Spowiedniczka - Terry Goodkind - ebook + książka

Spowiedniczka ebook

Terry Goodkind

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych 

Ostatni tom cyklu „Miecz Prawdy”, jednej z najpopularniejszych sag fantasy, jakie kiedykolwiek napisano.
Zbliża się rozstrzygające starcie sił Nowego Świata z Jagangiem. Wojska imperatora oblegają Pałac Ludu w D’Harze, a Richard, uwięziony w obozie Imperialnego Ładu, usiłuje uwolnić Kahlan. Dziewczyna nadal nie pamięta swojej przeszłości, tymczasem skaza w zaklęciu chainfire zagraża nie tylko jej, ale i całemu światu życia. Czy Richard, Zedd, Nicci i Mord-Sith zdołają przechylić na swoją stronę szalę zwycięstwa? O ich sukcesie lub porażce zadecyduje ten, kto otworzy właściwą szkatułę i zawładnie prastarą magią Ordena…
Ostatni tom cyklu „Miecz Prawdy”, jednej z najpopularniejszych sag fantasy, jakie kiedykolwiek napisano.

[opis wydawcy]

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Pobiedziska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 794

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spowiedniczka

 

Już w sprzedaży następujące tomy cyklu „Miecz Prawdy”:

 

Pierwsze prawo magii

Kamień Łez

Bractwo Czystej Krwi

Świątynia Wichrów

Dusza ognia

Nadzieja pokonanych

Filary Świata

Bezbronne imperium

Pożoga

Fantom

Spowiedniczka

Terry Goodkind

Spowiedniczka

TomXIserii

Przełożyła

Lucyna Targosz

Dom Wydawniczy REBIS

 

Tytuł oryginałuConfessor

 

Copyright © 2007 by Terry GoodkindAll rights reserved

 

Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,Poznań 2008

 

RedakcjaAgnieszka HorzowskaBłażej Kemnitz

 

Opracowanie graficzne serii i projekt okładkiJacek Pietrzyński

 

Ilustracja na okładceKeith Parkinson

 

 

Wydanie I (dodruk)Poznań 2016

 

ISBN 978-83-7510-152-2

 

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznańtel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74e-mail: [email protected]

 

Skład: Marek Barłóg

 

Druk: WYDAWNICTWO I DRUKARNIA UNI-DRUK s.j.

ul. Przemysłowa 13, 62-030 Luboń,

tel. 061 899 49 49 (do -52), fax 061 813 93 31

e-mail: [email protected], www.unidruk.poznan.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu przyjacielowi Markowi Mastersowi, człowiekowi wielkiej inwencji, determinacji i dokonań. Jest ucieleśnieniem tego, o czym piszę: że jedna osoba, dzięki radosnemu umiłowaniu życia, cywilnej odwadze i silnej woli pozbawionej nienawiści, może wpływać na wszystkich, którzy ją znają, szlachetnością ludzkiego ducha.

Rozdział 1

Po raz drugi tego dnia kobieta pchnęła Richarda nożem.

Ból wyrwał go ze snu. Natychmiast złapał ją za kościsty nadgarstek, żeby mu nie rozcięła uda. Spłowiała suknia, zapięta aż po szyję, okrywała jej wychudłą postać. W nikłym blasku odległych ognisk Richard zobaczył, że głowę obwiązała, zasupławszy go pod kościstym podbródkiem, kawałkiem materiału z worka.

Chociaż była taka chuda, miała zapadnięte policzki i przygarbione plecy, jej oczy pałały groźnie. Kobieta, która zraniła go wcześniej, była cięższa i silniejsza. Jej oczy także płonęły nienawiścią.

Nóż tej kobiety był odpowiednio mniejszy i wąski. Wbiła go w mięsień i gdyby zdążyła rozciąć Richardowi udo – co najwyraźniej zamierzała uczynić, sądząc po tym, jak trzymała rękojeść – byłoby o wiele gorzej. Armia Imperialnego Ładu nie troszczyła się o okaleczonych niewolników; po prostu by go zabili. I taki był pewnie cel owej kobiety.

Zaciskając gniewnie zęby, Richard trzymał krzepko przegub szarpiącej się napastniczki. Wykręcił jej rękę i uniósł pobielałą pięść, żeby wyciągnąć nóż ze swojej nogi. Z czubka ostrza skapnęła kropla krwi.

Z łatwością nad nią zapanował. Nie była silną zabójczynią, czego się początkowo obawiał. Jednak miała równie złe intencje jak wszyscy inni w hordzie agresorów, której śladem szła. Kiedy postękiwała z bólu, mgła każdego wysilonego oddechu unosiła się w zimnym nocnym powietrzu. Richard wiedział, że jego łagodność tylko pomogłaby jej dokończyć zadanie. Pierwszą szansę dało jej zaskoczenie; nie zamierzał być na tyle szalony, by dać jej drugą. Mocno trzymając nadgarstek kobiety, wyrwał jej nóż.

Nie puścił ramienia napastniczki, dopóki nie zdobył noża. Mógłby złamać jej rękę, na co sobie zasłużyła, ale tego nie zrobił – nie był to czas ani miejsce na takie działania. Chciał jedynie, żeby sobie poszła. Odepchnął ją, gdy tylko ją rozbroił.

Złapała równowagę i natychmiast na niego plunęła.

– Nigdy nie pokonacie drużyny wielkiego i wspaniałego imperatora Jaganga! Jesteście psami! Wszyscy! Wszyscy w Nowym Świecie jesteście pogańskimi psami!

Richard patrzył na nią gniewnie. Chciał mieć pewność, że nie wyciągnie drugiego noża i nie ponowi ataku. Rozejrzał się w poszukiwaniu ewentualnych wspólników. W pobliżu byli co prawda żołnierze, tuż za stanowiskiem wozów z zapasami, ale zajmowali się własnymi sprawami. Kobieta najwyraźniej była sama.

Kiedy znów zaczęła na niego pluć, skoczył ku niej. Zachłysnęła się z przerażenia oddechem i cofnęła chwiejnie. Nie miała odwagi pchnąć nożem kogoś, kto nie śpi i może się bronić, więc tylko po raz ostatni spojrzała na niego z nienawiścią i uciekła w noc. Richard wiedział, że łańcuch przyczepiony do jego obroży jest za krótki i że nie zdołałby jej dosięgnąć, ale ona nie miała o tym pojęcia i wystraszyła się na tyle, że wolała uciec.

Obozowisko wielkiej armii, w którym zniknęła kobieta, nawet o tak późnej porze było w ciągłym ruchu. Wchłonęło ją niczym olbrzymia, ruchliwa bestia.

Wielu żołnierzy spało, lecz zawsze ktoś naprawiał ekwipunek, wytwarzał broń, gotował czy jadł. Niektórzy siedzieli przy ogniskach, popijając, rozmawiając hałaśliwie i czekając na kolejną okazję do mordowania, gwałcenia i plądrowania. I wyglądało na to, że aż po świt trafiali się chętni, by wypróbować swoją siłę – w walce wręcz albo na noże. Niekiedy walczących otaczał tłumek gapiów, którzy zakładali się o wynik. Całą noc po obozie krążyły straże wypatrujące oznak poważniejszych kłopotów, szukający rozrywki żołnierze i ciągnący za armią żebracy. Od czasu do czasu przychodzili żołnierze, żeby się przyjrzeć Richardowi i jego towarzyszom.

Przez luki między wozami Richard widział część ludzi ciągnących za armią; żeby zdobyć pożywienie, a może i miedziaka, chodzili od jednej grupy żołnierzy do drugiej, proponując, że zagrają na flecie i zaśpiewają. Inni oferowali, że ogolą żołnierzy, wypiorą i naprawią ich odzież albo coś im wytatuują. Niektóre z mglistych postaci po krótkich negocjacjach znikały z żołnierzami w namiotach. Jeszcze inne snuły się po obozie, wypatrując okazji, żeby coś ukraść. Kilka zaś z tych snujących się po nocy osób miało mordercze zamiary.

A pośrodku tego wszystkiego, w więzieniu utworzonym przez pierścień wozów z zaopatrzeniem, leżał spętany łańcuchem Richard i inni jeńcy, których przywieziono tutaj na turniej Ja’La dh Jin. Większość jego drużyny stanowili żołnierze Imperialnego Ładu, ale oni spali we własnych namiotach.

Niemal w każdym rządzonym przez Ład mieście była drużyna Ja’La. Ci żołnierze grali w to od dziecka, odkąd nauczyli się chodzić. Oczekiwali, że kiedy wojna się skończy, zostanie im Ja’La. Dla wielu żołnierzy Ja’La dh Jin – „Gra o życie” – była właśnie kwestią życia lub śmierci i niemal dorównywała znaczeniem sprawie Ładu.

Nawet dla chudej staruchy, która poszła za imperatorem na wojnę i żyła z ochłapów jego zdobyczy, morderstwo było dopuszczalnym sposobem zapewnienia zwycięstwa ulubionej drużynie.

Własna niepokonana drużyna była chlubą każdego oddziału armii i każdego miasta. Karg, dowódca odpowiedzialny za drużynę Richarda, również chciał wygranej. Zwycięski zespół przynosiłby bardziej namacalne korzyści niż tylko sława. Odpowiedzialni za czołowe drużyny stawali się wpływowymi ludźmi. Zwycięscy gracze Ja’La natomiast byli bohaterami i zgarniali wszelkiego rodzaju nagrody, w tym legiony kobiet, które aż się paliły, żeby z nimi być.

Richard całe noce spędzał przykuty do wozów z klatkami, w których przewożono jego i pozostałych jeńców, za to w trakcie meczów był głównym rozgrywającym. Miał zaspokoić ambicje dowódcy Karga i przynieść mu sławę w turnieju, jaki toczył się w głównym obozie Jaganga. Życie chłopaka zależało od tego, jak dobrze wykona swoją robotę. Dotąd nie zawiódł zaufania oficera.

Richard od początku miał do wyboru albo wspomóc wysiłki Karga, albo zginąć w najokrutniejszy sposób.

Ale miał swoje powody, by współpracować z tym żołnierzem. Powody ważniejsze dla niego niż wszystko inne.

Obejrzał się i zobaczył, że Johnrock, przykuty do tego samego wozu, leży na plecach i mocno śpi. Johnrock, niegdyś młynarz, był chłopem jak dąb. W przeciwieństwie do rozgrywających innych drużyn, Richard upierał się przy treningach na każdym postoju. Nie wszystkim jego graczom się to podobało, ale wykonywali jego polecenia. On i Johnrock zaś, siedząc w klatce w trakcie podróży do głównego obozu Imperialnego Ładu, analizowali, co mogli zrobić lepiej, wymyślali i zapamiętywali zasady walki i bez końca ćwiczyli, żeby zyskać na sprawności i sile.

Wyczerpanie najwyraźniej wzięło górę nad gwarem i ruchem w obozie i Johnrock spał jak dziecko, nieświadomy, że ich reputacja wywabiła z mroku nocy ludzi, którzy chcieli pozbawić ich drużynę szans, zanim jeszcze dotarła na turniej.

Chociaż Richard był bardzo zmęczony, jedynie od czasu do czasu drzemał. Przekonał się, że ma kłopoty ze snem. Coś było nie tak, coś nie pasowało do wszystkich jego problemów. I nawet nie miało to nic wspólnego z zagrożeniami wynikającymi z bycia jeńcem. To było coś innego, coś w nim, coś głęboko w jego wnętrzu. Trochę mu to przypominało czasy, kiedy chorował i miał gorączkę, ale tak naprawdę to nie było i to. Usiłował dociec, co to takiego, ale bez powodzenia. Wymykało się wszelkiej analizie. Owo nieuchwytne uczucie tak go rozstroiło, że nieustannie miał złe przeczucia.

Poza tym nazbyt zaprzątały go rozmyślania o Kahlan, żeby mógł spać. I ona była w niewoli u Jaganga, a teraz znajdowała się całkiem blisko.

Kiedy czasami, późnym wieczorem, siadali z Nicci przy ogniu, czarodziejka wpatrywała się w płomienie i opowiadała mu, jak okrutnie Jagang z nią postępował. Te opowieści dręczyły Richarda.

Z tego miejsca nie widział imperatorskiego sektora, ale gdy jechali przez rozległe obozowisko, dostrzegł wspaniałe namioty dowództwa. A kiedy znów, po tak długim czasie, spojrzał w zielone oczy Kahlan – choć trwało to tylko moment – poczuł radość i ulgę. Nareszcie ją odnalazł, żyła. Musiał znaleźć sposób, żeby ją stąd wydostać.

Richard – pewny już, że kobieta, która pchnęła go nożem, nie czai się w mroku gotowa do kolejnego ataku – dotknął rany. Nie było tak źle, jak mogło być. Gdyby spał równie mocno jak Johnrock, byłoby o wiele gorzej.

Pomyślał, że to dziwne uczucie, które nie pozwalało mu zasnąć, dobrze mu się przysłużyło.

A rana uda, choć dokuczliwa, nie była poważna. Mocno przycisnął ją dłonią, powstrzymując krwawienie. Rana, którą zadano mu wcześniej, tej samej nocy, również była bolesna i również nie tak poważna, jak mogła być. Czubek noża tamtej kobiety trafił w łopatkę, co zniweczyło jej mordercze zapędy.

Tej nocy dwukrotnie odwiedziła go śmierć i dwukrotnie odeszła z pustymi rękami. Richard przypomniał sobie stare porzekadło: „Do trzech razy sztuka”. Miał nadzieję, że nie nadejdzie ten trzeci raz.

Akurat ułożył się na boku i próbował trochę przespać, kiedy zauważył skradający się między wozami cień. Jednak ruchy owego cienia były raczej powolne niż ukradkowe. Richard usiadł, gdy stanął nad nim Karg.

W nikłym świetle chłopak wyraźnie widział łuski wytatuowane na prawej połowie twarzy tamtego. Dowódca nie miał skórzanych naramienników i napierśnika, które zwykle nosił, ani nawet koszuli i Richard przekonał się, że łuski pokrywają również ramię i część jego piersi. Tatuaż nadawał oficerowi gadzi wygląd. Richard i Johnrock nazywali go – oczywiście tylko między sobą – „gadzia buźka”. Określenie pasowało z wielu powodów.

– Co ty sobie wyobrażasz, Rubenie?

Ruben Rybnik – pod takim nazwiskiem znali chłopaka Johnrock i inni członkowie drużyny. Tak się przedstawił, kiedy go pojmano. Bo właśnie tutaj prawdziwe nazwisko niechybnie sprowadziłoby na niego śmierć.

– Próbuję się trochę przespać.

– Nie powinieneś zmuszać kobiety, żeby z tobą była. – Karg oskarżycielsko uniósł palec. – Przyszła do mnie i opowiedziała, co chciałeś jej zrobić.

Richard uniósł brwi.

– Naprawdę?

– Już ci mówiłem, że kiedy pokonacie drużynę imperatora, o ile ją pokonacie, będziesz mógł sobie wybrać kobietę. Ale na razie nie masz żadnych przywilejów. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek łamał moje rozkazy, a już zwłaszcza ktoś taki jak ty.

– Nie wiem, co ona ci powiedziała, dowódco, ale zjawiła się tutaj, żeby mnie zabić. Chciała mieć pewność, że drużyna imperatora nie przegra z nami.

Karg przykucnął, oparł rękę o kolano i patrzył na rozgrywającego swojej drużyny Ja’La. Wyglądał, jakby sam miał ochotę uśmiercić Richarda.

– Kiepskie kłamstwo, Rubenie.

Chłopak miał w dłoni nóż, który niedawno odebrał kobiecie. Z tej odległości z łatwością mógłby wypatroszyć oficera, zanim ten zorientowałby się, co się dzieje.

Ale nie było to ani odpowiednie miejsce, ani odpowiedni czas. Nie pomogłoby to Richardowi odzyskać Kahlan.

Patrząc dowódcy w oczy, okręcił nóż w palcach i chwycił czubek ostrza. Dobrze było znów czuć w dłoni nóż, jakikolwiek nóż, nawet tak mały. Podsunął trzonek Kargowi.

– To dlatego moja noga krwawiła. Ona dźgnęła mnie tym nożem. Bo niby skąd, twoim zdaniem, bym go miał?

Major w lot pojął znaczenie – i groźbę – tego, że Richard ma broń. Spojrzał na zranione udo chłopaka, a potem wziął od niego nóż.

– Jeżeli chcesz wygrać w tym turnieju – rzekł Richard z wystudiowaną niedbałością – to muszę trochę odpocząć. I łatwiej by mi to przyszło, gdyby stały tu jakieś straże. Jeżeli zasnę i zabije mnie jakaś chuda starucha, która pewnie postawiła na drużynę imperatora, twój zespół zostanie bez rozgrywającego i straci wszelkie szanse na zwycięstwo.

– Wysoko się cenisz, co, Rubenie?

– To ty mnie wysoko cenisz, dowódco, bo inaczej zgładziłbyś mnie już wtedy, w Tamarang, kiedy wybiłem tylu twoich ludzi.

Blask ognisk oświetlał wytatuowane łuski i Karg przypominał węża przyglądającego się posiłkowi.

– Wyglądałoby na to, że funkcja rozgrywającego jest niebezpieczna nie tylko na boisku Ja’La. – Wreszcie rozprostował się i znów stanął nad Richardem. – Postawię straż. Ale wbij sobie do głowy, że zdaniem wielu ludzi wcale nie jesteś aż taki dobry. W końcu dopiero co przegrałeś mecz.

Przegrali ten mecz, bo Richard starał się chronić jednego ze swoich, jeńca imieniem York, któremu gracze przeciwnika złamali nogę. York był porządnym człowiekiem, a ponadto dobrym graczem i dlatego stał się ich celem. Zasady, według których Ład grał w Ja’La, pozwalały na coś takiego.

Po paskudnym złamaniu nogi York stał się nagle bezużyteczny i jako gracz, i jako niewolnik. Kiedy zniesiono go z boiska, Karg bez wahania podciął mu gardło. Sędzia ukarał Richarda wykluczeniem z gry, gdyż chronił powalonego gracza, zamiast przerzucić brok, jak nazywano piłkę, na połowę przeciwnika. No i przegrali.

– Słyszałem, że również drużyna imperatora przegrała mecz – odezwał się Richard.

– Ekscelencja skazał tę drużynę na śmierć. Nową drużynę imperatora utworzono z najlepszych graczy z całego Starego Świata.

Richard wzruszył ramionami.

– My też z rozmaitych powodów tracimy graczy i zastępuje się ich innymi. Wielu raniono i nie mogą grać. Niedawno jeden z naszych złamał nogę. Zrobiłeś z nim to samo, co imperator ze swoimi przegranymi. Z mojego punktu widzenia nie jest aż tak ważne, kto jest lub był w jego drużynie. Oba zespoły przegrały mecz. Czyli to nas stawia na tym samym poziomie. I tylko to się naprawdę liczy. Wchodzimy do gry na równej stopie. Nie są od nas lepsi.

Oficer uniósł brew.

– Uważasz, że im dorównujecie?

Richard nawet nie drgnął pod jego wściekłym spojrzeniem.

– Wywalczę dla nas szansę gry z drużyną imperatora, dowódco, i zobaczymy, co się wtedy stanie.

Szczwany uśmieszek wykrzywił łuski.

– Liczysz na zdobycie kobiety, Rubenie?

Chłopak skinął głową, ale nie odwzajemnił uśmiechu.

– Prawdę mówiąc, tak.

Karg nie miał pojęcia, że Richard zna już kobietę, której pragnie. Chciał Kahlan. Była dla niego cenniejsza niż życie. Zamierzał uczynić, co tylko będzie trzeba, żeby wyrwać żonę z koszmarnej niewoli u Jaganga i Sióstr Mroku.

Patrząc na leżącego Richarda, oficer wreszcie ustąpił z westchnieniem.

– Zapowiem strażnikom, że ich życie zależy od tego, by nikt się nie podkradł do moich wysypiających się graczy.

Kiedy dowódca zniknął w mroku, Richard ułożył się wygodnie i wreszcie pozwolił rozluźnić obolałym mięśniom. Obserwował, jak strażnicy zacieśniają krąg wokół graczy wybranych z jeńców. Karg zareagował, uświadomiwszy sobie, co może stracić przez jakiegoś podstępnego łazęgę. Koniec końców napaść umożliwiła Richardowi wypoczynek, którego tak potrzebował. Trudno się śpi, gdy każdy może się podkraść i podciąć ci gardło. A teraz nareszcie był chwilowo bezpieczny, chociaż musiał oddać nóż. Jednak nadal miał inny, odebrany pierwszej kobiecie. Schował go w bucie.

Chłopak zwinął się w kłębek na gołej ziemi, żeby się trochę ogrzać, i usiłował zasnąć. Grunt już dawno stracił zyskane za dnia ciepło. Richard nie miał koca ani śpiwora i musiał zrolować luźny kawałek łańcucha, żeby zrobić sobie jakąkolwiek poduszkę. Świt był już blisko. Na równinach Azrith długo nie zrobi się cieplej.

Brzask przyniesie pierwszy dzień zimy.

Obóz, jak zwykle, nie cichł. Richard był taki zmęczony. Zaczął myśleć o Kahlan, o tym, jak ją pierwszy raz spotkał, jak się ucieszył, gdy znów ją teraz zobaczył, jaki był szczęśliwy, patrząc w jej piękne zielone oczy – i to w końcu ukoiło jego umysł i pozwoliło mu zasnąć.

Rozdział 2

Z głębokiego snu zbudził Richarda jakiś cichy, niesamowity dźwięk, jakby skrzypienie drzwi do świata umarłych.

Podniósł wzrok i zobaczył nad sobą postać w pelerynie z kapturem. Coś w tej osobie, sama jej obecność, sprawiło, że zjeżyły mu się włoski na ramionach.

Nie była to nieśmiała, krucha kobieta. Wyczuł, że nie jest to również napastniczka z nożem.

To było coś o wiele gorszego.

Richard nie miał najmniejszych wątpliwości, że właśnie nadszedł ten przysłowiowy trzeci raz.

Usiadł i trochę się odsunął, o cenne centymetry zwiększając odległość. Strażom Karga jakoś nie udało się powstrzymać intruza. Spojrzał ku nim – żołnierze spokojnie patrolowali teren. Richard nie pojmował, jak ktoś mógłby przeniknąć tak ciasny krąg wartowników, a przecież tej osobie się to udało.

Osłonięta postać podpłynęła bliżej.

Rozpoczęło się porządkowanie.

Chłopak zamrugał, zdumiony i zaskoczony. Niesamowity głos rozbrzmią! w jego umyśle, chociaż właściwie go nie usłyszał. Po prostu słowa pojawiły mu się w głowie.

Ostrożnie wsunął dwa palce do buta i szukał drewnianej rękojeści noża. Znalazł broń i zaczął ją powolutku wyciągać.

Rozpoczęło się porządkowanie – oznajmiła ponownie postać.

To nie przypominało prawdziwego głosu. Nie było męskie ani kobiece. Najwyraźniej nie pojedynczy głos wypowiadał słowa, lecz tworzyły je tysiące łączących się szeptów. Słowa brzmiały tak, jakby napłynęły z innego świata. Richard nie pojmował, jak coś martwego może mówić, ale tych słów na pewno nie wypowiadała żyjąca istota.

Aż się lękał pomyśleć, co też przed nim stoi.

– Kim jesteś? – spytał, próbując zyskać na czasie i oceniając sytuację.

Pospiesznie się rozejrzał i nikogo innego nie zauważył, czyli gość przyszedł sam. Straże patrzyły w przeciwnym kierunku. Żołnierze wyglądali tych, którzy usiłowaliby się podkraść do śpiących brańców; nie zaglądali do kręgu wozów, by tam szukać intruza.

Nagle postać znalazła się jeszcze bliżej, na odległość wyciągniętej ręki. Richard nie miał pojęcia, jak aż tak się zbliżyła. Nie widział, żeby choć drgnęła. Nie pozwoliłby, żeby dotarła tak blisko, gdyby zauważył, że podchodzi. A przecież to się stało.

Przyczepiony do obroży łańcuch krępowałby mu ruchy, gdyby musiał walczyć. Ostrożnie zebrał ogniwa w wolną rękę. Jeżeli będzie musiał się bić, zrobi z łańcucha pętlę. Drugą ręką niepostrzeżenie dobywał noża.

Dziś zaczyna się twój czas, Richardzie Rahlu.

Palce chłopaka znieruchomiały na nożu. Postać wymówiła jego prawdziwe imię. Nikt w obozie go nie znał. Serce Richarda zabiło mocniej.

Mrok i kaptur peleryny nie pozwalały dojrzeć twarzy postaci. Chłopak widział jedynie zwróconą ku niemu czerń, jakby patrzyła na niego sama śmierć.

Przemknęło mu przez myśl, że może tak właśnie jest.

Napomniał się, że nie powinien się dawać ponosić wyobraźni. Zebrał się na odwagę.

– Coś powiedział?

Wyciągnęło się ku niemu ramię okryte czarną peleryną. Widział tylko spowijający je materiał.

Dziś zaczyna się twój czas, Richardzie Rahlu, pierwszego dnia zimy. Masz rok, żeby zakończyć porządkowanie.

W pamięci chłopaka pojawiło się coś niepokojąco znajomego – szkatuły Ordena.

Tysiące szeptów umarłych przemówiły, jakby czytały w jego umyśle.

Jesteś nowym graczem, Richardzie Rahlu. I dlatego gra rozpoczyna się na nowo. Rozpoczyna się ponownie dziś, pierwszego dnia zimy.

Nieco ponad trzy lata wcześniej Richard spokojnie żył w Westlandzie. Cały ciąg wydarzeń rozpoczął się w chwili, gdy jego prawdziwy ojciec, Rahl Posępny, zdobył wreszcie szkatuły Ordena i włączył je do gry. Stało się to pierwszego dnia zimy, cztery lata temu.

Jak rozróżnić trzy szkatuły i wybrać tę, którą należało otworzyć, informowała Księga Opisania Mroków. Richard nauczył się jej na pamięć, kiedy był jeszcze wyrostkiem. Potem jednak utracił swój dar i zapomniał cały tekst; żeby czytać i zapamiętywać magiczne księgi, należało mieć magiczną moc. Ale choć nie przypominał sobie słów, pamięć własnych czynów mówiła mu o podstawowych zasadach zapisanych w owej księdze.

Jedną z najważniejszych czynności przy korzystaniu z Księgi Opisania Mroków było sprawdzenie, czy Richard zapamiętał właściwy tekst – sprawdzenie, czy główny element potrzebny do otwarcia szkatuł Ordena jest autentyczny. Księga sama określała sposoby weryfikacji.

Do potwierdzenia autentyczności tekstu potrzebna była Spowiedniczka.

Kahlan była ostatnią żyjącą Spowiedniczką.

– To, co mówisz, nie jest możliwe – wykrztusił Richard z największym trudem. – Nie przystępowałem do żadnej gry.

Wskazano cię jako gracza.

– Wskazano? Kto to zrobił?

Ważne jest tylko to, że wskazano cię jako gracza. Zostałeś pouczony, że począwszy od dziś, masz rok i ani dnia dłużej, by zakończyć porządkowanie. Dobrze wykorzystaj swój czas, Richardzie Rahlu. Jeżeli zawiedziesz, zapłacisz za to życiem. Życie wszystkich istot będzie ceną za twoją przegraną.

– Ale to niemożliwe! – krzyknął Richard, po czym skoczył i zacisnął dłonie na gardle postaci.

Peleryna się zapadła.

Pod nią nie było niczego.

Chłopak usłyszał przelotny, cichy dźwięk, jakby się zamykały drzwi do świata umarłych.

Widział, jak obłoczki jego oddechu ulatują w mrok zimowej nocy.

Minęła cała wieczność, zanim się znów położył, okrywając peleryną, ale nie mógł zamknąć oczu.

Daleko na zachodzie mignęła błyskawica. Na wschodzie szybko zbliżał się świt pierwszego dnia zimy.

A pomiędzy błyskawicą i brzaskiem, w samym środku milionowej armii wroga, Richard Rahl, władca imperium D’Hary, leżał przykuty do wozu i rozmyślał o swojej trzymanej w niewoli żonie oraz o trzecim razie z przysłowia.

Rozdział 3

Kahlan leżała na podłodze w niemal całkowitych ciemnościach i nie mogła spać. Słyszała równy oddech śpiącego w łożu Jaganga. Pod przeciwległą ścianą, na ozdobnie rzeźbionej skrzyni, stała lampka oliwna; knot miała przykręcony i tylko słaby blask rozjaśniał mrok w sanktuarium imperatora.

Płonąca oliwa choć odrobinę tuszowała zapachy obozu: sadzy z ognisk, cuchnącego potu, psujących się odpadków, odoru latryn, woni wierzchowców i innych zwierząt oraz gnojowicy tworzące wespół wszechobecny fetor. I jak przerażające wspomnienia rojących się od robaków, rozkładających ciał, które Kahlan widziała podczas podróży, zawsze przywodziły jej na myśl charakterystyczną, nie do pomylenia z czymkolwiek innym dławiącą woń śmierci, tak rozmyślanie o obozowisku Jaganga nieodmiennie budziło wspomnienie charakterystycznego, uporczywego smrodu, równie wstrętnego jak sam Imperialny Ład. Odkąd dotarła do obozu, starała się zbyt głęboko nie oddychać. Ów fetor na zawsze już złączył się w jej pamięci z cierpieniem, nieszczęściem i śmiercią, które żołnierze Imperialnego Ładu sprowadzali na wszystko, czego dotknęli.

Zdaniem Kahlan ludzie, którzy wierzyli w nauki Imperialnego Ładu, wspierali go i walczyli o jego sprawę, nie należeli do świata ceniących i kochających życie.

Poprzez siatkowatą tkaninę osłaniającą wywietrzniki w szczycie namiotu Kahlan widziała gwałtowne błyskawice na zachodzie; rozjaśniały niebo, zapowiadając nadciągającą burzę. Namiot imperatora – ze swoimi draperiami, dywanami i tapicerowanymi ścianami – był stosunkowo cichym miejscem, zwłaszcza w porównaniu z nieustającym rozgwarem obozu. Trudno tu było dosłyszeć grzmoty, ale Kahlan niekiedy czuła, jak drży od nich ziemia.

Nadciągał chłód i deszcz tylko by wszystko pogorszył.

Chociaż Kahlan była tak zmęczona, nie mogła przestać myśleć o człowieku, którego widziała tego dnia: mężczyźnie, który wyglądał z klatki wiezionej przez obóz, szarookim mężczyźnie, który ją zobaczył – naprawdę ją widział – i wykrzyczał jej imię. Wstrząsnęło nią to.

To, że ktoś w ogóle ją widział, graniczyło z cudem. Bo Kahlan dla niemal wszystkich była niewidzialna. Chociaż „niewidzialna” to niezbyt odpowiednie słowo, gdyż ludzie ją widzieli. Po prostu zapominali o niej, jak tylko ją spostrzegli, nie pamiętali, że jeszcze przed chwilą na nią patrzyli. Tak więc chociaż właściwie nie była niewidzialna, w praktyce była.

Kahlan dobrze znała chłodny dotyk nicości. To samo zaklęcie, które sprawiało, że ludzie zapominali o niej, gdy tylko ją ujrzeli, pozbawiło ją również wszystkich wspomnień. Zapomniała o wszystkim, co się wiązało z jej życiem sprzed podróży z Siostrami Mroku.

Wśród milionów żołnierzy stacjonujących na rozległej, jałowej równinie jej porywacze znaleźli ledwie garstkę takich, którzy ją widzieli: dokładnie czterdziestu trzech. I tych czterdziestu trzech – podobnie jak obroża na szyi, Siostry i Jagang – stało teraz pomiędzy Kahlan a wolnością.

Dziewczyna uznała za swój obowiązek poznanie owych czterdziestu trzech żołnierzy, poznanie ich mocnych i słabych stron. Obserwowała ich w milczeniu, zapisując w pamięci wszystko, co dotyczyło każdego z nich. Każdy miał swoje nawyki: sposób chodzenia, obserwowania tego, co się wokół niego dzieje, zachowywania czujności, wykonywania zadań. Dowiedziała się ile tylko mogła o indywidualnych cechach ich wszystkich.

Siostry były zdania, że to anomalia w zaklęciu, które rzuciły, pozwalała nielicznym osobom widzieć Kahlan. Możliwe, że w ogromnej armii Ładu byli i inni, którzy dostrzegliby ją i zapamiętali, ale jak dotąd Jagang nikogo więcej nie znalazł. Tak więc wyłącznie tych czterdziestu trzech żołnierzy mogło strzec Kahlan.

Jagang oczywiście widział ją, podobnie jak Siostry, które rzuciły zaklęcie. Ku zgrozie Sióstr imperator pojmał je i skończyły wraz z Kahlan w koszmarnym obozie Imperialnego Ładu. Jednak nikt z tych nielicznych, którzy widzieli dziewczynę, nie znał jej przeszłości – nawet ona sama jej nie znała. Tylko Siostry i Jagang wiedzieli, kim była.

Ten mężczyzna w klatce był inny. Rozpoznał ją. Nie przypominała sobie, żeby go już kiedyś widziała, tak więc mogło to oznaczać tylko jedno – znał ją.

Jagang obiecał Kahlan, że prawdziwa groza zacznie się dla niej, kiedy w końcu odzyska wspomnienia i będzie wiedzieć, kim jest, kiedy wróci do niej przeszłość. Z rozkoszą, nie szczędząc szczegółów, opowiadał, jak zmieni jej życie w nieskończoną udrękę. Nie pamiętała przeszłości, zatem owe przyrzeczone kary nie znaczyły dla niej tyle, ile by sobie życzył. Ale i tak same w sobie były wystarczająco okropne.

Ilekroć Jagang obiecywał taką zemstę, Kahlan patrzyła na niego pustym wzrokiem. W ten sposób ukrywała przed nim swoje uczucia. Nie chciała, żeby się cieszył, widząc jej poruszenie i strach. Była dumna, że wzbudziła nienawiść tak niegodziwego człowieka, choć mogło to mieć dla niej fatalne skutki.

Utwierdzało ją to w przekonaniu, że cokolwiek zrobiła w przeszłości, czyniło ją to jawną przeciwniczką woli Ładu.

Przerażające groźby Jaganga sprawiały, że Kahlan bardzo się bała powrotu wspomnień – lecz teraz, gdy zobaczyła wyraz szarych oczu jeńca, pragnęła się wszystkiego o sobie dowiedzieć. Radość mężczyzny na jej widok zdecydowanie różniła się od reakcji tych, którzy pogardzali Kahlan i potępiali ją. Musiała się dowiedzieć, kim była, kim była kobieta, którą ten człowiek tak ceni.

Żałowała, że nie mogła dłużej patrzeć na owego człowieka. Musiała się odwrócić. Gdyby przyłapano ją na okazywaniu zainteresowania jakimś jeńcem, Jagang na pewno by go zabił. Kahlan pragnęła go ochronić. Nie chciała mimowolnie ściągnąć kłopotów na kogoś, kto ją znał, kto się tak ucieszył na jej widok.

Spróbowała uspokoić rozbiegane myśli. Ziewnęła, patrząc na widoczne na skrawku ciemnego nieba błyskawice. Brzask był już blisko, a ona potrzebowała snu.

Ranek przyniesie pierwszy dzień zimy. Nie wiedziała dlaczego, ale myśl o pierwszym dniu zimy wzbudzała w niej niepokój. Nie mogła tego pojąć. Coś związanego z pierwszym dniem zimy budziło w niej lęk. Zupełnie jakby tuż za zasłoną niepamięci czaiły się zagrożenia, których nawet nie potrafiła sobie wyobrazić.

Uniosła głowę, usłyszawszy, że coś się przewraca. Hałas dobiegł z zewnętrznego pomieszczenia, tuż przed sypialnią Jaganga. Kahlan podparła się na łokciu, ale nie ośmieliła ruszyć ze swojego miejsca na podłodze, obok łoża imperatora. Dobrze wiedziała, czym grozi złamanie jego rozkazów. Jeżeli już ma znosić ból, który Jagang zadawał jej za pośrednictwem obroży, niech to będzie skutek poważniejszego występku niż ruszenie się z dywanu.

Usłyszała w ciemnościach, jak Jagang siada na łożu.

Za tapicerowanymi ścianami sypialni rozległy się nagle krzyki i jęki. To mógł być głos Siostry Ulicii. Od początku niewoli u Jaganga dziewczyna miała sporo okazji do słuchania płaczu i krzyków Siostry Ulicii. Ją samą też często doprowadzano do łez – odpowiadały za to Siostry Mroku, a zwłaszcza Ulicia.

Jagang odrzucił przykrycie.

– Co się tam dzieje?

Kahlan wiedziała, że za naruszenie spokoju imperatora Ulicia wkrótce będzie miała nowe powody do jęków.

Jagang zszedł na podłogę i przekroczył spoczywającą obok łoża Kahlan. Niedbale spojrzał w dół, upewniając się, że dostrzegła jego nagość w słabym blasku stojącej na skrzyni lampy. Usatysfakcjonowany swoją niewypowiedzianą groźbą, wziął leżące na krześle spodnie. Wciągnął je, podskakując raz na jednej, raz na drugiej nodze, i ruszył ku wejściu. Nie raczył włożyć nic innego.

Przystanął przed osłaniającym wejście grubym kilimem, odwrócił się i kiwnął palcem na Kahlan. Nie chciał spuścić jej z oka. Gdy wstała, odrzucił zasłonę z wejścia. Dziewczyna zerknęła w bok i zobaczyła skuloną na łożu, zaciskającą pod brodą koc najnowszą brankę, którą sprowadzono imperatorowi. Kobieta, jak niemal wszyscy, nie widziała Kahlan i wieczorem jeszcze bardziej się wystraszyła, spostrzegłszy, że Jagang rozmawia z duchem. Tej nocy był to dla niej najbłahszy powód do strachu.

Kahlan poczuła ból szarpiący barki i ramiona – Jagang przypominał jej poprzez obrożę, żeby się nie ociągała. Pospieszyła za nim, nie okazując, jak bardzo to zabolało.

W drugim pomieszczeniu ujrzeli zadziwiający widok. Siostra Ulicia tarzała się po podłodze, młócąc rękami i mamrocząc coś pomiędzy jękami i krzykami. Za miotającą się kobietą dreptała pochylona Siostra Armina – bała się ją dotknąć, bała się tego nie zrobić, bała się ewentualnej przyczyny owego zachowania, no i tego, co mogło ono spowodować. Wyglądała, jakby miała ochotę przytulić i uspokoić Ulicię, zanim ta ściągnie na nie uwagę imperatora. Jeszcze do niej nie dotarło, że na to jest już za późno. Zazwyczaj kiedy jedna z nich cierpiała, był to ból zesłany przez Jaganga, który kontrolował ich umysły – ale teraz i on się przyglądał całej scenie, najwyraźniej nie wiedząc, co wywołało konwulsje.

Siostra Armina, pochylona nad miotającą się po podłodze Ulicią, zauważyła nagle imperatora i skłoniła się jeszcze niżej.

– Nie mam pojęcia, co jej się stało, Ekscelencjo. Przykro mi, że zakłóciła twój sen. Spróbuję ją uspokoić.

Jagang był Nawiedzającym Sny i nie musiał przemawiać do tych, których umysły pozostawały w jego mocy. Swobodnie wędrował wśród ich najbardziej osobistych myśli.

Siostra Ulicia miotała się tak, że wymachując dziko ramieniem, przewróciła krzesło. Strażnicy – ci nieliczni spośród wielu, którzy mogli zobaczyć i zapamiętać Kahlan – cofnęli się, nadal jednak otaczali kręgiem tarzającą się na podłodze kobietę. Tym kazano dbać o to, żeby Kahlan nie wyszła z namiotu bez Jaganga; Siostry nie były ich podopiecznymi. Z kolei członkowie osobistej gwardii imperatora, rośli i pokryci tatuażami, z wbitymi w ciało metalowymi ćwiekami, stali niczym posągi przy wejściu do namiotu. Ci mieli pilnować, żeby nikt nieproszony nie wszedł do środka. Okazywali niewielkie zainteresowanie tym, co się działo w ich obecności.

W ciemnych zakamarkach rozległego namiotu czekali niewolnicy, zawsze milczący i gotowi spełnić zachcianki imperatora. I oni prawie nie reagowali na to, co się przy nich rozgrywało. Byli tu wyłącznie po to, żeby służyć Jagangowi. Zwrócenie na siebie jego uwagi mogłoby mieć dla każdego z nich fatalne skutki.

Siostry – jako czarodziejki – były osobistym orężem Jaganga, jego osobistą własnością, co podkreślało kółko w dolnej wardze. Nie podlegały żadnemu z gwardzistów, chyba że otrzymały inne polecenia. Jagang mógł podciąć Ulicii gardło, zgwałcić ją lub zaprosić na herbatę, a jego doborowi gwardziści nawet nie mrugnęliby okiem. Gdyby imperator zażądał herbaty, niewolnicy przynieśliby ją. Gdyby na ich oczach popełniano krwawą zbrodnię, czekaliby, aż Jagang skończy, a potem bez słowa posprzątali.

Gdy Siostra Ulicia znowu krzyknęła, Kahlan uświadomiła sobie, że kobieta nie krzyczy z bólu, jak początkowo uznała. To bardziej przypominało... opętanie.

Upiorne oczy Jaganga spojrzały na tuzin strażników.

– Czy coś powiedziała?

– Nie, Ekscelencjo – odparł jeden z nich.

Pozostali widzący Kahlan żołnierze skinęli głowami. Gwardziści imperatora nie zakwestionowali słów niższych rangą.

– Co z nią? – zapytał Jagang Siostrę, która wyglądała, jakby chciała paść na podłogę i rozpłaszczyć się u jego stóp.

Siostra Armina drgnęła, usłyszawszy gniew w jego głosie.

– Nie mam pojęcia, Ekscelencjo. Przysięgam. – Wskazała drugą część pomieszczenia. – Spałam, czekając, aż będę potrzebna. Siostra Ulicia też spała. Obudziłam się, kiedy usłyszałam jej głos. Myślałam, że mówi do mnie.

– Co mówiła? – zapytał Jagang.

– Nie mogłam zrozumieć, Ekscelencjo.

Kahlan uświadomiła sobie, że imperator nie wie, co powiedziała Siostra Ulicia. Zawsze wiedział, co Siostry mówiły, co myślały, co planowały. Był Nawiedzającym Sny. Wędrował po ich umysłach. Był we wszystko wtajemniczony.

A tymczasem o tym nie miał pojęcia.

Lub też, przypuszczała, nie chciał głośno powiedzieć tego, co już wiedział. Lubił tak sprawdzać ludzi – zadając pytania, na które znał odpowiedź. I był ogromnie niezadowolony, gdy przyłapał kogoś na kłamstwie. Ledwie dwa dni wcześniej wpadł we wściekłość i udusił nowego niewolnika, który okłamał go, mówiąc, że nie uszczknął niczego z tacy z obiadem dla imperatora. Jagang, równie umięśniony jak jego gwardziści, udusił biedaka jedną krzepką dłonią. Pozostali niewolnicy cierpliwie czekali, aż imperator dokona ponurego mordu, po czym wynieśli zwłoki.

Jagang chwycił Siostrę za włosy i postawił.

– Co jest, Ulicio?

Kobieta przewróciła oczami, a jej usta poruszyły się bezgłośnie.

Jagang złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. Głowa Ulicii zakołysała się bezwładnie. Kahlan pomyślała, że równie dobrze mógłby skręcić jej kark. Żałowała, że tego nie zrobił – nie musiałaby się już przejmować tą Siostrą.

– Ekscelencjo – odezwała się Armina poufnym tonem – jest nam potrzebna. – A kiedy imperator łypnął na nią wściekle, dodała: – Jest graczem.

Jagang dumał nad słowami Arminy; nie spodobały mu się, ale nie zaprotestował.

– Pierwszy dzień... – jęknęła Siostra Ulicia.

Władca przyciągnął ją bliżej.

– Jaki pierwszy dzień?

– Zimy... zimy... zimy... – mamrotała Ulicia.

Jagang popatrzył po obecnych, marszcząc brwi, jakby chciał, żeby to wyjaśnili.

Jeden z żołnierzy wskazał ku wyjściu z wielkiego namiotu.

– Właśnie świta, Ekscelencjo.

– Co? – Nawiedzający Sny wbił w niego wściekłe spojrzenie.

– Właśnie nastał świt pierwszego dnia zimy, Ekscelencjo.

Imperator puścił Siostrę Ulicię. Upadła ciężko na pokrywające podłogę dywany.

Wpatrzył się w wejście.

– Istotnie.

Przez szczelinę z boku ciężkiej zasłony, która zakrywała wejście do namiotu, Kahlan dostrzegała na niebie pierwsze barwy świtu. A także kolejnych żołnierzy doborowej gwardii, którzy zawsze otaczali Jaganga. Żaden z nich nie widział jej, w ogóle nie zauważali jej obecności. Za to doskonale widzieli ją przydzieleni do niej strażnicy w namiocie, którzy zawsze byli pod ręką. Część z nich na pewno pozostawała na zewnątrz, wśród gwardzistów Jaganga. Mieli pilnować, żeby Kahlan nigdy sama nie wyszła z namiotu.

Siostra Ulicia leżała na podłodze.

– Rok, rok, rok – mamrotała w transie.

– Czego rok?! – ryknął Jagang.

Niektórzy ze stojących najbliżej gwardzistów cofnęli się. Siostra Ulicia usiadła. Zaczęła się kołysać.

– Zaczyna się. Rok się zaczyna. Zaczyna się. Rok. Musi się zacząć.

Imperator spojrzał na drugą Siostrę.

– O czym ona bredzi?

Siostra Armina rozłożyła ręce.

– Sama nie wiem, Ekscelencjo.

Spojrzenie Jaganga stało się jeszcze mroczniejsze.

– To kłamstwo, Armino.

Siostra Armina nieco pobladła i oblizała wargi.

– Chciałam przez to powiedzieć, Ekscelencjo, że moim zdaniem może się to odnosić wyłącznie do szkatuł. W końcu ona jest graczem.

Imperator skrzywił się, zniecierpliwiony.

– Przecież już wiemy, że mamy rok od dnia, w którym Ulicia włączyła je do gry – skinął ku wyniosłemu płaskowyżowi – co nastąpiło zaraz po tym, jak Kahlan wyniosła je ze stojącego tam pałacu.

– Nowy gracz! – krzyknęła z zamkniętymi oczami Siostra Ulicia, poprawiając go. – Nowy gracz! Rok się zaczyna!

Jej słowa naprawdę zaskoczyły Jaganga.

Kahlan zastanawiała się, jak coś takiego mogło zdziwić Nawiedzającego Sny. Ale z jakiegoś powodu nie był w stanie – przynajmniej w tej chwili – podziałać swoją mocą na Siostrę Ulicię. Chyba że to była jedna z jego gierek. Jagang nie zawsze ujawniał, co wie, a czego nie. Kahlan nigdy nie miała wrażenia, że czyta w jej umyśle, lecz zawsze brała pod uwagę, że może tylko chce, by tak sądziła. A co, jeżeli cały czas odczytywał jej myśli?

Mimo wszystko jednak nie wierzyła w to. Nie mogłaby wskazać konkretnego dowodu, który przekonał ją, że Jagang nie potrafi wykorzystywać przeciwko niej swojej mocy Nawiedzającego Sny – raczej było to odczucie wynikające z wielu drobnych faktów.

– Jak mógł się pojawić jakiś nowy gracz? – zapytał imperator tonem, który wprawił Siostrę Arminę w jeszcze silniejsze drżenie.

Musiała dwa razy przełknąć ślinę, zanim była w stanie się odezwać.

– Nie miałyśmy... wszystkich szkatuł, Ekscelencjo. Miałyśmy tylko dwie. Pozostaje jeszcze trzecia szkatuła, ta, którą miała Tovi.

– Chcesz powiedzieć, że szkatułę skradziono, bo wy, głupie suki, wysłałyście Tovi samą, zamiast zatrzymać ją przy sobie. – To było gniewne oskarżenie, nie pytanie.

Siostra Armina, bliska paniki, wskazała Kahlan.

– To jej wina! Gdyby zrobiła, jak kazałyśmy, i wyniosła wszystkie szkatuły jednocześnie, zostałybyśmy razem i miałybyśmy trzy szkatuły. Ale nie przyniosła ich za jednym razem. To jej wina!

Siostra Ulicia kazała Kahlan schować trzy szkatuły w plecaku i przynieść je. Nie zmieściły się, więc dziewczyna najpierw wyniosła jedną, zamierzając wrócić po następne. Siostrze Ulicii się to nie spodobało, delikatnie mówiąc. Straszliwie pobiła Kahlan za to, że nie udało jej się dokonać niemożliwego – zmieścić wszystkich szkatuł w za małym plecaku.

Kahlan nie powiedziała niczego na swoją obronę. Nie zamierzała zniżać się do tłumaczenia się przed ludźmi, którzy nie kierowali się rozsądkiem.

Jagang popatrzył na nią przez ramię. Obojętnie odwzajemniła spojrzenie. Przeniósł wzrok na Siostrę Arminę.

– No i co z tego? Siostra Ulicia włączyła szkatuły do gry. To czyni z niej gracza.

– Inny gracz! – krzyknęła Ulicia, siedząc między nimi na podłodze. – Teraz dwóch graczy! Rok się zaczyna! To niemożliwe! – Rzuciła się ku czemuś. – To niemożliwe!

Niczego tam jednak nie było i jej ręce pochwyciły tylko powietrze.

Usiadła ciężko na podłodze, szybko oddychając. Ukryła twarz w drżących dłoniach, przytłoczona tym, co się właśnie stało.

Jagang odwrócił się, zamyślony.

– Czy dwoje ludzi może jednocześnie włączyć szkatuły do gry? – zapytał sam siebie.

Siostra Armina popatrzyła niepewnie. Nie bardzo wiedziała, czy ma się odważyć na odpowiedź. Zmilczała.

Siostra Ulicia potarła oczy.

– Zniknął.

Jagang spojrzał na nią.

– Kto?

– Nie widziałam jego twarzy. – Wykonała jakiś odruchowy gest. – Był tutaj, mówił do mnie, ale zniknął. Nie wiem, kto to był, Ekscelencjo.

Wyglądała na wstrząśniętą.

– Co widziałaś? – zapytał imperator.

Skoczyła na równe nogi, jakby ją coś podrzuciło. Porażona bólem, szeroko otworzyła oczy. Z ucha pociekła jej krew.

– Co widziałaś? – powtórzył Jagang.

Kahlan była już świadkiem, jak zadawał Siostrom ból. Chociaż nie było wiadomo, czy przedtem mógł wniknąć do umysłu Siostry Ulicii, teraz nieustępliwie bez trudu pozwalał odczuć swoją tam obecność.

– To był ktoś – wydyszała Siostra Ulicia. – Ktoś, kto po prostu był tutaj, w namiocie, Ekscelencjo. Powiedział mi, że jest nowy gracz i że dlatego rok musi się zacząć od nowa.

Jagang mocno zmarszczył czoło.

– Nowy gracz o moc Ordena?

Siostra Ulicia skinęła głową, jakby się bała to przyznać.

– Tak, Ekscelencjo. Ktoś jeszcze włączył się do gry o szkatuły Ordena. Ostrzeżono nas, że rok należy odliczać od nowa. I teraz mamy rok od dzisiaj, od pierwszego dnia zimy.

Jagang, pogrążony w głębokiej zadumie, ruszył ku wyjściu. Dwaj doborowi gwardziści odsunęli ciężką zasłonę, żeby mógł wyjść bez chwili zwłoki. Kahlan, wiedząc, że jeżeli nie będzie się trzymać blisko niego, natychmiast zostanie ukarana bólem, pospieszyła za imperatorem, zanim jej przypomniał o tym obowiązku. Siostry Ulicia i Armina szły tuż za nią.

Na zewnątrz rośli gwardziści Jaganga rozstąpili się, robiąc mu przejście. Pozostali żołnierze – specjalna straż Kahlan – krążyli tam i z powrotem tuż za tamtymi.

Stojąc za Jagangiem, Kahlan rozcierała ramiona, żeby się choć trochę rozgrzać o zimnym świcie. Na zachodzie piętrzyły się ciemne chmury. Nawet przez fetor obozu dziewczyna wyczuwała w powietrzu wilgoć zwiastującą deszcz. Brzask pierwszego dnia zimy znaczył czerwienią mknące na wschód rzadkie obłoki.

Imperator stał w milczeniu i wpatrywał się w odległy olbrzymi płaskowyż. Na tej wyniosłej płaszczyźnie tkwił Pałac Ludu.

Była to przeogromna budowla. Właściwie miasto, siedziba władz D’Hary. Miasto będące ostatnim punktem oporu przeciwko Imperialnemu Ładowi, jego pragnieniu zawładnięcia światem i narzucenia wszystkim swoich przekonań. Armia Ładu, niczym trujące morze, zalewała równiny Azrith, otaczając płaskowyż i pozbawiając go nadziei na odsiecz i wybawienie.

Pierwsze promienie światła muskały właśnie odległy pałac i marmurowe ściany, kolumny oraz wieże lśniły w blasku świtu. To był wspaniały, zapierający dech widok. Jednak w ludziach Ładu widok pałacu, owego piękna nietkniętego jeszcze przez ich pożądliwe łapska, wywoływał tylko zazdrość i nienawiść. Pragnęli zniszczyć pałac, zetrzeć to dostojeństwo z powierzchni ziemi, dopilnować, żeby człowiek już nigdy nie dążył do takiej wspaniałości.

Kahlan była w tym pałacu – pałacu lorda Rahla – gdy cztery siostry zaprowadziły ją tam, żeby wykradła z Ogrodu Życia szkatuły Ordena. Wspaniałość owego miejsca budziła podziw. Dziewczyna wcale nie miała ochoty zabierać szkatuł z ogrodu lorda Rahla. Nie należały do Sióstr, które miały złe zamiary.

Na ołtarzu, na którym stały szkatuły, Kahlan zostawiła swój największy skarb. Była to niewielka statuetka kobiety – głowa odrzucona w tył, przyciśnięte do boków pięści, plecy wygięte, jakby się opierała chcącym ją sobie podporządkować mocom. Nie miała pojęcia, gdzie zdobyła coś tak pięknego.

Cierpiała, zostawiając statuetkę, ale musiała tak postąpić, żeby włożyć do plecaka dwie ostatnie szkatuły. Gdyby tego nie zrobiła, Siostra Ulicia zabiłaby ją. I chociaż bardzo kochała posążek, jeszcze bardziej kochała życie. Miała nadzieję, że kiedy lord Rahl zobaczy statuetkę, zrozumie, jak żałowała, musząc zabrać to, co należało do niego.

Tymczasem Jagang pojmał Siostry i zdobył ponure czarne szkatuły. Przynajmniej zaś dwie z nich. Siostra Tovi wyruszyła przodem z pierwszą. Kobieta nie żyła, a szkatuła, którą miała, zaginęła. Kahlan z kolei zabiła Siostrę Cecilię. I tak z czterech porywaczek dziewczyny zostały tylko dwie: Siostry Ulicia i Armina. Jagang, rzecz jasna, kontrolował też inne Siostry.

– Kto mógłby włączyć szkatułę do gry? – zapytał imperator, wpatrzony w pałac na płaskowyżu.

Nie było jasne, czy oczekuje odpowiedzi od Sióstr, czy tylko głośno myśli.

Siostry Ulicia i Armina spojrzały na siebie. Doborowi gwardziści stali niczym kamienne posągi. Specjalni strażnicy Kahlan maszerowali wolno tam i z powrotem; najbliższy z nich odnotowywał jej obecność i rzucał jej pełne wyższości i zadowolenia z siebie spojrzenie, ilekroć zawracał, by ruszyć w przeciwnym kierunku. Kahlan znała tego żołnierza, znała jego nawyki. Był jednym z najmniej inteligentnych strażników, a brak umiejętności nadrabiał arogancją.

– Musiałby to być ktoś z darem obu magii. – Siostra Ulicia przerwała wreszcie kłopotliwą ciszę. – Magii addytywnej i subtraktywnej.

– Ktoś inny niż Siostry, które masz tutaj, Ekscelencjo – dodała Siostra Armina. – Nie bardzo wiem, kto mógłby tego dokonać.

Jagang zerknął przez ramię. Strażnik Kahlan nie był jedyną osobą bezmyślnie przyjmującą pozę aroganckiej wyższości. Imperator był o wiele bystrzejszy od Arminy, a ona za głupia, żeby się zorientować. Miała jednak dość rozumu, by rozpoznać wyraz jego oczu, zdradzający, że wie, iż ona łże. Struchlała, natychmiast uciszona gniewnym spojrzeniem.

Siostra Ulicia, również o wiele bystrzejsza od Arminy, błyskawicznie dostrzegła zagrożenie.

– W grę wchodzi ledwie dwoje ludzi, Ekscelencjo – powiedziała.

– To musiał być Richard Rahl – pospiesznie wtrąciła Armina, chcąc się zrehabilitować.

– Richard Rahl – powtórzył Jagang z nienawiścią. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego sugestią Siostry.

Siostra Ulicia odchrząknęła.

– Albo Siostra Nicci. To jedyna z Sióstr, których tu nie ma, zdolna posłużyć się magią subtraktywną.

Jagang chwilę spoglądał na nią gniewnie, a potem znów zapatrzył się na Pałac Ludu, oświetlony teraz słońcem i jaśniejący niczym latarnia ponad mroczną równiną.

– Siostra Nicci wie o wszystkim, co zrobiłyście, durne suki – stwierdził w końcu.

Siostra Armina aż zamrugała ze zdumienia.

– Jak to możliwe, Ekscelencjo?

Imperator splótł z tyłu mięsiste dłonie. Potężnie umięśnione plecy i kark sprawiały, że bardziej przypominał byka niż człowieka. Kręcone, czarne włosy na ciele tylko nasilały to wrażenie. Wygolona czaszka nadawała mu jeszcze groźniejszy wygląd.

– Nicci była przy Tovi, kiedy ta umierała – wyjaśnił. – Po tym, jak ją zraniono i skradziono jej szkatułę. Od bardzo dawna nie widziałem Nicci. Zaskoczyło mnie, kiedy się nagle pojawiła. Byłem tam, w umyśle Tovi, i wszystko obserwowałem. Tovi nie miała pojęcia, że jestem w jej umyśle, podobnie jak wy obie. Nicci też nie wiedziała, że tam jestem. Wypytywała Tovi, wykorzystywała jej ciężką ranę, żeby zmusić ją do zdradzenia waszych zamiarów, Ulicio. Przedstawiła Tovi bajeczkę, że chciałaby się wyrwać spod mojej kontroli, i tym zdobyła jej zaufanie. Tovi opowiedziała jej o wszystkim: o rzuconym przez was zaklęciu chainfire, o szkatułach, które wykradłyście z pomocą Kahlan, o tym, że owe szkatuły działają łącznie z zaklęciem chainfire. Absolutnie niczego nie zataiła.

Siostrze Ulicii z każdą chwilą rzedła mina.

– Czyli to właśnie Nicci mogła to zrobić. To musiało być albo jedno, albo drugie z nich.

– Albo Nicci i Richard Rahl wspólnie – podsunęła Siostra Armina.

Imperator milczał, wpatrzony w pałac. Siostra Ulicia nachyliła się odrobinę.

– Czy wolno mi zapytać, Ekscelencjo, dlaczego nie jesteś w stanie... Dlaczego Nicci nie ma tutaj z tobą?

Całkowicie czarne oczy Jaganga spojrzały na kobietę. W tych atramentowych oczach przesuwały się mgliste kształty, oznaka szalejącej w nim burzy.

– Była ze mną. Odeszła. Wasze niezdarne wysiłki, żeby osłonić przede mną umysły więzią z lordem Rahlem, którą utworzyłyście w złej wierze, spełzły na niczym. Za to Nicci się to udało. Z powodów, których nie rozumiem, była szczera i dlatego więź ją chroni. Odrzuciła wszystko, nad czym pracowała przez całe życie, odrzuciła swoją moralną powinność. – Poruszył ramionami; znów był władczy i spokojny. – Więź chroni Nicci. Już nie mogę wnikać do jej umysłu.

Siostra Armina stała jak sparaliżowana i nie był to tylko zwykły strach przed Jagangiem; najwyraźniej zdumiało ją to, co przed chwilą usłyszała.

Siostra Ulicia kiwała głową, zapatrzona we wspomnienia.

– Patrząc wstecz, sądzę, że to żadna niespodzianka. Chyba zawsze wiedziałam, że ona kocha Richarda. Nigdy, rzecz jasna, nie powiedziała nam, pozostałym Siostrom Mroku, ani słowa o tym, ale jeszcze w Pałacu Proroków poświęciła bardzo dużo, żebym ją mianowała jedną z sześciu jego nauczycielek. Cena, jaką za to zapłaciła, nasunęła mi wątpliwości co do jej motywów. Parę innych Sióstr kierowało się zachłannością. Chciały wchłonąć jego dar, mieć go na własność. Ale nie Nicci. Jej nie o to chodziło. Dlatego ją obserwowałam. Nigdy się z tym nie zdradziła – drogie duchy, chyba nawet sama nie była tego świadoma – ale ten wyraz jej oczu. Była w nim zakochana. Wtedy nie rozpoznałam owego spojrzenia, pewnie dlatego, że i Nicci była przekonana o swojej nienawiści do tego człowieka i wszystkiego, co reprezentował. Jednak była zakochana w Richardzie Rahlu. Nawet w tamtych czasach.

Jagang spurpurowiał. Siostra Ulicia, zatopiona we wspomnieniach, nie zauważyła jego milczącej furii. Siostra Armina niepostrzeżenie dotknęła jej ramienia. Ulicia podniosła wzrok, zbladła, ujrzawszy minę imperatora, i natychmiast zmieniła temat.

– Jak już wspomniałam, nigdy nie powiedziała ani słowa na ten temat, więc pewnie tylko to sobie wyobraziłam. Prawdę mówiąc, jestem tego pewna. Nienawidziła go. Pragnęła jego śmierci. Nienawidziła wszystkiego, co reprezentował. Nienawidziła go. To jasne jak słońce. Nienawidziła. – Zacisnęła usta, przerywając paplaninę.

– Wszystko jej dałem – zagrzmiał Jagang. – Uczyniłem ją królową. Jako Jagang Sprawiedliwy przekazałem jej władzę karzącej dłoni Bractwa Ładu. Ci, którzy sprzeciwiali się sprawiedliwym zasadom Ładu, poznawali ją jako Panią Śmierci. Jedynie dzięki mojej wspaniałomyślności mogła wypełniać te szlachetne obowiązki. Byłem głupcem, pozostawiwszy jej taką swobodę. Zdradziła mnie. Zdradziła mnie dla niego.

Kahlan nie spodziewała się, że kiedykolwiek ujrzy Jaganga trawionego zazdrością... a teraz właśnie coś takiego widziała. Ten człowiek brał, co chciał. Nie był przyzwyczajony, żeby mu czegoś odmawiano, czegoś go pozbawiano. Najwyraźniej nie mógł mieć tej Nicci. Najwyraźniej jej serce należało do Richarda Rahla.

Dziewczyna stłumiła niejasne uczucia do Richarda Rahla – mężczyzny, którego nigdy nie spotkała – i wpatrzyła się w swoich maszerujących tam i z powrotem strażników.

– Ale ją odzyskam. – Jagang uniósł pięść; mięśnie ramion napięły się, kiedy ją mocniej zacisnął, żyły na skroniach nabrzmiały– Wcześniej czy później złamię haniebny opór stawiany przez Richarda Rahla, a wtedy wyrównam rachunki z Nicci. Zapłaci za swoje grzechy.

Kahlan i ta Nicci miały ze sobą coś wspólnego. Jeżeli imperator kiedykolwiek dopadnie tamtą, to i ją spotka wszystko co najgorsze.

– A szkatuły Ordena, Ekscelencjo? – zapytała Siostra Ulicia. Ramię opadło. Jagang odwrócił się ku niej z ponurym uśmiechem.

– To bez znaczenia, kochanieńka, że jedno z nich zdołało jakoś włączyć do gry szkatuły Ordena. Nie wyjdzie im to na dobre. – Wskazał przez ramię na Kahlan. – Mam ją. Mam to, co potrzebne, byśmy wykorzystali moc Ordena dla sprawy Bractwa Ładu. Racja jest po naszej stronie. Stwórca jest po naszej stronie. Gdy uwolnimy moc Ordena, zetrzemy z powierzchni ziemi bluźnierczą magię. Sprawimy, że wszyscy ukorzą się przed naukami Ładu. Wszyscy ludzie poddadzą się boskiej sprawiedliwości i będą wyznawać jedną wiarę. Dla świata będzie to świt nowej ery, ery, w której żadna magia nie skazi ludzkich dusz. Wszyscy z radością przyłączą się do chwalebnej sprawy Ładu. W tym nowym świecie wszyscy ludzie będą równi. Będą się mogli poświęcić służbie bliźniemu, zgodnie z wolą Stwórcy.

– O tak, Ekscelencjo – powiedziała Siostra Armina, szukając możliwości ponownego wkradzenia się w jego łaski.

– Ekscelencjo – ośmieliła się odezwać Siostra Ulicia – jak już wcześniej wyjaśniłam, chociaż mamy wiele niezbędnych składników, co jakże słusznie wykazałeś, i tak musimy mieć wszystkie szkatuły, jeżeli chcemy osiągnąć nasz cel i wykorzystać moc Ordena dla sprawy Bractwa Ładu. Nadal jest nam potrzebna trzecia szkatuła.

Na twarz Jaganga wrócił ponury uśmieszek.

– Jak już mówiłem, byłem w umyśle Tovi. I może wiem coś o tym, kto maczał palce w przejęciu szkatuły.

Siostry Ulicia i Armina były nie tylko zdziwione, ale i zaciekawione.

– Wiesz, Ekscelencjo? – zapytała Siostra Armina.

Imperator skinął głową.

– Mój duchowy przewodnik, Brat Narev, miał przyjaciółkę, z którą od czasu do czasu łączyły go pewne sprawy. Podejrzewam, że ona mogła się w to wmieszać.

Siostra Ulicia wyraźnie nie dowierzała.

– Sądzisz, że mogłaby się w to wmieszać przyjaciółka Bractwa Ładu?

– Nie. Nie powiedziałem: „przyjaciółka Bractwa”. Powiedziałem, że to przyjaciółka Brata Nareva. Kobieta, z którą i ja w przeszłości kontaktowałem się parę razy w imieniu Brata Nareva. Pewnie o niej słyszałyście. – Spojrzał znacząco na Ulicię. – Nazywa się Six.

Siostra Armina zachłysnęła się oddechem i znieruchomiała. Siostra Ulicia szeroko otworzyła oczy i rozdziawiła usta.

– Six... Z pewnością nie masz, Ekscelencjo, na myśli wiedźmy Six?

Jaganga wyraźnie ucieszyła ta reakcja.

– A, czyli ją znasz.

– Miałam okazję raz się z nią spotkać. Porozmawiałyśmy sobie. Nie nazwałabym tego jednak miłą pogawędką, Ekscelencjo. Nikt nie dojdzie do ładu z tą kobietą.

– Widzisz, Ulicio, to jeszcze jedna różnica między nami. Ty mogłabyś zaoferować jej jedynie swój zewłok dla lubiących ludzkie mięso stworów, które ona trzyma w swej kryjówce. Za to ja mam w garści to, czego ona pragnie. Mogę zaoferować jej to, czego poszukuje. W przeciwieństwie do ciebie, Ulicio, mogę się z nią układać.

– Ale jeżeli Richard Rahl lub Nicci włączyli do gry tę szkatułę, oznacza to, że teraz to oni ją mają – powiedziała Ulicia. -I chociaż może Six naprawdę dostała ją po Tovi, obecnie już jej nie ma.

– Czyli sądzisz, że taka kobieta zrezygnowałaby ze swoich pragnień? Ze wszystkiego, czego łaknie? – Jagang pokręcił głową. – Nie, Six by się nie spodobało, że... pokrzyżowano jej plany. To osoba, której nie wolno się bezkarnie sprzeciwiać. Nie jest zbyt miła dla tych, którzy stają jej na drodze. Mam rację, Ulicio?

Siostra Ulicia przełknęła ślinę, a potem przytaknęła.

– Uważam – ciągnął imperator – że kobieta o jej mrocznych talentach i bezgranicznej determinacji nie spocznie, dopóki nie naprawi owej niesprawiedliwości, a wtedy będzie mieć do czynienia z Ładem. Och, moim zdaniem wszystko jest pod kontrolą. Na końcu nie będzie miało żadnego znaczenia, że jedno z tych niegodziwców, czy to Nicci, czy Richard Rahl, włączyło tę szkatułę do gry. Ład zwycięży.

Odkąd padło imię wiedźmy, Siostra Ulicia splatała mocno palce, żeby nie drżały. Teraz skłoniła głowę.

– Oczywiście, Ekscelencjo. Widzę, że istotnie masz wszystko pod kontrolą.

Widząc jej pokorę i uległość, Jagang pstryknął palcami i przeniósł uwagę na jednego z niewolników z nagim torsem stojących przy wejściu do namiotu.

– Jestem głodny. Dzisiaj zaczyna się turniej Ja’La. Chcę solidnego posiłku, zanim pójdę obserwować grę.

Niewolnik zgiął się w pasie.

– Tak jest, Ekscelencjo. Natychmiast się tym zajmę.

Gdy mężczyzna pobiegł wykonać rozkaz, Jagang popatrzył na morze żołnierzy.

– Nasi dzielni wojownicy potrzebują wytchnienia od ciężkiej roboty. Jedna z drużyn prawdopodobnie zdobędzie szansę gry z moimi zawodnikami. Miejmy nadzieję, że będzie na tyle dobra, by moi chłopcy się napocili, zanim ją pokonają.

– Tak, Ekscelencjo – powiedziały chórem Siostry.

Imperator, wyraźnie znudzony ich płaszczeniem się, skinął ku jednemu ze specjalnych strażników, który akurat ich mijał.

– Ciebie pierwszego zabije.

Żołnierz znieruchomiał, w oczach miał panikę.

– Ekscelencjo?

Jagang wskazał głową Kahlan, która stała pół kroku za nim, po prawej.

– Ciebie pierwszego zabije i zasługujesz na to.

Żołnierz z szacunkiem pochylił głowę.

– Nie rozumiem, Ekscelencjo.

– Jasne, że nie, boś głupi. Liczyła twoje kroki. Za każdym razem robisz tyle samo kroków, zanim zawrócisz i ruszysz w przeciwnym kierunku. Ilekroć zawracasz, patrzysz na nią, a potem maszerujesz dalej. Liczyła twoje kroki. Kiedy masz zawrócić, nie musi patrzeć w twoją stronę, bo dokładnie wie, kiedy to zrobisz. Wie, że spojrzysz ku niej, nim zmienisz kierunek, i dlatego będzie patrzeć w inną stronę. To cię uspokoi. Kiedy podchodzisz do nas od prawej i zawracasz, zawsze się tak samo okręcasz: w swoją prawą. I ilekroć zawracasz, nóż przy twoim pasie jest najbliżej niej.

Żołnierz spojrzał na nóż u pasa. Zakrył go dłonią.

– Ale ja nie pozwolę, żeby mi odebrała nóż, Ekscelencjo. Nie pozwoliłbym na to. Przysięgam, że powstrzymałbym ją.

– Powstrzymał ją? – Jagang zaśmiał się krótko. – Ona wie, że tylko dwa kroki dzielą ją od punktu, w którym zawracasz, dwa kroki od wyrwania ci noża z pochwy u pasa. – Strzelił palcami. – Wystarczy moment i będzie mieć twój nóż. Pewnie się nawet nie zorientujesz, że go zabrała, nim umrzesz.

– Aleja bym...

– Spojrzysz na nią, będzie patrzeć w drugą stronę, zawrócisz. Nim zrobisz trzeci krok, zdobędzie twój nóż. A po chwili wpakuje ci całe ostrze w prawą nerkę. Umrzesz, zanim się zorientujesz, co cię zraniło.

Było zimno, ale na czole żołnierza pojawił się pot.

Jagang obejrzał się na Kahlan. Miała swój zwykły, wyprany z emocji, wyraz twarzy.

Jagang się mylił. Ten mężczyzna umrze drugi. Był głupi, jak to stwierdził imperator. Głupich łatwiej zabić. Trudniej uśmiercić bystrych i czujnych. Kahlan znała każdego ze swoich specjalnych strażników. Dołożyła starań, żeby dowiedzieć się o nich, ile tylko mogła. Drugi z żołnierzy maszerujących przed namiotem był jednym z najinteligentniejszych jej strażników.

Gdziekolwiek była, analizowała sytuację i wyobrażała sobie, jak podjęłaby próbę ucieczki. Teraz nie był po temu ani czas, ani miejsce, lecz i tak to sobie przemyślała.

Tego głupca nie zabiłaby najpierw, ale odebrałaby mu nóż, jak powiedział Jagang. A wtedy zajęłaby się tym bystrym, bo był czujniejszy i szybszy. Specjalni strażnicy mieli nie dopuścić, żeby uciekła. Nie wolno im było jej zabić. Gdyby ten bystry chciał ją przewrócić, miałaby już nóż i wykorzystałaby impet zderzenia, żeby podciąć mu gardło. Odsunęłaby się w lewo, żeby zabity na nią nie upadł, okręciła i wbiła nóż w nerkę głupiego strażnika – dokładnie tak, jak zasugerował imperator.

– Przejrzałeś mnie – powiedziała do Jaganga obojętnym tonem. – Dobra robota.

Odrobinę przymrużył lewe oko. Nie wiedział, czy ona mówi prawdę, czy kłamie.

Rozdział 4

Wiesz, czym grozi złamanie pieczęci na tych drzwiach? – spytała Cara.

Zedd obejrzał się na nią przez ramię.

– Czy muszę ci przypominać, że jestem Pierwszym Czarodziejem?

Cara odpowiedziała równie gniewnym spojrzeniem.

– Wybacz. Wiesz, czym grozi złamanie pieczęci na tych drzwiach, Pierwszy Czarodzieju Zoranderze?

Zedd zesztywniał.

– Nie to miałem na myśli.

Mord-Sith nadal patrzyła na niego gniewnie.

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

Mord-Sith miały to do siebie, że nie lubiły wymijających odpowiedzi. Wprost ich nie cierpiały. Robiły się wówczas opryskliwe. Zedd w zasadzie uważał, że głupio jest dawać Mord-Sith powód do irytacji, lecz nie znosił, kiedy mu przeszkadzano, gdy się zajmował czymś ważnym. Złościł się wtedy.

– Dlaczego Richard cię toleruje???

Gniew w oczach Cary tylko się nasilił.

– Nigdy nie dałam lordowi Rahlowi wyboru. A teraz odpowiedz na moje pytanie. Wiesz, czym grozi złamanie pieczęci na tych drzwiach?

Zedd wsparł się pięściami pod boki.

– Nie sądzisz, że wiem coś niecoś o magii?

– Tak myślałam, ale zaczynam mieć wątpliwości.

– Och, czyli uważasz, że wiesz o tym więcej niż ja?

– Wiem, że magia to kłopoty. I całkiem możliwe, że w tym przypadku wiem więcej niż ty. Nie jestem taka głupia, żeby się przedzierać przez pieczęć tego rodzaju. Nicci nie bez powodu zapieczętowała te drzwi. I wcale nie uważam, że to strasznie mądrze, Pierwszy Czarodzieju, przedzierać się przez jej pieczęć, gdy nie ma się pojęcia, dlaczego ona tu jest.

– Cóż, chyba wiem to i owo o pieczęciach, osłonach i innych takich.

Cara uniosła brew.

– Nicci włada magią subtraktywną, Zeddzie.

Czarodziej spojrzał na drzwi, a potem znów na Mord-Sith. Z jej pozy wywnioskował, że gotowa jest złapać go za kołnierz i odciągnąć od obitych mosiądzem wrót, jeśli uzna, że powinna to zrobić.

– Chyba masz rację. – Uniósł palec. – Ale z drugiej strony czuję, że tam, za nimi, dzieje się coś poważnego... coś absolutnie złowrogiego.

Cara westchnęła i wreszcie odwróciła od niego pałające gniewem błękitne oczy. Wyprostowała się i badała wzrokiem korytarz, przesuwając dłonią po długim, jasnym warkoczu. Odrzuciła warkocz za ramię.

– Sama nie wiem, Zeddzie. Gdybym była w komnacie, a następnie zamknęła drzwi, to miałabym po temu dobry powód i wcale nie byłabym zadowolona, gdybyś chciał je otworzyć. Nicci nie pozwoliła, żebym przy niej została, a nigdy wcześniej nie prosiła, bym zostawiła ją samą. Nie chciałam jej tam wpuścić samej, ale nalegała. Była w jednym z tych swoich okropnych nastrojów. I długo ją to potem trzymało.

Zedd westchnął.

– Istotnie. Jednak nie bez powodu. Drogie duchy, Caro, ostatnio wszyscy byliśmy w złym nastroju i wszyscy mieliśmy po temu powody.

Mord-Sith skinęła głową.

– Nicci powiedziała, że musi zostać sama. Odparłam, że nic mnie to nie obchodzi i że zamierzam być przy niej. Nie wiem, co ona w sobie ma, ale kiedy czasami mówi, żeby coś zrobić, nagle się okazuje, że właśnie to robisz. Lord Rahl jest taki sam. Nie za często przejmuję się jego rozkazami, bo w końcu lepiej od niego wiem, jak go ochraniać, lecz niekiedy mówi coś tym swoim tonem, a ty stwierdzasz, że robisz to, o co prosił. Pojęcia nie mam, jak mu się to udaje. Z Nicci też tak jest. Oboje potrafią cię skłonić, żebyś zrobił to, czego wcale nie miałeś zamiaru robić. I nawet nie podnoszą głosu. Nicci wyjaśniła, że tu wchodzi w grę magia. Powiedziała to tak, że nie było wątpliwości, iż chce zostać sama. A ja usłyszałam, jak jej mówię, że w takim razie poczekam na zewnątrz, na wypadek gdyby czegoś potrzebowała.

Zedd przekrzywił głowę ku Carze i spojrzał na nią spod krzaczastych brwi.

– Myślę, że to się jakoś łączy z Richardem.

W jednej chwili w oczach Mord-Sith zapłonął gniew. Czarodziej zauważył, jak pod czerwonym skórzanym uniformem napinają się jej mięśnie.

– To znaczy?

– Jak sama powiedziałaś, dziwnie się zachowywała. Pytała mnie, czy zawierzyłbym Richardowi życie wszystkich ludzi.

Cara wpatrywała się w niego chwilę.

– Mnie zapytała o to samo.

– Cały czas mnie to dręczy. Zastanawiam się, o co jej chodziło. – Zedd wskazał długim palcem ku drzwiom. – Caro, ona tam jest z tym czymś, z tą szkatułą Ordena. Wyczuwam to.

Cara skinęła głową.

– Nie mylisz się. Widziałam tę rzecz w środku, zanim Nicci zamknęła drzwi.

Zedd odgarnął z twarzy faliste pasmo siwych włosów.

– Między innymi dlatego uważam, że to ma coś wspólnego z Richardem. Nie przedzierałbym się lekkomyślnie przez taką pieczęć, Caro. Robię to, bo sądzę że to ważne.

Mord-Sith westchnęła, zrezygnowana.

– No dobrze. – Skrzywiła się, niezadowolona, że musi przystać na jego plan. – Jak ci odgryzie głowę, to chyba zdołam ją przyszyć.

Zedd uśmiechnął się i podciągnął rękawy. Głęboko zaczerpnął powietrza, po czym wrócił do rozplątywania magicznej osłony, którą Nicci omotała zasuwkę.

Na wielkich, obitych mosiądzem drzwiach wygrawerowano symbole właściwe dla pola powstrzymującego tej części Wieży Czarodzieja. Takie miejsce już było zabezpieczone przed niepożądaną ingerencją i osłonięte przed przypadkowym wtargnięciem, ale Zedd dorastał w wieży i wiedział, jak działają poszczególne elementy budowli. Znał również wiele sztuczek powiązanych z owymi elementami. To konkretne pole było kłopotliwe, ponieważ ograniczając dostęp do tego, co mogło być w komnacie, wykorzystywało obie magie.

Czarodziej delikatnie przesunął trzy pierwsze palce lewej dłoni ponad obszarem konwergencji. Po nerwie w lewym przedramieniu, aż do łokcia, przebiegło drżenie – niezbyt dobry znak. Nicci dodała coś do pola, tworząc osobistą osłonę z czegoś zwyczajnego. Zedd zaczynał myśleć, że Cara wie więcej, niż podejrzewał.

To była osłona w specyficzny sposób reagująca na przyłożenie mocy. Przerwał na chwilę, żeby się zastanowić. Wolałby osiągnąć swój cel bez stosowania siły, która zapoczątkowałaby ową reakcję. Ostrożnie wpuścił do węzła delikatną, niewinną smużkę. Prawą dłonią poluzował zamotaną moc, żeby całość zaczęła się rozplątywać.

Aż za dobrze wiedział, że próba zwyczajnego przełamania pieczęci nie dałaby rezultatów, gdyż pole powstrzymujące było tak skonstruowane, że rozwiązanie siłowe tylko by je mocniej zacisnęło. Nicci najwyraźniej zwielokrotniła tę jego właściwość. Gdyby użył zbyt dużej mocy, osłona jedynie wzmocniłaby się, jakby jeszcze bardziej zacisnął węzeł. A wtedy nigdy by tego nie rozplątał.

Poza tym Cara miała rację: Nicci władała magią subtraktywną i nie wiadomo było, jakie elementy owej ponurej mocy mogła wpleść w matrycę, żeby ochronić przed złamaniem wewnętrzną pieczęć. Nie chciałby – by tak rzec – wpychać ręki przez dziurkę od klucza tylko po to, by się przekonać, że włożył ją do kociołka płynnego ołowiu. Bezpieczniej było rozplątać magiczny węzeł, niż go rozerwać.

Wszystkie te trudności jedynie zwiększały upór Zedda, utwierdzały go w próbach znalezienia sposobu rozplątania magicznego węzła. W przeszłości owa cecha ogromnie irytowała ojca czarodzieja – zwłaszcza jeżeli w grę wchodziła osłona, którą skonstruował, żeby nie dopuścić do czegoś ciekawskiego i dociekliwego syna.

Trzymając czubek języka w lewym kąciku ust, Zedd usiłował znaleźć drogę przez teksturę osłony. Już zaszedł dalej, niż się spodziewał zajść w tak krótkim czasie. Wsunął niewidzialną wypustkę mocy do „supła”, by móc kontrolować to od środka.

Ale wtedy, choć był niesamowicie ostrożny, tekstura osłony się zacieśniła, omal nie odcinając jego mocy. Zupełnie jakby wciągnięto czarodzieja w zasadzkę.

Zedd pochylał się przed obitymi mosiądzem drzwiami, zdumiony, że osłona potrafiła zareagować w taki sposób. W końcu jeszcze nie próbował jej przerwać, zaledwie badał wewnętrzny splot – zaglądał przez dziurkę od klucza.

Już wiele razy tak robił. I zawsze działało. Teraz też powinno. Nigdy dotąd nie natrafił na taką skomplikowaną, oporną osłonę.

Wciąż pochylał się nad zasuwą, rozważając następny krok, kiedy drzwi się otworzyły.

Zedd odrobinę obrócił głowę i zerknął w górę. Stała nad nim Nicci, z jedną ręką na klamce, drugą zaś wspartą o biodro.

– A przyszło ci na myśl, żeby zapukać?

Czarodziej wyprostował się, mając nadzieję, że się nie zaczerwienił, i podejrzewając, że jednak to zrobił.

– Prawdę mówiąc, rozważałem to, ale odrzuciłem ten pomysł. Pomyślałem, że pewnie pracowałaś do późna nad tą księgą i teraz śpisz. Nie chciałem ci przeszkodzić.

Jej jasne włosy spływały na czarną suknię podkreślającą każdą linię doskonałej figury. I chociaż wyglądała, jakby nie zmrużyła oka przez całą noc, jej błękitne oczy były równie przenikliwe jak oczy wszystkich znanych Zeddowi czarodziejek. Połączenie urzekającej urody, powściągliwej godności i błyskotliwej inteligencji – nie wspominając już o tym, że miała dość mocy, by niemal każdego zmienić w popiół – zarazem urzekało i onieśmielało.

– Gdybym spała – rzekła swoim spokojnym, jedwabistym głosem – to jak by mnie mogło nie obudzić przedzieranie się przez pole powstrzymujące zabezpieczone osłoną, wyczarowaną zgodnie z zaleceniami liczącej sobie trzy tysiące lat księgi i wzmocnioną subtraktywną blokadą?

Zedd jeszcze bardziej się zaniepokoił. Takich osłon nie tworzyło się ot tak sobie, nie po to, żeby mieć spokojny sen. Rozłożył ręce.

– Ja tylko chciałem sprawdzić, co u ciebie.

Zaczynał się pocić pod jej chłodnym spojrzeniem.

– Długie lata spędziłam w Pałacu Proroków, ucząc młodych czarodziejów dobrych manier i władania mocą. Wiem, jak budować osłony, których nie można przełamać. Jako Siostra Mroku nabrałam w tym sporego doświadczenia.

– Naprawdę? Chętnie bym się czegoś dowiedział o takich nieprzenikalnych osłonach, z czysto profesjonalnej perspektywy, oczywiście. To... takie moje hobby.

Ciągle trzymała dłoń na klamce.

– O co ci chodzi, Zeddzie?

Czarodziej odchrząknął.

– Szczerze mówiąc, Nicci, martwiłem się, co się tu może dziać z tą szkatułą.

Nicci w końcu leciutko się uśmiechnęła.

– Aha. Jakoś mi nie przyszło do głowy, że miałeś nadzieję przyłapać mnie, jak hasam naga.

Cofnęła się w głąb biblioteki na znak, że może wejść.

Była to olbrzymia komnata z wysokimi na dwa piętra oknami o zaokrąglonych szczytach, zajmującymi całą przeciwległą do drzwi ścianę. Pomiędzy oknami umieszczono równie wysokie, lśniące mahoniowe kolumny – podtrzymywały one ciężkie kotary z ciemnozielonego aksamitu obszyte złocistymi frędzlami. Każde okno składało się z setek grubych szybek. Nawet wpadający przez nie blask świtu nie wystarczał, żeby rozproszyć ponury nastrój panujący w sali.

Niektóre z szybek w oknach, stanowiących część pola powstrzymującego w tym sektorze wieży, zostały rozbite podczas niespodziewanej walki, jaka tu wybuchła za pobytu Richarda. Nicci ściągnęła przez okna błyskawice, by unicestwić bestię z zaświatów, która zaatakowała chłopaka. Pytana, jak jej się to udało, wzruszyła ramionami i odpowiedziała swobodnie, że po prostu wytworzyła pustkę, którą mogłaby wypełnić błyskawica, i w ten sposób zmusiła błyskawice do określonego działania.

Zedd, choć wdzięczny czarodziejce za uratowanie Richarda, wcale nie był zadowolony, że zniszczono tak cenne i niemożliwe do zastąpienia szkło, czyniąc wyłom w polu powstrzymującym. Nicci ofiarowała pomoc w naprawach. Pierwszy Czarodziej nie wiedziałby, jak tego dokonać. Uważał, że nikt nie potrafiłby nagiąć mocy do działania tak jak Nicci oraz że nikt nie miałby potrzebnych do tego magicznych sił. Kto by w ogóle pomyślał, że ktokolwiek z obecnie żyjących zdoła odtworzyć szybki w owych oknach? A jednak ona to zrobiła.

Zupełnie jakby królowa zeszła do pałacowych kuchni, żeby zręcznie zademonstrować, jak upiec chleb według dawno zapomnianego przepisu, myślał Zedd.

I chociaż zetknął się z kilkoma bardzo potężnymi czarodziejkami, nigdy nie poznał takiej, która dorównywałaby Nicci. Z łatwością potrafiła dokonać tak zdumiewających rzeczy, że aż odbierało mu mowę.

Nicci, rzecz jasna, nie była zwyczajną czarodziejką. Potrafiła władać magią subtraktywną. Jako Siostra Mroku odbierała moc czarodziejom i dodawała ją do własnej, tworząc coś wyjątkowego; Zedd nie lubił o tym rozmyślać.

Do pewnego stopnia go przerażała. Gdyby Richard nie ukazał tej kobiecie, jak cenne jest jej życie, nadal byłaby oddana sprawie Ładu. Zedd nie całkiem wiedział, na ile może jej ufać – bo większość jej życia stanowiła dlań tajemnicę, bo nigdy nie mówiła o swoich czynach, bo niegdyś należała do Ładu.

Jednak Richard jej ufał... ufał bezgranicznie. Wiele razy udowodniła, że zasługuje na to zaufanie. Zedd nie znał nikogo innego – z wyjątkiem siebie i Cary – kto byłby tak oddany Richardowi jak Nicci. Bez wahania zeszłaby do zaświatów, gdyby trzeba było to zrobić, żeby go ocalić.

Richard wyrwał tę niezwykłą kobietę ze szponów zła, podobnie jak Carę i pozostałe Mord-Sith. Któż inny potrafiłby tego dokonać? Któż inny w ogóle pomyślałby, żeby to uczynić?

Jakże Zedd tęsknił za chłopakiem.

Nicci weszła do biblioteki i wtedy czarodziej ujrzał, co jest na stole. Jego moc poinformowała go, że to tutaj tkwi, lecz nie dała znać o całej reszcie.

Za jego plecami Cara cicho gwizdnęła. Zedd pojmował jej odczucia. Pozbawiona ozdobnego wieka szkatuła Ordena, która leżała na blacie masywnego bibliotecznego stołu, była prostokątem czerni tak niesamowitej, że miało się wrażenie, iż mogłaby wchłonąć blask poranka, czerni tak głębokiej, jakby szkatuła była ogniskiem próżni w świecie istot żywych. Patrzenie na nią budziło niemiłe wrażenia – zupełnie jakby się zaglądało wprost w zaświaty, do świata umarłych.

Jednak Zedda zaniepokoił czar powstrzymujący, którym otoczono szkatułę. Czar wyrysowany krwią. Na blacie były również inne uroki i zaklęcia – także nakreślone krwią.