Miecz Prawdy. Dusza ognia - Terry Goodkind - ebook

Miecz Prawdy. Dusza ognia ebook

Terry Goodkind

4,6

Opis

Piąty tom bestsellerowej serii MIECZ PRAWDY. Richard i kahlan wreszcie są razem. Otoczeni gronem najwierniejszych przyjaciół,wzięli ślub w wiosce Błotnych Ludzi. Ich szczęście trwa jednak przerażająco krótko. Ginie jeden z łowców. Zedd i Ksieni Annalina tracą magiczną moc. W świecie zaczynają grasować Reechani, Sentrosi i Vasi, przywołane przez Kahlan na ratunek Richardowi demony - złodzieje daru. Pozbawiony magii Nowy Świat jest bezbronny w obliczu nadciągających wojsk imperatora Jaganga. Czy można powstrzymać zanikanie magii? Wszystkie tropy prowadzą do Anderithu, starożytnej krainy, w której ostały się jeszcze księgi czarodzieja Josepha Andera, pogromcy demonów. Kto dotrze do nich pierwszy?

Terry Goodkind to jeden z najbardziej porywających twórców światowej fantasy, a jego cykl "Miecz prawdy" znalazł już poczesne miejsce w kanonie tego gatunku.

W doskonałej serii Terry'ego Goodkinda REBIS wydał następujące tomy: Kamień łez, Bractwo Czystej Krwi, Świątynia Wichrów, Dusza ognia, Nadzieja pokonanych, Filary Świata, Bezbronne imperium, Pożoga, Fantom, Spowiedniczka, Dług wdzięczności - prequel cyklu, Wróżebna machina, Pierwsza Spowiedniczka, Trzecie królestwo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 989

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (46 ocen)
35
5
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Terry Goodkind

Dusza ognia

Tom V serii

Przełożyła Lucyna Targosz

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: Soul of the Fire Copyright © 1999 by Terry Goodkind All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2014, 2019 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Błażej Kemnitz Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: Keith Parkinson Mapka: Terry Goodkind Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Dusza ognia, wyd. I, dodruk, Poznań 2014) ISBN 978-83-7818-916-9Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08 fax 61 867 37 74 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Jamesowi Frenkelowi, człowiekowi wielkiej cierpliwości, męstwa, prawości i uzdolnień

***

„Strzeż się, kiedy dzień spotyka się z mrokiem. Strzeż się rozdroży, gdzie czyhają. Mogą utaić się w rozbłysku ognia i z łatwością przenosić na iskrach. Strzeż się ciemnych miejsc pośród skał, pod czymś, w zagłębieniach, pieczarach i rozpadlinach. Strzeż się turni, krawędzi i brzegu – magiczne stwory ślizgają się na granicach, gdzie to styka się z tamtym.

Niektóre odznaczają się porażającym, chłodnym pięknem. Inne są cudacznie ukształtowane. Często starają się przyciągnąć uwagę. Bacz, byś ich nie rozdrażnił, albowiem lubują się w straszliwych krzywdach i są nad wyraz groźne. Ci złodzieje magii to niestrudzeni tropiciele, pozbawieni współczucia i duszy.

Dobrze zapamiętaj me słowa: strzeż się demonów, a w wielkiej potrzebie nakreśl trzykrotnie dla siebie, na jałowej ziemi, piaskiem, solą i krwią Fatal Grace”.

z pamiętnika Koloblicina

ROZDZIAŁ 1

Ciekawe, co denerwuje kury – rzekł Richard.

Kahlan mocniej przytuliła się do jego ramienia.

– Może twój dziadek im dokucza. – Nie odpowiedział, więc odchyliła głowę i spojrzała na niego w słabym blasku ognia. Patrzył na drzwi. – A może są złe, bo przez większość nocy nie dajemy im spać.

Richard uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. Gdakanie za drzwiami umilkło. Prawdopodobnie dzieci z wioski, wciąż jeszcze świętujące uroczystości weselne, przepędzały je z ulubionego miejsca na niskim murku przy domu duchów. Powiedziała mu to.

W cichym schronieniu słychać było echa dalekiego śmiechu, rozmów i śpiewów. Aromat balsamicznych szczap, które zawsze płonęły w palenisku w domu duchów, mieszał się z zapachem potu pokrywającego ich po namiętnych uniesieniach oraz z pikantną i słodką zarazem wonią przypieczonej papryki i cebuli. Przez chwilę Kahlan patrzyła, jak blask ognia migoce w szarych oczach Richarda, a potem wtuliła się w jego ramiona i leciutko kołysała do taktu melodii bębnów i boldasów.

Płasko zakończone „smyczki” skrobiące po falistej powierzchni boldasów, wydrążonych rur w kształcie dzwonów, wygrywały niesamowitą, natrętną melodię. Dźwięki płynęły przez trawiaste równiny, wsączając się po drodze w samotnie stojący dom duchów, i zapraszały duchy przodków do świętowania.

Richard sięgnął w bok i wziął z tacy przyniesionej przez swojego dziadka Zedda okrągły, płaski kawałek chleba tava.

– Jeszcze ciepły. Chcesz trochę?

– Tak prędko się znudziłeś nową żoną, lordzie Rahlu?

Uśmiechnęła się, słysząc pełen zadowolenia śmiech Richarda.

– Naprawdę wzięliśmy ślub, czyż nie? To nie był jedynie sen, prawda?

Kahlan kochała jego śmiech. Tak wiele razy modliła się do dobrych duchów, żeby znów się mógł śmiać – żeby oboje mogli się śmiać.

– To spełniony sen – wyszeptała.

Nakłoniła chłopaka, żeby zostawił chleb tava i długo, długo ją całował. Richard objął ją mocnymi ramionami, zaczął szybciej oddychać. Kahlan przesunęła dłonie po śliskich od potu mięśniach jego szerokich barków i wsunęła palce w gęste włosy ukochanego.

To właśnie tutaj, w domu duchów Błotnych Ludzi, owej nocy, która teraz wydawała się tak odległa, Kahlan po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jest bez pamięci zakochana w Richardzie i że musi ukrywać to zakazane uczucie. Właśnie wtedy, po bitwie, walce i ofierze, przyjęto ich do tej żyjącej na uboczu społeczności. A podczas kolejnych odwiedzin u Błotnych Ludzi właśnie w domu duchów Richard – kiedy doznał tego, co wydawało się niemożliwe, i złamał czar zakazu – poprosił Kahlan, by została jego żoną. Teraz zaś mogli wreszcie spędzić noc poślubną w domu duchów u Błotnych Ludzi.

Ich ślub, choć pobrali się wyłącznie z miłości, był jednocześnie formalnym przypieczętowaniem połączenia Midlandów i D’Hary. Gdyby odbył się w którymś z wielkich miast Midlandów, z całą pewnością towarzyszyłby mu nieopisany przepych. Kahlan dobrze znała tę wystawność. Szczerzy i prostoduszni Błotni Ludzie pojmowali natomiast szczerość ich uczuć oraz osobiste powody, dla których chcieli się pobrać. Z tego względu wolała radosne zaślubiny wśród bliskich im ludzi od zimnej, wystawnej ceremonii.

Dla Błotnych Ludzi, którzy wiedli ciężkie życie na równinach Dziczy, zaślubiny były rzadką okazją do wesołej zabawy, ucztowania, tańców i opowiadania rozmaitych historii. Kahlan nie słyszała, by wcześniej przyjęli kogokolwiek do swojej społeczności, więc taki ślub zdarzył się pierwszy raz. Podejrzewała, że stanie się częścią ich tradycji, historią przedstawianą w trakcie zebrań przez tancerzy ubranych w wymyślne stroje z trawy i skór, z twarzami pomalowanymi białym oraz czarnym błotem.

– Coś mi się wydaje, że molestujesz niewinne dziewczę swoją magią – zażartowała, niemal pozbawiona tchu. Powoli zaczynała zapominać, jak słabe i zmęczone są jej nogi.

Richard przetoczył się na plecy, łapał oddech.

– Uważasz, że powinniśmy stąd wyjść i zobaczyć, co wyprawia Zedd? – zapytał.

Kahlan klepnęła go żartobliwie grzbietem dłoni.

– Ależ, lordzie Rahlu, ty naprawdę jesteś już znudzony swoją nową żoną. Najpierw kury, potem chleb tava, a teraz twój dziadek.

– Czuję krew. – Richard znów patrzył na drzwi.

Kahlan usiadła.

– To na pewno tylko jakaś świeża zdobycz myśliwych. Gdyby rzeczywiście działo się coś niepokojącego, Richardzie, wiedzielibyśmy o tym. Przecież wokół nas są strażnicy. A właściwie czuwa nad nami cała wioska. Nikt nie zdoła się prześliznąć nie zauważony przez pierścień łowców z wioski Błotnych Ludzi. Podnieśliby alarm i wszyscy dowiedzieliby się o takiej próbie.

Nie była pewna, czy usłyszał, co powiedziała. Skamieniał, całą uwagę skupił na drzwiach. Kahlan przesunęła palce w górę ręki chłopaka, leciutko położyła mu dłoń na ramieniu; w końcu mięśnie Richarda rozluźniły się i spojrzał na nią.

– Masz rację. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Coś mi się wydaje, że sam nie pozwalam sobie na chwilę odprężenia.

Kahlan spędziła niemal całe życie pośród ludzi dzierżących władzę. Od dzieciństwa uczono ją odpowiedzialności i obowiązkowości, przypominano o nieustannie czyhających zagrożeniach. Kiedy zdecydowano, że będzie przewodziła całym Midlandom, była do tego doskonale przygotowana.

Richard dorastał w zupełnie innych warunkach: ukochał ojczyste lasy i został leśnym przewodnikiem. Zamęt, przykre wydarzenia i przeznaczenie sprawiły, że został władcą imperium D’Hary. Czujność zawsze mu się przydawała i trudno mu się było jej pozbyć.

Kahlan widziała, jak dłoń Richarda odruchowo dotyka odzienia. Szukał swojego miecza. A nie mógł go zabrać do wioski Błotnych Ludzi. Dziewczyna mnóstwo razy była świadkiem, jak odruchowo upewniał się, że miecz tkwi u jego boku. Oręż ów był jego towarzyszem przez całe miesiące przemian – zarówno Richarda, jak i świata. Był obrońcą chłopaka, ten zaś chronił ową szczególną broń i funkcję, której symbol stanowiła.

W pewnym sensie Miecz Prawdy był jedynie talizmanem. Moc miała ręka, która go dzierżyła. Prawdziwym orężem był Poszukiwacz Prawdy – Richard. Miecz symbolizował tylko jego funkcję, tak jak biała szata symbolizowała władzę Kahlan.

Dziewczyna pochyliła się i pocałowała Richarda. Objął ją, a ona, igrając z nim, przyciągnęła go do siebie.

– Jak to jest być mężem samej Matki Spowiedniczki?

Podparł się na łokciu i spojrzał w oczy Kahlan.

– Cudownie – wyszeptał. – Cudownie i wspaniale. I wyczerpująco. – Delikatnie obrysował palcem kontur jej twarzy. – A jak to jest być żoną lorda Rahla?

Zaśmiała się gardłowo.

– Podniecająco.

Richard zachichotał i wsunął jej do ust kawałek chleba tava. Usiadł i postawił między nimi drewnianą tacę pełną wiktuałów. Chleb tava, wyrabiany z korzeni tava, był podstawą pożywienia Błotnych Ludzi. Dodawano go do niemal wszystkich potraw, jedzono sam lub zawijano weń rozmaite jadło, służył również do nabierania owsianki i gulaszu, a w postaci sucharów towarzyszył myśliwym na długich wyprawach łowieckich.

Pod warstwą gorącego chleba tava chłopak znalazł opiekaną paprykę, cebulę, kapelusze grzybów tak duże jak dłoń Kahlan, rzepę i gotowane warzywa. A nawet kilka ciasteczek ryżowych. Ugryzł kęs rzepy, a potem zawinął w chleb tava trochę warzyw, kapelusz grzyba oraz paprykę i podał tę kanapkę dziewczynie.

– Tak bym chciał, żebyśmy tu mogli zostać na zawsze – powiedział w zadumie.

Kahlan okryła się kocem. Wiedziała, o co mu chodziło. Na zewnątrz czekał na nich świat.

– Hmm… – powiedziała, robiąc do niego słodkie oczy. – Zedd mówił co prawda, że starsi chcą odzyskać dom duchów, ale to wcale nie znaczy, że musimy go im oddać już teraz.

Richard skwitował jej swawolną propozycję uprzejmym uśmiechem.

– Zedd wykorzystał starszych jako pretekst. Chodzi mu o mnie.

Kahlan odgryzła kęs zawijańca przygotowanego przez Richarda. Patrzyła, jak chłopak machinalnie przełamuje ciasteczko ryżowe, błądząc gdzieś daleko myślami.

– Nie widział cię od miesięcy. – Otarła palcem spływający po brodzie sos. – Już się nie może doczekać opowieści o tym, co przeżyłeś, i o tym, czego się nauczyłeś. – Zlizała sos z palca, a Richard przytaknął z roztargnieniem. – On cię kocha, Richardzie. Są rzeczy, których chce cię nauczyć.

– Mój kochany dziadek uczył mnie, od kiedy przyszedłem na świat. – Uśmiechnął się leciutko. – Ja też go kocham.

Zawinął w chleb tava grzyby, warzywa, paprykę i cebulę i odgryzł wielki kęs. Kahlan wyciągnęła ze swojego zawijańca miękkie warzywa i pogryzała je, słuchając trzaskania ognia i płynącej z dala muzyki. Chłopak skończył jeść, poszperał pod stosikiem chleba tava i wyciągnął suszoną śliwkę.

– I przez cały ten czas nie miałem pojęcia, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko ukochanym przyjacielem. Nawet nie podejrzewałem, że jest moim dziadkiem i czarodziejem.

Odgryzł połowę śliwki, a drugą połówkę podał Kahlan.

– Chronił cię, Richardzie. Dla ciebie najważniejsza była świadomość, że jest twoim przyjacielem. – Wzięła od niego śliwkę, wsunęła do ust i żując ją, patrzyła na przystojną twarz ukochanego. Wyciągnęła dłoń i tak odwróciła jego głowę, by na nią spojrzał. Pojmowała jego zatroskanie. – Zedd znów jest z nami, Richardzie. Pomoże nam. Jego rady będą nam i pomocą, i otuchą.

– Masz rację. Kto doradzi nam lepiej niż ktoś taki jak Zedd? – Przyciągnął ku sobie ubranie. – Pewno nie może się już doczekać opowieści o wszystkim, co się wydarzyło.

Richard wkładał swoje czarne spodnie, a Kahlan trzymała w zębach ciasteczko ryżowe i wyciągała rzeczy z plecaka. Porzuciła jednak to zajęcie i wyjęła z ust ciasteczko.

– Nie widzieliśmy się z Zeddem wiele miesięcy, ty nawet dłużej niż ja. Zedd i Ann zechcą wszystko usłyszeć. Będziemy musieli powtarzać opowieść wiele razy, nim ich zadowolimy. Chętnie bym się najpierw wykąpała. W pobliżu są ciepłe źródła.

Richard przestał zapinać guziki swojej czarnej koszuli.

– Czym to Zedd i Ann tak się niepokoili minionego wieczoru, przed zaślubinami?

– Minionego wieczoru? – Kahlan wyjęła z plecaka koszulę i strzepnęła ją. – Chodziło chyba o demony. Powiedziałam, że wymówiłam imiona trzech demonów. Ale Zedd stwierdził, że zrobią coś w tej sprawie.

Kahlan nie miała ochoty o tym myśleć. Samo wspomnienie niedawnego lęku i paniki powodowało gęsią skórkę. Zrobiło się jej niedobrze na myśl o tym, co by się stało, gdyby choć odrobinę dłużej zwlekała z wymówieniem tych trzech słów. Gdyby zwlekała, Richard już by nie żył. Odpędziła to wspomnienie.

– Więc dobrze zapamiętałem. – Richard uśmiechnął się i mrugnął. – Ty w błękitnej szacie ślubnej… miałem wówczas ważniejsze sprawy na głowie. Te trzy demony to podobno nic szczególnie ważnego. Coś mi się zdaje, że tak właśnie powiedział. Spośród wielu ludzi właśnie Zedd nie powinien mieć z tym najmniejszego problemu.

– Cóż więc myślisz o kąpieli?

– Słucham? – Znów patrzył na drzwi.

– Kąpiel. Czy możemy pójść do źródeł i wziąć gorącą kąpiel, nim zasiądziemy z Zeddem i Ann i zaczniemy im opowiadać, co się wydarzyło?

Richard włożył czarną tunikę. Szerokie złote obramowanie zalśniło w blasku ognia. Spojrzał spod oka na Kahlan.

– Umyjesz mi plecy?

Zapinał szeroki skórzany pas ze złocistymi sakiewkami, a ona patrzyła, jak się uśmiecha. W tych sakiewkach były osobliwe i niebezpieczne rzeczy.

– Umyję, co rozkażesz, lordzie Rahlu.

Roześmiał się i włożył na nadgarstki podbite skórą srebrne obręcze. Starożytne symbole wytłoczone na przymocowanych do nich pierścieniach zalśniły czerwonawo w blasku ognia.

– Wygląda na to, że moja nowa żona zmieni zwyczajną kąpiel w wydarzenie.

Kahlan zarzuciła na ramiona pelerynę i wyjęła spod niej swoje długie, splątane włosy.

– Powiemy Zeddowi i ruszamy. – Żartobliwie dźgnęła go palcem w żebra. – A potem się przekonasz.

Richard zachichotał i chwycił jej palec, żeby go już nie łaskotała.

– Jeśli chcesz się wykąpać, to lepiej nic nie mówmy Zeddowi. Zada jedno pytanie, potem jeszcze jedno i jeszcze jedno. – Zapiął złocistą, migocącą w blasku ognia pelerynę. – I dzień minie, zanim się zorientujesz, a on wciąż będzie pytał i pytał. Jak daleko są te ciepłe źródła?

– Godzinę drogi stąd. – Wskazała na południe. – Może trochę dłużej. – Włożyła do skórzanej torby trochę chleba tava, szczotkę, kawałek pachnącego ziołowego mydła i kilka innych drobiazgów. – Ale skoro Zedd, jak sam mówisz, chce się z nami spotkać, to czy się nie zirytuje, jeśli pójdziemy bez jego wiedzy?

Richard zaśmiał się cynicznie.

– Jeśli chcesz się wykąpać, to lepiej go potem przeprosić, niż mu to teraz powiedzieć. To nie jest aż tak daleko. I tak wrócimy, nim naprawdę za nami zatęskni.

Kahlan chwyciła go za ramię. Spoważniała.

– Wiem, Richardzie, jak bardzo chcesz się spotkać z Zeddem. Możemy się wykąpać później, jeżeli tak wolisz. Nie będę miała nic przeciwko temu. Po prostu chciałam trochę dłużej pobyć z tobą sam na sam.

Otoczył ramieniem jej barki.

– Zobaczymy się z nim, gdy wrócimy za kilka godzin. Może zaczekać. I ja chcę pobyć z tobą.

Otworzył łokciem drzwi i Kahlan spostrzegła, że znów odruchowo szuka miecza, którego nie miał przy sobie. Peleryna Richarda zapłonęła w promieniach słońca, więc zmrużyła oczy, wychodząc za nim w chłodne powietrze poranka. Poczuła smakowite aromaty przygotowywanych w wiosce potraw.

Chłopak pochylił się i zajrzał za niski murek.

Spojrzeniem drapieżnego ptaka omiótł niebo. Dokładnie przyjrzał się wąskim przejściom między brązowawymi, przysadzistymi chatami.

Budowle w tej części wioski – jak na przykład dom duchów – służyły całej społeczności. W niektórych łowcy odprawiali obrzędy przed długimi polowaniami. Żaden mężczyzna natomiast nie przekroczył nigdy progu chat kobiet.

Tutaj przygotowywano zmarłych do ceremonii pogrzebowej. Błotni Ludzie grzebali swoich zmarłych.

Wykorzystywanie drewna do budowy stosów pogrzebowych nie miało sensu – drzewa rosły bardzo daleko, więc materiał ten był drogocenny. Ogniska, na których gotowano, podtrzymywano nie tylko drewnem, ale i wysuszonym nawozem, a najczęściej wiązkami suszonej trawy. Ogniska będące oznaką radości, jak te po ceremonii zaślubin, były wyjątkowym i wspaniałym wydarzeniem.

W stojących tutaj chatach nikt nie mieszkał, więc ta część wioski wyglądała, jakby była z innego świata. Bębny i boldasy jeszcze wzmagały tę nierzeczywistą atmosferę. Dolatujące tu echa głosów powodowały, że puste uliczki sprawiały wrażenie nawiedzonych. Snopy promieni słonecznych czyniły cienie jeszcze mroczniejszymi.

Richard, badając wzrokiem te cienie, dał jej znak. Kahlan zajrzała za murek.

Wśród rozrzuconych, drżących w powiewach wiatru piór leżał krwawy kurzy zewłok.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki