, ale zbudowana była proporcjonalnie, miała ładne szczere oczy i interesujący dołeczek w brodzie. – Pani uroda go przyciągnęła, ale nie dla niej stracił głowę. Dużo o tym myślałam, bo wiem, że Roarke zawsze miał słabość do pięknych kobiet. Sama mam słabość do niego i dlatego pozwoliłam sobie zebrać na pani temat trochę informacji.
Eve pochyliła wyzywająco głowę.
– I co, zdałam?
Rozbawiona Magda dotknęła czerwonym paznokciem brzegu kieliszka, po czym uniosła szampana i z uśmiechem wypiła łyk.
– Jest pani inteligentną, silną kobietą, która nie tylko stoi na własnych nogach, ale kiedy trzeba, potrafi kopnąć w tyłek. Ma pani swój rozum. Rozgląda się pani po sali i zastanawia: „Co za absurd, czyżbyśmy nie mieli nic lepszego do roboty?”.
Eve z rosnącym zainteresowaniem przyglądała się rozmówczyni.
– Jest pani aktorką czy psychologiem? – zapytała w końcu.
– Obie profesje mają ze sobą dużo wspólnego – Magda urwała na chwilę, by napić się szampana. – Moim zdaniem, nie zależało pani i nie zależy pani na jego pieniądzach. Właśnie tym go pani zaintrygowała. Nie zauważyłam też, żeby czołgała się pani u jego stóp. Gdyby tak było, prawdopodobnie szybko by się panią znudził.
– Nie jestem jego zabawką.
– Oczywiście, że nie. – Tym razem Magda uniosła kieliszek w toaście. – Jest w pani zakochany do szaleństwa. Aż miło na was patrzeć. A teraz proszę mi coś opowiedzieć o pracy w policji. Nigdy nie wcielałam się w postać policjantki. Kiedyś grałam kobietę, która łamie prawo, by ochronić swoich bliskich, ale nigdy nie byłam bohaterką, która broni ludzi w imieniu prawa. Jak to jest?
– To zwyczajna robota. Jak w każdej zdarzają się wzloty i upadki.
– Wątpię, by była to „zwyczajna” praca. Macie do czynienia z morderstwami. Dla nas… cywilów, bo chyba tak nas nazywacie, te sprawy zawsze będą fascynujące, szczególnie zabójstwa.
– Tak, to interesuje tych, którzy nie są ich ofiarami.
– Owszem. – Magda lekko odchyliła głowę w tył i wybuchła perlistym śmiechem. – Och, Eve, podoba mi się pani! Tak się cieszę. Nie chce pani rozmawiać o pracy, w porządku, rozumiem. Ludzie z zewnątrz uważają, że mój zawód jest niesamowicie ciekawy, a tymczasem to… zwyczajna robota. Ze wzlotami i upadkami.
– Widziałam sporo pani ról. Zdaje się, że Roarke ma na dysku wszystkie filmy, w których pani zagrała. Najbardziej podobała mi się pani jako oszustka, która wszędzie zostawia ślady. Całkiem zabawny film.
– Ach tak, Przynęta i bat. Z Chase’em Connerem w roli głównej. Mieliśmy wtedy romans. Całkiem udany. Chcę wystawić na licytację kostium, który miałam na sobie w scenie przyjęcia. – Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu przedmiotów, które kiedyś były dla niej ważne, a dziś wywoływały już tylko uśmiech. – Liczę na wysokie ceny. Dzięki tym pieniądzom Fundacja na rzecz Artystów Sceny imienia Magdy Lane zacznie wreszcie działać. Cóż, oddam pod młotek kawał kariery, kawał życia. – Odwróciła się, by dokładniej obejrzeć fragment ekspozycji przedstawiający elegancki buduar, z lśniącym jedwabnym szlafroczkiem i otwartą szkatułką, z której na toaletkę wysypywała się biżuteria. – Urocze kobiece cacka, prawda?
– Tak, jeśli się to lubi.
Magda spojrzała na Eve z uśmiechem.
– W pewnym okresie życia uwielbiałam te rzeczy. Ale mądra kobieta, chcąc przetrwać w tym biznesie, musi ciągle na nowo odkrywać samą siebie.
– A kim jest pani teraz?
– Tak, tak… – Magda westchnęła w zamyśleniu. – Ludzie pytają, dlaczego to robię, dlaczego rozstaję się z tyloma wspomnieniami. Wie pani, co im odpowiadam?
– Nie, co?
– Że mam zamiar żyć i pracować jeszcze dobrych kilka lat. Zdążę zebrać nową kolekcję. – Aktorka roześmiała się i odwróciła do Eve. – I taka jest prawda. Ale jest coś jeszcze. Fundacja. To marzenie mojego życia. Byłam dobra w swoim zawodzie. Dopóki mogę, chcę przekazać swoje doświadczenia innym, młodszym. Stypendia, dotacje, wszelka pomoc dla utalentowanego narybku. Cieszy mnie myśl, że młodzi aktorzy i reżyserzy będą zaczynać karierę z moim imieniem na ustach. Tak, to próżność.
– Nie sądzę. Uważam, że to mądrość.
– Och, zaczyna mi się pani coraz bardziej podobać. O, Vince do mnie mruga. To mój syn – wyjaśniła Magda. – Odpowiada za kontakt z mediami i bezpieczeństwo tego przedsięwzięcia. To wyjątkowo wymagający młody człowiek – dodała, machając do syna, znajdującego się na przeciwnym końcu sali. – Bóg jeden wie, skąd to się u niego wzięło. Cóż, to znak, że pora wracać do pracy. – Wstała. – Zabawię w Nowym Jorku jeszcze przez kilka tygodni. Mam nadzieję, że się spotkamy.
– Z przyjemnością.
– O, Roarke, jak zwykle samą w porę. – Magda uśmiechnęła się do nadchodzącego gospodarza. – Niestety, obowiązki wzywają. Muszę porzucić twoją uroczą żonę. Kochani, chętnie skorzystam z zaproszenia na kolację. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać, a przede wszystkim zakosztować wybornej kuchni tego twojego… jakżeż on się nazywa?
– Summerset – podpowiedziała Eve.
– Ach tak, oczywiście, Summerset. A zatem, do zobaczenia niebawem. – Aktorka pocałowała Roarke’a w oba policzki i odeszła.
– Miałeś rację. Polubiłam ją.
– Byłem tego pewny. – Roarke delikatnie kierował żonę w stronę wyjścia. – Wybacz, że psuję ci zabawę, ale mamy drobny problem.
– Z ochroną? Ktoś próbował się wymknąć z którąś z błyskotek w kieszeni?
– Nie, nie chodzi o kradzież. Niestety, to zabójstwo.
Wyraz jej oczu natychmiast się zmienił. W jednej chwili z kobiety przeistoczyła się w czujną policjantkę.
– Kto?
– Z tego, co wiem, to pokojówka. – Nie wypuszczając ramienia Eve, szedł z nią w kierunku wind. – Znaleziono ją w południowym skrzydle na czterdziestym szóstym piętrze. Nie znam szczegółów – wyjaśnił, zanim zdążyła zapytać. – Szef ochrony hotelowej przed chwilą mnie o tym poinformował.
– Zawiadomiłeś policję?
– Zawiadomiłem ciebie. – W skupieniu czekał, aż winda zatrzyma się na właściwym piętrze. – Ochrona wiedziała, że jestem w hotelu i że ty jesteś ze mną. Postanowili najpierw powiadomić mnie. I ciebie.
– Już dobrze, nie obrażaj się. Jeszcze nie wiemy, czy w ogóle popełniono jakieś przestępstwo. Ludziom zawsze się wydaje, że skoro nie ma świadków śmierci, to musiało być morderstwo. Tymczasem najczęściej chodzi o wypadek lub zgon z przyczyn naturalnych.
Kiedy Eve wyszła z windy, jej oczy się zwęziły. Na zatłoczonym korytarzu panował chaos. Histeryzująca pokojówka, mężczyźni w garniturach, hotelowi goście, którzy, zwabieni hałasem, wyjrzeli z apartamentów, by sprawdzić, co się stało.
Sięgnęła do swojej idiotycznej torebki i wyjęła odznakę. Wyciągając ją przed siebie, ruszyła w stronę pokoju, przed którym gromadzili się gapie.
– Policja, proszę się rozejść. Niech państwo wracają do swoich apartamentów. Proszę, żeby pozostała tylko ochrona. Niech ktoś się zajmie tą kobietą. Kto tu jest szefem?
– Ja – odezwał się wysoki łysy mężczyzna o skórze w kolorze kawy. – John Brigham.
– Panie Brigham, proszę ze mną. – Nie miała przy sobie uniwersalnej karty dostępu, więc wskazała dłonią, by otworzył drzwi.
Kiedy weszli do środka, czujnie rozejrzała się po salonie. Przestronny, wygodnie umeblowany. Pełny barek. A czysto jak w kościele. Okna ukryte za ekranami, wszystkie światła włączone.
– Gdzie ta dziewczyna? – zapytała Brighama.
– W sypialni. Na lewo.
– Czy kiedy dotarł pan na miejsce, drzwi były zamknięte?
– Tak, ale możliwe, że zamknęła je kobieta, która ją znalazła. Pani Hilo, pokojówka.
– To ta, którą widziałam na korytarzu?
– Tak, to ona.
– No dobrze, zobaczmy, co my tu mamy. – Otworzyła drzwi.
Z odtwarzacza w sypialni sączyła się muzyka. Tu także wszystkie światła były zapalone. Na łóżku leżały zwłoki. Dziewczyna wyglądała jak zepsuta lalka porzucona przez niegrzeczne dziecko.
Jedna ręka wykrzywiona pod nieprawdopodobnym kątem, twarz zakrwawiona i posiniaczona od bicia, spódnica zadarta na biodra. Cienka srebrna linka, którą została uduszona, przecięła skórę i wrzynała się w gardło niczym śmiercionośny naszyjnik.
– Myślę, że możemy wykluczyć zgon z przyczyn naturalnych – mruknął Roarke.
– Na to wygląda. Brigham, kto poza panem i pokojówką był w apartamencie po znalezieniu ciała?
– Nikogo tu nie wpuszczamy.
– Czy zbliżał się pan do zwłok? Czy dotykał pan czegoś oprócz drzwi?
– Znam procedurę, pani porucznik. Przez dwanaście lat pracowałem w FBI, wydział kryminalny w Chicago. Hilo mnie ostrzegła. Krzyczała przez komunikator, a potem zbiegła do kantorka na czterdziestym piętrze. Byłem na miejscu w dwie minuty. Wszedłem do apartamentu i od razu odnalazłem ofiarę. Stwierdziłem, że nie żyje. Wiedziałem, że pan Roarke jest w budynku, więc natychmiast go zawiadomiłem, następnie zabezpieczyłem wejście, posłałem po Hilo i czekałem na przybycie państwa.
– Świetnie się pan spisał, Brigham. Sam pan wie, jak często różni „pomocnicy” potrafią zapaskudzić miejsce zbrodni. Znał pan ofiarę?
– Nie. Hilo nazywa ją Darlene. Małą Darlene. Tylko tyle udało mi się z niej wydobyć.
Eve, nie podchodząc zbyt blisko, uważnie obejrzała ciało. Zastanawiała się, jak doszło do morderstwa.
– Niech pan zrobi mi przysługę i zaprowadzi tę Hilo w jakieś ustronne miejsce, gdzie nikt nie będzie jej przeszkadzał. Proszę z nią poczekać, aż po was przyślę. Wezwę ekipę. Nie chcę wchodzić do środka bez sprzętu.
Brigham wyjął z kieszeni minizestaw zabezpieczający.
– Przyniósł to jeden z moich ludzi – powiedział, podając pojemnik ze sprayem. – Pomyślałem, że może pani nie mieć przy sobie podręcznego sprzętu. Jest też rekorder.
– Brawo, Brigham, miał pan rację. A teraz czy mógłby się pan zająć Hilo?
– Oczywiście. Proszę mnie wezwać, kiedy będzie pani chciała z nią porozmawiać. Zostawię kilku moich ludzi, przypilnują wszystkiego do czasu, aż pojawi się pani ekipa.
– Dziękuję. – Eve potrząsnęła pojemnikiem. – Dlaczego odszedł pan z firmy?
Po raz pierwszy Brigham się uśmiechnął.
– Mój obecny przełożony przedstawił mi propozycję nie do odrzucenia.
– Założę się, że to twoja robota – zwróciła się do Roarke’a, kiedy Brigham zniknął. – Jest błyskotliwy i spostrzegawczy. – Eve spryskała buty, ale po namyśle doszła do wniosku, że najbezpieczniej będzie wejść tam boso. Zdjęła wieczorowe pantofle, spryskała stopy, dłonie i podała preparat mężowi. – Chciałabym, żebyś to wszystko filmował – powiedziała, oddając mu także rekorder.
– Nazywa się Darlene French. – Roarke odnalazł dane pokojówki w swoim kieszonkowym komputerze. – Pracowała tu od roku. Miała dwadzieścia dwa lata.
– Tak mi przykro. – Eve położyła dłoń na jego ramieniu i czekała, aż mąż oderwie gniewny wzrok od ekranu i spojrzy na nią. – Obejrzę zwłoki. Rejestruj wszystko, dobrze?
– Tak, oczywiście. – Roarke schował komputer do kieszeni i uruchomił kamerę.
– Ofiara to Darlene French, kobieta, dwadzieścia dwa lata, zatrudniona jako pokojówka w hotelu Palace. Zwłoki znaleziono w apartamencie 4602. Na miejscu obecna Dallas, porucznik Eve Dallas. Tymczasowej pomocy udziela i rejestruje przebieg śledztwa Roarke. Wezwano ekipę. – Eve podeszła do ciała. – W pomieszczeniu nie stwierdzono śladów walki. Rany i sińce na ciele ofiary, szczególnie liczne w okolicy twarzy, wskazują na brutalne pobicie. Plamy krwi oznaczają, że ofiara została zmasakrowana na łóżku. – Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Na podłodze, tuż przy drzwiach do łazienki, zauważyła biper. – Prawa ręka złamana – opisywała dalej. – Sińce na udach i w okolicy pochwy, przed zgonem musiało dojść do gwałtu. – Delikatnie uniosła bezwładną rękę i dokładnie ją obejrzała, żałując, że nie wzięła ze sobą okularów skanujących. – O, jest skóra – mruknęła. – Nieźle go drapnęłaś, co, Darlene? I bardzo dobrze. Pod paznokciami ofiary widać ślady naskórka. Prawdopodobnie są też włosy. – Eve ostrożnie uniosła ciało. Guziki na piersiach były zapięte. – Nie bawił się w grę wstępną. Nie podarł jej ubrania, nie miał czasu jej rozbierać. Po prostu ją skatował, złamał rękę, a potem zgwałcił. Ofiara została uduszona cienką linką. Wygląda na srebrną. Końce wywinięte, skrzyżowane z przodu, na szyi. Ofiara leżała na plecach, kiedy zabójca ją dusił. Udało ci się dokładnie wszystko sfilmować? – zapytała Roarke’a.
– Tak.
Eve podniosła głowę dziewczyny i pochyliła się, by obejrzeć linkę.
– Podejdź tu bliżej, musisz to zarejestrować – poleciła. – Może się przesunąć, kiedy ją odwrócę. Krwawienie minimalne, gładka linka. Zrobił to dopiero po pobiciu i zgwałceniu. Siedział na niej okrakiem. – Zmrużyła w skupieniu oczy. – Ściskał ją kolanami. Po tym wszystkim pewnie i tak nie miała siły, żeby się bronić. Okręcił linkę wokół jej szyi, skrzyżował końce, pociągnął. Nie trwało to zbyt długo.
A jednak walczyła, jej ciało instynktownie próbowało pozbyć się przygniatającego ciężaru, krzyk uwiązł w ściśniętym linką gardle.
Piekielny ból, strach. Serce wali jak oszalałe. Coraz głośniejsze pulsowanie w uszach. Zaraz eksploduje z braku tlenu.
Pięty wybijają rytm śmierci. Dłonie łapią powietrze. Krew wybucha, uderza do głowy, za oczami. Przerażone serce poddaje się.
Eve odsunęła się od łóżka. Bez sprzętu nie mogła zrobić nic więcej.
– Dowiedz się, kto wynajął ten apartament, czym dokładnie zajmuje się obsługa i na czym polegają obowiązki pokojówek. Muszę porozmawiać z tą Hilo – dodała, podchodząc do ściennej szafy. – Chciałabym też przesłuchać wszystkich pracowników, którzy znali ofiarę. – Zerknęła do środka. – Żadnych ubrań. Kilka zużytych ręczników. Mogła je upuścić lub po prostu rzuciła je tu, by zabrać, kiedy będzie wychodzić. Czy ktoś tu w ogóle mieszkał?
– Dowiem się. A krewni? Pewnie będziesz chciała wiedzieć, czy miała rodzinę.
– Tak. – Eve westchnęła. – Mąż, jeśli była mężatką, narzeczony, chłopak, kochanek, jakiś były. W dziewięciu przypadkach na dziesięć to oni są zamieszani w zbrodnie na tle seksualnym. Tym razem wygląda na ten dziesiąty przypadek. Nic osobistego, żadnej intymności, namiętności. Nie był w to jakoś szczególnie zaangażowany.
– W gwałcie nigdy nie ma niczego intymnego.
– Mylisz się. – Wiedziała coś na ten temat. – Jeśli sprawca i ofiara mają ze sobą cokolwiek wspólnego, jeśli ich coś łączy, choćby najbardziej ulotna fantazja sprawcy, to już jest intymność. A w tym przypadku niczego takiego nie było. Założę się, że więcej czasu zajęło mu pobicie niż gwałt. Niektórzy mężczyźni wolą to pierwsze. Traktują to jako grę wstępną.
Roarke wyłączył nagrywanie.
– Eve, oddaj tę sprawę komuś innemu.
– Co? – Mrugnęła, wracając do rzeczywistości. – Dlaczego miałabym to zrobić?
– Nie pakuj się w to. – Pogładził jej policzek. – Widzę, że sprawia ci to ból.
Był ostrożny, zauważyła. W przeciwieństwie do jej ojca. Pobicia, gwałty, terror – żyła tym jako dziecko.
– Zawsze boli, jeśli się na to pozwała – powiedziała, po czym spojrzała na Darlene French. – Nie oddam jej nikomu, Roarke. Nie mogę. Jest moja.
2
Apartament wynajął James Priory z Milwaukee. Rezerwację zrobił z trzytygodniowym wyprzedzeniem, wprowadził się tego popołudnia, o piętnastej dwadzieścia. Zamierzał spędzić w hotelu dwie noce.
Zapłacił kartą debetową, której numer i wiarygodność sprawdzono i spisano podczas meldunku.
Czekając, aż ekipa z wydziału zabójstw skończy zabezpieczanie miejsca zbrodni, Eve siedziała w salonie i przeglądała dyskietkę, którą przysłał Brigham.
Materiał zarejestrowany w recepcji przedstawiał mężczyznę rasy mieszanej, po czterdziestce, w klasycznym ciemnym garniturze. Dobrze zarabiający biznesmen, którego stać na drogie ubrania i ekskluzywne hotele. Jego konto z pewnością nie świeci pustkami, zauważyła Eve.
Ale pod eleganckim garniturem i modną fryzurą krył się zwyczajny oprych.
Krzepki, przysadzisty, o szerokich ramionach, ważył co najmniej dwa razy tyle co jego ofiara. Ręce miał kanciaste, palce długie. Zimne brunatnoszare oczy kolorem przypominały kałuże, które przez cały styczeń straszą na ulicach.
Twarz miał kwadratową, duży klockowaty nos i wąskie usta. Ciemne, starannie ułożone włosy, siwiejące na skroniach, nadawały mu nieco sztuczny wygląd. A może to przebranie?
Nie ukrywał twarzy, w pewnym momencie nawet uśmiechnął się do recepcjonistki. Po chwili pojawił się boy hotelowy, który zaprowadził go do windy.
Mężczyzna miał tylko jedną walizkę.
Na innej dyskietce widać, jak chłopak otwiera drzwi apartamentu, po czym wycofuje się, a Priory wchodzi do środka. Według zapisków w księdze hotelowej, nie opuszczał pokoju aż do chwili morderstwa.
Nie kontaktował się z obsługą hotelową. Przygotowanie posiłku zlecił autokucharzowi – średnio wysmażony stek, pieczone ziemniaki, kawa, sernik. Nieśmiało skorzystał z barku w salonie. Zjadł kilka orzeszków makadamia i wypił puszkę napoju pomarańczowego. Żadnego alkoholu, zauważyła Eve. Trzeźwy umysł.
Na kolejnej dyskietce zarejestrowano Darlene French, popychającą wózek ze sprzętem w stronę apartamentu 4602. Ładna dziewczyna w dopasowanym uniformie i wygodnych butach. Duże brązowe oczy o marzycielskim spojrzeniu. Delikatna budowa ciała. Małe dłonie, bawiące się złotym serduszkiem na cienkim łańcuszku, który wyjęła spod bluzki. Nacisnęła dzwonek, podrapała się po karku, po czym zadzwoniła jeszcze raz. Wsunęła serduszko pod bluzkę. Z kieszeni wyjęła kartę dostępu, wsunęła ją w szczelinę, prawym kciukiem nacisnęła czytnik linii papilarnych. Otworzyła drzwi, przywitała się, a następnie wzięła z wózka świeże ręczniki.
O dwudziestej dwadzieścia sześć zamknęła za sobą drzwi.
O dwudziestej pięćdziesiąt osiem Priory, z walizką w jednej ręce i ręcznikami w drugiej, wyszedł z apartamentu. Zamknął drzwi, wrzucił ręczniki do wózka, po czym beztrosko ruszył przed siebie w stronę klatki schodowej.
Pobicie, zgwałcenie i zamordowanie Darlene French zajęło mu trzydzieści dwie minuty.
– Trzeźwy umysł – powiedziała do siebie Eve. – Trzeźwy i wyrachowany.
– Pani porucznik?
Eve potrząsnęła głową i podniosła dłoń, sygnalizując, by jeszcze przez chwilę jej nie przeszkadzano.
Peabody zamknęła usta i czekała. Pracowały razem od ponad roku, znała już przełożoną na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta ma swój własny rytm.
Oczy asystentki, prawie tak ciemne jak włosy sięgające linii brody, zatrzymały się na ekranie monitora, na którym Eve wyświetliła postać zabójcy.
Wredny typ, pomyślała Peabody.
– Masz coś dla mnie? – odezwała się po chwili Eve.
– Priory, James, szef działu sprzedaży w Alliance Insurance Company, oddział w Milwaukee. Zginął w wypadku samochodowym piątego stycznia tego roku.
– Jak widać, facet jest cały i zdrowy. Znalazłaś raport powypadkowy? Coś podejrzanego?
– Nic, pani porucznik. Według raportu, kierowca ciężarówki zasnął za kierownicą i staranował dwa samochody, jednym z nich jechał Priory. W Milwaukee mieszka sporo ludzi o tym nazwisku, ale James tylko jeden.
– Możesz przerwać poszukiwania. To ten facet. Skontaktuj się z Feeneyem, wyślij mu dyskietkę ze zdjęciem, niech sprawdzi w archiwach Międzynarodowego Centrum Danych Kryminalnych. To robota dla kogoś z wydziału elektronicznego, a Feeney uwielbia pracować w MCDK. Nikt nie znajdzie go szybciej niż on. – Zerknęła na zegarek. – Chciałabym porozmawiać z Hilo. Mam nadzieję, że doszła już do siebie. Gdzie Roarke? – zapytała, rozglądając się po salonie.
Peabody wyprostowała się, odwróciła głowę w przeciwną stronę i wbiła wzrok w ścianę.
– Nie mam pojęcia.
– Cholera! – Eve ruszyła do drzwi. – A Hilo?
– W apartamencie 4020, pani porucznik.
– Nie wpuszczać tu nikogo bez odznaki. Nikogo. – Podeszła do windy i nacisnęła guzik. Fakt, że Roarke opuścił miejsce zbrodni, oznaczał jedno: że coś kombinuje.
Na szczęście okazało się, że Hilo rzeczywiście doszła do siebie. Oczy miała zaczerwienione, była blada, ale spokojna. Czekała w jednym z najmniejszych apartamentów hotelowych. Przed nią, na stoliku, stał dzbanek z herbatą. Kiedy Eve weszła do pokoju, kobieta odstawiła filiżankę.
– Pani Hilo, jestem porucznik Dallas z nowojorskiej policji.
– Tak, tak, wiem. Pan Roarke powiedział, że mam tu na panią czekać z panem Brighamem.
Eve spojrzała na Brighama, który z zainteresowaniem przyglądał się wiszącemu na ścianie obrazowi.
– Roarke tak powiedział? – upewniła się Eve.
– Tak, posiedział tu ze mną chwilę, zamówił dla mnie herbatę. To taki miły człowiek.
– O, tak, jest wyjątkowo uprzejmy. Pani Hilo, czy rozmawiała pani z kimś oprócz Roarke’a i pana Brighama?
– Nie, zabroniono mi. – Kobieta patrzyła ufnie na Eve; jej spuchnięte oczy miały orzechowy kolor. – Pani Roarke…
– Dallas. – Eve ledwo powstrzymała się przed zaciśnięciem zębów. – Porucznik Dallas.
– Ach tak, oczywiście, proszę wybaczyć, pani porucznik. Chciałam przeprosić za to zamieszanie przed… kiedy… tam… wcześniej – dokończyła po namyśle, z trudem łapiąc powietrze. – Nie mogłam się opanować. Kiedy znalazłam tę biedną małą Darlene… nie mogłam sobie z tym poradzić.
– Rozumiem, w porządku.
– Nie, nie. – Hilo podniosła ręce. Była niewysoka, ale dobrze zbudowana. Eve pomyślała, że to ten typ, który niestrudzenie biegnie, kiedy inni zawodnicy dawno opadną z sił i bez tchu leżą na murawie. – Wybiegłam, zostawiłam ją tam samą, w takim stanie. Jestem za nią odpowiedzialna, od szóstej do pierwszej. Odpowiadam za nią, a ja tak po prostu wybiegłam, uciekłam od niej. Nawet jej nie dotknęłam. Nie przykryłam.
– Pani Hilo.
– Po prostu Hilo. – Kobieta zmusiła się do słabego uśmiechu. Ten grymas nadał jej twarzy jeszcze smutniejszy wyraz. – Nazywam się Natalie Hilo, ale wszyscy zwracają się do mnie Hilo.
– Dobrze, Hilo. – Eve usiadła. Zrezygnowała z włączania rekordera. – Zachowałaś się właściwie. Zrobiłaś to, co należało. Gdybyś jej dotknęła albo przykryła ją, zatarłabyś ślady w miejscu zbrodni. To mogłoby utrudnić znalezienie sprawcy. Znalezienie i ukaranie człowieka, który skrzywdził Darlene.
– To samo powiedział pan Roarke. – Oczy kobiety znów zaszły łzami. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i niedbale je wytarła. – Dokładnie to samo. Powiedział jeszcze, że pani znajdzie tego bydlaka. Że nie przestanie pani szukać, dopóki ten łajdak nie wpadnie w pani ręce.
– Zgadza się. Hilo, możesz mi pomóc. Możesz pomóc Darlene. Brigham, niech nas pan zostawi na chwilę same, dobrze?
– Jasne. W razie czego może mnie pani łapać przez łącze hotelowe. Jestem pod dziewiętnastką.
– Będę nagrywać to, co powiesz – powiedziała Eve, kiedy wyszedł. – Zgoda?
– Oczywiście. – Hilo pociągnęła nosem i wyprostowała się. – Jestem gotowa.
Eve włączyła rekorder i położyła go na stole.
– Na początek opowiedz, co się stało. Czego szukałaś w apartamencie 4602?
– Darlene się spóźniała. Nasze pokojówki mają bipery. Te z wieczornej zmiany po uprzątnięciu każdego apartamentu wysyłają sygnał. Stąd wiemy, że dane piętro jest gotowe. Chodzi nie tylko o wydajność w pracy, ale i bezpieczeństwo gości i dziewcząt. – Hilo westchnęła i sięgnęła po filiżankę z herbatą. – Zwykle spóźniają się nie więcej niż dziesięć, dwadzieścia minut, zależnie od tego, jak dużo mają roboty i czy szybko pracują. Oczywiście, dajemy im pewną swobodę. Często apartamenty są w takim stanie, że sprzątanie zabiera więcej czasu. Zdziwiłaby się pani, naprawdę by się pani zdziwiła, gdyby pani zobaczyła, co niektórzy goście wyprawiają w pokoju hotelowym. Czasami zastanawiam się, jak zachowują się we własnym domu. – Pokręciła ze smutkiem głową. – Cóż, takie jest życie. Hotel jest pełny, pani porucznik, mamy huk roboty. Nie zauważyłam, że Darlene nie wysłała sygnału z 4602. Czterdzieści minut to długo, no ale to spory apartament, a ona była raczej powolna. Nie mówię, że źle pracowała… nie, była dobrym pracownikiem, ale zwykle potrzebowała więcej czasu niż większość dziewcząt. – Hilo zaczęła nerwowo wykręcać palce. – Nie powinnam była tak o niej mówić. Niepotrzebnie powiedziałam, że była powolna. Chodziło mi o to, że była skrupulatna. Była taką miłą dziewczyną. Naszą małą słodką laleczką. Wszyscy ją kochaliśmy. Chciałam powiedzieć, że potrzebowała więcej czasu, by dokładnie wszystko wysprzątać. Lubiła pracować w tych dużych luksusowych apartamentach. Lubiła ładne przedmioty.
– W porządku, Hilo, wszystko rozumiem. Była dumna ze swojej pracy i chciała ją wykonywać jak najlepiej.
– Tak było. – Hilo zasłoniła usta dłonią i pokiwała głową. – Właśnie tak.
– Co zrobiłaś, kiedy zauważyłaś, że się nie odezwała?
Kobieta otrząsnęła się z zamyślenia.
– Wysłałam jej sygnał. Zasada jest taka: pokojówka powinna się skontaktować z centralą przez łącze hotelowe. Od czasu do czasu zdarza się, że któryś z gości zatrzyma dziewczynę, bo na przykład potrzebuje więcej ręczników. W Palace obowiązuje reguła klient nasz pan. Czasami goście chcą po prostu porozmawiać, są z dala od domu, więc czują się samotni. To zmniejsza tempo pracy, ale dzięki temu jesteśmy najlepsi. – Odstawiła filiżankę. – Dałam Darlene jeszcze pięć minut, po czym wysłałam kolejny sygnał. Zdenerwowałam się, kiedy nie odpowiedziała. Pani porucznik, zezłościłam się na nią, a teraz…
– Hilo. – Eve nieraz miała do czynienia z osobami, które przeżyły podobne dramaty i nie potrafiły poradzić sobie z wyrzutami sumienia. – To naturalna reakcja. Darlene na pewno nie miałaby o to do ciebie pretensji. Nie mogłaś jej wtedy pomóc, ale możesz to zrobić teraz. Powiedz mi wszystko, co wiesz.
– Tak, oczywiście. – Hilo nabrała powietrza w płuca i powoli odetchnęła. – Oczywiście. Jak wspomniałam, mieliśmy dużo pracy. Poszłam do apartamentu, żeby ją pospieszyć. Miałam nadzieję, że jej biper już działa. Czasami się blokują, rzadko, ale kilka razy coś takiego nam się zdarzyło. Zdenerwowałam się, kiedy przed drzwiami znalazłam jej wózek – urwała, próbując przypomnieć sobie, co chciała powiedzieć Darlene. – Zadzwoniłam, a po chwili otworzyłam drzwi swoją kartą dostępu. Salon był wysprzątany, więc ruszyłam do sypialni. Otworzyłam drzwi…
– Były zamknięte?
– Tak, jestem tego pewna, bo pamiętam, że ją wołałam, kiedy je otwierałam. I wtedy ją zobaczyłam. Biedactwo, leżała na łóżku. Twarz miała opuchniętą, siną, na szyi i kołnierzyku krew. Kapa była cała czerwona. Tyle co pościeliła łóżko. Widzi pani, ona wykonywała swoje obowiązki…
– Pościeliła łóżko? – przerwała jej Eve. – Czy to pierwsza rzecz, jaką robią pokojówki po wejściu do apartamentu?
– To zależy. Każda ma własny system. Wydaje mi się, że Darlene zwykle zaczynała od łazienki. Najpierw wymieniała zużyte ręczniki, potem sprawdzała łóżko. Niektórzy goście żądają, by wieczorem zmieniać pościel, nawet jeśli się tylko w ciągu dnia zdrzemnęli… lub w jakiś inny sposób korzystali z łóżka. W takim przypadku zdejmowała poszewki i zanosiła je do wózka razem z ręcznikami, a następnie przynosiła świeże i oblekała. Wszystko zaznaczała w karcie, przy wózku. Rozumie pani, chodzi o wydajność. Dzięki temu unikamy też drobnych kradzieży ze strony pracowników.
– Z tego, co zauważyłaś, to zabierała się do zmiany pościeli, tak? W sypialni grała muzyka. Hilo, czy myślisz, że to ona włączyła stereo?
– Możliwe. Czasami to robiła, ale nie tak głośno. Jeśli podczas wieczornej zmiany nikogo nie ma w apartamencie, pokojówka programuje sprzęt zgodnie z życzeniem gościa, a gdy gość nie określi wcześniej swoich wymagań, nastawia stację z muzyką klasyczną. Zawsze jednak dużo ciszej.
– Może zamierzała przed wyjściem ściszyć?
– Darlene lubiła bardziej nowoczesną muzykę. – Hilo zmusiła się do uśmiechu. – Tak jak większość naszych młodych pracowników. Nigdy nie włączyłaby sobie opery. To była opera, prawda?
A więc zabił ją przy dźwiękach opery, pomyślała Eve. Dla własnej przyjemności.
– Co było dalej? – spytała.
– Zamarłam. Po prostu zamarłam. Nie mogłam się ruszyć. A potem pamiętam, że wybiegłam i trzasnęłam drzwiami. Krzyczałam, ale usłyszałam, jak się zamykają. Wybiegłam z apartamentu, zamknęłam też drzwi wejściowe. A dalej nie mogłam się już ruszyć. Stałam tu, oparłam się plecami o drzwi i cały czas krzyczałam. Nawet kiedy wzywałam ochronę. – Hilo ukryła twarz w dłoniach. – Ludzie powychodzili ze swoich apartamentów, zaczęli biegać po korytarzu. Zrobiło się okropne zamieszanie. Za chwilę pojawił się pan Brigham, wszedł do środka. Potwornie rozbolała mnie głowa. Pan Brigham przyprowadził mnie tutaj, kazał mi się położyć, ale nie mogłam. Po prostu siedziałam i płakałam, aż przyszedł pan Roarke i przyniósł mi herbatę. Kto mógł ją tak skrzywdzić? Dlaczego?
Eve milczała. Na takie pytanie nigdy nie ma prawdziwej odpowiedzi. Poczekała, aż Hilo się uspokoi, i spytała:
– Czy Darlene zawsze sprzątała ten apartament?
– Nie zawsze, ale bardzo często. Zwykle każda pokojówka ma pod opieką dwa piętra, no chyba że w hotelu dzieje się coś szczególnego. Darlene od samego początku zajmowała się czterdziestym piątym i szóstym.
– Czy kogoś miała? Jakiegoś chłopaka?
– Tak, myślę, że tak… Och, pracuje u nas tylu młodych ludzi, wiecznie ze sobą romansują. Nie wiem, czy dobrze sobie przypominam, ale chyba… Barry! – Hilo odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się lekko. – Jestem pewna, miała chłopaka o imieniu Barry. Pracuje u nas jako boy. Pamiętam, bo zawsze się cieszyła, kiedy udało mu się zamienić z kimś na wieczorną zmianę. W ten sposób mogli spędzać razem więcej czasu.
– Znasz jego nazwisko?
– Niestety, nie. Była taka szczęśliwa, kiedy o nim mówiła.
– Nie sprzeczali się ostatnio?
– Nie, proszę mi wierzyć, wiedziałabym o tym. Kiedy pracownicy się kłócą, wszyscy o tym wiedzą. Jestem przekonana… – Hilo nagle pobladła. – Pani porucznik, chyba nie myśli pani, że… Darlene tak ciepło o nim mówiła, wydawał się miłym młodzieńcem.
– To rutynowe pytanie, Hilo. Rozumiesz, będę musiała z nim porozmawiać. Może on zna kogoś, kto mógł ją skrzywdzić.
– No tak, chyba rozumiem.
Obie kobiety odwróciły się, kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Roarke.
– Przepraszam, mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
– Nie. Właśnie skończyłyśmy. Hilo, będę jeszcze chciała z tobą porozmawiać – powiedziała Eve, kiedy kobieta podniosła się z krzesła. – Na dziś to wszystko, możesz odejść. Zorganizuję ci jakiś transport do domu.
– Już się tym zająłem. – Roarke podszedł do Hilo i wziął ją za rękę. – Przed drzwiami czeka kierowca. Zawiezie cię do domu. Twój mąż już wie. Hilo, jedź prosto do domu, weź ciepłą kąpiel, prześpij się. Nie spiesz się. Nie musisz przychodzić do pracy, dopóki nie będziesz chciała.
– Dziękuję. Bardzo dziękuję. Myślę, że praca może mi pomóc.
– Zrobisz, jak uważasz. – Odprowadził ją do wyjścia.
Hilo kiwnęła głową i jeszcze raz spojrzała na Eve.
– Pani porucznik, to była taka miła dziewczyna. Nikomu nie wadziła. Ten, kto jej to zrobił, musi ponieść karę. Jej to nie pomoże, ale trzeba go ukarać. To jedyne, co możemy zrobić.
Jedyne, pomyślała Eve. To tak niewiele.
Zaczekała, aż Roarke skończy szeptać z mężczyzną, który zapewne był kierowcą, i zamknie drzwi.
– Gdzie zniknąłeś?
– Musiałem załatwić kilka ważnych spraw. – Pochylił głowę. – Zazwyczaj nie chcesz, żeby cywile kręcili się na miejscu zbrodni. I tak nic nie mogłem tu zrobić.
– Za to gdzie indziej miałeś coś do zrobienia, prawda?
– Pani porucznik, czy mam zdać dokładną relację z tego, czym się zajmowałem? – spytał, kierując się w stronę barku. Otworzył drzwiczki i wyjął małą butelkę białego wina. Kiedy napełniał kieliszek, uświadomiła sobie, że jej pytanie nie zabrzmiało zbyt przyjaźnie.
– Po prostu zastanawiałam się, gdzie byłeś, to wszystko.
– I co robiłem? – dokończył za nią. – To mój hotel, pani porucznik.
– No dobrze, zakończmy ten temat. – Przeczesując palcami włosy, patrzyła, jak Roarke spokojnie sączy wino. – Już drugi raz w ciągu ostatnich kilku tygodni ginie twój pracownik. I to na terenie należącym do ciebie. Fakt, że jesteś właścicielem połowy miasta…
– Tylko połowy? – przerwał jej, lekko się uśmiechając. – Będę musiał porozmawiać z księgowym.
– Cóż, mogłabym próbować ci wmówić, że to nic osobistego, ale sam wiesz, że byłaby to bzdura. To jest osobista sprawa. Rozumiem to i jest mi cholernie przykro.
– Mnie również. Nie tylko z powodu tego, co się tu stało, ale dlatego, że prawie chciałem się na tobie za to odegrać. A teraz, kiedy już to sobie wyjaśniliśmy, powtarzam ci, że miałem tu kilka spraw do załatwienia. Jak choćby ta kilka pięter niżej. – Wyciągnął w stronę żony rękę z kieliszkiem, ale tak jak się spodziewał, odmówiła, kręcąc głową. – Czeka mnie kryzys medialny. Dziennikarze aż się ślinią, kiedy w jakimś znanym hotelu dochodzi do morderstwa. Na dodatek na dole są te wszystkie gwiazdy. Szykuje się cholerna sensacja. Trzeba to jak najszybciej wyjaśnić. A poza tym ktoś powinien był zająć się Hilo.
– Masz rację – powiedziała łagodnie Eve. – Dzięki twojej trosce łatwiej to znosi.
– Pracuje dla mnie od dziesięciu lat. – Nie musiał nic więcej dodawać. – Obsługa hotelowa zdążyła się już o wszystkim dowiedzieć. Nie chciałem, żeby wybuchła panika. Pracuje tu jeden młody boy, Barry Collins.
– Jej chłopak.
– Tak. Przeżył szok. Kazałem go odwieźć do domu. Zanim na mnie naskoczysz – dodał, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć – w chwili morderstwa razem z dwoma bagażowymi nosił walizki gości, którzy przyjechali na konwencję medyczną.
– A skąd wiesz, kiedy doszło do morderstwa?
– Brigham przekazał mi dyskietki zabezpieczające. Chyba nie myślałaś, że tego nie zrobi?
– Nie, oczywiście, że nie, ale i tak będę musiała z chłopakiem porozmawiać.
– Eve, dziś i tak niewiele byś się od niego dowiedziała. – Głos Roarke’a był cichy i melodyjny. – Ma dwadzieścia dwa lata. Chryste, on ją kochał. Całkiem się załamał. – Mówił coraz ciszej. – Chciał, żeby odwieźć go do matki, więc to zrobiłem.
– Dobrze się spisałeś. Prawdopodobnie postąpiłabym tak samo. Później z nim pogadam.
– Oczywiście sprawdziłaś już Jamesa Priory’ego?
– Jasne, a ty pewnie już znasz rezultaty, więc powiem tylko, że szukają go przez MCDK. Założę się, że tam będzie, to nie był jego debiut.
– Mogę dostarczyć ci jego dane dużo szybciej.
Owszem, to możliwe dzięki nigdzie nierejestrowanemu sprzętowi, który trzyma w domu w swoim zamkniętym na klucz gabinecie, pomyślała Eve.
– Dziękuję, ale na razie lepiej trzymajmy się procedury. Wyszedł stąd z takim spokojem, jak gdyby wiedział, że ma się gdzie ukryć. Bez obaw, szybko go namierzę. Pozostaje pytanie, dlaczego to zrobił? Miał swoje powody, żeby się tu pojawić. Fałszywe nazwisko, wcześniejsza rezerwacja i te dwie noce. Na wypadek, gdyby coś się nie powiodło. Wprowadził się do apartamentu i tam na nią czekał. Czy akurat na Darlene? Jeśli tak, to mamy kolejną zagadkę. A może chodziło po prostu o pokojówkę? Następna tajemnica. Poszperam w jego kartotece, może ma jakąś historię. – Eve dostrzegała coraz więcej niewiadomych. – Nie przeszkadzało mu, że go rejestrujemy. Dlaczego? A jeśli się mylę? Może niczego na niego nie znajdziemy? To bez sensu, zupełnie nie zachowywał ostrożności.
– Chciał pokazać, że ma policję gdzieś. A może chodziło mu o mnie?
– Możliwe. Muszę jechać do New Jersey powiadomić krewnych, a potem do biura sporządzić raport. Podrzucisz mnie?
– Ciągle mnie pani zaskakuje, pani porucznik – powiedział Roarke ze zdziwieniem.
– Może chcę cię mieć na oku?
– To jest jakiś powód. – Odstawił kieliszek, wziął twarz żony w dłonie i pocałował ją w czoło. – Ta sprawa będzie trudna dla nas obojga. Przepraszam za wszystko, czym mogę cię urazić, zanim zamkniesz dochodzenie.
– W porządku. – Małżeństwo to nie taka prosta sprawa, pomyślała. Objęła go i czule pocałowała w usta. – To dlatego, że prawdopodobnie ja bardziej dokuczę tobie.
Wziął ją w ramiona.
– Dokucz mi już teraz. Powiedz coś wyjątkowo przykrego. Przypadkiem jesteśmy w pokoju hotelowym, więc od razu będziesz mogła mnie przeprosić.
– Zboczeniec. – Uśmiechając się, Eve odepchnęła go i ruszyła do drzwi.
– Zapłacisz mi za to – odparł, kiedy opuszczali pokój.
*
Obowiązek powiadamiania krewnych to najgorsza część zawodu policjanta z wydziału zabójstw. Wystarczy kilka słów, by zniszczyć ludziom świat. Bez względu na to, jak rodzina ofiary ułoży sobie życie, nigdy już nie będzie tak jak dawniej. Kiedy zabraknie choćby jednego elementu układanki, reguły gry nieodwracalnie się zmieniają.
Wracając z New Jersey, Eve starała się nie myśleć o tym, że właśnie zburzyła spokój matce i siostrze Darlene French. Wolała koncentrować się na następnym kroku, który pozwoli wymierzyć sprawiedliwość, może nawet ukoi rozpacz.
– Gdyby podobna zbrodnia wydarzyła się już kiedyś w mieście lub okolicy, wiedziałabym o tym. – Mimo to postanowiła skorzystać z pokładowego komputera w ukochanym 6000XXX Roarke’a i się upewnić. – Mamy uduszenia. I gwałty. I pobicia. Nawet parami – zaczęła.
– Uwielbiam Nowy Jork.
– Ja też. To chore. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy wydarzyła się każda z tych zbrodni, ale nigdy wszystkie trzy naraz. Nikt nie używał srebrnej linki. Nie zrobiono tego w hotelu. Oczywiście nie znaczy to, że nie działał w innych miastach, krajach, a może nawet gdzieś poza planetą. Przeskanuję większy obszar, kiedy… – przerwała, bo w torebce odezwał się sygnał komunikatora. – Dallas.
– Do diabła, nie mogłabyś zrobić sobie wolnej chociaż jednej nocy?
Spojrzała w smutne oczy Feeneya.
– Właśnie się starałam.
– No to powinnaś się bardziej starać. Może kiedy ty się zdrzemniesz, reszta z nas też będzie mogła chwilę odpocząć. A było tak miło. Peabody musiała mnie wezwać akurat, kiedy siedziałem sobie z browarem, michą chipsów serowych i oglądałem mecz.
– Wybacz.
– I tak ci pieprzeni Jankesi przegrali. I to z tymi zasrańcami Tijuana Tacos. Niech to szlag! – Feeney westchnął ciężko i podrapał się po siwiejącej głowie. – Ten twój facet kogoś mi przypominał. Kiedy Peabody przysłała jego zdjęcie, od razu wydał mi się znajomy. Z początku nie mogłem sobie przypomnieć. Przeszukałem całe MCDK. To nie takie proste, kiedy ma się do dyspozycji jedynie dyskietkę ze zdjęciem. Żadnych odcisków. Chłopaki mówią, że musiał się zabezpieczyć. Na szczęście już badamy próbkę DNA. Mamy jego krew i skórę pobrane spod paznokci dziewczyny. No i jest sperma. Fiuta sobie nie zabezpieczył.
– Tak, wiem. Żaden z was nie lubi zakładać kapturka na swojego najlepszego kumpla.
Uśmiechnął się do niej kwaśno.
– Nie sądzę, żeby przejmował się DNA. Zabezpieczył się, żeby zyskać na czasie. Na wyniki analizy DNA trzeba zwykle czekać kilka godzin.
– Znalazłeś coś w MCDK?
– Właśnie do tego zmierzam. No więc wrzuciłem to jego zdjęcie. Znalazłem kilku podobnych, jak gdyby po operacji plastycznej. Pobawiłem się trochę tymi fotkami, w końcu udało mi się złożyć wszystko do kupy. Nie wiem dlaczego, ale zajrzałem do plików z bronią i wtedy przypomniałem sobie tego faceta. Nazywa się Sylvester Yost. Przebiegły Yost i cholernie dużo innych ksywek. Yost to jego prawdziwe nazwisko.
– Czy kiedykolwiek używał nazwiska Priory?
– To był pierwszy raz. Dodałem je do listy. Jakieś piętnaście lat temu rozpracowywałem seryjnego mordercę. Dusił srebrną linką. Pięć ofiar w pięciu kompletnie różnych zakątkach tej cholernej planety. Mieliśmy jedną w Nowym Jorku. Kobieta. Licencjonowana panienka do towarzystwa. Licencja drugiej kategorii. Miała związki z podziemiem, podobnie jak cztery pozostałe ofiary. Nie należały do tej samej organizacji, ale prowadziły nielegalne interesy. Mieliśmy Yosta na oku, nigdy jednak niczego mu nie udowodniono. Morderstwa nagle się skończyły, sprawa przycichła.
– Najemnik?
– Tak podejrzewaliśmy, ale kto mógł bydlaka nająć? Uderzał we wszystkie ważniejsze kartele. Żadnemu nie popuścił. Ostatecznie uzbierałoby się około dwudziestu zabójstw. W latach trzydziestych przez jakiś czas siedział za napad z ofiarami śmiertelnymi.
– Tak myślałam. Wie, jak wygląda pudło od środka. Tylko jedno aresztowanie?
– Niestety. Według raportu, miał dwadzieścia lat, kiedy zgarnęła go policja z Miami. Widać z czasem się wyrobił.
– Jadę do centrali. Przyślij mi wszystko, co na niego masz.
– Już to zrobiłem. Poszperam jeszcze trochę. Więcej danych dostaniesz rano. Chcę się facetowi dokładniej przyjrzeć.
– W porządku.
– To do jutra. Hej, Dallas?
– Co jest?
– Co ty masz we włosach?
– A co mam? – Ostrożnie przesunęła palcami po kosmykach, wyczuwając brylantowe ozdoby. – Aa… to. Po prostu… byłam na przyjęciu… – urwała speszona, po czym odchrząknęła, próbując ukryć zmieszanie. – No, nic – rzuciła i się rozłączyła.
*
Mężczyzna urodzony jako Sylvester Yost, który pod nazwiskiem James Priory udusił młodą pokojówkę, a obecnie przedstawiał się jako Giorgio Masini, sączył drugą szklaneczkę bez lodu szkockiej i oglądał powtórkę wieczornego meczu Jankesów.
Gdyby miał zabić kogoś z przyczyn osobistych, wytropiłby podającego Jankesów i wypatroszył jak rybę. Dla niego jednak morderstwo było czystym interesem, więc tylko siedział, klnąc zaskakująco wysokim głosem.
Byli tacy, którzy dokuczali mu z powodu cienkiego, prawie kobiecego głosu. Ignorował ich, jeśli właśnie wykonywał pracę, ale w czasie wolnym potrafił stłuc śmiałków do nieprzytomności.
Ale nawet to robił tylko dla zasady. Nigdy nie był zbyt namiętnym człowiekiem, zarówno w kontaktach z ludźmi, jak i w kwestiach zasadniczych. Brak uczuć sprawiał, że był doskonałym materiałem na płatnego zabójcę.
Na konto, które zarejestrował na jeszcze inne nazwisko, wpłynęły już pieniądze za wykonanie ostatniego zlecenia. Nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego na ofiarę została wybrana akurat ta dziewczyna. Po prostu przyjął kontrakt, wypełnił, zainkasował forsę.
To był dopiero początek. Zanosiło się, że tym razem zarobi niezłą fortunę. Od jakiegoś czasu poważnie myślał o przejściu na emeryturę, więc dodatkowe fundusze były smakowitym kąskiem. Przez te wszystkie lata zarabiał wystarczająco dużo, by zaspokoić swoje wyrafinowane potrzeby. Stać go było na życie na najwyższym poziomie. Odkrył, zasmakował i poznał to, co najlepsze. Jedzenie, alkohol, sztuka, muzyka, moda. Zwiedził nie tylko całą planetę, ale sporo podróżował poza nią. W wieku pięćdziesięciu sześciu lat biegle władał trzema językami, co oczywiście pomagało mu w pracy. Kiedy miał ochotę, potrafił sam przygotować wyśmienity posiłek. Co więcej, grał na fortepianie jak prawdziwy zawodowiec.
Nie urodził się bogaty, do fortuny doszedł dzięki srebrnej lince.
Jako dwudziestolatek był zwyczajnym oprychem, którego Eve dostrzegła pod elegancką przykrywką. Zabijał, bo potrafił to robić i nieźle za to płacono.
Teraz był mordercą wirtuozem, perfekcyjnym wykonawcą zleceń. Nigdy nie zawiódł pracodawców, choć zawsze zostawiał jakiś ślad, podpisując się pod swoim dziełem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki