Sprawa Churasan. Wojna z terroryzmem - Antoni Langer - ebook

Sprawa Churasan. Wojna z terroryzmem ebook

Antoni Langer

4,1
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W Wielkiej Brytanii dochodzi do zamachu, w którym giną polscy obywatele, ludzie związani z przemysłem zbrojeniowym. Do ataku przyznaje się tajemnicza Armia Churasan, uderzająca z nieznaną dotąd precyzją.  

 

Agata Adamczewska powraca do służby, aby dołączyć do połączonego polsko-brytyjskiego zespołu wyjaśniającego okoliczności zbrodni. Tymczasem fala terroru rozlewa się coraz bardziej, a wróg, jak się okazuje, kryje się także we własnych szeregach…  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 471

Oceny
4,1 (24 oceny)
10
8
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paralyze

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa.
00
paniKKa

Całkiem niezła

Dla pasjonatów choć wątki personalne (dotyczące kobiet w armii) sprawiają, że jest bardziej uniwersalna niż większość tytułów szpuegowskich/wojennych.
00
mchar123

Nie oderwiesz się od lektury




Antoni Langer

Sprawa Churasan Wojna z terroryzmem

 

© 2022 WARBOOK Sp. z o.o.

© 2022 Antoni Langer

 

Redaktor serii: Sławomir Brudny

Redakcja i korekta językowa: Zespół redakcyjny

eBook: Atelier Du Châteaux, [email protected]

Okładka: Paweł Gierula

 

 

ISBN 978-83-66955-30-1

 

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.ul. Bładnicka 6543-450 Ustrońwww.warbook.pl

Spis postaci

Agata „Haze” Adamczewska – komandor porucznik rezerwy, dawniej oficer rezerwy Służby Kontrwywiadu Wojskowego

Samah Azzam Vel Alessandra Speizer, Ps. Fatima – zabójczyni Armii Churasan

Heather Drayton – detektyw inspektor Policji Metropolitalnej Londynu

Martyna „Tina” Dzierwa – aspirant sztabowa, Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach

Adam Gieldon – chorąży 22 Pułku SAS oddelegowany do służby wywiadowczej

Robert „Fala” Falkowski – bosman sztabowy rezerwy, w przeszłości marynarz Jednostki Wojskowej Formoza

Krzysztof „Argon” Jezierski – starszy chorąży sztabowy rezerwy, dawniej żołnierz 6 Brygady Powietrznodesantowej

Mariusz „Ringo” Juniewicz – major rezerwy, emerytowany oficer Jednostki Wojskowej GROM

Joanna Kalinowska – kapitan Jednostki Wojskowej NIL

Jasmine Kapoor – major Korpusu Wywiadu Armii Brytyjskiej

Anna Nikulina – oficer Głównego Zarządu Wywiadowczego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej

Adrian „Paluch” Paluchowski – sierżant rezerwy Żandarmerii Wojskowej

Małgorzata Rainer – podporucznik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego

Krzysztof „Bażant” Sowa – emerytowany kapitan Służby Kontrwywiadu Wojskowego

Marcin „Daniel” Talaga – starszy chorąży sztabowy rezerwy wojsk specjalnych

Marieke Weisel – brygadier holenderskiego Korpusu Policyjnego, oddelegowana do Europolu

Sylwia Wierzbicka – podpułkownik Wojsk Lądowych, komendant Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Wędrzynie

Prolog

I

25 czerwca, przedmieścia Londynu

Dwa my­śliw­ce, lata temu wy­co­fa­ne ze słu­żby, wci­ąż pre­zen­to­wa­ły się efek­tow­nie w swo­im kla­sycz­nym brązo­wo-zie­lo­nym ka­mu­fla­żu. Nie­daw­no od­re­mon­to­wa­ne, wy­gląda­ły, jak­by mo­gły znów wznie­ść się w po­wie­trze, choć usta­wio­no je na co­ko­łach, na któ­rych mia­ły po­zo­stać już do ko­ńca swo­je­go ist­nie­nia. Przy­po­mi­na­ły, że lot­ni­sko Big­gin Hill mia­ło swo­ją hi­sto­rię, do­brze zna­ną ka­żde­mu, kto obej­rzał ja­ki­kol­wiek film o bi­twie o An­glię. Pod­czas woj­ny sta­cjo­no­wa­ły tam dy­wi­zjo­ny my­śliw­skie bro­ni­ące po­łu­dnio­wej An­glii, a zwłasz­cza Lon­dy­nu przed na­lo­ta­mi Luft­waf­fe. Samo lot­ni­sko ta­kże było ata­ko­wa­ne, i to czter­na­ście razy.

Te­raz nie było tu już woj­ska, je­śli nie li­czyć ma­łe­go od­dzia­łu ka­de­tów przy­spo­so­bie­nia lot­ni­cze­go od­by­wa­jące­go week­en­do­we szko­le­nia. Lot­ni­ska uży­wa­ły cy­wil­nych ma­szyn dys­po­zy­cyj­nych, znaj­do­wa­ło się tam też kil­ka szkół la­ta­nia i firm zaj­mu­jących się ob­słu­gą tech­nicz­ną sa­mo­lo­tów, ta­kże tych hi­sto­rycz­nych. Hur­ri­ca­ne i Spit­fi­re, za­rów­no la­ta­jące, jak i sto­jące na po­mni­kach, oraz nie­wiel­kie mu­zeum, do któ­re­go pro­wa­dzi­ła bra­ma z za­cho­wa­ny­mi em­ble­ma­ta­mi Kró­lew­skich Sił Po­wietrz­nych, były naj­bar­dziej wi­docz­ny­mi pa­mi­ąt­ka­mi z prze­szło­ści.

Cie­ka­we, czy po dzi­siej­szym dniu też po­sta­wią tu ja­kiś po­mnik – prze­szło przez myśl mężczy­źnie sie­dzące­mu z przo­du, po le­wej stro­nie kie­row­cy bia­łe­go sa­mo­cho­du, sprze­da­wa­ne­go w tym kra­ju jako Vau­xhall Vi­va­ro, a w kon­ty­nen­tal­nej Eu­ro­pie pod mar­ką Opla. To była jed­na z rze­czy, ja­kie iry­to­wa­ły Na­bi­la Mer­ba­ha. Ku­pu­jąc sa­mo­chód, trze­ba było pa­mi­ętać o tej drob­nej ró­żni­cy.

Nie lu­bił An­glii. Za to, że co krok coś się na­zy­wa­ło ina­czej. Za dwa kra­ny przy umy­wal­ce, je­den na go­rącą, dru­gi na zim­ną wodę. I za rze­czy duże. Za ma­nia­kal­ne epa­to­wa­nie hi­sto­rią wiel­kiej ko­lo­nial­nej po­tęgi.

Też znał hi­sto­rię. Wpraw­dzie w szko­le nie uczył się do­brze, ale pó­źniej­sze roz­mo­wy w wi­ęzien­nej celi i lek­tu­ry w cza­so­pi­smach ta­kich jak „In­spi­re” wy­ja­śnia­ły ją le­piej niż pod­ręcz­ni­ki pi­sa­ne przez nie­wier­nych. To Bry­tyj­czy­cy i Fran­cu­zi za­gar­nęli zie­mię, na któ­rej wy­ko­pa­li Ka­nał Su­eski, aby bu­do­wać swo­je im­pe­ria. Po­tem bry­tyj­ski ofi­cer na­pu­ścił jed­nych mu­zu­łma­nów na dru­gich, tyl­ko po to, żeby Bry­tyj­czy­cy i Ame­ry­ka­nie mo­gli usta­no­wić tam ma­rio­net­ko­we rządy i po­ło­żyć ręce na zło­żach ropy naf­to­wej, a ży­zne zie­mie Pa­le­sty­ny od­dać Ży­dom. A jesz­cze pó­źniej za­częli spro­wa­dzać mu­zu­łma­nów do pra­cy w Eu­ro­pie, jak jego ro­dzi­nę.

Uro­dził się trzy­dzie­ści je­den lat temu we Fran­cji. Oj­ciec pra­co­wał wte­dy jako ro­bot­nik w fa­bry­ce sa­mo­cho­dów na pa­ry­skiej wy­spie Se­gu­in. To było w tym sa­mym roku, w któ­rym ogło­szo­no, że fa­bry­ka zo­sta­nie za­mkni­ęta. Za­miast zo­stać bry­ga­dzi­stą, za­czął sprze­da­wać ham­bur­ge­ry w Di­sney­lan­dzie pod Pa­ry­żem.

Na­uczy­cie­le w szko­łach mó­wi­li, że tak mu­sia­ło być. Uży­wa­li mądrych słów, ta­kich jak glo­ba­li­za­cja, zmia­ny go­spo­dar­cze, re­lo­ka­cja prze­my­słu, i za­chęca­li do tego, żeby umieć ob­słu­gi­wać kom­pu­ter. To mia­ła być przy­szło­ść, pó­jście na stu­dia i ro­bie­nie ka­rie­ry. On wie­dział swo­je. Nie miał wie­lu szans we Fran­cji. Zwłasz­cza z jego kło­po­ta­mi z po­li­cją w pa­pie­rach. Poza tym praw­dzi­we ka­rie­ry ro­bi­ło się po eli­tar­nych szko­łach, Gran­des éco­les, a on nie sądził, aby ze swo­im na­zwi­skiem, ko­lo­rem skó­ry i kiep­ski­mi oce­na­mi miał szan­se na zda­nie eg­za­mi­nu do któ­rej­kol­wiek z nich.

Fran­cu­zi byli dum­ni, że ich sieć Mi­ni­tel, z któ­rej jego star­si ko­le­dzy chęt­nie ko­rzy­sta­li, aby szu­kać rze­czy do­zwo­lo­nych dla do­ro­słych, wy­prze­dza­ła In­ter­net two­rzo­ny przez Ame­ry­ka­nów. Tyl­ko co z tego, sko­ro szyb­ko oka­za­ło się, że to ame­ry­ka­ński wy­na­la­zek wy­grał z rze­ko­mo lep­szym fran­cu­skim. Co­raz gęściej opla­ta­jąca świat sieć przy­da­ła się ta­kże tym, któ­rzy nie lu­bi­li Ame­ry­ka­nów.

Sta­rał się czy­tać dużo, po­mi­ędzy jed­ną do­ryw­czą pra­cą a dru­gą, nie za­wsze le­gal­ną. To spro­wa­dzi­ło na nie­go kło­po­ty. Gdy po­li­cjan­ci znów zła­pa­li go z nar­ko­ty­ka­mi, prze­szu­ka­li jego miesz­ka­nie i oczy­wi­ście ta­kże kom­pu­ter. Zna­le­zio­ne pli­ki nie przy­spo­rzy­ły mu sym­pa­tii śled­czych ani sędzie­go. Trzy lata od­siad­ki pa­ra­dok­sal­nie spra­wi­ły, że tra­fił do jed­ne­go blo­ku wi­ęzien­ne­go z tymi, któ­rzy ta­kich pli­ków mie­li wi­ęcej. Dzi­ęki nim wie­dział już, jak po­kie­ro­wać swo­im ży­ciem da­lej. Wy­je­chał na Bli­ski Wschód wal­czyć z ma­rio­net­ko­wy­mi rząda­mi nie­wier­nych w sze­re­gach or­ga­ni­za­cji zna­nej Za­cho­do­wi jako ISIS, a któ­rą oni na­zy­wa­li ka­li­fa­tem. Naj­pierw szło im do­brze. Wy­gry­wa­li bi­twę za bi­twą, we­szli do Ira­ku, pod­bi­ja­li mia­sta. Bag­dad wy­da­wał się być już w za­si­ęgu ręki.

Wte­dy nie­wier­ni się prze­bu­dzi­li. Sa­mo­lo­ty ści­ga­ły od­dzia­ły ka­li­fa­tu dzień i noc, bom­by i ra­kie­ty tra­fia­ły cel­nie raz za ra­zem. A cza­sem po­ja­wia­li się, jak zja­wy, ko­man­do­si za­bi­ja­jący lub chwy­ta­jący przy­wód­ców. Mo­dli­twy nie po­ma­ga­ły. Po­świ­ęce­nie ko­lej­nych mu­dża­he­di­nów ta­kże nie.

Wy­co­fy­wa­li się, po­ko­na­ni. Zna­le­źli schro­nie­nie w gó­rach, nie­da­le­ko gra­ni­cy z Tur­cją. Wie­lu my­śla­ło o po­wro­cie do do­mów, choć mo­gło ich cze­kać wi­ęzie­nie, a w naj­gor­szym ra­zie ukry­wa­nie się do ko­ńca ży­cia. Wte­dy je­den z oca­la­łych, Cze­czen o imie­niu Sza­mil, za­pro­po­no­wał inne wy­jście. Po­wrót nie po to, by się ukry­wać, lecz by przy­go­to­wać ze­mstę. Po­do­ba­ło mu się to.

Z tego po­wo­du tra­fił osta­tecz­nie do An­glii. Trzy lata ukry­wa­nia się i przy­go­to­wań, aż wresz­cie nad­sze­dł roz­kaz, by się ze­mścić. I to na lu­dziach, któ­rzy, jak mu po­wie­dzia­no, od­po­wie­dzial­ni byli za to, że po­wsta­wa­ły bom­by i zrzu­ca­jące je sa­mo­lo­ty.

Na­bil Mer­bah nie był sam. Dwóch lu­dzi sie­dzących z tyłu było oby­wa­te­la­mi bry­tyj­ski­mi o pa­ki­sta­ńskich ko­rze­niach, zna­ny­mi jako Fahd i Ja­wad, któ­rzy pró­bo­wa­li prze­do­stać się do ka­li­fa­tu, ale mie­li mniej szczęścia niż on. Obaj mie­li za sobą krót­ki po­byt w wi­ęzie­niu. Kie­row­ca był Bry­tyj­czy­kiem i jako je­dy­ny nie miał na kon­cie kło­po­tów z pra­wem. Dzi­ęki temu po­ma­gał przy­go­to­wać ope­ra­cję lo­gi­stycz­nie, ku­pił sa­mo­chód, okle­jo­ny na­pi­sa­mi su­ge­ru­jący­mi, że uży­wa go fir­ma zaj­mu­jąca się re­mon­ta­mi do­mów. Taki ka­mu­flaż był nie­zbęd­ny w za­mo­żnej oko­li­cy, w któ­rej naj­po­wa­żniej­szym pro­ble­mem we­dług po­li­cyj­nych sta­ty­styk były drob­ne kra­dzie­że.

Krąży­li po wąskich ulicz­kach osie­dli, ota­cza­jących lot­ni­sko i nie­od­le­głe pola gol­fo­we, tak jak­by szu­ka­li ad­re­su zle­ce­nio­daw­cy. Wi­dok pa­sa­że­ra obok kie­row­cy, pa­trzące­go co chwi­la w ta­blet, po­wi­nien uwia­ry­god­nić ta­kie wra­że­nie. Na­praw­dę jed­nak Na­bil śle­dził za po­mo­cą po­wszech­nie do­stęp­nej apli­ka­cji pe­wien sa­mo­lot, któ­ry wy­star­to­wał pra­wie dwie go­dzi­ny temu z kon­ty­nen­tu. Od cza­su do cza­su spo­glądał ta­kże na ekran te­le­fo­nu, ku­pio­ne­go dzień wcześ­niej w przy­pad­ko­wym skle­pie. Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwo, w prze­ci­wie­ństwie do wi­ęk­szo­ści pa­ństw na kon­ty­nen­cie, nie wy­ma­ga­ło re­je­stra­cji nu­me­rów. To da­wa­ło dużą swo­bo­dę, choć wie­dział też, że słu­żby po­tra­fią ra­dzić so­bie z ta­ki­mi pro­ble­ma­mi. Dla­te­go ka­żdy te­le­fon, jaki znaj­do­wał się w tym sa­mo­cho­dzie, i ka­żda przed­pła­co­na kar­ta zo­sta­ły za­ku­pio­ne w in­nym miej­scu i za go­tów­kę. Wie­dział też, że ten, któ­ry mia­łby za­dzwo­nić, po­stąpił tak samo. I ode­zwa­łby się wy­łącz­nie w przy­pad­ku, gdy­by ope­ra­cję na­le­ża­ło prze­rwać. Nic jed­nak na to nie wska­zy­wa­ło.

Nie wie­dział, kim jest ta oso­ba. Pew­nie kimś ta­kim jak on, pew­nie z po­dob­nym ży­cio­ry­sem.

– Już czas – po­wie­dział, wi­dząc, że dys­po­zy­cyj­ny Chal­len­ger 850 pod­cho­dzi do lądo­wa­nia. Po­go­da była do­bra, a ruch w po­wie­trzu nie­wiel­ki. To wła­śnie dla­te­go pry­wat­ne sa­mo­lo­ty ko­rzy­sta­ły z tego ma­łe­go lot­ni­ska, a nie z za­tło­czo­nych por­tów bli­żej Lon­dy­nu.

Sa­mo­chód wró­cił na głów­ną dro­gę, bie­gnącą obok lądo­wi­ska.

– Ja­wad, pa­mi­ętaj, cze­kasz na sy­gnał od nas – przy­po­mniał mężczy­źnie trzy­ma­jące­mu w ręce dużą tor­bę skry­wa­jącą Ka­łasz­ni­ko­wa. Ten przy­ci­snął pal­cem wci­śni­ętą do ucha słu­chaw­kę ra­dio­sta­cji, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że zna plan i będzie cze­kał na znak.

Je­cha­li da­lej jesz­cze mi­nu­tę, by skręcić w kie­run­ku bra­my pro­wa­dzącej do ter­mi­na­la pa­sa­żer­skie­go. Wjaz­du na te­ren lot­ni­ska strze­gł szla­ban ob­słu­gi­wa­ny przez war­tow­ni­ka zaj­mu­jące­go sta­no­wi­sko w ma­łym bu­dyn­ku po le­wej stro­nie od we­jścia. Po pra­wej stro­nie, przy ze­wnętrz­nym par­kin­gu, par­ko­wał sa­mo­chód ochro­ny, przy któ­rym stał dru­gi pra­cow­nik, w roz­pi­ętej gra­na­to­wej kurt­ce z od­bla­sko­wy­mi ele­men­ta­mi. La­iko­wi mo­gło się wy­da­wać, że jest pod nią broń, ale była to tyl­ko ra­dio­sta­cja.

Na­bil wie­dział, że w prze­ci­wie­ństwie do du­żych lot­nisk tu­taj nie ma sta­łych pa­tro­li uzbro­jo­nych po­li­cjan­tów. Ochro­nia­rze nie byli pro­ble­mem. Byli na­wet po­trzeb­ni do re­ali­za­cji pla­nu. Wie­dział, jak za­re­agu­ją, a wi­dok pra­cow­ni­ka, któ­ry sze­dł wła­śnie w stro­nę fur­go­net­ki, tyl­ko to po­twier­dzał. W ter­mi­na­lu nie było re­mon­tów, więc war­tow­nik uznał, że mo­gło do­jść do po­my­łki i przy­by­sze po­win­ni skie­ro­wać się in­nym wjaz­dem pro­wa­dzącym do któ­re­jś z firm dzia­ła­jących na te­re­nie lot­ni­ska.

– Przy­go­tuj się, Ja­wad – po­wie­dział.

Drzwi od stro­ny kie­row­cy od­su­nęły się, od­sła­nia­jąc mężczy­znę z du­żym pi­sto­le­tem w ręku, za­opa­trzo­nym w przy­po­mi­na­jący rurę tłu­mik. Ter­ro­ry­sta od­dał strzał i wy­sko­czył na as­falt.

Za­nim dru­gi ochro­niarz zdążył za­re­ago­wać, fur­go­net­ka przy­spie­szy­ła, roz­bi­ja­jąc szla­ban. Ja­wad do­sko­czył do war­tow­ni, strze­lił trzy razy przez szy­bę w kie­run­ku ku­lące­go się za biur­kiem czło­wie­ka i po­bie­gł do znaj­du­jącej się na­prze­ciw­ko we­jścia wie­ży kon­tro­li lo­tów. Ter­mi­nal pa­sa­żer­ski był pi­ęćdzie­si­ąt me­trów da­lej. Fur­go­net­ka wła­śnie przed nim ha­mo­wa­ła.

Na­bil Mer­bah wy­sia­dł z niej, trzy­ma­jąc w rękach Ka­łasz­ni­ko­wa, po­dob­ne­go do tego, ja­kie­go uży­wał przez lata w ka­li­fa­cie. Obok nie­go sta­nął Fahd, z krót­kim cze­skim Skor­pio­nem ka­li­bru 7,65 mi­li­me­tra. Twa­rze za­sło­ni­li ko­mi­niar­ka­mi. Mi­nęli sto­jące obok bu­dyn­ku li­mu­zy­ny, za któ­ry­mi kry­li się szo­fe­rzy. Ich wła­sny kie­row­ca, tak jak usta­lo­no, wy­co­fał sa­mo­chód z po­wro­tem w kie­run­ku bra­my, blo­ku­jąc wjazd. Po­tem miał do­łączyć do Ja­wa­da.

Za­ma­chow­cy wbie­gli do ter­mi­na­la. Zgra­nie w cza­sie było ide­al­ne. Lu­dzie, któ­rych ka­za­no im za­bić, byli już w środ­ku. Za­sko­cze­ni alar­mem, a może cze­ka­jący na za­ko­ńcze­nie for­mal­no­ści, znaj­do­wa­li się na par­te­rze. Jed­ni sie­dzie­li w fo­te­lach, inni sta­li. Za ladą, słu­żącą jako sta­no­wi­sko od­praw, za­uwa­żył kil­ka osób, w tym dwie w uni­for­mach stra­ży gra­nicz­nej. Tak jak wi­ęk­szo­ść funk­cjo­na­riu­szy po­li­cji w Wiel­kiej Bry­ta­nii, ta dwój­ka też nie była uzbro­jo­na.

Mimo to strze­lił naj­pierw do nich, a po­tem ob­ró­cił się w kie­run­ku lu­dzi w po­cze­kal­ni. Nie­któ­rzy już szu­ka­li schro­nie­nia za me­bla­mi lub pod nimi.

Ktoś pró­bo­wał sta­wić opór. Mło­da ko­bie­ta z roz­ło­żo­ną pa­łką te­le­sko­po­wą, za­pew­ne pra­cu­jąca w ochro­nie, rzu­ci­ła się ku Fah­do­wi, usi­łu­jąc w ten spo­sób po­wstrzy­mać lub opó­źnić ter­ro­ry­stę. Upa­dła tra­fio­na se­rią. Na­stęp­ny był ro­sły, mło­dy mężczy­zna, któ­ry jako bro­ni spró­bo­wał użyć fi­li­żan­ki z kawą. Bez­sku­tecz­nie. Inny mężczy­zna, si­wo­wło­sy i z wy­ra­źną nad­wa­gą, pró­bo­wał uciec w kie­run­ku drzwi pro­wa­dzących na za­ple­cze. Strza­ły Al­gier­czy­ka do­si­ęgły go w chwi­li, gdy chwy­cił za klam­kę.

Mer­bah cho­dził po po­miesz­cze­niu po­mi­ędzy prze­ra­żo­ny­mi i krzy­czący­mi lu­dźmi. Za­bił jesz­cze tro­je lu­dzi, a Fahd dwo­je. Nie za­strze­li­li ni­ko­go wi­ęcej. Resz­ta była im po­trzeb­na żywa. Jesz­cze.

Po­chy­lił się nad trzęsącym się ze stra­chu mężczy­zną. Słu­żbo­wy ubiór, jaki sta­no­wi­ły nie­bie­ska ma­ry­nar­ka i kra­wat w pa­ski, wska­zy­wał na to, że pra­co­wał na lot­ni­sku.

Spo­śród le­żących na zie­mi do­bra­li jesz­cze jed­ne­go pra­cow­ni­ka, mło­dą ko­bie­tę. Zwi­ąza­li im ręce i za­częli kie­ro­wać się w stro­nę wy­jścia na pły­tę po­sto­jo­wą, pro­wa­dząc ich wszyst­kich przed sobą jak tar­cze.

* * *

Ko­bie­ta, uży­wa­jąca pseu­do­ni­mu Fa­ti­ma, pro­wa­dząca in­ne­go vau­xhal­la, tym ra­zem vec­trę, krążąca po­dob­nie jak wcze­śniej za­ma­chow­cy w po­bli­żu lot­ni­ska, sły­sząc strza­ły i wi­dząc ucie­ka­jących przez ogro­dze­nie lu­dzi, skręci­ła na po­łud­nie w kie­run­ku au­to­stra­dy M25. Mia­ła jesz­cze jed­no za­da­nie do wy­ko­na­nia.

* * *

Pierw­szy sy­gnał alar­mo­wy, prze­ka­za­ny przez ochro­nia­rza z po­ste­run­ku na bra­mie lot­ni­ska za­nim jesz­cze do­si­ęgły go strza­ły, wy­wo­łał na­tych­mia­sto­wą re­ak­cję Po­li­cji Me­tro­po­li­tal­nej Lon­dy­nu. Je­den z dy­żur­nych ze sta­no­wi­ska kie­ro­wa­nia na­tych­miast spraw­dził lo­ka­li­za­cję naj­bli­ższych ra­dio­wo­zów i wy­słał je na miej­sce zda­rze­nia. Jak po­ka­zał kom­pu­ter, pierw­szy miał do­trzeć tam w ci­ągu czte­rech mi­nut, ko­lej­ny za osiem. Pierw­sza za­ło­ga z uzbro­jo­ny­mi funk­cjo­na­riu­sza­mi po­win­na zja­wić się w ci­ągu dwu­na­stu mi­nut. Inne sa­mo­cho­dy ta­kże pędzi­ły na sy­gna­le w kie­run­ku lot­ni­ska. Ogło­szo­no rów­nież alarm dla sek­cji bo­jo­wych od­dzia­łu kontr­ter­ro­ry­stycz­ne­go, zna­ne­go jako SCO­19, i za­łóg śmi­głow­ców po­li­cyj­nych. Roz­dzwo­ni­ły się też te­le­fo­ny w biu­rach sze­fa po­li­cji i jego za­stęp­ców.

Ko­lej­ny sy­gnał prze­ka­za­li funk­cjo­na­riu­sze słu­żby gra­nicz­nej. Ta wia­do­mo­ść tra­fi­ła za­rów­no do tej słu­żby, jak i do po­li­cji, wraz z in­for­ma­cją o oso­bach, któ­rych pasz­por­ty zo­sta­ły tuż przed ata­kiem ze­ska­no­wa­ne. Te­raz wie­dzia­no już, że na­le­ży na­tych­miast po­wia­do­mić Home Of­fi­ce. Stam­tąd prze­ka­za­no wia­do­mo­ść do sie­dzi­by pre­mie­ra na Do­wning Stre­et, gdzie za­rządzo­no ze­bra­nie ze­spo­łu za­rządza­nia kry­zy­so­we­go. Pierw­sze de­cy­zje i tak jed­nak na­le­ża­ły do tych, któ­rzy mie­li za­jąć się spra­wą na miej­scu.

Do­wód­cy ko­lej­nych pa­tro­li blo­ko­wa­li wy­jaz­dy z lot­ni­ska i naj­bli­ższe skrzy­żo­wa­nia. Za­ło­ga po­li­cyj­ne­go śmi­głow­ca, ma­jąc na po­kła­dzie czte­rech kontr­ter­ro­ry­stów, w tym snaj­pe­ra, wy­sa­dzi­ła ich na wła­sną rękę na da­chu han­ga­ru po­ło­żo­ne­go po dru­giej stro­nie dro­gi star­to­wej, tak aby mie­li mo­żli­wie do­bre sta­no­wi­sko ob­ser­wa­cyj­ne. Pod nimi, na pa­sie, dro­gach ko­ło­wa­nia i ota­cza­jących je tra­wia­stych po­wierzch­niach roz­gry­wał się ist­ny exo­dus. Kto tyl­ko mógł, sta­rał się uciec z miej­sca zda­rze­nia. Kon­tro­le­rzy w wie­ży, za­nim sta­li się za­kład­ni­ka­mi, ostrze­gli pi­lo­tów, któ­rych sa­mo­lo­ty były go­to­we do star­tu, na­ka­zu­jąc im ich opusz­cze­nie. Nie­któ­rzy z nich ucie­ka­li, ko­lej­ni prze­ko­ło­wa­li sa­mo­lo­ty w inne miej­sce. Je­den na­wet wy­star­to­wał, ła­mi­ąc prze­pi­sy lot­ni­cze. Wa­żne, że ter­ro­ry­ści nie mie­li czym uciec. Albo ude­rzyć w ja­kiś bu­dy­nek.

De­tek­tyw in­spek­tor He­ather Dray­ton była tą oso­bą, na któ­rą spa­dł ci­ężar do­wo­dze­nia na miej­scu. Mimo że słu­ży­ła w wy­dzia­le SO15 zaj­mu­jącym się ter­ro­ry­zmem, była w po­bli­żu przy­pad­kiem, pra­cu­jąc nad inną spra­wą. Dro­bia­zgiem w po­rów­na­niu z tym, co dzia­ło się te­raz. Do­łączy­ła do po­li­cjan­tów na da­chu han­ga­ru w chwi­li, gdy dwóch za­ma­chow­ców, po­py­cha­jąc przed sobą za­kład­ni­ków, we­szło do bu­dyn­ku głów­ne­go ter­mi­na­la, na szczy­cie któ­re­go znaj­do­wa­ła się wie­ża kon­tro­li lo­tów.

– Krąży­li po ca­łej pły­cie, za­gląda­li do sa­mo­lo­tów, jak­by pa­trzy­li, czy któ­ry­mś da się uciec – wy­ja­śnił je­den z funk­cjo­na­riu­szy ob­ser­wu­jący te­ren przez lor­net­kę, po czym po­dał ją Dray­ton. – Żad­nych prób kon­tak­tu, żądań, nic. Po­zo­sta­li dwaj tkwią z za­kład­ni­ka­mi na wie­ży, jak­by na coś cze­ka­li.

To było bez sen­su – po­my­śla­ła po­li­cjant­ka. Gdy­by chcie­li za­bić na­praw­dę wie­lu lu­dzi, za­ata­ko­wa­li­by na du­żym lot­ni­sku albo w cen­trum mia­sta. Lon­dyn ob­fi­to­wał w atrak­cyj­ne cele. Tym­cza­sem to zda­rzy­ło się tu­taj.

Po je­de­na­stu la­tach w po­li­cji me­tro­po­li­tal­nej, w tym czte­rech w śledz­twach zwi­ąza­nych z ter­ro­ry­zmem, wie­dzia­ła jed­no – cza­sa­mi trze­ba było za­ufać prze­czu­ciom. Na­ci­snęła przy­cisk nada­wa­nia na ra­dio­sta­cji.

– Kon­tro­la, tu srebr­ny do­wód­ca na Big­gin Hill – za­mel­do­wa­ła, uży­wa­jąc kodu ozna­cza­jące­go śred­ni szcze­bel do­wo­dze­nia. – Za­kład­ni­cy i spraw­cy znaj­du­ją się w dwóch lo­ka­li­za­cjach na te­re­nie lot­ni­ska. Za­cho­wa­nie spraw­ców nie jest ra­cjo­nal­ne, ist­nie­je mo­żli­wo­ść do­ko­na­nia eg­ze­ku­cji za­kład­ni­ków. Pro­szę o zgo­dę zło­te­go do­wód­cy na strza­ły kry­tycz­ne i we­jście, gdy wszyst­kie skie­ro­wa­ne siły SCO­19 będą na miej­scu.

Na sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia star­szy su­per­in­ten­dent Haw­kins prze­ka­zał wia­do­mo­ść da­lej, do sze­fa zwa­ne­go w an­giel­skiej no­men­kla­tu­rze ko­mi­sa­rzem. Ak­cep­ta­cja de­cy­zji trwa­ła kil­ka­na­ście mi­nut i wy­ma­ga­ła kon­sul­ta­cji ze szta­bem kry­zy­so­wym na Do­wning Stre­et, zwłasz­cza że alarm ogło­szo­no ta­kże dla woj­sko­wych sił spe­cjal­nych.

* * *

Tym­cza­sem na miej­scu po­li­cjan­ci, za­rów­no z pa­tro­li in­ter­wen­cyj­nych, jak i kontr­ter­ro­ry­ści, przy­go­to­wy­wa­li się do sztur­mu. Świad­ko­wie, któ­rzy zdo­ła­li uciec, prze­ka­zy­wa­li po­li­cjan­tom swo­je spo­strze­że­nia.

Za­ma­chow­cy nie kon­tro­lo­wa­li ca­łe­go ob­sza­ru, więc ze­spo­ły sztur­mo­we ufor­mo­wa­ły szy­ki, po­de­szły do bu­dyn­ków i za­jęły po­zy­cje do ata­ku.

* * *

Na­bil Mer­bah był wście­kły. Plan nie wy­pa­lił. Mie­li po­rwać sa­mo­lot i uciec, ośmie­sza­jąc Bry­tyj­czy­ków. Po­tem ude­rzy­li­by w in­nym miej­scu, po raz dru­gi i ostat­ni.

Te­raz po­zo­sta­wa­ło im tyl­ko jed­no.

Umrzeć. Wy­ko­na­li już jed­no za­da­nie, więc trze­ba było wy­ko­nać od razu dru­gie.

Wy­jął z ple­ca­ka ta­blet, po­ło­żył na sto­li­ku. Wy­brał funk­cję re­se­tu do usta­wień fa­brycz­nych. W cza­sie gdy urządze­nie ka­so­wa­ło swo­ją za­war­to­ść, wy­jął te­le­fon, któ­re­go do tej pory nie uży­wał. Włączył go i po chwi­li za­lo­go­wał się na kon­to na Twit­te­rze. Wia­do­mo­ści o ata­ku było już spo­ro.

Nadał pierw­szy ko­mu­ni­kat, opa­tru­jąc go ade­kwat­ny­mi hasz­ta­ga­mi: #Za­mach #Big­gin­Hill #Ar­mia­Chu­ra­san. Po­wi­nien być do­brze wi­docz­ny.

– Fahd, bra­cie – po­wie­dział do Pa­ki­sta­ńczy­ka. – Cze­ka na nas pi­ęk­ne ży­cie wiecz­ne. – Włączył funk­cję na­gry­wa­nia fil­mów.

Zmie­nił kadr, zdjął ko­mi­niar­kę. Nie była już po­trzeb­na.

– Je­stem na­rzędziem bo­skiej ze­msty za wszyst­kie lata wy­zy­sku i cier­pie­nia. Ar­mia Chu­ra­san będzie za­da­wać cio­sy ka­żde­mu, kto wy­słu­gu­je się bez­bo­żnym ko­lo­nia­li­stom. Je­ste­śmy żo­łnie­rza­mi Ar­mii, wier­ny­mi i lo­jal­ny­mi. Dziś uli­ce Lon­dy­nu spły­ną krwią nie­wier­nych, je­śli Bóg po­zwo­li. Po nas przyj­dą na­stęp­ni i bez­bo­żne, grzesz­ne kra­je pie­kło po­chło­nie – za­ko­ńczył na­gra­nie.

Wrzu­cił ko­mu­ni­kat na kil­ka ser­wi­sów jed­no­cze­śnie.

Za­raz po­tem pa­dły pierw­sze strza­ły.

* * *

Zło­ty do­wód­ca, a więc w tym przy­pad­ku sam szef po­li­cji me­tro­po­li­tal­nej, wy­ra­ził zgo­dę na atak i strza­ły kry­tycz­ne. Dray­ton prze­ka­za­ła roz­kaz po­zo­sta­łym. Ru­szy­li.

Naj­pierw snaj­pe­rzy wzi­ęli na cel za­ma­chow­ców w wie­ży kon­tro­l­nej, znaj­du­jącej się na szczy­cie pi­ętro­we­go bu­dyn­ku. Sto­jący z Ka­łasz­ni­ko­wem Ja­wad był oczy­wi­stym ce­lem i padł pierw­szy. Dru­gi z ter­ro­ry­stów, któ­ry sie­dział na krze­śle, pil­nu­jąc zwi­ąza­nych kon­tro­le­rów, rzu­cił się do uciecz­ki. Na scho­dach za­uwa­żył wbie­ga­jących do bu­dyn­ku po­li­cjan­tów w sza­rych mun­du­rach.

Unió­sł pi­sto­let, by strze­lić do któ­re­goś z nich, ale oni byli szyb­si. Bły­ska­wicz­ne strza­ły z ka­ra­bin­ków MCX po­wa­li­ły go na scho­dy.

Inna gru­pa po­li­cjan­tów, po­dzie­lo­na na ze­spo­ły, roz­po­częła atak na ter­mi­nal. Ter­ro­ry­ści pró­bo­wa­li strze­lać se­ria­mi, roz­bi­li prze­szklo­ne drzwi i ra­ni­li jed­ne­go funk­cjo­na­riu­sza, ale sku­pie­ni na jed­nym od­cin­ku nie zdo­ła­li za­uwa­żyć, że atak przy­pusz­czo­no z kil­ku kie­run­ków.

Nie było mowy o aresz­to­wa­niu. Strzał kry­tycz­ny ozna­czał po pro­stu strze­la­nie, aby za­bić, zwłasz­cza że ist­nia­ło uza­sad­nio­ne po­dej­rze­nie, że ter­ro­ry­ści mogą mieć przy so­bie ła­dun­ki wy­bu­cho­we. Nie mo­żna też było ry­zy­ko­wać ży­cia za­kład­ni­ków bar­dziej niż to ko­niecz­ne.

Po chwi­li było już po wszyst­kim. Za­kład­ni­ków wy­pro­wa­dzo­no, ran­nych prze­ka­za­no pod opie­kę ra­tow­ni­ków me­dycz­nych. Kil­ku ewa­ku­owa­no śmi­głow­ca­mi do szpi­ta­li. Gdy kontr­ter­ro­ry­ści i pi­ro­tech­ni­cy sko­ńczy­li spraw­dza­nie te­re­nu, wkro­czy­li śled­czy z po­li­cji, aby za­bez­pie­czyć do­wo­dy rze­czo­we i zi­den­ty­fi­ko­wać za­ma­chow­ców.

II

25 czerwca, Londyn

Wia­do­mo­ści o ata­ku na przed­mie­ściach Lon­dy­nu szyb­ko tra­fi­ły do me­diów ta­kże w Pol­sce. Po­cząt­ko­wo trak­to­wa­no za­mach jak ka­żde inne tego typu wy­da­rze­nie. Wy­daw­cy i sze­fo­wie dzia­łów w te­le­wi­zjach, sta­cjach ra­dio­wych, ga­ze­tach i por­ta­lach we­zwa­li sta­ży­stów, by ci otwo­rzy­li li­sty eks­per­tów pod ha­słem „ter­ro­ryzm” i sta­ra­li się umó­wić wy­wia­dy na te­mat ta­jem­ni­czej Ar­mii Chu­ra­san. W new­sro­omach dzien­ni­ka­rze z ko­lei rzu­ci­li się do prze­gląda­nia ofi­cjal­nych stron oraz Twit­te­ra i Fa­ce­bo­oka. Pierw­sze ar­ty­ku­ły, zwłasz­cza te w In­ter­ne­cie, nie za­wie­ra­ły zbyt wie­le tre­ści. Szyb­ciej i ła­twiej było prze­kle­ić ofi­cjal­ne ko­mu­ni­ka­ty lub cy­to­wać lu­dzi obec­nych na miej­scu. Ko­re­spon­den­tów w Lon­dy­nie mia­ły już tyl­ko nie­licz­ne, naj­wi­ęk­sze re­dak­cje. Ci z ko­lei po­cząt­ko­wo ta­kże prze­ka­zy­wa­li do kra­ju tyl­ko ofi­cjal­ne ko­mu­ni­ka­ty i wia­do­mo­ści me­diów bry­tyj­skich. Ża­den z nich nie miał do­brych, za­ufa­nych źró­deł w po­li­cji ani tym bar­dziej w słu­żbach. Mie­li je na­to­miast w am­ba­sa­dzie.

Dy­plo­ma­ci byli jed­nak rów­nie oszczęd­ni w sło­wach co za­jęci, ale in­for­ma­cja o we­zwa­niu na Do­wning Stre­et am­ba­sa­do­ra, kon­su­la, at­ta­ché woj­sko­we­go, ofi­ce­ra łącz­ni­ko­we­go po­li­cji oraz trze­cie­go se­kre­ta­rza z wy­dzia­łu po­li­tycz­ne­go, o któ­rym plot­ko­wa­no, że jest „ze słu­żb” i w rze­czy­wi­sto­ści był sze­fem re­zy­den­tu­ry wy­wia­du, była czy­tel­nym sy­gna­łem dla wta­jem­ni­czo­nych.

Mar­cin Grzesz­czyk, dzien­ni­karz sta­cji TV Info, prze­by­wa­jący w Lon­dy­nie od nie­spe­łna roku, nie za­mie­rzał bier­nie tkwić w ocze­ki­wa­niu na kon­fe­ren­cję czy ko­mu­ni­kat dla pra­sy. Pod­czas gdy jego ko­le­dzy po fa­chu nęka­li te­le­fo­na­mi i ese­me­sa­mi dy­plo­ma­tów, on otwo­rzył na lap­to­pie stro­nę Glo­bal Fli­ght Trac­ker, tę samą, któ­rej użył ter­ro­ry­sta. Wi­ęk­szo­ść użyt­kow­ni­ków wy­ko­rzy­sty­wa­ła ją tyl­ko do śle­dze­nia sa­mo­lo­tów w cza­sie rze­czy­wi­stym. Funk­cji od­twa­rza­nia prze­szłych za­pi­sów uży­wa­li nie­licz­ni.

Prze­su­nął mapę na oko­li­ce Big­gin Hill i usta­wił czas na pół go­dzi­ny przed za­ma­chem. W po­wie­trzu, po­mi­ja­jąc sa­mo­lo­ty star­tu­jące i lądu­jące na He­ath­row, Ga­twick i Lon­don City, tego dnia nie było wie­le ma­szyn. Za­uwa­żył prze­la­tu­jący śmi­gło­wiec sa­ni­tar­ny, ja­kąś Ces­snę 172, za­pew­ne na­le­żącą do szko­ły pi­lo­ta­żu, i pod­cho­dzące­go do lądo­wa­nia Be­ech­cra­fta 200, le­cące­go z od­da­lo­ne­go o nie­co po­nad sto ki­lo­me­trów lot­ni­ska Oxford. Zbyt bli­sko, by ko­muś opła­ca­ło się wsia­dać w sa­mo­lot, uznał. Bo­ga­ty biz­nes­men spie­szący się na spo­tka­nie wy­na­jąłby śmi­gło­wiec i do­ta­rł pro­sto do cen­trum Lon­dy­nu. Za­pew­ne przy­le­ciał po ko­goś, a może na za­pla­no­wa­ne pra­ce ob­słu­go­we.

Wte­dy za­uwa­żył jesz­cze inny sa­mo­lot zbli­ża­jący się do lot­ni­ska i ob­ni­ża­jący lot. Na­je­chał na znacz­nik kur­so­rem. Dys­po­zy­cyj­ny Chal­len­ger 850. Re­je­stra­cja bry­tyj­ska.

Dzien­ni­karz za­uwa­żył też coś, co spra­wi­ło, że zro­zu­miał po­wód we­zwa­nia lu­dzi z pol­skiej am­ba­sa­dy. I mil­cze­nie dy­plo­ma­tów. Sa­mo­lot wy­star­to­wał z Okęcia, na co wska­zy­wał za­rów­no od­czyt lot­ni­ska star­tu, jak i na­ry­so­wa­na na ma­pie li­nia zna­cząca tor lotu.

Spraw­dził jesz­cze zna­ki re­je­stra­cyj­ne. Za­rów­no Be­ech­craft, jak i Chal­len­ger na­le­ża­ły do firm czar­te­ro­wych, nie­ła­twe było więc usta­le­nie, kto był na po­kła­dzie. Tym mo­gli za­jąć się inni dzien­ni­ka­rze, zwłasz­cza w War­sza­wie. Grzesz­czyk za­dzwo­nił tyl­ko do wy­daw­cy, in­for­mu­jąc go o swo­im od­kry­ciu. Ten na­ka­zał ko­re­spon­den­to­wi przy­go­to­wać szyb­ką re­la­cję, pod­czas gdy dwo­je do­świad­czo­nych dzien­ni­ka­rzy śled­czych otrzy­ma­ło po­le­ce­nie uda­nia się na Okęcie.

Tam spo­tka­ło ich roz­cza­ro­wa­nie. Lu­dzie wcze­śniej chęt­nie udzie­la­jący in­for­ma­cji, oczy­wi­ście ano­ni­mo­wo, te­raz albo byli nie­uchwyt­ni, albo od­sy­ła­li dzien­ni­ka­rzy do rzecz­ni­ków pra­so­wych, któ­rzy ta­kże mil­cze­li.

Pod­po­wie­dź na­de­szła z nie­ocze­ki­wa­nej stro­ny. Urzęd­nik kan­ce­la­rii sej­mu, za­wsze szu­ka­jący oka­zji do za­rob­ku, zdra­dził, że do ho­te­lu po­sel­skie­go przy­by­li funk­cjo­na­riu­sze ABW. Po­wie­dział też, że mar­sza­łek sej­mu oraz prze­wod­ni­czący klu­bu par­la­men­tar­ne­go Kon­gre­su De­mo­kra­tycz­ne­go, zwa­ne­go ka­de­cją, wró­ci­li do War­sza­wy. Dzien­ni­ka­rze wie­dzie­li, że po­sie­dze­nie sej­mu za­ko­ńczy­ło się trzy dni wcze­śniej, i szyb­ko do­da­li dwa do dwóch. Usta­le­nie na­zwisk było tyl­ko kwe­stią cza­su. I z tego po­wo­du sze­fo­wie sta­cji na­ci­ska­li, aby po­dać in­for­ma­cję jak naj­szyb­ciej. Sko­ro ABW już dzia­ła­ła, ro­dzi­ny za­pew­ne też już wie­dzia­ły.

Szef re­dak­cji po­sta­no­wił dać przy­kład za­cho­wa­nia resz­tek ety­ki za­wo­do­wej i ludz­kiej przy­zwo­ito­ści i wy­ko­nał je­den te­le­fon, pro­sto do rzecz­ni­ka pra­so­we­go pre­mie­ra, gdy ma­te­riał był go­to­wy do emi­sji.

– Wiem, że w tym sa­mo­lo­cie byli po­sło­wie Ma­riusz Ko­strzew­ski i Woj­ciech Ro­si­ński – po­wie­dział. – Ro­dzi­ny już wie­dzą? – za­dał py­ta­nie, by upew­nić się, że nie przej­dzie do hi­sto­rii jako hie­na roku.

Po dru­giej stro­nie słu­chaw­ki za­pa­dło mil­cze­nie. Re­dak­tor usły­szał ci­ężkie wes­tchnie­nie.

– Tak, byli tam – po­twier­dził po chwi­li urzęd­nik. – Bry­tyj­czy­cy pro­szą jed­nak, aby nie po­da­wać na­zwisk ofiar. Sko­ro wy już wie­cie, za­raz będą wie­dzieć wszy­scy. Mogę nie za­prze­czyć. Po­twier­dze­nie od nas będzie pew­nie ju­tro, po ofi­cjal­nej iden­ty­fi­ka­cji, ale to oni.

* * *

Adam Ba­niak, re­dak­tor i wspó­łwła­ści­ciel por­ta­lu Ta­jem­ni­ce Taj­nych Słu­żb nie przej­mo­wał się tak ety­ką jak dzien­ni­karz z te­le­wi­zji i miał lep­sze, choć nie­co wol­niej dzia­ła­jące źró­dła in­for­ma­cji. Swo­je re­we­la­cje po­dał pół go­dzi­ny pó­źniej, ale za to ujaw­nia­jąc całą li­stę pa­sa­że­rów. Opa­trzył ją ko­men­ta­rzem na­pi­sa­nym pod pseu­do­ni­mem „Ha­la­bard­nik”. Sam stwo­rzył fik­cyj­ną to­żsa­mo­ść, su­ge­ru­jącą, że au­tor był ofi­ce­rem wy­wia­du, i uży­wał jej rzad­ko, gdy na­le­ża­ło szcze­gól­nie moc­no ude­rzyć.

Te kil­ka aka­pi­tów nie było wy­ra­fi­no­wa­ną ana­li­zą. Su­ge­ro­wał w niej, że za­mach zo­stał przy­go­to­wa­ny w Pol­sce, gdyż słu­żby kontr­wy­wia­dow­cze były nie­efek­tyw­ne. To była sta­ra me­lo­dia, ale wy­star­czy­ło przy­po­mnieć, że słu­żby nie za­po­bie­gły ani za­ma­chom ira­ńskich agen­tów, ani in­nym ata­kom, do któ­rych do­cho­dzi­ło w prze­szło­ści. To, że nie dzia­ła­ły tak, jak po­win­ny, było wie­dzą po­wszech­nie do­stęp­ną. No­wo­ścią nie było ta­kże to, że w prze­szło­ści w kontr­wy­wia­dzie wy­so­kie sta­no­wi­sko zaj­mo­wał czło­wiek, któ­ry znik­nął w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach, za­pew­ne będąc ro­syj­skim szpie­giem. O tym, że agent­ka lub wręcz ka­dro­wa ofi­cer ro­syj­skie­go wy­wia­du była ko­chan­ką ko­goś z rządu – szcze­gó­łów nie ujaw­nia­no – ta­kże krąży­ły plot­ki. Dla osi­ągni­ęcia po­żąda­ne­go efek­tu wy­star­czy­ło tyl­ko ze­sta­wić je z bio­gra­ma­mi lu­dzi, któ­rzy zaj­mo­wa­li te­raz wy­so­kie sta­no­wi­ska w słu­żbach. Nowa wła­dza, jak to zwy­kle mia­ło miej­sce przy zmia­nie rządu, roz­kręci­ła ka­ru­ze­lę dy­mi­sji i no­mi­na­cji. W efek­cie na wa­żne sta­no­wi­ska tra­fia­li lu­dzie z po­li­tycz­ne­go mia­no­wa­nia, ale bez do­świad­cze­nia.

Nie wi­dział po­wo­du, dla któ­re­go mia­łby tego nie ro­bić. Otrzy­mał za to so­lid­ne wy­na­gro­dze­nie, jak na dru­gą de­ka­dę dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wie­ku przy­sta­ło, w bit­co­inach, do­kład­nie w czte­rech. Mo­gło się to wy­da­wać ni­kłą sumą. Ale kurs tej wir­tu­al­nej wa­lu­ty wy­no­sił tego dnia sze­śćdzie­si­ąt sie­dem ty­si­ęcy zło­tych. Ni­g­dy tak do­brze nie do­ro­bił so­bie do ob­ni­żo­nej eme­ry­tu­ry. Po­przed­nia wła­dza zdąży­ła bo­wiem, oprócz wy­sła­nia wojsk na woj­nę z Ira­nem i do­pro­wa­dze­nia Pol­ski do sta­nu woj­ny do­mo­wej, ob­ni­żyć ta­kże eme­ry­tu­ry żo­łnie­rzom i funk­cjo­na­riu­szom będącym przed ro­kiem ty­si­ąc dzie­wi­ęćset osiem­dzie­si­ątym dzie­wi­ątym w słu­żbach spe­cjal­nych. A on swo­ją ka­rie­rę roz­po­czął w Słu­żbie Bez­pie­cze­ństwa w or­wel­low­skim ty­si­ąc dzie­wi­ęćset osiem­dzie­si­ątym czwar­tym roku. Od­sze­dł na eme­ry­tu­rę po pra­wie trzy­dzie­stu la­tach słu­żby. Ob­ni­że­nie świad­czeń spra­wi­ło, że prze­ła­mał się i za­czął han­dlo­wać in­for­ma­cja­mi. Na­mó­wił do wspó­łpra­cy in­ne­go roz­cza­ro­wa­ne­go eme­ry­ta, daw­ne­go ofi­ce­ra Woj­sko­wych Słu­żb In­for­ma­cyj­nych, a wcze­śniej Woj­sko­wej Słu­żby We­wnętrz­nej. Zbie­ra­li plot­ki i po­gło­ski od swo­ich młod­szych ko­le­gów po­zo­sta­jących jesz­cze w słu­żbie lub od tych, któ­rzy nie­daw­no ode­szli. Szcze­gól­nie chęt­nie in­for­ma­cje prze­ka­zy­wa­li im rze­ko­mo nie­spra­wie­dli­wie po­trak­to­wa­ni pod­czas któ­re­jś z licz­nych re­form i re­or­ga­ni­za­cji albo ci, któ­rzy po­pa­dli w kon­flikt z kimś w pra­cy. Z cza­sem na stro­nę Ba­nia­ka za­częło za­glądać co­raz wi­ęcej osób nie tyl­ko ze słu­żb, ale ta­kże dzien­ni­ka­rzy. I w ko­ńcu zna­le­źli się tacy, któ­rzy zło­ży­li ku­szącą fi­nan­so­wo ofer­tę, zbyt ku­szącą, by ją od­rzu­cić. Wie­dzie­li, że prędzej czy pó­źniej in­for­ma­cja z por­ta­lu zo­sta­nie za­uwa­żo­na i tra­fi do me­diów głów­ne­go nur­tu.

Nie my­li­li się. Gdy tyl­ko pierw­szy link za­czął krążyć po Twit­te­rze, dzien­ni­ka­rze za­bra­li się do szu­ka­nia in­for­ma­cji o oso­bach z li­sty rów­nie in­ten­syw­nie, jak o ter­ro­ry­stach. Sta­ży­ści i re­se­ar­che­rzy zdąży­li z pierw­szy­mi bio­gra­ma­mi do wie­czor­nych wia­do­mo­ści. Tym­cza­sem na Twit­te­rze i Fa­ce­bo­oku spe­ku­la­cje były co­raz go­ręt­sze.

III

25 czerwca, zachodnia Polska

Czar­ne bmw 1200 RT je­cha­ło pro­win­cjo­nal­ną szo­są, prze­ci­na­jącą pola za­chod­niej Wiel­ko­pol­ski, raz za ra­zem wy­prze­dza­jąc ciąg­niki rol­ni­cze, ci­ęża­rów­ki i moc­no uży­wa­ne sa­mo­cho­dy oso­bo­we, do­mi­nu­jące na dro­gach tego re­gio­nu.

Nie­któ­rzy kie­ru­jący, zwłasz­cza ob­ci­ążo­ny­mi po­nad nor­mę ci­ęża­rów­ka­mi, na­ci­ska­jąc klak­son, da­wa­li wy­raz swo­je­mu zde­ner­wo­wa­niu. Nie wia­do­mo było tyl­ko, czy po­wo­dem ich ner­wów był sam fakt wy­prze­dza­nia przez szyb­szy, lżej­szy i zwin­niej­szy po­jazd, czy może to, że na czar­nej kurt­ce wi­dać było dłu­gi war­kocz kasz­ta­no­wych wło­sów.

Fakt, że ko­bie­ta pro­wa­dzi­ła jed­no­ślad, i to jesz­cze w cza­sie, gdy oni pra­co­wa­li, mu­siał szcze­gól­nie ra­nić ich dumę – po­my­śla­ła mo­to­cy­klist­ka. Uwiel­bia­ła wku­rzać fa­ce­tów. Uwiel­bia­ła kręte bocz­ne dro­gi. Uwiel­bia­ła szyb­ką jaz­dę, wie­dząc, że w ka­żdej chwi­li może zwol­nić. A po­tem przy­spie­szyć. To był jej wy­bór. Kie­dyś pi­lo­to­wa­ła śmi­głow­ce, po­zo­sta­jąc bli­sko zie­mi i ta­fli mo­rza. Od daw­na już nie za­sia­da­ła za ich ste­ra­mi. Ale wci­ąż mo­gła je­ździć mo­to­cy­klem. To była przy­jem­no­ść wi­ęk­sza niż ty­si­ące laj­ków na Fa­ce­bo­oku.

Aga­ta Adam­czew­ska, jesz­cze nie­daw­no ko­man­dor po­rucz­nik w czyn­nej słu­żbie kontr­wy­wia­du woj­sko­we­go, nie mia­ła zresz­tą kont w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, przy­naj­mniej ofi­cjal­nie. Kie­dyś, w po­przed­nim ży­ciu, mia­ła ich kil­ka, w żad­nym przy­pad­ku nie wy­stępu­jąc pod praw­dzi­wym na­zwi­skiem. W no­wym ży­ciu za­ło­ży­ła so­bie ko­lej­ne kon­to, już pry­wat­ne, ale ta­kże nie­za­wie­ra­jące praw­dzi­wych da­nych, i uży­wa­ła go tyl­ko do bier­ne­go prze­gląda­nia por­ta­li.

Nie mia­ła złu­dzeń, gdy­by ktoś na­praw­dę chciał ją zna­le­źć, umia­łby to zro­bić. Ano­ni­mo­wo­ść w sie­ci chro­ni­ła ją przed nie­udol­ny­mi dzien­ni­ka­rza­mi lub wy­znaw­ca­mi teo­rii spi­sko­wych. Wy­da­rze­nia z po­przed­nich lat dały im­puls do po­wsta­nia wie­lu ar­ty­ku­łów, ksi­ążek, po­stów na blo­gach i se­tek dys­ku­sji w In­ter­ne­cie.

Ta­kże w re­al­nym ży­ciu zmie­ni­ła ad­res, gdy ode­szła z taj­nej słu­żby. Nie ucie­kła wpraw­dzie w Biesz­cza­dy, ale w lasy na te­re­nie Mi­ędzy­rzec­kie­go Re­jo­nu Umoc­nio­ne­go, z oso­bą, z któ­rą mia­ła na­dzie­ję spędzić tam resz­tę ży­cia. Po­ło­żo­ny w le­sie na skra­ju wsi Kur­sko dom nad je­zio­rem, do któ­re­go pro­wa­dzi­ła wąska, kręta bru­ko­wa­na dro­ga, był trud­ny do od­na­le­zie­nia. Chy­ba że ko­muś bar­dzo by na tym za­le­ża­ło.

Trzy razy re­por­te­rzy, ci ostat­ni Mo­hi­ka­nie wy­mie­ra­jące­go ga­tun­ku ga­ze­to­wych dzien­ni­ka­rzy śled­czych, za­pe­łnia­jący no­tat­ni­ki gry­zmo­ła­mi i zdzie­ra­jący po­de­szwy na uli­cach, zdo­ła­li do niej do­trzeć. Usi­ło­wa­li na­mó­wić ją na wy­wiad lub przy­naj­mniej ko­men­tarz. Je­den pró­bo­wał też prze­ka­zać inną pro­po­zy­cję. O spra­wie ge­ne­ra­ła Sie­radz­kie­go miał na­wet po­wstać film. Po­sła­ła ich wszyst­kich do dia­bła, choć pew­nie od fil­mow­ców wy­tar­go­wa­ła­by spo­rą sumę za kon­sul­ta­cje sce­na­riu­szo­we.

Nie ozna­cza­ło to, że ca­łkiem od­ci­ęła się od po­przed­nie­go ży­cia. Nie mo­gła so­bie na to po­zwo­lić. Cza­sa­mi pro­szo­no ją o drob­ne kon­sul­ta­cje albo o pro­wa­dze­nie go­ścin­nie za­jęć w któ­ry­mś z ośrod­ków szko­le­nia. Wo­la­ła nie zry­wać kon­tak­tu ze słu­żba­mi, cho­ćby po to, aby wie­dzieć, co w tra­wie pisz­czy. Glock 45 w ka­bu­rze, jak i sza­fa na broń w domu przy­po­mi­na­ły o tym, że ktoś mó­głby chcieć zło­żyć jej wi­zy­tę by­naj­mniej nie po to, by za­pro­po­no­wać jej pra­cę. Ry­zy­ko ta­kie­go zda­rze­nia nie było duże, ale ist­nia­ło.

Uwa­ża­ła, że ma spo­re szan­se so­bie z tym po­ra­dzić. Nie miesz­ka­ła sama. Syl­wia Wierz­bic­ka mia­ła w wal­ce wi­ęk­sze do­świad­cze­nie od niej i swo­ją broń. Dwie do­brze wy­szko­lo­ne oso­by na swo­im te­re­nie po­win­ny ode­przeć na­pad na­wet gru­py lu­dzi. A przy­naj­mniej prze­trwać do chwi­li przy­by­cia po­mo­cy.

Poza tym pró­bo­wa­ła żyć nor­mal­nie, choć ostro­żnie. Mo­to­cy­klo­we wy­pa­dy, sa­mot­ne lub z Syl­wią, cza­sem za­pla­no­wa­ne, cza­sem spon­ta­nicz­ne, były częścią tej ostro­żnej nor­mal­no­ści. Te­raz je­cha­ła bez pla­nu. Skręca­jąc raz w lewo, raz w pra­wo. Tyl­ko ona i szo­sa. Żad­nych te­le­fo­nów, na­wet wia­do­mo­ści z ra­dia.

Ta przy­jem­no­ść mia­ła swo­je gra­ni­ce. Ko­lej­ne zmia­ny kie­run­ku były już za­pla­no­wa­ne i co­raz węższy­mi dro­ga­mi, wy­mu­sza­jący­mi co­raz wol­niej­szą jaz­dę, tra­fi­ła do domu. Ostat­ni od­ci­nek na­wet nie był po­kry­ty as­fal­tem, tyl­ko przed­wo­jen­nym bru­kiem. Ce­gla­ne bu­dyn­ki, je­den miesz­kal­ny i dwa mniej­sze, te­raz słu­żące za ga­ra­że, jak wi­ęk­szo­ść w oko­li­cy zbu­do­wa­ne przez Niem­ców, ota­czał so­lid­ny płot. Te­ren, kie­dyś za­ro­śni­ęty krza­ka­mi i sa­mo­siej­ka­mi, w wi­ęk­szo­ści był już oczysz­czo­ny, a pod­jazd od uli­cy do ga­ra­żu wy­ło­żo­ny kost­ką bru­ko­wą.

Do­pie­ro w domu wy­jęła te­le­fon z kie­sze­ni i spraw­dzi­ła wia­do­mo­ści. Gdy uj­rza­ła pierw­sze agen­cyj­ne do­nie­sie­nia, prze­sze­dł ją dreszcz.

Zna­ła or­ga­ni­za­cję ma­jącą bar­dzo po­dob­ną na­zwę do tej, któ­ra przy­zna­ła się do za­ma­chu. Tyl­ko że tam­ta już nie ist­nia­ła, era­dy­ko­wa­na na­lo­ta­mi na Sy­rię pięć lat temu. Nie wy­gląda­ło też na to, aby za­ma­chów do­ko­nał afga­ński od­dział Pa­ństwa Is­lam­skie­go, choć nie mo­żna było tego wstęp­nie wy­klu­czyć. W po­przed­nim ży­ciu rzu­ci­ła­by wszyst­ko, spraw­dza­ła­by ka­żdą wia­do­mo­ść, spi­sy­wa­ła­by no­tat­ki, aby w ko­ńcu spo­rządzić na ich pod­sta­wie kil­ku­stro­ni­co­wy ra­port.

Te­raz prze­gląda­ła wia­do­mo­ści na te­le­fo­nie, krząta­jąc się w kuch­ni, na­grze­wa­jąc pie­kar­nik i przy­go­to­wu­jąc za­pie­kan­kę. Gdy wło­ży­ła na­czy­nie do ku­chen­ki, za­trza­snęła drzwicz­ki, na­sta­wi­ła tem­pe­ra­tu­rę i czas, w ko­ńcu mia­ła dwa­dzie­ścia mi­nut tyl­ko na za­mach.

Włączy­ła lap­top, by na wy­god­niej­szym, wi­ęk­szym ekra­nie po­czy­tać, co o spra­wie pi­szą za­chod­nie, zwłasz­cza bry­tyj­skie re­dak­cje. Po­tem spraw­dzi­ła na­zwi­ska z ujaw­nio­nej li­sty. Nie­któ­re zna­ła.

Sie­dząc w fo­te­lu w sa­lo­nie, prze­gląda­ła ko­lej­ne stro­ny, re­je­stry i wy­ka­zy. Kie­dyś była w tym do­bra, zwłasz­cza gdy mia­ła do­stęp do baz da­nych słu­żb. Ale na­wet pro­ste przej­rze­nie Kra­jo­we­go Re­je­stru Sądo­we­go czy stron sej­mu da­wa­ło wie­le in­for­ma­cji. I spo­ro do my­śle­nia.

Od­głos otwie­ra­nej bra­my i ha­łas sil­ni­ka ode­rwa­ły ją od ekra­nu. Zie­lo­ny, po­obi­ja­ny jeep wran­gler wto­czył się na po­dwór­ko, za­trzy­mu­jąc się obok sto­do­ły. Kie­ru­jąca nim ko­bie­ta za­wsze skręca­ła przed bu­dyn­kiem w pra­wo, usta­wia­jąc się rów­no­le­gle do ścia­ny.

Po­ma­cha­ła jej przez okno. Pu­łkow­nik Syl­wia Wierz­bic­ka wy­sia­dła, otwo­rzy­ła wro­ta, wró­ci­ła do sa­mo­cho­du, wrzu­ci­ła wstecz­ny bieg i wje­cha­ła do środ­ka. Za­wsze pil­no­wa­ła tego, by móc szyb­ko wy­je­chać, tak samo jak tego, żeby ka­żdy z dwóch jej te­le­fo­nów miał na­ła­do­wa­ną ba­te­rię. Na­wet je­śli jej obec­ne za­jęcie w woj­sku tego nie wy­ma­ga­ło i mu­sia­ło­by się stać coś bar­dzo po­wa­żne­go, aby we­zwa­no ją na słu­żbę po go­dzi­nach.

Adam­czew­ska cze­ka­ła na nią w przed­po­ko­ju. Ob­jęła ją na po­wi­ta­nie, ode­bra­ła ple­cak, po­ca­ło­wa­ła w usta.

– Ci­ągle par­ku­jesz tak samo – po­wie­dzia­ła z uśmie­chem. – Nie mogę się tego do­cze­kać. Tego, że będziesz z po­wro­tem. – Przy­tu­li­ła ją moc­niej.

– To już nie­ule­czal­ne – od­po­wie­dzia­ła Syl­wia, wy­swo­bo­dziw­szy się z jej ob­jęć. – Nie od­uczysz wil­czy­cy po­lo­wać. Na­wet je­śli mam tyl­ko pil­no­wać po­la­ny dla mło­dych wil­czątek.

Etat ko­men­dan­ta Cen­trum Szko­le­nia Wojsk Lądo­wych w Wędrzy­nie brzmiał po­wa­żnie, ale spro­wa­dzał się do pil­no­wa­nia obie­gu do­ku­men­tów zwi­ąza­nych z har­mo­no­gra­mem ko­rzy­sta­nia z po­li­go­nu i nad­zo­ro­wa­nia drob­nych prac, po­trzeb­nych, by utrzy­mać te­ren w ja­kim ta­kim sta­nie. Z de­fi­ni­cji po­li­gon był miej­scem roz­je­żdża­nym przez czo­łgi i inny ci­ężki sprzęt, po­wa­żne pra­ce były więc na co dzień zbęd­ne. Nie był to też etat, z któ­re­go się awan­su­je, ra­czej ostat­nie sta­no­wi­sko przed ode­jściem na eme­ry­tu­rę.

To wszyst­ko od­po­wia­da­ło Adam­czew­skiej. I nie­od­le­gła w cza­sie eme­ry­tu­ra part­ner­ki, i to, że wy­cho­dzi­ła z domu rano, a wra­ca­ła wie­czo­rem, za­miast no­co­wać ca­ły­mi ty­go­dnia­mi w in­ter­na­cie w od­le­głym gar­ni­zo­nie. I wresz­cie to, że na­wet na ostat­niej pro­stej w ka­rie­rze sta­ra­ła się ro­bić wszyst­ko jak naj­le­piej. Gdy­by na po­li­go­nie wy­da­rzył się ja­kiś wy­pa­dek, cho­ćby w środ­ku nocy, by­ła­by pod te­le­fo­nem i po góra trzech kwa­dran­sach do­ta­rła­by na miej­sce. To z po­wo­du tego za­mi­ło­wa­nia do po­rząd­ku w ogó­le się spo­tka­ły. Wierz­bic­ka daw­no temu, do­wo­dząc jesz­cze kom­pa­nią Ro­so­ma­ków, wy­ró­żni­ła się pod­czas ćwi­czeń, tuż przed woj­ną hy­bry­do­wą z Ro­sja­na­mi. Cza­so­we prze­nie­sie­nie do War­sza­wy, któ­re mia­ło być wy­ró­żnie­niem, zmie­ni­ło ży­cie obu ko­biet. Choć mało bra­ko­wa­ło, by nie wy­szły z tego żywe. Ale prze­ży­ły.

– Wi­dzę, że cie­bie też ci­ągnie do lasu – Syl­wia sko­men­to­wa­ła ob­raz, jaki za­uwa­ży­ła na ekra­nie lap­to­pa. – Sły­sza­łam w ra­diu, że tam zgi­nęli Po­la­cy. Ja­cyś po­sło­wie, może będzie ża­ło­ba na­ro­do­wa.

– Ja­koś ich nie ża­łu­ję – po­wie­dzia­ła Adam­czew­ska. Od­po­wie­dzia­ło jej za­cie­ka­wio­ne spoj­rze­nie Wierz­bic­kiej.

– Haze, i tak mi po­wiesz, prędzej czy pó­źniej, albo za­dzwo­nisz do ko­goś – rzu­ci­ła pu­łkow­nik, sa­do­wi­ąc się w fo­te­lu. Świa­do­mie zwró­ci­ła się do dziew­czy­ny jej sta­rym pseu­do­ni­mem, wie­dząc, że to za­chęci ją do mó­wie­nia.

– Ci dwaj po­sło­wie, Ro­si­ński i Ko­strzew­ski, za­sia­da­li w wa­żnych ko­mi­sjach. Ro­si­ński był za­stęp­cą prze­wod­ni­czące­go ko­mi­sji spraw we­wnętrz­nych i człon­kiem ko­mi­sji do spraw słu­żb. Moc­ny czło­wiek, mó­wi­ło się, że kie­dyś mó­głby zo­stać mi­ni­strem. Ten dru­gi był w ko­mi­sji obro­ny na­ro­do­wej. Kie­dyś pra­co­wał w Biu­rze Bez­pie­cze­ństwa Na­ro­do­we­go, za cza­sów Za­grodz­kie­go. Wte­dy, kie­dy za­bi­li Sie­radz­kie­go. Ale nie był ni­kim wa­żnym. Spa­dł jed­nak na czte­ry łapy, jak wi­dać – wes­tchnęła.

– Nie mów o tym, je­śli nie chcesz – przy­po­mnia­ła jej Syl­wia. – To był zły czas dla cie­bie, nie mu­sisz do nie­go wra­cać.

Zdjęcie ko­bie­ty z ża­łob­nym ki­rem wi­szące na ścia­nie było pa­mi­ąt­ką po tam­tych wy­da­rze­niach.

– Te­raz je­stem tu i jest le­piej – po­wie­dzia­ła Aga­ta po chwi­li na­my­słu. – Wraz z nimi było jesz­cze trzech na­szych ro­da­ków. Naj­wi­ęcej ha­ła­su będzie pew­nie o pa­nią Ma­rze­nę Ba­li­ńską. Na­czel­nik wy­dzia­łu w De­par­ta­men­cie Po­rząd­ku i Bez­pie­cze­ństwa Pu­blicz­ne­go w re­sor­cie spraw we­wnętrz­nych. I jesz­cze dwóch fa­ce­tów. Je­den to Ka­rol Ma­cio­row­ski. Śli­ski czło­wiek.

– Chy­ba coś mi się obi­ło o uszy. Han­dlarz bro­nią? – spy­ta­ła Syl­wia.

– Kie­dyś często za­pra­sza­li go do te­le­wi­zji. Krót­ko pra­co­wał w UOP-ie, de­ka­dy temu. Pry­wat­ny de­tek­tyw i kon­sul­tant do spraw bez­pie­cze­ństwa, tak się re­kla­mo­wał. Han­dlo­wał też sprzętem do in­wi­gi­la­cji i pro­gra­ma­mi szpie­gow­ski­mi. Nie wia­do­mo więc, czy pra­co­wał dla lu­dzi, któ­rzy bali się pod­słu­chów, czy dla tych, któ­rzy lu­bią pod­słu­chi­wać. I chy­ba po­czuł się zbyt pew­nie, miał spra­wy sądo­we o gro­źby ka­ral­ne, ale nic mu nie udo­wod­nio­no. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdy­by miał epi­zo­dy taj­nej wspó­łpra­cy ze słu­żba­mi, ale nie wy­gląda mi na war­to­ścio­we­go in­for­ma­to­ra. Dru­gi fa­cet to po­zor­nie nikt. Ma­te­usz No­wa­kow­ski, ofi­cjal­nie Se­nior Sa­les Exe­cu­ti­ve w fir­mie Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions Po­land. To pol­ska spó­łka cór­ka fir­my za­re­je­stro­wa­nej na wy­spie Jer­sey. A w pol­skim od­dzia­le wi­ęk­szo­ść ma nie­ja­ki Mi­te­ra, Do­mi­nik Mi­te­ra. – Uśmiech­nęła się. – Lubi się tak przed­sta­wiać. Ra­czej lu­bił – po­pra­wi­ła się. – Kie­dyś go spo­tka­łam, wpa­dł do sta­re­go na uro­dzi­ny. Mi­ło­śnik do­brych al­ko­ho­li i dro­gich sa­mo­cho­dów. Miesz­kał parę lat w An­glii, ro­bił ró­żne in­te­re­sy, cza­sem zu­pe­łnie le­gal­ne, cza­sem w sza­rej stre­fie. Kie­dyś pró­bo­wał pro­wa­dzić biz­nes w pa­ństwach trze­cie­go świa­ta, han­dlo­wał też bro­nią, do­star­czał pol­skiej po­li­cji ra­dio­wo­zy, za­ra­biał na wszyst­kim, na czym się da.

– Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions. Brzmi jak na­zwa fir­my ochro­niar­skiej – za­uwa­ży­ła Wierz­bic­ka.

– Bo to jest fir­ma ochro­niar­ska. Kie­dyś wy­sy­ła­li lu­dzi na kon­trak­ty w Ira­ku, po­tem zaj­mo­wa­li się ochro­ną stat­ków, mają w ofer­cie ja­kieś ta­nie dro­ny dla po­li­cji, te­raz no­wym wiel­kim ryn­kiem jest to. – Po­kle­pa­ła lap­top. – Bra­nża cy­be­ro­chro­ny. To ża­den wio­dący gracz, żyją od hos­sy do hos­sy, je­śli wie­rzyć temu, co o nich pi­szą. Pew­nie chcą coś w Pol­sce sprze­dać, może pro­gra­my, sprzęt albo szko­le­nia. I pew­nie pa­ństwu, słu­żbom, bo sko­ro mie­li na po­kła­dzie tych dwóch po­słów i tę urzęd­nicz­kę, to lob­bo­wa­li na bez­czel­ne­go. Cho­ciaż co nie jest bez­czel­ne w tym kra­ju? – Spoj­rza­ła w górę, jak­by spo­dzie­wa­jąc się, że spra­wie­dli­wo­ść spad­nie z nie­ba. – Inne oso­by na li­ście to też pra­cow­ni­cy tej fir­my, ale już nie Po­la­cy.

– My­ślisz, że za­bi­li ich spe­cjal­nie? Cze­ka­li na nich?

– Albo mie­li pe­cha. W ko­ńcu to lot­ni­sko, z któ­re­go ko­rzy­sta­ją ró­żne fir­my, pew­nie też ce­le­bry­ci, może za­ma­chow­cy li­czy­li, że za­bi­ją ko­goś zna­ne­go? – Adam­czew­ska wy­li­cza­ła mo­żli­wo­ści. – Ale spryt­nie to zro­bi­li. Na du­żym lot­ni­sku po­li­cja za­bi­ła­by ich od razu.

– Bo tam po­li­cja z bro­nią pa­tro­lu­je te­ren – Syl­wia we­szła jej w sło­wo. Coś ją za­sta­no­wi­ło. – Oni mie­li broń, tak? Po­dob­no Ka­łasz­ni­ko­wa? – Gdy Adam­czew­ska ski­nęła gło­wą, kon­ty­nu­owa­ła: – Od daw­na nie sły­sza­łam, aby u Bry­tyj­czy­ków ktoś miał broń. Fran­cja, Niem­cy, ow­szem. A tam sły­sza­łam tyl­ko o no­żach. Daw­no się tym nie zaj­mo­wa­łam, ale pew­nie ter­ro­ry­stom od­ci­ęto źró­dła, no, w ko­ńcu to wy­spa. Chcia­ła­bym, żeby to było tak ła­twe w Afga­ni­sta­nie, na mo­jej zmia­nie – do­da­ła. – Ale to coś dziw­ne­go. Ano­ma­lia. No cóż, wspó­łczu­ję tym, któ­rzy będą mu­sie­li zna­le­źć i prze­rwać ten ka­nał do­staw bro­ni.

– Lu­dziom w na­szych słu­żbach też wspó­łczu­ję. – Aga­ta za­mknęła po­kry­wę lap­to­pa. – Na szczęście to już nie moje zmar­twie­nie. Ju­tro gdzieś się wy­bie­ra­my? – spy­ta­ła.

– Po­sie­dzia­ła­bym w domu. Po­szła do lasu albo po­pły­wa­ła – od­pa­rła Syl­wia. – Nie­dłu­go czwar­ty lip­ca. Zno­wu przy­sła­li za­pro­sze­nie do am­ba­sa­dy?

– Zno­wu – po­wie­dzia­ła Aga­ta, wsta­jąc. – Ame­ry­ka­nie mają mnie za bo­ha­ter­kę i cały czas pod­sy­ła­ją za­pro­sze­nia na im­pre­zy w am­ba­sa­dzie. Miłe, tyl­ko śred­nio się czu­ję, będąc bo­ha­ter­ką wo­jen, któ­re sami roz­pęta­li. – Odło­ży­ła lap­top na ko­mo­dę. – Może za­miast tego po­je­dzie­my so­bie gdzieś nad mo­rze?

– Albo w Kar­ko­no­sze. Po­ci­ągiem, jak ja kie­dyś. Z przy­stan­kiem na kny­szę we Wro­cła­wiu. Mło­do­ść mi się przy­po­mni.

IV

25 czerwca, Cabinet Office Briefing Room

Wie­czor­ne ze­bra­nie szta­bu kry­zy­so­we­go rządu Jej Kró­lew­skiej Mo­ści prze­bie­ga­ło w ner­wo­wej at­mos­fe­rze. Kil­ka naj­wa­żniej­szych osób przy­by­ło oso­bi­ście, inni mie­li uczest­ni­czyć w nim zdal­nie.

Wy­da­rze­nia w Big­gin Hill zo­sta­ły od razu uzna­ne za za­mach ter­ro­ry­stycz­ny zgod­nie z za­pi­sa­mi usta­wy z roku 2000, trud­no by­ło­by zresz­tą ina­czej je okre­ślić. To spra­wia­ło, że in­for­ma­cji na ich te­mat do­star­czyć mo­gły dwie in­sty­tu­cje – Słu­żba Bez­pie­cze­ństwa, zna­na po­wszech­nie jako MI5, gro­ma­dząca in­for­ma­cje na te­mat za­gro­żeń ter­ro­ry­stycz­nych, oraz Po­li­cja Me­tro­po­li­tal­na Lon­dy­nu, któ­rej funk­cjo­na­riu­sze za­re­ago­wa­li na za­mach i ze­bra­li do­wo­dy rze­czo­we. Mimo że w tym przy­pad­ku wi­ęcej do po­wie­dze­nia mie­li po­li­cjan­ci, pierw­sze­ństwo przy­pa­da­ło MI5. Ta ko­lej­no­ść nie była na rękę jej sze­fo­wi.

– Mam do pana dwa py­ta­nia – za­częła po­sie­dze­nie pre­mier Mary Ry­der. – Ja­kim cu­dem gru­pa lu­dzi z ka­ra­bi­na­mi ma­szy­no­wy­mi szy­ku­je za­mach, a wy tego nie za­uwa­ży­li­ście? I cze­mu Po­la­cy ujaw­ni­li na­zwi­ska, sko­ro ich am­ba­sa­dor w moim ga­bi­ne­cie za­kli­nał się na wszyst­kie świ­ęto­ści, że ich rząd nie pu­ści pary z ust, do­pó­ki sami nie po­sprząta­my ba­ła­ga­nu? My­śla­łam, że ich de­kla­ra­cje o wspó­łpra­cy, spe­cjal­nych zwi­ąz­kach, po­ro­zu­mie­nia, ja­kie za­war­li­śmy z nimi, mo­żna trak­to­wać bar­dziej po­wa­żnie.

– Pani pre­mier – od­po­wie­dział sie­dzący przy sto­le szef słu­żby bez­pie­cze­ństwa Ken­neth Rudd. – W tej chwi­li na li­ście osób mo­gących sta­no­wić po­ten­cjal­ne za­gro­że­nie lub wspo­ma­gać dzia­łal­no­ść ter­ro­ry­stycz­ną fi­gu­ru­je czter­dzie­ści dwa ty­si­ące osiem­set pi­ęćdzie­si­ąt sze­ść osób – mó­wił, wy­mie­nia­jąc za­pa­mi­ęta­ne przed spo­tka­niem licz­by z na­dzie­ją, że przy­naj­mniej tym zro­bi wra­że­nie. – Z cze­go trzy ty­si­ące sto dwa­dzie­ścia je­den jest ob­jętych czyn­nym śledz­twem. Spo­śród nich wo­bec dzie­wi­ęciu­set czter­dzie­stu je­den sto­so­wa­na jest skry­ta ob­ser­wa­cja, pod­słuch te­le­fo­nów i In­ter­ne­tu, czte­ry­sta dzie­si­ęć ma w swo­im oto­cze­niu po­uf­nych in­for­ma­to­rów i wresz­cie w oto­cze­nie osiem­dzie­si­ęciu pi­ęciu wpro­wa­dzo­no agen­tów lub po­li­cjan­tów pod przy­kry­ciem. To są is­lam­scy fun­da­men­ta­li­ści sun­nic­cy, pro­ira­ńscy szy­ici, gru­py z Ir­lan­dii Pó­łnoc­nej, neo­na­zi­ści i bia­li su­pre­ma­ty­ści, eko­ter­ro­ry­ści, an­ty­glo­ba­li­ści, mamy na ce­low­ni­ku na­wet ma­oistów i lu­dzi wie­rzących w teo­rię o spi­sku ma­so­nów, Gru­py Bil­der­berg czy So­ju­szu na rzecz Po­stępu i Roz­wo­ju.

Sły­sząc tę ostat­nią na­zwę, pre­mier po­zwo­li­ła so­bie na uśmiech.

– Mówi pan po­wa­żnie? – spy­tał wi­ce­mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych John Gor­ton. Mi­ni­ster do­pie­ro wra­cał z wi­zy­ty w Azji.

– Może to wy­da­wać się śmiesz­ne, ale trzy mie­si­ące temu dzi­ęki nam za­trzy­ma­no czło­wie­ka, któ­ry za­mie­rzał za­bi­jać człon­ków par­la­men­tu. Miał na­wet broń – wy­ja­śniał szef Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa. – Je­ste­śmy sku­tecz­ni, ale moi lu­dzie są tyl­ko lu­dźmi. Trzy oso­by były na na­szej li­ście, ale nie mia­ły pod­słu­chu ani nie były pod­da­ne bar­dziej szcze­gó­ło­wej in­wi­gi­la­cji. Ina­czej okre­śli­li­śmy prio­ry­te­ty. Nie­ste­ty, tym ra­zem im się uda­ło. Oczy­wi­ście na­ka­za­łem już prze­pro­wa­dze­nie we­wnętrz­ne­go au­dy­tu.

– To mo­gło­by do­brze brzmieć pod­czas de­ba­ty w par­la­men­cie, zwłasz­cza te sta­ty­sty­ki – po­wie­dzia­ła Mary Ry­der. – Ale je­śli wy­da­rzą się ko­lej­ne ata­ki, to nie będzie se­sji py­tań do pre­mie­ra, tyl­ko lincz. A po­nad­to nie za­mie­rzam prze­jść do hi­sto­rii jako ta oso­ba, za rządów któ­rej ter­ro­ryzm zno­wu pod­nió­sł swój okrop­ny łeb – do­da­ła.

– Mogę za­pew­nić pa­nią pre­mier, że wszyst­kie do­stęp­ne za­so­by zo­sta­ną prze­kie­ro­wa­ne do spraw­dze­nia, czy spraw­cy dzia­ła­li sami i ja­kim cu­dem po­zy­ska­li broń. Nie wy­klu­czam, że mo­gli mieć po­wi­ąza­nia ze zor­ga­ni­zo­wa­ny­mi gru­pa­mi kry­mi­nal­ny­mi, jak we Fran­cji, ale prze­stęp­stwa kry­mi­nal­ne, w tym han­del bro­nią, to jed­nak jest po­dwór­ko po­li­cji – nie­zbyt de­li­kat­nie wbił szpi­lę przy­słu­chu­jące­mu się przez łącze wi­deo sze­fo­wi po­li­cji me­tro­po­li­tal­nej.

– Co usta­li­li­ście? – pre­mier skie­ro­wa­ła py­ta­nie wprost do ko­mi­sa­rza Wil­so­na.

Sie­dzący za sto­łem kon­fe­ren­cyj­nym po dru­giej stro­nie łącza si­wo­wło­sy ofi­cer z trzy­dzie­sto­let­nim sta­żem w po­li­cji si­ęgnął po le­żący przed nim ta­blet za­stępu­jący pa­pie­ro­we akta i uru­cho­mił opcję udo­stęp­nia­nia. Pierw­szy do­ku­ment po­ka­zy­wał zdjęcia bia­łe­go mężczy­zny.

– W wy­ni­ku szyb­kiej in­ter­wen­cji mo­ich lu­dzi za­gro­że­nie zo­sta­ło za­że­gna­ne, mimo że atak nas za­sko­czył na sku­tek de­fi­cy­tów w in­for­ma­cjach kontr­wy­wia­du. – Nie omiesz­kał zre­wa­nżo­wać się sze­fo­wi MI5. – Za­ma­chow­cy mie­li broń pal­ną, do tej pory nie­uży­wa­ną w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie, mó­wię o kon­kret­nych eg­zem­pla­rzach, gdyż uda­ło się do­ko­nać wstęp­nej ana­li­zy ba­li­stycz­nej. Wy­eli­mi­no­wa­li­śmy całą czwór­kę spraw­ców. Zi­den­ty­fi­ko­wa­li­śmy wszyst­kich, trzech spo­śród nich to nasi oby­wa­te­le. Pierw­szy to Ke­vin Row­ley, po­cho­dzi z Ma­iden­he­ad, syn sa­mot­nej mat­ki, wy­ko­nu­jącej przez ostat­nie lata ró­żne pra­ce, głów­nie w skle­pach, na tyle, na ile usta­li­li­śmy, wiek dwa­dzie­ścia sie­dem lat, nie­ka­ra­ny, ale no­to­wa­ny jako po­dej­rze­wa­ny o po­sia­da­nie za­ka­za­nych sub­stan­cji. Do nie­daw­na pra­co­wał tu­taj, w Lon­dy­nie, w Scrap­Mo­ve – to duża fir­ma usu­wa­jąca złom, od­pa­dy, tego typu rze­czy. Wie­my, że w tej sa­mej fir­mie pra­co­wa­li dwaj inni spraw­cy, Fahd Reh­man i Ja­wad Khan. – Prze­su­nął pal­cem, zmie­nia­jąc do­ku­ment. – Ci dwaj to ty­po­wi dżi­ha­dy­ści, z ja­ki­mi mamy do czy­nie­nia. Miesz­ka­li w Wal­tham Fo­rest. Mają po dwa­dzie­ścia osiem lat. Ich ro­dzi­ny wy­emi­gro­wa­ły z Pa­ki­sta­nu jesz­cze w la­tach sze­śćdzie­si­ątych. Pró­bo­wa­li wy­je­chać do Sy­rii pięć lat temu, uda­rem­ni­li­śmy to, dwa lata spędzi­li w aresz­tach i wi­ęzie­niach.

– Sko­ro wte­dy uda­rem­ni­li­ście ich eska­pa­dę, to cze­mu te­raz im się uda­ło? – spy­ta­ła pre­mier.

– Wte­dy byli głu­pi i otwar­cie mó­wi­li o swo­im za­mia­rze zna­jo­mym. Je­den z nich był na­szym in­for­ma­to­rem, pół roku temu nie­ste­ty zgi­nął na sku­tek ata­ku no­żem, pew­nie cho­dzi­ło o po­ra­chun­ki nar­ko­ty­ko­we, bo świ­ęty nie był. Ale wy­dał kil­ku ta­kich chęt­nych do wy­jaz­du i jed­ną pró­bę za­ma­chu w kra­ju. Ostat­ni mężczy­zna – znów zmie­nił wi­dok na zdjęcie pasz­por­tu – miał przy so­bie pasz­port bu­łgar­ski na na­zwi­sko Iwan Ga­new. Wie­my, że prze­kro­czył gra­ni­cę czte­ry ty­go­dnie temu w por­cie Fi­sh­gu­ard, więc sko­rzy­stał z pro­mu z Ir­lan­dii. Mamy jesz­cze dwie od­no­to­wa­ne pod­ró­że do nas czło­wie­ka o tym na­zwi­sku, jed­ną sprzed czte­rech mie­si­ęcy, dru­gą sprzed po­nad pó­łto­ra roku. W oby­dwu przy­pad­kach przy­le­ciał z Pol­ski. Pa­pie­ry, jak się oka­za­ło, były fa­łszy­we. – Po­ka­zał ko­lej­ny do­ku­ment, tym ra­zem po fran­cu­sku.

– Mówi pan, że był w Pol­sce? – za­in­te­re­so­wał się wi­ce­mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych. – To nie przy­pa­dek?

– Nie wie­my jak dłu­go, może tyl­ko tran­zy­tem. Będzie­my to spraw­dzać. Nie­ste­ty ostat­nio trwa to dłu­żej niż kie­dyś, cho­ciaż za­war­to nowe umo­wy – po­li­cjant sta­rał się nie użyć sło­wa bre­xit, nie przy po­li­ty­kach – i mimo tych kło­po­tów uda­ło się go wstęp­nie zi­den­ty­fi­ko­wać na pod­sta­wie na­gra­nia w sie­ci, a po­tem po­twier­dzić to po­przez spraw­dze­nie od­ci­sków pal­ców. To Na­bil Mer­bah. Był kie­dyś ska­za­ny za po­sia­da­nie nar­ko­ty­ków, Fran­cu­zi uwa­ża­ją, że przy­naj­mniej in­te­re­so­wał się pro­pa­gan­dą dżi­ha­dy­stów. Praw­do­po­dob­nie wy­je­chał do Sy­rii i znik­nął. Na­wet byli za­sko­cze­ni, sądzi­li, że tam zgi­nął. Ale prze­żył.

– To jed­nak dziw­na ko­in­cy­den­cja – po­wie­dzia­ła pre­mier. – Po­la­cy wśród ofiar, spraw­ca prze­by­wał w Pol­sce, Po­la­cy ujaw­ni­li li­stę pa­sa­że­rów i te­raz wszy­scy mamy pro­blem. Czy może to mieć coś wspól­ne­go z wy­da­rze­nia­mi u nich? – spy­ta­ła. – Ira­ńczy­cy, Ro­sja­nie? – do­pre­cy­zo­wa­ła.

– Pol­skie słu­żby ciek­ną jak dursz­lak – po­wie­dział bez ogró­dek Szef Taj­nej Słu­żby Wy­wia­dow­czej, na­zy­wa­nej MI6, Da­vid Owens. – Trzy duże kry­zy­sy, prak­tycz­nie je­den za dru­gim, mogą nie­sły­cha­nie wzmoc­nić słu­żby spe­cjal­ne albo je zde­sta­bi­li­zo­wać. U Po­la­ków nie­ste­ty zda­rzy­ło się to dru­gie. Do tego co naj­mniej dwu­krot­nie do­szło do głębo­kiej pe­ne­tra­cji słu­żb przez obcą, do­kład­nie ro­syj­ską agen­tu­rę. W efek­cie co chwi­la ma u nich miej­sce ja­kaś re­for­ma, a za­rządza­nie ka­dra­mi przy­po­mi­na ka­ru­ze­lę. Na­wet ofi­cer łącz­ni­ko­wy u nas zmie­nił się trzy razy w ci­ągu dwóch lat. Dla­te­go do­szło do ujaw­nie­nia tej li­sty; to praw­do­po­dob­nie efekt we­wnętrz­nych roz­gry­wek po­mi­ędzy frak­cja­mi. To źle wró­ży wspó­łpra­cy. Tej go­spo­dar­czej ta­kże, je­śli nam na niej wci­ąż za­le­ży.

– Uwa­ża pan, że nie po­win­ni­śmy z nimi wspó­łpra­co­wać? – wi­ce­mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych za­re­ago­wał z nie­po­ko­jem na sy­tu­ację, w któ­rej szef wy­wia­du cy­wil­ne­go pod­le­ga­jące­go jego mi­ni­ster­stwu kwe­stio­no­wał przy­jęty kie­ru­nek po­li­ty­ki.

– Zda­ję so­bie spra­wę, że wy­sła­nie do nich w ra­mach sił NATO na wschod­niej flan­ce ca­łe­go ba­ta­lio­nu czo­łgów i ba­ta­lio­nu pie­cho­ty oraz sta­ła obec­no­ść na­szych okrętów i sa­mo­lo­tów nad Ba­łty­kiem były wy­ra­źnym sy­gna­łem po­li­tycz­nym i, jak ra­por­to­wa­li­śmy, Ro­sja­nie to za­uwa­ży­li. Ostat­nio nie zwi­ęk­sza­ją swo­ich sił w re­gio­nie, mimo kry­zy­sów na Bia­ło­ru­si, i na­wet zo­sta­wi­li w spo­ko­ju pa­ństwa ba­łtyc­kie. In­for­mu­je­my nie­ustan­nie o za­gro­że­niach, ta­kże ter­ro­ry­stycz­nych. Je­stem jed­nak zo­bo­wi­ąza­ny, aby przy­po­mnieć, że na­sze mo­żli­wo­ści gro­ma­dze­nia in­for­ma­cji są ogra­ni­czo­ne, cze­go do­wo­dzi tra­ge­dia, za ja­kiej spra­wą się ze­bra­li­śmy. Przy­pom­nę tyl­ko, że moi ana­li­ty­cy wie­lo­krot­nie ostrze­ga­li przed mo­żli­wy­mi za­ma­cha­mi.

– Szko­da tyl­ko, że nie ostrze­gli nas przed dzi­siej­szym – pre­mier we­szła mu w sło­wo i wy­ra­źnie uświa­do­mi­ła sze­fo­wi wy­wia­du, że ma wy­ko­ny­wać za­da­nia, a nie kre­ować po­li­ty­kę. – Bez Po­la­ków nie uda się prze­pro­wa­dzić pe­łne­go śledz­twa, je­śli ist­nie­je fak­tycz­nie pol­ski ślad. A sko­ro ich słu­żby nie dzia­ła­ją, to co nam po­zo­sta­je? – Mary Ry­der za­wie­si­ła głos, cze­ka­jąc na pro­po­zy­cje.

– Jest jed­na mo­żli­wo­ść – ode­zwał się ge­ne­rał An­drew Ad­di­son-Che­sney, re­pre­zen­tu­jący wy­wiad woj­sko­wy i łączący się z bazy RAF Wy­ton. – W ci­ągu ostat­nich trzy­dzie­stu lat nasi żo­łnie­rze na­wi­ąza­li w Pol­sce spo­ro kon­tak­tów. Je­śli mo­gli­by­śmy się nimi po­słu­żyć, uzu­pe­łnia­jąc ofi­cjal­ne ka­na­ły ko­ope­ra­cji, któ­re są nie­zbyt efek­tyw­ne dla słu­żb cy­wil­nych, sze­reg wa­żnych in­for­ma­cji uzy­ska­li­by­śmy szyb­ciej. Je­dy­ne, cze­go po­trze­bu­ję, to zgo­da na wy­ko­rzy­sta­nie tej opcji. Oczy­wi­ście po­moc wszyst­kich po­zo­sta­łych słu­żb będzie mile wi­dzia­na, choć sądzę, że w pierw­szej ko­lej­no­ści wy­wia­du.

Owens, sły­sząc to, ski­nął gło­wą. Wspó­łpra­ca woj­sko­we­go i cy­wil­ne­go wy­wia­du mia­ła dłu­gą tra­dy­cję, choć żo­łnie­rze zaj­mo­wa­li się przede wszyst­kim po­lem wal­ki i jego za­ple­czem, pod­czas gdy te­ry­to­rium ło­wiec­kim ofi­ce­rów MI6 były me­tro­po­lie wszyst­kich pa­ństw świa­ta, gdzie po­lo­wa­li na lu­dzi zna­jących po­li­tycz­ne i go­spo­dar­cze ta­jem­ni­ce. Poza tym dzia­łal­no­ść wy­wia­dów za­wsze była owia­na gęstą mgłą ta­jem­ni­cy, o ich po­ra­żkach rzad­ko dys­ku­to­wa­no w par­la­men­cie, o suk­ce­sach zaś ni­g­dy. Po­li­cja i słu­żba bez­pie­cze­ństwa na ten kom­fort li­czyć nie mo­gły.

– Li­czę, że ten trop zo­sta­nie wy­ja­śnio­ny – pre­mier wy­da­ła po­le­ce­nie. – Po­dob­nie jak wszyst­kie inne oko­licz­no­ści tego za­ma­chu. I ocze­ku­ję, że ka­żda ze słu­żb udzie­li po­mo­cy wy­wia­do­wi woj­sko­we­mu, na­wet gdy będzie cho­dzi­ło o spra­wy ści­śle cy­wil­ne, za­rów­no kra­jo­we, jak i za­gra­nicz­ne. To, co się zda­rzy­ło, może po­wa­żnie za­kłó­cić na­sze re­la­cje z Eu­ro­pą, któ­re w obec­nej sy­tu­acji i tak są skom­pli­ko­wa­ne.

Nie do­da­ła już ani sło­wa, zwłasz­cza że w gro­nie zło­żo­nym nie tyl­ko z po­li­ty­ków, ale rów­nież ofi­ce­rów słu­żb i woj­ska nie na­le­ża­ło dys­ku­to­wać o po­li­ty­ce par­tyj­nej ani we­wnątrz­par­tyj­nej. Ale dla wszyst­kich było ja­sne, że pre­mier, któ­ra le­d­wo pó­łto­ra roku temu ob­jęła rządy, po kry­zy­sie wy­wo­ła­nym pan­de­mią, po za­wi­ro­wa­niach bre­xi­to­wych, po awan­tu­rach i skan­da­lach we wła­snej par­tii, po ko­niecz­no­ści uło­że­nia so­bie re­la­cji z nową ad­mi­ni­stra­cją w Wa­szyng­to­nie ani nie chce mieć wi­ęcej pro­ble­mów, ani da­wać po­li­tycz­nej amu­ni­cji opo­zy­cji. Zwłasz­cza tej we­wnątrz­par­tyj­nej, któ­ra bar­dziej niż kon­ku­ren­ci z Par­tii Pra­cy mo­gła­by jej utrud­nić rządze­nie drob­ny­mi przy­kro­ścia­mi, ma­ły­mi bun­ta­mi, prze­cie­ka­mi i dy­mi­sja­mi aż do chwi­li, gdy mu­sia­ła­by się pod­dać i zre­zy­gno­wać z urzędu. Na to nie mo­gła so­bie po­zwo­lić.

* * *

Szef wy­wia­du woj­sko­we­go nie za­sy­piał gru­szek w po­pie­le. Ak­cep­ta­cja jego po­my­słu ozna­cza­ła, że jego lu­dzie mo­gli dzia­łać od razu. Nie mia­ło zna­cze­nia, że jest już pó­źny wie­czór. Wy­wiad pra­co­wał całą dobę, zwłasz­cza gdy cho­dzi­ło o zna­le­zie­nie od­po­wied­nich do wy­ko­na­nia za­da­nia osób. Nie­zbęd­ne kon­sul­ta­cje z Taj­ną Słu­żbą Wy­wia­dow­czą, zwłasz­cza z re­zy­den­tu­rą w War­sza­wie, za­ła­twio­no w ci­ągu nocy.

Ma­jor Ja­smi­ne Ka­po­or sta­wi­ła się u sze­fa słu­żby z sa­me­go rana. Na co dzień zaj­mo­wa­ła się Bli­skim Wscho­dem i ter­ro­ry­zmem, do­my­śla­ła się więc po­wo­du we­zwa­nia. Zdzi­wi­ła ją obec­no­ść w ga­bi­ne­cie ge­ne­ra­ła jesz­cze jed­nej oso­by. Mężczy­zna, wy­ra­źnie po pi­ęćdzie­si­ąt­ce, o ciem­nych, si­wie­jących wło­sach i nie­bie­skich oczach, miał na so­bie sza­ry gar­ni­tur. W City mó­głby ucho­dzić za zwy­kłe­go urzęd­ni­ka prze­pi­su­jące­go licz­by z ta­bel­ki do ta­bel­ki, gdy­by nie bar­czy­sta syl­wet­ka. Ta­kiej nie mógł się do­pra­co­wać, spędziw­szy całe ży­cie przy biur­ku.

– Bra­ła pani udział w woj­nie z Ira­nem – za­czął ge­ne­rał. Nie mu­sia­ła po­twier­dzać, było ja­sne, że prze­czy­tał jej akta. – Była pani wów­czas w ko­mór­ce wy­wia­du o kryp­to­ni­mie CCJ2/9N. Ra­zem z pew­ną ofi­cer pol­skie­go wy­wia­du – do­dał.

– Na­zy­wa­ła się Adam­czew­ska. Po tym wszyst­kim ja­koś kon­takt nam się urwał.

– Jest już poza słu­żbą. Za­kła­da­my, że sko­ro pa­nią zna, może być przy­chyl­niej na­sta­wio­na do na­szej pro­po­zy­cji. Ona i jesz­cze jed­na oso­ba, któ­rej dane pani otrzy­ma. Mo­żna ta­kże za­pro­po­no­wać wspó­łpra­cę in­nym, god­nym za­ufa­nia lu­dziom.

– Co mam im za­pro­po­no­wać? – spy­ta­ła nie­pew­nie.

– Przed­sta­wi im pani pro­po­zy­cję wy­ko­na­nia za­da­nia po­le­ga­jące­go na usta­le­niu oko­licz­no­ści za­ma­chu w Big­gin Hill, oczy­wi­ście tych śla­dów i tro­pów po stro­nie pol­skiej, a w ra­zie po­trze­by w ca­łej Unii, zwi­ąza­nych z gru­pą Chu­ra­san.

– Tyl­ko tyle? – zdzi­wi­ła się. – Czy to nie spra­wa dla po­li­cji?

– A co pani sądzi o tym za­ma­chu? – od­po­wie­dział py­ta­niem na py­ta­nie.

– Pre­cy­zyj­ny, za­awan­so­wa­ny tech­nicz­nie, przy­po­mi­na ata­ki Ira­ńczy­ków sprzed dwóch lat. Albo Ro­sjan. Mo­żli­wy jest więc pa­ństwo­wy spon­so­ring, tyl­ko nie wia­do­mo czyj. Poza tym nie wiem, czy to wa­żne, ale ten pol­ski ślad jest dziw­ny. Na­sza pre­mier była u nich pół roku temu z ofi­cjal­ną wi­zy­tą. Nic szcze­gól­ne­go, ale ja­kiś czas pó­źniej mó­wio­no, że chce­my wzmoc­nić so­jusz z nimi, aby zba­lan­so­wać ry­wa­li­za­cję z Eu­ro­pą, zwłasz­cza z Fran­cją.

Po­ki­wał gło­wą. Wszy­scy ana­li­ty­cy do­cho­dzi­li do po­dob­nych wnio­sków.

– Usta­li­cie wszyst­kie oko­licz­no­ści, w tym ewen­tu­al­ne wspar­cie ze stro­ny in­nych pa­ństw. Je­śli mo­co­daw­cy ter­ro­ry­stów będą mo­gli zo­stać aresz­to­wa­ni, po­sta­ra­my się, aby zro­bi­ły to wła­dze pol­skie. Je­śli nie, sami znaj­dzie­my spo­sób. Nasz bu­dżet ope­ra­cyj­ny po­zwa­la sfi­nan­so­wać ta­kie roz­wi­ąza­nie, choć oczy­wi­ście naj­le­piej by­ło­by, gdy­by wszyst­ko do­ko­na­ło się za po­śred­nic­twem miej­sco­wych słu­żb.

– Je­śli trze­ba będzie si­ęgnąć po dru­gi wa­riant, ile osób mo­że­my za­trud­nić?

– Kil­ka­na­ście. Im mniej, tym le­piej, choć spra­wa jest skom­pli­ko­wa­na. Wy­stąpi pani z pasz­por­tem dy­plo­ma­tycz­nym, ale otrzy­ma pani kom­plet do­ku­men­tów in­ne­go ro­dza­ju. Ofi­cjal­ny sta­tus pro­szę ujaw­niać w osta­tecz­no­ści. Je­śli ma pani wąt­pli­wo­ści, może pani zre­zy­gno­wać i nie zo­sta­nie to za­pi­sa­ne w ak­tach ani nie wpły­nie na pani dal­szą słu­żbę.

Mil­cza­ła. Suk­ces ozna­cza­łby szyb­szy awans.

– Daw­no tego chy­ba nie ro­bio­no, pa­nie ge­ne­ra­le, praw­da? Wy­naj­mo­wa­nia – za­wie­si­ła głos – pod­wy­ko­naw­ców – zna­la­zła ade­kwat­ny ter­min. – Poza tym moja zna­jo­mo­ść lo­kal­nych wa­run­ków jest ogra­ni­czo­na. A taka ope­ra­cja wy­ma­ga cza­su na przy­go­to­wa­nie.

– Ma pani ra­cję. To były sta­re cza­sy. Wy­da­wa­ło mi się, wie­lu lu­dziom się wy­da­wa­ło, że idą nowe. Lep­sze, ale jak wi­dać, ta hi­sto­ria nie ma ko­ńca. Cho­rąży Giel­don z Po­łączo­nej Gru­py Wspar­cia zna lo­kal­ne wa­run­ki. – Wska­zał dło­nią na mil­czące­go do­tąd mężczy­znę. Dla Ka­po­or było ja­sne, że znał już spra­wę. – Po­je­dzie z pa­nią i udzie­li wszel­kiej nie­zbęd­nej po­mo­cy. Oczy­wi­ście na­sza am­ba­sa­da, w tym MI6 i ata­szat woj­sko­wy, będą w pe­łni za­an­ga­żo­wa­ne, na tyle, na ile to oka­że się po­trzeb­ne.

– Po­la­cy nie będą mie­li nic prze­ciw­ko temu, że wy­naj­mie­my so­bie ich lu­dzi, na­wet tych, któ­rzy już ode­szli? To pa­ństwo NATO, a nie ja­kiś upa­dły afry­ka­ński kraj i nie wiem, czy mo­że­my so­bie po­zwo­lić na ak­cję w ta­kim sty­lu. – Nie do­da­ła przez grzecz­no­ść, że ta­kie rze­czy ro­bio­no w by­łych ko­lo­niach, i to nie wszyst­kich. – Poza tym, je­śli to będą lu­dzie god­ni za­ufa­nia, nie będą pra­co­wać tyl­ko dla pie­ni­ędzy. A to ozna­cza, że mogą sy­gna­li­zo­wać swo­im ko­le­gom w czyn­nej słu­żbie, że coś się dzie­je. Co wte­dy?

Ge­ne­rał uśmiech­nął się. Mło­da ofi­cer wy­wia­du za­da­wa­ła wła­ści­we py­ta­nia.

– Sze­fo­wie ich słu­żb zo­sta­ną po­in­for­mo­wa­ni przez na­szą am­ba­sa­dę. Za­kła­da­my, że ze­chcą nam po­móc, a przy­naj­mniej nie będą prze­szka­dzać. Nie mają zresz­tą wy­bo­ru, nie po tym, co się te­raz zda­rzy­ło, a ich wcze­śniej­sze do­świad­cze­nia nie­ste­ty nie sprzy­ja­ją za­ufa­niu słu­żbom jako in­sty­tu­cjom. Lu­dziom, ow­szem, mo­żna za­ufać.

Nie do­dał, że w ogra­ni­czo­nym za­kre­sie. To było oczy­wi­ste dla wszyst­kich uczest­ni­ków tego spo­tka­nia. Sam nie miał z tym pro­ble­mów, choć uwa­gi Ka­po­or były traf­ne. Pol­ska nie była uwa­ża­na za pa­ństwo trze­cie­go świa­ta, tyl­ko za za­ufa­ne­go, spraw­dzo­ne­go so­jusz­ni­ka. Przy­naj­mniej taka była per­spek­ty­wa woj­ska. Wy­wiad cy­wil­ny zaj­mu­jący się po­li­ty­ką trak­to­wał so­jusz­ni­ków ina­czej. Do­pie­ro w nocy prze­ka­za­no woj­sku in­for­ma­cję, a do­kład­nie tyl­ko sze­fo­wi wy­wia­du, że re­zy­den­tu­ra war­szaw­ska pro­wa­dzi trzech wy­so­ko po­sta­wio­nych agen­tów w pol­skiej ad­mi­ni­stra­cji, w tym jed­ne­go w słu­żbach spe­cjal­nych. Nie ujaw­nio­no ich to­żsa­mo­ści, je­dy­nie kryp­to­ni­my, za­pew­nia­jąc, że mogą być po­moc­ni. O ile zaj­dzie taka po­trze­ba.

* * *

– A my­śla­łem, że będzie to ko­lej­ne śledz­two tyl­ko w spra­wie za­ma­chu – po­wie­dział ko­mi­sarz Wil­son po upew­nie­niu się, że mi­kro­fon i ka­me­ra są wy­łączo­ne.

– To śmier­dząca spra­wa – ode­zwał się star­szy su­per­in­ten­dent Haw­kins z wy­dzia­łu kontr­ter­ro­ry­stycz­ne­go. – Moi lu­dzie oczy­wi­ście będą pra­co­wać dzień i noc, ale przede wszyst­kim in­te­re­su­je mnie to, skąd wzi­ął się ten Mer­bah u nas i jak przy­go­to­wał za­mach. Oprócz tego to mógł być przy­pa­dek z tymi za­bi­ty­mi. Więc nie chcia­łbym się tym zaj­mo­wać – mó­wił, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że je­śli ocze­ki­wa­nia pre­mier nie zo­sta­ną spe­łnio­ne, on nie będzie kła­dł gło­wy pod to­pór.

– John, nikt nie ma wąt­pli­wo­ści, że na­szym pod­sta­wo­wym prio­ry­te­tem jest ochro­na miesz­ka­ńców Lon­dy­nu przed na­stęp­ny­mi za­ma­cha­mi, a nie gry wy­wia­dow­cze – po­wie­dział Wil­son, su­ge­ru­jąc w ten spo­sób, że będzie trzy­mał stro­nę pod­wład­ne­go. – Nie­mniej jed­nak sta­ra do­bra me­to­do­lo­gia pra­cy w przy­pad­ku za­bójstw na­ka­zu­je do­kład­nie prze­świe­tlić ofia­rę i jej śro­do­wi­sko. Ktoś musi się tym za­jąć.

Haw­kins wy­czuł ko­lej­ny sy­gnał. Od daw­na po­li­cjan­ci ro­bi­ący ka­rie­ry na wal­ce z ter­ro­ry­zmem pod­kre­śla­li, że to prze­stęp­stwo szcze­gól­ne­go ro­dza­ju, wy­ma­ga­jące szcze­gól­nych me­tod pra­cy. Nie to, co zwy­kłe za­bój­stwa czy na­pa­dy z bro­nią w ręku.

– Mam ko­goś, komu mó­głbym spra­wę po­wie­rzyć – po­wie­dział po chwi­li. – To do­świad­czo­na ofi­cer śled­cza, któ­ra na pew­no wy­wi­ąże się z za­da­nia. Wy­ka­za­ła się ostat­nio – do­dał, wie­dząc, że szef do­my­śla się, o kim mówi.

* * *

Na­stęp­ne­go dnia rano de­tek­tyw in­spek­tor He­ather Dray­ton do­wie­dzia­ła się, że pierw­szy raz w ka­rie­rze będzie kie­ro­wać sa­mo­dziel­nym śledz­twem, któ­re otrzy­ma­ło swój kryp­to­nim. Fi­re­bla­ze. Z re­gu­ły star­szym ofi­ce­rem śled­czym, jak okre­śla­no funk­cjo­na­riu­sza pro­wa­dzące­go spra­wę, w przy­pad­kach za­ma­chów był ktoś w stop­niu de­tek­ty­wa star­sze­go in­spek­to­ra. To, że był to tyl­ko od­prysk dużo wi­ęk­sze­go po­stępo­wa­nia, ozna­cza­ło dwie rze­czy. Szan­sę na awans w przy­szło­ści, nie­wiel­ką, ale jed­nak, lecz też brak awan­su lub gro­źbę de­gra­da­cji, je­śli śledz­two nie przy­nie­sie ocze­ki­wa­nych przez sze­fo­stwo wy­ni­ków.

– Ocze­ku­ję, że zdo­ła pani usta­lić, czy ci lu­dzie pa­dli ofia­rą za­ma­chu przy­pad­ko­wo, czy też nie – Haw­kins okre­ślił za­kres dzia­ła­nia. – Pod względem ope­ra­cyj­nym ozna­cza to przede wszyst­kim spraw­dze­nie śro­do­wi­ska ofiar, co po­win­no być ła­twe. W pierw­szej ko­lej­no­ści pro­szę się zwró­cić do słu­żby bez­pie­cze­ństwa. Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions pra­cu­je dla woj­ska i słu­żb, wspó­łpra­cu­je z po­li­cją. Za­rów­no fir­ma jako ca­ło­ść, jak i jej pra­cow­ni­cy byli we­ry­fi­ko­wa­ni, i to za­pew­ne wie­lo­krot­nie. Pani za­da­niem jest więc spraw­dze­nie, za­le­d­wie spraw­dze­nie, czy ist­nie­je uza­sad­nio­ne po­dej­rze­nie po­pe­łnie­nia prze­stęp­stwa przez oso­bę pra­cu­jącą w tej fir­mie lub z nią zwi­ąza­ną.

– Dla­cze­go aku­rat ta fir­ma? – spy­ta­ła funk­cjo­na­riusz­ka. – Prze­ciek mógł być na lot­ni­sku czy u prze­wo­źni­ka lot­ni­cze­go.

– Wi­ęk­szo­ść udzia­łów Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions na­le­ży do jej sze­fo­wej. – Otwo­rzył plik na ta­ble­cie i za­czął czy­tać. – Pani Ali­ce Ha­mil­ton-Cra­croft, cór­ki sir An­drew Ha­mil­to­na-Cra­cro­fta, ba­ro­ne­ta Al­ca­ster­shi­re. Jest ab­sol­went­ką Oxfor­du, pra­co­wa­ła kil­ka lat w dy­plo­ma­cji, za­nim po­szła do biz­ne­su. Udzie­la się spo­łecz­nie, jest jed­ną z li­de­rek or­ga­ni­za­cji o na­zwie So­jusz na rzecz Po­stępu i Roz­wo­ju. Jej ku­zyn za­sia­da w Izbie Gmin, to po­seł z okręgu So­uth Suf­folk, młod­szy brat jest dy­plo­ma­tą, na pla­ców­ce w Oma­nie.

Dray­ton po­czu­ła się wsa­dzo­na na minę. Jej oj­ciec za­ra­biał na ży­cie jako pod­ofi­cer ma­ry­nar­ki wo­jen­nej, a mat­ka była pie­lęgniar­ką w pa­ństwo­wej słu­żbie zdro­wia. Nie na­le­ża­ła do świa­ta lu­dzi o dłu­gich na­zwi­skach, kszta­łco­nych w pry­wat­nych szko­łach i ma­jących ro­dzi­ców z ty­tu­ła­mi szla­chec­ki­mi.

Po­zo­sta­ło się od­mel­do­wać i za­brać do ro­bo­ty. Jed­ną z nie­wie­lu za­let pra­cy w do­brze fi­nan­so­wa­nym wy­dzia­le an­ty­ter­ro­ry­stycz­nym była masa prze­strze­ni biu­ro­wej. Za­miast mod­nych ostat­nio otwar­tych sal w kor­po­ra­cyj­nym sty­lu mia­ła do dys­po­zy­cji ga­bi­net dzie­lo­ny z dwój­ką ni­ższych ran­gą funk­cjo­na­riu­szy. Prze­ka­za­ła im po­le­ce­nie sze­fa.

Dwój­ka mło­dych de­tek­ty­wów, for­mal­nie de­tek­ty­wów kon­sta­bli, co ozna­cza­ło naj­ni­ższe miej­sce w hie­rar­chii rang, nie wy­gląda­ła na za­chwy­co­nych za­da­niem. Roz­kaz był jed­nak roz­ka­zem, za­częli więc wraz z Dray­ton prze­glądać po­li­cyj­ne bazy da­nych w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji na te­mat fir­my, jej udzia­łow­ców, pra­cow­ni­ków i kon­tra­hen­tów.

Po­li­cyj­ne kom­pu­te­ry szyb­ko od­na­la­zły licz­ne po­świad­cze­nia bez­pie­cze­ństwa, do­ku­men­ty po­dat­ko­we, kon­ce­sje na ob­rót bro­nią, ze­zwo­le­nia na im­port i eks­port roz­ma­itych to­wa­rów i usług ma­jących za­sto­so­wa­nie woj­sko­we.

– Za­trud­nia­ją osiem­set pi­ęćdzie­si­ąt sie­dem osób – de­tek­tyw Ga­tes czy­ta­ła na głos. – Ope­ru­ją z zy­skiem, sie­dem­set dzie­si­ęć ty­si­ęcy fun­tów w ostat­nim roku. Ale ten zysk spa­da, dwa lata wcześ­niej mie­li po­nad mi­lion, i wy­gląda na to, że są na nie naj­lep­szym kur­sie. Kie­dyś po­tra­fi­li wy­pra­co­wać dużo wi­ęcej.

– Kie­dy? – za­in­te­re­so­wa­ła się Dray­ton.

– Za dwa ty­si­ące czwar­ty za­de­kla­ro­wa­li po­nad pięć mi­lio­nów zy­sku, rok pó­źniej – sie­dem, po­tem – dzie­si­ęć i aż je­de­na­ście.

– Kon­trak­ty rządo­we na ochro­nę w Ira­ku – wtrącił Ta­goe. – Pa­mi­ętam te cza­sy, wie­lu lu­dzi do­ro­bi­ło się wte­dy du­żych pie­ni­ędzy.

– Cie­ka­we, co zro­bi­li z taką for­są. – Dray­ton po­de­szła do biur­ka i po­pa­trzy­ła na plik. – Je­śli ją za­in­we­sto­wa­li, to może nie mają się cze­go bać. Bo­ga­cze za­wsze spa­da­ją na czte­ry łapy.

– Ale i mają swo­je ka­pry­sy. – Ga­tes otwo­rzy­ła ko­lej­ny do­ku­ment. – Ma­da­meHa­mil­ton-Cra­croft ma swo­je kosz­tow­ne hob­by. Na­le­ży do niej fir­ma zaj­mu­jąca się re­no­wa­cją sta­rych sa­mo­lo­tów. Na­zy­wa się War­birds Le­gend, ma sie­dzi­bę w Black­bu­she. To gdzieś w Hamp­shi­re, nie­da­le­ko Farn­bo­ro­ugh, tam, gdzie Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions mają je­den ze swo­ich od­dzia­łów.

Sły­sząc to, Ta­goe wpro­wa­dził ko­lej­ne za­py­ta­nie do sys­te­mu. Miał prze­czu­cie.

– Pani in­spek­tor – po­wie­dział po chwi­li. – We Fle­et koło Farn­bo­ro­ugh do­szło do za­bój­stwa. Zna­le­zio­no cia­ło pra­cow­ni­ka Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions. Naj­wy­ra­źniej zo­stał za­strze­lo­ny we wła­snym domu.

V

25 czerwca, Polska

– Za chwi­lę będzie­my na miej­scu, pa­nie pre­ze­sie – kie­row­ca prze­rwał pa­nu­jące w sa­mo­cho­dzie mil­cze­nie. Sie­dzący na tyl­nym sie­dze­niu czer­wo­ne­go ben­tleya ar­na­ge pa­sa­żer wy­mru­czał coś, nie pod­no­sząc wzro­ku znad ekra­nu du­że­go iPa­da Pro. Ochro­niarz zaj­mu­jący miej­sce na pra­wym przed­nim sie­dze­niu na­wet nie mru­gnął, za­jęty ob­ser­wa­cją oto­cze­nia i na­słu­chu­jący wia­do­mo­ści od za­łóg po­zo­sta­łych wo­zów. Trzech lu­dzi sta­no­wi­ło ob­sa­dę ja­dące­go tuż za nimi czar­ne­go te­re­no­we­go mer­ce­de­sa G, a dwóch za­wsze wy­ru­sza­ło z wy­prze­dze­niem w mniej rzu­ca­jącym się w oczy volks­wa­ge­nie T-Rocu, aby roz­po­znać tra­sę prze­jaz­du i miej­sce do­ce­lo­we. Ochro­na oso­bi­sta do­rów­ny­wa­ła po­zio­mem tej, któ­rą za­pew­nia­no wa­żnym mi­ni­strom. W tej fir­mie nie było miej­sca na oszczęd­no­ści, za­rów­no na eta­tach, jak i na pen­sjach czy sprzęcie. To samo do­ty­czy­ło in­nych biz­ne­sów, któ­re na­le­ża­ły do pa­sa­że­ra ben­tleya.

Do­mi­nik Mi­te­ra był na­zy­wa­ny, oczy­wi­ście za ple­ca­mi, mało po­chleb­ną ksyw­ką Mi­ze­ra. Wie­dział o tym, ale nie zwra­cał na to uwa­gi, chy­ba że usły­szał, jak się tak o nim wy­ra­ża któ­ryś z pra­cow­ni­ków. Trzy razy ta­kich lu­dzi wy­rzu­cał z pra­cy. Nie za to, że źle mó­wi­li o sze­fie, ale za to, że oka­zy­wa­li się nie­ostro­żni i po­zwa­la­li, aby usły­szał ich roz­mo­wę. Ucho­dził za bez­względ­ne­go i nie to­le­ro­wał bra­ku roz­wa­gi.

Ce­nił so­bie ostro­żno­ść i cier­pli­wo­ść. W tar­ga­nej burz­li­wy­mi wy­da­rze­nia­mi Pol­sce trze­ba było być uwa­żnym. Ci, któ­rzy chcie­li osi­ągnąć dużo i szyb­ko, albo wręcz gra­li o wszyst­ko, pro­si­li się o kło­po­ty. Wi­dział już lu­dzi, któ­rzy wy­da­wa­li się nie do ru­sze­nia, byli tak po­tężni, że de­cy­do­wa­li się iść va ba­nque. Upa­dek by­wał bo­le­sny. Często śmier­tel­ny.

Nie za­mie­rzał tak sko­ńczyć. Nie po to pra­co­wał przez ćwie­rć wie­ku na to, co miał, aby jed­no sło­wo wy­po­wie­dzia­ne w nie­od­po­wied­nim mo­men­cie, jed­na prze­ga­pio­na in­for­ma­cja, jed­no przy­pad­ko­we spo­tka­nie zni­we­czy­ły jego wy­si­łki. Nie bał się po­ra­żki. Nie bał się też śmier­ci. W ko­ńcu ko­rzy­stał z ży­cia w spo­sób, o któ­rym wi­ęk­szo­ść jego ro­da­ków mo­gła tyl­ko ma­rzyć albo za­do­wo­lić się ta­nim za­mien­ni­kiem. Dla­te­go ku­po­wał so­bie dro­gie sa­mo­cho­dy. Miał sen­ty­ment do wo­zów sprzed lat, ta­kich, któ­rych nie mó­głby na­być, będąc dwu­dzie­sto­lat­kiem bez gro­sza przy du­szy. Miał więc ben­tleya z dwu­ty­si­ęcz­ne­go roku. Gdy chciał sam pro­wa­dzić, uży­wał asto­na mar­ti­na z sil­ni­kiem V8, a w ga­ra­żu trzy­mał ta­kże lo­tu­sa tur­bo espi­ri­ta. Był bry­to­fi­lem od chwi­li, gdy zro­zu­miał, że to wła­śnie zna­jo­mo­ść nie tyl­ko języ­ka da­wać będzie prze­wa­gę w no­wych cza­sach, tuż po prze­ło­mie. Dru­gą da­wa­ły zna­jo­mo­ści. Język szli­fo­wał z przy­pad­ko­wych pod­ręcz­ni­ków, ksi­ążek, pio­se­nek i te­le­wi­zji. Zna­jo­mo­ści jesz­cze nie miał. Mu­siał je so­bie wy­ro­bić.

Bał się tego, że wszyst­ko stra­ci i spad­nie w dół, wra­ca­jąc na blo­ko­wi­sko, z któ­re­go wy­sze­dł. Za­miast tego wo­la­łby już śmie­rć. A te­raz był bli­ższy upad­ko­wi bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Za­mach wy­wo­łał nie­zdro­we za­in­te­re­so­wa­nie dzia­łal­no­ścią jego fir­my. Dzien­ni­ka­rze już węszy­li. Dla­te­go był za­do­wo­lo­ny z wy­jaz­du z War­sza­wy do wil­li, jaką wy­bu­do­wał nie­daw­no w Za­le­siu Gór­nym. Z dala od mia­sta, choć na tyle bli­sko, że mo­żna było w ra­zie po­trze­by szyb­ko do nie­go wró­cić.

Wil­la była duża, mia­ła brązo­wą ce­gla­ną fa­sa­dę. Głów­ną, miesz­kal­ną część two­rzył dwu­pi­ętro­wy bu­dy­nek, z wy­so­kim par­te­rem i ta­ra­sem, na któ­re­go skrzy­dła skła­da­ły się z le­wej stro­ny ga­ra­że na trzy sa­mo­cho­dy, a z dru­giej – par­te­ro­wa część, któ­rej wnętrze za­ara­nżo­wa­no na ga­bi­net i salę na­rad. Do tego ochro­na mia­ła swo­je po­miesz­cze­nia w przy­bu­dów­ce, ta­kże z wła­snym ga­ra­żem. Po­nad dwa ki­lo­me­try kwa­dra­to­we po­se­sji ota­czał mur i ro­snące przy nim so­sny. Gdy­by ze­chciał, mó­głby wy­ty­czyć tu na­wet lądo­wi­sko dla śmi­głow­ców, ale nie lu­bił la­tać.

Jego go­ście już cze­ka­li. Ni­g­dy nie za­pra­szał lu­dzi, któ­rych uwa­żał tyl­ko za kon­tra­hen­tów, a nie za przy­ja­ciół, do domu. Ochro­na pro­wa­dzi­ła ich do biu­ra. Na­wet je­śli zaj­mo­wa­li wy­so­kie funk­cje pa­ństwo­we. Kie­dyś.

Było ich dwóch. Ukło­nił im się, to­le­ru­jąc to, że nie wsta­li, by się z nim przy­wi­tać. Tego mógł wy­ma­gać od pod­wład­nych, a ci for­mal­nie nimi nie byli. I mu­sia­ło ich bo­leć, że te­raz to on pła­cił za ich pra­cę, a ra­czej za dzie­le­nie się z nim za­war­to­ścią ich wi­zy­tow­ni­ków.

– I co te­raz, pa­no­wie? – spy­tał, sia­da­jąc przy du­żym dębo­wym sto­le kon­fe­ren­cyj­nym. – Mam na­dzie­ję, że dzien­ni­ka­rze przy­naj­mniej tu­taj się nie kręcą. – Uśmiech­nął się. Ochro­na przy­da­wa­ła się do wie­lu rze­czy. Ta­kże do od­stra­sza­nia pa­pa­raz­zich.

– Już nam po­psu­li in­te­res – po­wie­dział na po­wi­ta­nie Ta­de­usz Ro­stek, mi­ni­ster obro­ny w jed­nym z po­przed­nich rządów. – Ta cho­ler­na li­sta krąży i krąży. Skąd te skur­wy­sy­ny ją do­sta­ły? – za­sta­no­wił się.

– Ktoś z lot­ni­ska pew­nie ją sprze­dał za kil­ka stów. Nor­mal­ne – wy­ja­śnił Syl­we­ster Oża­row­ski, ge­ne­rał dy­wi­zji w sta­nie spo­czyn­ku. – Rok pra­cy po­sze­dł psu w dupę – do­dał, nie ukry­wa­jąc gnie­wu. – Trze­ba będzie za­czy­nać od nowa, o ile bry­to­le nie strze­lą fo­cha.

– Nie strze­lą – po­wie­dział Ro­stek. – Za­le­ży im na nas. Wie­dzą, że mają w tej grze, o dzi­wo, słab­sze kar­ty. Było nie ro­bić bre­xi­tu, by­ło­by im ła­twiej, a my je­ste­śmy w Unii. Coś pan wie? – zwró­cił się do ge­ne­ra­ła.

– Poza tym, że są wście­kli na wy­ciek, nie­wie­le. Wiem, że będą sta­ra­li się wy­ja­śnić wszyst­kie oko­licz­no­ści tej spra­wy. To ozna­cza, że we­zmą nas pod lupę.

– Po­wi­nie­nem się mar­twić? – Mi­te­ra prze­sze­dł do naj­wa­żniej­sze­go py­ta­nia. Pła­cił im w ko­ńcu za in­for­ma­cje.

Ge­ne­rał po­kręcił gło­wą.

– Nie sądzę – od­pa­rł. – Ich in­te­re­su­je mo­żli­we źró­dło prze­cie­ku, a moim zda­niem było ono w Wiel­kiej Bry­ta­nii. A może to był przy­pa­dek. Gdy­by chcie­li nam za­szko­dzić, mo­gli­by za­ata­ko­wać w Pol­sce.

– Taki jest pan pew­ny lu­dzi, któ­rzy dla mnie pra­cu­ją? – Biz­nes­men za­czął się iry­to­wać. Gdy­bo­lo­gię mógł upra­wiać sam i nie pła­cąc wy­so­kich pen­sji.

– Dla na­szych in­te­re­sów za­gro­że­nia nie wi­dzę – bro­nił się eme­ry­to­wa­ny woj­sko­wy. – Bry­tyj­czy­kom bar­dzo za­le­ży na tym ukła­dzie, a poza tym za­mach ozna­cza, że trze­ba będzie wi­ęcej wy­dać na ochro­nę i słu­żby. A to dla nas do­brze, praw­da?

Ro­stek ski­nął gło­wą i za­brał głos.

– I tak nasi po­sło­wie mie­li za­dbać o pew­ne nie­zbęd­ne dla nas zmia­ny le­gi­sla­cyj­ne. Uwa­żam, że w tej chwi­li mamy spo­re szan­se je prze­pchnąć szyb­ko i w jesz­cze bar­dziej roz­sze­rzo­nej for­mie.

– Nie po­dzie­lam pa­nów opty­mi­zmu. Nie chcę, aby do­szło do cze­goś, nad czym nie będzie­my mie­li kon­tro­li. Pro­szę po­sta­rać się, aby­śmy utrzy­ma­li tę kon­tro­lę. Chy­ba jesz­cze to umie­cie, pa­no­wie, za­ła­twić? – Go­spo­darz za­wie­sił głos, za­nim wy­po­wie­dział ja­kąkol­wiek gro­źbę. To mo­gło­by sko­ńczyć się przy­krą kłót­nią. – A co do po­słów, to uwa­ga pana mi­ni­stra jest słusz­na. Tego też trze­ba będzie do­pil­no­wać.

– Len­kie­wicz będzie coś wie­dział. On za­wsze umiał wy­czuć, z któ­rej stro­ny wie­je wiatr – za­uwa­żył Oża­row­ski.

– Len­kie­wicz? Ten daw­ny szef kontr­wy­wia­du woj­sko­we­go? – upew­nił się Mi­te­ra. Ge­ne­rał po­twier­dził ski­nie­niem gło­wy. – Po­ga­daj­cie z nim więc. Je­śli cze­goś się do­wie­cie, roz­ma­wiaj­cie z moim sze­fem ochro­ny. A te­raz wra­caj­cie do War­sza­wy – po­le­cił. – Sa­mo­chód cze­ka.

Wsta­li i wy­szli.

Na chuj mi ci bry­to­le, po­my­ślał. Miał dość pie­ni­ędzy. Ale chciał wi­ęcej, ko­lej­na zmia­na wła­dzy otwie­ra­ła nowe mo­żli­wo­ści, zwłasz­cza że po­przed­ni rząd upa­dł w kom­pro­mi­tu­jących oko­licz­no­ściach. Je­ździł do­brym sa­mo­cho­dem. Ale były lep­sze. Bar­dziej eks­klu­zyw­ne. Miał wil­lę i do­bre miesz­ka­nie w War­sza­wie, chciał mieć dru­gą na Ma­zu­rach, a po­tem może ja­kąś na La­zu­ro­wym Wy­brze­żu. Albo na Ka­ra­ibach. A ten kon­trakt ozna­czał, że znaj­dzie się bli­żej wła­dzy, nie będzie pod­wy­ko­naw­cą jak kie­dyś.

We­zwał sze­fa ochro­ny. Ma­rian Wrzo­sek był zna­ny w fir­mie jako daw­ny ofi­cer Biu­ra Ochro­ny Rządu. Ale poza pre­ze­sem nikt nie wie­dział, że pra­co­wał też w in­nych miej­scach. Dla­te­go właś­nie on do­stał tę pra­cę.

– Ilu lu­dzi z Se­cu­ri­ty Sys­tems So­lu­tions Po­land wie­dzia­ło o tym, że nasi lu­dzie lecą do An­glii? – spy­tał.

– Poza tymi, któ­rzy zgi­nęli, wszy­scy z od­dzia­łu sys­te­mów elek­tro­nicz­nych. Mamy tam tyl­ko trzy­na­ście, prze­pra­szam, je­de­na­ście osób, wli­cza­jąc se­kre­tar­kę – wy­ja­śnił. – Wi­ęk­szo­ść pra­co­wa­ła nad po­lo­ni­za­cją sys­te­mów. Oczy­wi­ście zo­sta­li spraw­dze­ni, ale mogę ka­zać spraw­dzić ich jesz­cze raz. Tyl­ko że pe­łna we­ry­fi­ka­cja wy­ma­ga cza­su i lu­dzi, no i nie wszyst­ko mo­żna za­ła­twić tak pry­wat­nie. Choć słu­żby będą też się nimi zaj­mo­wać.

– I tym się wła­śnie mar­twię – po­wie­dział Mi­te­ra. – Tym, że ktoś będzie spraw­dzał, grze­bał. Coś wy­ciek­nie do me­diów i po in­te­re­sie. Ry­nek jest mały, a chęt­nych wie­lu – do­dał, choć dla sze­fa ochro­ny było to oczy­wi­ste.

– Pan pre­zes my­śli, że ktoś wy­na­jął tych ter­ro­ry­stów? – spy­tał Wrzo­sek zdzi­wio­nym to­nem.

– Też pan sądzi, że gdy­by chciał nam za­szko­dzić, zro­bi­łby to w Pol­sce?

– Ten ge­ne­rał bry­lu­je na przy­jęciach, ale nie jest do­brym tak­ty­kiem – po­wie­dział ochro­niarz. – Ja by­łem w Ira­ku. Naj­le­piej za­ata­ko­wać tam, gdzie się nikt tego nie spo­dzie­wa.

– Boję się cze­goś in­ne­go – od­po­wie­dział biz­nes­men. – Je­śli ktoś się tak po­sta­rał, to mamy spo­re kło­po­ty. Wy­star­czy tyl­ko, że wy­ko­rzy­sta oka­zję, no bo jak to wy­gląda? Fir­ma od ochro­ny, co nie po­tra­fi się sama obro­nić? Ro­stek i ten woj­sko­wy mają ura­biać nam grunt pod kon­trak­ty, ale wolę wie­dzieć wcze­śniej, czy ktoś na nas nie mon­tu­je ja­kie­jś tecz­ki ze śmier­dzący­mi ma­te­ria­ła­mi. Ja­kiś nie­za­le­żny – zro­bił pal­ca­mi w po­wie­trzu cu­dzy­słów – dzien­ni­karz czy inny blo­ger. Mają roz­py­tać swo­ich kum­pli. Jak tyl­ko cze­goś się do­wie­dzą, da­dzą nam znać. Je­śli słu­żby będą grze­bać, do­brze by­ło­by mieć tam ko­goś nam przy­ja­zne­go.

– Ma pan już tam kil­ku przy­ja­ciół – za­uwa­żył ochro­niarz.

– Bądźmy re­ali­sta­mi. Przy­ja­ciół to mają moje kon­ta. A mnie nie cho­dzi o ko­lej­ne­go ge­ne­ra­ła, któ­ry za­ła­twi coś z po­sła­mi. Ktoś po­wi­nien pa­trzeć na ręce tym, któ­rzy będą nas prze­świe­tlać. Wiem, że pan ko­goś ta­kie­go znaj­dzie. Ina­czej bym panu nie pła­cił tyle, ile nie za­pła­ci­łby panu nikt na ryn­ku – pod­kre­ślił, przy­po­mi­na­jąc, że wie, dla­cze­go Wrzo­sek nie mógł li­czyć na po­sa­dę u ko­goś le­piej sy­tu­owa­ne­go i pra­cu­jące­go w dużo spo­koj­niej­szej bra­nży.

VI

25 czerwca, Haga

To, że Wiel­ka Bry­ta­nia po­sta­no­wi­ła wy­stąpić z Unii Eu­ro­pej­skiej, nie ozna­cza­ło, że Unia Eu­ro­pej­ska prze­sta­ła in­te­re­so­wać się Wiel­ką Bry­ta­nią. Do za­dań or­ga­ni­za­cji no­szącej ofi­cjal­ne mia­no Agen­cja Unii Eu­ro­pej­skiej do spraw Wspó­łpra­cy Or­ga­nów Ści­ga­nia, zna­nej po pro­stu jako Eu­ro­pol, na­le­ża­ło gro­ma­dze­nie da­nych na te­mat za­gro­żeń ze stro­ny grup prze­stęp­czych czy sia­tek ter­ro­ry­stycz­nych. Zbie­ra­nie in­for­ma­cji o za­ma­chu za­częto, za­nim Bry­tyj­czy­cy zgło­si­li się z pro­śbą o ich udo­stęp­nie­nie, a prze­ka­za­nie na­zwisk i od­ci­sków pal­ców po­zwo­li­ło przy­spie­szyć pra­cę.

Ma­rie­ke We­isel wpi­sa­ła do bazy da­nych dwa kom­ple­ty da­nych oso­bo­wych. Za­rów­no praw­dzi­we imię i na­zwi­sko Na­bi­la Mer­ba­ha, jak i te po­cho­dzące z fa­łszy­we­go pasz­por­tu.

Pierw­sze wy­ni­ki były dość oczy­wi­ste. Fran­cu­ski re­jestr osób ska­za­nych, jak i bazy da­nych po­li­cji i żan­dar­me­rii za­wie­ra­ły in­for­ma­cje na te­mat jego prze­stępstw. Sze­ść lat temu od­po­wia­dał kar­nie za po­sia­da­nie pół ki­lo­gra­ma ma­ri­hu­any, mi­ędzy wier­sza­mi mo­żna było do­my­ślać się, że po­dej­rze­wa­no go o drob­ny han­del. Od­sie­dział dwa lata i tuż po wy­ro­ku za­ło­żo­no mu kar­tę S, po­dej­rze­wa­jąc o kon­tak­ty z is­lam­ski­mi ra­dy­ka­ła­mi. Oka­za­ło się na­wet, że przez rok wy­naj­mo­wał miesz­ka­nie z dwo­ma zwo­len­ni­ka­mi Pa­ństwa Is­lam­skie­go, z któ­ry­mi wy­je­chał na Bli­ski Wschód. Mimo umiesz­cze­nia jego na­zwi­ska na li­ście po­dej­rza­nych wy­je­chał z Fran­cji i przez Ukra­inę i Tur­cję do­ta­rł do Sy­rii. Rok pó­źniej od­no­to­wa­no jego dane w jed­nym ogól­ni­ko­wym ze­sta­wie­niu oby­wa­te­li Fran­cji, któ­rzy przy­łączy­li się do dżi­ha­dy­stów w Sy­rii, a dwa lata pó­źniej inny ra­port za­wie­rał jego na­zwi­sko wśród praw­do­po­dob­nie za­bi­tych. Przez chwi­lę ana­li­tycz­ce wy­da­wa­ło się, że może ktoś przy­jął jego dane, ale zdjęcia pa­so­wa­ły do sie­bie, od­ci­ski pal­ców ta­kże.