Serce wojny - Terry Goodkind - ebook + książka

Serce wojny ebook

Terry Goodkind

5,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych 

Wydaje się, że wszystko stracone i zło wkrótce zaleje imperium D’Hary. Richard, siewca śmierci i „kamyk w stawie”, nie żyje. Jego ciało spoczywa na stosie pogrzebowym. Wszyscy porzucili nadzieję. Tylko nie Kahlan. Matka Spowiedniczka decyduje się na ostatni, desperacki krok, który może odmienić świat na zawsze…

[opis wydawcy]

Książka dostępna w zasobach: 
Gminna Biblioteka Publiczna w Raszynie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Serce wojny

 

Tego autora polecamy również

cykl „Miecz Prawdy”:

 

Pierwsza Spowiedniczka

Pierwsze prawo magii

Kamień Łez

Bractwo Czystej Krwi

Świątynia Wichrów

Dusza ognia

Nadzieja pokonanych

Filary Świata

Bezbronne imperium

Pożoga

Fantom

Spowiedniczka

Wróżebna machina

Trzecie królestwo

Skradzione dusze

Serce Wojny

 

oraz

 

Dług wdzięczności

Terry Goodkind

SERCE WOJNY

Przełożyła

Lucyna Targosz

 

 

Dom Wydawniczy REBIS

 

Tytuł oryginału

Warheart

 

Copyright © 2015 by Terry Goodkind

All rights reserved

 

Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,

Poznań 2015

 

Redaktor

Agnieszka Horzowska

 

Projekt i opracowanie graficzne serii oraz projekt okładki

Jacek Pietrzyński

 

Fotografie na okładce

© Maksym Dykha/Shutterstock

© Larry Jacobsen/Shutterstock

© AstroStar/Shutterstock

 

prawolubni

 

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

 

Wydanie I (dodruk)

Poznań 2016

 

ISBN 978-83-7818-835-3

 

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

DTP: Akapit, Poznań, tel. 61-879-38-88

 

 

 

Rozdział 1

Kahlan – roztrzęsiona, z zawrotami głowy – wyprostowała się sztywno, stojąc w głowach pogrzebowego stosu. Wpatrywała się w leżące przed nią ciało Richarda. Delikatna mgiełka i mżawka – lodowato zimne w porównaniu z trawiącą ją rozpaczą – chłodziły jej twarz. Wilgotny bruk połyskiwał w świetle tego ostatniego dnia. W nieregularnych kałużach odbijały się fragmenty wznoszącej się dalej cytadeli i pobliskiej kamiennej wieży strażniczej; krople deszczu zniekształcały od czasu do czasu te odbicia.

Chociaż mgła i deszcz zmoczyły równo ułożony stos pogrzebowy, to Kahlan wiedziała, że drewno będzie płonąć. Polana leżące na dole pokryto grubą warstwą smoły – żeby pochodnie podpaliły cały stos, żeby płonął nawet mimo mżawki, żeby płomienie strawiły ciało Richarda.

A wraz z nim marzenia i nadzieje Kahlan.

Marzenia i nadzieje wszystkich zamienią się w popiół.

Wystarczy, żeby żołnierze, stojący wokół stosu pogrzebowego, wetknęli weń żagwie, a będzie po wszystkim.

Wszystko się skończy – i dla niej, i dla innych.

Posępni ludzie z pochodniami stali na baczność, ale wpatrywali się w nią. Żaden z tych członków Pierwszej Kompanii, osobistej gwardii lorda Rahla, nie zamierzał być tym, który pierwszy przytknie pochodnię i podpali stos. Rozkaz powinna wydać ona – Matka Spowiedniczka, żona Richarda.

Ciszę poranka zakłócało jedynie stłumione syczenie pochodni. Ich płomienie trzeszczały, kołysały się lekko na wilgotnym wietrzyku, jakby niecierpliwie czekały na jej polecenie, aby mogły wypełnić swój ponury obowiązek.

Tłum zgromadzony za żołnierzami trwał w milczeniu. Wielu płakało.

Kahlan, stojąc przy głowie Richarda, wpatrywała się w przystojną twarz mężczyzny, którego kochała. Nie mogła znieść tego bezruchu śmierci. Tyle razy lękała się o jego życie, lecz ani razu nie przyszło jej na myśl, że będzie stać przy jego pogrzebowym stosie.

Ubrali go w czarną koszulę, na nią włożyli także czarną, rozwiniętą po bokach tunikę, okoloną złotą, ozdobioną symbolami taśmą. Te same symbole widniały na szerokim skórzanym pasie (Kahlan wiedziała teraz, że wiele spośród tych symboli było w mowie Początku). Na nadgarstkach, skrzyżowanych na niebijącym sercu, miał szerokie, wyściełane skórą, srebrne bransolety z wygrawerowanymi starożytnymi symbolami. Peleryna, spływająca mu z szerokich ramion, zdawała się utkana ze szczerego złota – leżał na niej, jakby był darem dla dobrych duchów.

Gdzież były te dobre duchy, kiedy ich najbardziej potrzebowała?

Pytając o to, Kahlan wiedziała, że troski świata żywych nie były troskami duchów. Należały tylko i wyłącznie do żyjących ludzi.

Czerwony niczym krew kamień, osadzony pośrodku prastarego amuletu, który Richard nosił na łańcuszku na szyi, zalśnił w blasku dnia. Misterne srebrne żyłki spowijające kamień symbolizowały taniec ze śmiercią. Amulet był dziełem Baraccusa, czarodzieja wojny w czasach, kiedy imperator Sulachan rozpoczął wielką wojnę. Amulet, jak i sam taniec ze śmiercią były ważne dla czarodziejów wojny. Richard, jak się okazało, ostatni spośród nich, leżał w ich tradycyjnym stroju.

Brakowało tylko skórzanego, wytłaczanego pendentu ze wspaniałą złoto-srebrną pochwą Miecza Prawdy. Ale miecz tak naprawdę nie był częścią stroju czarodzieja wojny. Teraz to Kahlan będzie go strzec.

Przypomniała sobie dzień, kiedy Zedd dał Richardowi ów miecz i obwołał go Poszukiwaczem Prawdy. Wspomniała, jak Zedd przysiągł oddać życie w obronie Poszukiwacza. I dotrzymał tej przysięgi.

Wspomniała, jak i ona uklękła przed Richardem tamtego dnia, skłoniła głowę, splotła za plecami dłonie i złożyła tę samą przysięgę.

Uśmiechnęła się przelotnie, przypominając sobie zdumioną minę Richarda i jego pytanie skierowane do Zedda, kto to taki ten Poszukiwacz.

To było tak dawno temu, a Richard tak wiele się nauczył, tak wiele dowiedział. On jako pierwszy od wykucia tego prastarego miecza w pełni zrozumiał, kim jest Poszukiwacz i czym tak naprawdę jest powierzony mu oręż. Był najprawdziwszym Poszukiwaczem Prawdy.

Nigdy nie będzie kolejnego.

Kahlan walczyła tym mieczem w gniewie wystarczająco często, by pojmować jego moc, lecz nie była jego panią. To Richard był panem Miecza Prawdy. Łączyła go z nim więź.

Nicci – czarodziejka, która zatrzymała serce Richarda i pozbawiła go życia, żeby mógł pójść za zasłonę i ocalić Kahlan od śmierci – stała za nią po jej lewej stronie; kaptur peleryny chronił ją przed mżawką. Ale i tak kropelki zbierały się na przemoczonych koniuszkach jej długich blond włosów. Łzy spływały jej z twarzy. Dręczyła ją świadomość, że Richard – mężczyzna, którego kochała, lecz nigdy nie mogła mieć – umarł z jej ręki, chociaż na własne żądanie.

Trzy Mord-Sith – Cassia, Laurin i Vale – stały za Kahlan po jej prawej ręce. Richard dopiero co uwolnił je od poddaństwa. A one postanowiły go chronić i mu służyć. To była pierwsza decyzja, jaką podjęły z własnej nieprzymuszonej woli, od kiedy były dziewczynkami. Postanowiły tak z miłości i szacunku dla człowieka, którego ledwie poznały, a który już odszedł.

Nikt z zebranych na placu się nie odzywał. Czekali na ogień, który strawi ziemską postać Richarda. To był lord Rahl, Poszukiwacz, mąż Kahlan. To ona powinna wydać polecenie, a nikt nie chciał jej ponaglać.

Zdawało się, że wszyscy wstrzymują oddech, nie mogąc uwierzyć w nieodwołalność śmierci ukochanego wodza.

Ponieważ jego ciało chroniła tajemna magia, Richard wyglądał, jakby po prostu spał i mógł się w każdej chwili obudzić. Lecz chociaż sprawiał wrażenie, jakby nie umarł, to życie go opuściło. Jego ciało było pustą powłoką. Jego dusza była teraz za zasłoną, w zaświatach, i demony wlokły ją w wiekuisty mrok.

Kahlan pozwoliła sobie przez moment pofantazjować, że wcale tak nie jest, że on się obudzi, uśmiechnie, wypowie jej imię.

Lecz to było jedynie pragnienie, które tylko wzmogło udrękę.

Kiedy tak stała, drżąc, przyglądała się, jak mgła na twarzy Richarda się skrapla i jak kropelki spływają mu z czoła albo z policzka. Wyglądało to niemal tak, jakby i on płakał.

Wyciągnęła rękę i czule pogładziła jego wilgotne włosy. Jakżeż mogła się z nim pożegnać?

Jak mogłaby nakazać, by podpalono stos?

Wszyscy czekali.

Kahlan wiedziała, że mroczne ziemskie moce zjawią się, żeby spróbować wykraść jego ciało. Sulachan będzie go pragnął do własnych straszliwych celów.

Jak mogłaby nie wydać kochanego nad życie mężczyzny płomieniom, które go przed tym uchronią?

Rozdział 2

Żołnierze czekali na rozkaz Kahlan; choć nie chcieli, żeby go wydała, wiedzieli, że musi to zrobić.

Poczuła narastającą panikę na myśl o tym, że właśnie do niej to należy, że już nigdy nie zapomni chwili, w której wydała tak przerażające polecenie.

Lecz wiedziała, że Richard tego by sobie życzył. Zrobił to samo dla Zedda. I powiedział jej wtedy, że nie mógłby ścierpieć myśli, że zwierzęta wykopują zwłoki jego dziadka.

A teraz po świecie grasowały bestie w ludzkiej postaci.

To żyjącym, tym, których tu zostawił, którzy go kochali, przypadł obowiązek zadbania o jego doczesne szczątki. Jego przodkowie – prawie każdy lord Rahl przed Richardem – spoczywali w paradnej krypcie w podziemiach Pałacu Ludu, siedzibie rodu.

Lecz kraj pustoszył imperator Sulachan i jego wojska półludzi i ożywionych umarłych – toteż Kahlan nie chciała ryzykować, że wróg, gdyby jednak zdobył pałac, ekshumowałby zwłoki Richarda jako trofeum lub, co gorsza, że Hannis Arc wykorzystałby krew Richarda do ożywienia imperatora Sulachana. Wołała nie myśleć, co by uczynili z ciałem Richarda, gdyby wpadło im w ręce.

Nie mogła dopuścić, żeby coś takiego przytrafiło się jej mężowi. Do niej należało zadbanie o to, żeby na tym świecie nic z niego nie zostało.

Teraz tylko w jeden sposób mogła się upewnić, iż dobrze wypełniła ten obowiązek – musiała pozwolić, żeby Richarda strawiły płomienie. Wystarczy jedno jej słowo i dopełni się.

Czemu nie mogła tego zrobić?

Kahlan rozmyślała gorączkowo, starając się znaleźć sposób na uniknięcie nieuniknionego, próbowała wymyślić jakiś pretekst, by nie wydać ostatecznego rozkazu.

Nic nie przychodziło jej na myśl.

Ogarnięta rozpaczą osunęła się na kolana, zsunęła kaptur, położyła dłonie na barkach Richarda i pochyliła głowę.

– Prowadź nas, mistrzu Rahlu – wyszeptała, a wszyscy w milczeniu patrzyli, jak odmawia prastare modły do lorda Rahla. – Nauczaj nas, mistrzu Rahlu. Chroń nas, mistrzu Rahlu. Rozkwitamy w twojej chwale. Osłania nas twoje miłosierdzie. Twoja mądrość przerasta nasze zrozumienie. Żyjemy tylko po to, żeby ci służyć. Nasze życie należy do ciebie.

Słowa wracały do niej echem, kiedy tak klęczała na mokrym placu, trzymając drżące ręce na ciele Richarda.

Nikt nie przyłączył się do modłów. Wiedzieli, że tym razem sama musi je odmówić. To było jej pożegnanie.

Łzy spływały jej po policzkach wraz z kropelkami deszczu i mgły, skapywały z twarzy. Powstrzymała szloch i wreszcie się podniosła, przybrała minę Spowiedniczki, nieujawniającą nic z jej udręki.

Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła w oddali – poprzez lukę wśród zgromadzonych na placu żołnierzy – Łowcę, siedzącego spokojnie na skraju mrocznego lasu. Nawet z tej odległości dostrzegła, że wlepia w nią zielone ślepia.

Kotowate stworzenie w ogóle nie zwracało uwagi na mżawkę. Spływała po jego gęstej sierści niczym woda po kaczce.

Kahlan znowu spojrzała na jedynego człowieka, którego kochała. Zachowując kamienną twarz Spowiedniczki, przytuliła dłoń do zimnego policzka Richarda. Chociaż był zimny, to dzięki magii równie miękki jak za życia.

Jej twarz zaś była jak jego oblicze: nieruchoma, spokojna, pozbawiona uczuć.

Dusza Richarda wyruszyła w wiekuistą podróż. Kahlan na własne oczy widziała, jak zstępuje w mrok, wleczona przez demony w zaświaty, ciasno spowita ich skrzydłami. Wtedy i ona była martwa, a przynajmniej podążała w śmierć. Demony ciągnęły ją w wieczną noc, coraz dalej od linii Grace – lecz Richard przeszedł za zasłonę zaświatów i odpędził je. Kiedy już je od niej odciągnął, dusza Kahlan, ów tajemniczy element w Grace, mogła powrócić do ciała w świecie życia.

Wbito jej w pierś nóż, lecz Nicci zdołała uleczyć ranę i dusza Kahlan w porę wróciła. Stało się tak, bo Richard poświęcił życie, żeby na czas ją ocalić.

Kahlan zmarszczyła brwi na tę myśl... na czas.

W wieczności zaświatów nie było czegoś takiego jak czas. Czas miał znaczenie tylko w świecie życia.

Czy to możliwe, iż Richard nadal ma w sobie iskrę życia, tak jak ona ją miała – przeciwwagę dla śmiercionośnego jadu, który zatruł ich obydwoje? Czy podobna, że przez cały ten czas nadal utrzymywał ową łączność ze światem żywych, chociaż coraz głębiej wnikał w pozbawiony czasu świat umarłych?

Jak długo ta łączność istniałaby w takim miejscu? Zwłaszcza że jego ciało chroniła tajemna magia, tak że wyglądał jak w chwili, kiedy umarł? Magia, korzystająca z pozbawionego czasu elementu zaświatów, chroniła jego ciało przed rozkładem. Toteż w pewnym sensie nadal zachowywało ono łączność z duszą.

Richard usunął z niej śmiertelną zmazę, odciągnął demony i wykorzystał iskrę życia Kahlan, by odesłać ją po liniach Grace z zaświatów do świata żywych. W jej przypadku nie posłużyli się tajemną magią, by chronić jej ciało – nie musieli, bo dopiero co umarła. W zaświatach wydawało się to wiecznością, lecz w świecie żywych minęło niewiele czasu.

Richard zmarł dość dawno, lecz miało to znaczenie tylko w ich świecie. Dla jego ziemskiego ciała czas uległ „zawieszeniu” dzięki wiecznym elementom zaświatów, do których odeszła jego dusza.

A gdyby tak istniał jakiś sposób...?

Kahlan spojrzała na Łowcę obserwującego ją z oddali.

Sądziła, że Red, wiedźma, przysłała zwierzę na znak współczucia.

A jeżeli się myliła i Red nie dlatego przysłała Łowcę?

To wszystko zaczynało nabierać osobliwego sensu. Jakby Richardowego sensu. Jego pomysły często najpierw wydali wały się szalone, a potem okazywały się dobre. A gdyby tak jej szalone domysły były w gruncie rzeczy najprawdziwsze i słuszne?

Teraz w niej jedyna nadzieja Richarda. Nie miał nikogo prócz niej, kto mógłby znaleźć jakiś sposób. Tylko ona mogła o niego zawalczyć.

Kahlan wiedziała, że jeśli naprawdę istnieje jakaś szansa, żeby go sprowadzić do świata żywych – nieważne, jak szalone mogłoby się to wydawać – to właśnie ona musiała znaleźć ów sposób.

– Muszę iść – szepnęła.

Nagle odwróciła się ku Nicci i powiedziała głośno:

– Muszę iść.

Nicci, cicho szlochając, podniosła na nią wzrok.

– Co takiego? Dokąd?

– Muszę się zobaczyć z wiedźmą.

Nicci jeszcze bardziej się nachmurzyła, słysząc w głosie Kahlan niecierpliwość.

– Po co?

Kahlan popatrzyła na Łowcę, a potem spojrzała czarodziejce w oczy.

– To jeden z rozpaczliwych czynów miłości.

Rozdział 3

Kahlan podbiegła do najbliższego żołnierza. Położyła dłoń na wielkiej pięści zaciśniętej wokół pochodni i odepchnęła ją.

– Nie. Nie możemy tego zrobić. – Powiodła wzrokiem po reszcie zebranych, podniosła głos. – Odsuńcie się! Wszyscy!

Żołnierze z pochodniami zdumieli się, lecz najwyraźniej poczuli ulgę. Odsunęli posykujące żagwie od stosu, żeby się przez przypadek nie zajął, a potem zanurzyli je w wiadrach z wodą. Płomienie syczały i strzelały, jakby protestując, ale wreszcie zgasły.

Kahlan dopiero wtedy odetchnęła z ulgą.

Nicci położyła jej dłoń na ramieniu i odwróciła ku sobie.

– O jakim to rozpaczliwym czynie mówisz?

Kahlan zignorowała czarodziejkę i władczym gestem wskazała cytadelę, żeby dotarło to do wszystkich obserwujących ją żołnierzy.

– Zanieście Richarda do sypialnej komnaty. Połóżcie go na łożu. Ostrożnie.

Potężni żołnierze Pierwszej Kompanii, nie kwestionując dziwnego polecenia, przyłożyli pięści do serca.

Kahlan spojrzała na majora Fistera, który wybiegł przed swoich ludzi.

– Matko Spowiedniczko, co...

– Przed komnatą postawcie straże. Do środka może wejść tylko ktoś z Pierwszej Kompanii, nikt inny, nawet służba. Strzeżcie cytadeli, póki nie wrócę.

Skłonił głowę.

– Tak się stanie, Matko Spowiedniczko.

– Co się dzieje, Kahlan? – zapytała cicho Nicci.

Kahlan popatrzyła na Łowcę na skraju ciemnego lasu. Potem poza drzewa, na odległe góry, wyglądające niczym szare duchy unoszące się w mglistym świetle. Gdzieś w tych górach była przełęcz, gdzie mieszkała wiedźma.

– Muszę iść do Red – powtórzyła raz jeszcze.

Nicci spojrzała ku górom.

– Po co chcesz się zobaczyć z wiedźmą? Właśnie teraz?

Kahlan popatrzyła w błękitne oczy Nicci.

– Wiedźmy potrafią dostrzec różne rzeczy w nurcie czasu. Potrafią zobaczyć, co się wydarzy.

– Niekiedy im się to udaje – przyznała Nicci – ale potrafi to i zwykła wróżbitka. Za srebrną monetę powie wszystko, co chcesz usłyszeć. A jeśli moneta będzie złota, to powie dokładnie to, co chcesz usłyszeć, i postara się, żeby to brzmiało bardzo przekonująco.

– Wiedźmy nie proszą o srebro ani o złoto.

Nicci miała współczującą minę.

– To nie oznacza, że to, co dostrzegają, jest prawdą.

– Red mi powiedziała, że mnie zamordują.

Nicci zamilkła na chwilę.

– A powiedziała, że Richard odda życie i pójdzie za tobą w zaświaty?

– Nie. I w tym rzecz. Dlatego muszę się z nią zobaczyć.

– Co masz na myśli, mówiąc „i w tym rzecz”?

– Powiedziała mi, że Richard jest kamykiem w stawie i że ponieważ działa, kierując się wolną wolą, to fale rozbiegające się od jego czynów wpływają na wszystko i zamazują to, co ona widzi. – Kahlan wskazała kałuże. – Tak samo jak falki wywołane kroplami deszczu zniekształcają odbicie.

– A to oznacza? – zapytała Cassia. Jej wilgotny czerwony skórzany strój zaskrzypiał.

Kahlan spojrzała w pełne nadziei oczy trzech Mord-Sith.

– A to oznacza, że może istnieć sposób, dzięki któremu uda się nam na powrót sprowadzić duszę Richarda do świata życia.

– Przywrócić mu życie? – zapytała Vale, zdumiona, lecz pełna nadziei.

Kahlan kiwnęła głową.

– Tak.

– Ale dopiero co powiedziałaś, że ona nie może zobaczyć, co Richard zrobi – powiedziała Cassia.

– To prawda, i o to mi chodzi. Nie może zobaczyć, co on zrobi, lecz może zdoła dojrzeć, co uczynią inni, co będą w stanie uczynić, jakie mają możliwości. Nie sądzicie? – I znowu spojrzała na Nicci. – Red radziła, żebym cię zabiła.

Czarodziejka aż otworzyła usta.

– Co takiego?!

Kahlan chwyciła ją za ramię i odciągnęła dalej od żołnierzy. Trzy Mord-Sith poszły za nimi, osłaniając je.

– Red dojrzała, że jeśli nie zostaniesz powstrzymana, to zabijesz Richarda – wyjaśniła cicho. – Nie wiedziała, jak postąpi Richard, bo nie może przewidzieć jego czynów, lecz wiedziała, co się może przydarzyć innym, co ty możesz zrobić. Wiedziała, że go zabijesz. Powiedziała, że przyszłość, życie nas wszystkich, zależy od Richarda. Bez niego wszyscy jesteśmy zgubieni. To dotyczy i jej. Nie pojmujesz? Jest żywotnie zainteresowana tym, by Richard przeżył, ponieważ nie chce, żeby Opiekun zaświatów mógł ją wywlec poza porządek Grace. Sulachan i Hannis Arc właśnie tego chcą. Zamierzają zniszczyć Grace, znieść rozdział pomiędzy światem życia i światem umarłych. Rozumiesz, co mam na myśli? Jako wiedźma byłaby skazana na wieczne męki. Powiedziała, że tylko Richard może im przeszkodzić. Z pewnością lepiej niż ja znasz wszystkie proroctwa mówiące o Richardzie, wiesz, jak go w nich nazywają i że zawsze jest w centrum wszystkich wydarzeń.

– O tak – westchnęła Nicci.

– No i Red powiedziała, że muszę cię zabić, żebyś nie mogła odebrać Richardowi życia. Że on musi żyć, żeby wszyscy inni mieli szansę przetrwać. Że mnie zamordują, zanim go zabijesz, więc muszę cię wcześniej uśmiercić. Nie myliła się co do tego. Wtedy jej odpowiedziałam, że nie wierzę, abyś mogła zabić Richarda. Powiedziała, że to zrobisz, bo go kochasz. To wszystko było prawdą. Stało się tak, jak zapowiedziała, tyle że wtedy nie miało to sensu. Nie powiedziała, że go zabijesz z miłości. Tylko że to zrobisz, bo go kochasz. Sądziłam, że ma na myśli to, iż zrobisz to z gniewu lub zazdrości. – Krótkim gestem dłoni zbyła potencjalny zarzut. – Wiesz, o co mi chodzi.

Nicci znowu tylko głęboko westchnęła.

– To mi się wydawało niemożliwe – ciągnęła Kahlan. – Nie potrafiłam uwierzyć, że mogłabyś zrobić Richardowi coś takiego, i powiedziałam to Red. Odparła, że zrobisz to, jeśli zachowasz życie. Ale nie mogłam cię zabić, bo jej słowa nie miały dla mnie sensu.

Nicci smutno się uśmiechnęła.

– Dziękuję, że we mnie wierzyłaś.

Czarodziejka popatrzyła na Richarda leżącego na pogrzebowym stosie. Żołnierze zaczynali się wspinać na drewno, żeby go ostrożnie stamtąd zabrać.

– Może powinnaś była pójść za jej radą – powiedziała Nicci. – Richard by żył, gdybyś zrobiła to, na co nalegała Red. Wolałabym tam leżeć zamiast niego.

– Co się stało, to się stało – stwierdziła Kahlan. – Nie możemy zmienić tego, co się wydarzyło, ale może uda się nam odmienić to, co dopiero będzie.

Nicci spojrzała na nią.

– Co masz na myśli?

– Red naprawdę mi współczuła. Wiem to. – Kahlan wskazała Łowcę. – I uważałam, że przysłała go dlatego, żeby wyrazić swój żal i współczucie.

Nicci zaczynała być coraz bardziej zaintrygowana.

– A teraz jesteś innego zdania? Myślisz, że przysłała go z innego powodu?

– Tak, być może. Ostatnio wysłała do mnie Łowcę po to, żeby mnie bezpiecznie do niej zaprowadził, aby mogła mi powiedzieć, co zobaczyła w nurcie czasu. Chciała ochronić Richarda i uważała, że najbardziej się do tego nadaję. Powiedziała, że nie może cię zabić, bo jej rolą nie jest osobiste ingerowanie. Do niej należy wypatrywanie tego, co mogłoby pomóc innym zrobić to, co powinno być zrobione. Miała rację co do tego, ale jej nie wierzyłam i dlatego nie zastosowałam się do jej rad.

Kahlan chwyciła Nicci za ramię.

– A jeśli i tym razem po to wysłała Łowcę? Jeżeli dostrzegła coś w nurcie czasu? Coś, co by nam pomogło sprowadzić Richarda z powrotem?

Nicci była pełna rezerwy.

– Wiedźmy często sprawiają wrażenie, że chcą ci pomóc, ale to niekoniecznie prawda. Mają własne plany i zamiary, a także niemiły zwyczaj dawania ci fałszywej nadziei, żebyś działała na ich korzyść.

Kahlan wiedziała, że Nicci zrobiłaby wszystko, wykorzystała każdą, choćby nie wiem jak szaloną szansę, żeby ocalić Richarda, toteż zdawała sobie sprawę, że czarodziejka, wątpiąc, bada solidność jej teorii.

– Tym razem zależy jej na tym, żeby Richard przeżył i powstrzymał Sulachana. Nie ma dla niej większego zagrożenia. A jeśli naprawdę istnieje jakiś sposób? – drążyła Kahlan. – Jeżeli wiedźma coś widzi? Jakiś sposób na ocalenie Richarda? To prawda, że wiedźmy czasem rzeczywiście nas zwodzą, ale nigdy nie okłamują: w tym, co mówią, zawsze jest ziarno prawdy. Polubiłam ją, Nicci. Uważam, że naprawdę się o nas troszczy.

Nicci przyglądała się jej sceptycznie, ale nic nie powiedziała.

– Ponieważ nie zrobiłam tego, co mi doradzała, i nie zapobiegłam śmierci Richarda, to zmieniły się wydarzenia, odmienił się ich bieg w nurcie czasu. Richardowe działania – a on działa, kierując się wolną wolą – zmieniły przyszłość. A co, jeśli teraz Red widzi w nurcie czasu coś nowego, co moglibyśmy zrobić? Coś, co dopiero teraz stało się możliwe, bo Richard poszedł za mną?

Nicci popatrzyła ku Łowcy.

– Chodźmy – zniecierpliwiła się tą dyskusją Cassia. – Marnujemy czas. Chodźmy do tej wiedźmy i przekonajmy się.

– Ostatnio chciała, żebym przyszła sama – Kahlan poinformowała trzy Mord-Sith.

Cassia przesunęła dłonią po zwieszającym się z ramienia wilgotnym blond warkoczu.

– To milutkie. Tym razem nie pójdziesz sama. Idziemy z tobą. Jeśli jest jakiś sposób sprowadzenia z powrotem lorda Rahla to pójdziemy z tobą, żeby mieć pewność, że tam dotrzesz i dowiesz się, jak to zrobić, a potem wrócisz tu i zrobisz, co trzeba.

Kahlan wiedziała, że sprzeciwianie się Mord-Sith, które już podjęły decyzję, nic nie da. A poza tym Cassia mogła mieć rację. Mroczne Ziemie były niebezpiecznym miejscem.

– Ja też idę – stwierdziła zdecydowanie Nicci.

– Nikt się nie sprzeciwia – rzekła Kahlan, zaciskając dłoń na gardzie miecza i torując sobie drogę przez tłum żołnierzy i nielicznych służących z cytadeli. Rozstępowali się, robiąc jej miejsce. Wszyscy na nią patrzyli; wpatrywali się pełnymi nadziei oczami, chociaż nie pojmowali, czemu sama Kahlan tak nagle ją odnalazła. – Muszę iść do Red. Zadbajcie o to, żeby Richard był dobrze strzeżony do naszego powrotu – powiedziała przez ramię majorowi.

Zrównał się z nią.

– Matko Spowiedniczko, powinniśmy iść z tobą jako ochrona. Lord Rahl by nalegał. Powinnaś mieć przy sobie kilku żołnierzy z Pierwszej Kompanii. Walczyłaś razem z nimi. Znasz ich siłę i serce.

– Tak, ale chcę, żebyście wszyscy tu czekali – odparła Kahlan. – To wiedźma. A one są skryte i tajemnicze. Mogłaby być niezadowolona i odmówić mi pomocy, gdybym sprowadziła ze sobą całą armię.

Major tak mocno zaciskał dłoń na gardzie miecza, że zbielały mu kłykcie.

– Nie sądzę, że mogłaby się sprzeciwić całej armii.

Kahlan pochyliła ku niemu głowę.

– Żeby dotrzeć tam, gdzie mieszka, musiałam przebyć dolinę usłaną ludzkimi czaszkami. Nie można było zrobić kroku, żeby na jakąś nie nadepnąć.

To go na chwilę uciszyło.

– Nicci ustrzeże nas przed magią – powiedziała Kahlan, zanim znowu zaczął protestować. – Cassia, Laurin i Vale ochronią nas przed innymi niebezpieczeństwami.

Mord-Sith, mijając majora, posłały mu pełne zadowolenia uśmieszki.

Kahlan przystanęła i obejrzała się na zatroskanego Fistera. Odrobinę wysunęła miecz z pochwy i pozwoliła mu opaść.

– No a poza tym mam przy sobie miecz Richarda i wiem, jak nim władać.

Major Fister głęboko westchnął.

– Dobrze o tym wiemy – powiedział, a stojący za nim żołnierze potwierdzająco kiwnęli głowami.

Nicci nachyliła się ku Kahlan, kiedy ta znowu ruszyła.

– A co, jeśli wiedźma nic nam nie powie?

– Powie. Po to wysłała po mnie Łowcę.

Kiedy się oddaliły od placu, czarodziejka delikatnie ujęła ramię Kahlan i zatrzymała ją.

– Posłuchaj, Kahlan, to nie tak, że nie chcę spróbować lub że nie zrobiłabym wszystkiego, nie oddałabym wszystkiego, w tym własnego życia, żeby z powrotem sprowadzić Richarda. Po prostu chcę, żebyś była realistką i nie pozwoliła się zwodzić fałszywej nadziei. Kiedy Richard umarł, a ty wróciłaś, było na odwrót: to ja chciałam się uczepić najdrobniejszej szansy, a ty byłaś realistką. Powiedziałaś, że musimy zaakceptować straszliwą prawdę i nie marzyć o tym, co nierealne. Pamiętasz? Jeżeli się okaże, że to fałszywa nadzieja, ból stanie się jeszcze większy.

– Bardziej nie może boleć – powiedziała Kahlan.

Nicci westchnęła i ze zrozumieniem kiwnęła głową. Kahlan ruszyła przez puste ziemie wokół cytadeli, czarodziejka szła u jej boku.

Rozmyślając o słowach Nicci, uniosła na koniec rękę, pokazując czarodziejce pierścień z Grace.

– Ten pierścień zostawili dla Richarda Magda Searus, pierwsza Matka Spowiedniczka, i czarodziej Merritt. Czekał trzy tysiące lat, żeby Richard go znalazł, odnalazł wraz z wieścią i proroctwem. O to walczyli, o to walczył Richard, o to i my walczymy.

Nicci skinęła głową.

– Kiedy Richard złożył twoje ciało na łożu, zanim cię uleczyłam, zdjął ten pierścień i wsunął ci na palec.

Kahlan o tym nie wiedziała.

– To coś oznacza, Nicci. Wszystko, co się wydarzyło: wszystkie mówiące o Richardzie proroctwa, ci wszyscy ludzie nadający mu rozmaite tytuły i imiona, wszystko, czego się nauczył, co zrobił, odnalezienie wróżebnej machiny i zostawionego dlań pierścienia – to coś oznacza. Musi tak być. Nurt czasu, w który wiedźma potrafi zajrzeć, też coś oznacza. Widzi go z jakiegoś powodu. Ma to jakieś znaczenie. To wszystko jest połączone i ma ogólniejszy sens. To nie może się ot, tak skończyć. Nie wolno nam do tego dopuścić. Musimy walczyć, bo inaczej na pewno wszyscy zginiemy. Na chwilę żałość i rozpacz to przede mną ukryły. Lecz teraz dostrzegam ogólniejszy obraz. Widzę to tak, jak Richard by chciał, żebym zobaczyła. – Znowu uniosła rękę, nie zatrzymując się. – Skoro Richard wsunął pierścień na mój palec, zrobił to nie bez powodu. Red może nam coś powiedzieć, Nicci. Wiem, że tak. Nie pozwolę, żeby ta szansa – i każda inna – mi umknęła. Poza tym co mamy do stracenia? Cóż gorszego mogłoby nas spotkać niż to, co nas czeka? Chcesz pozwolić umknąć szansie, choćby i najmniejszej?

– Jasne, że nie. – Nicci w końcu leciutko się uśmiechnęła. – Jeśli istnieje jakiś sposób, to ty go znajdziesz. Richard na tyle mocno cię kochał, żeby iść po ciebie w zaświaty. Spróbujemy wszystkiego, zrobimy wszystko, żeby go sprowadzić.

Kahlan zebrała się w sobie, żeby się uśmiechnąć.

– Droga przed nami może być trudniejsza, niż potrafimy sobie wyobrazić.

Spojrzenie Nicci wyrażało determinację.

– Jeśli mamy szansę go ocalić, uczynimy to.

Rozdział 4

Kahlan – z pendentem na prawym barku i z mieczem u lewego biodra – szła przez tereny cytadeli ku murom. Czarodziejka kroczyła u jej boku, trzy Mord-Sith za nimi.

Chociaż rozsądek mówił im, że nie ma nadziei na sprowadzenie Richarda z zaświatów, to Mord-Sith najwyraźniej pragnęły wierzyć, że to możliwe. Kahlan zaś miała nadzieję, że się nie łudzą. Lecz nie darowałaby sobie, gdyby nie wykorzystała wszystkich możliwości, nie zajrzała pod każdy kamień, choćby wiązało się to ze spotkaniem z wiedźmą.

Kahlan wiedziała, że ludzie nie wstają z martwych, lecz widywała, jak ktoś na łożu śmierci odzyskuje zdrowie. Richard potrzebował czegoś więcej, niż tylko odzyskać siły, jak po odniesieniu poważnej rany; ale gdzie była ta linia, zasłona między życiem a śmiercią?

Niepokoiła się jednak, bo całe życie poświęciła odnajdywaniu prawdy. Richard nie żył i lęk mówił jej, że powinna zaakceptować tę prawdę.

Choć bardzo się starała, nie mogła rozstrzygnąć tego problemu. Kiedy śmierć staje się ostateczna? Kiedy zasłona na dobre opada?

Któż miałby orzec, że życia już nie da się przywrócić?

W końcu, przez zmazę śmierci, jaką Zaszyta Służka naznaczyła ich obydwoje, Kahlan zabrała ze sobą w zaświaty iskierkę życia i dzięki temu wróciła. Gdyby sama tego nie doświadczyła, trudno by jej było uwierzyć, że coś takiego jest możliwe.

Podziałało to, choć nadzieja była nikła. A skoro jej się udało, to może uda się i Richardowi, mającemu w sobie taką samą drobinę tajemnej magii? Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak by to się mogło stać, zwłaszcza że minęło już tyle czasu – i właśnie dlatego musiały pójść do wiedźmy. Jeśli istniała jakaś szansa, to właśnie Red mogła dać im wskazówki, podpowiedzieć, jak znaleźć sposób.

Łowca siedział spokojnie na małej, ciemnej skałce; zielone ślepia patrzyły, jak Kahlan przechodzi przez sklepione przejście w surowym kamiennym murze. Spojrzała w obie strony, upewniając się, że w pobliżu nie czai się jakaś niespodzianka. Nadal musieli się obawiać, że zjawią się półludzie.

Kiedy Kahlan się zbliżyła, Łowca zaczął mruczeć, jakby się cieszył, że znowu ją widzi. Ona z pewnością się cieszyła ze spotkania z nim. Dawał jej nadzieję, coś, czego mogła się uchwycić.

Zwierzak nie przypominał żadnego stworzenia, jakie dotąd widziała. Chociaż był trochę podobny do kota, nie wiedziała, do jakiego należy gatunku – był przynajmniej dwa-trzy razy większy od zwykłego kota, miał długie wąsy i takie same migdałowate oczy. Lecz łapy miał znacznie masywniejsze niż kot, a tułów grubszy, bardziej jak u borsuka. „Stopy” miał nieproporcjonalnie duże, co świadczyło o tym, że jest młody i jeszcze musi do nich dorosnąć. Krótką jasnobrązową sierść na grzbiecie znaczyły ciemne cętki. Sierść ciemniała ku biodrom i barkom. Stworzenie najbardziej przypominało Kahlan krzyżówkę rysia i rosomaka lub borsuka – z takimi samymi muskularnymi barkami, lecz bez wydłużonego pyska czy krótkich łap. Łeb bardziej przypominał łeb pumy albo rysia, ale czoło było bardziej wydatne. Długie, spiczaste uszy miały na czubkach kępki sierści.

Kiedy Kahlan po raz pierwszy zobaczyła to zwierzę, wyjęła mu z łapy cierń. I Łowca ją za to polubił. Tamtej nocy spał zwinięty w kłębek, przytulony do niej. Jednak był potomkiem zwierza nie tylko wielkiego, ale i – jak powiedziała Red – groźnego. Kahlan wolałaby nie musieć walczyć z Łowcą, a tym bardziej z jego matką. Lecz zaprzyjaźniła się z nim i nie bała się go.

Miała nadzieję, że – tak jak ostatnio – naprawdę przyszedł po to, żeby zaprowadzić ją do wiedźmy.

Przykucnęła przed mruczącym stworzeniem i spojrzała w zielone ślepia. Podrapała Łowcę za uchem, potem pogłaskała, a on przylgnął do jej dłoni, spodobała mu się ta pieszczota.

– Red cię po mnie przysłała, tak?

Nie wiedziała, czy Łowca ją rozumie, ale zamruczał głośniej i spojrzał ku ciemnym lasom. Miała wrażenie, że naprawdę wiedział, o co zapytała.

Kahlan wstała, wspierając lewą dłoń na gardzie miecza, i spojrzała na las. Do górskiej przełęczy, gdzie mieszkała Red, droga była daleka. Chociaż nadal było jasno, to robiło się coraz później i wkrótce miała zapaść ciemność. Przebywanie nocą na bezdrożach Mrocznych Ziem, wystawianie się na czyhające tam niebezpieczeństwa nie było zbyt miłą perspektywą.

A jeszcze gorsza była myśl, że Richard się od nich oddala.

I bardziej niż nadciągająca noc liczyło się to, że czas może i nie ma znaczenia w zaświatach, lecz ma je w świecie życia. Tyle im zagrażało, a Kahlan nie wiedziała, ile mogą mieć czasu – jednak zdawała sobie sprawę, że niezbyt dużo. Hannis Arc z imperatorem Sulachanem i wojskami półludzi ciągnęli na Pałac Ludu. Po drodze wskrzeszali umarłych, żeby im pomagali. Liczyła się każda chwila.

– Nie mamy czasu do stracenia – powiedziała, na poły do siebie. – Łowco, możesz nas zaprowadzić do swojej pani?

Łowca jakby zrozumiał, odwrócił się i zeskoczył ze skałki, ruszył przez połać zielonych traw. Niemal zaraz się zatrzymał i obejrzał, czekając na nią, upewniając się, że idzie za nim. Poprzednim razem czuwał nad nią i ją ochraniał. Gdyby nie Łowca, mogliby nie odnaleźć drogi i zginąć.

– Chyba wie, dokąd idzie – odezwała się Nicci.

– Z pewnością na to wygląda – westchnęła Kahlan i poszła za nim, obserwując miejsce, w którym Łowca zniknął w mroku pod nisko się zwieszającymi gałęziami sosen.

– Będziemy szły, póki nie zrobi się całkiem ciemno, a potem rozbijemy obóz i poczekamy na świt? – zapytała Cassia.

– Nie – odparła Kahlan. – Dopóki Łowca będzie szedł, będziemy szły i my.

Trzy Mord-Sith kiwnęły głowami.

– Brzmi rozsądnie – stwierdziła Cassia.

Wysoko w górze, pod chmurami, kołowały na łagodnym wietrze sępy, szeroko rozpościerając skrzydła. Niektóre się zniżały, niemal muskając najwyższe drzewa. Richard często mówił o znakach u początku podróży. Wołała się nie zastanawiać nad znaczeniem tego znaku.

Weszły w gęstą kępę sosen i Kahlan bacznie wpatrywała się w mroczniejsze cienie w oddali. Chociaż nie widziała nic groźnego, to wydawało się za spokojnie. To były Mroczne Ziemie i w lasach czaiły się najrozmaitsze zagrożenia, więc nie wiedziała, czy taki spokój jest tu zwyczajny.

Najbardziej obawiała się półludzi. Gdyby w lasach czaiły się te hordy, to magia Nicci nie na wiele by się przydała. Mord-Sith mogłyby walczyć, no i ona sama miała miecz, lecz półludzie zwykle atakowali tłumnie.

Zastanawiała się, czy rozsądne było pozostawienie żołnierzy w cytadeli. Lecz nawet gdyby zabrała wszystkich – i to tak świetnych jak ci z Pierwszej Kompanii – to w tych niesamowitych lasach nie mieliby szans, gdyby czyhały tu takie nieprzeliczone hordy półludzi jak te, które Hannis Arc i imperator Sulachan rzucali na nich w przeszłości. Otoczyliby ich i zgnietli, mając taką przewagę liczebną.

Kahlan wiedziała, że jeśli coś takiego nadejdzie, nie będzie to walka, w której by mogły zwyciężyć. Musiały liczyć na to, że ten osobliwy futrzak przeprowadzi je bezpiecznie przez las, że zadba, by uniknęły poważniejszych potyczek.

Łowca biegł wąskim szlakiem; od czasu do czasu się zatrzymywał i odwracał ku nim, czekał, aż go dogonią. Był na swoim terenie i najwyraźniej nie przejmował się czyhającymi tu niebezpieczeństwami. Kahlan nie wiedziała, czy to dlatego, iż miał pewność, że się obroni, czy też dlatego, iż był przekonany, że ucieknie przed wszystkim, co mu zagrozi.

Żadna z pięciu kobiet nie podzielała tej pewności siebie zwierzaka.

Rozdział 5

Łowca biegł przodem, a one podążały za nim brzegami leniwie płynących strumieni, przez labirynt małych stawków stojącej wody, gromadzącej się wśród leżących na ziemi uschniętych gałęzi i liści. Głęboki cień, rzucany przez gęsto rosnące olbrzymie sosny, sprawił, że wzdłuż strumyka powstało coś w rodzaju ścieżki. Miejscami, tam gdzie woda z pluskiem płynęła po skałach, rósł gęsty zielony mech. Gdzie indziej zwalone, gnijące pnie drzew tworzyły coś w rodzaju stopni, po których się wspinały, kiedy pogórze zaczęło się wznosić na spotkanie wciąż odległych gór.

Teren po obu stronach wznosił się jeszcze wyżej. Miejscami skalne ściany wyrastały wysoko i otaczały je. Las po obu stronach był gęsty, ze splątanym gąszczem krzaków i ciernistych pnączy. Łowca wybierał szlak wijący się brzegiem strumienia. Gęste kępy drzew i – miejscami – strome nagie skalne ściany zmuszały je do przechodzenia przez strumień, żeby uniknąć trudnej wspinaczki. Niekiedy musiały brnąć przez rozmokłą ziemię naturalnych teras. Łatwiej było się posuwać przez splątany gąszcz krzaków.

Podmokły teren, choć nie idealny, to przynajmniej był na tyle otwarty, że względnie łatwo było maszerować. Na pustkowiach Mrocznych Ziem rzadko trafiały się prawdziwe, wykorzystywane przez ludzi ścieżki, a drogi jeszcze rzadziej. Kahlan w przeszłości musiała podróżować przez o wiele trudniejsze tereny, toteż doceniała to, że Łowca prowadził je najłatwiejszą z dostępnych dróg.

Zwierz, przechodząc przez strumień, z gracją kota przeskakiwał z kamienia na kamień. W wielu miejscach z łatwością by się przemknął przez luki w ciernistych chaszczach, lecz trzymał się szlaku, którym i one mogły podążać. I tak niekiedy kobietom trudno było przekroczyć bystry strumyk po śliskich kamieniach. Czasami trzymały się za ręce – ludzka wstążka nad spienioną wodą.

Od czasu do czasu słyszały jakieś głosy z gąszczu po obu stronach i ze wzgórz na przedzie. W niektórych z tych chrapliwych okrzyków Kahlan rozpoznała nawoływania kruków. Wszystkie pięć popatrywały w stronę, skąd dochodziły bardziej niepokojące odgłosy, ilekroć jakieś niewidoczne zwierzę warknęło lub wrzasnęło.

Łowca rzadko raczył tam spojrzeć, a nawet i wtedy bardziej to wyglądało na zaciekawienie niż strach. Zazwyczaj, czekając na nie cierpliwie, siedział i lizał sierść szorstkim językiem. Kahlan przypuszczała, że las był jego siedliskiem i że był obeznany z jego głosami i dźwiękami; one zaś nie były.

Domyślała się, że krzepki zwierz w razie potrzeby skoczyłby w gąszcz, żeby umknąć przed niebezpieczeństwem. Poza tym sam był drapieżnikiem – groźne pazury i zębiska, silne mięśnie. Nigdy nie widziała, jak poluje czy walczy, lecz spokojna pewność siebie świadczyła o tym, że musiał być, jak jego matka, ostrym przeciwnikiem i żarliwym obrońcą.

Kiedy zrobiło się tak ciemno, że trudno było cokolwiek zobaczyć i jeszcze trudniej przemierzać kamienisty teren, Nicci zapaliła magiczny płomyk – uleciał z jej dłoni i trzymał się za Łowcą. Nie był zbyt jaskrawy, ale na tyle oświetlał drogę, że łatwiej było im iść. Łowca podniósł wzrok, przelotnie przyjrzał się płomykowi, uznał, że nie jest groźny, i ruszył dalej.

W miarę jak wchodzili wyżej, spękane skałki zaczęły ustępować miejsca pokaźniejszym kamiennym wychodniom. Czasami skalne występy sterczały z mchu, trawy i zarośli, jakby uwięzły wśród plątaniny korzeni. Łowca zatrzymywał się niekiedy, siadał na skale lub grubym korzeniu, przyglądał się idącym za nim mozolnie kobietom. Taka wspinaczka pozbawiała je tchu. Gdy tylko się z nim zrównywały, Łowca ruszał dalej, jakby chciał je ponaglić, jakby nie chciał marnować czasu. Chociaż były wykończone, to żadna z nich się nie poskarżyła, nie poprosiła o odpoczynek.

Im wyżej wchodziły, tym bliżej szlaku zstępowały mroczne lasy, aż czasem kroczyły roślinnym tunelem, stale brzegiem strumyka pieniącego się na głazach, spadającego z kamiennych płyt, upstrzonych zielonym i brązowym szlamem.

Kiedy Łowca był daleko przed nimi, spomiędzy drzew po lewej wyłonił się nagle jakiś człowiek, wytrącając je z zamyślenia.

Był bez koszuli, tylko w obszarpanych spodniach. Wystające żebra pokrywała krew, spodnie też były zakrwawione.

Początkowo tak zdumiał się na ich widok, kiedy chwiejnie wyszedł spośród drzew, jak one się zdziwiły, widząc jego. Chociaż najwyraźniej był ciężko ranny i oszołomiony, to gdy je zobaczył, w jego oczach natychmiast pojawiła się nienawiść i żądza krwi. Jego zachowanie, jak również sznury kości i zębów owinięte wokół kosmyka na czubku wygolonej głowy świadczyły o tym, że to półczłowiek.

Bez zwłoki skoczył ku Kahlan.

Miecz wysuwał się z pochwy z charakterystycznym dźwiękiem, lecz Laurin błyskawicznie chwyciła napastnika za sterczącą kitkę. Szarpnęła jego głowę w tył i zręcznym ruchem przecięła mu szyję.

Upadł ciężko na kolana u stóp Kahlan, miecz zawisł nad nim. Obie dłonie przyciskał do ziejącej rany w szyi. Kahlan przepełniał gniew starożytnego oręża. Domagał się przemocy, lecz nie było wątpliwości, że napastnik już nie jest groźny. Odsunęła się, kiedy upadł na ziemię – nogi zostały na brzegu strumienia, tors zanurzył się w płytkiej wodzie. Kiedy woda go oblewała, z ziejącej rany dobywały się bąbelki powietrza. Krew spływała strumieniem.

Laurin była zakłopotana.

– Wybacz, Matko Spowiedniczko. Byłam zbyt powolna. – Chwyciła w dłoń Agiel wiszący na złotym łańcuszku wokół nadgarstka. – Ale to nie działa bez więzi z lordem Rahlem. Dlatego musiałam użyć noża. A to spowalnia.

– Byłaś wystarczająco szybka i tylko to się liczy – powiedziała Kahlan, mocno chwytając miecz i przepatrując mroczne lasy w poszukiwaniu innych napastników; spodziewała się, że lada chwila stamtąd wychyną. – Poza tym, skoro nie wiadomo, jakie tajemne moce mógł mieć, to tylko nóż był właściwą bronią – dodała, a serce jej się tłukło.

Trzy Mord-Sith stanęły tyłem do niej, otaczając ją ochronnym kręgiem; każda trzymała nóż.

– Wyczuwasz jeszcze kogoś? – wyszeptała Kahlan do Nicci. Czarodziejka spojrzała w mrok.

– Nie. Ale to nie oznacza, że nikogo tam nie ma. Sądzę, że czasem potrafią się osłonić tajemną magią.

Kahlan wiedziała, że półludzie zwykle wyją, rzucając się do ataku. Nie słyszała z lasu żadnych wrzasków.

Łowca wrócił i usiadł na skałce kawałeczek przed nimi. Spojrzał na leżącego w strumieniu mężczyznę i ziewnął.

– Nie wygląda na zaniepokojonego – stwierdziła Kahlan.

– Może to był maruder – odezwała się Cassia. – Skoro granica padła i półludzie się wydostali, to z pewnością jacyś muszą łazić po lasach Mrocznych Ziem.

– To całkiem możliwe – zgodziła się Kahlan. – Lecz jesteśmy na odludziu. Równie dobrze mogło z nim być wielu innych.

Cassia dała znak dwóm pozostałym Mord-Sith i wszystkie trzy pospiesznie zniknęły w mrokach, żeby to sprawdzić. Nicci stanęła na niewielkiej skałce, powoli się okręcała, próbując za pomocą daru wyczuć, czy jest więcej wrogów.

Mord-Sith raz-dwa wróciły.

– Pusto – powiedziała Vale.

Pozostałe dwie kiwnęły głowami, potwierdzając, że również nic nie widziały.

Kiedy Łowca się odwrócił i ruszył w drogę, całkiem spokojny, Kahlan wymieniła spojrzenia z Nicci.

– Myślę, że wiedziałby, gdyby było ich więcej – stwierdziła Nicci.

– Miejmy nadzieję, że się nie mylisz – powiedziała Kahlan, ruszając za zwierzakiem.

Lecz na wszelki wypadek nie wsunęła miecza do pochwy.

Rozdział 6

Wędrowały do późnej nocy bez dalszych niespodzianek. Nieustanny strach, że każdy dźwięk może oznaczać atak, szarpał im nerwy. Kahlan kilka razy dobywała miecza, grzesząc nadmierną ostrożnością. Żadna z nich nie lekceważyła możliwości niespodziewanego ataku. Spięte i czujne szły za Łowcą przez coraz bardziej wznoszący się teren.

Łowca rzadko wydawał jakiś dźwięk i wręcz magicznie unikał nastąpienia na coś, co by skrzypnęło czy trzasnęło. Poruszał się jak duch. One też usiłowały być bezszelestne, lecz o wiele gorzej im to wychodziło.

Kiedy zostawiły daleko za sobą zwłoki półczłowieka, zaczęły się utwierdzać w przekonaniu, że był sam.

Nie wszyscy półludzie wędrowali grupami. Niektórzy samopas polowali na dusze, sądząc, że w pojedynkę mają większe szanse. Zachłannie pragnęli duszy i nie mieli zamiaru się dzielić lub czekać na swoją kolej. Kiedy osaczali ofiarę, to chociaż polowali w grupach, każdy walczył na własny rachunek.

Wychudzony mężczyzna pewnie osłabł z głodu. Poza tym była noc. W ciemności łatwo się przewrócić i poważnie zranić.

Były tak wyczerpane, iż Kahlan wiedziała, że błędem byłoby iść przez cały czas. Lecz ilekroć pomyślała o odpoczynku, przypominała sobie Richarda leżącego w ich sypialni w cytadeli. Nie będzie miał szansy, jeśli się nie dowiedzą, jak mu pomóc.

– Daleko jeszcze do kryjówki wiedźmy? – zapytała Cassia, szukając oparcia dla stopy wysoko na skalnym występie.

Kahlan uświadomiła sobie, że nie bardzo wie. Trudno jej było myśleć. Ostatniej nocy, przed ceremonią pogrzebową, niewiele spała, dręczona rozpaczą. To była długa i niemal bezsenna noc. Wędrówka przez las też zrobiła swoje i Kahlan ledwo się trzymała na nogach.

Usiłowała sobie przypomnieć, jak daleko jeszcze to może być. Kiedy ostatnio opuszczała dolinę, w której mieszkała Red, była zrozpaczona i zdenerwowana. Red jej powiedziała, że wkrótce Kahlan zabiją. Zestresowana tym wszystkim, co się działo – nie mówiąc już o śmiertelnej zmazie, jaką z Richardem w sobie mieli – nie za bardzo zwracała uwagę na to, gdzie jest. Myślami przebywała gdzie indziej. Po prostu szła za Richardem i pozostałymi, nie mogąc zapomnieć o słowach Red, o ostrzeżeniu, że Nicci zabije Richarda, jeśli Kahlan pierwsza nie pozbawi jej życia.

– Nie za bardzo wiem – przyznała w końcu. – Przełęcz jest w górach, więc chyba nie dojdziemy tam wcześniej niż za dzień, może więcej. Przepraszam, ale jestem zbyt zmęczona, żeby jasno myśleć.

– Z tego, co pamiętam, wynika, że masz rację – odezwała się Nicci.

– To długa droga – powiedziała Cassia, pochylając się, żeby pomóc Kahlan we wspinaczce.

– Czyli będziemy musiały trochę się przespać – orzekła Nicci. – Wołałabym nie być taka wykończona, kiedy wreszcie do niej dotrzemy.

– Chyba masz rację – przyznała Kahlan, docierając na szczyt skałki.

Wzięła kawałek suszonego mięsa, który podała jej Cassia. Nicci dotarła na górę i też wzięła kawałek.

– Łatwo o błąd, kiedy jest się zmęczonym, a zwłaszcza tak wyczerpanym – powiedziała Kahlan. – Gdyby tamten półczłowiek nie był sam, nie poszłoby nam tak łatwo. Z półludźmi każdy błąd może się okazać fatalny w skutkach i wtedy nie miałybyśmy okazji porozmawiać z Red.

Nicci najwyraźniej oceniała, jak bardzo Kahlan jest zmęczona.

– No i naprawdę musimy jasno myśleć, rozmawiając z wiedźmą. Najważniejsze to dowiedzieć się, czy można jakoś pomóc Richardowi. Nie wolno nam popełnić najdrobniejszego błędu.

– Z całą pewnością – przyznała Kahlan.

Oderwała zębami kęs suszonego mięsa. Dobrze było coś zjeść. Kahlan od jakiegoś czasu nie tylko nie spała, ale i nie jadła. Dotarło do niej, że jest głodna. Pomyślała, że muszą się tym zadowolić – chyba że Łowca okaże się godny swojego imienia i upoluje im królika lub coś innego. Lecz niechętnie myślała o poświęceniu czasu na sen, a tym bardziej na gotowanie posiłku. Żałowała, że nie przyszło jej na myśl, żeby wziąć więcej prowiantu. Czas był istotny i tak się jej spieszyło, żeby dotrzeć do Red i dowiedzieć się, jak pomóc Richardowi, że nawet o tym nie pomyślała. Na szczęście trzy Mord-Sith wykazały rozsądek i zabrały co nieco, zanim dołączyły do niej i Nicci.

Czarodziejka znowu się jej przyglądała.

– Naprawdę uważam, Kahlan, że lepiej nam się będzie maszerować, jeżeli się prześpimy.

– Aleja nie...

– Język zaczyna ci się plątać – dodała Nicci. – Naprawdę chcesz tak bełkotać z Red? Ja też niewiele spałam i czuję, jaka jestem słaba. Ty musisz się czuć jeszcze gorzej.

Kahlan westchnęła i rozejrzała się. Zobaczyła zagłębienie w niedużej skałce i tam się zatrzymała.

– Może i powinnyśmy się przespać choć parę godzin.

– I ja bym wolała się nie zatrzymywać – mruknęła Nicci, zrezygnowana. – Ale jeśli chociaż trochę nie odpoczniemy, to zmniejszymy nasze szanse dotarcia do Red.

Kahlan wiedziała, że rozmowa z wiedźmą zawsze jest bardzo męcząca. Nie chciałaby być na wpół śpiąca i przegapić coś ważnego albo jakiś niuans.

– Dobrze – powiedziała na koniec. – Połóżmy się tutaj i spróbujmy przespać z godzinę lub dwie.

Cassia wskazała na siebie, Laurin i Vale.

– Wy śpijcie. My będziemy kolejno czuwać, żeby każda z nas też mogła trochę odpocząć.

Kahlan była zbyt zmęczona, żeby się sprzeczać. Kiedy kiwnęła głową, trzy Mord-Sith szybko nacięły balsamicznych gałązek na posłanie. Przysypały je suchą trawą. Nie było to idealne posłanie, lecz wystarczało, żeby się zdrzemnąć.

Cassia wspięła się na skałkę nad nimi i objęła pierwszą wartę. Usiadła, obejmując ramionami podciągnięte kolana, i przypatrywała się lasom. Przesłonięty chmurami księżyc na tyle oświetlał niebo, że można było dostrzec drzewa. Nie było tak jasno, żeby wędrować, ale do pełnienia warty wystarczało. W takich sytuacjach słuch często się przydawał bardziej niż wzrok, bo nocą dźwięki niosą się na dużą odległość.

Łowca, siedząc na pobliskiej skale, przyglądał się ich poczynaniom. Był równie ciekawski jak kot i obserwował wszystko, co robiły, szykując się do krótkiego snu. Poruszał uszami, śledząc ich ruchy. Ziewnął, jakby i on nie miał nic przeciwko drzemce.

Kahlan opadła na legowisko obok Nicci, gdy tylko ona i obie Mord-Sith się umościły. Nie było to najwygodniejsze z posłań, ale była taka zmęczona, że wydawało się w sam raz.

Nicci zgasiła mały płomyk i ogarnął je mrok. Kiedy oczy się przyzwyczaiły, to Kahlan się przekonała, że dzięki księżycowi podświetlającemu chmury widzi więcej, niż się spodziewała. Poczuła ulgę, że Mord-Sith będą coś widzieć, stojąc na warcie.

Żałowała, że nie ma koca, który by ją chronił przed chłodem nocy. Ale nie chciała rozpalać ogniska. Ogień przyciągnąłby uwagę każdego, kto by się znalazł w pobliżu, a dym byłby widoczny z daleka. Gdyby miały spać dłużej, poprosiłaby Nicci, żeby rozgrzała kilka kamieni. Lecz nie było aż tak zimno i już zasypiała.

Leżała zwinięta w kłębek, żeby nie tracić ciepła, i rozmyślała o tych wszystkich nocach, kiedy spała w lesie z Richardem. O wspaniałych chwilach, kiedy była w niego wtulona.

Zaczęła cicho płakać i Łowca podkradł się ku niej, mrucząc; zwinął się w kłębek i przytulił do niej.

Z wdzięcznością położyła dłoń na zwierzaku i zasnęła, myśląc o Richardzie.

Rozdział 7

Kiedy Kahlan się obudziła, z ulgą stwierdziła, że zbliżający się świt dopiero zaczyna rozjaśniać niebo. Usiadła i zobaczyła Vale, która budziła dwie pozostałe Mord-Sith. Nicci kucała przy strumyku, ochlapując twarz zimną wodą.

Słabe światło świtu wystarczy, żeby widziały teren, i Nicci nie będzie musiała zapalać płomyka, żeby oświetlał im drogę. Kahlan przeciągnęła się i ziewnęła. W dzień będą widzieć napastników. Będą mogły uciekać lub walczyć w razie potrzeby.

Chociaż wiedziała, że musiały przespać parę godzin, to miała uczucie, że było to tylko parę minut. Potrzebowała więcej snu, ale przynajmniej trochę lepiej się czuła. Wstała i powiedziała sobie, że to musi wystarczyć.

– Wygodne posłanie nam przygotowałyście – powiedziała znużonym głosem do trzech Mord-Sith. – A teraz w drogę.

Odwzajemniły uśmiech, a Kahlan ruszyła ku Łowcy siedzącemu na skałce i przyglądającemu się im. Gdy tylko zobaczył, że wstały i idą rządkiem, zeskoczył ze skałki, oczekując, że za nim pójdą.

Kahlan bolały plecy od spania na ziemi i była cała zesztywniała. Położyła dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się, czując ciepło w miejscu, gdzie Łowca się do niej tulił.

Kiedy pojaśniało pod zasłaniającymi niebo stalowoszarymi chmurami, dotarły na drugi koniec grani, skąd miały dobry widok na bezkresny las. Przygnębiający widok – rozciągające się poniżej odludzie i wznoszące się za nim ogromne góry.

– Osada tych ludzi mieszkających w pobliżu wiedźmy leżała w kotlinie – powiedziała Nicci.

Kahlan potaknęła, przybita tym, że góry wciąż były tak daleko za pofałdowanym lesistym terenem.

– To oznacza, że jeszcze daleka droga przed nami.

Otrząsnęła się z ogarniającej ją beznadziei, skupiając się na tym, co powie Red, kiedy już do niej dotrą. Nie mogą zawieść.

Łowca potruchtał w dół stoku, oglądając się na nie, jakby mówił: „No dalej, za mną”.

Bez słowa ruszyły za nim. Stok doprowadził je do zalesionej kotliny pomiędzy urwistymi wzgórzami. Choć nie były to góry, to i tak trudno było im wędrować.

Mimo trudnego terenu Łowca znalazł im drogę i do późnego ranka doszły dość daleko, aż trafiły na niemożliwą do przebycia rozpadlinę, wyglądającą jak pęknięcie przecinające las. Przeciwległa krawędź nie była daleko, ale rozpadlina była za szeroka, żeby ją przeskoczyć.

Wszystkie pięć patrzyły na płynący dnem rwący strumień. Chociaż ze ściany sterczały korzenie, to były za cienkie, żeby się ich przytrzymywać, a grunt nie był na tyle stabilny, żeby ryzykować schodzenie. Kahlan nie miała pojęcia, jak zejdą z urwiska. A nawet gdyby to zrobiły, to przeciwległa ściana nie wyglądała na dogodną do wspinaczki.

Zanim zaczęły się rozglądać za bezpieczniejszą przeprawą, Kahlan zobaczyła po drugiej stronie rozpadliny Łowcę. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak przeszedł. Kiedy się zorientował, że go dostrzegła, zaczął podbiegać w jej lewo, jakby chciał, żeby poszły w tę stronę.

– Sprawdźmy, gdzie nas kieruje – powiedziała Kahlan, ruszając brzegiem skarpy. – Najwyraźniej wie, którędy da się przejść.

Skraj urwiska miejscami się obsunął, pociągając za sobą drzewa. Gdzie indziej musiały wejść w las, żeby ominąć nieprzebytą plątaninę ciernistych krzaków rosnących wśród drzew tuż nad urwiskiem. Niektóre z nich pochylały się nad przepaścią, starając się zyskać dostęp do światła. Niekiedy zwieszały się z nich pnącza, ale nie wydawały się na tyle mocne, żeby Kahlan zaryzykowała przeprawienie się za ich pomocą na drugą stronę.

Kiedy wyszły z lasu, Kahlan zobaczyła Łowcę siedzącego na pniu drzewa, które spadło ponad rozpadliną. Czekał pośrodku tej „kładki”, póki nie nabrał pewności, że go zauważyły. Kiedy już wiedział, że mu się przyglądają, odwrócił się i przeszedł na drugą stronę, dobitnie im demonstrując, że właśnie tak powinny zrobić.

Łowca bez trudu przeszedł po zwalonym pniu. Nie tylko był mniejszy, ale i w razie potrzeby mógł wykorzystać pazury. Gdyby się ześliznął, był wystarczająco szybki, żeby się pazurami wczepić w drewno. Ale wcale nie wyglądało na to, że się boi, że spadnie. Podobnie jak kot, nie miał lęku wysokości.

Kiedy Kahlan zerknęła w przepaść, puls jej przyspieszył.

– Łowco! – zawołała. – Nie możemy przejść po pniu jak ty! Usiadł i spojrzał na nią, jakby pytał, niby czemu nie mogą. Kahlan wiedziała, że nie da rady. Zrobi po pniu parę kroków, jak przy przechodzeniu przez wąski strumyk, żeby się nie zamoczyć, lecz nie przemaszeruje po leżącej nad przepaścią kłodzie na taką odległość. A na dodatek wilgoć i padająca mżawka sprawiały, że pień był śliski. Już sama myśl o przejściu tędy przyprawiała ją o szybsze bicie serca.

– Jakieś pomysły? – zapytała, patrząc na Nicci. – Nie możemy przejść jak on.

– Właśnie, że możemy – odezwała się Cassia.

Bez żadnych wyjaśnień usiadła okrakiem na pniu i zaczęła się przesuwać, przytrzymując się rękami i nogami. Raz-dwa znalazła się po drugiej stronie. Wstała i uśmiechnęła się do nich.

– Widzicie? To łatwe.

Vale potrząsnęła głową, jakby to było niemądre, i przeszła po pniu, rozkładając ręce na boki dla zachowania równowagi -jakby robiła coś takiego przez całe życie.

– Nie musisz przejść jak ona! – zawołała Cassia. – Jeżeli zrobisz tak jak ja, przekonasz się, że to nie takie trudne!

Kahlan wiedziała, że nie mogą sobie pozwolić na zwłokę. Usiadła i przesunęła się po kłodzie. Kora pod dłońmi była szorstka. Żywica oblepiała jej ręce, kiedy tak się przemieszczała nad przepaścią, starając się patrzeć na obie Mord-Sith, które już były po drugiej stronie, a nie w dół.

Cassia miała rację. Wkrótce wszystkie znalazły się na miejscu. Okazało się to o wiele łatwiejsze, niż Kahlan sądziła, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Łowcę na drugim brzegu przepaści.

Kiedy wreszcie się znalazły na szlaku, znowu weszły za Łowcą w las. Wkrótce dotarły do kolejnej grani, lecz ta biegła powyżej wąskiej doliny – wilgotniejszej, bo rosły tu przeważnie drzewa liściaste, a nie sosny i świerki. Łowca przyspieszył i pomknął w dół stoku; najwyraźniej chciał, żeby i one się pospieszyły.

Schodząc stokiem, zostawiły za sobą poszarpane skałki i wkroczyły na równiejszy teren. Rosła tu bujna trawa, usiana kwiatami. Im dalej szły, tym więcej pojawiało się klonów, jesionów i dębów. Łowca zniknął, kiedy się przekonał, że za nim idą. Kahlan zmarszczyła brwi, patrząc, jak znika wśród drzew. To nie było do niego podobne – tak zniknąć jej z oczu.

Pomyślała, że może sprawdza, czy coś im nie zagraża, albo bada jakiś osobliwy zapach, na przykład woń półludzi. Jakakolwiek była przyczyna, trochę ją zaniepokoiło, że tak nagle przepadł w lesie. Wysunęła nieco miecz, sprawdzając, czy luźno chodzi w pochwie. Potem pozwoliła mu opaść.

Kiedy wyszły spośród gęściej rosnących drzew pod majestatyczne dęby, dostrzegły coś przed sobą. Ktoś stał na żwirowym brzegu płytkiego strumienia.

Kahlan zobaczyła Łowcę siedzącego w cieniu na skalnej półce, po prawej, obok krystalicznie przejrzystej, powoli płynącej wody.

– Czuję aromat gotowania – odezwała się Vale.

Kahlan też to wyczuła. Widziała smużki dymu z paleniska.

– To wiedźma – powiedziała cicho Nicci, nie odrywając wzroku od sceny przed sobą.

– Jesteś pewna? – szepnęła Kahlan. – Z tej odległości nie widzę kto to.

– Nie muszę jej widzieć – wyjaśniła Nicci. – Dzięki darowi wyczuwam jej moc. Nie można się pomylić.

– To irytujące – mruknęła Cassia. – Nie cierpię magii. Kahlan, nie mając ochoty ustalać żadnego planu, ruszyła ku widocznej w dali postaci. Miała zamiar się dowiedzieć, czy Red zdoła im pomóc, a jeśli tak – to skłonić ją, żeby to zrobiła. Tylko tyle i aż tyle.

Kiedy podeszły bliżej, Kahlan dostrzegła, że coś się piecze na paru rożnach nad żarzącymi się węglami. Wiedźma pochylała się, wzruszając węgle grubym patykiem.

Znalazły się jeszcze bliżej i Kahlan zobaczyła, że Red jest w eleganckiej szarej sukni, kompletnie niepasującej do tego odludzia na Mrocznych Ziemiach. Byłaby o wiele bardziej odpowiednia na bal w pałacu. Przemoczona i ubłocona, z rękami upaćkanymi żywicą – poczuła się jak żebraczka.

Niesamowite, błękitne jak niebo oczy Red sprawiały, że gęste czerwone loki wydawały się jeszcze bardziej ogniste. Neutralna szarość sukni uwydatniała oszałamiającą barwę oczu i włosów wiedźmy. Kahlan wiedziała, że Red nazywano tak wcale nie od koloru włosów.

Wiedźma wreszcie podniosła na nie swoje przeszywające błękitne oczy.

– Ach, jesteś, Matko Spowiedniczko. W samą porę.

– W porę na co? – spytała podejrzliwie Kahlan, zatrzymując się w pobliżu.

Red się rozejrzała i rozłożyła ręce, jakby to się rozumiało samo przez się.

– Na lunch, rozumie się.

– Spodziewałaś się nas? – zapytała Kahlan.

Red się zachmurzyła.

– Tak, oczywiście. – Skinęła ku skałce, na której siedział Łowca. – Wysłałam po ciebie twojego małego przyjaciela.

Kahlan kiwnęła głową.

– Domyśliłam się, że po to się zjawił. – Wskazała w swoją prawą stronę. – To Cassia, Laurin i Vale. – Uniosła drugą rękę. – A to jest Nicci.

Red uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Tak, wiem, czarodziejka, którą miałaś zabić.

Kahlan zignorowała przyganę w głosie.

– Mam nadzieję, iż nie masz mi za złe, że je ze sobą przyprowadziłam.

Red wzruszyła ramionami.

– Rozumie się, że nie. Mam własną ochronę. Nie pożałuję ci twojej. Prawdę powiedziawszy, z uwagi na pogarszające się sprawy, uważam, że to oznaka rozsądku.

– To o tym muszę z tobą porozmawiać... o stanie spraw i o tym, o co toczy się gra. Co wszyscy możemy stracić.

– Tak, tak, ale może teraz byście sobie przysiadły na skałce? Lunch jest gotowy.

Kahlan i Nicci wymieniły spojrzenia.

– Przygotowałaś lunch dla nas wszystkich? – zapytała Kahlan.

– Tak – odparła Red. – Oczekiwałam waszej piątki i wiem, że jesteście głodne. Nie byłoby rozsądnie dyskutować z pustym żołądkiem o świecie umarłych.

Rozdział 8

Na brzegu strumienia leżało wystarczająco wiele kamieni, żeby każda z nich mogła sobie wybrać siedzisko w pobliżu ognia. Kahlan miała na uwadze sprawy ważniejsze niż lunch, lecz danie pachniało apetycznie, a ona wprost umierała z głodu.

Red rozszczepionym patykiem zsunęła mięso z rożnów na płaski kamień, gdzie już stygł stosik upieczonych kawałków. Te ilości pożywienia świadczyły o tym, że gotowała cały ranek. Było tam mnóstwo najróżniejszych rzeczy – gotowane jajka, króliki, ryby; wydawało się, że jest tego więcej, niż dadzą radę zjeść. Z boku leżało nawet trochę owoców dzikiej śliwy.

Red zachęciła je gestem, podając każdej zaostrzony, rozdwojony patyk.

– Częstujcie się. Wiem, że to była wyczerpująca podróż i że przyda się wam wszystkim solidny posiłek.

Cassia spojrzała na Kahlan. Kiedy ta lekko skinęła jej głową, Cassia i Laurin nabiły na patyk królicze mięso. Kahlan zaczęła od paru jajek. Nicci wybrała kawałek ryby.

– Wąż! – powiedziała z zachwytem Vale, kiedy znalazła na stosiku długi pasek mięsa. – Nie jadłam węża od dziecka. To moje ulubione mięso.

– Wiem – powiedziała wiedźma, odkładając na bok patyk „pogrzebacz”. – Dlatego je przygotowałam.

– Dziękuję – odezwała się Vale, trzymając pasek mięsa w palcach; odgryzła kęs i żuła z wyraźnym zadowoleniem. – Pyszne – pochwaliła.

Red się uśmiechnęła.

Żwir chrzęścił pod stopami Kahlan, kiedy szła do kamienia po drugiej stronie warstwy węgli, przed którą siedziała Red. Skałka wiedźmy była trochę wyższa od pozostałych, toteż patrzyła na nie nieco z góry. Kahlan widziała wystarczająco wiele królowych, żeby zrozumieć, w czym rzecz. Jako Matka Spowiedniczka była wyższa rangą od wszystkich monarchiń, lecz w tej chwili nie miało to dla niej znaczenia. Niech Red się puszy, skoro jej to sprawia przyjemność.

Kahlan nadtłukła skorupkę jajka i zaczęła je obierać.

– Co tutaj robisz? – Niespiesznie się rozejrzała. – Co cię tu sprowadziło?

– Ty, ma się rozumieć, Matko Spowiedniczko.

– Na pewno nie tylko – stwierdziła Kahlan, nie kupując tego wyjaśnienia. – Wędrowałyśmy, żeby się z tobą spotkać tam, gdzie mieszkasz. Tam, gdzie się ze mną zobaczyłaś ostatnio. Dlaczego zjawiłaś się tutaj?

– No cóż. – Red niedbale skinęła dłonią. – Trochę tam teraz nieporządnie. Nie przejmuję się tym, ale wolałabym tam nie przyjmować gości.

Kahlan spojrzała spod oka, zdejmując skorupkę z czubka jajka.

– Co to niby za nieporządek? To górska przełęcz. Jaki tam może panować bałagan?

Odgryzła kęs jajka, a Red przez chwilę przypatrywała się jej swoimi błękitnymi jak niebo oczami.

– Pamiętasz, jak ci opowiadałam, skąd się wzięło moje imię? Kahlan zjadła jajko, obierała drugie. Przyjemnie było jeść coś ciepłego i świeżego.

– Owszem. Powiedziałaś, że nazwano cię tak, bo czasami sprawiałaś, że ta górska przełęcz była czerwona od krwi.

Wiedźma uśmiechnęła się leciutko.

– To prawda.

– Chcesz powiedzieć, że miałaś kłopoty? – zapytała Nicci. Red ją zignorowała i popatrzyła na Mord-Sith w czerwonych skórzanych uniformach – barwa ta miała maskować krew. Krew, z której Mord-Sith nic sobie nie robiły, lecz która źle działała na innych. Wszystkie trzy pogryzały mięso nabite na rozdwojone patyki, ale nie odrywały wzroku od wiedźmy. Kahlan na tyle dobrze odczytywała mowę ciała Mord-Sith, że wiedziała, iż uważają Red za zagrożenie. Była przyzwyczajona do towarzystwa tych kobiet chroniących ją i Richarda. Rada była, że są przy niej. Te trzy, jak większość Mord-Sith, były równie prostolinijne, jak śmiertelnie niebezpieczne.

Kahlan ogromnie brakowało Cary, lecz nie tak bardzo jak Richarda.

– No wiesz – podjęła na koniec Red, przenosząc wzrok na Kahlan – ...demon.

– Demon? – wtrąciła się znowu Nicci. – Jaki demon?

Deprymujące spojrzenie wiedźmy spoczęło na czarodziejce.

– Ten, którego miejsce jest w zaświatach. Który zjawił się na tym świecie, gdzie nie powinno go być. Ten, który zakłóci równowagę pomiędzy życiem a śmiercią.

– Masz na myśli Sulachana – orzekła Nicci, ani trochę niespeszona spojrzeniem Red.

– Oczywiście.

– Cóż więc nam powiesz o tym Sulachanie? – spytała Nicci.

– Zamierza naginać moce Grace, póki ich nie złamie. W swoich czasach...

– Wiemy – stwierdziła czarodziejka, zlizując z palca białe drobiny rybiego mięsa. – Co to ma wspólnego z nieporządkiem w twojej siedzibie?

Red machinalnie nawijała na palec pasmo czerwonych włosów, przypatrując się Nicci z odrobiną dezaprobaty.

– Jesteś bardzo arogancka, nieprawdaż?

Nicci wzruszyła ramionami, nabijając na patyk kolejną porcję ryby z leżącego na kamieniu stosiku.

– Nie przyszłyśmy z towarzyską wizytą – odparła, na powrót siadając. – Jeśli mamy odesłać demona w zaświaty, gdzie jego miejsce, to liczy się każda chwila. Czas jest bezcenny, przynajmniej na tym świecie. Coś mi się nie wydaje, żebyśmy miały go mnóstwo do stracenia.

Red kiwnęła głową.

– Z tego, co widziałam w nurcie czasu, wynika, iż demon wie, że uciekliście tym, których za wami posłał. Chciał, żeby zginęli wszyscy żołnierze. Życzył sobie, żeby lorda Rahla, Matkę Spowiedniczkę i wszystkich pozostałych z darem pojmano i przyprowadzono do niego. Miał plany co do was i wpadł w furię, że mu się wymknęliście. Demon wiedział, dokąd się kierujecie, toteż wysłał za wami kolejne oddziały półludzi. Bardzo liczne. Sądził, że tym razem go nie zawiodą.

Kahlan kątem oka spojrzała na Nicci. To były ważne wieści. Liczyła się z tym, że Sulachan może wysłać za nimi kolejne hordy, lecz nie wiedziała, że to zrobił.

– I co się stało? – spytała.

– Szlak, którym zmierzaliście do Saavedry, poprowadził was jedyną w tej części gór przełęczą. Jeśli półludzie chcieli was dopaść, to musieli iść tą samą drogą i najpierw przejść przez moją siedzibę.

Kahlan przełknęła trochę jajka. Nicci na chwilę przestała jeść rybę.

Cassia szeroko otworzyła oczy.

– Półludzie cię wypędzili?

Wiedźma spojrzała chmurnie na Mord-Sith.

– Nikt mnie nie wypędził.

– Jak blisko są? – zapytała Nicci. – Kiedy do nas dotrą?

Red splotła palce na kolanie.

– Chyba nie rozumiecie.

Kahlan rozumiała.

– Zabiłaś ich. Wszystkich.

Nicci podejrzliwie popatrywała to na Kahlan, to na Red.

– Wiedźma nie może robić niczego, co by zmieniło ważne wydarzenia.

– To prawda. – Red się uśmiechnęła. – Nie oddziałujemy na wydarzenia w nurcie czasu, na wydarzenia dużej wagi, jak to ujęłaś. Widzimy je i staramy się to wykorzystać, by pomóc osobom, których one dotyczą, lecz owe wydarzenia muszą przebiec swoim tokiem. I tak na przykład powiedziałam Matce Spowiedniczce, że powinna cię zabić. Wybrała inną drogę. Chociaż byłam temu przeciwna, decyzja należała do niej. Nie mogłam cię sama zabić, mogłam jej tylko powiedzieć, co się stanie, jeśli tego nie zrobi. Nurt czasu potoczył się tak, jak się tego obawiałam. Stało się to, przed czym ostrzegałam.

Cassia zmarszczyła brwi i spojrzała na nią, zanim odgryzła kolejny kęs króliczego mięsa.

– Skoro wiedziałaś, że stanie się coś złego, że lord Rahl umrze, i nic nie zrobiłaś, żeby temu zapobiec, to odpowiadasz za jego śmierć.

– Tak mogłoby się wydawać temu, kto nie pojmuje takich spraw, lecz nam nie wolno osobiście wkraczać. Taka już dola wiedźm. Chociaż komuś, na przykład tobie, takie działanie wydałoby się właściwe, to ktoś taki nie dostrzega, że bezpośrednie oddziaływanie na przebieg wydarzeń wystawia na niebezpieczeństwo samą Grace.

Cassia najwyraźniej nie była usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.

– Niby jak? – dopytywała się.

– Grace może się wydawać nieskomplikowana – powiedziała wiedźma – lecz jej złożoność przekracza zrozumienie większości ludzi. Demon pojmuje takie sprawy. Stara się zniszczyć Grace, wykorzystując tkwiące w niej moce. I tak na przykład wykorzystał krew Richarda, żeby rozerwać zasłonę. Takie działania są groźne dla stabilności Grace, a tym samym i dla świata życia. Dotyczy to też wiedźmy. Trudno wyjaśnić zasady naszego życia komuś, kto nie ma specyficznego daru wiedźm, lecz uwierz mi na słowo, że tak jak i tobie nie wszystko mi wolno.

Cassia popatrzyła na siostry Mord-Sith.

– Nie mamy żadnych nakazów. Poza wypełnianiem poleceń.

– Twój Agiel działa?

– Nie.

– To dlatego, że do jego działania potrzebna jest więź z lordem Rahlem. A nawet kiedy działa, to obowiązują pewne zasady. I tak na przykład nie możesz go użyć przeciwko Spowiedniczce, chyba że chcesz umrzeć straszliwą śmiercią.

Cassia wpatrywała się w mięso na patyku, nie odpowiedziała.

Red zatoczyła krąg ręką.

– Moje restrykcje są związane z naturą wszelkich rzeczy i istnieją z ważnego powodu. Jedna z nich stanowi, że możemy, jeśli zechcemy, wykorzystywać to, co ujrzymy w nurcie czasu, by pomóc osobom, których te wydarzenia dotyczą, ukazać im, jaki mają wybór, lecz nie wolno nam wpływać na te wydarzenia. Można by rzec, że pełnimy funkcję doradców. Gdybyśmy się osobiście wmieszały w sprawy, same podjęły działania, to zniszczyłybyśmy równowagę, ponieważ działałybyśmy, kierując się tym, co widzimy. To pozbawione przeciwwagi użycie mocy, a każda moc musi mieć swoją przeciwwagę, bo inaczej stanie się destrukcyjna. Straciłybyśmy o wiele więcej, niż mogłybyśmy zyskać.

– Podziałałaś na wojska imperatora Sulachana – wytknęła jej Cassia. – Matka Spowiedniczka powiedziała, że ich zabiłaś.

– To co innego. Armia półludzi poszła drogą, która ją zaprowadziła do mojej siedziby. To uświęcona ziemia. To wszystko zmienia. Gdy tylko się zjawili, chcieli mnie rozedrzeć na strzępy i pożreć, sądząc, że tym sposobem przywłaszczą sobie moją duszę. Zabiliby mnie, żeby skraść coś, czego ukraść nie można. Równowaga w naszej naturze pozwala nam odpowiedzieć na bezpośrednie zagrożenie naszego życia. – Wiedźma patrzyła lodowato. – Moja przełęcz poczerwieniała od ich krwi – dokończyła tonem mrożącym krew. – Ich ciała leżą w stosach, stały się pożywieniem dla moich robali.

Cassia w końcu przełknęła kęs królika.

– Twoich robali?

– Nie pytaj – powiedziała jej cicho Kahlan. – Czyli wszystkich zabiłaś? – zwróciła się do Red, chcąc wrócić do tematu.