Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Niezwykły thriller z bestsellerowego cyklu „Odcienie śmierci” Nory Roberts (J.D. Robb), autorki powieści sprzedanych w pięciuset milionach egzemplarzy.
Porucznik Eve Dallas wkracza w niebezpieczny, pełen cieni świat przeszłości swego męża. Gdy bada zwłoki kobiety, znalezione w Washington Square Park, Roarke dostrzega wśród gapiów osobę, którą zna z dzieciństwa spędzonego na ulicach Dublina. Człowieka, który twierdzi, że jest jego przyrodnim bratem, zarabia na życie zabijaniem i płonie do niego nienawiścią.
Czy małżonek ofiary – żywiący urazę do żony z powodu jej romansu i szykujący się do przejęcia majątku – z radością zapłaciłby zabójcy za wykonanie brudnej roboty?
Roarke ostrzega Eve, że jeśli - jak podejrzewa - poszukiwanym płatnym zabójcą jest Lorcan Cobbe, to musi być ostrożna. Organy ścigania na całym świecie od lat bezskutecznie tropią tego bezwzględnego zabójcę, który chętnie obierze sobie na cel każdego, na kim zależy Roarke’owi.
Eve za wszelką cenę chce chronić Roarke’a.
Roarke za wszelką cenę chce chronić Eve.
Ale też chcą dopaść Cobbe’a, zanim on ich dopadnie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 426
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Jak to się często zdarzało, odkąd poślubił policjantkę, morderstwo oderwało ich od przyjemniejszego zajęcia. Chociaż z drugiej strony, pomyślał Roarke, kobieta leżąca w kałuży własnej krwi pod łukiem w Washington Square Park mogła mieć znacznie większe pretensje do losu.
Ostatecznie, jako były przestępca (nigdy nieskazany), wiedział, w co się pakuje, kiedy się zakochał w policjantce. Ale kobieta w modnym sportowym stroju nie mogła przypuszczać, że zakończy ten ładny wiosenny wieczór z rozprutym brzuchem.
On i jego policjantka stracili ostatnią scenę zabawnej sztuki, ona – resztę życia.
I tak oto podczas ciepłego majowego wieczoru wiosną dwa tysiące sześćdziesiątego pierwszego roku przyglądał się innemu spektaklowi.
W centrum uwagi znajdowały się jego policjantka i ofiara, oświetlone mocnymi policyjnymi reflektorami. Ich sylwetki widoczne były za cienką zasłoną, mającą odgrodzić śmierć od spojrzeń wścibskich gapiów.
Mundurowi rozstawili barierki, żeby odseparować widzów. Uliczni sprzedawcy i zakochani, spacerowicze i turyści, grajkowie i opiekunowie czworonogów, którzy wyprowadzili swych podopiecznych na spacer, z wybałuszonymi oczami gapili się na śmierć.
Trzymał się z boku, kiedy porucznik Eve Dallas, kierująca dochodzeniem, wykonywała swoje obowiązki w tej opowieści o moralności i śmierci.
Przykucnęła obok zwłok, szczupła twardzielka w skórzanej kurtce i botkach, jej krótkie, brązowe włosy lśniły w świetle reflektorów. Obok niej leżał otwarty zestaw podręczny.
– Ofiarą jest Galla Modesto, lat trzydzieści trzy, zamieszkała przy Prince.
– Galla Modesto.
Kiedy Roarke się odezwał, Eve uniosła głowę, zmrużyła brązowe, przenikliwe oczy policjantki.
– Znasz ją?
– Nie. Trochę jej brata. Wina i Alkohole Modesto. Należy do grona spadkobierców. Zdaje się, że to już trzecie pokolenie. Międzynarodowa rodzinna firma z siedzibą w Toskanii.
– Ciekawe. Od sześciu lat żona Jorge Tweena. Jedno dziecko, czteroletni syn. – Wyjęła miernik. – Czas zgonu: dwudziesta druga osiemnaście. Przyczyną śmierci, z tego, co mogę stwierdzić, jest dwudziestocentymetrowej długości rana cięta wzdłuż brzucha.
Założywszy mikrogogle, nachyliła się, by bliżej przyjrzeć się otwartej ranie.
– Wygląda, jakby ktoś wbił jej nóż głęboko w podbrzusze, a następnie przeciągnął nim w górę, żeby ją rozpłatać. Do potwierdzenia przez lekarza sądowego.
Ciągle kucając, zmieniła nieco pozycję.
– Nie widać, żeby się broniła. Brak również innych obrażeń. Nie znaleziono torebki, ale ofiara jest tak ubrana, jakby wybrała się pobiegać lub poćwiczyć. Na lewym ręku ma pierścionek ze sporym brylantem, otoczonym mniejszymi brylancikami, w uszach brylantowe kolczyki – dwa w lewym, jeden w prawym. I sportowy zegarek na rękę.
– Brak dowodów, że to bandycki napad.
Eve rozpięła zapiętą na zamek błyskawiczny kieszeń bluzy treningowej, którą miała na sobie kobieta.
– Komórka. – Umieściła ją w torbie na dowody, sięgnęła do kieszeni spodni do biegania. – Dokument tożsamości.
Wyprostowała się i zrobiła kilka kroków, żeby znaleźć się po drugiej stronie zwłok, następnie rozpięła drugą kieszeń.
– Alarm osobisty. Najwyraźniej nie uruchomiła go w porę.
– A oto i nasza Peabody – odezwał się Roarke. – Z McNabem.
Partnerka Eve szybkim krokiem podeszła do zapór, towarzyszył jej narzeczony, detektyw Ian McNab z wydziału informatyki śledczej.
Ponieważ Peabody miała pod różowym płaszczem sukienkę w różowe tulipany, a McNab wystroił się w workowate, różowe spodnie, tak wściekle zielone buty, że biły po oczach, i koszulę w esy-floresy w obu tych kolorach, Roarke się domyślił, że otrzymali wezwanie, kiedy byli na jakiejś imprezie.
Oboje machnęli mundurowym swoimi odznakami i weszli na odgrodzony teren. Peabody, z odświętnie ułożonymi ciemnymi włosami, w których połyskiwały czerwone pasemka, podeszła prosto do Eve i zwłok.
– Sorki, Dallas, byliśmy w klubie w East Side, dotarcie tutaj zajęło nam trochę czasu.
Eve krótko obrzuciła wzrokiem strój Peabody, łącznie z jej wyjściowymi szpilkami.
– Funkcjonariusze Frist i Nadir byli pierwsi na miejscu przestępstwa. Porozmawiaj z nimi, zacznij przesłuchiwać potencjalnych świadków. – Obejrzała się za siebie. – McNab, skoro już tu jesteś, sprawdź nagrania z kamer monitorujących.
– Tak jest.
– Peabody, zabezpiecz się i pomóż mi ją przekręcić na brzuch. Ofiara to Galla Modesto – zaczęła wyjaśniać i nie przerywając pracy, przekazała swojej partnerce to, co już zdążyła ustalić.
Po odwróceniu zwłok Eve nie stwierdziła żadnych innych ran ani obrażeń, ale zobaczyła małą kieszonkę z tyłu spodni do biegania.
– Karta magnetyczna – powiedziała do mikrofonu. – Body and Mind Fitness Center – odczytała, po czym umieściła kartę w torbie na dowody.
Zamknęła zestaw podręczny, wyjęła komunikator, żeby skontaktować się z technikami i kostnicą.
Kiedy się odwróciła, Roarke podał jej kubek czarnej kawy.
– Skąd to masz?
– Od przedsiębiorczego sprzedawcy. Mam nadzieję, że okaże się znośna.
Napiła się i wzruszyła ramionami.
– Da się przełknąć. Dzięki. Powinieneś wrócić do domu. Muszę porozmawiać ze świadkami, zawiadomić męża ofiary, wstąpić do siłowni, z której usług korzystała.
– Wydam polecenie, żeby podstawiono tu twój wóz, i załatwię transport dla siebie.
Napiła się jeszcze trochę ledwo znośnej kawy i spojrzała na niego.
Ta twarz. Ta twarz. Jeden z prawdziwych cudów natury, który na dodatek trafił się jej. Patrzył na nią tymi swoimi intensywnie niebieskimi oczami, ocienionymi rzęsami równie jedwabistymi jak sięgające mu prawie do ramion czarne włosy. Miał usta wyrzeźbione przez wyjątkowo szczodre anioły. Zmysłowe rysy twarzy, które mógł wymyślić tylko romantyczny poeta. Jeśli dodać do tego śpiewne irlandzkie tony w jego głosie, otrzymywało się wyjątkowy pakiet.
– Zawsze użyteczny.
Rozciągnął w uśmiechu swoje perfekcyjne usta.
– Wszyscy robimy to, co do nas należy. Będę pod ręką, póki nie pojawi się twój wóz. – Obrzucił roztargnionym wzrokiem tłum za barierkami. – McNab powinien wkrótce wrócić z nagraniami z kamer monitorujących, więc…
Zauważyła, że zmrużył oczy, pojawiło się w nich coś mrocznego.
– O co chodzi? – Natychmiast się odwróciła, żeby spojrzeć w tym samym kierunku. – Co takiego zobaczyłeś?
– Kogoś, kogo kiedyś znałem.
Nim zdążyła znów się odezwać, oddalił się szybko, ale spokojnie.
– Kurde. – Skinęła na mundurowego, żeby popilnował zwłok, i ruszyła za Roarkiem, lecz akurat wtedy pojawiła się przed nią Peabody.
– Mamy kilku świadków, którzy widzieli, jak upadała, i jednego, który tego nie widział, ale twierdzi, że przyszła tu, by się z nim spotkać. Jest zdruzgotany, więc przypuszczam, że coś ich łączyło.
– Przesłuchajmy go w pierwszej kolejności.
Co, u diabła, robi Roarke?, zastanawiała się.
Przecisnął się przez tłum. Potrafił szybko się przemieszczać w ludzkiej ciżbie. Kiedyś po takim spacerku miałby kieszenie pełne tego, co wyciągnąłby niczego niepodejrzewającym frajerom.
Ale chociaż szedł szybko, czujnie się rozglądając, nie dostrzegł więcej tamtej twarzy.
Przeklęty cień z przeszłości, pomyślał Roarke, spoglądając w mrok, gdzie nie było tłumów, skrzyła się fontanna, stały puste ławki. Rozmyślnie mu się pokazał.
Drwina. Coś w rodzaju pokazania środkowego palca, bo – znów rozmyślnie – znajdował się wystarczająco daleko, żeby z łatwością rozpłynąć się w ciemnościach i znów zniknąć.
No cóż, jeśli ten pieprzony łajdak chce się ujawnić i z nim poigrać, bardzo chętnie weźmie udział w tej grze.
– Jesteśmy teraz daleko od zaułków Dublina, chłoptasiu – mruknął i zawrócił.
Świadek, Marlon Stowe, dygotał, łzy płynęły mu po twarzy, więc Eve zaprowadziła go do jednej z ławek.
Po trzydziestce, oceniła, prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, gęste, jasne włosy, brązowe oczy, szczeciniasta kozia bródka.
– Umówił się pan tu z panią Modesto?
– Tak, koło fontanny. Powiedziała, że postara się przyjść kwadrans po dziesiątej, najpóźniej o wpół do jedenastej.
Ponieważ miał na sobie czarne spodnie, cienki czarny sweter i czarne buty za kostkę, uznała, że nie planowali wspólnego biegania.
– Dlaczego się państwo umówili?
Przesunął ręką po twarzy. Na kciuku miał smugę niebieskiej farby.
– Mieliśmy romans. Poznaliśmy się zeszłego lata. Galla kupiła jeden z moich obrazów. Wystawiałem swoje prace na ulicy, spodobał jej się obraz, który namalowałem w Toskanii. Jest… Znaczy się, jej rodzina pochodzi z Toskanii, Galla powiedziała, że ten obraz budzi w niej miłe wspomnienia. Wpadła kilka razy do galerii i… Zakochaliśmy się.
– Pozostawał pan w uczuciowym i intymnym związku z panią Modesto.
– Zakochaliśmy się – powtórzył. – Czasami umawialiśmy się tutaj, by posiedzieć i porozmawiać. Czasami szliśmy do mnie. Wiedziałem, że jest mężatką, wyznała mi to. Nigdy się nie okłamywaliśmy. Ma małego synka. Chciała odejść od męża, lecz z uwagi na synka… Chciała odejść od męża, nawet rozmawiała ze swoim prawnikiem, lecz…
Ukrył twarz w dłoniach.
– Podczas naszego ostatniego spotkania oświadczyła, że to koniec. Oboje wiedzieliśmy… Od samego początku oboje wiedzieliśmy, że to nie będzie trwało wiecznie. Przede wszystkim musiała myśleć o synku. Musiała spróbować ratować swoje małżeństwo.
– Ale zgodziła się spotkać tu z panem dziś wieczorem.
– Poprosiłem ją o to. Nie, żeby być razem. Tylko żeby się pożegnać. Chciałem jej coś dać.
– To znaczy co?
Otworzył torbę, którą miał przy sobie, wyjął z niej pakunek, zawinięty w gruby, brązowy papier.
– Obraz. Stanowi dopełnienie tego, który kiedyś kupiła. Pomyślałem sobie: tamten był pierwszy, ten będzie ostatni.
– Musiał się pan czuć zraniony. I odczuwać złość.
Pokręcił głową i do oczu znów napłynęły mu łzy.
– Kochałem ją. Wiedziałem, że jest mężatką, ma dziecko. Nigdy mnie nie okłamywała. Nigdy mi niczego nie obiecywała. I… – wziął głęboki oddech – wiedziałem, że mnie kocha. Nie mogła ze mną być, ale mnie kochała. Gdybym jej nie poprosił dziś wieczorem o spotkanie tutaj…
Załamał się, więc Eve spojrzała na Peabody, pocieszycielkę.
– Marlonie. – Peabody usiadła obok niego. – Nie możesz winić siebie, ale może uda ci się nam pomóc. Czy ktoś wiedział, że dziś wieczorem miałeś się tu spotkać z Gallą?
– Nie. Byliśmy ostrożni. Utrzymywaliśmy naszą znajomość w tajemnicy. To była… – Nasadą dłoni wytarł twarz. – To była nasza prywatna sprawa. Galla miała poinformować męża, że idzie poćwiczyć na siłowni. Na krótko, sama. Czasami tak robiła, więc nie byłoby to nic podejrzanego. Nie powiedziałaby nikomu, że tu przyjdzie. Ja nikomu tego nie zdradziłem.
– W jaki sposób się porozumiewaliście?
– Pisaliśmy SMS-y.
– Kiedy zakomunikowała panu, że chce zakończyć waszą znajomość?
– W zeszłym tygodniu. Przyszła do mnie i mi powiedziała. Kochaliśmy się ostatni raz. Dziś ukończyłem obraz, więc wysłałem jej SMS i poprosiłem, żeby tu przyszła, bym mógł jej go podarować. By łatwiej było mi się z nią pożegnać.
– Kiedy się tu spotykaliście, czy kiedykolwiek zauważył pan, by ktoś zwracał uwagę na nią, na państwa?
– Nie. To takie dobre miejsce. Zawsze czuliśmy się tu bezpiecznie.
– A kiedy odwiedzała pana? – Eve znów skupiła jego uwagę na sobie. – Czy kiedykolwiek zauważył pan kogoś na ulicy, kogoś, kto sprawiał, że poczuł się pan nieswojo?
– Nie. Mieszkam w Village w małym lofcie nad galerią. Pracuję tam, urządzam wystawy, udzielam lekcji. Mogła mnie odwiedzać tylko raz w tygodniu, czasami dwa razy. Ale zwykle mogła się wyrwać z domu raz w tygodniu, kiedy jej synek był na spacerze z opiekunką albo na przyjęciu dla dzieci. Mieliśmy dla siebie tylko godzinę, może dwie. Staraliśmy się maksymalnie wykorzystać ten czas. Wiedzieliśmy, że nie będziemy go mieli wiele.
– Czy kiedykolwiek powiedziała panu, że czuje się zagrożona albo że ktoś jej groził?
– Nie, nie. Na Boga, nie.
– Czy kłóciła się z mężem?
Niemal machinalnie potarł palcami powieki.
– Właściwie nie, nigdy o tym nie mówiła. Bardziej pochłaniała go praca i zachowywanie pozorów. No wie pani, jak się razem prezentują, kiedy gdzieś się pojawiają. Chciała wrócić do Toskanii, zabrać ze sobą synka. Żebyśmy mogli tam zamieszkać. Marzyliśmy o tym, chociaż wiedzieliśmy, że to tylko marzenie.
Wcisnął Eve obraz.
– Weźmie go pani? Nie mogę na niego patrzeć. Nie chcę go. To zbyt bolesne.
– Peabody, wypisz panu Stowe’owi pokwitowanie na obraz. Na razie to jeden z dowodów.
– Nie chcę go. – Znów zaczął płakać. – Nie mogę go sprzedać. Proszę go zatrzymać.
– Nie wolno nam tego zrobić. Ale coś wymyślimy. Detektyw Peabody da panu pokwitowanie i zapisze pańskie dane kontaktowe.
Eve dostrzegła Roarke’a i przekazała obraz Peabody.
– Nie będziemy pana dłużej zatrzymywać. Czy podwieźć pana?
– Nie, nie. Pójdę piechotą.
– Proszę przyjąć wyrazy współczucia, panie Stowe. Może się pan skontaktować ze mną albo detektyw Peabody, jeśli przypomni pan sobie coś, co mogłoby pomóc w dochodzeniu.
Wstała, pospiesznie podeszła do Roarke’a.
– O co chodzi? – spytała go. – Jesteś wkurzony. Groźny Roarke wkurzony?
Ujął ją pod ramię.
– Przejdźmy się.
– Nie mogę ot tak…
– Chodź ze mną. – Ujął ją mocniej i zabrał z miejsca przestępstwa. – Lorcan Cobbe – powiedział. – Sprawdź go. Jest z Dublina. Trzy, cztery, może pięć lat starszy ode mnie.
– To jeden z twoich dawnych przyjaciół?
– Wprost przeciwnie. – Zaprowadził ją tam, gdzie nie docierało światło reflektorów, więc stali w mroku. – Pracował dla mojego ojca, a ponieważ nie miał smykałki do kradzieży, a wyróżniał się brutalnością, zajmował się wymuszaniem, zastraszaniem, pomagał przy ściąganiu haraczy za „ochronę”. Możemy porozmawiać o tym później, jeśli zechcesz, ale przyjrzyj mu się. I zachowaj ostrożność.
Położył dłonie na jej ramionach.
– Wyjątkową ostrożność, Eve.
– Dlaczego?
– Gdyby mógł, ugodziłby mnie prosto w serce, ale jeszcze większą przyjemność sprawiłoby mu odebranie życia tym, na których mi zależy. Jest i zawsze był zabójcą.
– I zauważyłeś go na miejscu przestępstwa.
– Widziałem go. Upewnił się, że go zobaczyłem. O tak, już się o to postarał, przeklęty drań.
Znów rozejrzał się po parku, chociaż wiedział, że nie ujrzy jego twarzy ponownie. Nie dzisiejszego wieczoru.
– Uwierz mi, że nie musiałem widzieć, jak wbija nóż tej kobiecie, by mieć pewność, że to jego dzieło. To twój sprawca.
– Dlaczego zabił akurat ją? Nie mógł wiedzieć, że tu będziesz.
– Tak się akurat dla niego szczęśliwie złożyło. Zabija dla przyjemności i zysku, Eve. Działa głównie w Europie, ale to raczej nie pierwsza jego robota w Stanach. Nie słyszałem, by wcześniej przyjeżdżał do Nowego Jorku, przynajmniej nie służbowo, a sądzę, że wiedziałbym o tym. Ale teraz tu jest.
Zaniepokoiło ją to, co powiedział. Rzadko widziała go tak poruszonego, więcej niż zagniewanego. Dlatego zastanowiła się nad tym i potraktowała jego słowa poważnie.
– Opisz mi go. Opisz, jak dziś wyglądał.
– Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, mocnej budowy ciała, szeroki w barach, jasnobrązowe włosy związane na czubku głowy. Jasna karnacja, gładko ogolony. Miał na sobie czarne spodnie, koszulę i czerwoną kurtkę. Wyszedł z tłumu, żebym go zobaczył, patrzył mi prosto w twarz. Uśmiechał się.
Przesunął dłońmi w dół i w górę jej ramion.
– Zorientuje się, ile dla mnie znaczysz. Jeśli jeszcze tego nie wie, postara się dowiedzieć.
– Dlaczego tak bardzo cię nienawidzi?
– Dlaczego? Twierdzi, że jest synem Patricka Roarke’a, a ponieważ jest starszy ode mnie, więc jego pierworodnym.
– A jest?
– To mało prawdopodobne, chociaż przypuszczam, że nie można tego wykluczyć. Mało prawdopodobne, bo stary lubił go o wiele bardziej niż mnie, a gdyby w jego żyłach płynęła krew mojego ojca, przygarnąłby go. Ale w tej chwili to nie ma znaczenia. Z całą pewnością nie znalazł się w parku przypadkiem, kiedy kobiecie – bogatej kobiecie – rozpłatano brzuch. A patroszenie, podcinanie gardeł, wypruwanie wnętrzności to ulubione zajęcia Lorcana Cobbe’a.
– No dobrze, sprawdzę go. Wydam polecenie, żeby go odszukano.
Ujął jej twarz w obie dłonie, zanim mogła się sprzeciwić.
– I bądź ostrożna. Wyjątkowo ostrożna.
– Dobrze – powiedziała, wiedząc, że Roarke chce to usłyszeć. – Ty też.
– Nie będzie mnie próbował dorwać od razu, bo to żadna frajda. Muszę się skontaktować z kilkoma osobami.
– Będziemy musieli o tym porozmawiać bardziej szczegółowo.
– I porozmawiamy. Twój wóz już tu jest. – Wskazał w stronę łuku. – Do zobaczenia w domu.
Spoglądając za nim, uświadomiła sobie, że czuje niepokój, ponieważ Roarke jest zaniepokojony.
Małżeństwo, pomyślała. Potrafi zupełnie człowiekowi spieprzyć życie.
– Pani porucznik. – McNab zbliżył się tanecznym krokiem, długie, jasne włosy związane w kucyk poruszały się w rytm jego kroków. – Mam dyski z kamer monitorujących. Już obejrzałem nagranie zabójstwa.
– Mamy nagranie zabójstwa?
– Tak i nie. Śmiem twierdzić, że zabójca wiedział, gdzie są rozmieszczone kamery, i nie pokazał twarzy. Ale widać, jak pojawia się ofiara, a po chwili przecina jej drogę najprawdopodobniej mężczyzna, jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, z dziewięćdziesiąt kilo wagi, w czarnych spodniach, w czarnej bluzie z kapturem. Widać go z tyłu, więc nie można ze stuprocentową pewnością określić wieku, rasy ani nawet płci.
McNab obejrzał się za siebie, kiedy ekipa z kostnicy umieszczała zwłoki w worku. Kilka kolorowych kół zalśniło w jego uchu.
– Ręce trzymał w kieszeni, głowę miał spuszczoną, szedł prosto na nią. Zatrzymała się. Widać, jak gwałtownie uniósł prawą rękę, a potem się cofnął. Poszedł dalej, a kobieta się zatoczyła. Jeszcze zanim upadła, pojawiło się mnóstwo krwi. Potem widać dwoje ludzi, biegnących w jej stronę. Jeden z nich odwrócił ją i zaczął krzyczeć. Ale wtedy sprawca był już poza zasięgiem kamery.
– Weź dyski i przeanalizuj nagrania. Potrzebne mi będą kopie. Ze wszystkich kamer.
– Jasne. Sądząc po tym, jak do niej podszedł, musiał na nią czekać, Dallas. Nie było w tym nic przypadkowego. Zrobił to celowo. Takie odnosi się wrażenie.
Może McNab ubiera się jak cyrkowy klown, ale Eve wiedziała, że świetny z niego gliniarz.
– Nie, nie sądzę, że to było przypadkowe. Peabody – zwróciła się do swojej partnerki, kiedy ta do nich dołączyła.
– Rozmawiałam z kilkoma osobami i z dwójką gliniarzy, którzy przesłuchali świadków. Większość niczego nie widziała ani niczego nie zauważyła, póki ofiara nie upadła, ale dwoje zeznało, że widziało mężczyznę w czarnej bluzie z kapturem, oddalającego się z miejsca, gdzie leżała kobieta. Nie potrafią powiedzieć nic więcej poza tym, że miał na sobie znoszoną bluzę i przypuszczają, że to mężczyzna.
– To się zgadza z nagraniem z kamery. McNab, przeglądając dyski, szukaj mężczyzny wzrostu i budowy, jakie opisałeś, białego, trzydziesto-, czterdziestoletniego, z jasnobrązowymi włosami związanymi na czubku głowy, w czerwonej kurtce. Oznacz wszystkie nagrania, na których go wypatrzysz.
– Dobra. Czy to nasz podejrzany?
– To wielce prawdopodobne. Nazywa się Lorcan Cobbe, pochodzi z Dublina. Roarke dostrzegł go w tłumie i rozpoznał. To zawodowiec.
– Mogę tu zostać i zacząć oglądać nagrania na przenośnym sprzęcie – powiedział McNab.
– Świetnie. W takim razie do roboty. Peabody, sprawdź męża ofiary, Jorge Tweena. I trzeba go poinformować, co się stało.
– Jeśli ktoś wynajął zabójcę… – zaczęła Peabody.
– Małżonek jest podejrzanym numer jeden – dokończyła Eve.
Jej wóz czekał przy krawężniku, zgodnie ze słowami Roarke’a. Wsiadła i pomyślała chwilę.
– Cobbe’a też sprawdzimy, roześlij komunikat, że jest poszukiwany, ale najpierw przekonajmy się, z kim teraz porozmawiamy.
Peabody zajęła miejsce w fotelu dla pasażera i niezbyt dyskretnie uwolniła stopy od czółenek, McNab usiadł z tyłu.
– Tween ma czterdzieści dwa lata, jest wiceprezesem Modesto odpowiedzialnym za dystrybucję. Pracuje dla nich od szesnastu lat. Ma czystą kartotekę. Poślubił Gallę Modesto sześć lat temu. Wcześniej nie był żonaty, ani ona zamężna. Mają czteroletniego syna Angelo.
Eve uruchomiła silnik i ruszyła do znajdującej się w pobliżu rezydencji Modesto i Tweena.
– Kupili ten dom pięć lat temu. Tween urzęduje w centrali firmy w Nowym Jorku. Jego majątek wyceniany jest na prawie dziewięć milionów.
– Ona ma ponad dziesięć razy tyle – przypomniała sobie Eve. – To doskonały motyw, jeśli dodać do tego, że miała romans.
– Ale go zakończyła – zwróciła jej uwagę Peabody, lecz Eve tylko pokręciła głową.
– Miała romans, a co więcej, jeśli Stowe nie kłamie, zakochała się w nim. Zlecenie zabójstwa wymaga trochę czasu. I czy rezygnujesz z usług płatnego zabójcy, ponieważ żona zakończyła romans? Czy można mieć pewność, że to zrobiła? Czy wszystko wyznała? Wątpię. Poza tym co mogłoby ją powstrzymać przed zmianą decyzji, powrotem do kochanka malarza, zabraniem należącej do niej góry pieniędzy i przeprowadzką do Włoch?
Kiedy Eve wcisnęła się w niewielką lukę przy krawężniku, Peabody z ociąganiem z powrotem wsunęła stopy w czółenka.
– Zostanę w wozie – powiedział McNab z tylnego siedzenia. – Szczególnie, jeśli mi pozwolisz wziąć z lodówki jakiś napój gazowany.
– Nie krępuj się.
Uśmiechnął się czarująco.
– Może znajdą się też czipsy.
– Nie mam pojęcia, co jest w autokucharzu. – Eve wysiadła, zostawiając sprawdzenie tego McNabowi.
Peabody nawet nie ukryła grymasu, kiedy ruszyły chodnikiem.
– Dlaczego włożyłaś te kretyńskie czółenka?
– Bo są ładne. Wybraliśmy się na tańce. Kiedy idziesz potańczyć, musisz mieć ładne pantofle. Nie wiedziałam, że będę musiała w nich paradować na służbie.
Jęknęła cicho.
– Są piekielnie niewygodne.
– Zaciśnij zęby.
– Już je zacisnęłam. Czyli Roarke zna tego Cobbe’a z Irlandii?
– Poznał go w Dublinie, kiedy był dzieckiem. Później poznam więcej szczegółów, na razie wiem, że Cobbe chciał, by Roarke go zobaczył. Postarał się o to. Według Roarke’a to urodzony morderca. A zabijanie to jego zawód. Później poznam więcej szczegółów – powtórzyła i zatrzymała się przed budynkiem, żeby mu się przyjrzeć.
Liczył trzy kondygnacje, wzniesiono go z pobielonych cegieł, był elegancki i miał nieodparty urok. Dioda alarmu świeciła bladozielono, ale lampy po obu stronach drzwi frontowych były zgaszone.
Lampy, które powinny witać przybyszy.
W oknach było ciemno, czyli nikt nie czekał na kobietę, która już nigdy nie wróci do domu. Kwiaty wysypywały się z malowanych pojemników w oknach po obu stronach wejścia.
Poczuła ich delikatną, słodką woń, kiedy weszła po stopniach i nacisnęła guzik dzwonka.
Mieszkańcy domu udali się na nocny spoczynek. Proszę zostawić nazwisko i dane kontaktowe. Jeśli sprawa jest pilna…
– Policja – przerwała Eve komputerowi, pokazała odznakę. – Poinformuj Jorge Tweena, że policja nowojorska musi z nim porozmawiać.
Proszę określić charakter sprawy.
– Twoje obwody będą wymagały pilnej naprawy, jeśli nie poinformujesz pana Tweena, że policja nowojorska stoi na progu jego domu. Przeskanuj odznakę i wykonaj polecenie.
Promień skanera przesunął się po odznace.
Zweryfikowano tożsamość porucznik Eve Dallas. Proszę zaczekać.
– Nienawidzę tych przeklętych urządzeń.
– Sama masz zainstalowane te przeklęte urządzenia. No wiesz, w bramie i w…
– To nie znaczy, że nie mogę ich nienawidzić. Wszystkie światła w domu są zgaszone – zauważyła Eve. – Twoja żona idzie na siłownię, nie wraca, powiedzmy, po godzinie. A ty gasisz wszystkie światła i kładziesz się spać?
– Coś mi tu nie gra – zgodziła się z nią Peabody. – Nawet gdy jesteście na siebie wkurzeni, tak się nie postępuje. Jeśli ktoś jest poza domem, powinny się palić przynajmniej lampy przy wejściu. Kto postępuje inaczej?
– Ktoś, kto się nikogo nie spodziewa. To drobiazg. To zupełny drobiazg.
W środku zapaliło się światło, które zalało falą kolorowe kwiaty w oknach. Szczęknęły zamki.
W otwartych drzwiach ujrzały pięćdziesięcioletnią kobietę w ciemnoniebieskim szlafroku. Ciemne włosy wiły się wokół jej twarzy. W brązowych oczach malowały się strach i niepokój.
– Panie są z policji?
– Zgadza się, proszę pani. – Eve znów uniosła swoją odznakę. – Musimy porozmawiać z panem Tweenem.
– Och! Obudził mnie alarm. Jestem gospodynią. Proszę wejść.
Mówiła z włoskim akcentem, paznokcie u nóg miała pomalowane na jaskrawoczerwony kolor.
Po obu stronach wejścia stały wąskie stoliki, na nich umieszczono długie, fioletowe kwiaty w wysokich, smukłych wazonach, odbijających się w wysokich lustrach. Podłoga wyłożona była płytkami ceramicznymi koloru złotego piasku.
– Proszę, mogą panie usiąść w salonie. – Ruszyła przodem, wskazując im drogę. – Napiją się panie kawy? Herbaty?
– Nie, dziękujemy. Czy mogłaby pani podać nam swoje nazwisko?
– Naturalnie. Elena Rinaldi, gospodyni. Proszę usiąść. Zawiadomię pana Tweena. On i pani Modesto już śpią. Jest bardzo późno.
– Pani Rinaldi, kiedy ostatni raz widziała pani pana Tweena albo panią Modesto lub rozmawiała pani z nimi?
– Ach… Chyba o dziewiątej wieczorem. Tak, koło dziewiątej, nim udałam się na noc do swoich pokojów. Proszę usiąść – powtórzyła i wyszła.
– Zanim Modesto opuściła dom – mruknęła Peabody.
– Taa. – Eve rozejrzała się po salonie.
Dużo kwiatów – ktoś ma do nich słabość. I dość oficjalny wystrój: kremowe kanapy, niebieskie fotele, stoliki z lekkim złotawym połyskiem. Złota, bogato zdobiona rama dużego, owalnego lustra nad kominkiem z białego marmuru, do którego wstawiono świece i wiosenne kwiaty.
Obrazy przedstawiały włoskie pejzaże. Dachy pokryte czerwoną dachówką, mury ozdobione stiukami, wielkie kopuły katedr. Wzgórza i wiejskie domy. Rozpoznała Toskanię, bo tam była. I Hiszpańskie Schody w Rzymie.
Podeszła do jednego obrazu, przedstawiającego Toskanię – wzgórza, wysokie, smukłe drzewa, winnice ze zwisającymi fioletowymi kiściami winogron, krętą drogę, prowadzącą do bladoróżowego domu w kwiatach mieniących się wszystkimi kolorami tęczy.
A w rogu podpis artysty.
M. Stowe.
– Całkiem niezły – stwierdziła Peabody. – Drugi wysłałam do komendy, nie rozpakowując go. Byłaś tam, prawda?
– Taa.
– Czy naprawdę tak tam jest?
– Owszem. To jej pokój.
– Dlaczego tak uważasz?
– Jest urządzony oficjalnie, a zarazem elegancko. Kwiaty, obrazy – szczególnie ten. Parę zdjęć. – Eve wskazała ręką fotografie. – Dzieciaka, jej z dzieciakiem, ale nie jej męża. Najprawdopodobniej jej krewnych, ale bez niego. Te bibeloty są bardzo kobiece.
Peabody się rozejrzała, zmarszczywszy czoło.
– Masz rację. To wszystko jest kobiece. Nie nazbyt ozdobne, ale kobiece.
– Ten tablet na stoliku obok krzesła naprzeciwko obrazu Marlona Stowe’a? – Eve wskazała go ręką. – Mogła przy nim przesiadywać, czytać, pracować i spoglądać na obraz. Myśleć o swoim kochanku. Myśleć o domu rodzinnym.
– To salon, gdzie przyjmują gości – dodała Eve. – Ale przede wszystkim jej pokój.
Eve, czekając na spotkanie z Jorge Tweenem, odwróciła się, kiedy usłyszała kroki.
2
Średniego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, stwierdziła Eve. Jasnoblond włosy zaczesane do tyłu odsłaniały przystojną twarz pokrytą złotą opalenizną, raczej o miękkich niż ostrych rysach, z głęboko osadzonymi, sennymi, niebieskimi oczami.
Był ubrany w czarne dresowe spodnie z lekkim połyskiem, biały pulower i czarne domowe pantofle.
Na jego twarzy malowała się prędzej irytacja niż niepokój.
– Ponieważ pierwszy raz zostałem obudzony w środku nocy przez policję, chciałbym sprawdzić tożsamość pań.
Spokojny, łagodny głos, pasujący do wyglądu mężczyzny, uznała Eve, kiedy razem z Peabody pokazały swoje odznaki.
– Porucznik Dallas, detektyw Peabody – powiedziała. – Panie Tween, mamy do przekazania przykrą wiadomość. Z żalem informujemy, że pańska żona, Galla Modesto, nie żyje. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
– Cóż za absurd – odparł, pstrykając palcami. – Moja żona śpi na górze.
– Czy sprawdził pan to przed zejściem tutaj?
– Nie muszę sprawdzać tego, co wiem. To pomyłka.
– Panie Tween, czy pańska żona wychodziła dziś wieczorem?
– Nie wiem, dlaczego to panie interesuje, ale owszem, poszła na siłownię, jak to czasami robi wieczorem przed snem. Twierdzi, że ćwiczenia pomagają jej usnąć.
– O której godzinie wróciła?
– Nie wiem. Bolała mnie głowa, wziąłem tabletkę i położyłem się do łóżka. Czasami cierpię na migrenę. Wiedząc o tym, Galla po powrocie z siłowni skorzystała z jednego z pokoi gościnnych.
– Czyli nie widział pan żony, odkąd opuściła dom? Która to była godzina?
– Nie wiem. – W jego głosie dało się słyszeć czystą irytację, bez śladu niepokoju czy obawy. – Koło dziesiątej.
– O dwudziestej drugiej osiemnaście Galla Modesto zmarła w Washington Square Park w wyniku dźgnięcia nożem w brzuch. Jej zwłoki zostały oficjalnie zidentyfikowane.
– To niemożliwe – oświadczył, kiedy Eve wyjmowała swoją komórkę.
Wyświetliła zdjęcie ofiary, zrobione na miejscu zbrodni, i pokazała mu je.
– Czy to pańska żona?
Wpatrywał się w zdjęcie przez dłuższą chwilę, nim się odwrócił, podszedł do fotela, usiadł.
– Jak mogło do tego dojść? – Przyłożył dłoń do czoła, osłaniając twarz, spuścił wzrok. – Ktoś… Ktoś napadł na Gallę?
Eve postanowiła nie czekać na pozwolenie i usiadła, dając znak Peabody, by uczyniła to samo.
– Czy zna pan kogoś, kto chciałby ją skrzywdzić?
– Czemu ktokolwiek miałby chcieć ją skrzywdzić? Nie rozumiem, to bardzo bezpieczne okolice. Miała do przejścia tylko kilka przecznic. Zawsze nosi przy sobie alarm osobisty. Kto jej to zrobił? Kto?
Opuścił rękę. Nie udało mu się zmusić do płaczu, ale całkiem udatnie okazał rozpacz.
– Jeszcze nie zidentyfikowano napastnika. Analizujemy nagrania z kamer. Nie wiedział pan, że żona zamierzała pójść do parku?
– Do parku? – Odwrócił wzrok. – Powiedziała, że idzie na siłownię. Nie wiem, dlaczego poszła do parku. Przypuszczam, że chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie wiem.
– Nie wiedział pan, że zamierzała udać się do parku, żeby się tam z kimś spotkać?
– Spotkać z kimś? Z kim? Czy to on ją zabił?
– Nie, osoba, z którą się umówiła, nie jest podejrzana. Panie Tween, czy wiedział pan, że pańska żona miała romans?
– Jak można twierdzić coś tak obrzydliwego! – Wściekłość sprawiła, że poczerwieniał na twarzy, zniknęły z niej drobne oznaki rozpaczy. – Obrażacie moją żonę, matkę mojego dziecka.
– Dysponujemy bezspornym dowodem. Twierdzi pan, że o niczym pan nie wiedział?
– Ma pani czelność siedzieć tu po tym, jak powiadomiła mnie pani, że ktoś zamordował moją żonę, i nazywać ją dziwką?
– Panie Tween, przykro mi, że użył pan określenia, które nie padło z moich ust. – Ale, pomyślała Eve, założę się, że właśnie tak o niej myślisz. – Jak opisałby pan wasze małżeństwo?
– Nie będę z panią rozmawiał o swoim małżeństwie. – Wstał. – Chcę, żeby panie opuściły mój dom.
– Wiem, że jest panu ciężko, ale to rutynowe postępowanie. Zadawane przez nas pytania pomogą nam znaleźć osobę, która odebrała życie pańskiej żonie i matce pańskiego dziecka.
– Czy przynieść panu trochę wody? – Peabody przemówiła głosem pełnym współczucia, spojrzała maślanym wzrokiem. – Przeżył pan wielki szok. Czy chce pan, żebyśmy się z kimś skontaktowały?
– Nie. Nie. Muszę pobyć sam. Potrzebuję czasu, żeby się z tym uporać. Proszę mnie zostawić.
– Naturalnie. – Peabody wstała, gładko wracając do roli dobrego, pełnego zrozumienia gliniarza. – Ale zanim to zrobimy, bardzo by nam pomogło, gdybyśmy dostały kopię nagrania z kamery, by móc dokładnie ustalić, kiedy pani Modesto wyszła z domu dziś wieczorem. Każda, nawet najdrobniejsza informacja, pomoże nam znaleźć sprawcę.
– Dobrze już, dobrze. – Wyciągnął z kieszeni komórkę, wstukał kod. – Uruchomiłem androida. Pokaże paniom centralkę, zajmie się wszystkim. A potem odprowadzi do wyjścia.
– Dziękujemy za pomoc – powiedziała Eve. – I jeszcze raz proszę przyjąć wyrazy współczucia. Gdyby przypomniał pan sobie coś, co mogłoby się okazać pomocne w naszym dochodzeniu, proszę się z nami skontaktować.
Mówiąc to, Eve od niechcenia rozejrzała się po pokoju.
– Ma pan piękny dom, panie Tween, widać tu miłość pańskiej żony do jej stron rodzinnych. Jaki cudowny obraz.
Podeszła do dzieła Marlona Stowe’a i dostrzegła w oczach Tweena nie wściekłość, nie zazdrość, tylko satysfakcję.
*
Natychmiast po powrocie do domu Roarke sprawdził, co robi Summerset. Podszedł prosto do domowego skanera.
– Gdzie jest Summerset?
Dobry wieczór, Roarke. Summerset jest u siebie.
Zadowolony z informacji, wcześniej w drodze do domu skontaktowawszy się z tymi, z którymi uznał, że powinien się skontaktować, udał się na górę.
Minął gabinet swój i Eve, skierował się do swojego prywatnego gabinetu.
Wykorzystał odcisk dłoni i identyfikację głosem, by otworzyć drzwi.
– Włączyć światło – polecił i nalał sobie whisky. Za oknem rozciągał się widok miasta.
Potrzebował krótkiej chwili na ochłonięcie.
Eve sobie poradzi. Chociaż…
Ale teraz nie mógł się skupiać na takich rozważaniach.
Summerset jest bezpieczny u siebie, rano z nim porozmawia.
Zlecił kilku najlepszym ochroniarzom pilnowanie swoich krewnych w Irlandii.
Jeśli Cobbe wcześniej nic o nich nie wiedział, teraz z całą pewnością się nimi zainteresuje.
Rano skontaktuje się z innymi ważnymi dla siebie osobami, ale teraz musi trochę pokopać.
Podszedł do centrum dowodzenia swoim niezarejestrowanym sprzętem, o którego istnieniu nie wiedziała Straż Komputerowa. Położył dłoń na czytniku.
– Roarke. Uruchomić sprzęt.
Błysnęły diody, świecąc jak klejnoty na czarnym pulpicie kontrolnym.
Sprzęt uruchomiony…
Usiadł ze szklaneczką whisky.
– Otworzyć i wyświetlić na ekranie ściennym wszystkie pliki o Lorcanie Cobbie.
Potwierdzam. Otwieram. Wyświetlam…
Nie tracił ich z oczu. Człowiek przezorny i posiadający możliwości nie tracił z oczu swoich wrogów. Roarke mógł być przekonany, że Cobbe jest zbyt przezorny, by w tej chwili z nim zadrzeć. Jeśli źle ocenił sytuację, z pewnością teraz to naprawi.
Przewijał dane i czytał je, odświeżając znajomość faktów, które sam zebrał albo pozyskał ze źródeł Interpolu, CIA, MI6, NCA, irlandzkiego CSB i innych agencji.
Policja na całym świecie miała dane o Cobbie, wiedziała, że jest zabójcą działającym na zlecenie, albo podejrzewała go o to.
Jeszcze jako nastolatek zaliczył kilkanaście miesięcy odsiadki, bo okazał się na tyle głupi, by dać się złapać podczas obławy na nielegalną jaskinię hazardu – i za posiadanie bez zezwolenia kilku sztuk broni.
Roarke przypuszczał, że Cobbe dobrze wykorzystał te półtora roku, by nawiązać kontakty. Wkrótce po zwolnieniu Cobbe’a, człowieka, który poinformował policję o istnieniu jaskini hazardu, znaleziono w Sekwanie z poderżniętym gardłem.
Przyjemność, zysk, zemsta, pomyślał Roarke. Święta Trójca Cobbe’a.
Noże i inne ostre narzędzia pozostały jego ulubioną bronią – chociaż na początku nie stronił od kija baseballowego i zadawania kopniaków słabszym i bezbronnym ofiarom. Dla urozmaicenia stosował garotę.
Lubił zabijać z bliska, mieć bezpośredni kontakt z ofiarą. Brak było informacji, by kiedykolwiek posłużył się materiałami wybuchowymi albo jakąkolwiek bronią rażącą z daleka.
– Lubi krew – mruknął Roarke. – Lubi ją czuć na rękach, lubi jej zapach. Lubi patrzeć w oczy ofiar, kiedy ulatuje z nich życie. To go kręci.
– Komputer, wyświetl aktualny rysopis i nazwiska, pod jakimi występuje.
Potwierdzam. Otwieram. Wyświetlam… Lorcan Cobbe, urodzony 1 września 2020 roku w Dublinie, Irlandia. Włosy brązowe, oczy orzechowe, wzrost metr osiemdziesiąt trzy, waga 86 kilogramów. Brak stałego adresu zamieszkania. Konsultant.
– Konsultant, tak? Ładne określenie. Te dane są sprzed prawie roku. Poszukamy świeższych.
Roarke podwinął rękawy, wyjął z kieszeni rzemyk, związał nim włosy.
I wziął się do pracy.
*
Eve razem z Peabody wyszły z domu Tweena i skierowały się do wozu.
– Nie jest w tym zbyt dobry.
– Zgadzam się. Nawet nie udało mu się uronić łzy. Nawet nie udawał, że je powstrzymuje. Niektórzy zachowują stoicki spokój, prawda? – powiedziała Peabody. – Ale to nie był stoicyzm.
– Nie był – zgodziła się z nią Eve. – Ani radość znajdująca się na drugim końcu skali. Tylko zadowolenie, że sprawa została załatwiona. Nie spytał, gdzie była jego żona, kiedy może ją zobaczyć, czy cierpiała. Zwyczajnie przestała dla niego istnieć. Trzeba będzie porozmawiać z gospodynią.
– Skontaktuję się z nią z samego rana.
– Nie wspomniał też ani słowem o krewnych ofiary. – Eve spojrzała na zegarek, pokręciła głową. – Powinno nam się udać utrzymać jej dane w tajemnicy do rana, więc porozmawiamy z nimi jutro.
– Mają mieszkanie tutaj – odczytała Peabody na swoim przenośnym komputerze. – Ale ich główna rezydencja jest we Florencji. Brat ofiary mieszka w Rzymie.
– Która godzina jest teraz we Włoszech?
– Hm.
– Nieważne. Zajmę się tym po powrocie do domu.
Otworzyła drzwi samochodu. McNab siedział z tyłu i siorbał napój gazowany.
– Dallas, mam dla ciebie kilka ujęć podejrzanego w czarnej bluzie z kapturem. Przesłałem je na twój domowy komputer. I w czerwonej kurtce. Zapisałem je dla ciebie. Kiedy jest w czerwonej kurtce, nawet nie próbuje ukryć twarzy.
Nachylił się i wyciągnął rękę, w której trzymał przenośny komputer, by pokazać na wyświetlaczu klatkę z nagrania.
Cobbe stał w tłumie, z kciukami zahaczonymi o kieszenie spodni. Uśmiechał się z wyższością.
– Pojawiał się w zasięgu kamer i znikał. Z całą pewnością wie, gdzie są rozmieszczone, i gdzie są martwe punkty. Wykorzystując jego twarz, a nawet sam opis kurtki, spodni, udało mi się go wypatrzyć, gdy był w zasięgu kamer. Ostatni raz namierzyłem go o godzinie zero zero trzydzieści.
– Dobra robota. Podrzucę was do domu. Peabody, jeśli krewni ofiary są w Nowym Jorku, spotkamy się w ich mieszkaniu o ósmej. Dam ci znać. Jeśli przebywają we Włoszech, skontaktuję się z nimi telefonicznie. W takim wypadku spotkamy się w kostnicy. Rano zadzwoń do gospodyni, poproś, żeby stawiła się w komendzie. McNab, wyciśnij z komórki ofiary wszystko, co się da.
– Dallas, sprawdziłem pobieżnie tego Cobbe’a. Niezły z niego gagatek.
– Zapoznaj Peabody z tym, co ustaliłeś.
– Tween jest nie lepszy. – Peabody odwróciła się, żeby spojrzeć na McNaba. – To gagatek innego rodzaju, ale gagatek.
– Zapoznaj McNaba z tym, czego się dowiedziałaś.
W pobliżu ich mieszkania zjechała do krawężnika.
– Wynocha. Peabody, staw się punktualnie o ósmej tam, gdzie ci powiem.
– Tak jest.
– Och, masz w swoim autokucharzu osiem rodzajów czipsów – poinformował McNab Eve, wysiadając.
– Świetnie. No, już was nie ma.
W chwili, kiedy zatrzasnęły się drzwi, odjechała od krawężnika. Spojrzała w lusterko wsteczne, zobaczyła, jak idą, trzymając się za ręce.
W samochodzie unosił się zapach soli i cukru. Opuściła szybę, żeby wywietrzyć wóz, doszła do wniosku, że przyda jej się dawka energii. Zamówiła puszkę pepsi w samochodowym autokucharzu i postanowiła posłuchać, co wiadomo o Lorcanie Cobbie.
W taki sposób wykorzystała czas przejazdu do centrum. Facet działał pod imponującą liczbą fałszywych nazwisk i podejrzany był o liczne czyny kryminalne popełnione w ciągu ostatnich trzydziestu lat.
Zaczął młodo, sondując mroczne wody, od napaści, włamań, rozbojów, znęcania się nad zwierzętami – najgorsze z najgorszych. Trafiał do poprawczaków, póki nie nabrał wprawy w przestępczym procederze.
Wiedziała, że w Dublinie były to ciężkie czasy po okresie wojen miejskich, a korupcja w szeregach policji była powszechna.
Parę łagodnych wyroków – półtora roku za nielegalne posiadanie broni, kilka zatrzymań na czterdzieści osiem godzin – ale nie znalazła żadnego przypadku nadzoru sądowego. Żadnych badań psychologicznych ani obowiązkowej terapii.
Jego matka, Morna Cobbe, też zaliczyła odsiadki, głównie za uprawianie nierządu i posiadanie substancji zabronionych. Brak informacji o ojcu. Ale poczesne miejsce na liście znanych wspólników zajmował niejaki Patrick Roarke.
Cobbe znalazł swoje miejsce, kiedy był pod trzydziestkę, od tej pory lista znacznie się wydłużyła, chociaż były na niej luki. Podejrzany, niewystarczające dowody, świadkowie odwołujący zeznania. Bądź zmarli.
Albo znacznie się wyćwiczył w złodziejskim fachu, albo z niego zrezygnował, by skupić się na zabijaniu.
Według zgodnej opinii licznych organów ścigania, Cobbe dość szybko został płatnym mordercą.
Teraz wkroczył na jej teren. Co więcej, mógł próbować wyrównać rachunki – prawdziwe albo wyimaginowane – z jej mężem.
Przejechała przez bramę i ruszyła podjazdem do eleganckiej fortecy, wzniesionej przez byłego dublińskiego ulicznika.
Wieże i wieżyczki, gzymsy i kamienne mury składały się na baśniową budowlę majaczącą na tle nocnego nieba. Ale najlepsze było to, że w kilkunastu oknach paliły się światła, zapraszając do środka.
Miłość, która według niej czyniła z człowieka głupca, sprawiła, że Eve zapragnęła, by udało jej się zatrzymać Roarke’a w tej baśniowej fortecy do czasu, aż wytropi Cobbe’a i go aresztuje.
A miłość, oznaczająca pełną znajomość człowieka, z którym postanowiło się dzielić życie, no i darzenie go szacunkiem, sprawiała, że Eve rozumiała, iż Roarke nie tylko się nie ukryje, ale będzie aktywnie działał, by Cobbe trafił za kratki.
Jej osobistego eksperta i cywilnego konsultanta czekało sporo pracy.
Zaparkowała i złapała torbę z dokumentami. Przed pójściem spać musi wypisać na tablicy dotychczasowe ustalenia i założyć książkę sprawy. No i porozmawiać z Roarkiem.
Weszła do domu panowały w nim cisza i spokój. Summerset nie wślizgnął się do holu niczym opar. Eve przypuszczała, że z nim też trzeba będzie porozmawiać, ale zamierzała pozostawić to Roarke’owi.
Skierowała się na górę, wiedząc, że upłynie jeszcze parę godzin, nim będzie mogła się zdrzemnąć. Lecz kiedy weszła do swojego gabinetu, stwierdziła, że jest w nim cicho, a w przylegającym gabinecie Roarke’a – ciemno.
Prawdopodobieństwo, że udał się na nocny spoczynek, było bliskie zeru. W pierwszej chwili ogarnęła ją prawdziwa panika i zlał ją zimny pot, kiedy wyobraziła sobie, jak Cobbe przyczaił się, zastawiwszy pułapkę na Roarke’a. Szybko skierowała się do domowego skanera. Akurat wtedy, gdy do niego dobiegła, wszedł Roarke.
– Kurde. – Może nie jest fizycznie możliwe, by serce odwróciło się górą do dołu, ale teraz wiedziała, jakie by to było uczucie. – Jezu.
By odreagować, ujęła jego twarz w obie dłonie i pocałowała go mocno.
– Ja też cię witam. – Przesunął dłonią po jej włosach, nim dotknął czołem jej czoła. – Cieszę się, że jesteś w domu.
– Ja też. Muszę się napić kawy.
– Mógłbym ci zwrócić uwagę, że jest bardzo późno, ale co by to dało? Rozmawiałaś z mężem ofiary?
– Taa. – Podeszła do swojego centrum dowodzenia, odłożyła torbę z dokumentami. I włączyła autokucharza, by zaparzył kawę. – Niezbyt często ktoś, kto jest winny, bo tak ci podpowiada przeczucie, od samego początku wygląda na winnego i zachowuje się jak winny.
Z kawą w ręku zaczęła chodzić po gabinecie.
– Wszystkie światła w domu pogaszone, nawet te koło drzwi wejściowych. Twierdził, że bolała go głowa, łyknął tabletkę i położył się do łóżka zaraz po tym, jak żona wyszła na siłownię. Potem upierał się, że zwariowałyśmy, bo żona śpi na górze. W jednym z pokoi gościnnych, ponieważ nie chciała mu zakłócać spokoju, wiedząc, że boli go głowa.
– Ten dupek nawet się nie zdobył na to, by udać szok i rozpacz – ciągnęła. – Sądzę, że próbował, ale bez skutku. Poczuł się znieważony, kiedy go poinformowałyśmy o romansie żony, i kazał nam się wynosić. Nie spytał, jak dokładnie zmarła, gdzie była, kiedy może ją zobaczyć. Nie wspomniał, że trzeba będzie powiedzieć o tym ich synowi, jej krewnym.
Oparła się o konsolę.
– Facet, z którym się pieprzyła, to malarz. Jeden z jego obrazów powiesiła w salonie. Jedyną prawdziwą reakcją, jaką zobaczyłam, była satysfakcja Tweena – w okamgnieniu – kiedy pochwaliłam obraz. Mogę się założyć, że gdybym teraz weszła do tamtego pokoju, obrazu już by nie było.
– Zapłacił Cobbe’owi za jej zabicie. Teraz muszę to udowodnić. – Napiła się kawy, przyglądając się Roarke’owi. – Pomoże mi w tym to, co wiesz.
– Chciałbym, żeby tak było. Mimo późnej pory chcesz rozmieścić informacje na tablicy i założyć książkę sprawy. Pozwól mi zająć się tablicą – już wiem, jak to zrobić – i wysłuchaj tego, co mogę ci powiedzieć o Cobbie.
– Dobrze. – Uruchomiła swój komputer.
Ponieważ wiedział, że Eve woli mieć wszystko na papierze niż na monitorze, usiadł przy drugim komputerze, by wydrukować zdjęcia.
– Jeśli są na świecie jakieś organy ścigania albo agencje wywiadowcze, które nie mają pojęcia o istnieniu Lorcana Cobbe’a, nie słyszałem o nich. Głównie działa w Europie, ale kilka razy zapuścił się dalej. Nie ma stałego adresu zamieszkania, przynajmniej nikt go nie zna. Ma swoje kryjówki, gdzie się chowa pomiędzy zleceniami, i z pewnością są one okazałe. Zawsze chciał prowadzić beztroskie życie, a uwzględniając honoraria, jakie inkasuje, stać go na luksusy.
Spojrzała na niego.
– Dotarłeś do jego honorariów?
– Jeszcze nie. Ale mogę cię zapewnić, że uwzględniając zabójstwa, o które jest podejrzewany w ciągu ostatnich piętnastu lat, wszystkie mają związek z osobami majętnymi i prominentnymi. Nikt za marne grosze nie podciąłby gardła ciężarnej przyjaciółce wiceprezydenta Grecji, człowieka bogatego i o sporych ambicjach.
Zmrużyła oczy.
– Nie natrafiłam na tę sprawę, kiedy szukałam informacji o Cobbie. A powinno coś o tym być w jego aktach.
– Skorzystałem z niezarejestrowanego sprzętu. Polityk jest wystarczająco bogaty i wpływowy, by zatuszować tę sprawę w Grecji, ale Interpol jest bardzo dociekliwy. Może nie będziesz mogła wykorzystać części faktów, które znajdę, ale powinnaś o nich wiedzieć.
Eve pomyślała, że będzie kroczyła po wąskiej linie, więc musi zachować ostrożność.
– Uda ci się znaleźć konta bankowe Cobbe’a?
– Jasne.
– Sądzisz, że przyjął to zlecenie w Nowym Jorku, ponieważ tu mieszkasz?
– Nie, bo wtedy w taki czy inny sposób próbowałby mnie dorwać, nie zdradzając swojej obecności.
– Ale pokazał ci się.
Oderwał wzrok od tablicy, którą przygotowywał.
– Racja. I teraz robię to, co chciał, żebym robił. Myślę o nim i niepokoję się o tych, którzy są dla mnie ważni. Lecz koniec końców to on przegra.
– Już się o to postaram.
Uśmiechnął się, ale jego spojrzenie pozostało poważne.
– W takim razie powiem ci, jak to widzę. Nie wątpię, że masz rację, jeśli chodzi o Tweena, co znaczy, że Tween zna kogoś, kto mógł go skontaktować z Cobbe’em. Kiedy zaczął się ten romans?
– Zeszłego lata.
– Aż nadto dużo czasu. Osoby, które wdają się w romanse, uważają się za sprytne i ostrożne, ale rzadko kiedy takie są. Tween dowiedział się o romansie żony i najprawdopodobniej odkryjesz, że wynajął kogoś, by mieć na to dowód. Nie mógł ryzykować, że żona się z nim rozwiedzie, bo to ona ma pieniądze, a taki krok mógłby zaszkodzić jego pozycji w rodzinnym interesie. Więc należało ją usunąć.
– Tak, to podobne do Tweena. Też tak to widzę. Na dodatek… Znieważyła go. Nie będzie sobie zadawał pytania, dlaczego go zdradziła. Nie złamało mu to serca. Ale to zniewaga. I jakby tego było mało, zdradziła go z jakimś malarzem.
– Włochy – powiedziała i się zamyśliła. – Mówisz, że Cobbe działa głównie w Europie, więc przypuszczalnie kontakt jest we Włoszech.
– Przypuszczalnie. W przypadku takiego zlecenia, prostego i rutynowego dla zawodowego zabójcy, klient odziedziczy spory majątek i Cobbe prawdopodobnie to uwzględnił, ustalając honorarium. Nie wydaje mi się, by zgodził się na taką robotę w Nowym Jorku za mniej niż milion. Przynajmniej połowa z tej kwoty płatna z góry. Plus wydatki.
Zgodziła się z nim, bo była tego samego zdania. Chociaż…
– To dlaczego nie ulotnił się po wykonaniu zlecenia i zainkasowaniu należności? Dlaczego wciąż był w parku, kiedy tam dotarliśmy?
Roarke machinalnie ściągnął rzemyk i wsunął go do kieszeni. I natrafił na mały, szary guzik należący do Eve, z którym się nie rozstawał przez sentyment i który uważał za talizman przynoszący szczęście.
– Poznałem go, gdy był wyrostkiem, i od tamtej pory nie spuszczam go z oka. Już wtedy uważał gliniarzy, szczególnie tych nieskorumpowanych, za idiotów. Nie, żeby w owych czasach w Dublinie można było znaleźć wielu uczciwych policjantów. W przypadku Cobbe’a często potwierdzało się przekonanie w powrót sprawcy na miejsce zbrodni. Lubił obserwować gliniarzy i uśmiechać się z wyższością. Jeśli zdarzyło się, że został przyskrzyniony, zawsze była to wina kogoś innego.
– Na przykład twoja?
– Tak, i to nie raz. – W oczach Roarke’a pojawiły się wesołe iskierki. – I nie raz miał rację. Dawno temu znałem pewnego chłopaka. Nie był moim kumplem, znałem go z widzenia. Był ulicznym grajkiem. Niewiele posiadał, ale miał psa. Małego psiaka, brudnego kundla, który wykonywał parę sztuczek, dzięki czemu kilka monet więcej wpadało do czapki chłopaka. Raz Cobbe połasił się na te drobne, a psiak pogryzł go i przepędził.
– Dobry piesek.
– Póki Cobbe go nie dopadł i nie pokroił na kawałki. Przechwalał się tym, przechwalał się, że zabił psiaka, który ważył nie więcej niż trzy kilogramy i to tylko wtedy, kiedy zmókł na deszczu. A mój stary uznał to za świetny żart.
– Zakablowałeś go.
– Tak. Chłopak i pies stanowili stały element ulicy, byli lubiani nawet przez Gardę. Więc gliniarze – tacy, którzy nie byli zupełnie zobojętniali – dopadli Cobbe’a. Zabrał ucho psa jako trofeum, więc źle się to dla niego skończyło.
Wzruszył ramionami.
– Co nie ma nic do rzeczy.
– Mylisz się.
– Tak czy owak Cobbe lubi ostre narzędzia, zawsze je lubił, i prawdopodobnie sprawia mu przyjemność obserwowanie gliniarzy zajmujących się jego ofiarami. Rozumiem, że chcesz wiedzieć nie tylko to, co wiem, ale również to, co myślę. A myślę, że czekał na gliniarzy, by mieć frajdę. No i pojawiłaś się ty, a razem z tobą ja. Nie mógł się powstrzymać, żeby mi się nie pokazać.
Znów musiała się z nim zgodzić.
– I nie sądzisz, że zainkasuje honorarium i wyjedzie?
– Widzisz, on rozpoczął tę grę. – Podszedł do Eve i usiadł naprzeciwko niej. – Dla niego to coś więcej niż gra, bo przez całe życie marzył o tym, żeby ujrzeć mnie martwego. Już raz próbował mnie dopaść – nie mówię o czasach, kiedy byłem mały, bo wtedy próbował wielokrotnie. Budowałem ten dom i rozkręcałem biznes w Nowym Jorku. Dużo podróżowałem, żeby… Powiedzmy rozszerzyć swoje interesy.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Powiedzmy.
– Byłem na południu Francji, nazwijmy to, że w sprawie dzieł sztuki. I tak się akurat złożyło, że tego samego wieczoru, kiedy sfinalizowałem sprawę, wpadliśmy na siebie. Trzeba dodać, że było to kilka godzin po tym, jak nestora prominentnej rodziny znaleziono na jego własnym jachcie z poderżniętym gardłem.
Wstał, wziął puszkę wody, usiadł, otworzył ją.
– Było to w zatłoczonym barze, gdzie dopiąłem ostatnie szczegóły. Siedziałem przy drinku. Nagle zobaczyłem, jak wchodzi Cobbe. Przezorność wymaga, żeby obserwować wchodzących i wychodzących nawet po sfinalizowaniu transakcji.
– Może szczególnie wtedy.
Znów się uśmiechnął.
– Może szczególnie wtedy. Podszedł do mnie i usiadł, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. Słyszał, że dobrze mi się wiedzie, więc czemu nie miałbym postawić staremu druhowi drinka?
– Domyślam się, że nie byłeś w nastroju do wspomnień.
– Powiedziałem mu, żeby spływał. Nie przyjął tego życzliwie. Miał mi do zakomunikowania kilka niemiłych wiadomości. Zakończył słowami, że chociaż mi się poszczęściło, zawsze byłem mięczakiem, a on jest prawdziwym synem Patricka Roarke’a. A skoro jesteśmy przyrodnimi braćmi, nie wypruje mi flaków nożem, który trzyma pod stołem – dla podkreślenia prawdziwości swoich słów dziabnął mnie nim lekko – jeśli mu zapłacę pięćset tysięcy funtów szterlingów, przyznam, że on jest prawdziwym synem Patricka Roarke’a i jego spadkobiercą, oraz zrzeknę się jego nazwiska.
– Tylko tyle? – spytała Eve. – I co zrobiłeś?
– Powiedziałem, że to bardzo ciekawa propozycja, ale muszę ją odrzucić. I jeśli jeszcze kiedykolwiek spróbuje znów mnie dopaść, gorzko tego pożałuje. Miałem przy sobie paralizator, zostawiłem Cobbe’a podrygującego na podłodze baru. Żałuję, że nie włączyłem go na pełną moc i nie uwolniłem świata od niego, ale dopiero co sfinalizowałem pewną sprawę i za wszelką cenę chciałem uniknąć spotkania z miejscową policją.
– Jasne – mruknęła Eve.
– Usłyszałem o morderstwie dopiero, kiedy wróciłem do hotelu. Dodałem dwa do dwóch, wykonałem anonimowy telefon, przekazałem jego nazwisko i rysopis. Nie udało im się go przyskrzynić, ale powiedziano mi, że spędził sporo czasu we francuskim areszcie, gdzie był przesłuchiwany.
– I od tamtej pory nic?
– Od tamtego wieczoru miałem go na oku. Przypuszczam, że niezbyt skrupulatnie śledziłem jego losy, ale rzadko zaprzątałem sobie nim głowę. I owszem, trzymał się z dala ode mnie. Zabija dla pieniędzy albo jeśli uzna kogoś za mięczaka. Mnie za takiego uważa.
– Nigdy nie byłeś mięczakiem. – Kiedy na nią spojrzał, pokręciła głową. – Nie jestem twoją słabą stroną, Roarke. Jestem twoją cholerną bronią.
– Najdroższa Eve, jesteś jednym i drugim, i nie tylko. – Ujął jej dłoń. – Nie poproszę cię, żebyś gdzieś się zaszyła, podobnie jak ty mnie o to nie poprosisz. Możemy tego chcieć, ale zbyt dobrze znamy siebie nawzajem, żeby tego zażądać. I wiemy, że musimy się z tym uporać.
– Nie mogę pozwolić, żebyś go zabił.
– Przepuściłem okazję w tamtym zatłoczonym barze na Lazurowym Wybrzeżu. Mogę obiecać ci jedno: jeśli zginie z mojej ręki, nie zabiję go z zimną krwią, jak mógłbym to zrobić, nim poznałem ciebie. Wolę, żeby trafił za kratki, wolę, żeby zamknęli go w betonowej klatce daleko od tego, co kocham. Wolę sobie wyobrażać, jak spędza długie lata w więzieniu, wiedząc, że znalazł się w nim dzięki mnie i mojej policjantce.
Mocno ścisnęła jego dłoń.
– To uczciwe. Nie pozwolę, żeby mnie wykorzystał, by sprawić ci ból. Musisz mi zaufać.
– Będzie myślał, że związałem się z tobą, by mieć wygodną przykrywkę. Nie zrozumie, kim dla mnie jesteś, ale to go nie powstrzyma przed próbą zabicia cię.
– Już popełnił błąd. Nie powinien dopuścić do tego, żebyś go zobaczył. I tak bym ustaliła, i to cholernie szybko, że Tween wynajął płatnego zabójcę, ale Cobbe mógł i powinien już rozpłynąć się w powietrzu. Jest teraz na naszym terenie, Roarke. I zapłaci za to, co zrobił Galli Modesto, bo teraz należy do mnie. Do nas – poprawiła się.
– Do nas. – Ścisnął jej dłoń. – Jak sobie poradziłem z tablicą?
– Całkiem dobry z ciebie pomocnik. Nie mam zastrzeżeń.
– To czy teraz uznasz, że dość na dziś, i trochę się prześpisz? Chętnie udam się na spoczynek z moją żoną. I z kotem, który zapewne już się rozwalił na naszym łóżku.
– Która godzina jest teraz we Włoszech?
Spojrzał na zegarek.
– Wpół do ósmej rano.
– Świetnie. Muszę namierzyć rodziców ofiary. Jeśli są we Włoszech, chcę ich poinformować o tym, co się stało, i zorientować się, co i jak.
– Są we Florencji. Ustaliłem to, kiedy sprawdzałem inne rzeczy.
– Zaoszczędzi nam to trochę czasu. Skontaktuję się z nimi, potem wyślę SMS do Peabody i na tym zakończę na dziś.
– Dobrze. Mam parę spraw, którymi się zajmę w moim gabinecie. Zaczekam na ciebie.
Patrzyła za nim, jak wychodzi, a potem wzięła komórkę.
– Dość kawy na dzisiejszy wieczór – zawołał.
Poczuła, że przestało ją ściskać w żołądku. Jeśli wciąż suszy jej głowę, że pije za dużo kawy, to znaczy, że odzyskał spokój.
3
Eve obudził zapach kawy. Otworzyła jedno oko i dostrzegła Roarke’a. Stał obok autokucharza w sypialni, w słabym świetle poranka, z ręcznikiem owiniętym wokół pasa.
Pomyślała, że to całkiem miły widok na dzień dobry. Całkiem, całkiem.
– Nie jesteś spóźniony na jakąś telekonferencję w sprawie zakupu półkuli południowej?
Bez zmrużenia oka zaprogramował drugą kawę.
– Przełożyłem ją na później.
Podszedł do niej z filiżanką kawy, a grube kocisko, leżące na wysokości jej krzyża, leniwie się przewróciło na wznak i przeciągnęło.
Uznała, że półnagi mąż, podający kawę do łóżka, to wielki plus małżeństwa. Usiadła, wzięła od niego kawę.
– Dobrze spałeś?
– Tak. – Przesunął dłonią po jej włosach, po czym podszedł do szafy.
Eve spojrzała przeciągle na Galahada.
– Dobrze to rzecz względna – mruknęła i wstała, by wziąć prysznic.
Najlepsze – i właściwie jedyne, co mogła zrobić – to ostro się zabrać do pracy, by wyciągnąć ten cierń z boku Roarke’a.
Cierń, akurat, poprawiła się, kiedy strumienie gorącej wody w pełni ją rozbudziły. Już prędzej majcher.
Wysłucha, co lekarz sądowy ma jej do powiedzenia o śmierci Modesto, a czego jeszcze nie wiedziała, uważniej przyjrzy się nagraniom z kamer i skontaktuje się w tej sprawie z McNabem.
Krewni Modesto – rodzice, brat, bratowa – zamierzali dziś rano przylecieć do Nowego Jorku. Porozmawia z nimi, postara się wyciągnąć z nich, co wiedzą na temat jej małżeństwa z Tweenem.
A potem przesłucha gospodynię.
Eve wyszła spod prysznica i jak zwykle postanowiła szybko i dokładnie osuszyć się w kabinie suszącej.
Z własnego doświadczenia (Summerset!) wiedziała, że służący doskonale się orientują, co się dzieje w domu.
Wyskoczyła z kabiny suszącej, złapała szlafrok wiszący na drzwiach łazienki.
Musiała poznać wszystko, co wiadomo o Cobbie, może będzie jej potrzebna do tego pomoc komendanta. I chciała się skonsultować z Mirą, chciała, żeby czołowa profilerka i psycholożka policyjna przyjrzała się zarówno Cobbe’owi, jak i Tweenowi.
A prawdę mówiąc – pomyślała – skorzysta z pomocy wszystkich, żeby dorwać Cobbe’a i wsadzić go za kratki.
Kiedy wróciła do sypialni, Roarke, już w garniturze króla świata wielkich interesów, zawiązywał jeden z kolekcji wymyślnych krawatów w fantazyjny węzeł.
– Zapowiadają na dziś ładną pogodę – poinformował ją. – Galahad już wciągnął poranną porcję suchej karmy.
Zamierzała postępować profesjonalnie i pragmatycznie, ale zamiast tego poszła za głosem serca, a nie rozsądku. Zbliżyła się do Roarke’a i ujęła jego twarz w obie dłonie.
– Dorwę go.
– Nie mam co do tego cienia wątpliwości.
– To dobrze.
Skierowała się do swojej szafy, sięgnęła po pierwszą z brzegu parę spodni. Włożyła je i sportowy stanik, przypomniała sobie, że ma być ładna pogoda, więc złapała koszulkę z krótkimi rękawami i marynarkę.
Kiedy wkładała koszulkę, Roarke stanął obok jej otwartej szafy.
– Robisz to specjalnie, żeby mnie zirytować?
– Co? – Sięgnęła po pasek.
– Zestawiając tę marynarkę z tymi spodniami. I odłóż ten pasek z powrotem.
– Dlaczego? Spodnie są czarne, marynarka jest czarna, pasek jest czarny.
Wziął marynarkę, odwiesił ją.
– Spodnie są w kolorze indygo.
Przewróciła oczami za jego plecami, kiedy wybierał inną marynarkę.
– Możesz przewracać oczami, ile chcesz – powiedział, nie odwracając się. – Jeśli zamierzasz włożyć coś w kolorze indygo, czyli nie czarnym, tylko ciemnogranatowym, wpadającym nieco w seledyn…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki